T: Uphill Battle [by Anais Nin]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Olka
Redaktor
Posts: 1365
Joined: Tue Jul 08, 2003 1:14 pm
Contact:

Post by Olka » Tue Apr 20, 2004 5:07 pm

This is little scary... this map :roll:P.S. Jestem w domku. Nic nie było. Można odetchnąć!

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Apr 21, 2004 6:40 am

Actually, I didn't even meet Meredith yet :wink: But I will. Not today, but... soon. That's all I knew. I think I'm gonna have a week without school (vive l'Union!!!) and I'm gonna translate a few things...BTW, jeśli tylko koło mnie zagnieżdżą się antyglobaliści - a poobno tak - to koniec ze szkołą na calutki tydzień :D Urocze. Szczyty gospodarcze są szalenie interesujące, zwłaszcza dla uczniów.
Image

User avatar
Anais Nin
Gość
Posts: 39
Joined: Wed Dec 17, 2003 9:51 am
Location: Drunen

Post by Anais Nin » Wed Apr 21, 2004 8:21 am

Oh, that's right! Poland's joining the EU in May. I think I'll have to have a word with our minister-president. I mean... our schools deserve some days free, too! Although... *frowns in concentration* we're always free in the first week of May because of Queen's Day and all. To say we're free because of the union would be sort of... unnecessary. :roll:Ah. Whatever. Olka; do you think the map's somewhat credible? Because... I took what I remembered seeing in Terezín and tried looking up some info, but it's hard to find. There are also women in the camp, but I forgot to draw a (small) women barrack. That was sort of stupid of me. :oops:

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Apr 21, 2004 6:59 pm

Nanuś, kokardka zawiązana na szyi zniszczonego misia wymownie świadczy o uczuciach Liz do Maxa. Chociaż jego samego pewnie miała ochotę udusić tą kokardką. :lol:Trochę dopadła mnie pewna sprzeczność. Bo tragedia jaka była jej udziałem, te wszystkie upokorzenia jakie znosiła także od niego (myślę o jego obojętności kiedy jej dokuczano) i tego że w pewnym sensie ponosił współodpowiedzialność za to zrobiono z jej narodem, zostało mu wybaczone, a na zwykły pocałunek bedący wyrazem jakiejś jego bezradności był dla niej nie do przyjęcia i spotkał sie z tak gwałtowną reakcją...Być może jednak, że akurat ta reakcja to było to, co wzbierało w niej przez te wszystkie lata.
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Apr 21, 2004 8:09 pm

Z jednej strony miałam ochotę potrząsnąć mocno Liz i zapytać czego ona tak właściwie chce, a drugiej strony wizja łupnięcia Maxa była równie ponętna.I wiecie co, tak sobie myślę, jakie to szczęście, że Stef nie jest Amerykanką. Dostalibyśmy wtedy obraz wojny w wersji cukierkowej - może nie do końca, ale oni mają chyba zupełnie inny punkt widzenia... My z kolei również widzimy to zupełnie inaczej. Może to i głupie, ale przyszła mi na myśl nasza komedia "Jak rozpętałem drugą wojnę światową". Jedna chyba rzecz uderzyła mnie tam najbardziej - spryciula Franek ciągle pchał się do wojny, wojna i wojna, a inni (tzn. inne narodowości) tylko pukali się w czoło. A żeby zmienić ton z tego nieco frywolnego na poważniejszy - wystarczy przeczytać "Krążownik spod Somosierry" Borchardta albo "Znaczy Kapitana". Każdy z oficerów, ba, każdy z marynarzy, robił wszystko, byle dostać się gdzieś, gdzie mogli by dać mu do ręki broń - jak na przykład ucieczka marynarzy z obozu przez chyba Zatokę Gdańską, już nie pamiętam, w zwykłej łódce. Że złapali - nie ważne. Albo ucieczki statków z portów, całkowicie szalone, pod ostrzałem, bez broni, bez pilotów, czasami bez kompletnego wyposażenia. Taka chyba odwieczna buntownicza, niespokojna natura... A po co to wszystko - a po nic. Cieszę się tylko, że Anais nie jest Amerykanką, bo dla nich... tak jak pisała mi kiedyś Deejonaise, że to tylko kartka z podręcznika, w sumie nic więcej. Pearl Harbour owszem, ale Europa - to zupełnie co innego. Tak jak dla nas ich Wietnam...A teraz, po tym nieco przydługim lekko refleksynym wstępie - część 19.Rozdział 19Niemcy, wrzesień 1942-Kochanie, zjedz jeszcze trochę broccoli - zaproponowała Diane gotowa by podać mu miskę z zielonymi warzywami. Jej łagodnie oczy uśmiechały Się, choć była bardzo zmartwiona.Max zwiesił głowę nad swoimi ziemniakami wzdychając ciężko.-Nie jestem głodny, mamo.-A ty? - zapytał Rogera Philip.- Powinieneś odzyskać siły i mięśnie, synu. Nie będą cię chcieli jeśli będziesz chudy i blady.Roger wzruszył ramionami ale dołożył sobie broccoli.-Naprawdę uważam, ze powinieneś więcej odpoczywać - powiedziała Isabel pomiędzy dwoma gryzami, jej brązowe oczy były zamyślone gdy patrzyła na brata. - Nie wyglądasz zdrowo, Roger.-Potrzebują mnie tam - zaoponował Roger dziabiąc swojego kurczaka. - Zapowiada się pracowity tydzień, zaplanowano wiele przeszukań.W jego głosie wciąż słychać było ślady niedawnej choroby a pod jego oczami były duże, ciemne koła, które zdradzały jego słabe zdrowie.-U szanowanych rodzin, tato - ciągnął dalej rzucając ojcu znaczące spojrzenie. - Kaiserowie, Connorowie, Prestonowie...Philip prychnął i pokręcił głową. Nie lubił tych informacji. Ciężko było wiedzieć do których domów przyjdą SS-mani i zaczną przesłuchiwać ludzi.Zaaferowany litością dla siebie samego, nie zauważył zszokowanej twarzy Maxa. Choć zrobiła to jego żona-Max? - zapytała cicho. - Co się dzieje?-Nic - odparł potrząsając szybko głową. - Po prostu... to dziwne. Myślałem, że pan Connor był szacowanym człowiekiem. Był moim nauczycielem, ojcze.-Był nauczycielem i przyjacielem dla wielu, Max, Dla zbyt wielu, jak się obawiam.Max skinął głową jakby rozumiał tom, co usiłował wytłumaczyć mu ojciec.-Mam nadzieje, ze wkrótce z tym skończą - ciągnął dalej Philip. - Te podejrzenia... wszyscy wyglądają źle. To może zrujnować reputację.Max skinął głową i zignorował uważny wzrok matki. Popatrzył w dół na swój talerz na tłuste ziemniaki, gorzką broccoli i wpół zjedzonego kurczaka i poczuł, jak robi mu się niedobrze.-Czy mógłbym... wstać? - zapytał cienkim głosem, wyższym niż zazwyczaj. - Ja... nie czuję się zbyt dobrze.Ojciec zmarszczył brwi, ale matka skinęła głową.-Jasne, Max. Odpocznij trochę. Blado wyglądasz, Nie chcielibyśmy, żebyś był chory, prawda, tato?Philip niechętnie pokręcił głową.-Możesz isć - mruknął. - To byłby wstyd, gdybyś opuścił pierwszy trymestr.-Dziękuję - powiedział Max uśmiechając się wymuszenie. Odsunął szybko krzesło - za szybko, upadło bowiem na podłogę z głośnym stukiem. - Przepraszam - mruknął. Postawił krzesło, przesunął rękę po włosach i uśmiechnął się krzywo. - Dobranoc.***-Nie mogę, Max! - krzyknęła Maria. Przemierzała szybko pokój, usiłując wymyślić najlepsze rozwiązanie.-Maria, nie masz wyboru - powiedział łagodnie, zatrzymując ją i sadzając na kanapie. - Posłuchaj... albo powiesz ojcu prawdę - to znaczy całą prawdę - albo ty, twój ojciec i Liz zostaniecie złapani. To albo to, Maria. Nie ma innej rady.Maria westchnęła i potrząsnęła zasmucona głową.-Zabije mnie. Zabije mnie że wpuściłam Liz do dużego pokoju. Ostrzegał mnie wiele razy, a ja go nie słuchałam. Jestem martwa.Max uśmiechnął się lekko, usiadł obok i przytulił ja do siebie.-Nie boisz się ojca bardziej niż SS albo wiezienia, prawda? - zapytał, na wpół żartobliwie, na wpół serio.-Nie znasz go tak jak ja - odparła cicho. - nie boję się go. Nie naprawdę. Nie uderzy mnie. To po prostu... Jest gorzej, gdy nie krzyczy na mnie, ze zrobiłam cos źle. Gdy jest zawiedziony na mnie i patrzy tak w ciszy,... To jest o wiele gorsze.-Przeżyjesz - szepnął Max i uścisnął ja lekko. - Poczekam razem z tobą dopóki nie wróci ze szkoły, dobrze?Maria skinęła głową.-Dobrze - powiedziała cicho i wzięła głęboki wdech, gotowa by spojrzeć w twarz czemukolwiek co stanie jej na drodze. - Dobrze.***Słyszała jak wchodził do domu.Dźwięk jego głosu denerwował ją.Ale miał też dziwny, uspokajający wpływ. Przerażał ją, sprawiał, ze jej serce przyśpieszało ze strachu, ale jednocześnie czuła jak ją przyciąga. Powiedziała Sobie, ze nie chce go widzieć, a jednak wciąż o nim śniła i tęskniła za chociażby jedną minutą w jego towarzystwie.To ją niepokoiło.Kręciła się po pokoiku już blisko godzinę, zastanawiając się, po co przyszedł. Rozmawiał z Marią bardzo długo, ich głosy były jednak przytłumione. Teraz leżała na łóżku i usiłowała uchwycić fragmenty ich słów i połączyć je ze sobą. Czasami Max albo Maria podnosili głosy, kusząc ja jakby, by usłyszała więcej. Nie rozumiała większości, ale mówili o niej, tego była pewna.Zegar w dużym pokoju wybił czwartą. Dźwięk gongu odbijał się echem w jej umyśle i sprawiał, że czuła się jeszcze bardziej zmęczona. Podniosła Lenę do góry i patrzyła na nią. Było już po czwartej. Jim mógł wrócić lada moment a Max wciąż tam był. Czy Maria sobie tego nie uświadamiała? Straciła poczucie czasu?Max musiał wyjść przed przyjściem Jima.Ale ta myśl przyszła za późno. Kroki Jima rozbrzmiały na schodach prowadzących do frontowych drzwi. Mruczał coś cicho do siebie, nieświadom niespodziewanego gościa.Jakby przygotowując się na awanturę która miała przyjść, zamknęła oczy i położyła obok siebie Lenę.***Ku wielkiemu zdziwieniu Marii, Jim nie był na nią aż tak bardzo zły. Cieszyła się, że ten sekret nie stał już między nimi i czuła się tak, jakby ktoiś zdjął jej z pleców ogromny ciężar. Ciężar, który niemal natychmiast został zastąpiony innym, jeszcze cięższym.Mieli teraz inne zmartwienia.Liz musiała się stad wyprowadzić. Dzisiaj, jeśli to było możliwe. Max wspaniałomyślnie ofiarował swoją pomoc w pozbyciu się szafy, łóżka i innych elementów pokoju, w którym egzystowała teraz Liz. Zamienia go w zwykły składzik - przechowalnię, z gratami, szczotkami i innymi rzeczami.Niedaleko miasta był domek, ukryty za drzewami. Według Maxa był niezamieszkany od lat. Jego właściciel, leśnik, odszedł z tego świata wiele lat temu. Od tamtej pory ojciec Maxa mówił o wyburzeniu go, choć nigdy się do tego nie zabrał. Wciąż tam stał, w samym środku niewielkiego lasku, niezauważony przez przechodniów.-Sądze, ze powinniśmy zabrać ja tam dziś wieczór - powiedział Jim, jego blade oczy były zmęczone i pokonane. - To blisko ciebie, Max. Będziesz nosił jej jedzenie i sprawdzał, czy wszystko w porządku.-Później będę we Frankfurcie - przypomniał mu Max. - W domu będę jedynie na weekendy.Maria popatrzyła na ojca, na zmęczony i zrezygnowany wyraz twarzy.-Mogę chodzić co środa - zaproponowała cicho.Max rzucił jej mały uśmiech...-To mogło by działać, prawda, panie Connor?Jim skinął powoli głową, oparł przedramiona o stół i oparł brodę o dłoń.-Mogłoby działać. Będzie niebezpiecznie, ale może się udać. To dobrze, ze dowiedzieliśmy się w porę. Nie wiem, czy będziemy potrafili odpowiednio ci podziękować, Max.Max uśmiechnął się słabo i rzucił przykre spojrzenie w kierunku szafy, za którą była Liz.-Przykro mi, że musze cię o to zapytać, ale... czy wiesz, jakie inne domy będą przeszukiwane?Max zawahał się przez chwilę poczym potrząsnął głową.-Nie - skłamał w końcu.To wzbudziłoby podejrzenia czy wszyscy nie zostali wcześniej ostrzeżeni.Nie mogli tego ryzykować.***-Dalej, złap to, Max!Max roześmiał się gdy Pieter rzucił w jego kierunku piłkę i skoczył do góry by ją złapać. Ta jednak była poza zasięgiem jego dłoni i wydawała się lecieć coraz wyżej i wyżej, ponad jego głową w kierunku zarośli.Pieter uśmiechnął się przepraszająco i przebiegł przez ulice po piłkę.-Pieter, tutaj! Pieter, do mnie! - wołała Liz skacząc na swoich małych nóżkach. Pieter potoczył do niej piłkę a ona pobiegła za nią, śmiejąc się wesoło, Kyle i Pieter zaś wymienili się opiekuńczymi spojrzeniami.Max stanął nieco z boku i obserwował ich, marząc by być takim jak oni. Gdyby mógł być taki duży jak oni, taki silny i taki pewny siebie. Zrobiłby wszystko by taki być.Liz złapała piłkę i przymierzała się by rzucić ja Kyle'owi. Piłka nie poleciała daleko i Kyle uśmiechnął się z uczuciem gdy złapał piłkę w połowie drogi. -Do mnie, Kyle! Do mnie! - zawołał Max i podniósł do góry ręce. - Do mnie!Kyle cisnął piłkę w jego kierunku uśmiechając się. Max złapał ją w locie. Za jego plecami rozległ się głośny dźwięk - metal uderzający o metal, kamień o kamień - i odwrócił się szybko.Nic za nim nie było.Kiedy znowu się odwrócił, zauważył, że był sam.Pomiędzy jego włosami płynęły smugi mgły i zaczęły opływać jego postać, dopóki jedyną rzezca, którą widział, nie stały się jego własne dłonie.Jego własne dłonie i piłka.
Image

User avatar
Olka
Redaktor
Posts: 1365
Joined: Tue Jul 08, 2003 1:14 pm
Contact:

Post by Olka » Thu Apr 22, 2004 1:15 pm

Zgadzam się, co do twoich słów we wstępie. My, europejczycy zupełnie inaczej na to patrzymy. W dodatku każda narodowość starego kontynentu ma przed sobą jeszcze inny obraz. Jak to się mówi "punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia". Pamiętam, jak moja babcia opowiadała mi jedną z wielu historii - właśnie dla mnie to już historia, dla niej wspomnienia - gdy jej tata zginął na froncie. Nie pamiętam szczegółów, ale zapadło mi w pamięci, gdy opowiadała, jak garnął się do walki. Jak uciekali, a on zawsze szedł z przodu gotów na wszystko. Z jednej strony może to i buntownicza natura, ale z drugiej strony, gdy mówił o wolności kraju, w jego oczach pojawiały się łzy. Babcia mówiła, że to były jedyne momenty, kiedy jego oczy były mokre. Żył myślą, że Polska będzie niezależna. Za to był gotów oddać życie. Brzmi to patetycznie, ale zupełnie inaczej podchodzi się do tego, gdy tego rodzaju opowieści widzi się w telewizji, a inaczej gdy opowiada ci o tym ktoś z rodziny, kto na dodatek był tego świadkiem.Nie zgadzam się jednak z wypowiedzią, że to wszystko było na nic. Ci ludzie mieli swój honor. Nikt nie garnął się specjalnie to śmierci i to w dodatku z ręki wroga. Ci ludzie nigdy nie utracili wiary i choć walka była często beznadziejna, wierzyli, że może się uda. Że spośród wielu, przeżyje kilku i może to "będę właśnie ja".Anais Nin - I suppose so. I'm not sure :roll: . There is one thing which bothers me: you told me once that the camp where Max was taken is a place where German soldiers took avarage of prisoners forcing them to work. So this should be labour camp but sometimes you call it concentration camp. That is why I'm not sure what you mean asking if this map is capable. Although in concentration camps people were also used to work it is something different than labour camp.

User avatar
Anais Nin
Gość
Posts: 39
Joined: Wed Dec 17, 2003 9:51 am
Location: Drunen

Post by Anais Nin » Thu Apr 22, 2004 4:05 pm

Hmm.. you're right. He's in a labor camp.Okay. Thanks. I'll change that. There were Jews in labor camps, weren't there? Oh God. I think I'm going to have to look up some stuff. Maybe there weren't. I'm not sure. I hate these details. I keep making mistakes. :oops:*sigh*All right. Thanks, sweetie!Hugs,Stefanie

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Apr 25, 2004 5:24 pm

OK. Idziemy dalej. "Długa droga przede mną..." i faktycznie, długa. Wolę nie myśleć, co mnie czeka później.Rozdział 20Niemcy, wrzesień 1942-Zrobiłeś właściwą rzecz, synu - powiedział Jim kiwając powoli głową. To był mały, nieważny gest, ale przywodził Maxowi na myśl ojca i jego moralistyczne gadki. - Wiem, że to musi być dla ciebie trudne, ale dobrze zrobiłeś. Naprawdę. Wyobraź sobie, ilu ludzi ocaliłeś w ten sposób.Max wzdrygnął się niechętnie i popatrzył na domek. Liz była w środku, sama. Miał nadzieje, że spała. Miał nadzieje, ze jutro również będzie spała.Jim i Maria przynieśli ją tutaj wczoraj wieczorem a dzisiaj Max pomagał im całkowicie przeobrazić ukryty pokój, który stał się teraz brudnym, zabałaganionym składzikiem, ignorowanym kompletnie przez mieszkańców.A potem wyznał Jimowi prawdę. Powiedział mu o wszystkich innych rodzinach, które były w niebezpieczeństwie. Powiedział mu dokładnie kto musiał uważać na każdy krok, czyje domy miały być przeszukane.... Wszystko, co wiedział. Wszystko, co wiedział Roger.Wyznał to i było mu z tego powodu ciężko. Czuł się tak, jakby zdradził swojego brata, swoją rodzinę i rasę, ale jak mógłby nie ostrzec Jima? Co czyniło Liz inną od pozostałych Żydów? Dlaczego miał pomóc jej, a innym nie?To Kyle mógł być złapany, albo Pieter.To mogła być Liz.Zrozumienie tego zabrało mu nieco czasu, ale ostatnio zaczął widzieć niektóre rzeczy o wiele jaśniej. Żydzi nie zasługiwali na to. Nikt nie zasługiwał. Nie mógł wiele z tym zrobić, ale powinien pomagać tym, którym mógł.-Pójdę dzisiaj wieczorem do domku - powiedział unikając bezpośredniej odpowiedzi na słowa Jima. - Maria może przyjść w następną środę?-Powiedziała, że tak - Jim skinął głową. - Więc Frankfurt, co? Drugi rok?-Trzeci - poprawił Max czując się niezręcznie. Myśl o tym, że znowu zobaczy Liz niemal skręcała mu żołądek w ósemkę. Czy wciąż będzie na niego zła? Wciąż nie będzie chciała mu wybaczyć?Wiedział, że miała ku temu wszelkie powody.Jim gwizdnął z podziwem i kopnął kawałek drewna.-Już trzeci... Zawsze wiedziałem, że ci się uda, Max - uśmiechnął się. - Lekarz. To odpowiedzialna praca. Lepsza niż bycie jednym z SS-manów.-być może - odparł ostrożnie Max. - Powinienem już iść. Napisze mi pan, jeśli coś się stanie?Jim uśmiechnął się i włożył dłonie do kieszeni.-Jasne ze tak. Szyfrem. Będziesz musiał czytać między wierszami, synu.Max skinął głową.-Uda mi się - powiedział. - Nie powinno być zbyt trudne.-Och, przeciwnie - zaoponował Jim i zamilkł na chwilę, patrząc na zachodzące słońce i zacisnął usta. . - Wierz mi, ze jest.Znowu zapadła cisza, gdy popatrzył na Maxa, z jego jasnych oczu nie można było nic wyczytać, a zmarszczki na twarzy wydawały się być głębsze.-Ciężko jest dostrzec, ze jest coś jeszcze - odezwał się w końcu. - Więcej niż widzi oko.***Drzwi otworzyły się cicho - prawdopodobnie była to jedyna część domku, która nie była wykrzywiona i zniszczona. Wstrzymał oddech i wszedł do środka budynku zamykając za sobą drzwi. Dookoła niego panowała cisza i nigdzie jej nie widział.Jim powiedział mu, ze spała w drugim pokoju, blisko tylnich drzwi. Max zrobił kilka szybkich, posuwistych kroków, ignorując trzeszczenie drewnianych klepek pod stopami. Było ciemno, ale białe promienie księżyca oświetlały ścieżkę. Doszedł go jakiś szurgot w rogu pokoju. Kilka sekund później zauważył małe zwierzątko przebiegające przez pokój i kryjące się w swojej dziurze.Kurz tańczył przed nim, wypełniając powietrze i odbijając siew świetle księżyca. Drażnił go w nosie i sprawiał, ze miał ochotę kichnąć. Kolejny krok zbliżył go do drugich drzwi, tych, które wiodły na tyły domku. Zawahał się położywszy dłoń na zimnym metalu klamki i nacisnął ją powoli.Tym razem miał mniej szczęścia; drzwi jęknęły głośno pod lekkim naciskiem i otworzyły się jakby z wahaniem. Po odczekaniu kilku minut nic jednak się nie stało i nikt się nie poruszył, wszedł do pokoju.Leżała na spłowiałej, zielonej kanapie, z kolanami przyciągniętymi do brody i z ramieniem pod głową. Ciemne włosy były rozsypane po poduszce, odgarnięte z twarzy, błyszczały w bladym świetle księżyca. Odetchnął cicho i zmusił się do odwrócenia od niej wzroku. Było mu nawet na rękę, ze spała. Mógł patrzeć się na nią bez przeszkód, unikając w ten sposób rozmowy czy niezręczności.Jej obecność zsuwała na dalszy plan wszystko, co było dookoła i potrzebował dobrej chwili, by nieco się uspokoić. Chropowata tapeta, czarne, wypolerowane kamienie koło kominka, kilka koców w rogu. Jego wzrok przesuwał się powoli zatrzymując się na poszczególnych obiektach tylko po to, by znów utkwić w leżącej postaci.Przypominając sobie, po co tutaj przyszedł, wyjął z torby kilka puszek i położył je razem z trzema butelkami wody na niestabilnym stoliku. Odsunął się powoli, niezdolny do oderwania wzroku od jej twarzy. Wydawała się być zrelaksowana i niemal beztroska. Jej oddech był wolny, klatka piersiowa unosiła się powoli, kosmyk włosów, lezący na twarzy, drżał lekko. Jego dłonie same wyciągały się, by go odgarnąć, ale zmusił się niemal do cofnięcia się i opuszczenia pokoju.Kiedy szedł w dół hollu, mógłby przysiąc, że cos poruszyło się za nim. Rzucił okiem przez ramię, ale nie zauważył nic niezwykłego. Mysz, którą widział już wcześniej, popatrzyła na niego dużymi ślepkami, spotykając jego wzrok.Odwrócił się i wyszedł z domku, jego umysł wirował, dziwne myśli kłębiły się w jego głowie.***Wypuściła z ulgą oddech, który do tej pory wstrzymywała i patrzyła jak odchodził. Jego samotna sylwetka poruszyła coś głęboko w jej duszy, powodując niewytłumaczalny smutek. Jego opuszczone ramiona, dziwny chód... przypominały jej tak bardzo o przeszłości, o małym chłopcu, którym kiedyś był.Przez swoje własne odbicie w oknie widziała, jak gwałtownie odwrócił się i popatrzył na domek marszcząc brwi. Cofnęła się ostrożnie o krok w ciemności domku. Przycisnęła policzek do ostrego materiału zasłony i czekała aż odejdzie. Jego twarz miała dziwny, zagubiony wyraz, jego oczy nie opuszczały ciemności, w których się kryła.Nie widział jej, była tego pewna.W końcu po pewnym czasie, który był dla niej jak wieczność, odwrócił się i odszedł, jego ramiona były jeszcze bardziej opuszczone niż przedtem.
Image

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Fri Apr 30, 2004 11:03 am

Przez kłopoty z moim komputerem powiadomienie o nowościach w tym opowiadaniu doszło do mnie dopiero teraz, co oznacza, że jestem monstrualnie zacofana. Zakończyłam czytanie na 15 rozdziale i ku mojemu zaskoczeniu i olbrzymiej radości odkryłam, że jest już rozdział 20. NANiuś, bardzo C i dziękuję ... and ofcourse, thank you Anais for writting this one, very special story.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Anais Nin
Gość
Posts: 39
Joined: Wed Dec 17, 2003 9:51 am
Location: Drunen

Post by Anais Nin » Fri Apr 30, 2004 2:51 pm

Oh, you're welcome, LEO. The pleasure was (and still is) mine, really. :) I'm glad you're enjoying it! There seem to be few people who actually read it, but I love the people who do (Dee, Lindsay, Josephin...), so I write with eh.. joy. There's no good word for it in English, lol.Thanks!Hugs,Stefanie

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Fri Apr 30, 2004 7:07 pm

That's not the way it is Stefanie... We all love to cling to something that reminds us the plot of original series from Roswell, but we all still do see those characteres in other situations. Like in Spin or Core or Antarian Series or ... Uphill Battle. Those characteres bring us different thoughts and... sometimes hope. And for this hope we should all be greatfull to the writters, who create this pictures of future and past. We have dreams and we all love to find them in others people thoughts... that makes us less lonely...
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Fri Apr 30, 2004 8:36 pm

Rozdział 21Gdzieś w Trzeciej Rzeszy, wrzesień 1942Gdy słońce powoli wstało, pociąg wciąż jechał w kierunku wstającego słońca. Wschód, pomyślał Trevor. Słońce wstawało na wschodzie, jechali na wschód. Dachau? Znowu wieźli go do Dachau? Nie był pewien, czy zniesie po raz drugi pobyt w tamtym miejscu, nawet przez chwilę. Musiał jakoś uciec. Musiał znaleźć jakiś sposób jeśli chciał przeżyć.Pociąg był dobrze strzeżony, po dwóch ciężko uzbrojonych SS-manów przy każdym wyjściu. Nie było szansy na ucieczkę. Będzie musiał poczekać aż dojadą na miejsce przeznaczenia, kiedy to regularny, lustrujący wzrok strażników zmieni się w pojedyncze spojrzenia.Westchnął i oparł się o drewnianą ścianę wagonu osuwając się w dół, dopóki nie usiadł na ziemi i mógł oprzeć głowę na ręku. Pociąg był przepełniony. Miał szczęście; nie wszyscy mogli usiąść.Ktoś obok niego zaczął kaszleć i mruczeć coś pod nosem, przerażone głosy wypełniały duszny wagon. Męczący odór potu, smażonego jedzenia i uryny mdlił go, teraz i przedtem, i naprawdę szczerze żałował, że poszedł z Ingrid na pierwsze spotkanie komunistyczne, tak wiele lat temu. To było idiotyczne z jego strony że tak ryzykował. Idiotyzmem było rzucenie wszystkiego tylko po to, by zmienić świat na lepszy.Gdyby tylko nie roznosił tych komunistycznych papierów. Gdyby jego wcześniejszy pobyt w Dachau miał swój ostrzegawczy wpływ na niego, jaki powinien był mieć. Gdyby nie był taki przekonany, że komunizm podbije prawicę, silny kapitalizm.Oparł głowę o ścianę i zamknął oczy wzdychając głęboko. Pomyślał, że Dachau nie było tak daleko od miejsca, z którego wyjechali. Nie mogli kierować się do Dachau. To musiało być bliżej granicy polskiej. A może już przekroczyli granicę, może już byli w Polsce. Nie wiedział. Czas wydawał się nie istnieć w małym pomieszczeniu. Był tam tylko on, tłum ludzi, SS-mani i smród.I wieczność, rzecz jasna.Wycieczka wydawała się przeciągać w nieskończoność, w nigdy nie kończącą się jazdę do piekła.W końcu, po kolejnych dwóch godzinach, pociąg zwolnił – piskliwy dźwięk kół trących o metalowe szyny i uczucie gwałtownego hamowania wzrosły. Trevor otworzył powoli oczy i ostrożnie wstał.Drzwi otworzyły się z hukiem, słońce zalało wnętrze wagonu. Jego oczy prześlizgnęły się po stacji, po ludziach i po ich ubraniach. Kiedy wypchnięto go z pociągu, osłonił oczy przed słońcem pozwalając, by ludzie dookoła niego potrącali go i uderzali. Dźwięk ostrych głosów dotarł do jego uszu i zamarł.Był pewien tylko jednej rzeczy.Nie był już w Niemczech.***Niemcy, wrzesień 1942-Wiem, że nie śpisz.Jego głos nie dobiegał z daleka, czuła jego oddech tuż koło swojej twarzy. Otworzyła oczy i popatrzyła prosto w jego oczy. Panika zaczęła w niej rosnąć, ale on odsunął się nieco i uśmiechnął się lekko.Otworzyła usta i zawahała się. Czy powinna z nim rozmawiać? Pomagał jej i ryzykował życie tylko dla niej. Jeśli chciał jej coś zrobić, coś... mógł to zrobić tydzień temu kiedy spała. Czy mogła mu zaufać?-Jak...? – zapytała lekko zakłopotana.-Kanapa – powiedział rzucając na nią szybkie spojrzenie. – Poduszki były wciąż ciepłe.-Och – mruknęła cicho i usiadła prosto.Oboje milczeli przez chwilę, wymieniając niezręczne spojrzenia.-Niedługo mnie nie będzie – powiedział w końcu. – Maria nie przyjdzie przed czwartkiem.-Czwartkiem...? – powtórzyła Liz cienkim głosem.Skinął głową i popatrzył na nią w dół przepraszająco.-Musi być na jakimś przyjęciu w środę. To byłoby podejrzane, gdyby się nie pojawiła.Popatrzyła w dal i przyciągnęła kolana do piersi otaczając je ramionami.-W każdym razie – ciągnął dalej. – Usiłowałem zgromadzić tak dużo jedzenia jak to możliwe, ale jedzenie jest racjonowane... Jim dostał trochę kartek żywnościowych od ruchu oporu, a ja wziąłem nieco ze spiżarni mojej matki.-Nie powinieneś był tego robić – powiedziała cicho, czując się przy tym strasznie.-Nawet tego nie zauważy – usiłował ją zapewnić. – Poza tym nie miałaby nic przeciwko. Zawsze cię lubiła, Liz.-Też mi się tak wydaje – mruknęła cichutko odwracając wzrok.-Co powiedziałaś? – Max pokręcił powoli głową.-Że nie powinieneś był kraść od matki – powiedziała. – To złe.-Cała sytuacja jest zła – wzdrygnął się i wskazał na jedzenie na stoliku. = Słuchaj, musisz z tym uważać. Nie jedz za dużo na raz – upewnił się, że dobrze go zrozumiała, podszedł do kanapy i usiadł obok niej. –Masz wystarczająco dużo wody?-Nie bardzo – westchnęła. – Większość wypiłam.-Nie myjesz się w niej, prawda?-Do tego używam wody z jeziora – odparła lekko urażona, rzucając mu groźne spojrzenie. Nie była głupia. Wiedziała, że nie powinna marnować tej małej ilości wody, którą dostała.-Następnym razem przyniosę więcej wody – obiecał. – Poproszę Marię żeby również przyniosła ze sobą kilka butelek.Skinęła głową – on również to zrobił. Uśmiechnęła się – on również się uśmiechnął. Zaczęła miąć w dłoniach rąbek sukienki. On zaczął zaplatać palce.Po kolejnych kilku minutach ciszy, Max w końcu przerwał milczenie.-Posłuchaj...Jej oczy popatrzyły w jego i poczuł się nieco nieswojo pod jej miażdżącym wzrokiem. Nic, co kiedykolwiek powie, nie byłoby w stanie naprawić tego, co zrobił, ale musiał spróbować.-Co do tego, co się stało, to znaczy, co ja zrobiłem, wiesz, tydzień temu? – zatrzymał się by zobaczyć, czy wiedziała o czym mówił.Opuściła wzrok i jej twarz jakby posmutniała.Najwidoczniej wiedziała.Odetchnął ciężko i ciągnął dalej.-Nie powinienem był tego robić. Nie miałem do Tego prawa, to było złe, wiem o tym – wziął głęboki wdech i usiłował unikać jej wzroku. – Ja... Twój widok po tylu latach... to było dziwne – powiedział szczerze. – Tęskniłem za tobą i oto tam byłaś, razem ze mną, śmiałaś się... To było takie nierealne. Nie mogłem...Potrząsnął głową i powiedział prosto z serca:-Przepraszam. Nie powinienem był tego robić.-Nie powinieneś – przytaknęła.-Nigdy więcej cię nie pocałuję – obiecał. – Przyrzekam.Uśmiechnęła się lekko i położyła rękę na jego dłoni.-Bez mojego pozwolenia – powiedziała, modląc się, by nie dawała mu fałszywych nadziei.-Bez twojego pozwolenia – powtórzył uśmiechając się lekko.Jej serce zabiło mocniej na widok iskierki w jego oczach i mogła czuć, jak coś się w niej budzi, zabawne, łaskoczące uczucie gdzieś w dole brzucha. Pochylił się w przód i założył kosmyk włosów za jej ucho, jego place przesunęły się lekko po jej policzku. Przez moment bała się, że znowu ją pocałuje, ale potem nagle zniknął.Dziwne, ale poczuła się opuszczona. Samotna, i nie wiedzieć czemu, bardzo zakłopotana.Samotna, zakłopotana i rozczarowana.
Image

User avatar
Anais Nin
Gość
Posts: 39
Joined: Wed Dec 17, 2003 9:51 am
Location: Drunen

Post by Anais Nin » Sun May 02, 2004 3:04 pm

LEO wrote:That's not the way it is Stefanie... We all love to cling to something that reminds us the plot of original series from Roswell, but we all still do see those characteres in other situations. Like in Spin or Core or Antarian Series or ... Uphill Battle. Those characteres bring us different thoughts and... sometimes hope. And for this hope we should all be greatfull to the writters, who create this pictures of future and past. We have dreams and we all love to find them in others people thoughts... that makes us less lonely...
...You put that into words in a very beautiful way, LEO. You should write yourself! Honestly, it's really satisfying. :) You seem to have a great way with words.Oh, and hey, welcome to the European Union!!! *hugs* :D

User avatar
Olka
Redaktor
Posts: 1365
Joined: Tue Jul 08, 2003 1:14 pm
Contact:

Post by Olka » Sun May 02, 2004 5:16 pm

Wpadłam tylko na momencik, żeby powiedzieć, iż nadal tu jestem i czytam każdą nowo dodaną część. Nie komentuję z wiadomych powodów, ale tak sobie pomyślałam, że miło jest wiedzieć czy ktoś pochwala pracę autora. Przynajmniej dla mnie jest to większą motywacją no i pomyślałam, że może dla ciebie też Nan :) Moja deklaracja: zawsze tu jestem i czytam wszystkie twoje tłumaczenia i choć nie często coś tu wypisuję pamiętaj że wciąż tu jestem. Ahoj, cześć i czołem - prawdę mówiąc nie wiem, co to ma znaczyć, ale fajnie brzmi :)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun May 02, 2004 5:50 pm

Dzięki Olu :cmok: Już rozumiem, dlaczego "Uphill Battle" zdobyło nagrodę jako ff który każdy powinien przeczytać, ale wydaje się, że nikt tego nie robi :wink:Stef - well, yeah, we're in EU now... But I still feel the same :wink:
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue May 04, 2004 8:10 am

O, bardzo przepraszam - "nikt tego nie robi" ?! :shock: A ja to co?! I założe się, że nie jestem jedyna! :wink:Piękna część! Skorupka Liz zaczyna pękać - to dobrze, bo przecież nie można samemu wszystkiego nieść na swych młodziutkich barkach. Dobrze jest gdy jest świadomość, że gdzieś tam , ktoś ....Dzięki Nan za tłumaczenie! :D
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Anais Nin
Gość
Posts: 39
Joined: Wed Dec 17, 2003 9:51 am
Location: Drunen

Post by Anais Nin » Tue May 04, 2004 10:50 am

Nan wrote:Stef - well, yeah, we're in EU now... But I still feel the same :wink:
I know. :D Not much has changed for me, either. Basically nothing, actually. I don't think a lot of Dutch people are happy there are 10 new countries in the EU. We already are a small country with little to say, and now, our influence will surely crumble.Oh well.It's just politics. I hate politics, lol. They just... don't... interest me.Hugs,Stefanie

Ewć

Post by Ewć » Sun May 09, 2004 1:29 am

Fantastyczne opowiadanie!! Smutne, przerażające, ale takie piękne.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun May 09, 2004 10:10 am

Czytam Nanuś, zawsze czytam. Nie zawsze jest czas skomentować od razu, czasem robię to troszkę później ale zawsze czytam. Zresztą to opowiadanie powinno być lekturą obowiązkową dla forumowiczów, szczególnie tych młodszych ze względu na wymowę i fakty historyczne i to, że coś co jest nam tak bliskie pisze autorka której kraj troszkę inaczej odczuł na sobie skutki wojny. Pytanie czy opisywana przez nią historia była dla niej jedynie ciekawostką, w którą tak pięknie wkomponowała fabułę, czy rzeczywiście była zainteresowana pokazaniem w równym stopniu tamtej rzeczywistości.
Image

User avatar
Olka
Redaktor
Posts: 1365
Joined: Tue Jul 08, 2003 1:14 pm
Contact:

Post by Olka » Sun May 09, 2004 12:12 pm

Trafiłaś w samo sedno Elu. Jakoś nigdy nie odważyłam się spytać autorki, co powodowało jej chęć zagłębienia się w ten temat. Należę do osób, które mają nieco, a może nawet bardzo subiektywny pogląd na to, jak i co wolno mówić o tym obszarze historycznym... Chcąc nie chcąc wolę pozostać w przekonaniu, że Anais kierowała się tymi ostatnimi, wspomnianymi przez ciebie pobudkami.

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 36 guests