anielica87

A jednak razem (4)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Była sama w pokoju. Włączyła radio. Spiker mówił o jakimś napadzie na bank. Nie słuchała go. Miała ważniejsze problemy. Położyła się i rozmyślała o ostatnim tygodniu. "To był chyba najdłuższy tydzień w moim życiu" – pomyślała. Żeczywiście odkąd rozmawiała z Liz o swoich problemach "sercowych" cały tydzień dłużył jej się niemiłosiernie. Maria codziennie widziała na korytarzu Evan'a i choć próbowała być obojętna w stosunku do niego nie wychodziło jej to. Chłopak był dla niej bardzo miły i nawet próbował jej pomóc więc nie mogła tak po prostu go unikać. Z Michael'em widywała się w pracy. On wprawdzie próbował nie zwracać na nią uwagi, ale to jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że go kocha. Cały tydzień rozmyślań poszedł na marne, bo kiedy już decydowała się wybrać Evan'a przypominał jej się Michael. Ostatecznie zadecydować miała dzisiaj. Postanowiła, że ten dzień spędzi normalnie tak jak każdą sobotę. Może wreszcie zdecyduje się którego naprawdę kocha.
"Dobra Maria. Koniec tych rozmyślań. Dziś ostatecznie zdecydujesz z kim chcesz być" – powiedziała sobie w duchu. Wstała i wyłączyła radio. W tej chwili wolała ciszę od bełkotu jakiegoś DJ'a. Położyła się i zasnęła.
***

— Mam dwa bilety do kina. Może się dziś wybierzemy?

— Przykro mi, ale obiecałam już Marii, że wieczorem się spotkamy.

— Szkoda. Będę musiał iść z jakąś inną dziewczyną – powiedział Max lekko spuszczając głowę.

— No co ty?! – zdenerwowana rzuciła w niego poduszką.

— Żartowałem! – krzyknął uchylając się przed atakiem. Przybliżył się do niej. – Skoro ty nie idziesz ze mną to ja też nie pójdę. Dam je Isabel i Jeese'mu. A skoro wieczorem jesteś umówiona z Marią to musimy teraz wykorzystać wolny czas – powiedział całując Liz w szyję.

— Masz rację. Powinniśmy wykorzystać go jak najlepiej – dodała.
***

— Liz! Hej Liz! Jesteś? – Maria stała pod balkonem przyjaciółki.

— Jestem – odezwał się cicho głos "z góry". – Czemu nie wejdziesz tylko wrzeszczysz przed oknem?

— Możesz zejść? Chciałam przejść się trochę – powiedziała już ciszej Maria.

— Poczekaj już schodzę! – krzyknęła Liz i wyszła przez okno na dół.

— Dzięki. Muszę odetchnąć świerzym powietrzem. Chodźmy do parku.

— Dobra, ale powiesz mi co postanowiłaś?

— Z czym?

— Przecież dziś miałaś podjąć decyzje z kim chcesz być. Od rana cię nie widziałam. No i na kogo padło?

— Na nikogo. Zerwałam z Michael'em i on pewnie już nie będzie chciał do mnie wrócić. A kiedy jestem z Evan'em myśle tylko o Michael'u i o tym co on może teraz robić.

— Maria to widać jak na dłoni. Kochasz Michael'a i nic tego nie zmieni. Nawet jego pochodzenie – Liz mówiąc to zauważyła, że na twarzy Mari pojawił się uśmiech.

— Chyba masz rację. Ale co powiem Evan'owi? I czy Michael zechce mnie jeszcze?

— Głupie pytanie. Od kiedy zerwaliście Max mówił mi, że Michael cierpi z tego powodu i chciałby żebyś wróciła. A Evan'owi powiesz prawdę.

— Czyli co? Że nie mogę z nim być, bo kocham przybysza z kosmosu? – obie dziewczyny zaśmiały się.

— Na przykład, ale może bez tego przybysza – Maria znów zaczęła się śmiać. – On na pewno zrozumie.

— Ok. Czyli jutro czekają mnie dwie ważne rozmowy. Z Evan'em i Miśkiem.

— Widzisz? Nawet znów zaczęłaś na niego mówić "Misiek" – Liz uśmiechnęła się. Zapadła cisza. Dziewczyny szły powoli patrząc co chwilę na niebo. Noc była bezchmurana. Drogę rozświetlał księżyc.

— A co u ciebie i Max'a? Przeze mnie pewnie znów odwołaliście randkę?

— Nie, nawet nie mieliśmy planów. Wszystko układa się dobre, ale on ciągle myśli o swoim synu. Czasami boję się, że kiedy go znajdzie odsunie się ode mnie.

— No co ty?! Max cię kocha i nigdy by cię nie opościł. Szczególnie teraz kiedy przybyła matka Michael'a. Zbliżyliście się do siebie przecież kiedy on dał ci ten pierścień. Zaufał ci.

— Chyba masz racje. Najważniejsze, że sobie ufamy.

— A tak apropos to masz może ten pierścień przy sobie?

— A co?

— Tak pytam. Mogłabyś mi pokazać jak on działa. No wiesz kierować ludzkim zachowaniem.

— Ale przecież nie ma tu nikogo oprócz nas – obie dziewczyny rozejrzały się dookoła.

— Tam jest jakiś policjant – Maria wskazała palcem na zastępce szeryfa.

— To przecież zastępca szeryfa. Nie będę z niego robić durnia.

— Ale czemu? Liz nikt się nie dowie. Zrób to dla mnie. Potrzebuje trochę rozrywki a ty będziesz mogła poćwiczyć – przkonywała ją Maria.

— No dobra – zgodziła się niechętnie. – Co mam mu kazać zrobić?

— Nie wiem... – zastanawiała się Maria. – Może każ mu wyjśc na dach tamtego samochodu i zawyć?

— Co?! Twoje pomysły mnie zadziwiają. Ale dobra – Liz skupiła się na mężczyźnie. Z łatwością dostała się do jego umysłu i kazała mu wyjść na dach auta i zawyć. Ku zdziweiniu Marii zastępca wyszedł na nie i zawył jak wilk. Maria nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

— Lepiej wiejmy, bo jak nas zobaczy to może nie być tak wesoło – powiedziała Liz i pociągnęła wciąż śmiejącą się przyjaciółkę za rękę. Kiedy uciekły zdezorientowany mężczyzna zszedł z samochodu. Rozglądnął się czy ktoś go nie widział i jak gdyby nigdy nic wrócił do patrolowania ulicy.

— Ale jazda! Powtórzmy to jeszcze! – krzyczała rozbawiona Maira.

— Chyba już wystarczy. Nie powinnam tego była robić. A gdyby ktoś nas zauważył? – mówiła lekko spanikowana Liz.

— Ale tam nikogo nie było. Sama widziałaś. Szkoda, że ja nie mam takiej mocy.

— Lepiej wracajmy do domu.

— Ok, ale sama przyznaj, że wyglądało to komicznie!

— Masz rację – powiedziała już spokojnie Liz i zaczęła śmiać się z Marią.
***
W restauracji nie było wielu klientów. Młody chłopak zajął stolik w rogu sali najbardziej oddalony od reszty. Nie musiał długo czekać na towarzysza. Kiedy w drzwiach ukazał się starszy mężczyzna w popielatym płaszczu blondyn dał mu znak ręką. Mężczyzna zauważył to i ruszył w jego stronę.

— Wybrałeś dobre miejsce. Sam bym je wybrał.

— Wiem. Uczyłem się od ciebie – odpowiedział chłopak.

— Załatwiłeś wszystko jak ci kazałem? – zapytał mężczyzna. Chłopak nie odpowiedział widząc zbliżającego się kelnera.

— Co panom podać?

— Dla mnie martini,a dla tego młodzieńca wodę mineralną.

— Zaraz przynoszę – powiedział kelner i odszedł.

— Wolałbym brendy z lodem – powiedział nieco zirytowany.

— Pamiętaj, że tutaj masz dopiero 17 lat Adrianie. Musisz zachowywać się jak ziemianie.

— Pamiętam Xanderze. I tak, załatwiłem wszystko. To tylko kwestia czasu.

— Mamy go nie wiele więc spróbuj przyspieszyć cały proces.

— Oczywiście. Myślę, że już niedługo wpadną w pułapkę – na jego twarzy pojawił się uśmieszek.

— Czy ta... jak jej tam...

— Maria?

— No właśnie. Czy ona podejrzewa coś?

— Nie. Połknęła chaczyk. Jutro o 17 mam się z nią spotkać. Myślę, że wtedy możemy zacząć działać – Adrian przerwał rozmowę, gdyż znów podszedł kelner. Podał ich zamóweinie i bez słowa odszedł.

— To świetnie. Przygotuje miejsce i zawiadomie Kavar'a. Wiesz co masz robić? – zapytał Xander popijając swoje martini.

— Jak zawsze – odpowiedział chłopak. – Jutro będziemy świadkami klęski Królewskiej Czwórki – dodał biorąc szklankę z wodą mineralną i zamieniając ją w brendy.


Liz ledwo zwlekła się z łóżka. Po powrocie ze spaceru z Marią było już późno. Była bardzo zmęczona użyciem swojej mocy. Jeszcze na dodatek dziś miała na 8 do szkoły i wcale nie miała ochoty tam iść. Wolała zostać w swoim łózku i przespać cały dzień. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Zbliżał się termin wystawiania ocen półrocznych i musiała porpawić się z kilku przdmiotów. Przez te kosmiczne i niekosmiczne problemy trochę zaniedbała naukę. Dobrze, że rodzice nie zauważyli, bo byłoby ciężko. Do tego chciała zobaczyć się z Max'em i chyba tylko ta myśl pomogła jej zebrać siły i wstać.
Na dole czekało na nią śniadanie i karteczka: "Kochanie! Pojechaliśmy do ciotki Edny. Nie musisz otwierać kawiarni. Wrócimy wieczorem lub jutro rano. Pa! Rodzice". "Świetnie! – pomyślała. – Nareszcie będę mogła spędzić cały dzień z Max'em". Uśmiechnęła się w duchu. Wzięła kanapki i wyszła z domu. Była już trochę spóźniona więc szybko pobiegła w stronę szkoły.
***

— O cześć Max!

— Hej Maria. Nie ma jeszcze Liz?

— Właśnie się zastanawiam czemu się spóźnia. Chciałam z nią pogadać.

— A to pewnie zaraz przyjdzie. A co u ciebie Maria? – zapytał Max.

— Sama już nie wiem czy dobrze czy źle. Właściwie to mam pytanie. Chodzi o Michael'a. Co u niego?

— Czemu pytasz? Przecież zerwaliście.

— Wiesz, chyba tęsknie za nim. I wciąż go kocham. To jednak był błąd, z tym zerwaniem i chciałam z nim pogadać. Myślisz, że on będzie chciał ze mną rozmawiać?

— Maria! Co ty Michael'a nie znasz? Wściekał się kiedy zerwaliście, ale potem po waszej ostatniej rozmowie załamał się. Napewno będzie chciał pogadać. On cię wciąż kocha i to jeszcze mocniej niż przedtem – przekonywał ją Max. Dziewczynie zabłysnęły oczy. "A więc jest nadzieja" – pomyślała.

— Możesz mu powiedzieć, żeby przysedł dziś do CrashDown? O 17.30 ok?

— Dobra przekaże mu. Cieszę się Maria – mówiąc to Max uścisnął ją.

— Ja też się cieszę. Wielkie dzieki Max – powiedziała i odeszła. Chłopak został sam, ale nie na długo.

— Zgadnij kto to?

— Niech pomyślę... – udawał zastanowienie Max.

— Szybciej! Nagroda czeka.

— Liz! – odwrocił się i zobaczył ukochaną. – Zgadłem, a gdzie nagroda?

— Tutaj – powiedziała dziewczyna całując swojego chłopaka. Ich powitanie przerwał dzwonek na lekcję.

— Muszę lecieć. Mam historię. Spotkamy się później – powiedział Max i pobiegł do sali.

— Kocham cię! – krzyknęła jeszcze Liz zanim jej chłopak zniknął za drzwiami.

Po lekcjach Liz i Maria poszły do CrashDown.

— Szczerze mówiąc cieszę się, że twoi rodzice wyjechali – powiedziała Maria.

— Ja też, bo nareszcie mogę odpocząć i spotkać się z Max'em. A ty dziś miałaś powiedzieć Evan'owi wszystko. I co??

— I tak zrobię. O 17 ma przyjść po mnie. A później...- uśmiechnęła się Maria.

— A później co? Czyżby coś z Michael'em?

— Max ma mu przekazać, że chcę z nim porozmawiać. Będzie tu o 17.30

— Szybko działasz Maria. Chyba żeczywiście się za nim stęskniłaś.

— I to bardzo. Już nie mogę się doczekać – powiedziała podekscytowana dziewczyna.
***

— Wszystko gotowe panie. O 17 czasu ziemskiego rozpocznie się ostateczna bitwa. Wszystko przygotowane. Czekamy tylko na twój znak.

— To świetnie. Dobrze się spisałeś. Musisz także pochwalić swojego ucznia. On również miał w tym swój udział.

— Oczywiście panie. A czy sam przybędziesz podziwiać klęskę Królewskiej Czwórki?

— Przybędę w swoim czasie – odpowiedział Kavar po czym zniknął. Mężczyzna upewnił się, że nikt go nie widzi i odszedł w stronę ciemnej uliczki.
***

— Maria! Ktoś do Ciebie!

— Już schodzę! – odpowiedziała Maria. – "Tylko się nie denerwuj. To musiało się tak skończyć" – powiedziała sama do siebie i ruszyła odważnie na dół gdzie czekał Evan.

— Cześć Maria – powiedział chłopak i pocałował ją w policzek.

— Cześć. Chodźmy do CrashDown.

— A może dziś wybierzemy się gdzie indziej? Ostatnio odkryłem piękne miejsce. Co ty na to?

— Jeśli ty chcesz to może być – powiedziała bez entuzjazmu Maria. Wyszli z domu i wsiedli do czerwonego Porshe. Odjechali w stronę pustyni. Marię początkowo zdziwiło, że jadę w stronę jaskini z inkubatorami, ale pomyślał, że to tylko zbieg okoliczności. Jednak kiedy zatrzymali się w pobliżu jaskini dziewczyna wystraszyła się, że Evan może znaleźć coś związanego z kosmitami.

— To już niedaleko, ael musimy iść pieszo. Mieszkasz tu całe życie i pewnie widziałaś to miejsce tysiąc razy, ale jest naprawdę wspaniałe.

— Masz rację. Byłam tu wiele razy. Możemy iść w inne miejsce? – próbowała przekonać chłopaka.

— Proszę cię, zrób to dla mnie.

— No dobrze, ale musimy porozmawiać po drodze.

— OK, będziemy mieć dużo czasu na rozmowę.
Maria niechętnie zgodziła się na tę propozycje. Pomyślała, że jeśli po drodze powie mu, że nie mogą być parą to będzie chciał wrócić, dzięki czemu kosmiczna kryjówka nie zostanie odkryta. Nie wiedziała jednak wszystkiego.

— Dużo myślałam. O tobie, o nas i o moich uczuciach.

— Tak? To wspaniale.

— Nie wiem czy tak wspaniale dla ciebie. Wiesz, że przed naszym poznaniem spotykałam się z Michael'em.

— No tak. Ale co to ma wspólnego z naszym związkiem?

— Ja go wciąż kocham i myślę, że on mnie też kocha. I... – dziewczyna wzięła głeboki oddech i dokończyła – i chce wrócić do niego. Oznaczłoby to koniec naszego związku, ale chciałbym żebyś został moim przyjacielem.

— Już dochodzimy do tego miejsce, o którym mówiłe.

— Evan? Ty słyszałeś co ja powiedziałam? – zatrzymała się zdziwiona zachowaniem chłopaka.

— Słyszałem. Chcesz wrócić do Guerina. Nie przeszkadza mi to, ale teraz chodź.

— Naprawdę ci nie przeszkadza? – zdziwiła się jeszcze bardziej.

— Naprawdę. Chodźmy już lepiej, bo się spóźnimy.

— Spóźnimy? Ale na co? – zapytała. Nie zdążył jej odpowiedzieć, bo w tym czasie na niebie pojawił się dziwny znak.

— Już czekają na nas. Chodź – pociągnął ją za rękę.
***
Tymczasem w CrashDown Liz, Max i Kyle uczyli się razem. Przyszła też Isabel, która została sama, bo Jesse wyjechał służbowo do Nowego Jorku.

— Może przełożymy tę naukę na jutro? – zapropownował Max spoglądając na Liz.

— Wiem Max, że twoje hormony szaleją, ale to ważny test i nie chcę go oblać – powiedział Kyle. – Liz umię najlepiej biologię z nas wszystkich dlatego zjedz coś może to ci przejdzie.

— Kyle ma rację. Ten test jest najważniejszy i zaważy na ocenach końcowych – powiedizłą Liz choć sama też nie miała ochoty na nukę.

— Cześć wszystkim. Jest Maria? – przerwał ich rozmowe Michael.

— Jeszcze jej nie ma, ale pewnie zaraz będzie.

— W sumie jeszcze nie ma 17.30, ale nie mogłem wysiedzieć w domu. Sathie boli głowa i przeszkadzało jej moje ciągłe chodzienie w kółko.

— Kiedy byłem u was po szkole też źle się czuła – zauważył Max.

— Mówiła, że jej przejdzie, ale chyba powiedziała to tylko dlatego żeby mnie uspokoić.

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część