T: Burn For Me [by Kath7]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
AN: Spokojnie, spokojnie. Bez paniki, nowa część już jest. I była od dawna, tylko nie było jej gdzie zamieścić. Wiem, Forum działa już od dwóch dni, ale jest tu mały bałagan, więc najpierw musiałam trochę posprzątać wcześniejsze części.
<center>CZĘŚĆ 8</center>
Zan zostaje z nią jeszcze przez godzinę. Jest zbyt wiele pytań, więc nie zdaje żadnego z nich. Zamiast tego siedzą w ciszy i odkrywa najpełniejsze poczucie bezpieczeństwa jakiego zaznała odkąd obudziła się nad brzegiem rzeki dwa lata wcześniej. Przed wyjściem ściska jej dłoń i mówi jej, że wyjaśni wszystko, kiedy ona wyjdzie ze szpitala. Pomimo lat, które spędziła czekając na niego, jest usatysfakcjonowana tym wyjaśnieniem.
Tej nocy nie nawiedzają jej koszmary. Śpi naprawdę spokojnie po raz pierwszy odkąd przyjechała do Nowego Jorku.
Dopiero rano zaczyna się zastanawiać jak to możliwe, że nóż nie wyrządził więcej szkód. Staje na krawędzi wanny w swoim szpitalnym pokoju, unosi koszulę i wpatruje się w idealną skórę swojego brzucha. Nie ma tam bandaża, ani żadnego znaku. Zupełnie jakby nigdy nie było żadnego noża. Marszczy brwi.
Kiedy Zan wraca, by towarzyszyć jej w drodze do domu, siedzi na krześle w pobliżu okna, wyglądając na zewnątrz. Nie odwraca głowy, wiedząc, że jeśli napotka jego spojrzenie, nie będzie miała odwagi zadać pytania, które musi zadać. "Dlaczego tu jestem"? Pyta cicho. "Wiem, że nie z powodu tego, co stało się w alejce."
"Nie," potwierdza Zan. "Dlatego, że się nie budziłaś. Baliśmy się, że może uderzyłaś się w głowę, kiedy upadłaś."
"My?" Pamięta, że wczoraj również zasugerował iż nie jest jedynym, który przywiózł ją do szpitala.
"Moje siostry i ja."
Pamięta jedną z jego sióstr z dworca autobusowego tamtego dnia. To uświadamia jej jak bardzo on się zmienił o tamtego czasu. W końcu odwraca się w jego stronę. "Brzmisz inaczej." Wie, że to dziwna rzecz do powiedzenia w takim momencie, ale to prawda. Jego akcent nie jest już tak zauważalny.
Zan opuszcza na moment oczy, po czym wzrusza ramionami. "Pracowałem nad tym. Chodzę do szkoły."
Marszczy lekko brwi. "Naprawdę?"
"Tak," mówi dalej. "Tamtej nocy... z Avą... ja po prostu nie chciałem, żeby ona dłużej czuła że musi to robić. Chcę mieć lepszą pracę, a żeby zarabiać więcej niż minimalną stawkę potrzebuję szkoły."
Wie, że chodzi mu o tamtą noc na dworcu autobusowym, ale i tak pyta, bo nie może w to do końca uwierzyć. "Zdecydowałeś, że chcesz lepszej pracy po tamtej nocy?"
"Tak."
Jego szczerość uspokaja ją z jakiegoś powodu. Decyduje się pójść za głosem instynktu i zaufać mu. W końcu przez te dwa lata instynkt jeszcze jej nie zawiódł. Ma przeczucie, że on wyjaśni zagadkę tego co się stało w alejce, kiedy zostaną sami.
Ma rację. Zaraz po tym jak zamyka za nimi drzwi swojego małego mieszkania, on odwraca się i mówi, "Musisz mieć dużo pytań."
Beth po prostu przytakuje, starając się zdecydować o co zapytać na początku. Kim jestem? Dlaczego nie jestem martwa? Dlaczego nawiedzałeś moje sny? Dlaczego tak czuję, kiedy jedyne co o tobie wiem to twoje imię?
"Zacznę od najprostszego," mówi Zan, kiedy ona dalej bezradnie się w niego wpatruje, niezdolna wybrać które pytanie ma zadać. "Znalazłem cię w alejce. Straciłaś dużo krwi, więc zabrałem cię tam gdzie mieszkam, żebyś mogła wypocząć i by upewnić się, że nic ci nie będzie. Kiedy się nie budziłaś moja siostra, Lonnie, powiedziała, że powinniśmy zabrać cię do szpitala."
"Dlaczego od razu nie zabrałeś mnie do szpitala?" pyta. "Musiałam być bliska śmierci." Przypomina sobie jak czuła wypływającą z niej krew. Wie, że on ma rację. Straciła jej dużo i szybko. Rana była głęboka.
Krzywi się lekko, po czym mówi pospiesznie, "Nie byłaś. Uleczyłem cię."
Wie, że ta rewelacja powinna być szokująca, ale nie jest. Z jakiegoś powodu w ogóle nie jest zaskoczona. Ale jako, że on zdaje się tego oczekiwać, pyta, "Co masz na myśli?"
"Mogę leczyć różne rzeczy," mówi, wzruszając ramionami. "Nie przeżyłabyś tyle, by dotrzeć do szpitala, więc nie miałem wyboru." Jest w stanie powiedzieć, że on czuje, że nie ma innego wyboru niż powiedzieć jej prawdę. Zastanawia się nad tym. Czy nie było by dla niego prościej po prostu zabrać ją do szpitala i nigdy więcej jej nie zobaczyć? Ona nigdy by się nie dowiedziała.
A jednak, oto on, mówi jej, że ją uleczył. A ona nie jest zaskoczona słysząc to.
Zamiast tego pyta, "Jak mnie znalazłeś?"
Porusza się niespokojnie. "Czasami bywam w tej okolicy. Widziałem jak weszłaś do alejki i kiedy nie wyszłaś, poszedłem za tobą."
"Chodzisz za mną?" Zastanawia się dlaczego to jej nie przeraża. Wie, że powinno, ale zamiast tego to sprawia, że czuje się bezpieczna, wiedząc, że on był niczym jej anioł stróż.
On przełyka, po czym śmieje się lekko, najwyraźniej zawstydzony. "Tylko parę dni. Zobaczyłem cię na ulicy. Znalazłem gdzie pracujesz i zbierałem się na odwagę by do ciebie podejść." Wzdycha. "Ostatnim razem nie spotkaliśmy się w najlepszych okolicznościach. Bałem się, że nie będziesz..." Urywa, nie jest niepewny, tylko ostrożny.
"Nie będę chciała cię widzieć?"
"No."
Zastanawia się jak to możliwe, że on jest zdenerwowany w jej obecności. Ona czuje się przy nim zupełnie przeciwnie. Ale przecież przez dwa lata jej sny o nim były dla niej ostoją. On nie może o tym wiedzieć. Z jego zachowania wynika jasno, że oni się nie znają, nigdy się nie znali.
A jednak, mimo wszystko ona go zna.
"Chciałam," mówi, mając nadzieję, że w ten sposób go uspokoi. Spogląda na nią, uśmiechając się lekko kącikiem ust, co wywołuje u niej łomotanie serca. "Nigdy o tobie nie zapomniałam."
Patrzą na siebie przez dłuższą chwilę. W końcu, on się odzywa, "Nie chcesz wiedzieć w jaki sposób cię uleczyłem?"
Dziwne, że o tym zapomniała. "Chcesz mi powiedzieć?" Ponieważ uświadamia sobie, że jeśli on nie chce jej powiedzieć, to jej to nie przeszkadza. Nie rozumie dlaczego jest taka chętna by jeśli chodzi o niego, ignorować to, co normalne.
"Chcę, żebyś wiedziała wszystko," odpowiada Zan, sam wydaje się zdumiony, że tak jest.
I po tym pierwszym wieczorze, ona wie.
* * *
"Robiłaś to wcześniej?" pyta Isabel.
Leżą na sąsiednich łóżkach w apartamencie Marii. Alex i Maria czekają w sąsiednim pokoju, nie chcąc ich denerwować, obserwując ich. Beth czuje jak serce wali jej w piersi, wie, że Maria i Alex to najmniejszy problem. Cały czas wspierali ją i czuje się w ich towarzystwie swobodnie. Prawdziwy kłopot polega na tym, że nie ma pojęcia jak zasnąć. Tak bardzo chce to zrobić i wie, że może minąć wiele godzin.
Jej mózg pracuje w zawrotnym tempie. Jest zbyt wiele do przetworzenia, zbyt wiele informacji. Mimo że poprosiła ich, by nie mówili jej nic więcej o niej dopóki nie odnajdą Maxa - nie chce by jej umysł był jeszcze bardziej zawalony, niż już jest - to co już wie, jest niemal przytłaczające. Jak ma się uspokoić na tyle, by zasnąć?
"Nie," opowiada Beth. "Lonnie nigdy nie próbowała. Poprosiłam ją, żeby tego nie robiła."
Przez dłuższą chwilę panuje cisza, po czym Isabel pyta cicho, "I wierzysz jej? Wierzysz, że nigdy tego nie zrobiła?"
Beth marszczy brwi patrząc na przyciemniony sufit. "Oczywiście, że jej wierzę. Dlaczego pytasz?"
"Po prostu wiem, co ja bym zrobiła," odpowiada Isabel.
"Lonnie nie jest taka," mówi lekko rozdrażniona Beth.
"Nie jest taka jak ja?" pyta lekko rozbawiona Isabel. To pierwszy raz, kiedy Isabel rozluźnia się w towarzystwie Beth. Od momentu, kiedy się spotkały, czuła, że siostra Maxa była bardziej zraniona przez jej powrót aniżeli cokolwiek innego. "Zawsze byłaś zbyt ufna Liz."
Beth uśmiecha się mimo woli. Zdaje sobie sprawę z ironii. Uwaga Isabel sprawiła także, że po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy czasem Lonnie nie wkroczyła nieproszona do jej umysłu raz czy dwa. No bo przecież, przyjaciółka Beth i Isabel są takie same.
"Czy to w ten sposób ty dowiedziałaś się, że możesz mi ufać? Odwiedziłaś moje sny?" Ciągle nie wie jak dokładnie dowiedziała się o tym, że Max, Isabel, Michael i Tess są kosmitami. To pozostanie sekretem dopóki nie odnajdą Maxa, by mogła się skoncentrować na zadaniu. Ale czuje, że to pytanie nie ujawni zbyt wiele.
"Nie," odpowiada Isabel. Następuje długa przerwa, po czym kontynuuje, "Max zawsze czuł, że może ci ufać."
"I to ci wystarczyło?" To oszałamia Beth. Pamięta jacy źli byli Lonnie i Rath przez pierwsze miesiące po tym, jak Zan zdradził jej ich sekret. Ponownie marszczy brwi. W końcu nauczyli się ją lubić. Czy to kolejny dowód na to, że Lonnie odwiedziła jej sny?
"Oczywiście, że nie," mówi Isabel. "Ale on połączył się z tobą mentalnie i w ten sposób to potwierdził. Wtedy mu uwierzyłam."
Beth jest zmieszana. "Połączył?"
Znowu cisza zalega w ciemności, po chwili Isabel mówi, "Nigdy nie połączyłaś się z Zanem? Czy nie wspomniałaś, że on cię uleczył i w ten sposób się dowiedziałaś?"
"Tak." Wciąż nie wie do czego zmierza Isabel.
"On musiał się z tobą połączyć, żeby to zrobić Liz. Widział twoje wnętrze. Widział twoje myśli."
Czuje się jak idiotka, ale mimo wszystko musi to przyznać, "Nie mam pojęcia o czym mówisz."
"Tylko w ten sposób działają nasze moce. Musimy połączyć się mentalnie z drugą osobą. To znaczy, to jest oczywiste jeśli chodzi o Tess i mnie, ale to dotyczy również chłopaków. Michael na przykład może powalić każdego, ale jeśli chce zabić tą osobę, musi się dostać do jej głowy. To samo musiał zrobić Max, kiedy leczył. Kiedy leczy," poprawia się szybko, czas przeszły jest dla niej niczym klątwa teraz, kiedy ma nadzieję, że jej brat żyje.
"Z tego co wiem, to Zan nigdy tego ze mną nie zrobił," odpowiada Beth, marszcząc lekko brwi. Czy to kolejna rzecz, którą on przed nią ukrył? Widział co ma w głowie i nigdy jej nie powiedział? Czy to tylko kolejny dowód na to, że on przez cały czas wiedział kim ona jest?
"To nie jest jedyny sposób by się z kimś połączyć Liz," mówi ostrożnie Isabel, zupełnie jakby tak naprawdę nie chciała znać odpowiedzi na pytanie, które zaraz zada, ale mimo wszystko to robi, "Czy wy... to znaczy, wy nie...?" Nie jest w stanie skończyć pytania, ale Beth wie o co jej chodzi.
Przełyka, czując ukłucie winy. Bo oczywiście, poprzez potwierdzenie tego, przyzna, że zdradziła brata Isabel. "Tak," szepcze.
"W takim razie to w ogóle nie ma sensu," mówi Isabel ożywionym głosem, jakby mogła zlekceważyć wyznanie Beth. "Kiedy się kochasz... to się po prostu dzieje. Tacy już jesteśmy. Musi być jakiś powód, dlaczego się z nim nie połączyłaś."
Beth czuje się trochę słabo, nie jest nawet w stanie zrozumieć co mówi Isabel. Kiedy znajdą Maxa, jak on na to zareaguje, skoro nawet Isabel ledwo jest w stanie przyjąć do wiadomości prawdę, co do tego jak dalece oddała się Zanowi? Nie pamięta co to znaczy znać Maxa - dla niej on ciągle jest kimś, kto istnieje w świecie snów - ale, w jakiś sposób zdaje sobie sprawę z tego, że on będzie zrozpaczony. Ona czuje się zrozpaczona, a przecież nie pamięta kim byli dla siebie. Ale przecież, kiedy chodzi o Maxa, nauczyła się już, że wspomnienia nic nie znaczą. Ona po prostu wie. I to znaczy wszystko. Pamięta wszystko co dzieliła z Zanem, ale to już nie jest tak uspokajające i słodkie, jak było zaledwie dzień wcześniej.
"Nie będzie o to dbał."
Beth mruga w ciemności. "Co?"
"Liz zaufaj mi, jeśli on żyje, nie będzie o to dbał. On cię kocha." Isabel zrozumiała umęczoną ciszę, w którą zapadła Beth i jest dość miła, by ofiarować pocieszenie nawet, pomimo tego, że wewnątrz musi być zła. Bo przecież jak mogłaby by nie być? Beth wie, jak Lonnie zareagowałaby, gdyby ona zdradziła kiedyś Zan.
Postanawia nie zastanawiać się nad faktem, że pod wieloma względami już to robi, będąc tu z Isabel i mając zamiar szukać innego mężczyzny. To jest zbyt skomplikowane. W tej chwili to Max jej potrzebuje i ona nie może znowu go porzucić. Zan i wszystko co jego dotyczy, włączając w to nawet myślenie o nim, muszą po prostu poczekać.
Więc, zamiast tego, powraca do myślenia o mentalnym połączeniu. "A więc, czy połączyłam się z Maxem?"
Delikatne prychnięcie wyrywa się Isabel. "Cały czas." Beth zastanawia się dlaczego jej głos jest rozdrażniony, chociaż wydaje się to wymieszane z rozczuleniem. "Daję słowo, przez większość czasu wy dwoje odbywaliście prywatne rozmowy w swoich głowach. Wystarczyło, że na siebie spojrzeliście i już byliście straceni dla reszty świata."
Beth czuje ciepło, rumieniec pojawia się na jej policzkach. Chciałaby sobie przypomnieć! Odchrząkuje, po czym kontynuuje swoje pytania, starając się sprawić by pąk zrozumienia, który pojawił się w jej umyśle, rozwinął się w kwiat. "Więc, ty jesteś połączona z Alexem?" To pytanie jest prywatne i Beth nie ma wielkiej ochoty znać odpowiedzi, ale musi poznać wszystkie fakty dotyczące tego "połączenia", zanim wygłosi swoje hipotezy.
"Tak Liz," odpowiada Isabel, w jej głosie znów pojawia się nutka rozbawienia. "Alex i ja "łączymy" się. Jesteśmy ze sobą od przeszło pięciu lat."
"Czy możesz się łączyć z innymi osobami?"
"Jasne. Z Michaelem, Tess..." urywa, jakby zdając sobie sprawę do czego zmierza Liz. "Masz na myśli innych ludzi?"
"Tak."
"Mogę wejść do ich snów," odpowiada Isabel.
"Ale czy się z nimi "łączysz"?"
"Nie," szepcze Isabel. "Jak mogłam o tym zapomnieć? Langley wszystko nam o tym powiedział. To chyba jednak ma pewien sens. Staraliśmy się zapomnieć, że kiedykolwiek go znaliśmy. Ale nic dziwnego, że Zan nigdy się z tobą nie połączył."
Beth ma wrażenie, że rozgryzała już to, co przypomina sobie Isabel. "To dlatego, że Max zrobił to pierwszy, prawda?"
"Chyba tak," odpowiada Isabel, wydaj się zachwycona. "Wow. Tak naprawdę to nigdy nie wierzyłam w nic co mówił Langley, ale najwyraźniej w tej sprawie miał rację." Beth słyszy jak Isabel porusza się na łóżku, chwilę później zapala się światło. Beth mruga gdy oślepia ją nagła jasność, ale wkrótce zauważa, że Isabel płacze.
Beth szybko siada i patrzy z troską na drugą kobietę. "Co się stało?"
"Aż do teraz, nie do końca ci wierzyłam, ale teraz wierzę," odpowiada Isabel, uśmiechając się przez łzy. "Langley powiedział nam, że kiedy połączymy się z człowiekiem, tak długo, jak ten człowiek żyje nie będziemy w stanie połączyć się z innym. To samo w drugą stronę. Więc w zasadzie właśnie potwierdziłaś, że Max żyje." Kręci głową. "To ciągle nie tłumaczy jak Zan był w stanie cię uleczyć bez połączenia się z tobą, ale kto by się tym teraz przejmował?" Patrzy Liz w oczy. "Musimy go znaleźć. Musimy Liz."
"Myślałam, że po to właśnie tu jesteśmy," mówi jej zmieszana Beth. Nie jest tak podniecona przez to wszystko jak Isabel, ponieważ od momentu kiedy jego imię zostało wspomniane wiedziała, że Max ciągle żyje. Jest trochę zła, że Isabel jej nie wierzyła.
"Ty byłaś," mówi Isabel, w jej głosie słychać trochę poczucie winy. "Nie mogę powiedzieć, że ja też po to tu byłam. Tak naprawdę to chciałam się dostać do twojej głowy, żeby zobaczyć czy rzeczywiście jesteś Liz."
"Co?" wykrzykuje Beth.
Isabel wzdycha. "Przepraszam Liz. Jednak musisz zrozumieć. Byliśmy przekonani, że nie żyjesz od pięciu lat. Wiemy na pewno, że zmiennokształtni kosmici żyją na tej planecie. Po tym co się stało..." Oczy Isabel ponownie wypełniają się łzami. "Naprawdę trudno jest już komukolwiek zaufać."
Beth czuje jak jej serce wyrywa się do tej kobiety. Znowu przepełnia ją żal, że ci ludzie spędzili pięć lat rozpaczając z powodu jej śmierci, kiedy ona nie może sobie nawet przypomnieć dlaczego to robili. "Wszystko w porządku," mówi, mając nadzieję pocieszyć Isabel. "Czy teraz jesteś gotowa to zrobić?"
Isabel wyciąga rękę i chwyta dłoń Beth. "Tak. Jestem całkowicie gotowa sprowadzić mojego brata do domu. Dziękuję ci."
Beth wpatruje się w nią. "Za co? Nic jeszcze nie zrobiłam!"
"Owszem, zrobiłaś. Przypomniałaś mi jak to jest mieć nadzieję. Zapomniałam jak zawsze to robiłaś. Zdaje się, że pewne rzeczy się nie zmieniają."
Beth opuszcza oczy, znów przygniata ją poczucie winy. "Ale dużo się zmieniło Isabel." Myśli o tym, jak niedługo będzie zmuszona dokonać wyboru, o tym, że ten moment bliskości z Isabel może nie trwać długo. Bo co jeśli Max wróci i nie będzie chciał mieć z nią nic wspólnego? A jeśli tak się stanie to czy może po prostu wrócić do Zana tak, jakby nic się nie stało? Wątpi by którekolwiek z nich było w stanie to zrobić. Wątpi by Zan chciał być tym drugim wyborem i nie wydaje jej się by ona również mogła się tym dłużej zadowolić.
Wszystko się zmieniło. Wszystko się zmieni. I wreszcie Beth rozumie dlaczego bała się dowiedzenia się o "przedtem". Przeszłość to przerażająca opcja. Skupianie się na niej czyni przyszłość nawet jeszcze bardziej przerażającą.
"Liz." Beth podnosi wzrok, by spojrzeć w oczy Isabel. "Pewne rzeczy się nie zmieniają. Uczucia mojego brata do ciebie.... One się nie zmieniły. Obiecuję ci to."
"Isabel skąd możesz to wiedzieć?"
"Bo ty jesteś Liz," odpowiada po prostu Isabel. "Wszystko się zmieniło, ty się zmieniłaś, ale wciąż jesteś Liz. Jesteś wszystkim, czego on kiedykolwiek pragnął."
"Ale..." Beth czuje jak łzy napływają jej do oczu, zupełnie jak u Isabel. "Po wszystkim... Przecież ja żyłam z Zanem!"
"Nie Liz, wcale tego nie robiłaś," mówi jej Isabel. "To takie oczywiste. Każde z nas to widzi, włączając w to Zana. On to wie, Liz. Wiedział o tym od momentu, kiedy nas zobaczył i uświadomił sobie, że my cię znamy. Nie żyłaś z Zanem. Żyłaś z Maxem. W twoim sercu, on zawsze był Maxem. Może go tak nie nazywałaś, ale tym właśnie był. Dla ciebie."
Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że Beth nie czuje się lepiej po tym co powiedziała Isabel, choć wie, że siostra Maxa chciała ją pocieszyć. To tylko sprawia, że czuje się gorzej. Bo wie, że Isabel ma rację. I wie też, że to oznacza, że ma przed sobą tylko jedną otwartą ścieżkę. Nie ma teraz wyboru i obawia się tego, co musi się stać.
Ponieważ bez względu na to, czy jej serce myślało, że Zan to Max czy nie, jej głowa postanowiła to zignorować. Jej umysł, czując się bezpiecznie po raz pierwszy od czasu rzeki, pozwolił sobie na związek z nim, mimo że jej serce mówiło jej na wszelkie sposoby - poprzez jej sny, poprzez jej wątpliwości - że to jest złe.
I nawet jeśli jej serce znało prawdę, serce Zna jej nie znało. Zan ją kocha i jego serce nie ma nic wspólnego z Maxem ani z Beth. Ona nie może kontrolować tego co on czuje i wie co on czuje. To się nie zmieniło. I dlatego najgorsze z tego wszystkiego jest to, że bez względu czy ona skończy z Maxem, czy nie i tak złamie serce Zanowi - i nie może zrobić nic by temu zapobiec.
<center>CZĘŚĆ 8</center>
Zan zostaje z nią jeszcze przez godzinę. Jest zbyt wiele pytań, więc nie zdaje żadnego z nich. Zamiast tego siedzą w ciszy i odkrywa najpełniejsze poczucie bezpieczeństwa jakiego zaznała odkąd obudziła się nad brzegiem rzeki dwa lata wcześniej. Przed wyjściem ściska jej dłoń i mówi jej, że wyjaśni wszystko, kiedy ona wyjdzie ze szpitala. Pomimo lat, które spędziła czekając na niego, jest usatysfakcjonowana tym wyjaśnieniem.
Tej nocy nie nawiedzają jej koszmary. Śpi naprawdę spokojnie po raz pierwszy odkąd przyjechała do Nowego Jorku.
Dopiero rano zaczyna się zastanawiać jak to możliwe, że nóż nie wyrządził więcej szkód. Staje na krawędzi wanny w swoim szpitalnym pokoju, unosi koszulę i wpatruje się w idealną skórę swojego brzucha. Nie ma tam bandaża, ani żadnego znaku. Zupełnie jakby nigdy nie było żadnego noża. Marszczy brwi.
Kiedy Zan wraca, by towarzyszyć jej w drodze do domu, siedzi na krześle w pobliżu okna, wyglądając na zewnątrz. Nie odwraca głowy, wiedząc, że jeśli napotka jego spojrzenie, nie będzie miała odwagi zadać pytania, które musi zadać. "Dlaczego tu jestem"? Pyta cicho. "Wiem, że nie z powodu tego, co stało się w alejce."
"Nie," potwierdza Zan. "Dlatego, że się nie budziłaś. Baliśmy się, że może uderzyłaś się w głowę, kiedy upadłaś."
"My?" Pamięta, że wczoraj również zasugerował iż nie jest jedynym, który przywiózł ją do szpitala.
"Moje siostry i ja."
Pamięta jedną z jego sióstr z dworca autobusowego tamtego dnia. To uświadamia jej jak bardzo on się zmienił o tamtego czasu. W końcu odwraca się w jego stronę. "Brzmisz inaczej." Wie, że to dziwna rzecz do powiedzenia w takim momencie, ale to prawda. Jego akcent nie jest już tak zauważalny.
Zan opuszcza na moment oczy, po czym wzrusza ramionami. "Pracowałem nad tym. Chodzę do szkoły."
Marszczy lekko brwi. "Naprawdę?"
"Tak," mówi dalej. "Tamtej nocy... z Avą... ja po prostu nie chciałem, żeby ona dłużej czuła że musi to robić. Chcę mieć lepszą pracę, a żeby zarabiać więcej niż minimalną stawkę potrzebuję szkoły."
Wie, że chodzi mu o tamtą noc na dworcu autobusowym, ale i tak pyta, bo nie może w to do końca uwierzyć. "Zdecydowałeś, że chcesz lepszej pracy po tamtej nocy?"
"Tak."
Jego szczerość uspokaja ją z jakiegoś powodu. Decyduje się pójść za głosem instynktu i zaufać mu. W końcu przez te dwa lata instynkt jeszcze jej nie zawiódł. Ma przeczucie, że on wyjaśni zagadkę tego co się stało w alejce, kiedy zostaną sami.
Ma rację. Zaraz po tym jak zamyka za nimi drzwi swojego małego mieszkania, on odwraca się i mówi, "Musisz mieć dużo pytań."
Beth po prostu przytakuje, starając się zdecydować o co zapytać na początku. Kim jestem? Dlaczego nie jestem martwa? Dlaczego nawiedzałeś moje sny? Dlaczego tak czuję, kiedy jedyne co o tobie wiem to twoje imię?
"Zacznę od najprostszego," mówi Zan, kiedy ona dalej bezradnie się w niego wpatruje, niezdolna wybrać które pytanie ma zadać. "Znalazłem cię w alejce. Straciłaś dużo krwi, więc zabrałem cię tam gdzie mieszkam, żebyś mogła wypocząć i by upewnić się, że nic ci nie będzie. Kiedy się nie budziłaś moja siostra, Lonnie, powiedziała, że powinniśmy zabrać cię do szpitala."
"Dlaczego od razu nie zabrałeś mnie do szpitala?" pyta. "Musiałam być bliska śmierci." Przypomina sobie jak czuła wypływającą z niej krew. Wie, że on ma rację. Straciła jej dużo i szybko. Rana była głęboka.
Krzywi się lekko, po czym mówi pospiesznie, "Nie byłaś. Uleczyłem cię."
Wie, że ta rewelacja powinna być szokująca, ale nie jest. Z jakiegoś powodu w ogóle nie jest zaskoczona. Ale jako, że on zdaje się tego oczekiwać, pyta, "Co masz na myśli?"
"Mogę leczyć różne rzeczy," mówi, wzruszając ramionami. "Nie przeżyłabyś tyle, by dotrzeć do szpitala, więc nie miałem wyboru." Jest w stanie powiedzieć, że on czuje, że nie ma innego wyboru niż powiedzieć jej prawdę. Zastanawia się nad tym. Czy nie było by dla niego prościej po prostu zabrać ją do szpitala i nigdy więcej jej nie zobaczyć? Ona nigdy by się nie dowiedziała.
A jednak, oto on, mówi jej, że ją uleczył. A ona nie jest zaskoczona słysząc to.
Zamiast tego pyta, "Jak mnie znalazłeś?"
Porusza się niespokojnie. "Czasami bywam w tej okolicy. Widziałem jak weszłaś do alejki i kiedy nie wyszłaś, poszedłem za tobą."
"Chodzisz za mną?" Zastanawia się dlaczego to jej nie przeraża. Wie, że powinno, ale zamiast tego to sprawia, że czuje się bezpieczna, wiedząc, że on był niczym jej anioł stróż.
On przełyka, po czym śmieje się lekko, najwyraźniej zawstydzony. "Tylko parę dni. Zobaczyłem cię na ulicy. Znalazłem gdzie pracujesz i zbierałem się na odwagę by do ciebie podejść." Wzdycha. "Ostatnim razem nie spotkaliśmy się w najlepszych okolicznościach. Bałem się, że nie będziesz..." Urywa, nie jest niepewny, tylko ostrożny.
"Nie będę chciała cię widzieć?"
"No."
Zastanawia się jak to możliwe, że on jest zdenerwowany w jej obecności. Ona czuje się przy nim zupełnie przeciwnie. Ale przecież przez dwa lata jej sny o nim były dla niej ostoją. On nie może o tym wiedzieć. Z jego zachowania wynika jasno, że oni się nie znają, nigdy się nie znali.
A jednak, mimo wszystko ona go zna.
"Chciałam," mówi, mając nadzieję, że w ten sposób go uspokoi. Spogląda na nią, uśmiechając się lekko kącikiem ust, co wywołuje u niej łomotanie serca. "Nigdy o tobie nie zapomniałam."
Patrzą na siebie przez dłuższą chwilę. W końcu, on się odzywa, "Nie chcesz wiedzieć w jaki sposób cię uleczyłem?"
Dziwne, że o tym zapomniała. "Chcesz mi powiedzieć?" Ponieważ uświadamia sobie, że jeśli on nie chce jej powiedzieć, to jej to nie przeszkadza. Nie rozumie dlaczego jest taka chętna by jeśli chodzi o niego, ignorować to, co normalne.
"Chcę, żebyś wiedziała wszystko," odpowiada Zan, sam wydaje się zdumiony, że tak jest.
I po tym pierwszym wieczorze, ona wie.
* * *
"Robiłaś to wcześniej?" pyta Isabel.
Leżą na sąsiednich łóżkach w apartamencie Marii. Alex i Maria czekają w sąsiednim pokoju, nie chcąc ich denerwować, obserwując ich. Beth czuje jak serce wali jej w piersi, wie, że Maria i Alex to najmniejszy problem. Cały czas wspierali ją i czuje się w ich towarzystwie swobodnie. Prawdziwy kłopot polega na tym, że nie ma pojęcia jak zasnąć. Tak bardzo chce to zrobić i wie, że może minąć wiele godzin.
Jej mózg pracuje w zawrotnym tempie. Jest zbyt wiele do przetworzenia, zbyt wiele informacji. Mimo że poprosiła ich, by nie mówili jej nic więcej o niej dopóki nie odnajdą Maxa - nie chce by jej umysł był jeszcze bardziej zawalony, niż już jest - to co już wie, jest niemal przytłaczające. Jak ma się uspokoić na tyle, by zasnąć?
"Nie," opowiada Beth. "Lonnie nigdy nie próbowała. Poprosiłam ją, żeby tego nie robiła."
Przez dłuższą chwilę panuje cisza, po czym Isabel pyta cicho, "I wierzysz jej? Wierzysz, że nigdy tego nie zrobiła?"
Beth marszczy brwi patrząc na przyciemniony sufit. "Oczywiście, że jej wierzę. Dlaczego pytasz?"
"Po prostu wiem, co ja bym zrobiła," odpowiada Isabel.
"Lonnie nie jest taka," mówi lekko rozdrażniona Beth.
"Nie jest taka jak ja?" pyta lekko rozbawiona Isabel. To pierwszy raz, kiedy Isabel rozluźnia się w towarzystwie Beth. Od momentu, kiedy się spotkały, czuła, że siostra Maxa była bardziej zraniona przez jej powrót aniżeli cokolwiek innego. "Zawsze byłaś zbyt ufna Liz."
Beth uśmiecha się mimo woli. Zdaje sobie sprawę z ironii. Uwaga Isabel sprawiła także, że po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy czasem Lonnie nie wkroczyła nieproszona do jej umysłu raz czy dwa. No bo przecież, przyjaciółka Beth i Isabel są takie same.
"Czy to w ten sposób ty dowiedziałaś się, że możesz mi ufać? Odwiedziłaś moje sny?" Ciągle nie wie jak dokładnie dowiedziała się o tym, że Max, Isabel, Michael i Tess są kosmitami. To pozostanie sekretem dopóki nie odnajdą Maxa, by mogła się skoncentrować na zadaniu. Ale czuje, że to pytanie nie ujawni zbyt wiele.
"Nie," odpowiada Isabel. Następuje długa przerwa, po czym kontynuuje, "Max zawsze czuł, że może ci ufać."
"I to ci wystarczyło?" To oszałamia Beth. Pamięta jacy źli byli Lonnie i Rath przez pierwsze miesiące po tym, jak Zan zdradził jej ich sekret. Ponownie marszczy brwi. W końcu nauczyli się ją lubić. Czy to kolejny dowód na to, że Lonnie odwiedziła jej sny?
"Oczywiście, że nie," mówi Isabel. "Ale on połączył się z tobą mentalnie i w ten sposób to potwierdził. Wtedy mu uwierzyłam."
Beth jest zmieszana. "Połączył?"
Znowu cisza zalega w ciemności, po chwili Isabel mówi, "Nigdy nie połączyłaś się z Zanem? Czy nie wspomniałaś, że on cię uleczył i w ten sposób się dowiedziałaś?"
"Tak." Wciąż nie wie do czego zmierza Isabel.
"On musiał się z tobą połączyć, żeby to zrobić Liz. Widział twoje wnętrze. Widział twoje myśli."
Czuje się jak idiotka, ale mimo wszystko musi to przyznać, "Nie mam pojęcia o czym mówisz."
"Tylko w ten sposób działają nasze moce. Musimy połączyć się mentalnie z drugą osobą. To znaczy, to jest oczywiste jeśli chodzi o Tess i mnie, ale to dotyczy również chłopaków. Michael na przykład może powalić każdego, ale jeśli chce zabić tą osobę, musi się dostać do jej głowy. To samo musiał zrobić Max, kiedy leczył. Kiedy leczy," poprawia się szybko, czas przeszły jest dla niej niczym klątwa teraz, kiedy ma nadzieję, że jej brat żyje.
"Z tego co wiem, to Zan nigdy tego ze mną nie zrobił," odpowiada Beth, marszcząc lekko brwi. Czy to kolejna rzecz, którą on przed nią ukrył? Widział co ma w głowie i nigdy jej nie powiedział? Czy to tylko kolejny dowód na to, że on przez cały czas wiedział kim ona jest?
"To nie jest jedyny sposób by się z kimś połączyć Liz," mówi ostrożnie Isabel, zupełnie jakby tak naprawdę nie chciała znać odpowiedzi na pytanie, które zaraz zada, ale mimo wszystko to robi, "Czy wy... to znaczy, wy nie...?" Nie jest w stanie skończyć pytania, ale Beth wie o co jej chodzi.
Przełyka, czując ukłucie winy. Bo oczywiście, poprzez potwierdzenie tego, przyzna, że zdradziła brata Isabel. "Tak," szepcze.
"W takim razie to w ogóle nie ma sensu," mówi Isabel ożywionym głosem, jakby mogła zlekceważyć wyznanie Beth. "Kiedy się kochasz... to się po prostu dzieje. Tacy już jesteśmy. Musi być jakiś powód, dlaczego się z nim nie połączyłaś."
Beth czuje się trochę słabo, nie jest nawet w stanie zrozumieć co mówi Isabel. Kiedy znajdą Maxa, jak on na to zareaguje, skoro nawet Isabel ledwo jest w stanie przyjąć do wiadomości prawdę, co do tego jak dalece oddała się Zanowi? Nie pamięta co to znaczy znać Maxa - dla niej on ciągle jest kimś, kto istnieje w świecie snów - ale, w jakiś sposób zdaje sobie sprawę z tego, że on będzie zrozpaczony. Ona czuje się zrozpaczona, a przecież nie pamięta kim byli dla siebie. Ale przecież, kiedy chodzi o Maxa, nauczyła się już, że wspomnienia nic nie znaczą. Ona po prostu wie. I to znaczy wszystko. Pamięta wszystko co dzieliła z Zanem, ale to już nie jest tak uspokajające i słodkie, jak było zaledwie dzień wcześniej.
"Nie będzie o to dbał."
Beth mruga w ciemności. "Co?"
"Liz zaufaj mi, jeśli on żyje, nie będzie o to dbał. On cię kocha." Isabel zrozumiała umęczoną ciszę, w którą zapadła Beth i jest dość miła, by ofiarować pocieszenie nawet, pomimo tego, że wewnątrz musi być zła. Bo przecież jak mogłaby by nie być? Beth wie, jak Lonnie zareagowałaby, gdyby ona zdradziła kiedyś Zan.
Postanawia nie zastanawiać się nad faktem, że pod wieloma względami już to robi, będąc tu z Isabel i mając zamiar szukać innego mężczyzny. To jest zbyt skomplikowane. W tej chwili to Max jej potrzebuje i ona nie może znowu go porzucić. Zan i wszystko co jego dotyczy, włączając w to nawet myślenie o nim, muszą po prostu poczekać.
Więc, zamiast tego, powraca do myślenia o mentalnym połączeniu. "A więc, czy połączyłam się z Maxem?"
Delikatne prychnięcie wyrywa się Isabel. "Cały czas." Beth zastanawia się dlaczego jej głos jest rozdrażniony, chociaż wydaje się to wymieszane z rozczuleniem. "Daję słowo, przez większość czasu wy dwoje odbywaliście prywatne rozmowy w swoich głowach. Wystarczyło, że na siebie spojrzeliście i już byliście straceni dla reszty świata."
Beth czuje ciepło, rumieniec pojawia się na jej policzkach. Chciałaby sobie przypomnieć! Odchrząkuje, po czym kontynuuje swoje pytania, starając się sprawić by pąk zrozumienia, który pojawił się w jej umyśle, rozwinął się w kwiat. "Więc, ty jesteś połączona z Alexem?" To pytanie jest prywatne i Beth nie ma wielkiej ochoty znać odpowiedzi, ale musi poznać wszystkie fakty dotyczące tego "połączenia", zanim wygłosi swoje hipotezy.
"Tak Liz," odpowiada Isabel, w jej głosie znów pojawia się nutka rozbawienia. "Alex i ja "łączymy" się. Jesteśmy ze sobą od przeszło pięciu lat."
"Czy możesz się łączyć z innymi osobami?"
"Jasne. Z Michaelem, Tess..." urywa, jakby zdając sobie sprawę do czego zmierza Liz. "Masz na myśli innych ludzi?"
"Tak."
"Mogę wejść do ich snów," odpowiada Isabel.
"Ale czy się z nimi "łączysz"?"
"Nie," szepcze Isabel. "Jak mogłam o tym zapomnieć? Langley wszystko nam o tym powiedział. To chyba jednak ma pewien sens. Staraliśmy się zapomnieć, że kiedykolwiek go znaliśmy. Ale nic dziwnego, że Zan nigdy się z tobą nie połączył."
Beth ma wrażenie, że rozgryzała już to, co przypomina sobie Isabel. "To dlatego, że Max zrobił to pierwszy, prawda?"
"Chyba tak," odpowiada Isabel, wydaj się zachwycona. "Wow. Tak naprawdę to nigdy nie wierzyłam w nic co mówił Langley, ale najwyraźniej w tej sprawie miał rację." Beth słyszy jak Isabel porusza się na łóżku, chwilę później zapala się światło. Beth mruga gdy oślepia ją nagła jasność, ale wkrótce zauważa, że Isabel płacze.
Beth szybko siada i patrzy z troską na drugą kobietę. "Co się stało?"
"Aż do teraz, nie do końca ci wierzyłam, ale teraz wierzę," odpowiada Isabel, uśmiechając się przez łzy. "Langley powiedział nam, że kiedy połączymy się z człowiekiem, tak długo, jak ten człowiek żyje nie będziemy w stanie połączyć się z innym. To samo w drugą stronę. Więc w zasadzie właśnie potwierdziłaś, że Max żyje." Kręci głową. "To ciągle nie tłumaczy jak Zan był w stanie cię uleczyć bez połączenia się z tobą, ale kto by się tym teraz przejmował?" Patrzy Liz w oczy. "Musimy go znaleźć. Musimy Liz."
"Myślałam, że po to właśnie tu jesteśmy," mówi jej zmieszana Beth. Nie jest tak podniecona przez to wszystko jak Isabel, ponieważ od momentu kiedy jego imię zostało wspomniane wiedziała, że Max ciągle żyje. Jest trochę zła, że Isabel jej nie wierzyła.
"Ty byłaś," mówi Isabel, w jej głosie słychać trochę poczucie winy. "Nie mogę powiedzieć, że ja też po to tu byłam. Tak naprawdę to chciałam się dostać do twojej głowy, żeby zobaczyć czy rzeczywiście jesteś Liz."
"Co?" wykrzykuje Beth.
Isabel wzdycha. "Przepraszam Liz. Jednak musisz zrozumieć. Byliśmy przekonani, że nie żyjesz od pięciu lat. Wiemy na pewno, że zmiennokształtni kosmici żyją na tej planecie. Po tym co się stało..." Oczy Isabel ponownie wypełniają się łzami. "Naprawdę trudno jest już komukolwiek zaufać."
Beth czuje jak jej serce wyrywa się do tej kobiety. Znowu przepełnia ją żal, że ci ludzie spędzili pięć lat rozpaczając z powodu jej śmierci, kiedy ona nie może sobie nawet przypomnieć dlaczego to robili. "Wszystko w porządku," mówi, mając nadzieję pocieszyć Isabel. "Czy teraz jesteś gotowa to zrobić?"
Isabel wyciąga rękę i chwyta dłoń Beth. "Tak. Jestem całkowicie gotowa sprowadzić mojego brata do domu. Dziękuję ci."
Beth wpatruje się w nią. "Za co? Nic jeszcze nie zrobiłam!"
"Owszem, zrobiłaś. Przypomniałaś mi jak to jest mieć nadzieję. Zapomniałam jak zawsze to robiłaś. Zdaje się, że pewne rzeczy się nie zmieniają."
Beth opuszcza oczy, znów przygniata ją poczucie winy. "Ale dużo się zmieniło Isabel." Myśli o tym, jak niedługo będzie zmuszona dokonać wyboru, o tym, że ten moment bliskości z Isabel może nie trwać długo. Bo co jeśli Max wróci i nie będzie chciał mieć z nią nic wspólnego? A jeśli tak się stanie to czy może po prostu wrócić do Zana tak, jakby nic się nie stało? Wątpi by którekolwiek z nich było w stanie to zrobić. Wątpi by Zan chciał być tym drugim wyborem i nie wydaje jej się by ona również mogła się tym dłużej zadowolić.
Wszystko się zmieniło. Wszystko się zmieni. I wreszcie Beth rozumie dlaczego bała się dowiedzenia się o "przedtem". Przeszłość to przerażająca opcja. Skupianie się na niej czyni przyszłość nawet jeszcze bardziej przerażającą.
"Liz." Beth podnosi wzrok, by spojrzeć w oczy Isabel. "Pewne rzeczy się nie zmieniają. Uczucia mojego brata do ciebie.... One się nie zmieniły. Obiecuję ci to."
"Isabel skąd możesz to wiedzieć?"
"Bo ty jesteś Liz," odpowiada po prostu Isabel. "Wszystko się zmieniło, ty się zmieniłaś, ale wciąż jesteś Liz. Jesteś wszystkim, czego on kiedykolwiek pragnął."
"Ale..." Beth czuje jak łzy napływają jej do oczu, zupełnie jak u Isabel. "Po wszystkim... Przecież ja żyłam z Zanem!"
"Nie Liz, wcale tego nie robiłaś," mówi jej Isabel. "To takie oczywiste. Każde z nas to widzi, włączając w to Zana. On to wie, Liz. Wiedział o tym od momentu, kiedy nas zobaczył i uświadomił sobie, że my cię znamy. Nie żyłaś z Zanem. Żyłaś z Maxem. W twoim sercu, on zawsze był Maxem. Może go tak nie nazywałaś, ale tym właśnie był. Dla ciebie."
Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że Beth nie czuje się lepiej po tym co powiedziała Isabel, choć wie, że siostra Maxa chciała ją pocieszyć. To tylko sprawia, że czuje się gorzej. Bo wie, że Isabel ma rację. I wie też, że to oznacza, że ma przed sobą tylko jedną otwartą ścieżkę. Nie ma teraz wyboru i obawia się tego, co musi się stać.
Ponieważ bez względu na to, czy jej serce myślało, że Zan to Max czy nie, jej głowa postanowiła to zignorować. Jej umysł, czując się bezpiecznie po raz pierwszy od czasu rzeki, pozwolił sobie na związek z nim, mimo że jej serce mówiło jej na wszelkie sposoby - poprzez jej sny, poprzez jej wątpliwości - że to jest złe.
I nawet jeśli jej serce znało prawdę, serce Zna jej nie znało. Zan ją kocha i jego serce nie ma nic wspólnego z Maxem ani z Beth. Ona nie może kontrolować tego co on czuje i wie co on czuje. To się nie zmieniło. I dlatego najgorsze z tego wszystkiego jest to, że bez względu czy ona skończy z Maxem, czy nie i tak złamie serce Zanowi - i nie może zrobić nic by temu zapobiec.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:07 pm, edited 2 times in total.
Milla to było piękne i takie wzruszające Ta cała rozmowa między Liz i Isabell.....wspaniałe i jeszcze te przemyślenia Liz. Mam nadzieję, że wszystko skończy się happy endem....Max się odnajdzie i będzie z Liz, a reszta też będziesz szczęśliwa NO właśnie dawno nic nie było o samym Maxie, co on teraz porabia itp. Milla a ile jeszcze mniej więcej będzie części??
CZekam na następną część :D
CZekam na następną część :D
Boże jakie to smutne. Nic nie jest proste, każdy wybór wiąże się z czyimś bólem. Najgorsze, że tu nie ma tu złych i dobrych postaci. Nietrudno w takim przypadku zrozumieć rozterki Liz....Jeszcze z serialu wiemy, że Zan był z całej nowojorskiej czwórki najlepszy. Wrażliwy, zawsze czekający na swoją ukochaną, którą na pewno nie była Ava. I teraz gdy szczęśliwy ją ma przy sobie, jest skazany na jej utratę...Kim ona jest dla niego, nietrudno odpowiedzieć. Uratował ją, uleczył, opiekował się gdy była tak bardzo samotna. Stworzył jej dom...i kochał.
Pytanie czy wiedział, kim była Liz, z kim była wcześniej związana...a to co sugeruje Isabel świadczy o tym, że wiedział. I zataił przed nią. Jeżeli tak to powód był jeden. Bał się, że ją utraci. Czy to może być jego usprawiedliwieniem. ? Tak czy tak ...będzie miał złamane serce.
Pytanie czy wiedział, kim była Liz, z kim była wcześniej związana...a to co sugeruje Isabel świadczy o tym, że wiedział. I zataił przed nią. Jeżeli tak to powód był jeden. Bał się, że ją utraci. Czy to może być jego usprawiedliwieniem. ? Tak czy tak ...będzie miał złamane serce.
AN: Ile będzie części? Cóż, powiedzmy, że nie doszlismy jeszcze do półmetka... ale nie jest to też długie opowiadanie, więc jeśli nie pojawią się jakieś nieprzewidziane okoliczności, powinniśmy dojść do końca przed końcem wakacji.
<center>CZĘŚĆ 9</center>
Kiedy wolno mu spać, śni o niej.
Zawsze o niej śnił, od pierwszego dnia, kiedy ją zobaczył, gdy byli jeszcze dziećmi. Tamte sny - o tym by dotknąć jej miękkich włosów; o napotkaniu jej spojrzenia z drugiego końca pokoju, ze świadomością, że ona czuje do niego to samo, co on do niej; o całowaniu jej, nie raz, ale kiedy tylko ma ochotę; o zasypianiu, trzymając ją w ramionach, czując jak jej serce bije w tym samym tempie, co jego; o pokazaniu jej kim naprawdę jest i że ona go zaakceptuje i mimo wszystko będzie go kochać - sprawdziły się. Przez kilka wspaniałych tygodni żył we śnie, aż do dnia, kiedy to wszystko zamieniło się w koszmarem.
Aż do Pierce'a.
Oddałby niemal wszystko, by odzyskać te sny. Nie może żałować pozostawienia tych snów za sobą; nie może zaprzeczyć, że przeżycie tego było dużo słodsze niż sny, ale chciałby znów zagubić się w ich otusze i nadziei.
Jego obecne sny o niej nie dają otuchy. Nie może w to uwierzyć - że jakikolwiek sen o niej, może uczynić go bardziej nieszczęśliwym - ale tak jest. Nie może dłużej żyć w fantazji, w "co jeśli". Bo "co jeśli" się zdarzyło i zniszczyło ją. Co dzień musi stawiać czoło tej zimnej, twardej prawdzie. Bo kiedy wolno mu spać, ona go prześladuje.
Wie, że na to zasługuje. Że to przeżywanie snu ją zabiło. Ale nienawidzi tego, że teraz budzi się ze snów o niej oblany zimnym potem, z walącym sercem, że woli bolesną rzeczywistość wypełnioną torturami, której stawi czoło za dnia, niż sny o niej.
Teraz, w snach, jest zmuszony do tego, by być świadkiem każdego straszliwego sposobu, w jaki wyobrażał sobie jej śmierć. Wersja Pierce'a - niewyjaśniony wypadek samochodowy - to najczęstszy koszmar, ale nie najstraszniejszy. Jego własny umysł stworzył znacznie gorsze scenariusze. Zupełnie jakby nie był usatysfakcjonowany karą, jaką Pierce i jego ludzie aplikowali jego ciału, jego umysł torturuje go każdej nocy. Nie ważne, co robią, nie są w stanie dręczyć go bardziej, niż on sam się dręczy.
W dwa lata po katastrofie, która ich spotkała, ciągle sobie nie wybaczył. Mógł zakończyć swoje życie wiele miesięcy temu, ale nie zezwolił sobie na tą ulgę. Nie pozwoli sobie zaznać radości bycia znowu z nią, nawet jeśli tylko w śmierci.
Żyje dalej ponieważ zasługuje na cierpienie. Więc cierpi.
W snach, jest zawsze o krok od uratowania jej, ale zawsze ponosi porażkę. I zawsze ona go o to obwinia.
Dzisiejsza noc nie jest inna.
Jest w sferze snu, z Liz. Ona stoi na balustradzie mostu, patrząc w dół na burzącą się wodę. On stoi poniżej, na moście, niezdolny wspiąć się, by do niej dołączyć.
Spogląda na niego. "Co? Boisz się?" Jej głos brzmi wzgardliwie. "Nie kochasz mnie wystarczająco?"
"Kocham cię," mówi jej z desperacją. "Proszę cię, zejdź." Wyciąga do niej rękę, ale jego ramię przechodzi przez nią, jakby już była duchem.
Jej ciemne oczy napotykają jego wzrok. W ich głębi pojawia się płomień czegoś nowego, czego on nie rozpoznaje. "Czy będziesz pałał dla mnie, kiedy mnie nie będzie?" pyta go, ton jej głosu jest nieoczekiwanie miły.
"Liz, proszę?" Nie rozumie, nie wie co powiedzieć, żeby ją zatrzymać. Ponieważ jakoś wie, że dzisiejsza noc to pożegnanie. Że jeśli tym razem pozwoli jej się wyślizgnąć, nigdy więcej jej nie zobaczy.
"Pałaj dla mnie Max."
Po tych słowach, odwraca się i skacze z mostu. On próbuje się wspiąć, próbuje za nią podążyć, ale trzyma go jakaś niewidzialna siła, jakiś strach, którego nie potrafi nazwać.
Może tylko wpatrywać się w dół na rzekę - na wzburzoną rzekę - i wie, że jej już nie ma.
Kiedy się budzi wie, że prześladowanie się skończyło. Że po dwóch latach, ona w końcu naprawdę zostawiła go zupełnie samego.
Bo ostatecznie wolałby raczej by nienawidziła go w snach, niż by całkiem odeszła.
Nie śni o niej więcej. W nocy, jej nie ma.
Ale wciągu dnia, on dla niej pała.
* * *
"Dlaczego zabrałeś ją na koncert?"
Zan skupia swoją uwagę na Tess. Oryginał Avy jest zaciekawiony wyrzutem Lonnie, że w ogóle nie powinien był zabierać Beth na ten koncert.
Wzrusza ramionami. "Beth kocha jej muzykę. Ostatnio nie czuła się najlepiej. Miałem nadzieję, że to ją rozweseli." Nie może przyznać, że to był sprawdzian, że miał nadzieję raz na zawsze pogrzebać wszystkie swoje lęki. Bo powiedzenie tego głośno, oznaczałoby przyznanie się im - że podejrzewał iż on nie jest tym, o którym ona śniła, że ona nie należała do niego.
"To było coś więcej," oskarża Michael. "Próbowałeś ją stamtąd zabrać, kiedy was znaleźliśmy. Wiedziałeś jakoś, że kiedy zobaczyliśmy ją na ekranie, rozpoznaliśmy ją."
"Nie wiedziałem nawet, że tam jesteście," odpowiada żałośnie Zan. Nie zaprzecza jednak, że próbował z nią wyjść. Bo jaki byłby tego sens? To oczywiste.
"Jestem nawet bardziej ciekawy, dlaczego ty powiedziałaś mu, żeby jej tam nie zabierał," ciągnie Michael, całkiem ignorując Zana. Kieruje swoje słowa do Lonnie. "Ty też wiedziałaś, prawda?"
Zaskoczony Zna, wpatruje się w siostrę. Nie zastanawiał się nad ostrzeżeniem Lonnie, ale teraz kiedy przytoczył to Michael, zdaje sobie sprawę, że jej troska mogła rzeczywiście dotyczyć czegoś więcej, niż dziwnego ostatnio nastroju Beth. Jego siostra nie patrzy mu w oczy.
"Ona była chora," odpowiada Lonnie. "Martwiłam się."
Zan przygląda jej się, zaczyna mieć złe przeczucie. "Lonnie..."
Michael ponownie przeszkadza. "Weszłaś do jej snu, czyż nie? Przez cały czas wiedziałaś kim ona jest."
Przez dłuższą chwilę jest cicho. Zan obserwuje jak kolor odpływa z twarzy jego siostry. Lonnie cofa się, jej oczy są szeroko otwarte. "Nie."
"Nie, nie weszłaś do jej snu, czy nie, nie wiedziałaś kim ona jest?" dopytuje Michael. Z groźną miną zbliża się do Lonnie.
"Hej koleś! Odczep się!" W końcu Rath rusza się do przodu i odpycha Michaela. Zan jest skamieniały, nie może się ruszyć, żeby pomóc siostrze, która stoi pomiędzy nimi.
"Przestańcie!" Krzyczy Tess, przepychając się pomiędzy nich. "To w niczym nie pomaga!" Chwyta swojego Ratha za koszulę i potrząsa nim, nie mocno, bo jest mała, ale wystarczająco, by przebić się przez wściekłość generała.
Kyle chwycił Ratha i próbuje go utrzymać z dala, ale Rath nic sobie z tego nie robi. Ciągle wrzeszczy. "Ty dupku! Dlaczego u diabła w ogóle tu jesteś? Wracaj na tamtą zasraną planetę, z której przybyliśmy i zostaw nas w spokoju! Beth jest jedną z nas!"
"Nie jest," mówi cicho Zan, ale Rath go słyszy. Zamiera i spogląda na Zana. Zan czuje afekt wobec swojego lojalnego, w gorącej wodzie kąpanego brata. Ciągnie po cichu, "Ona jest jedną z nich." Spogląda na Lonnie przez dłuższą chwilę. Ona zaczyna drżeć pod wpływem jego oskarżającego wzroku. "A ty wiedziałaś przez cały czas, prawda? Ona ci ufała."
"Lonnie!" wykrzykuje Ava.
"Nic nie widziałam!" wykrzykuje Lonnie, broniąc się. "Widziałam tylko ciebie Zan. To wszystko. Zawsze widziałam tylko ciebie!"
"Widziałaś jego," odpowiada Zan. "I wiedziałaś o tym, prawda? To dlatego powiedziałaś mi, żeby nie iść na koncert."
Lonnie zaciska wargi i konwulsyjnie przełyka ślinę. "Nie wiem co u diabła widziałam! Myślałam, że to ty!" Powtarza buntowniczo.
"Lonnie..." Traci do niej cierpliwość. Nie wie co zrobi, by zmusić ją do przyznania prawdy, ale wie, że muszą ją znać.
Lonnie wyczuwa jego zdecydowanie i ustępuje. "W snach nazywała cię Max," szepcze. Robi krok do przodu z rozłożonymi ramionami i mówi błagalnie, "Zan, próbowałam cię chronić."
Ponieważ to wie, więc teraz, kiedy już wyznała prawdę, nie jest w stanie dłużej być zły. Wszystko co czuje to pustka, teraz kiedy to zostało potwierdzone.
Ona nigdy o nim nie śniła.
"Wiem," mówi, chcąc pocieszyć siostrę, mimo że sam nigdy nie znajdzie pocieszenia.
To wszystko było kłamstwem, każda chwila, ale nie może winić Beth. Ona jest niewinna, nie mogła wiedzieć, że pozwala sobie obdarzać miłością niewłaściwą osobę. Ona nie pamięta co było przedtem. A jednak, przez cały czas, oboje wiedzieli, że coś jest źle.
Jej więź z nim - z tym drugim - jest głęboka. Tak głęboka, że nawet żyjąc z jego duplikatem, wiedziała, że czegoś brakuje. Kiedy była nieobecna, kiedy się odsuwała, jej serce próbowało przestrzec ją, że popełnia błąd.
Jego biedna, kochająca Beth.
Zapanowała cisza, kiedy pozostali przyswajają to, co zostało ujawnione. Ale spokój zakłóca dzwonek telefonu. Zan mruga i spogląda na siostrę. Lonnie jako jedyna posiada komórkę. Zastanawia się, czy to Beth. Ale ona zadzwoniłaby na stacjonarny, a nie na komórkę jego siostry. Gdyby chciała z nim porozmawiać. A jest pewny, że nie chce.
Pozostali patrzą na Kyle'a, który mocuje się ze swoją kieszenią, wyciągając mały telefon. Rzuca okiem na wyświetlacz, po czym marszczy brwi. "To mój tata," mówi Tess i Michaelowi. "Co mam mu powiedzieć?"
Zan patrzy na krzywiącego się Michaela. "Cholera. Nie wiem! Zobacz czego chce i wtedy zdecyduj."
Kyle wywraca oczami rozzłoszczony, ale odbiera połączenie, starając się by jego głos brzmiał swobodnie. Starają się, by jego głos nie zdradzał, że cały ich świat całkowicie się zmienił w ciągu jednego wieczoru. "Cześć tato."
Dwójka oryginałów, czeka z napięciem.
Zan patrzy na Tess, nie rozumiejąc w czym problem. "Ojciec Kyle'a jest szeryfem w Roswell. Był naprawdę zaangażowany w śledztwo dotyczące śmierci Maxa i Liz," wyjaśnia cicho Tess.
Zan czuje jak jego serce zaczyna bić szybciej. Nie pojmuje tego. To tylko telefon. Nie ma szans, by ten szeryf wiedział, że Beth została odnaleziona. A nawet, gdyby wiedział, nikt nie popełnił przestępstwa. On i Lonnie podejrzewali prawdę, ale nie wiedzieli. Nie trzymali tu Beth wbrew jej woli.
Cisza jest napięta. Kyle nie powiedział nic od czasu jak się przywitał. Zan obserwuje, jak jego oczy rozszerzają się, kiedy słucha. W końcu Kyle się odzywa, ale wszystko co mówi to, "Cholera jasna. Miała rację."
Jego ojciec najwyraźniej spytał "Kto miał rację," bo po przerwie Kyle mówi, "Liz, tato, ona też żyje."
"Też?" dopytuje Michael. "Też?"
"Tato, Michael tu jest. Porozmawiaj z nim," mówi Kyle, kiedy wydaje się, że Michael i tak wyrwie mu telefon z ręki.
"Szeryfie, co się dzieje?" wypala niecierpliwie Michael. Zan marszczy brwi, bo zaczyna rozpoznawać szorstkość Michaela, jako ten sam mechanizm obronny, którego używa Rath. Michael jest przestraszony. Zan patrzy jak on staja się jeszcze bardziej napięty w miarę słuchania. Spogląda na Zana i odwraca się, zaczynając mówić po cichu, ale szybko.
Ale Zan nie musi dłużej słuchać. Niebieskie oczy Kyle dziwnie się w niego wpatrują i Zan podejrzewa, że drugi mężczyzna chce powiedzieć mu co się dzieje. Że rozmowa dotyczy Zana i Kyle nie próbuje ukryć satysfakcji. Zan wyczuwa, że Kyle nie jest mściwy, ale nie lubi Zana, albo mu nie ufa. Nie może go za to winić.
"O co chodzi?" pyta cierpliwie, gotowy na bombę, która wie, że zaraz spadnie.
"Mój tata odebrał wczoraj telefon. Dzień zajęło mu rozważenie co w tej sprawie zrobić, ale w końcu dzisiaj postanowił, że ma tylko jedno wyjście i że potrzebuje do tego nas wszystkich."
Zan nic nie mówi, czeka tylko, wiedząc, że Kyle jeszcze nie skończył.
"Liz miała rację. Max Evans żyje. I mój tata potrzebuje naszej pomocy, by go znaleźć i przekonać do powrotu do domu."
"Dlaczego on nie chce wrócić do domu?" Pyta przestraszona Ava. Jednak Zan na nią nie patrzy. Zamiast tego zamyka oczy i czeka dalej.
"Ponieważ spędził ostatnie pięć będąc torturowanym przez Jednostkę Specjalną FBI," odpowiada Kyle grobowym tonem. "Ale teraz uciekł i myśli, że jeśli wróci do domu, to ci dranie przyjdą po nas."
"Ma rację?" Głos Avy drży. Bo przecież to jest ich najgorszy koszmar. Przed wyjazdem, najostrzejszy rozkazem Langley'a było, by za wszelką cenę trzymali się z daleka od FBI. Bo Langley dokładnie wiedział co by z nimi zrobiło FBI, gdyby zostali schwytani. Langley to przeżył.
"Ma rację," odpowiada zamiast Kyle Michael. Skończył już rozmawiać z szeryfem. "Ale mam to gdzieś. Mój brat był sam przez pięć lat. To się kończy - teraz."
Zan napotyka spojrzenie Michaela i wie, co ten myśli. I ty nie zrobisz nic, by utrzymać go z dala od jedynej osoby, której on naprawdę potrzebuje.
"Boże Michael! Szeryf był taki pewny, że on nie żyje!" wykrzyknęła Tess. Wyraz jej twarzy to mieszanina radości i żalu. "Pięć lat z Pierce'm! Gdybyśmy wiedzieli..." Urywa, łzy zaczynają płynąć z jej błękitnych oczu. "Michael, przestaliśmy szukać!"
Zan patrzy jak Kyle rusza się by ją pocieszyć, po czym ponownie zamyka oczy, zastanawiając się, czy cierpienie kiedyś się skończy dla kogokolwiek z nich.
Bo pomimo brawury Michaela, Zan rozumie obawę swojego oryginału. Teraz kiedy znów jest świadomy Maxa, gdy Beth nie blokuje już istniejącej pomiędzy nimi więzi, Zan wie dokładnie co przeżył Max. Wie również jak wiele Max jest gotów poświęcić, by zapewnić, że ludzie, których kocha nigdy nie będą musieli przejść, przez to co on.
Jest gotów zrezygnować z tych, których kocha, by ich ocalić. Zan czuje, że Max byłby nawet gotów zrezygnować z Beth, gdyby wiedział, że ona żyje. Gdyby Max zdawał sobie sprawę z tego, że sprowadziłby na nią zagrożenie, pozwalając się odnaleźć, Zan wie, że jego oryginał dałby radę na zawsze pozostać w ukryciu.
Ponieważ, oni są tacy sami, a Zan wie, że on właśnie to by zrobił.
I Zan, ku swojemu wiecznemu wstydowi, po raz pierwszy odkąd powróciły koszmary Beth, czuje nadzieję.
<center>CZĘŚĆ 9</center>
Kiedy wolno mu spać, śni o niej.
Zawsze o niej śnił, od pierwszego dnia, kiedy ją zobaczył, gdy byli jeszcze dziećmi. Tamte sny - o tym by dotknąć jej miękkich włosów; o napotkaniu jej spojrzenia z drugiego końca pokoju, ze świadomością, że ona czuje do niego to samo, co on do niej; o całowaniu jej, nie raz, ale kiedy tylko ma ochotę; o zasypianiu, trzymając ją w ramionach, czując jak jej serce bije w tym samym tempie, co jego; o pokazaniu jej kim naprawdę jest i że ona go zaakceptuje i mimo wszystko będzie go kochać - sprawdziły się. Przez kilka wspaniałych tygodni żył we śnie, aż do dnia, kiedy to wszystko zamieniło się w koszmarem.
Aż do Pierce'a.
Oddałby niemal wszystko, by odzyskać te sny. Nie może żałować pozostawienia tych snów za sobą; nie może zaprzeczyć, że przeżycie tego było dużo słodsze niż sny, ale chciałby znów zagubić się w ich otusze i nadziei.
Jego obecne sny o niej nie dają otuchy. Nie może w to uwierzyć - że jakikolwiek sen o niej, może uczynić go bardziej nieszczęśliwym - ale tak jest. Nie może dłużej żyć w fantazji, w "co jeśli". Bo "co jeśli" się zdarzyło i zniszczyło ją. Co dzień musi stawiać czoło tej zimnej, twardej prawdzie. Bo kiedy wolno mu spać, ona go prześladuje.
Wie, że na to zasługuje. Że to przeżywanie snu ją zabiło. Ale nienawidzi tego, że teraz budzi się ze snów o niej oblany zimnym potem, z walącym sercem, że woli bolesną rzeczywistość wypełnioną torturami, której stawi czoło za dnia, niż sny o niej.
Teraz, w snach, jest zmuszony do tego, by być świadkiem każdego straszliwego sposobu, w jaki wyobrażał sobie jej śmierć. Wersja Pierce'a - niewyjaśniony wypadek samochodowy - to najczęstszy koszmar, ale nie najstraszniejszy. Jego własny umysł stworzył znacznie gorsze scenariusze. Zupełnie jakby nie był usatysfakcjonowany karą, jaką Pierce i jego ludzie aplikowali jego ciału, jego umysł torturuje go każdej nocy. Nie ważne, co robią, nie są w stanie dręczyć go bardziej, niż on sam się dręczy.
W dwa lata po katastrofie, która ich spotkała, ciągle sobie nie wybaczył. Mógł zakończyć swoje życie wiele miesięcy temu, ale nie zezwolił sobie na tą ulgę. Nie pozwoli sobie zaznać radości bycia znowu z nią, nawet jeśli tylko w śmierci.
Żyje dalej ponieważ zasługuje na cierpienie. Więc cierpi.
W snach, jest zawsze o krok od uratowania jej, ale zawsze ponosi porażkę. I zawsze ona go o to obwinia.
Dzisiejsza noc nie jest inna.
Jest w sferze snu, z Liz. Ona stoi na balustradzie mostu, patrząc w dół na burzącą się wodę. On stoi poniżej, na moście, niezdolny wspiąć się, by do niej dołączyć.
Spogląda na niego. "Co? Boisz się?" Jej głos brzmi wzgardliwie. "Nie kochasz mnie wystarczająco?"
"Kocham cię," mówi jej z desperacją. "Proszę cię, zejdź." Wyciąga do niej rękę, ale jego ramię przechodzi przez nią, jakby już była duchem.
Jej ciemne oczy napotykają jego wzrok. W ich głębi pojawia się płomień czegoś nowego, czego on nie rozpoznaje. "Czy będziesz pałał dla mnie, kiedy mnie nie będzie?" pyta go, ton jej głosu jest nieoczekiwanie miły.
"Liz, proszę?" Nie rozumie, nie wie co powiedzieć, żeby ją zatrzymać. Ponieważ jakoś wie, że dzisiejsza noc to pożegnanie. Że jeśli tym razem pozwoli jej się wyślizgnąć, nigdy więcej jej nie zobaczy.
"Pałaj dla mnie Max."
Po tych słowach, odwraca się i skacze z mostu. On próbuje się wspiąć, próbuje za nią podążyć, ale trzyma go jakaś niewidzialna siła, jakiś strach, którego nie potrafi nazwać.
Może tylko wpatrywać się w dół na rzekę - na wzburzoną rzekę - i wie, że jej już nie ma.
Kiedy się budzi wie, że prześladowanie się skończyło. Że po dwóch latach, ona w końcu naprawdę zostawiła go zupełnie samego.
Bo ostatecznie wolałby raczej by nienawidziła go w snach, niż by całkiem odeszła.
Nie śni o niej więcej. W nocy, jej nie ma.
Ale wciągu dnia, on dla niej pała.
* * *
"Dlaczego zabrałeś ją na koncert?"
Zan skupia swoją uwagę na Tess. Oryginał Avy jest zaciekawiony wyrzutem Lonnie, że w ogóle nie powinien był zabierać Beth na ten koncert.
Wzrusza ramionami. "Beth kocha jej muzykę. Ostatnio nie czuła się najlepiej. Miałem nadzieję, że to ją rozweseli." Nie może przyznać, że to był sprawdzian, że miał nadzieję raz na zawsze pogrzebać wszystkie swoje lęki. Bo powiedzenie tego głośno, oznaczałoby przyznanie się im - że podejrzewał iż on nie jest tym, o którym ona śniła, że ona nie należała do niego.
"To było coś więcej," oskarża Michael. "Próbowałeś ją stamtąd zabrać, kiedy was znaleźliśmy. Wiedziałeś jakoś, że kiedy zobaczyliśmy ją na ekranie, rozpoznaliśmy ją."
"Nie wiedziałem nawet, że tam jesteście," odpowiada żałośnie Zan. Nie zaprzecza jednak, że próbował z nią wyjść. Bo jaki byłby tego sens? To oczywiste.
"Jestem nawet bardziej ciekawy, dlaczego ty powiedziałaś mu, żeby jej tam nie zabierał," ciągnie Michael, całkiem ignorując Zana. Kieruje swoje słowa do Lonnie. "Ty też wiedziałaś, prawda?"
Zaskoczony Zna, wpatruje się w siostrę. Nie zastanawiał się nad ostrzeżeniem Lonnie, ale teraz kiedy przytoczył to Michael, zdaje sobie sprawę, że jej troska mogła rzeczywiście dotyczyć czegoś więcej, niż dziwnego ostatnio nastroju Beth. Jego siostra nie patrzy mu w oczy.
"Ona była chora," odpowiada Lonnie. "Martwiłam się."
Zan przygląda jej się, zaczyna mieć złe przeczucie. "Lonnie..."
Michael ponownie przeszkadza. "Weszłaś do jej snu, czyż nie? Przez cały czas wiedziałaś kim ona jest."
Przez dłuższą chwilę jest cicho. Zan obserwuje jak kolor odpływa z twarzy jego siostry. Lonnie cofa się, jej oczy są szeroko otwarte. "Nie."
"Nie, nie weszłaś do jej snu, czy nie, nie wiedziałaś kim ona jest?" dopytuje Michael. Z groźną miną zbliża się do Lonnie.
"Hej koleś! Odczep się!" W końcu Rath rusza się do przodu i odpycha Michaela. Zan jest skamieniały, nie może się ruszyć, żeby pomóc siostrze, która stoi pomiędzy nimi.
"Przestańcie!" Krzyczy Tess, przepychając się pomiędzy nich. "To w niczym nie pomaga!" Chwyta swojego Ratha za koszulę i potrząsa nim, nie mocno, bo jest mała, ale wystarczająco, by przebić się przez wściekłość generała.
Kyle chwycił Ratha i próbuje go utrzymać z dala, ale Rath nic sobie z tego nie robi. Ciągle wrzeszczy. "Ty dupku! Dlaczego u diabła w ogóle tu jesteś? Wracaj na tamtą zasraną planetę, z której przybyliśmy i zostaw nas w spokoju! Beth jest jedną z nas!"
"Nie jest," mówi cicho Zan, ale Rath go słyszy. Zamiera i spogląda na Zana. Zan czuje afekt wobec swojego lojalnego, w gorącej wodzie kąpanego brata. Ciągnie po cichu, "Ona jest jedną z nich." Spogląda na Lonnie przez dłuższą chwilę. Ona zaczyna drżeć pod wpływem jego oskarżającego wzroku. "A ty wiedziałaś przez cały czas, prawda? Ona ci ufała."
"Lonnie!" wykrzykuje Ava.
"Nic nie widziałam!" wykrzykuje Lonnie, broniąc się. "Widziałam tylko ciebie Zan. To wszystko. Zawsze widziałam tylko ciebie!"
"Widziałaś jego," odpowiada Zan. "I wiedziałaś o tym, prawda? To dlatego powiedziałaś mi, żeby nie iść na koncert."
Lonnie zaciska wargi i konwulsyjnie przełyka ślinę. "Nie wiem co u diabła widziałam! Myślałam, że to ty!" Powtarza buntowniczo.
"Lonnie..." Traci do niej cierpliwość. Nie wie co zrobi, by zmusić ją do przyznania prawdy, ale wie, że muszą ją znać.
Lonnie wyczuwa jego zdecydowanie i ustępuje. "W snach nazywała cię Max," szepcze. Robi krok do przodu z rozłożonymi ramionami i mówi błagalnie, "Zan, próbowałam cię chronić."
Ponieważ to wie, więc teraz, kiedy już wyznała prawdę, nie jest w stanie dłużej być zły. Wszystko co czuje to pustka, teraz kiedy to zostało potwierdzone.
Ona nigdy o nim nie śniła.
"Wiem," mówi, chcąc pocieszyć siostrę, mimo że sam nigdy nie znajdzie pocieszenia.
To wszystko było kłamstwem, każda chwila, ale nie może winić Beth. Ona jest niewinna, nie mogła wiedzieć, że pozwala sobie obdarzać miłością niewłaściwą osobę. Ona nie pamięta co było przedtem. A jednak, przez cały czas, oboje wiedzieli, że coś jest źle.
Jej więź z nim - z tym drugim - jest głęboka. Tak głęboka, że nawet żyjąc z jego duplikatem, wiedziała, że czegoś brakuje. Kiedy była nieobecna, kiedy się odsuwała, jej serce próbowało przestrzec ją, że popełnia błąd.
Jego biedna, kochająca Beth.
Zapanowała cisza, kiedy pozostali przyswajają to, co zostało ujawnione. Ale spokój zakłóca dzwonek telefonu. Zan mruga i spogląda na siostrę. Lonnie jako jedyna posiada komórkę. Zastanawia się, czy to Beth. Ale ona zadzwoniłaby na stacjonarny, a nie na komórkę jego siostry. Gdyby chciała z nim porozmawiać. A jest pewny, że nie chce.
Pozostali patrzą na Kyle'a, który mocuje się ze swoją kieszenią, wyciągając mały telefon. Rzuca okiem na wyświetlacz, po czym marszczy brwi. "To mój tata," mówi Tess i Michaelowi. "Co mam mu powiedzieć?"
Zan patrzy na krzywiącego się Michaela. "Cholera. Nie wiem! Zobacz czego chce i wtedy zdecyduj."
Kyle wywraca oczami rozzłoszczony, ale odbiera połączenie, starając się by jego głos brzmiał swobodnie. Starają się, by jego głos nie zdradzał, że cały ich świat całkowicie się zmienił w ciągu jednego wieczoru. "Cześć tato."
Dwójka oryginałów, czeka z napięciem.
Zan patrzy na Tess, nie rozumiejąc w czym problem. "Ojciec Kyle'a jest szeryfem w Roswell. Był naprawdę zaangażowany w śledztwo dotyczące śmierci Maxa i Liz," wyjaśnia cicho Tess.
Zan czuje jak jego serce zaczyna bić szybciej. Nie pojmuje tego. To tylko telefon. Nie ma szans, by ten szeryf wiedział, że Beth została odnaleziona. A nawet, gdyby wiedział, nikt nie popełnił przestępstwa. On i Lonnie podejrzewali prawdę, ale nie wiedzieli. Nie trzymali tu Beth wbrew jej woli.
Cisza jest napięta. Kyle nie powiedział nic od czasu jak się przywitał. Zan obserwuje, jak jego oczy rozszerzają się, kiedy słucha. W końcu Kyle się odzywa, ale wszystko co mówi to, "Cholera jasna. Miała rację."
Jego ojciec najwyraźniej spytał "Kto miał rację," bo po przerwie Kyle mówi, "Liz, tato, ona też żyje."
"Też?" dopytuje Michael. "Też?"
"Tato, Michael tu jest. Porozmawiaj z nim," mówi Kyle, kiedy wydaje się, że Michael i tak wyrwie mu telefon z ręki.
"Szeryfie, co się dzieje?" wypala niecierpliwie Michael. Zan marszczy brwi, bo zaczyna rozpoznawać szorstkość Michaela, jako ten sam mechanizm obronny, którego używa Rath. Michael jest przestraszony. Zan patrzy jak on staja się jeszcze bardziej napięty w miarę słuchania. Spogląda na Zana i odwraca się, zaczynając mówić po cichu, ale szybko.
Ale Zan nie musi dłużej słuchać. Niebieskie oczy Kyle dziwnie się w niego wpatrują i Zan podejrzewa, że drugi mężczyzna chce powiedzieć mu co się dzieje. Że rozmowa dotyczy Zana i Kyle nie próbuje ukryć satysfakcji. Zan wyczuwa, że Kyle nie jest mściwy, ale nie lubi Zana, albo mu nie ufa. Nie może go za to winić.
"O co chodzi?" pyta cierpliwie, gotowy na bombę, która wie, że zaraz spadnie.
"Mój tata odebrał wczoraj telefon. Dzień zajęło mu rozważenie co w tej sprawie zrobić, ale w końcu dzisiaj postanowił, że ma tylko jedno wyjście i że potrzebuje do tego nas wszystkich."
Zan nic nie mówi, czeka tylko, wiedząc, że Kyle jeszcze nie skończył.
"Liz miała rację. Max Evans żyje. I mój tata potrzebuje naszej pomocy, by go znaleźć i przekonać do powrotu do domu."
"Dlaczego on nie chce wrócić do domu?" Pyta przestraszona Ava. Jednak Zan na nią nie patrzy. Zamiast tego zamyka oczy i czeka dalej.
"Ponieważ spędził ostatnie pięć będąc torturowanym przez Jednostkę Specjalną FBI," odpowiada Kyle grobowym tonem. "Ale teraz uciekł i myśli, że jeśli wróci do domu, to ci dranie przyjdą po nas."
"Ma rację?" Głos Avy drży. Bo przecież to jest ich najgorszy koszmar. Przed wyjazdem, najostrzejszy rozkazem Langley'a było, by za wszelką cenę trzymali się z daleka od FBI. Bo Langley dokładnie wiedział co by z nimi zrobiło FBI, gdyby zostali schwytani. Langley to przeżył.
"Ma rację," odpowiada zamiast Kyle Michael. Skończył już rozmawiać z szeryfem. "Ale mam to gdzieś. Mój brat był sam przez pięć lat. To się kończy - teraz."
Zan napotyka spojrzenie Michaela i wie, co ten myśli. I ty nie zrobisz nic, by utrzymać go z dala od jedynej osoby, której on naprawdę potrzebuje.
"Boże Michael! Szeryf był taki pewny, że on nie żyje!" wykrzyknęła Tess. Wyraz jej twarzy to mieszanina radości i żalu. "Pięć lat z Pierce'm! Gdybyśmy wiedzieli..." Urywa, łzy zaczynają płynąć z jej błękitnych oczu. "Michael, przestaliśmy szukać!"
Zan patrzy jak Kyle rusza się by ją pocieszyć, po czym ponownie zamyka oczy, zastanawiając się, czy cierpienie kiedyś się skończy dla kogokolwiek z nich.
Bo pomimo brawury Michaela, Zan rozumie obawę swojego oryginału. Teraz kiedy znów jest świadomy Maxa, gdy Beth nie blokuje już istniejącej pomiędzy nimi więzi, Zan wie dokładnie co przeżył Max. Wie również jak wiele Max jest gotów poświęcić, by zapewnić, że ludzie, których kocha nigdy nie będą musieli przejść, przez to co on.
Jest gotów zrezygnować z tych, których kocha, by ich ocalić. Zan czuje, że Max byłby nawet gotów zrezygnować z Beth, gdyby wiedział, że ona żyje. Gdyby Max zdawał sobie sprawę z tego, że sprowadziłby na nią zagrożenie, pozwalając się odnaleźć, Zan wie, że jego oryginał dałby radę na zawsze pozostać w ukryciu.
Ponieważ, oni są tacy sami, a Zan wie, że on właśnie to by zrobił.
I Zan, ku swojemu wiecznemu wstydowi, po raz pierwszy odkąd powróciły koszmary Beth, czuje nadzieję.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:12 pm, edited 3 times in total.
Nareszcie rozpoczną się poszukiwania Maxa, super.
Czy ja dobrze zrozumiałam z ostatnich zdań, że Zan, będzie chciał walczyć o Liz(Beth)?? Będzie chciał pokazać, że jest ona w niebezpieczeństwie jeśli Max wróci???
Jeśli tak, to jest okropny , przecież Liz kocha tylko Maxa!!!! Nawet jak nie będzie mogła z nim być, to przecież nie będzie z nikim innym!!!!!
Chyba trochę mnie poniosło. Ale opowiadanie super, wywołuje emocje
Czy ja dobrze zrozumiałam z ostatnich zdań, że Zan, będzie chciał walczyć o Liz(Beth)?? Będzie chciał pokazać, że jest ona w niebezpieczeństwie jeśli Max wróci???
Jeśli tak, to jest okropny , przecież Liz kocha tylko Maxa!!!! Nawet jak nie będzie mogła z nim być, to przecież nie będzie z nikim innym!!!!!
Chyba trochę mnie poniosło. Ale opowiadanie super, wywołuje emocje
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
Hahaha, nowy rozdział
Jest jeszcze coś, co uderzyło mnie w tym opowiadaniu, i chyba o tym nie wspominałam- nowojorskie duplikaty. Jest to chyba pierwsze opowiadanie jakie czytałam w którym WSZYSCY mają ludzkie cechy, stanowią dzikie i nierówne odzwierciedlenie roswelliańskiej czwórki. Chropawe i wyrwana prosto z ulicy, ale wciąż ludzkie. Bo zazwyczaj to tylko Zan i Ava reprezentują tą lepszą stronę natury- bo takimi stworzył ich serial, Lonnie to kawał zimnej suki a Rath- pozbawiony skrupułów idiota. Tu jest inaczej. Tu Lonnie jest siostą a Rath przyjacielem...czują w stosunku do Zana to samo co Isabel i Michael czują do Maxa...będzie to widać zwłaszcza w następnych rozdziałach. Lustrzane odbicia, ktore są ich przekleństwem.
Dzięki Milla
Jest jeszcze coś, co uderzyło mnie w tym opowiadaniu, i chyba o tym nie wspominałam- nowojorskie duplikaty. Jest to chyba pierwsze opowiadanie jakie czytałam w którym WSZYSCY mają ludzkie cechy, stanowią dzikie i nierówne odzwierciedlenie roswelliańskiej czwórki. Chropawe i wyrwana prosto z ulicy, ale wciąż ludzkie. Bo zazwyczaj to tylko Zan i Ava reprezentują tą lepszą stronę natury- bo takimi stworzył ich serial, Lonnie to kawał zimnej suki a Rath- pozbawiony skrupułów idiota. Tu jest inaczej. Tu Lonnie jest siostą a Rath przyjacielem...czują w stosunku do Zana to samo co Isabel i Michael czują do Maxa...będzie to widać zwłaszcza w następnych rozdziałach. Lustrzane odbicia, ktore są ich przekleństwem.
Dzięki Milla
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
Chyba za bardzo wszystkich rozpuściłam. Zamieszczam dwie części tygodniowo i ciągle za mało? Przecież muszę też trochę czasu poświęcić na pracę.marta86-16 wrote:Milla, kiedy będzie kolejna część, bo ja już naprawdę się niecierpliwię!!!Pozdrówka!!!
Ale wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że nowa część będzie jutro.
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
AN: Wiem, że bardzo późno, ale technicznie nadal mamy niedzielę, więc się nie spóźniłam. Dzisiaj było tak pięknie, że po prostu musiałam spędzić dzień na powietrzu. Wreszcie pogoda przypominająca lato.
<center>CZĘŚĆ 10</center>
Pierwsze spotkanie z Rathem i Lonnie nie idzie dobrze. Zan nie kreci, od razu informuje ich, że powiedział Beth prawdę. Są chłodni, a Zan czuje się winny – ale nie żałuje – i Beth zastanawia się dlaczego to wszystko wydaje się takie znajome. Od czasu utraty pamięci uczucie deja vu nie jest jej obce. Ale grymas na twarzy Ratha i jego wypad z mieszkania, a także skrzywiona mina Lonnie tuż zanim uciekła ona do swojej sypialni, są tak nie zaskakujące, że zastanawia się czy oni czasem nie pojawili się w jej snach o Zanie. Nie pamięta Ratha ani Lonnie, ale nie przypomina sobie dokładnych szczegółów wszystkich swoich snów, więc jest możliwe, że się tam pojawili.
Nie chodzi o to, że nie rozumie ich reakcji. Całe życie spędzili ukrywając swój sekret i w ciągu jednego wieczoru, uzdrawiając ją, Zan wszystko to zmienił. Oni nie wiedzą, że mogą jej ufać. Nie wiedzą, że po tym jak Zna powiedział jej prawdę, czuła tylko falę opiekuńczości wobec niego, której ciągle nie jest w stanie wytłumaczyć. Bo Zan sprawia wrażenie ostatniej osoby na Ziemi, która potrzebowałaby opieki. On jest zaradny i silny i otwarty i ona całkowicie mu ufa. Tak, jak on zaufał jej. Nie jest do końca pewna, czemu zdecydował podzielić się z nią tym wszystkim, ale go nie zdradzi. Nie zdradzi żadnego z nich. Ponieważ dla niej, nieziemskie pochodzenie to tylko nieistotny szczegół.
Ale oni tego nie wiedzą. Jeszcze nie. Nie wini ich za to, że nie rozumieją. Wie, że dla kogoś innego prawda o Zanie byłaby przerażająca, zmieniłaby sposób jego patrzenia na wszechświat. Ale dla niej to naprawdę nie jest dziwniejsze, niż fakt, że ona wiodła kiedyś życie, o którym nie ma pojęcia.
„Może powinnam już iść,” sugeruje Beth. Ava ciągle siedzi skulona na sofie i obserwuje Zana niespokojnie, zupełnie jakby chciała iść za Lonnie lub Rathem, ale czuje, że potrzebuje najpierw pozwolenia Zana. Nie wydaje się zła, ale tylko zrezygnowana.
„Nie,” mówi stanowczo Zan. „Będzie dobrze. Zrozumieją.”
I w końcu, rzeczywiście tak się stało.
Z Lonnie to stało się nagle. Pewnego dnia przychodzi z Zanem do mieszkania Beth i jest rozmowna i przyjazna. Beth spogląda zszokowana na Zana. Ale on tylko wywraca oczami i uśmiecha się.
Rathowi zajmuje to więcej czasu. Zdaje się niemal nie zauważać obecności Beth, kiedy jest w jej towarzystwie, zupełnie jakby przez to, że będzie ją ignorował to ona zniknie. Ale powoli, Beth zaczyna zauważać małe rzeczy. Na początku, on podgłasza radio, kiedy leci piosenka, którą ona lubi. Potem znajduje w swojej torbie pusty zeszyt, po tym jak powiedziała Zanowi, że potrzebuje nowego dziennika. Na początku przypisuje to Zanowi, potem Ava, a potem Lonnie i oni wszyscy zaprzeczają, zaskakując ją tym. Nie wspomina o tym Rathowi, ale odwdzięcza się zostawiając na jego łóżku płyty lub książki, które sądzi, że mu się spodobają. Przez większość pierwszego roku ich związek jest ukryty, nie przyznają jego istnienia, aż do czasu, kiedy Rath zaczyna mówić do niej, tak jak mówi do innych, zupełnie jakby zawsze tam była.
Ava on początku jest akceptująca. Jest wesołą dziewczyną, bardzo różną od dziecka ulicy, które Beth spotkała po raz pierwszy na dworcu autobusowym. Beth od początku rozumie, że Ava nie uważa Zana za brata, ale też nigdy nie sprawiała wrażenia jakby przeszkadzała jej obecność Beth w jego życiu. Wydaje się zadowolona, że on jest szczęśliwy.
A on jest szczęśliwy. Oboje są. Ich związek szybko się rozwija. Beth rozumie dlaczego. Oboje byli samotni. Beth nie wie kim jest, a Zan nie był w stanie pozwolić pozostałym zobaczyć kim on naprawdę jest, do czasu aż ona się pojawiła. Ale ona nie pozwala, by sprawy naprawdę ruszyły, dopóki jego rodzina jej nie akceptuje. Ponieważ, mimo że wie iż on nie pozwoli Lonnie, Rathowi, czy Avie powstrzymać ich, to nie chce stawać pomiędzy nim i jego rodziną.
Pewnej nocy on wyznaje Beth, że mimo iż ma Lonnie, Ratha i Avę, zawsze czuł jakby czekał on kogoś jeszcze – że jego życie nie jest jeszcze kompletne. Ona mówi mu że rozumie, bo ona też na niego czekała. Że jej sny przygotowywały ją na jego pojawienie się w jej życiu. Że z nim, po raz pierwszy odkąd straciła pamięć, czuje się absolutnie bezpieczna.
Później tego samego wieczoru, po raz pierwszy się kochają. Nie wie, czy robiła to wcześniej, ale to nie ważne, w tych aspektach, które mają znaczenie jest nietknięta. Nie pamięta. Wie, że on nie jest niedoświadczony i denerwuje się, ale on jest delikatny i kochający.
Potem, z początku, czuje się bliżej niego. Ale, kiedy leży z głową na jego piersi, z zamkniętymi oczami, czuje jak napływają łzy. Otwiera oczy i instynktownie przebiega opuszkami palców po jego nagim ramieniu.
Momentalnie oślepia ją wizja. Jest o nich obojgu i ona przebiega palcami w dół jego nagiego torsu, serce jej wali, kiedy ślad światła pojawia się tam, gdzie dotknęła.
Mruga, po czym marszczy brwi. Zastanawia się iluzja to sen, o którym zapomniała. Ale czuje, że to coś więcej. Coś jest źle. Nie ma czegoś, co powinno pomiędzy nimi istnieć. Obawia się by go nie zranić, ale wie, że robi się spięta, więc przewraca się na bok i szczelniej owija się kocem.
Gładzi lekko jej włosy, ale nie protestuje, kiedy ona się odsuwa. Nie może nie niego patrzeć, nie chce by zobaczył jej zmieszanie, więc wtula twarz w poduszkę. Płacze dopóki nie zasypia.
Kiedy się budzi, ciągle jest pusta w środku. Wie, że go nie ma. Zakładając szlafrok, podchodzi do okna, czując się tak, jakby postarzała się o pięćdziesiąt lat w ciągu jednej nocy. Jest zaskoczona, gdy znajduje go siedzącego na schodach przeciwpożarowych, palącego papierosa, czego nigdy wcześniej nie robił w jej obecności. Po raz pierwszy odkąd ponownie się spotkali, nie wie co mu powiedzieć. On jak zwykle zdaje się rozumieć, więc bierze na siebie ten ciężar.
„To był twój pierwszy raz,” mówi delikatnie.
„Zdaje się, że tak,” odpowiada.
„To normalne, że czujesz się rozchwiana emocjonalnie.”
Zamiast pocieszenia, czuje złość. Wie, że to irracjonalne, ale mówi szorstko, „Cóż, cieszę się, że myślisz, że to normalne.”
Patrzy na nią spokojnie, aż zamyka oczy, by uniknąć jego penetrującego spojrzenia. Po raz pierwszy, nie podoba jej się, że czasami wydaje się iż on jest w stanie przejrzeć ją na wylot. Bo tym razem jest absolutnie pewna, że on widzi złą rzecz.
To nie pierwszy raz, kiedy czuje, że z Zanem jest coś złego. Ale to pierwszy raz, o którym później pamięta.
* * *
Kiedy się budzi, promienie słońca padają jej na twarz. Siadając, Beth osłania oczy i zmieszana rozgląda się po dziwnym pokoju hotelowym. Gdzie ona jest? Gdzie jest Max?
Myśl o Maxie przywołuje wszystko z powrotem. Bo już jej pierwsza myśl rano zmieniła się z „Gdzie jest Zan?” na „Gdzie jest Max?”. Wciąż go nie pamięta, ale jej serce już dokonało zamiany. Zastanawia się, czy jej naznaczony bliznami umysł raduje się z tego, że po tak długim czasie nie musi już ukrywać Maxa.
Czuje się winna. Wie, że to źle kochać dwóch mężczyzn na raz, szczególnie kiedy jednego z nich nawet nie pamięta, ale nie może z tym walczyć. Może tylko zaakceptować stan rzeczy i mieć nadzieję, że kiedy Max zostanie odnaleziony, jej serce wskaże jej właściwą decyzję.
Odnalezienie Maxa jest najważniejsze. Zastanawia się dlaczego Isabel nie obudziła jej po wyjściu z jej snu, bo najwyraźniej pozwolono Beth przespać całą noc. To dziwne. Czuje jak jej serce zaczyna walić w piersi. Co jeśli siostra Maxa zobaczyła w jej umyśle coś, co tak ją rozgniewało, że nie może nawet znieść rozmowy z Beth.
Beth rozgląda się dookoła, oceniając wygląd pokoju. Druga strona łóżka na którym spała jest w nieładzie. Marszcząc brwi, podnosi poduszkę i rozpoznaje zapach perfum Marii. Potrząsa głową zdumiona, że jej najlepsza przyjaciółka z ‘przedtem’ spędziła noc tuz obok, a ona nawet się nie obudziła. Łóżko Isabel jest posłane, ale widać, że spędziła ona w nim noc.
Parę chwil później, Beth jest w salonie apartamentu Marii. Są tam wszyscy, czekają na nią, choć starają się zamaskować, że to właśnie robią. Michael ogląda wiadomości sportowe; Maria, Alex i Isable jedzą bagietki i croissanty przy stole w pobliżu okna; Tess stoi przed lustrem obok drzwi, spinając włosy; a Kyle rozmawia przez telefon.
„Liz wstałaś,” krzyczy Maria, kiedy tylko ją zauważa. Podnosi się szybko z miejsca, podbiega do niej i przytula Beth.
„Która godzina?” pyta Beth, odsuwając się.
„Dziesiąta,” odpowiada Maria.
„Co? Dlaczego mnie nie obudziliście?”
Patrzy jak Maria spogląda na Isabel ponad jej ramieniem. Siostra Maxa rozumie aluzję. Nie patrzy na Beth. „Wejście do twojego snu nie poskutkowało Liz. Próbowałam cię obudzić, ale zbyt mocno spałaś. Postanowiliśmy po prostu pozwolić ci się wyspać. Miałaś wczoraj ciężki dzień.”
Beth ignoruje ostatnią część, wpatruje się w Isabel. „Co masz na myśli mówiąc ‘nie poskutkowało’?” pyta, czując jak jej nadzieja opada.
„Nic się nie wydarzyło,” wyjaśnia Isabel. „Widziałam ciebie,” Isabel przełyka ślinę, wciąż na nią nie patrząc. „Ale nie mogłam znaleźć Maxa.”
Beth zastanawia się co takiego strasznego widziała siostra Maxa, że nie może spojrzeć jej w oczy. „Proszę cię, powiedz mi! Co widziałaś?”
Isabel w końcu podnosi wzrok. „Liz, on żyje. Ale całkowicie się zamknął. Nie mogłam się dostać, nawet poprzez ciebie, a biorąc pod uwagę więź jaka między wami istnieje, powinnam być w stanie to zrobić.” Łzy lśnią w jej ciemnych oczach. „Najwyraźniej zamykał się przed nami od lat. Nie wiem jak stał się tak silny, ale to dlatego... to...” Ukrywa twarz w dłoniach. Alex podchodzi, by ją pocieszyć.
„To dlatego w końcu zaakceptowaliśmy, że Max nie żyje,” kończy szorstko Michael. „Isabel nie mogła go więcej znaleźć w sferze snów. Ale teraz wiem, że on po prostu zadbał o to, żebyśmy nie mogli tego zrobić.”
„Dlaczego?” pyta Beth. „Dlaczego miałby to robić?”
„Żeby nas chronić,” odpowiada prosto Michael.
„Wiedział, że nigdy nie przestalibyśmy szukać, gdyby istniał nawet cień szansy, że on wciąż żyje,” wyjaśnia cicho Tess.
„Cóż, dalej musimy próbować,” nalega Beth. „Teraz, kiedy wiem co on robi, musi być jakiś sposób by to obejść.” Przygryza wargę, zastanawiając się nad tym. „Wiem! Zapytam Zana!”
Mówi to bez namysłu i ciężka cisza zalega w pokoju. Wzdycha. „Posłuchajcie, wiem, że nie jesteście jego największymi zwolennikami, ale w pewnym sensie, on i Max są tacy sami. On musi wiedzieć co Max robi i musi znać sposób na przebicie się przez to.”
„Naprawdę byś go o to spytała?” pyta Tess z niedowierzaniem.
„On pomoże,” odpowiada Beth. „To co jest między nami... nie potrafię tego wytłumaczyć. Wszystko jest teraz takie skomplikowane. Ale on nie odegra się na Maxie za to co jest między nami. Wiem, że tego nie zrobi. On nie jest taki.”
„Nie kupuję tego,” mówi jej stanowczo Michael. „Ten facet w głębi duszy wiedział kim jesteś. Wiemy na pewno, że jego siostra z całą pewnością wiedziała...”
„Co?” przerywa Beth. „Co masz na myśli?”
Isabel, która już się uspokoiła, posyła Michaelowi zabójcze spojrzenie i mówi, „Sama to sobie wyjaśniłaś Liz, kiedy powiedziałaś, że Zan i Max są tacy sami. Zeszłej nocy powiedziałam ci co zrobiłam, kiedy Max zdradził ci nasz sekret.”
Beth wpatruje się w nią. „Lonnie?” Czuje się trochę słabo, ale zdaje sobie sprawę, że nie może winić Lonnie za zdradę. Zrobiła to, co uznała za konieczne. I czy ostatecznie, Beth nie udowodniła, że siostra Zana miała rację? Na wiele sposobów zdradza Zana, po prostu będąc w tym pokoju.
„Lonnie,” potwierdza Isabel. „Przyznała się do tego wczoraj wieczorem.”
„O której wróciliście?” Beth pyta Michaela, zdając sobie sprawę, że nie wie co się wydarzyło pomiędzy Zanem, jego rodzeństwem, a grupą z Roswell, która pojechała do ich mieszkania.
„Koło pierwszej,” odpowiada Michael. „Po tym, jak Kyle odebrał telefon od swojego ojca. To w ten sposób dowiedzieliśmy się, że Maxwell na pewno żyje.”
Beth wpatruje się w niego zdziwiona. „Co masz na myśli?”
Kyle wyjaśnia, „Max zadzwonił do mojego taty. Dwa dni temu.”
„Dlaczego to zrobił?” pyta Beth, zdając sobie sprawę, że relacje istniejące pomiędzy tymi ludźmi są dużo bardziej skomplikowane, niż kiedykolwiek myślała. Decyduje, że nadszedł czas, by dowiedzieć się dokładnie kim oni wszyscy są dla siebie nawzajem, bo nie wydaje się by mogło to przeszkodzić w odnalezieniu Maxa. On i tak nie pozwoli, by zlokalizowali go w sferze snów.
„To długa historia,” odpowiada Kyle, wzdychając. „Lepiej usiądź.”
Beth pozwala Marii pokierować ją do najbliższej sofy. Wszyscy patrzą na Alexa, który nie wydaje się zaskoczony tym, że oni oczekują iż to on opowie o wszystkim. Wydaje się przez moment zniechęcony, ale dość szybko zaczyna mówić. Wysuwa swoje krzesło do przodu i bierze dłoń Beth w swoją rękę.
„Isabel powiedziała mi, że odbyłyście wczorajszej nocy rozmowę o łączeniu,” zaczyna Alex. Jego policzki różowią się lekko. „Powiedziała też, że wyjaśniła ci, jak dochodzi do tego pomiędzy człowiekiem a Czechosłowakiem.”
„Kim?” Przerywa Beth, wpatrując się w niego całkiem zmieszana tym, dlaczego on mówi o seksie, podczas gdy powinien opowiedzieć jej o przeszłości. I dlatego pyta o najbardziej niedorzeczną rzecz ze wszystkich.
„Och, Czechosłowacy! To teraz taki dowcip,” wyjaśnia szybko Maria. „Ale ciągle odruchowo tak mówimy. To był kod, który ty i ja wymyśliłyśmy dawno temu, żebyśmy mogły rozmawiać o kosmitach przy ludziach.”
Beth tylko skina głową, jakby zrozumiała. Teraz kiedy ma się dowiedzieć kim dokładnie jest, zastanawia się, czy naprawdę jest gotowa. Spoglądając na otaczających ją ludzi, zdaje sobie sprawę, że oni wszyscy wiedzą o niej więcej niż ona sama. Była związana z nimi wszystkimi. Dzielili dowcipy. Nie są dokładnie obcymi, nigdy jej się tacy nie wydawali, ale w wielu kwestiach tym właśnie są. Dowiedzenie się wszystkiego nie zmieni tego. Będzie miała informacje, ale nie będzie nic z tego pamiętała. To ją zasmuca.
Chce wiedzieć. Musi wiedzieć.
„W porządku,” mówi Beth. Patrzy z powrotem na Alexa. „Mówiłeś o łączeniu? O tym, że trzeba się związać z Czechosłowakiem,” zerka na Marię, uśmiechając się leciutko, „żeby do tego doszło?”
„Taak.” Krzywi się. „Wspomniałem o tym tylko dlatego Liz, że musisz zrozumieć, że sprawy zawsze były inaczej między tobą a Maxem. Wy dwoje po raz pierwszy nie połączyliście się... przez tego typu związek. Pomyślałem po prostu, że powinienem to wyjaśnić zanim zacznę.”
Prawda, kiedy ją wyjawia, jest trudniejsza niż sobie wyobrażała. To nie jest zaskakujące, nie jest straszna, ale nie jest też uspokajające.
Ponieważ z każdym słowem, podejrzenie, że przez ostatnie trzy lata zdradzała swoją własną duszę, staje się pewnością.
<center>CZĘŚĆ 10</center>
Pierwsze spotkanie z Rathem i Lonnie nie idzie dobrze. Zan nie kreci, od razu informuje ich, że powiedział Beth prawdę. Są chłodni, a Zan czuje się winny – ale nie żałuje – i Beth zastanawia się dlaczego to wszystko wydaje się takie znajome. Od czasu utraty pamięci uczucie deja vu nie jest jej obce. Ale grymas na twarzy Ratha i jego wypad z mieszkania, a także skrzywiona mina Lonnie tuż zanim uciekła ona do swojej sypialni, są tak nie zaskakujące, że zastanawia się czy oni czasem nie pojawili się w jej snach o Zanie. Nie pamięta Ratha ani Lonnie, ale nie przypomina sobie dokładnych szczegółów wszystkich swoich snów, więc jest możliwe, że się tam pojawili.
Nie chodzi o to, że nie rozumie ich reakcji. Całe życie spędzili ukrywając swój sekret i w ciągu jednego wieczoru, uzdrawiając ją, Zan wszystko to zmienił. Oni nie wiedzą, że mogą jej ufać. Nie wiedzą, że po tym jak Zna powiedział jej prawdę, czuła tylko falę opiekuńczości wobec niego, której ciągle nie jest w stanie wytłumaczyć. Bo Zan sprawia wrażenie ostatniej osoby na Ziemi, która potrzebowałaby opieki. On jest zaradny i silny i otwarty i ona całkowicie mu ufa. Tak, jak on zaufał jej. Nie jest do końca pewna, czemu zdecydował podzielić się z nią tym wszystkim, ale go nie zdradzi. Nie zdradzi żadnego z nich. Ponieważ dla niej, nieziemskie pochodzenie to tylko nieistotny szczegół.
Ale oni tego nie wiedzą. Jeszcze nie. Nie wini ich za to, że nie rozumieją. Wie, że dla kogoś innego prawda o Zanie byłaby przerażająca, zmieniłaby sposób jego patrzenia na wszechświat. Ale dla niej to naprawdę nie jest dziwniejsze, niż fakt, że ona wiodła kiedyś życie, o którym nie ma pojęcia.
„Może powinnam już iść,” sugeruje Beth. Ava ciągle siedzi skulona na sofie i obserwuje Zana niespokojnie, zupełnie jakby chciała iść za Lonnie lub Rathem, ale czuje, że potrzebuje najpierw pozwolenia Zana. Nie wydaje się zła, ale tylko zrezygnowana.
„Nie,” mówi stanowczo Zan. „Będzie dobrze. Zrozumieją.”
I w końcu, rzeczywiście tak się stało.
Z Lonnie to stało się nagle. Pewnego dnia przychodzi z Zanem do mieszkania Beth i jest rozmowna i przyjazna. Beth spogląda zszokowana na Zana. Ale on tylko wywraca oczami i uśmiecha się.
Rathowi zajmuje to więcej czasu. Zdaje się niemal nie zauważać obecności Beth, kiedy jest w jej towarzystwie, zupełnie jakby przez to, że będzie ją ignorował to ona zniknie. Ale powoli, Beth zaczyna zauważać małe rzeczy. Na początku, on podgłasza radio, kiedy leci piosenka, którą ona lubi. Potem znajduje w swojej torbie pusty zeszyt, po tym jak powiedziała Zanowi, że potrzebuje nowego dziennika. Na początku przypisuje to Zanowi, potem Ava, a potem Lonnie i oni wszyscy zaprzeczają, zaskakując ją tym. Nie wspomina o tym Rathowi, ale odwdzięcza się zostawiając na jego łóżku płyty lub książki, które sądzi, że mu się spodobają. Przez większość pierwszego roku ich związek jest ukryty, nie przyznają jego istnienia, aż do czasu, kiedy Rath zaczyna mówić do niej, tak jak mówi do innych, zupełnie jakby zawsze tam była.
Ava on początku jest akceptująca. Jest wesołą dziewczyną, bardzo różną od dziecka ulicy, które Beth spotkała po raz pierwszy na dworcu autobusowym. Beth od początku rozumie, że Ava nie uważa Zana za brata, ale też nigdy nie sprawiała wrażenia jakby przeszkadzała jej obecność Beth w jego życiu. Wydaje się zadowolona, że on jest szczęśliwy.
A on jest szczęśliwy. Oboje są. Ich związek szybko się rozwija. Beth rozumie dlaczego. Oboje byli samotni. Beth nie wie kim jest, a Zan nie był w stanie pozwolić pozostałym zobaczyć kim on naprawdę jest, do czasu aż ona się pojawiła. Ale ona nie pozwala, by sprawy naprawdę ruszyły, dopóki jego rodzina jej nie akceptuje. Ponieważ, mimo że wie iż on nie pozwoli Lonnie, Rathowi, czy Avie powstrzymać ich, to nie chce stawać pomiędzy nim i jego rodziną.
Pewnej nocy on wyznaje Beth, że mimo iż ma Lonnie, Ratha i Avę, zawsze czuł jakby czekał on kogoś jeszcze – że jego życie nie jest jeszcze kompletne. Ona mówi mu że rozumie, bo ona też na niego czekała. Że jej sny przygotowywały ją na jego pojawienie się w jej życiu. Że z nim, po raz pierwszy odkąd straciła pamięć, czuje się absolutnie bezpieczna.
Później tego samego wieczoru, po raz pierwszy się kochają. Nie wie, czy robiła to wcześniej, ale to nie ważne, w tych aspektach, które mają znaczenie jest nietknięta. Nie pamięta. Wie, że on nie jest niedoświadczony i denerwuje się, ale on jest delikatny i kochający.
Potem, z początku, czuje się bliżej niego. Ale, kiedy leży z głową na jego piersi, z zamkniętymi oczami, czuje jak napływają łzy. Otwiera oczy i instynktownie przebiega opuszkami palców po jego nagim ramieniu.
Momentalnie oślepia ją wizja. Jest o nich obojgu i ona przebiega palcami w dół jego nagiego torsu, serce jej wali, kiedy ślad światła pojawia się tam, gdzie dotknęła.
Mruga, po czym marszczy brwi. Zastanawia się iluzja to sen, o którym zapomniała. Ale czuje, że to coś więcej. Coś jest źle. Nie ma czegoś, co powinno pomiędzy nimi istnieć. Obawia się by go nie zranić, ale wie, że robi się spięta, więc przewraca się na bok i szczelniej owija się kocem.
Gładzi lekko jej włosy, ale nie protestuje, kiedy ona się odsuwa. Nie może nie niego patrzeć, nie chce by zobaczył jej zmieszanie, więc wtula twarz w poduszkę. Płacze dopóki nie zasypia.
Kiedy się budzi, ciągle jest pusta w środku. Wie, że go nie ma. Zakładając szlafrok, podchodzi do okna, czując się tak, jakby postarzała się o pięćdziesiąt lat w ciągu jednej nocy. Jest zaskoczona, gdy znajduje go siedzącego na schodach przeciwpożarowych, palącego papierosa, czego nigdy wcześniej nie robił w jej obecności. Po raz pierwszy odkąd ponownie się spotkali, nie wie co mu powiedzieć. On jak zwykle zdaje się rozumieć, więc bierze na siebie ten ciężar.
„To był twój pierwszy raz,” mówi delikatnie.
„Zdaje się, że tak,” odpowiada.
„To normalne, że czujesz się rozchwiana emocjonalnie.”
Zamiast pocieszenia, czuje złość. Wie, że to irracjonalne, ale mówi szorstko, „Cóż, cieszę się, że myślisz, że to normalne.”
Patrzy na nią spokojnie, aż zamyka oczy, by uniknąć jego penetrującego spojrzenia. Po raz pierwszy, nie podoba jej się, że czasami wydaje się iż on jest w stanie przejrzeć ją na wylot. Bo tym razem jest absolutnie pewna, że on widzi złą rzecz.
To nie pierwszy raz, kiedy czuje, że z Zanem jest coś złego. Ale to pierwszy raz, o którym później pamięta.
* * *
Kiedy się budzi, promienie słońca padają jej na twarz. Siadając, Beth osłania oczy i zmieszana rozgląda się po dziwnym pokoju hotelowym. Gdzie ona jest? Gdzie jest Max?
Myśl o Maxie przywołuje wszystko z powrotem. Bo już jej pierwsza myśl rano zmieniła się z „Gdzie jest Zan?” na „Gdzie jest Max?”. Wciąż go nie pamięta, ale jej serce już dokonało zamiany. Zastanawia się, czy jej naznaczony bliznami umysł raduje się z tego, że po tak długim czasie nie musi już ukrywać Maxa.
Czuje się winna. Wie, że to źle kochać dwóch mężczyzn na raz, szczególnie kiedy jednego z nich nawet nie pamięta, ale nie może z tym walczyć. Może tylko zaakceptować stan rzeczy i mieć nadzieję, że kiedy Max zostanie odnaleziony, jej serce wskaże jej właściwą decyzję.
Odnalezienie Maxa jest najważniejsze. Zastanawia się dlaczego Isabel nie obudziła jej po wyjściu z jej snu, bo najwyraźniej pozwolono Beth przespać całą noc. To dziwne. Czuje jak jej serce zaczyna walić w piersi. Co jeśli siostra Maxa zobaczyła w jej umyśle coś, co tak ją rozgniewało, że nie może nawet znieść rozmowy z Beth.
Beth rozgląda się dookoła, oceniając wygląd pokoju. Druga strona łóżka na którym spała jest w nieładzie. Marszcząc brwi, podnosi poduszkę i rozpoznaje zapach perfum Marii. Potrząsa głową zdumiona, że jej najlepsza przyjaciółka z ‘przedtem’ spędziła noc tuz obok, a ona nawet się nie obudziła. Łóżko Isabel jest posłane, ale widać, że spędziła ona w nim noc.
Parę chwil później, Beth jest w salonie apartamentu Marii. Są tam wszyscy, czekają na nią, choć starają się zamaskować, że to właśnie robią. Michael ogląda wiadomości sportowe; Maria, Alex i Isable jedzą bagietki i croissanty przy stole w pobliżu okna; Tess stoi przed lustrem obok drzwi, spinając włosy; a Kyle rozmawia przez telefon.
„Liz wstałaś,” krzyczy Maria, kiedy tylko ją zauważa. Podnosi się szybko z miejsca, podbiega do niej i przytula Beth.
„Która godzina?” pyta Beth, odsuwając się.
„Dziesiąta,” odpowiada Maria.
„Co? Dlaczego mnie nie obudziliście?”
Patrzy jak Maria spogląda na Isabel ponad jej ramieniem. Siostra Maxa rozumie aluzję. Nie patrzy na Beth. „Wejście do twojego snu nie poskutkowało Liz. Próbowałam cię obudzić, ale zbyt mocno spałaś. Postanowiliśmy po prostu pozwolić ci się wyspać. Miałaś wczoraj ciężki dzień.”
Beth ignoruje ostatnią część, wpatruje się w Isabel. „Co masz na myśli mówiąc ‘nie poskutkowało’?” pyta, czując jak jej nadzieja opada.
„Nic się nie wydarzyło,” wyjaśnia Isabel. „Widziałam ciebie,” Isabel przełyka ślinę, wciąż na nią nie patrząc. „Ale nie mogłam znaleźć Maxa.”
Beth zastanawia się co takiego strasznego widziała siostra Maxa, że nie może spojrzeć jej w oczy. „Proszę cię, powiedz mi! Co widziałaś?”
Isabel w końcu podnosi wzrok. „Liz, on żyje. Ale całkowicie się zamknął. Nie mogłam się dostać, nawet poprzez ciebie, a biorąc pod uwagę więź jaka między wami istnieje, powinnam być w stanie to zrobić.” Łzy lśnią w jej ciemnych oczach. „Najwyraźniej zamykał się przed nami od lat. Nie wiem jak stał się tak silny, ale to dlatego... to...” Ukrywa twarz w dłoniach. Alex podchodzi, by ją pocieszyć.
„To dlatego w końcu zaakceptowaliśmy, że Max nie żyje,” kończy szorstko Michael. „Isabel nie mogła go więcej znaleźć w sferze snów. Ale teraz wiem, że on po prostu zadbał o to, żebyśmy nie mogli tego zrobić.”
„Dlaczego?” pyta Beth. „Dlaczego miałby to robić?”
„Żeby nas chronić,” odpowiada prosto Michael.
„Wiedział, że nigdy nie przestalibyśmy szukać, gdyby istniał nawet cień szansy, że on wciąż żyje,” wyjaśnia cicho Tess.
„Cóż, dalej musimy próbować,” nalega Beth. „Teraz, kiedy wiem co on robi, musi być jakiś sposób by to obejść.” Przygryza wargę, zastanawiając się nad tym. „Wiem! Zapytam Zana!”
Mówi to bez namysłu i ciężka cisza zalega w pokoju. Wzdycha. „Posłuchajcie, wiem, że nie jesteście jego największymi zwolennikami, ale w pewnym sensie, on i Max są tacy sami. On musi wiedzieć co Max robi i musi znać sposób na przebicie się przez to.”
„Naprawdę byś go o to spytała?” pyta Tess z niedowierzaniem.
„On pomoże,” odpowiada Beth. „To co jest między nami... nie potrafię tego wytłumaczyć. Wszystko jest teraz takie skomplikowane. Ale on nie odegra się na Maxie za to co jest między nami. Wiem, że tego nie zrobi. On nie jest taki.”
„Nie kupuję tego,” mówi jej stanowczo Michael. „Ten facet w głębi duszy wiedział kim jesteś. Wiemy na pewno, że jego siostra z całą pewnością wiedziała...”
„Co?” przerywa Beth. „Co masz na myśli?”
Isabel, która już się uspokoiła, posyła Michaelowi zabójcze spojrzenie i mówi, „Sama to sobie wyjaśniłaś Liz, kiedy powiedziałaś, że Zan i Max są tacy sami. Zeszłej nocy powiedziałam ci co zrobiłam, kiedy Max zdradził ci nasz sekret.”
Beth wpatruje się w nią. „Lonnie?” Czuje się trochę słabo, ale zdaje sobie sprawę, że nie może winić Lonnie za zdradę. Zrobiła to, co uznała za konieczne. I czy ostatecznie, Beth nie udowodniła, że siostra Zana miała rację? Na wiele sposobów zdradza Zana, po prostu będąc w tym pokoju.
„Lonnie,” potwierdza Isabel. „Przyznała się do tego wczoraj wieczorem.”
„O której wróciliście?” Beth pyta Michaela, zdając sobie sprawę, że nie wie co się wydarzyło pomiędzy Zanem, jego rodzeństwem, a grupą z Roswell, która pojechała do ich mieszkania.
„Koło pierwszej,” odpowiada Michael. „Po tym, jak Kyle odebrał telefon od swojego ojca. To w ten sposób dowiedzieliśmy się, że Maxwell na pewno żyje.”
Beth wpatruje się w niego zdziwiona. „Co masz na myśli?”
Kyle wyjaśnia, „Max zadzwonił do mojego taty. Dwa dni temu.”
„Dlaczego to zrobił?” pyta Beth, zdając sobie sprawę, że relacje istniejące pomiędzy tymi ludźmi są dużo bardziej skomplikowane, niż kiedykolwiek myślała. Decyduje, że nadszedł czas, by dowiedzieć się dokładnie kim oni wszyscy są dla siebie nawzajem, bo nie wydaje się by mogło to przeszkodzić w odnalezieniu Maxa. On i tak nie pozwoli, by zlokalizowali go w sferze snów.
„To długa historia,” odpowiada Kyle, wzdychając. „Lepiej usiądź.”
Beth pozwala Marii pokierować ją do najbliższej sofy. Wszyscy patrzą na Alexa, który nie wydaje się zaskoczony tym, że oni oczekują iż to on opowie o wszystkim. Wydaje się przez moment zniechęcony, ale dość szybko zaczyna mówić. Wysuwa swoje krzesło do przodu i bierze dłoń Beth w swoją rękę.
„Isabel powiedziała mi, że odbyłyście wczorajszej nocy rozmowę o łączeniu,” zaczyna Alex. Jego policzki różowią się lekko. „Powiedziała też, że wyjaśniła ci, jak dochodzi do tego pomiędzy człowiekiem a Czechosłowakiem.”
„Kim?” Przerywa Beth, wpatrując się w niego całkiem zmieszana tym, dlaczego on mówi o seksie, podczas gdy powinien opowiedzieć jej o przeszłości. I dlatego pyta o najbardziej niedorzeczną rzecz ze wszystkich.
„Och, Czechosłowacy! To teraz taki dowcip,” wyjaśnia szybko Maria. „Ale ciągle odruchowo tak mówimy. To był kod, który ty i ja wymyśliłyśmy dawno temu, żebyśmy mogły rozmawiać o kosmitach przy ludziach.”
Beth tylko skina głową, jakby zrozumiała. Teraz kiedy ma się dowiedzieć kim dokładnie jest, zastanawia się, czy naprawdę jest gotowa. Spoglądając na otaczających ją ludzi, zdaje sobie sprawę, że oni wszyscy wiedzą o niej więcej niż ona sama. Była związana z nimi wszystkimi. Dzielili dowcipy. Nie są dokładnie obcymi, nigdy jej się tacy nie wydawali, ale w wielu kwestiach tym właśnie są. Dowiedzenie się wszystkiego nie zmieni tego. Będzie miała informacje, ale nie będzie nic z tego pamiętała. To ją zasmuca.
Chce wiedzieć. Musi wiedzieć.
„W porządku,” mówi Beth. Patrzy z powrotem na Alexa. „Mówiłeś o łączeniu? O tym, że trzeba się związać z Czechosłowakiem,” zerka na Marię, uśmiechając się leciutko, „żeby do tego doszło?”
„Taak.” Krzywi się. „Wspomniałem o tym tylko dlatego Liz, że musisz zrozumieć, że sprawy zawsze były inaczej między tobą a Maxem. Wy dwoje po raz pierwszy nie połączyliście się... przez tego typu związek. Pomyślałem po prostu, że powinienem to wyjaśnić zanim zacznę.”
Prawda, kiedy ją wyjawia, jest trudniejsza niż sobie wyobrażała. To nie jest zaskakujące, nie jest straszna, ale nie jest też uspokajające.
Ponieważ z każdym słowem, podejrzenie, że przez ostatnie trzy lata zdradzała swoją własną duszę, staje się pewnością.
Dlatego nic tu nie jest łatwe. Podoba mi się myślenie Liz. Zresztą trudno się dziwić. Prowadziła normalne, ustabilizowane życie, wydawało jej się, że wie gdzie jest jej miejsce, u boku człowieka którego kocha, i nagle wszystko przewraca się do góry nogami. Słuchaj głosu serca...tym zawsze się kierowała...chociaż zawsze, gdzieś w poświadomości czuła, że "nie ma czegoś co powinno istnieć"Wie, że to źle kochać dwóch mężczyzn na raz, szczególnie kiedy jednego z nich nawet nie pamięta, ale nie może z tym walczyć. Może tylko zaakceptować stan rzeczy i mieć nadzieję, że kiedy Max zostanie odnaleziony, jej serce wskaże jej właściwą decyzję.
Dzięki Milla, lubię takie klimaty gdzie nie wszystko jest proste, gdzie są pytania na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi.
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
AN: Przepraszam, że tak długo to trwało, ale jakimś cudem jestem w te wakacje bardziej zajęta, niż w czasie semestru. Interesujące
<center>CZĘŚĆ 11</center>
Po tym jak traci ją w snach, podczas wielu bezsennych nocy wraca do starej gry„co jeśli”. Wie, że wszystkie jego „co jeśli” to tylko fantazje, sny na jawie w ciemności. Ale podczas tych długich okresów odosobnienia – kiedy to Pierce jest nim znudzony, albo jest zajęty czym innym i zostawia go w spokoju przez kilka dni pod rząd – pozwala sobie na nie.
„Co jeśli” ona żyje? „Co jeśli” ich więź została zerwana ponieważ ona myśli, że on nie żyje? „Co jeśli” ona jest gdzieś tam sama, tęskniąc za płomieniem jego obecności w jej duszy, tak jak on teraz tęskni za jej?
„Co jeśli” ona tam jest, żywa i nie sama? „Co jeśli” ruszyła do przodu bez niego?
Część z tych „co jeśli” ma proste odpowiedzi. Jeśli ona żyje, jest uradowany. Jeśli ona myśli, że on nie żyje, jest zadowolony, bo nie chce żeby cierpiała i martwiła się, wiedząc iż on żyje w tym strasznym miejscu. Jeśli ona za nim tęskni, żałuje tego, bo wie, że na to nie zasłużył.
To co czuje, kiedy zastanawia się nad „co jeśli ona gdzieś tam jest, żywa i nie sama”, jest bardziej skomplikowane i wiele dni zajmuje mu zdecydowanie, że tak naprawdę by mu ulżyło. Byłby szczęśliwy. Bo kocha ją dość mocno – kochał ją, przypomina sobie, kiedy zbytnio zagłębia się w fantazję, że ona naprawdę mogłaby żyć – by nie życzyć jej nawet chwili smutku.
Przypomina sobie ze smutkiem te dwa razy, kiedy to doprowadził ją do płaczu.
Pierwszy raz był, kiedy powiedział jej, że musi wziąć krok do tyłu, że sprawy miedzy nimi posuwają się zbyt szybko, że bycie z nim jest dla niej zbyt niebezpieczne. Jej łzy były wtedy pełne rezygnacji, ale jej determinacja nie została ugaszona na długo. Płomień ciągle płonął pomiędzy nimi i ponownie rozgorzał do życia w ciągu kilku tygodni, ponieważ nie był w stanie się jej oprzeć. Była dla niego spełnieniem wszystkich snów. Był wtedy młody i głupi i jeśli ona też chciała z nim być, kimże był, żeby odmawiać? Kochał ją. Było zbyt wiele lat wypełnionych „co jeśli” do zaprzeczenia, zbyt wiele snów do przeżycia przez te kilka tygodni przed Tess.
Jego zagubienie po przybyciu Tess doprowadziło do drugiego razu. Przypomina sobie utratę kontroli, którą przyniosły tamte dni, jak wiara Liz w niego zachwiała się lekko, zanim znów się umocniła, płonąc lojalnie przez ten okropny czas.
Przypomina sobie, że prawie płakała tej nocy, kiedy widział ją po raz ostatni. Pamięta łzy w jej głosie, kiedy czule pogładziła go po szyi, jej strach, ból i gniew z powodu tego, co Pierce mu zrobił bardzo ją wzburzyły. Ale jego silna Liz nawet wtedy go nie zawiodła. Tamtej nocy zginęła dla niego. I nigdy nie zdoła sobie tego wybaczyć.
Nie może nawet znieść myśli o choćby jeszcze jednej łzie uronionej z jego powodu. Nie z tych ciemnych oczu, które tak bardzo kochał.
Jeśli one żyje, gdzieś tam, nie sama i uśmiechnięta, to mimo wszystkich dowodów świadczących przeciwnie, gdzieś tam naprawdę jest Bóg.
* * *
Pozostali są w głównej części apartamentu, czekają na ojca Kyle’a. Zjawi się lada moment, rano wsiadł w pierwszy samolot odlatujący z Roswell. Nie są pewni, czy on wie gdzie jest Max, ale są duże szanse. Kyle mówi, że jego ojciec wyśledzi skąd dzwoniono. Szeryf spędził zbyt wiele bezsennych nocy odkąd stracili Maxa i Liz, żeby tego nie zrobić. Borykał się prośbą Maxa by o nim zapomnieć, ale wie co jest właściwe. Jest zdeterminowany sprowadzić Maxa do domu.
Wszyscy są zdeterminowani by sprowadzić Maxa do domu, Beth najbardziej ze wszystkich. Teraz, kiedy wie dokładnie kim on dla niej był , ile dla niej znaczył i że uratował jej życie.
Teraz ona jego uratuje.
Wie wszystko, ale to wciąż jest przytłaczające. Dlatego siedzi na łóżku, na którym spała i wpatruje się w ścianę. Cała historia o tym, kim była przedtem, jak ona i Max po raz pierwszy się połączyli i ile dokładnie straciła przez ostatnie lata, została już opowiedziana. Potrzebuje kilku minut w samotności, żeby się pozbierać i oni wszyscy wydają się to rozumieć. Byli wobec niej mili i cierpliwi w ciągu ostatniej doby, kiedy to próbowała do tego wszystkiego przywyknąć i jest im za to wdzięczna. Bez problemu może zrozumieć dlaczego oni byli jej najbliższymi przyjaciółmi, mimo że wciąż nie pamięta.
Jest zła, że nie może sobie przypomnieć. Jeszcze nigdy nie czuła się tak sfrustrowana z powodu swojego braku wspomnień, nawet przez te pierwsze kilka dni po ich utracie. Ma poczucie, że gdyby tylko sobie przypomniała, wiedziałaby dokładnie co nie daje jej spokoju. Podejrzewa, że bez problemu byłaby w stanie znaleźć Maxa i byłaby nawet w stanie zrozumieć dlaczego Zan czuł do niej pociąg od pierwszej chwili gdy ją zobaczył, pięć lat wcześniej.
Nie jest głupia. Rozumie, że istnieje powód dla którego Zan i Ava znaleźli ją tamtej nocy na dworcu autobusowy. Chciałaby tylko wiedzieć co to za powód. Nie rozumie jak los może być tak okrutny by postawić ją w sytuacji, w której złamie serce komuś kogo kocha. Ponieważ tego nie da się uniknąć i to jest niesprawiedliwe.
Beth spogląda na zegar. Dochodzi południe. Wie, że wkrótce musi zadzwonić do Zana. Nie jest wobec niego w porządku. Teraz zdaje sobie sprawę, że nie może ignorować go do czasu odnalezienia Maxa. Nie może dodawać mu jeszcze kolejnego zmartwienia.
Zaciska usta, zamyka oczy i bierze głęboki oddech. Jej żołądek skręcił się w knot ze strachu. Nie może sobie przypomnieć jednej chwili w ciągu trzech lat, kiedy to nie cieszyła się na myśl o rozmowie z Zanem. Nienawidzi tego, ale wie, że od tej pory tak właśnie będzie. Musi nauczyć się to akceptować.
Całe jej życie przez ostatnie pięć lat polegało na akceptowaniu tego, czego nie może zmienić. To również może zrobić.
Przesuwa się na drugą stronę łóżka i podnosi, znajdujący się tam telefon, wykręca numer. Chwilę później słyszy swój własny głos nagrany na automatyczną sekretarkę. Beth wzdycha, ale zostawia wiadomość dla Zana, żeby przyszedł zobaczyć się z nią w hotelu. Odkłada słuchawkę, po czym podnosi ją jeszcze raz i wykręca numer komórki Lonnie.
„Słucham?” Lonnie odbiera po trzecim sygnale. Jest lekko zdyszana. „Momencik,” mówi. „Rath, wyłącz ten jazgot!” krzyczy. W tle słychać ogłuszającą muzykę.
Beth oszołomiona dziwi się zwyczajnością tego co słyszy. Czy dla nich to jest po prostu kolejny zwyczajny dzień? Czy w ogóle nie będą za nią tęsknić? Uświadamia sobie, że jeśli tak właśnie jest, to dobrze.
W głębi duszy wie, że to nieprawda. Wszyscy udają, że nic się nie zmieniło. Ale wszystko się zmieniło. Już nigdy nie będzie tak samo.
„To ja,” mówi cicho Beth. Nie jest pewna co ma powiedzieć Lonnie. Rozumie dlaczego Lonnie odwiedziła jej sny – że to cena, jaką musiała zapłacić za akceptację przyjaciółki – ale mimo to czuje się zraniona i zdradzona.
Ale ostatecznie może to wyrównuje rachunki. Lonnie ją zdradziła, ale Lonnie wie też, że Beth zdradzi jej brata. Zawsze to wiedziała i mimo wszystko ją zaakceptowała.
Ona też nie jest bez winy. I może dzięki temu mogą pozostać przyjaciółkami. Przynajmniej na razie.
Przez dłuższą chwilę panuje cisza. „Cześć,” mówi ostrożnie Lonnie. „Wszystko w porządku?”
„Tak,” odpowiada Beth. „Ciągle jestem w hotelu.” Znów na chwilę zapada milczenie. Beth zastanawia się czy powinna powiedzieć Lonnie coś o tym co wie, wyczuwa, że Lonnie również rozważa poruszenie tego tematu, prawdopodobnie świadoma tego, że Roswellianie powiedzieli jej prawdę. Jednak ostatecznie Beth ciągnie dalej, „Zan jest z tobą?”
„Nie.” Lonnie sprawie wrażenie jakby jej ulżyło, zupełnie jakby milczenie Beth oznaczało, że jej wybaczyła. Beth wie, że tak właśnie jest. Bo ona nie ma prawa nikogo osądzać. Nie wiedząc, co sama zrobi.
„Nie ma go tam?” pyta Lonnie. „Powiedział, że idzie się z tobą zobaczyć.”
„Nie ma go tu.” Beth marszczy brwi. „W takim razie po prostu na niego zaczekam. Jeśli do ciebie zadzwoni, powiedz mu, że go szukam.”
„Dobrze,” zgadza się Lonnie. „Beth czy chcesz żebyśmy tam poszli?” pyta ostrożnie.
Beth nie jest pewna czy Lonnie chce usłyszeć tak, czy nie. Więc pyta, „Chcecie przyjść?”
Lonnie jest dobra w tej grze. „Jeśli chcesz, żebyśmy tam byli.”
Beth wzdycha. „Może później. Najpierw muszę porozmawiać z Zanem.”
„Udało ci się go odnaleźć?” pyta cicho Lonnie, zupełnie jakby nie chciała żeby Rath to podsłuchał. Beth wie, że chodzi jej o Maxa. Zastanawia się czemu Lonnie w ogóle się tym przejmuje. Może myśli, że jeśli Max nigdy nie zostanie odnaleziony, to wszystko wróci do normy. Że będą mogli udawać, że nic się nie wydarzyło.
„Nie,” odpowiada krótko Beth. Nie mogą wrócić do tego co było.
„W porządku, zadzwoń gdybyś czegoś potrzebowała.” odpowiada Lonnie. „Będziemy tutaj.”
Beth czuje przypływ uczucia do tej kobiety. Rozumie, że Lonnie nie chodzi tylko o ich mieszkanie. Chodzi jej o to, że Lonnie, Rath i Ava będą przy niej bez względu na to, co zdecyduje.
To tylko zwiększa jej poczucie winy. Bo Beth jest niemal pewna, że nadejdzie chwila, kiedy będzie musiała dokonać również wyboru przyjaciół. Nie chodzi tylko o Maxa i Zana. Chodzi o nich wszystkich.
Każdego z nich jest dwójka. Ale jest tylko jedna Beth. Jest jedna i nie może się rozdwoić. Nie jest kosmitką. Jest zwyczajną dziewczyną i nie zasługuje na całą tą miłość i wsparcie.
Bo nawet bez wspomnień wie, jakiego dokona wyboru. Nawet pomimo tego, że nie widziała Maxa, rozumie teraz dlaczego nigdy nie czuła się całkiem swobodnie z Zanem. Był zły. Wszyscy byli źli. Kocha ich, ale oni nie należą z nią. Nie może ich zabrać z powrotem ze sobą. W głębi duszy o tym wie i czuje się winna, ale jej miejsce nie jest przy nich. Oni nie są przeszłością i rozumie, że nie są też przyszłością.
Ona jest Liz Parker, nie Beth, a z nimi zawsze będzie Beth. Nie chce być dłużej Beth. Chce być Liz. Nie pamięta Liz, ale lepiej czuje się z Liz po zaledwie jednym dniu, niż z Beth po pięciu latach.
Roswell było pierwsze. Max był pierwszy. Dokonała wyboru, czuje się z tego powodu winna, ale nie może tego żałować.
Po raz pierwszy od pięciu lat, wie dokładnie co jest właściwe. Nie czuje już potrzeby użycia instynktu. Instynkt nie zawiódł jej przez pięć lat, ale nie jest dłużej potrzebny. W głębi niej płonie prawda tego co musi zrobić. Podejrzewa, że ten płomień to jej więź z Maxam, która na nowo się tam zadomawia teraz, kiedy jej serce zwróciło się do niego. Nawet jeśli jej głowa nie pamięta, jej serce pamięta.
Jest zaskoczona, że świadomość tego, co właściwe nie uspokaja jej, że to nie daje jej szczęścia. Kiedy wcześniej czuła, że coś jest „złe” była przekonana, że wyzwoli ją wiedza o tym, co właściwe. Że to da jej siłę.
Tak nie jest.
Odkryła, że wiedza o tym co jest właściwe nie znaczy, że nie tęskni za tym co złe.
<center>CZĘŚĆ 11</center>
Po tym jak traci ją w snach, podczas wielu bezsennych nocy wraca do starej gry„co jeśli”. Wie, że wszystkie jego „co jeśli” to tylko fantazje, sny na jawie w ciemności. Ale podczas tych długich okresów odosobnienia – kiedy to Pierce jest nim znudzony, albo jest zajęty czym innym i zostawia go w spokoju przez kilka dni pod rząd – pozwala sobie na nie.
„Co jeśli” ona żyje? „Co jeśli” ich więź została zerwana ponieważ ona myśli, że on nie żyje? „Co jeśli” ona jest gdzieś tam sama, tęskniąc za płomieniem jego obecności w jej duszy, tak jak on teraz tęskni za jej?
„Co jeśli” ona tam jest, żywa i nie sama? „Co jeśli” ruszyła do przodu bez niego?
Część z tych „co jeśli” ma proste odpowiedzi. Jeśli ona żyje, jest uradowany. Jeśli ona myśli, że on nie żyje, jest zadowolony, bo nie chce żeby cierpiała i martwiła się, wiedząc iż on żyje w tym strasznym miejscu. Jeśli ona za nim tęskni, żałuje tego, bo wie, że na to nie zasłużył.
To co czuje, kiedy zastanawia się nad „co jeśli ona gdzieś tam jest, żywa i nie sama”, jest bardziej skomplikowane i wiele dni zajmuje mu zdecydowanie, że tak naprawdę by mu ulżyło. Byłby szczęśliwy. Bo kocha ją dość mocno – kochał ją, przypomina sobie, kiedy zbytnio zagłębia się w fantazję, że ona naprawdę mogłaby żyć – by nie życzyć jej nawet chwili smutku.
Przypomina sobie ze smutkiem te dwa razy, kiedy to doprowadził ją do płaczu.
Pierwszy raz był, kiedy powiedział jej, że musi wziąć krok do tyłu, że sprawy miedzy nimi posuwają się zbyt szybko, że bycie z nim jest dla niej zbyt niebezpieczne. Jej łzy były wtedy pełne rezygnacji, ale jej determinacja nie została ugaszona na długo. Płomień ciągle płonął pomiędzy nimi i ponownie rozgorzał do życia w ciągu kilku tygodni, ponieważ nie był w stanie się jej oprzeć. Była dla niego spełnieniem wszystkich snów. Był wtedy młody i głupi i jeśli ona też chciała z nim być, kimże był, żeby odmawiać? Kochał ją. Było zbyt wiele lat wypełnionych „co jeśli” do zaprzeczenia, zbyt wiele snów do przeżycia przez te kilka tygodni przed Tess.
Jego zagubienie po przybyciu Tess doprowadziło do drugiego razu. Przypomina sobie utratę kontroli, którą przyniosły tamte dni, jak wiara Liz w niego zachwiała się lekko, zanim znów się umocniła, płonąc lojalnie przez ten okropny czas.
Przypomina sobie, że prawie płakała tej nocy, kiedy widział ją po raz ostatni. Pamięta łzy w jej głosie, kiedy czule pogładziła go po szyi, jej strach, ból i gniew z powodu tego, co Pierce mu zrobił bardzo ją wzburzyły. Ale jego silna Liz nawet wtedy go nie zawiodła. Tamtej nocy zginęła dla niego. I nigdy nie zdoła sobie tego wybaczyć.
Nie może nawet znieść myśli o choćby jeszcze jednej łzie uronionej z jego powodu. Nie z tych ciemnych oczu, które tak bardzo kochał.
Jeśli one żyje, gdzieś tam, nie sama i uśmiechnięta, to mimo wszystkich dowodów świadczących przeciwnie, gdzieś tam naprawdę jest Bóg.
* * *
Pozostali są w głównej części apartamentu, czekają na ojca Kyle’a. Zjawi się lada moment, rano wsiadł w pierwszy samolot odlatujący z Roswell. Nie są pewni, czy on wie gdzie jest Max, ale są duże szanse. Kyle mówi, że jego ojciec wyśledzi skąd dzwoniono. Szeryf spędził zbyt wiele bezsennych nocy odkąd stracili Maxa i Liz, żeby tego nie zrobić. Borykał się prośbą Maxa by o nim zapomnieć, ale wie co jest właściwe. Jest zdeterminowany sprowadzić Maxa do domu.
Wszyscy są zdeterminowani by sprowadzić Maxa do domu, Beth najbardziej ze wszystkich. Teraz, kiedy wie dokładnie kim on dla niej był , ile dla niej znaczył i że uratował jej życie.
Teraz ona jego uratuje.
Wie wszystko, ale to wciąż jest przytłaczające. Dlatego siedzi na łóżku, na którym spała i wpatruje się w ścianę. Cała historia o tym, kim była przedtem, jak ona i Max po raz pierwszy się połączyli i ile dokładnie straciła przez ostatnie lata, została już opowiedziana. Potrzebuje kilku minut w samotności, żeby się pozbierać i oni wszyscy wydają się to rozumieć. Byli wobec niej mili i cierpliwi w ciągu ostatniej doby, kiedy to próbowała do tego wszystkiego przywyknąć i jest im za to wdzięczna. Bez problemu może zrozumieć dlaczego oni byli jej najbliższymi przyjaciółmi, mimo że wciąż nie pamięta.
Jest zła, że nie może sobie przypomnieć. Jeszcze nigdy nie czuła się tak sfrustrowana z powodu swojego braku wspomnień, nawet przez te pierwsze kilka dni po ich utracie. Ma poczucie, że gdyby tylko sobie przypomniała, wiedziałaby dokładnie co nie daje jej spokoju. Podejrzewa, że bez problemu byłaby w stanie znaleźć Maxa i byłaby nawet w stanie zrozumieć dlaczego Zan czuł do niej pociąg od pierwszej chwili gdy ją zobaczył, pięć lat wcześniej.
Nie jest głupia. Rozumie, że istnieje powód dla którego Zan i Ava znaleźli ją tamtej nocy na dworcu autobusowy. Chciałaby tylko wiedzieć co to za powód. Nie rozumie jak los może być tak okrutny by postawić ją w sytuacji, w której złamie serce komuś kogo kocha. Ponieważ tego nie da się uniknąć i to jest niesprawiedliwe.
Beth spogląda na zegar. Dochodzi południe. Wie, że wkrótce musi zadzwonić do Zana. Nie jest wobec niego w porządku. Teraz zdaje sobie sprawę, że nie może ignorować go do czasu odnalezienia Maxa. Nie może dodawać mu jeszcze kolejnego zmartwienia.
Zaciska usta, zamyka oczy i bierze głęboki oddech. Jej żołądek skręcił się w knot ze strachu. Nie może sobie przypomnieć jednej chwili w ciągu trzech lat, kiedy to nie cieszyła się na myśl o rozmowie z Zanem. Nienawidzi tego, ale wie, że od tej pory tak właśnie będzie. Musi nauczyć się to akceptować.
Całe jej życie przez ostatnie pięć lat polegało na akceptowaniu tego, czego nie może zmienić. To również może zrobić.
Przesuwa się na drugą stronę łóżka i podnosi, znajdujący się tam telefon, wykręca numer. Chwilę później słyszy swój własny głos nagrany na automatyczną sekretarkę. Beth wzdycha, ale zostawia wiadomość dla Zana, żeby przyszedł zobaczyć się z nią w hotelu. Odkłada słuchawkę, po czym podnosi ją jeszcze raz i wykręca numer komórki Lonnie.
„Słucham?” Lonnie odbiera po trzecim sygnale. Jest lekko zdyszana. „Momencik,” mówi. „Rath, wyłącz ten jazgot!” krzyczy. W tle słychać ogłuszającą muzykę.
Beth oszołomiona dziwi się zwyczajnością tego co słyszy. Czy dla nich to jest po prostu kolejny zwyczajny dzień? Czy w ogóle nie będą za nią tęsknić? Uświadamia sobie, że jeśli tak właśnie jest, to dobrze.
W głębi duszy wie, że to nieprawda. Wszyscy udają, że nic się nie zmieniło. Ale wszystko się zmieniło. Już nigdy nie będzie tak samo.
„To ja,” mówi cicho Beth. Nie jest pewna co ma powiedzieć Lonnie. Rozumie dlaczego Lonnie odwiedziła jej sny – że to cena, jaką musiała zapłacić za akceptację przyjaciółki – ale mimo to czuje się zraniona i zdradzona.
Ale ostatecznie może to wyrównuje rachunki. Lonnie ją zdradziła, ale Lonnie wie też, że Beth zdradzi jej brata. Zawsze to wiedziała i mimo wszystko ją zaakceptowała.
Ona też nie jest bez winy. I może dzięki temu mogą pozostać przyjaciółkami. Przynajmniej na razie.
Przez dłuższą chwilę panuje cisza. „Cześć,” mówi ostrożnie Lonnie. „Wszystko w porządku?”
„Tak,” odpowiada Beth. „Ciągle jestem w hotelu.” Znów na chwilę zapada milczenie. Beth zastanawia się czy powinna powiedzieć Lonnie coś o tym co wie, wyczuwa, że Lonnie również rozważa poruszenie tego tematu, prawdopodobnie świadoma tego, że Roswellianie powiedzieli jej prawdę. Jednak ostatecznie Beth ciągnie dalej, „Zan jest z tobą?”
„Nie.” Lonnie sprawie wrażenie jakby jej ulżyło, zupełnie jakby milczenie Beth oznaczało, że jej wybaczyła. Beth wie, że tak właśnie jest. Bo ona nie ma prawa nikogo osądzać. Nie wiedząc, co sama zrobi.
„Nie ma go tam?” pyta Lonnie. „Powiedział, że idzie się z tobą zobaczyć.”
„Nie ma go tu.” Beth marszczy brwi. „W takim razie po prostu na niego zaczekam. Jeśli do ciebie zadzwoni, powiedz mu, że go szukam.”
„Dobrze,” zgadza się Lonnie. „Beth czy chcesz żebyśmy tam poszli?” pyta ostrożnie.
Beth nie jest pewna czy Lonnie chce usłyszeć tak, czy nie. Więc pyta, „Chcecie przyjść?”
Lonnie jest dobra w tej grze. „Jeśli chcesz, żebyśmy tam byli.”
Beth wzdycha. „Może później. Najpierw muszę porozmawiać z Zanem.”
„Udało ci się go odnaleźć?” pyta cicho Lonnie, zupełnie jakby nie chciała żeby Rath to podsłuchał. Beth wie, że chodzi jej o Maxa. Zastanawia się czemu Lonnie w ogóle się tym przejmuje. Może myśli, że jeśli Max nigdy nie zostanie odnaleziony, to wszystko wróci do normy. Że będą mogli udawać, że nic się nie wydarzyło.
„Nie,” odpowiada krótko Beth. Nie mogą wrócić do tego co było.
„W porządku, zadzwoń gdybyś czegoś potrzebowała.” odpowiada Lonnie. „Będziemy tutaj.”
Beth czuje przypływ uczucia do tej kobiety. Rozumie, że Lonnie nie chodzi tylko o ich mieszkanie. Chodzi jej o to, że Lonnie, Rath i Ava będą przy niej bez względu na to, co zdecyduje.
To tylko zwiększa jej poczucie winy. Bo Beth jest niemal pewna, że nadejdzie chwila, kiedy będzie musiała dokonać również wyboru przyjaciół. Nie chodzi tylko o Maxa i Zana. Chodzi o nich wszystkich.
Każdego z nich jest dwójka. Ale jest tylko jedna Beth. Jest jedna i nie może się rozdwoić. Nie jest kosmitką. Jest zwyczajną dziewczyną i nie zasługuje na całą tą miłość i wsparcie.
Bo nawet bez wspomnień wie, jakiego dokona wyboru. Nawet pomimo tego, że nie widziała Maxa, rozumie teraz dlaczego nigdy nie czuła się całkiem swobodnie z Zanem. Był zły. Wszyscy byli źli. Kocha ich, ale oni nie należą z nią. Nie może ich zabrać z powrotem ze sobą. W głębi duszy o tym wie i czuje się winna, ale jej miejsce nie jest przy nich. Oni nie są przeszłością i rozumie, że nie są też przyszłością.
Ona jest Liz Parker, nie Beth, a z nimi zawsze będzie Beth. Nie chce być dłużej Beth. Chce być Liz. Nie pamięta Liz, ale lepiej czuje się z Liz po zaledwie jednym dniu, niż z Beth po pięciu latach.
Roswell było pierwsze. Max był pierwszy. Dokonała wyboru, czuje się z tego powodu winna, ale nie może tego żałować.
Po raz pierwszy od pięciu lat, wie dokładnie co jest właściwe. Nie czuje już potrzeby użycia instynktu. Instynkt nie zawiódł jej przez pięć lat, ale nie jest dłużej potrzebny. W głębi niej płonie prawda tego co musi zrobić. Podejrzewa, że ten płomień to jej więź z Maxam, która na nowo się tam zadomawia teraz, kiedy jej serce zwróciło się do niego. Nawet jeśli jej głowa nie pamięta, jej serce pamięta.
Jest zaskoczona, że świadomość tego, co właściwe nie uspokaja jej, że to nie daje jej szczęścia. Kiedy wcześniej czuła, że coś jest „złe” była przekonana, że wyzwoli ją wiedza o tym, co właściwe. Że to da jej siłę.
Tak nie jest.
Odkryła, że wiedza o tym co jest właściwe nie znaczy, że nie tęskni za tym co złe.
Uważnie przeczytałam rozdział i jestem pełna podziwu dla sposobu tłumaczenia tych subtelnych zawiłości jakie kryją się w poszczególnych zdaniach. Wiemy, że do tłumaczenia takich tekstów nie wystarczy tylko znajomość języka, trzeba znać duszę człowieka, iść razem z bohaterem i przejąć jego sposób myślenia.
Ja tak robię i często po jakiś wyjątkowo emocjonalnych chwilach, w które w chodzę głęboko i niemal wkładam duszę, kończąc je, mam wrażenie jakbym wracała z innego świata.
Dzięki za kolejną część
Ja tak robię i często po jakiś wyjątkowo emocjonalnych chwilach, w które w chodzę głęboko i niemal wkładam duszę, kończąc je, mam wrażenie jakbym wracała z innego świata.
Dzięki za kolejną część
AN: Elu masz absolutną rację. Kiedy tłumaczę BFM muszę się wyciszyć, puścić jakąś bardzo smutną muzykę i dopiero wtedy udaje mi się znaleźć, czy może dopasować odpowiednie słowa. Z tego powodu tłumaczenie tego tekstu zajmuje mi zwykle więcej czasu, niż na przykład Fantazje.
A teraz muszę się do czegoś przyznać. We wtorek wyjeżdżam na dwa tygodnie i planowałam przed wyjazdem zamieścić jeszcze dwie części, ale przez ostatnich parę dni byłam zajęta czym innym, co mi nie dawało spokoju i dopiero dzisiaj miałam czas usiąść nad tłumaczeniem tego opowiadania. Tak więc po tej części nastąpi dość długa przerwa. Ale myślę, że ta przerwa nastąpi w dobrym momencie...
<center>CZĘŚĆ 12</center>
Zan wprowadza się do niej krótko po tym jak pierwszy raz się kochają. Dziwne uczucie z rana po tamtej nocy szybko wyparowuje, ale tylko dlatego, że Beth postanawia to zignorować.
Ale nigdy tak naprawdę nie zapomina.
Zan również tak robi, sprawiając, że Beth zastanawia się czy on w ogóle czuł, że coś było źle. Czuje ulgę, bo po raz pierwszy od czasu rzeki nie kieruje nią instynkt. Nie rozumie co jest źle, więc o tym nie rozmawia. Nie ma potrzeby dyskutowania o czymś, czego żadne z nich nie przyjmuje do wiadomości, więc oboje przechodzą nad tym do porządku.
Z biegiem czasu, są sobie bliżsi niż kiedykolwiek – prawdziwa para. Uszczęśliwiają się nawzajem. To dobry związek. Oboje czują, że ich przeznaczeniem było się odnaleźć; że mieli to samo odczucie oczekiwania do czasu, aż byli w swoich życiach; że jest powód dla którego są razem.
Dopiero po kolejnych dwóch latach, kiedy wracają sny, które kiedyś o nim miała, rozumie, że to nie jest koniecznie dobry powód. Ponieważ teraz rozpoznaje te sny jak to, czym naprawdę są – przerażającymi wizjami tego co może być.
Zaczyna się zastanawiać, czy powodem dla którego się odnaleźli, jest to, że jej przeznaczeniem jest go zniszczyć. Ale jak może zniszczyć kogoś, kogo tak bardzo kocha? Nie chce zaakceptować, że to może być prawda.
Na początku ignoruje koszmary, odsuwa je od siebie i żyje w ciągu dnia. Uczy się obawiać nocy. Mówi mu prawdę o snach, ponieważ często budzi się w jego ramionach z trudem łapiąc oddech. Cały czas się boi. Oczywiście nie jego, ani tego że go straci. Wie, że on jej nie odrzuci. To nie w jego stylu.
Nie, boi się o niego. Obawia się co posiadanie jej w jego życiu zrobi jemu.
Wie też, że nie jest w stanie go opuścić.
Nie chce, żeby te koszmarne sny się sprawdziły. Jeśli go zostawi, tak się nie stanie. Ale jest tchórzem. Nie potrafi sama stawić czoła światu. Przeżyła to i nie potrafi do tego wrócić. Jeszcze nie. Może nigdy.
Wie, że to źle iż nie kocha go wystarczająco, żeby zrobić to, co dla niego najlepsze. Ale jest samolubna. Nie może z niego zrezygnować. Wie, że odnaleźli się z jakiegoś powodu. Nie może go zostawić, dopóki nie dowie się co to za powód. Mimo wszystko czuje, że nie chodzi całkiem o to co widzi w swoich koszmarach.
Ma rację.
Dopiero później – dużo później, po tym kiedy wszystko co miało być, już się wydarzyło – zrozumiała, że był powód dla którego się odnaleźli, ale wcale nie chodziło o nią. Ani o to, że jej przeznaczeniem jest go zniszczyć.
Nie, ostatecznie nie chodzi o nią, ale ona odgrywa swoją rolę.
Ponieważ, ostatecznie dla niej, on postanawia sam się zniszczyć.
* * *
Zan idzie przez hol hotelowy, kiedy dostrzega mężczyznę stojącego przy windach. To niewyróżniający się mężczyzna w średnim wieku, ubrany dość swobodnie, o ciemnych blond włosach, lekko pomarszczonej skórze, roztaczający wokół siebie aurę kompetencji. Nie wygląda wcale na niebezpiecznego.
A jednak Zan czuje dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Jakimś cudem jest już świadomy, że najbliższe kilka minut całkiem wszystko zmienią.
Mężczyzna zupełnie otwarcie się w niego wpatruje, jego usta są lekko rozchylone. Wygląda jakby zobaczył ducha. Zan wzdycha, już rozumiejąc dlaczego.
Mężczyzna otrząsnął się i rusza do przodu. „Zmieniłeś zdanie,” mówi. „Dowiedziałeś się o Liz.”
„Nie jestem tym, za kogo mnie pan bierze,” odpowiada Zan po cichu, świadomy tego, że mężczyzna będzie zawiedziony. Zan przypomina sobie wyjaśnienia Tess dotyczące tego człowieka, ojciec Kyle’a, który wini się za to, co stało się jego oryginałowi. „Nie jestem Max Evans.”
Oczy Jima Valentiego rozszerzają się. „Dobry Boże. Ty jesteś Zan. Kyle nie przesadził.”
„Zdaje się, że nie.” Zan wzrusza ramionami. Czuje się wyczerpany. Jest już zmęczony byciem pomyłkowo branym za swój oryginał. Wie, że nigdy nie dorówna ich wspomnieniom o tym, kim był Max Evans. Kim, Zan wie, Max ciągle jest. Ponieważ go poczuł i wie dlaczego jego oryginał pozostaje daleko. Wiedziałby to nawet bez istniejącej między nimi więzi. Max powiedział właśnie temu mężczyźnie dlaczego dokładnie nie wróci. Żeby chronić tych, których kocha.
A jednak mężczyzna stojący przed nim przyleciał na drugi kraniec kraju, żeby zadbać o to, by Max wrócił do domu. Tęsknią za nim tak bardzo, że są gotowi zaryzykować bycie w jego obecności, byle tylko nie musieć być dłużej bez niego.
Ale Max nigdy się nie zgodzi. Zan to wie. On to czuje.
Spędził całą noc akceptując więź z drugim sobą, którą przyjął teraz do świadomości. Istniała od lat, ale on ją w końcu akceptuje, otwiera się.
W końcu ją akceptuje ponieważ nie ma wyboru. Spędził trzy lata nie chcąc zaakceptować prawdy. Tego, co powinien wiedzieć od tamtej nocy, kiedy uleczył Beth bez żadnego połączenia. Co powinien zrozumieć od momentu, kiedy po raz pierwszy się kochali i ona wciąż pozostała przed nim zamknięta. On i Max są połączeni w sposób dużo głębszy niż Lonnie, Ava i Rath są ze swoimi oryginałami.
To dlatego, że Beth jest elementem łączącym pomiędzy nimi. Zan nie rozumie do końca dlaczego tak jest, ale wie, że to prawda. Obaj ją wybrali i z tego powodu ich więź jest silniejsza niż powinna być.
Zan zastanawia się, czy Max też go czuje. Zastanawia się, czy Max wie, że Beth nie była sama przez te lata. Zastanawia się czy jego oryginał nienawidzi go tak bardzo, jak Zan nienawidzi Maxa.
Nienawidzi go za to, że jako pierwszy znalazł Beth, nienawidzi go za bycie królem, którego naprawdę chciał Langley. Zan nienawidzi go, bo wie, że jest słabszy od Maxa, że nie jest w stanie oddać Beth bez walki. Zan wie, że on nie przetrwałby pięciu lat w uwięzieniu. Nienawidzi tego, że Max to zrobił i nie rozumie jak to było możliwe. Przeświadczenie, że Beth nie żyje, o czym powiedział Kyle’owi szeryf, powinno doprowadzić Maxa do wniosku, że nie ma już po co żyć.
Oryginał Zana przeżył. On żyje. Żyje, pozostaje daleko, ale i tak wkracza pomiędzy Zana i Beth i za to Zan go nienawidzi.
Zan nienawidzi tego, że za to właśnie kocha Maxa. Że go podziwia i wie, że Max zasługuje na to by wrócić do domu.
Nienawidzi tego, że jakąkolwiek nadzieję miał na to iż Beth wybierze jego jest ona bezowocna. Ponieważ trzymanie się Maxa z daleka, uczyni tych którzy go kochają jeszcze bardziej zdeterminowanymi by ściągnąć go z powrotem, wyciągnąć go z jego samotnego piekła.
Zan wie, że Max żyje w piekle. Wie, że nie zniesie czucia tego do końca życia. Nawet jeśli zdobędzie ostatecznie Beth, Zan zawsze będzie czuł Maxa i będzie miał świadomość, że wygrał swoje życie tylko dlatego, że ten drugi był silniejszy.
„Bycie tutaj jest dla ciebie niebezpieczne,” mówi mu szorstko szeryf. Zan mruga, zmuszając się do skupienia uwagi na starszym mężczyźnie.
„Co pan ma na myśli?”
„Jednym z powodów dlaczego Max nie wraca jest to, że obawia się iż FBI obserwuje jego przyjaciół. Mogą wziąć cię za niego,” mówi mu szeryf. „Narażasz się na niebezpieczeństwo będąc tutaj.”
Zan czuje falę przerażenia. Szeryf ma rację. Dlaczego nigdy nie przeszło mu to przez myśl? Nie boi się o siebie, ale o swoje rodzeństwo. Do tej pory FBI myślało, że Max jest jedynym kosmitą, a przynajmniej tak mu powiedział Michael wczorajszej nocy. Jeżeli FBI uzna go za Maxa i podążą za nim do domu, zobaczą Avę, Lonnie i Ratha. Będą wiedzieć, że Tess, Isabel i Michael mieszkają w hotelu. Zrozumieją, że wszyscy są inni. Wszyscy zostaną zdemaskowani.
Wszystko co zrobił Max, wszystko co przeżył by chronić swoich przyjaciół pójdzie na darmo.
Szeryf zdaje się wyczuwać szok Zana, ponieważ chwyta go za ramię i wciąga go do windy. „Pójdziemy po prostu na górę. Wszystko w porządku synu. Coś wymyślimy.”
Kiedy winda wjeżdża na górę, Zan zaczyna odczuwać narastającą zgrozę. Jeżeli obserwują przyjaciół Maxa, FBI musi już wiedzieć, że Beth żyje. Ona jest w większym niebezpieczeństwie niż ktokolwiek, bo oni muszą wiedzieć, że ona jest jedyną osobą której mogą zagrozić, która wyciągnie Maxa z ukrycia. Właściwie to jest prawdopodobne, że wierzą iż Beth jest przyczyną dla której Max uciekł z więzienia. No bo, po pięciu latach, co innego mogłoby go do tego skłonić?
To pytanie, które Zan już sobie zadawał. Dlaczego teraz? Dlaczego po pięciu latach, Max Evans w końcu postanowił się uwolnić? Zan wyczuwa, że jego oryginał jest nieświadomy tego, że Beth żyje. Nawet szeryf potwierdził to podczas wczorajszej rozmowy z synem. Więc, dlaczego teraz? Zastanawia się czy kiedykolwiek spotka Maxa, bo to jest pytanie, na które chciałby uzyskać odpowiedź.
„Wie pan gdzie jest Max?” pyta Zan szeryfa, ponieważ zaczyna sobie uświadamiać, że to tylko kwestia czasu zanim spotka się ze swoim oryginałem twarzą w twarz.
„Jestem pewny, że on podejrzewa iż namierzałem jego telefon,” odpowiada szeryf gładko. „Na pewno już go tam nie ma.”
„Gdzie był?”
„Na północy,” mówi mu szeryf. „Tam zaczniemy.”
Zan zdaje sobie sprawę, że szeryf mu się przygląda. Nie odwraca spojrzenia, patrzy jak wyświetlają się numery kolejnych pięter. Chwilę później drzwi do windy rozsuwają się i Zan wysiada.
Szeryf robi to samo. „Zan.”
Zan zatrzymuje się, krzywi się zanim się odwraca. „Tak.”
„Nauczyłem się nie oceniać rzeczy, których nie rozumiem,” mówi ostrożnie szeryf. „Te dzieciaki również. Jeżeli jesteś choć trochę podobny do Maxa Evansa, to wiem, że zrobisz to co trzeba.”
Zan natychmiast czuje złość. „Chodzi panu o to, że zrezygnuję z Beth.” Wie, że nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie, tak naprawdę – decyzja należy do Beth. Ale to wciąż boli, że oni wszyscy są tacy pewni co się stanie; z kim ona będzie. Ona nawet nie pamięta Maxa Evansa!
„Nie o to mi chodzi,” mówi cierpliwie szeryf. Zan patrzy na niego zaskoczony. „To co jest między tobą i Liz to wasza sprawa. Mówię o czymś innym. Mam przeczucie, że wiesz jak pomóc nam odnaleźć Maxa.”
Zan spuszcza wzrok, po czym wzrusza ramionami. „Może.”
„Jeżeli coś wiesz, musisz nam pomóc,” mówi szeryf stanowczo. „Max jest uparty. Nie pozwoli, żebyśmy go znaleźli. Potrzebujemy pomocy.”
Zan napotyka przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu starszego mężczyzny. „Co jeśli Max nie chce zostać odnaleziony? Powiedział to panu. Ja to czuję.”
„To czego Max chce, a czego potrzebuje to dwie kompletnie różne sprawy,” odpowiada szeryf ponuro. „Ten młody człowiek doznał dość bólu, by starczyło to na dziesięć żyć. Ja na pewno nie pozwolę, żeby to dalej trwało. Jeśli on zostanie sam, tak właśnie będzie. Złożyłem przysięgę, że będę bronić ludzi. Nawet przed nimi samymi. Max Evans nie zasługuje na to by wszystko stracić. Nie na zawsze. Nie z powodu takiego śmierdziela jak Pierce.”
„Ale czy Max nie ma racji? Czy Pierce nie będzie ścigał wszystkich, których Max kocha?” Czy nie będzie ścigał wszystkich, których ja kocham? zastanawia się Zan. Jest zgrany ze swoim oryginałem; myśli, że gdyby był na miejscu Maxa, zrobiłby to samo.
„Miałem pięć lat, żeby obmyślić jak sobie poradzić z Piercem,” mówi mu szeryf. „Nie martw się o niego. Zajmiemy się tym, kiedy przyjdzie na to pora.” Spogląda na Zana, który nie czuje się uspokojony. No bo kim tak naprawdę jest szeryf? Przez pięć lat nie znalazł Maxa i nie będzie w stanie poradzić sobie z Piercem, kiedy przyjdzie na to pora.
Jeśli Max nie poradził sobie z Piercem, to jak szeryf może nawet mieć na to nadzieję?
Zan zastanawia się dlaczego Max nie uciekł wcześniej? Rozwinął swoje moce na tyle, żeby zablokować Isabel przed wejściem do jego snów, sprawił, że wszyscy myślą iż nie żyje. Dlaczego nie zajął się Piercem?
Może być tylko jedna odpowiedź. Pozostanie w niewoli było wyborem Maxa. I Zan zaczyna nawet myśleć, że wie dlaczego. Podczas rozmowy telefonicznej z szeryfem zostało potwierdzone, że Max myśli iż Beth nie żyje. Obwinia się o to. Kara się za to. Robi dokładnie to, co Zan by robił na jego miejscu.
Max Evans musi wiedzieć, że Beth żyje, żeby mógł raz na zawsze załatwić sprawę Pierca. Ale Max nigdy się nie dowie, chyba że zostanie odnaleziony. A jednak, Zan podejrzewa, że Max już to wie, choć tylko podświadomie. Ponieważ z jakiego innego powodu zdecydowałby się uciec teraz?
Ciągnie go do Beth, jak ćmę do płomienia, nawet jeśli o tym nie wie.
„Pomożesz nam?”
Zan odwraca wzrok, po czym znowu wzrusza ramionami. Bo tak naprawdę wie, że wybór już został dokonany. Jego sumienie już zdecydowało za niego.
Więź już za niego zdecydowała. Jego zrozumienie Maxa już zdecydowało. Jego obawa o swoją rodzinę i przyjaciół, jeżeli sprawa Pierca nie zostanie rozstrzygnięta, zdecydowała. Max nie zajmie się Piercem, dopóki się nie dowie, że Beth żyje. A Max jest jedynym, który może to zrobić.
W tym momencie, umysł Zan zalewa kompletnie zrozumienie. Czuje jak serce zaczyna mu walić w piersi.
On i Max są tacy sami. Max nie jest jedynym, który może to zrobić.
Szeryf wydaje się usatysfakcjonowany tym, że Zan z góry nie odrzucił jego prośby. Idzie do przodu i puka do drzwi apartamentu panthhouse.
Zan patrzy za nim skamieniały. Wie, że jeśli wejdzie przez te drzwi, przekroczy punkt bez powrotu. Kiedy ponownie zobaczy Beth, prawda zostanie nieodwracalnie ujawniona. Będzie wiedział, zanim ona nawet przemówi, że już wybrała Maxa.
Nie może tego znieść. A jednak, nie może stać na drodze. Musi odnaleźć Maxa, ponieważ nie może też pozwolić, by Beth była nieszczęśliwa. Przez te trzy lata, które spędzili razem Beth nigdy tak naprawdę nie zaznała szczęścia. Zan o tym wie. W głębi duszy zawsze to wiedział. Nigdy tak naprawdę nie był dla niej właściwy, mimo że próbowała to ukryć.
Ale Zan nie wie też, czy będzie potrafił usunąć się na bok, kiedy wróci Max.
Zrozumienie zaczyna się w nim zagnieżdżać. Musi to zrobić teraz. Musi to przeciąć.
Nie może znów jej zobaczyć.
Odwraca się nagle i wraca do windy, naciskając przycisk zamykający drzwi.
Kiedy winda rusza w dół, zamyka oczy, opierając się o tylnią ścianę. Przez chwilę pozwala sobie czuć się słaby.
Już za nią tęskni. Co uświadamia mu w końcu co ma się stać. Ponieważ on nie może tak żyć. Wie, że nie będzie lepiej. Nigdy o niej nie zapomni. Nie będzie w stanie tak po prostu pozwolić jej być z kimś innym – nawet jeśli z innym nim. A wie już, że ona jego nie wybierze.
W końcu dokładnie rozumnie co przyciągnęło go do niej od pierwszej chwili, kiedy ją zobaczył. Rozumie wreszcie dlaczego zawsze czuł, że na nią czekał.
Nie chodziło wcale o nią. To zostało zdecydowane dawno temu, na innej planecie, zanim w ogóle został stworzony.
On jest drugi. Jego przeznaczeniem jest zająć miejsce króla. Tylko nie z nią.
Ostatecznie, jego przeznaczeniem było ją kochać, żeby się zmienił. Żeby był gotowy.
Jego przeznaczeniem było ją kochać, żeby chciał zrobić dokładnie to, co teraz robi.
Jego przeznaczeniem było ją kochać, żeby nie chciał bez niej żyć.
Jest ofiarą losu.
Ale to jego przeznaczenie i zaakceptuje je. Ponieważ, nawet jeśli rozumie, że został wystawiony, nie chce bez niej żyć.
Jest jak jest.
Zan wpatruje się w lustrzane ściany windy. Podnosi ramię i przeczesuje dłonią swoje długie włosy. Przechyla głowę, oglądając co zrobił, zastanawia się czy tak jest dobrze.
Musi być. To przeznaczenie. Zła fryzura nie może spieprzyć tego, co ma być.
Kiedy wychodzi z windy, jego wzrok przyciąga mężczyzna siedzący w holu. Zastanawia się jak to możliwe, że wcześniej go nie zauważył. Mężczyzna udaje, że czyta gazetę, ale Zan wie, że tego nie robi.
Kiedy Zan podchodzi do mężczyzny, przypomina sobie jak Langley po raz pierwszy powiedział im o przeznaczeniu.
„Jesteście zastępstwem, duplikatami, planem awaryjnym. Nie macie przeznaczenia, chyba że ich przeznaczenie zostanie skompromitowane. Tylko wtedy zajmiecie ich miejsce.”
Patrzy w oczy mężczyźnie i mówi stanowczo, „Jestem gotów wrócić.”
A teraz muszę się do czegoś przyznać. We wtorek wyjeżdżam na dwa tygodnie i planowałam przed wyjazdem zamieścić jeszcze dwie części, ale przez ostatnich parę dni byłam zajęta czym innym, co mi nie dawało spokoju i dopiero dzisiaj miałam czas usiąść nad tłumaczeniem tego opowiadania. Tak więc po tej części nastąpi dość długa przerwa. Ale myślę, że ta przerwa nastąpi w dobrym momencie...
<center>CZĘŚĆ 12</center>
Zan wprowadza się do niej krótko po tym jak pierwszy raz się kochają. Dziwne uczucie z rana po tamtej nocy szybko wyparowuje, ale tylko dlatego, że Beth postanawia to zignorować.
Ale nigdy tak naprawdę nie zapomina.
Zan również tak robi, sprawiając, że Beth zastanawia się czy on w ogóle czuł, że coś było źle. Czuje ulgę, bo po raz pierwszy od czasu rzeki nie kieruje nią instynkt. Nie rozumie co jest źle, więc o tym nie rozmawia. Nie ma potrzeby dyskutowania o czymś, czego żadne z nich nie przyjmuje do wiadomości, więc oboje przechodzą nad tym do porządku.
Z biegiem czasu, są sobie bliżsi niż kiedykolwiek – prawdziwa para. Uszczęśliwiają się nawzajem. To dobry związek. Oboje czują, że ich przeznaczeniem było się odnaleźć; że mieli to samo odczucie oczekiwania do czasu, aż byli w swoich życiach; że jest powód dla którego są razem.
Dopiero po kolejnych dwóch latach, kiedy wracają sny, które kiedyś o nim miała, rozumie, że to nie jest koniecznie dobry powód. Ponieważ teraz rozpoznaje te sny jak to, czym naprawdę są – przerażającymi wizjami tego co może być.
Zaczyna się zastanawiać, czy powodem dla którego się odnaleźli, jest to, że jej przeznaczeniem jest go zniszczyć. Ale jak może zniszczyć kogoś, kogo tak bardzo kocha? Nie chce zaakceptować, że to może być prawda.
Na początku ignoruje koszmary, odsuwa je od siebie i żyje w ciągu dnia. Uczy się obawiać nocy. Mówi mu prawdę o snach, ponieważ często budzi się w jego ramionach z trudem łapiąc oddech. Cały czas się boi. Oczywiście nie jego, ani tego że go straci. Wie, że on jej nie odrzuci. To nie w jego stylu.
Nie, boi się o niego. Obawia się co posiadanie jej w jego życiu zrobi jemu.
Wie też, że nie jest w stanie go opuścić.
Nie chce, żeby te koszmarne sny się sprawdziły. Jeśli go zostawi, tak się nie stanie. Ale jest tchórzem. Nie potrafi sama stawić czoła światu. Przeżyła to i nie potrafi do tego wrócić. Jeszcze nie. Może nigdy.
Wie, że to źle iż nie kocha go wystarczająco, żeby zrobić to, co dla niego najlepsze. Ale jest samolubna. Nie może z niego zrezygnować. Wie, że odnaleźli się z jakiegoś powodu. Nie może go zostawić, dopóki nie dowie się co to za powód. Mimo wszystko czuje, że nie chodzi całkiem o to co widzi w swoich koszmarach.
Ma rację.
Dopiero później – dużo później, po tym kiedy wszystko co miało być, już się wydarzyło – zrozumiała, że był powód dla którego się odnaleźli, ale wcale nie chodziło o nią. Ani o to, że jej przeznaczeniem jest go zniszczyć.
Nie, ostatecznie nie chodzi o nią, ale ona odgrywa swoją rolę.
Ponieważ, ostatecznie dla niej, on postanawia sam się zniszczyć.
* * *
Zan idzie przez hol hotelowy, kiedy dostrzega mężczyznę stojącego przy windach. To niewyróżniający się mężczyzna w średnim wieku, ubrany dość swobodnie, o ciemnych blond włosach, lekko pomarszczonej skórze, roztaczający wokół siebie aurę kompetencji. Nie wygląda wcale na niebezpiecznego.
A jednak Zan czuje dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Jakimś cudem jest już świadomy, że najbliższe kilka minut całkiem wszystko zmienią.
Mężczyzna zupełnie otwarcie się w niego wpatruje, jego usta są lekko rozchylone. Wygląda jakby zobaczył ducha. Zan wzdycha, już rozumiejąc dlaczego.
Mężczyzna otrząsnął się i rusza do przodu. „Zmieniłeś zdanie,” mówi. „Dowiedziałeś się o Liz.”
„Nie jestem tym, za kogo mnie pan bierze,” odpowiada Zan po cichu, świadomy tego, że mężczyzna będzie zawiedziony. Zan przypomina sobie wyjaśnienia Tess dotyczące tego człowieka, ojciec Kyle’a, który wini się za to, co stało się jego oryginałowi. „Nie jestem Max Evans.”
Oczy Jima Valentiego rozszerzają się. „Dobry Boże. Ty jesteś Zan. Kyle nie przesadził.”
„Zdaje się, że nie.” Zan wzrusza ramionami. Czuje się wyczerpany. Jest już zmęczony byciem pomyłkowo branym za swój oryginał. Wie, że nigdy nie dorówna ich wspomnieniom o tym, kim był Max Evans. Kim, Zan wie, Max ciągle jest. Ponieważ go poczuł i wie dlaczego jego oryginał pozostaje daleko. Wiedziałby to nawet bez istniejącej między nimi więzi. Max powiedział właśnie temu mężczyźnie dlaczego dokładnie nie wróci. Żeby chronić tych, których kocha.
A jednak mężczyzna stojący przed nim przyleciał na drugi kraniec kraju, żeby zadbać o to, by Max wrócił do domu. Tęsknią za nim tak bardzo, że są gotowi zaryzykować bycie w jego obecności, byle tylko nie musieć być dłużej bez niego.
Ale Max nigdy się nie zgodzi. Zan to wie. On to czuje.
Spędził całą noc akceptując więź z drugim sobą, którą przyjął teraz do świadomości. Istniała od lat, ale on ją w końcu akceptuje, otwiera się.
W końcu ją akceptuje ponieważ nie ma wyboru. Spędził trzy lata nie chcąc zaakceptować prawdy. Tego, co powinien wiedzieć od tamtej nocy, kiedy uleczył Beth bez żadnego połączenia. Co powinien zrozumieć od momentu, kiedy po raz pierwszy się kochali i ona wciąż pozostała przed nim zamknięta. On i Max są połączeni w sposób dużo głębszy niż Lonnie, Ava i Rath są ze swoimi oryginałami.
To dlatego, że Beth jest elementem łączącym pomiędzy nimi. Zan nie rozumie do końca dlaczego tak jest, ale wie, że to prawda. Obaj ją wybrali i z tego powodu ich więź jest silniejsza niż powinna być.
Zan zastanawia się, czy Max też go czuje. Zastanawia się, czy Max wie, że Beth nie była sama przez te lata. Zastanawia się czy jego oryginał nienawidzi go tak bardzo, jak Zan nienawidzi Maxa.
Nienawidzi go za to, że jako pierwszy znalazł Beth, nienawidzi go za bycie królem, którego naprawdę chciał Langley. Zan nienawidzi go, bo wie, że jest słabszy od Maxa, że nie jest w stanie oddać Beth bez walki. Zan wie, że on nie przetrwałby pięciu lat w uwięzieniu. Nienawidzi tego, że Max to zrobił i nie rozumie jak to było możliwe. Przeświadczenie, że Beth nie żyje, o czym powiedział Kyle’owi szeryf, powinno doprowadzić Maxa do wniosku, że nie ma już po co żyć.
Oryginał Zana przeżył. On żyje. Żyje, pozostaje daleko, ale i tak wkracza pomiędzy Zana i Beth i za to Zan go nienawidzi.
Zan nienawidzi tego, że za to właśnie kocha Maxa. Że go podziwia i wie, że Max zasługuje na to by wrócić do domu.
Nienawidzi tego, że jakąkolwiek nadzieję miał na to iż Beth wybierze jego jest ona bezowocna. Ponieważ trzymanie się Maxa z daleka, uczyni tych którzy go kochają jeszcze bardziej zdeterminowanymi by ściągnąć go z powrotem, wyciągnąć go z jego samotnego piekła.
Zan wie, że Max żyje w piekle. Wie, że nie zniesie czucia tego do końca życia. Nawet jeśli zdobędzie ostatecznie Beth, Zan zawsze będzie czuł Maxa i będzie miał świadomość, że wygrał swoje życie tylko dlatego, że ten drugi był silniejszy.
„Bycie tutaj jest dla ciebie niebezpieczne,” mówi mu szorstko szeryf. Zan mruga, zmuszając się do skupienia uwagi na starszym mężczyźnie.
„Co pan ma na myśli?”
„Jednym z powodów dlaczego Max nie wraca jest to, że obawia się iż FBI obserwuje jego przyjaciół. Mogą wziąć cię za niego,” mówi mu szeryf. „Narażasz się na niebezpieczeństwo będąc tutaj.”
Zan czuje falę przerażenia. Szeryf ma rację. Dlaczego nigdy nie przeszło mu to przez myśl? Nie boi się o siebie, ale o swoje rodzeństwo. Do tej pory FBI myślało, że Max jest jedynym kosmitą, a przynajmniej tak mu powiedział Michael wczorajszej nocy. Jeżeli FBI uzna go za Maxa i podążą za nim do domu, zobaczą Avę, Lonnie i Ratha. Będą wiedzieć, że Tess, Isabel i Michael mieszkają w hotelu. Zrozumieją, że wszyscy są inni. Wszyscy zostaną zdemaskowani.
Wszystko co zrobił Max, wszystko co przeżył by chronić swoich przyjaciół pójdzie na darmo.
Szeryf zdaje się wyczuwać szok Zana, ponieważ chwyta go za ramię i wciąga go do windy. „Pójdziemy po prostu na górę. Wszystko w porządku synu. Coś wymyślimy.”
Kiedy winda wjeżdża na górę, Zan zaczyna odczuwać narastającą zgrozę. Jeżeli obserwują przyjaciół Maxa, FBI musi już wiedzieć, że Beth żyje. Ona jest w większym niebezpieczeństwie niż ktokolwiek, bo oni muszą wiedzieć, że ona jest jedyną osobą której mogą zagrozić, która wyciągnie Maxa z ukrycia. Właściwie to jest prawdopodobne, że wierzą iż Beth jest przyczyną dla której Max uciekł z więzienia. No bo, po pięciu latach, co innego mogłoby go do tego skłonić?
To pytanie, które Zan już sobie zadawał. Dlaczego teraz? Dlaczego po pięciu latach, Max Evans w końcu postanowił się uwolnić? Zan wyczuwa, że jego oryginał jest nieświadomy tego, że Beth żyje. Nawet szeryf potwierdził to podczas wczorajszej rozmowy z synem. Więc, dlaczego teraz? Zastanawia się czy kiedykolwiek spotka Maxa, bo to jest pytanie, na które chciałby uzyskać odpowiedź.
„Wie pan gdzie jest Max?” pyta Zan szeryfa, ponieważ zaczyna sobie uświadamiać, że to tylko kwestia czasu zanim spotka się ze swoim oryginałem twarzą w twarz.
„Jestem pewny, że on podejrzewa iż namierzałem jego telefon,” odpowiada szeryf gładko. „Na pewno już go tam nie ma.”
„Gdzie był?”
„Na północy,” mówi mu szeryf. „Tam zaczniemy.”
Zan zdaje sobie sprawę, że szeryf mu się przygląda. Nie odwraca spojrzenia, patrzy jak wyświetlają się numery kolejnych pięter. Chwilę później drzwi do windy rozsuwają się i Zan wysiada.
Szeryf robi to samo. „Zan.”
Zan zatrzymuje się, krzywi się zanim się odwraca. „Tak.”
„Nauczyłem się nie oceniać rzeczy, których nie rozumiem,” mówi ostrożnie szeryf. „Te dzieciaki również. Jeżeli jesteś choć trochę podobny do Maxa Evansa, to wiem, że zrobisz to co trzeba.”
Zan natychmiast czuje złość. „Chodzi panu o to, że zrezygnuję z Beth.” Wie, że nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie, tak naprawdę – decyzja należy do Beth. Ale to wciąż boli, że oni wszyscy są tacy pewni co się stanie; z kim ona będzie. Ona nawet nie pamięta Maxa Evansa!
„Nie o to mi chodzi,” mówi cierpliwie szeryf. Zan patrzy na niego zaskoczony. „To co jest między tobą i Liz to wasza sprawa. Mówię o czymś innym. Mam przeczucie, że wiesz jak pomóc nam odnaleźć Maxa.”
Zan spuszcza wzrok, po czym wzrusza ramionami. „Może.”
„Jeżeli coś wiesz, musisz nam pomóc,” mówi szeryf stanowczo. „Max jest uparty. Nie pozwoli, żebyśmy go znaleźli. Potrzebujemy pomocy.”
Zan napotyka przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu starszego mężczyzny. „Co jeśli Max nie chce zostać odnaleziony? Powiedział to panu. Ja to czuję.”
„To czego Max chce, a czego potrzebuje to dwie kompletnie różne sprawy,” odpowiada szeryf ponuro. „Ten młody człowiek doznał dość bólu, by starczyło to na dziesięć żyć. Ja na pewno nie pozwolę, żeby to dalej trwało. Jeśli on zostanie sam, tak właśnie będzie. Złożyłem przysięgę, że będę bronić ludzi. Nawet przed nimi samymi. Max Evans nie zasługuje na to by wszystko stracić. Nie na zawsze. Nie z powodu takiego śmierdziela jak Pierce.”
„Ale czy Max nie ma racji? Czy Pierce nie będzie ścigał wszystkich, których Max kocha?” Czy nie będzie ścigał wszystkich, których ja kocham? zastanawia się Zan. Jest zgrany ze swoim oryginałem; myśli, że gdyby był na miejscu Maxa, zrobiłby to samo.
„Miałem pięć lat, żeby obmyślić jak sobie poradzić z Piercem,” mówi mu szeryf. „Nie martw się o niego. Zajmiemy się tym, kiedy przyjdzie na to pora.” Spogląda na Zana, który nie czuje się uspokojony. No bo kim tak naprawdę jest szeryf? Przez pięć lat nie znalazł Maxa i nie będzie w stanie poradzić sobie z Piercem, kiedy przyjdzie na to pora.
Jeśli Max nie poradził sobie z Piercem, to jak szeryf może nawet mieć na to nadzieję?
Zan zastanawia się dlaczego Max nie uciekł wcześniej? Rozwinął swoje moce na tyle, żeby zablokować Isabel przed wejściem do jego snów, sprawił, że wszyscy myślą iż nie żyje. Dlaczego nie zajął się Piercem?
Może być tylko jedna odpowiedź. Pozostanie w niewoli było wyborem Maxa. I Zan zaczyna nawet myśleć, że wie dlaczego. Podczas rozmowy telefonicznej z szeryfem zostało potwierdzone, że Max myśli iż Beth nie żyje. Obwinia się o to. Kara się za to. Robi dokładnie to, co Zan by robił na jego miejscu.
Max Evans musi wiedzieć, że Beth żyje, żeby mógł raz na zawsze załatwić sprawę Pierca. Ale Max nigdy się nie dowie, chyba że zostanie odnaleziony. A jednak, Zan podejrzewa, że Max już to wie, choć tylko podświadomie. Ponieważ z jakiego innego powodu zdecydowałby się uciec teraz?
Ciągnie go do Beth, jak ćmę do płomienia, nawet jeśli o tym nie wie.
„Pomożesz nam?”
Zan odwraca wzrok, po czym znowu wzrusza ramionami. Bo tak naprawdę wie, że wybór już został dokonany. Jego sumienie już zdecydowało za niego.
Więź już za niego zdecydowała. Jego zrozumienie Maxa już zdecydowało. Jego obawa o swoją rodzinę i przyjaciół, jeżeli sprawa Pierca nie zostanie rozstrzygnięta, zdecydowała. Max nie zajmie się Piercem, dopóki się nie dowie, że Beth żyje. A Max jest jedynym, który może to zrobić.
W tym momencie, umysł Zan zalewa kompletnie zrozumienie. Czuje jak serce zaczyna mu walić w piersi.
On i Max są tacy sami. Max nie jest jedynym, który może to zrobić.
Szeryf wydaje się usatysfakcjonowany tym, że Zan z góry nie odrzucił jego prośby. Idzie do przodu i puka do drzwi apartamentu panthhouse.
Zan patrzy za nim skamieniały. Wie, że jeśli wejdzie przez te drzwi, przekroczy punkt bez powrotu. Kiedy ponownie zobaczy Beth, prawda zostanie nieodwracalnie ujawniona. Będzie wiedział, zanim ona nawet przemówi, że już wybrała Maxa.
Nie może tego znieść. A jednak, nie może stać na drodze. Musi odnaleźć Maxa, ponieważ nie może też pozwolić, by Beth była nieszczęśliwa. Przez te trzy lata, które spędzili razem Beth nigdy tak naprawdę nie zaznała szczęścia. Zan o tym wie. W głębi duszy zawsze to wiedział. Nigdy tak naprawdę nie był dla niej właściwy, mimo że próbowała to ukryć.
Ale Zan nie wie też, czy będzie potrafił usunąć się na bok, kiedy wróci Max.
Zrozumienie zaczyna się w nim zagnieżdżać. Musi to zrobić teraz. Musi to przeciąć.
Nie może znów jej zobaczyć.
Odwraca się nagle i wraca do windy, naciskając przycisk zamykający drzwi.
Kiedy winda rusza w dół, zamyka oczy, opierając się o tylnią ścianę. Przez chwilę pozwala sobie czuć się słaby.
Już za nią tęskni. Co uświadamia mu w końcu co ma się stać. Ponieważ on nie może tak żyć. Wie, że nie będzie lepiej. Nigdy o niej nie zapomni. Nie będzie w stanie tak po prostu pozwolić jej być z kimś innym – nawet jeśli z innym nim. A wie już, że ona jego nie wybierze.
W końcu dokładnie rozumnie co przyciągnęło go do niej od pierwszej chwili, kiedy ją zobaczył. Rozumie wreszcie dlaczego zawsze czuł, że na nią czekał.
Nie chodziło wcale o nią. To zostało zdecydowane dawno temu, na innej planecie, zanim w ogóle został stworzony.
On jest drugi. Jego przeznaczeniem jest zająć miejsce króla. Tylko nie z nią.
Ostatecznie, jego przeznaczeniem było ją kochać, żeby się zmienił. Żeby był gotowy.
Jego przeznaczeniem było ją kochać, żeby chciał zrobić dokładnie to, co teraz robi.
Jego przeznaczeniem było ją kochać, żeby nie chciał bez niej żyć.
Jest ofiarą losu.
Ale to jego przeznaczenie i zaakceptuje je. Ponieważ, nawet jeśli rozumie, że został wystawiony, nie chce bez niej żyć.
Jest jak jest.
Zan wpatruje się w lustrzane ściany windy. Podnosi ramię i przeczesuje dłonią swoje długie włosy. Przechyla głowę, oglądając co zrobił, zastanawia się czy tak jest dobrze.
Musi być. To przeznaczenie. Zła fryzura nie może spieprzyć tego, co ma być.
Kiedy wychodzi z windy, jego wzrok przyciąga mężczyzna siedzący w holu. Zastanawia się jak to możliwe, że wcześniej go nie zauważył. Mężczyzna udaje, że czyta gazetę, ale Zan wie, że tego nie robi.
Kiedy Zan podchodzi do mężczyzny, przypomina sobie jak Langley po raz pierwszy powiedział im o przeznaczeniu.
„Jesteście zastępstwem, duplikatami, planem awaryjnym. Nie macie przeznaczenia, chyba że ich przeznaczenie zostanie skompromitowane. Tylko wtedy zajmiecie ich miejsce.”
Patrzy w oczy mężczyźnie i mówi stanowczo, „Jestem gotów wrócić.”
Czy postać Zana to uzupełnienie Maxa ? Czy Zan zrezygnuje z Liz po to żeby zostać królem ? Czym się kieruje ? Przecież jest powiedziane, że duplikaty nie mają żadnego przeznaczenia dopóki pierwsza czórka się nie skompromituje, a jak do tej pory tak nie jest. Ale z drugiej strony Maxa nie ma. Jakie jest jego przeznaczenie, w jego rozumowaniu ? Pokochał ją żeby nie chcieć bez niej żyć...żeby się zmienił, żeby był gotowy, żeby chciał zrobić dokładnie to co teraz zrobi....Chce wrócić...gdzie ?
Tyle pytań...a Ty Milla zostawiasz nas na dwa tygodnie.
Bardzo lubię Zana w tym opowiadaniu, tragiczna postać i tak bardzo nie chciałabym żeby zrobił coś, co zburzy ten wizerunek.
Trudna część do przetłumaczenia i dzięki za to Słonko
Tyle pytań...a Ty Milla zostawiasz nas na dwa tygodnie.
Bardzo lubię Zana w tym opowiadaniu, tragiczna postać i tak bardzo nie chciałabym żeby zrobił coś, co zburzy ten wizerunek.
Trudna część do przetłumaczenia i dzięki za to Słonko
Co ja więcej mogę napisać, wszystko co chciałam powiedzieć, zapytać się, zrobiła Ela. Zgadzam się również, że postać Zana jest tu bardzo pięknie pokazana. Pomimo, że chce żeby Max jak najszybciej się znalazł i był z Liz, to bardzo szkoda mi Zana, przecież on ją kocha. Może po prostu miejsce Maxa jest przy Liz, a Zana na Antarze
Milla, dzięki za tak świetne tłumaczenie
Milla, dzięki za tak świetne tłumaczenie
AN: Minęły wieki od ostatniej części. Pamiętacie w ogóle gdzie skończyliśmy?
A tak poważnie to przykro mi, że dopiero w tydzień po powrocie zamieszczam nową część, ale jak wróciłam z wakacji mialam po prostu dość tego opowiadania. Już tłumaczę, otóż moje przyjaciółki, z którymi wyjechałam raczej nie lubią wcześnie wstawać, ja z kolei zwykle wstaję bardzo wcześnie. Mamy małą umowę, że jeśli jest ciepło to je budzę, żeby pójść wcześnie na plażę, ale w tym roku plażową pogodę miałyśmy przez cztery dni. W pozostałe dni miałam co najmniej trzy godziny do stracenia, zanim one zwloką się z łóżek, więc musiałam ten czas jakoś wykorzystać. Przewidując taką sytuację wzięłam ze sobą wydrukowane dalsze części BFM. Więc niemal codziennie zakładałam słuchawki na uszy i tłumaczyłam sobie kolejne części tego opowiadanka. No i tak sobie doszłam niemal do samego końca, a wspomnę tu, że dotarliśmy na razie do półmetka, więc duuużo tego było. Wzięłam sobie wprawdzie coś jeszcze, żeby nie sfiksować, ale i tak po powrocie nie mogłam się zmusić do przepisania tego na komputerze. Dopiero dziś wieczorem się przemogłam i jestem.
Na a teraz, jak już was całkiem zanudziłam tą zawiłą opowieścią, miłego czytania.
<center>CZĘŚĆ 13</center>
Pewnego ranka budzi się po kolejnej bezsennej nocy i wie, że to dzień w którym ucieknie.
Od jakiegoś czasu wyczuwał, że Pierce jest nim znudzony, że nie jest dłużej zainteresowany zmienianiem życia Maxa w piekło. Był nakłuwany, nacinany i torturowany za to, że istnieje. Ale nie dostarczył Piercowi żadnych prawdziwych odpowiedzi. Co oznacza, że wkrótce, jeśli tu zostanie, Max będzie martwy.
Nie jest gotów umrzeć. Nie zasługuje na spokój, który przyniesie ze sobą śmierć. To jego pierwsze rozumowanie dlaczego postanawia uciec.
Ale w głębi jest też inna mała cząstka niego. Ewentualnie ta mała cząstka przeważa nad tą jego częścią, która nalega na to, by czuł się winny. Ta część naprawdę chce żyć i nie chodzi tylko o obwinianie się o to, co stało się Liz. To ta mała cząstka która wie, że Liz byłaby zła gdyby wiedziała, że on się kara. Ta mała cząstka wie też, że sny które miał – w których Liz prześladowała go i obwiniała o swoją śmierć – nie były tak naprawdę o Liz.
Liz go kochała. Liz nie chciałaby żeby cierpiał. Liz zginęła, żeby go uratować.
To wtedy naprawdę zrozumiał dlaczego czuje się tak winny. Pozwolił Piercowi więzić się przez pięć lat i nie próbował uciec. Liz poświęciła swoje życie, żeby to się nigdy nie stało. Pozwalając Piercowi się tu trzymać znów ją zawiódł. To z powodu tego nagłego objawienia, kiedy to przestaje się nad sobą użalać, decyduje że musi uciec. Musi się wydostać, bo tego chciałaby Liz.
Zawsze wiedział, że jego przeznaczeniem nie jest umrzeć w Białym Pokoju. Jego przeznaczeniem jest tu cierpieć. Jego przeznaczeniem jest by zostać ukaranym. Ale teraz czuje, że jego przeznaczeniem jest żyć. Że jego czas tu się skończył.
Życie na zewnątrz nie będzie życiem, którego zawsze pragnął. To nie będzie życie zrodzone z marzeń i „co jeśli”, ale będzie to życie honorujące Liz Parker i to jak wiele ona poświęciła, żeby zapewnić jego przeżycie.
Nie wróci do domu. Dom nie jest bezpieczny. Dla nikogo nie będzie bezpiecznie jeśli on wróci do Roswell. Zawsze miał nadzieję, że pozostali jego bliscy wiodą szczęśliwe życie, że poszli do przodu. Jeśli do nich wróci, a oni są szczęśliwi, to się skończy.
Ucieknie, będzie żył. Nie pozwoli by Pierce go zabił, co uczyniłoby ostateczny dar Liz bezwartościowym. Nie pozwoli, by Pierce wygrał w ten sposób.
Będzie żył. Będzie żył, ale wie, że nie będzie szczęśliwy.
Wie, że tego chciałaby Liz – żeby znów poczuł radość – ale to jedyny dar, którego nie może jej podarować. Ponieważ ironią daru, który ona jemu podarowała - jej życie – jest to, że bez niej nie może być spełniony.
Ale może żyć.
* * *
„Co ma pan na myśli mówiąc wyszedł?” Beth wpatruje się w ojca Kyle’a z niedowierzaniem. „Poprosił go pan o pomoc, on się zgodził, a potem po prostu odszedł?”
Nie rozumie. To nie w stylu Zana. Powiedziała tym ludziom, że on im pomoże. Ufała, że on pomoże im znaleźć Maxa. Wie, że proszenie go o to, to zbyt wiele, ale wie też, że on to zrobi. Nie mógłby jej odmówić.
Czyżby zdenerwował się tym, że to szeryf go o to poprosił, a nie ona? Jak może nie wiedzieć, że sama by go o to poprosiła, gdyby przyszedł się z nią zobaczyć?
Czy myśli, że ona nie chce z nim rozmawiać? Bo to nie prawda. Wciąż go kocha, pomimo wszystkiego. Obawia się chwili, kiedy będzie mu musiała powiedzieć, że to nie wystarczy – że nigdy nie była w stanie tak do końca mu się oddać, bo Max zajmuje już to miejsce w jej sercu, którego pragnie Zan – ale Zan musi przynajmniej wiedzieć, że ona go kocha.
Wie, że coś jest nie tak. Zna Zana. On by pomógł. Nie jest egoistą. Nigdy nie był. Zawsze najpierw myśli o swojej rodzinie, a ona jest częścią jego rodziny. On nie jest okrutny. Wie jak bardzo chcą znaleźć Maxa i wie jak bardzo Max musi ich potrzebować. Nie odwróciłby się do tego plecami, nawet jeśli jest zły i zraniony.
„Tylko to, co powiedziałem,” odpowiada szeryf smutnym głosem. Nie wydaje się zły, tak jak pozostali. Ale pozostali nie znają Zana. Szeryf natomiast – nawet po ich krótkiej wymianie – wydaje się lepiej go rozumieć. Patrzy Beth w oczy, widać że jest zaniepokojony.
„Musimy go znaleźć,” mówi Beth stanowczo. „On zamierza zrobić coś głupiego.”
Szeryf zamyka na chwilę oczy i bierze głęboki oddech. „Bałem się, że to powiesz.”
„Coś głupszego niż udawanie, że nie wie kim jesteś? Może ukrywa się żeby utrzymać swoją nieposzlakowaną opinię bycia kompletnym egoistą,” mówi gwałtownie Isabel. Siostra Maxa krąży po pokoju najwyraźniej zdenerwowana, jej nadzieja na odnalezienie Maxa zaczyna ponownie się rozmywać.
„Isabel.” Beth wypowiada imię drugiej kobiety cicho, ale w sposób który powoduje, że Isabel się zatrzymuje. „Powiedziałaś mi, że ty i Lonnie jesteście właściwie takie sama. Myślę, że to zostało nawet potwierdzone. Dlaczego tak ci trudno zaakceptować, że Max i Zan również mogą być tacy sami? Czy twój brat po prostu by się ukrył, gdyby ktoś był w tarapatach?”
Isabel zerka na Michaela, to on odpowiada, jest wyraźnie zły. „Znasz już odpowiedź na to pytanie Liz. Max ujawnił się, żeby cię uratować. I mylisz się. Nie jesteśmy ani trochę tacy jak oni.”
„Jesteście,” odpowiada Beth, sama zaczyna się denerwować. Starała się jak mogła zrozumieć tych ludzi – zrozumieć dlaczego są tak zawzięci jeśli chodzi o ich duplikaty – ale oni nie zrobili najmniejszego wysiłku, by spróbować zrobić to samo. Nie spróbowali zrozumieć, że ona kocha Zana, Lonnie, Ratha i Avę za to kim są. Że pomimo trafnych uwag Isabel z poprzedniego wieczora – uwag, które Beth przyjęła do wiadomości – ostatnie trzy lata nie służyły tylko zastąpieniu tych, których straciła.
Jak mogą zrozumieć skoro ty sama zdecydowałaś, że musisz całkiem ich odrzucić, żeby wrócić do swojego dawnego życia.
Beth czuje przebłysk poczucia winy rozumiejąc, że to nigdy nie będzie takie proste. Ponieważ ostatecznie ona kocha ich wszystkich. Kocha ich inaczej, ale wszyscy są dla niej ważni.
I z tego powodu – ponieważ oni wszyscy będą częścią jej życia – będą musieli zwyczajnie akceptować siebie nawzajem.
„Wy po prostu wyrośliście kochani,” ciągnie Beth delikatniej. „To jedyna różnica.”
„To największy stek bzdur jaki w życiu słyszałem!” krzyczy Michael sprawiając, że Beth podskakuje. „Nie jesteśmy wymienialni! Nic mnie nie obchodzi co ty o tym myślisz Liz, Beth czy kim tam do diabła jesteś. Oni nigdy nie będą tacy jak my!”
Po tym wybuchu w pokoju zapada cisza. Beth wie, że jej oczy są szeroko otwarte, ponieważ po raz pierwszy uświadamia sobie, że w niechęci, którą Roswellianie czują wobec swoich duplikatów chodzi o coś więcej niż tylko o nią. Bo zawzięty gniew nie może dotyczyć tylko niej. Z tego co jej powiedziano wynika, że ona i Michael nigdy nie byli tak blisko. Ufali sobie wzajemnie, ale w żadnym razie nie byli najlepszymi przyjaciółmi.
Ale Beth wie też, że Michael nigdy jej nie powie. Więc najpierw patrzy na Alexa, potem na Kyle’a. Spogląda nawet na szeryfa, ale on wydaje się równie zaskoczony furią Michaela jak Beth. Nawet Maria wygląda na zszokowaną.
„O co w tym chodzi?” w końcu kieruje to pytanie do Tess, ponieważ Isabel ma skrzyżowane ramiona i wysoko uniesiony podbródek. Michael oddycha szybko starając się okiełznać swój gniew, ale ma z tym trudności. Wreszcie przechodzi szybko przez pokój i otwiera drzwi balkonowe, jakby świeże powietrze miało mu w tym pomóc.
Tess krzywi się z wahaniem. Spogląda na Isabel. Siostra Maxa wzdycha ciężko i opada na sofę. W końcu otwiera usta i mówi, „Próbował zastąpić Maxa.”
Beth jest zmieszana. „Kto? Zan? Mówiłam ci! On nie wiedział o mnie i Maxie.”
Isabel przewraca oczami. „O ile ciągle nie kupuję do końca, że Zan nic nie podejrzewał, wierzę że nie wiedział na pewno. Jednak nie o nim mówię. Mówiłam o Langleyu.”
Beth jest zaskoczona. „Langley?” Wie oczywiście, że Roswellianie spotkali opiekuna kosmitów z Nowego Jorku, ale co on ma z tym wspólnego?
„Langley przyjechał do Roswell,” wyjaśnia Tess. „Jego jedynym celem był powrót do domu. Nie dbał o to, że Max zginął. I tak chciał lecieć i chciał żebyśmy zabrali ze sobą Zana. Chciał żebyśmy zaakceptowali Zana, zupełnie jakby Max nigdy nie istniał.”
„Ale w jaki sposób jest to wina Zana?” pyta Beth. „Przez wczorajszym dniem nigdy go nie spotkaliście. Przecież jest oczywiste, że on sam nigdy nie próbował zająć miejsca Maxa.”
„Może nie specjalnie.” Tess wzrusza ramionami. „Ale Liz, on zajął miejsce Maxa. U twego boku. Co jest jedyną rzeczą co do której z całą pewnością wiemy, że zabiłaby Maxa.”
Beth patrzy ostro na Isabel. „Powiedziałaś mi, że Max nie będzie o to dbał.”
Isabel wpatruje się w Tess, która wygląda jakby chciała się zapaść pod ziemię. „Tess nie wie o czym mówi,” stanowczo zapewnia ją siostra Maxa. „Ledwo znała Maxa zanim został schwytany.”
Tess jest zdenerwowana. „To prawda,” przyznaje cicho. „Ale wiem jak bardzo on cię kochał Liz. W końcu to mnie odrzucił dla ciebie.” Spogląda szybko na Kyle’a, ale on nie wydaje się przejęty. Najwyraźniej bardzo dobrze zna Tess i tylko uśmiecha się do niej uspokajająco. To zdaje się dać drobnej blondynce siłę by kontynuować, bo dodaje, „I wiem też, że ja również nie chciałam żeby Zan zastąpił Maxa.”
Beth wzdycha. Rozumie, że żaden opis Maxa jaki otrzyma – ani co on będzie lub nie będzie czuł – nie będzie tak trafny jak ten, który sama byłaby sobie w stanie zapewnić, gdyby miała swoje wspomnienia. To ona znała go najlepiej. Ma nadzieję, że pewnego dnia znów tak będzie.
„Nigdy nam o tym nie mówiliście,” mówi Alex, przerywając ciszę. Nie brzmi na zdenerwowanego czy złego, tylko smutnego. „Dlaczego Isabel?”
„To było pomiędzy naszą trójką,” odpowiada cichutko Isabel. „Nigdy nawet o tym nie rozmawialiśmy, po tym jak powiedzieliśmy Langleyowi, żeby się chrzanił.” Oczy Beth się rozszerzają. Isabel nie mówi takim językiem. To, bardziej niż cokolwiek innego, sugeruje Beth jak bardzo próba Langleya, by zastąpić Maxa Zanem, wpłynęła na Roswellian.
„Nie rozmawialiśmy o tym, ponieważ nie chcieliśmy o tym myśleć,” dodaje Tess. „O tym, że Max w ogóle musiał być zastąpiony. Zawiedliśmy go. Zginął bo nie byliśmy dość silni by go ocalić.”
„To nie była wasza wina,” wtrąca szeryf szorstko. „Byliście dziećmi. Tess mówiłem ci to setki razy!”
„Wiem,” odpowiada cicho Tess. „Ale nic nie poradzimy na to, co czujemy. Mieliśmy być drużyną – zespołem. I zawiedliśmy go kiedy najbardziej nas potrzebował.”
„Nie, to ja go zawiodłem,” nalega szeryf. „To przeze mnie FBI wiedziało o Maxie. Gdybym po prostu zostawił go w spokoju, nic z tego by się nie wydarzyło.”
„Tato...”odzywa się Kyle zmęczonym głosem, zupełnie jakby już wiele razy wcześniej odbywali tą dyskusję. „To nie była twoja wina. Zmieniłeś zdanie. Zrobiłeś co mogłeś, żeby go chronić.”
„Nikt z nas pana nie obwinia szeryfie,” dodaje Isabel. „Michael sam panu powiedział, że Max panu ufał.”
„Cóż za bardzo mu to nie pomogło, prawda?” zauważa szeryf.
„W porządku, czy możecie wszyscy przestać?” przeszkadza Maria. Słuchała po cichu, ale teraz płacze. „Nikt z was nie jest winny! Jest tylko jeden winny i jest nim Pierce. Czy myślicie, że Max chce żebyście siedzieli i obwiniali się?” Patrzy na Beth. „Prawie się cieszę, że ty nic nie pamiętasz, bo byłabyś najgorsza z nich wszystkich.”
Beth zaciska wargi. Nie ma odwagi powiedzieć Marii, że już czuje się winna, nawet nie pamiętając.
„Max jest nie do zastąpienia.” Ciągnie Maria. „Wszyscy to wiemy. Ale to nie czyni Zana złym. Langley był skończonym łajdakiem. To również wszyscy wiemy.” Patrzy na Isabel. „Załatwił was na czysto. Przecież zabrał waszą jedyną drogę powrotu na waszą planetę.”
„Nie chcieliśmy lecieć,” przypomina jej trochę niepewnie Tess.
„Wiem o tym Tess, ale to nie znaczy, że miał prawo was tego pozbawić!” wykrzykuje Maria. „Granolith należał do was.”
„Czym jest granolith?” pyta Beth. Bo wie, że Zan, Lonnie i Rath zawsze chcieli to wiedzieć.
„To był statek kosmiczny,” odpowiada Tess. „Langley go ukradł i odleciał, kiedy mu powiedzieliśmy, że nie zaakceptujemy Zana i nie wrócimy z nim.”
Beth czuje się rozczarowana, bo wie, że tak właśnie będzie się czuł Zan, kiedy się dowie. Wydaje jej się, że on i jego rodzeństwo zawsze wyobrażali sobie granolith jako coś więcej niż tylko statek kosmiczny. Zawsze rozmawiali o nim przyciszonymi głosami, niemal z czcią. Nigdy nie wiedziała za co to uważali, ale czuje że to musiało być coś więcej niż podróż powrotna do miejsca, do którego i tak nie chcieli wracać.
Zan nigdy nie chciał wracać na Antar. Wie o tym i wie też, że pozostali czują podobnie. Antar zawsze reprezentował odrzucenie ich przez Langleya. Nigdy nie wiedziała dlaczego ich opiekun zostawił ich, dopóki nie dowiedziała się o Maxie i kosmitach z Roswell, ale wie, że dezercja ich opiekuna zraniła Zana. To wpłynęło na jego życie dużo bardziej niż by to przyznał nawet jej.
Zamyka oczy. Nagle dotarło do niej, że ten fakt musi czynić jej odrzucenie Zana dla Maxa nawet bardziej bolesnym. Bo to nie pierwszy raz, kiedy to mu się przydarzyło.
Nie może go prosić o pomoc w znalezieniu Maxa.
Zdaje sobie z tego sprawę nieoczekiwanie i z nagłą świadomością przychodzi uczucie ulgi; poczucie, że w końcu robi właściwą rzecz. Nie może być tak okrutna. Zan był ostatnio zmuszony radzić sobie z wystarczającą ilością problemów. Nie może go prosić jeszcze i o to. Była egoistką nawet to rozważając.
Znalezienie Maxa należy do niej. Wie, że może to zrobić. Dzięki szeryfowi wiedzą nawet gdzie zacząć. Max prawdopodobnie ruszył dalej z miejsca skąd dzwonił, ale gdzieś tam jest i dlatego go znajdą.
„Liz, o co chodzi?”
Mruga, skupiając uwagę na Alexie, który jako jedyny wydaje się być świadomy zdeterminowanej miny, która pojawiła się na twarzy Beth.
„Nie możemy prosić Zana o pomoc,” odpowiada prosto Beth. „Po prostu nie możemy. Musimy to zrobić sami.”
„Ale jak Liz?” dopytuje Isabel zniecierpliwionym głosem.
„Dokładnie tak samo, jak próbowałyśmy wczorajszej nocy,” mówi jej cierpliwie Beth.
„Odwiedzanie snów?” pyta Tess trochę lekceważącym tonem, choć Beth wie, że to nieumyślne – taka po prostu jest. „Liz to już nie zadziałało.”
Beth poważnie patrzy w oczy blondynki. „Nie obchodzi mnie co się stało wczoraj w nocy. Wydaje mi się, że byłam wtedy zdezorientowana.” Odwraca się z powrotem do Isabel. „Tym wszystkim co mi powiedziałaś o połączeniach i resztą. Jest logiczne, że byłam trochę przytłoczona.”
Isabel wydaje się nie przekonana. „Sama nie wiem.”
„Czy to może zaszkodzić?” pyta szeryf. Beth uśmiecha się do niego z wdzięcznością. „I tak ruszamy jutro rano do Kanady. Warto jeszcze raz spróbować, prawda?”
Isabel prostuje się nieznacznie. „Chyba tak,” odpowiada. „To znaczy i tak nie chcę siedzieć bezczynnie i czekać.”
Beth wzdycha z ulgą. „Świetnie.”
„Zjemy kolację, a potem spróbujemy,” sugeruje Isabel. „Max pewnie jeszcze nie śpi.”
Kiedy grupa zaczyna się rozchodzić, żeby przygotować się do kolacji, Maria zostaje blisko Beth. Wreszcie, kiedy wszyscy są poza zasięgiem słuchu, szepcze, „Liz, co z Zanem? Zamierzasz spróbować z nim dzisiaj porozmawiać?”
Beth spuszcza wzrok i ponownie wzdycha. „Chyba nie. Dam mu dzisiaj spokój. Gdyby chciał ze mną porozmawiać, wszedłby tutaj... prawda?”
Maria marszczy brwi. „Chyba tak. To ty go znasz, nie ja.”
„Myślę, że on potrzebuje trochę czasu,” mówi jej Beth. Nie wie do końca jak opisać to, co w tej chwili czuje do Zana. Czuje się przygnębiona i winna, ale także trochę jej ulżyło, że wyjął z jej rąk decyzję czy z nim dzisiaj porozmawiać.
Zadzwoni do niego jutro rano, zanim wyjadą do Kanady. Do tego czasu zdecyduje co dokładnie mu powiedzieć.
Ponieważ ostatnią rzeczą jakiej chce, to zranić go bardziej niż to się już stało. Jeżeli na Ziemi jest ktoś, kto na to nie zasługuje, to jest to Zan.
A tak poważnie to przykro mi, że dopiero w tydzień po powrocie zamieszczam nową część, ale jak wróciłam z wakacji mialam po prostu dość tego opowiadania. Już tłumaczę, otóż moje przyjaciółki, z którymi wyjechałam raczej nie lubią wcześnie wstawać, ja z kolei zwykle wstaję bardzo wcześnie. Mamy małą umowę, że jeśli jest ciepło to je budzę, żeby pójść wcześnie na plażę, ale w tym roku plażową pogodę miałyśmy przez cztery dni. W pozostałe dni miałam co najmniej trzy godziny do stracenia, zanim one zwloką się z łóżek, więc musiałam ten czas jakoś wykorzystać. Przewidując taką sytuację wzięłam ze sobą wydrukowane dalsze części BFM. Więc niemal codziennie zakładałam słuchawki na uszy i tłumaczyłam sobie kolejne części tego opowiadanka. No i tak sobie doszłam niemal do samego końca, a wspomnę tu, że dotarliśmy na razie do półmetka, więc duuużo tego było. Wzięłam sobie wprawdzie coś jeszcze, żeby nie sfiksować, ale i tak po powrocie nie mogłam się zmusić do przepisania tego na komputerze. Dopiero dziś wieczorem się przemogłam i jestem.
Na a teraz, jak już was całkiem zanudziłam tą zawiłą opowieścią, miłego czytania.
<center>CZĘŚĆ 13</center>
Pewnego ranka budzi się po kolejnej bezsennej nocy i wie, że to dzień w którym ucieknie.
Od jakiegoś czasu wyczuwał, że Pierce jest nim znudzony, że nie jest dłużej zainteresowany zmienianiem życia Maxa w piekło. Był nakłuwany, nacinany i torturowany za to, że istnieje. Ale nie dostarczył Piercowi żadnych prawdziwych odpowiedzi. Co oznacza, że wkrótce, jeśli tu zostanie, Max będzie martwy.
Nie jest gotów umrzeć. Nie zasługuje na spokój, który przyniesie ze sobą śmierć. To jego pierwsze rozumowanie dlaczego postanawia uciec.
Ale w głębi jest też inna mała cząstka niego. Ewentualnie ta mała cząstka przeważa nad tą jego częścią, która nalega na to, by czuł się winny. Ta część naprawdę chce żyć i nie chodzi tylko o obwinianie się o to, co stało się Liz. To ta mała cząstka która wie, że Liz byłaby zła gdyby wiedziała, że on się kara. Ta mała cząstka wie też, że sny które miał – w których Liz prześladowała go i obwiniała o swoją śmierć – nie były tak naprawdę o Liz.
Liz go kochała. Liz nie chciałaby żeby cierpiał. Liz zginęła, żeby go uratować.
To wtedy naprawdę zrozumiał dlaczego czuje się tak winny. Pozwolił Piercowi więzić się przez pięć lat i nie próbował uciec. Liz poświęciła swoje życie, żeby to się nigdy nie stało. Pozwalając Piercowi się tu trzymać znów ją zawiódł. To z powodu tego nagłego objawienia, kiedy to przestaje się nad sobą użalać, decyduje że musi uciec. Musi się wydostać, bo tego chciałaby Liz.
Zawsze wiedział, że jego przeznaczeniem nie jest umrzeć w Białym Pokoju. Jego przeznaczeniem jest tu cierpieć. Jego przeznaczeniem jest by zostać ukaranym. Ale teraz czuje, że jego przeznaczeniem jest żyć. Że jego czas tu się skończył.
Życie na zewnątrz nie będzie życiem, którego zawsze pragnął. To nie będzie życie zrodzone z marzeń i „co jeśli”, ale będzie to życie honorujące Liz Parker i to jak wiele ona poświęciła, żeby zapewnić jego przeżycie.
Nie wróci do domu. Dom nie jest bezpieczny. Dla nikogo nie będzie bezpiecznie jeśli on wróci do Roswell. Zawsze miał nadzieję, że pozostali jego bliscy wiodą szczęśliwe życie, że poszli do przodu. Jeśli do nich wróci, a oni są szczęśliwi, to się skończy.
Ucieknie, będzie żył. Nie pozwoli by Pierce go zabił, co uczyniłoby ostateczny dar Liz bezwartościowym. Nie pozwoli, by Pierce wygrał w ten sposób.
Będzie żył. Będzie żył, ale wie, że nie będzie szczęśliwy.
Wie, że tego chciałaby Liz – żeby znów poczuł radość – ale to jedyny dar, którego nie może jej podarować. Ponieważ ironią daru, który ona jemu podarowała - jej życie – jest to, że bez niej nie może być spełniony.
Ale może żyć.
* * *
„Co ma pan na myśli mówiąc wyszedł?” Beth wpatruje się w ojca Kyle’a z niedowierzaniem. „Poprosił go pan o pomoc, on się zgodził, a potem po prostu odszedł?”
Nie rozumie. To nie w stylu Zana. Powiedziała tym ludziom, że on im pomoże. Ufała, że on pomoże im znaleźć Maxa. Wie, że proszenie go o to, to zbyt wiele, ale wie też, że on to zrobi. Nie mógłby jej odmówić.
Czyżby zdenerwował się tym, że to szeryf go o to poprosił, a nie ona? Jak może nie wiedzieć, że sama by go o to poprosiła, gdyby przyszedł się z nią zobaczyć?
Czy myśli, że ona nie chce z nim rozmawiać? Bo to nie prawda. Wciąż go kocha, pomimo wszystkiego. Obawia się chwili, kiedy będzie mu musiała powiedzieć, że to nie wystarczy – że nigdy nie była w stanie tak do końca mu się oddać, bo Max zajmuje już to miejsce w jej sercu, którego pragnie Zan – ale Zan musi przynajmniej wiedzieć, że ona go kocha.
Wie, że coś jest nie tak. Zna Zana. On by pomógł. Nie jest egoistą. Nigdy nie był. Zawsze najpierw myśli o swojej rodzinie, a ona jest częścią jego rodziny. On nie jest okrutny. Wie jak bardzo chcą znaleźć Maxa i wie jak bardzo Max musi ich potrzebować. Nie odwróciłby się do tego plecami, nawet jeśli jest zły i zraniony.
„Tylko to, co powiedziałem,” odpowiada szeryf smutnym głosem. Nie wydaje się zły, tak jak pozostali. Ale pozostali nie znają Zana. Szeryf natomiast – nawet po ich krótkiej wymianie – wydaje się lepiej go rozumieć. Patrzy Beth w oczy, widać że jest zaniepokojony.
„Musimy go znaleźć,” mówi Beth stanowczo. „On zamierza zrobić coś głupiego.”
Szeryf zamyka na chwilę oczy i bierze głęboki oddech. „Bałem się, że to powiesz.”
„Coś głupszego niż udawanie, że nie wie kim jesteś? Może ukrywa się żeby utrzymać swoją nieposzlakowaną opinię bycia kompletnym egoistą,” mówi gwałtownie Isabel. Siostra Maxa krąży po pokoju najwyraźniej zdenerwowana, jej nadzieja na odnalezienie Maxa zaczyna ponownie się rozmywać.
„Isabel.” Beth wypowiada imię drugiej kobiety cicho, ale w sposób który powoduje, że Isabel się zatrzymuje. „Powiedziałaś mi, że ty i Lonnie jesteście właściwie takie sama. Myślę, że to zostało nawet potwierdzone. Dlaczego tak ci trudno zaakceptować, że Max i Zan również mogą być tacy sami? Czy twój brat po prostu by się ukrył, gdyby ktoś był w tarapatach?”
Isabel zerka na Michaela, to on odpowiada, jest wyraźnie zły. „Znasz już odpowiedź na to pytanie Liz. Max ujawnił się, żeby cię uratować. I mylisz się. Nie jesteśmy ani trochę tacy jak oni.”
„Jesteście,” odpowiada Beth, sama zaczyna się denerwować. Starała się jak mogła zrozumieć tych ludzi – zrozumieć dlaczego są tak zawzięci jeśli chodzi o ich duplikaty – ale oni nie zrobili najmniejszego wysiłku, by spróbować zrobić to samo. Nie spróbowali zrozumieć, że ona kocha Zana, Lonnie, Ratha i Avę za to kim są. Że pomimo trafnych uwag Isabel z poprzedniego wieczora – uwag, które Beth przyjęła do wiadomości – ostatnie trzy lata nie służyły tylko zastąpieniu tych, których straciła.
Jak mogą zrozumieć skoro ty sama zdecydowałaś, że musisz całkiem ich odrzucić, żeby wrócić do swojego dawnego życia.
Beth czuje przebłysk poczucia winy rozumiejąc, że to nigdy nie będzie takie proste. Ponieważ ostatecznie ona kocha ich wszystkich. Kocha ich inaczej, ale wszyscy są dla niej ważni.
I z tego powodu – ponieważ oni wszyscy będą częścią jej życia – będą musieli zwyczajnie akceptować siebie nawzajem.
„Wy po prostu wyrośliście kochani,” ciągnie Beth delikatniej. „To jedyna różnica.”
„To największy stek bzdur jaki w życiu słyszałem!” krzyczy Michael sprawiając, że Beth podskakuje. „Nie jesteśmy wymienialni! Nic mnie nie obchodzi co ty o tym myślisz Liz, Beth czy kim tam do diabła jesteś. Oni nigdy nie będą tacy jak my!”
Po tym wybuchu w pokoju zapada cisza. Beth wie, że jej oczy są szeroko otwarte, ponieważ po raz pierwszy uświadamia sobie, że w niechęci, którą Roswellianie czują wobec swoich duplikatów chodzi o coś więcej niż tylko o nią. Bo zawzięty gniew nie może dotyczyć tylko niej. Z tego co jej powiedziano wynika, że ona i Michael nigdy nie byli tak blisko. Ufali sobie wzajemnie, ale w żadnym razie nie byli najlepszymi przyjaciółmi.
Ale Beth wie też, że Michael nigdy jej nie powie. Więc najpierw patrzy na Alexa, potem na Kyle’a. Spogląda nawet na szeryfa, ale on wydaje się równie zaskoczony furią Michaela jak Beth. Nawet Maria wygląda na zszokowaną.
„O co w tym chodzi?” w końcu kieruje to pytanie do Tess, ponieważ Isabel ma skrzyżowane ramiona i wysoko uniesiony podbródek. Michael oddycha szybko starając się okiełznać swój gniew, ale ma z tym trudności. Wreszcie przechodzi szybko przez pokój i otwiera drzwi balkonowe, jakby świeże powietrze miało mu w tym pomóc.
Tess krzywi się z wahaniem. Spogląda na Isabel. Siostra Maxa wzdycha ciężko i opada na sofę. W końcu otwiera usta i mówi, „Próbował zastąpić Maxa.”
Beth jest zmieszana. „Kto? Zan? Mówiłam ci! On nie wiedział o mnie i Maxie.”
Isabel przewraca oczami. „O ile ciągle nie kupuję do końca, że Zan nic nie podejrzewał, wierzę że nie wiedział na pewno. Jednak nie o nim mówię. Mówiłam o Langleyu.”
Beth jest zaskoczona. „Langley?” Wie oczywiście, że Roswellianie spotkali opiekuna kosmitów z Nowego Jorku, ale co on ma z tym wspólnego?
„Langley przyjechał do Roswell,” wyjaśnia Tess. „Jego jedynym celem był powrót do domu. Nie dbał o to, że Max zginął. I tak chciał lecieć i chciał żebyśmy zabrali ze sobą Zana. Chciał żebyśmy zaakceptowali Zana, zupełnie jakby Max nigdy nie istniał.”
„Ale w jaki sposób jest to wina Zana?” pyta Beth. „Przez wczorajszym dniem nigdy go nie spotkaliście. Przecież jest oczywiste, że on sam nigdy nie próbował zająć miejsca Maxa.”
„Może nie specjalnie.” Tess wzrusza ramionami. „Ale Liz, on zajął miejsce Maxa. U twego boku. Co jest jedyną rzeczą co do której z całą pewnością wiemy, że zabiłaby Maxa.”
Beth patrzy ostro na Isabel. „Powiedziałaś mi, że Max nie będzie o to dbał.”
Isabel wpatruje się w Tess, która wygląda jakby chciała się zapaść pod ziemię. „Tess nie wie o czym mówi,” stanowczo zapewnia ją siostra Maxa. „Ledwo znała Maxa zanim został schwytany.”
Tess jest zdenerwowana. „To prawda,” przyznaje cicho. „Ale wiem jak bardzo on cię kochał Liz. W końcu to mnie odrzucił dla ciebie.” Spogląda szybko na Kyle’a, ale on nie wydaje się przejęty. Najwyraźniej bardzo dobrze zna Tess i tylko uśmiecha się do niej uspokajająco. To zdaje się dać drobnej blondynce siłę by kontynuować, bo dodaje, „I wiem też, że ja również nie chciałam żeby Zan zastąpił Maxa.”
Beth wzdycha. Rozumie, że żaden opis Maxa jaki otrzyma – ani co on będzie lub nie będzie czuł – nie będzie tak trafny jak ten, który sama byłaby sobie w stanie zapewnić, gdyby miała swoje wspomnienia. To ona znała go najlepiej. Ma nadzieję, że pewnego dnia znów tak będzie.
„Nigdy nam o tym nie mówiliście,” mówi Alex, przerywając ciszę. Nie brzmi na zdenerwowanego czy złego, tylko smutnego. „Dlaczego Isabel?”
„To było pomiędzy naszą trójką,” odpowiada cichutko Isabel. „Nigdy nawet o tym nie rozmawialiśmy, po tym jak powiedzieliśmy Langleyowi, żeby się chrzanił.” Oczy Beth się rozszerzają. Isabel nie mówi takim językiem. To, bardziej niż cokolwiek innego, sugeruje Beth jak bardzo próba Langleya, by zastąpić Maxa Zanem, wpłynęła na Roswellian.
„Nie rozmawialiśmy o tym, ponieważ nie chcieliśmy o tym myśleć,” dodaje Tess. „O tym, że Max w ogóle musiał być zastąpiony. Zawiedliśmy go. Zginął bo nie byliśmy dość silni by go ocalić.”
„To nie była wasza wina,” wtrąca szeryf szorstko. „Byliście dziećmi. Tess mówiłem ci to setki razy!”
„Wiem,” odpowiada cicho Tess. „Ale nic nie poradzimy na to, co czujemy. Mieliśmy być drużyną – zespołem. I zawiedliśmy go kiedy najbardziej nas potrzebował.”
„Nie, to ja go zawiodłem,” nalega szeryf. „To przeze mnie FBI wiedziało o Maxie. Gdybym po prostu zostawił go w spokoju, nic z tego by się nie wydarzyło.”
„Tato...”odzywa się Kyle zmęczonym głosem, zupełnie jakby już wiele razy wcześniej odbywali tą dyskusję. „To nie była twoja wina. Zmieniłeś zdanie. Zrobiłeś co mogłeś, żeby go chronić.”
„Nikt z nas pana nie obwinia szeryfie,” dodaje Isabel. „Michael sam panu powiedział, że Max panu ufał.”
„Cóż za bardzo mu to nie pomogło, prawda?” zauważa szeryf.
„W porządku, czy możecie wszyscy przestać?” przeszkadza Maria. Słuchała po cichu, ale teraz płacze. „Nikt z was nie jest winny! Jest tylko jeden winny i jest nim Pierce. Czy myślicie, że Max chce żebyście siedzieli i obwiniali się?” Patrzy na Beth. „Prawie się cieszę, że ty nic nie pamiętasz, bo byłabyś najgorsza z nich wszystkich.”
Beth zaciska wargi. Nie ma odwagi powiedzieć Marii, że już czuje się winna, nawet nie pamiętając.
„Max jest nie do zastąpienia.” Ciągnie Maria. „Wszyscy to wiemy. Ale to nie czyni Zana złym. Langley był skończonym łajdakiem. To również wszyscy wiemy.” Patrzy na Isabel. „Załatwił was na czysto. Przecież zabrał waszą jedyną drogę powrotu na waszą planetę.”
„Nie chcieliśmy lecieć,” przypomina jej trochę niepewnie Tess.
„Wiem o tym Tess, ale to nie znaczy, że miał prawo was tego pozbawić!” wykrzykuje Maria. „Granolith należał do was.”
„Czym jest granolith?” pyta Beth. Bo wie, że Zan, Lonnie i Rath zawsze chcieli to wiedzieć.
„To był statek kosmiczny,” odpowiada Tess. „Langley go ukradł i odleciał, kiedy mu powiedzieliśmy, że nie zaakceptujemy Zana i nie wrócimy z nim.”
Beth czuje się rozczarowana, bo wie, że tak właśnie będzie się czuł Zan, kiedy się dowie. Wydaje jej się, że on i jego rodzeństwo zawsze wyobrażali sobie granolith jako coś więcej niż tylko statek kosmiczny. Zawsze rozmawiali o nim przyciszonymi głosami, niemal z czcią. Nigdy nie wiedziała za co to uważali, ale czuje że to musiało być coś więcej niż podróż powrotna do miejsca, do którego i tak nie chcieli wracać.
Zan nigdy nie chciał wracać na Antar. Wie o tym i wie też, że pozostali czują podobnie. Antar zawsze reprezentował odrzucenie ich przez Langleya. Nigdy nie wiedziała dlaczego ich opiekun zostawił ich, dopóki nie dowiedziała się o Maxie i kosmitach z Roswell, ale wie, że dezercja ich opiekuna zraniła Zana. To wpłynęło na jego życie dużo bardziej niż by to przyznał nawet jej.
Zamyka oczy. Nagle dotarło do niej, że ten fakt musi czynić jej odrzucenie Zana dla Maxa nawet bardziej bolesnym. Bo to nie pierwszy raz, kiedy to mu się przydarzyło.
Nie może go prosić o pomoc w znalezieniu Maxa.
Zdaje sobie z tego sprawę nieoczekiwanie i z nagłą świadomością przychodzi uczucie ulgi; poczucie, że w końcu robi właściwą rzecz. Nie może być tak okrutna. Zan był ostatnio zmuszony radzić sobie z wystarczającą ilością problemów. Nie może go prosić jeszcze i o to. Była egoistką nawet to rozważając.
Znalezienie Maxa należy do niej. Wie, że może to zrobić. Dzięki szeryfowi wiedzą nawet gdzie zacząć. Max prawdopodobnie ruszył dalej z miejsca skąd dzwonił, ale gdzieś tam jest i dlatego go znajdą.
„Liz, o co chodzi?”
Mruga, skupiając uwagę na Alexie, który jako jedyny wydaje się być świadomy zdeterminowanej miny, która pojawiła się na twarzy Beth.
„Nie możemy prosić Zana o pomoc,” odpowiada prosto Beth. „Po prostu nie możemy. Musimy to zrobić sami.”
„Ale jak Liz?” dopytuje Isabel zniecierpliwionym głosem.
„Dokładnie tak samo, jak próbowałyśmy wczorajszej nocy,” mówi jej cierpliwie Beth.
„Odwiedzanie snów?” pyta Tess trochę lekceważącym tonem, choć Beth wie, że to nieumyślne – taka po prostu jest. „Liz to już nie zadziałało.”
Beth poważnie patrzy w oczy blondynki. „Nie obchodzi mnie co się stało wczoraj w nocy. Wydaje mi się, że byłam wtedy zdezorientowana.” Odwraca się z powrotem do Isabel. „Tym wszystkim co mi powiedziałaś o połączeniach i resztą. Jest logiczne, że byłam trochę przytłoczona.”
Isabel wydaje się nie przekonana. „Sama nie wiem.”
„Czy to może zaszkodzić?” pyta szeryf. Beth uśmiecha się do niego z wdzięcznością. „I tak ruszamy jutro rano do Kanady. Warto jeszcze raz spróbować, prawda?”
Isabel prostuje się nieznacznie. „Chyba tak,” odpowiada. „To znaczy i tak nie chcę siedzieć bezczynnie i czekać.”
Beth wzdycha z ulgą. „Świetnie.”
„Zjemy kolację, a potem spróbujemy,” sugeruje Isabel. „Max pewnie jeszcze nie śpi.”
Kiedy grupa zaczyna się rozchodzić, żeby przygotować się do kolacji, Maria zostaje blisko Beth. Wreszcie, kiedy wszyscy są poza zasięgiem słuchu, szepcze, „Liz, co z Zanem? Zamierzasz spróbować z nim dzisiaj porozmawiać?”
Beth spuszcza wzrok i ponownie wzdycha. „Chyba nie. Dam mu dzisiaj spokój. Gdyby chciał ze mną porozmawiać, wszedłby tutaj... prawda?”
Maria marszczy brwi. „Chyba tak. To ty go znasz, nie ja.”
„Myślę, że on potrzebuje trochę czasu,” mówi jej Beth. Nie wie do końca jak opisać to, co w tej chwili czuje do Zana. Czuje się przygnębiona i winna, ale także trochę jej ulżyło, że wyjął z jej rąk decyzję czy z nim dzisiaj porozmawiać.
Zadzwoni do niego jutro rano, zanim wyjadą do Kanady. Do tego czasu zdecyduje co dokładnie mu powiedzieć.
Ponieważ ostatnią rzeczą jakiej chce, to zranić go bardziej niż to się już stało. Jeżeli na Ziemi jest ktoś, kto na to nie zasługuje, to jest to Zan.
Chwała Bogu za niepogodę Milla, dzięki temu mamy kolejną część do poczytania. Dzięki. I chciałam Cię już wcześniej zapytać. Tłumaczysz w jednocześnie trzy f-f - napisane różnym stylem, o różnym ładunku emocjonalnym. Jak sobie z tym radzisz ? Jak na razie wydaje mi się że najtrudniejszym opow. do przetłumaczenia to Born For Me (początki Innocent - to sama przyjemność), ze względu na zawiłości myślowe bohaterki, budowę zdań, styl. Ale może się mylę... I co mają z tłumczeniem wspólnego słuchawki na uszach ? Słuchasz muzyki czy korzystasz z czegoś w rodzaju dyktafonu ?
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 7 guests