Historia kobiety niezależnej- cz.2

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Historia kobiety niezależnej- cz.2

Post by Cicha » Mon Nov 01, 2004 10:03 pm

Sugeruję, żebyście przeczytali, bo chyba już nigdy nie napiszę opowiadania o tej bohaterce (biorąc pod uwagę mój stosunek do niej)
Nie wiem co mnie tknęło, żeby o niej pisać...może chciałam ją w pewnym sensie wyzwolić. Uwolnić z szufladki z napisem "dla miłości, poświeciła siebie" do, której we własnym umyśle wepchnęłam ją parę miesięcy temu. Życzę miłego czytania, i czekam na masę komentarzy (lekka sugestia) :)

Historia kobiety niezależnej

1.

If she runs away she fears she won't be followed, what could be worse than leaving something behind and as the depth of oceans slowly become shallow it's loneliness she finds... if only he was mine...*
Zaczynam się śmiać, słysząc te słowa. Słuchałam tej piosenki już wiele razy wcześniej, ale dopiero teraz dotarło do mnie jak prawdziwe są jej słowa. Pewnie autorka przeżyła to, co ja – Myślę, marząc, żeby tak było. Po chwili dociera do mnie, że to niemożliwe. – Tak…ona nie spotkała kosmitów, którzy zamienili jej życie w proch. Ona nie spotkała tego, który zgniótł jej marzenia jak małą, delikatną zabaweczkę. – Szkoda, że ja niestety nie miałam tego szczęścia, co ona. Wszystko, na, co pracowałam i w co wierzyłam trafił szlag…nie zostało mi nic. Nawet swoją godność odrzuciłam jednym ruchem dłoni.
Wzdycham i opieram łokieć na opuszczonej szybie okna. Poprawiam rozwiane przez wiatr włosy.
Wreszcie podjęłam pierwszą samodzielną decyzję. Spakowałam wszystko, co tylko dałam radę. Ubrania, kosmetyki, książki, pamiątki…pozbierałam z podłogi kawałki mojego serca i posklejałam je taśmą. Myślałam, że będzie trudniej. Myślałam, że nie dam rady…najwyraźniej przeceniłam tą miłość.
Bo skoro nie potrafiła mnie odwieźć od ucieczki, to ile miała w sobie siły? Chyba żadnej.
Patrzę na moją drugą dłoń, którą pewnie trzymam kierownicę. Za każdym razem, kiedy na nią patrzę, obawiam się, że będzie błyskała na zielono. Że te cholerne moce wrócą i rozsadzą samochód. Tylko tego mi jeszcze by było potrzeba. Wypadku, szpitala, rodziców, ich pytań niby ciepłych, ale pełnych pretensji, plotek krążących po całym Roswell…
Roswell. Nie chcę, ale się przyznaję. Zaczynam odczuwać tęsknotę. Przeraża mnie myśl, że już nigdy przed snem nie będę analizowała minionego dnia. Że już nie zobaczę jak tata, mówi sam do siebie licząc rachunki przy stoliku w Crashdown. Że nigdy nie usłyszę Elvisa Costello, kiedy mama robi pranie.
Uciekam i pewnie nigdy nie wrócę. Tak…dokładnie. Przyznaję się do tego otwarcie…uciekam, bo chcę odzyskać życie, które straciłam trzy lata temu we wrześniu. Bo chcę sobie przypomnieć, co znaczy stwierdzenie „Nudne, normalne życie”. Chcę zapomnieć…o Maxie. Zrobiłam ten desperacki krok i opuściłam Roswell głównie z jego powodu. Bo mam dosyć tego jego ‘przepraszam’, które w jego mniemaniu chyba do niczego nie zobowiązuje. Bo mam dosyć wymówek, kłopotów i problemów. Przecież zwykły człowiek nie ma tylu problemów, co ci, którzy zostali wtajemniczeni w sekret roswelliańskiej rzeczywistości. Mam dosyć ciągłej walki z przeznaczeniem, które, nie ważne jak daleko próbujemy uciec i tak po pewnym czasie nas dopada. Mam dosyć świadomości, że nie byłam dla niego najważniejsza. Przyrzekał, że jestem jedyna, a kiedy było źle biegł z podkulonym ogonem do Tess. Tak było odkąd tylko się pojawiła. Najpierw byłam ja, potem ona, ja, Tess, ja, Tess. Nawet, kiedy odleciała, cały czas go prześladowała. Ona i Zan. Byli dla niego wszystkim…stanowili więcej niż ja. Przecież jestem tylko człowiekiem. Uśmiecham się z ironią. Jestem zwykłym człowiekiem, nie mam żadnych mocy, ani nie potrafię leczyć, a okazałam się silniejsza od niego. Potrafiłam zrobić ten ostateczny krok, który pomógł mi się uwolnić. Przynajmniej w pewnym stopniu. Te moje nieokiełznane moce sprawiły, że rzeczy i myśli, które dawno temu zagrzebałam gdzieś na dnie, wróciły ze świstem i zniszczyły mój świat. Chociaż nie. To on to zrobił. On i jego podwładni kosmici. Odebrali mi życie. Ale ja je odzyskam…zobaczycie.
But everything happens for reasons that she will never understand, till she knows the heart of a woman will never be found in the arms of a man…* * *
Do Nowego Jorku zostało niecałe 50 kilometrów, ale stwierdziłam, że powinnam odpocząć. Zasłużyłam na przerwę. To drugi hotel, w, którym się zatrzymałam, w ciągu tej trwającej już dwa dni podróży. Jednak ten jest elegantszy. Zasłony przy oknach są czerwone…z jakiegoś miękkiego płótna. Łóżko, na którym właśnie leżę i patrzę w sufit jest ogromne. Wzięłam pokój dwuosobowy, bo nie mieli „jedynek”. Naprzeciw mnie znajduje się kominek, a obok niego drewno na opał. Wszystko jest takie nastrojowe…niemalże romantyczne. Recepcjonistka zdziwiła się, kiedy poprosiłam o taki pokój. Myślała, że mnie nie stać. Szczerze mówiąc to sama się sobie dziwię. Nigdy tak nie szastałam pieniędzmi. Ale w sumie teraz mogę sobie na to pozwolić. Wzięłam wszystkie moje oszczędności, które zdobyłam i chomikowałam przez te lata pracując w Crashdown. Poza tym, babcia Claudia odkąd się urodziłam, aż do swojej śmierci wpłacała pieniądze na specjalnie założone dla mnie konto…Tak, żebym miała na studia. Wystarczy na jedną noc w takim hotelu i wynajem mieszkania w Nowym Jorku. Będę tylko musiała znaleźć pracę…pewnie kelnerki – w końcu mam już doświadczenie. Przekręcam się na brzuch i sięgam po kolejny kawałek pizzy z dodatkiem Tabasco. Chyba zaczynam się coraz bardziej zmieniać…już nawet jem to samo obrzydlistwo, co kosmici. Uśmiecham się, kiedy wyobrażam sobie minę Marii, gdybym jej o tym powiedziała…
Przestaję przeżuwać, kiedy mój wzrok pada na plecak. Powoli wstaję i podchodzę do stolika, na którym leży. Zaglądam do środka…ze zmęczenia już sama nie pamiętam, co do niego spakowałam. Po chwili w rękach trzymam zeszyt…nie. Nie taki zwykły zeszyt. Mój pamiętnik. Wierny kompan moich wszystkich wzlotów i upadków. Zmian, jakie zaszły w moim życiu, jak i w mojej osobowości. Zna wszystkie łzy, które wypłakałam i uśmiechy, które zupełnie bez powodu zagościły na mojej twarzy. Delikatnie, jakbym dotykała zabytek, który może się w każdej chwili rozpaść, otwieram go i wdycham zapach, który przynoszą pierwsze strony. Świeżość. Młodość. Niedbałość. Wolność. Tak właśnie pachną i tak też pamiętam czas, w, którym je zapisywałam. Zaczynam czytać.
„ 23 września. Wpis pierwszy. Nazywam się Liz Parker i pięć dni temu umarłam…”Czytając dalsze linijki czuję smutek…złość…tęsknotę…i na końcu moc. Jest ogromna. Większa niż kiedykolwiek wcześniej.
Czuję jak moja ręka zaczyna się trząść. Po chwili dostrzegam zielone błyski. Nie! Znowu wróciły! Ale teraz zrobię z nich użytek. Podchodzę do kominka i jednym, sprawnym ruchem dłoni, za pomocą moich nowych zdolności zapalam w nim ogień. Ta przepełniająca mnie złość jest mobilizująca…dzięki niej panuję nad tym, co robię. Obserwuję buchające płomienie. Dochodzi do mnie ciepło tej czerwieni i żółci, które mieszając się dają pomarańczowe światło. Nie mogę się powstrzymać…z rozmachem wrzucam pamiętnik w ogień. Patrzę, jak ostatnie trzy lata mojego życia, ulegają zniszczeniu. Złość zamienia się w radość i dumę. Jestem z siebie dumna, bo mam wrażenie, że wreszcie się uwolniłam. Tak. Jestem wolna, a Liz Parker, o której pisałam w tym dzienniku jest martwa.

* „Rinse” Vanessa Carlton

CDN
Last edited by Cicha on Thu Nov 04, 2004 7:36 pm, edited 2 times in total.
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue Nov 02, 2004 11:22 am

Prezczytałam, podobało mi się :D Narazie niewiele można powiedzieć, a czytatając miałam wrażenie, jakby to miało pozostać jednoczęściowym opowiadaniem o tym, jak Liz się uwolniła... Nie wiem czemu :roll: No ale widzę c.d.n, więc... czekam na dalej, napewno przeczytam :P Poczekamy - zobaczymy.
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 2

Post by Cicha » Thu Nov 04, 2004 7:36 pm

Dzięki za komentarz nowa i zamieszczam następną część. W sumie to dobry poomysł z pisaniem opowiadań, które mogą być i jednoczęściowe i kilkuczęściowe. Np. kiedy napiszesz pierwszą fajną część opowiadania, którego miało być wiecej, ale nie masz już potem weny twórczej na cd. to można zostawić tą jedną część...namieszałam co? :D
Ok...w sumie to tego opowiadania planuję zrobić jescze parę części...natomiast ta część jest mnie...hmmmm...filozoficzna lub skupiona na przemysleniach Liz....mam nadzieję, że będzie równie dobra, jak poprzednia :)

2.
These little town blues are melting away, I'll make a brand new start of it in old New York...*
Nowy Jork jest niesamowity. O ile zawsze wolałam małe, przytulne miasteczka, w których wszyscy znali wszystkich i wiedzieli o wszystkich szczegółach z życia sąsiadów, to, to miasto, w którym nie słyszysz własnych myśli wydaje się…wspaniałe. Tego właśnie szukałam. Tutaj zapomnienie o cierpieniach, których doświadczyłam nie będzie problemem.
Stoję na chodniku jednej z ulic i obserwuję mijających mnie ludzi. Jest ich tak wielu. Nigdy nie przypuszczałam, że tyle osób może się zmieścić na tak małej powierzchni.
Aż trudno uwierzyć, że zmarnowałam jeden dzień siedząc w hotelu i przeglądając ogłoszenia w sprawie wynajmu mieszkania i pracy. To prawda. Przyjechałam tu wczoraj koło południa. Wynajęłam pokój w jakimś hoteliku, wzięłam gorący prysznic na pobudzenie krążenia, zamówiłam pizzę, kupiłam gazetę i zabrałam się za czytanie. Niestety nic ciekawego nie znalazłam. No cóż…może jutro się uda. Może jutro będzie mój szczęśliwy dzień.
Widzę, jak otaczający mnie ludzie zasłaniają się płaszczami i zaczynają uciekać. Dopiero teraz dociera do mnie, że robią to z powodu padającego deszczu. Kolejna rzecz dzieląca Roswell od tego miasta. Tam zawsze możesz przewidzieć pogodę, a tutaj wszystko jest jedną, wielką niespodzianką.
Szybko rozglądam się w poszukiwaniu jakiegoś schronienia. Mój wzrok pada na małą kawiarenkę, znajdującą się kilkanaście metrów w dół ulicy. Szybko kieruję się w jej kierunku, a po chwili już stoję w środku. Po pomieszczeniu unosi się zapach parzonej kawy. To, co każdy lubi rano. Nie czekam ani chwili dłużej tylko podchodzę do lady i zamawiam jedną kawę. Potem z kubkiem wędruję do stolika i siadam wygodnie. Z torebki wyciągam gazetę i zagłębiam się w kolumnach „Dam pracę”. Znajduję parę ciekawych ofert…powoli zakreślam je czerwonym flamastrem.
- Miała być czarna, a nie z mlekiem! - Dobiega mnie znajomy głos. Szybko, zaniepokojona podnoszę głowę i rozglądam się po kawiarni. Na chwilę przestaję oddychać, kiedy docieram wzrokiem do właściciela głosu. Ma...Max!!! Stoi tam w całej swojej okazałości i wali dłonią w ladę, powtarzając, że nie o taką kawę mu chodziło. Jednym ruchem bardziej rozkładam gazetę i próbuję się nią zasłonić. Cholera! Błagam, żeby mnie nie zauważył. Jeśli tak by się stało to moją walkę o niezależność szlag by trafił. Bokiem cały czas go obserwuję. W pewnej chwili dociera do mnie, że to nie jest Max. Przynajmniej nie ten, od, którego próbuję się uwolnić. Ten ma jakieś dziwnie roztrzepane włosy…kolczyki na twarzy… Zan! To Zan! Ale jak to możliwe?! Przecież Zan zginął pod kołami ciężarówki, zabity z rąk Ratha i Lonnie. A może, jest jakiś trzeci komplet, o którym nikt nie wie?
Zan jakby wyczuwał mój natarczywy wzrok i zagmatwane myśli, których jest obiektem, odwraca się w moją stronę i bez skrępowania patrzy mi w oczy. Prędko podnoszę gazetę odrobinę wyżej, tak, że go nie widzę. Dopiero teraz zauważam, że mój oddech jest niestabilny i bardzo przyśpieszony. Serce wali mi jak opętane. W głowie słyszę tylko jedno pytanie…o co w tym wszystkim chodzi?!
Maxo-Zano-podobny przechodzi obok mnie, całe szczęście nie rzucając w moim kierunku nawet małego spojrzenia. Wychodzi z kawiarni, a ja postanawiam go śledzić. Muszę się dowiedzieć, o, co w tym wszystkim chodzi! Szybko wstaję, zbieram swoje rzeczy i wybiegam na ulicę. Rozglądam się dookoła, szukając Zana w tłumie. Kiedy wreszcie go znajduję, szybkim krokiem idę kilka metrów za nim. Mijamy budynki, których jeszcze nie zdążyłam tutaj zobaczyć. Idziemy ulicami, które są mi totalnie obce. Nie mam zielonego pojęcia jak wrócę do hotelu, w którym się zatrzymałam. Jednak na razie nie martwię się tym. Oczy mam cały czas wbite w plecy Maxo-Zana, jednak czuję jak trzęsą mi się ręce. Mam wrażenie, że zwariowałam. Po tym wszystkim przez co przeszłam w ciągu ostatnich trzech lat, wreszcie rzuciło mi się na mózg.
Chłopak schodzi w podziemia, a ja podążam za nim. Od Maxa słyszałam, że duplikaty mieszkały w kanałach…chyba właśnie tam zmierzamy.
Nie mam czasu pomyśleć, że to może być niebezpieczne. Że Rath i Lonnie byli groźni i on może być taki sam. Ale przecież Ava była dobra….
Zan idzie dalej, a ja przystaję za rogiem. Mam przeczucie, że nie powinnam tam iść.
-Yo! Masz swoją kawę! - Słyszę głos Zana.
- Czarna?! Zan mówiłam, że chcę z mlekiem! - odkrzykuje mu kobieta. Nagle zaczynam czuć coś dziwnego. Coś mi mówi, że powinnam stąd iść. Coś próbuje mnie ostrzec….i postanawiam posłuchać.
Jednak, kiedy się odwracam, głową uderzam w czyjąś klatkę piersiową. Podnoszę wzrok i widzę Michaela. Nie. Nie Michaela.
- Rath. - mówię szybko, cichym i wystraszonym głosem.
- Panienka króla od siedmiu boleści. - Jego odpowiedź słyszę strasznie niewyraźnie. Tracę grunt pod nogami, ale zanim zdążę uderzyć w ziemię, wszystko robi się czarne.
I want to wake up in a city that never sleeps....New York, New York

* "New York, New York" Frank Sinatra
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Fri Nov 05, 2004 10:26 am

Ciekawe, ciekawe...Nie zdziwiłabym się, gdyby głos, słyszany przez Liz był głosem...jej samej, tylko w innej wersji :)

Do pierwszej częsci mam tylko kilka zdań komentarza. Samo mi się skojarzyło...

Don't you worry, I'm doing fine
No, don't you worry, that you left me behind
Cause I love my freedom and I love my life (...)

Tyle Liz mogłaby zaśpiewać Maxowi na pożegnanie :)
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Fri Nov 05, 2004 2:32 pm

Więc już wiesz co myślę na temat tego ff bo już Ci to pisałam, ale co tam może przyjdzie mi do główki jakaś nowa myśl 8)

Tego się nie spodziewałam, że Liz spotka, jak Ty to napisałaś? Maxo-Zana :wink: W ogóle to strasznie jestem ciekawa dlaczego on żyje i dlaczego nadal przyjaźni się z Rathem... I nadal mieszkają w kanałach bleeeh 8)

Tak tak czekam na kolejną część i mam nadzieję, że będzie szybciutko :cheesy: Wiesz co Cicha? Miło jest przeczytać opowiadanko które nie jest crossoverkiem i może zrobisz z tego parkę Jumper, czyli Liz&Rath? Ech byłoby fajnie 8) A może Awakened Dreamers?
Nadal kocham crossoverki, ale jakaś odskocznia jest miło widziana :cheesy:

niewidzialna

Spore opisy. Fajnie, że też akcja i dialog się rozkręca!!!!

Post by niewidzialna » Tue Nov 16, 2004 2:54 pm

Cicha wrote:Maxo-Zano-podobny
Ale pomysłowy zwrot!!! Brzmi tak ekstra. 8) Bardzo mi się podoba. :D
- Rath. - mówię szybko, cichym i wystraszonym głosem.
- Panienka króla od siedmiu boleści. - Jego odpowiedź słyszę strasznie niewyraźnie. Tracę grunt pod nogami, ale zanim zdążę uderzyć w ziemię, wszystko robi się czarne.
Ciekawi mnie co będzie dalej. Co z Liz? A i jeśli to Rath, to Maxo-Zano-podobny :D jest z drugiego kompletu? A jeśli to trzeci komplet, to skąd "Michael" wiedział kim jest Liz?( hehe :twisted: trochę wszystko zakręciłam)
I want to wake up in a city that never sleeps....New York, New York

* "New York, New York" Frank Sinatra
Tekścik idealnie trafiony? 8) Fajnie, że bierzesz kawałki , takie, znane i lubiane? Wkażdym razie widaomo co i skąd. A w związku z tym można sobie posłuchać i wczuć się bardziej w atmosferkę.

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 78 guests