The River runs through it - Razamanaz + obrazek !
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
The River runs through it - Razamanaz + obrazek !
Tak, cóż...ninejszym zamieszczam fragment mojego prologu, do opowiadania pt: "The River runs through it'' , czyli na polski- ''Rzeka Życia".
Opowiadanie , a raczej sam pomysł zrodził się w mojej głowie już ponad rok temu, inspirowałam się tylko i wyłącznie własnym życiem. Kwestia powielających się wciąż pomysłow zmusila mnie wreszcie do działania, bo zauwazyłam, że ogarnia mnie już swoista psychoza.
Opowiadanie to saga rodzinna o naszych obcych i ludziach, odwiedzimy z nimi Meksyk, Afrykę, a także sam Antar(tak , o ten antarski wątek najbardziej się boję) , i tylko zapewne Nan wie o co mi chodzi...W każdym razie- wkejam tu tekst , który powstał roku temu, zeby wybadać nastroje- niejako...żeby uzyskać odpiwedzi na pytanie- czy zechcecie to w przyszłosci czytać
Oto fragment prologu (akcja- Departure- więc chyba nie muszę dodawać, że jedną z bohaterek będzie Tess). Opowieść otwiera i zamyka syn Maxa i Tess, który był świadkiem niezwykłych wydarzeń :
2040 r.
Zan
Każda historia ma swój początek. Moja zaczęła się od pewnej śmierci, a jej najpiękniejsza epoka-na niej skończyła. Ową historię uwieczniłem na karatach powieści , otwierając ją słowami, które kiedyś wypowiedział mój ojciec, i które stały się moim prześladowcą : Życie jest jak wzburzona rzeka – kiedy płynie, nie sposób jej powstrzymać.
Książkę spisałem w wieku trzydziestu lat, a w rok pozniej- nagrodzono mnie Pulizerem. Trzymając w dłoni chłodną figurę statuetki żywiłem jedynie nadzieję, że książka nie okazała się lepsza od życia , które ją zdeterminowało i wciąż pozostaje dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji. Ten niespodziewany sukces, nie był bowiem osiągnięciem jednego człowieka. Był także czymś więcej niż tylko zastrzykiem gotówki dla świeżo upieczonego pisarza. Gdybym mógł określić to jednym słowem powiedziałbym, że był to triumf miłości, a dla mnie- przede wszystkim samorealizacja , duchowe katharsis.
Niestety tak to już jest , że rzeczywistość z reguły bywa przytłaczająca dla artystycznych dusz i kontrastuje z ich własnym światem, w którym zmuszeni są trwać samotnie. Podobnie było z nami-Rita, Amanda, Bonnie, Beau, Owen, Olivier , Natan i Ja. Dzieci upośledzone przeszłością własnych rodziców, szukające szczęścia w zaplątanej sieci dramatów i intryg. Zresztą,chyba skłamałem, bo na dobrą sprawę w naszej rodzinie nigdy nie było podziału na dzieci i rodziców. Wszyscy u nas rodzili się już w okowach dorosłości, tylko jedni płynęli pod prąd , a inni od razu się topili. Cóż, plątanina złudnych, trudnych do zaspokojenia pragnień, zawsze prowadzi do tragedii…Czemu więc my? Czemu tylko niektórzy zdołali ocaleć ? Po dziś dzień, oglądając rodzinne zdjęcia szukam odpowiedzi i nie znajduję jej. Są tylko twarze, które snują się w moich myślach niczym strażnicy utraconego czasu.
Wróćmy jednak do początku, do prozy zycia. Otóż będąc zwycięzcą literackiego konkursu jak na ironię uświadomiłem sobie, że w tym wszystkim nie chodzi o ideały sztuki i był to impuls. Zacząłem zauważać otoczenie, przestałem zamykać się sam ze sobą, izolować się wraz ze swoim geniuszem i bólem. Pojąłem, że muszę zarażać pasją innych i odkryć przed nimi tajemnicę , tak jak to dla mnie zrobiła Rita. Czułem przemożną chęć obdarowania tym przede wszystkim istot zranionych, ponieważ tylko one są w stanie pojąć prawdziwą , ciemną stronę człowieczej egzystencji. Decyzja nie należała do najłatwiejszych, wziąwszy pod uwagę , iż w swoim własnym domu –ja i moja opowieść-pozostajemy odosobnieni.
Kiedy patrzę na Grace, na jej roześmianą twarz i dziewczęcy rumieniec – ponownie przenoszę się do czasów najzwyklejszej szczęśliwości, czasów , w których tamta historia zalegała w najciemniejszym, zmurszałym zakątku mojego serca. I dziś- patrząc na nią wiem, że dni pierwszej młodzieńczej miłości i fascynacji nigdy już nie wrócą. Nie wróci niewinność i błogosławiona niewiedza , a razem z nimi przepadło prostego pokroju szczęście. Bo wszystko na tym świecie ma swoją cenę. W moim przypadku ceną za uwolnienie się od demonów przeszłości było odkrycie destrukcyjnej prawdy.
Weźmy ponownie Grace. Codziennie powtarza mi jaka jest ze mnie dumna, choć fakt, iż przeciera statuetkę nie mniej niż trzy razy dziennie, a kiedy przychodzą goście stawia ją na stoliku w centralnym punkcie salonu, wskazuje jednoznacznie- podziwia rzecz, a boi się moich oczu, ponieważ odnajduje w nich tamtych ludzi i tamte wydarzenia . Wtórują jej Sylvia i Jessica, chociaż z zupełnie innych, czysto prozaicznych powodów- już pierwszego dnia zasypywały mnie pytaniami, gdzie w następnym roku pojedziemy na wakacje, skoro mamy tyle pieniędzy. Z kolei według Johna, kolegi z wydawnictwa L.M.B., nagrodzenie mnie to jedyna słuszna decyzja Międzynarodowego Stowarzyszenia Literatów tej kadencji, a stworzona przeze mnie powieść powinna wejść do obowiązkowego kanonu lektur szkolnych, przynajmniej w naszym kraju. W ten sposób można na szerszą skalę pociągnąć promocję i reklamę, rzecz jasna tylko mojej książki, a nie wydawnictwa. John mimo wszystko jest kumplem i jestem skłonny uwierzyć w jego szczere intencje, nie mogę natomiast przyznać mu racji.
Po pierwsze ludzie z MSL już nie raz udowodnili, że nie zostali wybrani przypadkowo , choćby wtedy, gdy wygrała powieść Toma Bracketta Maskarada. Po drugie wcale nie chcę, żeby jakiś podrostek z kolczykiem w nosie i żelem na włosach podcierał sobie tyłek książką, która dla mnie znaczy więcej, niż dla niektórych całe życie. Poza tym męczy mnie myśl, że ktoś musiałby czytać z obowiązku relikwię, a ta historia jest relikwią.
Wiem, że to zabrzmiało wyjątkowo pompatycznie... Jestem typem utopijnego romantyka, na tle współczesności - gatunku prehistorycznego- i czasami lubię być patetyczny, bo czasami to jedyna droga , która pozwala mi wyrazić intensywność własnych przeżyć. Nie mam pojęcia czy to co napisałem na 354 stronach zasługuje na czek , czy wymierną sumą jest 40 czy 100 tys. dolarów, wiem, że to jest prawdziwe. Bohaterowie Rzeki Życia mieszkają w moim sercu tak jak mieszkali przed laty, pewnie dlatego że na zawsze odmienili moje życie, a szczególnie jedna osoba. I wiem , że nie jestem osamotniony w tym odczuciu, a dzieje się to za każdym razem, kiedy otwieram kolejny list od czytelnika zafascynowanego postacią Rity.
Pytają, czy Rita była autentyczna. Uśmiecham się, podnoszę starą, mocno sfatygowaną fotografię. Przesuwam palcami po śliskiej powierzchni, na której rysują się kształty i kolory. Znów pragnę tam być. Znów rozpamiętuję bezpowrotnie minione chwile , błądzę po znajomych miejscach pachnących dzieciństwem, nieokięznanymi marzeniami, chaosem niedokończonych nocnych rozmów …A potem kreślę słowa, czarnym atramentem rozlewają się po pożółkłym papierze-tak, Rita istniała. Nie była zwyczajną dziewczyną, była zjawiskiem w każdym calu swojej bytności. Posklejała nasze popękane dusze i odmieniła serca, zbyt skomplikowane nawet dla samego Boga, i pewnie dlatego zapłaciła najwyższą cenę. Oczywiście nie zrozumcie mnie zle- Rita nie była typową męczennicą. Zaryzykuję stwierdzenie, że wycisnęła ze szczęścia wszystko co mogła i jeszcze trochę więcej. Po prostu należała do tych, którzy zbyt mocno kochają życie by móc je wytrzymać. Jej credo brzmiało carpe diem i realizowała je z całą stanowczością , delektując się każdą chwilą, ponieważ wiedziała, że każda może być dla niej ostatnia. I jeśli przed laty byli tacy, którzy uważali że miłość mojego ojca i Liz Parker poszła na marne, to powiem wam , że Rita była jedynym powodem, dla którego miłość ta była spełniona. Każdy, kto spotkałby ją tamtego burzliwego lata 2027roku , powiedziałby to samo…
***
2001 rok , Roswell, Nowy Meksyk.
Każda Rzeka wypływa ze źródła, a każde życie zakorzenia się w historii.
Max delikatnie położył dłoń na chropowatej powierzchni ściany jaskini, rozglądając się dookoła. Wydawało mu się, że potworny zawrót głowy doprowadzi go do szaleństwa. Tysiące świateł, kolorowych plamek i odblasków-purpura, zieleń, metaliczny kobalt , zimno błękitu. Mozaika kolorów antariańskich, kolorów domu, pomyślał. Czy jednak to naprawdę będzie dom ? Westchnął cicho, osuwając się na ziemię. Spojrzał przed siebie i natychmiast przykrył powiekami głęboki bursztyn sowich oczu, przypominający teraz krople zastygłej żywicy. Oto Granilith. Przeklęty, gładki stożek , po którym ślizgały się te wszystkie niepokojące kolory, w którym szumiały pokłady obcej energii, i w którym wreszcie on- Max Evans – odbijał się jako bezkształtna masa, niezbadana materia, która jutro rozpłynie się w przestrzeni i nie pozostanie z niej nic, prócz ogromnego żalu, że nie dano im szansy. Starał się do tego nie wracać, ale było to trudne zważywszy na to, że pozostały 24 godziny. Niecała doba na zakończenie jedynego życia jakie płynęło mu w żyłach, a kto wie czym będzie to następne ?
Czas podsumowania był nieunikniony i Max nagle zdał sobie sprawę, że tak wielu rzeczy żałuje. Była to myśl przytłaczająca, myśl, która dusiła go w piersiach, bo człowiek, którego życie składa się z żalu i strachu, nigdy nie umrze z uczuciem spełnienia. A świadomość takiego końca bolała bardziej niż najbardziej traumatyczne przeżycia młodości. Czy to wszystko przeze mnie?- uświadamiał sobie. Czy to ty ich zniszczyłeś Maxie Evansie , a teraz musisz to dźwigać na swoich ramionach do końca, nawet jeśli koniec nastąpi jutro…Czy jutro będzie istnieć cokolwiek?
- Max ?- do uszu doszedł go głos Tess.
Szybko podniósł głowę. Tess stała tuż przed nim, jej przeszywająco niebieskie źrenice wolno przesuwały się wzdłuż jego twarzy.
- Przyszedłeś za wcześnie – stwierdziła kucając obok.
Zauważył, że nie wyglądała zbyt dobrze. Popękane usta i szara skóra. Przestraszył się.
- Boli cię coś ?- spytał z troską , lekko dotykając jej brzucha.
Uśmiechnęła się , czując ciepło płynące z jego dłoni i rozlewające się po jej ciele.
- Martwisz się o dziecko czy o mnie ?
Max był już zbyt zmęczony walką o to by przekonać Tess do swojej miłości, a raczej zbyt zmęczony przekonywaniem o tym samego siebie.
- Przestań-westchnął - Wiesz, że chodzi mi o was oboje…
- Piękna scenka - Michael wyrósł jak spod ziemi- Gdyby nie te dramatyczne okoliczności moglibyście startować w konkursie na idealną , amerykańską rodzinkę. Brakuje tylko domku, białego płotka i psa…
- Zamknij się - warknęła rozdrażniona Isabel, która szła zaraz za nim – Zaczynajmy już, nie mam czasu na głupoty.
- Nikt z nas nie ma czasu- powiedział Max grobowym tonem.
Teraz kiedy wszyscy zgromadzili się w jaskini, zaległo milczenie. Na twarzy Isabel złość powoli ustępowała przygnębieniu, Michael jak zwykle nie dał nic po sobie poznać, a Tess wydawała się być bardzo skoncentrowana.
W końcu Max przerwał zbiorową atmosferę apatii i napięcia, potrząsnął głową jakby chciał opędzić się od natrętnej muchy, a następnie sięgnął do niewielkiej , stojącej w rogu paczki z dykty. Przez moment jeszcze się wahał, bo przyszło mu na myśl, że to dziwne , iż w tym leciutkim, małym pudełku zamknięto całe ich przeznaczenie. Czuł strach przed podważeniem wieczka, jakby trzymał w rękach ich własną Puszkę Pandory.
- Max, czy zamierzasz nad tym medytować, czy może czekamy na Kyle'a i Buddę żeby mogli to poświęcić na drogę ?- odezwał się ironiczny głos Michaela.
Z tą chwilą pokrywka zaszurała cicho i oczom zgromadzonych ukazał się lity, przezroczysty kamień , przypominający sopel lodu.
- To klucz. Włożony do czytnika uruchomi Granilith, który przewiezie nas do domu. Przygotowanie podróży zajmie mu dobę – wyrecytował beznamiętnie Max , a potem dodał niepewnie- Kto się spóźni, nie poleci…
Isabel utkwiła spojrzenie w twarzy brata. Schowana w najciemniejszym kącie groty, przypominała przerażone zwierzę zaplątane w sidła. A pomimo to nie śmiała się odezwać, nie krzyczała ze wściekłości lodowatym tonem co robiła zawsze wtedy, kiedy czuła się zagrożona . Michael podobnie- nie miał ochoty już kpić, a był to jego zwyczaj i postępował tak za każdym razem kiedy coś mu się nie podobało. Max za to nie ruszył się , wciąż z kamienną twarzą przy Granilithie, trzymał w rękach tłumaczenie Księgi Przeznaczenia i klucz. Tylko Tess zachłannie obserwowała kosmiczne akcesoria, brwi podniosły się na jej czole i determinacja zagościła na jej twarzy. Nikt z jej towarzyszy nie dostrzegł jednak tego szczegółu. W powietrzu zawisł niepokój , niepokój co najmniej trzech dusz, podobny do tego, który idzie ze skazańcem pod topór kata.
- Granilith pozwoli nam tylko na ten jeden przelot…-Max kontynuował- potem przestanie działać. Nie ma innego sposobu, żeby dostać się do domu…- zmarszczył brwi jakby właśnie jakaś dręcząca myśl zalęgła się w jego głowie, ale trwało to tylko chwilę- Wszyscy gotowi…? – dodał głośno.
Isabel zaprzeczyła silnym ruchem głowy, tak silnym, że aż zatrzęsły się blond kosmyki jej włosów.
- To się dzieje za szybko…-powiedziała.
Max wiedział, że Izzy nigdy nie lubiła dawać po sobie znać, iż jest od czegokolwiek zależna , podobnie jak Michael nie przyznawał się nigdy do ludzkich uczuć. Ale teraz przecież wszyscy to słyszeli – Isabel w wymowny sposób okazała swoje przywiązanie do Ziemi, a Michael…Michael niespokojnie krąży po jaskini, jakby wierzył, że jeszcze uda mu się ukryć rozgoryczenie. To on przywiózł tłumaczenie w zeszłym tygodniu, to on przez ostatnie dwa lata za wszelką cenę chciał odnaleźć rodzimą planetę; a dziś pragną wymazać ją z mapy Wszechświata. Max znał tę dwójkę na tyle dobrze, że nie musiał pytać czy jego refleksje pokrywają się z prawdą. Prawda była jedna i on ją znał- żadne z ich trójki nie cieszyło się z powodu pojawienia się małego Zana w brzuchu Tess. Musiał się do tego przyznać przed samym sobą …Takie rozważania oczywiście nie przynosiły mu ulgi, więc szybko się z nich otrząsnął.
- Nie mamy wyboru – odpowiedział krótko, posyłając Isabel ostrzegawcze spojrzenie.
- A co z Leanną ?- Michael podjął drażliwy temat - Mamy ją tu zostawić? Zabiła Alexa, więc równie dobrze może zabić Liz, Kyle'a , Valentiego…albo Marię.
Dwie pary oczu skrzyżowały się ze sobą w tym kluczowym momencie-oczy króla i oczy doradcy. Sprawa morderstwa Alexa okazała się być ciężarem nie do przeskoczenia. Max nie radził sobie z tym od momentu, kiedy wyszedł z czarnej furgonetki by oznajmić przyjaciołom , że nie jest w stanie ściągnąć Alexa z powrotem. A dochodziła jeszcze spiskowa teoria Liz…To wszystko powodowało , że codziennie zmagał się z serią wspomnień, a te wspomnienia układały się w jedno słowo- zawiodłeś. Ponieważ Alex, chłopak , który stanowił światełko w tej ich kosmicznej odysei zginął przez niego. Tak, ten chłopak , który uratował mu życie ofiarowując swoją własną krew, ten który poświęcał się kiedy szalała zaraza Gandarium, ten wreszcie, który opiekował się Liz. Jak mogłem dopuścić by coś mu się stało ? Jakim cudem nie zdołałem go ochronić ? Bo dając Liz nowe życie wtedy w kawiarni, dal jednocześnie obietnicę, że zaopiekuje się wszystkim tym, z czym ona jest związana, ze będzie ich kontrolował…nie, będzie ich chronić... Nie udźwignął tego. Nie dlatego, że uwikłano go w sieć międzygalaktycznych intryg, a z powodu chwili słabości. Tak przynajmniej myślał. Czy zatem mógł pozostawić swoją misję w martwym punkcie ? Od tak opuścić Liz, Marię, Kyla z mordercą , może nawet jakimś Skórem ?
Max uważnie lustrował Michaela. Głęboki akcent w jego tonie głosu położony na ostatnie słowa, z realną troską. Nieważne dlaczego, nie istotne czy Michael robił to tylko dla Marii, czy dla nich wszystkich. Ważne, że chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu Max się z nim zgadzał.
- Zajmę się Leanną – rzucił twardo, w sposób , którego ostatnio nadużywał :jak rasowy przywódca.
- Max…- chwilowe podniecenie i zapał, zaćmiła Tess.
Przejechała dłonią po brzuchu , dając do zrozumienia, że najważniejszy jest Zan i jego życie, a nie ludzie, nie ludzie… I wówczas Max znów powrócił do zimnej jaskini gdzieś na pustkowiu, po środku tego i tamtego świata. Ostatni raz popatrzył na klucz kończąc tym samym ich ziemską historię, a potem szybkim ruchem umieścił go w procesorze czytnika. Czerwona, rozżarzona plamka mignęła mu przed oczyma, niebiesko-metaliczna poświata zawisła wokół Granilithu. Nierównomiernie rozłożone światła tańczyły na powierzchniach skał. Max, Michael, Tess i Isabel wymienili spojrzenia. Świst przypominający zniekształcony dźwięk uruchamianego silnika przeciął powietrze, i naprzeciw czytnika pojawiło się koło, tarcza zegara, a w jej środku zaczęło się odliczanie godzin, minut, sekund…
- Nadchodzi czas pożegnań – w ustach Maxa zabrzmiało to jak wyrok.
Obcy wracali do domu.
Crashdown Cafe należało do grupy niewielu obiektów w Roswell, które cieszyły się wśród turystów dość sporą popularnością, a Jeff Parker- który rekinem biznesu może nie był, ale z pewnością miał smykałkę do rodzinnego interesu- nigdy nie mógł odżałować, kiedy klientów miał jak na lekarstwo. A że ów przypadek ziścił się akurat w parne, wakacyjne popołudnie Pan Parker cały dzień chodził struty, i nie pomogły nawet piosenki Bille’go Joela, którymi od rana raczyli w lokalnym radiu.
Zupełnie odwrotnie czuły się Liz i Maria. Z powodu deficytu klienteli miały mniej pracy, a ciepłe letnie powietrze i suchy wiatr z pustyni tchnął w nie nowe pokłady energii. Leniwie płynący dzień spędzały w towarzystwie Kyle'a i Seana, i Liz musiała przyznać, że była to miła odmiana po ostatnich ciężkich miesiącach z kosmitami, a już przede wszystkim po śmierci Alexa. Usiłowała sobie przypomnieć kiedy ostatnio czuła się naprawdę odprężona. To było chyba zanim poznała Maxa i jego wielki sekret. Mimowolnie wciąż o nim myślała , a on przecież odnosił się do niej wrogo…
- Sean, zdejmij ten kolczyk , wyglądasz denerwująco !- roześmiane słowa Marii zmusiły Liz do zaangażowania się w lżejsze tematy.
- Jesteś staroświecka- stwierdził obojętnie Sean.
- Hm, do twarzy mu z nim- włączyła się Liz.
Chociaż Bogiem a prawą to nie była szczera odpowiedz. Cichaczem Liz musiała przyznać, że ostatni facet z kolczykiem, który jej się podobał to był Kevin z Backstreet Boys- miala wtedy trzynaście lat i do tej pory ze wstydem patrzyła na pozostałości po zdartym ze ściany plakacie gwiazdora.
- Ty nie jesteś obiektywna. Kyle ?- Maria nie dawała za wygraną.
- Czy to nie trąci gejem ?
Sean wzdrygnął się.
- Nie, nie trąci – westchnął- Co za dziura…
- Przestaniesz w końcu ?- Maria patrzyła na Kyle'a, który wciąż stukał palcami w blat stolika- Robisz tak już z godzinę.
- Naprawdę ?- bąknął niedbale w odpowiedzi , lecz zaraz odwrócił się za siebie, bo znienacka twarz Marii przybladła. – O, idą Heckle i Jeckle , zmiatam stąd…- stwierdził , gdyż na horyzoncie pojawili się Max i Michael.
Liz poruszyła się niespokojnie, wodząc wzrokiem za odchodzącym Seanem; za nic nie chciała oglądać teraz Maxa. Kiedy się zbliżył od razu poczuła, że coś jest nie tak. Jakby zabrakło powietrza. Musiała zajrzeć w jego oczy, nie mogła się przed tym bronić- te oczy dawały jej znaki.
- Możemy pomówić na górze ? – odezwał się Max, podczas gdy Michael zajął krzesło naprzeciwko Marii.
Liz zawahała się. Max i Michael wyraznie silili się na spokój, Liz obawiała się kolejnego konfliktu z powodu sprawy Alexa.
- Proszę- dodał miękko.
Liz podniosła się i oboje zniknęli za drzwiami.
- Co …?- Maria zawiesiła głos.
Mina Michaela nie wróżyła przyjemnych wiadomości.
- O Boże, znowu ktoś nie żyje ! –wydusiła.
- Nie- uciął szybko- Nie o to chodzi.
- Więc o co ?
- Musimy się spotkać wieczorem.
Spotkać wieczorem ? Marię przeszedł lekki dreszcz. (...)
To oczywiście tylko fragment, i to jeszcze najpewniej to przeróbki , bądz co bądz- napisany rok temu. Mam nadzieję, że moja kochana Lizziett się nie zezłości, że jako becie nie przesłałam jej tego jeszcze , ale to tylko dlatego, ze najpewniej to jeszcze ulegnie małej zmianie.
Opowiadanie , a raczej sam pomysł zrodził się w mojej głowie już ponad rok temu, inspirowałam się tylko i wyłącznie własnym życiem. Kwestia powielających się wciąż pomysłow zmusila mnie wreszcie do działania, bo zauwazyłam, że ogarnia mnie już swoista psychoza.
Opowiadanie to saga rodzinna o naszych obcych i ludziach, odwiedzimy z nimi Meksyk, Afrykę, a także sam Antar(tak , o ten antarski wątek najbardziej się boję) , i tylko zapewne Nan wie o co mi chodzi...W każdym razie- wkejam tu tekst , który powstał roku temu, zeby wybadać nastroje- niejako...żeby uzyskać odpiwedzi na pytanie- czy zechcecie to w przyszłosci czytać
Oto fragment prologu (akcja- Departure- więc chyba nie muszę dodawać, że jedną z bohaterek będzie Tess). Opowieść otwiera i zamyka syn Maxa i Tess, który był świadkiem niezwykłych wydarzeń :
2040 r.
Zan
Każda historia ma swój początek. Moja zaczęła się od pewnej śmierci, a jej najpiękniejsza epoka-na niej skończyła. Ową historię uwieczniłem na karatach powieści , otwierając ją słowami, które kiedyś wypowiedział mój ojciec, i które stały się moim prześladowcą : Życie jest jak wzburzona rzeka – kiedy płynie, nie sposób jej powstrzymać.
Książkę spisałem w wieku trzydziestu lat, a w rok pozniej- nagrodzono mnie Pulizerem. Trzymając w dłoni chłodną figurę statuetki żywiłem jedynie nadzieję, że książka nie okazała się lepsza od życia , które ją zdeterminowało i wciąż pozostaje dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji. Ten niespodziewany sukces, nie był bowiem osiągnięciem jednego człowieka. Był także czymś więcej niż tylko zastrzykiem gotówki dla świeżo upieczonego pisarza. Gdybym mógł określić to jednym słowem powiedziałbym, że był to triumf miłości, a dla mnie- przede wszystkim samorealizacja , duchowe katharsis.
Niestety tak to już jest , że rzeczywistość z reguły bywa przytłaczająca dla artystycznych dusz i kontrastuje z ich własnym światem, w którym zmuszeni są trwać samotnie. Podobnie było z nami-Rita, Amanda, Bonnie, Beau, Owen, Olivier , Natan i Ja. Dzieci upośledzone przeszłością własnych rodziców, szukające szczęścia w zaplątanej sieci dramatów i intryg. Zresztą,chyba skłamałem, bo na dobrą sprawę w naszej rodzinie nigdy nie było podziału na dzieci i rodziców. Wszyscy u nas rodzili się już w okowach dorosłości, tylko jedni płynęli pod prąd , a inni od razu się topili. Cóż, plątanina złudnych, trudnych do zaspokojenia pragnień, zawsze prowadzi do tragedii…Czemu więc my? Czemu tylko niektórzy zdołali ocaleć ? Po dziś dzień, oglądając rodzinne zdjęcia szukam odpowiedzi i nie znajduję jej. Są tylko twarze, które snują się w moich myślach niczym strażnicy utraconego czasu.
Wróćmy jednak do początku, do prozy zycia. Otóż będąc zwycięzcą literackiego konkursu jak na ironię uświadomiłem sobie, że w tym wszystkim nie chodzi o ideały sztuki i był to impuls. Zacząłem zauważać otoczenie, przestałem zamykać się sam ze sobą, izolować się wraz ze swoim geniuszem i bólem. Pojąłem, że muszę zarażać pasją innych i odkryć przed nimi tajemnicę , tak jak to dla mnie zrobiła Rita. Czułem przemożną chęć obdarowania tym przede wszystkim istot zranionych, ponieważ tylko one są w stanie pojąć prawdziwą , ciemną stronę człowieczej egzystencji. Decyzja nie należała do najłatwiejszych, wziąwszy pod uwagę , iż w swoim własnym domu –ja i moja opowieść-pozostajemy odosobnieni.
Kiedy patrzę na Grace, na jej roześmianą twarz i dziewczęcy rumieniec – ponownie przenoszę się do czasów najzwyklejszej szczęśliwości, czasów , w których tamta historia zalegała w najciemniejszym, zmurszałym zakątku mojego serca. I dziś- patrząc na nią wiem, że dni pierwszej młodzieńczej miłości i fascynacji nigdy już nie wrócą. Nie wróci niewinność i błogosławiona niewiedza , a razem z nimi przepadło prostego pokroju szczęście. Bo wszystko na tym świecie ma swoją cenę. W moim przypadku ceną za uwolnienie się od demonów przeszłości było odkrycie destrukcyjnej prawdy.
Weźmy ponownie Grace. Codziennie powtarza mi jaka jest ze mnie dumna, choć fakt, iż przeciera statuetkę nie mniej niż trzy razy dziennie, a kiedy przychodzą goście stawia ją na stoliku w centralnym punkcie salonu, wskazuje jednoznacznie- podziwia rzecz, a boi się moich oczu, ponieważ odnajduje w nich tamtych ludzi i tamte wydarzenia . Wtórują jej Sylvia i Jessica, chociaż z zupełnie innych, czysto prozaicznych powodów- już pierwszego dnia zasypywały mnie pytaniami, gdzie w następnym roku pojedziemy na wakacje, skoro mamy tyle pieniędzy. Z kolei według Johna, kolegi z wydawnictwa L.M.B., nagrodzenie mnie to jedyna słuszna decyzja Międzynarodowego Stowarzyszenia Literatów tej kadencji, a stworzona przeze mnie powieść powinna wejść do obowiązkowego kanonu lektur szkolnych, przynajmniej w naszym kraju. W ten sposób można na szerszą skalę pociągnąć promocję i reklamę, rzecz jasna tylko mojej książki, a nie wydawnictwa. John mimo wszystko jest kumplem i jestem skłonny uwierzyć w jego szczere intencje, nie mogę natomiast przyznać mu racji.
Po pierwsze ludzie z MSL już nie raz udowodnili, że nie zostali wybrani przypadkowo , choćby wtedy, gdy wygrała powieść Toma Bracketta Maskarada. Po drugie wcale nie chcę, żeby jakiś podrostek z kolczykiem w nosie i żelem na włosach podcierał sobie tyłek książką, która dla mnie znaczy więcej, niż dla niektórych całe życie. Poza tym męczy mnie myśl, że ktoś musiałby czytać z obowiązku relikwię, a ta historia jest relikwią.
Wiem, że to zabrzmiało wyjątkowo pompatycznie... Jestem typem utopijnego romantyka, na tle współczesności - gatunku prehistorycznego- i czasami lubię być patetyczny, bo czasami to jedyna droga , która pozwala mi wyrazić intensywność własnych przeżyć. Nie mam pojęcia czy to co napisałem na 354 stronach zasługuje na czek , czy wymierną sumą jest 40 czy 100 tys. dolarów, wiem, że to jest prawdziwe. Bohaterowie Rzeki Życia mieszkają w moim sercu tak jak mieszkali przed laty, pewnie dlatego że na zawsze odmienili moje życie, a szczególnie jedna osoba. I wiem , że nie jestem osamotniony w tym odczuciu, a dzieje się to za każdym razem, kiedy otwieram kolejny list od czytelnika zafascynowanego postacią Rity.
Pytają, czy Rita była autentyczna. Uśmiecham się, podnoszę starą, mocno sfatygowaną fotografię. Przesuwam palcami po śliskiej powierzchni, na której rysują się kształty i kolory. Znów pragnę tam być. Znów rozpamiętuję bezpowrotnie minione chwile , błądzę po znajomych miejscach pachnących dzieciństwem, nieokięznanymi marzeniami, chaosem niedokończonych nocnych rozmów …A potem kreślę słowa, czarnym atramentem rozlewają się po pożółkłym papierze-tak, Rita istniała. Nie była zwyczajną dziewczyną, była zjawiskiem w każdym calu swojej bytności. Posklejała nasze popękane dusze i odmieniła serca, zbyt skomplikowane nawet dla samego Boga, i pewnie dlatego zapłaciła najwyższą cenę. Oczywiście nie zrozumcie mnie zle- Rita nie była typową męczennicą. Zaryzykuję stwierdzenie, że wycisnęła ze szczęścia wszystko co mogła i jeszcze trochę więcej. Po prostu należała do tych, którzy zbyt mocno kochają życie by móc je wytrzymać. Jej credo brzmiało carpe diem i realizowała je z całą stanowczością , delektując się każdą chwilą, ponieważ wiedziała, że każda może być dla niej ostatnia. I jeśli przed laty byli tacy, którzy uważali że miłość mojego ojca i Liz Parker poszła na marne, to powiem wam , że Rita była jedynym powodem, dla którego miłość ta była spełniona. Każdy, kto spotkałby ją tamtego burzliwego lata 2027roku , powiedziałby to samo…
***
2001 rok , Roswell, Nowy Meksyk.
Każda Rzeka wypływa ze źródła, a każde życie zakorzenia się w historii.
Max delikatnie położył dłoń na chropowatej powierzchni ściany jaskini, rozglądając się dookoła. Wydawało mu się, że potworny zawrót głowy doprowadzi go do szaleństwa. Tysiące świateł, kolorowych plamek i odblasków-purpura, zieleń, metaliczny kobalt , zimno błękitu. Mozaika kolorów antariańskich, kolorów domu, pomyślał. Czy jednak to naprawdę będzie dom ? Westchnął cicho, osuwając się na ziemię. Spojrzał przed siebie i natychmiast przykrył powiekami głęboki bursztyn sowich oczu, przypominający teraz krople zastygłej żywicy. Oto Granilith. Przeklęty, gładki stożek , po którym ślizgały się te wszystkie niepokojące kolory, w którym szumiały pokłady obcej energii, i w którym wreszcie on- Max Evans – odbijał się jako bezkształtna masa, niezbadana materia, która jutro rozpłynie się w przestrzeni i nie pozostanie z niej nic, prócz ogromnego żalu, że nie dano im szansy. Starał się do tego nie wracać, ale było to trudne zważywszy na to, że pozostały 24 godziny. Niecała doba na zakończenie jedynego życia jakie płynęło mu w żyłach, a kto wie czym będzie to następne ?
Czas podsumowania był nieunikniony i Max nagle zdał sobie sprawę, że tak wielu rzeczy żałuje. Była to myśl przytłaczająca, myśl, która dusiła go w piersiach, bo człowiek, którego życie składa się z żalu i strachu, nigdy nie umrze z uczuciem spełnienia. A świadomość takiego końca bolała bardziej niż najbardziej traumatyczne przeżycia młodości. Czy to wszystko przeze mnie?- uświadamiał sobie. Czy to ty ich zniszczyłeś Maxie Evansie , a teraz musisz to dźwigać na swoich ramionach do końca, nawet jeśli koniec nastąpi jutro…Czy jutro będzie istnieć cokolwiek?
- Max ?- do uszu doszedł go głos Tess.
Szybko podniósł głowę. Tess stała tuż przed nim, jej przeszywająco niebieskie źrenice wolno przesuwały się wzdłuż jego twarzy.
- Przyszedłeś za wcześnie – stwierdziła kucając obok.
Zauważył, że nie wyglądała zbyt dobrze. Popękane usta i szara skóra. Przestraszył się.
- Boli cię coś ?- spytał z troską , lekko dotykając jej brzucha.
Uśmiechnęła się , czując ciepło płynące z jego dłoni i rozlewające się po jej ciele.
- Martwisz się o dziecko czy o mnie ?
Max był już zbyt zmęczony walką o to by przekonać Tess do swojej miłości, a raczej zbyt zmęczony przekonywaniem o tym samego siebie.
- Przestań-westchnął - Wiesz, że chodzi mi o was oboje…
- Piękna scenka - Michael wyrósł jak spod ziemi- Gdyby nie te dramatyczne okoliczności moglibyście startować w konkursie na idealną , amerykańską rodzinkę. Brakuje tylko domku, białego płotka i psa…
- Zamknij się - warknęła rozdrażniona Isabel, która szła zaraz za nim – Zaczynajmy już, nie mam czasu na głupoty.
- Nikt z nas nie ma czasu- powiedział Max grobowym tonem.
Teraz kiedy wszyscy zgromadzili się w jaskini, zaległo milczenie. Na twarzy Isabel złość powoli ustępowała przygnębieniu, Michael jak zwykle nie dał nic po sobie poznać, a Tess wydawała się być bardzo skoncentrowana.
W końcu Max przerwał zbiorową atmosferę apatii i napięcia, potrząsnął głową jakby chciał opędzić się od natrętnej muchy, a następnie sięgnął do niewielkiej , stojącej w rogu paczki z dykty. Przez moment jeszcze się wahał, bo przyszło mu na myśl, że to dziwne , iż w tym leciutkim, małym pudełku zamknięto całe ich przeznaczenie. Czuł strach przed podważeniem wieczka, jakby trzymał w rękach ich własną Puszkę Pandory.
- Max, czy zamierzasz nad tym medytować, czy może czekamy na Kyle'a i Buddę żeby mogli to poświęcić na drogę ?- odezwał się ironiczny głos Michaela.
Z tą chwilą pokrywka zaszurała cicho i oczom zgromadzonych ukazał się lity, przezroczysty kamień , przypominający sopel lodu.
- To klucz. Włożony do czytnika uruchomi Granilith, który przewiezie nas do domu. Przygotowanie podróży zajmie mu dobę – wyrecytował beznamiętnie Max , a potem dodał niepewnie- Kto się spóźni, nie poleci…
Isabel utkwiła spojrzenie w twarzy brata. Schowana w najciemniejszym kącie groty, przypominała przerażone zwierzę zaplątane w sidła. A pomimo to nie śmiała się odezwać, nie krzyczała ze wściekłości lodowatym tonem co robiła zawsze wtedy, kiedy czuła się zagrożona . Michael podobnie- nie miał ochoty już kpić, a był to jego zwyczaj i postępował tak za każdym razem kiedy coś mu się nie podobało. Max za to nie ruszył się , wciąż z kamienną twarzą przy Granilithie, trzymał w rękach tłumaczenie Księgi Przeznaczenia i klucz. Tylko Tess zachłannie obserwowała kosmiczne akcesoria, brwi podniosły się na jej czole i determinacja zagościła na jej twarzy. Nikt z jej towarzyszy nie dostrzegł jednak tego szczegółu. W powietrzu zawisł niepokój , niepokój co najmniej trzech dusz, podobny do tego, który idzie ze skazańcem pod topór kata.
- Granilith pozwoli nam tylko na ten jeden przelot…-Max kontynuował- potem przestanie działać. Nie ma innego sposobu, żeby dostać się do domu…- zmarszczył brwi jakby właśnie jakaś dręcząca myśl zalęgła się w jego głowie, ale trwało to tylko chwilę- Wszyscy gotowi…? – dodał głośno.
Isabel zaprzeczyła silnym ruchem głowy, tak silnym, że aż zatrzęsły się blond kosmyki jej włosów.
- To się dzieje za szybko…-powiedziała.
Max wiedział, że Izzy nigdy nie lubiła dawać po sobie znać, iż jest od czegokolwiek zależna , podobnie jak Michael nie przyznawał się nigdy do ludzkich uczuć. Ale teraz przecież wszyscy to słyszeli – Isabel w wymowny sposób okazała swoje przywiązanie do Ziemi, a Michael…Michael niespokojnie krąży po jaskini, jakby wierzył, że jeszcze uda mu się ukryć rozgoryczenie. To on przywiózł tłumaczenie w zeszłym tygodniu, to on przez ostatnie dwa lata za wszelką cenę chciał odnaleźć rodzimą planetę; a dziś pragną wymazać ją z mapy Wszechświata. Max znał tę dwójkę na tyle dobrze, że nie musiał pytać czy jego refleksje pokrywają się z prawdą. Prawda była jedna i on ją znał- żadne z ich trójki nie cieszyło się z powodu pojawienia się małego Zana w brzuchu Tess. Musiał się do tego przyznać przed samym sobą …Takie rozważania oczywiście nie przynosiły mu ulgi, więc szybko się z nich otrząsnął.
- Nie mamy wyboru – odpowiedział krótko, posyłając Isabel ostrzegawcze spojrzenie.
- A co z Leanną ?- Michael podjął drażliwy temat - Mamy ją tu zostawić? Zabiła Alexa, więc równie dobrze może zabić Liz, Kyle'a , Valentiego…albo Marię.
Dwie pary oczu skrzyżowały się ze sobą w tym kluczowym momencie-oczy króla i oczy doradcy. Sprawa morderstwa Alexa okazała się być ciężarem nie do przeskoczenia. Max nie radził sobie z tym od momentu, kiedy wyszedł z czarnej furgonetki by oznajmić przyjaciołom , że nie jest w stanie ściągnąć Alexa z powrotem. A dochodziła jeszcze spiskowa teoria Liz…To wszystko powodowało , że codziennie zmagał się z serią wspomnień, a te wspomnienia układały się w jedno słowo- zawiodłeś. Ponieważ Alex, chłopak , który stanowił światełko w tej ich kosmicznej odysei zginął przez niego. Tak, ten chłopak , który uratował mu życie ofiarowując swoją własną krew, ten który poświęcał się kiedy szalała zaraza Gandarium, ten wreszcie, który opiekował się Liz. Jak mogłem dopuścić by coś mu się stało ? Jakim cudem nie zdołałem go ochronić ? Bo dając Liz nowe życie wtedy w kawiarni, dal jednocześnie obietnicę, że zaopiekuje się wszystkim tym, z czym ona jest związana, ze będzie ich kontrolował…nie, będzie ich chronić... Nie udźwignął tego. Nie dlatego, że uwikłano go w sieć międzygalaktycznych intryg, a z powodu chwili słabości. Tak przynajmniej myślał. Czy zatem mógł pozostawić swoją misję w martwym punkcie ? Od tak opuścić Liz, Marię, Kyla z mordercą , może nawet jakimś Skórem ?
Max uważnie lustrował Michaela. Głęboki akcent w jego tonie głosu położony na ostatnie słowa, z realną troską. Nieważne dlaczego, nie istotne czy Michael robił to tylko dla Marii, czy dla nich wszystkich. Ważne, że chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu Max się z nim zgadzał.
- Zajmę się Leanną – rzucił twardo, w sposób , którego ostatnio nadużywał :jak rasowy przywódca.
- Max…- chwilowe podniecenie i zapał, zaćmiła Tess.
Przejechała dłonią po brzuchu , dając do zrozumienia, że najważniejszy jest Zan i jego życie, a nie ludzie, nie ludzie… I wówczas Max znów powrócił do zimnej jaskini gdzieś na pustkowiu, po środku tego i tamtego świata. Ostatni raz popatrzył na klucz kończąc tym samym ich ziemską historię, a potem szybkim ruchem umieścił go w procesorze czytnika. Czerwona, rozżarzona plamka mignęła mu przed oczyma, niebiesko-metaliczna poświata zawisła wokół Granilithu. Nierównomiernie rozłożone światła tańczyły na powierzchniach skał. Max, Michael, Tess i Isabel wymienili spojrzenia. Świst przypominający zniekształcony dźwięk uruchamianego silnika przeciął powietrze, i naprzeciw czytnika pojawiło się koło, tarcza zegara, a w jej środku zaczęło się odliczanie godzin, minut, sekund…
- Nadchodzi czas pożegnań – w ustach Maxa zabrzmiało to jak wyrok.
Obcy wracali do domu.
Crashdown Cafe należało do grupy niewielu obiektów w Roswell, które cieszyły się wśród turystów dość sporą popularnością, a Jeff Parker- który rekinem biznesu może nie był, ale z pewnością miał smykałkę do rodzinnego interesu- nigdy nie mógł odżałować, kiedy klientów miał jak na lekarstwo. A że ów przypadek ziścił się akurat w parne, wakacyjne popołudnie Pan Parker cały dzień chodził struty, i nie pomogły nawet piosenki Bille’go Joela, którymi od rana raczyli w lokalnym radiu.
Zupełnie odwrotnie czuły się Liz i Maria. Z powodu deficytu klienteli miały mniej pracy, a ciepłe letnie powietrze i suchy wiatr z pustyni tchnął w nie nowe pokłady energii. Leniwie płynący dzień spędzały w towarzystwie Kyle'a i Seana, i Liz musiała przyznać, że była to miła odmiana po ostatnich ciężkich miesiącach z kosmitami, a już przede wszystkim po śmierci Alexa. Usiłowała sobie przypomnieć kiedy ostatnio czuła się naprawdę odprężona. To było chyba zanim poznała Maxa i jego wielki sekret. Mimowolnie wciąż o nim myślała , a on przecież odnosił się do niej wrogo…
- Sean, zdejmij ten kolczyk , wyglądasz denerwująco !- roześmiane słowa Marii zmusiły Liz do zaangażowania się w lżejsze tematy.
- Jesteś staroświecka- stwierdził obojętnie Sean.
- Hm, do twarzy mu z nim- włączyła się Liz.
Chociaż Bogiem a prawą to nie była szczera odpowiedz. Cichaczem Liz musiała przyznać, że ostatni facet z kolczykiem, który jej się podobał to był Kevin z Backstreet Boys- miala wtedy trzynaście lat i do tej pory ze wstydem patrzyła na pozostałości po zdartym ze ściany plakacie gwiazdora.
- Ty nie jesteś obiektywna. Kyle ?- Maria nie dawała za wygraną.
- Czy to nie trąci gejem ?
Sean wzdrygnął się.
- Nie, nie trąci – westchnął- Co za dziura…
- Przestaniesz w końcu ?- Maria patrzyła na Kyle'a, który wciąż stukał palcami w blat stolika- Robisz tak już z godzinę.
- Naprawdę ?- bąknął niedbale w odpowiedzi , lecz zaraz odwrócił się za siebie, bo znienacka twarz Marii przybladła. – O, idą Heckle i Jeckle , zmiatam stąd…- stwierdził , gdyż na horyzoncie pojawili się Max i Michael.
Liz poruszyła się niespokojnie, wodząc wzrokiem za odchodzącym Seanem; za nic nie chciała oglądać teraz Maxa. Kiedy się zbliżył od razu poczuła, że coś jest nie tak. Jakby zabrakło powietrza. Musiała zajrzeć w jego oczy, nie mogła się przed tym bronić- te oczy dawały jej znaki.
- Możemy pomówić na górze ? – odezwał się Max, podczas gdy Michael zajął krzesło naprzeciwko Marii.
Liz zawahała się. Max i Michael wyraznie silili się na spokój, Liz obawiała się kolejnego konfliktu z powodu sprawy Alexa.
- Proszę- dodał miękko.
Liz podniosła się i oboje zniknęli za drzwiami.
- Co …?- Maria zawiesiła głos.
Mina Michaela nie wróżyła przyjemnych wiadomości.
- O Boże, znowu ktoś nie żyje ! –wydusiła.
- Nie- uciął szybko- Nie o to chodzi.
- Więc o co ?
- Musimy się spotkać wieczorem.
Spotkać wieczorem ? Marię przeszedł lekki dreszcz. (...)
To oczywiście tylko fragment, i to jeszcze najpewniej to przeróbki , bądz co bądz- napisany rok temu. Mam nadzieję, że moja kochana Lizziett się nie zezłości, że jako becie nie przesłałam jej tego jeszcze , ale to tylko dlatego, ze najpewniej to jeszcze ulegnie małej zmianie.
Last edited by Hotori on Mon Aug 06, 2007 7:12 pm, edited 14 times in total.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Ty bezwzględna dręczycielko sępików! Oczywiście, że się podoba i przynajmnaiej ja usycham już z niecierpliwości za tym opowiadanie (chyba trzecim z koleji z nowości) Jakże byś mogła pomyślec, że się nie spodoba Mnie tam bardzo się się podoba i teraz to naprawdę nie dam ci żyć! Wrzuć wreszcie to opo do końca, a gwarantuje, że senpki rozwieja twoją niepewność
Zapowiada się świetnie Hotori, więc nie masz się co martwić - jestem pewna, że inni też to powiedzą.
Anyway, czekam ze zniecierpliwieniem na następne części.
Chyba powinnam się solidaryzować z Liz. Mój tata i siostra ciągle wypominają mi moją miłość do Backstreet Boys i tak się składa, że moim faworytem był Kevin (Co to była za tragedia, gdy się ożenił... ). Tyle, że ja miałam 11/12, a nie 13 lat.Cichaczem Liz musiała przyznać, że ostatni facet z kolczykiem, który jej się podobał to był Kevin z Backstreet Boys- miala wtedy trzynaście lat i do tej pory ze wstydem patrzyła na pozostałości po zdartym ze ściany plakacie gwiazdora.
Anyway, czekam ze zniecierpliwieniem na następne części.
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Cicha , ale to jest tylko próba Po prostu jeszzce się nad tym męczę i naprawdę nie ściemniam. To opowiadanie zajmuje mnie w tej chwili totalnie i naprawdę nie skłamię, jeśli powiem- cierpliwi zostaną nagrodzeni. Wiecie ile włożyłam pracy w język antarski, w ogóle w wątek antarski ?
Na razie o większości moich pomysłow wiedzą głownie Nan i Lizziett. Ale jeszcze długa droga przede mną.
P.S. Powiem wam, że nie ma gorszego przekleństwa niz napiasanie pewnej ilości tekstu albo kiedy masz już wszystkie kwestie w głowie, ale po 10 razy to dopieszczasz- jak ja i w ten sposób czekasz i czekasz...aż ktos cię w czymś ubiega Ale trudno, trzeba sobie radzić.
No nic umykam, ruchliwy Londyn czeka
Na razie o większości moich pomysłow wiedzą głownie Nan i Lizziett. Ale jeszcze długa droga przede mną.
P.S. Powiem wam, że nie ma gorszego przekleństwa niz napiasanie pewnej ilości tekstu albo kiedy masz już wszystkie kwestie w głowie, ale po 10 razy to dopieszczasz- jak ja i w ten sposób czekasz i czekasz...aż ktos cię w czymś ubiega Ale trudno, trzeba sobie radzić.
No nic umykam, ruchliwy Londyn czeka
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Na poczatek imiona Bonnie i Beau na zawsze beda mi sie kojarzyly z 'Przeminelo z wiatrem' i obawiam sie, ze nikt tego nie zmieni.
Lubie jak ksiazki zaczynaja sie od wspomnien starszego czlowieka, ktory jakby opowiada nam swoja historie i Twoj ff Hotori zaczal sie podobnie dlatego przyciagnal moja uwage. Nie moge sie doczekac, aby przeczytac cos wiecej o Ricie, bo mam wrazenie po tym co przeczytalam, ze jest na co czekac. Wiec czekam oby nie za dlugo
OMG wiem cos o tym moja niezdrowa fascynacja BSB zawsze bedzie stanowila zarty ze strony mojej rodzinki tylko, ze ja lubilam A.J. uhg nigdy wiecej!Cicha wrote:Chyba powinnam się solidaryzować z Liz. Mój tata i siostra ciągle wypominają mi moją miłość do Backstreet Boys i tak się składa, że moim faworytem był Kevin (Co to była za tragedia, gdy się ożenił...)Tyle, że ja miałam 11/12, a nie 13 lat.Hotori wrote:Cichaczem Liz musiała przyznać, że ostatni facet z kolczykiem, który jej się podobał to był Kevin z Backstreet Boys- miala wtedy trzynaście lat i do tej pory ze wstydem patrzyła na pozostałości po zdartym ze ściany plakacie gwiazdora.
Lubie jak ksiazki zaczynaja sie od wspomnien starszego czlowieka, ktory jakby opowiada nam swoja historie i Twoj ff Hotori zaczal sie podobnie dlatego przyciagnal moja uwage. Nie moge sie doczekac, aby przeczytac cos wiecej o Ricie, bo mam wrazenie po tym co przeczytalam, ze jest na co czekac. Wiec czekam oby nie za dlugo
Długo trwało, zanim zbłąkany wędrowiec tu dotarł... ale dotarł, śniegów jeszcze nie ma Na moje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że od tego 3 sierpnia w domciu raczej mnie nie było.
Bonnie, Beau, Amanda, Rita, Nathan... nooo. Bonnie i Beau to rzecz jasna Przeminęło z Wiatrem (nigdy nie mogłam pojąć, jak można nazwać chłopca "Piękny" ), Rita kojarzy mi się z "Uwierz w ducha", a Nathan to OTH no dobrze, bo H. zaraz mnie oskalpuje
Potwierdzam słowa Athayi - ty bezwzględa dręczycielko! Jak możesz! Zaczęłam czytać, doczytałam do końca i guuuzik. Teraz sobie poczekam na dalszy ciąg, co? Och joj, jest świetnie. Zan na początku - idealnie. Max później - hmmm... wiem jedno - wesoło to tu nie będzie ale za to będzie ambitnie i interesująco. Chociaż... nie, źle napisałam. Wesoło to tu będzie, ale umiarkowanie, bez przesady rzecz jasna.
Hotori... czekamy.
Bonnie, Beau, Amanda, Rita, Nathan... nooo. Bonnie i Beau to rzecz jasna Przeminęło z Wiatrem (nigdy nie mogłam pojąć, jak można nazwać chłopca "Piękny" ), Rita kojarzy mi się z "Uwierz w ducha", a Nathan to OTH no dobrze, bo H. zaraz mnie oskalpuje
Potwierdzam słowa Athayi - ty bezwzględa dręczycielko! Jak możesz! Zaczęłam czytać, doczytałam do końca i guuuzik. Teraz sobie poczekam na dalszy ciąg, co? Och joj, jest świetnie. Zan na początku - idealnie. Max później - hmmm... wiem jedno - wesoło to tu nie będzie ale za to będzie ambitnie i interesująco. Chociaż... nie, źle napisałam. Wesoło to tu będzie, ale umiarkowanie, bez przesady rzecz jasna.
Hotori... czekamy.
Nan- hm, u mnie wesoło nie jest nigdy i nigdy nie będzie. Nie cierpię happy endów - ale- tylko w swoich opowiadaniach, ponieważ nie potrafię ich pisać. Natomiast liczę na ciebie, i nie przyjmuje do wiadomości, że tak nie będzie
Co do tego opowiadania- to mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie jesli powiem, że trochę poczekacie.
Umieściłam ten początek dla zaprezentowania , bo jest taka sprawa, że boję się powielania -jakkolwiek idiotycznie to brzmi:roll:
Co do imion- i dobrze, że Bonnie i Beau kojarzy wam się z ''Przeminęło z Wiatrem'' Tak ma być w założeniu, ponieważ te imiona podsunęła komus pewna bohaterka, i właśnie skorzystała z ''Przeminęło z Wiatrem'', czego raczej nie da się ukryć. Rita- no cóż, tutaj skojarzenie jest kompletnie nie trafione, ponieważ ''Uwierz w ducha'' oglądałam tylko raz i to od środka, i zupełnie nie pamiętałąm imion postaci, ponieważ ten film jakos nie wzbudził we mnie zbytnich emocji.
A Nathan- o nie, żadne OTH, ani też Karen Pewna książka. Ale o tym dowiecie się z opowiadania.
Ze swoich osobistych przemysleń pragnę dodać, że moją faworytką jest zdecydowanie Bonnie, która gradzi męzczyznami jako zatwardziała feministka, a jednocześnie sama jest typową chłopczycą
Co do tego opowiadania- to mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie jesli powiem, że trochę poczekacie.
Umieściłam ten początek dla zaprezentowania , bo jest taka sprawa, że boję się powielania -jakkolwiek idiotycznie to brzmi:roll:
Co do imion- i dobrze, że Bonnie i Beau kojarzy wam się z ''Przeminęło z Wiatrem'' Tak ma być w założeniu, ponieważ te imiona podsunęła komus pewna bohaterka, i właśnie skorzystała z ''Przeminęło z Wiatrem'', czego raczej nie da się ukryć. Rita- no cóż, tutaj skojarzenie jest kompletnie nie trafione, ponieważ ''Uwierz w ducha'' oglądałam tylko raz i to od środka, i zupełnie nie pamiętałąm imion postaci, ponieważ ten film jakos nie wzbudził we mnie zbytnich emocji.
A Nathan- o nie, żadne OTH, ani też Karen Pewna książka. Ale o tym dowiecie się z opowiadania.
Ze swoich osobistych przemysleń pragnę dodać, że moją faworytką jest zdecydowanie Bonnie, która gradzi męzczyznami jako zatwardziała feministka, a jednocześnie sama jest typową chłopczycą
Last edited by Hotori on Tue Aug 23, 2005 11:12 am, edited 1 time in total.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Ooooch...Tu Beta wcale nie zezłoszczona, za to coraz bardziej zaintrygowana
Szczególnie podobał mi się wstęp pisany z punktu widzenia Zana...taki lekki, a jednocześnie pełen wyrazu, lekko ironiczny i z dystansem do samego siebie. Od razu widać że facet dostał Pultizera
Zaintrygowała mnie postać Rity...zaintrygowała i zaniepokoiła zarazem ale znając ciebie Hotori jestem pewna że to nie będzie żadna MarySue.
...co do kwestii Backstreet Boys. Mnie ta plaga ominęła, ale nie ominęła moich kumpeli. One z kolei wzdychały do niejakiego Briana.
Ja natomiast- pst pst lubiłam Kelly Family no ale na swoje usprawiedliwienie powiem że miałam tylko 13 lat
Szczególnie podobał mi się wstęp pisany z punktu widzenia Zana...taki lekki, a jednocześnie pełen wyrazu, lekko ironiczny i z dystansem do samego siebie. Od razu widać że facet dostał Pultizera
Zaintrygowała mnie postać Rity...zaintrygowała i zaniepokoiła zarazem ale znając ciebie Hotori jestem pewna że to nie będzie żadna MarySue.
...co do kwestii Backstreet Boys. Mnie ta plaga ominęła, ale nie ominęła moich kumpeli. One z kolei wzdychały do niejakiego Briana.
Ja natomiast- pst pst lubiłam Kelly Family no ale na swoje usprawiedliwienie powiem że miałam tylko 13 lat
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
No dobrze, zdecydowałam się wrzucić pewną część Prologu , a zarazem opowiadanie ''towarzyszące'', o zupełnie innym charakterze niż całość Rzeki, to opowiadanie napisane przez Zana, jego pisarskie początki. Przeze mnie napisane już kawał czasu temu, jak zresztą większość Rzeki.
Jeśli chodzi o zaspokojenie ciekawości niektórych... Mogę wam troszkę zdradzić kim będzie Rita - jej fachem jest malarstwo i poezja Obiecuję , że będzie dużo akcji i zagadek, nie zabraknie też emocji. Oprócz wycieczki na Antar planuję obecność duplikatów...i wielu, wielu innych
No, a teraz jeszcze specjalny prezent dla pewnej osoby, która od dłuższego czasu molestuje mnie o Błękitną Rapsodię- obrazek i nieco informacji (Athaya- ciesz się dziecko, sępiku przebrzydły ). Zatem BR to opowieść o...córce Khivara i synu Maxa. I tutaj czas na małe wyjaśnienie. Wątek z córka Khivara żył w mojej wyobrazni już z dawien dawna, i kiedyś, kiedy wyjawiłam to Nan, zasygnalizowała mi dokładnie to, co potem stało się w jej TJH ...tyle, że ja wtedy na to nie wpadłam Teraz wiecie wszystko, zresztą Nanuś mi obiecała tu wpaść i jeszcze -dla spokoju mojego sumienia - wyjaśnić wam a propos tego.
Wobec powyższego kończę gadać i daję co obiecałam.
Tak, tak- synem Maxa i Liz w tym opowiadaniu , a raczej jego fizycznym wcieleniem- jest Josh Hartnett. Powód ? Prosty. Ciemne oczy Liz i liryczne spojrzenie Maxa
I opowiadanie :
Razamanaz.
Prolog , a zrazem część pierwsza i ostatnia.
Liz, Tess, Agent - Przełamując fale.
Dzień Pierwszy.
Liz
Ukradkiem obserwuję jak Agent wyciąga papierosa. Z zadziwiającą zręcznością wysupłuje z opróżnionej do połowy paczki jedną sztukę , jednocześnie cały czas panując nad kierownicą. Za moment słyszę trzask otwieranej zapalniczki i krótki szum ognika. Chmura szaroniebieskiego dymu oddziela mnie mgiełką od porywacza.
Lekko przekręcam głowę w tył i intencjonalnie wbijam wzrok w Tess. Odpowiada mi tym samym spojrzeniem. Na jej brudnej, zmęczonej twarzy widzę determinację. Cóż, kto jak kto , ale ona jest silna. Wiem, że jest.
Los lubi plątać ludzkie losy, a cała miniona doba jest tego najdobitniejszym przykładem. Zawsze myślałam, że powrót Tess- o ile w ogóle nastąpi- będzie dla mnie największym koszmarem od czasu śmierci Alexa i Białego Pokoju. Nic bardziej mylnego.
Tak, to prawda, że jeszcze wczoraj pod wieczór , kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy od przeszło roku- koło Maxa, trzymającego na rękach Zana- miałam ochotę ją zabić. I prawdopodobnie nic by mnie od tego nie powstrzymało, gdyby nie Max. Teraz jestem mu wdzięczna, chociaż z drugiej strony wiem, że ten łańcuszek szczęśliwych dla Tess zbiegów okoliczności- pośrednio doprowadził do mojej kłótni z Marią. Maria. Czy kiedykolwiek mi wybaczy ? Czy kiedykolwiek zrozumie ?
Nie mam pojęcia co mam o tym sadzić. Ławica nieuporządkowanych myśli bombarduje mnie uporczywie i nie chce rozproszyć się. Nie chce oczyścić umysłu…A ja tego potrzebuję; zwłaszcza dziś, kiedy uświadomiłam sobie, że jutro mogę być już martwa.
Dziwne. Śmierć nie przeraża mnie w tak dużym stopniu jak to, że nie zdołałam nawet pożegnać się z Maxem, że nigdy nie dowiem się co się z nim stanie , jak będzie żył. Na jakiego chłopca wyrośnie mały Zan ?
Wzdycham ciężko. Nasz oprawca obraca twarz w moją stronę. Czarne okulary szczelnie maskują jego oczy, zagadkę duszy. Przypomina bohatera Facetów w Czerni, tylko w tym gorszym wydaniu.
„ Nie próbuj żadnych sztuczek” odzywa się do mnie przez zaciśnięte szczęki, a przez uformowane na wargach zmarszczki sączy się papierosowy dym. „ Ty też…” rzuca w stronę Tess, a jego okulary błyskają w lusterku wstecznym.
Krzyżuję ręce na kolanach i wyglądam przez szybę. Przestrzeń przewija się do tyłu- drzewa, chodniki i ulice „odskakują” coraz szybciej, im szybciej jedziemy. Nagle przychodzi mi do głowy, że Tess mogłaby użyć swojej mocy do naginania umysłów albo co najmniej spowodować przebicie koła. Och, kretynko ! Ona na pewno o tym pomyślała, a skoro tego nie zrobiła to znaczy…Są dwie możliwości. Albo nie może, albo coś planuje. Tylko czy ten plan mnie uwzględnia ? A jeśli tak to…żywą czy martwą ?
Czuję się zdezorientowana. Absurdalność tej sytuacji mnie przerasta. Jestem tu z dwoma największymi wrogami, z których jeden być może przestaje nim być. W dodatku staje się chyba moim sojusznikiem , przynajmniej wedle powiedzenia : „ Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. W zasadzie, nie powinnam się mylić. Ja i Tess jedziemy na tym samym wózku. Ona jest kosmitką , do mnie powróciły moce, więc …chyba na amen jestem hybrydą. Wspólne przedsięwzięcie jest zatem konieczne. Mam nadzieję, ze Tess rozumuje podobnie.
Przypominam sobie głosowanie. Co mną kierowało, że darowałam jej życie ? To co jej powiedziałam, to jedynie szczątkowa prawda. Owszem, morderczynią nie jestem, ale nie to zadecydowało. Nie altruizm. Coś więcej. Błysk w jej oczach. Dusza prowadzona na rzeż. Tak, jestem zdania , że Tess posiada duszę. Kyle się mylił.
Kiedy zbudziła mnie i powiedziała , że muszę ją gdzieś zawieść nie poczułam strachu. Raczej zaintrygowanie. Dlaczego mnie wybrała ? To oczywiste, tak jak powiedziała. Chciała uczynić coś dobrego, odmienić siebie wbrew pogmatwanej historii, którą zamiast odrzucić- budowała. Walczyła przez całe życie. Z przeznaczeniem, z misją, z Maxem, z Nasedem, z nami. A najbardziej sama ze sobą. Czemu nie pojęłam tego wcześniej ? Max cię kocha-powiedziała. Wiem, ile kosztuje powiedzenie tych słów. W takich okolicznościach.
Drżącą ręką wyciągam z torby puderniczkę. Agent śledzi mój ruch , przeszywa mnie ostrym spojrzeniem. Prostuję dumnie głowę i przeglądam się w lusterku. Patrzę z ukosa. Zostawia mnie w spokoju, koncentrując się na drodze. Oddycham cicho, trwożnie. Czy każdy szczegół musi potęgować zagrożenie ?
Unoszę lusterko wyżej, w tafli odbija się Tess. Musi być skonana podróżą z Antaru, skonana wczorajszym polowaniem. Wciąż ma na sobie tę samą koszulę w kratkę , rozmamłaną, startą. I tylko jej grozne, jednocześnie wyblakłe oczy dają świadectwo przeszłości, w której była królową i żoną …Maxa. Boże, jakie to się wydaje śmieszne. Zan nigdy nie był Maxem, pomimo że Max zawsze był po trochu Zanem.
Właśnie. Przestałam ją nienawidzić. Tylko kiedy to się stało, tak naprawdę ? Wczoraj ? Rok temu ? Czy faktycznie nienawidziłam Tess Harding , czy tylko jej przeszłości, jej przywilejów…jej poprzedniego wcielenia ? Czy w ogóle znałam to destrukcyjne uczucie ?
Opuszczam zdrętwiałą dłoń , zamykam puzderko przyciskając klapkę. Przerzucam spojrzenie na Agenta FBI i zaczynam analizować.
To, że nie mogę zobaczyć jego oczu przeszkadza mi najbardziej. Bo oczy zawsze stanowią punkt wyjścia. Wtedy mogę coś powiedzieć o człowieku. Reszta nie ma znaczenia- bezosobowy garnitur, wypastowane na błysk buty to standard…Ale spojrzenia nie sposób zmienić. W nim utopione są cienie cierpienia, w nim pływają mętne zalążki kłamstwa i błyski przeżytego szczęścia. Jeśli ktoś chowa oczy , to znaczy, że wstydzi się swojego życia.
Czego się wstydzi ? Czy zabił już kogoś , czy zadał komuś ból jak Pierce Maxowi, czy wykalkulował korzyści i porażki? Czy nic go już nie czeka ? Szaleństwo, miłość, a może…śmierć ? Czy jest pusty, a może się mylę. Może ktoś go zmusza, może został wciągnięty przez system. Czy jestem sprawiedliwa ?
Samochód skręca na pobocze , kłęby pyłu i ziemi wzbijają się w powietrze w ślad za oponami. Przerywam rozmyślania i wpatruję się w otoczenie. Motel. A więc postój. Otwiera drzwi , trzymając nas na muszce.
Kiedy podchodzi do mnie by skrępować mi nadgarstki kajdankami, patrzę mu prosto w twarz. Czarne szkła są nieprzeniknione, lecz mięśnie pod skórą nieznacznie się napinają, i nagle przychodzi mi na myśl, co robiłam przez wszystkie godziny podróży. Przełamywałam fale.
Tess, Liz, Agent- Między Słowami.
Dzień drugi.
Tess
Czuję się brudna. Wczorajsza noc w ciepłym hotelowym łóżku i prysznic nie zdołały uśmierzyć, zneutralizować brudu , który jest we mnie. Chociaż , te czynności dały mi przyjemność , poczucie komfortu , którego nie zaznałam przez cały długi rok na mojej parszywej, rodzimej planecie.
Liz przez cały czas od chwili rozpoczęcia się niezamierzonej eskapady dawała mi rozpaczliwe znaki. Ale nie chodzi jej wyłącznie o własne życie. Od przedwczoraj wiem, że nie. I chyba wcześniej też wiedziałam. Była podobna do Maxa…więc…Chodzi jej o mnie i nienawidzę tej myśli, jednocześnie błogosławiąc ją.
Czas- oto moje przekleństwo. Gdybym mogła go cofnąć, byłoby inaczej. Tak bardzo inaczej. Ale świadomość tego co zrobiłam , co zniszczyłam , paraliżuje we mnie inicjatywę ucieczki. I tak zamierzałam ze sobą skończyć. Taki czy inny sposób śmierci nie robi mi różnicy. Po tym co widziałam na Antarze zobojętniało mi wszystko. Kieruję się potrzebą chwili, ale jedyne co tkwi we mnie na pewno – to żądza spokoju. Świętego, za wszelką cenę.
Zan był moją przepustką. Chciałam odnaleźć bezpieczną przystań i skonać w niej bez konsekwencji. Potem, ponownie odkrywając Roswell i moich dawnych znajomych, moją …rodzinę- zrozumiałam, że już nigdy i nigdzie nie będzie mi dobrze. Nie wypełniłam misji , zmarnowałam potencjał. Jestem przegrana . Takie stwierdzenie pasuje do Naseda, nie do mnie. Do mnie pasuje tylko samotność.
Wydaje mi się, ze zaczęłam smęcić, a może zwyczajnie potrzebuję tej chorej syntezy życia, na jego koniec. To bardziej analiza zatraconych szans, niż odtwarzanie wspomnień. Nie widzę wszędzie wyskakującej twarzy Maxa czy Zana. Widzę siebie w innym świecie, w którym byłam Avą.
Opieram głowę o zimną szybę i wgapiam się we włosy Liz , które plączą się na podgłówku. Dziś na mnie nie patrzy. Może zrozumiała, że ja jej nie pomogę ? Nawet gdybym chciała, nie mam jak…Jestem wrakiem, wypompowana z mocy. Czy jeszcze wczoraj nie chciałam czegoś dla niej zrobić ? Dlaczego dziś-mając okazję – nie chcę uczynić więcej ? Może nie wierzę w odkupienie, może nie wiem co znaczy w coś wierzyć. Nie wierzyłam w nic, dopóki nie zabrał mnie Nasedo. Ale jego wiara była podszyta kłamstwem. Dziś mogę sobie tak pleść.
Nie widzę już szans żeby się podnieść. Żeby się wydostać. Otaczają mnie czarne kurtyny, zagłuszają ciężkie, przytłumione jęki Tarpei, które rozszarpują świeże, krwawe mięso więźniów na Antarze. Widzę ręce poodrywane od ciała. Skóra marszczy się na nich , jest sina, przegnita, porośnięta stwardniałymi strupami krwi. I tylko żelazne kajdany dźwięczą na nich czystym głosem. Nigdy ich nie zdejmę.
Najgorsze, że ja wiem, wiem po prostu co miało pomóc. Słowa. Gdybyśmy rozmawiali częściej, nie kryli się za Tajemnicą. Gdyby pragnienia i kolidujące z nimi interesy były jasne, gdybyśmy wcześniej wrócili na Antar…A teraz ? Nie wolno mi odezwać się do Liz. Może ona nie wie co o niej naprawdę sądzę. Nie wie co mnie zmieniło. A ja nie wiem o niej.
Żyłyśmy obok siebie tak blisko. Żyłyśmy kochając jednego mężczyznę. A on kochał nas obydwie- w innych życiach. Musiałyśmy być podobne. Jesteśmy. Każda z nas ma siłę i ma odwagę.
Ale to nigdy nie zostanie wypowiedziane. To już zawsze pozostanie między słowami.
Lustruję Agenta. FBI- synonim śmierci. I jedno, jedyne pytanie jakie oscyluje mi w głowie : czego oni od nas chcą ? Pociąć na paski, zbadać pod mikroskopem, przesączyć krew,
zamknąć kał w probówkach i potem go destylować ? Co jest z nimi nie tak, co jest nie tak z nami ? Po co ktoś kazał nam żyć między nimi ? Czy zawsze musi być trudniej ?
Najtrudniejsze : czy kochałam ? Jeden obraz : ja, Kyle, Jim . Tak. Kochałam zapach kredensu, który stał w przedpokoju , kochałam znajdować bokserki Kyla pod każdym możliwym meblem, kochałam sposób w jaki mówił Jim- rzeczowo i troskliwie, chłodno i bezpiecznie…Glina, który różnił się od pozostałych. Jest jeszcze Zan…
Zan. Zan. I czemu nic o nim nie wiem ?
Agent, Liz, Tess- Pukając do żelaznych bram.
Dzień Ostateczny.
Agent
Nie wiem co złego zrobiła dziewczyna, która siedzi obok mnie, ale szczerze mówiąc nie wierzę by była kosmitą. Ma brązowe włosy i duże oczy, ale nie jest pięknością. Ma za to sporo dziewczęcego uroku.
Kosmita.
Samo to słowo przestało mnie szokować dziesięć lat temu , z chwilą z którą przekroczyłem próg Wydziału Specjalnego. Aż do teraz byłem pewien , że jestem odporny. Myliłem się.
Nie potrafię powstrzymać się od zastanawiania . A to główna właściwość ludzkiego umysłu. Wolnego umysłu. Jestem zatem wolny. Ale czy wolny od uprzedzeń ?
Kosmici- zielone ludziki wycięte z komiksów. Przerażające potwory z prozy si-fi. A te dziewczyny ? Wiem, jedna –blondynka- zabiła 16 ludzi, wojskowych. Czy ktoś zapytał o powód ? Nie, bo to śmieszne. Seryjnego zabójcy nie pyta się o powód. A kosmitki ?
Mam je dowieść do Waszyngtonu- w stanie nienaruszonym. Jest jednak druga strona medalu- zawsze jest. Otóż w razie gdyby sytuacja wymknęła się radykalnie spod kontroli, mam nacisnąć spust. Czy zdążę ? Co jeśli naprawdę za tymi włosami, gładką, młodą skórą i śmiałych, dziewczęcych oczach kryje się potwór ?
Kto mi to udowodni !
Pusta dziecinada. Zabawa, której finałem...
( Mija godzina. Samochód z nieznanych przyczyn uderza w cysternę z paliwem. Następuje wybuch. Wszyscy giną).
Razamanaz - nierozszyfrowane słowo wymagające wysiłku. Jak miłość, jak nienawiść. Jak kosmita.
Koniec
Jeśli chodzi o zaspokojenie ciekawości niektórych... Mogę wam troszkę zdradzić kim będzie Rita - jej fachem jest malarstwo i poezja Obiecuję , że będzie dużo akcji i zagadek, nie zabraknie też emocji. Oprócz wycieczki na Antar planuję obecność duplikatów...i wielu, wielu innych
No, a teraz jeszcze specjalny prezent dla pewnej osoby, która od dłuższego czasu molestuje mnie o Błękitną Rapsodię- obrazek i nieco informacji (Athaya- ciesz się dziecko, sępiku przebrzydły ). Zatem BR to opowieść o...córce Khivara i synu Maxa. I tutaj czas na małe wyjaśnienie. Wątek z córka Khivara żył w mojej wyobrazni już z dawien dawna, i kiedyś, kiedy wyjawiłam to Nan, zasygnalizowała mi dokładnie to, co potem stało się w jej TJH ...tyle, że ja wtedy na to nie wpadłam Teraz wiecie wszystko, zresztą Nanuś mi obiecała tu wpaść i jeszcze -dla spokoju mojego sumienia - wyjaśnić wam a propos tego.
Wobec powyższego kończę gadać i daję co obiecałam.
Tak, tak- synem Maxa i Liz w tym opowiadaniu , a raczej jego fizycznym wcieleniem- jest Josh Hartnett. Powód ? Prosty. Ciemne oczy Liz i liryczne spojrzenie Maxa
I opowiadanie :
Razamanaz.
Prolog , a zrazem część pierwsza i ostatnia.
Liz, Tess, Agent - Przełamując fale.
Dzień Pierwszy.
Liz
Ukradkiem obserwuję jak Agent wyciąga papierosa. Z zadziwiającą zręcznością wysupłuje z opróżnionej do połowy paczki jedną sztukę , jednocześnie cały czas panując nad kierownicą. Za moment słyszę trzask otwieranej zapalniczki i krótki szum ognika. Chmura szaroniebieskiego dymu oddziela mnie mgiełką od porywacza.
Lekko przekręcam głowę w tył i intencjonalnie wbijam wzrok w Tess. Odpowiada mi tym samym spojrzeniem. Na jej brudnej, zmęczonej twarzy widzę determinację. Cóż, kto jak kto , ale ona jest silna. Wiem, że jest.
Los lubi plątać ludzkie losy, a cała miniona doba jest tego najdobitniejszym przykładem. Zawsze myślałam, że powrót Tess- o ile w ogóle nastąpi- będzie dla mnie największym koszmarem od czasu śmierci Alexa i Białego Pokoju. Nic bardziej mylnego.
Tak, to prawda, że jeszcze wczoraj pod wieczór , kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy od przeszło roku- koło Maxa, trzymającego na rękach Zana- miałam ochotę ją zabić. I prawdopodobnie nic by mnie od tego nie powstrzymało, gdyby nie Max. Teraz jestem mu wdzięczna, chociaż z drugiej strony wiem, że ten łańcuszek szczęśliwych dla Tess zbiegów okoliczności- pośrednio doprowadził do mojej kłótni z Marią. Maria. Czy kiedykolwiek mi wybaczy ? Czy kiedykolwiek zrozumie ?
Nie mam pojęcia co mam o tym sadzić. Ławica nieuporządkowanych myśli bombarduje mnie uporczywie i nie chce rozproszyć się. Nie chce oczyścić umysłu…A ja tego potrzebuję; zwłaszcza dziś, kiedy uświadomiłam sobie, że jutro mogę być już martwa.
Dziwne. Śmierć nie przeraża mnie w tak dużym stopniu jak to, że nie zdołałam nawet pożegnać się z Maxem, że nigdy nie dowiem się co się z nim stanie , jak będzie żył. Na jakiego chłopca wyrośnie mały Zan ?
Wzdycham ciężko. Nasz oprawca obraca twarz w moją stronę. Czarne okulary szczelnie maskują jego oczy, zagadkę duszy. Przypomina bohatera Facetów w Czerni, tylko w tym gorszym wydaniu.
„ Nie próbuj żadnych sztuczek” odzywa się do mnie przez zaciśnięte szczęki, a przez uformowane na wargach zmarszczki sączy się papierosowy dym. „ Ty też…” rzuca w stronę Tess, a jego okulary błyskają w lusterku wstecznym.
Krzyżuję ręce na kolanach i wyglądam przez szybę. Przestrzeń przewija się do tyłu- drzewa, chodniki i ulice „odskakują” coraz szybciej, im szybciej jedziemy. Nagle przychodzi mi do głowy, że Tess mogłaby użyć swojej mocy do naginania umysłów albo co najmniej spowodować przebicie koła. Och, kretynko ! Ona na pewno o tym pomyślała, a skoro tego nie zrobiła to znaczy…Są dwie możliwości. Albo nie może, albo coś planuje. Tylko czy ten plan mnie uwzględnia ? A jeśli tak to…żywą czy martwą ?
Czuję się zdezorientowana. Absurdalność tej sytuacji mnie przerasta. Jestem tu z dwoma największymi wrogami, z których jeden być może przestaje nim być. W dodatku staje się chyba moim sojusznikiem , przynajmniej wedle powiedzenia : „ Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. W zasadzie, nie powinnam się mylić. Ja i Tess jedziemy na tym samym wózku. Ona jest kosmitką , do mnie powróciły moce, więc …chyba na amen jestem hybrydą. Wspólne przedsięwzięcie jest zatem konieczne. Mam nadzieję, ze Tess rozumuje podobnie.
Przypominam sobie głosowanie. Co mną kierowało, że darowałam jej życie ? To co jej powiedziałam, to jedynie szczątkowa prawda. Owszem, morderczynią nie jestem, ale nie to zadecydowało. Nie altruizm. Coś więcej. Błysk w jej oczach. Dusza prowadzona na rzeż. Tak, jestem zdania , że Tess posiada duszę. Kyle się mylił.
Kiedy zbudziła mnie i powiedziała , że muszę ją gdzieś zawieść nie poczułam strachu. Raczej zaintrygowanie. Dlaczego mnie wybrała ? To oczywiste, tak jak powiedziała. Chciała uczynić coś dobrego, odmienić siebie wbrew pogmatwanej historii, którą zamiast odrzucić- budowała. Walczyła przez całe życie. Z przeznaczeniem, z misją, z Maxem, z Nasedem, z nami. A najbardziej sama ze sobą. Czemu nie pojęłam tego wcześniej ? Max cię kocha-powiedziała. Wiem, ile kosztuje powiedzenie tych słów. W takich okolicznościach.
Drżącą ręką wyciągam z torby puderniczkę. Agent śledzi mój ruch , przeszywa mnie ostrym spojrzeniem. Prostuję dumnie głowę i przeglądam się w lusterku. Patrzę z ukosa. Zostawia mnie w spokoju, koncentrując się na drodze. Oddycham cicho, trwożnie. Czy każdy szczegół musi potęgować zagrożenie ?
Unoszę lusterko wyżej, w tafli odbija się Tess. Musi być skonana podróżą z Antaru, skonana wczorajszym polowaniem. Wciąż ma na sobie tę samą koszulę w kratkę , rozmamłaną, startą. I tylko jej grozne, jednocześnie wyblakłe oczy dają świadectwo przeszłości, w której była królową i żoną …Maxa. Boże, jakie to się wydaje śmieszne. Zan nigdy nie był Maxem, pomimo że Max zawsze był po trochu Zanem.
Właśnie. Przestałam ją nienawidzić. Tylko kiedy to się stało, tak naprawdę ? Wczoraj ? Rok temu ? Czy faktycznie nienawidziłam Tess Harding , czy tylko jej przeszłości, jej przywilejów…jej poprzedniego wcielenia ? Czy w ogóle znałam to destrukcyjne uczucie ?
Opuszczam zdrętwiałą dłoń , zamykam puzderko przyciskając klapkę. Przerzucam spojrzenie na Agenta FBI i zaczynam analizować.
To, że nie mogę zobaczyć jego oczu przeszkadza mi najbardziej. Bo oczy zawsze stanowią punkt wyjścia. Wtedy mogę coś powiedzieć o człowieku. Reszta nie ma znaczenia- bezosobowy garnitur, wypastowane na błysk buty to standard…Ale spojrzenia nie sposób zmienić. W nim utopione są cienie cierpienia, w nim pływają mętne zalążki kłamstwa i błyski przeżytego szczęścia. Jeśli ktoś chowa oczy , to znaczy, że wstydzi się swojego życia.
Czego się wstydzi ? Czy zabił już kogoś , czy zadał komuś ból jak Pierce Maxowi, czy wykalkulował korzyści i porażki? Czy nic go już nie czeka ? Szaleństwo, miłość, a może…śmierć ? Czy jest pusty, a może się mylę. Może ktoś go zmusza, może został wciągnięty przez system. Czy jestem sprawiedliwa ?
Samochód skręca na pobocze , kłęby pyłu i ziemi wzbijają się w powietrze w ślad za oponami. Przerywam rozmyślania i wpatruję się w otoczenie. Motel. A więc postój. Otwiera drzwi , trzymając nas na muszce.
Kiedy podchodzi do mnie by skrępować mi nadgarstki kajdankami, patrzę mu prosto w twarz. Czarne szkła są nieprzeniknione, lecz mięśnie pod skórą nieznacznie się napinają, i nagle przychodzi mi na myśl, co robiłam przez wszystkie godziny podróży. Przełamywałam fale.
Tess, Liz, Agent- Między Słowami.
Dzień drugi.
Tess
Czuję się brudna. Wczorajsza noc w ciepłym hotelowym łóżku i prysznic nie zdołały uśmierzyć, zneutralizować brudu , który jest we mnie. Chociaż , te czynności dały mi przyjemność , poczucie komfortu , którego nie zaznałam przez cały długi rok na mojej parszywej, rodzimej planecie.
Liz przez cały czas od chwili rozpoczęcia się niezamierzonej eskapady dawała mi rozpaczliwe znaki. Ale nie chodzi jej wyłącznie o własne życie. Od przedwczoraj wiem, że nie. I chyba wcześniej też wiedziałam. Była podobna do Maxa…więc…Chodzi jej o mnie i nienawidzę tej myśli, jednocześnie błogosławiąc ją.
Czas- oto moje przekleństwo. Gdybym mogła go cofnąć, byłoby inaczej. Tak bardzo inaczej. Ale świadomość tego co zrobiłam , co zniszczyłam , paraliżuje we mnie inicjatywę ucieczki. I tak zamierzałam ze sobą skończyć. Taki czy inny sposób śmierci nie robi mi różnicy. Po tym co widziałam na Antarze zobojętniało mi wszystko. Kieruję się potrzebą chwili, ale jedyne co tkwi we mnie na pewno – to żądza spokoju. Świętego, za wszelką cenę.
Zan był moją przepustką. Chciałam odnaleźć bezpieczną przystań i skonać w niej bez konsekwencji. Potem, ponownie odkrywając Roswell i moich dawnych znajomych, moją …rodzinę- zrozumiałam, że już nigdy i nigdzie nie będzie mi dobrze. Nie wypełniłam misji , zmarnowałam potencjał. Jestem przegrana . Takie stwierdzenie pasuje do Naseda, nie do mnie. Do mnie pasuje tylko samotność.
Wydaje mi się, ze zaczęłam smęcić, a może zwyczajnie potrzebuję tej chorej syntezy życia, na jego koniec. To bardziej analiza zatraconych szans, niż odtwarzanie wspomnień. Nie widzę wszędzie wyskakującej twarzy Maxa czy Zana. Widzę siebie w innym świecie, w którym byłam Avą.
Opieram głowę o zimną szybę i wgapiam się we włosy Liz , które plączą się na podgłówku. Dziś na mnie nie patrzy. Może zrozumiała, że ja jej nie pomogę ? Nawet gdybym chciała, nie mam jak…Jestem wrakiem, wypompowana z mocy. Czy jeszcze wczoraj nie chciałam czegoś dla niej zrobić ? Dlaczego dziś-mając okazję – nie chcę uczynić więcej ? Może nie wierzę w odkupienie, może nie wiem co znaczy w coś wierzyć. Nie wierzyłam w nic, dopóki nie zabrał mnie Nasedo. Ale jego wiara była podszyta kłamstwem. Dziś mogę sobie tak pleść.
Nie widzę już szans żeby się podnieść. Żeby się wydostać. Otaczają mnie czarne kurtyny, zagłuszają ciężkie, przytłumione jęki Tarpei, które rozszarpują świeże, krwawe mięso więźniów na Antarze. Widzę ręce poodrywane od ciała. Skóra marszczy się na nich , jest sina, przegnita, porośnięta stwardniałymi strupami krwi. I tylko żelazne kajdany dźwięczą na nich czystym głosem. Nigdy ich nie zdejmę.
Najgorsze, że ja wiem, wiem po prostu co miało pomóc. Słowa. Gdybyśmy rozmawiali częściej, nie kryli się za Tajemnicą. Gdyby pragnienia i kolidujące z nimi interesy były jasne, gdybyśmy wcześniej wrócili na Antar…A teraz ? Nie wolno mi odezwać się do Liz. Może ona nie wie co o niej naprawdę sądzę. Nie wie co mnie zmieniło. A ja nie wiem o niej.
Żyłyśmy obok siebie tak blisko. Żyłyśmy kochając jednego mężczyznę. A on kochał nas obydwie- w innych życiach. Musiałyśmy być podobne. Jesteśmy. Każda z nas ma siłę i ma odwagę.
Ale to nigdy nie zostanie wypowiedziane. To już zawsze pozostanie między słowami.
Lustruję Agenta. FBI- synonim śmierci. I jedno, jedyne pytanie jakie oscyluje mi w głowie : czego oni od nas chcą ? Pociąć na paski, zbadać pod mikroskopem, przesączyć krew,
zamknąć kał w probówkach i potem go destylować ? Co jest z nimi nie tak, co jest nie tak z nami ? Po co ktoś kazał nam żyć między nimi ? Czy zawsze musi być trudniej ?
Najtrudniejsze : czy kochałam ? Jeden obraz : ja, Kyle, Jim . Tak. Kochałam zapach kredensu, który stał w przedpokoju , kochałam znajdować bokserki Kyla pod każdym możliwym meblem, kochałam sposób w jaki mówił Jim- rzeczowo i troskliwie, chłodno i bezpiecznie…Glina, który różnił się od pozostałych. Jest jeszcze Zan…
Zan. Zan. I czemu nic o nim nie wiem ?
Agent, Liz, Tess- Pukając do żelaznych bram.
Dzień Ostateczny.
Agent
Nie wiem co złego zrobiła dziewczyna, która siedzi obok mnie, ale szczerze mówiąc nie wierzę by była kosmitą. Ma brązowe włosy i duże oczy, ale nie jest pięknością. Ma za to sporo dziewczęcego uroku.
Kosmita.
Samo to słowo przestało mnie szokować dziesięć lat temu , z chwilą z którą przekroczyłem próg Wydziału Specjalnego. Aż do teraz byłem pewien , że jestem odporny. Myliłem się.
Nie potrafię powstrzymać się od zastanawiania . A to główna właściwość ludzkiego umysłu. Wolnego umysłu. Jestem zatem wolny. Ale czy wolny od uprzedzeń ?
Kosmici- zielone ludziki wycięte z komiksów. Przerażające potwory z prozy si-fi. A te dziewczyny ? Wiem, jedna –blondynka- zabiła 16 ludzi, wojskowych. Czy ktoś zapytał o powód ? Nie, bo to śmieszne. Seryjnego zabójcy nie pyta się o powód. A kosmitki ?
Mam je dowieść do Waszyngtonu- w stanie nienaruszonym. Jest jednak druga strona medalu- zawsze jest. Otóż w razie gdyby sytuacja wymknęła się radykalnie spod kontroli, mam nacisnąć spust. Czy zdążę ? Co jeśli naprawdę za tymi włosami, gładką, młodą skórą i śmiałych, dziewczęcych oczach kryje się potwór ?
Kto mi to udowodni !
Pusta dziecinada. Zabawa, której finałem...
( Mija godzina. Samochód z nieznanych przyczyn uderza w cysternę z paliwem. Następuje wybuch. Wszyscy giną).
Razamanaz - nierozszyfrowane słowo wymagające wysiłku. Jak miłość, jak nienawiść. Jak kosmita.
Koniec
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Zaraz mnie coś weźmie! Muj szanowny komputer mi tutaj fochy stroi i nie chce wpółpracować Miałam taki ładny długi komentarz i wszystko poszło w diabły Wrrr...
Hotori sępik dziękuje, że coś wreszcie-nareszcie wrzuciłaś Już przestaję byc upierdliwa Bannerka nie widać
Prolog niesamowicie- niesamowity Szkoda, że nie potrafię napisać tego co wtedy, ale cóż jakoś damy radę...
A więc Liz i Tess jakimś dziwnym códem zostały złapane przez FBI i teraz są w drodze do Waszyngtonu? Oj ten Agent może mieć z nimi kłopty... Podoba mi się postać Liz silnej w swym przerażeniu i mimo zagrożenia kalkulującej jakie mają z Tess szanse na uwolnienie się. Zaczęła zupełnie inaczej patrzeć na Tess O lala! Witaj świecie Hotori Te rozpaczliwe sygnały do blondyny by użyła mocy i zupełna "niemoc" ze strony Tess. Troche zaczęłam współczuć i Liz i Tess. Nie znoszą się, kochają jednocześnie tego samego faceta jeśli tak można nazwać nieustanne myślenie Tess, że Max to jej Zan i że się kochali tam na Antar. I kto jest temu winien? Nasedo oczywiście! Poprostu w całe tej histori brakuje jakiegoś ważnego elementu związanego z Liz. Żal mi Tess i Liz tez bo musiała zrezygnować z miłości, a teraz co? Została złapana przez jakiegoś agenta FBI... Gorzej być nie może...
Takie odczucia towarzyszyły mi mniej więcej po przeczytaniu rozmyślń, ale to mnie przeraziło!
Hotori sępik dziękuje, że coś wreszcie-nareszcie wrzuciłaś Już przestaję byc upierdliwa Bannerka nie widać
Prolog niesamowicie- niesamowity Szkoda, że nie potrafię napisać tego co wtedy, ale cóż jakoś damy radę...
A więc Liz i Tess jakimś dziwnym códem zostały złapane przez FBI i teraz są w drodze do Waszyngtonu? Oj ten Agent może mieć z nimi kłopty... Podoba mi się postać Liz silnej w swym przerażeniu i mimo zagrożenia kalkulującej jakie mają z Tess szanse na uwolnienie się. Zaczęła zupełnie inaczej patrzeć na Tess O lala! Witaj świecie Hotori Te rozpaczliwe sygnały do blondyny by użyła mocy i zupełna "niemoc" ze strony Tess. Troche zaczęłam współczuć i Liz i Tess. Nie znoszą się, kochają jednocześnie tego samego faceta jeśli tak można nazwać nieustanne myślenie Tess, że Max to jej Zan i że się kochali tam na Antar. I kto jest temu winien? Nasedo oczywiście! Poprostu w całe tej histori brakuje jakiegoś ważnego elementu związanego z Liz. Żal mi Tess i Liz tez bo musiała zrezygnować z miłości, a teraz co? Została złapana przez jakiegoś agenta FBI... Gorzej być nie może...
Takie odczucia towarzyszyły mi mniej więcej po przeczytaniu rozmyślń, ale to mnie przeraziło!
Czy to jest to co myślę Tess użyła mocy zabjając całą trujkę... Obyś miała dobre wytłuamczenie!( Mija godzina. Samochód z nieznanych przyczyn uderza w cysternę z paliwem. Następuje wybuch. Wszyscy giną).
Tak, tak, widzicie - pojawiły się niemal równocześnie... dwie córki Khivara. Córki tego samego faceta, a jakie różne Jedna różna od drugiej. Żadna nie wiedziała o istnieniu tej drugiej do czasu... do czasu kiedy jedna zaczęła coś podejrzewać. Nie, to nie jest kanwa nowego opowiadania (choć mogło by tak być) tylko samo życie. Nie dziwcie się, ze w niektórych opowiadaniach (niektórych - znaczy moich i Hotori) pewne rzeczy się powielają. Dwa różne światy, a jednak troszeczkę podobne... czasami
Zmykam, bo mnie oskalpują. Zedytuję i napiszę później.
Zmykam, bo mnie oskalpują. Zedytuję i napiszę później.
Athaya- po pierwsze, ja wiem, że mnie czasem ciężko zrozumieć. Ale to nie jest część Rzeki. To jakby...opowiadanie w opowiadaniu. Rozumiecie ?
Nan- dziękuję za wyjaśnienie. Teraz wiecie całą prawdę.
Co do obrazka Wrr... Czemu to nie działa...ach, poczta no tak- serwer chroniony. Zaraz poszukam innego i wkleję od nowa !
Nan- dziękuję za wyjaśnienie. Teraz wiecie całą prawdę.
Co do obrazka Wrr... Czemu to nie działa...ach, poczta no tak- serwer chroniony. Zaraz poszukam innego i wkleję od nowa !
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Ja wiem, że moderzy mnie oskalpują, ale ja się już domagam kolejnej części i to jak najszybciej! Dałaś kawałek i zakończyłaś w taki sposób, że aż mnie skręca z ciekawości co będzie dalej! Wogóle mnie skręca z ciekawości co też ty wymyśliłaś A to, że istnieją podobne do siebie wątki to ty się nie przejmuj. Kiedyś napisałam sama dla siebie opowiadanko gdzie też występwał wątek syn Maxa i córka Khivara... Albo odwrotnie? Yyyy nie pamiętam już Hotori nie bądź taki i daj tę następną część!
Bo znów zacznę cię dręczyć niemiłosiernie
Bo znów zacznę cię dręczyć niemiłosiernie
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 5 guests