T:Those left behind [by DocPaul] Roz. 4
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Rozdział 11
Nie wiem czy muszę wyjaśniać kwestię snu, bo zrobiła to już Nan, ale co tam: Rozdział 10 był rzeczywiście snem, który dzielili Maria i Michael - sny, jak już zaznaczyła Nan, są dość istotną częścią tego opowiadania.
Zmiany charakterów bohaterów w opowiadaniach? Akceptuję, ale nie zawsze i nie wszystkich. Nie znoszę przedstawienia Liz jako ostatniej zdziry, która pluje jadem, na każdą dziewczynę, która zbliży się do Maxa, bo nawet jeśli nigdy za nią nie szalałam i nie dostrzegałam w jej charakterze nic fascynującego to także nigdy w serialu nie zaprezentowała się tak, jak już mówiłam. Liz buntowniczka? To mieliśmy po trochu okazję zobaczyć w trzecim sezonie, ale wizerunek złej dziewczynki nie przetrwał długo. A robienie potwora bez serca z Tess? Dla mnie to już lekko przereklamowane i denerwujące.
Wczoraj dorwałam w internecie szóstą część z książek Melindy (zdziwilam się, że większości faktów z poprzednich części po prostu nie pamiętałam) i stwierdziłam , że i Maria i Michael, których uwielbiam w serialu, są po części beznadziejni w książkach. Maria taka mała niemota, beznadziejnie i nieszczęśliwie zakochana w Michaelu i Michael obściskujący się z Cameron (myślałam, że zwrócę obiad), a potem całujący się z Isabel. Okropność.
Parę razy podkreślałam już, że u Doc właśnie charakterystyczne jest zmienianie charakterów postaci (np. Kyle jako psychopatyczny morderca, Max gej, naprawdę komiczny Rath itp.). Te inne charaktery to główny powód rezygnacji Doc z pisania opowiadań roswellowych (napisała, że nie fair jest to, że 'czytelnicy' czekają na jej fici spodziewając się opowiadania o Roswell i jego bohaterach, a dostają zupełnie innych bohaterów.).
Wiecie, że jeszcze nigdy nie było tyle odpowiedzi pod jednym rozdziałem? Jejku...aż mi się humor polepsza, gdy widzę, że tu zaglądacie
Rozdział 11
„Wiesz gdzie to jest?” Spytała Amy chodząc po małym pomieszczeniu kopalni miedzi.
„Chyba tak. Są doniesienia, że w ostatnich tygodniach wzrosła aktywność w laboratoriach, które zostały zamknięte po pożarze. Nikt ich nie używał.”
Philip podał Jimowi kubek kawy. „Musimy tam pojechać - zgadzam się z Amy. To Maria i Jesse. Nie możemy ich zostawić.”
Jeff zmarszczył brwi. „Bądźmy realistami – mówimy o federalnych. Mamy z nimi wygrać? Jesteśmy tylko grupką biznesmenów...” Spojrzał na Amy. „I kobiet. Nie ma wśród nas żadnych tajnych agentów lub wyszkolonych sił zbrojnych. Nie jesteśmy Stevenem Seagalem.”
„Nic nie szkodzi.” Powiedział Jim. „Steven Seagal też nie jest Stevenem Seagalem.”
Wszyscy się roześmiali.
Nancy Parker, która wyglądała blado i chudo wreszcie się odezwała. Nie czuła się zbyt dobrze odkąd ją wypuścili i po tym wszystkim, co jej zrobili nie miała zamiaru kogokolwiek zostawić w ich rękach.
„Tu chodzi o Marię – znam ją odkąd była dzieckiem i nie możemy jej tam zostawić. Ani jej, ani Jessego. Jeśli to, co słyszeliśmy jest prawdą nasze dzieci wykiwały agentów FBI, innych kosmitów i były w stanie ukryć prawdę przed Jimem przez rok. My jesteśmy dorośli, stać nas na więcej.”
Amy spojrzała na Nancy z wdzięcznością – jej słowa nie zmieniły jej stosunku do Liz, ale trochę pomogły. Wszystko pomagało.
„Masz rację. Radzili sobie. Ich jedyną przewagą były kosmiczne moce, które pomagały i pomysłowe plany – Maria była jednym z głównych prowokatorów. Zawsze potrafiła coś wymyślić.” Jim uśmiechnął się do Amy. Maria była typem wojowniczki. Wszyscy musieli wierzyć, że po trzech tygodniach Maria i Jesse jeszcze się nie poddali.
Amy klasnęła w dłonie – wreszcie gadali z sensem. „Więc jak się dostaniemy do środka?”
„Chyba będę w stanie zdobyć plany pomieszczeń laboratorium. Powinny być w aktach publicznych razem z firmami budowlanymi i architektonicznymi, które wnosiły podanie o pozwolenie na budowę.” Powiedział Philip, a Diane pokiwała głową z uznaniem – w tym mogła mu pomóc. Na okrągło sprawdzano plany budynków publicznych, aby uzyskać pozwolenie na ich odnowienie.
Jeff popatrzył na całą grupę. „ Ale jak ominiemy zabezpieczenia? To nie jest sklepik wielobranżowy – zresztą sami widzieliśmy jak ‘dobrze’ wtedy poszło Maxowi i Liz.”
Valenti wyciągnął z kieszeni kartę dostępu. „Nie wiem czy zadziała, ale kiedy pracowałem jako ochroniarz Meta-Chem’u miałem dostęp do wszystkich laboratoriów. Mogli nie zmienić kodu zabezpieczeń skoro nikt nie używa spalonej części.”
Amy obleciała wzrokiem innych. „Dobra, więc zdecydowane. Chcę odzyskać córkę – ją i Jessego. Jedziemy.”
Diane przytaknęła. „Jedziemy.”
Jeff spojrzał na żonę, która pokiwała głową. „Jedziemy.”
Philip uderzył Jima w ramię. „Szkoda, że twoje moce jeszcze się nie ujawniły, chociaż gdyby tak się stało nigdy by cię nie wypuścili – musielibyśmy ratować także ciebie.”
„Wydostałbym się stamtąd. Więc postanowione – jedziemy, gdy tylko zbierzemy plany i wszystko dokładnie obmyślimy. Żadnych błędów – nie mamy kosmity, który wyleczy rannego. Mamy jedną, jedyną szansę. Jeśli ich przeniosą – to koniec.”
Philip przytaknął. „To nasza próba.”
CDN
Zmiany charakterów bohaterów w opowiadaniach? Akceptuję, ale nie zawsze i nie wszystkich. Nie znoszę przedstawienia Liz jako ostatniej zdziry, która pluje jadem, na każdą dziewczynę, która zbliży się do Maxa, bo nawet jeśli nigdy za nią nie szalałam i nie dostrzegałam w jej charakterze nic fascynującego to także nigdy w serialu nie zaprezentowała się tak, jak już mówiłam. Liz buntowniczka? To mieliśmy po trochu okazję zobaczyć w trzecim sezonie, ale wizerunek złej dziewczynki nie przetrwał długo. A robienie potwora bez serca z Tess? Dla mnie to już lekko przereklamowane i denerwujące.
Wczoraj dorwałam w internecie szóstą część z książek Melindy (zdziwilam się, że większości faktów z poprzednich części po prostu nie pamiętałam) i stwierdziłam , że i Maria i Michael, których uwielbiam w serialu, są po części beznadziejni w książkach. Maria taka mała niemota, beznadziejnie i nieszczęśliwie zakochana w Michaelu i Michael obściskujący się z Cameron (myślałam, że zwrócę obiad), a potem całujący się z Isabel. Okropność.
Parę razy podkreślałam już, że u Doc właśnie charakterystyczne jest zmienianie charakterów postaci (np. Kyle jako psychopatyczny morderca, Max gej, naprawdę komiczny Rath itp.). Te inne charaktery to główny powód rezygnacji Doc z pisania opowiadań roswellowych (napisała, że nie fair jest to, że 'czytelnicy' czekają na jej fici spodziewając się opowiadania o Roswell i jego bohaterach, a dostają zupełnie innych bohaterów.).
Wiecie, że jeszcze nigdy nie było tyle odpowiedzi pod jednym rozdziałem? Jejku...aż mi się humor polepsza, gdy widzę, że tu zaglądacie
Rozdział 11
„Wiesz gdzie to jest?” Spytała Amy chodząc po małym pomieszczeniu kopalni miedzi.
„Chyba tak. Są doniesienia, że w ostatnich tygodniach wzrosła aktywność w laboratoriach, które zostały zamknięte po pożarze. Nikt ich nie używał.”
Philip podał Jimowi kubek kawy. „Musimy tam pojechać - zgadzam się z Amy. To Maria i Jesse. Nie możemy ich zostawić.”
Jeff zmarszczył brwi. „Bądźmy realistami – mówimy o federalnych. Mamy z nimi wygrać? Jesteśmy tylko grupką biznesmenów...” Spojrzał na Amy. „I kobiet. Nie ma wśród nas żadnych tajnych agentów lub wyszkolonych sił zbrojnych. Nie jesteśmy Stevenem Seagalem.”
„Nic nie szkodzi.” Powiedział Jim. „Steven Seagal też nie jest Stevenem Seagalem.”
Wszyscy się roześmiali.
Nancy Parker, która wyglądała blado i chudo wreszcie się odezwała. Nie czuła się zbyt dobrze odkąd ją wypuścili i po tym wszystkim, co jej zrobili nie miała zamiaru kogokolwiek zostawić w ich rękach.
„Tu chodzi o Marię – znam ją odkąd była dzieckiem i nie możemy jej tam zostawić. Ani jej, ani Jessego. Jeśli to, co słyszeliśmy jest prawdą nasze dzieci wykiwały agentów FBI, innych kosmitów i były w stanie ukryć prawdę przed Jimem przez rok. My jesteśmy dorośli, stać nas na więcej.”
Amy spojrzała na Nancy z wdzięcznością – jej słowa nie zmieniły jej stosunku do Liz, ale trochę pomogły. Wszystko pomagało.
„Masz rację. Radzili sobie. Ich jedyną przewagą były kosmiczne moce, które pomagały i pomysłowe plany – Maria była jednym z głównych prowokatorów. Zawsze potrafiła coś wymyślić.” Jim uśmiechnął się do Amy. Maria była typem wojowniczki. Wszyscy musieli wierzyć, że po trzech tygodniach Maria i Jesse jeszcze się nie poddali.
Amy klasnęła w dłonie – wreszcie gadali z sensem. „Więc jak się dostaniemy do środka?”
„Chyba będę w stanie zdobyć plany pomieszczeń laboratorium. Powinny być w aktach publicznych razem z firmami budowlanymi i architektonicznymi, które wnosiły podanie o pozwolenie na budowę.” Powiedział Philip, a Diane pokiwała głową z uznaniem – w tym mogła mu pomóc. Na okrągło sprawdzano plany budynków publicznych, aby uzyskać pozwolenie na ich odnowienie.
Jeff popatrzył na całą grupę. „ Ale jak ominiemy zabezpieczenia? To nie jest sklepik wielobranżowy – zresztą sami widzieliśmy jak ‘dobrze’ wtedy poszło Maxowi i Liz.”
Valenti wyciągnął z kieszeni kartę dostępu. „Nie wiem czy zadziała, ale kiedy pracowałem jako ochroniarz Meta-Chem’u miałem dostęp do wszystkich laboratoriów. Mogli nie zmienić kodu zabezpieczeń skoro nikt nie używa spalonej części.”
Amy obleciała wzrokiem innych. „Dobra, więc zdecydowane. Chcę odzyskać córkę – ją i Jessego. Jedziemy.”
Diane przytaknęła. „Jedziemy.”
Jeff spojrzał na żonę, która pokiwała głową. „Jedziemy.”
Philip uderzył Jima w ramię. „Szkoda, że twoje moce jeszcze się nie ujawniły, chociaż gdyby tak się stało nigdy by cię nie wypuścili – musielibyśmy ratować także ciebie.”
„Wydostałbym się stamtąd. Więc postanowione – jedziemy, gdy tylko zbierzemy plany i wszystko dokładnie obmyślimy. Żadnych błędów – nie mamy kosmity, który wyleczy rannego. Mamy jedną, jedyną szansę. Jeśli ich przeniosą – to koniec.”
Philip przytaknął. „To nasza próba.”
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Trochę późno, ale ... wybaczysz mi Cicha, prawda?
Nie przepadałam za serialową Marią - wg mnie była za bardzo zakręcona, mało realna (zrobili z niej blond idotkę wąchającą nie-wiadomo-co). W tym opowiadaniu jest zupełnie inna. Mimo bardzo ciężkiej sytuacji radzi sobie całkiem dobrze, nie wpada w histerię, i mimo swoich kłopotów potrafi pomyśleć o innych. Postać Michaela też jest niczego sobie. Natomiast nie zmieniam zdania co do jednego - nie podobał mi się i dalej nie podoba stosunek Doc do Liz i Maxa. Przedstawia ich wyjątkowo paskudnie. Ale cóż ma do tego prawo - w końcu to Jej opowiadanie (a ja to i tak przeżyję).
Dzięki za kolejną przetłumaczoną część i życzę miłej pracy nad kolejnymi.
Nie przepadałam za serialową Marią - wg mnie była za bardzo zakręcona, mało realna (zrobili z niej blond idotkę wąchającą nie-wiadomo-co). W tym opowiadaniu jest zupełnie inna. Mimo bardzo ciężkiej sytuacji radzi sobie całkiem dobrze, nie wpada w histerię, i mimo swoich kłopotów potrafi pomyśleć o innych. Postać Michaela też jest niczego sobie. Natomiast nie zmieniam zdania co do jednego - nie podobał mi się i dalej nie podoba stosunek Doc do Liz i Maxa. Przedstawia ich wyjątkowo paskudnie. Ale cóż ma do tego prawo - w końcu to Jej opowiadanie (a ja to i tak przeżyję).
Dzięki za kolejną przetłumaczoną część i życzę miłej pracy nad kolejnymi.
"This is Liz Parker. Sunshines are coming from her ass" Lizziett jak zwykle trawiasz w sedno Uwielbiam czytać twoje absolutnie błyskotliwe uwagi (tak , już do końca życia będę miała przed oczami to porównanie Max ma akurat tyle wspólnego z Grekiem co ja). I faktycznie- to z pewnością telepatia Czuję tak samo i wiedziałam, że podzielicie moją opinię.
Zdzirowata Liz to zdecydowanie jakaś gigantyczna pomyłka, podobnie jak idealna Liz. Tym bardziej z sentymentem wspominam Liz Mel i ciepło patrzę na Liz Nan Chociaż przecież tak samo jest właściwie u Graaliona , którego twórczość zdecydowanie wyróżnia się stylem - on wydaje mi się nikogo nie faworyzuje w ogóle, po prostu patrzy z dystansem na wszystkich bohaterów. I chwała mu za to.
Hmm...tak mnie jeszcze naszło żeby samej się ustosunkować do omawianego wątku , zanalizować moje zdanie na temat kreacji postaci...Wlaściwie ja do końca nigdy nie mogłam zaprezentować tu swojej prozy, wstawiałam tylko te początkowe , krotkie ficki tzw. perełki . Jak wiecie niestety miałam przerwę w życiorysie i dlatego tak się działo...Ale teraz kiedy wciąż jestem na etapie tworzenia wiem, że jednoznacznie sprecyzowałam swoje stanowisko.
Otóż ja lubię tę Liz Parker, która jest prawdziwa. To nie żadna piękność, tylko dziewczyna pełna wdzięku, o szerokim, szczerym uśmiechu, o delikatnym spojrzeniu, ale jednocześnie dziewczyna, która pomimo obcowania z kosmitami, pomimo zmagania się z wielką, romantyczną miłością- które to cechy czasem czynią uczucie wyjątkowo mało komfortowym - realizuje swoje normalne, codzienne życie...Pracuje w restauracji, wysłuchuje wyjątkowo gadatliwej Marii , z zapełem siada do biologicznych książek, bywa, że musi się wyżyć i na kogoś powrzeszczeć albo też zapalić papierosa jak u Nan. I to jest właśnie ta Liz- Liz , którą obecnie stwarzam, ale wciąż jest tamtą dziewczyną, która została postrzelona we wrześniowy ranek w Crashdown. Owszem Tajemnica ją odmieniła, a nie zniszczyła. Czy też jak życzą sobie x-tremaer - przerobiła na wredną , pustą dziewuchę odzianą w jakieś skóry , z których wylewa się goły brzuch. Zresztą niech sobie nosi co chce...
Co do Tess- od zawsze ją lubiłam, chociaż bywało że bardzo mnie wkurzała. Ale kto pamięta niektóre moje perełki ten wie, że zawsze usiłowalam ją tłumaczyć, zrozumieć...Bo dla mnie to była postać , którą w serialu chyba najbardziej skopano. Mogła być bardzo bogata w cechy- różnorodne, a nie schematyczne ( no i potem ludzie się nad nią pastwili) -w końcu jako jedyna posiadała wyrazne wspomnienia z Anataru. A tu- nic, guzik. Trudno. Odbiję sobie u siebie
Ech Cicha- część skomentuję potem, bo jak widzisz emocje sięgnęły zenitu i musiałam się wyżyć
Zdzirowata Liz to zdecydowanie jakaś gigantyczna pomyłka, podobnie jak idealna Liz. Tym bardziej z sentymentem wspominam Liz Mel i ciepło patrzę na Liz Nan Chociaż przecież tak samo jest właściwie u Graaliona , którego twórczość zdecydowanie wyróżnia się stylem - on wydaje mi się nikogo nie faworyzuje w ogóle, po prostu patrzy z dystansem na wszystkich bohaterów. I chwała mu za to.
Hmm...tak mnie jeszcze naszło żeby samej się ustosunkować do omawianego wątku , zanalizować moje zdanie na temat kreacji postaci...Wlaściwie ja do końca nigdy nie mogłam zaprezentować tu swojej prozy, wstawiałam tylko te początkowe , krotkie ficki tzw. perełki . Jak wiecie niestety miałam przerwę w życiorysie i dlatego tak się działo...Ale teraz kiedy wciąż jestem na etapie tworzenia wiem, że jednoznacznie sprecyzowałam swoje stanowisko.
Otóż ja lubię tę Liz Parker, która jest prawdziwa. To nie żadna piękność, tylko dziewczyna pełna wdzięku, o szerokim, szczerym uśmiechu, o delikatnym spojrzeniu, ale jednocześnie dziewczyna, która pomimo obcowania z kosmitami, pomimo zmagania się z wielką, romantyczną miłością- które to cechy czasem czynią uczucie wyjątkowo mało komfortowym - realizuje swoje normalne, codzienne życie...Pracuje w restauracji, wysłuchuje wyjątkowo gadatliwej Marii , z zapełem siada do biologicznych książek, bywa, że musi się wyżyć i na kogoś powrzeszczeć albo też zapalić papierosa jak u Nan. I to jest właśnie ta Liz- Liz , którą obecnie stwarzam, ale wciąż jest tamtą dziewczyną, która została postrzelona we wrześniowy ranek w Crashdown. Owszem Tajemnica ją odmieniła, a nie zniszczyła. Czy też jak życzą sobie x-tremaer - przerobiła na wredną , pustą dziewuchę odzianą w jakieś skóry , z których wylewa się goły brzuch. Zresztą niech sobie nosi co chce...
Co do Tess- od zawsze ją lubiłam, chociaż bywało że bardzo mnie wkurzała. Ale kto pamięta niektóre moje perełki ten wie, że zawsze usiłowalam ją tłumaczyć, zrozumieć...Bo dla mnie to była postać , którą w serialu chyba najbardziej skopano. Mogła być bardzo bogata w cechy- różnorodne, a nie schematyczne ( no i potem ludzie się nad nią pastwili) -w końcu jako jedyna posiadała wyrazne wspomnienia z Anataru. A tu- nic, guzik. Trudno. Odbiję sobie u siebie
Ech Cicha- część skomentuję potem, bo jak widzisz emocje sięgnęły zenitu i musiałam się wyżyć
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Skoro tak czekasz na komentarze nasza droga Tłumaczko, to proszę
Częsci są rzeczywiście wyjątkowo krótkie. Jak błyski. Trudno mi komentowac je za każdym razem, bo czasem nie wiem, co myśleć, mam wrażenie urwanego wątku, zdania przerwanego w połowie. W tej chwili np. zastanawiam się gdzie jest Michael. Może coś przeoczyłam, ale dlaczego on nie szuka Marii razem z dorosłymi? Dalczego zniknął? Przecież byłby bardzo pomocny. No i zwróciłam uwagę na jeszcze inną rzecz - pomiędzy rodzicami pojawiają się bardzo podbne animozje, jak pomiędzy ich dziećmi Chcą i musza działać razem, mają wspólny cel, ale jednak każdemu w głowie szaleją inne myśli i pobudki...
Częsci są rzeczywiście wyjątkowo krótkie. Jak błyski. Trudno mi komentowac je za każdym razem, bo czasem nie wiem, co myśleć, mam wrażenie urwanego wątku, zdania przerwanego w połowie. W tej chwili np. zastanawiam się gdzie jest Michael. Może coś przeoczyłam, ale dlaczego on nie szuka Marii razem z dorosłymi? Dalczego zniknął? Przecież byłby bardzo pomocny. No i zwróciłam uwagę na jeszcze inną rzecz - pomiędzy rodzicami pojawiają się bardzo podbne animozje, jak pomiędzy ich dziećmi Chcą i musza działać razem, mają wspólny cel, ale jednak każdemu w głowie szaleją inne myśli i pobudki...
Ach Tess Harding...never endidng story. Pamiętam czasy gdy niemal każda dyskusja na roswell.pl przeradzała się w dyskusję na jej temat (prym wiódł niezawodny Kwiat W.). Z tego co pamiętam na zagranicznych forach od czasu do czasu ktoś odważył się powiedzieć coś na temat potencjału jaki niosła za sobą jej postać i jak bardzo była skomplikowana...zanim oczywiście nie pojawiła się tam brygada Dreamers/Applesaucers i osobnik ów został zrównany z glebą a cała reszta surowo napomniana że Tess to k..., Isabel jest nudna, a najbardziej fascynującą i głęboką i złożoną postacią była i na wieki pozostanie Liz Parker.
Hm. Moim zdaniem Tess MIAŁA szansę być najbardziej fascynującą postacią w serialu, wystarczy spojrzeć na opowiadania typu "GAW" RosDeidre albo "Where we were before" Ashton ( Hotori naprawdę ci polecam! Nie należy do tych kobylastych ale napewno do tych najbardziej fascynujących i zlożonych i jestem ciekawa co sądzisz o postaciach panny Parker i Harding w tej historii). Jej związek z Kylem był jednym z kilku nielicznych jasnych punktów 2 serii. Miała cięty język, charakterek z pieprzem, osobowość łączącą w sobie pewną bezlitosność z ukrytą wrażliwością. Wszystko to oczywiście runęło wraz z odcinkiem "CYN" i śmiercią Alexa. Nie ja nie znajdują dla tego ŻADNEGO usprawiedliwienia, a postać Tess z małej cyniczki rozdartej pomiędzy ludzką a obcą stroną swojej natury zmieniła się w małą, żałosną morderczynię bez odrobiny sumienia. Płaską, znienawidzoną postać.
Wracając do Liz- no właśnie...zamienianie jej w kopiącą tyłki cyniczną, wiecznie napaloną sukę powtarzającą wkółko "Moje serce rozpadło się na tysiąc kawałków"/"Max Evans zniszczył moje życie"/ "Moja matka mnie nie kocha"/ "DeLuca mnie nie rozumie"/"cierpię straszliwie" najpierw mnie dziwiło, potem drażniło a teraz wywołuje już wyłącznie szczere rozbawienie. Czy autorzy tego typu historii naprawdę uważają że taka postać jest sympatyczna? Interesująca? Zabawna? Złożona?
I bynajmniej nigdy nie byłam fanką 3- sezonowej Liz jako wycieraczki do butów Maxa a "Changes" to jedyny odcinek 3 sezonu który naprawdę mi się podobał o obraz Liz spoglądającej na umykający krajobraz przez okno autobusu zapamiętam sobie na zawsze. Tylko że dla mnie niezależność to nie egoizm, wypinanie sie na innych i bunt na poziomie 1 klasy gimnazjum.
Hm. Moim zdaniem Tess MIAŁA szansę być najbardziej fascynującą postacią w serialu, wystarczy spojrzeć na opowiadania typu "GAW" RosDeidre albo "Where we were before" Ashton ( Hotori naprawdę ci polecam! Nie należy do tych kobylastych ale napewno do tych najbardziej fascynujących i zlożonych i jestem ciekawa co sądzisz o postaciach panny Parker i Harding w tej historii). Jej związek z Kylem był jednym z kilku nielicznych jasnych punktów 2 serii. Miała cięty język, charakterek z pieprzem, osobowość łączącą w sobie pewną bezlitosność z ukrytą wrażliwością. Wszystko to oczywiście runęło wraz z odcinkiem "CYN" i śmiercią Alexa. Nie ja nie znajdują dla tego ŻADNEGO usprawiedliwienia, a postać Tess z małej cyniczki rozdartej pomiędzy ludzką a obcą stroną swojej natury zmieniła się w małą, żałosną morderczynię bez odrobiny sumienia. Płaską, znienawidzoną postać.
Wracając do Liz- no właśnie...zamienianie jej w kopiącą tyłki cyniczną, wiecznie napaloną sukę powtarzającą wkółko "Moje serce rozpadło się na tysiąc kawałków"/"Max Evans zniszczył moje życie"/ "Moja matka mnie nie kocha"/ "DeLuca mnie nie rozumie"/"cierpię straszliwie" najpierw mnie dziwiło, potem drażniło a teraz wywołuje już wyłącznie szczere rozbawienie. Czy autorzy tego typu historii naprawdę uważają że taka postać jest sympatyczna? Interesująca? Zabawna? Złożona?
I bynajmniej nigdy nie byłam fanką 3- sezonowej Liz jako wycieraczki do butów Maxa a "Changes" to jedyny odcinek 3 sezonu który naprawdę mi się podobał o obraz Liz spoglądającej na umykający krajobraz przez okno autobusu zapamiętam sobie na zawsze. Tylko że dla mnie niezależność to nie egoizm, wypinanie sie na innych i bunt na poziomie 1 klasy gimnazjum.
Tak...Tess to była postać ze zdecydowanie największym potencjałem i dobrze, że w opowiadaniach jest on wykorzystywany; chociaż ona nie jest moją ulubioną bohaterką płci żeńskiej, ponieważ ja zwyczajnie takowej nie posiadam, raczej lubię wszystkie panie...
Lizziett- co do GAW - no nie musisz mi polecać , ja o tym dużo wiedzialam już wczęśniej, a poza tym to już zaczęłam czytać i to dzięki Eli , która jakiś czas temu przesłała mi do skrzynki to co miała, na moją prośbę. Mam bowiem teraz fazę uzupełniania zaległości , i czynię to w miarę systematycznie. Także na pewno skomentuję, tyle , ze całościowo, bo gdybym chciała rozdzial po rozdziale to by mi życia nie starczyło Poza tym muszę się jeszcze jakoś wdrożyć, bo ostatnio nic tylko gdzieś latam (wypłynęła sprawa tomiku) , a stos wydrukowanych, niedoczytanych ficków leży Dodam jeszcze a propos, że uwielbiam Roseidre za Antarską Serię, więc siłą rzeczy musiałam się wziąć za GAW.
Jeśli idzie o inne zagranicznie to owszem- czytuję, nawet jeśli wpadam na RF sporadycznie. Ostatnio żywo pokochałam Son Series autorstwa Karen Szalenie przypadła mi do gustu niezapomniana kwestia jaką skierowała niepokorna córka Michaela do Natana - to chyba leciało jakoś tak : Chcesz do tego ser ?(...)A mój numer telefonu ? Piękne. A w ogóle to większość tych opowieści zazwyczaj akurat pokrywa się z jakimiś moimi -hmm- wymysłami. Na przykład kiedy pierwszy raz zobaczyłam EOTS Karen(bo nie zaczęłam czytać od początku ) to już w zamyśle mialam szkic mojego TRTI (Rzeki Życia) i miał tam występować syn M&M -Natan I tu patrzę-Natan aka Zan , dziecko Tess i Maxa. Drobna zbieżność, a jednak to miłe i tym bardziej zaczęłam czytać.
Cicha- a ty nas zaraz zabijesz, że ci temat rozwalamy
P.S. Taa, Liz która za najlepszą zabawę uważa prowokowanie Aleca w dyskotece , a potem beczy, że on to czy tamto, a w przerwach jeszcze pastwi się nad Maxem i biadoli jak to ona jest rozbita, pęknięta, zmielona i nie wiem co jeszcze...
Lizziett- co do GAW - no nie musisz mi polecać , ja o tym dużo wiedzialam już wczęśniej, a poza tym to już zaczęłam czytać i to dzięki Eli , która jakiś czas temu przesłała mi do skrzynki to co miała, na moją prośbę. Mam bowiem teraz fazę uzupełniania zaległości , i czynię to w miarę systematycznie. Także na pewno skomentuję, tyle , ze całościowo, bo gdybym chciała rozdzial po rozdziale to by mi życia nie starczyło Poza tym muszę się jeszcze jakoś wdrożyć, bo ostatnio nic tylko gdzieś latam (wypłynęła sprawa tomiku) , a stos wydrukowanych, niedoczytanych ficków leży Dodam jeszcze a propos, że uwielbiam Roseidre za Antarską Serię, więc siłą rzeczy musiałam się wziąć za GAW.
Jeśli idzie o inne zagranicznie to owszem- czytuję, nawet jeśli wpadam na RF sporadycznie. Ostatnio żywo pokochałam Son Series autorstwa Karen Szalenie przypadła mi do gustu niezapomniana kwestia jaką skierowała niepokorna córka Michaela do Natana - to chyba leciało jakoś tak : Chcesz do tego ser ?(...)A mój numer telefonu ? Piękne. A w ogóle to większość tych opowieści zazwyczaj akurat pokrywa się z jakimiś moimi -hmm- wymysłami. Na przykład kiedy pierwszy raz zobaczyłam EOTS Karen(bo nie zaczęłam czytać od początku ) to już w zamyśle mialam szkic mojego TRTI (Rzeki Życia) i miał tam występować syn M&M -Natan I tu patrzę-Natan aka Zan , dziecko Tess i Maxa. Drobna zbieżność, a jednak to miłe i tym bardziej zaczęłam czytać.
Cicha- a ty nas zaraz zabijesz, że ci temat rozwalamy
P.S. Taa, Liz która za najlepszą zabawę uważa prowokowanie Aleca w dyskotece , a potem beczy, że on to czy tamto, a w przerwach jeszcze pastwi się nad Maxem i biadoli jak to ona jest rozbita, pęknięta, zmielona i nie wiem co jeszcze...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Tak jak to już chyba caroleen wcześniej zauważyła, mamy dalszy ciąg zabawy kochanych rodziców w konspirację. Nie ma czemu się dziwić, przecież chcą uwolnić swoje dzieci, w sumie dziecko - Marię i oczywiście Jesse'go. Szkoda tylko, że są między nimi pewne zgrzyty, nieporozumienia i napięcia powstałe wskutek skrywanych żalów. Mam nadzieję, że to jednak przezwyciężą, złączeni wspólnym celem.
Wiesz caroleen, rzeczywiście bardzooo przypominają w zachowaniu swoje dzieci. Jak to się mówi niedaleko pada jabłko od jabłoni. A może to przez tą napiętą sytuację i niewiedzę co z Marią, Jesse, a także pozostałymi. Napięcie ma zawsze duży wpływ na ludzi.
Wiesz caroleen, rzeczywiście bardzooo przypominają w zachowaniu swoje dzieci. Jak to się mówi niedaleko pada jabłko od jabłoni. A może to przez tą napiętą sytuację i niewiedzę co z Marią, Jesse, a także pozostałymi. Napięcie ma zawsze duży wpływ na ludzi.
Maleństwo
Swego czasu dla nie-rozbijania tematów z tłumaczeniami powstała czytelnia... Ale co tam. Znowu kwestia Tess Harding. Zwizytowałam dziś RF (nie nowość), a raczej dział UC (tym bardziej nie nowość). I wpadło mi w oko pewne opowiadanie - Analecta. Piszę tu o tym specjalnie. Michael/Tess. W końcu ktoś na RF odważył się powiedzieć, że Tess też mogła coś czuć po tym całym Destiny (co za odkrycie!!!) i że być może Max Evans wcale nie był świętoszkiem (no dobra, nie czepiam się), a Michael postanawia odegrać dobrego kumpla. Oczom nie wierzyłam - coś takiego nawet w dziale UC? Nawet zostawiłam komentarz (na ogół mi się nie chce). A, Cicha - teraz coś dla nas - Kath7 już od dawna zapowiada opowiadanie Alex/Tess - Love in Unexpected Places. O Liz mi nie mówić. Stop. O Alecu też (z szacunkiem dla jego miłośniczek, rzecz jasna). Stop. O Maxie też zresztą mi nie mówić, zaczynam mieć dość jego ciągłego biadolenia i mazania się na zmianę z rzucaniem się na Liz jak ostatni jaskiniowiec. Mdli mnie, takie rzeczy można czytać tylko w towarzystwie wyjątkowo ostrych rzodkiewek, papryki chili i kiszonej kapusty żeby zabić słodycz. A sunshine zapiszę sobie na biurku, w zbiorku błyskotliwych uwag.
Hm, ilość rzeczy, które zaplanowałam na wakacje drastycznie rośnie i dwa miesiące z całą pewnością mi nie wystarczą. Póki co co do części - ha... ha... no zacięłam się... ok, zebrałam się w sobie. Już jestem (względnie normalna).
Caroleen - Michaela nie ma, bo... nie ma, plącze się gapiąc się na mdlących Maxa i Liz. Ale po tym opowiadaniu Doc otworzyła mi oczy na możliwości, zupełnie nie wykorzystane w serialu, a przecież to taka cudowna i zachwycająca możliwość... za bardzo się zapędziłam, to tak na sam koniec, tego.
Tak, tu Maria jest naprawdę zupełnie inna niż w serialu - znacznie, znacznie bardziej poważna, ale w gruncie rzeczy - ja bym się dopiero zdziwiła, gdyby pozostała taka sama.
Co innego mogli zrobić ci, którzy pozostali w Roswell? Nie mieli kompletnie żadnego doświadczenia w konspiracji, ale... jak na razie dobrze im idzie. W końcu już tylko to im zostało. Eh...
Hm, ilość rzeczy, które zaplanowałam na wakacje drastycznie rośnie i dwa miesiące z całą pewnością mi nie wystarczą. Póki co co do części - ha... ha... no zacięłam się... ok, zebrałam się w sobie. Już jestem (względnie normalna).
Caroleen - Michaela nie ma, bo... nie ma, plącze się gapiąc się na mdlących Maxa i Liz. Ale po tym opowiadaniu Doc otworzyła mi oczy na możliwości, zupełnie nie wykorzystane w serialu, a przecież to taka cudowna i zachwycająca możliwość... za bardzo się zapędziłam, to tak na sam koniec, tego.
Tak, tu Maria jest naprawdę zupełnie inna niż w serialu - znacznie, znacznie bardziej poważna, ale w gruncie rzeczy - ja bym się dopiero zdziwiła, gdyby pozostała taka sama.
Co innego mogli zrobić ci, którzy pozostali w Roswell? Nie mieli kompletnie żadnego doświadczenia w konspiracji, ale... jak na razie dobrze im idzie. W końcu już tylko to im zostało. Eh...
I właśnie dla tej doc'owej Mari czytam jej opowieści. Wspaniale rozbudowuwuje jej postać, tworząc niezapomniany charakter. I jak inne postacie tej autorki raz przypadają mi do gustu raz nie, to za Marię mogę Doc ozłocić.
A rodzice - w niewielu historiach jest poruszony ten wątek i dodatkowo tak rozbudowany. Czy to się podoba czy nie, to inna sprawa, ale uważam, że warto spojrzeć na roswellowską historię z innego punktu widzenia - zagubionych rozdziców, którzy wszystko mogą zrobić dla swoich dzieci.
A rodzice - w niewielu historiach jest poruszony ten wątek i dodatkowo tak rozbudowany. Czy to się podoba czy nie, to inna sprawa, ale uważam, że warto spojrzeć na roswellowską historię z innego punktu widzenia - zagubionych rozdziców, którzy wszystko mogą zrobić dla swoich dzieci.
Nan, nie mogłam zrozumieć Twojej odpowiedzi co do Michaela i musiałam jednak trochę się cofnąć w opowiadaniu
Pytałam o obecność Michaela, bo jakoś uciekło mi z głowy, że teraz mamy do czynienia ze wspomnieniami, wydarzeniami z przeszłości W teraźniejszości rzeczywiście Guerin jest na miejscu i rodzice opowiadają mu o tym, co się wydarzyło...
Te skoki w czasie mnie kiedyś wykończą
Rodzice, hm... Wydają się być tacy bezbronni, mimo swojego wieku i doświadczenia. Poszerzając zasięg tytułu opowiadania, oni też zostali gdzieś z tyłu, bez informacji, bez pożegnania, bez nadziei i w niewiedzy. Jak teraz się nad tym zastanawiam, to Doc bardzo okrutnie potraktowała kosmitów, czyniąc z ich ucieczki swawolny i egoistyczny wybór, świadomą i chętną rezygnację z bliskich dotąd ludzi, których późniejszy los zdaje się nie mieć dla hybryd znaczenia. To nie jest całkiem sprawiedliwe. Zauważyłam, że Doc czasem dla własnych potrzeb dokonuje znacznych nadinterpreztacji. Ciekawe, że w jej opowiadaniu kosmici (plus Liz i Kyle) to świnie, a jedynym z tej gromadki, który ma rozum i serce jest Michael. Oczywiście w tej klasyfikacji pomijam Marię- z wiadomych względów Ale może to tylko moje wrażenie...
Pytałam o obecność Michaela, bo jakoś uciekło mi z głowy, że teraz mamy do czynienia ze wspomnieniami, wydarzeniami z przeszłości W teraźniejszości rzeczywiście Guerin jest na miejscu i rodzice opowiadają mu o tym, co się wydarzyło...
Te skoki w czasie mnie kiedyś wykończą
Rodzice, hm... Wydają się być tacy bezbronni, mimo swojego wieku i doświadczenia. Poszerzając zasięg tytułu opowiadania, oni też zostali gdzieś z tyłu, bez informacji, bez pożegnania, bez nadziei i w niewiedzy. Jak teraz się nad tym zastanawiam, to Doc bardzo okrutnie potraktowała kosmitów, czyniąc z ich ucieczki swawolny i egoistyczny wybór, świadomą i chętną rezygnację z bliskich dotąd ludzi, których późniejszy los zdaje się nie mieć dla hybryd znaczenia. To nie jest całkiem sprawiedliwe. Zauważyłam, że Doc czasem dla własnych potrzeb dokonuje znacznych nadinterpreztacji. Ciekawe, że w jej opowiadaniu kosmici (plus Liz i Kyle) to świnie, a jedynym z tej gromadki, który ma rozum i serce jest Michael. Oczywiście w tej klasyfikacji pomijam Marię- z wiadomych względów Ale może to tylko moje wrażenie...
Nan co konkretnie miałaś na myśli z tym ''dużo rzeczy sobie zaplanowałam '' ? Czyżby sequel do JH ?
I jeszcze jedno- wielokrotnie gadałyśmy już o metamorfozach fanów ale ja chyba jeszcze wciąż chcę coś wiedzieć a propos twojej, kotek...Ja rozumiem, że Liz i Max moga zemdlić (no, w końcu nie bylam dremaer) , tylko że przecież nie wszędzie (chwała Bogu) tak jest...ekhm...w związku z tym Nanuś , taka mała rada na przyszłość -nie popadaj ze skrajności ...w skrajność, okey ? Bo doszłam ostatnio do wniosku - po przejrzeniu twoich pierwszych opowiadań- że całkowite twoje przeście na Ground Zero, Rebels itp. to by była -hmmm- dziwna sytuacja
I jeszcze jedno- wielokrotnie gadałyśmy już o metamorfozach fanów ale ja chyba jeszcze wciąż chcę coś wiedzieć a propos twojej, kotek...Ja rozumiem, że Liz i Max moga zemdlić (no, w końcu nie bylam dremaer) , tylko że przecież nie wszędzie (chwała Bogu) tak jest...ekhm...w związku z tym Nanuś , taka mała rada na przyszłość -nie popadaj ze skrajności ...w skrajność, okey ? Bo doszłam ostatnio do wniosku - po przejrzeniu twoich pierwszych opowiadań- że całkowite twoje przeście na Ground Zero, Rebels itp. to by była -hmmm- dziwna sytuacja
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Rozdział 12
Tym razem bez większego komentarza, bo zaczynam ze stwierdzenia 'Nie lubię poniedziałków' przenosić się na 'Nie lubię piątków'.
Ale wszystkim dziękuję za komentarze (Zarówno w imieniu swoim jak i Doc.)
Rozdział 12
„Jaki jest stan Ramireza?”
„Kiepski. Zrobiono mu serię prześwietleń.”
„Skutki?”
Lekarz spojrzał na swoich współpracowników. „Takie jak u zwykłego człowieka. Umiera z powodu napromieniowania – jakby stał koło reaktora na Czarnobylu. Wypadają mu włosy, a skóra zaczyna się łuszczyć. Bardzo cierpi.” Mężczyzna wyglądał na zmieszanego. „Nie znaleźliśmy nic, co świadczyłoby o intymnych kontaktach z istotą pozaziemską. Z tego, co wiemy jest stu procentowym człowiekiem.”
Doktor nie chciał wspominać, że krzywdzili ludzi – ludzi, których życie przysięgali ratować. Nie tak miało być.
„Mamy problem z dziewczyną – jest smutna, bo mężczyzna z nią nie rozmawia. Nie je, wymiotuje i gdybym mógł zaryzykować podałbym jej kilka miligramów czegoś na uspokojenie i na sen.”
„Czy dziecko jest zagrożone?” Nie mógł stracić dziecka kosmity – potrzebował tej dziewczyny.
„Matka jest zdenerwowana, czyli dziecko tak samo. Dziewczyna musi się uspokoić, albo możemy tylko czekać na poronienie.”
„Nie obchodzi mnie, co zrobicie. Uspokójcie ją! Połóżcie mężczyznę z powrotem do celi sąsiadującej z jej pokojem i nafaszerujcie go środkami przeciwbólowymi. Sprawcie, żeby gadał, aby dziewczyna była zadowolona. Nie obchodzi mnie to.”
„Tak jest.” Lekarz przytaknął i wskazując dłonią na swoich współpracowników, razem z nimi szybko wyszedł z sali.
~~~
„Dobrze się dziś czujesz, Mariu?”
Dziewczyna wzruszyła ramionami „Trochę mi zimno Stan – chyba potrzebuję długiego, gorącego prysznica.”
„Ale niezbyt długiego i niezbyt gorącego – to niezdrowe dla dziecka.”
Maria przyjrzała się strażnikowi uważnie. „Skąd wiesz?”
„Mam dwójkę dzieci. Żona urodziła drugie niecały rok temu.”
Zamilkła na chwilę. Niemożliwe. Czasami zapominała, że ją i Jessego torturował ich własny rząd, a nie kosmici, którzy mają za zadanie zniszczyć rasę ludzką. „Przepraszam, po prostu nie myślałam, że któreś z was jest normalnym człowiekiem. Nie potrafię połączyć potworów, które robią mi testy, grożą, że zabiorą mi dziecko i więzią mnie z obrazem zwykłej osoby, która chodzi na mecze swoich dzieci. To do siebie nie pasuje.”
Stan nie skomentował jej uwagi. I tak samą rozmową z więźniem łamał regulamin. Więzień – osiemnastoletnia, ciężarna dziewczyna. Samotna i przerażona. Trudno ją było sobie wyobrazić jako zagrożenie dla całego narodu. Z mężczyzną było kiepsko – umierał z bólu.
Kiedy weszli do łazienki, Maria szybko się rozebrała i powiesiła ubrania na specjalnym haczyku. Odkręcając wodę, rozejrzała się dookoła szukając więcej mydła. Stan stał odwrócony do niej plecami. Uśmiechnęła się lekko, doceniając gest pozwalający jej zachować odrobinę prywatności i ludzkiej godności.
W drodze powrotnej do celi słyszała Jessego. Cierpiał - znowu coś mu robili. Zanim weszła do swojej celi, spojrzała na Stana.
„Dzięki za dzisiejszy prysznic.” Zamilkła na moment. „Myślisz, że kiedy już nie będą mnie potrzebować – po tym jak wyrwą ze mnie moje dziecko, napromieniują mnie, poparzą, zadźgają i okaleczą – poćwiartują moje narządy i zostawią je na przezroczystych szkiełkach i będą szukali w nich czegoś niezwykłego?”
Mężczyzna przełknął ślinę, ale nie odpowiedział. To i tak nie miało znaczenia, bo ona już weszła do środka. Nie liczyła na odpowiedź. A Stan naprawdę nienawidził swojej pracy.
~~~
„Tu Mama-Miś jeden do Taty-Misia.”
Jim odebrał wezwanie Amy. „Tu Tata-Miś.”
Kobieta rozejrzała się dookoła nie dostrzegając żadnego ruchu. Strażnicy pilnujący frontowego wejścia przed chwilą się zmienili. „Od frontu czysto – w środku jest trzech strażników, a na zewnątrz dwóch. Odbiór.”
„Odbiór, Mamo–Miś. Ruszamy – możemy wejść.”
Diane wgryzła się w paznokieć słuchając ich rozmowy. Zapowiadała się długa noc. Jim, Philip i Jeff powoli wysuwali się naprzód. Nancy została w domu i puszczała taśmę z nagraniem całej grupy grającej w karty przy zasłoniętych oknach. W zeszłym tygodniu nagrali prawie osiem godzin. Diane nie podobał się fakt, że Jeff wygrał większość pieniędzy.
Nancy Parker siedziała w domu przy telefonach. Ona była łącznikiem między grupkami i ich zasłoną dla wszystko słyszących pluskw. Były trzy grupy, licząc Nancy. Diane i Amy czuwały przy samochodach. Jeff i Philip zajmowali się ochroną, a potem mieli dołączyć do Jima, który jako pierwszy wchodził do środka.
Boże, miała już dość! Dosyć zamartwiania i bania się. Właśnie tak przez całe swoje życie musieli się czuć Isabel, Max i Michael i co przejęli także Alex, Kyle, Liz i Maria przyjaźniąc się i pomagając im. Nieprawdopodobne. Ta przyjaźń, zaufanie jakim obdarzyły się te dzieci - Tu nie chodziło o to, że trójka z nich była wyjątkowa, czy o to, że Liz i Kyle stawali się czymś lepszym, zamieniając się w kosmitów. Wszyscy byli cholernie wyjątkowi, skoro poświęcili swoje marzenia i młodość pozwalając, aby lojalność, przyjaźń i odwaga wprowadziły ich w dorosłość. Wszyscy byli niepowtarzalni.
CDN
Ale wszystkim dziękuję za komentarze (Zarówno w imieniu swoim jak i Doc.)
Rozdział 12
„Jaki jest stan Ramireza?”
„Kiepski. Zrobiono mu serię prześwietleń.”
„Skutki?”
Lekarz spojrzał na swoich współpracowników. „Takie jak u zwykłego człowieka. Umiera z powodu napromieniowania – jakby stał koło reaktora na Czarnobylu. Wypadają mu włosy, a skóra zaczyna się łuszczyć. Bardzo cierpi.” Mężczyzna wyglądał na zmieszanego. „Nie znaleźliśmy nic, co świadczyłoby o intymnych kontaktach z istotą pozaziemską. Z tego, co wiemy jest stu procentowym człowiekiem.”
Doktor nie chciał wspominać, że krzywdzili ludzi – ludzi, których życie przysięgali ratować. Nie tak miało być.
„Mamy problem z dziewczyną – jest smutna, bo mężczyzna z nią nie rozmawia. Nie je, wymiotuje i gdybym mógł zaryzykować podałbym jej kilka miligramów czegoś na uspokojenie i na sen.”
„Czy dziecko jest zagrożone?” Nie mógł stracić dziecka kosmity – potrzebował tej dziewczyny.
„Matka jest zdenerwowana, czyli dziecko tak samo. Dziewczyna musi się uspokoić, albo możemy tylko czekać na poronienie.”
„Nie obchodzi mnie, co zrobicie. Uspokójcie ją! Połóżcie mężczyznę z powrotem do celi sąsiadującej z jej pokojem i nafaszerujcie go środkami przeciwbólowymi. Sprawcie, żeby gadał, aby dziewczyna była zadowolona. Nie obchodzi mnie to.”
„Tak jest.” Lekarz przytaknął i wskazując dłonią na swoich współpracowników, razem z nimi szybko wyszedł z sali.
~~~
„Dobrze się dziś czujesz, Mariu?”
Dziewczyna wzruszyła ramionami „Trochę mi zimno Stan – chyba potrzebuję długiego, gorącego prysznica.”
„Ale niezbyt długiego i niezbyt gorącego – to niezdrowe dla dziecka.”
Maria przyjrzała się strażnikowi uważnie. „Skąd wiesz?”
„Mam dwójkę dzieci. Żona urodziła drugie niecały rok temu.”
Zamilkła na chwilę. Niemożliwe. Czasami zapominała, że ją i Jessego torturował ich własny rząd, a nie kosmici, którzy mają za zadanie zniszczyć rasę ludzką. „Przepraszam, po prostu nie myślałam, że któreś z was jest normalnym człowiekiem. Nie potrafię połączyć potworów, które robią mi testy, grożą, że zabiorą mi dziecko i więzią mnie z obrazem zwykłej osoby, która chodzi na mecze swoich dzieci. To do siebie nie pasuje.”
Stan nie skomentował jej uwagi. I tak samą rozmową z więźniem łamał regulamin. Więzień – osiemnastoletnia, ciężarna dziewczyna. Samotna i przerażona. Trudno ją było sobie wyobrazić jako zagrożenie dla całego narodu. Z mężczyzną było kiepsko – umierał z bólu.
Kiedy weszli do łazienki, Maria szybko się rozebrała i powiesiła ubrania na specjalnym haczyku. Odkręcając wodę, rozejrzała się dookoła szukając więcej mydła. Stan stał odwrócony do niej plecami. Uśmiechnęła się lekko, doceniając gest pozwalający jej zachować odrobinę prywatności i ludzkiej godności.
W drodze powrotnej do celi słyszała Jessego. Cierpiał - znowu coś mu robili. Zanim weszła do swojej celi, spojrzała na Stana.
„Dzięki za dzisiejszy prysznic.” Zamilkła na moment. „Myślisz, że kiedy już nie będą mnie potrzebować – po tym jak wyrwą ze mnie moje dziecko, napromieniują mnie, poparzą, zadźgają i okaleczą – poćwiartują moje narządy i zostawią je na przezroczystych szkiełkach i będą szukali w nich czegoś niezwykłego?”
Mężczyzna przełknął ślinę, ale nie odpowiedział. To i tak nie miało znaczenia, bo ona już weszła do środka. Nie liczyła na odpowiedź. A Stan naprawdę nienawidził swojej pracy.
~~~
„Tu Mama-Miś jeden do Taty-Misia.”
Jim odebrał wezwanie Amy. „Tu Tata-Miś.”
Kobieta rozejrzała się dookoła nie dostrzegając żadnego ruchu. Strażnicy pilnujący frontowego wejścia przed chwilą się zmienili. „Od frontu czysto – w środku jest trzech strażników, a na zewnątrz dwóch. Odbiór.”
„Odbiór, Mamo–Miś. Ruszamy – możemy wejść.”
Diane wgryzła się w paznokieć słuchając ich rozmowy. Zapowiadała się długa noc. Jim, Philip i Jeff powoli wysuwali się naprzód. Nancy została w domu i puszczała taśmę z nagraniem całej grupy grającej w karty przy zasłoniętych oknach. W zeszłym tygodniu nagrali prawie osiem godzin. Diane nie podobał się fakt, że Jeff wygrał większość pieniędzy.
Nancy Parker siedziała w domu przy telefonach. Ona była łącznikiem między grupkami i ich zasłoną dla wszystko słyszących pluskw. Były trzy grupy, licząc Nancy. Diane i Amy czuwały przy samochodach. Jeff i Philip zajmowali się ochroną, a potem mieli dołączyć do Jima, który jako pierwszy wchodził do środka.
Boże, miała już dość! Dosyć zamartwiania i bania się. Właśnie tak przez całe swoje życie musieli się czuć Isabel, Max i Michael i co przejęli także Alex, Kyle, Liz i Maria przyjaźniąc się i pomagając im. Nieprawdopodobne. Ta przyjaźń, zaufanie jakim obdarzyły się te dzieci - Tu nie chodziło o to, że trójka z nich była wyjątkowa, czy o to, że Liz i Kyle stawali się czymś lepszym, zamieniając się w kosmitów. Wszyscy byli cholernie wyjątkowi, skoro poświęcili swoje marzenia i młodość pozwalając, aby lojalność, przyjaźń i odwaga wprowadziły ich w dorosłość. Wszyscy byli niepowtarzalni.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Uff, nareszcie tu dotarłam przeczytałam dotychczasowe części i już mogę komentować
Ale pojawiło się też coś, co wywołało uśmiech na mojej twarzy...
Genialne
No i jeszcze otatnie zdania, przemyślenia Nancy.
Czekam na kolejną część
No właśnie, mieli chronić Ziemię i ludzkość przed zagrożeniem, za jakie uważali kosmitów (no, dobra, po cząści całkiem słusznie), a szukając w Jessim oznak przemian w obcego zapomnieli, że przecież może się okazać 'tylko' człowiekiem. Te nieludzkie testy i badania...coś strasznego. Oni nie traktowali ani jego, ani Marii jak ludzi, nie zauważali w nich żyjących i czujących istot, tylko obiekty badawcze...coś, co może doprowadzić ich do kosmitów...środek do osiągnięcia celu...Aż mnie ciarki przechodzą na myśl o tym, co będzie dalej...Doktor nie chciał wspominać, że krzywdzili ludzi – ludzi, których życie przysięgali ratować. Nie tak miało być.
Ale pojawiło się też coś, co wywołało uśmiech na mojej twarzy...
„Tu Mama-Miś jeden do Taty-Misia.”
Jim odebrał wezwanie Amy. „Tu Tata-Miś.”
Genialne
No i jeszcze otatnie zdania, przemyślenia Nancy.
To musiało być naprawdę ogromne poświęcenie, odrzucenie swoich marzeń, planów, dotychczasowego życia tylko (a może aż) dlatego, żeby pomagać i wspierać ludziom-kosmitom, których tak naprawdę nie znali. Bo w końcu Liz decydując się na pomoc Maxowi nie wiedziała o nim wiele, a co dopiero o Isabel czy Michaelu? Właśnie to ich połączyło...wspólna tajemnica...Wszyscy byli cholernie wyjątkowi, skoro poświęcili swoje marzenia i młodość pozwalając, aby lojalność, przyjaźń i odwaga wprowadziły ich w dorosłość. Wszyscy byli niepowtarzalni.
Czekam na kolejną część
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.
Część 11 i 12...bardzo naturalistyczne opisy. Szczególnie w 12. I Maria. Boże, jak bardzo osobiście odbieram te fragmenty z celi, kiedy upokarzana jest istosta ludzka, kiedy tak dzielnie cierpi w obliczu zła i wynaturzenia !
Ta scena pod prysznicem- przypomniał mi się mój tata i -choć o wiele łagodniejsza- to jednak jego gehenna w czasach Solidarności. Często wspominał , że w ciasnej celi, w której siedzieli po 14 osób, na środku stał WC i to odsłonięty. Najprostsza i najobrzydliwsza tortura dla godności ludzkiej.
Dzięki Cicha.
Ta scena pod prysznicem- przypomniał mi się mój tata i -choć o wiele łagodniejsza- to jednak jego gehenna w czasach Solidarności. Często wspominał , że w ciasnej celi, w której siedzieli po 14 osób, na środku stał WC i to odsłonięty. Najprostsza i najobrzydliwsza tortura dla godności ludzkiej.
Dzięki Cicha.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
I znowu mi smutno po tej części Te straszne tortury. Kiedy się o tym czyta, ciarki naprawdę przechodzą po plecach. Jest jednak jakiś promyk nadziei, jakaś osoba, która okazała się choć trochę człowiekiem...Stan. On nie obawiał się złamać regulaminu i okazać Marii trochę sympatii. Jakby w ten sposób sprzeciwiał się temu co z nią robią. Może nie demonstrował tego, może nikt tego nie widział...ważne jednak, że ona czuła...
Dzięki Cicha. Czekam na następne części.
Jeszcze jeden fragment, wywołał na mojej twarzy malutki uśmiech...odrobinę prywatności i ludzkiej godności
Dobrze, że choć jedna osoba zaczyna rozumieć, jak czuli się wszyscy młodzi i przyznaje, że byli wyjątkowi. Może to pomoże w przezwyciężeniu wszystkich animozji? Od Nancy się zaczęło, więc jest szansa, że inni też zrozumieją...potrzeba tylko trochę ich dobrej woliWszyscy byli cholernie wyjątkowi, skoro poświęcili swoje marzenia i młodość pozwalając, aby lojalność, przyjaźń i odwaga wprowadziły ich w dorosłość. Wszyscy byli niepowtarzalni.
Dzięki Cicha. Czekam na następne części.
Maleństwo
Rozdział 13
Nan, kiedy pojawi się to opowiadanie to daj mi znać, co i gdzie, bo jestem bardzo niezorientowana. Ale, już zacieram ręce Niesamowicie się cieszę, że poczytam o Tess&Alexie...achhh...A, Cicha - teraz coś dla nas - Kath7 już od dawna zapowiada opowiadanie Alex/Tess - Love in Unexpected Places.
Jestem wcześniej z następnym rozdziałem, bo koniec tego tygodnia to dla mnie nie tylko koniec szkoły, ale także walka z walizką, którą muszę spakować W sobotę wyjeżdżam i przez następny miesiąc mnie tu raczej nie zobaczycie (Wątpię, żebym miała dostęp do komputera), a to oznacza, że opowiadanie w tym czasie nie będzie aktualizowane, że tak powiem. Tym bardziej zachęcam do przeczytania, pod moją nieobecność, oryginału Ale nie myślcie, że kompletnie odcinam się od tłumaczenia - broń Boże! Pare dni temu wydrukowałam ok. 30-u stron, więc na pewno będę miała co robić.
A jak wrócę to pierwsze co zrobię to zajrzę tutaj, dodam nowy rozdział i nadrobię kwestię mojego komentowania innych opowiadań (Nan - ja jeszcze wrócę do 'Powrotu do domu'! Nie porzuciłam Twojego opowiadania. Nawet tak nie myśl! )
W każdym bądź razie wszystkim życzę miłych, słonecznych wakacji i do zobaczenia pod koniec lipca.
Rozdział 13
„Maria?”
Dziewczyna podczołgała się do ściany i położyła obok. „Jesse? Jesse Ramirezie, zbyt długo milczałeś! Martwiłam się.”
„Przepraszam.” Zaczął kasłać. „Dokończysz swoją opowieść czy wolisz pogadać?"
„Porozmawiajmy, a opowieść dokończę, kiedy będziesz chciał zasnąć.”
Jesse roześmiał się delikatnie. „Historie o trolach, bitwach i zaginionych skarbach raczej nie pozwalają mi zasnąć. Sprawiają, że mam ochotę obejrzeć ‘Władcę pierścieni’.”
DeLuca uśmiechnęła się. „Hmmm…naprawdę? To chyba typowa, męska odpowiedź – mnie fantasty i sci-fi usypia.”
„Kto by pomyślał.” Jesse zamilkł na moment. „Dobrze cię traktują?”
Zrobiło jej się przykro, kiedy usłyszała jego głos przepełniony troską. Nie mogła mu powiedzieć, że jest w ciąży. Po prostu nie mogła. Nie wiedział, że przestali ją badać – myślał, że wyciągnął najdłuższą słomkę, gdy zlecili mu chemioterapię.
„Nic mi nie jest, tylko martwię się o ciebie.” Zniżyła głos. „Chciałabym cię zobaczyć. Jestem samotna. Rozmawianie pomaga, ale brakuje mi ludzkiego kontaktu.”
Jesse spuścił wzrok i spojrzał na własne ciało. Nie chciał, aby zobaczyła jak wyglądał i jak źle się czuł – to była ostatnia rzecz, której pragnął. Nie pożyje długo – tylko głupiec nie domyśliłby się prawdy. Cierpiał…wszędzie. Dochodzący z głębi, rwący ból. Jesse ledwo powstrzymywał się przed krzykiem. Lekarstwa pomagały tylko na pewien czas, a on stawał się na nie coraz bardziej odporny w wyniku czego środki przeciwbólowe przestawały działać coraz szybciej i szybciej. Martwiło ich tempo branych przez niego oddechów.
Nie był kosmitą i nic się w nim nie zmieniło. Ciągle był człowiekiem. Testowali człowieka…zabili człowieka. Niewinnego. Miał nadzieję, że będą się za to smażyć w piekle, a ich dusze nigdy nie zaznają spokoju. Ubolewał tylko nad losem Marii.
Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, powoli znalazłby sposób, aby zaprosić ją na randką. Gdzieś zabrać. Zwracałby na nią uwagę. Kochałby. Poślubiłby, gdy byłby już po rozwodzie z Isabel oskarżając ją o porzucenie. Traktowałby ją tak wspaniale, że w końcu zapomniałaby o Michaelu Guerinie. To właśnie jego marzenie. Śnił o tym każdej nocy. On i ona – razem. Dwójka cudownych dzieci i Maria mówiąca szybko po hiszpańsku. Jego sny stawały się coraz bardziej erotyczne i obrazowe – codziennie śnił o ich wspólnym życiu, o ich dzieciach. Takie życie było dobre - nawet lepsze niż dobre. Było doskonałe. Był szczęśliwy. Bardzo, bardzo szczęśliwy. Nigdy go nie okłamała. Kochała go – była lojalna w stosunku do niego tak samo jak i do kosmitów, nawet, gdy traktowali, ją jak kogoś nic nieznaczącego. Nie traktował tego, jak coś oczywistego – nie jej lojalność, nie jej odwagę, a już na pewno nie ją samą. Maria była darem.
Jesse zamknął oczy – bolało, kiedy pod powiekami wzbierały się łzy. Zrobi coś niewybaczalnego – zostawi ją. Zostanie sama. Maria…nie mógł znieść myśli o pozostawieniu jej w rękach tych potworów. Martwił się o nią – on się nie zmienił, ale podejrzewał, że ona tak.
Zmieniła się pod względami, których nie rozumiała. Wiedział. Gdy spała rozmawiała z Michaelem – zupełnie jakby tam był. Wciąż go kochała. Zaprzeczała, ale gdy spała, jej głos wypełniony miłością zdradzał jej prawdziwe uczucia. Lepiej dla niej. Chciał, żeby miała wszystko, czego pragnie - nawet jeśli oznaczało to Michaela Guerina. Może ten cholerny zastępca króla ją uratuje. Jego nowe marzenie – uratowana Maria. Żywa. Może umrzeć w spokoju, jeśli to stanie się prawdą. Kochał ją.
Siedząc samotnie i w bólu w swojej celi wciąż o tym myślał. Pytał jak pierwszy raz spotkała Michaela i czy seks z nim był równie dziwny i intensywny, jak jego z Isabel.
Maria roześmiała się i dzieliła się z Jessem, tym, co uważała za podobne doświadczenia, kosmiczno-ludzką więź.
Myliła się.
Było inaczej. Michael się przed nią otworzył. Wpuścił do swojego serca. Jakimś sposobem połączyli się – Jesse naprawdę wierzył, że Maria rozmawiała z Michaelem w swoich myślach. Ta łączność – mimo, że osłabiona przez dzielący ich dystans, ciągle była. On i Isabel nie mieli czegoś takiego. Kolejne doświadczenie, którego mu odmówiła. Nigdy się przed nim nie otworzyła i nie pokazała, co naprawdę czuje. Seks – tak. Ale jej dusza? Nie. Nigdy nie mieli tej dodatkowej łączności i właśnie dlatego Jesse się nie zmienił. Pozostał sobą – ludzkim śmieciem. Użytym i wyrzuconym do odpowiedniego pojemnika.
„Śpisz?”
„Nie, tylko myślę.” Odpowiedział uśmiechając się .
„O czym?”
„Głównie o tobie – zastanawiam się, czy urosły ci włosy.”
„Jesteśmy tu od zaledwie dwóch albo trzech tygodni. Może czterech.”
„Miesiąc. Wydaje się dużej.” Jego głos był płytki i monotonny, a kaszel coraz silniejszy. Miesiąc? Więc tyle czasu zajmowało torturowanie i uśmiercanie ludzkiego ciała. Mógł się założyć, że ich porywacze byli w stanie zrobić to znacznie wcześniej, ale niemiłosiernie to wydłużali.
„Jesse? Nic ci nie jest?”
„Wszystko dobrze.” Chwilę zajęło mu złapanie oddechu. „Wydaje mi się, że dzisiaj czegoś się o sobie dowiedziałem.”
„Czego?”
Myślał w jaki sposób mógł to dobrze wyrazić. Może Maria posłucha i też się tego nauczy? „Zrozumiałem, że jestem w stanie wiele wybaczyć.”
„Wybaczyć? Jak?”
„Jak – nie wiem, ale dlaczego – zrozumiałem, czego bała się Isabel. Zrozumiałem przed czym próbowała mnie ochronić. Nie daję jej dodatkowych punktów, za to, że wciągnęła mnie w to, nie mówiąc prawdy, ale rozumiem, czemu było tak ciężko.
„Było.” Maria oparła się o ścianę. Znowu czuła rosnące zmęczenie. „Od samego początku chciała ci powiedzieć, ale Michael i Max jej na to nie pozwolili. Najbardziej żałowała, że nie może powiedzieć rodzicom i tobie. Wszyscy mieli kogoś, kto wiedział. Michael miał mnie, Max miał Liz – znałyśmy tajemnicę, więc zaakceptowałyśmy ich takich, jacy byli. Isabel tego nie miała. Okradli ją z tego, a w wyniku czego, okradli i ciebie.”
„Usprawiedliwiasz ją.”
„Nie. Po prostu staram ci się pomóc, ją lepiej zrozumieć.”
„Rozumiem. Naprawdę rozumiem Mariu. Ale może minąć trochę czasu zanim w pełni wybaczę.” Czas – tego nie miał.
Maria wiedziała, co miał na myśli. Czuła się winna z powodu braku wyrozumiałości. Ale szczerze mówiąc, nie miała pojęcia w jaki sposób mogła pokonać to, co tkwiło w jej wnętrzu. I tak była martwa – to tylko kwestia czasu. Więc dla swojej duszy, będzie pracowała nad wybaczeniem – mogło jej to zająć całe życie. Będzie matką – skoro tak, to musi być lepsza. Najwyższy czas wyzbyć się tego, co dziecinne.
~~~
Jim zatrzymał się przy punkcie kontrolnym. Rozglądając się w obie strony, jego wzrok padł na Jeffa i Philipa – obydwaj dali mu sygnał unosząc kciuki do góry. Droga wolna. Patrząc na kartę z czasów, gdy pracował razem z Michaelem w Meta-Chemie modlił się, aby zadziałała. Ich akcja ratunkowa skończy się tu i teraz, jeśli nie zadziałała.
Wsunął ją i czekał. Czekał jeszcze dłużej – nie zadziała. Jim spuścił głowę, gdy światło z czerwonego zmieniło się w zielone, a drzwi się otworzyły.
Byli w środku! Czas odnaleźć zaginionych. Wszyscy wrócą do domu – nikogo nie opuszczą.
CDN...gdzieś pod koniec lipca
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Zbieram się do odpowiadania, zbieram, i w końcu napiszę jak już będzie po ptakach (tzn. po wyjeździe Tłumaczki). Koniec roku może poczekać.
Co do A/T... hm, z tego, co pamiętam, to ta zapowiedź jest chyba z listopada (!) więc pewnie trochę sobie poczekamy.
Grrrrr. To jedyne, co przychodzi człowiekowi na myśl. Po tym opowiadaniu nagle zaczęłam lubić Jessego i szczerze życzyłam mu, żeby nigdy nie poznał Isabel. A swoją drogą - czyż to nie interesujące rozwiązanie - Jesse + Maria? Jakoś nie przyszło mi do głowy, choć w końcu preferuję UC... Eh...
W każdym razie zakończonej sukcesem walki z walizką i pięęęęęknych wakacji. Do usłyszenia w sierpniu!
Co do A/T... hm, z tego, co pamiętam, to ta zapowiedź jest chyba z listopada (!) więc pewnie trochę sobie poczekamy.
Grrrrr. To jedyne, co przychodzi człowiekowi na myśl. Po tym opowiadaniu nagle zaczęłam lubić Jessego i szczerze życzyłam mu, żeby nigdy nie poznał Isabel. A swoją drogą - czyż to nie interesujące rozwiązanie - Jesse + Maria? Jakoś nie przyszło mi do głowy, choć w końcu preferuję UC... Eh...
W każdym razie zakończonej sukcesem walki z walizką i pięęęęęknych wakacji. Do usłyszenia w sierpniu!
Cóż Maria i Jesse to chyba gorsze od Polarka Ja jednak jestem zdecydowanie za klasycznymi połączeniami, jedyna UC , która mi przypadła do gustu do GZ, czyli Max/Maria. No i jeszcze może być ewentualnie Rath/Maria Ale to już zdecydowany skutek Ścieków Graaliona, w których Rath był rewelacyjny...
Co do tej części- no właśnie. Dziwi mnie, że to Maria musiała zwrócić uwagę na motywy, którymi kierowała się Isabel jeśli idzie o kwestię wtajemniczania lub nie. Przecież w końcu Jesse był jej mężem, i przysięga do czegoś zobowiazuje- do jakiegoś wysiłku. Nawet jeśli jego miłość się wypaliła to nie znaczy, że ma się wycofywać rakiem...I szczerze mówiąc to po tej części jeszcze bardziej znielubiłam Jessego. Zbyt łatwo się poddaje, nie znając przy tym wszystkich okliczności.
A Maria ...Maria to po prostu cukiereczek. Nosi w sobie dziecko Michaela i jak widzimy to dziecko staje się dodatkowym powodem do walki o przetrwanie, podświadomie jeszcze silniej łączy Marię z Michaelem.
Cicha- czekam i życzę miłego wypoczynku
Co do tej części- no właśnie. Dziwi mnie, że to Maria musiała zwrócić uwagę na motywy, którymi kierowała się Isabel jeśli idzie o kwestię wtajemniczania lub nie. Przecież w końcu Jesse był jej mężem, i przysięga do czegoś zobowiazuje- do jakiegoś wysiłku. Nawet jeśli jego miłość się wypaliła to nie znaczy, że ma się wycofywać rakiem...I szczerze mówiąc to po tej części jeszcze bardziej znielubiłam Jessego. Zbyt łatwo się poddaje, nie znając przy tym wszystkich okliczności.
A Maria ...Maria to po prostu cukiereczek. Nosi w sobie dziecko Michaela i jak widzimy to dziecko staje się dodatkowym powodem do walki o przetrwanie, podświadomie jeszcze silniej łączy Marię z Michaelem.
Cicha- czekam i życzę miłego wypoczynku
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
No tak jestem spóźniona. Tłumaczka pewnie już wyjechała, ale mimo wszystko życzę udanego odpoczynku Cicha
Nan, ja też w tym opowiadaniu polubiłam Jesse'ego i życzę mu tego co Ty. Uważam jednak, że dalej żyje złudzeniami. Może to uczucie, jakie żywi do Marii pomaga mu przetrwać ciężkie chwile, "odpłynąć" od bolesnej rzeczywistości, ale myślę, że z tych jego planów/marzeń nic by i tak nie wyszło, wystarczy przeczytać rozmyślania Marii co do jej uczuć do Michael'a.
Dobrze, że jednak Jesse, choć trochę jeszcze myśli realnie i zdaje sobie sprawę z...
A Maria coraz bardziej mi się podoba w tym ff...naprawdę dorośleje i dojrzewa. To dobrze, w końcu będzie matką...a to bardzo duża odpowiedzialność...
Nan, ja też w tym opowiadaniu polubiłam Jesse'ego i życzę mu tego co Ty. Uważam jednak, że dalej żyje złudzeniami. Może to uczucie, jakie żywi do Marii pomaga mu przetrwać ciężkie chwile, "odpłynąć" od bolesnej rzeczywistości, ale myślę, że z tych jego planów/marzeń nic by i tak nie wyszło, wystarczy przeczytać rozmyślania Marii co do jej uczuć do Michael'a.
Dobrze, że jednak Jesse, choć trochę jeszcze myśli realnie i zdaje sobie sprawę z...
I smutne, że nie miał tak ciepłego. czułego i głębokiego kontaktu z Isabel, jak mieli ze sobą Maria i Michael...Wiedział. Gdy spała rozmawiała z Michaelem – zupełnie jakby tam był. Wciąż go kochała. Zaprzeczała, ale gdy spała, jej głos wypełniony miłością zdradzał jej prawdziwe uczucia.
A te słowa to już wywołały u mnie taką reakcję ...Michael się przed nią otworzył. Wpuścił do swojego serca. Jakimś sposobem połączyli się
Jak to rozumieć, to tylko obcowanie z kosmitami uszlachetnia...a może za dosłownie to rozumiem. Może to tylko rozgoryczenie Jesse'go wynikające z tej sytuacji...Pozostał sobą – ludzkim śmieciem
A Maria coraz bardziej mi się podoba w tym ff...naprawdę dorośleje i dojrzewa. To dobrze, w końcu będzie matką...a to bardzo duża odpowiedzialność...
Już nie jest skierowana tylko na siebie, teraz będzie jeszcze ktoś...Więc dla swojej duszy, będzie pracowała nad wybaczeniem – mogło jej to zająć całe życie. Będzie matką – skoro tak, to musi być lepsza.
Maleństwo
Rozdział 14
Już wróciłam i dostarczam następny rozdział.
Małe pytanko, które dręczy mnie od dłuższego czasu. W jaki sposób odmienia się imię 'Maria'. Mariu czy Mario? Ktoś mi kiedyś powiedział, że 'Mariu', ale w książce ostatnio spotkałam się z 'Mario' i kompletnie zgłupiałam.
No dobrze, mam nadzieję, że wypoczywacie jak tylko się da i miłego czytania.
Rozdział 14
„Maria…”
Opowiadała Jessemu historię o zwykłym człowieku, który wzrósł w waleczność i godność i pokonał przytłaczające go różnice. Wytrwaj. Przetrwaj. Bądź silny. Przeżyj.
„Tak?”
„Chciałbym być twoim bohaterem z tej opowieści. Chciałbym być silny.” Powiedział Jesse głosem przepełnionym smutkiem. „Chciałbym być tak silny jak ty.”
Maria roześmiała się. „Jesteś – jesteś nawet silniejszy.” Zamknęła oczy, gdy łzy rozmazały jej widok. Stan, stojąc na zewnątrz i przysłuchując się opowieści także zamknął oczy. Jesse umierał. „Zachowałeś się znacznie spokojniej, gdy dowiedziałeś się o nich prawdy – spokojniej ode mnie. Wybiegłam w noc wrzeszcząc – Liz musiała mnie złapać!”
Jesse uśmiechnął się, wyobrażając sobie jego Marię biegnącą i wrzeszczącą w ten swój dziwny sposób i machając przy tym rękoma. „Czy kiedykolwiek żałowałaś, że się dowiedziałaś? Że ich poznałaś?”
Dziewczyna zamilkła na moment. Szczerze? Alex, Jesse – oni byli największą ceną, którą zapłacili, ale czy mogła kiedykolwiek żałować, że poznała i pokochała Michaela Guerina? Żałowała. W chwili, w której zrozumiała, że Alex nie będzie już marzył. Jednak nic z tego nie miało już znaczenia. Jej dziecko, ono było najważniejsze. Żałowała wielu rzeczy, ale nie miała na to teraz czasu. Nie miała czasu.
„Tak, czasami żałowałam. Gdy zrozumiałam, że tracę moją młodość, że musiałam być czymś więcej – czymś, na co nie byłam gotowa. Żałowałam, że przestałam marzyć. Dla człowieka, Jesse, brak wyobraźni jest najgorszym przekleństwem. Pewnego dnia obudziłam się, Alexa już nie było, a ja nie potrafiłam samodzielnie oddychać. Musiałam się czegoś złapać, jakiegoś marzenia. Ja…nigdy nie czułam się warta Michaela. Warta tego, że postanowił dla mnie zostać na Ziemi. Chciałam być kimś lepszym i musiałam do tego dojść sama. Z jednej strony, aby pokazać, że jestem silna, a z drugiej, bo wiedziałam, że kolejny kosmiczny kryzys zamieni moje marzenie w pył. Najbardziej żałowałam, że nie miałam szansy wykazać się przed Michaelem,…żeby był ze mnie dumny. Aby wiedział, że byłam warta wszelkich poświęceń.”
„Maria” Jesse przełknął ślinę. „Byłaś warta. Jestem pewien, że on też tak myślał.”
„Jesteś pewien? Ja nigdy nie byłam. Jasne, mam na myśli…” Maria usiadła, opierając głowę o ścianę. „Chyba można powiedzieć, że przepełnia mnie żal. Trzy lata…w ciągu tych trzech lat częściej płakałam niż się śmiałam. Ile może znieść małe ludzkie serce? Chciałabym móc powiedzieć, że jestem dumna, bo mogę za nich umrzeć, ale nie potrafię. Nie mogę, bo to oznacza, że nawaliłam. Pozwoliłam im zabrać, coś, czego miałam strzec.” Przestała mówić – nie mogła powiedzieć mu o dziecku.
„Brakuje mi kościoła.” Jesse czuł to w swoim wnętrzu. Czuł zbliżającą się śmierć. „Chciałbym porozmawiać z duchownym. Z Katolikiem…”
„Ja też. Od nazwiska takiego jak DeLuca oczekuje się tego.”
„Chcę się po raz ostatni wyspowiadać…”
Maria milczała. Spuściła głowę i oplotła ręce wokół kolan, przytulając je mocno.
„Bóg cię słyszy, Jesse. Módl się. Spowiadaj – Zrozumie, że nie było księdza.”
Jesse przeżegnał się szybko. „Wybacz mi Ojcze, bo zgrzeszyłem. U spowiedzi byłem ostatni raz…dawno temu. Pozwoliłem, aby w moim sercu zagościła nienawiść. Zabiłem człowieka – i tego nie mogę sobie wybaczyć. Unosiłem się dumą. Grzeszyłem przeciwko mojej żonie. Boże mój żałuję, że Ciebie obraziłem swoimi grzechami. Mocno postanawiam więcej nie grzeszyć i unikać okazji do grzechu.”
Dziewczyna pociągnęła nosem, aby pohamować łzy. Uśmiechając się lekko odpowiedziała „Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.”
Jesse spytał cicho. „Maria? Wierzysz, że Bóg istnieje - wiedząc, że nie jesteśmy sami na tym świecie?”
„Tak. Przez to wierzę mocniej.”
„Stworzył nas na swoje podobieństwo, więc czemu tak jest?”
Maria wytarła twarz i ponownie pociągnęła nosem. „Wierzę, że ‘na podobieństwo Boga’ znaczy ‘o czystym sercu’. Widziałam serce Michaela i wiem, że jest równie czyste jak serca innych ludzi. Czasami podejrzewam, że nawet bardziej. Wszechświat jest tak ogromnym i zdumiewającym miejscem, że nie potrafię sobie wyobrazić, aby nie był częścią jakiegoś boskiego planu. Czy żałuję, że poznałam o nich prawdę? Że nie jesteśmy sami? Nie. Ja i ty, Jesse – zostaliśmy obdarowani wiedzą, że nie jesteśmy sami na tej pięknej planecie. Wiedzą, że jesteśmy częścią czegoś niesamowicie wielkiego. Muszę wierzyć, że to Bóg stworzył to, co wspaniałe.”
„Umieram.” Zwinął się w kłębek obok ściany, aby być bliżej Marii. „Myślę o tobie…i wierzę, że Bóg istnieje. Że nade mną czuwa i woła do domu.”
Maria schowała twarz w dłoniach, a następnie wyciągnęła jedną z nich wzdłuż ściany do wentylatora. „Jesse! Nie, nie umieraj. Nie zostawiaj mnie samej.”
„Wszystko dobrze, odchodzę w spokoju.” Zamknął oczy, próbując przełknąć kolejną falę bólu. „Jestem pewien, że nic ci nie będzie. Wiem, że ktoś nad tobą czuwa.” Musiał w to wierzyć – Musiał. Inaczej nie mógłby umrzeć w spokoju. „Maria? Pamiętasz któryś z Psalmów?”
„Pan jest mym Pasterzem?” Spytała. „Nie pamiętam całego.” Żałowała, że wcześniej nie przywiązywała do tego uwagi – żałowała szczególnie teraz, kiedy tego potrzebowała.
„Każdy jest dobry. Chcę spać – zaśpiewasz mi?”
Jej pamięć nie była najlepsza, a szkoła nigdy nie była jej mocną stroną. Układając się, Maria próbowała przypomnieć sobie, coś, co kojarzyło jej się z muzyką. Zamykając oczy, oczyściła swoje myśli i znalazła to, czego szukała. Inny Psalm – nie ‘Pan jest mym Pasterzem’. Słyszała go. Alex, jego głos. Przysłuchując się, zaczęła powtarzać, to, co jej mówił.
Pan światłem i zbawieniem moim;
„Pan światłem i zbawieniem moim…”
Kogóż mam się lękać?
„…Kogóż mam się lękać?”
Pan obroną mojego życia;
„Pan obroną mojego życia;”
Przed kim mam się trwożyć?
„…Przed kim mam się trwożyć?” Maria podniosła wzrok na wentylator. „Jesse? Czy ten może być? Jesse?” Milczał. Spał. Złe było proszenie, aby nie zasypiał, kiedy tak bardzo potrzebował snu i ukojenia bólu. Egoizm. Maria położyła się przy ścianie, żeby być bliżej niego. „Jestem. Ciągle tu jestem.”
Stan stał za drzwiami pokoju, gdy oboje zamilkli. Mój Boże.
CDN
Ooo...chyba dam Ci jeszcze trochę czasu, aby to przemyśleć, Hotori.Cóż Maria i Jesse to chyba gorsze od Polarka
Małe pytanko, które dręczy mnie od dłuższego czasu. W jaki sposób odmienia się imię 'Maria'. Mariu czy Mario? Ktoś mi kiedyś powiedział, że 'Mariu', ale w książce ostatnio spotkałam się z 'Mario' i kompletnie zgłupiałam.
No dobrze, mam nadzieję, że wypoczywacie jak tylko się da i miłego czytania.
Rozdział 14
„Maria…”
Opowiadała Jessemu historię o zwykłym człowieku, który wzrósł w waleczność i godność i pokonał przytłaczające go różnice. Wytrwaj. Przetrwaj. Bądź silny. Przeżyj.
„Tak?”
„Chciałbym być twoim bohaterem z tej opowieści. Chciałbym być silny.” Powiedział Jesse głosem przepełnionym smutkiem. „Chciałbym być tak silny jak ty.”
Maria roześmiała się. „Jesteś – jesteś nawet silniejszy.” Zamknęła oczy, gdy łzy rozmazały jej widok. Stan, stojąc na zewnątrz i przysłuchując się opowieści także zamknął oczy. Jesse umierał. „Zachowałeś się znacznie spokojniej, gdy dowiedziałeś się o nich prawdy – spokojniej ode mnie. Wybiegłam w noc wrzeszcząc – Liz musiała mnie złapać!”
Jesse uśmiechnął się, wyobrażając sobie jego Marię biegnącą i wrzeszczącą w ten swój dziwny sposób i machając przy tym rękoma. „Czy kiedykolwiek żałowałaś, że się dowiedziałaś? Że ich poznałaś?”
Dziewczyna zamilkła na moment. Szczerze? Alex, Jesse – oni byli największą ceną, którą zapłacili, ale czy mogła kiedykolwiek żałować, że poznała i pokochała Michaela Guerina? Żałowała. W chwili, w której zrozumiała, że Alex nie będzie już marzył. Jednak nic z tego nie miało już znaczenia. Jej dziecko, ono było najważniejsze. Żałowała wielu rzeczy, ale nie miała na to teraz czasu. Nie miała czasu.
„Tak, czasami żałowałam. Gdy zrozumiałam, że tracę moją młodość, że musiałam być czymś więcej – czymś, na co nie byłam gotowa. Żałowałam, że przestałam marzyć. Dla człowieka, Jesse, brak wyobraźni jest najgorszym przekleństwem. Pewnego dnia obudziłam się, Alexa już nie było, a ja nie potrafiłam samodzielnie oddychać. Musiałam się czegoś złapać, jakiegoś marzenia. Ja…nigdy nie czułam się warta Michaela. Warta tego, że postanowił dla mnie zostać na Ziemi. Chciałam być kimś lepszym i musiałam do tego dojść sama. Z jednej strony, aby pokazać, że jestem silna, a z drugiej, bo wiedziałam, że kolejny kosmiczny kryzys zamieni moje marzenie w pył. Najbardziej żałowałam, że nie miałam szansy wykazać się przed Michaelem,…żeby był ze mnie dumny. Aby wiedział, że byłam warta wszelkich poświęceń.”
„Maria” Jesse przełknął ślinę. „Byłaś warta. Jestem pewien, że on też tak myślał.”
„Jesteś pewien? Ja nigdy nie byłam. Jasne, mam na myśli…” Maria usiadła, opierając głowę o ścianę. „Chyba można powiedzieć, że przepełnia mnie żal. Trzy lata…w ciągu tych trzech lat częściej płakałam niż się śmiałam. Ile może znieść małe ludzkie serce? Chciałabym móc powiedzieć, że jestem dumna, bo mogę za nich umrzeć, ale nie potrafię. Nie mogę, bo to oznacza, że nawaliłam. Pozwoliłam im zabrać, coś, czego miałam strzec.” Przestała mówić – nie mogła powiedzieć mu o dziecku.
„Brakuje mi kościoła.” Jesse czuł to w swoim wnętrzu. Czuł zbliżającą się śmierć. „Chciałbym porozmawiać z duchownym. Z Katolikiem…”
„Ja też. Od nazwiska takiego jak DeLuca oczekuje się tego.”
„Chcę się po raz ostatni wyspowiadać…”
Maria milczała. Spuściła głowę i oplotła ręce wokół kolan, przytulając je mocno.
„Bóg cię słyszy, Jesse. Módl się. Spowiadaj – Zrozumie, że nie było księdza.”
Jesse przeżegnał się szybko. „Wybacz mi Ojcze, bo zgrzeszyłem. U spowiedzi byłem ostatni raz…dawno temu. Pozwoliłem, aby w moim sercu zagościła nienawiść. Zabiłem człowieka – i tego nie mogę sobie wybaczyć. Unosiłem się dumą. Grzeszyłem przeciwko mojej żonie. Boże mój żałuję, że Ciebie obraziłem swoimi grzechami. Mocno postanawiam więcej nie grzeszyć i unikać okazji do grzechu.”
Dziewczyna pociągnęła nosem, aby pohamować łzy. Uśmiechając się lekko odpowiedziała „Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.”
Jesse spytał cicho. „Maria? Wierzysz, że Bóg istnieje - wiedząc, że nie jesteśmy sami na tym świecie?”
„Tak. Przez to wierzę mocniej.”
„Stworzył nas na swoje podobieństwo, więc czemu tak jest?”
Maria wytarła twarz i ponownie pociągnęła nosem. „Wierzę, że ‘na podobieństwo Boga’ znaczy ‘o czystym sercu’. Widziałam serce Michaela i wiem, że jest równie czyste jak serca innych ludzi. Czasami podejrzewam, że nawet bardziej. Wszechświat jest tak ogromnym i zdumiewającym miejscem, że nie potrafię sobie wyobrazić, aby nie był częścią jakiegoś boskiego planu. Czy żałuję, że poznałam o nich prawdę? Że nie jesteśmy sami? Nie. Ja i ty, Jesse – zostaliśmy obdarowani wiedzą, że nie jesteśmy sami na tej pięknej planecie. Wiedzą, że jesteśmy częścią czegoś niesamowicie wielkiego. Muszę wierzyć, że to Bóg stworzył to, co wspaniałe.”
„Umieram.” Zwinął się w kłębek obok ściany, aby być bliżej Marii. „Myślę o tobie…i wierzę, że Bóg istnieje. Że nade mną czuwa i woła do domu.”
Maria schowała twarz w dłoniach, a następnie wyciągnęła jedną z nich wzdłuż ściany do wentylatora. „Jesse! Nie, nie umieraj. Nie zostawiaj mnie samej.”
„Wszystko dobrze, odchodzę w spokoju.” Zamknął oczy, próbując przełknąć kolejną falę bólu. „Jestem pewien, że nic ci nie będzie. Wiem, że ktoś nad tobą czuwa.” Musiał w to wierzyć – Musiał. Inaczej nie mógłby umrzeć w spokoju. „Maria? Pamiętasz któryś z Psalmów?”
„Pan jest mym Pasterzem?” Spytała. „Nie pamiętam całego.” Żałowała, że wcześniej nie przywiązywała do tego uwagi – żałowała szczególnie teraz, kiedy tego potrzebowała.
„Każdy jest dobry. Chcę spać – zaśpiewasz mi?”
Jej pamięć nie była najlepsza, a szkoła nigdy nie była jej mocną stroną. Układając się, Maria próbowała przypomnieć sobie, coś, co kojarzyło jej się z muzyką. Zamykając oczy, oczyściła swoje myśli i znalazła to, czego szukała. Inny Psalm – nie ‘Pan jest mym Pasterzem’. Słyszała go. Alex, jego głos. Przysłuchując się, zaczęła powtarzać, to, co jej mówił.
Pan światłem i zbawieniem moim;
„Pan światłem i zbawieniem moim…”
Kogóż mam się lękać?
„…Kogóż mam się lękać?”
Pan obroną mojego życia;
„Pan obroną mojego życia;”
Przed kim mam się trwożyć?
„…Przed kim mam się trwożyć?” Maria podniosła wzrok na wentylator. „Jesse? Czy ten może być? Jesse?” Milczał. Spał. Złe było proszenie, aby nie zasypiał, kiedy tak bardzo potrzebował snu i ukojenia bólu. Egoizm. Maria położyła się przy ścianie, żeby być bliżej niego. „Jestem. Ciągle tu jestem.”
Stan stał za drzwiami pokoju, gdy oboje zamilkli. Mój Boże.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 23 guests