To tylko kwestia czasu, jest przecież niemcem i należał do Hitler Jungend No dobra, żarty żartami, ale tak sobie jeszcze pomyślałam. Jestem osobą, która w nostardamusy, sybille i inne 'czarnozwidy' nie wierzy, ale tak właściwie to przecież wszystko ma swój cel. Ja wierzę, że ten cel został nadany nam przez Boga, a jego ścieżki są niezbadane, za to ludzie konsekwentnie nimi podążają. I tak mnie naszło, może Nostradamus nie głosił jedynie wymyślonych przez siebie bredni. Wiele przepowiedni się sprawdziło, co zwróciło naszą uwagę na tą wsłaśnie postać. I może właśnie tak miało być... A może nie Gdybać jest rzeczą ludzką (przekręcając z lekka)A może kiedys wyjdzie jego czarny charakter i mamy kolejną proroczą postać..
2012
Moderator: {o}
Widzę, że są tu ludzie zainteresowani takimi rzeczami jak proroctwa i inne podobne sprawy. Podaję więc link zajefajnego forum. Jest tam sporo ludzi interesujących się tematyką kosmitów, proroct, teroi spiskowych i takich tam. Są tam całkiem.... ciekawi ludzi. jedną z nich jest Gośka, która nie wierzy w istnienie stacji MIR ani w loty w kosmos. Utrzymuje też że Na Alasce znajduje się maszyna HAARP która w jakiś dziwaczny sposób jest w stanie nasz wszystkich pozabijać
Osoby które zdecydują się z nią pogadać radzę nie śmiewać się z jej teori ponieważ stracicie wspaniałe źródło rozrywki. Ja oczywiście siędzę w temacie "Teorie spiskowe co sądzicie?" Zacząłem od wyjaśnienia ludzia o co wogóle w tym chodzi, ale potem zacząłem gadać z Gośką o spiskach RZądu - beczka śmiechu.
http://ufo.dos.pl/forumm/
[komentarz {o} - jeszcze raz użyjesz przy mnie słowa 'zajefajne' a znajdę cię, włamię się do komputerów HAARP-u, wyślę sygnał i twoja głowa eksploduje, jak te termometry we Włoszech - koniec komentarza {o}]
Osoby które zdecydują się z nią pogadać radzę nie śmiewać się z jej teori ponieważ stracicie wspaniałe źródło rozrywki. Ja oczywiście siędzę w temacie "Teorie spiskowe co sądzicie?" Zacząłem od wyjaśnienia ludzia o co wogóle w tym chodzi, ale potem zacząłem gadać z Gośką o spiskach RZądu - beczka śmiechu.
http://ufo.dos.pl/forumm/
[komentarz {o} - jeszcze raz użyjesz przy mnie słowa 'zajefajne' a znajdę cię, włamię się do komputerów HAARP-u, wyślę sygnał i twoja głowa eksploduje, jak te termometry we Włoszech - koniec komentarza {o}]
Jeszcze zdążyłem przeczytać ,więc się nie martw, nie wszystko poszło na marne.. w sumie to się coś nie rozumiem Hotori..
Nie zamierzałem na sile udowadniać przepowiedni lecz je analizować pod różnymi kątami i ostatecznie wyciągnąć jakieś wnioski. Wysunąłem kilka hipotez różnie powiązanych z tematem po to by was trochę sprowokować do głębszych przemyśleń ale na pewno nie po to by coś z góry udowodnić.
Nie zamierzałem na sile udowadniać przepowiedni lecz je analizować pod różnymi kątami i ostatecznie wyciągnąć jakieś wnioski. Wysunąłem kilka hipotez różnie powiązanych z tematem po to by was trochę sprowokować do głębszych przemyśleń ale na pewno nie po to by coś z góry udowodnić.
Hmm...no to ja przepraszam, że tak zrozumiałam, ale nic nie poradzę, że mnie to trochę zraziło- wiesz, mieszanie tego z Biblią. No już nie ważne, skoro nie miałeś zamiaru tak tego rozpatrywać, to w porządku. Chciałam tylko tego wyjaśnienia. Zresztą, nie zachowałam się znów aż tak gwałtownie (jak na mnie ) , w końcu złożyłam ci podziękowania za ten tekst To nie była ściema, naprawdę miło się czytało.
Co do głębszego sensu i ''wyższych'' rozważań - wizja końca świata jakoś mnie nie przeraża, bardziej przeraża mnie to co będzie potem, czyli jedyna rzecz, której naprawdę bałam się jeszcze jako mała dziewczynka, i to było najdziwniejsze. Bo wiecie, w życiu każdego człowieka przychodzi moment , w którym dowiaduje się o istnieniu śmierci. Pamiętam, że ludzie od zawsze się tego bali , przykłady mamy w literaturze, filmie, teatrze...Ludzi fascynowała śmierć, bo była nie tyle końcem co mistycznym przejściem do świata boskości. A mnie zupełnie to nie ruszało Ja lubiłam Śmierć ! Jak miałam 6 lat weszłam do starej trumny w Skansenie, i potem jeszcze się z tego śmialam, uradowana
Natomiast przeraża mnie to, do czego śmierć nas prowadzi- wieczność. Nie uważam, że siedzenie w niebiesiach będzie takie piękne i cudowne, nawet jeśli w tym momencie jest to sprzeczne z naukami katolicyzmu. Po prostu nie wiem co znaczy bez końca, bo w ludzkim życiu wszystko się kiedyś kończy...Bez końca ? Jeśli umrę wcześniej niż świat, to będę potem -tam z góry -spokojnie musiła patrzeć na jego koniec ? Na tę Apokalipsę ?! Poza tym uważam, że to niesprawiedliwe. Bo przecież świat będzie musiał skończyć się w pewnym momencie. W momencie życia milionów ludzi. Zginie niemowlę, które narodziło się wraz ze śmiercią świata. Zginie młody człowiek, który nie zdążył się zakochać- tak najzwyczajniej , po ludzku. Zginie młoda matka, zginął kochankowie, mały, zdolny chłopiec , który marzył o zostaniu naukowcem, ale odebrano mu szansę, którą przed nim miały tysiące. Czy to będzie tak ? Dlaczego ? Co o tym sądzicie ?
Co do głębszego sensu i ''wyższych'' rozważań - wizja końca świata jakoś mnie nie przeraża, bardziej przeraża mnie to co będzie potem, czyli jedyna rzecz, której naprawdę bałam się jeszcze jako mała dziewczynka, i to było najdziwniejsze. Bo wiecie, w życiu każdego człowieka przychodzi moment , w którym dowiaduje się o istnieniu śmierci. Pamiętam, że ludzie od zawsze się tego bali , przykłady mamy w literaturze, filmie, teatrze...Ludzi fascynowała śmierć, bo była nie tyle końcem co mistycznym przejściem do świata boskości. A mnie zupełnie to nie ruszało Ja lubiłam Śmierć ! Jak miałam 6 lat weszłam do starej trumny w Skansenie, i potem jeszcze się z tego śmialam, uradowana
Natomiast przeraża mnie to, do czego śmierć nas prowadzi- wieczność. Nie uważam, że siedzenie w niebiesiach będzie takie piękne i cudowne, nawet jeśli w tym momencie jest to sprzeczne z naukami katolicyzmu. Po prostu nie wiem co znaczy bez końca, bo w ludzkim życiu wszystko się kiedyś kończy...Bez końca ? Jeśli umrę wcześniej niż świat, to będę potem -tam z góry -spokojnie musiła patrzeć na jego koniec ? Na tę Apokalipsę ?! Poza tym uważam, że to niesprawiedliwe. Bo przecież świat będzie musiał skończyć się w pewnym momencie. W momencie życia milionów ludzi. Zginie niemowlę, które narodziło się wraz ze śmiercią świata. Zginie młody człowiek, który nie zdążył się zakochać- tak najzwyczajniej , po ludzku. Zginie młoda matka, zginął kochankowie, mały, zdolny chłopiec , który marzył o zostaniu naukowcem, ale odebrano mu szansę, którą przed nim miały tysiące. Czy to będzie tak ? Dlaczego ? Co o tym sądzicie ?
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Przecież w tej chwili nie dzieje się inaczej... I wcale nie musi się kończyć w pewnym momencie.
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Najpierw taki mini prolog..
Mało pomysłowy ateista powiedziałby, że następuje śmierć biologiczna i zaczyna się pustka, z kolei dla wierzącego np. chrześcijanina rozpoczyna się druga część życia 'pozamaterialnego' (w pewnym sensie) a dla racjonalisty (czyli osoby, która w moim mniemaniu w gruncie rzeczy jest neutralna) kończy się pewien etap - etap bez odpowiedzi co dalej.. I nikt tego nie może podważyć, żadna nauka/filozofia czy religia(bynjamniej obecna). Skąd chrześcijanin czy hinduista może wiedzieć co się kryje po drugiej stronie, a skąd tym bardziej może wiedzieć ateista? Z tych grup bez wątpienia najmniej wiarygodni wydają się ateiści gdyż, oni nie tylko przestali wierzyć ale i przestali szukać, uznali to za bez celowe. Czyli, żyją swoim życiem.. tak jak Piter to kiedyś ładnie napisał...
Jednak też najczęściej ateiści uważają się z ludzi, którzy żyją bez złudzeń a wszyscy wierzący posiadający jakąś głębszą własną filozofie to osoby, które błądzą w jakiś iluzjach gdyż dopuszczają istnienie czegoś ponadnaturalnego, co jest efektem strachu przed tą pustką...
Ostatnio znalazłem na jednej stronie taki cytata:
I teraz
I Hotori ja właśnie dlatego tak podchodzę do kwestii chrześcijaństwa i wiary, czemu mam odrzucać połowę naszego świata, skoro sami chrześcijanie nie wiedzą kim tak naprawdę są, podobnie jak wszyscy ludzie co żyją na tej planecie. Wg chrześcijanina czy muzułmanina (itp.) osoba o zachwianej wierze jest traktowana jak jakiś największy grzesznik, że jeśli ta osoba nie chodzi do kościoła/meczetu/synagogi/nie oddaje czci 'Bogu Słońca' czy Lucyferowi (to tak ogólnie względem tych i innych wyznań) jest zła, bo dla księży i przedstawicieli innych religii podstawą egzystencji jest modlitwa, która i tak mało przez kogo jest w pełni przestrzegana. Ktoś mówił, że życie to próba, której efektem ma być nagroda (rózna względem róznych wyznań).. ale co to za próba? Grzeszyć przez pół życia, następnie się nawrócić, żalowac itd. itd. I to też ma być ok. (nie pisze że nie) ale w tym, każdy może się zgubić. Ja wiem jaki ma być cel w chodzeniu do Kościoła(czy innych podobnych instytucji), ale tak szczerze odpowiedzcie (zwłaszcza ci, którzy uznają siebie za prawdziwych chrześcijan, o ile w ogóle na tym forum tacy są..) - czy te 10 przykazań są dla was tak ciężkie do zrozumienia, że koniecznością jest wysłuchiwanie ich 100x w różnych przypowieściach - a nie prościej i mądrzej byłoby wygrawerować je na wszystkich ścianach w mieszkaniu, pamiętać o nich i nie grzeszyć, co do mądrości Chrystusa i innych osobistości to raz na jakiś czas można by coś pomyśleć, z własnej woli poczytać i, bez zbędnych koznodziejstw to wszystko zrozumieć? A tak to bezmyślnie (bo czy tylko ja odczuwam znużenie wysłuchując setny raz x przypowieści jakiegos kazania?.. niestety nie potrfie tego tak przeżywać, rozumiem jej sens ale po co w kółko powtarzać jedną i tą samą treść - jak ktoś nie kuma to nie skuma, bo jak ktoś sam czegoś nie zczai to wszystko jest pic na wodę) zgodnie z dana wiarą chodzi się najczęściej do jakiś oldskuowych średniowiecznych zamków.. a my przecież już wyszliśmy z średniowiecza.. a mnisi i zakonnice chyba o tym zapomnieli (no chyba, że lubią te klimaty - ja nawet bardzo lubię np. celtyckie dwory, ale czy te komnaty pomagają jakoś w wierze?)...
Nie odrzucam Boga, odrzucam pewną postawę jaka panuje na świecie - taką m.in. że na temat wiary się nie dyskutuje, mam własną filozofie i na pewno nikomu nie zamierzam jej na siłę wpajać. Możecie się zemną zgadzać lub i nie, nie będę zły:]
Rozpisałem się troche, ale to dlatego, że to na mnie caly czas leżało i w dodatku nie chce pozostawiac jakiś niajsności, niestety {o} nie mam przekonania do krótkich mądrych zdań z podtekstami, nie twierdze, że na tym forum są osoby do który by to nie dotarło, ale niktórzy się głubią w tym wszystkim. Może i właśnie po to w kościołach powtarza się w kółko to samo, co nie zmienia faktu, ze nie ma to wiekszego sensu. Całość może mógłbym skrócić do jednego zdania 'każdy ma własną mądrość' czy coś takiego.. ale chyba kiepski w tym jestem. to tyle, fajnie jeśli ktoś dodtarł do końca, choc to jeszcze nie wszystko:]
Mało pomysłowy ateista powiedziałby, że następuje śmierć biologiczna i zaczyna się pustka, z kolei dla wierzącego np. chrześcijanina rozpoczyna się druga część życia 'pozamaterialnego' (w pewnym sensie) a dla racjonalisty (czyli osoby, która w moim mniemaniu w gruncie rzeczy jest neutralna) kończy się pewien etap - etap bez odpowiedzi co dalej.. I nikt tego nie może podważyć, żadna nauka/filozofia czy religia(bynjamniej obecna). Skąd chrześcijanin czy hinduista może wiedzieć co się kryje po drugiej stronie, a skąd tym bardziej może wiedzieć ateista? Z tych grup bez wątpienia najmniej wiarygodni wydają się ateiści gdyż, oni nie tylko przestali wierzyć ale i przestali szukać, uznali to za bez celowe. Czyli, żyją swoim życiem.. tak jak Piter to kiedyś ładnie napisał...
Jednak też najczęściej ateiści uważają się z ludzi, którzy żyją bez złudzeń a wszyscy wierzący posiadający jakąś głębszą własną filozofie to osoby, które błądzą w jakiś iluzjach gdyż dopuszczają istnienie czegoś ponadnaturalnego, co jest efektem strachu przed tą pustką...
Ostatnio znalazłem na jednej stronie taki cytata:
Coś w tym jest, prawda?.. Jeśli by uznać dosłownie te słowa, to ilu jest tak naprawdę prawdziwych chrześcijan?... Zapewne podobnie jest z każdą inną religią. Najwygodniej jest z góry zaznaczyć, żeby czynić tak jak jest gdzieś napisane bez zadawania pytań.. a przecież posiadanie tej własnej filozofii to nic innego jak zadawanie pytań.."jesli ktoś uważa się za chrześcijanina, jego poglądy powinny być kształtowane według wzorca, który te wiare określa - w przeciwnym razie, jest to wiara .. we własne poglądy, jakie by nie były - a to jest sprzeczne z ideą wiary chrześcijańskiej, która bazuje na objawieniu Boga."
by Chrześcijanka
I teraz
wg religii chrześcijańskie zapenwe każda ta osoba zostanie indywidualnie osądzona, nic nie pozostanie bez echa. Idąc dalej tą chrześcijańską ścieżką - czy Bóg mógłby do czegoś takiego dopuścić? I tu nasuwa się odpowiedź, zapewne i teologiczna, że nie tędy droga. Takich pytań nikt nie powinien zadawać, bo to nie Bóg nas niszczy lecz co najwyżej drugi człowiek czy mniej bezpośrednio jakaś nasza nieuwaga. Skoro w katastrofie kolejowej ginie kilkadziesiąt osób to nie dlatego, że oni byli grzesznikami, czy ktoś tak zgrzeszył, że oni za to musieli odpowiedzieć lecz dlatego, że ktoś dopuścił się błędu. A teraz bardziej 'prorocza' sytuacja - jeśli na Ziemie spadnie meteoryt - to co? Ci co przeżyją przestaną ufać Bogu? Bo przecież w takim przypadku raczej na nikogo (innego) nie będzie można zwalić, ze coś zaniedbał (no zawsze można by się czepiać, że za małe były dotacje na badania astronomiczne, czy też na tworzenie jakiś 'anty-katastroficznych' urządzeń). Bo skoro ktoś przeżyje to będzie znaczyć, że to nie był koniec świata.. A co to by musiał uderzyć aby nikt nie przeżył, chyba jakaś spora planetoida co dzięki naszym olbrzymom a w szczególności Jowiszowi, który to przyciąga do siebie większość tego kosmicznego brudu jest bardzo mało prawdopodobne.W momencie życia milionów ludzi. Zginie niemowlę, które narodziło się wraz ze śmiercią świata. Zginie młody człowiek, który nie zdążył się zakochać- tak najzwyczajniej , po ludzku. Zginie młoda matka, zginął kochankowie, mały, zdolny chłopiec , który marzył o zostaniu naukowcem, ale odebrano mu szansę, którą przed nim miały tysiące. Czy to będzie tak ? Dlaczego ? Co o tym sądzicie ?
I Hotori ja właśnie dlatego tak podchodzę do kwestii chrześcijaństwa i wiary, czemu mam odrzucać połowę naszego świata, skoro sami chrześcijanie nie wiedzą kim tak naprawdę są, podobnie jak wszyscy ludzie co żyją na tej planecie. Wg chrześcijanina czy muzułmanina (itp.) osoba o zachwianej wierze jest traktowana jak jakiś największy grzesznik, że jeśli ta osoba nie chodzi do kościoła/meczetu/synagogi/nie oddaje czci 'Bogu Słońca' czy Lucyferowi (to tak ogólnie względem tych i innych wyznań) jest zła, bo dla księży i przedstawicieli innych religii podstawą egzystencji jest modlitwa, która i tak mało przez kogo jest w pełni przestrzegana. Ktoś mówił, że życie to próba, której efektem ma być nagroda (rózna względem róznych wyznań).. ale co to za próba? Grzeszyć przez pół życia, następnie się nawrócić, żalowac itd. itd. I to też ma być ok. (nie pisze że nie) ale w tym, każdy może się zgubić. Ja wiem jaki ma być cel w chodzeniu do Kościoła(czy innych podobnych instytucji), ale tak szczerze odpowiedzcie (zwłaszcza ci, którzy uznają siebie za prawdziwych chrześcijan, o ile w ogóle na tym forum tacy są..) - czy te 10 przykazań są dla was tak ciężkie do zrozumienia, że koniecznością jest wysłuchiwanie ich 100x w różnych przypowieściach - a nie prościej i mądrzej byłoby wygrawerować je na wszystkich ścianach w mieszkaniu, pamiętać o nich i nie grzeszyć, co do mądrości Chrystusa i innych osobistości to raz na jakiś czas można by coś pomyśleć, z własnej woli poczytać i, bez zbędnych koznodziejstw to wszystko zrozumieć? A tak to bezmyślnie (bo czy tylko ja odczuwam znużenie wysłuchując setny raz x przypowieści jakiegos kazania?.. niestety nie potrfie tego tak przeżywać, rozumiem jej sens ale po co w kółko powtarzać jedną i tą samą treść - jak ktoś nie kuma to nie skuma, bo jak ktoś sam czegoś nie zczai to wszystko jest pic na wodę) zgodnie z dana wiarą chodzi się najczęściej do jakiś oldskuowych średniowiecznych zamków.. a my przecież już wyszliśmy z średniowiecza.. a mnisi i zakonnice chyba o tym zapomnieli (no chyba, że lubią te klimaty - ja nawet bardzo lubię np. celtyckie dwory, ale czy te komnaty pomagają jakoś w wierze?)...
Nie odrzucam Boga, odrzucam pewną postawę jaka panuje na świecie - taką m.in. że na temat wiary się nie dyskutuje, mam własną filozofie i na pewno nikomu nie zamierzam jej na siłę wpajać. Możecie się zemną zgadzać lub i nie, nie będę zły:]
Rozpisałem się troche, ale to dlatego, że to na mnie caly czas leżało i w dodatku nie chce pozostawiac jakiś niajsności, niestety {o} nie mam przekonania do krótkich mądrych zdań z podtekstami, nie twierdze, że na tym forum są osoby do który by to nie dotarło, ale niktórzy się głubią w tym wszystkim. Może i właśnie po to w kościołach powtarza się w kółko to samo, co nie zmienia faktu, ze nie ma to wiekszego sensu. Całość może mógłbym skrócić do jednego zdania 'każdy ma własną mądrość' czy coś takiego.. ale chyba kiepski w tym jestem. to tyle, fajnie jeśli ktoś dodtarł do końca, choc to jeszcze nie wszystko:]
Ja dotarłam, bo temat wyjątkowo mnie zainteresował - a przecież stronię od przegadanych dłużyzn.
Słowem wstępu. Katolik ze mnie nie jest najgorliwszy. Przyznaje bez bicia do kościoła chodzę, gdy coś wyjątkowo mnie poruszy i nagle czuję, że muszę zrobić tak a nie inaczej. Że tym, czy innym razem pójdę tam i pomodlę się. Nie dla siebie, a dla kogoś, za kogoś. Od kościoła odstraszają mnie gadaniny księży, którzy wciąż czytają, to, co sama mogę przeczytać w domu. Również kazania, które są monotonne i częściej (gdy jeszcze bywałam w kościele) skłaniają do zastanawiania się co będzie na obiad, jak wrócę, niż kontemplacji wiary. No i lenistwo - tak, tak, drodzy państwo, czynnik, jakże błahy, a jakże kluczowy.
Mimo wszystko rozumiem cel odprawiania mszy oraz potrzebę w niej uczestniczenia. Wierzę w Boga. Wierzę, że wszyscy zapłacimy za swe grzechy, mniejsze i większe. Wierzę, że człowiek, który kłamał przez całe życie może stać obok mordercy, który krzywdził całe życie, ale nawrócił się. Bo według mnie nawrócenie się to nie sprytne posunięcie grzesznika na łożu śmierci, który tak to sobie przemyślał jakiś czas temu, że pożyje wygodnie, a potem raz, dwa wezwie księdza, ten odpuści mu grzechy i nasz przebiegły delikwent wejdzie do stolicy Piotrowej. Ksiądz jest tylko człowiekiem, nie potrafi stwierdzić, czy konający szczerze wyznaje swe grzechy, czy tylko toruje sobie ścieżkę do "nieba", tak na wszelki wypadek, gdyby ono istniało. Ostatnie namaszczenie to 'procedura'. Klucz, który pozwoli (w mniemaniu ludzkim) wyruszyć w drogę ku zbawieniu. A czy dotrzemy nią do celu, to już sprawa Boska. To On zdecyduje, czy nasze nawrócenie było szczerym, czy chłodno skalkulowanym posunięciem. Wierzę, że Bóg jest nieomylny.
Jestem wdzięczna, że ofiarowano mi życie. Dziękuję za to codziennie, po swojemu (w samotnej modlitwie). Ale rozumiem, potrzebę uczęszczania we mszy świętej. Uważam, że w pewnej części jest to czas, jaki poświęcamy Bogu z wdzięczności, za to co nam dał. A że dał tak wiele (w mniemaniu chrześcijanina, czy wyznawcy innej religii), że wyjście do kościoła raz w tygodniu wydaje się być niewielką ceną. By wiara była jednolita, na ziemi muszą istnieć pewne procedury jej utrzymania, bo jesteśmy tylko ludźmi, tworem niedoskonałym, musimy za czymś podążać. Jest nam łatwiej/lepiej, gdy ktoś nas prowadzi. Jednak jest jeszcze jeden aspekt odprawiania mszy - potrzeba wspólnego przeżywania wiary. Potrzeba uczestniczenia w niej (mszy), a nie jedynie na nią chodzenia. Jest to rzecz, którą każdy musi odnaleźć indywidualnie. Odkryć, że pragnie być w Kościele (Wspólnocie). Mają w tym pomóc kazania, wspólne wysłuchanie czytań z Ewangelii. I tu pojawia się znowu słabe ogniwo - niedoskonałość człowieka. Nie czarujmy się, księża są także ludźmi. Nie każdy powołany ma siłę porywać ludzkie serca swymi słowami. Nie każdy ksiądz jest też powołany. Wielu traktuje bycie księdzem, jako zawód. I takich ludzi się nie ustrzeżemy. Dlatego to właśnie my powinnyśmy dążyć do tego, by odnaleźć to 'coś' w wierze. Jeśli nie potrafimy tego zrobić sami, nie potrafi tego zrobić ksiądz w pobliskim kościele, należy poszukać gdzie indziej. Kościołów jest wiele. (podobno świetni są dominikanie...). Co jeśli nie mamy wyboru, bo żyjemy w małym mieście? To kwestia naszego sumienia. To od nas zależy jakią decyzję podejmiemy.
Rozumiem to wszystko i wierzę. Jak powiedziałam, w kary za nasze życie. Uważam, że i ja zostanę ukarana po śmierci. Może 'piekło' nie jest mi pisane, bo grzechów ciężkich nie popełniłam, ale pewnie czyściec będzie mi pisany. A droga do "nieba" długa i kręta, albo nieosiągalna... Ale jestem tylko człowiekiem. To, że wiem (czytaj. wierzę) jak mniej więcej potoczy się moje życie po śmierci (bo ono będzie trwać, tylko w innej formie) nie jest dla mnie silną motywacją. Bo z motywacją zawsze był u mnie problem. Potrafiłam wziąć się w garść, gdy poczułam konsekwencje swych działań na plecach. I tak pewnie będzie z moją wiarą. Ocknę się gdy już do końca będzie nie wiele. I co wtedy pozostanie? Sprawiedliwość Boga.
P.S. Gdzieś w tym wszystkim zgubiłam zdanie, że nawet jeśli kościół, msze, obrządki wiary cię "nie rajcują", to chyba i tak nie wiele, co powinno się zrobić. Nawet jeśli nie dla siebie, to właśnie dla Boga. A jeśli się tego nie robi (jak jest w większości w moim przypadku) trzeba pogodzić się z nadchodzącą karą...
Słowem wstępu. Katolik ze mnie nie jest najgorliwszy. Przyznaje bez bicia do kościoła chodzę, gdy coś wyjątkowo mnie poruszy i nagle czuję, że muszę zrobić tak a nie inaczej. Że tym, czy innym razem pójdę tam i pomodlę się. Nie dla siebie, a dla kogoś, za kogoś. Od kościoła odstraszają mnie gadaniny księży, którzy wciąż czytają, to, co sama mogę przeczytać w domu. Również kazania, które są monotonne i częściej (gdy jeszcze bywałam w kościele) skłaniają do zastanawiania się co będzie na obiad, jak wrócę, niż kontemplacji wiary. No i lenistwo - tak, tak, drodzy państwo, czynnik, jakże błahy, a jakże kluczowy.
Mimo wszystko rozumiem cel odprawiania mszy oraz potrzebę w niej uczestniczenia. Wierzę w Boga. Wierzę, że wszyscy zapłacimy za swe grzechy, mniejsze i większe. Wierzę, że człowiek, który kłamał przez całe życie może stać obok mordercy, który krzywdził całe życie, ale nawrócił się. Bo według mnie nawrócenie się to nie sprytne posunięcie grzesznika na łożu śmierci, który tak to sobie przemyślał jakiś czas temu, że pożyje wygodnie, a potem raz, dwa wezwie księdza, ten odpuści mu grzechy i nasz przebiegły delikwent wejdzie do stolicy Piotrowej. Ksiądz jest tylko człowiekiem, nie potrafi stwierdzić, czy konający szczerze wyznaje swe grzechy, czy tylko toruje sobie ścieżkę do "nieba", tak na wszelki wypadek, gdyby ono istniało. Ostatnie namaszczenie to 'procedura'. Klucz, który pozwoli (w mniemaniu ludzkim) wyruszyć w drogę ku zbawieniu. A czy dotrzemy nią do celu, to już sprawa Boska. To On zdecyduje, czy nasze nawrócenie było szczerym, czy chłodno skalkulowanym posunięciem. Wierzę, że Bóg jest nieomylny.
Jestem wdzięczna, że ofiarowano mi życie. Dziękuję za to codziennie, po swojemu (w samotnej modlitwie). Ale rozumiem, potrzebę uczęszczania we mszy świętej. Uważam, że w pewnej części jest to czas, jaki poświęcamy Bogu z wdzięczności, za to co nam dał. A że dał tak wiele (w mniemaniu chrześcijanina, czy wyznawcy innej religii), że wyjście do kościoła raz w tygodniu wydaje się być niewielką ceną. By wiara była jednolita, na ziemi muszą istnieć pewne procedury jej utrzymania, bo jesteśmy tylko ludźmi, tworem niedoskonałym, musimy za czymś podążać. Jest nam łatwiej/lepiej, gdy ktoś nas prowadzi. Jednak jest jeszcze jeden aspekt odprawiania mszy - potrzeba wspólnego przeżywania wiary. Potrzeba uczestniczenia w niej (mszy), a nie jedynie na nią chodzenia. Jest to rzecz, którą każdy musi odnaleźć indywidualnie. Odkryć, że pragnie być w Kościele (Wspólnocie). Mają w tym pomóc kazania, wspólne wysłuchanie czytań z Ewangelii. I tu pojawia się znowu słabe ogniwo - niedoskonałość człowieka. Nie czarujmy się, księża są także ludźmi. Nie każdy powołany ma siłę porywać ludzkie serca swymi słowami. Nie każdy ksiądz jest też powołany. Wielu traktuje bycie księdzem, jako zawód. I takich ludzi się nie ustrzeżemy. Dlatego to właśnie my powinnyśmy dążyć do tego, by odnaleźć to 'coś' w wierze. Jeśli nie potrafimy tego zrobić sami, nie potrafi tego zrobić ksiądz w pobliskim kościele, należy poszukać gdzie indziej. Kościołów jest wiele. (podobno świetni są dominikanie...). Co jeśli nie mamy wyboru, bo żyjemy w małym mieście? To kwestia naszego sumienia. To od nas zależy jakią decyzję podejmiemy.
Rozumiem to wszystko i wierzę. Jak powiedziałam, w kary za nasze życie. Uważam, że i ja zostanę ukarana po śmierci. Może 'piekło' nie jest mi pisane, bo grzechów ciężkich nie popełniłam, ale pewnie czyściec będzie mi pisany. A droga do "nieba" długa i kręta, albo nieosiągalna... Ale jestem tylko człowiekiem. To, że wiem (czytaj. wierzę) jak mniej więcej potoczy się moje życie po śmierci (bo ono będzie trwać, tylko w innej formie) nie jest dla mnie silną motywacją. Bo z motywacją zawsze był u mnie problem. Potrafiłam wziąć się w garść, gdy poczułam konsekwencje swych działań na plecach. I tak pewnie będzie z moją wiarą. Ocknę się gdy już do końca będzie nie wiele. I co wtedy pozostanie? Sprawiedliwość Boga.
P.S. Gdzieś w tym wszystkim zgubiłam zdanie, że nawet jeśli kościół, msze, obrządki wiary cię "nie rajcują", to chyba i tak nie wiele, co powinno się zrobić. Nawet jeśli nie dla siebie, to właśnie dla Boga. A jeśli się tego nie robi (jak jest w większości w moim przypadku) trzeba pogodzić się z nadchodzącą karą...
Teraz ja Wciągnęło mnie-> to twoja zasługa inti
1. Inti- zamknijmy już wątek naszej sprzeczki, bo nigdy nie krytykowałam twojego podejścia do wiary i chrześcijaństwa. Mnie zwyczajnie chodzi o to, by nie posługiwać się Biblią by udowadniać audycje i wywody generałów , tudzież Majów o końcu końców Amen.
2. Co do mojej obawy przed końcem świata, odpowiadam {o} i innym- dla każdego człowieka, który będzie wtedy żył, świat skończy się w pewnym momencie, nie może być inaczej, oczywiście zakładając fizyczny koniec, widzialny proces destrukcji. I nie miałam na myśli żadnego karania grzeszników, raczej niesprawiedliwość, która dotknie wszystkich ludzi, którzy będą wtedy zamieszkiwać Ziemię. Skoro zakładamy, że TO kiedyś nastąpi, no to chyba będzie to sytuacja po porstu neutralna, jak narodziny świata, tzn. nie będzie chodziło o to,czy ktoś jest grzesznikiem mniejszym czy więszkszym, bo nadejdzie ostateczny koniec i wszyscy zginął. Nawet zakonnicy. Nie rozważam tego, co się stanie już w niebie, a więc Sądu Ostatecznego, ale to co będzie na Ziemi- ludzki sposób umierania, znikanie jedynego życia, jakie znamy.
3. Kościół- ja też nie zamierzam robić z siebie świętej. Jak niestety większość młodych Polaków, do Kościoła chadzam sporadycznie, wtedy gdy poczuję taką wewnętrzną potrzebę. Ktoś powie, że to wygodne. Zgadzam się ! Tylko, że być może Kościół jako instytucja (zaznaczam- nie wspólnota !) powinien poszukać trochę tych błędów i winy w sobie, a nie ograniczać się do łajania ludzi, i tak wystarczająco steranych polską rzeczywistością. Dla mnie to jest osobisty dramat, ponieważ pochodzę z rodziny głęboko wierzącej, i to tak naprawdę wierzącej, a nie na zasadzie - wyklepać różaniec w pierwszej ławce po 10 razy...Mój ojciec siedział za Solidarność, której by nie było bez wiary i Kościoła, nigdy. Msza w jego więzieniu była zawsze wielkim wydarzeniem , chociaż władze godziły się na nią tylko w Święta lub inne specjalne okazje. Więc doskonale rozumiem strasze pokolenia, że mają do nas- młodych -niejednokrotnie pretensję, o nasze podejście do codziennego pielęgnowania wiary. A jednak- czego dowiodły ostatnie dni- młodzież potrafi głęboko wierzyć, potrzeba im tylko duchowego przewodnika, którego miłość i szczerość podbija serca raz i na zawsze. I tu wypływa coś, oczym mówiła już Olka- nasi kapłani. Przykro mi to mówić, ale ta cała biurokratyzacja Kościoła, podkreślanie roli ceremonii zamiast roli wspólnoty ludzkich serc- o którą walczył nasz ś.p Jan Paweł II- prowadzi do takiego, a nie innego podejścia młodzieży do religii katolickiej. Ja wierzę w Boga i jestem wdzięczna za wszystkie radości i cierpienia jakimi mnie obdarzył. Kłopot w tym, że coraz częściej namiestnikami Boga na Ziemi są ludzie, którzy się do tego nie nadają. Bo ci, którzy naprawdę mają w sobie Chrystusa, rodzą się raz na setki lat.
P.S. Szwankuje powołanie ?
1. Inti- zamknijmy już wątek naszej sprzeczki, bo nigdy nie krytykowałam twojego podejścia do wiary i chrześcijaństwa. Mnie zwyczajnie chodzi o to, by nie posługiwać się Biblią by udowadniać audycje i wywody generałów , tudzież Majów o końcu końców Amen.
2. Co do mojej obawy przed końcem świata, odpowiadam {o} i innym- dla każdego człowieka, który będzie wtedy żył, świat skończy się w pewnym momencie, nie może być inaczej, oczywiście zakładając fizyczny koniec, widzialny proces destrukcji. I nie miałam na myśli żadnego karania grzeszników, raczej niesprawiedliwość, która dotknie wszystkich ludzi, którzy będą wtedy zamieszkiwać Ziemię. Skoro zakładamy, że TO kiedyś nastąpi, no to chyba będzie to sytuacja po porstu neutralna, jak narodziny świata, tzn. nie będzie chodziło o to,czy ktoś jest grzesznikiem mniejszym czy więszkszym, bo nadejdzie ostateczny koniec i wszyscy zginął. Nawet zakonnicy. Nie rozważam tego, co się stanie już w niebie, a więc Sądu Ostatecznego, ale to co będzie na Ziemi- ludzki sposób umierania, znikanie jedynego życia, jakie znamy.
3. Kościół- ja też nie zamierzam robić z siebie świętej. Jak niestety większość młodych Polaków, do Kościoła chadzam sporadycznie, wtedy gdy poczuję taką wewnętrzną potrzebę. Ktoś powie, że to wygodne. Zgadzam się ! Tylko, że być może Kościół jako instytucja (zaznaczam- nie wspólnota !) powinien poszukać trochę tych błędów i winy w sobie, a nie ograniczać się do łajania ludzi, i tak wystarczająco steranych polską rzeczywistością. Dla mnie to jest osobisty dramat, ponieważ pochodzę z rodziny głęboko wierzącej, i to tak naprawdę wierzącej, a nie na zasadzie - wyklepać różaniec w pierwszej ławce po 10 razy...Mój ojciec siedział za Solidarność, której by nie było bez wiary i Kościoła, nigdy. Msza w jego więzieniu była zawsze wielkim wydarzeniem , chociaż władze godziły się na nią tylko w Święta lub inne specjalne okazje. Więc doskonale rozumiem strasze pokolenia, że mają do nas- młodych -niejednokrotnie pretensję, o nasze podejście do codziennego pielęgnowania wiary. A jednak- czego dowiodły ostatnie dni- młodzież potrafi głęboko wierzyć, potrzeba im tylko duchowego przewodnika, którego miłość i szczerość podbija serca raz i na zawsze. I tu wypływa coś, oczym mówiła już Olka- nasi kapłani. Przykro mi to mówić, ale ta cała biurokratyzacja Kościoła, podkreślanie roli ceremonii zamiast roli wspólnoty ludzkich serc- o którą walczył nasz ś.p Jan Paweł II- prowadzi do takiego, a nie innego podejścia młodzieży do religii katolickiej. Ja wierzę w Boga i jestem wdzięczna za wszystkie radości i cierpienia jakimi mnie obdarzył. Kłopot w tym, że coraz częściej namiestnikami Boga na Ziemi są ludzie, którzy się do tego nie nadają. Bo ci, którzy naprawdę mają w sobie Chrystusa, rodzą się raz na setki lat.
P.S. Szwankuje powołanie ?
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Ja myślę, że jeśli koniec świata nastąpi dla niektórych ludzi wtedy kiedy właśnie dopiero będą zaczynać swoje życie, to przecież i tak będzie to tylko taki teoretyczny koniec świata. Nie wierzę, żeby po śmierci nic człowieka nie czekało. Zresztą po co się zastanawiać czy koniec świata nastąpi za 7 lat czy za 700, przecież i tak każdy może umrzeć dużo wcześniej, może potrącić go samochód albo może na coś zachorować i co mu wtedy da, że wie kiedy będzie koniec świata? I tak śmierci nikt nie uniknie. Możemy tylko cieszyć się chwilą obecną i ją jak najlepiej wykorzystać.
Chociaż rzeczywiście też lubię czytać takie różne przepowiednie itp. ale na pewno nie po to żeby w nie wierzyć.
Chociaż rzeczywiście też lubię czytać takie różne przepowiednie itp. ale na pewno nie po to żeby w nie wierzyć.
Takie podejście mnie irytuje. Co niewola robi z ludzi.. jeszcze taka jak socjalizm. To pokolenie to może co najwyżej mięć pretensje samo do siebie. Cenie sobie osoby co wojowali za wolność, ale nie rozumiem tych, którzy mówią: 'ah.. ta dzisiejsza rozbestwiona młodzież' - a powinno być: 'eh.. że tez przez tą pseudo-wolność tak zaniedbaliśmy nasze dzieci..' Ale to normalne, dorosłym trudno się przyznać do błędu, ale nie ma co ich winić, mieliśmy przełom w kraju i na świecie, nie ma co marudzić, zawsze mogło być gorzej.Więc doskonale rozumiem strasze pokolenia, że mają do nas- młodych -niejednokrotnie pretensję, o nasze podejście do codziennego pielęgnowania wiary.
Natomiast 'nasze' podejście do Kościoła zapewne wynika z niedoskonałości tej instytucji. Młodzi ludzi szukają ideałów a w kościele prawie ich nie widać - tylko nie piszcie, że do kościoła idzie się szukać Boga, który to właśnie ma być tym ideałem... - to jest największa bzdura, jaką często księża wpajają ludziom. Bóg jest wszędzie a Kościół to chyba symbol, dla tych którzy widza Boga tylko w kościele.., dla tych co zegnają się w stronę ołtarza i różnych figurek a śmieją się z tych co oddają cześć kamieniom drzewa itd. itp.
Zaraz powiecie, że egzorcysta by tu się przydał... mi się po prostu nie podoba to co się odprawia w kościołach. Uważam, że wszelkie religijne instytucje mają w gruncie rzeczy zły wpływ na wszystko do o koła. Nie raz księża przeginają ze swoimi kazaniami albo wręcz przeciwnie traktują msze jak swoją prace, a to chyba nie o to chodzi..
Ludzie przestają wierzyć przede wszystkim ze względu na mało-przekonywujących księży, oczywiście nie wszystkich, wiem, że są bardzo pomysłowi księża, którzy potrafią rozmawiać z ludźmi i interesująco przekazywać pewne wartości, które każdy człowiek i tak powinien wiedzieć a oni powinni w tym utwierdzać. Czyli Hotori rzeczywiście szwankują coś te powołania:]
Póki co my mamy sielankę w pseudo-wolnym kraju, który zmusza nas do takich a nie innych przemyśleń... Najprościej można by napisać - im większa bieda i nieszczęście tym większa wiara.. - popatrzcie na kraje 1 świata;] tam to dopiero kiepsko jest z tą wiarą, no cóż, widocznie nie mają o co się modlić... Jakby socjalistyczne pokolenia żyły w uczciwym, wolnym społeczeństwie - coś na kształt USA, to myślicie, że byliby tacy wielce pobożni?... Przykre jest to wszystko - ale czy ta prawda jest inna? Ludzie, chrześcijanie nie potrafią doceniać Boga i Ziemi, a najlepszy dowodem jest to, że msze odbywają się w tych odstrojonych pałacykach.
Wracając do setna tematu to koniec ziemskiego świata nastąpi jak Słońce pochłonie Ziemie, nawet jak coś wcześniej w nią walnie to zawsze coś się tam ostanie.
mi chodzi o zrozumienie, rozumie mnie ktoś?Inti- zamknijmy już wątek naszej sprzeczki
Ja tak trochę cię rozumiem. Ale sama mam o Kościele trochę lepsze zdanie. Kiedyś jak byłam mała nie chodziłam do Kościoła, bo rodzice niby są chrześcijanami, ale też nie chodzili. Teraz chodzę i na prawdę się z tego cieszę. Może właśnie dlatego, że to była jakby moja własna decyzja i lepiej to przemyślałam. Na pewno wiele zależy do tego jacy są księża, ale przynajmniej u mnie, jak się ich uważnie posłucha, często mówią coś naprawdę mądrego.
A co do ideałów to myślę, że tacy ludzie nie istnieją, ale są tacy, którzy mogą być wzorem. Chociażby Jan Paweł II.
A co do ideałów to myślę, że tacy ludzie nie istnieją, ale są tacy, którzy mogą być wzorem. Chociażby Jan Paweł II.
Inti ja cię rozumiem. Chciałam tylko zamknąć nasz malutki spór i tyle. Natmiast całość dyskusji to co innego, chętnie czytam co piszesz. I zgadzam się z tobą, więc nie będę szukać egzorcystów. Przecież w swojej wypowiedzi podkreśliłam to samo co ty- księża, a także Kościół jako instytucja, coś co jest raczej widzialnym symbolem. Bo to prawda- Bóg jest tam, gdzie nasze ochotne serce.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Re: 2012
Jak spędziliście Koniec Świata?
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Re: 2012
Oczywiscie ja konec swiata spędziłem w specjalnie na ten dzień wybudowanym bunkrze :)
Re: 2012
Jedząc krakersy i irytując się na korki w Krakowie. W sumie to godzinę 12:12 przegapiłam. Co za pech! Nie pamiętam, co robiłam w koniec świata! Ale na pewno już niedługo będzie kolejny. Podobno szykuje się na [uwaga, bardzo precyzyjne widełki] między 2035 a 2070. Nawet mi się nie chce sprawdzać, kto to przepowiedział. Pewnie 'Sradamus'. Jestem jednakowoż pewna, że za kilka lat też będziemy oczekiwać na koniec świata przepowiadzieny przez jakiego Harolda czy innego Campinga. Przynajmniej amerykanie mają już gotowe bunkry z podłączonymi telewizorami. No bo niby, co innego będzie do roboty w postapokaliptycznym świecie jak nie oglądanie tv?! Coś mi się jednak wydaje, że i następny 'the end' przegapię przeżuwając krakersy...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 17 guests