The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
No, no.. jak widzę twórczość Deidre bardzo korzystnie wpływa na autorki artów Brawo dla Nan i Athayi!
To jest właśnie specyfika tego forum oraz tych opowiadań, są niezłą inspiracją (o Roswell już nie wspomnę:haha: ). Szkoda, że ja jestem takie beztalencie w tej materii.
Wracając do GAW, to jestem mile zaskoczona poczuciem humoru autorki. Ciekawe czy wcześniej byłam tak mało spostrzegawcza, czy też nie było takich momentów, w których celne uwagi Kyla lub też "wesołe majtanie nóg Liz" zwróciły moją uwagę.
W ogóle cały rozdział był niesamowity! Jak zwykle warto było czekać. A już scena na kamieniu, wspomnienie Maxa i Liz, miało swój specyficzny urok.
No i cóż
Z tego wszystkiego chyba uzależniłam się od GAW i naprawde zaczynam się obawiać jak będzie wygladał świat po skończeniu tłumaczenia przez Elę.. Ech..
Dzięki Elu za tłumaczenie!
To jest właśnie specyfika tego forum oraz tych opowiadań, są niezłą inspiracją (o Roswell już nie wspomnę:haha: ). Szkoda, że ja jestem takie beztalencie w tej materii.
Wracając do GAW, to jestem mile zaskoczona poczuciem humoru autorki. Ciekawe czy wcześniej byłam tak mało spostrzegawcza, czy też nie było takich momentów, w których celne uwagi Kyla lub też "wesołe majtanie nóg Liz" zwróciły moją uwagę.
W ogóle cały rozdział był niesamowity! Jak zwykle warto było czekać. A już scena na kamieniu, wspomnienie Maxa i Liz, miało swój specyficzny urok.
No i cóż
jeżeli to pytanie szybko się nie pojawi, to..- Lecz jest jeszcze coś, o co muszę cię zapytać – wyszeptał jej do ucha.
Z tego wszystkiego chyba uzależniłam się od GAW i naprawde zaczynam się obawiać jak będzie wygladał świat po skończeniu tłumaczenia przez Elę.. Ech..
Dzięki Elu za tłumaczenie!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
ADkA - Dziękuję Mimo jednego błędu i paru niedociągnięć w arcie.
Już nie mogę się doczekać kolejnej części
Co byś nie była zaskoczona Poczekaj jeszcze troszeczkę zanim już opuścisz serię GSZ tego wszystkiego chyba uzależniłam się od GAW i naprawde zaczynam się obawiać jak będzie wygladał świat po skończeniu tłumaczenia przez Elę.
Już nie mogę się doczekać kolejnej części
Aaaależ mam zaległości...
Kyle. Troszeczkę zapomniany i zakurzony w tym opowiadaniu - no, dobrze, we wszystkich dotychczasowych częściach serii - ale w końcu Deidre o nim przypomniała. I bardzo dobrze.
Marco... a nie uważacie, że coś w tym jest? Pomijając już zupełnie osobliwe podobieństwo Marco do Maxa, to jednak naprawdę oni wszyscy mają w sobie coś takiego... Bądź co bądź ród władców i osób z ich otoczenia, ludzi z zasadami. Max/Zan był królem, królem z zasadami, a zasady... czasami w rządzeniu przeszkadzają.
Athaya - ciiicho sza, nic nie mów o kolejnych częściach. Boskie arty? No wiesz, ja bym tego nie powiedziała. Moja potężna skleroza zrobiła swoje i choć one tkwią gdzieś na dysku, ja o nich niemal zapomniałam... Cóż, o ile zdobędę się na wielki wysiłek i zmuszę wenę do współpracy, to może coś jeszcze wymyślę... BTW - piękny arcik! Śliczny!
Uzależnienie od GAW - oj, ostrożnie, bo GAW się niedługo skończy...
Kyle. Troszeczkę zapomniany i zakurzony w tym opowiadaniu - no, dobrze, we wszystkich dotychczasowych częściach serii - ale w końcu Deidre o nim przypomniała. I bardzo dobrze.
Marco... a nie uważacie, że coś w tym jest? Pomijając już zupełnie osobliwe podobieństwo Marco do Maxa, to jednak naprawdę oni wszyscy mają w sobie coś takiego... Bądź co bądź ród władców i osób z ich otoczenia, ludzi z zasadami. Max/Zan był królem, królem z zasadami, a zasady... czasami w rządzeniu przeszkadzają.
Athaya - ciiicho sza, nic nie mów o kolejnych częściach. Boskie arty? No wiesz, ja bym tego nie powiedziała. Moja potężna skleroza zrobiła swoje i choć one tkwią gdzieś na dysku, ja o nich niemal zapomniałam... Cóż, o ile zdobędę się na wielki wysiłek i zmuszę wenę do współpracy, to może coś jeszcze wymyślę... BTW - piękny arcik! Śliczny!
Uzależnienie od GAW - oj, ostrożnie, bo GAW się niedługo skończy...
W końcu udaje mi się trochę odzyskać możliwość połączeń internetowych. Naprawdę, jak psuje się modem i nic nie możesz z tym zrobić, to pozostaje tylko...zgrzytanie zębami
Cóż ta Deidre robi z nami, a przynajmniej ze mną, kiedy czytam jej opowiadania...zgadzam się z Tobą Elu, mnie ta część też bardzo wzruszyła.
Tak jak podejrzewałam, Tess nic nie rozumie, nie wie co się dzieje. Czuje się zdradzona, oszukana, odepchnięta. Jej uczucia zostały zupełnie zdeptane, a z serca i duszy, tak bardzo otwartej do Marco, już chyba nic...albo prawie nic nie zostało. Po prostu ciemna głęboka otchłań bólu, rozpaczy, złości, wręcz wściekłości i...bezsilności...tak bym to nazwała. Tess jest bezsilna, gdyby choć wiedziała...cokolwiek. Na szczęście pojawia się Kyle..."dobry duch", przyjaciel, brat. Zna Tess i to bardzo dobrze i mimo, że stwierdza...
jego obecność, rozmowa z nią, daje iskierkę nadziei...wiary.
A Marco i Tess...cóż iskrząca jedność ducha i ciała. W końcu mogą się cieszyć. Wystarczyły proste, szczere słowa...pomogło "błogosławieństwo" Maxa i Liz. Marco jest w końcu oczyszczony ze swoich wszelkich obciążeń, duchów przeszłości. Dzięki temu wracają wspomnienia, zrozumienie i ten..."magiczny" kamień...
Teraz pozostaje mi niecierpliwie czekać, cóż to za pytanie ma Marco...
Eluś dzięki za cudne tłumaczenie i zgadzam się z Tobą w 101%...
Nan, Athaya śliczne arty Nan ujęcia Colin'a Farrell'a tzn. Marco ze wszystkich stron co się da
Cóż ta Deidre robi z nami, a przynajmniej ze mną, kiedy czytam jej opowiadania...zgadzam się z Tobą Elu, mnie ta część też bardzo wzruszyła.
Tak jak podejrzewałam, Tess nic nie rozumie, nie wie co się dzieje. Czuje się zdradzona, oszukana, odepchnięta. Jej uczucia zostały zupełnie zdeptane, a z serca i duszy, tak bardzo otwartej do Marco, już chyba nic...albo prawie nic nie zostało. Po prostu ciemna głęboka otchłań bólu, rozpaczy, złości, wręcz wściekłości i...bezsilności...tak bym to nazwała. Tess jest bezsilna, gdyby choć wiedziała...cokolwiek. Na szczęście pojawia się Kyle..."dobry duch", przyjaciel, brat. Zna Tess i to bardzo dobrze i mimo, że stwierdza...
- No to sobie pogadałem
jego obecność, rozmowa z nią, daje iskierkę nadziei...wiary.
A Marco i Tess...cóż iskrząca jedność ducha i ciała. W końcu mogą się cieszyć. Wystarczyły proste, szczere słowa...pomogło "błogosławieństwo" Maxa i Liz. Marco jest w końcu oczyszczony ze swoich wszelkich obciążeń, duchów przeszłości. Dzięki temu wracają wspomnienia, zrozumienie i ten..."magiczny" kamień...
Teraz pozostaje mi niecierpliwie czekać, cóż to za pytanie ma Marco...
Eluś dzięki za cudne tłumaczenie i zgadzam się z Tobą w 101%...
Nie tylko to tłumaczenie, ale jak tu wydłużyć dobę i prześcignąć pędzącą codziennośćEla wrote:I muszę Wam jeszcze powiedzieć, że tłumaczenie Deidre, to pasjonująca przygoda. Im głębiej wchoedzi się w tekst, tym odkrywa się coraz więcej.
Nan, Athaya śliczne arty Nan ujęcia Colin'a Farrell'a tzn. Marco ze wszystkich stron co się da
Maleństwo
Wow!!! Such amazing fanart here!!! I don't even know what to say. I'm so honored to see these beautiful pictures. Of course, I don't speak Polish (and I definitely wish that I did!), but thank you from the bottom of my heart for loving my stories enough to make such lovely pieces of art. WOW!
Hugs, RosD
Hugs, RosD
Thanks Deidre, apparently GAW still inspires us.
GRAVITY ALWAYS WINS - cz. 44
- Czemu miałabym się nie zgodzić ? – roześmiała się Tess i nagle umilkła – Co takiego mogłoby stanąć nam na przeszkodzie ?
Poczuła skręcanie w żołądku gdy Marco przytulił ją mocniej – Już wcześniej powinienem cię zapytać – jęknął, przyciskając usta do jej włosów. Ogarnęła ją panika i przeszyła na wskroś powodując szybsze bicie serca.
- Powiedz co to jest ! – odsunęła się i popatrzyła mu w oczy. Westchnął, drżącą dłonią przesunął po włosach.
- Jako obrońca musiałem poddać się pewnemu obrzędowi. Był całkowicie inny od tego jaki obowiązywał pozostałych – mówił ściśniętym głosem. Ucichł, pobiegł wzrokiem przed siebie, jakby w poszukiwaniu odpowiednich słów.
Tess zachęcająco kiwnęła głową – Rozumiem. Opowiedz mi.
- Nie chodzi tylko o to, że na zawsze staniemy się parą – powiedział ochryple i znów umilkł.
Staniesz się taka jak ja, usłyszała w sobie cichy głos, Zupełnie jak ja. Czemu wcześniej nie domyśliła się, czego tak długo się lękał.
- Och, Marco! – roześmiała się z ulgą, nerwowo wypuszczając z płuc powietrze – To o czym chcesz mi teraz powiedzieć dowiedziałam się od Sereny. Że kiedy stworzymy więź, stanę u twego boku jako wojownik i obrońca...wiem o tym !
Milcząc patrzył na nią przez chwilę, długą jak wieczność. W końcu bojąc się, że to co od niej wymagano związane jest z trudnymi do wyobrażenia wyrzeczeniami, spytała ostrożnie – Mam rację ?
- To prawda – wolno skinął głową - Lecz sprawa jest dużo poważniejsza. Kiedy się zwiążemy zostaniesz jak ja, królewskim obrońcą.
- Świetnie, wręcz cudownie! – wykrzyknęła zarzucając mu ręce na szyję. Tylko ku zaskoczeniu, w jej ramionach pozostał sztywny i oficjalny.
- Tess – wyszeptał, tym razem ton jego głosu niemal ją przestraszył – To nadal nie wszystko.
- Nie ważne co to jest. Zaczynam pojmować. – mówiła szybko – Zostanę obrońcą...i bardzo się cieszę.
- Złożysz śluby, święte śluby – powiedział z naciskiem wolno rozluźniając jej zaciśnięte wokół szyi ramiona. Z opuszczonymi wzdłuż boków rękami, patrząc na niego zastanawiała się, o czym myśli i z czym tak bardzo się zmaga. - Przed radą, tak jak zrobiłem to ja. A ponieważ rada zbiera się raz do roku i nie jesteśmy w stanie wcześniej się z nimi skontaktować, w naszym przypadku reprezentować będzie ją Serena – wyjaśnił.
- Byłby to ogromny zaszczyt – uśmiechnęła się czując, że opuszcza ją panika. Marco pochylił głowę, spojrzał na swoje ręce i kciukiem wolno potarł wewnętrzną stronę nadgarstka. Ten gest wydał się nagle niezwykle ważnym dopełnieniem prowadzonej rozmowy, jakimś brakującym fragmentem zagadki, której nie potrafiła zgłębić.
- Pragnę ci coś pokazać –powiedział refleksyjnie – Powinnaś to zobaczyć żeby zrozumieć o co chcę cię zapytać.
W tej samej chwili prószący lekko śnieg niespodziewanie stał się gęściejszy i cięższy, gnany porywistym wiatrem. Marco podniósł głowę a Tess wzdrygnęła się i instynktownie mocniej otuliła się kurtką. W jego pięknych, jakby dalekich oczach dostrzegła niezrozumiałą melancholię.
- Pokaż – powiedziała cicho ze świadomością, że dzieje się coś bardzo ważnego – Chcę zobaczyć, Marco.
Skinął głową, podciągnął rękaw kurtki i swetra, odsłaniając smagłą skórę przedramienia. Podniósł drugą rękę i na odkryty przegub padł jasny promień światła. I wówczas ponad nadgarstkiem, oczom zaskoczonej Tess ukazał się obraz, migoczący i wirujący w powietrzu wspaniałymi kolorami błękitu i purpury.
I chociaż wcześniej tego nie widziała zdawała sobie sprawę na co patrzy. W ubiegłym roku latem prosiła, by pokazał jej swoje znamię lecz wtedy nie był jeszcze gotowy.
- Twoja królewska pieczęć – szepnęła przejęta nagłym lękiem.
- Tak – potwierdził załamującym się ze wzruszonym głosem – Tylko ja, jedyny z całej grupy noszę ten szczególny znak. Wyróżnia mnie i oznacza, że jestem osobistym obrońcą króla i królowej.
Śledziła wzrokiem przenikające się kolory, tworzące wraz z energią Marco wspaniały emblemat – Jest wyjątkowy – szepnęła obserwując delikatny, zmieniający się obraz.
Kiwnął głową, na policzkach miał szkarłatne rumieńce.
- To piękna tradycja – potwierdził ściszonym głosem i zaraz utkwił w niej czarne oczy – I właśnie o to pragnę cię zapytać, Tess. Czy zechcesz nosić moją pieczęć.
Niezupełnie dotarło do niej to co powiedział i lekko się zmieszała – Czy chciałabym nosić ...twoją pieczęć ? – spytała słabo, zapatrzona w skaczące i cofające się w powietrzu olśniewające kolory.
- Aby dołączyć do grupy, przez związek ze mną stać się jednością, musisz zostać naznaczona taką pieczęcią. Zgodnie z tradycją...na znak całkowitego oddania się królewskiej parze.
Po tej złowieszczo brzmiącej wypowiedzi opuścił dłoń i wśród padającego śniegu zniknął rozmigotany, budzący zachwyt obraz. Pozostała po nim cisza i znaczenie wypowiedzianych przed chwilą słów.
- Och – wyszeptała – Rozumiem.
- Tak, teraz rozumiesz.
Aż trudno było uwierzyć patrząc w te czarne oczy, na których rzęsach osiadał miękkimi płatkami śnieg, że mogą stać się tak bezbronne, tak wrażliwe w oczekiwaniu na to co odpowie.
- Czemu sądziłeś że mogę się nie zgodzić ? – spytała, dotykając koniuszkami palców jego nadgarstka – Byłabym niezmiernie zaszczycona.
- Ponieważ ta decyzja oznacza zobowiązanie i odciśnie się na całym twoim życiu, Tess.
- Czy tym samym nie byłby związek z tobą ? – przypomniała mu delikatnie.
- Ale ja chciałbym żebyś stała się taka jak ja, z całym poświęceniem jakie to niesie.
- Przecież już taka jestem, od kiedy połączyliśmy nasze moce – wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy – Zmieniłeś mnie, Marco.
- Tak, ale ....- i głos mu zamarł. Przysunęła się bliżej, drugą dłoń wsunęła mu we włosy.
- Ale?
- Wtedy ratowaliśmy życie Maxa, byłaś zmuszona do dokonania takiego a nie innego wyboru...nie mnie wybierałaś.
Zastanowiło ją czy zdawał sobie sprawę, jak ważne było to co teraz powiedział. Gładziła go uspokajająco po włosach, po policzku, roztaczając wokół niego uśmierzającą energię. Westchnął lekko, przymknął oczy gdy kontaktowała się z nim wyłącznie poprzez obcą część swojej osobowości.
- Kocham cię Marco, i wybrałam na długo przed tamtym wydarzeniem. Lecz posłuchaj, co przed chwilą powiedziałeś – roześmiana pochyliła się i pocałowała go w usta – Sugerujesz, że „wybrałam Maxa”. A to oznacza, że oboje chroniąc Maxa i Liz, już wtedy stworzyliśmy prawdziwie nierozerwalną więź.
Szarpnął głową, oczy mu rozbłysły – Kiedy łączyliśmy moce...twój wybór dotyczył nas obu – mruknął.
- Musieliśmy się połączyć...stać się bliskimi sobie partnerami, by stworzyć osłonę umożliwiającą Maxowi ucieczkę – wyjaśniała cierpliwie starając niczego nie pominąć – W przeciwnym razie zginąłby z ręki Nicholasa.
Klęcząc przed nią na ziemi, Marco przysunął się bliżej. Położył duże, kojące dłonie na jej udach, jego wyrazista twarz na której wcześniej malowała się konsternacja, teraz powoli się wypogadzała.
- Wybrałaś mnie, lecz również wybrałeś naszego króla by go chronić.
- Tak! – powiedziała radośnie – Dokładnie, kochanie. A teraz, z całą świadomością wybieram was obu, zgadzając się zostać twoją partnerką.
- Przyjmiesz więc moją pieczęć? – uśmiechnął się uszczęśliwiony – Znając wszystkie, wynikające z tego konsekwencje ?
- Oczywiście, kochanie. Bez wahania ! – wykrzyknęła głośno, aż echo poniosło się po lecie.
Marco przyciągnął Tess do siebie tak gwałtownie, że upadł do tyłu pociągając ją za sobą. Leżała na nim i oboje zaśmiewali się do łez. – Rany boskie, o mały włos nie skąpaliśmy się w strumieniu ! – chichotał Marco. Miał rację, lodowata woda przelewała się tuż ponad ich ramionami, na szczęście wylądowali na niewielkiej, utworzonej przez prąd skarpie. Marco rozbawiony przeturlał ją na bok, nie przejmując się gwałtownymi protestami - McKinley!
Świeży śnieg nie zdążył jeszcze zamarznąć i Tess wiedziała że leżąc na rozmiękłej ziemi może przemoknąć do suchej nitki. Lecz zapomniała o tym kiedy Marco przygarnął ją i przytulili się do siebie. Dotknął jej ust, całował wolno i żarliwie, tak, że wypalał ją do trzewi. Czy jeden pocałunek może mieć tak sprawczą moc, że odciska się w duszy mocniej niż pieczęć jaką jej przed chwilą pokazał ? Najwidoczniej, bo odbierał oddech i przyprawiał o zawrót głowy. Wreszcie oderwali się od siebie a kiedy zajrzał jej głęboko w oczy, ona w jego oczach zobaczyła wesołe ogniki.
- Kiedy? – wykrztusiła bez tchu, przyciskając dłoń do jego piersi - Jak długo będziemy czekać na złożenie przysięgi...i na to wszystko ?
- Inaczej mówiąc, jak długo musimy czekać na...całą resztę? – uniósł w górę brew i znów pocałował ją mocno, aż ciarki przebiegły jej po plecach.
Mogła tylko skinąć głową bo już pogłębił pocałunek, przesuwając palcami przez całą długość jej włosów. W końcu się odsunął i miękko westchnął – Niedługo...inaczej trudno byłoby mi znieść to czekanie.
- Boże, mnie też ! – wykrzyknęła. Roześmiał się dźwięcznie i donośnie, aż poczuła ciepłą odpowiedź w podbrzuszu.
- Poza tym rozmawiałem już o nas z Sereną.
- Rozmawiałeś o nas z Sereną - powtórzyła powoli. Nagle skojarzyła sobie cały splot zdarzeń jaki miał miejsce kilka godzin temu. Odsunęła się od leżącego na boku Marco i usiadła prosto. Przyglądał jej się zaskoczony – To po to wcześniej do niej poszedłeś ! Tak ? – roześmiała się. Zwątpiła w niego wcześniej i czuła się trochę głupio.
Podparł się na łokciu i uważnie ją studiował - Tak, głównie po to.
Tess schowała twarz w dłoniach i jęknęła – Wariowałam przez ciebie....sądząc, że mnie unikasz...a ty ...ty tymczasem...
- Poinformowałem Serenę, że chcemy być razem – powiedział chrapliwym głosem, przewracając się na plecy – Otrzymałem jej aprobatę ....podobnie jak Maxa i Liz.
- Riley’a też ? – spytała przekornie, wyobrażając sobie skruszoną minę tak zawsze rycerskiego Marco, trzymającego się zasad i uświęconych tradycji.
- Niech to na razie pozostanie tajemnicą – stwierdził głosem, który obiecywał wiele kuszących niespodzianek – Nie mogę od ci razu wyjawić wszystkiego, M'lasthre.
- Marco McKinley – naburmuszyła się. Była trochę rozczarowana - To nie w porządku !
- Ależ mylisz się, najdroższa; to jak najbardziej w porządku – powiedział i usiadł obok niej – Nie dam ci jednak długo czekać. Potrzebuję tygodnia żeby wszystko pozałatwiać.
- Tydzień... – powtórzyła zaskoczona.
- Za długo ? – uśmiechnął się pokazując w policzku dołeczek. Nie mogła się powstrzymać i znów go uściskała. Podniósł się i otrzepał spodnie.
- Czekałam rok to poczekam jeszcze tydzień. Myślę, że ten termin będzie w sam raz.
- Nie tyle w sam raz co możliwy do zrealizowania – odpowiedział i wyciągnął do niej rękę – A podarowany nam czas postaramy się jak najlepiej wykorzystać, zgoda ?
Podciągnął ją na nogi, a ona patrząc na jego postawną sylwetkę zastanawiała się, jak zamierzał „najlepiej wykorzystać czas”.
**
Wkrótce mogła się przekonać, co Marco miał zamiar robić przez ten tydzień. Przede wszystkim z pomocą Riley’a zajął się przygotowaniami do uroczystości, nazywanej - jak się niebawem dowiedziała - ceremonią przypieczętowania. Z oczywistych względów wyłączył ją całkowicie z przygotowań. Poprosił tylko, by wybrała dla siebie stosowną na taką okazje suknię oraz na trzy dni spakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Ostatnią część zdania Riley skwitował diabelskim uśmiechem, uciszony zaraz konspiracyjnym chrząknięciem i rzuconym mu ostrzegawczym spojrzeniem.
Riley posłusznie zamknął buzię ale wcześniej uśmiechnął się do niej czule, uśmiechem mówiącym tak wiele. Że tak jak bardzo kocha przybranego brata, teraz takimi samymi względami będzie darzył i ją.
Oprócz dającej się odczuć atmosfery potajemnych przygotowań, Marco codziennie wyciągał ją z łóżka o nieprzyzwoicie wczesnej porze i zabierał na długie spacery po górach, gdzie znajdowali dla siebie jakieś ustronne miejsce by posiedzieć i pogadać. Bywało i tak, że częściej zajmowali się sobą, jak rozmawiali.
Ciekawe, bo choć nie mieli wątpliwości co do swoich uczuć, oboje wciąż się docierali na innych płaszczyznach, dyskutując na przeróżne tematy dotyczące filmów, książek, czy wkraczając na ulubiony temat Marco, czyli muzykę. W spokojniejszych momentach dzielili się swoimi marzeniami chowanymi głęboko w sercach i sekretami przeznaczonymi tylko dla nich.
Jakiekolwiek intencje kierowały Marco, ten tydzień głównie poświęcili na wzajemnym, coraz lepszym poznawaniu się. I choć czekanie nie uspokoiło rozgorączkowanego pragnienia, które zdawało się rosnąc z każdym upływającym dniem, to wyciszające spacery bardzo wzmacniały ich emocjonalną więź.
Każdego ranka Marco wywoływał uśmiech a twarzy Tess, gdy przedstawiał wybrany odcinek marszruty do pokonania a po uzyskaniu jej aprobaty przygotowywał wspaniałe śniadanie zjadane potem na miejscu. Boże, wiedziała że był romantyczny, lecz jeszcze nigdy tak dojmująco nie odczuła tego w swoim sercu.
Siódmego dnia pojawił się u niej w pokoju wyjątkowo wcześnie. Niezupełnie rozbudzona poczuła rękę Marco na swoich włosach. Otworzyła oczy i dostrzegła go klęczącego obok łóżka z poważnym wyrazem twarzy.
- Co się stało? – spytała półprzytomnie zerkając z półprzymkniętych powiek na pierwsze promienie słońca rozlewające się ukosem na deskach podłogi.
Z leciutkim uśmiechem potrząsnął głową, pochylił się i pocałował ją w czoło - Kocham cię Tess, to się stało.
- Ja też cię kocham – westchnęła uszczęśliwiona. Przeciągnęła się leniwie i odwróciła do niego.
- Chciałbym cię dzisiaj zabrać w pewne miejsce – powiedział. Kątem oka spostrzegła jego spakowany plecak.
- Dobrze – przytaknęła. Serce zabiło szybciej, bo przecież to dzisiaj zostanie zaprzysiężona i naznaczona pieczęcią Marco.
Pochylił i znów ją pocałował, tym razem w usta – Pragnę żeby cały ten dzień był dla ciebie wyjątkowy, skarbie.
Przełknęła mocno i ujęła jego twarz w dłonie – Na pewno taki będzie...i nigdy go nie zapomnimy...M'lasthre.
Umyślnie dodała to czułe słówko bo uzmysłowiła sobie, że po raz ostatni będzie tak go nazywać. Potem już stanie się dla niej kimś znacznie bliższym, wręcz mistycznym. Jej poślubionym partnerem.
- M'lasthre – odwzajemnił się tym samym, delikatnie ściągając z niej koc. Wzrokiem spoczął na miękkim materiale koszulki, wyraźnie uwypuklającym piersi. Już sam ten widok pozostawiał niewiele miejsca dla wyobraźni.
- Cudowne. Naprawdę cudowne – szepnął z podziwem. Wróciła pamięcią do tamtego, tak odległego dnia, gdy odwiedził ją w pokoju akademickim. Tak przy okazji, cudownie wyglądasz w tej koszulce, powiedział wtedy nieśmiało. Teraz, gdy usiadła a długie włosy spłynęły jej na ramiona, widziała szczęście w jego oczach i wyczekiwanie typowe dla pana młodego.
Odepchnęła koc i przesunęła nogi na skraj łóżka. Kusiło go żeby dotknąć delikatnej skóry. Miał wrażenie jak gdyby siłą do tego czasu tłumione pragnienie, teraz nieoczekiwanie znalazło ujście.
Nie miała na sobie zwiewnej kobiecej bielizny, a mimo to widział zarys piersi i sutki stulone od panującego w pokoju chłodu, unoszące się pod cienkim materiałem. Były niczym zaproszenie dla jego niecierpliwych palców. Marco odchrząknął, zakasłał odrobinę, próbując zapanować nad rękami i trzymać je z daleka od tych uroczych nóg wdzięcznie kołyszących się poza krawędzią łóżka.
Wytrzymaj do wieczora, upominał sam siebie. Bądź silny, McKinley.
- Jesteś silny – roześmiała się. Przerzuciła za ramię włosy i wstała. Z jękiem opadł na łóżko i stamtąd ją obserwował, jak się porusza po niewielkim pokoju.
- Do licha, kobieto – warknął żartobliwie – Za łatwo przychodzi ci odgadywanie moich myśli.
- Pewnie dlatego, bo masz je paskudne i zdeprawowane, czy nie tak ? – uśmiechnęła się szelmowsko, szybko wciągając na siebie sprane dżinsy. Ale i tak zdążył jeszcze dostrzec skrawek różowej jedwabnej bielizny.
- Kusicielka – odgryzł się. Przewrócił się na bok i oparł głowę na przedramieniu – A dowodem są te majteczki, kochanie.
- A ty podglądasz – zachichotała, zręcznie zgarniając gęste włosy i zaczesując je w koński ogon – Więc to twój problem, McKinley, nie mój.
- Ty go będziesz miała za mniej więcej czternaście godzin.
Po tej wyraźniej aluzji co stanie się po ceremonii zaślubin, widział jak przystanęła i uchyliła usta. Lecz po chwili spokojnie otworzyła szufladę komody, mimo że czuł jej ogromną ciekawość, co zaplanował – i jak udało mu się utrzymać to wszystko w sekrecie. Wiedziała jedynie, że uroczystość odbędzie się w obecności wszystkich, reszty szczegółów nie znała.
I był jej wdzięczny za to milczenie, ponieważ sam czuł się podniecony jak dziecko czekające dnia wigilii i z tej radości gotów był opowiedzieć jej wszystko.
- A zatem do wieczora – powiedziała lekko odwracając się tyłem by zdjąć koszulkę. Na widok odsłoniętych ramion i gołych pleców poczuł w pachwinie ostre szarpnięcie. Lecz ten obraz mignął mu tylko przed oczami, bo zaraz wciągnęła na siebie wełniany golf.
- W co się ubierzesz na uroczystość ? Ja już zdecydowałam, a ty ?
- Próbuj, próbuj, ale nic z tego – roześmiał się chrapliwie. Ciekawiło go, czy się jej spodoba strój jaki dla siebie wybrał. Isabel zapewniła go że jest doskonały, a ponieważ ona najlepiej znała upodobania Tess postanowił jej zaufać.
- Tylko pytałam – odwróciła się rozpromieniona. Zastanowiło go czy w ogóle miała pojęcie jak pięknie wygląda z tą rozjaśnioną szczęściem twarzą.
- Niedługo się dowiesz – uśmiechnął się szeroko. Pomyślał tęsknie, że ten dzień będzie mu się straszliwie dłużył.
***
Usiedli na najwyżej skalnej platformie z której roztaczał się widok na leżącą poniżej kotlinę. W wąskich rozpadlinach, wygładzonych żywiołami i wiatrem skał, z rzadka wyrastały suchawe pędy krzewów. Porywiste podmuchy jeszcze bardziej potęgowały uczucie chłodu, lecz panorama jaka rozciągała się przed ich oczami była tego warta.
Kiedy wchodzili traktem pod górę, Marco wyjaśnił, że specjalnie przyprowadził ją w to miejsce dzisiaj, traktując je jako prezent którym pragnął się z nią podzielić. A teraz siedzieli obok siebie ze spuszczonymi nogami i podziwiali grę porannych świateł na skałach i śniegu, rozmigotanych gamą kolorów, jak gdyby ten pokaz przeznaczony był tylko dla nich.
- Nieprawdopodobne – odetchnęła głęboko Tess. W odpowiedzi uścisnął jej dłoń, leżącą na jego udzie.
- Nie sądziłem że utożsamisz się z tym miejscem ...tak wysokim i odludnym.
- Nie docierają tu nasze patrole ?
- Riley bierze tę trasę. Lubi tu przychodzić, podobnie jak ja.
Tess skinęła głową i na chwilę ucichli, świadomi bliskości swoich ciał, zgodnych oddechów i tego widniejącego poniżej majestatycznego piękna.
Zaczęła wyczuwać w duszy Marco jakieś niewypowiedziane słowa, nie dające mu spokoju uporczywe myśli. Ale w tej ciszy zmagał się odrobinę ze sobą i wiedziała że musi uzbroić się w cierpliwość, bo na zwierzenia musi przyjść właściwa pora. Wreszcie, kiedy milczenie stało się wręcz przytłaczające, powiedział miękko:
- Tess, przyszedłem tu, gdy w wieku dziewiętnastu lat miałem złożyć śluby...i dzisiaj także chciałem dzielić tę chwilę z tobą.
- Cieszę się – powiedziała. Czuła na skórze ukłucia lodowatego powietrza, widziała wydobywające się z każdym oddechem gęste obłoczki pary.
- Pragnę jeszcze wrócić do tamtego dnia. – Przez chwilę śledził wzrokiem jastrzębia, szybującego na skrzydłach wiatru. Tess ciekawiło czy to co powie ma jakiś związek z nią i dzisiejszą uroczystością.
- Ślubując wtedy przed radą, milcząco złożyłem jeszcze jedną przysięgę – powiedział cicho – I właśnie tę przysięgę zamierzam dzisiaj złamać.
- Jaka ona była ?
Przez chwilę w zamyśleniu gryzł dolną wargę. W końcu powiedział - Ani sercem, ani ciałem nie kochać kobiety, służyć jedynie mojemu królowi i królowej. Byłem przekonany, że jej dotrzymam...do czasu aż spotkałem ciebie.
Odwrócił się do niej a jego oczy stały się niczym głębia oceanu, mroczne i tajemnicze. – Ty tego dokonałaś, Tess.
- Żałuję, ale nie jest mi z tego powodu przykro – uśmiechnęła się. Czule przeciągnęła dłonią po miękkim rękawie jego kurtki.
- Uratowałaś mnie, ocaliłaś przed sobą samym. I chcę żebyś właśnie teraz miała tego świadomość...bo obróciłaś w niwecz najgorszy ze ślubów jaki mogłem złożyć. - Umilkł i pogładził ją po policzku – Najgorszy, ponieważ nie pozwalał mi zbliżać się do ciebie. Ale dzisiaj wieczorem, w miejsce tamtej przysięgi złożę inną i będę ją miłował do końca moich dni.
- Co przysięgniesz ? – spytała zaskoczona. Wspomniał wcześniej, że tylko ona złoży śluby, jednak nic nie mówił o sobie.
- Dowiesz się podczas ceremonii – uśmiechnął się zagadkowo i pochylił nad jej ustami – Dopiero tam ujawnię wszystkie moje małe niespodzianki, skarbie.
***
W pokoju Maxa i Liz, w towarzystwie przyjaciółek Tess przygotowywała się do uroczystości. Wszystkie ubrane były w wieczorowe kreacje z jedwabiu, aksamitu i tafty. Cały tydzień przerzucały przeróżne czasopisma i magazyny by potem, przy niewielkiej pomocy kosmicznych sił dopasować je na siebie. Ostrożnie zerknęła w lustro i spoglądając na tę zaskakująco śliczną dziewczynę w welwetowej sukni, starannie dobranej pod czujnym okiem Isabel, zastanawiała się jak na to zareaguje Marco.
Kobiety skupione wokół czesały i układały włosy Tess a ona czuła się przy nich niczym mała dziewczynka. Nie przywykła do takiego traktowania więc kiedy rozchichotane Maria i Liz bawiły się jej włosami, trochę się denerwowała i dygotała w środku. Nie tyle krępowała ją ta sytuacja, co czuła się niezręcznie, gdy cała uwaga przyjaciółek skierowana została na nią.
Wszystkie włosy Tess zostały wysoko upięte a teraz spod spodu, Liz wyciągała niewielkie wijące się pasemka pozwalając im swobodnie opaść na kark – No, będziesz mu się spodobać, Tess – powiedziała Isabel dokładnie mocując szpilkami fryzurę.
Liz wysunęła jeszcze kilka jasnych kosmyków – Uroczo, właśnie tak ma być – stwierdziła.
- Dlaczego po prostu ich nie rozpuścić ? – Isabel przechyliła na bok głowę i uważnie studiowała uczesanie - Wyglądałaby bardziej wyraziście.
- Właśnie dlatego, Isabel – tłumaczyła Liz udając zniecierpliwienie – Marco to maniak, ma fioła na punkcie włosów Tess a upięte będą nęcić go tym bardziej.
- On lubi jak są luźne i opadają na ramiona – wtrąciła nieśmiało Tess.
- Więc masz wystarczający powód by je wszystkie upiąć, z wyjątkiem tych paru ponętnych loczków – Liz przeczesała je pokazując, jak mają się układać.
- Myślimy z wyprzedzeniem, maleńka – roześmiała się Maria – O tym co się stanie się gdy Marco uwolni cię od szpilek....wszystko ma swoją przyczynę i swój cel.
- A jeżeli w tym całym ślubnym rozgardiaszu nie o to chodzi ? – wtrąciła z powątpiewaniem Tess – Może Marco spodziewa się po mnie jakiegoś bardziej klasycznego wyglądu ?
- Och, daj spokój ! – parsknęła niecierpliwie Maria – Nie masz zielonego pojęcia co się dzisiaj szykuje, prawda ? Wierz mi, ten chłopak świrował organizując najbardziej romantyczną noc o jakiej słyszałam – zmrużyła tajemniczo oczy i przytrzymała Tess za ramię – Gdybyś wiedziała co...
Liz rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie i Maria natychmiast umilkła – A niech to – przycisnęła dłoń do ust – Trochę mnie poniosło. Przepraszam.
Isabel szybkim ruchem głowy wskazała na Tess, a Liz spojrzała znacząco na Marię.
- Co z wami ? – spytała podejrzliwie Tess – Może i ja powinnam o czymś wiedzieć.
- Nic, nic, absolutnie nic - roześmiała się Liz i popchnęła ją bliżej lustra – Spójrz na siebie, wyglądasz zniewalająco.
- Pięknie.
- Jak panna młoda – wykrzyknęły zgodnie Maria i Isabel.
- Panna młoda ? - Tess zmieszana zerknęła na nie – Przecież my nie...
- Och, nie! - Isabel otworzyła szerzej oczy i odkaszlnęła – Nie bierzecie ślubu, nic z tych rzeczy. Nie zrozum mnie źle...chodzi mi o to, no wiesz, to taka uroczysta chwila.
- A ty chcesz być piękna dla niego – uśmiechnęła się szeroko Liz. Zerknęła na Marię i Isabel, i dodała – Tylko o tym powinnaś myśleć.
- Czemu robi się z tego taką wielką tajemnicę ? – Tess nerwowo pociągnęła za cienkie ramiączko sukni.
- Pewnie dlatego bo Marco to wielki romantyczny dzieciak – roześmiała się Maria a Isabel przykucnęła i poprawiała dół sukienki Tess. - Doskonale – stwierdziła.
Wstała i teraz wszystkie cztery patrzyły w wielkie lustro, podziwiając w nim Tess. Liz wzięła ją za ręką i powoli obróciła. Maria cicho gwizdnęła.
Szafirowy materiał miękką falą opadał aż do kostek. Przód sukienki częściowo przesłaniał piersi, tył głęboko wycięty zmysłowo ukazywał plecy i ramiona.
- Jesteś pewna, że nie wyglądam zbyt...goło ? - Tess pytająco zerknęła na Liz – Mam składać śluby jako obrońca...ceremonia raczej nie wiąże się z tym, że po jej zakończeniu staniemy się z Marco parą – nagle się zawstydziła, jak gdyby ujawniała jakiś krępujący sekret.
Liz objęła ją i przytuliła tak mocno, że Tess czuła silne bicie jej serca – Mylisz się Tess. To twoja więź z Marco jest głównym powodem uroczystości. Nie składasz ślubowania dlatego, że wybrana zostałaś na naszego obrońcę. Przysięgasz, bo nasz obrońca wybrał cię na swoją partnerkę. – Liz uścisnęła ją i szepnęła do ucha - Kocham cię. I cieszę się, że mogłam nazywać cię siostrą i przyjaciółką ....a teraz także obrońcą. Dziękuję.
Liz trzymała ją jeszcze przez chwilę i Tess poczuła napływające do oczu łzy – Przecież wiesz, że i ja cię kocham. Ciebie i Maxa. – wymamrotała nieśmiało.
- Oczywiście – Liz powoli uwolniła ją z objęć – Razem przeszłyśmy długą drogę, co ? – odsunęła się i mrugnęła do niej żartobliwie.
- Jezu! – jęknęła Maria otaczając ramionami Tess – Oszczędźcie mi słuchania, jak to między wami było !
Przekomarzania i śmiechy przerwało ciche pukanie do drzwi. Isabel poszła otworzyć i do pokoju wsunął głowę Riley.
– O rany – utkwiwszy wzrok w Tess nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Wyglądał rewelacyjnie w stylowym garniturze i starannie zaczesanych jasnych włosach. Tess z biciem serca zastanawiała się czy Marco będzie prezentował się podobnie, z tą zgrabną sylwetką niczym z miesięcznika GQ.
- Masz ważny powód, Riley ? - Isabel uśmiechnęła się chłodno zasłaniając sobą Tess – Czy to Marco przysłał cię na przeszpiegi ?
- Jestem niewinny – roześmiał się i podniósł w górę ręce – Chcę tylko zawiadomić, że już czas. Wszyscy czekają.
- W porządku – rozpromieniona Liz odwróciła się do Tess i podała jej ramię – Idziemy ?
- Ty...mnie odprowadzisz ? – spytała Tess. Gardło ścisnęło się ze wzruszenia. To niemożliwe, żeby Liz...- sądziła, że pójdzie sama.
- Prosto do niego ...przyjaciółko – Liz ujęła dłoń Tess i wsunęła sobie pod ramię.
- Ale ty? ...nie wiem czy...jestem twoją ....- zająknęła się Tess ze łzami w oczach.
- Poprosiłam Marco o ten honor – przerwała jej Liz – Według tradycji antariańskiej, powinna ci towarzyszyć jakaś inna kobieta...i bardzo mi zależało, żebym to była ja. Możemy już iść ?
Tess milcząco skinęła głową starając się coś dojrzeć przez łzy wypełniające oczy, gdy Isabel otwierała drzwi pokoju. Wąski korytarz prowadził do salonu gdzie zebrali się wszyscy przyjaciele. Dobiegał stamtąd przytłumiony gwar głosów i dźwięki kameralnej muzyki. Liz otuliła dłonią jej rękę i dla dodania otuchy mocno ścisnęła.
Tess wzięła głęboki oddech, wytarła oczy i zrobiła krok przed siebie. Pierwszy jaki wiódł ją ku nowemu życiu.
Cdn.
GRAVITY ALWAYS WINS - cz. 44
- Czemu miałabym się nie zgodzić ? – roześmiała się Tess i nagle umilkła – Co takiego mogłoby stanąć nam na przeszkodzie ?
Poczuła skręcanie w żołądku gdy Marco przytulił ją mocniej – Już wcześniej powinienem cię zapytać – jęknął, przyciskając usta do jej włosów. Ogarnęła ją panika i przeszyła na wskroś powodując szybsze bicie serca.
- Powiedz co to jest ! – odsunęła się i popatrzyła mu w oczy. Westchnął, drżącą dłonią przesunął po włosach.
- Jako obrońca musiałem poddać się pewnemu obrzędowi. Był całkowicie inny od tego jaki obowiązywał pozostałych – mówił ściśniętym głosem. Ucichł, pobiegł wzrokiem przed siebie, jakby w poszukiwaniu odpowiednich słów.
Tess zachęcająco kiwnęła głową – Rozumiem. Opowiedz mi.
- Nie chodzi tylko o to, że na zawsze staniemy się parą – powiedział ochryple i znów umilkł.
Staniesz się taka jak ja, usłyszała w sobie cichy głos, Zupełnie jak ja. Czemu wcześniej nie domyśliła się, czego tak długo się lękał.
- Och, Marco! – roześmiała się z ulgą, nerwowo wypuszczając z płuc powietrze – To o czym chcesz mi teraz powiedzieć dowiedziałam się od Sereny. Że kiedy stworzymy więź, stanę u twego boku jako wojownik i obrońca...wiem o tym !
Milcząc patrzył na nią przez chwilę, długą jak wieczność. W końcu bojąc się, że to co od niej wymagano związane jest z trudnymi do wyobrażenia wyrzeczeniami, spytała ostrożnie – Mam rację ?
- To prawda – wolno skinął głową - Lecz sprawa jest dużo poważniejsza. Kiedy się zwiążemy zostaniesz jak ja, królewskim obrońcą.
- Świetnie, wręcz cudownie! – wykrzyknęła zarzucając mu ręce na szyję. Tylko ku zaskoczeniu, w jej ramionach pozostał sztywny i oficjalny.
- Tess – wyszeptał, tym razem ton jego głosu niemal ją przestraszył – To nadal nie wszystko.
- Nie ważne co to jest. Zaczynam pojmować. – mówiła szybko – Zostanę obrońcą...i bardzo się cieszę.
- Złożysz śluby, święte śluby – powiedział z naciskiem wolno rozluźniając jej zaciśnięte wokół szyi ramiona. Z opuszczonymi wzdłuż boków rękami, patrząc na niego zastanawiała się, o czym myśli i z czym tak bardzo się zmaga. - Przed radą, tak jak zrobiłem to ja. A ponieważ rada zbiera się raz do roku i nie jesteśmy w stanie wcześniej się z nimi skontaktować, w naszym przypadku reprezentować będzie ją Serena – wyjaśnił.
- Byłby to ogromny zaszczyt – uśmiechnęła się czując, że opuszcza ją panika. Marco pochylił głowę, spojrzał na swoje ręce i kciukiem wolno potarł wewnętrzną stronę nadgarstka. Ten gest wydał się nagle niezwykle ważnym dopełnieniem prowadzonej rozmowy, jakimś brakującym fragmentem zagadki, której nie potrafiła zgłębić.
- Pragnę ci coś pokazać –powiedział refleksyjnie – Powinnaś to zobaczyć żeby zrozumieć o co chcę cię zapytać.
W tej samej chwili prószący lekko śnieg niespodziewanie stał się gęściejszy i cięższy, gnany porywistym wiatrem. Marco podniósł głowę a Tess wzdrygnęła się i instynktownie mocniej otuliła się kurtką. W jego pięknych, jakby dalekich oczach dostrzegła niezrozumiałą melancholię.
- Pokaż – powiedziała cicho ze świadomością, że dzieje się coś bardzo ważnego – Chcę zobaczyć, Marco.
Skinął głową, podciągnął rękaw kurtki i swetra, odsłaniając smagłą skórę przedramienia. Podniósł drugą rękę i na odkryty przegub padł jasny promień światła. I wówczas ponad nadgarstkiem, oczom zaskoczonej Tess ukazał się obraz, migoczący i wirujący w powietrzu wspaniałymi kolorami błękitu i purpury.
I chociaż wcześniej tego nie widziała zdawała sobie sprawę na co patrzy. W ubiegłym roku latem prosiła, by pokazał jej swoje znamię lecz wtedy nie był jeszcze gotowy.
- Twoja królewska pieczęć – szepnęła przejęta nagłym lękiem.
- Tak – potwierdził załamującym się ze wzruszonym głosem – Tylko ja, jedyny z całej grupy noszę ten szczególny znak. Wyróżnia mnie i oznacza, że jestem osobistym obrońcą króla i królowej.
Śledziła wzrokiem przenikające się kolory, tworzące wraz z energią Marco wspaniały emblemat – Jest wyjątkowy – szepnęła obserwując delikatny, zmieniający się obraz.
Kiwnął głową, na policzkach miał szkarłatne rumieńce.
- To piękna tradycja – potwierdził ściszonym głosem i zaraz utkwił w niej czarne oczy – I właśnie o to pragnę cię zapytać, Tess. Czy zechcesz nosić moją pieczęć.
Niezupełnie dotarło do niej to co powiedział i lekko się zmieszała – Czy chciałabym nosić ...twoją pieczęć ? – spytała słabo, zapatrzona w skaczące i cofające się w powietrzu olśniewające kolory.
- Aby dołączyć do grupy, przez związek ze mną stać się jednością, musisz zostać naznaczona taką pieczęcią. Zgodnie z tradycją...na znak całkowitego oddania się królewskiej parze.
Po tej złowieszczo brzmiącej wypowiedzi opuścił dłoń i wśród padającego śniegu zniknął rozmigotany, budzący zachwyt obraz. Pozostała po nim cisza i znaczenie wypowiedzianych przed chwilą słów.
- Och – wyszeptała – Rozumiem.
- Tak, teraz rozumiesz.
Aż trudno było uwierzyć patrząc w te czarne oczy, na których rzęsach osiadał miękkimi płatkami śnieg, że mogą stać się tak bezbronne, tak wrażliwe w oczekiwaniu na to co odpowie.
- Czemu sądziłeś że mogę się nie zgodzić ? – spytała, dotykając koniuszkami palców jego nadgarstka – Byłabym niezmiernie zaszczycona.
- Ponieważ ta decyzja oznacza zobowiązanie i odciśnie się na całym twoim życiu, Tess.
- Czy tym samym nie byłby związek z tobą ? – przypomniała mu delikatnie.
- Ale ja chciałbym żebyś stała się taka jak ja, z całym poświęceniem jakie to niesie.
- Przecież już taka jestem, od kiedy połączyliśmy nasze moce – wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy – Zmieniłeś mnie, Marco.
- Tak, ale ....- i głos mu zamarł. Przysunęła się bliżej, drugą dłoń wsunęła mu we włosy.
- Ale?
- Wtedy ratowaliśmy życie Maxa, byłaś zmuszona do dokonania takiego a nie innego wyboru...nie mnie wybierałaś.
Zastanowiło ją czy zdawał sobie sprawę, jak ważne było to co teraz powiedział. Gładziła go uspokajająco po włosach, po policzku, roztaczając wokół niego uśmierzającą energię. Westchnął lekko, przymknął oczy gdy kontaktowała się z nim wyłącznie poprzez obcą część swojej osobowości.
- Kocham cię Marco, i wybrałam na długo przed tamtym wydarzeniem. Lecz posłuchaj, co przed chwilą powiedziałeś – roześmiana pochyliła się i pocałowała go w usta – Sugerujesz, że „wybrałam Maxa”. A to oznacza, że oboje chroniąc Maxa i Liz, już wtedy stworzyliśmy prawdziwie nierozerwalną więź.
Szarpnął głową, oczy mu rozbłysły – Kiedy łączyliśmy moce...twój wybór dotyczył nas obu – mruknął.
- Musieliśmy się połączyć...stać się bliskimi sobie partnerami, by stworzyć osłonę umożliwiającą Maxowi ucieczkę – wyjaśniała cierpliwie starając niczego nie pominąć – W przeciwnym razie zginąłby z ręki Nicholasa.
Klęcząc przed nią na ziemi, Marco przysunął się bliżej. Położył duże, kojące dłonie na jej udach, jego wyrazista twarz na której wcześniej malowała się konsternacja, teraz powoli się wypogadzała.
- Wybrałaś mnie, lecz również wybrałeś naszego króla by go chronić.
- Tak! – powiedziała radośnie – Dokładnie, kochanie. A teraz, z całą świadomością wybieram was obu, zgadzając się zostać twoją partnerką.
- Przyjmiesz więc moją pieczęć? – uśmiechnął się uszczęśliwiony – Znając wszystkie, wynikające z tego konsekwencje ?
- Oczywiście, kochanie. Bez wahania ! – wykrzyknęła głośno, aż echo poniosło się po lecie.
Marco przyciągnął Tess do siebie tak gwałtownie, że upadł do tyłu pociągając ją za sobą. Leżała na nim i oboje zaśmiewali się do łez. – Rany boskie, o mały włos nie skąpaliśmy się w strumieniu ! – chichotał Marco. Miał rację, lodowata woda przelewała się tuż ponad ich ramionami, na szczęście wylądowali na niewielkiej, utworzonej przez prąd skarpie. Marco rozbawiony przeturlał ją na bok, nie przejmując się gwałtownymi protestami - McKinley!
Świeży śnieg nie zdążył jeszcze zamarznąć i Tess wiedziała że leżąc na rozmiękłej ziemi może przemoknąć do suchej nitki. Lecz zapomniała o tym kiedy Marco przygarnął ją i przytulili się do siebie. Dotknął jej ust, całował wolno i żarliwie, tak, że wypalał ją do trzewi. Czy jeden pocałunek może mieć tak sprawczą moc, że odciska się w duszy mocniej niż pieczęć jaką jej przed chwilą pokazał ? Najwidoczniej, bo odbierał oddech i przyprawiał o zawrót głowy. Wreszcie oderwali się od siebie a kiedy zajrzał jej głęboko w oczy, ona w jego oczach zobaczyła wesołe ogniki.
- Kiedy? – wykrztusiła bez tchu, przyciskając dłoń do jego piersi - Jak długo będziemy czekać na złożenie przysięgi...i na to wszystko ?
- Inaczej mówiąc, jak długo musimy czekać na...całą resztę? – uniósł w górę brew i znów pocałował ją mocno, aż ciarki przebiegły jej po plecach.
Mogła tylko skinąć głową bo już pogłębił pocałunek, przesuwając palcami przez całą długość jej włosów. W końcu się odsunął i miękko westchnął – Niedługo...inaczej trudno byłoby mi znieść to czekanie.
- Boże, mnie też ! – wykrzyknęła. Roześmiał się dźwięcznie i donośnie, aż poczuła ciepłą odpowiedź w podbrzuszu.
- Poza tym rozmawiałem już o nas z Sereną.
- Rozmawiałeś o nas z Sereną - powtórzyła powoli. Nagle skojarzyła sobie cały splot zdarzeń jaki miał miejsce kilka godzin temu. Odsunęła się od leżącego na boku Marco i usiadła prosto. Przyglądał jej się zaskoczony – To po to wcześniej do niej poszedłeś ! Tak ? – roześmiała się. Zwątpiła w niego wcześniej i czuła się trochę głupio.
Podparł się na łokciu i uważnie ją studiował - Tak, głównie po to.
Tess schowała twarz w dłoniach i jęknęła – Wariowałam przez ciebie....sądząc, że mnie unikasz...a ty ...ty tymczasem...
- Poinformowałem Serenę, że chcemy być razem – powiedział chrapliwym głosem, przewracając się na plecy – Otrzymałem jej aprobatę ....podobnie jak Maxa i Liz.
- Riley’a też ? – spytała przekornie, wyobrażając sobie skruszoną minę tak zawsze rycerskiego Marco, trzymającego się zasad i uświęconych tradycji.
- Niech to na razie pozostanie tajemnicą – stwierdził głosem, który obiecywał wiele kuszących niespodzianek – Nie mogę od ci razu wyjawić wszystkiego, M'lasthre.
- Marco McKinley – naburmuszyła się. Była trochę rozczarowana - To nie w porządku !
- Ależ mylisz się, najdroższa; to jak najbardziej w porządku – powiedział i usiadł obok niej – Nie dam ci jednak długo czekać. Potrzebuję tygodnia żeby wszystko pozałatwiać.
- Tydzień... – powtórzyła zaskoczona.
- Za długo ? – uśmiechnął się pokazując w policzku dołeczek. Nie mogła się powstrzymać i znów go uściskała. Podniósł się i otrzepał spodnie.
- Czekałam rok to poczekam jeszcze tydzień. Myślę, że ten termin będzie w sam raz.
- Nie tyle w sam raz co możliwy do zrealizowania – odpowiedział i wyciągnął do niej rękę – A podarowany nam czas postaramy się jak najlepiej wykorzystać, zgoda ?
Podciągnął ją na nogi, a ona patrząc na jego postawną sylwetkę zastanawiała się, jak zamierzał „najlepiej wykorzystać czas”.
**
Wkrótce mogła się przekonać, co Marco miał zamiar robić przez ten tydzień. Przede wszystkim z pomocą Riley’a zajął się przygotowaniami do uroczystości, nazywanej - jak się niebawem dowiedziała - ceremonią przypieczętowania. Z oczywistych względów wyłączył ją całkowicie z przygotowań. Poprosił tylko, by wybrała dla siebie stosowną na taką okazje suknię oraz na trzy dni spakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Ostatnią część zdania Riley skwitował diabelskim uśmiechem, uciszony zaraz konspiracyjnym chrząknięciem i rzuconym mu ostrzegawczym spojrzeniem.
Riley posłusznie zamknął buzię ale wcześniej uśmiechnął się do niej czule, uśmiechem mówiącym tak wiele. Że tak jak bardzo kocha przybranego brata, teraz takimi samymi względami będzie darzył i ją.
Oprócz dającej się odczuć atmosfery potajemnych przygotowań, Marco codziennie wyciągał ją z łóżka o nieprzyzwoicie wczesnej porze i zabierał na długie spacery po górach, gdzie znajdowali dla siebie jakieś ustronne miejsce by posiedzieć i pogadać. Bywało i tak, że częściej zajmowali się sobą, jak rozmawiali.
Ciekawe, bo choć nie mieli wątpliwości co do swoich uczuć, oboje wciąż się docierali na innych płaszczyznach, dyskutując na przeróżne tematy dotyczące filmów, książek, czy wkraczając na ulubiony temat Marco, czyli muzykę. W spokojniejszych momentach dzielili się swoimi marzeniami chowanymi głęboko w sercach i sekretami przeznaczonymi tylko dla nich.
Jakiekolwiek intencje kierowały Marco, ten tydzień głównie poświęcili na wzajemnym, coraz lepszym poznawaniu się. I choć czekanie nie uspokoiło rozgorączkowanego pragnienia, które zdawało się rosnąc z każdym upływającym dniem, to wyciszające spacery bardzo wzmacniały ich emocjonalną więź.
Każdego ranka Marco wywoływał uśmiech a twarzy Tess, gdy przedstawiał wybrany odcinek marszruty do pokonania a po uzyskaniu jej aprobaty przygotowywał wspaniałe śniadanie zjadane potem na miejscu. Boże, wiedziała że był romantyczny, lecz jeszcze nigdy tak dojmująco nie odczuła tego w swoim sercu.
Siódmego dnia pojawił się u niej w pokoju wyjątkowo wcześnie. Niezupełnie rozbudzona poczuła rękę Marco na swoich włosach. Otworzyła oczy i dostrzegła go klęczącego obok łóżka z poważnym wyrazem twarzy.
- Co się stało? – spytała półprzytomnie zerkając z półprzymkniętych powiek na pierwsze promienie słońca rozlewające się ukosem na deskach podłogi.
Z leciutkim uśmiechem potrząsnął głową, pochylił się i pocałował ją w czoło - Kocham cię Tess, to się stało.
- Ja też cię kocham – westchnęła uszczęśliwiona. Przeciągnęła się leniwie i odwróciła do niego.
- Chciałbym cię dzisiaj zabrać w pewne miejsce – powiedział. Kątem oka spostrzegła jego spakowany plecak.
- Dobrze – przytaknęła. Serce zabiło szybciej, bo przecież to dzisiaj zostanie zaprzysiężona i naznaczona pieczęcią Marco.
Pochylił i znów ją pocałował, tym razem w usta – Pragnę żeby cały ten dzień był dla ciebie wyjątkowy, skarbie.
Przełknęła mocno i ujęła jego twarz w dłonie – Na pewno taki będzie...i nigdy go nie zapomnimy...M'lasthre.
Umyślnie dodała to czułe słówko bo uzmysłowiła sobie, że po raz ostatni będzie tak go nazywać. Potem już stanie się dla niej kimś znacznie bliższym, wręcz mistycznym. Jej poślubionym partnerem.
- M'lasthre – odwzajemnił się tym samym, delikatnie ściągając z niej koc. Wzrokiem spoczął na miękkim materiale koszulki, wyraźnie uwypuklającym piersi. Już sam ten widok pozostawiał niewiele miejsca dla wyobraźni.
- Cudowne. Naprawdę cudowne – szepnął z podziwem. Wróciła pamięcią do tamtego, tak odległego dnia, gdy odwiedził ją w pokoju akademickim. Tak przy okazji, cudownie wyglądasz w tej koszulce, powiedział wtedy nieśmiało. Teraz, gdy usiadła a długie włosy spłynęły jej na ramiona, widziała szczęście w jego oczach i wyczekiwanie typowe dla pana młodego.
Odepchnęła koc i przesunęła nogi na skraj łóżka. Kusiło go żeby dotknąć delikatnej skóry. Miał wrażenie jak gdyby siłą do tego czasu tłumione pragnienie, teraz nieoczekiwanie znalazło ujście.
Nie miała na sobie zwiewnej kobiecej bielizny, a mimo to widział zarys piersi i sutki stulone od panującego w pokoju chłodu, unoszące się pod cienkim materiałem. Były niczym zaproszenie dla jego niecierpliwych palców. Marco odchrząknął, zakasłał odrobinę, próbując zapanować nad rękami i trzymać je z daleka od tych uroczych nóg wdzięcznie kołyszących się poza krawędzią łóżka.
Wytrzymaj do wieczora, upominał sam siebie. Bądź silny, McKinley.
- Jesteś silny – roześmiała się. Przerzuciła za ramię włosy i wstała. Z jękiem opadł na łóżko i stamtąd ją obserwował, jak się porusza po niewielkim pokoju.
- Do licha, kobieto – warknął żartobliwie – Za łatwo przychodzi ci odgadywanie moich myśli.
- Pewnie dlatego, bo masz je paskudne i zdeprawowane, czy nie tak ? – uśmiechnęła się szelmowsko, szybko wciągając na siebie sprane dżinsy. Ale i tak zdążył jeszcze dostrzec skrawek różowej jedwabnej bielizny.
- Kusicielka – odgryzł się. Przewrócił się na bok i oparł głowę na przedramieniu – A dowodem są te majteczki, kochanie.
- A ty podglądasz – zachichotała, zręcznie zgarniając gęste włosy i zaczesując je w koński ogon – Więc to twój problem, McKinley, nie mój.
- Ty go będziesz miała za mniej więcej czternaście godzin.
Po tej wyraźniej aluzji co stanie się po ceremonii zaślubin, widział jak przystanęła i uchyliła usta. Lecz po chwili spokojnie otworzyła szufladę komody, mimo że czuł jej ogromną ciekawość, co zaplanował – i jak udało mu się utrzymać to wszystko w sekrecie. Wiedziała jedynie, że uroczystość odbędzie się w obecności wszystkich, reszty szczegółów nie znała.
I był jej wdzięczny za to milczenie, ponieważ sam czuł się podniecony jak dziecko czekające dnia wigilii i z tej radości gotów był opowiedzieć jej wszystko.
- A zatem do wieczora – powiedziała lekko odwracając się tyłem by zdjąć koszulkę. Na widok odsłoniętych ramion i gołych pleców poczuł w pachwinie ostre szarpnięcie. Lecz ten obraz mignął mu tylko przed oczami, bo zaraz wciągnęła na siebie wełniany golf.
- W co się ubierzesz na uroczystość ? Ja już zdecydowałam, a ty ?
- Próbuj, próbuj, ale nic z tego – roześmiał się chrapliwie. Ciekawiło go, czy się jej spodoba strój jaki dla siebie wybrał. Isabel zapewniła go że jest doskonały, a ponieważ ona najlepiej znała upodobania Tess postanowił jej zaufać.
- Tylko pytałam – odwróciła się rozpromieniona. Zastanowiło go czy w ogóle miała pojęcie jak pięknie wygląda z tą rozjaśnioną szczęściem twarzą.
- Niedługo się dowiesz – uśmiechnął się szeroko. Pomyślał tęsknie, że ten dzień będzie mu się straszliwie dłużył.
***
Usiedli na najwyżej skalnej platformie z której roztaczał się widok na leżącą poniżej kotlinę. W wąskich rozpadlinach, wygładzonych żywiołami i wiatrem skał, z rzadka wyrastały suchawe pędy krzewów. Porywiste podmuchy jeszcze bardziej potęgowały uczucie chłodu, lecz panorama jaka rozciągała się przed ich oczami była tego warta.
Kiedy wchodzili traktem pod górę, Marco wyjaśnił, że specjalnie przyprowadził ją w to miejsce dzisiaj, traktując je jako prezent którym pragnął się z nią podzielić. A teraz siedzieli obok siebie ze spuszczonymi nogami i podziwiali grę porannych świateł na skałach i śniegu, rozmigotanych gamą kolorów, jak gdyby ten pokaz przeznaczony był tylko dla nich.
- Nieprawdopodobne – odetchnęła głęboko Tess. W odpowiedzi uścisnął jej dłoń, leżącą na jego udzie.
- Nie sądziłem że utożsamisz się z tym miejscem ...tak wysokim i odludnym.
- Nie docierają tu nasze patrole ?
- Riley bierze tę trasę. Lubi tu przychodzić, podobnie jak ja.
Tess skinęła głową i na chwilę ucichli, świadomi bliskości swoich ciał, zgodnych oddechów i tego widniejącego poniżej majestatycznego piękna.
Zaczęła wyczuwać w duszy Marco jakieś niewypowiedziane słowa, nie dające mu spokoju uporczywe myśli. Ale w tej ciszy zmagał się odrobinę ze sobą i wiedziała że musi uzbroić się w cierpliwość, bo na zwierzenia musi przyjść właściwa pora. Wreszcie, kiedy milczenie stało się wręcz przytłaczające, powiedział miękko:
- Tess, przyszedłem tu, gdy w wieku dziewiętnastu lat miałem złożyć śluby...i dzisiaj także chciałem dzielić tę chwilę z tobą.
- Cieszę się – powiedziała. Czuła na skórze ukłucia lodowatego powietrza, widziała wydobywające się z każdym oddechem gęste obłoczki pary.
- Pragnę jeszcze wrócić do tamtego dnia. – Przez chwilę śledził wzrokiem jastrzębia, szybującego na skrzydłach wiatru. Tess ciekawiło czy to co powie ma jakiś związek z nią i dzisiejszą uroczystością.
- Ślubując wtedy przed radą, milcząco złożyłem jeszcze jedną przysięgę – powiedział cicho – I właśnie tę przysięgę zamierzam dzisiaj złamać.
- Jaka ona była ?
Przez chwilę w zamyśleniu gryzł dolną wargę. W końcu powiedział - Ani sercem, ani ciałem nie kochać kobiety, służyć jedynie mojemu królowi i królowej. Byłem przekonany, że jej dotrzymam...do czasu aż spotkałem ciebie.
Odwrócił się do niej a jego oczy stały się niczym głębia oceanu, mroczne i tajemnicze. – Ty tego dokonałaś, Tess.
- Żałuję, ale nie jest mi z tego powodu przykro – uśmiechnęła się. Czule przeciągnęła dłonią po miękkim rękawie jego kurtki.
- Uratowałaś mnie, ocaliłaś przed sobą samym. I chcę żebyś właśnie teraz miała tego świadomość...bo obróciłaś w niwecz najgorszy ze ślubów jaki mogłem złożyć. - Umilkł i pogładził ją po policzku – Najgorszy, ponieważ nie pozwalał mi zbliżać się do ciebie. Ale dzisiaj wieczorem, w miejsce tamtej przysięgi złożę inną i będę ją miłował do końca moich dni.
- Co przysięgniesz ? – spytała zaskoczona. Wspomniał wcześniej, że tylko ona złoży śluby, jednak nic nie mówił o sobie.
- Dowiesz się podczas ceremonii – uśmiechnął się zagadkowo i pochylił nad jej ustami – Dopiero tam ujawnię wszystkie moje małe niespodzianki, skarbie.
***
W pokoju Maxa i Liz, w towarzystwie przyjaciółek Tess przygotowywała się do uroczystości. Wszystkie ubrane były w wieczorowe kreacje z jedwabiu, aksamitu i tafty. Cały tydzień przerzucały przeróżne czasopisma i magazyny by potem, przy niewielkiej pomocy kosmicznych sił dopasować je na siebie. Ostrożnie zerknęła w lustro i spoglądając na tę zaskakująco śliczną dziewczynę w welwetowej sukni, starannie dobranej pod czujnym okiem Isabel, zastanawiała się jak na to zareaguje Marco.
Kobiety skupione wokół czesały i układały włosy Tess a ona czuła się przy nich niczym mała dziewczynka. Nie przywykła do takiego traktowania więc kiedy rozchichotane Maria i Liz bawiły się jej włosami, trochę się denerwowała i dygotała w środku. Nie tyle krępowała ją ta sytuacja, co czuła się niezręcznie, gdy cała uwaga przyjaciółek skierowana została na nią.
Wszystkie włosy Tess zostały wysoko upięte a teraz spod spodu, Liz wyciągała niewielkie wijące się pasemka pozwalając im swobodnie opaść na kark – No, będziesz mu się spodobać, Tess – powiedziała Isabel dokładnie mocując szpilkami fryzurę.
Liz wysunęła jeszcze kilka jasnych kosmyków – Uroczo, właśnie tak ma być – stwierdziła.
- Dlaczego po prostu ich nie rozpuścić ? – Isabel przechyliła na bok głowę i uważnie studiowała uczesanie - Wyglądałaby bardziej wyraziście.
- Właśnie dlatego, Isabel – tłumaczyła Liz udając zniecierpliwienie – Marco to maniak, ma fioła na punkcie włosów Tess a upięte będą nęcić go tym bardziej.
- On lubi jak są luźne i opadają na ramiona – wtrąciła nieśmiało Tess.
- Więc masz wystarczający powód by je wszystkie upiąć, z wyjątkiem tych paru ponętnych loczków – Liz przeczesała je pokazując, jak mają się układać.
- Myślimy z wyprzedzeniem, maleńka – roześmiała się Maria – O tym co się stanie się gdy Marco uwolni cię od szpilek....wszystko ma swoją przyczynę i swój cel.
- A jeżeli w tym całym ślubnym rozgardiaszu nie o to chodzi ? – wtrąciła z powątpiewaniem Tess – Może Marco spodziewa się po mnie jakiegoś bardziej klasycznego wyglądu ?
- Och, daj spokój ! – parsknęła niecierpliwie Maria – Nie masz zielonego pojęcia co się dzisiaj szykuje, prawda ? Wierz mi, ten chłopak świrował organizując najbardziej romantyczną noc o jakiej słyszałam – zmrużyła tajemniczo oczy i przytrzymała Tess za ramię – Gdybyś wiedziała co...
Liz rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie i Maria natychmiast umilkła – A niech to – przycisnęła dłoń do ust – Trochę mnie poniosło. Przepraszam.
Isabel szybkim ruchem głowy wskazała na Tess, a Liz spojrzała znacząco na Marię.
- Co z wami ? – spytała podejrzliwie Tess – Może i ja powinnam o czymś wiedzieć.
- Nic, nic, absolutnie nic - roześmiała się Liz i popchnęła ją bliżej lustra – Spójrz na siebie, wyglądasz zniewalająco.
- Pięknie.
- Jak panna młoda – wykrzyknęły zgodnie Maria i Isabel.
- Panna młoda ? - Tess zmieszana zerknęła na nie – Przecież my nie...
- Och, nie! - Isabel otworzyła szerzej oczy i odkaszlnęła – Nie bierzecie ślubu, nic z tych rzeczy. Nie zrozum mnie źle...chodzi mi o to, no wiesz, to taka uroczysta chwila.
- A ty chcesz być piękna dla niego – uśmiechnęła się szeroko Liz. Zerknęła na Marię i Isabel, i dodała – Tylko o tym powinnaś myśleć.
- Czemu robi się z tego taką wielką tajemnicę ? – Tess nerwowo pociągnęła za cienkie ramiączko sukni.
- Pewnie dlatego bo Marco to wielki romantyczny dzieciak – roześmiała się Maria a Isabel przykucnęła i poprawiała dół sukienki Tess. - Doskonale – stwierdziła.
Wstała i teraz wszystkie cztery patrzyły w wielkie lustro, podziwiając w nim Tess. Liz wzięła ją za ręką i powoli obróciła. Maria cicho gwizdnęła.
Szafirowy materiał miękką falą opadał aż do kostek. Przód sukienki częściowo przesłaniał piersi, tył głęboko wycięty zmysłowo ukazywał plecy i ramiona.
- Jesteś pewna, że nie wyglądam zbyt...goło ? - Tess pytająco zerknęła na Liz – Mam składać śluby jako obrońca...ceremonia raczej nie wiąże się z tym, że po jej zakończeniu staniemy się z Marco parą – nagle się zawstydziła, jak gdyby ujawniała jakiś krępujący sekret.
Liz objęła ją i przytuliła tak mocno, że Tess czuła silne bicie jej serca – Mylisz się Tess. To twoja więź z Marco jest głównym powodem uroczystości. Nie składasz ślubowania dlatego, że wybrana zostałaś na naszego obrońcę. Przysięgasz, bo nasz obrońca wybrał cię na swoją partnerkę. – Liz uścisnęła ją i szepnęła do ucha - Kocham cię. I cieszę się, że mogłam nazywać cię siostrą i przyjaciółką ....a teraz także obrońcą. Dziękuję.
Liz trzymała ją jeszcze przez chwilę i Tess poczuła napływające do oczu łzy – Przecież wiesz, że i ja cię kocham. Ciebie i Maxa. – wymamrotała nieśmiało.
- Oczywiście – Liz powoli uwolniła ją z objęć – Razem przeszłyśmy długą drogę, co ? – odsunęła się i mrugnęła do niej żartobliwie.
- Jezu! – jęknęła Maria otaczając ramionami Tess – Oszczędźcie mi słuchania, jak to między wami było !
Przekomarzania i śmiechy przerwało ciche pukanie do drzwi. Isabel poszła otworzyć i do pokoju wsunął głowę Riley.
– O rany – utkwiwszy wzrok w Tess nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Wyglądał rewelacyjnie w stylowym garniturze i starannie zaczesanych jasnych włosach. Tess z biciem serca zastanawiała się czy Marco będzie prezentował się podobnie, z tą zgrabną sylwetką niczym z miesięcznika GQ.
- Masz ważny powód, Riley ? - Isabel uśmiechnęła się chłodno zasłaniając sobą Tess – Czy to Marco przysłał cię na przeszpiegi ?
- Jestem niewinny – roześmiał się i podniósł w górę ręce – Chcę tylko zawiadomić, że już czas. Wszyscy czekają.
- W porządku – rozpromieniona Liz odwróciła się do Tess i podała jej ramię – Idziemy ?
- Ty...mnie odprowadzisz ? – spytała Tess. Gardło ścisnęło się ze wzruszenia. To niemożliwe, żeby Liz...- sądziła, że pójdzie sama.
- Prosto do niego ...przyjaciółko – Liz ujęła dłoń Tess i wsunęła sobie pod ramię.
- Ale ty? ...nie wiem czy...jestem twoją ....- zająknęła się Tess ze łzami w oczach.
- Poprosiłam Marco o ten honor – przerwała jej Liz – Według tradycji antariańskiej, powinna ci towarzyszyć jakaś inna kobieta...i bardzo mi zależało, żebym to była ja. Możemy już iść ?
Tess milcząco skinęła głową starając się coś dojrzeć przez łzy wypełniające oczy, gdy Isabel otwierała drzwi pokoju. Wąski korytarz prowadził do salonu gdzie zebrali się wszyscy przyjaciele. Dobiegał stamtąd przytłumiony gwar głosów i dźwięki kameralnej muzyki. Liz otuliła dłonią jej rękę i dla dodania otuchy mocno ścisnęła.
Tess wzięła głęboki oddech, wytarła oczy i zrobiła krok przed siebie. Pierwszy jaki wiódł ją ku nowemu życiu.
Cdn.
Last edited by Ela on Thu Sep 08, 2005 6:52 pm, edited 3 times in total.
Czekałam z niecierpliwością na kolejną część. I zostałam nagrodzona. Piękna, spokojna i czuła opowieść. Dziękuję Elu za tłumaczenie, jak zwykle dopieszczone i wymuskane
Kiedy kończyła się poprzednia część, coś we mnie drgnęło. Dramatyczne słowa Marco zawisły w powietrzu jak topór i nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czy ta dwójka nie może po prostu cieszyć się sobą, bez komplikacji?! Denerwowałam się, ale gdzieś pod skórą czułam, że skoro ten facet potrafił po długim okresie nieobecności niemal zupełnie zignorować ukochaną kobietę, bo coś mu się w ślicznej głowie uroiło, to i pewnie tym razem, mówiąc, że „nie będą mogli być razem” wymyśla jakieś problemy Odepchnęłam jednak szybko to wrażenie, bo wydawało mi się takie PROSTE. Na szczęście okazało się, że Deidre także lubi prostotę. Trzęsący się ze strachu Marco, któremu słowa z trudem przechodzą przez gardło i Tess, lekko rozbawiona i zaskoczona wątpliwościami mężczyzny. Wspaniały kontrast. To niesamowite, jak ten człowiek staje się kruchy w jej obecności, jak topnieje pod jej spojrzeniem, gestem. Pozwala jej stać się jego oparciem. Jak jeszcze nigdy nikomu.
Byłam oczarowana sceną w pokoju Tess, kiedy Marco bladym świtem zakrada się, aby ją obudzić. Opis uczuć Marco, kiedy patrzył na nią, to…samo życie Właśnie tak wyobrażałam sobie to, co facetom siedzi w takich chwilach w głowie. Miłość miłością, ale spragnione ręce niemal same się wyciągają w kierunku ukochanego ciała i trudno wtedy zebrać myśli
Nie zrozumiałam tylko jednego. Przez cały czas to, co ma nastąpić między tą dwójką Deidre opisuje jako zaślubiny. A kiedy Tess przygotowuje się do uroczystości czytamy:
Na koniec troszkę o Liz. Nie będzie to dziwne, jeśli przyznam, że z niecierpliwością czekam na sceny z udziałem jej i Maxa. Szczególnie w kontekście zaistniałych, cudownych okoliczności. Deidre ze swoim wyczuciem doskonale potrafi oddać to, co najbardziej ujmuje dreamersowe serca. Uwielbiam Marco i Tess, ale mój sentyment dla M&L jest absolutnie niewyobrażalny M.in. dlatego z tej części najbardziej wzruszającym dla mnie fragmentem był moment, kiedy Tess dowiedziała się, kto i dlaczego ją poprowadzi. Ta rozmowa… Taka krótka, a jednak taka głęboka, pełna miłości i szacunku. To zadziwiające, ale Liz wydała mi się w niej bardzo poważna, dorosła. Po raz kolejny zauważyłam, że Deidre ma cudowną właściwość opisywania bohaterów w wiarygodny sposób, z całym bagażem skomplikowanych emocji i zachowań. Ta sama Liz, która część wcześniej podczas rozmowy z Marco machała nogami jak mała dziewczynka (cały czas mam przed oczami Liz, która nosi pod sercem dziecko, wierzgającą kończynkami ), teraz staje się dojrzałą kobietą. I jest w tym tak samo naturalna.
Buziak wielki Elu i jeszcze raz dziękuję
Kiedy kończyła się poprzednia część, coś we mnie drgnęło. Dramatyczne słowa Marco zawisły w powietrzu jak topór i nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czy ta dwójka nie może po prostu cieszyć się sobą, bez komplikacji?! Denerwowałam się, ale gdzieś pod skórą czułam, że skoro ten facet potrafił po długim okresie nieobecności niemal zupełnie zignorować ukochaną kobietę, bo coś mu się w ślicznej głowie uroiło, to i pewnie tym razem, mówiąc, że „nie będą mogli być razem” wymyśla jakieś problemy Odepchnęłam jednak szybko to wrażenie, bo wydawało mi się takie PROSTE. Na szczęście okazało się, że Deidre także lubi prostotę. Trzęsący się ze strachu Marco, któremu słowa z trudem przechodzą przez gardło i Tess, lekko rozbawiona i zaskoczona wątpliwościami mężczyzny. Wspaniały kontrast. To niesamowite, jak ten człowiek staje się kruchy w jej obecności, jak topnieje pod jej spojrzeniem, gestem. Pozwala jej stać się jego oparciem. Jak jeszcze nigdy nikomu.
Byłam oczarowana sceną w pokoju Tess, kiedy Marco bladym świtem zakrada się, aby ją obudzić. Opis uczuć Marco, kiedy patrzył na nią, to…samo życie Właśnie tak wyobrażałam sobie to, co facetom siedzi w takich chwilach w głowie. Miłość miłością, ale spragnione ręce niemal same się wyciągają w kierunku ukochanego ciała i trudno wtedy zebrać myśli
Nie zrozumiałam tylko jednego. Przez cały czas to, co ma nastąpić między tą dwójką Deidre opisuje jako zaślubiny. A kiedy Tess przygotowuje się do uroczystości czytamy:
W połączeniu z deklaracją Marco, że tego wieczora złoży jeszcze jedną przysięgę, zaczęło mi się wydawać, że to ślub będzie niespodzianką. Ale już sama nie wiem…Moze Deidre szykuje jednak coś innego, ato tylko gra słów?Nic, nic, absolutnie nic - roześmiała się Liz i popchnęła ją bliżej lustra – Spójrz na siebie, wyglądasz zniewalająco.
- Pięknie.
- Jak panna młoda – wykrzyknęły zgodnie Maria i Isabel.
- Panna młoda ? - Tess zmieszana zerknęła na nie – Przecież my nie...
- Och, nie! - Isabel otworzyła szerzej oczy i odkaszlnęła – Nie bierzecie ślubu, nic z tych rzeczy. Nie zrozum mnie źle...chodzi mi o to, no wiesz, to taka uroczysta chwila.
Na koniec troszkę o Liz. Nie będzie to dziwne, jeśli przyznam, że z niecierpliwością czekam na sceny z udziałem jej i Maxa. Szczególnie w kontekście zaistniałych, cudownych okoliczności. Deidre ze swoim wyczuciem doskonale potrafi oddać to, co najbardziej ujmuje dreamersowe serca. Uwielbiam Marco i Tess, ale mój sentyment dla M&L jest absolutnie niewyobrażalny M.in. dlatego z tej części najbardziej wzruszającym dla mnie fragmentem był moment, kiedy Tess dowiedziała się, kto i dlaczego ją poprowadzi. Ta rozmowa… Taka krótka, a jednak taka głęboka, pełna miłości i szacunku. To zadziwiające, ale Liz wydała mi się w niej bardzo poważna, dorosła. Po raz kolejny zauważyłam, że Deidre ma cudowną właściwość opisywania bohaterów w wiarygodny sposób, z całym bagażem skomplikowanych emocji i zachowań. Ta sama Liz, która część wcześniej podczas rozmowy z Marco machała nogami jak mała dziewczynka (cały czas mam przed oczami Liz, która nosi pod sercem dziecko, wierzgającą kończynkami ), teraz staje się dojrzałą kobietą. I jest w tym tak samo naturalna.
Buziak wielki Elu i jeszcze raz dziękuję
Last edited by caroleen on Fri Sep 09, 2005 11:43 am, edited 1 time in total.
W przyszłym odcinku zobaczymy na czym polegało ślubne zaprzysiężenie Marco i Tess, i powiem tylko, że ma dużo większe znaczenie niż pobranie się w obecności cywilnego urzędnika. Zresztą Marco w poprzednim odcinku powiedział, że na to jest jeszcze zbyt niebezpiecznie. Oni przecież wciąż się ukrywali.
A Deidre, no cóż...należy ona do osób myślących sercem, więc na Maxa i Liz napewno się doczekamy. Czyli czeka nas jeszcze sporo wzruszeń....
Dzięki caroleen za piękny komentarz.
A Deidre, no cóż...należy ona do osób myślących sercem, więc na Maxa i Liz napewno się doczekamy. Czyli czeka nas jeszcze sporo wzruszeń....
Dzięki caroleen za piękny komentarz.
Ok. Dręczy mnie niemiłosiernie myśl co się wydarzy na tym wiecorze-ślubie czy co ta tam ma być! Tyle czasu minęło, a ja usycham ztęsknoty za kolejną częścią! Elaaaaaaa! Where are you! Błagam daj wreszcie tę kolejną część bo net wrócił i chcem poczytać tę piękną historię
A co do części...
To jest... Yyyy w zasadzie to mnie zamórowało i aż dostałam wypieków na twarzy taki tu niesamowity klimat Jejku jakże teraz musi się czuć Tess, a nioe wspomne o Marco! Ale wreszcie dzięki bogu mogą się połączyć i Tess nie chce Maxa Wiii! Ostatnio jestem anty-Maxowa, ale seria Grawity skutecznie nawrca mnie na dreamerka i dzięki RosDeidre. Doskonała część więcej grzechów nie pamiętam.
RosDeridre: Nie potrafię sklecić zdania po angielsku, ale rozumiem go i niezmiernie cieszę się, że podobają ci się arty Mój powstał tak nagle zainspirowany całą historią GAW za którą oczywiście Ci strasznie dziękuję! Jest przepiękna. Już się niemogę doczekać książki
Wielkie ukłony dla wspaniałej pisarki od wiernej czytekniczki Athayi
A co do części...
To jest... Yyyy w zasadzie to mnie zamórowało i aż dostałam wypieków na twarzy taki tu niesamowity klimat Jejku jakże teraz musi się czuć Tess, a nioe wspomne o Marco! Ale wreszcie dzięki bogu mogą się połączyć i Tess nie chce Maxa Wiii! Ostatnio jestem anty-Maxowa, ale seria Grawity skutecznie nawrca mnie na dreamerka i dzięki RosDeidre. Doskonała część więcej grzechów nie pamiętam.
RosDeridre: Nie potrafię sklecić zdania po angielsku, ale rozumiem go i niezmiernie cieszę się, że podobają ci się arty Mój powstał tak nagle zainspirowany całą historią GAW za którą oczywiście Ci strasznie dziękuję! Jest przepiękna. Już się niemogę doczekać książki
Wielkie ukłony dla wspaniałej pisarki od wiernej czytekniczki Athayi
Ela gdzie ty się podziewasz co?! Ja tu już z niecierpliwości nie mogę wytrzymać za nową częścią no! Dobra żartowałam i w drodze skruchy wrzucam to Mimo, że różowego nie trawię to za diabła nie mogłam zmienić na inny kolor tego...
A tak swoją drogą to gdzie wy się wszyscy podzialiście Yyy... Głupie pytanie! Pewnie balujecie po ciężkim tygodniu A ja w domciu
A tak swoją drogą to gdzie wy się wszyscy podzialiście Yyy... Głupie pytanie! Pewnie balujecie po ciężkim tygodniu A ja w domciu
Dawno mnie nie było, ale tak to bywa, gdy rzeczywistość dobija, przytłacza, aż w końcu wali ci się na głowę, a ty możesz tylko założyć kask i udawać, że wszystko jest w porządku...jak to powiedziała pewna Osoba "pożyczając" mi taki kask...
Ale właśnie są takie opowiadania, jak GAW...jak ta część, które przypominają, że mimo wszystko trzeba żyć dalej, że jest w życiu tyle pięknych chwil wzruszeń, radości, niepokoju...ale tego niosącego pozytywne fluidy i...miłości. To poczułam czytając tą część. Pełno tutaj uczucia miłości między dwojgiem ludzi, którzy dopiero przecież w sumie się poznają, odkrywają i docierają, dlatego towarzyszy temu niepewność, obawa, niepokój, jak ta druga osoba zareaguje. Kiedyś jednak to wszystko minie, a związek Marco i Tess w pełni się rozwinie i rozkwitnie. Ma przecież solidne podstawy...cudowną głęboką, mocną, a wręcz magiczną więź opartą na wielkim uczuciu i...bijące na każdym kroku ciepełko płynące od nich, gdy tylko są razem...oni po prostu myślą tak samo, czują tak samo i marzą razem...o sobie Szczęście aż bije od nich na kilometr i "zarażają" tym innych, a przynajmniej mnie a do tego jeszcze to iskrzenie, niecierpliwość i oczekiwanie...jak też będą wyglądały te zaślubiny, cóż ten Marco wymyślił...ślub? Moja wyobraźnia zaczyna pracować
Urzekła mnie scena między Tess, a Liz...jeszcze teraz mam przed oczami scenki z końcówki I i z II sezonu, gdzie nie pałały do siebie sympatią i aż nie mogę uwierzyć, że tutaj wszystko mogło się tak inaczej ułożyć. Cieszy mnie to i w sumie...czemu tu się dziwić, przecież to już jednak trochę inna bajka niż serial
Elu dzięki za tłumaczenie i spokojnie - cierpliwie czekam na kolejną część. Znam ten ból, jakim jest kompletny brak czasu, mimo chęci, by wydłużyć dobę
Ale właśnie są takie opowiadania, jak GAW...jak ta część, które przypominają, że mimo wszystko trzeba żyć dalej, że jest w życiu tyle pięknych chwil wzruszeń, radości, niepokoju...ale tego niosącego pozytywne fluidy i...miłości. To poczułam czytając tą część. Pełno tutaj uczucia miłości między dwojgiem ludzi, którzy dopiero przecież w sumie się poznają, odkrywają i docierają, dlatego towarzyszy temu niepewność, obawa, niepokój, jak ta druga osoba zareaguje. Kiedyś jednak to wszystko minie, a związek Marco i Tess w pełni się rozwinie i rozkwitnie. Ma przecież solidne podstawy...cudowną głęboką, mocną, a wręcz magiczną więź opartą na wielkim uczuciu i...bijące na każdym kroku ciepełko płynące od nich, gdy tylko są razem...oni po prostu myślą tak samo, czują tak samo i marzą razem...o sobie Szczęście aż bije od nich na kilometr i "zarażają" tym innych, a przynajmniej mnie a do tego jeszcze to iskrzenie, niecierpliwość i oczekiwanie...jak też będą wyglądały te zaślubiny, cóż ten Marco wymyślił...ślub? Moja wyobraźnia zaczyna pracować
Urzekła mnie scena między Tess, a Liz...jeszcze teraz mam przed oczami scenki z końcówki I i z II sezonu, gdzie nie pałały do siebie sympatią i aż nie mogę uwierzyć, że tutaj wszystko mogło się tak inaczej ułożyć. Cieszy mnie to i w sumie...czemu tu się dziwić, przecież to już jednak trochę inna bajka niż serial
Elu dzięki za tłumaczenie i spokojnie - cierpliwie czekam na kolejną część. Znam ten ból, jakim jest kompletny brak czasu, mimo chęci, by wydłużyć dobę
Maleństwo
Oświadczam że już zbliżam się do końca tego, wywołującego u mnie ataki głupawki, opowiadania. Jestem przy ???? 39 części i kiedy czytałem opis akcji na teranie skórów i teksty Marco iTess trudno mi było co chwilę nie odchodzić od monitora, padając na krzesło ze śmiechu.
Z wojowników to oni wiele nie mają
Ale nie ważne. regularnie zacznę tu pisać dopiero jak przeczytam ostatnie częsci. Teraz natomiast chciałem faną Marco polecić film z Colinem Farellem.
DAREDEVIL
Colin gra tam rolę drugo planową i jest złym charakterem, ale ten film świetnie pokazuje jego talent aktorski.
Oczywiście ja nie cenię Daredevila za rolę Colina. Daredevil to opowieść o przemianie zwykłego chłopca, który został ciężko doświadczony przez los. Po śmierci ukochanego ojca całkowicie zmienia swój styl życia. Dla niektórych jego nowe życie może wydawać się śmieszne bądź chory, ale w rzeczywistości jest niezwykle smutne i przygnębiający.
A do tego ten uroczy kawałek grany na fortepianie
Jeśli znajdzie się ktoś zainterosowany to film będzie na polsanie w sobotę o 23:10.
Z wojowników to oni wiele nie mają
Ale nie ważne. regularnie zacznę tu pisać dopiero jak przeczytam ostatnie częsci. Teraz natomiast chciałem faną Marco polecić film z Colinem Farellem.
DAREDEVIL
Colin gra tam rolę drugo planową i jest złym charakterem, ale ten film świetnie pokazuje jego talent aktorski.
Oczywiście ja nie cenię Daredevila za rolę Colina. Daredevil to opowieść o przemianie zwykłego chłopca, który został ciężko doświadczony przez los. Po śmierci ukochanego ojca całkowicie zmienia swój styl życia. Dla niektórych jego nowe życie może wydawać się śmieszne bądź chory, ale w rzeczywistości jest niezwykle smutne i przygnębiający.
A do tego ten uroczy kawałek grany na fortepianie
Jeśli znajdzie się ktoś zainterosowany to film będzie na polsanie w sobotę o 23:10.
Tajniak nie przesadzaj. Gaw to opowiadanie ukzaujące uczucia bohaterów głównie Marco i Tess. Jest magicznie i tyle. Rozumiem, że nuie przpadasz, za "smęceniem o uczuciach", ale są różne rodzaje opowiadań!
ELA! Gdzie ty się podziewasz! Błagam wrzuć wreszcie tę 45 część bo ja tu uschnę z niecierpliwości! Błaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaagam!
Wróć do nas!
ELA! Gdzie ty się podziewasz! Błagam wrzuć wreszcie tę 45 część bo ja tu uschnę z niecierpliwości! Błaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaagam!
Wróć do nas!
Hurra dotarłem do ostatniej części przed skończeniem opowiadania - dla mnie
Po pierwsze ten fanarkt wyżej to jeden z najlepszych jaki zamieściliście w tym temacie. Bardzo mi sie podoba
Po drugie bardzo się cieszę że Marco i Tess po ceremoni wreszcie wyładują swoje emocje Ten pomysł z ceremonią to całkiem fajna rzecz wielki plus dla autorki.
Dalej, Czyż ten tydzień przed ceremonią nie był wspaniały? Marco i Tess spędzili piękne chwile - czytałem z zainteresowaniem więc rozumiecie
I, kiedy Liz ściskała się z Tess zastanawiałem się co czuła Maria, Można było pomyśleć że stała się Exnalepszą przyjaciółką Liz
Elu, gdyby nie to że tłumaczenie opowiadania, jak pisałaś, sprawia ci ogromną przyjemność, pogratulowałbym ci wytrwałości, a tak gratuluje ci jedynie wspaniałego efektu
Na koniec tradycyjnie - Nie mogę się doczekać ostatnich dwóch części
Po pierwsze ten fanarkt wyżej to jeden z najlepszych jaki zamieściliście w tym temacie. Bardzo mi sie podoba
Po drugie bardzo się cieszę że Marco i Tess po ceremoni wreszcie wyładują swoje emocje Ten pomysł z ceremonią to całkiem fajna rzecz wielki plus dla autorki.
Dalej, Czyż ten tydzień przed ceremonią nie był wspaniały? Marco i Tess spędzili piękne chwile - czytałem z zainteresowaniem więc rozumiecie
I, kiedy Liz ściskała się z Tess zastanawiałem się co czuła Maria, Można było pomyśleć że stała się Exnalepszą przyjaciółką Liz
Elu, gdyby nie to że tłumaczenie opowiadania, jak pisałaś, sprawia ci ogromną przyjemność, pogratulowałbym ci wytrwałości, a tak gratuluje ci jedynie wspaniałego efektu
Na koniec tradycyjnie - Nie mogę się doczekać ostatnich dwóch części
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 18 guests