T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Czas to pojęcie względne obieram pm Elu, już zapewne wiesz co sie dzieje z moim komputerem. Kochani, Wasza radości jest miodem dla mojej duszy. mam nadzieję, że Sedno spodoba sie Wam również, chociaż tak jak pisalam już wcześniej Eli jest inne. To punkt widzenia maxa, który nie potrafi tak jak Liz zamienić bólu i poczucia wyobcowania w sarkazm graniczący z cynizmem. Ale mam mimo wszystko nadzieję, że chłopak Wam się spodoba
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Dokładnie ELU Czapterek dreiundzwenzig.Tylko zamykam oczy.Nie jestem na to przygotowana, ale pieprzyć przygotowanie. Czy ja kiedykolwiek w ogóle na cokolwiek byłam przygotowana?Broń przy mojej twarzy, platoniczny-nagi-drugobazowy-pocałunek w basenie. Nigdy, mówię wam. Przygotowanie działa tylko wtedy, gdy masz jasny sens przewidywania rzeczy.Nie chcę, ale myślami wracam znów do Tess i Courtney czytających babskie czasopisma w piątkowe wieczory, omawiających za i przeciw wymiany śliny i konkretnych taktyk poruszania wargami.1. Usta miękkie i giętkie, wiecie. Nie za sztywne i nie za bardzo pasywne. Okey.2. Przełknąć. To zwiększa czynnik wydzielania śliny. Jeśli nie masz czasu przełknąć musisz, z czego doskonale zdajesz sobie sprawę, znaleźć czas, by przełknąć, jasne?3. I najważniejsze. Nigdy, przenigdy, pod żadnym wyjątkiem nie powinniście wpychać mu języka do gardła. Zbyt daleko posunięte. Jasne.Całowanie ma swoją taktykę. Coś jak wojna. Nie ma świętości.Dobra, może i trochę się denerwuję.Tylko zamknę oczy.Czemu on jeszcze mnie nie całuje?Otwieram oczy i patrzę w to jego spojrzenie.Co to za spojrzenie.Zdziwienie? Wahanie?„Coś nie tak?” pytam.On tylko potrząsa głową. Co to za spojrzenie?Jego kciuk przesuwa się po moim policzku a ja myślę o krwi i glutach i łzach zbełtanych z okrasą i o zamawianiu chińszczyzny.Czułam to już wcześniej, kiedy spałam i obracałam się a mój policzek był przyciśnięty do poduszki. Od tamtego dnia, przytulam mój policzek i widzę broń przy mojej twarzy. Dotyk na moim policzku i widzę dziurę w lodówce z wyciekającą z niej krwią zmieszaną z ketchupem.Dotknięcie mojego policzka i widzę nieczynną z powodu postrzału maszynkę do lodu.Wygląda na to, że uczucia bliskości śmierci szybko się nie zapomina.Jest nawet ciężej, gdy twoja czas nieustannie ci o tym przypomina.Zastanawia mnie, czy istnieje jakiś podręcznik etykiety kosmitów. Czy niewłaściwe jest, by go poprosić o wyleczenie mojego policzka?Myślę... : pieprzyć etykietę. To boli.Jego kciuk przesuwa się ponownie w poprzek mojego policzka, zaczynam płakać.„Nadal boli?” pyta.„trochę.”A on na to „O.”Co to do cholery ma być za spojrzenie?Więc mówię „Więc?”„Więc co?”„Więc możesz to wyleczyć?”Opuszcza wzrok, zastanawiam się co się do cholery dzieje.„Mógłbym” mówi.„no wiesz, nie MUSISZ.”„Wyleczę.”Co to jest? Z pierwszej bazy do zera w 3,5 sekundy?On nie chce mnie wyleczyć.Zapytajcie jak ja się czuję.„nie chcesz.”„Liz, chcę.”„nie, nie chcesz.”Kładzie rękę na moim policzku i nie, jestem przekonana.Wstaję i idę w drugi kąt pokoju.„Liz.”„Czemu nie chcesz wyleczyć mnie?”„Chcę.”Kłamie. To widać. Po jego oczach.Gdyby to byłą kreskówka nad moja głową pojawiłaby się gigantyczna żarówka.Mówię „Już nie chcesz być kosmitą.”„Jestem zmęczony” odpowiada.„Chcesz, żebym udawała, że nie jesteś kosmitą.”„Możemy, proszę, iść już spać.”Dokładnie wiem co on robi. Bo to coś, czego nie popuszczę.Zrzuca buty i odkrywa kołdrę. Wygląda na wkurzonego. Na kogo się pytam? Bo nie jestem pewna. Może na świat.„Prawdopodobnie to powinniśmy o tym porozmawiać” mówię.„Jestem zmęczony.”„Więc idź spać.” Mówię trzymać rękę na klamce.„Pójdę. Gdzie idziesz?”Gdybym tylko mogła mu skłamać powiedziałabym mu, że idę po wodę.Odpowiadam „Musze pomyśleć, zaraz wracam” mówię.„Liz.”„spałam cały dzień i teraz chcę pomyśleć, więc mi po prostu daj pomyśleć.”Już nawet na mnie nie patrzy.Mówi „Nie jest bezpiecznie.”„nic nie jest bezpieczne.”Patrzy tym swoim wzrokiem na mnie i kładzie się do łóżka.Jestem uczciwą dziewczyną, więc pytam „I kto teraz ucieka od swoich problemów?”A on „Jestem zmęczony.”Więc wychodzę.Wychodzę na zewnątrz na chłodne powietrze tego brzydkiego miejsca, w którym się zatrzymaliśmy.I wszystko zaczyna być coraz bardziej surrealistyczne.W tej chwili czuję się odcięta od wszystkiego i prawdę mówiąc jestem emocjonalnie jałowa. Teraz moje życie zdaje się być podsumowaniem całej prawdy. Staram się tego nie spieprzyć.Można powiedzieć, że jestem emocjonalnie wycieńczona.I tak sobie siedzę tu i pogarsza mi się zanim m i się polepszy.Myślałam, że punktem zwrotnym była broń przy mojej głowie albo butelka wskazująca na mnie albo moje emocjonalne puszczanie lodów albo sami wybierzcie. Ale może patrzę pod niewłaściwym kątem. Może życie nie ma jednego konkretnego, niepodważalnego punktu zwrotnego. To jak codzienne staranie o orgazm.Staranie o orgazm.Tylko mniej zabawne.Nazywajcie mnie samolubem, ale nie tego teraz potrzebuje. On nie dał mi nawet wystarczająco dużo czasu na odzyskanie formy.Brzydota otacza mnie. Hotelowe ściany są poplamione, prawdopodobnie z powodu sikających na nie ludzi. Za dużo takich obrazków, a przestajesz widzieć piękno nawet jak stoi przed tobą.Tak czy inaczej, zamierzam teraz popływać i ulżyć wstrętnym wspomnieniom.Basen jest otoczony zamknięta na kłódkę siatką. Otwarty jest tylko do dziewiątej, ale wisi mi to i powiewa. Przełażę przez bramę i oczywiście rozcinam sobie na niej rękę.Krew. A to ci niespodziewajka.Światła przy basenie są włączone. W hotelach tak już jest, że oświetlają basen całą noc.Rozbieram się do samej mojej bardziej niż antyseksownej bielizny i włażę do wody. Parzy. Wolałabym, żeby była zimna.Żeby była lodowato zimna.Podpływam do krawędzi basenu i wciągam się na brzeg, siadam majtając nogami w wodzie.Rozdzielona, oto czym jestem. Rozdzielona z moją przeszłością i przyszłością i w ogóle. Moje stopy nawet nie dotykają ziemi.Rozcięcie na wewnętrznej stronie mojego ramienia zaczyna krwawić na co tylko się da. To jedno z tych, które wyglądają o wiele gorzej niż jest w rzeczywistości.Całkiem niezły widok przedstawiam teraz sobą. Pół naga i krwawiąca gdzie się da.Wierzcie mi, jest o wiele zabawniej niż to opisuję.Brzydota nadal mnie otacza i patrzę na siebie i myślę o tym debilnym frazesie: nie możesz ich pobić, to się przyłącz.Jutro będzie lepiej.W tej właśnie chwili pojęcia nie mam o co chodzi. Nie czuję się ani dobrze ani źle.Może to mechanizm ukrywający.Nawet nie marzcie, że zacznę tłumaczyć.Może to krzyk o pomoc.Pomoc w czym? Nie jestem pewna. Ja tylko chciałam, żeby mnie wyleczył.Ale on chce udawać kogoś kim nie jest, więc wygląda na to, że to jest właśnie mój problem. Wiem, wiem, wiem, że nie jestem zbyt wyrozumiała. To tylko chęć wyleczenia samej siebie skoro on się nie podjął.Jutro będę wyrozumiała, dziś pławię się w rozdzieleniu.Krew sączy się wzdłuż mojego boku.Mijają minuty.Dwa tygodnie, 6 dni, 11 godzin i 53 minuty.No i oczywiście pojawia się Max. To znaczy, oczekiwałam tego.Kuka przez bramę i pyta „Co robisz?”Mi, mi nie przychodzi do głowy nic kompletnie innego jak tylko „Mechanizm ukrywający”Otwiera bramę swoimi siłami ufoludzia Brama jest warta więcej niż ja.Podchodzi do mnie i dostrzega moje maleńkie krwawiące zacięcie. „Liz, co się stało?”„zapytaj mnie za 3 tygodnie.”Krew go przeraża. Chce odwrócić wzrok, bo jestem w połowie naga. Słodkie, ale w tej dokładnie chwili... wisi mi to i powiewa.Psychiczna nagość ma się nijak to nagości fizycznej.Siada koło mnie i podnosi moje ramię.Wygląda, jakby go torturowali.„nie jest tak tragicznie” mówię.„Wystarczająco źle.”„No tak, nie wyleczysz jej dopóki się nie odezwiesz.”A on tylko siedzi i wygląda na maltretowanego.Mówię „Pogadamy jutro, za następne 3 tygodnie będzie wszystko ok.”„Chodź pływać” mówię.Mówię to, bo chcę, żeby mnie już dotykał i całował i nie wiem, ale chyba podążam ku uprowadzeniu.„Muszę coś ci powiedzieć.” Mówi.„teraz?”„Tak mi się wydaje.”Przysięgłabym, że wcale nie ma na to ochoty.„Pogadamy jutro.” Mówię.„Jutro?”„No, jutro.”„Ale jesteś wściekła.”„Czy wyglądam na wściekłą?”A on spogląda na mnie, zły pomysł, bo jestem pół naga.Przełyka i odpowiada „Nie.”Siedzę tu sobie i myślę: Max Evans chce mnie.Więc mnie w końcu pocałuj.Mówię „Pływamy.”Zanurzam się w wodzie.A on ściąga koszulę i mówi „Jak długo tu jesteś?”„Parę minut.”Zdejmuje spodnie i mówi „Staraj się nie myśleć o tym jak wiele facetów wygląda teraz z okien podniecając się widokiem nagiej dziewczyny w basenie.”„Staram się.”Wsuwa się do wody.I wtedy jakby do nas dotarło. Jakby BOOM, razem półnadzy w basenie.Znów.Mówi „deja vu.”„Przerażające” mówię.A moje ramię na to: krwawię.A my tylko patrzymy na siebie.Ściera trochę krwi z mojego ramienia.„Boli?”„Przejdzie.”A światełka w basenie się świecą, więc widzę dokładnie, praktycznie wszystko. Widzę, że on jest doskonały, tak jak myślałam.Ale tak bardzo go pragnę. Pragnę, żeby trzymał moją dłoń i czekał aż zasnę.Podchodzi o krok bliżej.Chciałabym tylko, by mnie uleczył, ale biorę co los daje.Wyciąga dłoń i przyciąga mnie do siebie, otacza ramionami moją talię. A ja oplatam rękoma jego szyję.Tak właśnie serce czuje, gdy dzieje się coś dobrego. Coś czego potrzebowałeś.Teraz wszystko jest inaczej, ponieważ czuję, że tego pragnie a ja nie muszę być nigdzie indziej. W końcu mogę zapomnieć o wszystkim innym.Tylko zamykam oczy i oddycham.Potem całuje mnie. A jego wargi są takie ciepłe, że zapominam o moim ramieniu i moim policzku.Zapominam o krwi i o ojcach i TessCałuje mój podbródek i przesuwa się w dół szyi.Zapominam, gdzie się zatrzymaliśmy ponieważ jego oddech jest taki ciepły a on ma taką miękką skórę, że mogę o tym wszystkim zapomnieć.Jego palce błądzą w moich włosach a druga dłoń wędruje w dół mojej nogi. Nawet woda nie dostaje się pomiędzy.Spoglądam w górę, w tym niebie coś jest. Coś innego. Jakby nas tu w ogóle nie było, jakby nas stąd wywiózł.Nas tu w ogóle nie ma. Tu nie chodzi tylko o mnie, on jest ze mną.Chwyta mnie mocno i podciąga wyżej, na swoje nogi.Zamykam oczy i oddycham.Znów mnie całuje, powoli. Przyciska mnie do ściany basenu.To za wiele, dla nas obojga. Przeciążenie bezpieczników.Nasze usta nadal się dotykają, ale nie wiem, czy to się liczy jako pocałunek.Tylko oddychamy. Z zamkniętymi oczami oddychamy swoimi oddechami.Powietrze, którym on oddycha jest inne niż to, którym oddycham ja. Ma w sobie życie, elektryzuje. Czuję je na tylnej ściance gardła.To się dzieje naprawdę.Jest jakaś delikatna zmiana powietrza, kiedy porusza się. Otwieram oczy, on patrzy na moje ramię i znów wygląda jakby ktoś go torturował.Dotyka mojego ramienia i szepcze „nie radzę sobie z tym za dobrze.”„Z czym?”„Jeśli cię wyleczę, zobaczysz rzeczy.”„Więc?”„Więc powinienem ci najpierw coś powiedzieć.”„Coś złego?”„Nie wiem, może to złe, może dobre, to zależy od ciebie.”„Powiedz mi cokolwiek.”Zdenerwowany bierze oddech i mówi „Może nie jesteś jedyną, która dobrze kłamie.”„Co masz na myśli?”„Znasz mój sekret Liz, mój wielki sekret. Ale mam i inne” mówi. „Może nie ty jesteś szalona.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Mogłabym napisac to co ostatnio, bo moje zdanie sie wogóle nie zmieniło. Czepterak niesamowity. Mówiąc szczerze to spodobał mi sie zwłaszcza przez to, że na poczatku wcale nie doszło do pocałunku. Tak na złość. Klimacik też nieco się zmienił, co oczywiście osobiście postrzegam pozytywnie Zaintrygowało mnie odrobinkę zachowanie Maxa, ale nie tylko z tego powodu niecierpliwie czekam na dalszą część
Jako, że ostatnio miałam fatalne opóźnienie, za co mi głupio do dziś, ten odcinek przyspieszę, co prawda niewiele, ale może ktoś z Was będzie chciał go przeczytać z samego rana.Czapter dwadzieścia i cztery.Czym jest ta mieszanka nas. Max – Liz mix do picia. Łatwo się łyka, czy jak to zwał. Ta mieszanka ramion i skóry i krwi i łez i mokrej bielizny i nóg i rozdzielenia i strachu i kłamstw.On nie chce mnie puścić.W tym basenie jesteśmy wymieszani i siedzimy sącząc powietrze, którym oddychamy, bo on nie chce przerwać.Ja też nie chcę by przerywał, ale musi, bo to jeszcze nie jest prawdziwe.Jeszcze nie jest prawdziwe, bo ja go jeszcze nie znam.Mówię w próżnię, ponieważ to jeszcze nie jest prawdziwe. Nie jestem pewna, czy w kogoś wierzę, ale mówię w próżnię, na wszelki wypadek.Mówię :Buddo, nie może być aż tak źle, prawda?I nie mogę spojrzeć w jego oczy a on nie może spojrzeć w moje ponieważ oboje wiemy, że może być źle.Mówię: Boże, spraw bym pokochała cokolwiek on powie, nie ważne co.Wi8ęc spijamy powietrze, którym oddychamy. On nie chce mnie puścić a zaraz potem odchodzi by przynieść mi ręcznik.Mogę to zrozumieć. Nie mogłam powiedzieć mu w samochodzie, on nie może powiedzieć mi w basenie.Samochody i baseny nie są najlepszymi miejscami na rozwiązania. Plus: nie mamy w nich się gdzie ukryć.Mówię: Wenus, pokaż mi coś pięknego.Mówię: Śmierci, zdecyduj się do cholery.Mówię: Dajcie mi żyć.Bogowie mieszają siedząc w niebiesiech, a z moim szczęściem ,to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Kim ta dziewczyna myśli, ze jest, rozmawiając w ten sposób z nami? Niech ta rana krwawi bardziej.Niech ci się ta główka zakręci jeszcze bardziej.Pojęcia nie mam co o n by mi jeszcze mógł powiedzieć. Nawet nie zamierzam przygotowywać się na to. Nie ma sensu.To co boli najbardziej, to świadomość, że myślałam, że go znam.I zastanawiam się, co to z nami uczyni. Nie zmusi mnie bym przestała go kochać, ale może mnie przestraszyć.Może sprawić ,że się będę go bała.Mam dosyć płaczu.Chcę teraz przestać płakać.Mam dosyć krwawienia.Wyciąga mnie z basenu, opatula w ręcznik, założę się, że krew ciężko schodzi z białych ręczników.Idziemy do hotelowego pokoju, rzeczy w dłoniach, on za mnie, wzrok wbity w ziemię, jak procesja pogrzebowa.Staram się odwrócić i spojrzeć mu w oczy, ale mi nie pozwala, ale jak i tak nadal widzę w nich to co tam jest. Znajdę tam to, że nigdy nie chciał mi tego od razu powiedzieć.Już miał odpuścić, żyć sobie z rozdzierającym go na kawałki sekretem a ja, siedząca tu i myśląca, że to dzieje się naprawdę. Na tyle go znam.Dotarliśmy do pokoju i weszłam w fazę wycofywania się. Nie chcę wiedzieć. Leję na to, czy to rzeczywiste czy nie. Na tyle go znam.Możemy udawać, jesteśmy w tym dobrzy.Trzy tygodnie i jestem trupem, ale to nie do końca prawda. Krew krąży, rany się zabliźniają. Zabliźniają się ale nadal pamiętasz co zaszło i nie możesz udawać, żetego nie było.Nie możemy udawać, że nic nie zaszło.I mieć nadzieję, że nie będzie blizn.Osusza swoje bokserki kosmicznymi mocami i jego bokserki są więcej warte niż ja.Mówię: mała Lizzy Parker, biedactwo.Nakłada portki i siada na łóżku a to co widać zaraz potem to zakrwawiona, płacząca ja.Podążam w kierunku uprowadzenia a nie jestem w nastroju na uwodzenie, ale i tak spróbuję.Ma to spojrzenie, które atakuje jego usta, a kto to wie, co zrobią moje ręce. Zakrwawiona płacząca ja walcząca z guzikami jego spodni i popychająca go spowrotem na łóżko.Chwyta mój nadgarstek i nie tylko moje życie się rozpada.Jego oczy mnie przerażają. On się boi więc i jak się boję.Przyciąga mnie bliżej, przytula i mówi „muszę ci powiedzieć Liz, muszę.”Zakrwawiona, płacząca ja, potrząsająca głową.Jego oczy zmieniają wyraz: beznadziejność. Zakrwawiona, płacząca ja nie pomaga w sytuacji. Mogę coś wyczuć, jeśli powie mi, że nie może być ze mną, to będzie niesprawiedliwe.Zrozumiem.Powiedziałabym mu, zanim mogłabym z nim być.Mówię „Co zobaczę Max, co zobaczę, gdy mnie uleczysz?”„Winę.”Gdzie ten Max i ta Liz sączących drinka na łóżku. Zakrwawiona płacząca ja zmieszana z winnym, rozpadającym się na kawałki Maxem.Mówię: Tragedio, idź precz.Mówię: Romeo i Julia, już martwi.On bawi się moimi włosami, oddycha i całuje moje czoło. Całuje moje czoło jakby to było po raz ostatni zanim ucieknę.Jego wzrok wbija się w podłogę, co oznacza, że należy się dobrze przygotować na coś, zwłaszcza jeśli ma się dar jasnowidzenia. Jeśli nie, to masz kurna problem.Ja nie mam, więc problemik.Jego wzrok wbija się w podłogę, bawi się moimi włosami i mówi „Miałem sen o nas Liz, byliśmy na makowym polu, spaliśmy.”Jego dłonie suną po moich ramionach rozmazując wszędzie krew. Krew powinna krążyć, ale nie krąży, rany się nie zabliźniają.Mówię : biologio, nie zawiedź mnie.„Kiedy?” pytam„W noc imprezy.”Nie zaskoczyło mnie to dopóki nie dodał „Tej pierwszej imprezy”Jego ręce spoczywają na moim brzuchu a on jest zafrasowany, rozciera krew gdzie może, mówi „Jak ty wyglądasz...”Czyści plamy kosmicznymi mocami.Mówię „Więc wiedziałeś, że tu przyjedziemy?”Potrząsa tylko głową „To był tylko sen, ja po prostu chciałem cię tu zabrać.”„Więc co to oznacza?”Zamyka oczy, oddycha, mówi „To znaczy, że jestem dobrym kłamcą. To oznacza, jak dobrze potr5afiłem ignorować cię po tym, jak mogłem nie kochać cię potem.”Ja, siedząca tam i mówiąca : Pierwsza imprezka, to nie ma sensu.A on na to „Znasz sny Liz, pragnąłem cię i nie byłem w stanie okłamywać się co do tego, nawet nie próbowałem.”I Mówi jeszcze „To oznacza, że jestem wytrawnym kłamcą, co oznacza, że nie chciałem, żebyś wiedziała, więc nie wiedziałaś.”I mówi „To znaczy, że chciałem, żebyś myślała, że cię nie zauważam więc sprawiłem ,że myślałaś, że cię nie zauważam.”I mówi „Jestem tak samo opętany jak ty, o ile nie bardziej.”O czym w imię bogów on mówi?Mówię : pierwsza imprezka, to nie ma sensu. Najlepsi kumple, oto kim wtedy byliśmy a nadal nie mógł spojrzeć mi w oczy i nadal rezerwował uśmiech dla Tess i nadal lazł z nią na randkę i gapił się tym wzrokiem i nie był do ciężkiej cholery zakochany we mnie.Jeszcze nie przestałam płakać i potrząsam głową „Pomyliłeś imprezki.”„nie, nie pomyliłem.” I całuje mnie, ten storturowany pomieszany pocałunek, jak ten poprzedni, zanim uciekłam. Mówi „Myślałaś, że cię nie zauważam nawet kiedy byliśmy przyjaciółmi. Czepiałem się każdego twojego słowa Liz Parker. Każdej sekundy z tobą...”„O czym ty mówisz?”„Byliśmy przyjaciółmi. To był mój pierwszy błąd ... nie mogłem nie być w pobliżu ciebie ...” Opuszcza wzrok i gładzi moje włosy i oddycha i widać, jak wiele dzieje się w jego wnętrzu dokładnie w tej chwili. Tak wiele czegoś, czego nie rozumiem.Myśli, ze nie chcę tego wiedzieć.„Ale nie mogłem patrzeć ci prosto w oczy ,,, wtedy to byłby koniec. Myślałaś, że nie patrzę ci w oczy, ale w każdym momencie, kiedy odwracałaś wzrok ja patrzyłem na twoje oczy.”Rozsypuje się i powtarza „W każdym momencie...”Tylko potrząsam głową, ponieważ nie rozumiem co powinnam rozumieć.„Nie chciałeś żebym wiedziała?” odzywam się.Jego oczy wyrażają przerażenie. Spogląda w górę i może we wnętrzu mówi w próżnię. „Wiesz jak ciężko było udawać, że mi nie zależy. Ale i tak byłem w tym dobry.”Puszcza moje dłonie, odcina się ode mnie.Mówię „Tess”.„Tess. Chodziłem na randki z Tess i cały czas rozmawialiśmy o Kyle’u. Ona nigdy nawet nie chciała wiedzieć, dlaczego udawałem przed tobą, że ją lubię, nie potrafiła się na takich rzeczach skupić.”Odsuwa się, odcina się i nawet jego oczy nabierają dystansu. Mówi „Powiedziałaś dr Amosowi, że gdybyś dowiedziała się kim są kosmici to doprowadziłabyś do publicznego spalenia ich.”Myślałam, że skończył mi się zapas łez, ale pomyliłam się. Sama to sobie zrobiłam?„Dowiedziałem się, że mnie lubisz i nienawidzisz w jedną noc.”A łzy kapią sobie, na wszystko. Nie chcę, żeby się tak odcinał więc pochylam się do przodu kładąc ręce na jego ramionach i staram się usprawiedliwić, bo sama to sobie zrobiłam. Ignoruje mnie z powodu czegoś co powiedziałam, a czego nawet nie pamiętam. Błagam „Max, nigdy nie nienawidziłam cię, ja tylko mówiłam rzeczy ... mówiłam ... mówiłam... mówiłam, że w poprzednim życiu byłam ślimakiem ... mówiłam mu, że walczyłam w Nam ... to było zanim poznałam ciebie...”Bawi się moimi włosami a jego kciuk dotyka moich warg. Język jego ciała mówi mi, bym się uspokoiła, ale jego oczy są mokre od łez, które szukają ujścia, mówią, że odszedł, że odłączył się. Że jest gdzie indziej.Nawet go tu nie ma.Mówi „Kosmici spieprzyli ci życie Liz. Ja je spieprzyłem. Ja jestem powodem, dla którego tyle kłamiesz.”Chwytam się go płacząc coraz ciężej niż kiedykolwiek wcześniej ponieważ ponownie to moja wina a on znów bierze wszystko na siebie i tylko powtarzam „nie ... nie.”Ale jego już nie ma, nawet nie stara się mi ulżyć, bo go tu już nie ma. Mówi „Roswell przegrało przez kosmitów i zrujnowało ci życie. Roswell dało ci te wszystkie problemy w prezencie.”Błagam „Roswell Max. Nie kosmici, Roswell ma tyle tajemnic I kłamstw I plotek bo to popieprzone miejsce i nie poradziłabym sobie z nim ...”Przerywa mi coś w jego głosie, jakieś zrozumienie, mówi „Sekrety, ktokolwiek odnalazł tę jaskinię i zaczął wszystkie te prawdziwe pogłoski spieprzył ci życie, to chcesz powiedzieć?”Nawet nie wiem już o co on pyta, więc mówię „Ja... chyba ... chyba tak Max ... ale to nie ty... ty nic nie zrobiłeś.”Dotykam jego ramion i jego twarzy a on mnie odpycha, a w jego głosie słychać taką definitywność, jakbyśmy doszli do końca, jakbym to ja uciekła.”Mówi „Nikt nie znalazł jaskini Liz.”Mówi „Ja zacząłem te pogłoski, ja, Izabell i Michael.”Siadam.Siadam i nie myślę o niczym, bo nie mogę o niczym myśleć.On wstaje i odchodzi w drugi kąt pokoju, ponieważ to on ucieka, ja nie.„Wybraliśmy pierwszą napotkaną grupę ludzi i udawaliśmy, że znaleźliśmy ją, to my spieprzyliśmy Roswell i każdego kto tu mieszka, to my sprawiliśmy, że każdy każdego tu nienawidzi.”„Wina, Liz. Teraz już wiesz za co się nienawidzę. Teraz już wiesz.”Siódma klasa.Sześć lat temu.Sześć lat temu trójka dzieciaków wlazła do tej jaskini, do tego co nazywali domem i obmyślili ten plan.Plan był taki, by zacząć plotkę.Z początku możecie się zastanawiać czemu, ale wtedy trzeba się zastanowić. Zastanowić nad tym, jaka ta trójka była, co o nich wiecie.Potem zrozumiecie dlaczego to zrobili. Bo w ogóle ich nie pamiętacie. Bo nie pamiętacie gdzie siedzieli podczas szkolnego lunchu i czy któreś z nich w ogóle było w waszej klasie.Na dobrą sprawę mogliby w ogóle nie istnieć.Ta trójka dzieciaków ukrywała się po kątach żyjąc życiem prowadzonym w marzeniach myśląc, że w ten sposób pomagają sobie.Ta trójka dzieciaków była wyobcowana najbardziej, odtrącona przez każdą grupę i nikt nawet nie zauważył, że mają problem.Co to za miasto, które nie dostrzegło tej trójki.Siódma klasa, może miasto nie było aż takie wspaniałe jak zapamiętaliście, że mogło być.Albo może to miasto nigdy nie miało nic z tym wszystkim wspólnego.Siódma klasa, byli tacy mali.Ja też byłam mała. Ja byłam tym dzieciakiem żyjącym na tym świecie. Powinnam być szczęśliwa, ale coś było nie tak.Może nie ten czas, okres dojrzewania, kto to wie, ja już nie pamiętam.W siódmej klasie i ja zaczęłam żyć w marzeniach.W siódmej klasie zaczęłam mieć te problemy, byłam tym dzieciakiem z depresją i każdy chciał znać jej przyczynę.Więc to zrobiłam.Dwa miesiące później ta trójka zaczęła wprowadzać w życie swój plan.Zaczęli od plotki.A oto gwóźdź programu: wszystkim to wisiało.Podsłuchiwałam to gdzie się udało, uwiązałam się do tego jak tylko się dało, rozpylałam to gdzie mogłam. Byłam pierwszą do obwiniania, to przeze mnie ludzie zaczęli zwracać na to uwagę.To ja sprawiłam, że wszyscy wszystkich zaczęli nienawidzić.Byłam katalizatorem, gdyby nie ja nic z tych rzeczy nie miałoby miejsca.Ludzie chcieli wiedzieć co ze mną jest nie tak, ja chciałam wiedzieć co ze mną jest nie tak, wiec z pomocą tej trójki dzieciaków, których nie znałam znalazłam problem. Sfabrykowałam go. Uczyniłam moim. Zrobiłam z tego wytłumaczenie powodu tego, dlaczego coś ze mną jest nie tak.Mam ten problem, z kłamaniem. I mam ten problem, że nie wiem kim jestem.Największe kłamstwo to okłamanie samej siebie. Przekonanie samej siebie, że moim problemem byli kosmici. I zmusiłam się do zapomnienia o tym ,ze problem wymyśliłam ja.Nigdy nie chciałam myśleć, że mój problem sama wykreowałam.Nigdy nie chciałam wierzyć, że to może coś wewnątrz mnie było ... nie tak.Nigdy nie byłam tą, która brała odpowiedzialność na siebie.Do tej pory.Bo dokładnie w tej chwili jedyne co wiem, to to, że nie zależy mi na tym, czy coś jest ze mną nie tak. Bo wiem, że mogę być wyleczona i wiem, kto może mnie wyleczyć.I wiem, że jeśli coś i tak będzie ze mną nie tak, to jest pewna jedna osoba, której to nie będzie przeszkadzać.Widzicie,, osoba, której nie mogę okłamać, która nie potrafi okłamać mnie.Osoba, która myśli, że schrzaniła moje życie, podczas gdy naprawdę uczyniła je lepszym.Postać, która wołała o pomoc tak długo i nikt nie zwracał na nią uwagi, ta postać dostrzegła moje wołanie o pomoc.Kiedy byliśmy mali robiliśmy te wszystkie okropne rzeczy. Rozsiewaliśmy je gdzie się dało cały czas okłamując samych siebie.Obojga, robiliśmy to sobie, bo nie znaliśmy lepszego sposobu i żyliśmy z tym aż tak długo. Wykreowaliśmy nasze własne obłożone winą istnienia, sami wprawiliśmy nasze głowy w kręciołki, razem.I razem możemy je zatrzymać.Moje oczy są zamknięte, mój mózg pracuje. Otwieram oczy i dostrzegam pewne rzeczy.Widzę je odmiennie.Ktoś może nazwać to świętem Trzech Króli.Zakrwawiona rozbabrana ja wyglądam całkowicie niedorzecznie siedząc tak w bieliźnie.Max z odwróconą ode mnie twarzą tylko czeka, aż ucieknę. Głowa opuszczona, wzrok na podłodze.A w życiu teraz nie ucieknę.Jego głos jest taki cichy, że ledwie go słyszę, mówi z brodą na klatce piersiowej „Odwiozę Cię do domu, jeśli chcesz, albo wezwę taksówkę... zapłacą.”„Nie.”„Nadal krwawię.”Odwraca się niechętnie i gdyby tylko na mnie spojrzał zobaczyłby coś, zobaczyłby moje Święto Trzech Króli, ale nie patrzy i jest ok.Siada koło mnie, siedzi tak nienawidząc siebie i mówi „Co teraz zrobimy.”„Za trzy tygodnie umrę jeśli mnie nie wyleczysz.”„Tylko tyle?” pyta „Wyleczę cię i koniec.”Łapię jego dłoń i kładę na policzku. Do dupy z takim świętem i osobą, która go nie obchodzi.„Wylecz mnie i dowiedz się czegoś.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Trochę dziwny odcinek. Wielka Tajemnica wyjaśniona i okazała się wcale nie tak przerażająca. Teraz tylko niech zajrzą w siebie nawzajem, dostrzegą że żadne nie skrzywdziło tego drugiego i co do siebie czują. I będzie allright
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Ciekawe, ciekawe! Liz - oto siła napędowa, sprawca całego zamieszania z kosmitami, oto Ta która w poszukiwaniu siebie zagubiła się we własnym jestestwie.Max -jak zwykle (co mi wcale nie przeszkadza ) biorący całą winę na siebie i z pokorą czekający na następny cios! (no dobra - trochę przesadziłam z tą "pokorą" )Teraz czekam na kolejną część! Z drugiej strony, nie moge się już doczekać, aby spojrzec na to wszystko oczami Maxa. (bo chyba o to chodzi w SEDNIE?).
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Przyznaję, ze nie spodziewałam się takiej części - a to oznacza, że zostałam bardzo mile zaskoczona. Zaskoczenie było miłe, ale uczucia, które we mnie pozostawił ten czapterek są bardzo pomieszane... Smutek - może, żal - oj sporo, współczucie - odrobina, ulga - na pewno, niepokój - troszeczkę, zachwyt - dość dużo, pobladły uśmiech - w stu procentach.
Widzę tu wiele nowych twarzy i jestem szczęśliwa, że każdy z was odnajduje tu coś, co go trzyma i co daje mu pewna satysfakcję.Wydaje mi się, że jednak ten odcinek jest o wiele głębszy niż woda w basenie a sekret o wiele bardziej przerażający niż każdy z nas początkowo myślał. Na początku urzekł mnie basen, ale w końcu zrozumiałam, że nie chodzi o wodę, nie całkowicie tylko o wodę, ale przede wszystkim o rozebranie się, o zdjęcie kolejnych warstw cebuli i stopniowe obnażanie się ze swoich lęków, pragnień, potrzeb. Ale nie wsytarczy zrzucić z siebie osłony by dać sie poznać, ponieważ to czego lękamy się najbardziej jest często głęboko zakorzenione w naszej podświadomości i jesteśmy sie w stanie pozbyć tych obaw tylko starając się świadomie i otwarcie do nich przyznać, a takie obnażenie jest o wiele cięższe niż zrzucenie ubrań.
jak bardzo pragniemy wierzyć, że nasze marzenia mogą się sprawdzić? Do jakiego stopnia jesteśmy sami w stanie ufać sobie? Miłość zaślepia. Zwłaszcza szczenięca miłość. Ale miłość dojrzała patrzy inaczej i potrafi zmyć kolory by dostrzeć ukryte popd nimi drewno, czasami nawet decyduje się je ratować przed szkodnikami, jaki samo w sobie niesie. Pragnie inwestować i pragnie wzajemności.Mówię: Boże, spraw bym pokochała cokolwiek on powie, nie ważne co.
Strach przed lękiem. Wstyd przed jego odczuwaniem i potrzeba odnaleziemia przystani. Kto z nas tego nie czuł? kto nie czuł czegoś bardzo podobnego? Wiara, że rany się zabliźniają, że w końcu nie przerażają nas, tylko pozostają jako pamiątki w postaci blizn, o których chcemy pamiętać.Czasami uciekamy podświadomie przed prawdą. Ale jeśli jej nie wypowiemy nie potrafimy zasnąć i cokolwiek byśmy nie robili potrzeba szczerości wraca.Poczucie winy jest najgorsze. małe kłamstwo, które spowodowalo lawinę kolejnych. gdy się kłamie potrzeba powiedzenie prawdy nas dogania, ale im dłużej zwlekamy tym ciężej jest wypowiedzieć te słowa. Potem unika się wzroku tej osoby, by jej nie ranić i gdzies w głębi duszy jednak czuje się, że ten umykający wzrok rani ją najbardziej...muszę uciekać teraz, ale jeśli będziecie chcieli czytać kolejne moje dywagacje chętnie do nich powrócęI zastanawiam się, co to z nami uczyni. Nie zmusi mnie bym przestała go kochać, ale może mnie przestraszyć.Może sprawić ,że się będę go bała.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Czy to poczucie winy o którym piszesz LEO, odczuwa Max ? Czy dlatego tak ciężko jest mu się otworzyć do Liz ? Bo teraz, kiedy ona powiedziała mu o sobie tak wiele, zastanawiam się co jeszcze go przeraża...Wstyd ?Na moje pytania odpowiedziałas jakże trafnie:
A jak odczytujecie symboliczne wykrwawianie się Liz, rozmazywanie tej krwi na jej ciele przez Maxa i dlaczego nie chciał jej uleczyć ?gdy się kłamie potrzeba powiedzenie prawdy nas dogania, ale im dłużej zwlekamy tym ciężej jest wypowiedzieć te słowa. Potem unika się wzroku tej osoby, by jej nie ranić i gdzies w głębi duszy jednak czuje się, że ten umykający wzrok rani ją najbardziej...
Często prawda jest taka, że gdy już ktoś odkryje przed nami swoje karty, gdy powie co ukrywał, gdy stanie się jasna sytuacja, w której się znaleźliśmy, okazuje się, że pokochaliśmy tę osobę bardziej niż byśmy tego pragnęli, a wtedy wyjawienie prawdy jest najcięższe. Bo ryzykujemy już wszystko, a konkretnie najwięcej od momentu poznania tej osoby, kiedy jeszcze częściowo okłamywaliśmy się, że możemy w każdej chwili o niej zapomnieć.To prawda. Wstyd wypływający z poczucia winy jest często tym co powoduje nasze zamknięcia się w sobie. Mało kto jest tak odporny na zdanie innych, że mówi wszystko bez ogródek, często jednak zdanie osób na których nam zalezy jest dla nas ważne do tego stopnia, iż boimy się kompromitacji. I milczymy męcząc się z tym, co w sobie dusimy i brniemy dalej, aż zostajemy postawieni przed murem. prawda, albo zerwanie znajomości, ponieważ nie można mieć miłości za cenę milczenia. nie na tym już etapie.W tym rozdziale śmiesność sytuacji miesza się z powagą. Akceptacja chłopaka i kosmitów. Dla każdego takie zabawne, dla Maxa raczej nie. Potrzeba akceptacji ze strony Liz była znacznie ważniejsza w tym momencie niż akceptacja kogoś innego.max wyjawia kolejno to, co mu lezy na sercu i czeka na reakcję. Jeśli Liz nie wybiegnie krzycząc, jeśli nie przestraszy się, jeśli uwierzy i przebaczy mówi dalej, a w duszy zapewne modli się, by była wystarczająco silna, by zostać do końca i ma nadzieję, ze te wsystkie jego sekrety wydadzą sie śmiesznie naiwne w porównaniu z innymi rzeczami. Z problemami szarego codziennego dnia, szkołą.Chcąc zbudować sobie bezpieczny świat zaczął od odsunięcia jakichkolwiek podejrzeń od siebie, Izz i Michaela. Dzieci nie są tak perfidne, by konstruować daleko idącą intrygę. Co było wtedy jego zdaniem najprostsze? W tym miejscu - kosmici. Albo oni albo ludzie. Skoro oni nimi nie byli wydawało sie logiczne sprawić, by każdy inny był tak samo winny...Krew? ...
oto sedno. Max moim zdaniem po prostu bał się zobaczyć jej prawdziwą opinie na temat tego wszystkiego. Teraz, słysząc jego słowa mogła jeszcze udawać, kłamać, ale gdyby ją uleczył, gdyby ją uleczył zobaczyłby całą prawdę, a tego boi się każdy. Co najważniejsze ona zobaczyłaby wszystko, co w jego oczach obwiniało go i kompromitowało. Zaufać jest czasami bardzo ciężko, zwłaszcza gdy kocha sie do tego stopnia, bo tak wiele można stracić...„Wylecz mnie i dowiedz się czegoś.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Nie było mnie na forum baaardzo długo, a tu pojawiło się tyle nowych wspaniałych opowiadanek. Dwa dni temu postanowiłam wreszcie nadrabaić wszystko. I w moje łapki dostało się Spin. Cóz moge powiedzieć? Jest świetne! Naprawdę. Świetny styl, rozbrajające teksty, a ta końcówka teraz niesamowicie wzruszająca. Wiele osób pisała w komentarzach, że ma działanie terapeutyczne. Popieram to - to może działać jak terapia i to w dodatku bardzo przyjemna.
There's a shadow hangin over me...
Zauważyłam że każdy kolejny odcinek jest głębszy niż poprzedni. Mniej w nim śmiechu, pozorów, a więcej prawdziwych uczuć, prawdziwych słów, prawdziwych ludzi. To już nie jakaś Liz, która sama nie wie kim jest, która sprawia wrażenie innej niż jest naprawdę, "nagle" pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Zgadzam się z Graalionem. To jest dziwny odcinek, tak samo jak dziwny jest człowiek.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 3 guests