T: Innocent [by mockingbird39] cz.19 - 6.11
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Niezwykły jest urok opisów relacji między Liz a Sophie. Ta dbałość o szczegóły sprawia, że człowiek czuje się jakby tam był razem z nimi.
W tej części ponownie autorka skupia się na obrazie Liz- ciepłej i kochającej matki, a także niezastąpionej Marii- jak zwykle stanowczej i gotowej do bojów , ale jakże oddanej.
Dzięki Milluś.
W tej części ponownie autorka skupia się na obrazie Liz- ciepłej i kochającej matki, a także niezastąpionej Marii- jak zwykle stanowczej i gotowej do bojów , ale jakże oddanej.
Dzięki Milluś.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Zgadzam sie z Toba Hotori. Liz jest wspaniala mama i dobrze radzila sobie jako samotna matka szkoda tylko Sophie, ze wychowywala sie bez ojca... Btw bardzo podoba mi sie imie jakie Sophie.Hotori wrote:Niezwykły jest urok opisów relacji między Liz a Sophie. Ta dbałość o szczegóły sprawia, że człowiek czuje się jakby tam był razem z nimi.
Nie przepadam za Maria z Roswell, ale w tym opowiadaniu nawet ja polubilam byla przy Liz w okresie jej ciazy, opiekowala sie nia. Byla i jest jej prawdziwa przyjaciolka.
Z niecierpliwoscia czekam na kolejne czesci Milla
Milla sprawiłaś mi wielką radość zamieszczając kolejne części tego opowiadania Bardzo je lubię, jego atmosferę pełną ciepła, wzruszeń i rozterek Liz, Max'a, ale też Michael'a i Marii.
Wygląda na to, że to, przed czym tak długo uciekała Liz, czyli wspomnienia związane z przeszłością, z Maxem, powróciło na dobre i nie daje o sobie zapomnieć. Myślę, że ona nadal go kocha w skrytości swojego serca, bo "głośno" sama przed sobą do końca się do tego nie przyznaje. Cóż pierwsza miłość, a szczególnie tak silna, głęboka, jak Maxa i Liz pozostaje w sercu na zawsze...i przecież jest jeszcze ktoś, kto nie daje zapomieć o przeszłości...Sophie, owoc ich miłości i namiętności i żywy chodzący obraz Maxa. A ta sprawa sądowa Maxa, zagubione potrzebne papiery, "nieporadność" Michael'a w radzeniu sobie z prawnikami...myślę, że to tylko pretekst, by pojechać i zobaczyć Maxa, powiedzieć mu w końcu o córce. Tylko, czy Liz starczy na tyle odwagi, aby samej zadecydować, że chce się widzieć z Maxem, a nie zwalać decyzję na Michael'a? Myślę, że ona chce, bardzo mocno chce, ale...boi się zranienia i wcale jej się nie dziwię...
Max i Sophie i ta zadziwiająca więź między ojcem, a córką...to wręcz magiczne, zwłaszcza, że jedna ze stron w ogóle nie wie o istnieniu drugiej...i tu zgodzę się z Michael'em, ten sekret zostanie bardzo szybko odkryty...na szczęście!
Milluś dzięki za tłumaczenie i czekam na następne części
Wygląda na to, że to, przed czym tak długo uciekała Liz, czyli wspomnienia związane z przeszłością, z Maxem, powróciło na dobre i nie daje o sobie zapomnieć. Myślę, że ona nadal go kocha w skrytości swojego serca, bo "głośno" sama przed sobą do końca się do tego nie przyznaje. Cóż pierwsza miłość, a szczególnie tak silna, głęboka, jak Maxa i Liz pozostaje w sercu na zawsze...i przecież jest jeszcze ktoś, kto nie daje zapomieć o przeszłości...Sophie, owoc ich miłości i namiętności i żywy chodzący obraz Maxa. A ta sprawa sądowa Maxa, zagubione potrzebne papiery, "nieporadność" Michael'a w radzeniu sobie z prawnikami...myślę, że to tylko pretekst, by pojechać i zobaczyć Maxa, powiedzieć mu w końcu o córce. Tylko, czy Liz starczy na tyle odwagi, aby samej zadecydować, że chce się widzieć z Maxem, a nie zwalać decyzję na Michael'a? Myślę, że ona chce, bardzo mocno chce, ale...boi się zranienia i wcale jej się nie dziwię...
Max i Sophie i ta zadziwiająca więź między ojcem, a córką...to wręcz magiczne, zwłaszcza, że jedna ze stron w ogóle nie wie o istnieniu drugiej...i tu zgodzę się z Michael'em, ten sekret zostanie bardzo szybko odkryty...na szczęście!
A wiesz co Elu, ja myślę, że on dostał ten list/listy, ale ich nie otworzył, a może nawet wyrzucił. Przecież odsunął od siebie Liz, zerwał z nią wszelki kontakt pozostawiając sobie tylko marzenia...eh jak często życiowe wybory/decyzje są ciężkie i bolesne...Ela wrote:...a więc Liz napisała do Maxa, powiadamiając go o dziecku. Najwidoczniej jednak nie dostał listu...bo nie wierzę, że milczałby przez tyle lat.
Milluś dzięki za tłumaczenie i czekam na następne części
Maleństwo
Zapewne uciesz was wiadomość, że część 18 jest prawie gotowa...
Cześć 17
Los Angeles, 2004
~Max~
List od Liz dostałem pod koniec stycznia. Przyszedł w dniu, kiedy było zbyt zimno, by wyjść na dziedziniec, ale też zbyt jasno i słonecznie, by zadowolić się siedzeniem w czterech ścianach. Wszyscy i wszystko wokół mnie wydawało się niespokojne, ale kiedy strażnik wręczył mi list, wszystko inne przestało istnieć. Przez długi czas siedziałem na łóżku wpatrując się w kopertę. Natychmiast rozpoznałem pismo Liz, ale nawet bez tego, wiedziałbym, że to od niej. Kiedy dotknąłem listu, wydawało się, że mogę ją wyczuć, zupełnie jakbym dotykał jaj ręki, a nie tylko papieru, na którym pisała.
Moim pierwszym impulsem było otworzenie listu i przeczytanie go – czytanie go w kółko, aż zapamiętam każde słowo. Nie miałam wieści od Liz od tamtego strasznego dnia w czerwcu, a jedyne co wiedział Michael to że ona i Maria spakowały się i wyjechały do Cambridge cztery dni później. Żadna z nich nie wróciła – ani na Święto Dziękczynienia, ani na Boże Narodzenie, ani z żadnej innej okazji. Michael nie lubił o tym mówić i nie mogłem mieć do niego o to pretensji. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że moje odepchnięcie Liz, będzie go kosztowało utratę Marii. Gdyby sytuacja była odwrócona, nie wiem czy wybaczyłbym mu tak łatwo.
Tak bardzo chciałem wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku. Chciałem wiedzieć cokolwiek – jej nieobecność w moim życiu była otwartą, bolącą raną, która nigdy się nie zagoiła. Myślałem, że z czasem łatwiej będzie być bez niej; jak na razie nie stało się łatwiej. Ciągle śniłem o niej nocami i w snach była moja. Każdej nocy trzymałem ją w ramionach i wyznawałem, że wszystko co jej wtedy powiedziałem, to nieprawda – że nigdy nie mógłbym przestać jej kochać, że chciałem żeby przy mnie była, że bez niej ledwo wiedziałem, że żyję. W snach kochałem się z nią, nie musząc rano odchodzić. Pukałem do jej drzwi w Cambridge i mówiłem jej, że jestem wolnym człowiekiem. Prosiłem, żeby za mnie wyszła; zapewniałem, że już nigdy jej nie opuszczę. W moich snach byliśmy razem, tak jak wiedziałem, że było nam to pisane.
Siedziałem na łóżku długi czas, zastanawiając się co Liz do mnie napisała – dlaczego zdecydowała się to zrobić teraz, kiedy minęło tyle miesięcy. W dniach, które nastąpiły po tym jak ją odesłałem, miałem nadzieję – nawet spodziewałem się – że do mnie napisze, oświadczając, że przejrzała moje kłamstwa. Ale nie dostałem żadnego listu i z każdym dniem traciłem po trochu nadzieję. Teraz moje serce waliło boleśnie, kiedy zastanawiałem się co może być w jej liście. Może pisała, żeby zawiadomić, że wraca do domu – może nawet planowała przyjechać do Kalifornii. Ileż to razy robiła to w moich snach, zjawiając się ponownie w pawilonie odwiedzin z rękoma na biodrach i zaciśniętą szczęką.
„Co ty próbujesz zrobić Max?” pytała ze złością. „Czy nie wiesz jak bardzo cię kocham?”
Ale choć bardzo chciałem by tak było, wiedziałem, że nie mogę na to pozwolić. Tęskniłem za Liz każdej minuty – moja dusza wyrywała się do niej zarówno we śnie jak i na jawie. Ale nie mogłem zmienić zdania co do tego, żeby ułożyła sobie życie beze mnie. Tak było dla niej lepiej. W tej chwili powinna był w połowie swojego drugiego roku na Harvardzie – niemal w połowie studiów. Wiedziałem, że ostatnie kilka miesięcy były dla niej ciężkie, ale do tego czasu zaczęła ruszać do przodu ze swoim życiem, prawda? Uderzyłem kilka razy listem o swoją dłoń, chcąc go otworzyć, ale zastanawiając się, czy powinienem. Co jeśli ona zaczynała budować swoje życie na nowo i to była jej ostatnia próba podtrzymania kontaktu? Im więcej o tym myślałem, tym sensowniejsze się to wydawało. I jeśli otworzę ten list i odpowiem na niego, czy dałoby jej to tylko fałszywą nadzieję?
Siedziałem tam, wpatrując się w jej pismo na kopercie, tak bardzo chcąc ją otworzyć, ale wiedząc, że nie powinienem. Jeśli dałbym Liz najmniejszy płomyk nadziei, że wciąż możemy być razem, wiedziałem w głębi serca, że byłaby w następnym samolocie do Kalifornii. A jeśli przyszłaby do mnie ponownie, zdawałem sobie sprawę z tego, że nie byłbym w stanie jej odesłać. To było niemal ponad moje siły za pierwszym razem – nie zostało mi dość siły, by zrobić to ponownie.
Szybko, nim zdążyłem zmienić zdanie, podniosłem się i wziąłem długopis z półki nad łóżkiem. Popatrzyłem na kopertę jeszcze przez minutę, po czym dużymi, czarnymi literami napisałem na niej „Zwrócić do nadawcy”.
Los Angeles, 2012
~Liz~
Maria czekała na nas, kiedy Sophie i ja wyszłyśmy na lotniskowy terminal. Miała na sobie czapeczkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne, a włosy miała związane w kitkę z tyłu głowy, ale zauważyłam, że ludzie i tak ją obserwują. Nie wydaje mi się, żeby rozpoznawali jej twarz – Maria roztacza teraz wokół siebie specyficzną aurę, która sprawia, że ludzie na nią patrzą. Zdecydowanie jest gwiazdą.
„Liz! Sophie!” zawołała, biegnąc w naszą stronę. „Jesteście tu – nareszcie tu jesteście!”
Sophie puściła moją rękę i ruszyła pędem w stronę Marii. „Ciociu Mario!” krzyknęła radośnie. Wpadły na siebie przy pełnej prędkości, niemal zwalając się nawzajem z nóg. Maria zaśmiała się i mocno przytuliła Sophie, stękają, kiedy podniosła ją do góry.
„Augh! Ależ ty urosłaś!” powiedziała, całując Sophie w czoło.
„Urosłam prawie trzy centymetry od ostatnich wakacji,” pochwaliła się Sophie. „Musiałam kupić nowy mundurek do szkoły i wszystko.”
„Założę się, że musiałaś,” powiedziała Maria z uśmiechem, ponownie przytulając Sophie. „Tak bardzo za tobą tęskniłam!”
„Ja też za tobą tęskniłam!” wykrzyknęła Sophie, głośno cmokając Marię w policzek. Odchyliła się trochę to tyłu i zmarszczyła brwi. „Dlaczego masz na sobie czapeczkę?” zapytała.
Podeszłam do nich wolno, obciążona naszymi torbami podręcznymi i płaszczem, o którym Sophie całkiem zapomniała, kiedy tylko wylądowałyśmy na lotnisku w Dallas. „Liz! Nareszcie!” zawołała Maria, stawiając Sophie na ziemię i ponownie otwierając ramiona. Przyłączyłam się do potrójnego uścisku i poczułam jak część mojego zmęczenia ulatuje. Dobrze było znów zobaczyć Marię i jej energia była zaraźliwa. Chwilę wcześniej jedyne czego pragnęłam to gorąca kąpiel i ciepłe łóżko, ale teraz miałam nadzieję, że będziemy mogły nadrobić trochę zaległości zanim ja i Sophie padniemy z wyczerpania. Nie mogłam się też doczekać, żeby się skontaktować z Michaelem.
„Tak się cieszę, że tu jesteście,” mówiła Maria.
Uśmiechnęłam się. „Ja też.” Dotknęłam daszka jej czapeczki. „To twój zestaw incognito?” zapytałam scenicznym szeptem.
Spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem – wiedziałam o tym, mimo że miała na sobie ciemne okulary – i uniosła brwi. „Czy wolałabyś czekać, podczas gdy ja spędzę godzinę rozdając autografy?” odparowała.
„Nie.” Nie chciałam zostać na lotnisku. Chciałam znaleźć coś do jedzenia i wygodną kanapę, na której mogłabym się wygodnie rozsiąść. „Mój błąd – świetnie wyglądasz.” Przechyliłam głowę na bok, uśmiechając się figlarnie. „Choć nie jestem zachwycona czapeczką Jankesów. Wydawało mi się, że przedyskutowałyśmy to w Bostonie – kibicujemy Soxom, albo Metsom. Nie Jankesom.”
Uśmiechnęła się słysząc to. „To prezent,” powiedziała mi.
„Jasne.” Wręczyłam Sophie jej torbę podróżną. „Chcesz ją nieść?” spytałam. „Musimy teraz iść odebrać bagaż.”
Znalezienie naszych walizek i dotarcie do wyjścia zajęło nam około pół godziny, potem na zewnątrz musiałyśmy chwilę zaczekać na kierowcę, którego zatrudniła Maria. Sama nienawidziła przyjeżdżać na lotnisko i nie mogę powiedzieć, żebym ją za to winiła. Sophie chciała usiąść z przodu i chętnie jej na to pozwoliłam. Maria i ja usiadłyśmy na tylnim siedzeniu i kiedy tylko usiadłyśmy moja najlepsza przyjaciółka ponownie mnie uścisnęła. „Jak dobrze, że tu jesteś,” powiedziała.
„Ciebie też dobrze widzieć,” powiedziałam jej.
Skinęła głową w stronę Sophie, która czarowała kierowcę pytaniami o Los Angeles. „Czy ona wie po co tu przyjechałaś?” zapytała po cichu Maria.
Potrząsnęłam głową. „Niezupełnie. Wie jednak, że pracuję nad sprawą dla Michaela.”
„Ale nie wie o Ma-„
„Zna jego imię,” powiedziałam szybko, uciszając ją. „Spytała mnie kilka dni temu.”
„Powiedziałaś jej coś jeszcze?” dopytywała przyciszonym tonem.
Wzięłam głęboki oddech. „Jeszcze nie. Jednak wcześniej czy później zacznie zadawać pytania.”
„Zamierzasz się z nim zobaczyć podczas pobytu tutaj?”
Wyjrzałam przez okno, żałując, że w przeciwieństwie do Marii, nie miałam okularów przeciwsłonecznych, za którymi mogłabym ukryć oczy. „Nie wiem. Może nie będę musiała.”
„Ale czy to zrobisz?” nie dawała za wygraną.
„Nie wydaje mi się, żeby zgodził się ze mną zobaczyć,” oświadczyłam bezbarwnie, ciągle wyglądając przez okno.
„Michael pewnie by ci to załatwił,” podsunęła.
„Nalegasz?” zapytałam ostrzej niż zamierzałam.
Maria się nie wycofała. „Wiesz co o tym myślę,” powiedziała spokojnie. „Gdyby zniknął z powierzchni ziemi, nie uznałabym tego za dużą stratę. Ale ty tak nie uważasz.”
Uparcie wpatrywałam się w drogę. „Nie, nie uważam tak,” przyznałam w końcu. Wcale tak nie uważałam. Cały dzień podczas gdy podróżowałyśmy, byłam bardzo świadoma, że coraz bardziej zbliżamy się do Maxa. Nie byłam tak blisko Maxa od przeprowadzki do Petersburga, pomyślałam, kiedy wylądowałyśmy we Frankfurcie. Potem, Nie byliśmy tak blisko od wyjazdu z Nowego Jorku... od czasów studiów... od narodzin Sophie. Kiedy wylądowałyśmy w Los Angeles, myślałam o tym, że to pierwszy raz od dziesięciu lat, kiedy jestem w tym samym stanie co Max.
Głupio z mojej strony było zakładać, że mogę wpaść do Los Angeles, zdobyć informacje, których potrzebowałam, a następnie ponownie wyjechać i nikt się nie zorientuje. Ludzie będą mieli pytania – moi rodzice, Maria, Sophie... może nawet Max. Jeśli to wypali i uda mi się znaleźć coś, co pomoże w jego sprawie, on się dowie, że pomogłam. Może nawet będzie chciał wiedzieć dlaczego. Spojrzałam na Sophie, która zafascynowana wyglądała przez okno. Maria miała rację. Jak tylko wezmę ją do Roswell, ludzie będą wiedzieć, że ona jest córką Maxa. Kyle, Valenti... rodzina Maxa. Mój sekret wyjdzie na jaw. To tylko kwestia czasu.
~Michael~
Byłem niedorzecznie zdenerwowany tego dnia, kiedy Liz i Sophie miały przylecieć do Los Angeles. Częściowo chyba dlatego, że bardzo chciałem się upewnić, że wszystko z nimi w porządku, ale moje zdenerwowanie brało się głównie z faktu, że miałem teraz wielki sekret, który utrzymywałem w tajemnicy przed Maxem. I nie byłem wcale pewny czy trzymanie tego w tajemnicy było właściwe.
Całe rano chciałem zapytać Maxa czy miał jakieś nowe sny. Byłem prawie pewny, że będą się stawały coraz intensywniejsze, im bardziej Sophie będzie się zbliżać do Los Angeles i zastanawiałem się ile czasu minie zanim Max zobaczy coś, co rozpozna. Boże, co jeśli zobaczy Liz? Nie miałem pojęcia co to by mogło mu zrobić. Nawet gorzej, co jeśli zobaczy Liz w miejscu, które rozpozna jako znajdujące się w pobliżu? To było możliwe – może nawet prawdopodobne. Jeśli Max dowie się, że Liz jest w Los Angeles, a ja mu o tym nie powiedziałem, będzie zły. Ale co jeśli mu powiem, a potem Liz zdecyduje, że nie chce się z nim zobaczyć? Cholera, wydawało się, że mój dylemat nie miał właściwego rozwiązania.
Stan moich nerwów wcale się nie poprawił, kiedy poszedłem porozmawiać z Maxem tego popołudnia. Był apatyczny i nieobecny i wyraźnie nie mógł się doczekać, by po raz tysięczny zagłębić się w lekturze Hrabiego Monte Cristo, ale i tak zostałem na trochę, żeby pogadać. Prawie wspomniałem o snach, ale w porę się powstrzymałem. Opowiedziałem mu co się dzieje w sporcie i o trzech nowych więźniach, którzy zostali przywiezieni tego dnia, a Max zdobył się na niewielki wysiłek by udawać, że jest zainteresowany. Zacząłem się rozluźniać, kiedy nadszedł inny strażnik szukając mnie.
„Guerin!” zawołał z końca korytarza. „Idź do biura, jest do ciebie telefon.”
Do mnie? Rzadko się zdarza, żeby ktoś dzwonił do mnie do pracy. „Kto to?” Odkrzyknąłem, zanim zdążyłem pomyśleć.
„Nie wiem. Jakaś kobieta,” odpowiedział.
Cholera. Max wybrał akurat ten moment, żeby okazać prawdziwe zainteresowanie. „Lepiej się pospiesz Michael,” powiedział, z cieniem prawdziwego uśmiechu na twarzy.
„Jasne. Zobaczymy się później.” Poszedłem do biura, zastanawiając się jak mogłem być tak głupi. To prawie na pewno była Liz – albo może Maria. Co gdyby ten strażnik podał jej nazwisko? Idąc, przeklinałem pod nosem. Max będzie chciał później wiedzieć o co chodziło.
„Michael Guerin,” powiedziałem, kiedy podniosłem słuchawkę, sam nie wiedząc czemu tak zacząłem.
„Nie powiedziałeś mi, że pracujesz w więzieniu.”
To była Liz i w jej głosie słychać było wyrzut. „Nie pytałaś,” powiedziałem. „Jesteś w Kalifornii?”
„U Marii,” odpowiedziała.
Hmm. Nie wiedziałem, że zatrzyma się u Marii, ale to było logiczne. „Och. Jak podróż?”
„Długa,” odpowiedziała. „Dopiero co dotarłyśmy na miejsce.” Ucichła. „Michael, czy powiedziałeś Maxowi, że przyjeżdżam?”
Oparłem się o ścianę. „Nie. Chcesz, żebym to zrobił?”
„Nie wiem,” odpowiedziała. „Gdybym chciała się z nim zobaczyć...”
„Załatwię to,” powiedziałem szybko. „Nie ma problemu.”
„Nie wiem, czy będę musiała,” powiedziała pospiesznie. „Może będę w stanie zdobyć wszystkie potrzebne informacje z testamentu i od firmy ubezpieczeniowej.”
A więc zamierzała przyjść tylko, jeśli będzie potrzebowała więcej informacji o sprawie? Nagle byłem zadowolony, że nie powiedziałem nic Maxowi. „Cóż, jeśli zdecydujesz się przyjść, wprowadzę cię,” powiedziałem jej. Przez chwilę panowała cisza, po czym odchrząknąłem. „Jak tam Sophie?”
„Dobrze. Razem z Marią pojechały po chińszczyznę na wynos.” Zawahała się, po czym spytała, „Chcesz się z nią spotkać podczas naszego pobytu? Wiem, że chciałaby cię zobaczyć.”
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. „Naprawdę? Tak, chciałbym się z nią spotkać,” powiedziałem jej. „Może mógłbym zabrać ją na plażę, albo coś.”
„Myślę, że bardzo by jej się to spodobało,” powiedziała Liz. „Um, naprawdę chciałabym z tobą porozmawiać Michael. Są pewne rzeczy o które chcę cię zapytać.”
„Jasne.” Właściwie to ja też chciałem z nią porozmawiać. Zastanawiałem się, czy wie o tym, że Sophie i Max nawiązywali łączność w snach. „O czym?”
„O sprawie,” powiedziała. „I o paru innych rzeczach też.” Usłyszałem jak bierze głęboki oddech. „Muszę cię spytać o parę rzeczy związanych z Sophie.”
Moje serce przyspieszyło. „Jakie rzeczy?” Chciałem się dowiedzieć, ale szybko zmieniłem zdanie. „Nie, czekaj. Porozmawiamy o tym jak się spotkamy. Może zabiorę cię na kolację w ten weekend?”
W jej głosie słychać było ulgę. „Dobry pomysł. Może w piątek wieczorem? Myślę, że spędzę cały dzień w sądzie, więc będę w mieście.”
„Brzmi dobrze. Kończę pracę o piątej trzydzieści. Możemy się gdzieś spotkać.”
„Dobrze.”
Uśmiechnąłem się lekko. „Liz, naprawdę się cieszę, że zdecydowałaś się tu przyjechać,” powiedziałem.
Zaśmiała się krótko. „Jak na razie z nas dwojga jesteś odosobniony,” powiedziała mi, „ale będę cię informowała na bieżąco.”
Cześć 17
Los Angeles, 2004
~Max~
List od Liz dostałem pod koniec stycznia. Przyszedł w dniu, kiedy było zbyt zimno, by wyjść na dziedziniec, ale też zbyt jasno i słonecznie, by zadowolić się siedzeniem w czterech ścianach. Wszyscy i wszystko wokół mnie wydawało się niespokojne, ale kiedy strażnik wręczył mi list, wszystko inne przestało istnieć. Przez długi czas siedziałem na łóżku wpatrując się w kopertę. Natychmiast rozpoznałem pismo Liz, ale nawet bez tego, wiedziałbym, że to od niej. Kiedy dotknąłem listu, wydawało się, że mogę ją wyczuć, zupełnie jakbym dotykał jaj ręki, a nie tylko papieru, na którym pisała.
Moim pierwszym impulsem było otworzenie listu i przeczytanie go – czytanie go w kółko, aż zapamiętam każde słowo. Nie miałam wieści od Liz od tamtego strasznego dnia w czerwcu, a jedyne co wiedział Michael to że ona i Maria spakowały się i wyjechały do Cambridge cztery dni później. Żadna z nich nie wróciła – ani na Święto Dziękczynienia, ani na Boże Narodzenie, ani z żadnej innej okazji. Michael nie lubił o tym mówić i nie mogłem mieć do niego o to pretensji. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że moje odepchnięcie Liz, będzie go kosztowało utratę Marii. Gdyby sytuacja była odwrócona, nie wiem czy wybaczyłbym mu tak łatwo.
Tak bardzo chciałem wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku. Chciałem wiedzieć cokolwiek – jej nieobecność w moim życiu była otwartą, bolącą raną, która nigdy się nie zagoiła. Myślałem, że z czasem łatwiej będzie być bez niej; jak na razie nie stało się łatwiej. Ciągle śniłem o niej nocami i w snach była moja. Każdej nocy trzymałem ją w ramionach i wyznawałem, że wszystko co jej wtedy powiedziałem, to nieprawda – że nigdy nie mógłbym przestać jej kochać, że chciałem żeby przy mnie była, że bez niej ledwo wiedziałem, że żyję. W snach kochałem się z nią, nie musząc rano odchodzić. Pukałem do jej drzwi w Cambridge i mówiłem jej, że jestem wolnym człowiekiem. Prosiłem, żeby za mnie wyszła; zapewniałem, że już nigdy jej nie opuszczę. W moich snach byliśmy razem, tak jak wiedziałem, że było nam to pisane.
Siedziałem na łóżku długi czas, zastanawiając się co Liz do mnie napisała – dlaczego zdecydowała się to zrobić teraz, kiedy minęło tyle miesięcy. W dniach, które nastąpiły po tym jak ją odesłałem, miałem nadzieję – nawet spodziewałem się – że do mnie napisze, oświadczając, że przejrzała moje kłamstwa. Ale nie dostałem żadnego listu i z każdym dniem traciłem po trochu nadzieję. Teraz moje serce waliło boleśnie, kiedy zastanawiałem się co może być w jej liście. Może pisała, żeby zawiadomić, że wraca do domu – może nawet planowała przyjechać do Kalifornii. Ileż to razy robiła to w moich snach, zjawiając się ponownie w pawilonie odwiedzin z rękoma na biodrach i zaciśniętą szczęką.
„Co ty próbujesz zrobić Max?” pytała ze złością. „Czy nie wiesz jak bardzo cię kocham?”
Ale choć bardzo chciałem by tak było, wiedziałem, że nie mogę na to pozwolić. Tęskniłem za Liz każdej minuty – moja dusza wyrywała się do niej zarówno we śnie jak i na jawie. Ale nie mogłem zmienić zdania co do tego, żeby ułożyła sobie życie beze mnie. Tak było dla niej lepiej. W tej chwili powinna był w połowie swojego drugiego roku na Harvardzie – niemal w połowie studiów. Wiedziałem, że ostatnie kilka miesięcy były dla niej ciężkie, ale do tego czasu zaczęła ruszać do przodu ze swoim życiem, prawda? Uderzyłem kilka razy listem o swoją dłoń, chcąc go otworzyć, ale zastanawiając się, czy powinienem. Co jeśli ona zaczynała budować swoje życie na nowo i to była jej ostatnia próba podtrzymania kontaktu? Im więcej o tym myślałem, tym sensowniejsze się to wydawało. I jeśli otworzę ten list i odpowiem na niego, czy dałoby jej to tylko fałszywą nadzieję?
Siedziałem tam, wpatrując się w jej pismo na kopercie, tak bardzo chcąc ją otworzyć, ale wiedząc, że nie powinienem. Jeśli dałbym Liz najmniejszy płomyk nadziei, że wciąż możemy być razem, wiedziałem w głębi serca, że byłaby w następnym samolocie do Kalifornii. A jeśli przyszłaby do mnie ponownie, zdawałem sobie sprawę z tego, że nie byłbym w stanie jej odesłać. To było niemal ponad moje siły za pierwszym razem – nie zostało mi dość siły, by zrobić to ponownie.
Szybko, nim zdążyłem zmienić zdanie, podniosłem się i wziąłem długopis z półki nad łóżkiem. Popatrzyłem na kopertę jeszcze przez minutę, po czym dużymi, czarnymi literami napisałem na niej „Zwrócić do nadawcy”.
Los Angeles, 2012
~Liz~
Maria czekała na nas, kiedy Sophie i ja wyszłyśmy na lotniskowy terminal. Miała na sobie czapeczkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne, a włosy miała związane w kitkę z tyłu głowy, ale zauważyłam, że ludzie i tak ją obserwują. Nie wydaje mi się, żeby rozpoznawali jej twarz – Maria roztacza teraz wokół siebie specyficzną aurę, która sprawia, że ludzie na nią patrzą. Zdecydowanie jest gwiazdą.
„Liz! Sophie!” zawołała, biegnąc w naszą stronę. „Jesteście tu – nareszcie tu jesteście!”
Sophie puściła moją rękę i ruszyła pędem w stronę Marii. „Ciociu Mario!” krzyknęła radośnie. Wpadły na siebie przy pełnej prędkości, niemal zwalając się nawzajem z nóg. Maria zaśmiała się i mocno przytuliła Sophie, stękają, kiedy podniosła ją do góry.
„Augh! Ależ ty urosłaś!” powiedziała, całując Sophie w czoło.
„Urosłam prawie trzy centymetry od ostatnich wakacji,” pochwaliła się Sophie. „Musiałam kupić nowy mundurek do szkoły i wszystko.”
„Założę się, że musiałaś,” powiedziała Maria z uśmiechem, ponownie przytulając Sophie. „Tak bardzo za tobą tęskniłam!”
„Ja też za tobą tęskniłam!” wykrzyknęła Sophie, głośno cmokając Marię w policzek. Odchyliła się trochę to tyłu i zmarszczyła brwi. „Dlaczego masz na sobie czapeczkę?” zapytała.
Podeszłam do nich wolno, obciążona naszymi torbami podręcznymi i płaszczem, o którym Sophie całkiem zapomniała, kiedy tylko wylądowałyśmy na lotnisku w Dallas. „Liz! Nareszcie!” zawołała Maria, stawiając Sophie na ziemię i ponownie otwierając ramiona. Przyłączyłam się do potrójnego uścisku i poczułam jak część mojego zmęczenia ulatuje. Dobrze było znów zobaczyć Marię i jej energia była zaraźliwa. Chwilę wcześniej jedyne czego pragnęłam to gorąca kąpiel i ciepłe łóżko, ale teraz miałam nadzieję, że będziemy mogły nadrobić trochę zaległości zanim ja i Sophie padniemy z wyczerpania. Nie mogłam się też doczekać, żeby się skontaktować z Michaelem.
„Tak się cieszę, że tu jesteście,” mówiła Maria.
Uśmiechnęłam się. „Ja też.” Dotknęłam daszka jej czapeczki. „To twój zestaw incognito?” zapytałam scenicznym szeptem.
Spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem – wiedziałam o tym, mimo że miała na sobie ciemne okulary – i uniosła brwi. „Czy wolałabyś czekać, podczas gdy ja spędzę godzinę rozdając autografy?” odparowała.
„Nie.” Nie chciałam zostać na lotnisku. Chciałam znaleźć coś do jedzenia i wygodną kanapę, na której mogłabym się wygodnie rozsiąść. „Mój błąd – świetnie wyglądasz.” Przechyliłam głowę na bok, uśmiechając się figlarnie. „Choć nie jestem zachwycona czapeczką Jankesów. Wydawało mi się, że przedyskutowałyśmy to w Bostonie – kibicujemy Soxom, albo Metsom. Nie Jankesom.”
Uśmiechnęła się słysząc to. „To prezent,” powiedziała mi.
„Jasne.” Wręczyłam Sophie jej torbę podróżną. „Chcesz ją nieść?” spytałam. „Musimy teraz iść odebrać bagaż.”
Znalezienie naszych walizek i dotarcie do wyjścia zajęło nam około pół godziny, potem na zewnątrz musiałyśmy chwilę zaczekać na kierowcę, którego zatrudniła Maria. Sama nienawidziła przyjeżdżać na lotnisko i nie mogę powiedzieć, żebym ją za to winiła. Sophie chciała usiąść z przodu i chętnie jej na to pozwoliłam. Maria i ja usiadłyśmy na tylnim siedzeniu i kiedy tylko usiadłyśmy moja najlepsza przyjaciółka ponownie mnie uścisnęła. „Jak dobrze, że tu jesteś,” powiedziała.
„Ciebie też dobrze widzieć,” powiedziałam jej.
Skinęła głową w stronę Sophie, która czarowała kierowcę pytaniami o Los Angeles. „Czy ona wie po co tu przyjechałaś?” zapytała po cichu Maria.
Potrząsnęłam głową. „Niezupełnie. Wie jednak, że pracuję nad sprawą dla Michaela.”
„Ale nie wie o Ma-„
„Zna jego imię,” powiedziałam szybko, uciszając ją. „Spytała mnie kilka dni temu.”
„Powiedziałaś jej coś jeszcze?” dopytywała przyciszonym tonem.
Wzięłam głęboki oddech. „Jeszcze nie. Jednak wcześniej czy później zacznie zadawać pytania.”
„Zamierzasz się z nim zobaczyć podczas pobytu tutaj?”
Wyjrzałam przez okno, żałując, że w przeciwieństwie do Marii, nie miałam okularów przeciwsłonecznych, za którymi mogłabym ukryć oczy. „Nie wiem. Może nie będę musiała.”
„Ale czy to zrobisz?” nie dawała za wygraną.
„Nie wydaje mi się, żeby zgodził się ze mną zobaczyć,” oświadczyłam bezbarwnie, ciągle wyglądając przez okno.
„Michael pewnie by ci to załatwił,” podsunęła.
„Nalegasz?” zapytałam ostrzej niż zamierzałam.
Maria się nie wycofała. „Wiesz co o tym myślę,” powiedziała spokojnie. „Gdyby zniknął z powierzchni ziemi, nie uznałabym tego za dużą stratę. Ale ty tak nie uważasz.”
Uparcie wpatrywałam się w drogę. „Nie, nie uważam tak,” przyznałam w końcu. Wcale tak nie uważałam. Cały dzień podczas gdy podróżowałyśmy, byłam bardzo świadoma, że coraz bardziej zbliżamy się do Maxa. Nie byłam tak blisko Maxa od przeprowadzki do Petersburga, pomyślałam, kiedy wylądowałyśmy we Frankfurcie. Potem, Nie byliśmy tak blisko od wyjazdu z Nowego Jorku... od czasów studiów... od narodzin Sophie. Kiedy wylądowałyśmy w Los Angeles, myślałam o tym, że to pierwszy raz od dziesięciu lat, kiedy jestem w tym samym stanie co Max.
Głupio z mojej strony było zakładać, że mogę wpaść do Los Angeles, zdobyć informacje, których potrzebowałam, a następnie ponownie wyjechać i nikt się nie zorientuje. Ludzie będą mieli pytania – moi rodzice, Maria, Sophie... może nawet Max. Jeśli to wypali i uda mi się znaleźć coś, co pomoże w jego sprawie, on się dowie, że pomogłam. Może nawet będzie chciał wiedzieć dlaczego. Spojrzałam na Sophie, która zafascynowana wyglądała przez okno. Maria miała rację. Jak tylko wezmę ją do Roswell, ludzie będą wiedzieć, że ona jest córką Maxa. Kyle, Valenti... rodzina Maxa. Mój sekret wyjdzie na jaw. To tylko kwestia czasu.
~Michael~
Byłem niedorzecznie zdenerwowany tego dnia, kiedy Liz i Sophie miały przylecieć do Los Angeles. Częściowo chyba dlatego, że bardzo chciałem się upewnić, że wszystko z nimi w porządku, ale moje zdenerwowanie brało się głównie z faktu, że miałem teraz wielki sekret, który utrzymywałem w tajemnicy przed Maxem. I nie byłem wcale pewny czy trzymanie tego w tajemnicy było właściwe.
Całe rano chciałem zapytać Maxa czy miał jakieś nowe sny. Byłem prawie pewny, że będą się stawały coraz intensywniejsze, im bardziej Sophie będzie się zbliżać do Los Angeles i zastanawiałem się ile czasu minie zanim Max zobaczy coś, co rozpozna. Boże, co jeśli zobaczy Liz? Nie miałem pojęcia co to by mogło mu zrobić. Nawet gorzej, co jeśli zobaczy Liz w miejscu, które rozpozna jako znajdujące się w pobliżu? To było możliwe – może nawet prawdopodobne. Jeśli Max dowie się, że Liz jest w Los Angeles, a ja mu o tym nie powiedziałem, będzie zły. Ale co jeśli mu powiem, a potem Liz zdecyduje, że nie chce się z nim zobaczyć? Cholera, wydawało się, że mój dylemat nie miał właściwego rozwiązania.
Stan moich nerwów wcale się nie poprawił, kiedy poszedłem porozmawiać z Maxem tego popołudnia. Był apatyczny i nieobecny i wyraźnie nie mógł się doczekać, by po raz tysięczny zagłębić się w lekturze Hrabiego Monte Cristo, ale i tak zostałem na trochę, żeby pogadać. Prawie wspomniałem o snach, ale w porę się powstrzymałem. Opowiedziałem mu co się dzieje w sporcie i o trzech nowych więźniach, którzy zostali przywiezieni tego dnia, a Max zdobył się na niewielki wysiłek by udawać, że jest zainteresowany. Zacząłem się rozluźniać, kiedy nadszedł inny strażnik szukając mnie.
„Guerin!” zawołał z końca korytarza. „Idź do biura, jest do ciebie telefon.”
Do mnie? Rzadko się zdarza, żeby ktoś dzwonił do mnie do pracy. „Kto to?” Odkrzyknąłem, zanim zdążyłem pomyśleć.
„Nie wiem. Jakaś kobieta,” odpowiedział.
Cholera. Max wybrał akurat ten moment, żeby okazać prawdziwe zainteresowanie. „Lepiej się pospiesz Michael,” powiedział, z cieniem prawdziwego uśmiechu na twarzy.
„Jasne. Zobaczymy się później.” Poszedłem do biura, zastanawiając się jak mogłem być tak głupi. To prawie na pewno była Liz – albo może Maria. Co gdyby ten strażnik podał jej nazwisko? Idąc, przeklinałem pod nosem. Max będzie chciał później wiedzieć o co chodziło.
„Michael Guerin,” powiedziałem, kiedy podniosłem słuchawkę, sam nie wiedząc czemu tak zacząłem.
„Nie powiedziałeś mi, że pracujesz w więzieniu.”
To była Liz i w jej głosie słychać było wyrzut. „Nie pytałaś,” powiedziałem. „Jesteś w Kalifornii?”
„U Marii,” odpowiedziała.
Hmm. Nie wiedziałem, że zatrzyma się u Marii, ale to było logiczne. „Och. Jak podróż?”
„Długa,” odpowiedziała. „Dopiero co dotarłyśmy na miejsce.” Ucichła. „Michael, czy powiedziałeś Maxowi, że przyjeżdżam?”
Oparłem się o ścianę. „Nie. Chcesz, żebym to zrobił?”
„Nie wiem,” odpowiedziała. „Gdybym chciała się z nim zobaczyć...”
„Załatwię to,” powiedziałem szybko. „Nie ma problemu.”
„Nie wiem, czy będę musiała,” powiedziała pospiesznie. „Może będę w stanie zdobyć wszystkie potrzebne informacje z testamentu i od firmy ubezpieczeniowej.”
A więc zamierzała przyjść tylko, jeśli będzie potrzebowała więcej informacji o sprawie? Nagle byłem zadowolony, że nie powiedziałem nic Maxowi. „Cóż, jeśli zdecydujesz się przyjść, wprowadzę cię,” powiedziałem jej. Przez chwilę panowała cisza, po czym odchrząknąłem. „Jak tam Sophie?”
„Dobrze. Razem z Marią pojechały po chińszczyznę na wynos.” Zawahała się, po czym spytała, „Chcesz się z nią spotkać podczas naszego pobytu? Wiem, że chciałaby cię zobaczyć.”
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. „Naprawdę? Tak, chciałbym się z nią spotkać,” powiedziałem jej. „Może mógłbym zabrać ją na plażę, albo coś.”
„Myślę, że bardzo by jej się to spodobało,” powiedziała Liz. „Um, naprawdę chciałabym z tobą porozmawiać Michael. Są pewne rzeczy o które chcę cię zapytać.”
„Jasne.” Właściwie to ja też chciałem z nią porozmawiać. Zastanawiałem się, czy wie o tym, że Sophie i Max nawiązywali łączność w snach. „O czym?”
„O sprawie,” powiedziała. „I o paru innych rzeczach też.” Usłyszałem jak bierze głęboki oddech. „Muszę cię spytać o parę rzeczy związanych z Sophie.”
Moje serce przyspieszyło. „Jakie rzeczy?” Chciałem się dowiedzieć, ale szybko zmieniłem zdanie. „Nie, czekaj. Porozmawiamy o tym jak się spotkamy. Może zabiorę cię na kolację w ten weekend?”
W jej głosie słychać było ulgę. „Dobry pomysł. Może w piątek wieczorem? Myślę, że spędzę cały dzień w sądzie, więc będę w mieście.”
„Brzmi dobrze. Kończę pracę o piątej trzydzieści. Możemy się gdzieś spotkać.”
„Dobrze.”
Uśmiechnąłem się lekko. „Liz, naprawdę się cieszę, że zdecydowałaś się tu przyjechać,” powiedziałem.
Zaśmiała się krótko. „Jak na razie z nas dwojga jesteś odosobniony,” powiedziała mi, „ale będę cię informowała na bieżąco.”
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Część 18
~Max~
Michael zrobił się cały czerwony, kiedy usłyszał, że dzwoni do niego „jakaś kobieta”. W ciągu ostatnich kilku lat umawiał się czasami na randki, ale nigdy nie odniosłem wrażenia, żeby któraś z kobiet, z którymi się spotykał dużo dla niego znaczyła. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że on ciągle czeka na Marię. Tak jak ja ciągle czekam na Liz.
Nie wrócił już tamtego dnia – pewnie był zajęty. To, albo unikał mnie, bo wiedział, że o nią zapytam. Spędziłem popołudnie pisząc list do rodziców, a potem wróciłem do lektury.
Tej nocy miałem kolejny sen. Był najbardziej wyraźny z tych jakie do tej pory miałem, ale ciągle chaotyczny, obrazy pojawiały się po sobie bez żadnego związku. Widziałem szaro-niebieskie niebo, poprzetykane pasmami różu, potem byłem za oknem, spoglądając na chmury pode mną. Widziałem coś, co wydawało się lotniskiem – choć go nie rozpoznałem – a potem zobaczyłem Liz. Nawet we śnie, starałem się nie wykonywać żadnych ruchów, żeby trzymać się tego obrazu jak najdłużej mogłem. Patrzyłem jak idzie do mnie, ze zmęczonym uśmiechem na twarzy. Odgarnęła włosy z twarzy i powiedziała coś, czego nie byłem w stanie usłyszeć, a potem poczułem jak otaczają mnie jej ramiona. Jej dotyk tak mnie zaskoczył, że poruszyłem się gwałtownie we śnie i nagle się obudziłem. W żadnym z moich snów nigdy nie byłem w stanie jej poczuć. Leżałem w łóżku oddychając ciężko i analizując w myślach poszczególne obrazy. To nie było wspomnienie. Po raz pierwszy byłem tego pewien. Poprzednio, za każdym razem, kiedy ją widziałem, obrazy były ulotne i niewyraźne, ale ten był dość wyraźny, żeby przekonać mnie, że nie było to wspomnienie. Liz nie wyglądała tak, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Dziesięć lat temu Liz była dziewczyną. Liz, o której śniłem, była kobietą – piękną kobietą, o oczach, które sprawiły, że moje serce waliło boleśnie w piersi. Ten ulotny moment, kiedy czułem jej dotyk wyrył się w mojej pamięci. Ciągle ją czułem, jak oplatała mnie ramionami i mocno mnie przytulała i ten nieustanny, tępy ból, do którego zdążyłem już się przyzwyczaić, przeszedł w tęsknotę, o której nigdy nie byłem w stanie zapomnieć.
Ale nawet kiedy leżałem tam tęskniąc za nią, część mnie czuła się pełna energii. Skoro moje sny o Liz były błyskami, a nie wspomnieniami, znaczyło to, iż w jakiś sposób byliśmy połączeni – że nasza więź nie umarła wiele lat temu. I to było coś. Myśl o tym, że ja i Liz ciągle byliśmy powiązani była słodko-gorzka, szczególnie teraz, kiedy wiedziałem, że już nigdy jej nie zobaczę.
Zamknąłem oczy i przywołałem z pamięci wszystkie sny, które miałem na przestrzeni lat, starając się coś z nich zrozumieć, zastanawiając się, czy któryś z nich zawierał wskazówkę co do tego, gdzie ona była, co robiła. Czy była blisko, czy też została w Bostonie po skończeniu studiów? Czy może przeniosła się całkiem gdzie indziej – gdzieś, gdzie mogła zacząć nowe życie bez starych wspomnień, które trzymałyby ją w tyle?
Pierwszy sen, który miałem, był prawdopodobnie w Cambridge. Z mojej krótkiej wizyty w tym mieście, niewyraźnie pamiętałem stary, kamienny most taki jak ten, na którym widziałem ją w swoim śnie. Po tym nie mam pojęcia. Nic z tego co później widziałem, nie wydawało mi się znajome – ani pokoje, ani ulice, ani biało-niebieska posiadłość, ani nawet lotnisko.
Lotnisko. Dlaczego ten sen wydawał się tak inny? Dlaczego tej nocy, po dziesięciu latach, czułem jej dotyk? Przewróciłem się na bok, starając się przypomnieć sobie obrazy tak, jak się pojawiały. Niebo, chmury, lotnisko, potem jej twarz. Szła do mnie, uśmiechając się, potem jej dotyk, który mnie obudził. Leżałem tam, nieustannie powtarzając w myślach te obrazy i po jakimś zacząłem odpływać w nieświadomość. Ale zasypiając, coś sobie przypomniałem. Tuż zanim poczułem dotyk Liz, zobaczyłem coś co rozpoznałem – a raczej kogoś.
Marię.
~Liz~
Następnego dnia, po przylocie do Los Angeles, spałam do późna i kiedy się obudziłam Sophie i Marii już nie było. Po zejściu na dół, znalazłam na lodówce liścik z wiadomością, że wyszły na śniadanie, a potem mają zamiar iść do sklepu muzycznego, żeby kupić parę zeszytów z nutami, aby Sophie mogła zacząć się uczyć grać na swojej nowej gitarze, którą dostała od Marii poprzedniego wieczoru. Maria dodała, że prawdopodobnie wrócą dopiero późnym popołudniem, więc byłam wolna, żeby zacząć pracować nad sprawą. Czytając liścik, ponownie uświadomiłam sobie jak miło było znów mieć Marię w pobliżu. Mieszkałyśmy razem przez prawie sześć lat, aż skończyłam studia prawnicze i przeprowadziłam się razem z Sophie do Nowego Jorku. Wtedy Maria wyprowadziła się do Los Angeles ulegając namowom swoich menadżerów i od tamtej pory za nią tęsknię. Zajmowanie się samemu Sophie jest czasami przytłaczającą odpowiedzialnością. Bez Marii nigdy nie byłabym w stanie skończyć studiów prawniczych. Ale to nie był jedyny powód dlaczego za nią tęskniłam. Maria to jedyna osoba, która zna wszystkie moje sekrety. Kiedy jestem z nią, jestem odprężona – nie muszę nic ukrywać.
Wyjęłam z lodówki resztki Chińszczyzny z poprzedniego wieczoru i zaniosłam je do siebie do pokoju, gdzie zaczęłam rozkładać akta sprawy. Żeby nie było zupełnie cicho, włączyłam CNN w telewizji (ależ ja tęsknię za całodobowymi stacjami informacyjnymi) i słuchałam jednym uchem, podczas gdy odtwarzałam kupki jakie miałam w Petersburgu. Tym razem dodałam coś nowego do przyklejonych na teczkach karteczek, które opisywały ich zawartość – napisałam czego brakuje w każdej z nich. Poprzedniej nocy postanowiłam, że zacznę od dowiedzenia się gdzie się znajdują poszczególne pozycje. Pierwszy na mojej liście był załącznik do testamentu Langley’a.
Znalezienie numeru telefonu do adwokata, który sporządził testament nie zajęło mi dużo czasu. Siedząc na podłodze ubrana w piżamę i z okularami do czytania na nosie, położyłam sobie na kolanach czysty notes i wystukałam numer. Recepcjonistka odebrała po pierwszym sygnale.
„Smith, Cooper, Kellis,” wyrecytowała radośnie.
„Z Anthonym Kellis’em,” poprosiłam, podając nazwisko, jakie znalazłam na testamencie.
„Proszę chwilę poczekać.”
Następnie słuchawkę podniosła sekretarka Anthonego Kellis’a. „Biuro mecenasa Kellis’a.”
„Dzień dobry, nazywam się Elizabeth Parker...” zawahałam się przez chwilę, po czym dodałam, „...jestem prawnikiem u Christiana Diora. Czy mogę rozmawiać z mecenasem Kellis’em.”
„Mogę wiedzieć w jakiej sprawie?” zapytała.
„Chodzi o sprawę, jaką zajmował się kilka lat temu,” odpowiedziałam.
„Jaką dokładnie?”
„To była sprawa spadkowa,” powiedziałam. Czekała, żebym kontynuowała, ale milczałam.
„Rozumiem,” powiedziała w końcu. „Czy mecenas oczekuje na pani telefon?” Ton jej głosu był teraz trochę mniej grzeczny.
„Czy jest wolny?” zapytałam. Znałam tą grę. Grałam w nią. I nie jestem w niej też nienajgorsza.
„Sprawdzę, czy mecenas jest u siebie,” powiedziała. „Proszę poczekać.”
Trwało to dłużej niż się spodziewałam, zanim wróciła z grzeczną przepraszającą odpowiedzią, że mecenas wyszedł – może prawnicy zajmujący się sprawami spadkowymi nie mają zbyt dużo telefonów od Christiana Diora. „Rozumiem,” powiedziałam i wtedy zaczęła się gra. Na studiach prawniczych uczą cię jak postawić na swoim i na przestrzeni lat udoskonaliłam swoje zdolności w tym aspekcie. W Rosji nie postawisz na swoich jeżeli bardzo tego nie chcesz, szczególnie jeśli jesteś kobietą. Nauczyłam się walczyć o to, czego chciałam – już nie przyjmuję nie jako odpowiedzi. Często się zastanawiałam, czy moje życie ułożyłoby się tak samo, gdybym wcześniej się tego nauczyła. W każdym razie, umówienie się na spotkanie z Kellis’em na to popołudnie zajęło mi mniej niż siedem minut.
Zapisałam wskazówki jak dojechać do biura, po czym szybko się rozłączyłam i poszłam pod prysznic. Pół godziny później byłam ubrana i pakowałam swoją aktówkę. Przed wyjściem z domu, przejrzałam się w lustrze wiszącym w holu. Miałam na sobie swój najbardziej onieśmielający kostium – czarny w szare prążki, ze spiętym paskiem żakietem sięgającym bioder. Oczywiście jest od Diora i to widać. Pod żakiet założyłam szarą bluzkę, pasującą do prążków. W Rosji noszę do tego kostiumu kozaki sięgające kolan, ale tutaj w Los Angeles to się wydawało nieodpowiednie, więc założyłam swoje czarne szpilki od Manola Blahnik, na bardzo wysokich obcasach, zapinane wokół kostki. Zupełnie się nie nadają do chodzenia po płytach chodnikowych w St. Petersburgu, ale i tak je uwielbiam. Dodałam jeszcze okulary, gdyż mówiono mi, że wyglądam w nich dojrzalej i bardziej profesjonalnie i stwierdziłam, że jestem gotowa na spotkanie ze sławnym Anthonym Kellis’em.
Wyszłam z domu zdeterminowana, by dowiedzieć się co się stało z pieniędzmi Cala Langley’a dziesięć lat temu i pewna, że kiedy odnajdę jego miliony, znajdę też jego.
~Michael~
Max nigdy nie spytał mnie o telefon od Liz, który odebrałem. W pierwszej chwili mi ulżyło, ale ulga szybko zniknęła, kiedy zobaczyłem wyraz jego twarzy. Znałem to spojrzenie i wiedziałem, że tylko jedna osoba mogła być jego przyczyną.
Liz.
„Michael, Maria mieszka w Los Angeles, prawda?” zapytał, zanim jeszcze zdążyłem powiedzieć cześć.
Stanąłem i wpatrywałem się w niego. „Huh?”
„Maria,” powtórzył. „Ona mieszka w Los Angeles. Słyszałem jak kilku gości o niej rozmawiało.”
„Ja... tak mi się wydaje,” powiedziałem ostrożnie. Numer, który podała mi Liz miał wprawdzie kierunkowy do Los Angeles, ale nie byłem w domu Marii, więc to nie było kłamstwo. Technicznie.
„Mieszka tu,” nalegał. „Rozier powiedział, że przeczytał o tym w magazynie.”
Rozier to młody gość, który siedzi za napad z bronią w ręku i jeden z tych, którym najbardziej miałem ochotę dokopać za Marię. Poza tym, nic do niego nie miałem. „Więc czemu pytasz mnie?” zapytałem ostrożnie Maxa.
„Myślałem tylko, że może wiesz na pewno,” powiedział.
„Nie wiem,” powiedziałem obronnie, ale nie zwracał na mnie uwagi.
„Musi mieszkać w Los Angeles,” mówił dalej. „Rozier mówił, że czytał, że Maria uwielbia to miasto – przeprowadziła się tu z Nowego Jorku kilka lat temu.”
Akurat to była dla mnie nowość. Zabolało mnie trochę, że Maria mieszka tu już tak długo i nigdy się ze mną nie skontaktowała. Z drugiej strony, nie skontaktowała się ze mną przez wszystkie lata poprzedzające przeprowadzkę, więc to nie powinna być znowu taką niespodzianką. Zresztą trudno mi było mieć jej to za złe, teraz, kiedy wiedziałem dlaczego ona i Liz wyjechały bez wyjaśnienia. „Naprawdę? To dość zaskakujące. Zawsze lubiła Nowy Jork.”
„Tak, pamiętam, że tam pojechała,” powiedział Max w zamyśleniu.
„Może tęskniła za ciepłym klimatem,” powiedziałem wymijająco.
„Może.” Spojrzał na mnie, jego oczy zwęziły się jakby podejmował decyzję czy ma powiedzieć coś więcej. W końcu, kontynuował. „Pamiętasz te sny, o których ci mówiłem?”
Przytaknąłem, mój puls przyspieszył trochę. Czy rozgryzł czym były te sny? „Pamiętam.”
„Myślę, że to nie są sny,” powiedział Max. Przez chwilę wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt, po czym potrząsnął głową. „Myślę, że to błyski. Od Liz. I stają się wyraźniejsze.”
Od Liz. Oczywiście, że myślał, że są od Liz. Starałem się wyglądać na zaskoczonego, ale nie winnego. „Od Liz?” spytałem. „Jesteś pewny?”
Zmarszczył przelotnie brwi. „Muszą być od niej,” powiedział. „Ciągle ją w nich widzę. To nie są wspomnienia – wygląda inaczej niż dawniej.”
„Ale miałeś od niej błyski tylko wtedy, kiedy jej dotykałeś,” zauważyłem, starając się go nakierować, bez wyjawiania sekretu Liz.
„Ale to było zanim się... połączyliśmy,” powiedział niezręcznie. Jego uszy zaczerwieniły się trochę i pokręcił głową. „Muszą być od niej Michael – od kogo innego mogłyby być?”
„Czy kiedykolwiek miałeś już takie błyski?” spytałem bez ogródek, mając nadzieję, że przypomni sobie te od swojego syna, które otrzymywał latem po odlocie Tess.
Ale w tej chwili jedyną rzeczą jaką miał w głowie była Liz. „To było takie rzeczywiste... czułem jak mnie dotyka,” mruknął. Jego oczy były ciemne i zadumane. „Przez cały ten czas byliśmy połączeni... zastanawiam się, czy ona też je miewa.”
„Myślisz, że to możliwe z tak daleka?” zapytałem go. Nie wiedziałem czy on naprawdę był taki ograniczony, czy też sekret, którego dotrzymywałem czynił mnie niecierpliwym. Może obie te rzeczy.
Max wstał i zaczął krążyć po celi. „Myślę, że ona jest teraz bliżej,” powiedział.
„Ale nie była przez cały czas,” nalegałem.
„O co ci chodzi?” zapytał podejrzliwie i wiedziałem, że powiedziałem trochę za dużo. „Skąd o tym wiesz?”
Wycofałem się. „Cóż, chodzi mi o to... studiowała w Bostonie, tak?”
„Tak.” Przyglądał mi się przymrużonymi oczami, w końcu orientując się, że o czymś mu nie mówię. Dawny Max zdałby sobie z tego sprawę wiele dni wcześniej, ale lata przebywania w samotności przytępiły jego percepcję. Przestał krążyć i podszedł bliżej do mnie. „Michael, myślę, że Liz jest w Los Angeles,” powiedział i przez moment nie mogłem oddychać. Skąd on do cholery mógł to wiedzieć? Wtedy mnie to uderzyło – musiał widzieć Marię w jednym ze swoich snów i przypomniał sobie, że ona mieszka w Los Angeles. A skoro Liz była z Marią, znaczyło to, że Liz też jest w Los Angeles.
„Dlaczego tak myślisz?” zdołałem zapytać, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy.
Wpatrywał się we mnie tak twardo, że czułem jak uszy mi płoną. „Już o tym wiedziałeś,” powiedział. To nie było pytanie. „Michael, skąd wiedziałeś?”
~Max~
Michael zrobił się cały czerwony, kiedy usłyszał, że dzwoni do niego „jakaś kobieta”. W ciągu ostatnich kilku lat umawiał się czasami na randki, ale nigdy nie odniosłem wrażenia, żeby któraś z kobiet, z którymi się spotykał dużo dla niego znaczyła. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że on ciągle czeka na Marię. Tak jak ja ciągle czekam na Liz.
Nie wrócił już tamtego dnia – pewnie był zajęty. To, albo unikał mnie, bo wiedział, że o nią zapytam. Spędziłem popołudnie pisząc list do rodziców, a potem wróciłem do lektury.
Tej nocy miałem kolejny sen. Był najbardziej wyraźny z tych jakie do tej pory miałem, ale ciągle chaotyczny, obrazy pojawiały się po sobie bez żadnego związku. Widziałem szaro-niebieskie niebo, poprzetykane pasmami różu, potem byłem za oknem, spoglądając na chmury pode mną. Widziałem coś, co wydawało się lotniskiem – choć go nie rozpoznałem – a potem zobaczyłem Liz. Nawet we śnie, starałem się nie wykonywać żadnych ruchów, żeby trzymać się tego obrazu jak najdłużej mogłem. Patrzyłem jak idzie do mnie, ze zmęczonym uśmiechem na twarzy. Odgarnęła włosy z twarzy i powiedziała coś, czego nie byłem w stanie usłyszeć, a potem poczułem jak otaczają mnie jej ramiona. Jej dotyk tak mnie zaskoczył, że poruszyłem się gwałtownie we śnie i nagle się obudziłem. W żadnym z moich snów nigdy nie byłem w stanie jej poczuć. Leżałem w łóżku oddychając ciężko i analizując w myślach poszczególne obrazy. To nie było wspomnienie. Po raz pierwszy byłem tego pewien. Poprzednio, za każdym razem, kiedy ją widziałem, obrazy były ulotne i niewyraźne, ale ten był dość wyraźny, żeby przekonać mnie, że nie było to wspomnienie. Liz nie wyglądała tak, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Dziesięć lat temu Liz była dziewczyną. Liz, o której śniłem, była kobietą – piękną kobietą, o oczach, które sprawiły, że moje serce waliło boleśnie w piersi. Ten ulotny moment, kiedy czułem jej dotyk wyrył się w mojej pamięci. Ciągle ją czułem, jak oplatała mnie ramionami i mocno mnie przytulała i ten nieustanny, tępy ból, do którego zdążyłem już się przyzwyczaić, przeszedł w tęsknotę, o której nigdy nie byłem w stanie zapomnieć.
Ale nawet kiedy leżałem tam tęskniąc za nią, część mnie czuła się pełna energii. Skoro moje sny o Liz były błyskami, a nie wspomnieniami, znaczyło to, iż w jakiś sposób byliśmy połączeni – że nasza więź nie umarła wiele lat temu. I to było coś. Myśl o tym, że ja i Liz ciągle byliśmy powiązani była słodko-gorzka, szczególnie teraz, kiedy wiedziałem, że już nigdy jej nie zobaczę.
Zamknąłem oczy i przywołałem z pamięci wszystkie sny, które miałem na przestrzeni lat, starając się coś z nich zrozumieć, zastanawiając się, czy któryś z nich zawierał wskazówkę co do tego, gdzie ona była, co robiła. Czy była blisko, czy też została w Bostonie po skończeniu studiów? Czy może przeniosła się całkiem gdzie indziej – gdzieś, gdzie mogła zacząć nowe życie bez starych wspomnień, które trzymałyby ją w tyle?
Pierwszy sen, który miałem, był prawdopodobnie w Cambridge. Z mojej krótkiej wizyty w tym mieście, niewyraźnie pamiętałem stary, kamienny most taki jak ten, na którym widziałem ją w swoim śnie. Po tym nie mam pojęcia. Nic z tego co później widziałem, nie wydawało mi się znajome – ani pokoje, ani ulice, ani biało-niebieska posiadłość, ani nawet lotnisko.
Lotnisko. Dlaczego ten sen wydawał się tak inny? Dlaczego tej nocy, po dziesięciu latach, czułem jej dotyk? Przewróciłem się na bok, starając się przypomnieć sobie obrazy tak, jak się pojawiały. Niebo, chmury, lotnisko, potem jej twarz. Szła do mnie, uśmiechając się, potem jej dotyk, który mnie obudził. Leżałem tam, nieustannie powtarzając w myślach te obrazy i po jakimś zacząłem odpływać w nieświadomość. Ale zasypiając, coś sobie przypomniałem. Tuż zanim poczułem dotyk Liz, zobaczyłem coś co rozpoznałem – a raczej kogoś.
Marię.
~Liz~
Następnego dnia, po przylocie do Los Angeles, spałam do późna i kiedy się obudziłam Sophie i Marii już nie było. Po zejściu na dół, znalazłam na lodówce liścik z wiadomością, że wyszły na śniadanie, a potem mają zamiar iść do sklepu muzycznego, żeby kupić parę zeszytów z nutami, aby Sophie mogła zacząć się uczyć grać na swojej nowej gitarze, którą dostała od Marii poprzedniego wieczoru. Maria dodała, że prawdopodobnie wrócą dopiero późnym popołudniem, więc byłam wolna, żeby zacząć pracować nad sprawą. Czytając liścik, ponownie uświadomiłam sobie jak miło było znów mieć Marię w pobliżu. Mieszkałyśmy razem przez prawie sześć lat, aż skończyłam studia prawnicze i przeprowadziłam się razem z Sophie do Nowego Jorku. Wtedy Maria wyprowadziła się do Los Angeles ulegając namowom swoich menadżerów i od tamtej pory za nią tęsknię. Zajmowanie się samemu Sophie jest czasami przytłaczającą odpowiedzialnością. Bez Marii nigdy nie byłabym w stanie skończyć studiów prawniczych. Ale to nie był jedyny powód dlaczego za nią tęskniłam. Maria to jedyna osoba, która zna wszystkie moje sekrety. Kiedy jestem z nią, jestem odprężona – nie muszę nic ukrywać.
Wyjęłam z lodówki resztki Chińszczyzny z poprzedniego wieczoru i zaniosłam je do siebie do pokoju, gdzie zaczęłam rozkładać akta sprawy. Żeby nie było zupełnie cicho, włączyłam CNN w telewizji (ależ ja tęsknię za całodobowymi stacjami informacyjnymi) i słuchałam jednym uchem, podczas gdy odtwarzałam kupki jakie miałam w Petersburgu. Tym razem dodałam coś nowego do przyklejonych na teczkach karteczek, które opisywały ich zawartość – napisałam czego brakuje w każdej z nich. Poprzedniej nocy postanowiłam, że zacznę od dowiedzenia się gdzie się znajdują poszczególne pozycje. Pierwszy na mojej liście był załącznik do testamentu Langley’a.
Znalezienie numeru telefonu do adwokata, który sporządził testament nie zajęło mi dużo czasu. Siedząc na podłodze ubrana w piżamę i z okularami do czytania na nosie, położyłam sobie na kolanach czysty notes i wystukałam numer. Recepcjonistka odebrała po pierwszym sygnale.
„Smith, Cooper, Kellis,” wyrecytowała radośnie.
„Z Anthonym Kellis’em,” poprosiłam, podając nazwisko, jakie znalazłam na testamencie.
„Proszę chwilę poczekać.”
Następnie słuchawkę podniosła sekretarka Anthonego Kellis’a. „Biuro mecenasa Kellis’a.”
„Dzień dobry, nazywam się Elizabeth Parker...” zawahałam się przez chwilę, po czym dodałam, „...jestem prawnikiem u Christiana Diora. Czy mogę rozmawiać z mecenasem Kellis’em.”
„Mogę wiedzieć w jakiej sprawie?” zapytała.
„Chodzi o sprawę, jaką zajmował się kilka lat temu,” odpowiedziałam.
„Jaką dokładnie?”
„To była sprawa spadkowa,” powiedziałam. Czekała, żebym kontynuowała, ale milczałam.
„Rozumiem,” powiedziała w końcu. „Czy mecenas oczekuje na pani telefon?” Ton jej głosu był teraz trochę mniej grzeczny.
„Czy jest wolny?” zapytałam. Znałam tą grę. Grałam w nią. I nie jestem w niej też nienajgorsza.
„Sprawdzę, czy mecenas jest u siebie,” powiedziała. „Proszę poczekać.”
Trwało to dłużej niż się spodziewałam, zanim wróciła z grzeczną przepraszającą odpowiedzią, że mecenas wyszedł – może prawnicy zajmujący się sprawami spadkowymi nie mają zbyt dużo telefonów od Christiana Diora. „Rozumiem,” powiedziałam i wtedy zaczęła się gra. Na studiach prawniczych uczą cię jak postawić na swoim i na przestrzeni lat udoskonaliłam swoje zdolności w tym aspekcie. W Rosji nie postawisz na swoich jeżeli bardzo tego nie chcesz, szczególnie jeśli jesteś kobietą. Nauczyłam się walczyć o to, czego chciałam – już nie przyjmuję nie jako odpowiedzi. Często się zastanawiałam, czy moje życie ułożyłoby się tak samo, gdybym wcześniej się tego nauczyła. W każdym razie, umówienie się na spotkanie z Kellis’em na to popołudnie zajęło mi mniej niż siedem minut.
Zapisałam wskazówki jak dojechać do biura, po czym szybko się rozłączyłam i poszłam pod prysznic. Pół godziny później byłam ubrana i pakowałam swoją aktówkę. Przed wyjściem z domu, przejrzałam się w lustrze wiszącym w holu. Miałam na sobie swój najbardziej onieśmielający kostium – czarny w szare prążki, ze spiętym paskiem żakietem sięgającym bioder. Oczywiście jest od Diora i to widać. Pod żakiet założyłam szarą bluzkę, pasującą do prążków. W Rosji noszę do tego kostiumu kozaki sięgające kolan, ale tutaj w Los Angeles to się wydawało nieodpowiednie, więc założyłam swoje czarne szpilki od Manola Blahnik, na bardzo wysokich obcasach, zapinane wokół kostki. Zupełnie się nie nadają do chodzenia po płytach chodnikowych w St. Petersburgu, ale i tak je uwielbiam. Dodałam jeszcze okulary, gdyż mówiono mi, że wyglądam w nich dojrzalej i bardziej profesjonalnie i stwierdziłam, że jestem gotowa na spotkanie ze sławnym Anthonym Kellis’em.
Wyszłam z domu zdeterminowana, by dowiedzieć się co się stało z pieniędzmi Cala Langley’a dziesięć lat temu i pewna, że kiedy odnajdę jego miliony, znajdę też jego.
~Michael~
Max nigdy nie spytał mnie o telefon od Liz, który odebrałem. W pierwszej chwili mi ulżyło, ale ulga szybko zniknęła, kiedy zobaczyłem wyraz jego twarzy. Znałem to spojrzenie i wiedziałem, że tylko jedna osoba mogła być jego przyczyną.
Liz.
„Michael, Maria mieszka w Los Angeles, prawda?” zapytał, zanim jeszcze zdążyłem powiedzieć cześć.
Stanąłem i wpatrywałem się w niego. „Huh?”
„Maria,” powtórzył. „Ona mieszka w Los Angeles. Słyszałem jak kilku gości o niej rozmawiało.”
„Ja... tak mi się wydaje,” powiedziałem ostrożnie. Numer, który podała mi Liz miał wprawdzie kierunkowy do Los Angeles, ale nie byłem w domu Marii, więc to nie było kłamstwo. Technicznie.
„Mieszka tu,” nalegał. „Rozier powiedział, że przeczytał o tym w magazynie.”
Rozier to młody gość, który siedzi za napad z bronią w ręku i jeden z tych, którym najbardziej miałem ochotę dokopać za Marię. Poza tym, nic do niego nie miałem. „Więc czemu pytasz mnie?” zapytałem ostrożnie Maxa.
„Myślałem tylko, że może wiesz na pewno,” powiedział.
„Nie wiem,” powiedziałem obronnie, ale nie zwracał na mnie uwagi.
„Musi mieszkać w Los Angeles,” mówił dalej. „Rozier mówił, że czytał, że Maria uwielbia to miasto – przeprowadziła się tu z Nowego Jorku kilka lat temu.”
Akurat to była dla mnie nowość. Zabolało mnie trochę, że Maria mieszka tu już tak długo i nigdy się ze mną nie skontaktowała. Z drugiej strony, nie skontaktowała się ze mną przez wszystkie lata poprzedzające przeprowadzkę, więc to nie powinna być znowu taką niespodzianką. Zresztą trudno mi było mieć jej to za złe, teraz, kiedy wiedziałem dlaczego ona i Liz wyjechały bez wyjaśnienia. „Naprawdę? To dość zaskakujące. Zawsze lubiła Nowy Jork.”
„Tak, pamiętam, że tam pojechała,” powiedział Max w zamyśleniu.
„Może tęskniła za ciepłym klimatem,” powiedziałem wymijająco.
„Może.” Spojrzał na mnie, jego oczy zwęziły się jakby podejmował decyzję czy ma powiedzieć coś więcej. W końcu, kontynuował. „Pamiętasz te sny, o których ci mówiłem?”
Przytaknąłem, mój puls przyspieszył trochę. Czy rozgryzł czym były te sny? „Pamiętam.”
„Myślę, że to nie są sny,” powiedział Max. Przez chwilę wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt, po czym potrząsnął głową. „Myślę, że to błyski. Od Liz. I stają się wyraźniejsze.”
Od Liz. Oczywiście, że myślał, że są od Liz. Starałem się wyglądać na zaskoczonego, ale nie winnego. „Od Liz?” spytałem. „Jesteś pewny?”
Zmarszczył przelotnie brwi. „Muszą być od niej,” powiedział. „Ciągle ją w nich widzę. To nie są wspomnienia – wygląda inaczej niż dawniej.”
„Ale miałeś od niej błyski tylko wtedy, kiedy jej dotykałeś,” zauważyłem, starając się go nakierować, bez wyjawiania sekretu Liz.
„Ale to było zanim się... połączyliśmy,” powiedział niezręcznie. Jego uszy zaczerwieniły się trochę i pokręcił głową. „Muszą być od niej Michael – od kogo innego mogłyby być?”
„Czy kiedykolwiek miałeś już takie błyski?” spytałem bez ogródek, mając nadzieję, że przypomni sobie te od swojego syna, które otrzymywał latem po odlocie Tess.
Ale w tej chwili jedyną rzeczą jaką miał w głowie była Liz. „To było takie rzeczywiste... czułem jak mnie dotyka,” mruknął. Jego oczy były ciemne i zadumane. „Przez cały ten czas byliśmy połączeni... zastanawiam się, czy ona też je miewa.”
„Myślisz, że to możliwe z tak daleka?” zapytałem go. Nie wiedziałem czy on naprawdę był taki ograniczony, czy też sekret, którego dotrzymywałem czynił mnie niecierpliwym. Może obie te rzeczy.
Max wstał i zaczął krążyć po celi. „Myślę, że ona jest teraz bliżej,” powiedział.
„Ale nie była przez cały czas,” nalegałem.
„O co ci chodzi?” zapytał podejrzliwie i wiedziałem, że powiedziałem trochę za dużo. „Skąd o tym wiesz?”
Wycofałem się. „Cóż, chodzi mi o to... studiowała w Bostonie, tak?”
„Tak.” Przyglądał mi się przymrużonymi oczami, w końcu orientując się, że o czymś mu nie mówię. Dawny Max zdałby sobie z tego sprawę wiele dni wcześniej, ale lata przebywania w samotności przytępiły jego percepcję. Przestał krążyć i podszedł bliżej do mnie. „Michael, myślę, że Liz jest w Los Angeles,” powiedział i przez moment nie mogłem oddychać. Skąd on do cholery mógł to wiedzieć? Wtedy mnie to uderzyło – musiał widzieć Marię w jednym ze swoich snów i przypomniał sobie, że ona mieszka w Los Angeles. A skoro Liz była z Marią, znaczyło to, że Liz też jest w Los Angeles.
„Dlaczego tak myślisz?” zdołałem zapytać, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy.
Wpatrywał się we mnie tak twardo, że czułem jak uszy mi płoną. „Już o tym wiedziałeś,” powiedział. To nie było pytanie. „Michael, skąd wiedziałeś?”
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Milluś, bardzo Ci dziękuję za te dwie części. Nawet nie wiesz jak bardzo na to opowiadanie czekam, i jak ogromnie je lubię. Z braku czasu i pewnych perturbacji natury rodzinnych i hmm.. technicznych, zaglądam tu trochę rzadziej, przy okazji - mam ogromne braki w czytaniu innych opowiadań (no i czeka na wklejenie kolejna część GAW), ale widząc Twoje tłumaczenie nie mogłam się oprzeć.
Buziaczki Słonko...
Maleństwo miało rację, co do losów listu Liz do Maxa...
Buziaczki Słonko...
Maleństwo miało rację, co do losów listu Liz do Maxa...
I znowu zawirowania wśród uczuć naszych bohaterów...
Tak Elu, rzeczywiście miałam rację w sprawie listów Liz do Maxa i zastanawiam się czemu on taki ból sobie zadaje? Przecież można było otworzyć list i znaleźć odpowiedź na wszystkie lub prawie wszystkie pytania, przecież nie trzeba odpisywać, a można trochę ulżyć swoim rozbieganym myślom, rozerwanej duszy i sercu...a może to by jeszcze bardziej bolało i lepiej pozostawić pytania bez odpowiedzi i uciec w marzenia/wspomnienia, jako jedyny "ratunek"...
Maria...zastanawia mnie jej wielka miłość do Sophie. Czyżby to tęskonta za własnym potomstwem, za niespełnionymi marzeniami o założeniu rodziny z...Michael'em?
Liz...coś drgnęło, pojawiły się hmm...wyrzuty sumienia, że wyjedzie pozostawiając Maxa dalej w niewiedzy A może to tęskonta i ciekawość nią kierują...
I Max, detektyw swojego własnego życia, który w końcu odkrywa pewien trop. Eh, to już zawsze coś. Mam nadzieję, że teraz pójdzie w miarę z górki z pomocą Michael'a.
No właśnie Michael. W tych dwóch częściach najbardziej poruszyło mnie jego zachowanie. Michael balansuje pomiędzy dwoma najbliższymi sobie osobami, swoimi przyjaciółmi. Jest rozerwany...co powiedzieć, co zrobić, by ani jednego, ani drugiego nie zranić, by nie powiedzieć tajemnicy Liz, a jednak nakierować Maxa. Czy mu się to udało...dowiemy się mam nadzieję w następnych częściach, ale Max chyba czuje się dotknęty, że Michael ukrywał przyjazd Liz do Los Angeles...eh przyjaźń jest naprawdę ciężką pracą
Dzięki Milla Czekam na następne części z niecierpliwością
Elu mam nadzieję, że wszystko z czasem się u Ciebie ułoży. Powodzenia
Tak Elu, rzeczywiście miałam rację w sprawie listów Liz do Maxa i zastanawiam się czemu on taki ból sobie zadaje? Przecież można było otworzyć list i znaleźć odpowiedź na wszystkie lub prawie wszystkie pytania, przecież nie trzeba odpisywać, a można trochę ulżyć swoim rozbieganym myślom, rozerwanej duszy i sercu...a może to by jeszcze bardziej bolało i lepiej pozostawić pytania bez odpowiedzi i uciec w marzenia/wspomnienia, jako jedyny "ratunek"...
Maria...zastanawia mnie jej wielka miłość do Sophie. Czyżby to tęskonta za własnym potomstwem, za niespełnionymi marzeniami o założeniu rodziny z...Michael'em?
Liz...coś drgnęło, pojawiły się hmm...wyrzuty sumienia, że wyjedzie pozostawiając Maxa dalej w niewiedzy A może to tęskonta i ciekawość nią kierują...
I Max, detektyw swojego własnego życia, który w końcu odkrywa pewien trop. Eh, to już zawsze coś. Mam nadzieję, że teraz pójdzie w miarę z górki z pomocą Michael'a.
No właśnie Michael. W tych dwóch częściach najbardziej poruszyło mnie jego zachowanie. Michael balansuje pomiędzy dwoma najbliższymi sobie osobami, swoimi przyjaciółmi. Jest rozerwany...co powiedzieć, co zrobić, by ani jednego, ani drugiego nie zranić, by nie powiedzieć tajemnicy Liz, a jednak nakierować Maxa. Czy mu się to udało...dowiemy się mam nadzieję w następnych częściach, ale Max chyba czuje się dotknęty, że Michael ukrywał przyjazd Liz do Los Angeles...eh przyjaźń jest naprawdę ciężką pracą
Dzięki Milla Czekam na następne części z niecierpliwością
Elu mam nadzieję, że wszystko z czasem się u Ciebie ułoży. Powodzenia
Maleństwo
Pamiętam jak czytałam to opowiadanie w orginale...kiedy to było? Pewnie z półtora roku temu...i niemal po każdym rozdziale przylatywałam do Czytelni na forum żeby wyrzucić z siebie nadmiar emocji a Milla nieodmiennie stwierdzała "Gdzie, który to rozdział?! Zaraz biegnę sprawdzić" ech to były czasy.
Większość opowiadań ma taką właściwość, że powala przez pierwsze kilkanaście rozdziałów, a potem historia przestaje płynąć wartko, autorowi brakuje pomysłów, albo mnoży coraz bardziej idiotyczne. Tu jest inaczej, tu opowieść z czasem nabiera coraz nowszych smaków i odcieni, jest coraz bardziej przejmująca i intrygująca a bohaterowie stają ci się coraz bliżsi i nie masz najmniejszej ochoty się z nimi rozstawać.
Czy wspominałam już że kocham Michaela w tej historii? Maria na niego nie zasługuje...mimo że również ona jest fenomenalna. Zresztą- co tu dużo gadać. Całą czwórka bohaterów została przedstawiona w rewelacyjny sposób.
Dzięki Milla
Większość opowiadań ma taką właściwość, że powala przez pierwsze kilkanaście rozdziałów, a potem historia przestaje płynąć wartko, autorowi brakuje pomysłów, albo mnoży coraz bardziej idiotyczne. Tu jest inaczej, tu opowieść z czasem nabiera coraz nowszych smaków i odcieni, jest coraz bardziej przejmująca i intrygująca a bohaterowie stają ci się coraz bliżsi i nie masz najmniejszej ochoty się z nimi rozstawać.
Czy wspominałam już że kocham Michaela w tej historii? Maria na niego nie zasługuje...mimo że również ona jest fenomenalna. Zresztą- co tu dużo gadać. Całą czwórka bohaterów została przedstawiona w rewelacyjny sposób.
Dzięki Milla
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
AN: No i proszę, nawet przez trzy tygodnie z rzędu nie mogę się trzymać własnego grafika. A myślałam, że terez już uda się zamieszczać nową część w każdą sobotę. Cóż, dalej będę próbowała, może w końcu mi wyjdzie.
P.S. Naprawdę mnie zdołowałaś Lizziett. Uświadomiłam sobie, że minęło już prawie półtora roku od kiedy zabrałam się za tłumaczenie tego opowiadania, a jesteśmy dopiero na 19 rozdziale. Średnio daje to jedną część miesięcznie. Idę się schować
P.P.S. Mówiłam to już wiele razy, ale powtórzę jeszcze raz. Ja też uwielbiam w tym opowiadaniu postać Michaela. Podczas czytania Innocen tylko jego ani razu nie miałam ochoty walnąć czymś ciężkim po łepetynie. Pozostała trójka przyprawiała mnie o taki odruch dość systematycznie... przynajmniej do pewnego momentu.
Część 19
Los Angeles, 2012
~Michael~
„Skąd o tym wiesz Michael? Widziałeś się z nią? Wszystko u niej w porządku? Co ona tu robi?” pytania Max spadły na mnie w pośpiesznym ciągu. Nie wydaje mi się, żeby robił pomiędzy nimi przerwy na zaczerpnięcie powietrza.
Popatrzyłem na niego beznamiętnie. „Obchodzi cię to?” zapytałem.
Otworzył szeroko oczy. „Jak możesz mnie o to pytać?” zapytał zduszonym głosem.
„Odesłałeś jej listy – wcześniej nie obchodziło cię czy u niej wszystko dobrze.” Im więcej o tym myślałem, tym bardziej mnie to złościło.
„Miałem swoje powody,” wymamrotał.
„Tak? Wiesz co, były do kitu,” oświadczyłem szorstko.
Podniósł rękę i wziął głęboki oddech. „Michael, po prostu mi powiedz. Ona tu jest?”
Z trudnością przełknąłem ślinę i spuściłem wzrok na ziemię. „Tak, jest tutaj.”
Zamknął na chwilę oczy. „Dlaczego?”
Zastanowiłem się chwilę, po czym zdecydowałem, że prawda jest jedynym wyjściem. Kłamstwa były przyczyną tego całego bałaganu – nie wyplączą nas z tego. „Ponieważ poprosiłem ją, żeby przyjechała.”
„Ty co?” zapytał.
„Pojechałem do niej i poprosiłem, żeby rzuciła okiem na twoją sprawę,” powiedziałem.
Gniew zabłysnął w jego oczach, ale pod nim było coś jeszcze. Nadzieja? „Nie miałeś prawa tego robić,” warknął. „Nie miałeś prawa – spędziłem dziesięć lat próbując o niej zapomnieć, a ty idziesz i prosisz ją o pomoc? Jak mogłeś to zrobić?”
„Max, Liz jest adwokatem,” powiedziałem. „Kiedy odrzucono twoją ostatnią apelację, poprosiłem ją żeby przejrzała twoją sprawę.”
Jego twarz przybrała barwę popielatą. „Nie miałeś prawa Michael,” powtórzył. „Żadnego prawa.”
To mnie rozgniewało. „Może mnie nie usłyszałeś,” powiedziałem mu. „Liz jest prawnikiem. Prawnikiem, uważającym, że jesteś niewinny. Nie ma ich ostatnio zbyt wielu.”
Zaczął krążyć po ograniczonej powierzchni swojej celi, przywodząc mi na myśl zwierzęta w klatkach, które widziałem w Zoo. To, że Max tu był, było złe – nie zasłużył na to. Ale on wydawał się tego nie dostrzegać. Wolałby raczej spędzić tu resztę życia, płacąc za jakieś wyimaginowane grzech, niż poprosić o pomoc jedyną osobę, która nigdy by mu nie odmówiła. Zatrzymał się na moment i spojrzał na mnie ze złością. „Czy przez cały ten czas wiedziałeś gdzie ona jest?” zapytał.
Pokręciłem głową. „Tylko ostatnie parę tygodni. Najpierw znalazłem Marię i przekonałem ją, żeby mi podała adres Liz.”
Krążył jeszcze przez chwilę, po czym stanął i oparł się o ścianę. Gniew wyparował z jego oczu, zastąpiony przez głód – potrzebę. „Co u niej?” spytał w końcu. „Nic jej nie jest? Jest... jest szczęśliwa?”
Wpatrywał się w podłogę, zaciskając szczękę, ze stoicką miną. Zastanawiałem się jaka odpowiedź byłaby dla niego trudniejsze do zniesienia. W końcu, wziąłem głęboki oddech. „Powinna być,” odpowiedziałem. „Ma dobre życie. Powinna być szczęśliwa.” Spojrzałem na niego i pokręciłem głową. „Ale nie jest, Max.”
„Dlaczego?” zapytał ochryple, spoglądając na mnie ciemnymi, udręczonymi oczami.
Uchwyciłem jego spojrzenie. „A jak ci się wydaje?” zapytałem go.
Oddychał ciężko. „Chciałem, żeby była szczęśliwa,” wymamrotał, bardziej do siebie niż do mnie. „Myślałem, że jeśli pozwolę jej odejść, będzie mogła być szczęśliwa.”
Stojąc tam tego dnia, uświadomiłem sobie, że Max był taki jak ja. Nigdy nie rozumiał jak bardzo Liz go kochała, bo nigdy nie przypuszczał, że ktoś mógłby go kochać tak kompletnie. Obaj zawsze wierzyliśmy, że coś z nami było nie tak – że byliśmy wadliwi. Ale Liz tak nie uważała, a Max nigdy o tym nie wiedział. Ja to wiedziałem. Przekonałem się o tym dawno temu, najpierw kiedy przeczytałem jej pamiętnik, potem za każdym razem, kiedy Liz ryzykowała dla niego życie i stała przy jego boku, kiedy podejmował każdą decyzję dla grupy, a potem znowu podczas procesu. To było okrutne, okrutna ironia, że sam Max nigdy o tym nie wiedział – ciągle tego nie wiedział.
Spojrzał na mnie, jego twarz była blada pod mocną opalenizną, którą nabył pracując na więziennych gruntach. „Czy ona tu przyjdzie?” zapytał.
Przez chwilę rozważałem co mu powiedzieć i zdecydowałem się naprawdę. „Myśli, że nie zgodzisz się z nią zobaczyć,” powiedziałem i zauważyłem, że wzdrygnął się, zamykając oczy. „Zobaczyłbyś się z nią?” spytałem.
Przez długą chwilę milczał i zastanawiałem się, czy w ogóle mnie usłyszał. Ale potem odwrócił się do mnie plecami, jego ramiona opadły w geście poddania. „Gdyby chciała, zobaczyłbym się z nią,” powiedział. „Ale nie będzie chciała.”
~Liz~
Biuro Anthonego Kellis’a wyglądał dokładnie tak, jak ludzie wyobrażają sobie gabinety prawnicze. Meble z ciemnego drewna, dużo grubych książek, obrazy łodzi i lasów. Moje biuro u Diora w niczym tego nie przypominało. Chyba bym wpadła w depresję, gdyby moje biuro było tak ciemne, jak to, w którym czekałam na spotkanie.
Kellis kazał mi czekać pięć minut po umówionej godzinie spotkania, co wielu znanych mi adwokatów robi by onieśmielić przeciwnika zanim zacznie się spotkanie. Doszłam do wniosku, że to dobry znak, jako że znaczyło to iż Anthony Kellis już próbował pokazać kto jest ważniejszy. Stałam w tej sytuacji na lepszej pozycji, jako że wiedziałam o czym będziemy rozmawiać i naprawdę nie miałam nic do stracenia. Nawet jeśli nie powiedziałby mi tego, co chciałam wiedzieć, to i tak nic nie tracę.
Z kolei Anthony Kellis miał powody by się niepokoić.
„Pan Kellis może się już z panią spotkać.”
Podniosłam głowę i zobaczyłam stojącą nade mną sekretarkę Kellis’a. „Dziękuję,” powiedziałam, sięgając po swoją aktówkę. Skierowała mnie do drzwi biura i wróciła do swojego biurka, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku.
„Panie Kellis, nazywam się Elizabeth Parker,” powiedziałam do siwego mężczyzny, siedzącego za biurkiem. Pomimo swoich włosów, wyglądał młodziej niż oczekiwałam. „Przykro mi, że musiałam panu dzisiaj przeszkodzić, ale...”
„Nonsens,” przeszkodził we właściwym momencie. Wstał i uścisnął moją dłoń. „Anthony Kellis. Muszę jednak przyznać, że jestem ciekawy dlaczego prawniczka domu mody chciała się ze mną spotkać. Jak zapewne pani wie, zajmuję się sprawami spadkowymi.”
„Tak,” przyznałam, siadając na ogromnym skórzanym krześle stojącym naprzeciwko jego biurka. „Tak się składa, że poszukuję informacji dotyczących spadku, którego przejęciem zajmował się pan około dziesięć lat temu.”
Zmarszczył trochę brwi. „Dziesięć lat temu? Trochę późno na podważanie testamentu, nieprawdaż?”
Pokręciłam głową. „Nie chcę go podważać panie Kellis. Muszę tylko zobaczyć kompletną kopię testamentu.”
„Wszystkie dokumenty umieszczamy w archiwach notarialnych,” powiedział sztywno.
Uśmiechnęłam się, starając się go trochę uspokoić. „Wygląda na to, że ten został jakimś cudem przeoczony.”
Nie zadziałało. „O jakiej sprawie mówimy pani Parker?”
„Cala Langleya,” odpowiedziałam. „Dostałam kopię testamentu, która, jak pan powiedział, była w archiwum. Ale brakowało załącznika.”
Spojrzał na mnie z uprzejmie pustą miną. „Załącznika?”
Ktoś powinien poradzić Anthonemu Kellis’owi, żeby nigdy nie grał w pokera. Taki wyraz twarzy był charakterystyczny dla aktorów, grających w latynoamerykańskich telenowelach, kiedy starając się wyrazić, że ich bohater posiada znaczącą dla intrygi informację, ale nie może powiedzieć. Pomijając niedorzeczne zaprzeczenia, byłam lekko zaskoczona, że pamiętał iż ma być wymijający w sprawie testamentu Langleya – w końcu minęło już dziesięć lat. „Tak,” potwierdziłam. „Załączniku, który pan dodał trzy lata po tym jak został spisany testament.” Na dwa miesiące przed śmiercią Langleya, chciałam dodać, ale zatrzymałam tą informacje dla siebie.
„Pani Parker jestem pewny, że zdaje sobie pani sprawę, że dyskutowanie tej sprawy z panią byłoby pogwałceniem etyki...”
Dobra. Gdyby grał z zachowaniem choć odrobiny subtelności, może przyłączyłabym się do gry. Ale to było śmieszne. „Gdyby załącznik został prawidłowo zarchiwizowany, nie byłoby potrzeby, by dyskutować o tej sprawie,” przeszkodziłam. „Czy w tym załączniku jest coś szczególnego panie Kellis?”
Wydawało się, że uznał to za zniewagę. „Oczywiście, że nie. To była zaledwie zmiana w dyspozycji dóbr i...” Urwał i wiedziałam, że nie zamierzał tyle powiedzieć. „To była zaledwie drobna poprawka do oryginalnej treści testamentu,” powiedział ostatecznie.
Drobna? Ja odniosłam zupełnie inne wrażenie. Odchyliłam się na krześle. „Zgodnie z kopią, którą otrzymałam, załącznik niemal całkowicie zmienił istniejące rozporządzenia,” nie zgodziłam się. „Dlaczego zwyczajnie nie spisał pan nowego testamentu?” Podczas lotu poprzedniego dnia uświadomiłam sobie, że spisanie załącznika i wprowadzenie odnośników w testamencie było bardziej pracochłonne niż spisanie nowego testamentu. Musiał być jakiś powód dlaczego Langley chciał, żeby to zostało zrobione w ten sposób.
„Mój klient miał swoje powody,” powiedział mi Kellis. Zaczynał się złościć i nie zrobiłam nic by temu zaradzić. Gniew zwykle sprawia, że mówimy więcej niż chcemy. Gdyby wykazał jakąkolwiek oznakę chęci pomocy, starałabym się go udobruchać. Ale jeśli chciał się bawić, byłam gotowa. Tylko, że to ja wygram.
„Panie Kellis, Cal Langley został zamordowany,” powiedziałam. „Pozostawił po sobie olbrzymi majątek, który z całą pewnością mógłby zostać uznany za motyw zbrodni.”
„To niedorzeczne,” zaprotestował. „Cal Langley nie został zamordowany dla pieniędzy. Ten dzieciak – ten, który chciał, żeby Langley załatwił mu rolę. On zamordował Langleya. To sprawa była zamknięta jeszcze zanim się rozpoczęła.”
„Może by nie była, gdyby ten testament został prawidłowo zarchiwizowany,” odparłam. „Czy kiedykolwiek przyszło panu do głowy, że nie składając tego załącznika do archiwum notarialnego, jak powinien był pan zrobić, mógł pan ukryć istotną informację w śledztwie o morderstwo? To poważne pogwałcenie etyki – dużo poważniejsze niż nagięcie poufności informacji – i jest to przestępstwo.”
„Ta sprawa była niepodważalna,” wykrztusił Kellis, patrząc na mnie morderczym wzrokiem zza biurka.
„Czy to pańska opinia, mecenasie Kellis?” spytałam spokojnie, mój ton jasno sugerował jaką wartość pokładałam w jego opinii. To nie była tylko gra. Spodziewałam się, że Langley wynajął bardziej utalentowanego prawnika. Z drugiej strony, bardziej utalentowany prawnik, nie postawiłby się w tak niekorzystnej sytuacji. Może Langley jednak wiedział co robił.
Jego nozdrza zadrgały. „Powiedziała pani, że kogo pani reprezentuje pani Parker?” zapytał.
Wstałam, podnosząc jednocześnie swoją aktówkę. „Nie powiedziałam, panie Kellis.” Położyłam swoją wizytówkę na jego biurku i ruszyłam w stronę drzwi. „Jutrzejszy dzień spędzę w sądzie, szukając akt,” powiedziałam mu od niechcenia. „Miałam nadzieję, że będę miała kopię załącznika zanim się za to wezmę. Nie chciałabym ubiegać się o niego przez oficjalne kanały.” Urwałam i spojrzałam na niego. „Mój numer faxu w Los Angeles jest na odwrocie wizytówki. Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas.” Nie czekając na odpowiedź, otworzyłam drzwi i wyszłam z jego biura.
Jego milczenie było znakiem, że wygrałam.
~Max~
Tego dnia, kiedy dowiedziałem się, że Liz jest w Los Angeles, miałem przydzielone prace na gruntach wokół więzienia. Cieszyłem się, że miałem jakieś zajęcie. Gdyby nie to, chyba bym zwariował, krążąc po celi i rozmyślając o tym, co przywiodło Liz do Los Angeles. Przesuwając się wolno po placu, grabiąc jesienne liście, miałem w głowie chaos. Wspomnienia o Liz przesuwały mi się przed oczami i po raz pierwszy od wielu lat wydawało mi się, że wyczuwam ją w pobliżu. Nigdy jej o tym nie powiedziałem, ale od tego dnia w Crashdown, kiedy ją uleczyłem, zawsze wiedziałem kiedy była blisko. To było jak przedłużenie moich zmysłów – nie byłem w stanie dokładnie tego sprecyzować, jedynie świadomość jej obecności. Częściowo to było powodem, dlaczego nigdy nie byłem w stanie być z dala od niej przez długi czas. Kiedykolwiek była między nami duża odległość – jak wtedy, kiedy Liz spędziła lato na Florydzie, albo kiedy ja byłem w Los Angeles, albo kiedy ona była w Vermont – traciłem tą świadomość i mocno to odczuwałem. Po mojej ostatniej konfrontacji z Langley’em, jechałem całą noc, nie będąc w stanie znieść dłużej tej pustki, w miejscu, gdzie była jej obecność. Przez ostatnie dziesięć lat, borykałem się z tą stratą i choć zajęło to dużo czasu, nauczyłem się z tym żyć.
Ale kiedy obudziłem się tego ranka, czułem się jakbym latami błądził po ciemnym pokoju i nieoczekiwanie ktoś włączył światło. Nagle znów miałem świadomość obecności Liz. Wiedziałem, że gdybym choć trochę się skoncentrował, poczułbym jej obecność. Chciałem to zrobić. Moje pragnienie by się z nią połączyć było tak silne, że stało się fizyczną potrzebą. Przez całe popołudnie, kiedy pracowałem, wyobrażałem sobie jaką ulgę odczuję, kiedy znów ją poczuję. Nigdy nie miałem nałogu – nie mogłem pić i nigdy nie paliłem – ale wtedy rozumiałem, ciąg uzależnionego do jego używki. Moje pragnienie był tak intensywne, że myślałem iż oddałbym wszystko choćby za moment ulgi.
Ale co potem? Zadałem sobie pytanie. Gdybym pozwolił sobie na ten jeden moment spełnienia, jak wrócę do ciemności ostatnich dziesięciu lat? Liz nie zostanie w Los Angeles na zawsze. Wcześniej czy później wróci tam, gdzie znalazł ją Michael, gdziekolwiek to było, a ja znów będę ślepy. Ile czasu zajęłoby mi przyzwyczajenie się do tego tym razem?
Ona nie powinna tu być. Nawet kiedy przepełniała mnie tęsknota za nią, wiedziałem to. Nie odesłałem jej stąd dziesięć lat temu tylko po to, żeby pozwolić jej wrócić i otworzyć rany, które powinny były się zasklepić dawno temu. Byłem wściekły na Michael’a za wciągnięcie jej z powrotem w to wszystko. Jak on mógł postąpić tak za moimi plecami? Byłem też sfrustrowany, jako że nie byłem w stanie nic na to poradzić. Ale pod tym wszystkim, czułem pierwsze przebłyski nadziei, po raz pierwszy od czasu oddalenia mojej ostatniej apelacji. Nigdy nikomu się do tego nie przyznałem, ale przez ostatnie dziesięć lat, czekałem na dzień, kiedy będę mógł zapukać do drzwi Liz jako wolny człowiek i powiedzieć jej, że to koniec i że nigdy nie chciałem niczego poza nią. Miesiąc temu, kiedy w końcu dotarło do mnie, że nie mam więcej szans, musiałem zapomnieć o tych marzeniach. Czułem się jakbym tracił ją ponownie. Ale jeśli ona była w Los Angeles – jeśli nie zatrzasnęła drzwi przed nosem Micheal’a, kiedy poprosił ją o przejrzenie mojej sprawy... moje serce zabiło mocno na myśl, co to mogło oznaczać. Przerwałem na chwilę pracę i oparłem się ciężko o grabie, widziałem tylko Liz, taką, jaką widziałem ją w swoim śnie poprzedniej nocy.
Wierzyłem w to, co powiedziałem Michael’owi. Liz nie będzie chciała się ze mną zobaczyć. Dopilnowałem, żeby nigdy więcej nie chciała mnie widzieć. Ale gdyby zechciała... mądrze byłoby odmówić. To by ją skłoniło do opuszczenia Los Angeles szybciej niż cokolwiek innego. Problem polegał na tym, że nie wiedziałem czy byłbym w stanie to zrobić. Ciche zapewnienie Michael’a, że Liz nie była szczęśliwa, wstrząsnęło mną. Nie chciałem w to uwierzyć, ale on wydawał się taki tego pewny – nawet się nie zawahał. Wiele lat temu byłem przekonany, że gdyby tylko Liz mogła zostawić to wszystko za sobą... zostawić mnie za sobą... będzie mogła żyć dalej i znaleźć szczęście gdzie indziej. Chciałem, żeby to zrobiła. Ale co jeśli tak nie było? Co jeśli, tak jak ja, ona wciąż śniła o przeszłości? Co jeśli, pomimo wszystkiego, ona ciągle cierpiała z powodu wszystkiego co mogliśmy razem mieć? Co jeśli to dlatego tu była?
Te pytania zadręczały mnie, kiedy po raz ostatni zgarnąłem liście grabiami. Tej nocy, kiedy leżałam w łóżku, ciągle boleśnie świadom jej obecności, zacząłem się zastanawiać dlaczego ona przyjechała do Los Angeles, żeby zająć się moją sprawą. Mogła to zrobić z miejsca, gdzie teraz żyła, a jednak zdecydowała się tu przyjechać. Czy zamierzała osobiście zająć się tą sprawą – nie planowała chyba szukać Langley’a, prawda? Przeszyła mnie trwoga, kiedy pomyślałam, co mogłoby się jej stać, gdyby zaczęła go szukać i byłem bliski paniki, kiedy uświadomiłem sobie co mogłoby się stać, gdyby go znalazła.
Nie spałem tej nocy. Za bardzo się obawiałam snów, które mógłbym mieć. Nim słońce wstało następnego ranka, wiedziałem jedną rzecz: musiałem zobaczyć się z Liz.
P.S. Naprawdę mnie zdołowałaś Lizziett. Uświadomiłam sobie, że minęło już prawie półtora roku od kiedy zabrałam się za tłumaczenie tego opowiadania, a jesteśmy dopiero na 19 rozdziale. Średnio daje to jedną część miesięcznie. Idę się schować
P.P.S. Mówiłam to już wiele razy, ale powtórzę jeszcze raz. Ja też uwielbiam w tym opowiadaniu postać Michaela. Podczas czytania Innocen tylko jego ani razu nie miałam ochoty walnąć czymś ciężkim po łepetynie. Pozostała trójka przyprawiała mnie o taki odruch dość systematycznie... przynajmniej do pewnego momentu.
Część 19
Los Angeles, 2012
~Michael~
„Skąd o tym wiesz Michael? Widziałeś się z nią? Wszystko u niej w porządku? Co ona tu robi?” pytania Max spadły na mnie w pośpiesznym ciągu. Nie wydaje mi się, żeby robił pomiędzy nimi przerwy na zaczerpnięcie powietrza.
Popatrzyłem na niego beznamiętnie. „Obchodzi cię to?” zapytałem.
Otworzył szeroko oczy. „Jak możesz mnie o to pytać?” zapytał zduszonym głosem.
„Odesłałeś jej listy – wcześniej nie obchodziło cię czy u niej wszystko dobrze.” Im więcej o tym myślałem, tym bardziej mnie to złościło.
„Miałem swoje powody,” wymamrotał.
„Tak? Wiesz co, były do kitu,” oświadczyłem szorstko.
Podniósł rękę i wziął głęboki oddech. „Michael, po prostu mi powiedz. Ona tu jest?”
Z trudnością przełknąłem ślinę i spuściłem wzrok na ziemię. „Tak, jest tutaj.”
Zamknął na chwilę oczy. „Dlaczego?”
Zastanowiłem się chwilę, po czym zdecydowałem, że prawda jest jedynym wyjściem. Kłamstwa były przyczyną tego całego bałaganu – nie wyplączą nas z tego. „Ponieważ poprosiłem ją, żeby przyjechała.”
„Ty co?” zapytał.
„Pojechałem do niej i poprosiłem, żeby rzuciła okiem na twoją sprawę,” powiedziałem.
Gniew zabłysnął w jego oczach, ale pod nim było coś jeszcze. Nadzieja? „Nie miałeś prawa tego robić,” warknął. „Nie miałeś prawa – spędziłem dziesięć lat próbując o niej zapomnieć, a ty idziesz i prosisz ją o pomoc? Jak mogłeś to zrobić?”
„Max, Liz jest adwokatem,” powiedziałem. „Kiedy odrzucono twoją ostatnią apelację, poprosiłem ją żeby przejrzała twoją sprawę.”
Jego twarz przybrała barwę popielatą. „Nie miałeś prawa Michael,” powtórzył. „Żadnego prawa.”
To mnie rozgniewało. „Może mnie nie usłyszałeś,” powiedziałem mu. „Liz jest prawnikiem. Prawnikiem, uważającym, że jesteś niewinny. Nie ma ich ostatnio zbyt wielu.”
Zaczął krążyć po ograniczonej powierzchni swojej celi, przywodząc mi na myśl zwierzęta w klatkach, które widziałem w Zoo. To, że Max tu był, było złe – nie zasłużył na to. Ale on wydawał się tego nie dostrzegać. Wolałby raczej spędzić tu resztę życia, płacąc za jakieś wyimaginowane grzech, niż poprosić o pomoc jedyną osobę, która nigdy by mu nie odmówiła. Zatrzymał się na moment i spojrzał na mnie ze złością. „Czy przez cały ten czas wiedziałeś gdzie ona jest?” zapytał.
Pokręciłem głową. „Tylko ostatnie parę tygodni. Najpierw znalazłem Marię i przekonałem ją, żeby mi podała adres Liz.”
Krążył jeszcze przez chwilę, po czym stanął i oparł się o ścianę. Gniew wyparował z jego oczu, zastąpiony przez głód – potrzebę. „Co u niej?” spytał w końcu. „Nic jej nie jest? Jest... jest szczęśliwa?”
Wpatrywał się w podłogę, zaciskając szczękę, ze stoicką miną. Zastanawiałem się jaka odpowiedź byłaby dla niego trudniejsze do zniesienia. W końcu, wziąłem głęboki oddech. „Powinna być,” odpowiedziałem. „Ma dobre życie. Powinna być szczęśliwa.” Spojrzałem na niego i pokręciłem głową. „Ale nie jest, Max.”
„Dlaczego?” zapytał ochryple, spoglądając na mnie ciemnymi, udręczonymi oczami.
Uchwyciłem jego spojrzenie. „A jak ci się wydaje?” zapytałem go.
Oddychał ciężko. „Chciałem, żeby była szczęśliwa,” wymamrotał, bardziej do siebie niż do mnie. „Myślałem, że jeśli pozwolę jej odejść, będzie mogła być szczęśliwa.”
Stojąc tam tego dnia, uświadomiłem sobie, że Max był taki jak ja. Nigdy nie rozumiał jak bardzo Liz go kochała, bo nigdy nie przypuszczał, że ktoś mógłby go kochać tak kompletnie. Obaj zawsze wierzyliśmy, że coś z nami było nie tak – że byliśmy wadliwi. Ale Liz tak nie uważała, a Max nigdy o tym nie wiedział. Ja to wiedziałem. Przekonałem się o tym dawno temu, najpierw kiedy przeczytałem jej pamiętnik, potem za każdym razem, kiedy Liz ryzykowała dla niego życie i stała przy jego boku, kiedy podejmował każdą decyzję dla grupy, a potem znowu podczas procesu. To było okrutne, okrutna ironia, że sam Max nigdy o tym nie wiedział – ciągle tego nie wiedział.
Spojrzał na mnie, jego twarz była blada pod mocną opalenizną, którą nabył pracując na więziennych gruntach. „Czy ona tu przyjdzie?” zapytał.
Przez chwilę rozważałem co mu powiedzieć i zdecydowałem się naprawdę. „Myśli, że nie zgodzisz się z nią zobaczyć,” powiedziałem i zauważyłem, że wzdrygnął się, zamykając oczy. „Zobaczyłbyś się z nią?” spytałem.
Przez długą chwilę milczał i zastanawiałem się, czy w ogóle mnie usłyszał. Ale potem odwrócił się do mnie plecami, jego ramiona opadły w geście poddania. „Gdyby chciała, zobaczyłbym się z nią,” powiedział. „Ale nie będzie chciała.”
~Liz~
Biuro Anthonego Kellis’a wyglądał dokładnie tak, jak ludzie wyobrażają sobie gabinety prawnicze. Meble z ciemnego drewna, dużo grubych książek, obrazy łodzi i lasów. Moje biuro u Diora w niczym tego nie przypominało. Chyba bym wpadła w depresję, gdyby moje biuro było tak ciemne, jak to, w którym czekałam na spotkanie.
Kellis kazał mi czekać pięć minut po umówionej godzinie spotkania, co wielu znanych mi adwokatów robi by onieśmielić przeciwnika zanim zacznie się spotkanie. Doszłam do wniosku, że to dobry znak, jako że znaczyło to iż Anthony Kellis już próbował pokazać kto jest ważniejszy. Stałam w tej sytuacji na lepszej pozycji, jako że wiedziałam o czym będziemy rozmawiać i naprawdę nie miałam nic do stracenia. Nawet jeśli nie powiedziałby mi tego, co chciałam wiedzieć, to i tak nic nie tracę.
Z kolei Anthony Kellis miał powody by się niepokoić.
„Pan Kellis może się już z panią spotkać.”
Podniosłam głowę i zobaczyłam stojącą nade mną sekretarkę Kellis’a. „Dziękuję,” powiedziałam, sięgając po swoją aktówkę. Skierowała mnie do drzwi biura i wróciła do swojego biurka, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku.
„Panie Kellis, nazywam się Elizabeth Parker,” powiedziałam do siwego mężczyzny, siedzącego za biurkiem. Pomimo swoich włosów, wyglądał młodziej niż oczekiwałam. „Przykro mi, że musiałam panu dzisiaj przeszkodzić, ale...”
„Nonsens,” przeszkodził we właściwym momencie. Wstał i uścisnął moją dłoń. „Anthony Kellis. Muszę jednak przyznać, że jestem ciekawy dlaczego prawniczka domu mody chciała się ze mną spotkać. Jak zapewne pani wie, zajmuję się sprawami spadkowymi.”
„Tak,” przyznałam, siadając na ogromnym skórzanym krześle stojącym naprzeciwko jego biurka. „Tak się składa, że poszukuję informacji dotyczących spadku, którego przejęciem zajmował się pan około dziesięć lat temu.”
Zmarszczył trochę brwi. „Dziesięć lat temu? Trochę późno na podważanie testamentu, nieprawdaż?”
Pokręciłam głową. „Nie chcę go podważać panie Kellis. Muszę tylko zobaczyć kompletną kopię testamentu.”
„Wszystkie dokumenty umieszczamy w archiwach notarialnych,” powiedział sztywno.
Uśmiechnęłam się, starając się go trochę uspokoić. „Wygląda na to, że ten został jakimś cudem przeoczony.”
Nie zadziałało. „O jakiej sprawie mówimy pani Parker?”
„Cala Langleya,” odpowiedziałam. „Dostałam kopię testamentu, która, jak pan powiedział, była w archiwum. Ale brakowało załącznika.”
Spojrzał na mnie z uprzejmie pustą miną. „Załącznika?”
Ktoś powinien poradzić Anthonemu Kellis’owi, żeby nigdy nie grał w pokera. Taki wyraz twarzy był charakterystyczny dla aktorów, grających w latynoamerykańskich telenowelach, kiedy starając się wyrazić, że ich bohater posiada znaczącą dla intrygi informację, ale nie może powiedzieć. Pomijając niedorzeczne zaprzeczenia, byłam lekko zaskoczona, że pamiętał iż ma być wymijający w sprawie testamentu Langleya – w końcu minęło już dziesięć lat. „Tak,” potwierdziłam. „Załączniku, który pan dodał trzy lata po tym jak został spisany testament.” Na dwa miesiące przed śmiercią Langleya, chciałam dodać, ale zatrzymałam tą informacje dla siebie.
„Pani Parker jestem pewny, że zdaje sobie pani sprawę, że dyskutowanie tej sprawy z panią byłoby pogwałceniem etyki...”
Dobra. Gdyby grał z zachowaniem choć odrobiny subtelności, może przyłączyłabym się do gry. Ale to było śmieszne. „Gdyby załącznik został prawidłowo zarchiwizowany, nie byłoby potrzeby, by dyskutować o tej sprawie,” przeszkodziłam. „Czy w tym załączniku jest coś szczególnego panie Kellis?”
Wydawało się, że uznał to za zniewagę. „Oczywiście, że nie. To była zaledwie zmiana w dyspozycji dóbr i...” Urwał i wiedziałam, że nie zamierzał tyle powiedzieć. „To była zaledwie drobna poprawka do oryginalnej treści testamentu,” powiedział ostatecznie.
Drobna? Ja odniosłam zupełnie inne wrażenie. Odchyliłam się na krześle. „Zgodnie z kopią, którą otrzymałam, załącznik niemal całkowicie zmienił istniejące rozporządzenia,” nie zgodziłam się. „Dlaczego zwyczajnie nie spisał pan nowego testamentu?” Podczas lotu poprzedniego dnia uświadomiłam sobie, że spisanie załącznika i wprowadzenie odnośników w testamencie było bardziej pracochłonne niż spisanie nowego testamentu. Musiał być jakiś powód dlaczego Langley chciał, żeby to zostało zrobione w ten sposób.
„Mój klient miał swoje powody,” powiedział mi Kellis. Zaczynał się złościć i nie zrobiłam nic by temu zaradzić. Gniew zwykle sprawia, że mówimy więcej niż chcemy. Gdyby wykazał jakąkolwiek oznakę chęci pomocy, starałabym się go udobruchać. Ale jeśli chciał się bawić, byłam gotowa. Tylko, że to ja wygram.
„Panie Kellis, Cal Langley został zamordowany,” powiedziałam. „Pozostawił po sobie olbrzymi majątek, który z całą pewnością mógłby zostać uznany za motyw zbrodni.”
„To niedorzeczne,” zaprotestował. „Cal Langley nie został zamordowany dla pieniędzy. Ten dzieciak – ten, który chciał, żeby Langley załatwił mu rolę. On zamordował Langleya. To sprawa była zamknięta jeszcze zanim się rozpoczęła.”
„Może by nie była, gdyby ten testament został prawidłowo zarchiwizowany,” odparłam. „Czy kiedykolwiek przyszło panu do głowy, że nie składając tego załącznika do archiwum notarialnego, jak powinien był pan zrobić, mógł pan ukryć istotną informację w śledztwie o morderstwo? To poważne pogwałcenie etyki – dużo poważniejsze niż nagięcie poufności informacji – i jest to przestępstwo.”
„Ta sprawa była niepodważalna,” wykrztusił Kellis, patrząc na mnie morderczym wzrokiem zza biurka.
„Czy to pańska opinia, mecenasie Kellis?” spytałam spokojnie, mój ton jasno sugerował jaką wartość pokładałam w jego opinii. To nie była tylko gra. Spodziewałam się, że Langley wynajął bardziej utalentowanego prawnika. Z drugiej strony, bardziej utalentowany prawnik, nie postawiłby się w tak niekorzystnej sytuacji. Może Langley jednak wiedział co robił.
Jego nozdrza zadrgały. „Powiedziała pani, że kogo pani reprezentuje pani Parker?” zapytał.
Wstałam, podnosząc jednocześnie swoją aktówkę. „Nie powiedziałam, panie Kellis.” Położyłam swoją wizytówkę na jego biurku i ruszyłam w stronę drzwi. „Jutrzejszy dzień spędzę w sądzie, szukając akt,” powiedziałam mu od niechcenia. „Miałam nadzieję, że będę miała kopię załącznika zanim się za to wezmę. Nie chciałabym ubiegać się o niego przez oficjalne kanały.” Urwałam i spojrzałam na niego. „Mój numer faxu w Los Angeles jest na odwrocie wizytówki. Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas.” Nie czekając na odpowiedź, otworzyłam drzwi i wyszłam z jego biura.
Jego milczenie było znakiem, że wygrałam.
~Max~
Tego dnia, kiedy dowiedziałem się, że Liz jest w Los Angeles, miałem przydzielone prace na gruntach wokół więzienia. Cieszyłem się, że miałem jakieś zajęcie. Gdyby nie to, chyba bym zwariował, krążąc po celi i rozmyślając o tym, co przywiodło Liz do Los Angeles. Przesuwając się wolno po placu, grabiąc jesienne liście, miałem w głowie chaos. Wspomnienia o Liz przesuwały mi się przed oczami i po raz pierwszy od wielu lat wydawało mi się, że wyczuwam ją w pobliżu. Nigdy jej o tym nie powiedziałem, ale od tego dnia w Crashdown, kiedy ją uleczyłem, zawsze wiedziałem kiedy była blisko. To było jak przedłużenie moich zmysłów – nie byłem w stanie dokładnie tego sprecyzować, jedynie świadomość jej obecności. Częściowo to było powodem, dlaczego nigdy nie byłem w stanie być z dala od niej przez długi czas. Kiedykolwiek była między nami duża odległość – jak wtedy, kiedy Liz spędziła lato na Florydzie, albo kiedy ja byłem w Los Angeles, albo kiedy ona była w Vermont – traciłem tą świadomość i mocno to odczuwałem. Po mojej ostatniej konfrontacji z Langley’em, jechałem całą noc, nie będąc w stanie znieść dłużej tej pustki, w miejscu, gdzie była jej obecność. Przez ostatnie dziesięć lat, borykałem się z tą stratą i choć zajęło to dużo czasu, nauczyłem się z tym żyć.
Ale kiedy obudziłem się tego ranka, czułem się jakbym latami błądził po ciemnym pokoju i nieoczekiwanie ktoś włączył światło. Nagle znów miałem świadomość obecności Liz. Wiedziałem, że gdybym choć trochę się skoncentrował, poczułbym jej obecność. Chciałem to zrobić. Moje pragnienie by się z nią połączyć było tak silne, że stało się fizyczną potrzebą. Przez całe popołudnie, kiedy pracowałem, wyobrażałem sobie jaką ulgę odczuję, kiedy znów ją poczuję. Nigdy nie miałem nałogu – nie mogłem pić i nigdy nie paliłem – ale wtedy rozumiałem, ciąg uzależnionego do jego używki. Moje pragnienie był tak intensywne, że myślałem iż oddałbym wszystko choćby za moment ulgi.
Ale co potem? Zadałem sobie pytanie. Gdybym pozwolił sobie na ten jeden moment spełnienia, jak wrócę do ciemności ostatnich dziesięciu lat? Liz nie zostanie w Los Angeles na zawsze. Wcześniej czy później wróci tam, gdzie znalazł ją Michael, gdziekolwiek to było, a ja znów będę ślepy. Ile czasu zajęłoby mi przyzwyczajenie się do tego tym razem?
Ona nie powinna tu być. Nawet kiedy przepełniała mnie tęsknota za nią, wiedziałem to. Nie odesłałem jej stąd dziesięć lat temu tylko po to, żeby pozwolić jej wrócić i otworzyć rany, które powinny były się zasklepić dawno temu. Byłem wściekły na Michael’a za wciągnięcie jej z powrotem w to wszystko. Jak on mógł postąpić tak za moimi plecami? Byłem też sfrustrowany, jako że nie byłem w stanie nic na to poradzić. Ale pod tym wszystkim, czułem pierwsze przebłyski nadziei, po raz pierwszy od czasu oddalenia mojej ostatniej apelacji. Nigdy nikomu się do tego nie przyznałem, ale przez ostatnie dziesięć lat, czekałem na dzień, kiedy będę mógł zapukać do drzwi Liz jako wolny człowiek i powiedzieć jej, że to koniec i że nigdy nie chciałem niczego poza nią. Miesiąc temu, kiedy w końcu dotarło do mnie, że nie mam więcej szans, musiałem zapomnieć o tych marzeniach. Czułem się jakbym tracił ją ponownie. Ale jeśli ona była w Los Angeles – jeśli nie zatrzasnęła drzwi przed nosem Micheal’a, kiedy poprosił ją o przejrzenie mojej sprawy... moje serce zabiło mocno na myśl, co to mogło oznaczać. Przerwałem na chwilę pracę i oparłem się ciężko o grabie, widziałem tylko Liz, taką, jaką widziałem ją w swoim śnie poprzedniej nocy.
Wierzyłem w to, co powiedziałem Michael’owi. Liz nie będzie chciała się ze mną zobaczyć. Dopilnowałem, żeby nigdy więcej nie chciała mnie widzieć. Ale gdyby zechciała... mądrze byłoby odmówić. To by ją skłoniło do opuszczenia Los Angeles szybciej niż cokolwiek innego. Problem polegał na tym, że nie wiedziałem czy byłbym w stanie to zrobić. Ciche zapewnienie Michael’a, że Liz nie była szczęśliwa, wstrząsnęło mną. Nie chciałem w to uwierzyć, ale on wydawał się taki tego pewny – nawet się nie zawahał. Wiele lat temu byłem przekonany, że gdyby tylko Liz mogła zostawić to wszystko za sobą... zostawić mnie za sobą... będzie mogła żyć dalej i znaleźć szczęście gdzie indziej. Chciałem, żeby to zrobiła. Ale co jeśli tak nie było? Co jeśli, tak jak ja, ona wciąż śniła o przeszłości? Co jeśli, pomimo wszystkiego, ona ciągle cierpiała z powodu wszystkiego co mogliśmy razem mieć? Co jeśli to dlatego tu była?
Te pytania zadręczały mnie, kiedy po raz ostatni zgarnąłem liście grabiami. Tej nocy, kiedy leżałam w łóżku, ciągle boleśnie świadom jej obecności, zacząłem się zastanawiać dlaczego ona przyjechała do Los Angeles, żeby zająć się moją sprawą. Mogła to zrobić z miejsca, gdzie teraz żyła, a jednak zdecydowała się tu przyjechać. Czy zamierzała osobiście zająć się tą sprawą – nie planowała chyba szukać Langley’a, prawda? Przeszyła mnie trwoga, kiedy pomyślałam, co mogłoby się jej stać, gdyby zaczęła go szukać i byłem bliski paniki, kiedy uświadomiłem sobie co mogłoby się stać, gdyby go znalazła.
Nie spałem tej nocy. Za bardzo się obawiałam snów, które mógłbym mieć. Nim słońce wstało następnego ranka, wiedziałem jedną rzecz: musiałem zobaczyć się z Liz.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Milla półtora roku, czy dłużej, co to ma za znaczenie, ważne, że dalej wytrwale podążasz tą dróżką dla naszej uciechy i radości. A to naprawdę ciężko, szczególnie, gdy jesteśmy tak zabiegani. Wiem coś o tym. Zaczęłam tłumaczyć pewien ff i utknęłam, bo doba naprawdę nie chce się wydłużyć. Praca, kolejne (niestety ) studia i codzienne życiowe sprawy i obowiązki...a wszystko kręci się jak w kołowrotku i wcale nie chce zwolnić. Więc Milla gratuluję wytrwałości
A teraz odnośnie tej części...uf coś nareszcie drgnęło...drgnęło w uczuciach Maxa i w śledztwie, choć niestety nie zapowiada się różowo...
Max...twarda bryła zaczyna topnieć i powraca dawny, gorący żar uczucia do Liz. Prawdę mówiąć odetchnęłam. Czekałam, kiedy Max w końcu się "podda", kiedy klapki z jego oczu opadną i zrozumie...
Liz...rzeczywiście świetny z niej adwokat, wyćwiczony w tych ich "gierkach". Rozłożyła szanownego pana Kellis'a na łopatki Szkoda tylko, że nic jej się nie udało dowiedzieć, choć pierwszy krok został uczyniony i zalążek nadziei zaczyna rozwkwitać...jest szansa na wygraną.
A Michael...zgadza się, to jak na razie jedyny bohater (może oprócz Sophie ), wobec którego jak dotychczas ja również nie chcę używać żadnych rękoczynów
Dzięki Milla, czekam na kolejne części
A teraz odnośnie tej części...uf coś nareszcie drgnęło...drgnęło w uczuciach Maxa i w śledztwie, choć niestety nie zapowiada się różowo...
Max...twarda bryła zaczyna topnieć i powraca dawny, gorący żar uczucia do Liz. Prawdę mówiąć odetchnęłam. Czekałam, kiedy Max w końcu się "podda", kiedy klapki z jego oczu opadną i zrozumie...
Teraz trzeba tylko kolejnego ruchu Michael'a i jego pomocy, aby oświecić tym razem Liz Już nie mogę się doczekać ich spotkania i widzę je oczami wyobraźni, choć mam jakieś przeczucie, że będziemy musieli na nie jeszcze sporo poczekać...oby nie....wiedziałem jedną rzecz: musiałem zobaczyć się z Liz.
Liz...rzeczywiście świetny z niej adwokat, wyćwiczony w tych ich "gierkach". Rozłożyła szanownego pana Kellis'a na łopatki Szkoda tylko, że nic jej się nie udało dowiedzieć, choć pierwszy krok został uczyniony i zalążek nadziei zaczyna rozwkwitać...jest szansa na wygraną.
A Michael...zgadza się, to jak na razie jedyny bohater (może oprócz Sophie ), wobec którego jak dotychczas ja również nie chcę używać żadnych rękoczynów
Dzięki Milla, czekam na kolejne części
Maleństwo
Hmmm... jakby to powiedzieć? Klapki na oczach Maxa... coż... przez dziesięć lat zdążyły się zastać. CO do tego poddania, to jak wszyscy wiemy Max jest bardzo wytrwały, zarówno kiedy trzeba, ale też kiedy niekoniecznie ta wytrwałość jest wymagana.Maleństwo wrote:A teraz odnośnie tej części...uf coś nareszcie drgnęło...drgnęło w uczuciach Maxa i w śledztwie, choć niestety nie zapowiada się różowo...
Max...twarda bryła zaczyna topnieć i powraca dawny, gorący żar uczucia do Liz. Prawdę mówiąć odetchnęłam. Czekałam, kiedy Max w końcu się "podda", kiedy klapki z jego oczu opadną i zrozumie...
W każdym razie dzięki za miłe słowa.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Cześć!
Postanowiłam wpaść na minutkę, żeby zapewnić osoby, które czytają, albo może swego czasu czytały to opowiadanie, że nie zniknęłam znowu na rok. Po prostu mam dużo pracy, ALE w piątek usiadłam przez komputerem i przetłumaczyłam większą część następnego rozdziału. Postaram się dokończyć go jeszcze w tym tygodniu, albo w następnym. W każdym razie nie zapomniałam.
Postanowiłam wpaść na minutkę, żeby zapewnić osoby, które czytają, albo może swego czasu czytały to opowiadanie, że nie zniknęłam znowu na rok. Po prostu mam dużo pracy, ALE w piątek usiadłam przez komputerem i przetłumaczyłam większą część następnego rozdziału. Postaram się dokończyć go jeszcze w tym tygodniu, albo w następnym. W każdym razie nie zapomniałam.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 4 guests