T: The Fates Series: Newest Additions [by Taffy] cz.4-15.09
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: The Fates Series: Newest Additions [by Taffy] cz.4-15.09
Tytuł: Newest Additions
Autor: TaffyCat
Tłumaczenie: Milla
Rating: G
Opis: To ciepły, rodzinny tekst, opowiadający o tym jak wyjątkowi rodzice znaleźli swoje wyjątkowe dzieci. Jest to uzupełniejące opowiadanie do serii Those Meddling Fates. Przeczytanie tego opowiadania nie jest konieczne dla zrozumienia głównej fabuły, to po prostu miły dodatek.
AN: Opowiadanie to liczy sobie sześć części i zamierzałam je zamieścić w całości, ale zdecydowałam jednak je rozbić. Mam jednak zamiar zaieszczać codziennie kolejne części.
<center>ROZDZIAŁ 1</center>
Akcja: Taos w Nowym Meksyku, marzec 1989, w samochodzie, prawie dojechali na miejsce
Philip: martwi się o żonę. Diane przeszła przez piekło wznawiając kurację zwiększającą płodność w klinice w Albuquerque. Zdecydowali, że muszą sobie zrobić przerwę od wszystkiego, więc wybrali się na weekend z wizytą do jego ciotki Trudy w Taos. Spogląda na kobietę, która od siedmiu lat jest jego żoną. Jest zaniepokojony widząc jaka jest blada, coraz bardziej się martwi...
„Kochanie, dobrze się czujesz? Nie wyglądasz za dobrze. To leczenie tak bardzo cię wyczerpało ostatnim razem i minęło zaledwie kilka miesięcy od poronienia. Jesteś pewna, że jesteś gotowa zacząć to wszystko od nowa?”
Diane: jest wyczerpana i obolała, zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Po wielu miesiącach kuracji była uradowana, kiedy w końcu zaszła w ciążę. Radość trwała tylko niecałe pięć miesięcy. Doświadczyła w końcu podekscytowania wynikającego z odczuwania ruchów ich dziecka, tylko po to by wszystko skończyło się wkrótce po tym. Jest niecierpliwa, by znów to poczuć, ale jej mąż ma rację, to ją kosztuje ogromnie dużo...
„Nic mi nie jest Philipie, jestem tylko trochę zmęczona. Dobrze będzie znów zobaczyć ciocię Trudy. Jest taka kochana. Mam nadzieję, że nie będzie próbowała mnie znów obsługiwać. Posuwa się w latach i nie powinna robić sama za dużo.”
Philip: skręcając na podjazd sięga po rękę żony i delikatnie ją ściska. Kiedy samochód się zatrzymuje, przyciąga ją do siebie i całuje czule...
„Nie martw się, nie pozwolę jej. Poza tym to moje zadanie w ten weekend. Nie chcę, żebyś zajmowała się czymkolwiek innym poza wypoczywaniem.”
Wysiada z samochodu i przechodzi na drugą stronę, by pomóc jej wysiąść. Obejmuje ją ramieniem i prowadzi do frontowych drzwi. Drzwi otwierają się natychmiast po naciśnięciu dzwonka...
„Witaj ciociu Trudy, w końcu dotarliśmy.”
Ciocia Trudy: uśmiecha się ciepło i mocno ściska bratanka. Wystarczy jedno spojrzenie na jego żonę i łamie jej się serce. {To takie niesprawiedliwe, oni już tyle przeszli. Biedny skarb, ona tak z tego powodu cierpi.}...
„Chodź to skarbie.”
Bierze ją w ramiona na długi i pełen miłości uścisk.
Philip: wchodząc do domu...
„Pójdę zanieść naszą torbę do pokoju gościnnego.”
Ciocia Trudy: prowadząc Diane do salonu...
„Chodź, usiądź sobie i odpocznij. Wyglądasz na skrajnie wycieńczoną. Jak się trzymasz?”
Diane: cieszy się, że wreszcie ma szansę się odprężyć. Naprawdę nie mogła się doczekać, żeby spędzić trochę czasu w spokoju z ciocią trudy...
„Muszę przyznać, że czuję się mniej więcej tak, jak wyglądam. To wszystko było dużo trudniejsze za drugim razem. Zdaje się, że poronienie było dla mnie cięższe niż mi się wydawało. Ale to wszystko będzie tego warte, kiedy będę trzymała w ramionach nasze dziecko.”
Ciocie Trudy: przyglądając się Diane uważnie, jest już w stanie stwierdzić, że te męczarnie nie okażą się owocne, ale widzi też, że jest tam jeszcze coś innego. Decyduje się nic na razie nie mówić...
„Diane, może pójdziesz się położyć na trochę? Później możemy posiedzieć. Jeżeli jest coś do zrobienia, to jestem pewna, ze Philip może pomóc. Idź skarbie, odpocznij trochę.”
Kiedy Diane śpi głęboko, odbudowując nadszarpnięte siły, a Philip wyszedł by kupić parę rzeczy, ciotka Trudy ma trochę czasu, żeby pomyśleć o tym co zobaczyła wcześniej w Diane. {Chciałabym żeby był jakiś sposób na przekonanie jej na zaprzestanie kuracji. Wiem, że ona nastawia się na małe dziecko, ale sprawy nie ułożą się dla niej w ten sposób. Widzę dzieci dla niej i Philipa. To będzie wkrótce, naprawdę niedługo. Widzę więcej niż jedno, co najmniej dwoje, ale później będzie więcej. Ale jest coś dziwnego. Nie mogę tylko wyłapać co.} Podnosi wzrok znad filiżanki herbaty, kiedy słyszy jak frontowe drzwi się otwierają, a potem zamykają...
„O Philip, dostałeś wszystko?”
Philip: stawia torbę z zakupami na bufecie...
„Tak mi się wydaje. Miałem małe problemy z wykombinowaniem czym jest humus, ale się dowiedziałem.”
Ciocia Trudy: uśmiecha się, ale ma zmartwiony wzrok...
„Philipie, usiądź na chwilę. Chcę z tobą porozmawiać.”
Philip: siada przy kuchennym stole, trochę zaalarmowany...
„O co chodzi? Coś z Diane? Czy coś się stało?”
Wstaje, żeby iść sprawdzić, czy z jego żoną wszystko w porządku.
Ciocia Trudy: bierze go za rękę, żeby go uspokoić...
„Nie, nic się nie stało. Chcę tylko z tobą porozmawiać. A teraz, usiądź z powrotem.”
Jej bratanek robi to, o co go poprosiła...
„Philipie, wszystko to przez co przechodzi Diane. Czy to jedyna opcja jaką rozważacie? No bo co, jeśli to nie zadziała? Rozważylibyście adopcję?”
Philip: z trochę smutnym uśmiechem...
„Dowiadywaliśmy się o adopcję. Jesteśmy nawet na liście oczekujących, ale na zdrowego noworodka czeka się dwa, trzy lata.”
Ciocia Trudy: „A co ze starszym dzieckiem? Czy to by musiało być niemowlę?”
Philip: nie jest do końca pewny skąd to się bierze, trochę zmieszany...
„Ciociu Trudy, do czego zmierzasz? Czy Diane coś ci mówiła?”
Ciocia Trudy: „Nie, nic mi nie mówiła. Nie chcę się wtrącać, ale martwię się o nią. To wszystko tyle ją kosztuje i muszę ci powiedzieć, że nie wydaje mi się żeby to się miało zakończyć sukcesem. Ale jednocześnie mam bardzo silne odczucie, że w waszej przyszłości będą dzieci i to wkrótce.”
Philip: „Ciociu, czy to znów jest związane z twoim szóstym zmysłem? Nie powiedziałaś nic Diane, prawda?”
Ciocia Trudy: jest oburzona i pozwala by to się ujawniło w jej tonie głosu...
„Oczywiście, że nic jej nie powiedziałam. To biedactwo jest teraz raczej delikatne emocjonalnie i nie zrobiłabym nic, żeby ją zdenerwować. Ale tak, to ma związek z moim szóstym zmysłem. Czy to byłoby bardziej wiarygodne gdybym nazwała to kobiecą intuicją?”
Philip: czuje się źle przez niezamierzone zbagatelizowanie jej ‘daru’...
„Przepraszam, nie miałem nic na myśli przez swój komentarz. Zdaje się, że ciągle radzą sobie ze swoimi emocjami dotyczącymi tego wszystkiego. Wiem, że nigdy nie zrobiłabyś, ani nie powiedziała nic, co by zdenerwowało Diane.”
Wzdycha. Tak naprawdę nie wierzy w nic co zaraz usłyszy, ale chce zadowolić swoją ulubioną ciotkę...
„A więc co dokładnie wyczuwasz jeśli chodzi o nas mających dzieci?”
Ciocia Trudy: przez kilka minut patrzy na niego intensywnie...
„Daj mi rękę.”
Przez kolejne kilka minut studiuje wnętrze jego dłoni. Ciągle nie jest do końca pewna, czy może wierzyć w to co widzi...
„Philipie, są pewne rzeczy które wydają się dziwne, ale są tak wyraźne, po prostu nie wiem jak to wyjaśnić. Odbieram to od ciebie i od Diane, więc to musi być prawda, ale może nie interpretuję tego prawidłowo. Zobaczmy, zacznijmy z tym co jest najwyraźniejsze: widzę dzieci, bardzo wyraźnie widzę dwójkę, chłopca i dziewczynkę. Są bardzo młodzi, ale nie są niemowlakami. Ta dwójka jest całkiem sama na świecie i bardzo was potrzebuje. Są bardzo specjalnymi dziećmi, ale...”
Philip: całkiem wciągnięty w to, co słyszy...
„Co? Ale co?”
Ciocia Trudy: waha się...
„Philipie te dzieci na was czekają. Zupełnie jakby czekali, żeby się urodzić specjalnie dla was, ale z całą pewnością nie są niemowlętami, są starsze, ale nie dużo. To odczucie jest takie silne, ale to nie ma żadnego sensu. Przykro mi.”
Philip: czuje się trochę głupio, że tak go to wciągnęło...
„Wszystko w porządku. Czy jest coś jeszcze?”
Ciocia Trudy: „Cóż widzę więcej dzieci, ale później i starszych. Są dużo bardziej zamazani i nie mam pojęcia jak, ani dlaczego wkroczą w wasze życie. Mogą być jakoś rozszerzoną rodziną, może nawet przyszłymi wnukami. Po prostu nie jestem pewna.”
Patrząc na wyraz twarzy Philipia...
„Teraz myślisz, że jestem starą i głupią ekscentryczką, prawda?”
Philip: uśmiecha się ciepło...
„Ciociu Trudy, nigdy bym tak nie pomyślał. Jesteś mi zbyt droga, żebym kiedykolwiek pomyślał, że jesteś głupia; ekscentryczka tak, głupia nigdy.”
Staje się trochę poważniejszy...
„Ciociu, proszę nie mów o tym Diane. Po prostu nie jestem pewien jak by to przyjęła, dobrze?”
Ciocia Trudy: poklepuje jego dłoń...
„Oczywiście skarbie, nie powiem ani słowa. O prawie zapomniałam, tych dwoje niezwykłych dzieci, oni wkroczą w wasze życie niedługo, bardzo niedługo, więc lepiej bądź przygotowany na ich przybycie.”
Po spędzeniu przez reszty weekendu miło czasu z ciocią Trudy, Philip I Diane wyruszają do domu późnym niedzielnym popołudniem. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, Philip decyduje się pojechać rzadko używaną boczną trasą.
Autor: TaffyCat
Tłumaczenie: Milla
Rating: G
Opis: To ciepły, rodzinny tekst, opowiadający o tym jak wyjątkowi rodzice znaleźli swoje wyjątkowe dzieci. Jest to uzupełniejące opowiadanie do serii Those Meddling Fates. Przeczytanie tego opowiadania nie jest konieczne dla zrozumienia głównej fabuły, to po prostu miły dodatek.
AN: Opowiadanie to liczy sobie sześć części i zamierzałam je zamieścić w całości, ale zdecydowałam jednak je rozbić. Mam jednak zamiar zaieszczać codziennie kolejne części.
<center>ROZDZIAŁ 1</center>
Akcja: Taos w Nowym Meksyku, marzec 1989, w samochodzie, prawie dojechali na miejsce
Philip: martwi się o żonę. Diane przeszła przez piekło wznawiając kurację zwiększającą płodność w klinice w Albuquerque. Zdecydowali, że muszą sobie zrobić przerwę od wszystkiego, więc wybrali się na weekend z wizytą do jego ciotki Trudy w Taos. Spogląda na kobietę, która od siedmiu lat jest jego żoną. Jest zaniepokojony widząc jaka jest blada, coraz bardziej się martwi...
„Kochanie, dobrze się czujesz? Nie wyglądasz za dobrze. To leczenie tak bardzo cię wyczerpało ostatnim razem i minęło zaledwie kilka miesięcy od poronienia. Jesteś pewna, że jesteś gotowa zacząć to wszystko od nowa?”
Diane: jest wyczerpana i obolała, zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Po wielu miesiącach kuracji była uradowana, kiedy w końcu zaszła w ciążę. Radość trwała tylko niecałe pięć miesięcy. Doświadczyła w końcu podekscytowania wynikającego z odczuwania ruchów ich dziecka, tylko po to by wszystko skończyło się wkrótce po tym. Jest niecierpliwa, by znów to poczuć, ale jej mąż ma rację, to ją kosztuje ogromnie dużo...
„Nic mi nie jest Philipie, jestem tylko trochę zmęczona. Dobrze będzie znów zobaczyć ciocię Trudy. Jest taka kochana. Mam nadzieję, że nie będzie próbowała mnie znów obsługiwać. Posuwa się w latach i nie powinna robić sama za dużo.”
Philip: skręcając na podjazd sięga po rękę żony i delikatnie ją ściska. Kiedy samochód się zatrzymuje, przyciąga ją do siebie i całuje czule...
„Nie martw się, nie pozwolę jej. Poza tym to moje zadanie w ten weekend. Nie chcę, żebyś zajmowała się czymkolwiek innym poza wypoczywaniem.”
Wysiada z samochodu i przechodzi na drugą stronę, by pomóc jej wysiąść. Obejmuje ją ramieniem i prowadzi do frontowych drzwi. Drzwi otwierają się natychmiast po naciśnięciu dzwonka...
„Witaj ciociu Trudy, w końcu dotarliśmy.”
Ciocia Trudy: uśmiecha się ciepło i mocno ściska bratanka. Wystarczy jedno spojrzenie na jego żonę i łamie jej się serce. {To takie niesprawiedliwe, oni już tyle przeszli. Biedny skarb, ona tak z tego powodu cierpi.}...
„Chodź to skarbie.”
Bierze ją w ramiona na długi i pełen miłości uścisk.
Philip: wchodząc do domu...
„Pójdę zanieść naszą torbę do pokoju gościnnego.”
Ciocia Trudy: prowadząc Diane do salonu...
„Chodź, usiądź sobie i odpocznij. Wyglądasz na skrajnie wycieńczoną. Jak się trzymasz?”
Diane: cieszy się, że wreszcie ma szansę się odprężyć. Naprawdę nie mogła się doczekać, żeby spędzić trochę czasu w spokoju z ciocią trudy...
„Muszę przyznać, że czuję się mniej więcej tak, jak wyglądam. To wszystko było dużo trudniejsze za drugim razem. Zdaje się, że poronienie było dla mnie cięższe niż mi się wydawało. Ale to wszystko będzie tego warte, kiedy będę trzymała w ramionach nasze dziecko.”
Ciocie Trudy: przyglądając się Diane uważnie, jest już w stanie stwierdzić, że te męczarnie nie okażą się owocne, ale widzi też, że jest tam jeszcze coś innego. Decyduje się nic na razie nie mówić...
„Diane, może pójdziesz się położyć na trochę? Później możemy posiedzieć. Jeżeli jest coś do zrobienia, to jestem pewna, ze Philip może pomóc. Idź skarbie, odpocznij trochę.”
Kiedy Diane śpi głęboko, odbudowując nadszarpnięte siły, a Philip wyszedł by kupić parę rzeczy, ciotka Trudy ma trochę czasu, żeby pomyśleć o tym co zobaczyła wcześniej w Diane. {Chciałabym żeby był jakiś sposób na przekonanie jej na zaprzestanie kuracji. Wiem, że ona nastawia się na małe dziecko, ale sprawy nie ułożą się dla niej w ten sposób. Widzę dzieci dla niej i Philipa. To będzie wkrótce, naprawdę niedługo. Widzę więcej niż jedno, co najmniej dwoje, ale później będzie więcej. Ale jest coś dziwnego. Nie mogę tylko wyłapać co.} Podnosi wzrok znad filiżanki herbaty, kiedy słyszy jak frontowe drzwi się otwierają, a potem zamykają...
„O Philip, dostałeś wszystko?”
Philip: stawia torbę z zakupami na bufecie...
„Tak mi się wydaje. Miałem małe problemy z wykombinowaniem czym jest humus, ale się dowiedziałem.”
Ciocia Trudy: uśmiecha się, ale ma zmartwiony wzrok...
„Philipie, usiądź na chwilę. Chcę z tobą porozmawiać.”
Philip: siada przy kuchennym stole, trochę zaalarmowany...
„O co chodzi? Coś z Diane? Czy coś się stało?”
Wstaje, żeby iść sprawdzić, czy z jego żoną wszystko w porządku.
Ciocia Trudy: bierze go za rękę, żeby go uspokoić...
„Nie, nic się nie stało. Chcę tylko z tobą porozmawiać. A teraz, usiądź z powrotem.”
Jej bratanek robi to, o co go poprosiła...
„Philipie, wszystko to przez co przechodzi Diane. Czy to jedyna opcja jaką rozważacie? No bo co, jeśli to nie zadziała? Rozważylibyście adopcję?”
Philip: z trochę smutnym uśmiechem...
„Dowiadywaliśmy się o adopcję. Jesteśmy nawet na liście oczekujących, ale na zdrowego noworodka czeka się dwa, trzy lata.”
Ciocia Trudy: „A co ze starszym dzieckiem? Czy to by musiało być niemowlę?”
Philip: nie jest do końca pewny skąd to się bierze, trochę zmieszany...
„Ciociu Trudy, do czego zmierzasz? Czy Diane coś ci mówiła?”
Ciocia Trudy: „Nie, nic mi nie mówiła. Nie chcę się wtrącać, ale martwię się o nią. To wszystko tyle ją kosztuje i muszę ci powiedzieć, że nie wydaje mi się żeby to się miało zakończyć sukcesem. Ale jednocześnie mam bardzo silne odczucie, że w waszej przyszłości będą dzieci i to wkrótce.”
Philip: „Ciociu, czy to znów jest związane z twoim szóstym zmysłem? Nie powiedziałaś nic Diane, prawda?”
Ciocia Trudy: jest oburzona i pozwala by to się ujawniło w jej tonie głosu...
„Oczywiście, że nic jej nie powiedziałam. To biedactwo jest teraz raczej delikatne emocjonalnie i nie zrobiłabym nic, żeby ją zdenerwować. Ale tak, to ma związek z moim szóstym zmysłem. Czy to byłoby bardziej wiarygodne gdybym nazwała to kobiecą intuicją?”
Philip: czuje się źle przez niezamierzone zbagatelizowanie jej ‘daru’...
„Przepraszam, nie miałem nic na myśli przez swój komentarz. Zdaje się, że ciągle radzą sobie ze swoimi emocjami dotyczącymi tego wszystkiego. Wiem, że nigdy nie zrobiłabyś, ani nie powiedziała nic, co by zdenerwowało Diane.”
Wzdycha. Tak naprawdę nie wierzy w nic co zaraz usłyszy, ale chce zadowolić swoją ulubioną ciotkę...
„A więc co dokładnie wyczuwasz jeśli chodzi o nas mających dzieci?”
Ciocia Trudy: przez kilka minut patrzy na niego intensywnie...
„Daj mi rękę.”
Przez kolejne kilka minut studiuje wnętrze jego dłoni. Ciągle nie jest do końca pewna, czy może wierzyć w to co widzi...
„Philipie, są pewne rzeczy które wydają się dziwne, ale są tak wyraźne, po prostu nie wiem jak to wyjaśnić. Odbieram to od ciebie i od Diane, więc to musi być prawda, ale może nie interpretuję tego prawidłowo. Zobaczmy, zacznijmy z tym co jest najwyraźniejsze: widzę dzieci, bardzo wyraźnie widzę dwójkę, chłopca i dziewczynkę. Są bardzo młodzi, ale nie są niemowlakami. Ta dwójka jest całkiem sama na świecie i bardzo was potrzebuje. Są bardzo specjalnymi dziećmi, ale...”
Philip: całkiem wciągnięty w to, co słyszy...
„Co? Ale co?”
Ciocia Trudy: waha się...
„Philipie te dzieci na was czekają. Zupełnie jakby czekali, żeby się urodzić specjalnie dla was, ale z całą pewnością nie są niemowlętami, są starsze, ale nie dużo. To odczucie jest takie silne, ale to nie ma żadnego sensu. Przykro mi.”
Philip: czuje się trochę głupio, że tak go to wciągnęło...
„Wszystko w porządku. Czy jest coś jeszcze?”
Ciocia Trudy: „Cóż widzę więcej dzieci, ale później i starszych. Są dużo bardziej zamazani i nie mam pojęcia jak, ani dlaczego wkroczą w wasze życie. Mogą być jakoś rozszerzoną rodziną, może nawet przyszłymi wnukami. Po prostu nie jestem pewna.”
Patrząc na wyraz twarzy Philipia...
„Teraz myślisz, że jestem starą i głupią ekscentryczką, prawda?”
Philip: uśmiecha się ciepło...
„Ciociu Trudy, nigdy bym tak nie pomyślał. Jesteś mi zbyt droga, żebym kiedykolwiek pomyślał, że jesteś głupia; ekscentryczka tak, głupia nigdy.”
Staje się trochę poważniejszy...
„Ciociu, proszę nie mów o tym Diane. Po prostu nie jestem pewien jak by to przyjęła, dobrze?”
Ciocia Trudy: poklepuje jego dłoń...
„Oczywiście skarbie, nie powiem ani słowa. O prawie zapomniałam, tych dwoje niezwykłych dzieci, oni wkroczą w wasze życie niedługo, bardzo niedługo, więc lepiej bądź przygotowany na ich przybycie.”
Po spędzeniu przez reszty weekendu miło czasu z ciocią Trudy, Philip I Diane wyruszają do domu późnym niedzielnym popołudniem. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, Philip decyduje się pojechać rzadko używaną boczną trasą.
Last edited by Milla on Wed Sep 15, 2004 10:12 pm, edited 3 times in total.
<center>ROZDZIAŁ 2</center>
Akcja: marzec 1989, boczna droga prowadząca do Roswell
Philip: nie jest pewien dlaczego pojechał tą drogą, jedzie się nią o dwie godziny dłużej i jest bardzo opustoszała, ani jednego samochodu przez wiele kilometrów {Niezbyt dobre miejsce by mieć wypadek. Ale z całą pewnością jest tu pięknie, widać wszystkie gwiazdy. Wow, bez świateł miejskich naprawdę widać ich blask.} Wytęża oczy, starając się dostrzec co jest przed nim na drodze. Zwalnia i nie odwracając wzroku, wyciąga rękę i delikatnie potrząsa Diane by się obudziła...
„Diane, Diane obudź się. Jak ci się wydaje, co tam jest przed nami?”
Mały chłopiec: szedł i szedł rozglądając się dokoła, starając się zrozumieć co to wszystko jest. Ciągle spogląda w górę na migające światła na niebie, czuje jak coś go do nich ciągnie. Instynktownie wie, że coś jest nie w porządku, ale nie ma pojęcia jak powinno być ‘w porządku’. Wypatruje tego drugiego małego chłopca tego, którego wyczuwa w pobliżu. Ruszyli wszyscy razem, ale ten drugi mały chłopiec szybko ich wyprzedził i zniknął, zostawiając tylko jego i jego siostrę. Dostrzegli go raz na skale, ale moment później stracili go z oczu. Na początku było jasno i słonecznie i był w stanie unikać wchodzenia na ostre kamienie, które rozcinają mu stopę, ale kiedy narastała ciemność, jego stopy stawały się dość mocno porozcinane, podobnie jak stopy jego siostry. Ulżyło mu kiedy znaleźli tą gładką ścieżkę, która zdaje się nie mieć końca. Nie żeby miał jakieś pojęcie gdzie powinien iść, ani cokolwiek innego. Przykłada ręce do brzuszka, kiedy ten wydaje burczący dźwięk. Robi tak nie po raz pierwszy, nie jest pewny dlaczego tak robi, ale mu się to nie podoba. Słyszy za sobą zbliżający się dźwięk i odwraca się, żeby spojrzeć. Widzi światła padające dokładnie na niego, jego siostra sięga po jego rękę. Patrzy na nią, by ją zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Odwraca się na moment w kierunku pustyni, w kierunku gdzie czuje, że jest ten drugi mały chłopiec i wyciąga do niego rękę, ale on nie podchodzi, żeby ją wziąć. Czuje jak jego siostra boi się coraz bardziej, kiedy światła zbliżają się do nich i zatrzymują się zaledwie kawałek przed nimi.
Diane: była zaskoczona, kiedy Philip ją obudził, ale podobnie jak on, ona również nie może uwierzyć w to co widzi. Dwoje małych dzieci stoi na drodze, całkiem nagich. Kiedy samochód zatrzymuje się tuż przed nimi, ona i Philip natychmiast wysiadają i podchodzą do dzieci. Zmuszając się do zachowanie spokoju, żeby ich nie wystraszyć, staje przed chłopczykiem, który mocno trzyma rękę małej dziewczynki...
„Witaj skarbie, nic ci nie jest? Gdzie twoi mamusia i tatuś?”
Ostrożnie przebiega dłonią wzdłuż ramienia chłopczyka, żeby go pocieszyć. Gdy chłopczyk dalej wpatruje się w nią szeroko otwartymi oczami...
„Skarbie, rozumiesz mnie? Jesteś ranny? Wszystko będzie dobrze. Dopilnujemy, żebyście otrzymali pomoc, dobrze? Nie musisz się bać.”
Patrzy na Philipa, który prowadzi podobną, jednostronną rozmowę z małą dziewczynką...
„Philipie, wsadźmy te dzieci do samochodu. Możesz wyjąć koc z bagażnika?”
Podnosi chłopca na ręce i wsiada z nim na tylnie siedzenie, a Philip sadza dziewczynkę po jej drugiej stronie. Sięga do małej chłodziarki turystycznej i wyciąga butelkę wody. Oferuje ją chłopczykowi...
„Proszę skarbie, musisz być spragniony.”
Bierze od niej butelkę, ale wkrótce staje się jasne, że nie ma pojęcia co z nią zrobić...
„W ten sposób skarbie, przekręcasz trochę korek i on się zdejmuje. Widzisz, to proste, a teraz napij się trochę. To tylko woda, dobra.”
Kiedy chłopczyk niepewnie przechyla butelkę, wylewa się woda, niestety niewiele z tego trafia do jego ust...
„Och, nie skarbie... pozwól, że ci pomogę. Teraz, po prostu łykaj. Nie za dużo na raz, bo się zadławisz. No, tak lepiej.”
Po tym jak malec wypija większość zawartości butelki, zakręca korek i wręcza butelkę chłopczykowi...
„Proszę skarbie, może będziesz to trzymał na wypadek, gdybyś chciał jeszcze trochę. Wezmę nową dla twojej siostry.”
Powtarza ten sam proces z dziewczynką.
Philip: z kocami w ręku, otwiera drzwi i delikatnie otula dziewczynkę kocem, drugi podaje Diane, która robi to samo z chłopcem...
„Diane, czy one wydają się ranne? Potrzebują lekarza?”
Diane: „Nie wydają się ranne. Trochę ich obejrzałam i jak na razie znalazłam tylko trochę zadrapań i rozcięć na ich stopach i kostkach. Wydaje mi się, że szli przez dłuższy czas. Myślę jednak, że mogą być w szoku. Żadne nie wypowiedziało ani słowa.”
Philip: „Cóż, dopóki wydają się w porządku, chciałbym się trochę rozejrzeć. Myślę, że musieli być w jakimś wypadku i udało im się odejść, ale mogą być inne ofiary, które potrzebują pomocy. Może spróbujesz sprowokować je by coś powiedziały? To nie potrwa długo.”
Z latarką w ręku zaczyna szukać śladów opon lub kolein na piasku, które sugerowałyby wypadek.
Diane: jako że nie udaje jej się skłonić chłopczyka do mówienie, decyduje się sprawdzić, czy uda jej się coś zdziałać z dziewczynką. Spogląda w dół na słodkiego małego aniołeczka siedzącego obok niej...
„Witaj słonko, możesz mi powiedzieć jak masz na imię? Hmmm, ja mam na imię Diane, a ty?”
Ponownie spotyka się tylko z ciszą, próbuje jeszcze raz...
„Słoneczko, gdzie jest twoja mama? Czy jest w pobliżu? Jak się nazywa twoja mama?”
Jej serce zamiera, kiedy w końcu otrzymuje odpowiedź, ale od chłopczyka i to jedno słowo, które on wymawia niemal doprowadza ją do łez.
Mały chłopiec: bardzo uważnie wsłuchiwał się we wszystkie dźwięki, które ona wydaje i zaczyna się zastanawiać, czy on mógłby zrobić to samo. Postanawia spróbować...
„Mm... mmm... mmammma”
Spogląda na nią i jest zaskoczony zabawnym wyrazem twarzy jaki ona teraz ma. Jej oczy wilgotnieją i to zaczyna spływać po jej policzku. Jest tym zaintrygowany i wyciąga rękę i dotyka tej wilgoci. Przysuwa dłoń z powrotem do swojej twarzy, żeby sprawdzić czy też jest taka w dotyku. Kiedy dotyka swojego nosa, policzka, ust, brwi, zaczyna być ciekawy czy jej są takie same. Znów wyciąga rękę w stronę jej twarzy i delikatnie przebiega dłonią wzdłuż jej nosa i policzka. Gdy dotyka jej ust, jest zaskoczony, kiedy ona złącza wargi i naciska nimi na jego palce wytwarzając cichy dźwięk. Nie wie co o tym myśleć, ale to dość miłe uczucie. Chce zrobić dla niej coś miłego i znów wydaje ten dźwięk...
„Mmmamma”
Patrzy na swoją siostrę i zastanawia się, czy ona też może wydać ten dźwięk.
Mała dziewczynka: bardzo by się bała gdyby jej brat nie był nią. Tak jak jej brat bardzo zaciekawiła ją ta pani i wszystkie te dźwięki, które ona wydaje. Czuje, że je brat chce, żeby spróbowała zrobić ten sam dźwięk co on. Marszcząc twarz z koncentracją, próbuje...
„Mmm... mmmm... mmmmama... mmmammmaaa”
Czuje jak zostaje podniesiona i wciągnięta na kolana tej pani, trzyma ją delikatne, ale pewne ramię, kiedy pani przykłada wargi do jej czoła i robi kolejny z tych cichych zabawnych dźwięków, jak te które zrobiła na palcach jej brata. Bycie w ramionach tej pani jest bardzo miłe, obejmuje ramionami panią i kładzie głowę na jej miękkiej piersi. Z tą panią w końcu zaczyna się czuć ciepło i bezpiecznie. Całe to wcześniejsze chodzenie daje efekty, ziewa, wtula się bardziej i zasypia spokojnie.
Mały chłopiec: obserwował jak jego siostra wydawała ten sam dźwięk co on i jak ta pani na to zareagowała. Ciągle nie wie co o tym myśleć, ale to się wydaje uszczęśliwiać jego siostrę. Kiedy tak siedzi patrząc na śpiącą siostrę, jego powieki zaczynają się robić coraz cięższe. Instynktownie wtula się w tą panią i wkrótce on również śpi spokojnie.
Philip: im dłużej się rozgląda tym bardziej staje się przekonany, że nie było żadnego wypadku. Co oznacza jedno, ktoś zostawił tu te dzieci celowo. Kiedy wraca do samochodu, wita go obrazek żony siedzącej z małą dziewczynką na kolanach i chłopczykiem wtulonym w jej bok, oboje mocno śpią. Bardzo cicho wsiada za kierownicę i szepcze do Diane...
„Nie znalazłem żadnych śladów. Zabierzmy je do domu i zadzwońmy po władze, żeby przeprowadzili dokładniejsze poszukiwania. Co z nimi?”
Diane: ma trudności z kontrolowaniem emocji. Kiedy ten chłopczyk powiedział ‘mama’, prawie się rozkleiła. Kiedy zrobiła to dziewczynka, rozkleiła się. Zupełnie jakby mówili jej to samo, co jej serce mówiło od chwili, kiedy tylko ich zobaczyła. {Oni mają być moimi dziećmi. Czuję to i myślę, że oni również. Z jakiego innego powodu spojrzałyby na mnie i powiedziały ‘mama’? Boże jak to możliwe? Jak mam to wyjaśnić Philipowi?} Nie chce tego przyznać, ale cieszy się, że Philip nic nie znalazł. Nie chce myśleć co się stanie, kiedy zawiadomią władze. Przecież nie znaleźli pary szczeniaczków, które chcą zatrzymać. Spędziła dość czasu z pracownikami opieki społecznej, kiedy wypełniali wnioski o adopcję, żeby wiedzieć, że co najmniej na trochę dzieci skończą w domu dziecka. Ale może Philip będzie w stanie coś w tej sprawie zrobić. Patrząc na męża ze łzami w oczach...
„Nic im nie jest, są zmęczone, ale zdrowe. Jedynym słowem jakie z nich wyciągnęłam było ‘mama’. Philipie, kiedy dojedziemy do domu, musimy o tym porozmawiać.
Philip: wyraz twarzy Diane mówi wszystko {Ona chce ich zatrzymać. Ale gdzieś muszą być krewni, którzy będą ich chcieli. Co to zrobi Diane jeśli ich zatrzymamy, pokochamy, tylko po to by ich stracić, kiedy znajdzie się ich rodzina? To ją zniszczy i mnie również.} Spoglądając do tyłu na żonę z dwójką aniołków śpiących w jej ramionach, wie że już jest za późno. {Ona już się w nich zakochała. Są cudowni. Zdaje się, że musimy poczekać i zobaczyć jak to będzie. Może to ta dwójka, o której mówiła ciocia Trudy? Hmmm, dlaczego o tym pomyślałem? Przecież nie wierzę w te nonsensy o szóstym zmyśle. Rano powinienem do niej zadzwonić i dać jej znać, że dotarliśmy bezpiecznie do domu.} Uśmiecha się czule do żony...
„Dobrze kochanie, porozmawiamy, kiedy dotrzemy do domu.”
Rusza i przez resztę drogi patrzy na licznik, żeby podać władzą dokładnie jak daleko na pustyni znaleźli te dzieci. Jego umysł w zawrotnym tempie układa wszystkie sprawy do załatwienia, prawne i wszelkie inne, którymi musi się zająć by dać żonie to, czego ona pragnie, tych dwoje dzieci śpiących w jej ramionach.
Akcja: marzec 1989, boczna droga prowadząca do Roswell
Philip: nie jest pewien dlaczego pojechał tą drogą, jedzie się nią o dwie godziny dłużej i jest bardzo opustoszała, ani jednego samochodu przez wiele kilometrów {Niezbyt dobre miejsce by mieć wypadek. Ale z całą pewnością jest tu pięknie, widać wszystkie gwiazdy. Wow, bez świateł miejskich naprawdę widać ich blask.} Wytęża oczy, starając się dostrzec co jest przed nim na drodze. Zwalnia i nie odwracając wzroku, wyciąga rękę i delikatnie potrząsa Diane by się obudziła...
„Diane, Diane obudź się. Jak ci się wydaje, co tam jest przed nami?”
Mały chłopiec: szedł i szedł rozglądając się dokoła, starając się zrozumieć co to wszystko jest. Ciągle spogląda w górę na migające światła na niebie, czuje jak coś go do nich ciągnie. Instynktownie wie, że coś jest nie w porządku, ale nie ma pojęcia jak powinno być ‘w porządku’. Wypatruje tego drugiego małego chłopca tego, którego wyczuwa w pobliżu. Ruszyli wszyscy razem, ale ten drugi mały chłopiec szybko ich wyprzedził i zniknął, zostawiając tylko jego i jego siostrę. Dostrzegli go raz na skale, ale moment później stracili go z oczu. Na początku było jasno i słonecznie i był w stanie unikać wchodzenia na ostre kamienie, które rozcinają mu stopę, ale kiedy narastała ciemność, jego stopy stawały się dość mocno porozcinane, podobnie jak stopy jego siostry. Ulżyło mu kiedy znaleźli tą gładką ścieżkę, która zdaje się nie mieć końca. Nie żeby miał jakieś pojęcie gdzie powinien iść, ani cokolwiek innego. Przykłada ręce do brzuszka, kiedy ten wydaje burczący dźwięk. Robi tak nie po raz pierwszy, nie jest pewny dlaczego tak robi, ale mu się to nie podoba. Słyszy za sobą zbliżający się dźwięk i odwraca się, żeby spojrzeć. Widzi światła padające dokładnie na niego, jego siostra sięga po jego rękę. Patrzy na nią, by ją zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Odwraca się na moment w kierunku pustyni, w kierunku gdzie czuje, że jest ten drugi mały chłopiec i wyciąga do niego rękę, ale on nie podchodzi, żeby ją wziąć. Czuje jak jego siostra boi się coraz bardziej, kiedy światła zbliżają się do nich i zatrzymują się zaledwie kawałek przed nimi.
Diane: była zaskoczona, kiedy Philip ją obudził, ale podobnie jak on, ona również nie może uwierzyć w to co widzi. Dwoje małych dzieci stoi na drodze, całkiem nagich. Kiedy samochód zatrzymuje się tuż przed nimi, ona i Philip natychmiast wysiadają i podchodzą do dzieci. Zmuszając się do zachowanie spokoju, żeby ich nie wystraszyć, staje przed chłopczykiem, który mocno trzyma rękę małej dziewczynki...
„Witaj skarbie, nic ci nie jest? Gdzie twoi mamusia i tatuś?”
Ostrożnie przebiega dłonią wzdłuż ramienia chłopczyka, żeby go pocieszyć. Gdy chłopczyk dalej wpatruje się w nią szeroko otwartymi oczami...
„Skarbie, rozumiesz mnie? Jesteś ranny? Wszystko będzie dobrze. Dopilnujemy, żebyście otrzymali pomoc, dobrze? Nie musisz się bać.”
Patrzy na Philipa, który prowadzi podobną, jednostronną rozmowę z małą dziewczynką...
„Philipie, wsadźmy te dzieci do samochodu. Możesz wyjąć koc z bagażnika?”
Podnosi chłopca na ręce i wsiada z nim na tylnie siedzenie, a Philip sadza dziewczynkę po jej drugiej stronie. Sięga do małej chłodziarki turystycznej i wyciąga butelkę wody. Oferuje ją chłopczykowi...
„Proszę skarbie, musisz być spragniony.”
Bierze od niej butelkę, ale wkrótce staje się jasne, że nie ma pojęcia co z nią zrobić...
„W ten sposób skarbie, przekręcasz trochę korek i on się zdejmuje. Widzisz, to proste, a teraz napij się trochę. To tylko woda, dobra.”
Kiedy chłopczyk niepewnie przechyla butelkę, wylewa się woda, niestety niewiele z tego trafia do jego ust...
„Och, nie skarbie... pozwól, że ci pomogę. Teraz, po prostu łykaj. Nie za dużo na raz, bo się zadławisz. No, tak lepiej.”
Po tym jak malec wypija większość zawartości butelki, zakręca korek i wręcza butelkę chłopczykowi...
„Proszę skarbie, może będziesz to trzymał na wypadek, gdybyś chciał jeszcze trochę. Wezmę nową dla twojej siostry.”
Powtarza ten sam proces z dziewczynką.
Philip: z kocami w ręku, otwiera drzwi i delikatnie otula dziewczynkę kocem, drugi podaje Diane, która robi to samo z chłopcem...
„Diane, czy one wydają się ranne? Potrzebują lekarza?”
Diane: „Nie wydają się ranne. Trochę ich obejrzałam i jak na razie znalazłam tylko trochę zadrapań i rozcięć na ich stopach i kostkach. Wydaje mi się, że szli przez dłuższy czas. Myślę jednak, że mogą być w szoku. Żadne nie wypowiedziało ani słowa.”
Philip: „Cóż, dopóki wydają się w porządku, chciałbym się trochę rozejrzeć. Myślę, że musieli być w jakimś wypadku i udało im się odejść, ale mogą być inne ofiary, które potrzebują pomocy. Może spróbujesz sprowokować je by coś powiedziały? To nie potrwa długo.”
Z latarką w ręku zaczyna szukać śladów opon lub kolein na piasku, które sugerowałyby wypadek.
Diane: jako że nie udaje jej się skłonić chłopczyka do mówienie, decyduje się sprawdzić, czy uda jej się coś zdziałać z dziewczynką. Spogląda w dół na słodkiego małego aniołeczka siedzącego obok niej...
„Witaj słonko, możesz mi powiedzieć jak masz na imię? Hmmm, ja mam na imię Diane, a ty?”
Ponownie spotyka się tylko z ciszą, próbuje jeszcze raz...
„Słoneczko, gdzie jest twoja mama? Czy jest w pobliżu? Jak się nazywa twoja mama?”
Jej serce zamiera, kiedy w końcu otrzymuje odpowiedź, ale od chłopczyka i to jedno słowo, które on wymawia niemal doprowadza ją do łez.
Mały chłopiec: bardzo uważnie wsłuchiwał się we wszystkie dźwięki, które ona wydaje i zaczyna się zastanawiać, czy on mógłby zrobić to samo. Postanawia spróbować...
„Mm... mmm... mmammma”
Spogląda na nią i jest zaskoczony zabawnym wyrazem twarzy jaki ona teraz ma. Jej oczy wilgotnieją i to zaczyna spływać po jej policzku. Jest tym zaintrygowany i wyciąga rękę i dotyka tej wilgoci. Przysuwa dłoń z powrotem do swojej twarzy, żeby sprawdzić czy też jest taka w dotyku. Kiedy dotyka swojego nosa, policzka, ust, brwi, zaczyna być ciekawy czy jej są takie same. Znów wyciąga rękę w stronę jej twarzy i delikatnie przebiega dłonią wzdłuż jej nosa i policzka. Gdy dotyka jej ust, jest zaskoczony, kiedy ona złącza wargi i naciska nimi na jego palce wytwarzając cichy dźwięk. Nie wie co o tym myśleć, ale to dość miłe uczucie. Chce zrobić dla niej coś miłego i znów wydaje ten dźwięk...
„Mmmamma”
Patrzy na swoją siostrę i zastanawia się, czy ona też może wydać ten dźwięk.
Mała dziewczynka: bardzo by się bała gdyby jej brat nie był nią. Tak jak jej brat bardzo zaciekawiła ją ta pani i wszystkie te dźwięki, które ona wydaje. Czuje, że je brat chce, żeby spróbowała zrobić ten sam dźwięk co on. Marszcząc twarz z koncentracją, próbuje...
„Mmm... mmmm... mmmmama... mmmammmaaa”
Czuje jak zostaje podniesiona i wciągnięta na kolana tej pani, trzyma ją delikatne, ale pewne ramię, kiedy pani przykłada wargi do jej czoła i robi kolejny z tych cichych zabawnych dźwięków, jak te które zrobiła na palcach jej brata. Bycie w ramionach tej pani jest bardzo miłe, obejmuje ramionami panią i kładzie głowę na jej miękkiej piersi. Z tą panią w końcu zaczyna się czuć ciepło i bezpiecznie. Całe to wcześniejsze chodzenie daje efekty, ziewa, wtula się bardziej i zasypia spokojnie.
Mały chłopiec: obserwował jak jego siostra wydawała ten sam dźwięk co on i jak ta pani na to zareagowała. Ciągle nie wie co o tym myśleć, ale to się wydaje uszczęśliwiać jego siostrę. Kiedy tak siedzi patrząc na śpiącą siostrę, jego powieki zaczynają się robić coraz cięższe. Instynktownie wtula się w tą panią i wkrótce on również śpi spokojnie.
Philip: im dłużej się rozgląda tym bardziej staje się przekonany, że nie było żadnego wypadku. Co oznacza jedno, ktoś zostawił tu te dzieci celowo. Kiedy wraca do samochodu, wita go obrazek żony siedzącej z małą dziewczynką na kolanach i chłopczykiem wtulonym w jej bok, oboje mocno śpią. Bardzo cicho wsiada za kierownicę i szepcze do Diane...
„Nie znalazłem żadnych śladów. Zabierzmy je do domu i zadzwońmy po władze, żeby przeprowadzili dokładniejsze poszukiwania. Co z nimi?”
Diane: ma trudności z kontrolowaniem emocji. Kiedy ten chłopczyk powiedział ‘mama’, prawie się rozkleiła. Kiedy zrobiła to dziewczynka, rozkleiła się. Zupełnie jakby mówili jej to samo, co jej serce mówiło od chwili, kiedy tylko ich zobaczyła. {Oni mają być moimi dziećmi. Czuję to i myślę, że oni również. Z jakiego innego powodu spojrzałyby na mnie i powiedziały ‘mama’? Boże jak to możliwe? Jak mam to wyjaśnić Philipowi?} Nie chce tego przyznać, ale cieszy się, że Philip nic nie znalazł. Nie chce myśleć co się stanie, kiedy zawiadomią władze. Przecież nie znaleźli pary szczeniaczków, które chcą zatrzymać. Spędziła dość czasu z pracownikami opieki społecznej, kiedy wypełniali wnioski o adopcję, żeby wiedzieć, że co najmniej na trochę dzieci skończą w domu dziecka. Ale może Philip będzie w stanie coś w tej sprawie zrobić. Patrząc na męża ze łzami w oczach...
„Nic im nie jest, są zmęczone, ale zdrowe. Jedynym słowem jakie z nich wyciągnęłam było ‘mama’. Philipie, kiedy dojedziemy do domu, musimy o tym porozmawiać.
Philip: wyraz twarzy Diane mówi wszystko {Ona chce ich zatrzymać. Ale gdzieś muszą być krewni, którzy będą ich chcieli. Co to zrobi Diane jeśli ich zatrzymamy, pokochamy, tylko po to by ich stracić, kiedy znajdzie się ich rodzina? To ją zniszczy i mnie również.} Spoglądając do tyłu na żonę z dwójką aniołków śpiących w jej ramionach, wie że już jest za późno. {Ona już się w nich zakochała. Są cudowni. Zdaje się, że musimy poczekać i zobaczyć jak to będzie. Może to ta dwójka, o której mówiła ciocia Trudy? Hmmm, dlaczego o tym pomyślałem? Przecież nie wierzę w te nonsensy o szóstym zmyśle. Rano powinienem do niej zadzwonić i dać jej znać, że dotarliśmy bezpiecznie do domu.} Uśmiecha się czule do żony...
„Dobrze kochanie, porozmawiamy, kiedy dotrzemy do domu.”
Rusza i przez resztę drogi patrzy na licznik, żeby podać władzą dokładnie jak daleko na pustyni znaleźli te dzieci. Jego umysł w zawrotnym tempie układa wszystkie sprawy do załatwienia, prawne i wszelkie inne, którymi musi się zająć by dać żonie to, czego ona pragnie, tych dwoje dzieci śpiących w jej ramionach.
AN: Oops. Nie wiem jak to sie stało, ale byłam przekonana, że już skończyłam zamieszczać to opowiadanie. Bardzo przepraszam. Teraz już będzie codziennie.
<center>ROZDZIAŁ 3</center>
Akcja: ta sama noc, w samochodzie Evansów
Philip: ma trudności ze skoncentrowaniem na drodze, ciągle zerka w lusterko wsteczne, by zobaczyć co się dzieje na tylnim siedzeniu. Martwi się jak to się wszystko skończy. Wjeżdżając na podjazd przed domem, mówi do żony...
„Diane, jesteśmy na miejscu. Dojechaliśmy do domu.”
Diane: delikatnie przyłożyła policzek do czubka głowy dziewczynki. Oboje mocno spali w drodze do domu. Była tak zajęta myśleniem o dzieciach, że nie zauważyła iż dojechali do domu, dopóki nie usłyszała męża. Przygotowuje się, żeby wysiąść...
„Philipie weź chłopczyka skoro ja już trzymam małą.”
Czeka aż śpiący malec znajduje się bezpiecznie w ramionach Philipa, zanim ostrożnie wysiada z własnym cennym ciężarem. Po wejściu do domu idzie od razu do ich sypialni, podnosi narzutę i kołdrę, po czym delikatnie kładzie dziewczynkę na łóżku. Philip robi to samo z chłopczykiem. Po cichu otula ich kołdrą i całuje ich oboje w główki. Ociąga się z zostawieniem ich samych. Zapala światło w łazience i zostawia drzwi trochę uchylone, żeby mogli widzieć gdyby się obudzili i ma nadzieję, że nie będą wystraszeni. Jeszcze raz patrzy z tęsknotą na śpiące aniołki, po czym idzie przyłączyć się do męża, który rozmawia w kuchni przez telefon.
Philip: rozmawia przez telefon z zastępcą szeryfa...
„Tak panie władzo, byli sami na pustyni. Na starej szosie do Albuuequerque... tak, znam. Wyzerowałem licznik, to było dokładnie 83,5 kilometra od naszego domu... nie, wydają się być w dobrym stanie... nic, ani słowa... nie udało nam się nawet wyciągnąć z nich ich imion... dobrze, do zobaczenia za kilka minut.”
Odwraca się do żony...
„Policja wkrótce tu będzie. Jak one się mają?”
Diane: włączając ekspres do kawy...
„Ciągle śpią. Philipie, myślisz, że one wcale nie miały wypadku, prawda? No bo przecież miałyby jakieś siniaki i zadrapania, prawda?”
Philip: siada przy stole kuchennym. Wreszcie zaczyna rozmowę, która na zawsze odmieni ich życie...
„Tak właśnie myślę, podobnie jak ty. Mam przeczucie, że ta dwójka została porzucona i nikt po nich nie wróci.”
Patrzy na żonę, kiedy siada obok niego przy stole...
„Diane o czym myślisz? Co chcesz zrobić?”
Diane: poświęca chwilę na wysłuchanie tego, co mówi jej serce. Z pełnym nadziei uśmiechem...
„Chcę ich Philipie. To coś więcej, one nas potrzebują. My potrzebujemy ich. Jest w nich coś specjalnego. Przez cokolwiek one przeszły, wiem, że potrzebują nas, żeby sobie z tym poradzić.”
Słyszy, że kawa jest gotowa, więc wstaje i nalewa im obojgu po kubku.
Philip: myśli o tym, co powiedziała żona. Wśród jego emocji i myśli panuje chaos. {Dlaczego ona żywi do nich tak sile uczucia? I ja też? Co jeśli się mylimy? Jak byśmy znieśli utratę ich? Najwyraźniej mają za sobą jakieś traumatyczne wydarzenia, dlaczego wydaje jej, że to my możemy im pomóc? Czy jesteśmy na to gotowi? To drastycznie zmieni nasze życie, nasz małżeństwo, czy jesteśmy dość silni by to zrobić?} Na końcu pojawia się jeszcze jedno pytanie. {Skąd ciocia Trudy wiedziała, że to się stanie?} Patrząc na żonę...
„Dlaczego, dlaczego żywisz do nich tak silne uczucia? Zdajesz sobie sprawę, że to nie będzie proste. Musielibyśmy dowieść przed sądem, że oni zostali porzuceni, a potem jeszcze proces adopcyjny. To też nie będzie trwało krótko. Dodatkowo, są jeszcze koszty. Będziemy musieli zatrudnić dobrego prawnika, specjalizującego się w prawie rodzinnym. Sąd sprawdzi całe nasze życie, naszą przeszłość, finanse i nasze małżeństwo. Jesteś gotowa na to wszystko? Nie zapominaj, że może się skończyć tak, iż stracimy ich, jeśli odnajdą ich rodzinę. Mogłabyś znieść utratę ich?”
Przerywa mu dzwonek do drzwi...
„Pomyśl o tym Diane? Otworzę drzwi.”
Mały chłopiec: usłyszał jakiś hałas, coś jakby ‘ding dong’, to go obudziło. Rozgląda się pośród nowego otoczenia. Jest trochę zaalarmowany, bo coś jest źle, coś jest inaczej. Patrzy w bok na siostrę, która ciągle śpi i zdaje sobie sprawę z tego co czuje, a raczej czego nie czuje. Drugi mały chłopiec, nie czuje tego drugiego małego chłopca. Niespokojnie rozgląda się dookoła po tych wszystkich nieznanych rzeczach i zaczyna się denerwować. Jego myśli wracają do tamtej miłej pani i jak bezpiecznie się przy niej czuł. Nagle wie, że ona jest blisko, czuje jej zapach, czuje jej ciepło i ją. Naprawdę chce, żeby ona była przy nim, zaczyna się bać. Robi jedyną rzecz, jaka przychodzi mu do głowy, żeby ją tu ściągnąć. Testuje trochę możliwości swoich płuc...
„Mmammmooo, mammo, mamo!”
Czuje ulgę, kiedy słyszy, że ona idzie.
Diane: powoli piła swoją kawę, myśląc o tym wszystkim co powiedział Philip, kiedy usłyszała żałosne wołanie. Szybko przebiega obok nowego szeryfa, który właśnie przybył, zwalnia i spokojnie wchodzi do sypialni, uśmiechając się ciepło do chłopczyka. Siada na łóżku, podnosi go i sadza sobie na kolanach...
„Szyy, wszystko w porządku skarbie. Wiem, że budzenie się w obcym miejscy jest straszne. Ale wszystko w porządku, jestem tu.”
Zaczyna go delikatnie kołysać w swoich ramionach. Spogląda na dziewczynkę, którą obudziły krzyki brata. Wyciąga rękę i przyciąga ją do siebie, by jej też zapewnić pocieszenie. Po paru minutach oboje wydają się spokojniejsi. Słyszy bardzo charakterystyczny dźwięk dochodzący od małego chłopca, uśmiecha się i masuje jego brzuszek...
„Czy to twój brzuszek robi tyle hałasu? Chciałbyś coś zjeść? Hmm, macie ulubioną potrawę?”
Zwraca oczy na małą dziewczynkę...
„A co z tobą? Założę się, że też jesteś głodna, prawda? Teraz, co wy dwoje lubicie jeść? Może pójdziemy do kuchni i zobaczymy co mamy, dobrze? Ale może powinniśmy coś na siebie założyć. Nie możemy pozwolić, żebyście wy dwoje chodzili cały czas nago, no nie?”
Trzymając je ze ręce dwójkę odzianych w t-shirty maluchów, prowadzi ich do kuchni. Zastaje męża omawiającego wydarzenia tego wieczora z szeryfem...
„Zobaczcie, kto się obudził. Są głodni, więc pomyślałam, że zobaczymy co znajdziemy dla nich do jedzenia.”
Przegląda zawartość szafek i lodówki, które są niespotykanie puste, jako że przez ostatni tydzień byli poza miastem. Jej wzrok pada na słoiczek z galaretką. Spogląda w dół na maluchy, które podczas jej szybkich poszukiwań, trzymały się blisko...
„Co powiecie na kanapki z masłem orzechowym i galaretką? Jak wam się wydaje?”
Otrzymuje odpowiedz, jakiej oczekiwała, dwie pary szeroko otwartych oczu. Szybko wyjmuje składniki i zaczyna przygotowywać kanapki.
Szeryf Valenti: patrzy jak dzieci lgną do Diane Evans, podczas gdy przygotowuje ona kanapki. Przypadki porzucenia są dla niego ciężkie, jako że uderzają zbyt blisko domu. Nigdy nie przypuszczał, że jego żona i matka jego dziecka, tak po prostu spakuje się i wyjedzie, ale tak właśnie zrobiła. Ale to jest gorsze. Ta dwójka została porzucona pośrodku pustkowia i pozostawiona swojemu losowi. Był zszokowany, kiedy Philip Evans powiedział mu gdzie dokładnie ich znalazł. Ta droga jest rzadko używana, do diaska nawet policja nieczęsto tam patroluje. Gdyby nie Evansowie, te dzieci byłyby w poważnych tarapatach. Nie, ktokolwiek ich zostawił, chciał, żeby zwyczajnie zniknęły. To gorsze niż zwyczajne porzucenie. Definitywnie chce znaleźć tych ludzi, żeby dostali to na co zasługują. Kiedy patrzy jak dzieci jedzą, odzywa się jego krótkofalówka...
„Benson, co znalazłeś.”
Zastępca szeryfa Benson: „Szeryfie, jesteśmy w miejscu, gdzie ich znaleziono. Ale nic tu nie ma. Poczekamy na przybycie psów. Wysłałem radiowóz w każdym kierunku, żeby zobaczyli czy na coś natrafią. Nie wiadomo jak daleko zaszły dzieci. Wkrótce wstanie słońce, więc będzie łatwiej coś dostrzec.”
Szeryf Valenti: „Dziękuję Benson, informuje mnie na bieżąco.”
Instynkt mówi mu, że nie znajdą żadnego wypadku. Nie ma wypadku do znalezienia. Kiedy Diane Evans dogląda dzieci, puka Philipa w ramię, by zwrócić na siebie jego uwagę. Przechodzą obaj do salonu...
„Jest pan pewien, że dzieci nic nie powiedziały, zupełnie nic? Czy nic więcej nie przychodzi panu do głowy? Nawet najmniejszy szczegół może bardzo pomóc.”
Philip: kręci głową ze smutkiem...
„Nie, proszę mi wierzyć, chciałbym mieć coś więcej do powiedzenia. Muszę zauważyć, że mam silne poczucie iż nie było żadnego wypadku. Nie jestem nawet w stanie wyrazić jaki jestem z tego powodu wściekły. Ta dwójka, to niesamowicie słodkie dzieciaki. Trudno teraz będzie oddzielić je od Diane. Kiedy zjawi się tu opieka społeczna?”
Szeryf Valenti: „Powinni tu być lada moment. Pańska żona wydaje się być bardzo przywiązana do tej dwójki. Ale proszę się nie martwić, znajdziemy dla nich dobre domy, do czasu odnalezienie ich rodziny. Nawet jeśli ich rodzice nie wchodzą w grę, muszą mieć dziadków, lub kogoś kto będzie ich chciał.”
Philip: spogląda w stronę kuchni, gdzie Diane dogląda dzieci...
„Szeryfie, my byśmy chcieli ich wziąć.”
Szeryf Valenti: również przygląda się scenie rozgrywającej się w kuchni...
„Założę się, że byście chcieli. Znam paru ludzi, którzy mogą być w stanie przyspieszyć trochę sprawy. Ale dziś rano dzieci muszą zostać oddane opiece społecznej. Musimy się upewnić, że nic im nie jest i cóż... powiedział pan, że kiedy ich znaleźliście nie mieli na sobie żadnych ubrań. Na świecie jest wielu chorych zboczeńców. Musimy się upewnić, że nie zostali skrzywdzeni.”
Philip: myślał już o tym, co sugeruje szeryf, ale coś mu mówi, że tak nie było. Znów słyszy dzwonek do drzwi i wie, że dla wszystkich to będzie trudna scena. Obawia się tego, kiedy powoli idzie do drzwi...
„Witam, jestem Philip Evans. Proszę wejść.”
Pracownica opieki społecznej: „Dzień dobry, jestem Keesha Thomson. Rozumiem, że dzisiaj w nocy znalazł pan dwoje małych dzieci. Gdzie one są?”
Philip: nieoczekiwanie czuje suchość w gardle. Wydobycie głosu jest niemal bolesne...
„Są tutaj, w kuchni z moją żoną.”
Prowadzi ją do kuchni, próbuje odchrząknąć...
„Ahem, Diane to jest Keesha Thomson z opieki społecznej. Ona... ona... jest tu po dzieci.”
Natychmiast podchodzi do żony i przytula ją. Pomaga jej usiąść przy stole obok dzieci.
Mała dziewczynka: wszyscy ci ludzie zaczynają ją denerwować i chciałaby, żeby wszyscy sobie poszli. Poza mamą i tym miłym panem z wcześniej, on może zostać. Pojawienie się tej nowej pani denerwuje mamę, nie podoba jej się to. Patrzy na brata. Ta nowa pani wydaje w jego kierunku jakieś dźwięki i próbuje złapać go za rękę, ale on jej na to nie pozwala. Czuje jaki zdenerwowany staje się jej brat. Ta pani schyla się i podnosi się go. Zaczyna płakać kiedy jej brat wyrywa się i woła „Mamo.”
Diane: jest bliska ataku paniki. Nie jest jeszcze na to gotowa, zwraca się do męża po pomoc...
„Philipie?”
Philip: jest równie zdenerwowany jak jego żona. Szybko podchodzi i zabiera chłopca z ramion tej kobiety. Czuje ulgę, że chłopiec przestaje się wyrywać i uspokaja się, jego krzyki i płacz mieniły się teraz w czkawkę...
„Szyy, wszystko dobrze malutki. Ona nie chce cię skrzywdzić. Szyy już dobrze, uspokój się.”
Spogląda na pannę Thomson...
„Czy może nam pani dać parę minut? Dzieci sporo przeszły i zaufały mnie i mojej żonie. Proszę pozwolić nam ich trochę uspokoić, dobrze?”
Odwraca się do żony, która trzyma w ramionach dziewczynkę, kołysząc ją w przód i w tył... „Diane, musimy pozostać spokojni. Wiem, że to trudne, ale musimy bo inaczej będzie to dla nich jeszcze trudniejsze.”
Diane: całuje dziewczynkę w czubek głowy...
„Wiem. Wiem. Tylko parę minut i myślę, że wtedy będę w stanie to zrobić.”
Philip: siada i sadza sobie chłopca na kolanach. Kiedy maluch spogląda na niego z mokrymi od łez policzkami i czerwonymi oczami...
„W porządku malutki, musimy porozmawiać. Wie, że się boisz, ale musisz jeszcze trochę dłużej być dużym chłopcem i zaopiekować się siostrą. Możesz to zrobić? Widzisz, ta miła pani chce się upewnić, że tobie i twojej siostrze nic nie jest, więc zabierze was oboje na badanie. Nie ma się czego bać. Wiem, że dasz radę to zrobić. Do tej pory tak dobrze się o nią troszczyłeś i to tylko jeszcze kilka dni. Potem zostaniecie zabrani do miłego miejsca, gdzie jest mnóstwo zabawek i dzieci z którymi będziecie mogli się bawić. Prawda, że fajnie? Potem za parę dni Diane i ja przyjdziemy was zobaczyć. I jeśli wszystko się uda to może ty i twoja siostra będziecie mogli tu wrócić i zostać z nimi na jakiś czas. Chciałbyś tego?”
Patrząc w na tą słodką twarz, tak pełną zaufania, wie, że zrobi co w jego mocy, żeby dotrzymać danego mu słowa. Mocno go przytula i całuje w czoło i zostaje nagrodzony, kiedy czuje jak ramiona chłopczyka oplatają jego szyję i maluch oddaje uścisk.
Keesha Thomson: nie chce przeszkadza w ich pożegnaniu, najwyraźniej tym ludziom bardzo zależy na tych dzieciach, ale chce już ruszać...
„Panie Evans, czy zna pan ich imiona?”
Philip: ciągle trzyma chłopczyka na kolanach...
„Nie, nie powiedziały. Tak naprawdę, to jedynym słowem jakie wypowiedziały jest ‘mama’.”
Kaasha Thomson: „Rozumiem. Cóż, musimy je jakoś nazwać. Nie chciałabym wpisać ich jako John i Jane Doe.”
Diane: pełnym nadziei tonem...
„Czy byłoby możliwe nazwać ich Max i Isabel. Zawsze... zawsze lubiliśmy te imiona i jakoś wydają się właściwe. Oczywiście dopóki nie poznamy ich prawdziwych imion?”
Keesha Thomson: „Nie widzę przeszkód i brzmi to lepiej niż John i Jane, nieprawda? Um... wiem, że to trudne, ale te dzieci trzeba przebadać i przed przyjazdem tu zadzwoniłam do lekarza i ma czas dziś rano, więc im szybciej to załatwimy, tym szybciej będziemy mogli ich gdzieś umieścić.”
Szeryf Valenti: przez cały czas po cichu obserwował i bardzo chciałby, żeby te dzieci mogły zostać z Evansami. Postanawia zadzwonić do swoich znajomych, by dowiedzieć się jak szybko będzie można naprawić tą sytuację.
Diane: pozostaje spokojna przez cały czas, kiedy to wsadzają dzieci do samochodu. Kiedy zapina pasy dziewczynki, która nazywa się teraz Isabel, czuje jak malutkie ramiona oplatają się wokół jej szyi w ostatnim uścisku i słyszy jak mała szepcze jej do ucha „Mamo”, ciągle powstrzymuje się od płaczu. Daje dziewczynce całusa i mówi...
„A teraz bądź grzeczna i opiekuj się swoim bratem Maxem, dobrze? Wkrótce się zobaczymy kochanie.”
Zamyka drzwi samochodu i razem z Philipem machają im na pożegnanie, kiedy samochód odjeżdża z podjazdu.
Philip: bierze żonę w ramiona i składa jej obietnicę...
„Wkrótce ich odzyskamy. Zadzwonię do Marka Hoffmana i umówię się na spotkanie. To najlepszy adwokat od prawa rodzinnego w mieście. Obiecuję, że to tylko parę dni. Ale masz duży projekt, którym musisz się zająć.”
Diane: nie wie o co chodzi...
„Co? Jaki projekt?”
Philip: uśmiecha się...
„Musimy przygotować dla nich rzeczy. Mebelki, ubrania, zabawki, wszystkie te rzeczy, no i jeszcze wszelkie potrzebne dokumenty i nie mamy na to zbyt wiele czasu.”
Diane: uśmiecha się przez łzy...
„Och, Philipie, kocham cię. Dziękuję.”
Akcja: Dom Dziecka, pięć dni później, późne popołudnie
Diane: przez ostatni tydzień w jej życiu panował chaos, nie wspominając nawet o dzikiej przejażdżce emocjonalnej. Najniższym punktem był poniedziałkowy ranek, kiedy to trzeba było oddać dzieci. Ale jej nadzieje zaczęły rosnąć kilka godzin późnej, po popołudniowej rozmowie z ich prawnikiem. Wtorek był mieszanką wzniesień i upadków, dzieci zdawały się zdrowe, ale testy medyczne były jakieś dziwne i nikt nie mógł zrozumieć o co chodzi. Środa była taka sama, dzieci zostały ponownie zbadane, ale skończyło się na wzroście, kiedy lekarz oświadczył, że są zdrowe, testy były dziwne, ale nie mogli znaleźć nic co byłoby dokładnie źle. Czwartek kolejny dół, kiedy terapeuta zajmujący się mową, uznał iż dzieci powinny trafić do kogoś, kto ma doświadczenie z radzeniem sobie z dziećmi z którymi była utrudniona komunikacja. Ale ostatecznie przyznał, że wydają się bardzo szybko uczyć mówić i w ‘normalnym’ domu poradzą sobie równie dobrze. Dzisiejszy dzień, piątek, był najbardziej szaleńczy i na samym szczycie. Wcześnie rano zadzwonił do nich Mark Hoffman i powiedział, że przyznano im tymczasową opiekę i by być gotowym odebrać dzieci dziś po południu. I teraz ona i Philip są tu po swoje dzieci. Wchodzą na plac zabaw i natychmiast ich dostrzegają. Robią babki w piasku. Po raz pierwszy ma przyjemność i radość przywołać do siebie swojego syna i córkę...
„Max, Isabel, chodźcie tu skarby?”
Oboje dzieci spoglądają w górę słysząc swoje imiona i z dużymi uśmiechami na twarzach i rozpostartymi ramionami biegną do niej wołając...”Mamo.”
<center>ROZDZIAŁ 3</center>
Akcja: ta sama noc, w samochodzie Evansów
Philip: ma trudności ze skoncentrowaniem na drodze, ciągle zerka w lusterko wsteczne, by zobaczyć co się dzieje na tylnim siedzeniu. Martwi się jak to się wszystko skończy. Wjeżdżając na podjazd przed domem, mówi do żony...
„Diane, jesteśmy na miejscu. Dojechaliśmy do domu.”
Diane: delikatnie przyłożyła policzek do czubka głowy dziewczynki. Oboje mocno spali w drodze do domu. Była tak zajęta myśleniem o dzieciach, że nie zauważyła iż dojechali do domu, dopóki nie usłyszała męża. Przygotowuje się, żeby wysiąść...
„Philipie weź chłopczyka skoro ja już trzymam małą.”
Czeka aż śpiący malec znajduje się bezpiecznie w ramionach Philipa, zanim ostrożnie wysiada z własnym cennym ciężarem. Po wejściu do domu idzie od razu do ich sypialni, podnosi narzutę i kołdrę, po czym delikatnie kładzie dziewczynkę na łóżku. Philip robi to samo z chłopczykiem. Po cichu otula ich kołdrą i całuje ich oboje w główki. Ociąga się z zostawieniem ich samych. Zapala światło w łazience i zostawia drzwi trochę uchylone, żeby mogli widzieć gdyby się obudzili i ma nadzieję, że nie będą wystraszeni. Jeszcze raz patrzy z tęsknotą na śpiące aniołki, po czym idzie przyłączyć się do męża, który rozmawia w kuchni przez telefon.
Philip: rozmawia przez telefon z zastępcą szeryfa...
„Tak panie władzo, byli sami na pustyni. Na starej szosie do Albuuequerque... tak, znam. Wyzerowałem licznik, to było dokładnie 83,5 kilometra od naszego domu... nie, wydają się być w dobrym stanie... nic, ani słowa... nie udało nam się nawet wyciągnąć z nich ich imion... dobrze, do zobaczenia za kilka minut.”
Odwraca się do żony...
„Policja wkrótce tu będzie. Jak one się mają?”
Diane: włączając ekspres do kawy...
„Ciągle śpią. Philipie, myślisz, że one wcale nie miały wypadku, prawda? No bo przecież miałyby jakieś siniaki i zadrapania, prawda?”
Philip: siada przy stole kuchennym. Wreszcie zaczyna rozmowę, która na zawsze odmieni ich życie...
„Tak właśnie myślę, podobnie jak ty. Mam przeczucie, że ta dwójka została porzucona i nikt po nich nie wróci.”
Patrzy na żonę, kiedy siada obok niego przy stole...
„Diane o czym myślisz? Co chcesz zrobić?”
Diane: poświęca chwilę na wysłuchanie tego, co mówi jej serce. Z pełnym nadziei uśmiechem...
„Chcę ich Philipie. To coś więcej, one nas potrzebują. My potrzebujemy ich. Jest w nich coś specjalnego. Przez cokolwiek one przeszły, wiem, że potrzebują nas, żeby sobie z tym poradzić.”
Słyszy, że kawa jest gotowa, więc wstaje i nalewa im obojgu po kubku.
Philip: myśli o tym, co powiedziała żona. Wśród jego emocji i myśli panuje chaos. {Dlaczego ona żywi do nich tak sile uczucia? I ja też? Co jeśli się mylimy? Jak byśmy znieśli utratę ich? Najwyraźniej mają za sobą jakieś traumatyczne wydarzenia, dlaczego wydaje jej, że to my możemy im pomóc? Czy jesteśmy na to gotowi? To drastycznie zmieni nasze życie, nasz małżeństwo, czy jesteśmy dość silni by to zrobić?} Na końcu pojawia się jeszcze jedno pytanie. {Skąd ciocia Trudy wiedziała, że to się stanie?} Patrząc na żonę...
„Dlaczego, dlaczego żywisz do nich tak silne uczucia? Zdajesz sobie sprawę, że to nie będzie proste. Musielibyśmy dowieść przed sądem, że oni zostali porzuceni, a potem jeszcze proces adopcyjny. To też nie będzie trwało krótko. Dodatkowo, są jeszcze koszty. Będziemy musieli zatrudnić dobrego prawnika, specjalizującego się w prawie rodzinnym. Sąd sprawdzi całe nasze życie, naszą przeszłość, finanse i nasze małżeństwo. Jesteś gotowa na to wszystko? Nie zapominaj, że może się skończyć tak, iż stracimy ich, jeśli odnajdą ich rodzinę. Mogłabyś znieść utratę ich?”
Przerywa mu dzwonek do drzwi...
„Pomyśl o tym Diane? Otworzę drzwi.”
Mały chłopiec: usłyszał jakiś hałas, coś jakby ‘ding dong’, to go obudziło. Rozgląda się pośród nowego otoczenia. Jest trochę zaalarmowany, bo coś jest źle, coś jest inaczej. Patrzy w bok na siostrę, która ciągle śpi i zdaje sobie sprawę z tego co czuje, a raczej czego nie czuje. Drugi mały chłopiec, nie czuje tego drugiego małego chłopca. Niespokojnie rozgląda się dookoła po tych wszystkich nieznanych rzeczach i zaczyna się denerwować. Jego myśli wracają do tamtej miłej pani i jak bezpiecznie się przy niej czuł. Nagle wie, że ona jest blisko, czuje jej zapach, czuje jej ciepło i ją. Naprawdę chce, żeby ona była przy nim, zaczyna się bać. Robi jedyną rzecz, jaka przychodzi mu do głowy, żeby ją tu ściągnąć. Testuje trochę możliwości swoich płuc...
„Mmammmooo, mammo, mamo!”
Czuje ulgę, kiedy słyszy, że ona idzie.
Diane: powoli piła swoją kawę, myśląc o tym wszystkim co powiedział Philip, kiedy usłyszała żałosne wołanie. Szybko przebiega obok nowego szeryfa, który właśnie przybył, zwalnia i spokojnie wchodzi do sypialni, uśmiechając się ciepło do chłopczyka. Siada na łóżku, podnosi go i sadza sobie na kolanach...
„Szyy, wszystko w porządku skarbie. Wiem, że budzenie się w obcym miejscy jest straszne. Ale wszystko w porządku, jestem tu.”
Zaczyna go delikatnie kołysać w swoich ramionach. Spogląda na dziewczynkę, którą obudziły krzyki brata. Wyciąga rękę i przyciąga ją do siebie, by jej też zapewnić pocieszenie. Po paru minutach oboje wydają się spokojniejsi. Słyszy bardzo charakterystyczny dźwięk dochodzący od małego chłopca, uśmiecha się i masuje jego brzuszek...
„Czy to twój brzuszek robi tyle hałasu? Chciałbyś coś zjeść? Hmm, macie ulubioną potrawę?”
Zwraca oczy na małą dziewczynkę...
„A co z tobą? Założę się, że też jesteś głodna, prawda? Teraz, co wy dwoje lubicie jeść? Może pójdziemy do kuchni i zobaczymy co mamy, dobrze? Ale może powinniśmy coś na siebie założyć. Nie możemy pozwolić, żebyście wy dwoje chodzili cały czas nago, no nie?”
Trzymając je ze ręce dwójkę odzianych w t-shirty maluchów, prowadzi ich do kuchni. Zastaje męża omawiającego wydarzenia tego wieczora z szeryfem...
„Zobaczcie, kto się obudził. Są głodni, więc pomyślałam, że zobaczymy co znajdziemy dla nich do jedzenia.”
Przegląda zawartość szafek i lodówki, które są niespotykanie puste, jako że przez ostatni tydzień byli poza miastem. Jej wzrok pada na słoiczek z galaretką. Spogląda w dół na maluchy, które podczas jej szybkich poszukiwań, trzymały się blisko...
„Co powiecie na kanapki z masłem orzechowym i galaretką? Jak wam się wydaje?”
Otrzymuje odpowiedz, jakiej oczekiwała, dwie pary szeroko otwartych oczu. Szybko wyjmuje składniki i zaczyna przygotowywać kanapki.
Szeryf Valenti: patrzy jak dzieci lgną do Diane Evans, podczas gdy przygotowuje ona kanapki. Przypadki porzucenia są dla niego ciężkie, jako że uderzają zbyt blisko domu. Nigdy nie przypuszczał, że jego żona i matka jego dziecka, tak po prostu spakuje się i wyjedzie, ale tak właśnie zrobiła. Ale to jest gorsze. Ta dwójka została porzucona pośrodku pustkowia i pozostawiona swojemu losowi. Był zszokowany, kiedy Philip Evans powiedział mu gdzie dokładnie ich znalazł. Ta droga jest rzadko używana, do diaska nawet policja nieczęsto tam patroluje. Gdyby nie Evansowie, te dzieci byłyby w poważnych tarapatach. Nie, ktokolwiek ich zostawił, chciał, żeby zwyczajnie zniknęły. To gorsze niż zwyczajne porzucenie. Definitywnie chce znaleźć tych ludzi, żeby dostali to na co zasługują. Kiedy patrzy jak dzieci jedzą, odzywa się jego krótkofalówka...
„Benson, co znalazłeś.”
Zastępca szeryfa Benson: „Szeryfie, jesteśmy w miejscu, gdzie ich znaleziono. Ale nic tu nie ma. Poczekamy na przybycie psów. Wysłałem radiowóz w każdym kierunku, żeby zobaczyli czy na coś natrafią. Nie wiadomo jak daleko zaszły dzieci. Wkrótce wstanie słońce, więc będzie łatwiej coś dostrzec.”
Szeryf Valenti: „Dziękuję Benson, informuje mnie na bieżąco.”
Instynkt mówi mu, że nie znajdą żadnego wypadku. Nie ma wypadku do znalezienia. Kiedy Diane Evans dogląda dzieci, puka Philipa w ramię, by zwrócić na siebie jego uwagę. Przechodzą obaj do salonu...
„Jest pan pewien, że dzieci nic nie powiedziały, zupełnie nic? Czy nic więcej nie przychodzi panu do głowy? Nawet najmniejszy szczegół może bardzo pomóc.”
Philip: kręci głową ze smutkiem...
„Nie, proszę mi wierzyć, chciałbym mieć coś więcej do powiedzenia. Muszę zauważyć, że mam silne poczucie iż nie było żadnego wypadku. Nie jestem nawet w stanie wyrazić jaki jestem z tego powodu wściekły. Ta dwójka, to niesamowicie słodkie dzieciaki. Trudno teraz będzie oddzielić je od Diane. Kiedy zjawi się tu opieka społeczna?”
Szeryf Valenti: „Powinni tu być lada moment. Pańska żona wydaje się być bardzo przywiązana do tej dwójki. Ale proszę się nie martwić, znajdziemy dla nich dobre domy, do czasu odnalezienie ich rodziny. Nawet jeśli ich rodzice nie wchodzą w grę, muszą mieć dziadków, lub kogoś kto będzie ich chciał.”
Philip: spogląda w stronę kuchni, gdzie Diane dogląda dzieci...
„Szeryfie, my byśmy chcieli ich wziąć.”
Szeryf Valenti: również przygląda się scenie rozgrywającej się w kuchni...
„Założę się, że byście chcieli. Znam paru ludzi, którzy mogą być w stanie przyspieszyć trochę sprawy. Ale dziś rano dzieci muszą zostać oddane opiece społecznej. Musimy się upewnić, że nic im nie jest i cóż... powiedział pan, że kiedy ich znaleźliście nie mieli na sobie żadnych ubrań. Na świecie jest wielu chorych zboczeńców. Musimy się upewnić, że nie zostali skrzywdzeni.”
Philip: myślał już o tym, co sugeruje szeryf, ale coś mu mówi, że tak nie było. Znów słyszy dzwonek do drzwi i wie, że dla wszystkich to będzie trudna scena. Obawia się tego, kiedy powoli idzie do drzwi...
„Witam, jestem Philip Evans. Proszę wejść.”
Pracownica opieki społecznej: „Dzień dobry, jestem Keesha Thomson. Rozumiem, że dzisiaj w nocy znalazł pan dwoje małych dzieci. Gdzie one są?”
Philip: nieoczekiwanie czuje suchość w gardle. Wydobycie głosu jest niemal bolesne...
„Są tutaj, w kuchni z moją żoną.”
Prowadzi ją do kuchni, próbuje odchrząknąć...
„Ahem, Diane to jest Keesha Thomson z opieki społecznej. Ona... ona... jest tu po dzieci.”
Natychmiast podchodzi do żony i przytula ją. Pomaga jej usiąść przy stole obok dzieci.
Mała dziewczynka: wszyscy ci ludzie zaczynają ją denerwować i chciałaby, żeby wszyscy sobie poszli. Poza mamą i tym miłym panem z wcześniej, on może zostać. Pojawienie się tej nowej pani denerwuje mamę, nie podoba jej się to. Patrzy na brata. Ta nowa pani wydaje w jego kierunku jakieś dźwięki i próbuje złapać go za rękę, ale on jej na to nie pozwala. Czuje jaki zdenerwowany staje się jej brat. Ta pani schyla się i podnosi się go. Zaczyna płakać kiedy jej brat wyrywa się i woła „Mamo.”
Diane: jest bliska ataku paniki. Nie jest jeszcze na to gotowa, zwraca się do męża po pomoc...
„Philipie?”
Philip: jest równie zdenerwowany jak jego żona. Szybko podchodzi i zabiera chłopca z ramion tej kobiety. Czuje ulgę, że chłopiec przestaje się wyrywać i uspokaja się, jego krzyki i płacz mieniły się teraz w czkawkę...
„Szyy, wszystko dobrze malutki. Ona nie chce cię skrzywdzić. Szyy już dobrze, uspokój się.”
Spogląda na pannę Thomson...
„Czy może nam pani dać parę minut? Dzieci sporo przeszły i zaufały mnie i mojej żonie. Proszę pozwolić nam ich trochę uspokoić, dobrze?”
Odwraca się do żony, która trzyma w ramionach dziewczynkę, kołysząc ją w przód i w tył... „Diane, musimy pozostać spokojni. Wiem, że to trudne, ale musimy bo inaczej będzie to dla nich jeszcze trudniejsze.”
Diane: całuje dziewczynkę w czubek głowy...
„Wiem. Wiem. Tylko parę minut i myślę, że wtedy będę w stanie to zrobić.”
Philip: siada i sadza sobie chłopca na kolanach. Kiedy maluch spogląda na niego z mokrymi od łez policzkami i czerwonymi oczami...
„W porządku malutki, musimy porozmawiać. Wie, że się boisz, ale musisz jeszcze trochę dłużej być dużym chłopcem i zaopiekować się siostrą. Możesz to zrobić? Widzisz, ta miła pani chce się upewnić, że tobie i twojej siostrze nic nie jest, więc zabierze was oboje na badanie. Nie ma się czego bać. Wiem, że dasz radę to zrobić. Do tej pory tak dobrze się o nią troszczyłeś i to tylko jeszcze kilka dni. Potem zostaniecie zabrani do miłego miejsca, gdzie jest mnóstwo zabawek i dzieci z którymi będziecie mogli się bawić. Prawda, że fajnie? Potem za parę dni Diane i ja przyjdziemy was zobaczyć. I jeśli wszystko się uda to może ty i twoja siostra będziecie mogli tu wrócić i zostać z nimi na jakiś czas. Chciałbyś tego?”
Patrząc w na tą słodką twarz, tak pełną zaufania, wie, że zrobi co w jego mocy, żeby dotrzymać danego mu słowa. Mocno go przytula i całuje w czoło i zostaje nagrodzony, kiedy czuje jak ramiona chłopczyka oplatają jego szyję i maluch oddaje uścisk.
Keesha Thomson: nie chce przeszkadza w ich pożegnaniu, najwyraźniej tym ludziom bardzo zależy na tych dzieciach, ale chce już ruszać...
„Panie Evans, czy zna pan ich imiona?”
Philip: ciągle trzyma chłopczyka na kolanach...
„Nie, nie powiedziały. Tak naprawdę, to jedynym słowem jakie wypowiedziały jest ‘mama’.”
Kaasha Thomson: „Rozumiem. Cóż, musimy je jakoś nazwać. Nie chciałabym wpisać ich jako John i Jane Doe.”
Diane: pełnym nadziei tonem...
„Czy byłoby możliwe nazwać ich Max i Isabel. Zawsze... zawsze lubiliśmy te imiona i jakoś wydają się właściwe. Oczywiście dopóki nie poznamy ich prawdziwych imion?”
Keesha Thomson: „Nie widzę przeszkód i brzmi to lepiej niż John i Jane, nieprawda? Um... wiem, że to trudne, ale te dzieci trzeba przebadać i przed przyjazdem tu zadzwoniłam do lekarza i ma czas dziś rano, więc im szybciej to załatwimy, tym szybciej będziemy mogli ich gdzieś umieścić.”
Szeryf Valenti: przez cały czas po cichu obserwował i bardzo chciałby, żeby te dzieci mogły zostać z Evansami. Postanawia zadzwonić do swoich znajomych, by dowiedzieć się jak szybko będzie można naprawić tą sytuację.
Diane: pozostaje spokojna przez cały czas, kiedy to wsadzają dzieci do samochodu. Kiedy zapina pasy dziewczynki, która nazywa się teraz Isabel, czuje jak malutkie ramiona oplatają się wokół jej szyi w ostatnim uścisku i słyszy jak mała szepcze jej do ucha „Mamo”, ciągle powstrzymuje się od płaczu. Daje dziewczynce całusa i mówi...
„A teraz bądź grzeczna i opiekuj się swoim bratem Maxem, dobrze? Wkrótce się zobaczymy kochanie.”
Zamyka drzwi samochodu i razem z Philipem machają im na pożegnanie, kiedy samochód odjeżdża z podjazdu.
Philip: bierze żonę w ramiona i składa jej obietnicę...
„Wkrótce ich odzyskamy. Zadzwonię do Marka Hoffmana i umówię się na spotkanie. To najlepszy adwokat od prawa rodzinnego w mieście. Obiecuję, że to tylko parę dni. Ale masz duży projekt, którym musisz się zająć.”
Diane: nie wie o co chodzi...
„Co? Jaki projekt?”
Philip: uśmiecha się...
„Musimy przygotować dla nich rzeczy. Mebelki, ubrania, zabawki, wszystkie te rzeczy, no i jeszcze wszelkie potrzebne dokumenty i nie mamy na to zbyt wiele czasu.”
Diane: uśmiecha się przez łzy...
„Och, Philipie, kocham cię. Dziękuję.”
Akcja: Dom Dziecka, pięć dni później, późne popołudnie
Diane: przez ostatni tydzień w jej życiu panował chaos, nie wspominając nawet o dzikiej przejażdżce emocjonalnej. Najniższym punktem był poniedziałkowy ranek, kiedy to trzeba było oddać dzieci. Ale jej nadzieje zaczęły rosnąć kilka godzin późnej, po popołudniowej rozmowie z ich prawnikiem. Wtorek był mieszanką wzniesień i upadków, dzieci zdawały się zdrowe, ale testy medyczne były jakieś dziwne i nikt nie mógł zrozumieć o co chodzi. Środa była taka sama, dzieci zostały ponownie zbadane, ale skończyło się na wzroście, kiedy lekarz oświadczył, że są zdrowe, testy były dziwne, ale nie mogli znaleźć nic co byłoby dokładnie źle. Czwartek kolejny dół, kiedy terapeuta zajmujący się mową, uznał iż dzieci powinny trafić do kogoś, kto ma doświadczenie z radzeniem sobie z dziećmi z którymi była utrudniona komunikacja. Ale ostatecznie przyznał, że wydają się bardzo szybko uczyć mówić i w ‘normalnym’ domu poradzą sobie równie dobrze. Dzisiejszy dzień, piątek, był najbardziej szaleńczy i na samym szczycie. Wcześnie rano zadzwonił do nich Mark Hoffman i powiedział, że przyznano im tymczasową opiekę i by być gotowym odebrać dzieci dziś po południu. I teraz ona i Philip są tu po swoje dzieci. Wchodzą na plac zabaw i natychmiast ich dostrzegają. Robią babki w piasku. Po raz pierwszy ma przyjemność i radość przywołać do siebie swojego syna i córkę...
„Max, Isabel, chodźcie tu skarby?”
Oboje dzieci spoglądają w górę słysząc swoje imiona i z dużymi uśmiechami na twarzach i rozpostartymi ramionami biegną do niej wołając...”Mamo.”
<center>ROZDZIAŁ 4</center>
Akcja: dom Evansów, 3 tygodnie później
Diane: jej czysty i poukładany salon przepadł. Został zastąpiony przez taki, który jest pełen malutkich kurtek, butów i zabawek. A odpowiedzialni za to siedzą właśnie w samym środku tego wszystkiego, bardzo ciężko pracując nad najnowszym projektem Loge. Z rozbawieniem odkryła, że Philip posiadał sekretne pragnienie pobawienia się, lub jak on to ujął ‘budowania’ z klocków Lego. W rezultacie to on jest najczęściej inicjatorem kolejnych projektów budowlanych. Obserwuje jak cztery małe rączki i dwie większe budują zamek z klocków. Tydzień temu to była piramida, uzupełniona przez malutkie palmy. Dzieci są bardzo inteligentne, zadziwiająco szybko uczą się nowych rzeczy, ale zaskoczyło ją, że było tak wiele podstawowych rzeczy, których musieli się nauczyć. Oczywiście wliczała się w to mowa, ale także jak myć zęby, właściwa higiena, jak się ubierać, jak zapinać rozporek, włączać lampę, lista nie ma końca. Ale szybko się uczą i zwykle wystarczy pokazać im coś raz lub dwa, by umieli to zrobić. Przez większość czasu są bardzo grzeczne, nawet nie widziała jeszcze żeby się kłóciły. Ale problemem jest to, że zostawiają swoje rzeczy w całym domu. Stąd obecny stan salonu. Głośno odchrząkuje, żeby zwrócić na siebie uwagę całej trójki...
„W porządku, musimy zrobić sobie przerwę. Właśnie dzwoniłam na dworzec autobusowy i powiedzieli, że autobus cioci Trudy będzie zgodnie z rozkładem, co znaczy, że mamy pół godziny na posprzątanie tego pokoju.”
Zostało to powitane chórkiem „aww mamusiu”.
Patrzy na całą trójkę, po czym zatrzymuje spojrzenie na inicjatorze tego wszystkiego...
„Ahem, Philipie?”
Philip: rozgląda się po bałaganie panującym w salonie...
„Wasza mamusia ma rację. Pomóżmy tu posprzątać, żeby wszystko wyglądała ładnie kiedy przyjedzie ciocia Trudy.”
W ubiegłym tygodniu nauczył się dwóch ważnych rzeczy podczas pracy nad piramidą. Zawsze należy podkładać coś pod spód, żeby można było łatwo przenieść budowlę, bo na pewno trzeba będzie ją przenieść. I nigdy nie zaczynać budować na stole w jadalni, 3 godziny zajęło mu wypolerowanie zarysowań, spowodowanych pewnym zamkiem...
„Max, masz na to miejsce u siebie w pokoju?”
Max: zastanawia się nad tym...
„Nie, ale zrobię miejsce.”
Rusza w stronę swojego pokoju, a za nim idzie tata niosący zamek.
Philip: po wejściu do pokoju Maxa. {Skąd u diaska wzięły się te wszystkie rzeczy? To przecież niemożliwe, żebyśmy kupili mu tak dużo rzeczy, prawda? Skąd się wziął ten bałagan?} Stawia zamek na dopiero co oczyszczone biurko...
„Acha, Max wcale nie żartowałeś, co?”
Kręci głową z niedowierzaniem. Bierze Maxa za rękę i obaj wracają do salonu, żeby pomóc dokończyć sprzątanie. W czwórkę szybko udaje im się doprowadzić salon do porządku i Philip wyjeżdża żeby odebrać ciotkę z dworca autobusowego.
Diane: jest w łazience dzieci czesząc Isabel w koński ogon i jednocześnie obserwując Maxa, by być pewną, że pozbędzie się on całego brudu z twarzy. Rozgląda się wokół po łazience. Zdaje sobie sprawę, że w całym domu nie ma ani jednego pokoju, który nie odczuł obecności tej dwójki. Nie ma jej paproci, świec ani drogich i delikatnych przyborów do kąpieli. Są za to zasłona prysznicowa na której są postacie z kreskówki, a także pasujące do niej plastikowe przybory toaletowe. {Przynajmniej przekonaliśmy Maxa by zrezygnował z motywu Batmana. Co mi przypomina...}
„Max nie zapomnij umyć się również za uszami.”
W końcu udaje jej się zrobić idealną kitkę, która spotka się z akceptacją Isabel. Słyszy podjeżdżający samochód ...
„Już są. Isabel może pójdziesz otworzyć drzwi, a ja w tym czasie zobaczę jak idzie twojemu bratu.”
Odwraca się by sprawdzić efekty mycia syna. {Przegapił tylko kilka miejsc.} Szybko dokańcza mycie, zakłada mu czystą koszulkę, czesze włosy i wreszcie jej syn wygląda dobrze. Bierze go za rękę i prowadzi w stronę drzwi frontowych.
Ciocia Trudy: kiedy wchodzi do domu zostaje przywitana przez piękną małą dziewczynkę, która uśmiecha się szeroko i kołysze swoją kitką. Uśmiecha się ciepło do swojej najnowszej bratanicy, przez chwilę uważnie jej się przygląda. {Jaką ona ma głęboką zieloną aurę. Ta mała dama będzie kiedyś kimś ważnym.} Przenosi wzrok z aury dziewczynki na nią...
„Ależ z ciebie ładniutka dziewczynka. Chyba muszę być twoją ciocią Trudy, jako że ty musisz być tą piękną dziewczynką, o której twój tata tyle mi opowiadał, czyli moją bratanicą Isabel. Czy mogłabyś przytulić się do mnie na powitanie?”
Podnosi Isabel, mocna ją przytula i całuje w policzek. Kiedy podnosi głowę, widzi Diane idącą wzdłuż korytarza, a za nią ciągnie się ciemnowłosy chłopczyk. {Nigdy nie widziałam, żeby Diane była szczęśliwsza ani bardziej zmęczona. Nadążanie za tą dwójką musi być nie lada zadaniem.} Kiedy chłopczyk pojawia się w jej polu widzenia niemal oślepia ją to, jak jasno świeci jego bursztynowa aura. {Nigdy nie widziałam tak silnej aury. Aury dzieci są nieraz trochę jaśniejsze, ponieważ nie są jeszcze naznaczone przez życie, ale ta... ta niemal pulsuje.} Musi mrugnąć kilka razy, żeby móc widzieć wyraźnie. Kiedy już to robi, widzi uroczego chłopczyka, który nieśmiało chowa się trochę za Diane.
Isabel: jej brat jest czasem frustrujący, ponieważ chce się tylko przyglądać. Gdyby pozostawiła to jemu, to nigdy nie poznaliby nikogo nowego. Podchodzi i staje za nim, postanawia popchnąć go trochę w odpowiednim kierunku, dosłownie...
„Max, idź poznać ciocię Trudy. Jest miła.”
Ciocia Trudy: siada na pobliskim krześle. Uśmiecha się i otwiera ramiona na jego powitanie, czeka by zobaczyć co zrobi. Przez chwilę maluch przygląda jej się z zainteresowaniem, potem spogląda na Philipa, znów zwraca oczy na nią i w końcu podejmuje decyzję. Praktycznie wskakuje w jej ramiona. Obejmuje go mocno, po czym sadza go na swoich kolanach, żeby dobrze mu się przyjrzeć. {Ojej, jego oczy mają niemal tą samą barwę co jego aura. Zdaje się, że naprawdę są oknami jego duszy} Uśmiecha się ciepło... „Cóż, z pewnością było to wspaniałe powitanie, a ja słyszałam, że ty jesteś nieśmiały. Zdaje się, że po prostu potrzeba właściwej kobiety, żebyś się otworzył.”
Max: na początku był tak jak zawsze pełen rezerwy, ale w cioci Trudy jest coś specjalnego. Wyczuł coś, instynktownie wiedział, że może jej ufać. Patrzy na ciocię Trudy wielkimi oczami i uśmiecha się...
„Cześć ciociu Trudy, cieszę się, że przyjechałaś. Chcesz zobaczyć zamek, który z tatą budujemy?”
Kiedy mówi, że bardzo by chciała, podnosi się, bierze ją za rękę i prowadzi do swojego pokoju. Tak zaczyna się długa i pełna miłości relacja pomiędzy najstarszym i najmłodszym członkiem rodziny Evansów, która przetrwa wiele lata.
Akcja: następny dzień, bardzo wczesny poranek, kuchnia Evansów
Max: słyszał jakieś hałasy dobiegające z kuchni i wybrał się sprawdzić co to takiego. Znajduje ciocię Trudy zajętą przeszukiwaniem szafek...
„Dzień dobry ciociu Trudy, co robisz?”
Ciocia Trudy: uśmiecha się do niego...
„No cóż, usiłują znaleźć gdzie twoja mama trzyma mąkę. Znalazłam wszystkie inne składniki, których potrzebuję do zrobienia moich placuszków z czekoladą. Czy wiesz może gdzie jest mąka?”
Max podchodzi do niej i wskazuje odpowiednią szafkę...
„O dziękuję ci skarbie. A teraz powiedz, co ty robisz tak wcześnie na nogach? Mam nadzieję, że moje krzątanie cię nie obudziło.”
Kiedy maluch bardzo żywo kręci głową na „nie”...
„Jeśli mi pomożesz, to jako pierwszy będziesz mógł spróbować. Co na to powiesz?”
15 minut później jest zachwycona tym, jak szybko taki maluch jest w stanie spałaszować tyle jedzenia...
„Max czy mogę spokojnie założyć, że smakują ci moje placuszki?”
Max: pałaszując swój piąty placuszek, pomiędzy kęsami...
„O tak, nigdy wcześniej takich nie jadłem, są świetne i naprawdę wkładasz do nich kawałki czekolady. Jakim cudem mogę je jeść na śniadanie, ale mama nie pozwala mi jeść ciasteczek czekoladowych na śniadanie?”
Ciocia Trudy: uśmiech się słyszą to niezwykle przebiegłe pytanie...
„Cóż, powiedzmy, że to specjalna okazja bo ja tu jestem i chciałam je zrobić.”
Wita swojego drugiego bratanka, również wielkiego miłośnika czekolady, kiedy wchodzi on do kuchni...
„Dzień dobry Philipie. Myślisz, że dasz radę zjeść więcej placuszków niż twój syn? Jest już na piątym.”
Philip: „A więc to był ten zapach, który czułem kiedy się obudziłem. Max zjadł już pięć, huh, wygląda na to, że muszę sporo nadrobić.”
Wkrótce po tym panie dołączyły do nich przy śniadaniu.
Ciocia Trudy: pomaga Diane umyć naczynia po śniadaniu, podczas gdy Philip pomaga dzieciom się ubrać. Wykorzystuje rzadką chwilę ciszy by porozmawiać...
„Jak się masz Diane? Nigdy nie widziałam cię tak szczęśliwej, ale wydajesz się trochę zmęczona.”
Diane: nalewa sobie i ciociu Trudy kawy. Siadają przy stole na krótką pogawędkę...
„Jestem szczęśliwa, nieziemsko, ale nadążanie za tą dwójką to prawdziwe wyzwanie. Są tacy ciekawi. Myślę, że ich ulubionym słowem jest ‘dlaczego’. Wydają się mieć tyle energii. Czasami męczę się tylko na nich patrząc. Ale nie zamieniłabym tego na nic innego.”
Ciocia Trudy: „Diane ty i Philip znajdujecie trochę czasu dla siebie, prawda? Chodzi mi o to, że to ważne żebyście mieli trochę czasu tylko dla mamusi i tatusia.”
Diane: „Wiem, ale mamy ich dopiero od dwóch tygodni i nie jestem gotowa by zostawić ich z obcą opiekunką. Chociaż miło by było wyjść na kolacją i do kina.”
Ciocia Trudy: „A więc dokładnie to zrobicie. Jest sobota i ty i Philip pójdziecie dziś wieczorem na kolację i do kina, a ja zajmę się dziećmi. Nie martw się mogę nie mieć własnych dzieci, ale mam mnóstwo doświadczenia w rozpieszczaniu, err, to znaczy opiekowaniu się wszystkim moimi bratankami i bratanicami, włączając w to twojego męża, którym zajmowałam się przez więcej laty, niż wolałabym się przyznać. Tu jest gazeta, ty zdecyduj jaki film chcecie zobaczyć, a ja sprawdzę jak Philipowi idzie z maluchami.”
Akcja: ten sam dzień, sobotni wieczór
Diane: stoi w drzwiach do pokoju syna i obserwuje jak on śpi. Jest rozdarta pomiędzy ochotą na spędzenie kilku godzin sam na sam z Philipem, a niechęcią zostawienia Maxa. Boi się, że on się obudzi i znów będzie płakał chcąc wracać do domu. To się zaczęło wkrótce po tym jak przywieźli go do domu. Mówi, że nie pamięta nic o tym domu, ale po prostu chce wracać do domu. Za każdym razem kiedy to się dzieje, to łamie jej serce. Nie wie co on zrobi, jeśli obudzi się dzisiaj, a jej tu nie będzie by go przytulić. Czuje wspierający dotyk dłoni na ramieniu...
„Ciociu Trudy co jeśli on się obudzi z płaczem, a mnie tu nie będzie? Jest taki mały i Bóg jeden wie, co mu się wcześniej przydarzyło. Nie chcę, żeby pomyślał, że my też go opuściliśmy.”
Ciocia Trudy: „Nic mu nie będzie. Ja tu jestem. Będę uważała na nich oboje. Mam numer telefonu do restauracji i numer pejgera Philipa. Mówimy tylko o kilku godzinach. Potrzebujecie tego Diane. To posłuży tobie i Philipowi, a może nawet trochę Maxowi i Isabel. A teraz, przestań się martwić. Jeśli się obudzą pozwolę im po prostu robić wszystko to, co powiedzieli mi, że mamusia im nie pozwala, a więc nie odmawiaj mi przyjemności rozpieszczania ich. A teraz idź, idź i baw się dobrze.”
Jakiś czas później słyszy płacz Maxa. Biegnie do niego i przytula go. Trzyma go w ramionach i kołysze, starając się go uspokoić...
„Szy, wszystko w porządku kochanie. Nie ma potrzeby płakać. Wszystko dobrze. Możesz mi powiedzieć, dlaczego płaczesz?”
Max: na zmianę szlocha i czka...
„Chcę wracać do domu. Chcę wracać do domu.”
Ciocia Trudy: odwraca się i przygląda mu się uważnie...
„Ale nie jesteś gotowy by wrócić do domu. Jesteś jeszcze za mały. Musisz poczekać, trochę urosnąć by być duży i silny. Wtedy będziesz gotów by wrócić do domu. Ale na razie tu jest twoje miejsce, to jest twój nowy dom. Nie martw się o ten drugi, będzie tam dla ciebie, kiedy będziesz gotów, dobrze?”
Max: nie jest pewny co myśleć. Mamusia zwykle mówi mu co innego. Spogląda na ciocię Trudy i podąża za głosem serca...
„Dobrze.”
Isabel: ostrożnie wchodzi do pokoju brata. Jego płacz ją obudził. Nienawidzi kiedy on płacze. Cichutko podchodzi do cioci Trudy, która siedzi na łóżku Maxa, obejmując go...
„Ciociu, czy Maxowi nic nie jest?”
Ciocia Trudy: spogląda na swoją małą bratanicę, uśmiecha się...
„Nie, nic mu nie jest. Wiecie co, jako że wszyscy nie śpimy, to zróbmy sobie gorącej czekolady, usiądźmy na kanapie w salonie i poczytajmy książkę. Hmm, co wy na to? Max, masz książkę, którą wszyscy możemy poczytać?”
Kilka godzin później, kiedy Philip i Diane wracają do domu, znajdują ciocię Trudy śpiącą na kanapie w salonie ze śpiącym dzieckiem po każdej stronie i leżącą obok książeczką ‘Zielone jajka z szynką Dr. Seuss’.
Akcja: dom Evansów, 3 tygodnie później
Diane: jej czysty i poukładany salon przepadł. Został zastąpiony przez taki, który jest pełen malutkich kurtek, butów i zabawek. A odpowiedzialni za to siedzą właśnie w samym środku tego wszystkiego, bardzo ciężko pracując nad najnowszym projektem Loge. Z rozbawieniem odkryła, że Philip posiadał sekretne pragnienie pobawienia się, lub jak on to ujął ‘budowania’ z klocków Lego. W rezultacie to on jest najczęściej inicjatorem kolejnych projektów budowlanych. Obserwuje jak cztery małe rączki i dwie większe budują zamek z klocków. Tydzień temu to była piramida, uzupełniona przez malutkie palmy. Dzieci są bardzo inteligentne, zadziwiająco szybko uczą się nowych rzeczy, ale zaskoczyło ją, że było tak wiele podstawowych rzeczy, których musieli się nauczyć. Oczywiście wliczała się w to mowa, ale także jak myć zęby, właściwa higiena, jak się ubierać, jak zapinać rozporek, włączać lampę, lista nie ma końca. Ale szybko się uczą i zwykle wystarczy pokazać im coś raz lub dwa, by umieli to zrobić. Przez większość czasu są bardzo grzeczne, nawet nie widziała jeszcze żeby się kłóciły. Ale problemem jest to, że zostawiają swoje rzeczy w całym domu. Stąd obecny stan salonu. Głośno odchrząkuje, żeby zwrócić na siebie uwagę całej trójki...
„W porządku, musimy zrobić sobie przerwę. Właśnie dzwoniłam na dworzec autobusowy i powiedzieli, że autobus cioci Trudy będzie zgodnie z rozkładem, co znaczy, że mamy pół godziny na posprzątanie tego pokoju.”
Zostało to powitane chórkiem „aww mamusiu”.
Patrzy na całą trójkę, po czym zatrzymuje spojrzenie na inicjatorze tego wszystkiego...
„Ahem, Philipie?”
Philip: rozgląda się po bałaganie panującym w salonie...
„Wasza mamusia ma rację. Pomóżmy tu posprzątać, żeby wszystko wyglądała ładnie kiedy przyjedzie ciocia Trudy.”
W ubiegłym tygodniu nauczył się dwóch ważnych rzeczy podczas pracy nad piramidą. Zawsze należy podkładać coś pod spód, żeby można było łatwo przenieść budowlę, bo na pewno trzeba będzie ją przenieść. I nigdy nie zaczynać budować na stole w jadalni, 3 godziny zajęło mu wypolerowanie zarysowań, spowodowanych pewnym zamkiem...
„Max, masz na to miejsce u siebie w pokoju?”
Max: zastanawia się nad tym...
„Nie, ale zrobię miejsce.”
Rusza w stronę swojego pokoju, a za nim idzie tata niosący zamek.
Philip: po wejściu do pokoju Maxa. {Skąd u diaska wzięły się te wszystkie rzeczy? To przecież niemożliwe, żebyśmy kupili mu tak dużo rzeczy, prawda? Skąd się wziął ten bałagan?} Stawia zamek na dopiero co oczyszczone biurko...
„Acha, Max wcale nie żartowałeś, co?”
Kręci głową z niedowierzaniem. Bierze Maxa za rękę i obaj wracają do salonu, żeby pomóc dokończyć sprzątanie. W czwórkę szybko udaje im się doprowadzić salon do porządku i Philip wyjeżdża żeby odebrać ciotkę z dworca autobusowego.
Diane: jest w łazience dzieci czesząc Isabel w koński ogon i jednocześnie obserwując Maxa, by być pewną, że pozbędzie się on całego brudu z twarzy. Rozgląda się wokół po łazience. Zdaje sobie sprawę, że w całym domu nie ma ani jednego pokoju, który nie odczuł obecności tej dwójki. Nie ma jej paproci, świec ani drogich i delikatnych przyborów do kąpieli. Są za to zasłona prysznicowa na której są postacie z kreskówki, a także pasujące do niej plastikowe przybory toaletowe. {Przynajmniej przekonaliśmy Maxa by zrezygnował z motywu Batmana. Co mi przypomina...}
„Max nie zapomnij umyć się również za uszami.”
W końcu udaje jej się zrobić idealną kitkę, która spotka się z akceptacją Isabel. Słyszy podjeżdżający samochód ...
„Już są. Isabel może pójdziesz otworzyć drzwi, a ja w tym czasie zobaczę jak idzie twojemu bratu.”
Odwraca się by sprawdzić efekty mycia syna. {Przegapił tylko kilka miejsc.} Szybko dokańcza mycie, zakłada mu czystą koszulkę, czesze włosy i wreszcie jej syn wygląda dobrze. Bierze go za rękę i prowadzi w stronę drzwi frontowych.
Ciocia Trudy: kiedy wchodzi do domu zostaje przywitana przez piękną małą dziewczynkę, która uśmiecha się szeroko i kołysze swoją kitką. Uśmiecha się ciepło do swojej najnowszej bratanicy, przez chwilę uważnie jej się przygląda. {Jaką ona ma głęboką zieloną aurę. Ta mała dama będzie kiedyś kimś ważnym.} Przenosi wzrok z aury dziewczynki na nią...
„Ależ z ciebie ładniutka dziewczynka. Chyba muszę być twoją ciocią Trudy, jako że ty musisz być tą piękną dziewczynką, o której twój tata tyle mi opowiadał, czyli moją bratanicą Isabel. Czy mogłabyś przytulić się do mnie na powitanie?”
Podnosi Isabel, mocna ją przytula i całuje w policzek. Kiedy podnosi głowę, widzi Diane idącą wzdłuż korytarza, a za nią ciągnie się ciemnowłosy chłopczyk. {Nigdy nie widziałam, żeby Diane była szczęśliwsza ani bardziej zmęczona. Nadążanie za tą dwójką musi być nie lada zadaniem.} Kiedy chłopczyk pojawia się w jej polu widzenia niemal oślepia ją to, jak jasno świeci jego bursztynowa aura. {Nigdy nie widziałam tak silnej aury. Aury dzieci są nieraz trochę jaśniejsze, ponieważ nie są jeszcze naznaczone przez życie, ale ta... ta niemal pulsuje.} Musi mrugnąć kilka razy, żeby móc widzieć wyraźnie. Kiedy już to robi, widzi uroczego chłopczyka, który nieśmiało chowa się trochę za Diane.
Isabel: jej brat jest czasem frustrujący, ponieważ chce się tylko przyglądać. Gdyby pozostawiła to jemu, to nigdy nie poznaliby nikogo nowego. Podchodzi i staje za nim, postanawia popchnąć go trochę w odpowiednim kierunku, dosłownie...
„Max, idź poznać ciocię Trudy. Jest miła.”
Ciocia Trudy: siada na pobliskim krześle. Uśmiecha się i otwiera ramiona na jego powitanie, czeka by zobaczyć co zrobi. Przez chwilę maluch przygląda jej się z zainteresowaniem, potem spogląda na Philipa, znów zwraca oczy na nią i w końcu podejmuje decyzję. Praktycznie wskakuje w jej ramiona. Obejmuje go mocno, po czym sadza go na swoich kolanach, żeby dobrze mu się przyjrzeć. {Ojej, jego oczy mają niemal tą samą barwę co jego aura. Zdaje się, że naprawdę są oknami jego duszy} Uśmiecha się ciepło... „Cóż, z pewnością było to wspaniałe powitanie, a ja słyszałam, że ty jesteś nieśmiały. Zdaje się, że po prostu potrzeba właściwej kobiety, żebyś się otworzył.”
Max: na początku był tak jak zawsze pełen rezerwy, ale w cioci Trudy jest coś specjalnego. Wyczuł coś, instynktownie wiedział, że może jej ufać. Patrzy na ciocię Trudy wielkimi oczami i uśmiecha się...
„Cześć ciociu Trudy, cieszę się, że przyjechałaś. Chcesz zobaczyć zamek, który z tatą budujemy?”
Kiedy mówi, że bardzo by chciała, podnosi się, bierze ją za rękę i prowadzi do swojego pokoju. Tak zaczyna się długa i pełna miłości relacja pomiędzy najstarszym i najmłodszym członkiem rodziny Evansów, która przetrwa wiele lata.
Akcja: następny dzień, bardzo wczesny poranek, kuchnia Evansów
Max: słyszał jakieś hałasy dobiegające z kuchni i wybrał się sprawdzić co to takiego. Znajduje ciocię Trudy zajętą przeszukiwaniem szafek...
„Dzień dobry ciociu Trudy, co robisz?”
Ciocia Trudy: uśmiecha się do niego...
„No cóż, usiłują znaleźć gdzie twoja mama trzyma mąkę. Znalazłam wszystkie inne składniki, których potrzebuję do zrobienia moich placuszków z czekoladą. Czy wiesz może gdzie jest mąka?”
Max podchodzi do niej i wskazuje odpowiednią szafkę...
„O dziękuję ci skarbie. A teraz powiedz, co ty robisz tak wcześnie na nogach? Mam nadzieję, że moje krzątanie cię nie obudziło.”
Kiedy maluch bardzo żywo kręci głową na „nie”...
„Jeśli mi pomożesz, to jako pierwszy będziesz mógł spróbować. Co na to powiesz?”
15 minut później jest zachwycona tym, jak szybko taki maluch jest w stanie spałaszować tyle jedzenia...
„Max czy mogę spokojnie założyć, że smakują ci moje placuszki?”
Max: pałaszując swój piąty placuszek, pomiędzy kęsami...
„O tak, nigdy wcześniej takich nie jadłem, są świetne i naprawdę wkładasz do nich kawałki czekolady. Jakim cudem mogę je jeść na śniadanie, ale mama nie pozwala mi jeść ciasteczek czekoladowych na śniadanie?”
Ciocia Trudy: uśmiech się słyszą to niezwykle przebiegłe pytanie...
„Cóż, powiedzmy, że to specjalna okazja bo ja tu jestem i chciałam je zrobić.”
Wita swojego drugiego bratanka, również wielkiego miłośnika czekolady, kiedy wchodzi on do kuchni...
„Dzień dobry Philipie. Myślisz, że dasz radę zjeść więcej placuszków niż twój syn? Jest już na piątym.”
Philip: „A więc to był ten zapach, który czułem kiedy się obudziłem. Max zjadł już pięć, huh, wygląda na to, że muszę sporo nadrobić.”
Wkrótce po tym panie dołączyły do nich przy śniadaniu.
Ciocia Trudy: pomaga Diane umyć naczynia po śniadaniu, podczas gdy Philip pomaga dzieciom się ubrać. Wykorzystuje rzadką chwilę ciszy by porozmawiać...
„Jak się masz Diane? Nigdy nie widziałam cię tak szczęśliwej, ale wydajesz się trochę zmęczona.”
Diane: nalewa sobie i ciociu Trudy kawy. Siadają przy stole na krótką pogawędkę...
„Jestem szczęśliwa, nieziemsko, ale nadążanie za tą dwójką to prawdziwe wyzwanie. Są tacy ciekawi. Myślę, że ich ulubionym słowem jest ‘dlaczego’. Wydają się mieć tyle energii. Czasami męczę się tylko na nich patrząc. Ale nie zamieniłabym tego na nic innego.”
Ciocia Trudy: „Diane ty i Philip znajdujecie trochę czasu dla siebie, prawda? Chodzi mi o to, że to ważne żebyście mieli trochę czasu tylko dla mamusi i tatusia.”
Diane: „Wiem, ale mamy ich dopiero od dwóch tygodni i nie jestem gotowa by zostawić ich z obcą opiekunką. Chociaż miło by było wyjść na kolacją i do kina.”
Ciocia Trudy: „A więc dokładnie to zrobicie. Jest sobota i ty i Philip pójdziecie dziś wieczorem na kolację i do kina, a ja zajmę się dziećmi. Nie martw się mogę nie mieć własnych dzieci, ale mam mnóstwo doświadczenia w rozpieszczaniu, err, to znaczy opiekowaniu się wszystkim moimi bratankami i bratanicami, włączając w to twojego męża, którym zajmowałam się przez więcej laty, niż wolałabym się przyznać. Tu jest gazeta, ty zdecyduj jaki film chcecie zobaczyć, a ja sprawdzę jak Philipowi idzie z maluchami.”
Akcja: ten sam dzień, sobotni wieczór
Diane: stoi w drzwiach do pokoju syna i obserwuje jak on śpi. Jest rozdarta pomiędzy ochotą na spędzenie kilku godzin sam na sam z Philipem, a niechęcią zostawienia Maxa. Boi się, że on się obudzi i znów będzie płakał chcąc wracać do domu. To się zaczęło wkrótce po tym jak przywieźli go do domu. Mówi, że nie pamięta nic o tym domu, ale po prostu chce wracać do domu. Za każdym razem kiedy to się dzieje, to łamie jej serce. Nie wie co on zrobi, jeśli obudzi się dzisiaj, a jej tu nie będzie by go przytulić. Czuje wspierający dotyk dłoni na ramieniu...
„Ciociu Trudy co jeśli on się obudzi z płaczem, a mnie tu nie będzie? Jest taki mały i Bóg jeden wie, co mu się wcześniej przydarzyło. Nie chcę, żeby pomyślał, że my też go opuściliśmy.”
Ciocia Trudy: „Nic mu nie będzie. Ja tu jestem. Będę uważała na nich oboje. Mam numer telefonu do restauracji i numer pejgera Philipa. Mówimy tylko o kilku godzinach. Potrzebujecie tego Diane. To posłuży tobie i Philipowi, a może nawet trochę Maxowi i Isabel. A teraz, przestań się martwić. Jeśli się obudzą pozwolę im po prostu robić wszystko to, co powiedzieli mi, że mamusia im nie pozwala, a więc nie odmawiaj mi przyjemności rozpieszczania ich. A teraz idź, idź i baw się dobrze.”
Jakiś czas później słyszy płacz Maxa. Biegnie do niego i przytula go. Trzyma go w ramionach i kołysze, starając się go uspokoić...
„Szy, wszystko w porządku kochanie. Nie ma potrzeby płakać. Wszystko dobrze. Możesz mi powiedzieć, dlaczego płaczesz?”
Max: na zmianę szlocha i czka...
„Chcę wracać do domu. Chcę wracać do domu.”
Ciocia Trudy: odwraca się i przygląda mu się uważnie...
„Ale nie jesteś gotowy by wrócić do domu. Jesteś jeszcze za mały. Musisz poczekać, trochę urosnąć by być duży i silny. Wtedy będziesz gotów by wrócić do domu. Ale na razie tu jest twoje miejsce, to jest twój nowy dom. Nie martw się o ten drugi, będzie tam dla ciebie, kiedy będziesz gotów, dobrze?”
Max: nie jest pewny co myśleć. Mamusia zwykle mówi mu co innego. Spogląda na ciocię Trudy i podąża za głosem serca...
„Dobrze.”
Isabel: ostrożnie wchodzi do pokoju brata. Jego płacz ją obudził. Nienawidzi kiedy on płacze. Cichutko podchodzi do cioci Trudy, która siedzi na łóżku Maxa, obejmując go...
„Ciociu, czy Maxowi nic nie jest?”
Ciocia Trudy: spogląda na swoją małą bratanicę, uśmiecha się...
„Nie, nic mu nie jest. Wiecie co, jako że wszyscy nie śpimy, to zróbmy sobie gorącej czekolady, usiądźmy na kanapie w salonie i poczytajmy książkę. Hmm, co wy na to? Max, masz książkę, którą wszyscy możemy poczytać?”
Kilka godzin później, kiedy Philip i Diane wracają do domu, znajdują ciocię Trudy śpiącą na kanapie w salonie ze śpiącym dzieckiem po każdej stronie i leżącą obok książeczką ‘Zielone jajka z szynką Dr. Seuss’.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 90 guests