Z pamiętnika J.C.
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Z pamiętnika J.C.
Hejka!!!!
Postanowiłam napisać opowiadanie o serialu MAGICZNY AMULET, gdzie grała moja ulubiona aktorka, czyli Sara Downing. Opowiadanie to pamiętnik bohaterki, którą gra Sara. Jeżeli ktoś nie oglądał tego serialu to i tak powinien się połapać o co chodzi... awięc zaczynam...
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.1
The Problem. Zespół rockowy. Tworzą go Vaughn Parrish - wokalista i gitarzysta, Scottie Sallback – perkusista oraz ja – Jane Cahill. Ja jestem basistką oraz autorką tekstów. Nasz manager, Dennis Budny bardzo często się na nas drze. Już wyjaśniam dlaczego.
Pewnego dnia mieliśmy koncert w jakimś barze. W zasadzie wyglądało to jak szopa. Właściciel wyjaśnił nam, że było tam kiedyś więzienie. Miła perspektywa. No więc mieliśmy próbę kiedy wysiadł prąd. Scottie stwierdził, że zna się na elektryce i potrafi to naprawić. A więc zeszliśmy do piwnicy, gdzie były te wszystkie urządzenia. Scottie wszedł na drabinę. Chwilę grzebał przy kablach aż nagle kopnął go prąd. Scottie ze strach odchylił się do tyłu i spadł z drabiny. Podłoga była spróchniała i perkusista spadł kilkanaście stóp niżej. Na szczęście nic mu się nie stało. Oczywiście nie było prądu a więc nie było i koncertu. Musieliśmy wracać do hotelu oddalonego od tej szopy o kilkadziesiąt kilometrów. Mieliśmy nową furgonetkę od jakiegoś sponsora. Kierował nią Scottie.
- Może nie powinieneś nią jechać?- zapytał Vaughn.
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku?- zapytałam.
- Tak! Dajcie mi spokój! Aha! Zobaczcie co znalazłem- powiedział nagle. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął jakiś dziwny przedmiot.
- Co to jest?- zapytał Vaughn biorąc to do ręki.
- Nie wiem. Znalazłem w piwnicy.
- Tu coś pisze- zauważyłam biorąc przedmiot od Vaughna.
- Gdzie?
- O tu, z tyłu- pokazałam mu. - Co to za język?
- To łacina- stwierdził Vaughn. Spojrzałam na niego zdziwiona.- No co? Uczyłem się jej kiedyś w szkółce niedzielnej.- powiedział Vaughn. Zaczął czytać na głos. Nawet nie potrafię tego powtórzyć. I wtedy stało się coś dziwnego. Przed nami wytworzyło się cos jakby ściana, tyle że przeźroczysta. Scottie zahamował z piskiem opon. Szybko wyskoczyłam z vana i stwierdziłam, że się pali.
- O Boże! Dennis nas zabije! Co to do cholery było?- zapytał Vaughn.
- Nie wiem, ale zmywajmy się stąd- chwyciłam Vaughna za ramię. Nie zwracaliśmy uwagi na palącą się furgonetkę. Wsiedliśmy i ruszyliśmy. I wtedy na środku drogi pojawił się jakiś facet. Scottie szybko skręcił i wpadliśmy w jakieś krzaki.
- Co ty wyprawiasz?!- krzyknęłam. Już wyjeżdżaliśmy z tych krzaków kiedy przed nami znowu pojawił się ten facet. Tym razem Scottiemu nie udało się wyhamować i uderzyliśmy w niego. Zatrzymaliśmy się. Bałam się poruszyć i czułam, że chłopacy czują się tak jak ja. W końcu wysiadłam.
- Zabiłeś go! Krzyknęłam do Scottiego. Zajrzałam pod furgonetkę.- O Boże! Coś tam jest!- odwróciłam głowę.
- Ktoś musi tam zajrzeć- powiedział Scottie.
- Właśnie!- powiedział Vaughn. Klepnął Scottiego w ramię.- Ty zajrzyj.
- Ja? Dlaczego?
- Ty prowadziłeś- powiedziałam. Scottie wlazł pod vana i wyciągnął gałąź.
- Dzięki Bogu- odetchnął. Odwróciłam się i krzyknęłam ze strachu. Przed nami stał ten facet. Nie widzieliśmy sensu uciekać więc wysłuchaliśmy tego co miał nam do powiedzenia. Facet okazał się być pielgrzymem. Wyjaśnił nam, że kiedyś amulet, który znaleźliśmy był jego własnością. Posiadacze mogli widzieć duchy.
- To jego amulet- powiedział Vaughn wskazując Scottiego.- on go znalazł.
- To nie ma znaczenia. Wszyscy byliście obecni przy odczytaniu napisu. Wszyscy będziecie widzieć duchy i im pomagać.
- To szaleństwo- powiedziałam. Pielgrzym dał mi kilka lekcji. Poszło mi nieźle. Pielgrzym wyjaśnił mi, że liczy się kontakt wzrokowy. Kiedy powiedziałam o tym chłopakom, postanowiliśmy zacząć nosić ciemne okulary. Jednak to wcale nie pomagało. Trudno rozpoznać ducha, który wygląda jak zwykły śmiertelnik. Niektóre duchy rzucały się w oczy jak np. Rzymscy legioniści. Ale źle to wszystko ukrywaliśmy. Trudno było nie ominąć kogoś kto wchodził nam w drogę. I wtedy było:
Oni nas widzą. Prawda? Widzicie nas?- krzyczały duchy do pozostałych. Tymczasem ja, oprócz duchów, miałam inny problem. Ten problem nazywał się Vaughn.
* * *
Bardzo ciężko jest pomagać duchom i jednocześnie dbać o karierę. Nasz manager, Dennis, bardzo często się na nas wściekał. W zasadzie to mu się nie dziwię. Odwoływaliśmy koncerty, spóźnialiśmy się na nagrania itd. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Zatrzymywały nas duchy z prośbą o pomoc. Czasami mieliśmy niezłe przygody. Jeden z duchów zaprowadził Scottiego do gniazda mafii. Ja i Scottie operowaliśmy Dennisa a Vaughn spotkał duchy studentek. Czasami było bardzo zabawnie a czasami tragicznie. To mój pamiętnik, dlatego nie mam zamiaru opisywać w nim spotkań z duchami. Ale prawda jest taka, że duchy towarzyszyły nam przez cały czas.
Bardziej od duchów moje myśli zaprzątał Vaughn. Po każdym koncercie zamykał się w pokoju z jedną ze swoich grouppie. My ze Scottiem siedzieliśmy wtedy w hotelowym barze. Czasami oboje musieliśmy siedzieć długo, bo często mieliśmy pokoje trzyosobowe. Czasami dotrzymywałam towarzystwa Scottiemu bo było mi go szkoda. Powoli wpadaliśmy w rutynę. Duchy, wyjazdy, koncerty, hotele i Vaughn z dziewczynami. Aż pewnego dnia ten łańcuszek został przerwany. Ogólnie zaczęło się od tego, że odwołali nam koncert. Dennis załatwił inny kilka godzin drogi od hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Okazało się, że koncert ma się odbyć w Prinstone. To był cios poniżej pasa. To było moje miasto rodzinne. Tam mieszkał mój ojciec z macochą Bunny. Chłopaki wciąż wyśmiewają się z tego imienia i doskonale wiedzą, że nienawidzę swojej macochy. A więc miałam okazję odwiedzić mojego ojca i macochę. Po prostu świetnie. W domu, w moim pokoju spotkałam ducha córki Bunny. Brandy- bo tak miała na imię- chciała rozwieść naszych rodziców. Nie chciałam jej pomóc, bo wiedziałam, że mój ojciec kocha Bunny. Wtedy ona wyznała, że go zabije. Nie mogłam do tego dopuścić. Miałam zamiar zostać w domu na zawsze i chronić ojca. Przy okazji do mojego domu przylazł Vaughn i Bunny nie chciała nawet słyszeć o tym, że moglibyśmy spać gdzie indziej. A więc Vaughn wylądował w pokoju gościnnym. Brandy o swoich planach powiadomiła mnie w nocy. Nie mogłam jej słuchać. Wyszłam z pokoju. Nie miałam gdzie iść a więc wybrałam jedyne rozwiązanie, czyli spanie z Vaughnem w jednym pokoju. Co więcej, w jednym łóżku. Wolałam to niż spanie w jednym pokoju z duchem jakiejś wariatki. Weszłam do pokoju gościnnego. Vaughn był rozłożony na całym łóżku. A było to łóżko dwuosobowe. Położyłam się obok niego.
- Dotknij mnie a zginiesz!- powiedziałam. Kiedy się obudziłam zobaczyłam, że Vaughn śpi na mnie.
- Hej!- zepchnęłam go z łóżka. Biedak spadł na ziemię z głośnym „Au”. Po raz pierwszy byliśmy tak blisko. Uważałam, że nie było to dobre posunięcie.
Udało się nam pozbyć tej głupiej Brandy. To znaczy ja i Bunny się jej pozbyłyśmy. Udałyśmy, że ona odchodzi od mojego ojca. Potem ojciec i Bunny się pogodzili i przyszli na koncert. Po koncercie poszłam do piwnicy i pomogłam Scottiemu pozbyć się ducha. Okazałam się być lepsza w szaradach. Vaughn stał w otoczeniu dziewczyn. Jednak tego wieczora nie poszedł z żadna do pokoju. Po raz pierwszy został z nami. Od tamtej pory rzadko spędzał czas z dziewczynami a przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałam. Poza tym spotkałam moją dawną miłość Mickey'ego. Vaughn był taki zazdrosny! Niestety, pojawił się jakiś szalony naukowiec, który chciał być posiadaczem amuletu. Myśląc, że to zespół, w którym gra Mickey ma amulet, zabił wszystkich. Byłam strasznie smutna i przygnębiona. Scottie starał się mnie pocieszyć, ale jakoś marnie mu to wychodziło. Vaughn nawet nie próbował. Zajmował się tymi głupimi dziewczynami. Zrobiliśmy sobie przerwę w koncertach, gdyż nie byłam w stanie grać. Nie chciałam wracać do domu więc chłopaki zabrali mnie na wycieczkę po całym kraju. Ja cały czas milczałam i siedziałam sama z tyłu. Na początku chłopaki usiłowali rozmawiać ze mną, ale widząc moją rezygnację i brak chęci do rozmowy, przestali. Odzywałam się do nich tylko kiedy musiałam. W końcu przestała mi odpowiadać samotność. Spaliśmy w jakimś hotelu. Wieczorem postanowiłam wyjść. Kiedy wyszłam poczułam się inaczej. Po raz pierwszy od śmierci Mickey'ego wyszłam z pokoju wieczorem. Przy barze siedział Vaughn. Sam. To się rzadko zdarzało a w zasadzie to nigdy. Odetchnęłam i podeszłam do niego.
- Cześć- powiedziałam.
- Coś się stało?- zapytał patrząc na mnie.
- A co? Nie wolno mi wyjść? Czekasz na kogoś?
- Nie.
- Gdzie Scottie?- zapytałam.
- Musiał wyjechać do innego miasta. Pomaga duchowi. Dziś jego dyżur.- uśmiechnął się. Siedzieliśmy obok siebie i trochę rozmawialiśmy. W końcu nie wytrzymałam.
- Gdzie twoje fanki?- zapytałam zgryźliwie.
- Nie ma....
- To ciekawe... Nikt cię nie chce?
- Przestań Jane! Czy nie widzisz, że się o ciebie martwimy? Siedzisz sama w pokoju i milczysz! Mickey nie żyje i nic nie zrobisz!- wybuchnął. Uderzyłam go w twarz i wybiegłam z baru. Skierowałam się do pokoju. Dogonił mnie i złapał za ramię żeby mnie zatrzymać.
- Zaczekaj! Przepraszam, nie chciałem....
- Odwal się! Nie wiesz co to znaczy stracić kogoś bliskiego!
- Właśnie, że wiem! Ty jesteś mi bardzo bliska i tracę cię!- powiedział. I wtedy stało się coś. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Poddałam się chwili. Nagle wyrwałam się z jego objęć.
- Vaughn, nie! Nie możemy. Przykro mi- zamknęłam mu drzwi przed nosem. Oparłam się plecami o drzwi. Wiedziałam, że tam stoi. Odczekałam jakieś pięć minut i otworzyłam drzwi. Siedział przy ścianie. Kiedy tylko drzwi się otworzyły wstał i spojrzał na mnie. Staliśmy naprzeciwko siebie i patrzeliśmy sobie w oczy. Wtedy podszedł do mnie. Cofnęłam się.
- Czego chcesz?- zapytałam.
- A ty?
- Nie wiem.....
- podobasz mi się Jane...- zaczął i zanim się zorientowałam poczułam jego usta na moich. Obsypywał mnie pocałunkami a ja je odwzajemniałam. Nie broniłam się. Weszliśmy do mojego pokoju. Kiedy Vaughn zamknął drzwi zdałam sobie sprawę z tego co robię.
- Vaughn, nie- powiedziałam cicho lecz stanowczo. Mimo to nie przestawaliśmy się całować.
- Nie!- odepchnęłam go od siebie. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale wyszedł. Kiedy zamknęły się za nim drzwi rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. To było takie trudne! On mi się strasznie podobał, ale znałam go bardzo dobrze. On kochał wszystkie dziewczyny. Potrzebne mu były tylko na jedną noc.
CDN.....
Postanowiłam napisać opowiadanie o serialu MAGICZNY AMULET, gdzie grała moja ulubiona aktorka, czyli Sara Downing. Opowiadanie to pamiętnik bohaterki, którą gra Sara. Jeżeli ktoś nie oglądał tego serialu to i tak powinien się połapać o co chodzi... awięc zaczynam...
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.1
The Problem. Zespół rockowy. Tworzą go Vaughn Parrish - wokalista i gitarzysta, Scottie Sallback – perkusista oraz ja – Jane Cahill. Ja jestem basistką oraz autorką tekstów. Nasz manager, Dennis Budny bardzo często się na nas drze. Już wyjaśniam dlaczego.
Pewnego dnia mieliśmy koncert w jakimś barze. W zasadzie wyglądało to jak szopa. Właściciel wyjaśnił nam, że było tam kiedyś więzienie. Miła perspektywa. No więc mieliśmy próbę kiedy wysiadł prąd. Scottie stwierdził, że zna się na elektryce i potrafi to naprawić. A więc zeszliśmy do piwnicy, gdzie były te wszystkie urządzenia. Scottie wszedł na drabinę. Chwilę grzebał przy kablach aż nagle kopnął go prąd. Scottie ze strach odchylił się do tyłu i spadł z drabiny. Podłoga była spróchniała i perkusista spadł kilkanaście stóp niżej. Na szczęście nic mu się nie stało. Oczywiście nie było prądu a więc nie było i koncertu. Musieliśmy wracać do hotelu oddalonego od tej szopy o kilkadziesiąt kilometrów. Mieliśmy nową furgonetkę od jakiegoś sponsora. Kierował nią Scottie.
- Może nie powinieneś nią jechać?- zapytał Vaughn.
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku?- zapytałam.
- Tak! Dajcie mi spokój! Aha! Zobaczcie co znalazłem- powiedział nagle. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął jakiś dziwny przedmiot.
- Co to jest?- zapytał Vaughn biorąc to do ręki.
- Nie wiem. Znalazłem w piwnicy.
- Tu coś pisze- zauważyłam biorąc przedmiot od Vaughna.
- Gdzie?
- O tu, z tyłu- pokazałam mu. - Co to za język?
- To łacina- stwierdził Vaughn. Spojrzałam na niego zdziwiona.- No co? Uczyłem się jej kiedyś w szkółce niedzielnej.- powiedział Vaughn. Zaczął czytać na głos. Nawet nie potrafię tego powtórzyć. I wtedy stało się coś dziwnego. Przed nami wytworzyło się cos jakby ściana, tyle że przeźroczysta. Scottie zahamował z piskiem opon. Szybko wyskoczyłam z vana i stwierdziłam, że się pali.
- O Boże! Dennis nas zabije! Co to do cholery było?- zapytał Vaughn.
- Nie wiem, ale zmywajmy się stąd- chwyciłam Vaughna za ramię. Nie zwracaliśmy uwagi na palącą się furgonetkę. Wsiedliśmy i ruszyliśmy. I wtedy na środku drogi pojawił się jakiś facet. Scottie szybko skręcił i wpadliśmy w jakieś krzaki.
- Co ty wyprawiasz?!- krzyknęłam. Już wyjeżdżaliśmy z tych krzaków kiedy przed nami znowu pojawił się ten facet. Tym razem Scottiemu nie udało się wyhamować i uderzyliśmy w niego. Zatrzymaliśmy się. Bałam się poruszyć i czułam, że chłopacy czują się tak jak ja. W końcu wysiadłam.
- Zabiłeś go! Krzyknęłam do Scottiego. Zajrzałam pod furgonetkę.- O Boże! Coś tam jest!- odwróciłam głowę.
- Ktoś musi tam zajrzeć- powiedział Scottie.
- Właśnie!- powiedział Vaughn. Klepnął Scottiego w ramię.- Ty zajrzyj.
- Ja? Dlaczego?
- Ty prowadziłeś- powiedziałam. Scottie wlazł pod vana i wyciągnął gałąź.
- Dzięki Bogu- odetchnął. Odwróciłam się i krzyknęłam ze strachu. Przed nami stał ten facet. Nie widzieliśmy sensu uciekać więc wysłuchaliśmy tego co miał nam do powiedzenia. Facet okazał się być pielgrzymem. Wyjaśnił nam, że kiedyś amulet, który znaleźliśmy był jego własnością. Posiadacze mogli widzieć duchy.
- To jego amulet- powiedział Vaughn wskazując Scottiego.- on go znalazł.
- To nie ma znaczenia. Wszyscy byliście obecni przy odczytaniu napisu. Wszyscy będziecie widzieć duchy i im pomagać.
- To szaleństwo- powiedziałam. Pielgrzym dał mi kilka lekcji. Poszło mi nieźle. Pielgrzym wyjaśnił mi, że liczy się kontakt wzrokowy. Kiedy powiedziałam o tym chłopakom, postanowiliśmy zacząć nosić ciemne okulary. Jednak to wcale nie pomagało. Trudno rozpoznać ducha, który wygląda jak zwykły śmiertelnik. Niektóre duchy rzucały się w oczy jak np. Rzymscy legioniści. Ale źle to wszystko ukrywaliśmy. Trudno było nie ominąć kogoś kto wchodził nam w drogę. I wtedy było:
Oni nas widzą. Prawda? Widzicie nas?- krzyczały duchy do pozostałych. Tymczasem ja, oprócz duchów, miałam inny problem. Ten problem nazywał się Vaughn.
* * *
Bardzo ciężko jest pomagać duchom i jednocześnie dbać o karierę. Nasz manager, Dennis, bardzo często się na nas wściekał. W zasadzie to mu się nie dziwię. Odwoływaliśmy koncerty, spóźnialiśmy się na nagrania itd. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Zatrzymywały nas duchy z prośbą o pomoc. Czasami mieliśmy niezłe przygody. Jeden z duchów zaprowadził Scottiego do gniazda mafii. Ja i Scottie operowaliśmy Dennisa a Vaughn spotkał duchy studentek. Czasami było bardzo zabawnie a czasami tragicznie. To mój pamiętnik, dlatego nie mam zamiaru opisywać w nim spotkań z duchami. Ale prawda jest taka, że duchy towarzyszyły nam przez cały czas.
Bardziej od duchów moje myśli zaprzątał Vaughn. Po każdym koncercie zamykał się w pokoju z jedną ze swoich grouppie. My ze Scottiem siedzieliśmy wtedy w hotelowym barze. Czasami oboje musieliśmy siedzieć długo, bo często mieliśmy pokoje trzyosobowe. Czasami dotrzymywałam towarzystwa Scottiemu bo było mi go szkoda. Powoli wpadaliśmy w rutynę. Duchy, wyjazdy, koncerty, hotele i Vaughn z dziewczynami. Aż pewnego dnia ten łańcuszek został przerwany. Ogólnie zaczęło się od tego, że odwołali nam koncert. Dennis załatwił inny kilka godzin drogi od hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Okazało się, że koncert ma się odbyć w Prinstone. To był cios poniżej pasa. To było moje miasto rodzinne. Tam mieszkał mój ojciec z macochą Bunny. Chłopaki wciąż wyśmiewają się z tego imienia i doskonale wiedzą, że nienawidzę swojej macochy. A więc miałam okazję odwiedzić mojego ojca i macochę. Po prostu świetnie. W domu, w moim pokoju spotkałam ducha córki Bunny. Brandy- bo tak miała na imię- chciała rozwieść naszych rodziców. Nie chciałam jej pomóc, bo wiedziałam, że mój ojciec kocha Bunny. Wtedy ona wyznała, że go zabije. Nie mogłam do tego dopuścić. Miałam zamiar zostać w domu na zawsze i chronić ojca. Przy okazji do mojego domu przylazł Vaughn i Bunny nie chciała nawet słyszeć o tym, że moglibyśmy spać gdzie indziej. A więc Vaughn wylądował w pokoju gościnnym. Brandy o swoich planach powiadomiła mnie w nocy. Nie mogłam jej słuchać. Wyszłam z pokoju. Nie miałam gdzie iść a więc wybrałam jedyne rozwiązanie, czyli spanie z Vaughnem w jednym pokoju. Co więcej, w jednym łóżku. Wolałam to niż spanie w jednym pokoju z duchem jakiejś wariatki. Weszłam do pokoju gościnnego. Vaughn był rozłożony na całym łóżku. A było to łóżko dwuosobowe. Położyłam się obok niego.
- Dotknij mnie a zginiesz!- powiedziałam. Kiedy się obudziłam zobaczyłam, że Vaughn śpi na mnie.
- Hej!- zepchnęłam go z łóżka. Biedak spadł na ziemię z głośnym „Au”. Po raz pierwszy byliśmy tak blisko. Uważałam, że nie było to dobre posunięcie.
Udało się nam pozbyć tej głupiej Brandy. To znaczy ja i Bunny się jej pozbyłyśmy. Udałyśmy, że ona odchodzi od mojego ojca. Potem ojciec i Bunny się pogodzili i przyszli na koncert. Po koncercie poszłam do piwnicy i pomogłam Scottiemu pozbyć się ducha. Okazałam się być lepsza w szaradach. Vaughn stał w otoczeniu dziewczyn. Jednak tego wieczora nie poszedł z żadna do pokoju. Po raz pierwszy został z nami. Od tamtej pory rzadko spędzał czas z dziewczynami a przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałam. Poza tym spotkałam moją dawną miłość Mickey'ego. Vaughn był taki zazdrosny! Niestety, pojawił się jakiś szalony naukowiec, który chciał być posiadaczem amuletu. Myśląc, że to zespół, w którym gra Mickey ma amulet, zabił wszystkich. Byłam strasznie smutna i przygnębiona. Scottie starał się mnie pocieszyć, ale jakoś marnie mu to wychodziło. Vaughn nawet nie próbował. Zajmował się tymi głupimi dziewczynami. Zrobiliśmy sobie przerwę w koncertach, gdyż nie byłam w stanie grać. Nie chciałam wracać do domu więc chłopaki zabrali mnie na wycieczkę po całym kraju. Ja cały czas milczałam i siedziałam sama z tyłu. Na początku chłopaki usiłowali rozmawiać ze mną, ale widząc moją rezygnację i brak chęci do rozmowy, przestali. Odzywałam się do nich tylko kiedy musiałam. W końcu przestała mi odpowiadać samotność. Spaliśmy w jakimś hotelu. Wieczorem postanowiłam wyjść. Kiedy wyszłam poczułam się inaczej. Po raz pierwszy od śmierci Mickey'ego wyszłam z pokoju wieczorem. Przy barze siedział Vaughn. Sam. To się rzadko zdarzało a w zasadzie to nigdy. Odetchnęłam i podeszłam do niego.
- Cześć- powiedziałam.
- Coś się stało?- zapytał patrząc na mnie.
- A co? Nie wolno mi wyjść? Czekasz na kogoś?
- Nie.
- Gdzie Scottie?- zapytałam.
- Musiał wyjechać do innego miasta. Pomaga duchowi. Dziś jego dyżur.- uśmiechnął się. Siedzieliśmy obok siebie i trochę rozmawialiśmy. W końcu nie wytrzymałam.
- Gdzie twoje fanki?- zapytałam zgryźliwie.
- Nie ma....
- To ciekawe... Nikt cię nie chce?
- Przestań Jane! Czy nie widzisz, że się o ciebie martwimy? Siedzisz sama w pokoju i milczysz! Mickey nie żyje i nic nie zrobisz!- wybuchnął. Uderzyłam go w twarz i wybiegłam z baru. Skierowałam się do pokoju. Dogonił mnie i złapał za ramię żeby mnie zatrzymać.
- Zaczekaj! Przepraszam, nie chciałem....
- Odwal się! Nie wiesz co to znaczy stracić kogoś bliskiego!
- Właśnie, że wiem! Ty jesteś mi bardzo bliska i tracę cię!- powiedział. I wtedy stało się coś. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Poddałam się chwili. Nagle wyrwałam się z jego objęć.
- Vaughn, nie! Nie możemy. Przykro mi- zamknęłam mu drzwi przed nosem. Oparłam się plecami o drzwi. Wiedziałam, że tam stoi. Odczekałam jakieś pięć minut i otworzyłam drzwi. Siedział przy ścianie. Kiedy tylko drzwi się otworzyły wstał i spojrzał na mnie. Staliśmy naprzeciwko siebie i patrzeliśmy sobie w oczy. Wtedy podszedł do mnie. Cofnęłam się.
- Czego chcesz?- zapytałam.
- A ty?
- Nie wiem.....
- podobasz mi się Jane...- zaczął i zanim się zorientowałam poczułam jego usta na moich. Obsypywał mnie pocałunkami a ja je odwzajemniałam. Nie broniłam się. Weszliśmy do mojego pokoju. Kiedy Vaughn zamknął drzwi zdałam sobie sprawę z tego co robię.
- Vaughn, nie- powiedziałam cicho lecz stanowczo. Mimo to nie przestawaliśmy się całować.
- Nie!- odepchnęłam go od siebie. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale wyszedł. Kiedy zamknęły się za nim drzwi rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. To było takie trudne! On mi się strasznie podobał, ale znałam go bardzo dobrze. On kochał wszystkie dziewczyny. Potrzebne mu były tylko na jedną noc.
CDN.....
Jane Cahill
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Będę wredny. A co.
1) Za dużo treści w zbyt małej ilości tekstu. Czułem się jakbym czytał strzeszczenie. Przydałoby się skoncentrować trochę bardziej na przedstawieniu historii, a nie na samym pomyśle.
2) Wsiedli do palącego się vana? Oryginalnie. Muzycy miewają dziwne pomysły.
3) Myslałem że Vaughn i Jane byli kiedyś parą.
Ogólnie opo nie jest złe, ale naprawdę trzeba by je nieco rozpisać, bo jest zbyt "suche". Sorki za krytykę, ale mam nadzieję że była konstruktywna.
1) Za dużo treści w zbyt małej ilości tekstu. Czułem się jakbym czytał strzeszczenie. Przydałoby się skoncentrować trochę bardziej na przedstawieniu historii, a nie na samym pomyśle.
2) Wsiedli do palącego się vana? Oryginalnie. Muzycy miewają dziwne pomysły.
3) Myslałem że Vaughn i Jane byli kiedyś parą.
Ogólnie opo nie jest złe, ale naprawdę trzeba by je nieco rozpisać, bo jest zbyt "suche". Sorki za krytykę, ale mam nadzieję że była konstruktywna.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Hejka!!!
Umieściłam to w dziale Różności, bo nie wiedziałam czy takie opowiadanie odbiegające od tematyki Roswell jest wskazane w Twórczości.
Graalion, na początku streściłam kawałek serialu aby wprowadzić kogoś kto nie oglądał serialu w temat. Dlatego ten palący się van. Owszem, Jane i Vaughn byli kiedyś parą. W serialu. A w moim opowiadaniu jest troszkę pomieszane z serialem. Zresztą, jak sam przeczytasz dalsze części to zrozumiesz. A będzie ich hohoh...
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.2
Obudziło mnie walenie w drzwi.
- Co? Chwileczkę!- wstałam i otworzyłam drzwi. Stał za nimi Scottie, który bezceremonialnie wpakował się do mojego pokoju.
- Co słychać?- zapytał.
- Nic takiego... jak się udała wyprawa?- usiadłam na łóżku.
- Och, nieźle. Ten duch był lekko kopnięty! Wiesz co musiałem zrobić....?- nie słuchałam go. Usłyszałam lekkie pukanie i do pokoju wszedł Vaughn. Spuściłam wzrok. Nie mogłam na niego patrzeć. Nie po tym co się stało w nocy. On chyba czuł to samo, albo tylko mi się wydawało.
- Cześć Jane- powiedział.
- Cześć Vaughn- odpowiedziałam trochę zbyt cichym głosem. Chciałam ukryć te wszystkie emocje, które się we mnie tliły.
- Coś się stało? Dziwnie się dzisiaj zachowujecie. Oboje.- stwierdził Scottie.
- My?- zapytaliśmy jednocześnie. Scottie spojrzał na nas, ale nic nie powiedział.
- Kiedy wyjeżdżamy?- zwróciłam się do Scottiego.
- Niedługo. Idę zapakować rzeczy do vana.- wyszedł. Zostałam sama z Vaughnem. Siedzieliśmy obok siebie milcząc i nie patrząc na siebie.
- Ja...- zaczęliśmy jednocześnie.
- Mów pierwsza- powiedział Vaughn.
- Ok. To co się stało w nocy to nie powinno było się stać. Ja byłam zm...- zaczęłam, ale Vaughn mi przerwał.
- Tak, tak. Zwal to na zmęczenie!- wstał.- Jestem pewien, że dobrze wiedziałaś co robisz, tylko nie bardzo wiesz czego chcesz. To jest twój problem!- wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Wstałam, zebrałam swoje rzeczy i poszłam do furgonetki. Scottie i Vaughn już tam byli. Miałam do wyboru siedzieć obok Vaughna lub sama z tyłu. Wybrałam drugą opcję. I znowu było tak samo. Milczenie. Nasz następny przystanek był w Prinstone. Postanowiłam odwiedzić ojca. Już nie było tam Brandy. Jednak czekała mnie niemiła niespodzianka.
- Co robicie?- zapytałam.
- To co słyszałaś. Sprzedajemy dom i wyprowadzamy się do Nowego Jorku.- powiedziała Bunny.
- Nie możecie! Tato....
- To już postanowione, Jane.- odparł sucho mój ojciec.
- Jeżeli to zrobisz to stracisz córkę na zawsze!- krzyknęłam.
- Co ty wygadujesz?
- to co słyszysz. Tu mieszkaliśmy z mamą! Tu się urodziłam i wychowałam! Chcesz zniszczyć moje wspomnienia! Nasze wspomnienia!- krzyczałam.
- Jane, uspokój się! Nic nie chcę zniszczyć! Po prostu sprzedajemy dom!- nie słuchałam go. Wyszłam. Wsiadłam do vana i pojechałam do hotelu. W drzwiach wpadłam na Vaughna.
- Jane! Coś się stało?- zapytał kiedy minęłam go bez słowa. Nie odwróciłam się tylko poszłam do pokoju. Ledwo zamknęłam drzwi kiedy przylazł Vaughn.
- Jane....- podszedł do mnie.
- Odejdź!- rzuciłam w niego poduszką.
- Stało się coś?
- Tak! Ojciec sprzedaje dom!- rozpłakałam się. To nie był zwykły dom. Było tam tyle wspomnień. Vaughn podszedł i przytulił mnie.
- Nie płacz. Wszystko będzie dobrze.- pocieszał mnie. Wtuli8łam się w jego silne ramiona. Spojrzałam na niego. Był taki przystojny. Powoli zbliżaliśmy nasze twarze do siebie i.....
- co robicie?- do pokoju wszedł Scottie.- Przeszkadzam?
- Nie- wytarłam oczy i odsunęłam się od Vaughna.
- Ojciec Jane chce sprzedać dom.- wyjaśnił Vaughn.
- Ja go kupie zdecydowałam.
- Nie masz tyle kasy!- Vaughn spojrzał na mnie jak na wariatkę. Wzruszyłam ramionami.
- Na raty....
* * *
Vaughn bardzo mi pomagał. Przyznaję, że na początku go nie lubiłam. Widziałam w nim narcyza, którego interesuje tylko to by przespać się z jakąś grouppie. Teraz był dla mnie prawdziwym przyjacielem. Już prawie zapomniałam o tym pocałunku. W końcu doprowadziłam do tego, że ojciec nie sprzedał domu. Chyba się nade mną zlitował i jakimś cudem udało mu się namówić Bunny. W tym okresie ja i Vaughn bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Mimo to nie mogłam mu zaufać. Bałam się. Znaliśmy się od dawna i doskonale wiedziałam jaki on jest.
- Co słychać dzieciaki?- do pokoju wszedł Scottie.
- Nic- odparłam. Siedziałam na jednym z dwóch łóżek a na drugim leżał Vaughn. Rozmawialiśmy o jakichś głupotach. Jakoś tak się stało, że oboje nie mogliśmy zmusić się do tematu pod tytułem „MY”.
- To fajnie. Idę do baru. Ktoś idzie ze mną?- zapytał Scottie.
- Ja idę.- zerwałam się z miejsca. Kiedy przechodziłam obok łóżka na którym leżał Vaughn (moje było koło okna), nasz wokalista złapał mnie za rękę.
- Jane, zostań. Musimy porozmawiać.- powiedział.
- Jezu! Decydujcie się! Nie będę tu sterczał przez całą noc!- zdenerwował się Scottie. Zawahałam się a coś ścisnęło mnie w gardle.
- Idź sam Scottie.- zdecydowałam. Nasz perkusista wyszedł.
- A więc?- zapytałam Vaughna siadając na swoim łóżku.
- Jane...- Vaughn podniósł się z łóżka a potem podszedł do mnie i usiadł obok. Instynktownie się odsunęłam.
- Vaughn...- zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć. Wziął moją twarz w dłonie i pocałował mnie.
- Podobasz mi się i zauważyłem, że od pewnego czasu przestałem traktować cię jak przyjaciółkę.- Vaughn mówił mi te wszystkie rzeczy a ja zaczęłam się zastanawiać czy wszystkim dziewczynom to mówi. Zapytałam go o to. Obraził się, albo tylko udawał.
- Ja wyznaję ci miłość a ty mi wypominasz.... Myślałem, że jesteś inna. Cóż, chyba się myliłem.- wyszedł a ja zostałam sama. Jeśli mam być szczera to wcale się tym nie przejmowałam. Powiedziałam to co mi przyszło do głowy. Może rzeczywiście powinnam milczeć, ale nie potrafię. Teraz pewnie Vaughn i Scottie siedzą na dole w otoczeniu panienek. Westchnęłam i postanowiłam zejść na dół i zobaczyć co tam się dzieje. Wygrała ciekawość. Jestem wścibska- fakt. W barze nie było nikogo, jeśli nie liczyć barmana oraz Vaughna i Scottiego.
- Jane! Jak dobrze, że jesteś!- ucieszył się Scottie. Vaughn przesiadł się na stołek obok żeby zrobić mi miejsce. Zawsze siedziałam pomiędzy nimi.
- A co? Stęskniliście się za mną?- zapytałam.
- Szalenie- mruknął Vaughn.- Idę spać. Dobranoc.- poszedł na górę.
- Co z nim?- zapytałam Scottiego, kiedy Vaughn zniknął z pola widzenia. Scottie wzruszył ramionami.
- Ty mnie nie pytaj. Ale on jest jakiś dziwny. Nie chciał z nikim gadać. Podeszła do niego jakaś dziewczyna a on ją przepędził.- mruknął. Byłam szczerze zdziwiona.
- Bujasz!
- No co ty?! Taka laska! Mówię ci!- ekscytował się- Wydaje mi się- zniżył głos do szeptu- Że Vaughn się zakochał.
- A ja myślę, że przeżywa jakiś kryzys. To minie za kilka dni. No, za miesiąc.- zaśmiałam się. Scottie znowu wzruszył ramionami.
- Albo się zakochał.- powtórzył. Znów się zaśmiałam.
- Niby w kim?
- Nie wiem.
- Aha. To powiedz mi jak się dowiesz. Idę na górę. Idziesz czy zostajesz?- zapytałam.
- Zostaję- spojrzał na zegarek.- Dopiero północ. Co wy tak... Ja tam zostaję do samego rana.
- Dobranoc- wyszłam.
- No...
Powoli weszłam na górę a potem do pokoju. Vaughn spał a przynajmniej na to wyglądało. Wzięłam swoje rzeczy i poszłam do łazienki. Szybko się umyłam i przebrałam. Kiedy wyszłam z łazienki mimowolnie spojrzałan na łóżko, na którym spał Vaughn.
- Nie śpię- powiedział a ja aż podskoczyłam
- Zgłupiałeś?
- No co? Mówię, że nie śpię.
- Usłyszałam. Ty nie śpisz a ja idę spać. Dobranoc!- wskoczyłam do łóżka i odwróciłam się do niego plecami. Nie chciało mi się spać, ale udawałam, że zasnęłam. Vaughn także nie spał. Słyszałam jak kręci się na swoim łóżku. Oboje milczeliśmy. W zasadzie to nie mieliśmy o czym rozmawiać. Minęło jakieś pół godziny kiedy się odezwał.
- Jane....- powiedział. Zignorowałam to, wciąż udając, że śpię. Usłyszałam skrzypienie sprężyn na sąsiednim łóżku a potem kroki. W końcu poczułam ten paskudny zapach wody kolońskiej, której używał. Vaughn stał obok.
- Wiem, że nie śpisz.- odezwał się. Usiadł na moim łóżku a ja się odsunęłam. Możliwe, że to był mój błąd.- Jane!
- Czego chcesz?- zapytałam. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na niego.
- Pogadać.
- Vaughn, jest prawie pierwsza nad ranem. Może tego nie zauważyłeś, ale niektórzy chcieliby spać!
- Jane, jakbyś chciała spać to dawno byś spała a teraz krzyczałabyś na mnie, że cię obudziłem.
- Spałam, ale ty skrzypiałeś swoim łóżkiem! Już miałam zamiar wstać i powiedzieć, że ty i twoja grouppie powinniście znaleźć sobie inny pokój.- wypaliłam bez zastanowienia.
- Jane!- prawie krzyknął. Chyba chciał mnie objąć, ale nie pozwoliłam mu na to. Szybko wstałam z łóżka i odskoczyłam na bezpieczną odległość.
- Wiesz co Vaughn? Wydaje mi się, że nie chcę słuchać tego co masz mi do powiedzenia!
- A mi się wydaje, że chcesz! I zapewniam cię, że usłyszysz to co mam ci do powiedzenia teraz albo później, ale usłyszysz!
- No dobra, słucham!- zdecydowałam. Było dość ciemno, więc nie widziałam jego twarzy. Widziałam tylko, że stoi obok mojego łóżka. Ja stałam na środku pokoju.
- Już mi się odechciało!
- Wiedziałam!- powiedziałam i wtedy on podszedł do mnie. To stało się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. On objął mnie mocno i trzymał w taki sposób, że nie mogłam się wyrwać.
- Ale mam ochotę na to- pocałował mnie. Nie wiem co mnie napadło tamtej nocy, ale przestałam się wyrywać i odwzajemniałam jego pocałunki. Nim się spostrzegłam leżeliśmy na łóżku namiętnie się całując. Wcale nie panowałam nad emocjami. W pewnym momencie miałam wrażenie, że ktoś otwiera drzwi a potem je zamyka, ale kiedy spojrzałam w tamtą stronę niczego nie zauważyłam. Nic się nie zdarzyło. Wiedziałam, że albo zacznę protestować albo zaraz do czegoś dojdzie. Nie wiem dlaczego, ale nie protestowałam. Chciałam tego tak bardzo jak on. Nie mogłam się dłużej opierać. Ręce Vaughna błądziły po moim ciele. Jego dotyk sprawiał, że robiło mi się gorąco. Po chwili nie miał bluzki a moja w połowie była rozpięta. Przestałam nad sobą panować. Vaughn zdjął ze mnie bluzkę. Rozbieraliśmy się wzajemnie i już po chwili byliśmy zupełnie nadzy i kochaliśmy się namiętnie. Opanowałam się dopiero wtedy kiedy było już po wszystkim i kiedy leżałam w ramionach Vaughna. Nasze ubrania były porozrzucane po całym pokoju. Musiałam zasnąć bo gdy spojrzałam na zegarek, dochodziła czwarta.
- Księżniczka się obudziła?- dobiegł mnie głos Vaughna.
- Skąd wiedziałeś?
- Kiedy mrugasz twoje rzęsy łaskoczą mnie w klatkę piersiową.- wyjaśnił.
- Aha. To w takim razie przepraszam.- podniosłam się i spojrzałam na niego mimo narastającego poczucia wstydu dla własnej słabości.- Niedługo powinien wrócić Scottie- wstałam. Byłam okrta prześcieradłem. Pozbierałam swoje ubrania i poszłam do łazienki. Usiadłam na wannie i zastanawiałam się „co ja najlepszego zrobiłam”. Bardzo długo zwlekałam z ubraniem się. Cały czas czułam gorące pocałunki Vaughna i jego ręce błądzące po moim ciele. W końcu wyszłam i zobaczyłam, że Vaughn już się ubrał. Leżał na swoim łóżku.
- Idę do baru. Sprawdzę co tam u Scottiego- wyszłam. Scottie nadal siedział tam gdzie go zostawiłam.
- Hej Scottie- usiadłam obok.
- Witam. Wyspałaś się? Chyba było ci wygodnie?
- Co masz na myśli?- spojrzałam na niego. Scottie uśmiechnął się łobuzersko.
- Widziałem ciebie i Vaughna.- powiedział. Zatkało mnie.
- Słucham?
- Mogliście chociaż zamknąć drzwi!- Scottie udał, że całuje się z własną ręką.
- Scottie!- walnęłam go w plecy.
- No co? Ja tylko stwierdzam fakty!- tłumaczył się.
- Miałeś tu być całą noc! Idę spać. Jestem bardzo zmęczona...
- Nie dziwię się....- zaśmiał się.
- Idę do pokoju.
- Do Vaughna?
- Haha! Ale śmieszne!- zostawiłam go. Vaughn spał. Położyłam się na swoim łóżku i zasnęłam. Kiedy się obudziłam Scottie spał obok Vaughna. Wstałam i poszłam się ubrać do łazienki. Starałam się nie robić hałasu. Potem wyszłam. Ledwo zamknęłam drzwi do pokoju, wyszedł za mną Vaughn.
- Gdzie idziesz?- zapytał.
- Na randkę. Chcesz iść ze mną?- zapytałam zgryźliwie. Chciał. A więc zeszliśmy na dół.
- Dwie kawy- powiedział.- Jak tam?
- Dobrze... Scottie nas widział....- odparłam.
- To znaczy?
- Jak się całowaliśmy. Masz szczęście!- dodałam mściwie.
- Mam szczęście? Co to znaczy?
- Domyśl się... Bo to twoja...- urwałam.
- Wina?- dokończył.- Moja wina? Przepraszam bardzo, ale ty nawet nie protestowałaś!
- A posłuchałbyś?
- Może....
- No widzisz! A ja myślałam o czymś innym niż szybki sex z.... tobą!
- Aha. Miło to wiedzieć. Przynajmniej wiem na czym stoję.- Vaughn podniósł się z krzesła.
- Vaughn...
- Myślałem, że jesteś inna... wyjątkowa.- skierował się do wyjścia. Podjęłam decyzję i pobiegłam za nim. Zatrzymałam go w połowie drogi do pokoju.
- Vaughn...
- Cii... Nic nie mów- szepnął i mnie pocałował.
CDN.....
Umieściłam to w dziale Różności, bo nie wiedziałam czy takie opowiadanie odbiegające od tematyki Roswell jest wskazane w Twórczości.
Graalion, na początku streściłam kawałek serialu aby wprowadzić kogoś kto nie oglądał serialu w temat. Dlatego ten palący się van. Owszem, Jane i Vaughn byli kiedyś parą. W serialu. A w moim opowiadaniu jest troszkę pomieszane z serialem. Zresztą, jak sam przeczytasz dalsze części to zrozumiesz. A będzie ich hohoh...
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.2
Obudziło mnie walenie w drzwi.
- Co? Chwileczkę!- wstałam i otworzyłam drzwi. Stał za nimi Scottie, który bezceremonialnie wpakował się do mojego pokoju.
- Co słychać?- zapytał.
- Nic takiego... jak się udała wyprawa?- usiadłam na łóżku.
- Och, nieźle. Ten duch był lekko kopnięty! Wiesz co musiałem zrobić....?- nie słuchałam go. Usłyszałam lekkie pukanie i do pokoju wszedł Vaughn. Spuściłam wzrok. Nie mogłam na niego patrzeć. Nie po tym co się stało w nocy. On chyba czuł to samo, albo tylko mi się wydawało.
- Cześć Jane- powiedział.
- Cześć Vaughn- odpowiedziałam trochę zbyt cichym głosem. Chciałam ukryć te wszystkie emocje, które się we mnie tliły.
- Coś się stało? Dziwnie się dzisiaj zachowujecie. Oboje.- stwierdził Scottie.
- My?- zapytaliśmy jednocześnie. Scottie spojrzał na nas, ale nic nie powiedział.
- Kiedy wyjeżdżamy?- zwróciłam się do Scottiego.
- Niedługo. Idę zapakować rzeczy do vana.- wyszedł. Zostałam sama z Vaughnem. Siedzieliśmy obok siebie milcząc i nie patrząc na siebie.
- Ja...- zaczęliśmy jednocześnie.
- Mów pierwsza- powiedział Vaughn.
- Ok. To co się stało w nocy to nie powinno było się stać. Ja byłam zm...- zaczęłam, ale Vaughn mi przerwał.
- Tak, tak. Zwal to na zmęczenie!- wstał.- Jestem pewien, że dobrze wiedziałaś co robisz, tylko nie bardzo wiesz czego chcesz. To jest twój problem!- wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Wstałam, zebrałam swoje rzeczy i poszłam do furgonetki. Scottie i Vaughn już tam byli. Miałam do wyboru siedzieć obok Vaughna lub sama z tyłu. Wybrałam drugą opcję. I znowu było tak samo. Milczenie. Nasz następny przystanek był w Prinstone. Postanowiłam odwiedzić ojca. Już nie było tam Brandy. Jednak czekała mnie niemiła niespodzianka.
- Co robicie?- zapytałam.
- To co słyszałaś. Sprzedajemy dom i wyprowadzamy się do Nowego Jorku.- powiedziała Bunny.
- Nie możecie! Tato....
- To już postanowione, Jane.- odparł sucho mój ojciec.
- Jeżeli to zrobisz to stracisz córkę na zawsze!- krzyknęłam.
- Co ty wygadujesz?
- to co słyszysz. Tu mieszkaliśmy z mamą! Tu się urodziłam i wychowałam! Chcesz zniszczyć moje wspomnienia! Nasze wspomnienia!- krzyczałam.
- Jane, uspokój się! Nic nie chcę zniszczyć! Po prostu sprzedajemy dom!- nie słuchałam go. Wyszłam. Wsiadłam do vana i pojechałam do hotelu. W drzwiach wpadłam na Vaughna.
- Jane! Coś się stało?- zapytał kiedy minęłam go bez słowa. Nie odwróciłam się tylko poszłam do pokoju. Ledwo zamknęłam drzwi kiedy przylazł Vaughn.
- Jane....- podszedł do mnie.
- Odejdź!- rzuciłam w niego poduszką.
- Stało się coś?
- Tak! Ojciec sprzedaje dom!- rozpłakałam się. To nie był zwykły dom. Było tam tyle wspomnień. Vaughn podszedł i przytulił mnie.
- Nie płacz. Wszystko będzie dobrze.- pocieszał mnie. Wtuli8łam się w jego silne ramiona. Spojrzałam na niego. Był taki przystojny. Powoli zbliżaliśmy nasze twarze do siebie i.....
- co robicie?- do pokoju wszedł Scottie.- Przeszkadzam?
- Nie- wytarłam oczy i odsunęłam się od Vaughna.
- Ojciec Jane chce sprzedać dom.- wyjaśnił Vaughn.
- Ja go kupie zdecydowałam.
- Nie masz tyle kasy!- Vaughn spojrzał na mnie jak na wariatkę. Wzruszyłam ramionami.
- Na raty....
* * *
Vaughn bardzo mi pomagał. Przyznaję, że na początku go nie lubiłam. Widziałam w nim narcyza, którego interesuje tylko to by przespać się z jakąś grouppie. Teraz był dla mnie prawdziwym przyjacielem. Już prawie zapomniałam o tym pocałunku. W końcu doprowadziłam do tego, że ojciec nie sprzedał domu. Chyba się nade mną zlitował i jakimś cudem udało mu się namówić Bunny. W tym okresie ja i Vaughn bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Mimo to nie mogłam mu zaufać. Bałam się. Znaliśmy się od dawna i doskonale wiedziałam jaki on jest.
- Co słychać dzieciaki?- do pokoju wszedł Scottie.
- Nic- odparłam. Siedziałam na jednym z dwóch łóżek a na drugim leżał Vaughn. Rozmawialiśmy o jakichś głupotach. Jakoś tak się stało, że oboje nie mogliśmy zmusić się do tematu pod tytułem „MY”.
- To fajnie. Idę do baru. Ktoś idzie ze mną?- zapytał Scottie.
- Ja idę.- zerwałam się z miejsca. Kiedy przechodziłam obok łóżka na którym leżał Vaughn (moje było koło okna), nasz wokalista złapał mnie za rękę.
- Jane, zostań. Musimy porozmawiać.- powiedział.
- Jezu! Decydujcie się! Nie będę tu sterczał przez całą noc!- zdenerwował się Scottie. Zawahałam się a coś ścisnęło mnie w gardle.
- Idź sam Scottie.- zdecydowałam. Nasz perkusista wyszedł.
- A więc?- zapytałam Vaughna siadając na swoim łóżku.
- Jane...- Vaughn podniósł się z łóżka a potem podszedł do mnie i usiadł obok. Instynktownie się odsunęłam.
- Vaughn...- zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć. Wziął moją twarz w dłonie i pocałował mnie.
- Podobasz mi się i zauważyłem, że od pewnego czasu przestałem traktować cię jak przyjaciółkę.- Vaughn mówił mi te wszystkie rzeczy a ja zaczęłam się zastanawiać czy wszystkim dziewczynom to mówi. Zapytałam go o to. Obraził się, albo tylko udawał.
- Ja wyznaję ci miłość a ty mi wypominasz.... Myślałem, że jesteś inna. Cóż, chyba się myliłem.- wyszedł a ja zostałam sama. Jeśli mam być szczera to wcale się tym nie przejmowałam. Powiedziałam to co mi przyszło do głowy. Może rzeczywiście powinnam milczeć, ale nie potrafię. Teraz pewnie Vaughn i Scottie siedzą na dole w otoczeniu panienek. Westchnęłam i postanowiłam zejść na dół i zobaczyć co tam się dzieje. Wygrała ciekawość. Jestem wścibska- fakt. W barze nie było nikogo, jeśli nie liczyć barmana oraz Vaughna i Scottiego.
- Jane! Jak dobrze, że jesteś!- ucieszył się Scottie. Vaughn przesiadł się na stołek obok żeby zrobić mi miejsce. Zawsze siedziałam pomiędzy nimi.
- A co? Stęskniliście się za mną?- zapytałam.
- Szalenie- mruknął Vaughn.- Idę spać. Dobranoc.- poszedł na górę.
- Co z nim?- zapytałam Scottiego, kiedy Vaughn zniknął z pola widzenia. Scottie wzruszył ramionami.
- Ty mnie nie pytaj. Ale on jest jakiś dziwny. Nie chciał z nikim gadać. Podeszła do niego jakaś dziewczyna a on ją przepędził.- mruknął. Byłam szczerze zdziwiona.
- Bujasz!
- No co ty?! Taka laska! Mówię ci!- ekscytował się- Wydaje mi się- zniżył głos do szeptu- Że Vaughn się zakochał.
- A ja myślę, że przeżywa jakiś kryzys. To minie za kilka dni. No, za miesiąc.- zaśmiałam się. Scottie znowu wzruszył ramionami.
- Albo się zakochał.- powtórzył. Znów się zaśmiałam.
- Niby w kim?
- Nie wiem.
- Aha. To powiedz mi jak się dowiesz. Idę na górę. Idziesz czy zostajesz?- zapytałam.
- Zostaję- spojrzał na zegarek.- Dopiero północ. Co wy tak... Ja tam zostaję do samego rana.
- Dobranoc- wyszłam.
- No...
Powoli weszłam na górę a potem do pokoju. Vaughn spał a przynajmniej na to wyglądało. Wzięłam swoje rzeczy i poszłam do łazienki. Szybko się umyłam i przebrałam. Kiedy wyszłam z łazienki mimowolnie spojrzałan na łóżko, na którym spał Vaughn.
- Nie śpię- powiedział a ja aż podskoczyłam
- Zgłupiałeś?
- No co? Mówię, że nie śpię.
- Usłyszałam. Ty nie śpisz a ja idę spać. Dobranoc!- wskoczyłam do łóżka i odwróciłam się do niego plecami. Nie chciało mi się spać, ale udawałam, że zasnęłam. Vaughn także nie spał. Słyszałam jak kręci się na swoim łóżku. Oboje milczeliśmy. W zasadzie to nie mieliśmy o czym rozmawiać. Minęło jakieś pół godziny kiedy się odezwał.
- Jane....- powiedział. Zignorowałam to, wciąż udając, że śpię. Usłyszałam skrzypienie sprężyn na sąsiednim łóżku a potem kroki. W końcu poczułam ten paskudny zapach wody kolońskiej, której używał. Vaughn stał obok.
- Wiem, że nie śpisz.- odezwał się. Usiadł na moim łóżku a ja się odsunęłam. Możliwe, że to był mój błąd.- Jane!
- Czego chcesz?- zapytałam. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na niego.
- Pogadać.
- Vaughn, jest prawie pierwsza nad ranem. Może tego nie zauważyłeś, ale niektórzy chcieliby spać!
- Jane, jakbyś chciała spać to dawno byś spała a teraz krzyczałabyś na mnie, że cię obudziłem.
- Spałam, ale ty skrzypiałeś swoim łóżkiem! Już miałam zamiar wstać i powiedzieć, że ty i twoja grouppie powinniście znaleźć sobie inny pokój.- wypaliłam bez zastanowienia.
- Jane!- prawie krzyknął. Chyba chciał mnie objąć, ale nie pozwoliłam mu na to. Szybko wstałam z łóżka i odskoczyłam na bezpieczną odległość.
- Wiesz co Vaughn? Wydaje mi się, że nie chcę słuchać tego co masz mi do powiedzenia!
- A mi się wydaje, że chcesz! I zapewniam cię, że usłyszysz to co mam ci do powiedzenia teraz albo później, ale usłyszysz!
- No dobra, słucham!- zdecydowałam. Było dość ciemno, więc nie widziałam jego twarzy. Widziałam tylko, że stoi obok mojego łóżka. Ja stałam na środku pokoju.
- Już mi się odechciało!
- Wiedziałam!- powiedziałam i wtedy on podszedł do mnie. To stało się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. On objął mnie mocno i trzymał w taki sposób, że nie mogłam się wyrwać.
- Ale mam ochotę na to- pocałował mnie. Nie wiem co mnie napadło tamtej nocy, ale przestałam się wyrywać i odwzajemniałam jego pocałunki. Nim się spostrzegłam leżeliśmy na łóżku namiętnie się całując. Wcale nie panowałam nad emocjami. W pewnym momencie miałam wrażenie, że ktoś otwiera drzwi a potem je zamyka, ale kiedy spojrzałam w tamtą stronę niczego nie zauważyłam. Nic się nie zdarzyło. Wiedziałam, że albo zacznę protestować albo zaraz do czegoś dojdzie. Nie wiem dlaczego, ale nie protestowałam. Chciałam tego tak bardzo jak on. Nie mogłam się dłużej opierać. Ręce Vaughna błądziły po moim ciele. Jego dotyk sprawiał, że robiło mi się gorąco. Po chwili nie miał bluzki a moja w połowie była rozpięta. Przestałam nad sobą panować. Vaughn zdjął ze mnie bluzkę. Rozbieraliśmy się wzajemnie i już po chwili byliśmy zupełnie nadzy i kochaliśmy się namiętnie. Opanowałam się dopiero wtedy kiedy było już po wszystkim i kiedy leżałam w ramionach Vaughna. Nasze ubrania były porozrzucane po całym pokoju. Musiałam zasnąć bo gdy spojrzałam na zegarek, dochodziła czwarta.
- Księżniczka się obudziła?- dobiegł mnie głos Vaughna.
- Skąd wiedziałeś?
- Kiedy mrugasz twoje rzęsy łaskoczą mnie w klatkę piersiową.- wyjaśnił.
- Aha. To w takim razie przepraszam.- podniosłam się i spojrzałam na niego mimo narastającego poczucia wstydu dla własnej słabości.- Niedługo powinien wrócić Scottie- wstałam. Byłam okrta prześcieradłem. Pozbierałam swoje ubrania i poszłam do łazienki. Usiadłam na wannie i zastanawiałam się „co ja najlepszego zrobiłam”. Bardzo długo zwlekałam z ubraniem się. Cały czas czułam gorące pocałunki Vaughna i jego ręce błądzące po moim ciele. W końcu wyszłam i zobaczyłam, że Vaughn już się ubrał. Leżał na swoim łóżku.
- Idę do baru. Sprawdzę co tam u Scottiego- wyszłam. Scottie nadal siedział tam gdzie go zostawiłam.
- Hej Scottie- usiadłam obok.
- Witam. Wyspałaś się? Chyba było ci wygodnie?
- Co masz na myśli?- spojrzałam na niego. Scottie uśmiechnął się łobuzersko.
- Widziałem ciebie i Vaughna.- powiedział. Zatkało mnie.
- Słucham?
- Mogliście chociaż zamknąć drzwi!- Scottie udał, że całuje się z własną ręką.
- Scottie!- walnęłam go w plecy.
- No co? Ja tylko stwierdzam fakty!- tłumaczył się.
- Miałeś tu być całą noc! Idę spać. Jestem bardzo zmęczona...
- Nie dziwię się....- zaśmiał się.
- Idę do pokoju.
- Do Vaughna?
- Haha! Ale śmieszne!- zostawiłam go. Vaughn spał. Położyłam się na swoim łóżku i zasnęłam. Kiedy się obudziłam Scottie spał obok Vaughna. Wstałam i poszłam się ubrać do łazienki. Starałam się nie robić hałasu. Potem wyszłam. Ledwo zamknęłam drzwi do pokoju, wyszedł za mną Vaughn.
- Gdzie idziesz?- zapytał.
- Na randkę. Chcesz iść ze mną?- zapytałam zgryźliwie. Chciał. A więc zeszliśmy na dół.
- Dwie kawy- powiedział.- Jak tam?
- Dobrze... Scottie nas widział....- odparłam.
- To znaczy?
- Jak się całowaliśmy. Masz szczęście!- dodałam mściwie.
- Mam szczęście? Co to znaczy?
- Domyśl się... Bo to twoja...- urwałam.
- Wina?- dokończył.- Moja wina? Przepraszam bardzo, ale ty nawet nie protestowałaś!
- A posłuchałbyś?
- Może....
- No widzisz! A ja myślałam o czymś innym niż szybki sex z.... tobą!
- Aha. Miło to wiedzieć. Przynajmniej wiem na czym stoję.- Vaughn podniósł się z krzesła.
- Vaughn...
- Myślałem, że jesteś inna... wyjątkowa.- skierował się do wyjścia. Podjęłam decyzję i pobiegłam za nim. Zatrzymałam go w połowie drogi do pokoju.
- Vaughn...
- Cii... Nic nie mów- szepnął i mnie pocałował.
CDN.....
Jane Cahill
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Hej!!!
dziś zamieszczam dalszą część pamiętnika. mam nadzieję, że się wam spodoba. ale coś marnie z komentarzami. oj marnie....
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.3
Zostaliśmy parą. Na początku nie chciałam, ale w końcu uległam.
- Wiesz co, Jane?- zapytał mnie Vaughn podczas jednego z naszych spacerów.
- Tak?
- Jestem bardzo szczęśliwy. Naprawdę.- wyznał. Byłam pod wrażeniem.
- Cieszę się. Ja również jestem szczęśliwa.- spojrzałam mu w oczy. Owszem, wtedy byliśmy szczęśliwi. Chociaż, co mogłam powiedzieć po kilku dniach chodzenia? Bardzo często rozmawialiśmy ze sobą. Scottie usunął się w cień. Z nim także gadaliśmy, ale on doskonale wiedział, że czasami chcemy być sami. Aż w końcu coś się zaczęło psuć. Ja i Vaughn zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz mniej czasu. No, jeśli nie liczyć trasy i wspólnych nocy... Czułam, że powoli oddalamy się od siebie. Byłam zrozpaczona... Chociaż nie, nie byłam. Chodziliśmy ze sobą prawie dwa tygodnie, więc dlaczego miałabym być zrozpaczona? Żaliłam się Scottiemu, ale on sprawiał wrażenie takiego co interesuje go tylko furgonetka. Mimo to, nadal wyjawiałam mu swoje żale i skargi na Vaughna. Czasami nawet wyzywałam jaki to Vaughn jest skąpy i nieodpowiedzialny. Rzeczywiście na randkach był skąpy. Zabierał mnie do najtańszych lokali albo nigdzie mnie nie zabierał. Wolał się ze mną kochać niż wydawać kasę na kolacje. Dlatego rzadko chodziłam z nim do łóżka. A więc Scottie musiał tego wszystkiego wysłuchiwać. W odpowiedzi zazwyczaj słyszałam „No” albo „Olej to”. I to wszystko. Aż w końcu po dwóch tygodniach mojego chodzenia z Vaughnem.... Nawet nie chcę tego wspominać..... Ale powinnam... To w końcu mój pamiętnik i lepiej rzeby wszystko w nim było. A więc, któregoś wieczora weszłam do pokoju (bez pukania, bo spaliśmy w nim we trójkę) i zobaczyłam Vaughna, który spał z jakąś grouppie. Byli już „po”, gdyż oboje spali. Zatkało mnie. Nie wiedziałam co mam zrobić. Łzy napłynęły mi do oczu a po chwili odwróciłam się i wyszłam. Nawet się nie obudzili. Byłam wściekła i załamana. Zastanawiałam się ile razy mnie zdradzał przez te dwa tygodnie. Zastanawiałam się dlaczego wmawiał mi te wszystkie kłamstwa. Nie wiedziałam. Dlaczego chciał być ze mną... Zeszłam do baru. Siedział tam Scottie. Widząc go, szybko wytarłam oczy. Nie chciałam, żeby wiedział....
- Coś się stało?- zapytał Scottie, kiedy usiadłam obok niego. Wstałam i wyszłam bez słowa. Poszedł za mną. Nie potrafiłam ukryć łez. Nie teraz...
- Nic się nie stało...
- Przeciez widzę, że jednak się stało.- nalegał. Opowiedziałam mu co zobaczyłam w pokoju. Po raz pierwszy Scottie zachował się jak osoba dorosła. Objął mnie i zaczął pocieszać.
- Wszystko będzie dobrze, maleńka. Nie płacz. Olej frajera.- powtarzał to a ja płakałam mu w rękaw. Wtedy podjęłam decyzję o wyjeździe. Nie mieliśmy koncertów, bo skończył się sezon i przychodziło mało ludzi. Postanowiłam pojechać do ojca i macochy.
- Biorę furgonetkę. Poradzicie sobie?- zapytałam Scottiego. Tylko on wiedział o moim wyjeździe. Vaughn nadal znajdował się na górze z tą....
- Tak, jedż i odpocznij. My cały czas będziemy tutaj.- powiedział Scottie. Pożegnałam się z nim. Nawet nie zabrałam swoich ubrań. W domu miałam ich mnóstwo.
- Jane? Co ty tu robisz?- zdziwił się ojciec, kiedy w środku nocy zapukałam do drzwi.
- Przyjechałam cię odwiedzić. Przepraszam, że tak późno, ale...- wyjaśniłam.
- Wejdź.- ojciec wpuścił mnie do środka. Od razu poszłam do swojego pokoju. Rano wyjaśniłam im, że chciałam odpocząć przez jakiś czas i zniknąć dla wszystkich.
- Jeżeli wam to nie przeszkadza, to czy mogłabym zatrzymać się tu na jakiś czas?
- Jane, to także twój dom. Zostań jak długo chcesz. Nawet na zawsze.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się. Obiecali, że dla nikogo mnie nie będzie. Prawie całymi dniami siedziałam w domu. Czasami, wieczorami nachodziła mnie ochota do płaczu. Płakałam wtedy w poduszkę. Ojciec starał się dowiedzieć co mi jest, ale nic nie mówiłam. Po co miałam go wciągać w moje burzliwe sprawy osobiste. W problem, który nazywał się Vaughn Parrish. Raz na moją komórkę zadzwonił Scottie. Dowiedziałam się, że Vaughn był bardzo wściekły, kiedy usłyszał, że wyjechałam. Postanowił mnie poszukać. Ciekawe po co? Scottie powiedział mi też, że sie pobili. Ledwo Vaughn zszedł na dół Scottie zrobił mu awanturę a potem (jeśli wierzyć Scottiemu), Scottie go uderzył. Więcej nie chciałam wiedzieć. Powiedziałam Scottiemu, żeby więcej nie dzwonił. Jak będę czegoś potrzebowała to sama zadzwonię. Raz zadzwonił Vaughn. Nie odebrałam. Dzwonił i dzwonił aż w końcu wyłączyłam telefon. Kiedy potem go włączyłam, zobaczyłam, że nagrał mi się na poczcie. Od razu skasowałam. Nie chciałam słyszeć jego głosu.
Po jakimś tygodniu, znudziło mi się siedzenie w domu. Wyszłam na zewnątrz. Spotkałam wielu starych znajomych. Było jak za dawnych czasów. Któregoś dnia razem z Benem, kolegą ze szkoły, wracałam z zakupów. Przed drzwiami mojego domu spotkałam Vaughna. Byłam zajeta rozmową, więc go nie zauważyłam. W innym wypadku poszłabym inną drogą. Pożegnałam się z Benem i wolno podeszłam do Vaughna.
- Cześć Jane- przywitał się ze mną.
- Czego chcesz?- warknęłam.
- Kto to był?- zapytał.
- A co cię to obchodzi? Ja nie pytałam kim była ta dziewczyna w twoim łóżku!
- Jane....
- Nie będę z tobą rozmawiać! Nie chcę cię znać! Choć gramy w jednym zespole to dla mnie nie istniejesz! Więcej się do mnie nie zbliżaj bo zadzwonię na policję! Cześć!- zamknęłam mu drzwi przed nosem. Byłam taka wściekła.... Potem spotykałam go kilka razy na ulicy, ale zgodnie z moimi oczekiwaniami nie podchodził do mnie. Zawsze kiedy go spotykałam, odwracałam głowę udając, że go nie widzę. W końcu dał mi spokój.
- Jane, widziałem dziś Vaughna.... - któregoś wieczora powiedział mi ojciec.
- Tak? Może ci się zdawało.- spojrzałam w okno.
- Może, ale raczej poznałbym przyjaciela mojej córki.
- To nie jest mój przyjaciel, tato. Tylko znajomy.- wyjaśniłam.
* * *
- Jane! Wróciłaś!- Scottie rzucił się na mnie. Ścisnął mnie tak mocno, że o mały włos a by mnie udusił.
- Hej! Hej! Scottie!- usiłowałam się uwolnić.- Udusisz mnie!- poskutkowało. W końcu mnie puścił i mogłam wreszcie złapać oddech.
- Jak się czujesz?- zapytał.
- Dobrze.- odpowiedziałam krótko. Przyszedł Vaughn. Od razu odwróciłam głowę.
- Cześć Jane.- powiedział. Zignorowałam to.
- Chodź Scottie, pomożesz mi zabrać rzeczy do pokoju.- minęłam Vaughna bez słowa, ciągnąc Scottiego za rękaw. Potem chłopaki siedzieli w barze a ja postanowiłam się położyć. Miałam dość Vaughna jak na jeden dzień. Wolałam siedzieć sama niż z tym.... Muszę przyznać, że trochę mi się nudziło. Miałam wielką ochotę zejść na dół, ale wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł. Nie mogłam. Nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi na górę a potem otwiera drzwi. Szybko naciągnęłam kołdrę na głowę udając, że śpię. Poczułam tą wstrętną wodę kolońską i już wiedziałam, że to Vaughn. Na szczęście leżałam tyłem do drzwi. Zachowywał się cicho, choć pewnie domyślał się, że nie śpię. Scottie pewnie zapaliłby światło i darłby się w niebogłosy. Vaughn podszedł do mojego łóżka.
- Jane...- szepnął. Nadal udawałam, że śpię.- Jane... Nie udawaj. Wiem, że nie śpisz.- nadal milczałam. Mogłam wstać i wyjść, ale wygrała ciekawość. Byłam ciekawa jaką mi wciśnie bajeczkę. Nie chciałap powtórzyć swojego błędu sprzed kilku tygodni, kiedy to Vaughn zaciągnął mnie do łóżka. Postanowiłam milczeć, ale on nie rezygnował. Uparty...
- Dobrze, udawaj, że śpisz. Skoro nie chcesz spojrzeć mi w oczy, to trudno. I tak usłyszysz co mam ci do powiedzenia. Przynajmniej wiem, że mnie słyszysz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak jest mi przykro z powodu tego co się stało. Nawaliłem. Przyznaję się do tego. Nie wiem co mnie wtedy podkusiło. Chyba za dużo wypiłem... Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Przysięgam, że to był pierwszy i ostatni raz.... Ona nic dla mnie nie znaczyła. Liczysz sie tylko ty. Wiem, że mnie nienawidzisz.... Rozumiem to. Jednak mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz i znowu będzie tak jak dawniej. Chciałbym znowu spojrzeć w twoje oczy, poczuć twoją skórę.... Kocham cię, Jane i zawsze będę cię kochał. Chciałbym cos jeszcze ci powiedzieć, ale nie jest przyjemnie rozmawiać z twoimi plecami. Wybacz mi, proszę.- zamilkł. Po chwili wyszedł i zostałam sama. Płakałam. To był podły kłamca. Pierwszy raz? Już w to wierzę! Teraz żałowałam, że jednak nie wyszłam. I tak wiedział, że nie śpię. Już niczego nie byłam pewna. Vaughn mnie kocha.... Dlaczego do cholery go słuchałam??? Przez niego znowu płaczę i przypominam sobie tamten wieczór...
Kiedy obudziłam się rano, Vaughna juz nie było. Na łóżku obok siedział Scottie i bezczelnie sie na mnie gapił.
- Witam naszą miss.- powiedział.
- Zamknij się.
- Działo sie coś w nocy?
- Że co??
- No, Vaughn poszedł na górę i bardzo długo nie wracał.
- A, o to ci chodzi...- westchnęłam.- Przylazł tu i mówił, że jest mu przykro, że mnie kocha i że wie co czuję. Takie tam głupoty. Udawałam, że śpię.- zaśmiałam się. Nagle do pokoju wszedł Vaughn.
- Cześć wam- powiedział. Spojrzał na mnie. Odwróciłam wzrok.- Jane...
- Gościu! Wiesz co będziemy dzisiaj robić?- Scottie mnie uratował. Wstałam z łóżka. Postanowiłam się przejść. Musiałam przejść obok Vaughna, który uparcie stał przy drzwiach. Złapał mnie za rękę.
- Puść mnie!- krzyknęłam usiłując się wyrwać.
- Vaughn- Scottie podniósł się z łóżka.- Puść ją.
- Jane, porozmawiajmy...
- Nie mamy o czym- warknęłam. Vaughn mnie puścił. Wybiegłam z hotelu. Wsiadłam do furgonetki z zamiarem wyjechania stąd, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Po prostu siedziałam tam z głową na kierownicy. Ktoś wsiadł do furgonetki.
- Hej mała- to był Scottie.- Co jest.
- Zostaw mnie.
- Jane....
- A co ma być?
- Olej frajera! Nie jest wart twoich łez. Znasz go, to palant.
- Łatwo ci mówić! Zaraz zaczną się koncerty.- powiedziałam, choć doskonale wiedziałam, że Scottie ma rację. Chyba po raz pierwszy w życiu!
Posłuchałam Scottiego i przestałam przejmować się Vaughnem. Odbyłam z nim odpowiednią rozmowę, w której powiedziałam, że ma się do mnie nie zbliżać. Było tak jak przed naszą wspólną nocą. Rozmawialiśmy ze sobą, ale tylko o błahych sprawach. Nie zwracałam uwagi na Vaughna, który co wieczór zamykał się w pokoju z jakąś grouppie. Już nie byliśmy „MY”. Byłam ja i był Vaughn. I tak było najlepiej.
CDN....
dziś zamieszczam dalszą część pamiętnika. mam nadzieję, że się wam spodoba. ale coś marnie z komentarzami. oj marnie....
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.3
Zostaliśmy parą. Na początku nie chciałam, ale w końcu uległam.
- Wiesz co, Jane?- zapytał mnie Vaughn podczas jednego z naszych spacerów.
- Tak?
- Jestem bardzo szczęśliwy. Naprawdę.- wyznał. Byłam pod wrażeniem.
- Cieszę się. Ja również jestem szczęśliwa.- spojrzałam mu w oczy. Owszem, wtedy byliśmy szczęśliwi. Chociaż, co mogłam powiedzieć po kilku dniach chodzenia? Bardzo często rozmawialiśmy ze sobą. Scottie usunął się w cień. Z nim także gadaliśmy, ale on doskonale wiedział, że czasami chcemy być sami. Aż w końcu coś się zaczęło psuć. Ja i Vaughn zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz mniej czasu. No, jeśli nie liczyć trasy i wspólnych nocy... Czułam, że powoli oddalamy się od siebie. Byłam zrozpaczona... Chociaż nie, nie byłam. Chodziliśmy ze sobą prawie dwa tygodnie, więc dlaczego miałabym być zrozpaczona? Żaliłam się Scottiemu, ale on sprawiał wrażenie takiego co interesuje go tylko furgonetka. Mimo to, nadal wyjawiałam mu swoje żale i skargi na Vaughna. Czasami nawet wyzywałam jaki to Vaughn jest skąpy i nieodpowiedzialny. Rzeczywiście na randkach był skąpy. Zabierał mnie do najtańszych lokali albo nigdzie mnie nie zabierał. Wolał się ze mną kochać niż wydawać kasę na kolacje. Dlatego rzadko chodziłam z nim do łóżka. A więc Scottie musiał tego wszystkiego wysłuchiwać. W odpowiedzi zazwyczaj słyszałam „No” albo „Olej to”. I to wszystko. Aż w końcu po dwóch tygodniach mojego chodzenia z Vaughnem.... Nawet nie chcę tego wspominać..... Ale powinnam... To w końcu mój pamiętnik i lepiej rzeby wszystko w nim było. A więc, któregoś wieczora weszłam do pokoju (bez pukania, bo spaliśmy w nim we trójkę) i zobaczyłam Vaughna, który spał z jakąś grouppie. Byli już „po”, gdyż oboje spali. Zatkało mnie. Nie wiedziałam co mam zrobić. Łzy napłynęły mi do oczu a po chwili odwróciłam się i wyszłam. Nawet się nie obudzili. Byłam wściekła i załamana. Zastanawiałam się ile razy mnie zdradzał przez te dwa tygodnie. Zastanawiałam się dlaczego wmawiał mi te wszystkie kłamstwa. Nie wiedziałam. Dlaczego chciał być ze mną... Zeszłam do baru. Siedział tam Scottie. Widząc go, szybko wytarłam oczy. Nie chciałam, żeby wiedział....
- Coś się stało?- zapytał Scottie, kiedy usiadłam obok niego. Wstałam i wyszłam bez słowa. Poszedł za mną. Nie potrafiłam ukryć łez. Nie teraz...
- Nic się nie stało...
- Przeciez widzę, że jednak się stało.- nalegał. Opowiedziałam mu co zobaczyłam w pokoju. Po raz pierwszy Scottie zachował się jak osoba dorosła. Objął mnie i zaczął pocieszać.
- Wszystko będzie dobrze, maleńka. Nie płacz. Olej frajera.- powtarzał to a ja płakałam mu w rękaw. Wtedy podjęłam decyzję o wyjeździe. Nie mieliśmy koncertów, bo skończył się sezon i przychodziło mało ludzi. Postanowiłam pojechać do ojca i macochy.
- Biorę furgonetkę. Poradzicie sobie?- zapytałam Scottiego. Tylko on wiedział o moim wyjeździe. Vaughn nadal znajdował się na górze z tą....
- Tak, jedż i odpocznij. My cały czas będziemy tutaj.- powiedział Scottie. Pożegnałam się z nim. Nawet nie zabrałam swoich ubrań. W domu miałam ich mnóstwo.
- Jane? Co ty tu robisz?- zdziwił się ojciec, kiedy w środku nocy zapukałam do drzwi.
- Przyjechałam cię odwiedzić. Przepraszam, że tak późno, ale...- wyjaśniłam.
- Wejdź.- ojciec wpuścił mnie do środka. Od razu poszłam do swojego pokoju. Rano wyjaśniłam im, że chciałam odpocząć przez jakiś czas i zniknąć dla wszystkich.
- Jeżeli wam to nie przeszkadza, to czy mogłabym zatrzymać się tu na jakiś czas?
- Jane, to także twój dom. Zostań jak długo chcesz. Nawet na zawsze.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się. Obiecali, że dla nikogo mnie nie będzie. Prawie całymi dniami siedziałam w domu. Czasami, wieczorami nachodziła mnie ochota do płaczu. Płakałam wtedy w poduszkę. Ojciec starał się dowiedzieć co mi jest, ale nic nie mówiłam. Po co miałam go wciągać w moje burzliwe sprawy osobiste. W problem, który nazywał się Vaughn Parrish. Raz na moją komórkę zadzwonił Scottie. Dowiedziałam się, że Vaughn był bardzo wściekły, kiedy usłyszał, że wyjechałam. Postanowił mnie poszukać. Ciekawe po co? Scottie powiedział mi też, że sie pobili. Ledwo Vaughn zszedł na dół Scottie zrobił mu awanturę a potem (jeśli wierzyć Scottiemu), Scottie go uderzył. Więcej nie chciałam wiedzieć. Powiedziałam Scottiemu, żeby więcej nie dzwonił. Jak będę czegoś potrzebowała to sama zadzwonię. Raz zadzwonił Vaughn. Nie odebrałam. Dzwonił i dzwonił aż w końcu wyłączyłam telefon. Kiedy potem go włączyłam, zobaczyłam, że nagrał mi się na poczcie. Od razu skasowałam. Nie chciałam słyszeć jego głosu.
Po jakimś tygodniu, znudziło mi się siedzenie w domu. Wyszłam na zewnątrz. Spotkałam wielu starych znajomych. Było jak za dawnych czasów. Któregoś dnia razem z Benem, kolegą ze szkoły, wracałam z zakupów. Przed drzwiami mojego domu spotkałam Vaughna. Byłam zajeta rozmową, więc go nie zauważyłam. W innym wypadku poszłabym inną drogą. Pożegnałam się z Benem i wolno podeszłam do Vaughna.
- Cześć Jane- przywitał się ze mną.
- Czego chcesz?- warknęłam.
- Kto to był?- zapytał.
- A co cię to obchodzi? Ja nie pytałam kim była ta dziewczyna w twoim łóżku!
- Jane....
- Nie będę z tobą rozmawiać! Nie chcę cię znać! Choć gramy w jednym zespole to dla mnie nie istniejesz! Więcej się do mnie nie zbliżaj bo zadzwonię na policję! Cześć!- zamknęłam mu drzwi przed nosem. Byłam taka wściekła.... Potem spotykałam go kilka razy na ulicy, ale zgodnie z moimi oczekiwaniami nie podchodził do mnie. Zawsze kiedy go spotykałam, odwracałam głowę udając, że go nie widzę. W końcu dał mi spokój.
- Jane, widziałem dziś Vaughna.... - któregoś wieczora powiedział mi ojciec.
- Tak? Może ci się zdawało.- spojrzałam w okno.
- Może, ale raczej poznałbym przyjaciela mojej córki.
- To nie jest mój przyjaciel, tato. Tylko znajomy.- wyjaśniłam.
* * *
- Jane! Wróciłaś!- Scottie rzucił się na mnie. Ścisnął mnie tak mocno, że o mały włos a by mnie udusił.
- Hej! Hej! Scottie!- usiłowałam się uwolnić.- Udusisz mnie!- poskutkowało. W końcu mnie puścił i mogłam wreszcie złapać oddech.
- Jak się czujesz?- zapytał.
- Dobrze.- odpowiedziałam krótko. Przyszedł Vaughn. Od razu odwróciłam głowę.
- Cześć Jane.- powiedział. Zignorowałam to.
- Chodź Scottie, pomożesz mi zabrać rzeczy do pokoju.- minęłam Vaughna bez słowa, ciągnąc Scottiego za rękaw. Potem chłopaki siedzieli w barze a ja postanowiłam się położyć. Miałam dość Vaughna jak na jeden dzień. Wolałam siedzieć sama niż z tym.... Muszę przyznać, że trochę mi się nudziło. Miałam wielką ochotę zejść na dół, ale wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł. Nie mogłam. Nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi na górę a potem otwiera drzwi. Szybko naciągnęłam kołdrę na głowę udając, że śpię. Poczułam tą wstrętną wodę kolońską i już wiedziałam, że to Vaughn. Na szczęście leżałam tyłem do drzwi. Zachowywał się cicho, choć pewnie domyślał się, że nie śpię. Scottie pewnie zapaliłby światło i darłby się w niebogłosy. Vaughn podszedł do mojego łóżka.
- Jane...- szepnął. Nadal udawałam, że śpię.- Jane... Nie udawaj. Wiem, że nie śpisz.- nadal milczałam. Mogłam wstać i wyjść, ale wygrała ciekawość. Byłam ciekawa jaką mi wciśnie bajeczkę. Nie chciałap powtórzyć swojego błędu sprzed kilku tygodni, kiedy to Vaughn zaciągnął mnie do łóżka. Postanowiłam milczeć, ale on nie rezygnował. Uparty...
- Dobrze, udawaj, że śpisz. Skoro nie chcesz spojrzeć mi w oczy, to trudno. I tak usłyszysz co mam ci do powiedzenia. Przynajmniej wiem, że mnie słyszysz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak jest mi przykro z powodu tego co się stało. Nawaliłem. Przyznaję się do tego. Nie wiem co mnie wtedy podkusiło. Chyba za dużo wypiłem... Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Przysięgam, że to był pierwszy i ostatni raz.... Ona nic dla mnie nie znaczyła. Liczysz sie tylko ty. Wiem, że mnie nienawidzisz.... Rozumiem to. Jednak mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz i znowu będzie tak jak dawniej. Chciałbym znowu spojrzeć w twoje oczy, poczuć twoją skórę.... Kocham cię, Jane i zawsze będę cię kochał. Chciałbym cos jeszcze ci powiedzieć, ale nie jest przyjemnie rozmawiać z twoimi plecami. Wybacz mi, proszę.- zamilkł. Po chwili wyszedł i zostałam sama. Płakałam. To był podły kłamca. Pierwszy raz? Już w to wierzę! Teraz żałowałam, że jednak nie wyszłam. I tak wiedział, że nie śpię. Już niczego nie byłam pewna. Vaughn mnie kocha.... Dlaczego do cholery go słuchałam??? Przez niego znowu płaczę i przypominam sobie tamten wieczór...
Kiedy obudziłam się rano, Vaughna juz nie było. Na łóżku obok siedział Scottie i bezczelnie sie na mnie gapił.
- Witam naszą miss.- powiedział.
- Zamknij się.
- Działo sie coś w nocy?
- Że co??
- No, Vaughn poszedł na górę i bardzo długo nie wracał.
- A, o to ci chodzi...- westchnęłam.- Przylazł tu i mówił, że jest mu przykro, że mnie kocha i że wie co czuję. Takie tam głupoty. Udawałam, że śpię.- zaśmiałam się. Nagle do pokoju wszedł Vaughn.
- Cześć wam- powiedział. Spojrzał na mnie. Odwróciłam wzrok.- Jane...
- Gościu! Wiesz co będziemy dzisiaj robić?- Scottie mnie uratował. Wstałam z łóżka. Postanowiłam się przejść. Musiałam przejść obok Vaughna, który uparcie stał przy drzwiach. Złapał mnie za rękę.
- Puść mnie!- krzyknęłam usiłując się wyrwać.
- Vaughn- Scottie podniósł się z łóżka.- Puść ją.
- Jane, porozmawiajmy...
- Nie mamy o czym- warknęłam. Vaughn mnie puścił. Wybiegłam z hotelu. Wsiadłam do furgonetki z zamiarem wyjechania stąd, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Po prostu siedziałam tam z głową na kierownicy. Ktoś wsiadł do furgonetki.
- Hej mała- to był Scottie.- Co jest.
- Zostaw mnie.
- Jane....
- A co ma być?
- Olej frajera! Nie jest wart twoich łez. Znasz go, to palant.
- Łatwo ci mówić! Zaraz zaczną się koncerty.- powiedziałam, choć doskonale wiedziałam, że Scottie ma rację. Chyba po raz pierwszy w życiu!
Posłuchałam Scottiego i przestałam przejmować się Vaughnem. Odbyłam z nim odpowiednią rozmowę, w której powiedziałam, że ma się do mnie nie zbliżać. Było tak jak przed naszą wspólną nocą. Rozmawialiśmy ze sobą, ale tylko o błahych sprawach. Nie zwracałam uwagi na Vaughna, który co wieczór zamykał się w pokoju z jakąś grouppie. Już nie byliśmy „MY”. Byłam ja i był Vaughn. I tak było najlepiej.
CDN....
Jane Cahill
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Hej!!!
coś słabo z komentarzami... mam nadzieję, że się to zmieni. dziś umieszczam kolejną część..
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.4
Dupek.
To jest określenie które przychodzi mi na myśl. Czy go kochałam? Nie wiem. Ale to jest całkiem możliwe. Może nadal go kocham. Ale nie mogę mu zaufać. I nie chodzi mi nadal o panienki.
- Hej, jestem Vaughn- tak wyrywa laski. Zaczyna od tego swojego „Hej”. To jest całkiem prawdopodobne, że ja także na to poleciałam. Tak jak te wszystkie małolaty. To już nasza zespołowa tradycja, że po każdym koncercie Vaughn zamyka się w pokoju z jakąś lalunią. Szczerze, to im współczuję. Tym wszystkim dziewczynom. Doskonale wiem jak to jest. Przeżyłam to.
Dupek, dupek i jeszcze raz dupek.
Teraz się zastanawiam, czy gdyby Vaughn chciał żebym do niego wróciła to bym się zgodziła? Nie mam pojęcia. To chyba mówi samo za siebie. Nadal go kocham. Jak ja siebie przez to nienawidzę! Dziś znowu jest z grouppie. Od momentu, w którym przyłapałam go włóżku z dziewczyną minęło sporo czasu. Już zdążyłam przyzwyczaić się do myśli, że nie będziemy razem. Teraz juz wiem, że on nigdy nie będzie chciał ze mną być. Jest zbyt dumny. Ja także jestem zbyt dumna żeby sie zgodzić, gdyby mnie poprosił.
- Jesteś jedyną dziewczyną w moim życiu.- tak mi mówił przez dwa tygodnie naszego chodzenia. Jedyną? Nigdy nie byłam jedyna w jego życiu. Zastanawiam się, czy wszystkim dziewczyną to mówi. Pewnie wszystkie sa dla niego „jedynymi”.
Dupek.
Pamiętam okres w moim życiu, ze przestałam się czuć jak kobieta. Scottie i on traktowali mnie jak kumpla. Postanowiłam to zmienić i zaczęłam się malować, nosić sukienki itd. Któregoś razu zapytałam Vaughna czy traktuje mnie jak kobietę.
Jasne. Uważam, że jesteś najseksowniejszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem... W siostrzanym tego słowa znaczeniu.- odpowiedział. Cały Vaughn. Dlaczego wcześniej nie pomyślałam o tym wydarzeniu? On po prostu traktuje mnie jak siostrę albo odskocznię od codzienności! Nieźle... Ciekawe jak się czuł uprawiając sex z siostrą? Może te bajeczki o miłości były wyssane z palca? Ja nigdy nie traktowałam go jak brata. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że zawsze go kochałam. A on kochał inne. Zawsze były inne. I zawsze będą. Tyle, że wtedy wcale mi to nie przeszkadzało. Nie byliśmy razem. Wtedy nawet nie doszło do jednego pocałunku między nami. I ta jedna, jedyna noc zmieniła wszystko. Zmieniła całe moje życie. Nie wiem jak tam z życiem Vaughna, nie obchodzi mnie to, ale moje zmieniło się całkowicie. Teraz nie mogę przestać o nim myśleć. To całkiem możliwe, że potraktował mnie jak jedną ze swoich grouppie. Miał wszystkie dziewczyny, tylko nie mnie. Kiedy osiągnął swój cel, stracił zainteresowanie moja osobą. Boże! Dlaczego byłam taka głupia! Nie chodzi tutaj o sex. Nie... Po prostu kochalismy się może ze dwa razy w ciągu dwóch tygodni. Musiał znaleźć sobie zastępstwo. Nie, to już przesada z mojej strony! Chyba wpadam w paranoję! Vaughn to dupek.
Ale to mój dupek....
* * *
Wczorajszy koncert był niesamowity! Przyszło na niego bardzo wiele ludzi. We trójkę bawiliśmy się prawie do białego rana. Napisałam we trójkę... Ups... We dwójkę. Tuż po koncercie Vaughn zniknął w pokoju z jakąś lalunią i bardzo długo nie wracał. Żałosne. Widziałam, że Scottie także miał wielka ochotę na wypad do pokoju z jakąś panienką, ale został ze mną. Pewnie nie chciał zostawić mnie samej. Zresztą, w pokoju był Vaughn.
Dziś wstałam bardzo późno. Efekt zarwanej nocy. Może i spałabym dłużej gdyby nie Scottie.....
- Jane! Wstawaj!- krzyczał Scottie wchodząc do mojego pokoju. Tym razem mieliśmy osobne pokoje.
- Scottie....?- zapytałam sennym głosem.
- Taki piękny dzień a ty śpisz!- Scottie ciągnął mnie za rękę.
- Czego chcesz?
- Oj, Jane... Nie mamy co robić.
- I tylko dlatego tu przylazłeś? A właściwie to jak tu wszedłeś? Mogłabym przysiąc, że zamknęłam drzwi...
- Bo zamknęłaś.- powiedział Scottie z rozbrajającą szczerością.
- Już wstaję.... Tylko ciekawe po co.- zwlokłam się z łóżka.- Czy dasz mi chwilę na doprowadzenie się do porządku?
- Jasne.- dobrodusznie powiedział Scottie.
- Dziękuję.- weszłam do łazienki. Kiedy wyszłam zobaczyłam, że Scottie nadal siedzi na moim łóżku.
- Jeszcze tu jesteś?- zdziwiłam się.
- A co? Cos nie pasuje? Czekam na ciebie.
- Czasem... Ani chwili prywatności!
- Idziemy!- Scottie złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju. Wiedziałam, że nie ma sensu protestować.
- Jane!- ktoś mnie zawołał. Odwróciłam się i zobaczyłam, że macha do mnie rudowłosa kobieta.
- Bunny.- mruknęłam.- Dzięki Scottie.
- Nie ma za co.- wyszczerzył zęby. Lekko popchnął mnie w stronę macochy.
- Witaj Jane! Nie chcieliśmy cię budzić, ale ten uroczy młody człowiek zgłosił się, żeby cię obudzić.- trajkotała. Obrzuciłam Scottiego morderczym spojrzeniem.
- Hej...- udało mi się wtrącić.
- Oczywiście mogliśmy poczekać, ale się uparł...- gadała dalej nie zwracając na mnie uwagi. Zaraz, zaraz... Powiedziała „uroczy”? Scottie uroczy!? A to dobre!
- Chwileczkę!- przerwałam jej.- To tata też tu jest?
- Oczywiście.
- Gdzie?- zapytałam.
- O tam przy stoliku. Rozmawia z Vaughnem. Uroczy młody człowiek...- wskazała stolik na drugim końcu. Ruszyłam w tamtą stronę. Dla niej to chyba wszyscy są uroczy...
- Nie powiedziałaś im?- zapytał Scottie, zatrzymując mnie w połowie drogi.
- Niby o czym?
- O Vaughnie... No wiesz...
- A po co miałabym im to mówić? To moje prywatne sprawy... Miałam im powiedzieć, że Vaughn mnie wykorzystał?
- A nie zainteresowali się dlaczego tak nagle ich odwiedziłaś?
- Zainteresowali się....
- No i...- ponaglał mnie Scottie.
- Co ty taki wścibski?- zdenerwowałam się.- Powiedziałam, że chciałam odpocząć od zespołu i że mam problemy osobiste. Nie pytali o szczegóły. Nie skłamałam tylko nie powiedziałam im całej prawdy. A teraz wybacz, idę przywitać się z ojcem.- wyminęłam Scottiego.
- Jane!- ojciec wstał, kiedy mnie zobaczył.
- Tato! Co was tu sprowadza?- uścisnęłam go.
- To juz nie wolno mi odwiedzić własnej córki? Zastanawiałem się, czy uporałaś się juz z problemami....
- Tak, uporałam się. Nie musisz się już o nic martwić. Już jest lepiej- wymownie spojrzałam na Vaughna.
- Cieszę się. Tak sobie właśnie rozmawialiśmy z Vaughnem....
- A o czym?- zaciekawiłam się.
- O zespole, o tobie...
- O mnie?- podłapałam.
- Takie tam....
- Męskie sprawy?- dokończyłam za ojca.
- Właśnie, zgadza się. Prawda panie Cahill?- odezwał się Vaughn.
- Taak... To co powiesz córeczko?
- Tato, nie mam pięciu lat. Jestem Jane. Juz zapomniałeś?- nienawidziłam kiedy mówił na mnie „córeczko”.
- Wiem, ale dla mnie zawsze będziesz moją małą córeczką. Nawet jak będziesz miała osiemdziesiąt lat.
- Tato... zawstydzasz mnie.- spojrzałam w stronę Vaughna.
- To może ja już pójdę...- Vaughn podniósł się z miejsca.
- Dobry pomysł.- skwitowałam.
- Idę zobaczyć co tam się dzieje, bo widzę, że Scottie rozmawia z pana żoną a Scottie jest nieobliczalny. Nigdy nie wiadomo co mu strzeli do głowy.- poszedł.
- Kochanie, dlaczego tak go potraktowałaś?- zapytał ojciec, kiedy Vaughn odszedł.
- Bo to dupek.
- Jane!
- No co? To prawda! Nie znasz go tak dobrze jak ja! Gdybyś wiedział co....- urwałam.
- Gdybym wiedział co?- podchwycił.
- Nic takiego. Możemy o tym nie rozmawiać?
- Jak sobie życzysz. Ale podejrzewam, że...
- Tato!- krzyknęłam. Nie miałam ochoty dowiedzieć się co takiego podejrzewał. Chciałam dodać cos jeszcze, ale przyszła Bunny.
- Robercie, Jane..- usiadła na miejscu wcześniej zajmowanym przez Vaughna. Miałam ochotę sama tam usiąść.... Na szczęście się powstrzymałam.
- Bunny, jak tam rozmowa z perkusistą?- zapytałam.
- On jest trochę...- szukała odpowiedniego słowa na określenie Scottiego. Ja znałam tylko jedno, które pasowało do niego jak ulał.
- Nienormalny?- podsunęłam.
- Jane! Nie, nie jest nienormalny... Jest raczej... szalony, zwariowany... szalony do bardzo dobre określenie.
- My wszyscy jesteśmy szaleni.- zauważyłam mając na myśli moją noc z Vaughnem. Boże, czy ja juz zawsze będę do tego wracać? Muszę przestać.
- Wybieramy się z Robertem na zakupy. Może pójdziesz z nami?- zaproponowała Bunny.
- Właśnie Jane! Chodź z nami. Będzie miło....- podchwycił mój ojciec.
- Jakoś nie mam ochoty...- usiłowałam się wykręcić. Wtedy do stolika podszedł jakiś chłopak. Jego przyjście uratowało mnie od wymyślania powodów dla których nie mogę iść na zakupy.
- Jane? Jane Cahill?- zapytał. Spojrzałam na niego.
- Tak...- powiedziałam. Przyjrzałam mu się uważniej. Nie miałam pojęcia skąd go znam.
- Nie poznajesz mnie? To ja Marc Williams!- powiedział.
- Marc! To niemożliwe! Skąd się tu wziąłeś?- wstałam z miejsca. Uścisnęliśmy się.
- Kopę lat! Wyrosłaś na piękna kobietę.
- Przestań, bo się rumienię. Może się przejdziemy?-zaproponowałam.- Tato, Bunny... Przeproszę was na jakiś czas.- poszliśmy między stolikami. Złapałam Marca pod rękę. Kątem oka dostrzegłam Vaughna, który przyglądał się tej scenie z niezbyt wyraźną miną i Scottiego, który wyglądał tak jakby spełniły się wszystkie jego marzenia.
Z Markiem wspominaliśmy stare czasy. Długo chodziliśmy po mieście i gadaliśmy. Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia. Po jakimś czasie Marc przyprowadził mnie do hotelu. Na pożegnanie dostałam buziaka w policzek. Już miałam wejść do pokoju, kiedy przypałętał się Scottie.
- Jane! Jane! Poczekaj!- krzyczał biegnąc po schodach.
- Co?- zapytałam.
- Kto to był?
- Ten chłopak? Moja pierwsza poważna miłość z liceum. Ma na imię Marc i jest bardzo przystojny!- wyjaśniłam.
- Że jest przystojny to nie tylko ty zauważyłaś...- mruknął Scottie.
- Nie rozumiem. Może wejdziesz i wszystko mi wyjaśnisz.- wpuściłam go. Od razu władował się na łóżko.
- Vaughn też zauważył, że ten Marc jest przystojny! Ty sobie nawet sprawy nie zdajesz jaki on był zazdrosny!- triumfalnie oznajmił Scottie.
- Zazdrosny?- zdziwiłam się.
- Tak. Od razu zainteresował się kto to. A jak podszedł do ciebie i zaczęliście rozmawiać to tym bardziej. A jak już padliście sobie w ramiona to juz myślałem, że go szlag trafi!
- Scottie!
- No co?! To prawda. A kiedy zobaczył, że wychodzicie to juz całkiem oszalał. Kiedy zniknęliście za drzwiami to poleciał do pokoju. Poszedłem za nim. To mało powiedziane, że był wściekły. Wziął gitarę i zaczął szarpać struny aż w końcu rzucił ją na podłogę. Nic jej się nie stało. Na szczęście, bo Dennis by go zabił! Cały czas siedział w pokoju lub ewentualnie wychodził sprawdzić czy juz wróciłaś. Cały czas spoglądał na zegarek i powtarzał: „ Gdzie ona do cholery jest?!” Myślałem, że padnę ze śmiechu, ale nic się nie odzywałem.
- Aha. A dlaczego jest o mnie zazdrosny? Ja nie jestem zazdrosna o te jego grouppie... Zresztą, nie jesteśmy juz razem- zastanawiałam się głośno.
- Bo cię kocha!- wykrzyknął Scottie. Ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu zaczął skakać po łóżku.
- Co ty wyprawiasz? Zrobisz sobie krzywdę!- strofowałam go.
- A co? Nie mogę? Zabronisz mi?- nie przestawał. Machnęłam na niego ręką. Nagle Scottie chwycił poduszkę i rzucił nią we mnie.
- Scottie!- krzyknęłam. I w tym momencie ktoś zapukał. Domyślałam się, że to Vaughn zwabiony hałasem w moim pokoju. Nie myliłam się.
- Jane, gdzie byłaś?- zapytał patrząc ze zdumieniem na Scottiego.
- A co cię to interesuje?
- Scottie, czy możesz przestać skakać po tym łóżku i zostawić nas samych?- Vaughn zwrócił się do Scottiego. Scottie ruszył do drzwi.
- Scottie, czy możesz zostać?- chwyciłam go za rękę. Zatrzymał się.
- Scottie, wyjdź.- mruknął Vaughn. Scottie stał pomiędzy mną a drzwiami, nie wiedząc kogo posłuchać.
- A idźcie do diabła!- krzyknął i wyszedł.
- A więc, słucham.- usiadłam na łóżku.
- Gdzie byłaś?- powtórzył pytanie.
- Jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, to byłam na randce.
- Kto to był?
- Czy to przesłuchanie? Ja nie pytam jak maja na imię i kim są twoje grouppie!
- A ja muszę wiedzieć!
- Bo co?
- Bo to.- Vaughn podszedł do mnie i mnie pocałował. Wyrwałam się i z całej siły uderzyłam go w twarz. Trochę mocniej niż planowałam. Spojrzał na mnie.
- Wyjdź.- pokazałam mu drzwi. Posłuchał. Może przyczyniło się do tego moje uderzenie. Nagle poczułam ochotę, żeby wybiec za nim i go przeprosić. Źle obliczyłam swoja siłę. Zatrzymałam się na środku pokoju. Stałam tak i patrzyłam w przestrzeń. Nagle ktoś zapukał.
- Proszę.- powiedziałam słabym głosem. To był mój ojciec.
- Kochanie, wyjeżdżamy...- urwał kiedy zobaczył moja twarz.- co się stało?- zapytał. Dotknęłam ręką policzka. Był mokry. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że stoję na środku pokoju i płaczę.
- Nic takiego... Po prostu uderzyłam się w głowę.- otarłam łzy, które uparcie leciały po moich policzkach.- Już wyjeżdżacie?
- Tak, niestety musimy. Pilna sprawa. Przyszedłem się pożegnać. Przykro mi, że nie będzie mnie jutro z tobą.
- Jutro?- zdziwiłam się.
- Wszystkiego najlepszego- objął mnie. No tak, jutro mam urodziny. Z tego wszystkiego o tym zapomniałam.
- Dziękuję, tato- powiedziałam.
- To dla ciebie, ale otwórz dopiero jutro.- uśmiechnął się. Wyszedł. Po chwili zadzwoniła komórka. To był Marc. Chciał się spotkać. Odmówiłam, bo miałam spędzić ten dzień z Vaughnem i Scottiem. Poza tym nie mogłam się z nim spotykać. Vaughn.... Położyłam się do łóżka. Nie mieliśmy koncertu, więc mogłam spokojnie zasnąć.
CDN...
coś słabo z komentarzami... mam nadzieję, że się to zmieni. dziś umieszczam kolejną część..
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.4
Dupek.
To jest określenie które przychodzi mi na myśl. Czy go kochałam? Nie wiem. Ale to jest całkiem możliwe. Może nadal go kocham. Ale nie mogę mu zaufać. I nie chodzi mi nadal o panienki.
- Hej, jestem Vaughn- tak wyrywa laski. Zaczyna od tego swojego „Hej”. To jest całkiem prawdopodobne, że ja także na to poleciałam. Tak jak te wszystkie małolaty. To już nasza zespołowa tradycja, że po każdym koncercie Vaughn zamyka się w pokoju z jakąś lalunią. Szczerze, to im współczuję. Tym wszystkim dziewczynom. Doskonale wiem jak to jest. Przeżyłam to.
Dupek, dupek i jeszcze raz dupek.
Teraz się zastanawiam, czy gdyby Vaughn chciał żebym do niego wróciła to bym się zgodziła? Nie mam pojęcia. To chyba mówi samo za siebie. Nadal go kocham. Jak ja siebie przez to nienawidzę! Dziś znowu jest z grouppie. Od momentu, w którym przyłapałam go włóżku z dziewczyną minęło sporo czasu. Już zdążyłam przyzwyczaić się do myśli, że nie będziemy razem. Teraz juz wiem, że on nigdy nie będzie chciał ze mną być. Jest zbyt dumny. Ja także jestem zbyt dumna żeby sie zgodzić, gdyby mnie poprosił.
- Jesteś jedyną dziewczyną w moim życiu.- tak mi mówił przez dwa tygodnie naszego chodzenia. Jedyną? Nigdy nie byłam jedyna w jego życiu. Zastanawiam się, czy wszystkim dziewczyną to mówi. Pewnie wszystkie sa dla niego „jedynymi”.
Dupek.
Pamiętam okres w moim życiu, ze przestałam się czuć jak kobieta. Scottie i on traktowali mnie jak kumpla. Postanowiłam to zmienić i zaczęłam się malować, nosić sukienki itd. Któregoś razu zapytałam Vaughna czy traktuje mnie jak kobietę.
Jasne. Uważam, że jesteś najseksowniejszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem... W siostrzanym tego słowa znaczeniu.- odpowiedział. Cały Vaughn. Dlaczego wcześniej nie pomyślałam o tym wydarzeniu? On po prostu traktuje mnie jak siostrę albo odskocznię od codzienności! Nieźle... Ciekawe jak się czuł uprawiając sex z siostrą? Może te bajeczki o miłości były wyssane z palca? Ja nigdy nie traktowałam go jak brata. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że zawsze go kochałam. A on kochał inne. Zawsze były inne. I zawsze będą. Tyle, że wtedy wcale mi to nie przeszkadzało. Nie byliśmy razem. Wtedy nawet nie doszło do jednego pocałunku między nami. I ta jedna, jedyna noc zmieniła wszystko. Zmieniła całe moje życie. Nie wiem jak tam z życiem Vaughna, nie obchodzi mnie to, ale moje zmieniło się całkowicie. Teraz nie mogę przestać o nim myśleć. To całkiem możliwe, że potraktował mnie jak jedną ze swoich grouppie. Miał wszystkie dziewczyny, tylko nie mnie. Kiedy osiągnął swój cel, stracił zainteresowanie moja osobą. Boże! Dlaczego byłam taka głupia! Nie chodzi tutaj o sex. Nie... Po prostu kochalismy się może ze dwa razy w ciągu dwóch tygodni. Musiał znaleźć sobie zastępstwo. Nie, to już przesada z mojej strony! Chyba wpadam w paranoję! Vaughn to dupek.
Ale to mój dupek....
* * *
Wczorajszy koncert był niesamowity! Przyszło na niego bardzo wiele ludzi. We trójkę bawiliśmy się prawie do białego rana. Napisałam we trójkę... Ups... We dwójkę. Tuż po koncercie Vaughn zniknął w pokoju z jakąś lalunią i bardzo długo nie wracał. Żałosne. Widziałam, że Scottie także miał wielka ochotę na wypad do pokoju z jakąś panienką, ale został ze mną. Pewnie nie chciał zostawić mnie samej. Zresztą, w pokoju był Vaughn.
Dziś wstałam bardzo późno. Efekt zarwanej nocy. Może i spałabym dłużej gdyby nie Scottie.....
- Jane! Wstawaj!- krzyczał Scottie wchodząc do mojego pokoju. Tym razem mieliśmy osobne pokoje.
- Scottie....?- zapytałam sennym głosem.
- Taki piękny dzień a ty śpisz!- Scottie ciągnął mnie za rękę.
- Czego chcesz?
- Oj, Jane... Nie mamy co robić.
- I tylko dlatego tu przylazłeś? A właściwie to jak tu wszedłeś? Mogłabym przysiąc, że zamknęłam drzwi...
- Bo zamknęłaś.- powiedział Scottie z rozbrajającą szczerością.
- Już wstaję.... Tylko ciekawe po co.- zwlokłam się z łóżka.- Czy dasz mi chwilę na doprowadzenie się do porządku?
- Jasne.- dobrodusznie powiedział Scottie.
- Dziękuję.- weszłam do łazienki. Kiedy wyszłam zobaczyłam, że Scottie nadal siedzi na moim łóżku.
- Jeszcze tu jesteś?- zdziwiłam się.
- A co? Cos nie pasuje? Czekam na ciebie.
- Czasem... Ani chwili prywatności!
- Idziemy!- Scottie złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju. Wiedziałam, że nie ma sensu protestować.
- Jane!- ktoś mnie zawołał. Odwróciłam się i zobaczyłam, że macha do mnie rudowłosa kobieta.
- Bunny.- mruknęłam.- Dzięki Scottie.
- Nie ma za co.- wyszczerzył zęby. Lekko popchnął mnie w stronę macochy.
- Witaj Jane! Nie chcieliśmy cię budzić, ale ten uroczy młody człowiek zgłosił się, żeby cię obudzić.- trajkotała. Obrzuciłam Scottiego morderczym spojrzeniem.
- Hej...- udało mi się wtrącić.
- Oczywiście mogliśmy poczekać, ale się uparł...- gadała dalej nie zwracając na mnie uwagi. Zaraz, zaraz... Powiedziała „uroczy”? Scottie uroczy!? A to dobre!
- Chwileczkę!- przerwałam jej.- To tata też tu jest?
- Oczywiście.
- Gdzie?- zapytałam.
- O tam przy stoliku. Rozmawia z Vaughnem. Uroczy młody człowiek...- wskazała stolik na drugim końcu. Ruszyłam w tamtą stronę. Dla niej to chyba wszyscy są uroczy...
- Nie powiedziałaś im?- zapytał Scottie, zatrzymując mnie w połowie drogi.
- Niby o czym?
- O Vaughnie... No wiesz...
- A po co miałabym im to mówić? To moje prywatne sprawy... Miałam im powiedzieć, że Vaughn mnie wykorzystał?
- A nie zainteresowali się dlaczego tak nagle ich odwiedziłaś?
- Zainteresowali się....
- No i...- ponaglał mnie Scottie.
- Co ty taki wścibski?- zdenerwowałam się.- Powiedziałam, że chciałam odpocząć od zespołu i że mam problemy osobiste. Nie pytali o szczegóły. Nie skłamałam tylko nie powiedziałam im całej prawdy. A teraz wybacz, idę przywitać się z ojcem.- wyminęłam Scottiego.
- Jane!- ojciec wstał, kiedy mnie zobaczył.
- Tato! Co was tu sprowadza?- uścisnęłam go.
- To juz nie wolno mi odwiedzić własnej córki? Zastanawiałem się, czy uporałaś się juz z problemami....
- Tak, uporałam się. Nie musisz się już o nic martwić. Już jest lepiej- wymownie spojrzałam na Vaughna.
- Cieszę się. Tak sobie właśnie rozmawialiśmy z Vaughnem....
- A o czym?- zaciekawiłam się.
- O zespole, o tobie...
- O mnie?- podłapałam.
- Takie tam....
- Męskie sprawy?- dokończyłam za ojca.
- Właśnie, zgadza się. Prawda panie Cahill?- odezwał się Vaughn.
- Taak... To co powiesz córeczko?
- Tato, nie mam pięciu lat. Jestem Jane. Juz zapomniałeś?- nienawidziłam kiedy mówił na mnie „córeczko”.
- Wiem, ale dla mnie zawsze będziesz moją małą córeczką. Nawet jak będziesz miała osiemdziesiąt lat.
- Tato... zawstydzasz mnie.- spojrzałam w stronę Vaughna.
- To może ja już pójdę...- Vaughn podniósł się z miejsca.
- Dobry pomysł.- skwitowałam.
- Idę zobaczyć co tam się dzieje, bo widzę, że Scottie rozmawia z pana żoną a Scottie jest nieobliczalny. Nigdy nie wiadomo co mu strzeli do głowy.- poszedł.
- Kochanie, dlaczego tak go potraktowałaś?- zapytał ojciec, kiedy Vaughn odszedł.
- Bo to dupek.
- Jane!
- No co? To prawda! Nie znasz go tak dobrze jak ja! Gdybyś wiedział co....- urwałam.
- Gdybym wiedział co?- podchwycił.
- Nic takiego. Możemy o tym nie rozmawiać?
- Jak sobie życzysz. Ale podejrzewam, że...
- Tato!- krzyknęłam. Nie miałam ochoty dowiedzieć się co takiego podejrzewał. Chciałam dodać cos jeszcze, ale przyszła Bunny.
- Robercie, Jane..- usiadła na miejscu wcześniej zajmowanym przez Vaughna. Miałam ochotę sama tam usiąść.... Na szczęście się powstrzymałam.
- Bunny, jak tam rozmowa z perkusistą?- zapytałam.
- On jest trochę...- szukała odpowiedniego słowa na określenie Scottiego. Ja znałam tylko jedno, które pasowało do niego jak ulał.
- Nienormalny?- podsunęłam.
- Jane! Nie, nie jest nienormalny... Jest raczej... szalony, zwariowany... szalony do bardzo dobre określenie.
- My wszyscy jesteśmy szaleni.- zauważyłam mając na myśli moją noc z Vaughnem. Boże, czy ja juz zawsze będę do tego wracać? Muszę przestać.
- Wybieramy się z Robertem na zakupy. Może pójdziesz z nami?- zaproponowała Bunny.
- Właśnie Jane! Chodź z nami. Będzie miło....- podchwycił mój ojciec.
- Jakoś nie mam ochoty...- usiłowałam się wykręcić. Wtedy do stolika podszedł jakiś chłopak. Jego przyjście uratowało mnie od wymyślania powodów dla których nie mogę iść na zakupy.
- Jane? Jane Cahill?- zapytał. Spojrzałam na niego.
- Tak...- powiedziałam. Przyjrzałam mu się uważniej. Nie miałam pojęcia skąd go znam.
- Nie poznajesz mnie? To ja Marc Williams!- powiedział.
- Marc! To niemożliwe! Skąd się tu wziąłeś?- wstałam z miejsca. Uścisnęliśmy się.
- Kopę lat! Wyrosłaś na piękna kobietę.
- Przestań, bo się rumienię. Może się przejdziemy?-zaproponowałam.- Tato, Bunny... Przeproszę was na jakiś czas.- poszliśmy między stolikami. Złapałam Marca pod rękę. Kątem oka dostrzegłam Vaughna, który przyglądał się tej scenie z niezbyt wyraźną miną i Scottiego, który wyglądał tak jakby spełniły się wszystkie jego marzenia.
Z Markiem wspominaliśmy stare czasy. Długo chodziliśmy po mieście i gadaliśmy. Mieliśmy sobie tyle do powiedzenia. Po jakimś czasie Marc przyprowadził mnie do hotelu. Na pożegnanie dostałam buziaka w policzek. Już miałam wejść do pokoju, kiedy przypałętał się Scottie.
- Jane! Jane! Poczekaj!- krzyczał biegnąc po schodach.
- Co?- zapytałam.
- Kto to był?
- Ten chłopak? Moja pierwsza poważna miłość z liceum. Ma na imię Marc i jest bardzo przystojny!- wyjaśniłam.
- Że jest przystojny to nie tylko ty zauważyłaś...- mruknął Scottie.
- Nie rozumiem. Może wejdziesz i wszystko mi wyjaśnisz.- wpuściłam go. Od razu władował się na łóżko.
- Vaughn też zauważył, że ten Marc jest przystojny! Ty sobie nawet sprawy nie zdajesz jaki on był zazdrosny!- triumfalnie oznajmił Scottie.
- Zazdrosny?- zdziwiłam się.
- Tak. Od razu zainteresował się kto to. A jak podszedł do ciebie i zaczęliście rozmawiać to tym bardziej. A jak już padliście sobie w ramiona to juz myślałem, że go szlag trafi!
- Scottie!
- No co?! To prawda. A kiedy zobaczył, że wychodzicie to juz całkiem oszalał. Kiedy zniknęliście za drzwiami to poleciał do pokoju. Poszedłem za nim. To mało powiedziane, że był wściekły. Wziął gitarę i zaczął szarpać struny aż w końcu rzucił ją na podłogę. Nic jej się nie stało. Na szczęście, bo Dennis by go zabił! Cały czas siedział w pokoju lub ewentualnie wychodził sprawdzić czy juz wróciłaś. Cały czas spoglądał na zegarek i powtarzał: „ Gdzie ona do cholery jest?!” Myślałem, że padnę ze śmiechu, ale nic się nie odzywałem.
- Aha. A dlaczego jest o mnie zazdrosny? Ja nie jestem zazdrosna o te jego grouppie... Zresztą, nie jesteśmy juz razem- zastanawiałam się głośno.
- Bo cię kocha!- wykrzyknął Scottie. Ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu zaczął skakać po łóżku.
- Co ty wyprawiasz? Zrobisz sobie krzywdę!- strofowałam go.
- A co? Nie mogę? Zabronisz mi?- nie przestawał. Machnęłam na niego ręką. Nagle Scottie chwycił poduszkę i rzucił nią we mnie.
- Scottie!- krzyknęłam. I w tym momencie ktoś zapukał. Domyślałam się, że to Vaughn zwabiony hałasem w moim pokoju. Nie myliłam się.
- Jane, gdzie byłaś?- zapytał patrząc ze zdumieniem na Scottiego.
- A co cię to interesuje?
- Scottie, czy możesz przestać skakać po tym łóżku i zostawić nas samych?- Vaughn zwrócił się do Scottiego. Scottie ruszył do drzwi.
- Scottie, czy możesz zostać?- chwyciłam go za rękę. Zatrzymał się.
- Scottie, wyjdź.- mruknął Vaughn. Scottie stał pomiędzy mną a drzwiami, nie wiedząc kogo posłuchać.
- A idźcie do diabła!- krzyknął i wyszedł.
- A więc, słucham.- usiadłam na łóżku.
- Gdzie byłaś?- powtórzył pytanie.
- Jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, to byłam na randce.
- Kto to był?
- Czy to przesłuchanie? Ja nie pytam jak maja na imię i kim są twoje grouppie!
- A ja muszę wiedzieć!
- Bo co?
- Bo to.- Vaughn podszedł do mnie i mnie pocałował. Wyrwałam się i z całej siły uderzyłam go w twarz. Trochę mocniej niż planowałam. Spojrzał na mnie.
- Wyjdź.- pokazałam mu drzwi. Posłuchał. Może przyczyniło się do tego moje uderzenie. Nagle poczułam ochotę, żeby wybiec za nim i go przeprosić. Źle obliczyłam swoja siłę. Zatrzymałam się na środku pokoju. Stałam tak i patrzyłam w przestrzeń. Nagle ktoś zapukał.
- Proszę.- powiedziałam słabym głosem. To był mój ojciec.
- Kochanie, wyjeżdżamy...- urwał kiedy zobaczył moja twarz.- co się stało?- zapytał. Dotknęłam ręką policzka. Był mokry. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że stoję na środku pokoju i płaczę.
- Nic takiego... Po prostu uderzyłam się w głowę.- otarłam łzy, które uparcie leciały po moich policzkach.- Już wyjeżdżacie?
- Tak, niestety musimy. Pilna sprawa. Przyszedłem się pożegnać. Przykro mi, że nie będzie mnie jutro z tobą.
- Jutro?- zdziwiłam się.
- Wszystkiego najlepszego- objął mnie. No tak, jutro mam urodziny. Z tego wszystkiego o tym zapomniałam.
- Dziękuję, tato- powiedziałam.
- To dla ciebie, ale otwórz dopiero jutro.- uśmiechnął się. Wyszedł. Po chwili zadzwoniła komórka. To był Marc. Chciał się spotkać. Odmówiłam, bo miałam spędzić ten dzień z Vaughnem i Scottiem. Poza tym nie mogłam się z nim spotykać. Vaughn.... Położyłam się do łóżka. Nie mieliśmy koncertu, więc mogłam spokojnie zasnąć.
CDN...
Jane Cahill
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
hej
jak na razie zero komentarzy. jestem cierpliwa, ale do czasu...
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.5
Obudziło mnie jakieś trąbienie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że koło mojego łóżka stał Scottie, który trzymał w rękach zabawkową trąbkę i dmuchał w nią. Robiło to taki okropny hałas, że myślałam, że zaraz ogłuchnę.
- Scottie! Co ty wyprawiasz?!
- Happy birthday to you! Happy birthday to you! Happy birthday dear Jane! Happy birthday to you!- zaśpiewał a raczej zawył. Kiedy skończył, ku mojemu przerażeniu, znowu zaczął trąbić. Wtedy przyszedł Vaughn. Miał ogromniastą śliwę wokół oka. To naprawdę ja zrobiłam?
- Co ty do cholery wyprawiasz?!- wrzasnął na Scottiego.
- Śpiewam Jane piosenkę urodzinową.- wyjaśnił.
- Przy akompaniamencie- dodałam skwapliwie.- Vaughn, byłoby miło, gdybyś go stąd zabrał albo uciszył w jakiś sposób.
- Jane, gdzie twoja wdzięczność?- Scottie spojrzał na mnie z wyrzutem.-Ja tu się staram....- znowu zatrąbił. Rzuciłam się na poduszkę i przykryłam głowę kołdrą. Vaughn usiadł obok mnie.
- Scottie, przestań. A tak wogóle to skąd ty to wytrzasnąłeś?- zapytał.
- Ze sklepu, a skąd?
- Zrób nam przyjemność i odnieś ją!- mruknął Vaughn. Scottie wyszedł z obrażona miną. Spojrzałam na Vaughna.
- Dzięki! Jesteś wspaniały!- powiedziałam.
- Nie ma sprawy. A przy okazji, wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.- przytulił mnie.- Poczekaj chwilę.- wyszedł. Wrócił po jakichś piętnastu minutach. Trzymał cos za plecami.
- To dla ciebie.- wyciągnął zza pleców różę i ślicznego pluszowego misia.- Wybacz, że tak skromnie.
- Ojej! Dziękuję! To miło z twojej strony!- rzuciłam mu się na szyję a potem pocałowałam w policzek. To trzeba zapisać w kalendarzu! Vaughn przyniósł mi różę! Cos mi nie pasowało... Pachniał jakoś inaczej i się ogolił. Pociągnęłam nosem.
- Co tu tak ładnie pachnie?
- To moja nowa woda toaletowa. Wiem, że tamtej nie lubiłaś. Podoba ci się?
- Bardzo! Fajny zapach.- powiedziałam z entuzjazmem. Usłyszeliśmy trąbienie.
- No nie!- powiedzieliśmy jednocześnie. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać. Trąbienie ucichło.
* * *
Tak sobie pomyślałam, że między mną a Vaughnem znowu zacznie się układać. Znowu zaczęliśmy normalnie rozmawiać bez wyrzutów i obwiniania się. Oboje zeszliśmy na dół. Na szczęście nigdzie nie było widać Scottiego. Usiedliśmy przy stoliku.
- Jane!~- ktoś mnie zawołał. To był Marc.
- Co ty tu robisz? Przecież...
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Cieszę się, ale mieliśmy się spotkać dopiero jutro.
- Zmiana planów....
- Jane, nie przedstawisz nas?- odezwał się Vaughn.
- Och, tak. Vaughn to Marc. Marc to Vaughn.- dokonałam prezentacji.
- Miło cię poznać- powiedział Marc z udawaną grzecznością.
- Żałuję, że nie mogę tego samego powiedzieć o tobie.- mruknął Vaughn uśmiechając się szeroko.
- Jane, to jak będzie?- zapytał Marc.
- Z czym?
- No, ze spacerem.
- Przykro mi, ale mam inne plany.- spojrzałam na Vaughna. Wydawało mi się, że dostrzegłam na jego twarzy ulgę.- Ale jutro będę wolna.- dodałam.
- Trudno, jakoś przeżyję. No to do jutra.- pocałował mnie w policzek i wyszedł.
- Ale dupek!- powiedział Vaughn.
- Vaughn!
- No co? A może to nieprawda? Co to za jeden? Skąd wytrzasnęłaś tego sztywniaka? Pewnie jakiś wymoczek, bogaty...
- Owszem, jest bogaty. Skończył studia prawnicze.
- To fajnie!- rozległ się okrzyk za moimi plecami. Scottie.- W razie czego da wam rozwód!
- O czym ty gadasz? Jaki znowu rozwód?- zdziwiłam się.
- Jak ludzie się pobiorą i nie są szczęśliwi to biorą rozwód!
- Wiem co to jest rozwód! Ale co to ma wspólnego z nami?- zapytałam, choć z góry znałam odpowiedź.
- Dzieci! Ja normalnie czuję w kościach i w sercu, że się pobieżecie! Pasujecie do siebie!- wykrzyknął. Ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili spojrzałam na Scottiego Był taaaki szczęśliwy.
- O czym ty do cholery gadasz? Naćpałeś się?- zapytałam.
- Happy birth,,,- zaczął, ale przerwał mu Vaughn.
- Nie mogę tego słuchać! Scottie, albo zachowuj się normalnie....
- Vaughn, to jest jego normalne zachowanie...
- Albo spadaj!- zignorował mnie. Scottie usiadł.
- To co robimy?- zapytał.
- Zaproponujcie coś. Nie chce mi się myśleć.- powiedziałam.
- Wolałabyś być z nim?- odezwał się Vaughn.
- Nie, dlaczego tak mówisz?
- Wiem to. Przecież nie musisz z nami siedzieć. To twoje urodziny i zrób z tym dniem co tylko zechcesz.
- Vaughn...- spojrzałam na niego. Odwrócił głowę.
- Idź.- powiedział.
- Scottie, chodź ze mną na chwilę.- pociągnęłam perkusistę za ramię. Bez żadnych oporów podążył za mną.
- Jane...
- Słuchaj Scottie. Myślę, że między mną a Vaughnem będzie dobrze...
to cudownie!
- Kupił mi maskotkę i chyba zostaniemy przyjaciółmi!
- Jane, nie łudź się. Nigdy nie zostaniecie TYLKO przyjaciółmi. Vaughn jeszcze nigdy żadnej dziewczynie nie kupił prezentu. Znam go dłużej niż ty i wiem to. On liczy na cos więcej.
- Cos więcej?- zdziwiłam się.
- On chyba chce do ciebie wrócić.
- Scottie, chcę żeby dzisiejszy dzień był miły. Wrócimy tam i będziemy udawać, że nic się nie stało. Chodź.- ruszyłam w stronę stolika, gdzie samotnie siedział Vaughn. Unikaliśmy tematu „Marc” i było świetnie. Potem wróciłam do pokoju. Miałam zamiar się położyć, kiedy ktoś zapukał.
- Vaughn?- zapytałam zdziwiona, kiedy zobaczyłam go w progu.
- Jane, ponieważ czuje się źle, że dałem ci taki skromny prezent, chcę cię zaprosić na spacer. O ile będziesz chciała.
- Właściwie to... Z przyjemnością.- zgodziłam się.
Było fajnie. Naprawdę. Nigdy nie sądziłam, że będę spacerować z Vaughnem przy świetle księżyca. Chodziliśmy po mieście i rozmawialiśmy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu gadaliśmy normalnie. Byłam całkiem wyluzowana. Śmiałam się i żartowałam. Było po prostu cudownie. Po jakimś czasie spojrzałam na zegarek. Dochodziła północ. Vaughn prawie non stop spoglądał na zegarek. Kiedy zegar wybijał północ powiedział:
- Jane. Jesteś jedyną osoba, którą naprawdę pokochałem. Wiem, że bardzo cię zraniłem, ale przysięgam, że nigdy więcej to się nie powtórzy. Kocham cię najbardziej na świecie.- objął mnie i pocałował.
- Vaughn, muszę to przemyśleć. Zaskoczyłeś mnie. Jestem pod wrażeniem, ze zdobyłeś się na takie wyznanie, ale jakoś nie mogę ci zaufać. Jeszcze nie teraz. Może za tydzień lub za miesiąc. Kiedyś to nastąpi, ale to nie ten moment. Wracajmy.- odwróciłam się i odeszłam nie zwracając na niego uwagi. Szedł za mną w pewnej odległości aż w końcu mnie dogonił.
- Poczekam.
CDN....
jak na razie zero komentarzy. jestem cierpliwa, ale do czasu...
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.5
Obudziło mnie jakieś trąbienie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że koło mojego łóżka stał Scottie, który trzymał w rękach zabawkową trąbkę i dmuchał w nią. Robiło to taki okropny hałas, że myślałam, że zaraz ogłuchnę.
- Scottie! Co ty wyprawiasz?!
- Happy birthday to you! Happy birthday to you! Happy birthday dear Jane! Happy birthday to you!- zaśpiewał a raczej zawył. Kiedy skończył, ku mojemu przerażeniu, znowu zaczął trąbić. Wtedy przyszedł Vaughn. Miał ogromniastą śliwę wokół oka. To naprawdę ja zrobiłam?
- Co ty do cholery wyprawiasz?!- wrzasnął na Scottiego.
- Śpiewam Jane piosenkę urodzinową.- wyjaśnił.
- Przy akompaniamencie- dodałam skwapliwie.- Vaughn, byłoby miło, gdybyś go stąd zabrał albo uciszył w jakiś sposób.
- Jane, gdzie twoja wdzięczność?- Scottie spojrzał na mnie z wyrzutem.-Ja tu się staram....- znowu zatrąbił. Rzuciłam się na poduszkę i przykryłam głowę kołdrą. Vaughn usiadł obok mnie.
- Scottie, przestań. A tak wogóle to skąd ty to wytrzasnąłeś?- zapytał.
- Ze sklepu, a skąd?
- Zrób nam przyjemność i odnieś ją!- mruknął Vaughn. Scottie wyszedł z obrażona miną. Spojrzałam na Vaughna.
- Dzięki! Jesteś wspaniały!- powiedziałam.
- Nie ma sprawy. A przy okazji, wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.- przytulił mnie.- Poczekaj chwilę.- wyszedł. Wrócił po jakichś piętnastu minutach. Trzymał cos za plecami.
- To dla ciebie.- wyciągnął zza pleców różę i ślicznego pluszowego misia.- Wybacz, że tak skromnie.
- Ojej! Dziękuję! To miło z twojej strony!- rzuciłam mu się na szyję a potem pocałowałam w policzek. To trzeba zapisać w kalendarzu! Vaughn przyniósł mi różę! Cos mi nie pasowało... Pachniał jakoś inaczej i się ogolił. Pociągnęłam nosem.
- Co tu tak ładnie pachnie?
- To moja nowa woda toaletowa. Wiem, że tamtej nie lubiłaś. Podoba ci się?
- Bardzo! Fajny zapach.- powiedziałam z entuzjazmem. Usłyszeliśmy trąbienie.
- No nie!- powiedzieliśmy jednocześnie. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać. Trąbienie ucichło.
* * *
Tak sobie pomyślałam, że między mną a Vaughnem znowu zacznie się układać. Znowu zaczęliśmy normalnie rozmawiać bez wyrzutów i obwiniania się. Oboje zeszliśmy na dół. Na szczęście nigdzie nie było widać Scottiego. Usiedliśmy przy stoliku.
- Jane!~- ktoś mnie zawołał. To był Marc.
- Co ty tu robisz? Przecież...
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Cieszę się, ale mieliśmy się spotkać dopiero jutro.
- Zmiana planów....
- Jane, nie przedstawisz nas?- odezwał się Vaughn.
- Och, tak. Vaughn to Marc. Marc to Vaughn.- dokonałam prezentacji.
- Miło cię poznać- powiedział Marc z udawaną grzecznością.
- Żałuję, że nie mogę tego samego powiedzieć o tobie.- mruknął Vaughn uśmiechając się szeroko.
- Jane, to jak będzie?- zapytał Marc.
- Z czym?
- No, ze spacerem.
- Przykro mi, ale mam inne plany.- spojrzałam na Vaughna. Wydawało mi się, że dostrzegłam na jego twarzy ulgę.- Ale jutro będę wolna.- dodałam.
- Trudno, jakoś przeżyję. No to do jutra.- pocałował mnie w policzek i wyszedł.
- Ale dupek!- powiedział Vaughn.
- Vaughn!
- No co? A może to nieprawda? Co to za jeden? Skąd wytrzasnęłaś tego sztywniaka? Pewnie jakiś wymoczek, bogaty...
- Owszem, jest bogaty. Skończył studia prawnicze.
- To fajnie!- rozległ się okrzyk za moimi plecami. Scottie.- W razie czego da wam rozwód!
- O czym ty gadasz? Jaki znowu rozwód?- zdziwiłam się.
- Jak ludzie się pobiorą i nie są szczęśliwi to biorą rozwód!
- Wiem co to jest rozwód! Ale co to ma wspólnego z nami?- zapytałam, choć z góry znałam odpowiedź.
- Dzieci! Ja normalnie czuję w kościach i w sercu, że się pobieżecie! Pasujecie do siebie!- wykrzyknął. Ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili spojrzałam na Scottiego Był taaaki szczęśliwy.
- O czym ty do cholery gadasz? Naćpałeś się?- zapytałam.
- Happy birth,,,- zaczął, ale przerwał mu Vaughn.
- Nie mogę tego słuchać! Scottie, albo zachowuj się normalnie....
- Vaughn, to jest jego normalne zachowanie...
- Albo spadaj!- zignorował mnie. Scottie usiadł.
- To co robimy?- zapytał.
- Zaproponujcie coś. Nie chce mi się myśleć.- powiedziałam.
- Wolałabyś być z nim?- odezwał się Vaughn.
- Nie, dlaczego tak mówisz?
- Wiem to. Przecież nie musisz z nami siedzieć. To twoje urodziny i zrób z tym dniem co tylko zechcesz.
- Vaughn...- spojrzałam na niego. Odwrócił głowę.
- Idź.- powiedział.
- Scottie, chodź ze mną na chwilę.- pociągnęłam perkusistę za ramię. Bez żadnych oporów podążył za mną.
- Jane...
- Słuchaj Scottie. Myślę, że między mną a Vaughnem będzie dobrze...
to cudownie!
- Kupił mi maskotkę i chyba zostaniemy przyjaciółmi!
- Jane, nie łudź się. Nigdy nie zostaniecie TYLKO przyjaciółmi. Vaughn jeszcze nigdy żadnej dziewczynie nie kupił prezentu. Znam go dłużej niż ty i wiem to. On liczy na cos więcej.
- Cos więcej?- zdziwiłam się.
- On chyba chce do ciebie wrócić.
- Scottie, chcę żeby dzisiejszy dzień był miły. Wrócimy tam i będziemy udawać, że nic się nie stało. Chodź.- ruszyłam w stronę stolika, gdzie samotnie siedział Vaughn. Unikaliśmy tematu „Marc” i było świetnie. Potem wróciłam do pokoju. Miałam zamiar się położyć, kiedy ktoś zapukał.
- Vaughn?- zapytałam zdziwiona, kiedy zobaczyłam go w progu.
- Jane, ponieważ czuje się źle, że dałem ci taki skromny prezent, chcę cię zaprosić na spacer. O ile będziesz chciała.
- Właściwie to... Z przyjemnością.- zgodziłam się.
Było fajnie. Naprawdę. Nigdy nie sądziłam, że będę spacerować z Vaughnem przy świetle księżyca. Chodziliśmy po mieście i rozmawialiśmy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu gadaliśmy normalnie. Byłam całkiem wyluzowana. Śmiałam się i żartowałam. Było po prostu cudownie. Po jakimś czasie spojrzałam na zegarek. Dochodziła północ. Vaughn prawie non stop spoglądał na zegarek. Kiedy zegar wybijał północ powiedział:
- Jane. Jesteś jedyną osoba, którą naprawdę pokochałem. Wiem, że bardzo cię zraniłem, ale przysięgam, że nigdy więcej to się nie powtórzy. Kocham cię najbardziej na świecie.- objął mnie i pocałował.
- Vaughn, muszę to przemyśleć. Zaskoczyłeś mnie. Jestem pod wrażeniem, ze zdobyłeś się na takie wyznanie, ale jakoś nie mogę ci zaufać. Jeszcze nie teraz. Może za tydzień lub za miesiąc. Kiedyś to nastąpi, ale to nie ten moment. Wracajmy.- odwróciłam się i odeszłam nie zwracając na niego uwagi. Szedł za mną w pewnej odległości aż w końcu mnie dogonił.
- Poczekam.
CDN....
Jane Cahill
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.6
Od pewnego czasu nie budzę się z własnej woli, tylko budzą mnie czynniki zewnętrzne czyli Scottie, ewentualnie Vaughn. Tym razem obudziło mnie głośne pukanie. To nie był Scottie, gdyż on ładuje się do pokoju bez pukania.
- Chwileczkę!- wstałam i otworzyłam drzwi.- Marc?!
- Cześć Jane! Jak tam? Jesteś już starsza...- uśmiechnął się. Marc był ostatnią osobą, którą chciałam zobaczyć.
- Hej, jak miło cię widzieć.- skłamałam.
- Pomyślałem, że obudzę cię i pójdziemy na spacer.
- Wow, świetnie...- jakoś nie miałam na to ochoty, ale nie potrafiłam mu odmówić.- To może poczekaj chwileczkę ja się szybko ubiorę.- zniknęłam za drzwiami łazienki. Nie wychodziłam stamtąd bardzo długo. Zrobiłam to specjalnie.
- Och, jeszcze tu jesteś?- zapytałam zgryźliwie.
- Dobrze, że masz poczucie humoru! Idziemy?- spojrzał na mnie. Wyszliśmy. Moje szczęście, że było niesamowicie duszno i gorąco. Wytrzymaliśmy niecałą godzinę. Umówiliśmy się za to na wieczór. Nie miałam na to ochoty, ale zgodziłam się. Sama nie wiem czemu.
Tymczasem Scottie nie szczędził złośliwości pod adresem Marca.
- Wygląda jak małpa. I ty się w nim kochasz?
- Kochałam.- poprawiłam go.- To stare czasy. Chodziliśmy ze sobą przez całe liceum. Nawet nie pamiętam dlaczego zerwaliśmy. Chyba przez jakieś głupstwo.
- Nie lubię go.- mruknął Vaughn.
- Nie musisz. Ważne, że ja go lubię. Uważam, że jest całkiem ok. Vaughn się skrzywił a następnie poszedł do pokoju. O dwudziestej przyszedł Marc.
- Witam, piękna.
- Hej, idziemy?- spojrzałam na niego. Poszliśmy.- To co będziemy robić?
- Dziś zabieram cię na kolację.
- Och, a gdzie?
- Do mnie.
- Do ciebie? Miło...- udałam radość.- Możesz chwileczkę zaczekać, tylko zadzwonię.
- Pospiesz się....- uśmiechnął się. Zadzwoniłam do Vaughna. Nawet nie wiem dlaczego to zrobiłam. Powiedziałam mu, że idę na kolację do Marca. Nie był zbyt zadowolony, ale życzył mi miłej zabawy.
- Już jestem. Idziemy?- weszliśmy do domu. Był to bardzo piękny dom. Od razu było widać, że mieszkają tam bogaci ludzie.- Sam tu mieszkasz?- zapytałam.
- Nie, z rodzicami, ale ich teraz nie ma.- roześmiał się. Okazało się, że Marc sam przygotował kolację. Była naprawdę bardzo smaczna.
- Cieszę się, że moje wysiłki nie poszły na marne.- uśmiechnął się.- A może chcesz zobaczyć cały dom?- zaproponował.
- Chętnie.- zgodziłam się. Pokazał mi cały dom, który był świetnie urządzony. Na samym końcu zaprowadził mnie do swojej sypialni. Nie miałam ochoty jej zwiedzać.
- To moja sypialnia.- powiedział. Podszedł do magnetofonu i nastawił jakąś smętną pioseneczkę.- Może usiądziesz?- wskazał miejsce na wielkim łożu. Usiadłam a po chwili obok usiadł Marc.
- Jesteś taka piękna.- powiedział i mnie objął.- Nawet nie wiesz jak bardzo żałowałem, że się rozstaliśmy. A teraz...- zaczął mnie całować. Odsunęłam się od niego. Spojrzał na mnie ze zdumieniem.- Coś nie tak?
- Nie, czemu?- powiedziałam przez ściśnięte gardło.
- To cudownie.- znowu się do mnie przysunął i znowu zaczął mnie całować. Tym razem nie odepchnęłam go i to był mój błąd, gdyż zaczął posuwać się dalej. Zaczął rozpinać mi bluzkę. Odepchnęłam jego rękę. Nie przestawał.
- Marc!
- Co? Przecież wiem, że tego chcesz! Inaczej byś tu nie przyszła.
- Przykro mi, że źle odczytałeś moje zachowanie.- wyszłam powoli zapinając bluzkę. Na korytarzu przyspieszyłam. Marc mnie dogonił. Chwycił mnie za ramiona.
- Dokąd idziesz? Przecież impreza dopiero się rozkręca!- znowu zaczął mnie całować.
- Puść mnie!- krzyknęłam. Wyrwałam się i szybko zbiegłam na dół. Pobiegł za mną, złapał mnie i rzucił mną o podłogę.
- Jeszcze nie skończyłem!
- Marc! Co ty wyprawiasz?!- krzyczałam przerażona. Bałam się. Po raz pierwszy naprawdę się bałam.
- Jane, nie wyrywaj się. Będzie miło.- jego paskudne łapska dotykały prawiek każdego miejsca na moim ciele. Rozpiął mi bluzkę i wtedy go kopnęłam. Zawył z bólu i puścił mnie. Skorzystałam z okazji i szybko uciekłam. Nie miałam nawet czasu zapiąć bluzki, dlatego biegłam przed siebie jedną ręką trzymając rozpiętą bluzkę. W końcu udało mi się dobiec do hotelu. Na schodach zderzyłam się z Vaughnem.
- Jane?- złapał mnie zanim upadłam. Jego wzrok padł najpierw na moją przerażoną twarz a potem na rozpiętą bluzkę, którą kurczowo przetrzymywałam jedną ręką.- Co się stało?
- Odczep się!- krzyknęłam i pobiegłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko. Vaughn przyszedł za mną.
- Jane....- usiadł obok mnie na łóżku. Jego ręka dotknęła moich pleców. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego.
- Vaughn...- rozpłakałam się. Mocno wtuliłam się w jego ramiona.
- Spokojnie, Jane... Nie musisz nic mówić.- jego ręka gładziła moje włosy. A ja siedziałam i płakałam.
- Marc chciał... on chciał mnie zgwałcić.- wyznałam mu.
- Co takiego?- łapał mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy.
- To co słyszałeś.- chciałam się od niego odsunąć, ale mi nie pozwolił. Siedział ze mną dopóki nie zasnęłam. Nie wiem co się działo później. Wiem tylko tyle, że na drugi dzień Vaughn i Scottie poszli do Marca i mu porządnie nakopali. Podobno Scottie udawał karatekę. Po tym wszystkim Marc juz się nie pokazał. Nie przejęłam się tym wcale, choć miałam ochotę sama mu wlać. Vaughn mi nie pozwolił na wypad do niego. Powiedział, że nie powinnam tam iść. Jeszcze jest za wcześnie i powinnam zostawić to jemu i Scottiemu. Posłuchałam i olałam Marca, choć jeszcze przez dłuższy czas nie mogłam się pozbierać. Pomagał mi Vaughn, który tym razem nie próbował żadnych sztuczek.
* * *
Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni. Limo na twarzy Vaughna powoli blakło i wyglądał o wiele lepiej.
- Mocno bolało?- zapytałam któregoś dnia.
- Co?
- Uderzenie....
- Aaa to! Szczerze? To nie wiedziałem, że jesteś taka silna.
- Ha! Jak chcę to potrafię!- roześmiałam się. Wszedł Scottie.
- Jane, jakaś paczka do ciebie.- podał mi kopertę, którą trzymał.
- Do mnie?- zdziwiłam się. Nie spodziewałam się żadnego listu. Nie było nadawcy. Otworzyłam kopertę i zobaczyłam, że zawiera list oraz jakąś maskotkę. Spojrzałam na chłopaków.
- Wybaczcie, ale możecie wyjść?
- Ok.- Vaughn szybko wstał z miejsca. Jego zachowanie było co najmniej dziwne, bo on nigdy nie wychodził bez oznak protestu. Scottie trochę się ociągał, ale Vaughn pociągnął go za rękaw i oboje wyszli. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, zabrałam się za czytanie listu. Był to krótki list.
„ Droga Jane! Po raz pierwszy w życiu piszę list i mam nadzieje, że docenisz moje wysiłki. Nie jest to jakiś mistrzowski list, ale wierz mi- staram się. W zasadzie piszę go, gdyż boję się rozmawiać z Tobą na żywo. Złe przeżycia. Bardzo Cię kocham i tylko tak potrafię to powiedzieć. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz i wreszcie przejrzysz na oczy i zobaczysz, że jest ktoś, kto Cię kocha i dla Ciebie jest w stanie się zmienić. Tym kimś jestem ja. Mam nadzieję, że tym razem będziesz bardziej przychylniejsza. Vaughn.
P.S. Odpisz na list. Na razie nie mogę z Tobą o tym rozmawiać.”
Spojrzałam na podpis. Jednak dobrze przeczytałam. Vaughn napisał do mnie list! Raczej nie mogę użyć argumentu, że pisze listy do innych. On NIGDY nie napisał żadnego listu. Do nikogo. A już zwłaszcza do dziewczyny. W to mu akurat wierzę, bo go trochę znam. Maskotkę postawiłam na stoliku i zabrałam się za odpisywanie. Nie rozpisywałam się. Napisałam mu, że wolę kontakt wzrokowy od pisemnego i że chcę się spotkać. Nie dałam mu tego listu osobiście. Zeszłam na dół i kazałam barmanowi przekazać list. Tak się zastanawiałam, dlaczego Vaughn wciąż próbuje. W końcu tyle razy spotykaliśmy się i rozmawialiśmy. Wytrwały jest. Postanowiłam iść na spacer. Chciałam pospacerować w samotności, ale było to niemożliwe. Ledwo wyszłam a już dopadł mnie Scottie.
- Hej mała!- zawołał.
- Hej.
- Widzę, że idziesz się przejść. Mogę iść z tobą?- zapytał.
- Jasne. Czemu nie?- odpowiedziałam. Razem szliśmy ulicami. Trochę żartowaliśmy, obgadywaliśmy Vaughna i Dennisa. Było bardzo fajnie. Czasami jest miło kiedy jesteśmy we dwoje bez Vaughna. Wtedy zapominam o problemach. Kiedy jestem smutna, to tylko Scottie potrafi mnie rozśmieszyć. On jest takim dużym dzieckiem. Dobry duszek zespołu, z którym nie można się nudzić. Czasem, kiedy obserwuje się jego zachowanie, trudno jest pojąć, że Scottie i Vaughn są w tym samym wieku. Po jakiejś godzinie wróciliśmy do hotelu. Barman powiadomił mnie, że Vaughn otrzymał list. Nie było odpowiedzi. Za to w pokoju, na łóżku leżała koperta, na której ktoś (zapewne Vaughn) napisał „Jane”. Otworzyłam ją. Najpierw spojrzałam na podpis, który głosił „Wiesz kto”. Cały list to było jedno zdanie.
„ Dziś o północy w barze.” A więc czekało mnie spotkanie z Vaughnem. Trzeba było pozbyć się Scottiego, który z pewnością nie dałby nam spokojnie porozmawiać. Na szczęście nie trzeba było uciekać się do podstępu, gdyż Scottie oznajmił nam, że jest śmiertelnie zmęczony i idzie spać. Nie miałam zamiaru przychodzić punktualnie, bo jak znam życie Vaughn się spóźni. Było kilka minut po północy, kiedy zeszłam na dół. Vaughn już był.
- Czy ty potrafisz czytać?- naskoczył na mnie.
- Słucham?
- Tam pisało O północy a nie PO północy.
- Przepraszam...
- Jak ci minął dzień?- zapytał Vaughn.
- Fajnie. Byłam na spacerze ze Scottiem. A tobie?
- Było miło. Cały dzień siedziałem sam w pokoju lub w barze. Cieszę się, że przynajmniej ty się dobrze bawiłaś.
- Przykro mi.- mruknęłam. Położyłam rękę na stole. Vaughn zrobił to samo. Tak manewrował, że nasze dłonie się stykały. Na początku chciałam cofnąć swoją, ale nie zrobiłam tego. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy tak, w milczeniu i bez ruchu. Prawdopodobnie żadne z nas nie chciało zerwać kontaktu z ręką drugiej osoby. W końcu Vaughn westchnął i zaczął bawić się moimi palcami.
- Jak zareagowałaś na list?- zapytał w końcu nie patrząc na mnie i nie puszczając mojej ręki.
- W zasadzie to byłam zszokowana. Nie spodziewałam się listu a tym bardziej od ciebie! Ty umiesz pisać!!
- Bardzo śmieszne... No i...
- Co „No i...”?
- Co ty na to?- w końcu zadał to pytanie. Spojrzał na mnie a ja wolałam żeby znowu zaczął patrzeć na moją dłoń. Przysunął się bliżej, wciąż trzymając moją dłoń w swojej.
- Hmmm.... Vaughn, już ci mówiłam. Raz mnie zawiodłeś i jakoś boję się zaufać ci ponownie. Przepraszam, że do tego wracam, ale to było bardzo bolesne. Boję się. Nie jestem jedyna i ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Tu nie wchodzi w grę miłość tylko zaufanie.
- A więc nie ufasz mi?
- Nie... Przykro mi Vaughn. Ale mogę to przemyśleć. Nie gwarantuję niczego, ale przemyślę to. Wiesz, że cię kocham, ale tu chodzi tylko i wyłącznie o zaufanie.
- Rozumiem.- puścił moja dłoń a ja pragnęłam żeby trzymał ja nadal.
- Jesteś naprawdę kochany, ale... Idę.- wstałam.
- Też idę.- poszliśmy na górę ramię w ramię.
- Jane...- powiedział Vaughn, kiedy mieliśmy się rozstać.
- Tak?- spojrzałam na niego.
- Czy mogę cię pocałować na pożegnanie?- zapytał. Widząc moja minę, szybko dodał.- W policzek oczywiście.- mruknął. Zawahałam się.
- Jeżeli w policzek, to owszem.- zgodziłam się w końcu, choć doskonale wiedziałam, że nie będzie to przyjacielski całus w policzek. Ale w głębi serca pragnęłam tego. Miałam rację. Vaughn pocałował mnie w usta. To nie był szybki buziak, tylko coraz bardziej namiętne pocałunki. Odwzajemniałam je, choć wiedziałam, że nie powinnam. Kochałam go a on kochał mnie.
- Vaughn...- odepchnęłam go od siebie.- Dobranoc.
- Jeszcze chwilkę.- Vaughn nie dał się tak szybko spławić. A więc staliśmy na korytarzu i się całowaliśmy. Ktoś musiał to w końcu przerwać i tym kimś byłam ja. Po prostu otworzyłam drzwi i weszłam do środka zamykając mu je przed nosem. On jest słodki i naprawdę się zmienił. Oparłam się plecami o drzwi. Wiedziałam, że on tam stoi.
CDN...
Od pewnego czasu nie budzę się z własnej woli, tylko budzą mnie czynniki zewnętrzne czyli Scottie, ewentualnie Vaughn. Tym razem obudziło mnie głośne pukanie. To nie był Scottie, gdyż on ładuje się do pokoju bez pukania.
- Chwileczkę!- wstałam i otworzyłam drzwi.- Marc?!
- Cześć Jane! Jak tam? Jesteś już starsza...- uśmiechnął się. Marc był ostatnią osobą, którą chciałam zobaczyć.
- Hej, jak miło cię widzieć.- skłamałam.
- Pomyślałem, że obudzę cię i pójdziemy na spacer.
- Wow, świetnie...- jakoś nie miałam na to ochoty, ale nie potrafiłam mu odmówić.- To może poczekaj chwileczkę ja się szybko ubiorę.- zniknęłam za drzwiami łazienki. Nie wychodziłam stamtąd bardzo długo. Zrobiłam to specjalnie.
- Och, jeszcze tu jesteś?- zapytałam zgryźliwie.
- Dobrze, że masz poczucie humoru! Idziemy?- spojrzał na mnie. Wyszliśmy. Moje szczęście, że było niesamowicie duszno i gorąco. Wytrzymaliśmy niecałą godzinę. Umówiliśmy się za to na wieczór. Nie miałam na to ochoty, ale zgodziłam się. Sama nie wiem czemu.
Tymczasem Scottie nie szczędził złośliwości pod adresem Marca.
- Wygląda jak małpa. I ty się w nim kochasz?
- Kochałam.- poprawiłam go.- To stare czasy. Chodziliśmy ze sobą przez całe liceum. Nawet nie pamiętam dlaczego zerwaliśmy. Chyba przez jakieś głupstwo.
- Nie lubię go.- mruknął Vaughn.
- Nie musisz. Ważne, że ja go lubię. Uważam, że jest całkiem ok. Vaughn się skrzywił a następnie poszedł do pokoju. O dwudziestej przyszedł Marc.
- Witam, piękna.
- Hej, idziemy?- spojrzałam na niego. Poszliśmy.- To co będziemy robić?
- Dziś zabieram cię na kolację.
- Och, a gdzie?
- Do mnie.
- Do ciebie? Miło...- udałam radość.- Możesz chwileczkę zaczekać, tylko zadzwonię.
- Pospiesz się....- uśmiechnął się. Zadzwoniłam do Vaughna. Nawet nie wiem dlaczego to zrobiłam. Powiedziałam mu, że idę na kolację do Marca. Nie był zbyt zadowolony, ale życzył mi miłej zabawy.
- Już jestem. Idziemy?- weszliśmy do domu. Był to bardzo piękny dom. Od razu było widać, że mieszkają tam bogaci ludzie.- Sam tu mieszkasz?- zapytałam.
- Nie, z rodzicami, ale ich teraz nie ma.- roześmiał się. Okazało się, że Marc sam przygotował kolację. Była naprawdę bardzo smaczna.
- Cieszę się, że moje wysiłki nie poszły na marne.- uśmiechnął się.- A może chcesz zobaczyć cały dom?- zaproponował.
- Chętnie.- zgodziłam się. Pokazał mi cały dom, który był świetnie urządzony. Na samym końcu zaprowadził mnie do swojej sypialni. Nie miałam ochoty jej zwiedzać.
- To moja sypialnia.- powiedział. Podszedł do magnetofonu i nastawił jakąś smętną pioseneczkę.- Może usiądziesz?- wskazał miejsce na wielkim łożu. Usiadłam a po chwili obok usiadł Marc.
- Jesteś taka piękna.- powiedział i mnie objął.- Nawet nie wiesz jak bardzo żałowałem, że się rozstaliśmy. A teraz...- zaczął mnie całować. Odsunęłam się od niego. Spojrzał na mnie ze zdumieniem.- Coś nie tak?
- Nie, czemu?- powiedziałam przez ściśnięte gardło.
- To cudownie.- znowu się do mnie przysunął i znowu zaczął mnie całować. Tym razem nie odepchnęłam go i to był mój błąd, gdyż zaczął posuwać się dalej. Zaczął rozpinać mi bluzkę. Odepchnęłam jego rękę. Nie przestawał.
- Marc!
- Co? Przecież wiem, że tego chcesz! Inaczej byś tu nie przyszła.
- Przykro mi, że źle odczytałeś moje zachowanie.- wyszłam powoli zapinając bluzkę. Na korytarzu przyspieszyłam. Marc mnie dogonił. Chwycił mnie za ramiona.
- Dokąd idziesz? Przecież impreza dopiero się rozkręca!- znowu zaczął mnie całować.
- Puść mnie!- krzyknęłam. Wyrwałam się i szybko zbiegłam na dół. Pobiegł za mną, złapał mnie i rzucił mną o podłogę.
- Jeszcze nie skończyłem!
- Marc! Co ty wyprawiasz?!- krzyczałam przerażona. Bałam się. Po raz pierwszy naprawdę się bałam.
- Jane, nie wyrywaj się. Będzie miło.- jego paskudne łapska dotykały prawiek każdego miejsca na moim ciele. Rozpiął mi bluzkę i wtedy go kopnęłam. Zawył z bólu i puścił mnie. Skorzystałam z okazji i szybko uciekłam. Nie miałam nawet czasu zapiąć bluzki, dlatego biegłam przed siebie jedną ręką trzymając rozpiętą bluzkę. W końcu udało mi się dobiec do hotelu. Na schodach zderzyłam się z Vaughnem.
- Jane?- złapał mnie zanim upadłam. Jego wzrok padł najpierw na moją przerażoną twarz a potem na rozpiętą bluzkę, którą kurczowo przetrzymywałam jedną ręką.- Co się stało?
- Odczep się!- krzyknęłam i pobiegłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko. Vaughn przyszedł za mną.
- Jane....- usiadł obok mnie na łóżku. Jego ręka dotknęła moich pleców. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego.
- Vaughn...- rozpłakałam się. Mocno wtuliłam się w jego ramiona.
- Spokojnie, Jane... Nie musisz nic mówić.- jego ręka gładziła moje włosy. A ja siedziałam i płakałam.
- Marc chciał... on chciał mnie zgwałcić.- wyznałam mu.
- Co takiego?- łapał mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy.
- To co słyszałeś.- chciałam się od niego odsunąć, ale mi nie pozwolił. Siedział ze mną dopóki nie zasnęłam. Nie wiem co się działo później. Wiem tylko tyle, że na drugi dzień Vaughn i Scottie poszli do Marca i mu porządnie nakopali. Podobno Scottie udawał karatekę. Po tym wszystkim Marc juz się nie pokazał. Nie przejęłam się tym wcale, choć miałam ochotę sama mu wlać. Vaughn mi nie pozwolił na wypad do niego. Powiedział, że nie powinnam tam iść. Jeszcze jest za wcześnie i powinnam zostawić to jemu i Scottiemu. Posłuchałam i olałam Marca, choć jeszcze przez dłuższy czas nie mogłam się pozbierać. Pomagał mi Vaughn, który tym razem nie próbował żadnych sztuczek.
* * *
Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni. Limo na twarzy Vaughna powoli blakło i wyglądał o wiele lepiej.
- Mocno bolało?- zapytałam któregoś dnia.
- Co?
- Uderzenie....
- Aaa to! Szczerze? To nie wiedziałem, że jesteś taka silna.
- Ha! Jak chcę to potrafię!- roześmiałam się. Wszedł Scottie.
- Jane, jakaś paczka do ciebie.- podał mi kopertę, którą trzymał.
- Do mnie?- zdziwiłam się. Nie spodziewałam się żadnego listu. Nie było nadawcy. Otworzyłam kopertę i zobaczyłam, że zawiera list oraz jakąś maskotkę. Spojrzałam na chłopaków.
- Wybaczcie, ale możecie wyjść?
- Ok.- Vaughn szybko wstał z miejsca. Jego zachowanie było co najmniej dziwne, bo on nigdy nie wychodził bez oznak protestu. Scottie trochę się ociągał, ale Vaughn pociągnął go za rękaw i oboje wyszli. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, zabrałam się za czytanie listu. Był to krótki list.
„ Droga Jane! Po raz pierwszy w życiu piszę list i mam nadzieje, że docenisz moje wysiłki. Nie jest to jakiś mistrzowski list, ale wierz mi- staram się. W zasadzie piszę go, gdyż boję się rozmawiać z Tobą na żywo. Złe przeżycia. Bardzo Cię kocham i tylko tak potrafię to powiedzieć. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz i wreszcie przejrzysz na oczy i zobaczysz, że jest ktoś, kto Cię kocha i dla Ciebie jest w stanie się zmienić. Tym kimś jestem ja. Mam nadzieję, że tym razem będziesz bardziej przychylniejsza. Vaughn.
P.S. Odpisz na list. Na razie nie mogę z Tobą o tym rozmawiać.”
Spojrzałam na podpis. Jednak dobrze przeczytałam. Vaughn napisał do mnie list! Raczej nie mogę użyć argumentu, że pisze listy do innych. On NIGDY nie napisał żadnego listu. Do nikogo. A już zwłaszcza do dziewczyny. W to mu akurat wierzę, bo go trochę znam. Maskotkę postawiłam na stoliku i zabrałam się za odpisywanie. Nie rozpisywałam się. Napisałam mu, że wolę kontakt wzrokowy od pisemnego i że chcę się spotkać. Nie dałam mu tego listu osobiście. Zeszłam na dół i kazałam barmanowi przekazać list. Tak się zastanawiałam, dlaczego Vaughn wciąż próbuje. W końcu tyle razy spotykaliśmy się i rozmawialiśmy. Wytrwały jest. Postanowiłam iść na spacer. Chciałam pospacerować w samotności, ale było to niemożliwe. Ledwo wyszłam a już dopadł mnie Scottie.
- Hej mała!- zawołał.
- Hej.
- Widzę, że idziesz się przejść. Mogę iść z tobą?- zapytał.
- Jasne. Czemu nie?- odpowiedziałam. Razem szliśmy ulicami. Trochę żartowaliśmy, obgadywaliśmy Vaughna i Dennisa. Było bardzo fajnie. Czasami jest miło kiedy jesteśmy we dwoje bez Vaughna. Wtedy zapominam o problemach. Kiedy jestem smutna, to tylko Scottie potrafi mnie rozśmieszyć. On jest takim dużym dzieckiem. Dobry duszek zespołu, z którym nie można się nudzić. Czasem, kiedy obserwuje się jego zachowanie, trudno jest pojąć, że Scottie i Vaughn są w tym samym wieku. Po jakiejś godzinie wróciliśmy do hotelu. Barman powiadomił mnie, że Vaughn otrzymał list. Nie było odpowiedzi. Za to w pokoju, na łóżku leżała koperta, na której ktoś (zapewne Vaughn) napisał „Jane”. Otworzyłam ją. Najpierw spojrzałam na podpis, który głosił „Wiesz kto”. Cały list to było jedno zdanie.
„ Dziś o północy w barze.” A więc czekało mnie spotkanie z Vaughnem. Trzeba było pozbyć się Scottiego, który z pewnością nie dałby nam spokojnie porozmawiać. Na szczęście nie trzeba było uciekać się do podstępu, gdyż Scottie oznajmił nam, że jest śmiertelnie zmęczony i idzie spać. Nie miałam zamiaru przychodzić punktualnie, bo jak znam życie Vaughn się spóźni. Było kilka minut po północy, kiedy zeszłam na dół. Vaughn już był.
- Czy ty potrafisz czytać?- naskoczył na mnie.
- Słucham?
- Tam pisało O północy a nie PO północy.
- Przepraszam...
- Jak ci minął dzień?- zapytał Vaughn.
- Fajnie. Byłam na spacerze ze Scottiem. A tobie?
- Było miło. Cały dzień siedziałem sam w pokoju lub w barze. Cieszę się, że przynajmniej ty się dobrze bawiłaś.
- Przykro mi.- mruknęłam. Położyłam rękę na stole. Vaughn zrobił to samo. Tak manewrował, że nasze dłonie się stykały. Na początku chciałam cofnąć swoją, ale nie zrobiłam tego. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy tak, w milczeniu i bez ruchu. Prawdopodobnie żadne z nas nie chciało zerwać kontaktu z ręką drugiej osoby. W końcu Vaughn westchnął i zaczął bawić się moimi palcami.
- Jak zareagowałaś na list?- zapytał w końcu nie patrząc na mnie i nie puszczając mojej ręki.
- W zasadzie to byłam zszokowana. Nie spodziewałam się listu a tym bardziej od ciebie! Ty umiesz pisać!!
- Bardzo śmieszne... No i...
- Co „No i...”?
- Co ty na to?- w końcu zadał to pytanie. Spojrzał na mnie a ja wolałam żeby znowu zaczął patrzeć na moją dłoń. Przysunął się bliżej, wciąż trzymając moją dłoń w swojej.
- Hmmm.... Vaughn, już ci mówiłam. Raz mnie zawiodłeś i jakoś boję się zaufać ci ponownie. Przepraszam, że do tego wracam, ale to było bardzo bolesne. Boję się. Nie jestem jedyna i ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Tu nie wchodzi w grę miłość tylko zaufanie.
- A więc nie ufasz mi?
- Nie... Przykro mi Vaughn. Ale mogę to przemyśleć. Nie gwarantuję niczego, ale przemyślę to. Wiesz, że cię kocham, ale tu chodzi tylko i wyłącznie o zaufanie.
- Rozumiem.- puścił moja dłoń a ja pragnęłam żeby trzymał ja nadal.
- Jesteś naprawdę kochany, ale... Idę.- wstałam.
- Też idę.- poszliśmy na górę ramię w ramię.
- Jane...- powiedział Vaughn, kiedy mieliśmy się rozstać.
- Tak?- spojrzałam na niego.
- Czy mogę cię pocałować na pożegnanie?- zapytał. Widząc moja minę, szybko dodał.- W policzek oczywiście.- mruknął. Zawahałam się.
- Jeżeli w policzek, to owszem.- zgodziłam się w końcu, choć doskonale wiedziałam, że nie będzie to przyjacielski całus w policzek. Ale w głębi serca pragnęłam tego. Miałam rację. Vaughn pocałował mnie w usta. To nie był szybki buziak, tylko coraz bardziej namiętne pocałunki. Odwzajemniałam je, choć wiedziałam, że nie powinnam. Kochałam go a on kochał mnie.
- Vaughn...- odepchnęłam go od siebie.- Dobranoc.
- Jeszcze chwilkę.- Vaughn nie dał się tak szybko spławić. A więc staliśmy na korytarzu i się całowaliśmy. Ktoś musiał to w końcu przerwać i tym kimś byłam ja. Po prostu otworzyłam drzwi i weszłam do środka zamykając mu je przed nosem. On jest słodki i naprawdę się zmienił. Oparłam się plecami o drzwi. Wiedziałam, że on tam stoi.
CDN...
Jane Cahill
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Komentujcie!
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.7
No i znowu mamy przerwę w koncertach. Około dwóch miesięcy jak nie więcej. Tym razem zawinił Scottie. Otóż Scottie postanowił nauczyć się jeździć na deskorolce. Na początku nie szło mu najlepiej. Chodził cały poobijany i jęczał, że boli go pewna część ciała. Potem zaczęło mu iść lepiej. Ale jeździł po prostym terenie, czyli po ulicy i jedyne co mu groziło to wpadnięcie pod samochód. Vaughn i ja żartowaliśmy z tego a Scottie się obrażał. Aż pewnego dnia nasz mistrz deskorolki uparł się, że zademonstruje nam swoje umiejętności. Niechętnie się zgodziliśmy.
- Scottie, tylko uważaj.- ostrzegłam go.
- Taa... Jane, wiem co robię.- wzruszył ramionami. Zbył mnie i zrobił bardzo źle. A więc rozpędzał się i jakoś jechał. Do czasu...
- Jane, Vaughn. Teraz zademonstruję wam jak zjeżdżam po schodach na tej oto deskorolce.
- Scottie, NIE!- krzyknęłam, ale było już za późno. Nasz perkusista leżał na dole i przeraźliwie jęczał. Dodatkowo trzymał się za prawą rękę. Wyglądał żałośnie.
- No, nie!- mruknął Vaughn. Tymczasem ja zbiegłam na dół i ukucnęłam przy Scottiem.
- Scottie- wyciągnęłam rękę.
- Nie zbliżaj się!- wrzasnął. Spojrzałam na jego rękę. Była spuchnięta i jakoś dziwnie zdeformowana.
- O Boże, Vaughn! Leć po samochód! Scottie złamał sobie rękę.- krzyknęłam do Vaughna. Już po chwili jechaliśmy do szpitala. Prowadził Vaughn a ja siedziałam z tyłu razem ze Scottiem. Oczywiście miałam rację. Ręka Scottiego była złamana i to w dwóch miejscach.
- Ty głupku!- powiedział Vaughn kiedy ja i Scottie wyszliśmy ze szpitala. Vaughn został w vanie, bo nienawidził szpitali.
- Spadaj kretynie!- odciął się Scottie. W tym momencie żałowałam, że nie złamał sobie jęzora. Byłby święty spokój.
- Ile będzie to nosił?- Vaughn zwrócił się do mnie.
- To zależy. Ale na pewno do dwóch miesięcy.- wyjaśniłam.
- Po prostu świetnie! Brawo mistrzu!
- Odwal się! To przecież nie moja wina!
- Nie twoja?- Vaughna aż zatkało.- Może to Jane albo ja kazaliśmy ci wejść na deskorolkę a potem zepchnęliśmy cię ze schodów?! Tylko ty byłeś zdolny wpaść na taki kretyński pomysł!- krzyczał Vaughn. Scottie chciał coś powiedzieć, ale nie udało mu się, bo zatkałam mu usta ręką.
- Spokój! Trudno, stało się. Trzeba się z tym pogodzić. Vaughn, daj spokój.- szturchnęłam go.
Tylko ciekawe czy Dennis będzie taki spokojny- mruknął Vaughn.
Dennis, zgodnie z przewidywaniami, zareagował krzykiem. To ja z nim rozmawiałam, gdyż żaden z chłopaków nie był na tyle odważny. Na szczęście był daleko. Czyli już wiadomo było, że koncerty są zawieszone. To mi było nawet na rękę. Scottie wrócił do domu. Zostaliśmy tylko ja i Vaughn.
- I co teraz?- zapytał mnie Vaughn.
- Nie wiem jak ty, ale ja wracam do domu.
- Słucham?
- Wracam do domu.- powtórzyłam.- Chcę przemyśleć kilka spraw.
- Na ile wyjeżdżasz?
- Nie wiem. Możliwe, że wrócę dopiero jak Scottie będzie zdrowy.
- Czyli, ze mogę cię nie widzieć przez dwa miesiące??
- Tak. Przede wszystkim muszę przemyśleć główny temat- MY. Chcę zobaczyć jak ułożą się sprawy, kiedy nie będziemy się widywać.
- Kiedy wyjeżdżasz?- zapytał.
- Jutro. Zostawiam ci furgonetkę. Rano przyjedzie po mnie ojciec.- wyjaśniłam.- Albo Bunny.- dodałam.
- A więc jedziesz do ojca?
- Na kilka dni.... Nie mam pojęcia ile wytrzymam z macochą. To był dzień pełen wrażeń i jestem potwornie zmęczona. Idę spać.- wstałam.- Idziesz?
- Jeszcze chwilę posiedzę. Dobranoc.- machnął ręką na pożegnanie. Już miałam wyjść, kiedy dogonił mnie i mnie pocałował. Nie spodziewałam się tego.
- Czas spać.- powiedziałam słabym głosem. Vaughn wyglądał na zadowolonego.
- Miłych snów.- powiedział uśmiechając się radośnie a po chwili wrócił do stolika. Ja poszłam do pokoju, położyłam się i od razu zasnęłam.
* * *
Obudziło mnie pukanie. Otworzyłam. W progu stał mój ojciec.
- Tato!- rzuciłam mu się na szyję.
- Jane! Co słychać?
- A nic ciekawego. Musisz chwilę poczekać, bo mnie obudziłeś. Zaraz się przebiorę.
- Jak cię znam to pewnie nawet się nie spakowałaś.
- Nie spakowałam się.- przyznałam.- Ale zaraz to zrobię. Tylko się przebiorę. Nie mam wiele rzeczy.- powiedziałam. Ubrałam się w rekordowym tempie. Kiedy wyszłam z łazienki, część moich ubrań leżała złożona na łóżku.
- Masz to w co włożyć?- zapytał ojciec.
- Mam plecak. Nie musiałeś tego robić.
- Chciałem.
- To ok. Zaraz dam ci plecak.- położyłam się na podłodze i wyciągnęłam plecak spod łóżka. Po kilku minutach byłam spakowana.- Jeszcze to!- krzyknęłam i zabrałam swój ukochany bas. Prawie nigdy się z nim nie rozstawałam.
- Chodź moja gitarzystko.
- Jeszcze pożegnam się z Vaughnem!- weszłam do jego pokoju bez pukania. Pomyślałam, że zachowuję się jak Scottie.
- O, Jane!- Vaughn siedział na łóżku. W rękach trzymał swoją gitarę.
- Przyszłam się pożegnać.
- To miło z twojej strony.
- To... Do zobaczenia.- podeszłam i pocałowałam go w policzek. On oddał pocałunek, ale w usta.- Vaughn...
- Idź.- powiedział. Wyszłam.
* * *
Po południu byłam juz w domu. Bunny zrobiła szarlotkę.
- Och, Jane! Juz jesteś! Jak miło!- szczebiotała.
- Też się cieszę. Może pójdę na górę się rozpakować.- wzięłam plecak, gitarę i poszłam na górę. Rzuciłam się na łóżko. Wreszcie mój własny pokój a nie jakiś syfiasty hotel. Wstałam i zaczęłam się rozpakowywać. Maskotki od Vaughna postawiłam na stoliku przy łóżku a listy od niego schowałam do szuflady. Ktoś zapukał. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ojca.
- Jak się czujesz córeczko?- zapytał.
- Nieźle. Nareszcie u siebie. Nic się tu nie zmieniło.
- To prawda. Bardzo się cieszę, że ostatnio często nas odwiedzasz. Naprawdę jestem bardzo szczęśliwy.
- Ja też się cieszę, że mam gdzie wrócić.- uśmiechnęłam się.
- Mam pomysł.- powiedział nagle.
- Jaki?
- Może wrócimy do przeszłości i wieczorem pooglądamy zdjęcia?
- Wow, pewnie.- udałam radość. W zasadzie to nie byłam zbyt zadowolona. Czasami powroty do przeszłości są trudne.
- Chyba, że jesteś bardzo zmęczona...
- Nie... To wieczorem? W salonie?
- Może u ciebie?
- Ok. Bunny też?
- Nie, Bunny dziś wyjeżdża. Jedzie na kilka dni do innego miasta. Będziemy tylko ty i ja. Kocham cię córeczko.- wyszedł.
- Ja tez cię kocham, tato.- a wiec wieczorem czeka mnie powrót do przeszłości.... Miło...
Po dwudziestej do mojego pokoju przyszedł ojciec. Przyniósł albumy i zdjęcia, które leżały luzem.
- Widzę, ze juz gotowa?
- Tak. Dużo tego.- westchnęłam spoglądając na zdjęcia.
- Kiedyś bardzo często robiliśmy zdjęcia... Teraz juz tego nie robimy. Sam nie wiem dlaczego.- westchnął ojciec, siadając obok mnie. Zaczęliśmy oglądać.
- To ty jak miałaś rok.- pokazał zdjęcie jakiegoś dzieciaka, który zalewał się łzami. Te zdjęcia przedstawiały głównie mnie. A więc byłam jako dwulatka, trzylatka i tak dalej.
- Ja tak wyglądałam?!- z obrzydzeniem spojrzałam na zdjęcie przedstawiające dziewczynkę w dwóch kitkach, aparatem na zębach i ohydnym ubraniu.
- Miałaś wtedy osiem lat. Byłaś ładnym i miłym dzieckiem. Oboje z mamą byliśmy z ciebie tacy dumni...
- Że miłym to się zgodzę, ale, że ładnym to nigdy!- mruknęłam. Ojciec się zaśmiał. Bardzo długo oglądaliśmy te zdjęcia. Potem ja pokazałam swoje zdjęcia. Przedstawiały mój zespół.
- To jest Vaughn? Tak?
- Tak. Wtedy miał inną fryzurę. Ale to jest stare zdjęcie.- wyjaśniłam.- O, a to jest nasz manager Dennis. Uwielbia się na nas drzeć. W zasadzie to ma powody.- zaśmiałam się. W końcu zrobiło się późno.
- Czas spać.- oznajmił ojciec.- Wiem, że jesteś dorosła, ale uważam, że powinnaś się wyspać.
- Dobrze.- powiedziałam. Ojciec chciał zabrać zdjęcia.- Zostaw. Może sobie jeszcze pooglądam. Jutro.- dodałam widząc jego minę.
- Dobranoc.- powiedział.
- Dobranoc.- uśmiechnęłam się. Zostałam sama. To był mój pierwszy dzień w domu. Na szczęście nie było Bunny. Postanowiłam, że będę tutaj dopóki nie wróci a potem gdzieś wyjadę.
CDN...
Z PAMIĘTNIKA J.C. cz.7
No i znowu mamy przerwę w koncertach. Około dwóch miesięcy jak nie więcej. Tym razem zawinił Scottie. Otóż Scottie postanowił nauczyć się jeździć na deskorolce. Na początku nie szło mu najlepiej. Chodził cały poobijany i jęczał, że boli go pewna część ciała. Potem zaczęło mu iść lepiej. Ale jeździł po prostym terenie, czyli po ulicy i jedyne co mu groziło to wpadnięcie pod samochód. Vaughn i ja żartowaliśmy z tego a Scottie się obrażał. Aż pewnego dnia nasz mistrz deskorolki uparł się, że zademonstruje nam swoje umiejętności. Niechętnie się zgodziliśmy.
- Scottie, tylko uważaj.- ostrzegłam go.
- Taa... Jane, wiem co robię.- wzruszył ramionami. Zbył mnie i zrobił bardzo źle. A więc rozpędzał się i jakoś jechał. Do czasu...
- Jane, Vaughn. Teraz zademonstruję wam jak zjeżdżam po schodach na tej oto deskorolce.
- Scottie, NIE!- krzyknęłam, ale było już za późno. Nasz perkusista leżał na dole i przeraźliwie jęczał. Dodatkowo trzymał się za prawą rękę. Wyglądał żałośnie.
- No, nie!- mruknął Vaughn. Tymczasem ja zbiegłam na dół i ukucnęłam przy Scottiem.
- Scottie- wyciągnęłam rękę.
- Nie zbliżaj się!- wrzasnął. Spojrzałam na jego rękę. Była spuchnięta i jakoś dziwnie zdeformowana.
- O Boże, Vaughn! Leć po samochód! Scottie złamał sobie rękę.- krzyknęłam do Vaughna. Już po chwili jechaliśmy do szpitala. Prowadził Vaughn a ja siedziałam z tyłu razem ze Scottiem. Oczywiście miałam rację. Ręka Scottiego była złamana i to w dwóch miejscach.
- Ty głupku!- powiedział Vaughn kiedy ja i Scottie wyszliśmy ze szpitala. Vaughn został w vanie, bo nienawidził szpitali.
- Spadaj kretynie!- odciął się Scottie. W tym momencie żałowałam, że nie złamał sobie jęzora. Byłby święty spokój.
- Ile będzie to nosił?- Vaughn zwrócił się do mnie.
- To zależy. Ale na pewno do dwóch miesięcy.- wyjaśniłam.
- Po prostu świetnie! Brawo mistrzu!
- Odwal się! To przecież nie moja wina!
- Nie twoja?- Vaughna aż zatkało.- Może to Jane albo ja kazaliśmy ci wejść na deskorolkę a potem zepchnęliśmy cię ze schodów?! Tylko ty byłeś zdolny wpaść na taki kretyński pomysł!- krzyczał Vaughn. Scottie chciał coś powiedzieć, ale nie udało mu się, bo zatkałam mu usta ręką.
- Spokój! Trudno, stało się. Trzeba się z tym pogodzić. Vaughn, daj spokój.- szturchnęłam go.
Tylko ciekawe czy Dennis będzie taki spokojny- mruknął Vaughn.
Dennis, zgodnie z przewidywaniami, zareagował krzykiem. To ja z nim rozmawiałam, gdyż żaden z chłopaków nie był na tyle odważny. Na szczęście był daleko. Czyli już wiadomo było, że koncerty są zawieszone. To mi było nawet na rękę. Scottie wrócił do domu. Zostaliśmy tylko ja i Vaughn.
- I co teraz?- zapytał mnie Vaughn.
- Nie wiem jak ty, ale ja wracam do domu.
- Słucham?
- Wracam do domu.- powtórzyłam.- Chcę przemyśleć kilka spraw.
- Na ile wyjeżdżasz?
- Nie wiem. Możliwe, że wrócę dopiero jak Scottie będzie zdrowy.
- Czyli, ze mogę cię nie widzieć przez dwa miesiące??
- Tak. Przede wszystkim muszę przemyśleć główny temat- MY. Chcę zobaczyć jak ułożą się sprawy, kiedy nie będziemy się widywać.
- Kiedy wyjeżdżasz?- zapytał.
- Jutro. Zostawiam ci furgonetkę. Rano przyjedzie po mnie ojciec.- wyjaśniłam.- Albo Bunny.- dodałam.
- A więc jedziesz do ojca?
- Na kilka dni.... Nie mam pojęcia ile wytrzymam z macochą. To był dzień pełen wrażeń i jestem potwornie zmęczona. Idę spać.- wstałam.- Idziesz?
- Jeszcze chwilę posiedzę. Dobranoc.- machnął ręką na pożegnanie. Już miałam wyjść, kiedy dogonił mnie i mnie pocałował. Nie spodziewałam się tego.
- Czas spać.- powiedziałam słabym głosem. Vaughn wyglądał na zadowolonego.
- Miłych snów.- powiedział uśmiechając się radośnie a po chwili wrócił do stolika. Ja poszłam do pokoju, położyłam się i od razu zasnęłam.
* * *
Obudziło mnie pukanie. Otworzyłam. W progu stał mój ojciec.
- Tato!- rzuciłam mu się na szyję.
- Jane! Co słychać?
- A nic ciekawego. Musisz chwilę poczekać, bo mnie obudziłeś. Zaraz się przebiorę.
- Jak cię znam to pewnie nawet się nie spakowałaś.
- Nie spakowałam się.- przyznałam.- Ale zaraz to zrobię. Tylko się przebiorę. Nie mam wiele rzeczy.- powiedziałam. Ubrałam się w rekordowym tempie. Kiedy wyszłam z łazienki, część moich ubrań leżała złożona na łóżku.
- Masz to w co włożyć?- zapytał ojciec.
- Mam plecak. Nie musiałeś tego robić.
- Chciałem.
- To ok. Zaraz dam ci plecak.- położyłam się na podłodze i wyciągnęłam plecak spod łóżka. Po kilku minutach byłam spakowana.- Jeszcze to!- krzyknęłam i zabrałam swój ukochany bas. Prawie nigdy się z nim nie rozstawałam.
- Chodź moja gitarzystko.
- Jeszcze pożegnam się z Vaughnem!- weszłam do jego pokoju bez pukania. Pomyślałam, że zachowuję się jak Scottie.
- O, Jane!- Vaughn siedział na łóżku. W rękach trzymał swoją gitarę.
- Przyszłam się pożegnać.
- To miło z twojej strony.
- To... Do zobaczenia.- podeszłam i pocałowałam go w policzek. On oddał pocałunek, ale w usta.- Vaughn...
- Idź.- powiedział. Wyszłam.
* * *
Po południu byłam juz w domu. Bunny zrobiła szarlotkę.
- Och, Jane! Juz jesteś! Jak miło!- szczebiotała.
- Też się cieszę. Może pójdę na górę się rozpakować.- wzięłam plecak, gitarę i poszłam na górę. Rzuciłam się na łóżko. Wreszcie mój własny pokój a nie jakiś syfiasty hotel. Wstałam i zaczęłam się rozpakowywać. Maskotki od Vaughna postawiłam na stoliku przy łóżku a listy od niego schowałam do szuflady. Ktoś zapukał. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ojca.
- Jak się czujesz córeczko?- zapytał.
- Nieźle. Nareszcie u siebie. Nic się tu nie zmieniło.
- To prawda. Bardzo się cieszę, że ostatnio często nas odwiedzasz. Naprawdę jestem bardzo szczęśliwy.
- Ja też się cieszę, że mam gdzie wrócić.- uśmiechnęłam się.
- Mam pomysł.- powiedział nagle.
- Jaki?
- Może wrócimy do przeszłości i wieczorem pooglądamy zdjęcia?
- Wow, pewnie.- udałam radość. W zasadzie to nie byłam zbyt zadowolona. Czasami powroty do przeszłości są trudne.
- Chyba, że jesteś bardzo zmęczona...
- Nie... To wieczorem? W salonie?
- Może u ciebie?
- Ok. Bunny też?
- Nie, Bunny dziś wyjeżdża. Jedzie na kilka dni do innego miasta. Będziemy tylko ty i ja. Kocham cię córeczko.- wyszedł.
- Ja tez cię kocham, tato.- a wiec wieczorem czeka mnie powrót do przeszłości.... Miło...
Po dwudziestej do mojego pokoju przyszedł ojciec. Przyniósł albumy i zdjęcia, które leżały luzem.
- Widzę, ze juz gotowa?
- Tak. Dużo tego.- westchnęłam spoglądając na zdjęcia.
- Kiedyś bardzo często robiliśmy zdjęcia... Teraz juz tego nie robimy. Sam nie wiem dlaczego.- westchnął ojciec, siadając obok mnie. Zaczęliśmy oglądać.
- To ty jak miałaś rok.- pokazał zdjęcie jakiegoś dzieciaka, który zalewał się łzami. Te zdjęcia przedstawiały głównie mnie. A więc byłam jako dwulatka, trzylatka i tak dalej.
- Ja tak wyglądałam?!- z obrzydzeniem spojrzałam na zdjęcie przedstawiające dziewczynkę w dwóch kitkach, aparatem na zębach i ohydnym ubraniu.
- Miałaś wtedy osiem lat. Byłaś ładnym i miłym dzieckiem. Oboje z mamą byliśmy z ciebie tacy dumni...
- Że miłym to się zgodzę, ale, że ładnym to nigdy!- mruknęłam. Ojciec się zaśmiał. Bardzo długo oglądaliśmy te zdjęcia. Potem ja pokazałam swoje zdjęcia. Przedstawiały mój zespół.
- To jest Vaughn? Tak?
- Tak. Wtedy miał inną fryzurę. Ale to jest stare zdjęcie.- wyjaśniłam.- O, a to jest nasz manager Dennis. Uwielbia się na nas drzeć. W zasadzie to ma powody.- zaśmiałam się. W końcu zrobiło się późno.
- Czas spać.- oznajmił ojciec.- Wiem, że jesteś dorosła, ale uważam, że powinnaś się wyspać.
- Dobrze.- powiedziałam. Ojciec chciał zabrać zdjęcia.- Zostaw. Może sobie jeszcze pooglądam. Jutro.- dodałam widząc jego minę.
- Dobranoc.- powiedział.
- Dobranoc.- uśmiechnęłam się. Zostałam sama. To był mój pierwszy dzień w domu. Na szczęście nie było Bunny. Postanowiłam, że będę tutaj dopóki nie wróci a potem gdzieś wyjadę.
CDN...
Jane Cahill
To jest nudne i zdaje się, że o niczym.
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 63 guests