anielica87

A jednak razem (3)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

W Crashdown było kilku klientów. Liz i Maria zostały we dwie, bo pan Parker dał wolne innym kelnerkom. Były więc tylko one i tata Liz. Zbliżała się 17.30.

— Liz wiem, że do zamknięcia jeszcze sporo czasu, ale wiesz, że umówiłam się z Evan'em i czy mogłabyś... – zaczęła Maria.

— Idź.

— Naprawdę? Mogę zostać jeszcze chwilę. Nie ma dużego ruchu a klienci już wychodzą – zaproponowała Maria.

— Idź. Poradzę sobię. Za parę minut ma przyjść Max – powiedziała Liz. – W razie czego pomoże mi. Ty lepiej już idź, bo nie zdążysz się przygotować.

— Dzięki Liz. Masz u mnie dług.

— Zapamiętam. Aha... Baw się dobrze – powiedziała dziewczyna i uściskała przyjaciłkę.

— Specjalnie dla ciebie! Dzięki jeszcze raz! Pa! – powiedziała Maria i wybiegła na zaplecze.

— Pa! – odpowiedziała Liz i poszła przyjąć zamówienie.
Maria weszła do domu. Przywitała się tylko z mamą i od razu pobiegła do swojego pokoju. Zaglądnęła do szafy. Jak zawsze wtakich momentach pojawił się problem.

— Cholera! Co ja na siebie włożę?- powiedziała przymierzając w lustrze coraz to nowe ciuchy. – To jest zbyt eleganckie jak na kręglę. To trochę nudne. Muszę sobie załatwić nowe ciuchy – dodała zdenerwowana. Wreszcie wybrała czarne dżinsy, fioletowy top z i czarną kurteczkę. Ułożyła wszystko na łóżku i pobiegła pod prysznic. Kiedy wróciła zaczęła szybko się ubierać. Nie chciała się spóźnić a musiała jeszcze zrobić makijaż i ułożyć włosy. Kiedy dochodziła 19.00 Maria była już całkowicie gotowa. Zadzwonił dzwonek do drzwi.

— Dobry wieczór. Jestem Evan Sullivan. Przyszedłem po Marie.

— Dobry wieczór. Proszę, wejdź. Pójdę po nią – powiedziała pani DeLuca i poszła po córkę.

— Maria przyszedł Evan. Czeka w gościnnym.

— Już idę. Jak wyglądam? Może być na kręgle? – spytała mamę.

— Wyglądasz świetnie -odpowiedziała jej. – A kiedy wrócisz?

— Nie wiem. Może o 23.00?

— A może o 22.00?

— 22.30?

— Dobrze, ale punktualnie.

— Wiem, wiem. O 22.30 jestem w domu – powiedziała Maria. Obie panie weszły do pokoju, gdzie czekał Evan.

— Cześć Maria. Fajnie wyglądasz – powiedział Evan do Marii.

— Hej! Dzięki. Możemy już iść. Na razie mamo! – powiedziała dziewczyna zamykając za sobą drzwi.
***
Tymczasem w Crashdown zostali tylko Liz i Max. Dziewczyna zamknęła kawiarnie.

— To co teraz będziemy robić? – zapytał Max. – Możemy gdzieś wyjść jeśli chcesz.

— Możemy też iśc do mnie na górę. Mam fajne płyty, których chyba nie słyszałeś – zaproponowała.

— Ciekawe jakie to płyty? Może miło by było posłuchać czegoś nowego.

— Jeśli to znaczy "tak", to zbieraj się za mną na górę – powiedziała dziewczyna i pobiegła do swojego pokoju. Max nie kazał na siebie czekać i pobiegł za nią. Liz włączyła płytę.

— Miałaś rację. Nie znam tego – powiedział chłopak. Podszedł do swojej dziewczyny i pocałował ją. Słyszał tylko bicie jej serca i słowa piosenki:
And I wannna belive you
When you tell me that it will be ok
Ya I try to belive you
But I don't
I don't know how I feel
Tomorrow tomorrow
I don't know what to say
Tomorrow tomorrow is a different day
***

— Nieźle Maria. Gdybym wiedział, że jesteś tak dobra w tej grze zabrałbym cię na coś w czym miałbym szanse – chwalił dziewczynę Evan.

— Nie przesadzaj. Szczerze mówiąc nie lubię kręgli – powiedziała dziewczyna. Poszli do stolika.

— Powinnaś zająć się czymś innym niż ta kawiarnia. Jak ona się nazywa?

— Chodzi ci o Crashdown?

— Tak. Tam jesteś zwykłą kelnerką a słyszałem, że świetnie śpiewasz. To prawda?

— Śpiewam, ale czy świetnie to nie wiem. Jak widzisz jeszcze jestem kelnerką a nie światowej sławy piosenkarką – powiedziała Maria.

— Jeżeli żeczywiście świetnie śpiewasz może mógłbym ci jakoś pomóc.

— Niby jak?

— Znajomy mojego ojca jest szefem wytwórni. Jeśli mu się spodobasz to może coś z tego będzie.

— Naprawdę? I mógłbyś to dla mnie zrobić?

— Dla ciebie wszystko.

— Jesteś kochany – powiedziała Maria i pocałowała chłopaka. Trochę się zmieszała swoim zachowaniem i odskoczyła od Evana. Ku jej zdziwieniu chłopak przybliżył ją do siebie i delikatnie pocałował. W tej chwili Maria była najszczęśliwszą osobą w Roswell. A przynajmniej jedną z tych najszczęśliwszych ...
***

— Kocham Cię Elizabeth Parker.

— Ja też Cię kocham Maxwellu Evansie – odpowiedziała Liz i przytuliła się do swojego chłopaka. Siedzieli na balkonie wtuleni w siebie. Oboje patrzyli na niebo. Noc była cudowna. Dookoła cisza, spokój i tylko oni, księżyc i gwiazdy.

— Max? Czy myślisz o swoim synu? On jest tam gdzieś – zapytała dziewczyna i wskazała niebo.

— Myślę kochanie. Ale myślę też o Tobie. O nas. Wiem, że on może tam czekać na mnie, ale wiem też, że jest z nim Tess. Jeżeli jest w niej choć trochę dobra, to nie pozwoli aby jej dziecku stała się krzywda. Może kiedyś przyjdzie na to pora i znajdę sposób aby sprowadzić go na Ziemię – zamyślił się przez moment. Chwilę milczenia przerwała Liz.

— Przepraszam.

— Za co? Przecież nic nie zrobiłaś.

— Przez to, że wspomniałam o twoim synu przypomniałeś sobie Tess i zrobiłeś się smutny. Nie chcę żebyć cierpiał.

— Nie przejmuj się. Nic mi nie jest dopóki mam nadzieję. Wierzę, że jeszcze zobaczę mojego syna.

— Porozmawiaj o tym z Sathią. Może będzie umiała ci pomóc.

— Porozmawiam z nią jutro. Nie myślmy już o tym. Ważne, że jesteśmy razem – powiedział Max i przytulił ukochaną. Po chwili Liz zasnęła w jego ramionach.


Obudziła się w ramionach ukochanego. Było jej tak dobrze. Znów czuła jego zapach, jego dłonie na swojej talii, smak jego pocałunków. Wiedziała, że ją kocha i nic tego nie zmieni. Pocałowała go delikatnie w usta. Obudził się. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Nie potrzebowali żadnych słów, aby wiedzieć co czuje ta druga osoba.

— Śniłeś mi się – odezwała się pierwsza. – Byłeś taki szczęśliwy, zadowolony. Stałam obok Ciebie. Trzymaliśmy się za ręcę. Powiedziałeś, że nic i nikt nas nie rozdzieli.

— Bo to prawda.

— Wiem i za to cię kocham – pocałowała go. Przez chwile siedzieli wtuleni w siebie.

— Chodźmy na dół. Zgłodniałam trochę. Zrobię naleśniki. Co ty na to?

— A twój tata? Nie wyrzuci mnie?

— Zrozumiał, że nie może zabraniać mi spotykać się z chłopakiem, którego kocham. Zresztą rodzice mieli jechać z samego rana do wuja Paul'a.

— Jeśli tak, to chodźmy.
***
Niedzielny poranek w domu pań DeLuca wyglał jak zawsze tak samo. Amy wstała wsześniej i robiła śniadanie dla siebie i córki. Dziwne było tylko to, że Maria właśnie wstała, a była dopiero 8 rano.

— Dzień dobry – powiedziała dziewczyna całując mamę w policzek.

— Dzień dobry – odpowiedziała zaskoczona Amy. – Od kiedy to z ciebie taki ranny ptaszek?

— Od dzisiaj. Pomyślałam, że mogę ci pomóc przygotować śniadanie. A tak wogóle to co dziś jemy?

— A co byś chciała? Może tosty z dżemem?

— Mogą być. To ja zrobię kawę – powiedziała Maria.

— A jak tam twoja randka z Evanem? Dobrz się bawiłaś?

— Było świetnie. Cudownie się bawiłama do tego Evan zaproponował, że porozmawia ze swoim ojcem o mnie. Podobno jego znajomy to jakiś producent i może mógłby mi pomóc w nagraniu płyty.

— To miło z jego strony.

— Prawda!? Może tym razem mi się naprawdę uda.

— Och, Maria. Ty nigdy nie przestaniesz marzyć o tej karierze. Śpiewasz pięknie, ale czy to wystarczy? Sama widziałaś co tacy producenci robią z artystami. Z jednej szansy już zrezygnowałaś.

— Tak, ale to było co innego. Wierzę, że teraz mi się uda.

— Dobrze. Skończmy już ten temat. Tosty są gotowe – powiedziała pani DeLuca i podała córce talerz.
***

— Śniadanie było pyszne. Świetnie gotujesz – powiedział Max wycierając talerz.

— Dziękuje, ale to były zwykłe naleśniki – Liz podała mu szklankę.

— Co chcesz dziś robić? – spytał chłopak.

— Nie wiem. Najchętniej spędziłabym cały dzień w domu z tobą, ale wiem, że to niemożliwe.

— Dlaczego? Mówiłaś, że nikogo nie ma w domu a kawiarnia jest przecież zamkinięta. Możemy tu zostać cały dzień sami.

— Wiem, ale pewnie zaraz przyjdzie Maria, a ty miałeś iść do Michael'a i porozmawiać z jego mamą.

— Jest dopiero 9 a Maria pewnie jeszcze śpi. Do Michael'a mogę iść później – tłumaczył Max gdy do drzwi kawiarni ktoś zapukał. Odwrócili się. Przed Crashdown stała Maria i machała do nich żeby jej otworzyli.

— Maria nie wstaje tak wcześnie? – powiedziała Liz idąc otworzyć przyjaciółce.

— Mogłem się pomylić – odpowiedział zdziwiony Max.

— Cześć Lizzy! O cześć Max.

— Hej Maria. Wcześnie przyszłaś – odpowiedział jej Max.

— Przepraszam jeśli wam przeszkodziłam, ale chciałam z Tobą pogadać – Maria zwróciła się do Liz.

— Nic nie szkodzie. Wejdź.

— To ja może pójdę do Michael'a. Wrócę później. Będziesz w domu?

— Raczej tak. Wpadnij o 16, ok?

— Dobra. To narazie Maria. Pa Liz! – Max pocałował Liz i wyszedł. Dziewczyny zostały same.

— Ok, to co jest znów tak ważne, że musiałam zrezygnować z całego dnia spędzonego z Max'em?

— Byłam wczoraj na randce z Evan'em – powiedziała spokojnie Maria.

— To wiem, ale coś musiało się przecież wydarzyć skoro jest po 9 a ty już tu jesteś. No więc co się stało?

— Pokolei, spokojnie. Najpierw poszliśmy na te kręgle. Było całkiem miło. Nawet wygrałam z nim, ale chyba to on dał mi wygrać? – zamyśliła się. – Ale nie ważne. Poszliśmy do stolika na małą cole. Rozmawialiśmy i Evan wspomniał o moim śpiewaniu. Powiedział, że może porozmawiać z ojcem, a on z kolei ze swoim znajomym producentem. Jeżelibym się mu spodobała to może by coś z tego wyszło – ucieszyła się Maria.

— To super. Może wreszcie ci się uda zrobć wielką karierę. Tylko pamiętaj wtedy, że to ja pierwsza cię chwaliłam!

— Jasne, że pamiętam. To nie wszystko co się wczoraj wydażyło – w oczach dziewczyny pojawiły się iskierki. – Kiedy to usłyszałam bardzo się ucieszyłam. Powiedziałam Evan'owi, że jest kochany i ...
i pocałowałam go.

— Co?? Maria wiedziałam, że ci się podoba, ale że aż tak?

— To było spontaniczne. Myślałam, że spłonę ze wstydu, ale kiedy się odsunełam i zrozumiałam, że popełniłam gafę, on przybliżył się do mnie i pocałował. Mówie ci, byłam w siódmym niebie!

— Czyli to znaczy, że ty i Michael to już przeszłość?

— No właśnie w tym tkwi mały problem. Ja chyba go nadal kocham, ale Evan... – dziewczyna rozmarzyła się. – Evan jest cudowny. Już dawno nie była z chłopakiem na randce. To dziwne, ale kocham dwóch facetów naraz. Czy to możliwe?

— Wiesz, że kocham Max'a i tylko jego. Mi nigdy nie przytrafiło się coś takiego i nie wiem czy to możliwe. Musisz któregoś kochać bardziej.

— Rozstałam się z Michael'em, ale brak mi go. A z Evan'em cudownie się wczoraj bawiłam i zapomniałam o nim. Liz co mam zrobić?

— Moim zdanmiem powinnaś rozstać się z Evan'em, ale nie znaczy to, że masz wracać do Michael'a. Powinnaś przemyśleć wszystko na spokojnie. Zastanowić się z kim chcesz być.

— Chyba tak zrobię. Przemyślę wszystko od początku do końca.

— Nie przmyślisz tego w ciągu jednego dnia. Daj sobie przynajmniej tydzień, ok?

— To umawiamy się tak, że nie wracamy do tego tematu aż do przyszłej soboty, ok? Tylko nie mów nikomu. Nawet Max'owi.

— Przysięgam – powiedziała Liz i uniesła prawą dłoń. – Za tydzień spotykamy się u mnie i powiesz co postanowiłaś. Do tego czasu nie wspomnę o tym ani raz.

— Zgoda. Do przyszłego tygodnia może coś postanowię... – powiedziała Maria z rezygnacją w głosie. Liz tylko uśmiechneła się do przyjaciółki i przytuliła ją.

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część