The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Cóż, wczoraj w nocy przeczytałam ten rozdział i chociaż spodziewałam się, że będzie ciężki to jednak muszę przyznać, że było to naprawdę "mocne uderzenie". Nie skomentowałam, bo sobie pomyślałam, że zbytnio bym mogłabym dać upust swym emocjom gotującym się we mnie, gdy tylko wspomniałam sobie Khivara i jego poczynania... Minął dzionek, a mnie dalej trzyma..
Tak więc, powiem tylko oby jak najmniej takich rozdziałów, bo nie lubię czytać o takim cierpieniu... Ech..
Pięknie Elu to przetłumaczyłaś...
Tak więc, powiem tylko oby jak najmniej takich rozdziałów, bo nie lubię czytać o takim cierpieniu... Ech..
Pięknie Elu to przetłumaczyłaś...
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Hm...
Zobaczyłam kolejną część już w pracy, ale wolałam zabrać się do niej w domku ze względów wiadomych. No i cóż...
Na pewno świetne tłumaczenie. Duże buziaki dle Ciebie, Elu. Domyślam się, ze przekładanie tak skomplikowanych opisów z angielskiego na nasze jest katorżniczą pracą. Zreszta pisłam już o tym, jak wielką musisz mieć wrażliwośc, zeby móc się mierzyć z czymś takim z tak doskonałym skutkiem
Jednak z samej części nie jestem zadowolona. Początek niezły- Marco i Tess byli naprawdę wzruszający. Ale potem jakoś zabrakło pary. Może po prostu czegoś innego się spodziewałam po tym, jak zakończył się poprzedni odcinek. Według mnie troszkę za mało dramatyzmu. Marco jest przecież ulubiencem autorki (chyba?), a scenę jego kontaku z Khivarem jakoś po macoszemu potraktowała. Smutne, ale jednak w porównaniu z innymi podobnymi wątkami, mało porażające. Tłumaczę to sobie tym, że to dopiero preludium....
Zobaczyłam kolejną część już w pracy, ale wolałam zabrać się do niej w domku ze względów wiadomych. No i cóż...
Na pewno świetne tłumaczenie. Duże buziaki dle Ciebie, Elu. Domyślam się, ze przekładanie tak skomplikowanych opisów z angielskiego na nasze jest katorżniczą pracą. Zreszta pisłam już o tym, jak wielką musisz mieć wrażliwośc, zeby móc się mierzyć z czymś takim z tak doskonałym skutkiem
Jednak z samej części nie jestem zadowolona. Początek niezły- Marco i Tess byli naprawdę wzruszający. Ale potem jakoś zabrakło pary. Może po prostu czegoś innego się spodziewałam po tym, jak zakończył się poprzedni odcinek. Według mnie troszkę za mało dramatyzmu. Marco jest przecież ulubiencem autorki (chyba?), a scenę jego kontaku z Khivarem jakoś po macoszemu potraktowała. Smutne, ale jednak w porównaniu z innymi podobnymi wątkami, mało porażające. Tłumaczę to sobie tym, że to dopiero preludium....
Uffffffffffff
Marco żyje... Jego ciało żyje Lecz ważną część duszy utracił. Kavaar tutaj naprawde jest okrótny Aż się boję kolejnych części... Kavaar +Tess. Czy ty Eluś chcesz bym ja zawału dostała, bo omało z krzesła nie spadałam Źle się dzieje...
Straszliwie przygnębiająca część Nie wiem co pisać więc na tym skończe. Wielkie thx za wyczekaną 38 cz!
Marco żyje... Jego ciało żyje Lecz ważną część duszy utracił. Kavaar tutaj naprawde jest okrótny Aż się boję kolejnych części... Kavaar +Tess. Czy ty Eluś chcesz bym ja zawału dostała, bo omało z krzesła nie spadałam Źle się dzieje...
Straszliwie przygnębiająca część Nie wiem co pisać więc na tym skończe. Wielkie thx za wyczekaną 38 cz!
Preludium? Nie strasz.
Rzeczywiście sam moment znecania się Kivara nad Markiem jest dość uproszczony, ale czy da się realistycznie opisać takie wtargnięcie w czyjś umysł? Mogłaby wyjść z tego niestrawna i nieciekawa papka. Lepiej pozostawić to wybraźni czytelnika, który może w ten sposób wykreować wlasny przerażający koszmar.
Opisanie połaczenia Tess z Marco uważam za prawdziwy majstersztyk. Wspaniale opisane emocje strachu, zagubienia i ... chyba mogę napisać, i nadziei. Bo w końcu mają nadzieję, że mimo wykrycia "sabotażu" Marca cała akcja się uda. Do końca chcą walczyć o własne przekonania.
Dziękuję za kolejną część
Rzeczywiście sam moment znecania się Kivara nad Markiem jest dość uproszczony, ale czy da się realistycznie opisać takie wtargnięcie w czyjś umysł? Mogłaby wyjść z tego niestrawna i nieciekawa papka. Lepiej pozostawić to wybraźni czytelnika, który może w ten sposób wykreować wlasny przerażający koszmar.
Opisanie połaczenia Tess z Marco uważam za prawdziwy majstersztyk. Wspaniale opisane emocje strachu, zagubienia i ... chyba mogę napisać, i nadziei. Bo w końcu mają nadzieję, że mimo wykrycia "sabotażu" Marca cała akcja się uda. Do końca chcą walczyć o własne przekonania.
Dziękuję za kolejną część
Dziękuję wszystkim za komentarze i pozwolę sobie na wyrażenie swojej opinii. Szczególnie dotyczącej części 38.
Według mnie, to najlepszy rozdział tej części, caroleen. Właśnie poprzez to niesamowite przeciwstawienie charakteru obu postaci. Dobro i zło. Bezwzględnej postawy jaką prezentuje Khivar, pokazanie całej nikczemności kryjącej się w jego dążeniu do celu, to wyrachowanie i pogarda z jaką traktuje i wykorzystuje Marco – chełpienie się, że zniszczył na Anatrze jego ród, odbieranie mu to co dla niego najdroższe. To nie jest mały złośliwy, głupi karzeł jakim jest Nicholas. To perfidny, okrutny morderca przekonany o własnej wyższości i bezkarności. Zimny i wyrachowany, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. I zderzenie tych cech z tragedią Marco, jego bezsilnością wobec upokarzających metod, rozpaczy, że nie potrafi pomóc tym których kocha, że zawiódł...próbujący się przeciwstawiać a jednocześnie zmuszony niemal żebrać o litość dla swojej ukochanej. Dumny, wrażliwy, potrafiący tak głęboko kochać. Miałam łzy w oczach kiedy tłumaczyłam tę część....Nie wiem w jaki sposób autorka mogłaby jeszcze bardziej udramatyzować tę scenę....Nie leje się tu krew, nie ma jakiś wymyślnych tortur, mamy za to przed oczami ból kogoś, kto przedkłada dobro innych ponad własne.
Według mnie, to najlepszy rozdział tej części, caroleen. Właśnie poprzez to niesamowite przeciwstawienie charakteru obu postaci. Dobro i zło. Bezwzględnej postawy jaką prezentuje Khivar, pokazanie całej nikczemności kryjącej się w jego dążeniu do celu, to wyrachowanie i pogarda z jaką traktuje i wykorzystuje Marco – chełpienie się, że zniszczył na Anatrze jego ród, odbieranie mu to co dla niego najdroższe. To nie jest mały złośliwy, głupi karzeł jakim jest Nicholas. To perfidny, okrutny morderca przekonany o własnej wyższości i bezkarności. Zimny i wyrachowany, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. I zderzenie tych cech z tragedią Marco, jego bezsilnością wobec upokarzających metod, rozpaczy, że nie potrafi pomóc tym których kocha, że zawiódł...próbujący się przeciwstawiać a jednocześnie zmuszony niemal żebrać o litość dla swojej ukochanej. Dumny, wrażliwy, potrafiący tak głęboko kochać. Miałam łzy w oczach kiedy tłumaczyłam tę część....Nie wiem w jaki sposób autorka mogłaby jeszcze bardziej udramatyzować tę scenę....Nie leje się tu krew, nie ma jakiś wymyślnych tortur, mamy za to przed oczami ból kogoś, kto przedkłada dobro innych ponad własne.
I jak zwykle Elu zamykasz mi usta swoją głęboką analizą....Czasem żałuję, że patrzę na wiele rzeczy znacznie je upraszczając. Najczęściej w momentach, kiedy przychodzi mi dyskutowac z Tobą- oj, nie łatwe to
Nie cofnę jednak tego, co powiedziałam. Nie chodziło mi o rozlew krwi, nie chodziło też o niestrawną papkę (czy autorka mogłaby w ogóle coś takiego napisac?), ale raczej właśnie o zintensyfikowanie bólu. Deidre jest mistrzynią w przekazywaniu zwykłymi słowami niezwykłych rzeczy. Bardziej poruszyła mnie scena z Sereną, z Maxem niż z Marco. Cały czas miałam wrażenie, że opisy, uczucia są jakby cieniem tych rzeczywistych, że są jak z koszmaru sennego- niby bolą, a jednak nie. Tak, jakbym patrzyła na to przez zasłonę fizycznego bólu Marco, jakby on sam był na skraju świadomości i rzeczywistość docierała do niego przytłumiona, na skraju jawy i snu. jakby sam nie zdawał sobie sprawy z ogromu przeżywanego cierpienia. Nie potrafię tego lepiej wyjaśnić. I widzę, że nikt nie potrafi tego także zrozumieć
Nie cofnę jednak tego, co powiedziałam. Nie chodziło mi o rozlew krwi, nie chodziło też o niestrawną papkę (czy autorka mogłaby w ogóle coś takiego napisac?), ale raczej właśnie o zintensyfikowanie bólu. Deidre jest mistrzynią w przekazywaniu zwykłymi słowami niezwykłych rzeczy. Bardziej poruszyła mnie scena z Sereną, z Maxem niż z Marco. Cały czas miałam wrażenie, że opisy, uczucia są jakby cieniem tych rzeczywistych, że są jak z koszmaru sennego- niby bolą, a jednak nie. Tak, jakbym patrzyła na to przez zasłonę fizycznego bólu Marco, jakby on sam był na skraju świadomości i rzeczywistość docierała do niego przytłumiona, na skraju jawy i snu. jakby sam nie zdawał sobie sprawy z ogromu przeżywanego cierpienia. Nie potrafię tego lepiej wyjaśnić. I widzę, że nikt nie potrafi tego także zrozumieć
Ja potrafię to zrozumieć, caroleen. Być może taki odbiór był zamierzony przez autorkę, nie wiem. Każdy z nas inaczej to odczuwa, każdy ma prawo do wyrażenia własnego zdania... Inne spojrzenie, nawet krytyczne jest także mile widziane.
Przed chwilą oglądnęłam "Wojnę Harta", miałam przed oczami mojego Marco.
I fanart, który bardzo mi się spodobał ze względu na jego tajemniczość...jakoś mi się kojarzy z ostatnią częścią.
Przed chwilą oglądnęłam "Wojnę Harta", miałam przed oczami mojego Marco.
I fanart, który bardzo mi się spodobał ze względu na jego tajemniczość...jakoś mi się kojarzy z ostatnią częścią.
Zapaliłam się do czytania tej części, bo bardzo chciałam dowiedzieć się, jak to wszystko się potoczy, ale nie zawsze to co chcemy nam się udaje i dopiero teraz znalazłam chwilkę by zagłębić się w kolejną część...bo by czytać Deidre potrzeba wyciszenia zarówno myśli jak i uczuć, gdyż jej opowiadania dają taki ładunek emocji, że...po prostu brak słów...to jest moje pierwsze odczucie po skończeniu tego rozdziału.
Elu rozumiem twoje łzy, sama je miałam w oczach nie tylko przy czytaniu opisu "walki" Khivar/Marco, ale i przy rozmowie jaką prowadzą Marco z Tess. Ta ich łączność i wzajemne powiązanie są tak piękne, a dla człowieka stojącego twardo na ziemi aż nierealne...i poprzez to wszystko wręcz zachwycające. Czytając ten fragment można powiedzieć, że walczyłam o złapanie oddechu. Ciekawi mnie co tak wpłynęło na Deidre, że wywołało u niej taką burzę uczuć, które przelała na papier...
I jeszcze ta walka Marco z Khivarem...to nie jest walka fizyczna, tu rzeczywiście nie ma krwi, bo nie o to tu chodzi...to walka złej duszy, złego serca...w sumie istoty bez serca, z istotą, której dusza i serce jest wypełnione dopiero co poznanym i rozkwitającym uczuciem. Ta bezradność Marco jest tak dobijająca, że aż chciałoby mu się pomóc.
Dla mnie Elu to również najlepszy rozdział z dotychczasowych, bo pokazuje wewnętrzną walkę, taką, jaką zwykli ludzie często toczą w środku swojego serca, tak samo gwałtowną, choć wynikającą z innych bardziej...przyziemnych (rzeczywistych) powodów.
Dzięki za te piękne tłumaczenie Elu. Nie dziwię się, że tak Ci opornie szło, bo to ciężki tekst do przetłumaczenia, ale wyszło pięknie
Elu rozumiem twoje łzy, sama je miałam w oczach nie tylko przy czytaniu opisu "walki" Khivar/Marco, ale i przy rozmowie jaką prowadzą Marco z Tess. Ta ich łączność i wzajemne powiązanie są tak piękne, a dla człowieka stojącego twardo na ziemi aż nierealne...i poprzez to wszystko wręcz zachwycające. Czytając ten fragment można powiedzieć, że walczyłam o złapanie oddechu. Ciekawi mnie co tak wpłynęło na Deidre, że wywołało u niej taką burzę uczuć, które przelała na papier...
I jeszcze ta walka Marco z Khivarem...to nie jest walka fizyczna, tu rzeczywiście nie ma krwi, bo nie o to tu chodzi...to walka złej duszy, złego serca...w sumie istoty bez serca, z istotą, której dusza i serce jest wypełnione dopiero co poznanym i rozkwitającym uczuciem. Ta bezradność Marco jest tak dobijająca, że aż chciałoby mu się pomóc.
Dla mnie Elu to również najlepszy rozdział z dotychczasowych, bo pokazuje wewnętrzną walkę, taką, jaką zwykli ludzie często toczą w środku swojego serca, tak samo gwałtowną, choć wynikającą z innych bardziej...przyziemnych (rzeczywistych) powodów.
Dzięki za te piękne tłumaczenie Elu. Nie dziwię się, że tak Ci opornie szło, bo to ciężki tekst do przetłumaczenia, ale wyszło pięknie
Maleństwo
Wracając jeszcze do poprzedniej części... "Max szaleje" - cóż, na skutek wielokrotnej lektury książek Borchadta zakorzeniło się we mnie na stałe zdanie "Pyton szaleeeje", może raczej śpiewane, w tak niesamowicie zabawnym kontekście, że jakkolwiek początek poprzedniej części był daleki od radości, to jednak zaczęłam się śmiać. To tak tytułem "nawiązania kulturowego"
Caroleen - żebyś wiedziała, że to dopiero preludium... Momentami nawet przestawałam rozumieć, o co chodziło.
Nie powiedziałabym, że Nicholas był głupim - karłem być może, zależy od punktu widzenia, jeśli ciało kilkunastoletniego chłopaka można nazwać karłem. Złośliwy - też, ale nie głupi. Pomimo wszystko, nie nazwałabym go tak. Że dał się wywieźć w pole i pozwolił, by Serena uciekła mu niejako pod nosem, że też tuż przed nim uciekli Max i Tess - cóż, nie doceniał przeciwnika, ale w tej jego "głupocie" kryje się iskierka genialności - przecież to, co zrobił Maxowi, pomimo całego okrucieństwa, było naprawdę genialnym posunięciem, uderzającym w Maxa najsilniej.
A sam wątek Marco - czasami ze strachem odkrywam, że bardziej czekam na kolejną scenę z Marco i Tess niż z Maxem. Dla mnie konfrontacja Khivar/Marco była świetna. Bezbronny Marco, upokorzony, zraniony, właściwie bez najmniejszych szans i Khivar - bezwględny i zimny, któremu przyjemność sprawia obserwowanie jego bólu. Tym bardziej, że Marco naprawdę nie ma żadnych szans na pomoc innym, choć przecież... wiedział dobrze, że coś takiego jest absolutnie możliwe. I chyba właśnie z tego wynika jego wielkość, że do końca stara się zrobić wszystko, by tylko nie dopuścić do najgorszego. Caroleen, i może trafiłaś w sedno pisząc, że patrzyłaś na wszystko jak przez zasłonę, jakby wszystko było na pograniczu. Coś w tym jest, zważywszy na stan Marco...
PS: Elu, wspomniałaś o Wojnie Harta (też oglądałam ) - i już wiem, co po mnie chodziło podczas czytania tej części. Rekrut. Tak, jedna scena z Rekruta, w której James jest porwany przez przeciwników i załamuje się gdy mówią mu, co się stało z jego partnerką... Dlatego też miałam w oczach ten wyraz bezradności na twarzy Colina.
Caroleen - żebyś wiedziała, że to dopiero preludium... Momentami nawet przestawałam rozumieć, o co chodziło.
Nie powiedziałabym, że Nicholas był głupim - karłem być może, zależy od punktu widzenia, jeśli ciało kilkunastoletniego chłopaka można nazwać karłem. Złośliwy - też, ale nie głupi. Pomimo wszystko, nie nazwałabym go tak. Że dał się wywieźć w pole i pozwolił, by Serena uciekła mu niejako pod nosem, że też tuż przed nim uciekli Max i Tess - cóż, nie doceniał przeciwnika, ale w tej jego "głupocie" kryje się iskierka genialności - przecież to, co zrobił Maxowi, pomimo całego okrucieństwa, było naprawdę genialnym posunięciem, uderzającym w Maxa najsilniej.
A sam wątek Marco - czasami ze strachem odkrywam, że bardziej czekam na kolejną scenę z Marco i Tess niż z Maxem. Dla mnie konfrontacja Khivar/Marco była świetna. Bezbronny Marco, upokorzony, zraniony, właściwie bez najmniejszych szans i Khivar - bezwględny i zimny, któremu przyjemność sprawia obserwowanie jego bólu. Tym bardziej, że Marco naprawdę nie ma żadnych szans na pomoc innym, choć przecież... wiedział dobrze, że coś takiego jest absolutnie możliwe. I chyba właśnie z tego wynika jego wielkość, że do końca stara się zrobić wszystko, by tylko nie dopuścić do najgorszego. Caroleen, i może trafiłaś w sedno pisząc, że patrzyłaś na wszystko jak przez zasłonę, jakby wszystko było na pograniczu. Coś w tym jest, zważywszy na stan Marco...
PS: Elu, wspomniałaś o Wojnie Harta (też oglądałam ) - i już wiem, co po mnie chodziło podczas czytania tej części. Rekrut. Tak, jedna scena z Rekruta, w której James jest porwany przez przeciwników i załamuje się gdy mówią mu, co się stało z jego partnerką... Dlatego też miałam w oczach ten wyraz bezradności na twarzy Colina.
Elu, możesz mi powiedzieć skąd wytrzasnęłaś ten cudny fanart?
Po drugie- do wszystkich fanek Farrella- 18 marca w kinach pojawi się "Intermission" z wyżej wymienionym w roli głównej. Film do najnowszych nie należy, światową premierę miał w 2003 roku no ale pomyślałam że pewnie was to ucieszy- jeśli jeszcze o tym nie wiecie
to tak na zachętę
Po trzecie- tłumaczenie jak zawsze świetne.
Po drugie- do wszystkich fanek Farrella- 18 marca w kinach pojawi się "Intermission" z wyżej wymienionym w roli głównej. Film do najnowszych nie należy, światową premierę miał w 2003 roku no ale pomyślałam że pewnie was to ucieszy- jeśli jeszcze o tym nie wiecie
to tak na zachętę
Po trzecie- tłumaczenie jak zawsze świetne.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki Aniu, za wiadomość o Intemission. Już zdążyłam go oglądnąć, nie podarowałabym sobie takiej gratki...hmm, Colin Farrell. Film z typu niezależnych, podobno reżyser John Crowley przystępując do jego kręcenia nie bardzo wiedział co chce nakręcić...i zrobił całkiem zgrabną opowiastkę luźnych historii, które łączy wspólny koniec. Dostał nawet za niego nagrodę im. Douglasa Hickoxa dla najlepszego debiutującego reżysera. Taki bardzo w klimatach angielsko-irlandzkich, mnie troszkę przypominał słynny Transpotting. Colin gra tam jakby był na lekkim haju, chociaż jest go stanowczo za mało a jego rola była mocno kontrowersyjna.
Fanarty znajdziesz na stronie http://www.fanforum.com/forumdisplay.php?f=128 w pokoiku: Colin Fanart...itd. Autorką wielu z nich jest słynna Hybrid-Angel, prawdziwa fanka jego talentu.
Dzięki maleństwu i Nanusi za komantarze, ...Nan cofam "głupotę" Nicholasa...masz rację, to co zrobił Maxowi wymagało czegoś więcej jak tylko bezmyślnego okrucieństwa.
I jeszcze jeden art autorstwa Aniołka. Ale takiego Marco pewnie zobaczymy dopiero pod koniec GAW.
Fanarty znajdziesz na stronie http://www.fanforum.com/forumdisplay.php?f=128 w pokoiku: Colin Fanart...itd. Autorką wielu z nich jest słynna Hybrid-Angel, prawdziwa fanka jego talentu.
Dzięki maleństwu i Nanusi za komantarze, ...Nan cofam "głupotę" Nicholasa...masz rację, to co zrobił Maxowi wymagało czegoś więcej jak tylko bezmyślnego okrucieństwa.
I jeszcze jeden art autorstwa Aniołka. Ale takiego Marco pewnie zobaczymy dopiero pod koniec GAW.
Wybaczcie, trochę dłużej trwało umieszczenie kolejnej części ale mieliśmy specyficzny okres, podczas którego chciałam zachować należną w takiej chwili ciszę.
A mimo to uważam, że GAW niesie w sobie to wszystko do czego odwoływaliśmy się w momencie gdy połączył nas smutek. To co mam nadzieję poniesiemy dalej. Współodczuwanie, wrażliwość, otwarte serce i wzjemna miłość. Warto o tym pamiętać czytając ten i następne rozdziały
Gravity Always Wins - część 39
Marco patrzył w ciemność, przesuwał wzrokiem po ścianach celi, spoglądał na wysoko sklepiony sufit. Stracił rachubę czasu, nie wiedział jak długo tu przebywa – sam, półnagi i wciąż jeszcze ogłuszony siłą dystrybutora. Niski, jednostajny szum w głowie stępiał myśli nie pozwalając się skupić, a uporczywy ból w piersiach natrętnie przypominał, że utracił władzę nad swoimi mocami.
Lecz nie nad empatią.
Nie, nie potrafił jej złagodzić nawet w chwilach, gdy uginając się przed przemocą Khivara czuł jak gdyby najczarniejsza z dusz zagnieździła się w jego duszy. Pozbawiony mocy nie mógł się przed nim bronić i w efekcie całe zło krążące w sercu Khivara odciskało się także i w nim. Zanim penetracja umysłu przybrała bardziej drastyczną formę, już tylko przez to czuł się zbezczeszczony.
Teraz wpatrzony przed siebie chciał tylko przedrzeć się przez otaczającą go pustkę i dotrzeć do swojej ukochanej...do swojej grupy. I zaczynał odczuwać bicie serca Tess, które pulsując rytmicznie naprowadzało go niczym latarnia morska. Doskonale się z nią dostroił, nawet w chwilach gdy tracił i odzyskiwał przytomność, z częstotliwością fal oceanu obmywających brzeg, myślą wciąż powracał do niej ...podobnie jak do równie mu bliskich Maxa i Liz.
Próbował nawiązać z nią kontakt, ale zbyt był osłabiony żeby sobie z tym poradzić – wiedział jednak, że tak czy tak, na niewiele się to zda, bo nawet w bardziej sprzyjających okolicznościach, w sytuacji gdy nie zostali ze sobą całkowicie złączeni, odebrałaby to jak zaledwie leciutką zachętę.
Porzucił więc ten pomysł, za to co jakiś czas posyłał jej kierunku swoją energię. Stamtąd jednak powracał obraz czyhającego na nią niebezpieczeństwa, jakby otulona była jakąś zasłoną. Ścisnął w pięści związane nad głową dłonie, usiłując wyprzeć z myśli ten koszmar ale on wciąż powracał. I szarpanie się z więzami też nic nie dało, pomału zaczynał tracić czucie w dłoniach.
Co dzieje się z Maxem i Liz, pomyślał sfrustrowany. Ze skrępowanymi rękami był zupełnie do niczego. Nagle zapragnął znaleźć się na miejscu Antousian, posiadać umiejętność zmienienia się w powietrze, umieć bezszelestnie, w sposób niezauważalny poruszać się wśród wrogów. Poza hybrydami takimi jak Khivar, Nicholas i im podobni, nigdy nie zetknął się z przedstawicielami tego gatunku, słyszał o nich tylko z opowiadań. Ale wiedział, że Antousianie pełnej krwi to prawdziwi władcy nocy, a nawet całej atmosfery; nieuchwytni i zmienni niczym wiatr.
Nisko zwiesił głowę opierając podbródek na klatce piersiowej, gdy przypomniał sobie, że i Antousianie narażeni są na działanie siły dystrybutora. Najwyraźniej wygląda na to, że z nich wszystkich to człowiek jest najsilniejszy, lepiej przygotowany do sprawowania opieki nad królem i królową. Z całą pewnością nie zostawiłby swojej lasthre samej, zdanej na łaskę tak niebezpiecznego wroga, pomyślał z goryczą.
Oczy mu uciekały i zaczął odrobinę odpływać w poczuciu pulsującej w sobie obecności Ayanny, zasłuchany w szepczący mu do ucha głos.
Ayanna...najcudowniejsze imię jakie kiedykolwiek słyszał, szlachetne i cenne jak królewski klejnot.
Ayanna...powiew wiatru znad antariańskiego morza...tak samo tajemnicze i kuszące, a jednocześnie uśmierzające wszystkie lęki i ból.
I nagle poczuł ją, była w nim, obejmowała go. Jak pocisk wtargnęła prosto w serce. Drżał mając świadomość dotyku delikatnych dłoni, przesuwających się po swoich piersiach pieszczotliwym ruchem kochanki.
Poderwał w górę głowę spodziewając się, że odnajdzie ją klęczącą obok. Lecz wokół panowała cisza a on znów był sam. A jednak czuł, że łączyła się z nim, chociaż jeszcze nie zaistniał między nimi autentyczny związek. Robiła to posługując się tymi fragmentami mocy jakie już posiadali, spajając je razem i tworząc z nich prowizoryczną więź.
Zacisnął oczy i ponownie toczył walkę. Tym razem już nie przeciwko sytuacji w jakiej się znalazł, nie z drutami tak boleśnie raniącymi nadgarstki. Pragnął za wszelką cenę otworzyć do niej duszę, chcąc usłyszeć co będzie chciała mu przekazać.
*****
Tess skulona posuwała się ostrożnie do przodu czując w sobie coraz szybciej krążącą adrenalinę, wypełniającą teraz każdą komórkę ciała. Znajdowali się na tyłach magazynu, na terenie leżącym tuż przy trakcji kolejowej. Podążała za Sereną i Devonem, oddział zwiadowczy ubezpieczali i zamykali Anna i Michael. Ich zadanie polegało na wprowadzeniu pozostałych grup. Należało rozpoznać miejsce okalające budynek, zorientować się w sytuacji panującej na zewnątrz i w środku. Wówczas Anna, korzystając z więzi łączącej ją z Riley’em da sygnał wejścia kolejnym grupom.
Zacisnęła dłoń na niewielkim, wypukłym kształcie swojego K-12 chcąc opanować drżenie palców. Potrzebowała się skupić by przy pomocy nowo odkrytych zdolności empatii zlokalizować wrogów. W czasie sennych spotkań, Marco wyjaśnił jej jak rozpoznawać te martwe, pozbawione emocji istoty.
Równocześnie kierowała w jego stronę swoją energię, pragnąć nawiązać z nim tymczasową więź. Musiała dowiedzieć się gdzie go przetrzymują. Obawiała się, że wspomnienia jakie zachowała podczas wcześniejszego spotkania mogą okazać się mylące, zbyt niejasne by przy ich pomocy go odnaleźć.
Wyczuwała go w niewielkiej odległości przed sobą, tak dokładnie jak gdyby znajdował się w samym centrum jej wewnętrznego kompasu. Lecz taka wiedza była niewystarczająca. Musiała utworzyć z nim łączność...a poprzez nią z pozostałymi w grupie i tymi którzy znajdą się w środku. Tylko w ten sposób mogli odszukać i zabić Khivara, tylko to stwarzało szansę na ocalenie życia Marco.
Z tą myślą zwróciła się ku niemu i podobnie jak zrobiła to na spacerze w lesie kilka godzin temu, z całej mocy uderzyła w niego swoją energią. W odpowiedzi dał się słyszeć suchy elektryczny trzask, jak rozwieranie się jakiś sił witalnych. Pomimo kuloodpornej kamizelki i spodniej odzieży, wstrząsnął nią lekki dreszcz i gwałtownie zaciągnęła się pełnym wyczekiwania oddechem.
Idąca z przodu Serena nieoczekiwanie przystanęła, krótkim machnięciem ręki za plecami zasygnalizowała by się zatrzymać. Devon natychmiast przykucnął przy ścianie magazynu, Tess poszła w jego ślady. Pod butami miękko zaskrzypiał żwir, poza tym wszędzie panowała głucha cisza. I w tej ciszy, między nią a Marco gwałtownie popłynął niepowstrzymany strumień łączności.
Szyję owionął jego oddech, jego energia rozlała się wokół jej talii. Nigdy wcześniej w ten sposób nie doświadczyła takiej bliskości. Zaskoczona nie była w stanie rozkoszować się czy nacieszyć tym uczuciem.
Ponieważ szukała logicznego wytłumaczenia jak to się stało w sytuacji, gdy nie byli ze sobą całkowicie związani. Pozostało jej jedynie kojarzyć ten fakt z tym, że on był jej lasthre.
Poczuła jego żar mknący w dół kręgosłupa, dzikie i niepowstrzymane ogniki energii. Oszołomiona, oparła się plecami o przeciwległą ścianę, pomagając sobie rękami by nie stracić równowagi. Szeroko otwartymi oczami patrzyła jak Serena podnosi do oczu noktowizor obserwując pogrążoną w ciemnościach okolicę, zastanawiając się jak chociaż odrobinę opanować ten nieoczekiwany i przedziwny związek z Marco. Bezradnie obejrzała się do tyłu szukając u Anny pomocy, jakiejś porady, ale ona tylko pytająco uniosła w górę brew.
Serena nisko przykucnęła, zamarła niczym posąg, a czas gdy czekali na odwołanie alarmu zdawał się wlec w nieskończoność.
Marco, szepnęła w duchu Tess, zastanawiając się jak to działa. Czy poza poczuciem ogromnej wzajemnej bliskości, możliwe jest także komunikowanie się ze sobą ? Marco...
I wstrząsnął nią tembr jego gardłowego głosu. Tess, gdzie jesteś ? Nic ci nie jest ?
Co się stało? pytała samą siebie głosem duszy, który nawet w jej uszach brzmiał drżąco i niepewnie. Czy to jest ta więź ?
Tak, kochanie. Powiedz gdzie jesteś.
Zaraz wchodzimy do środka, wyjaśniła. Jestem w grupie wraz Sereną, Anną, Devonem i Michaelem. Jak możemy cię odnaleźć.
Nie wolno brać ci w tym udziału, Tess. Khivar wie co nas łączy...on cię skrzywdzi.
Ktoś powinien ich do ciebie poprowadzić. Tylko ja w wizjach widziałam gdzie cię przetrzymują.
Zostaw mnie ! niemal ryknął. Zrobił to tak nagle i impulsywnie, że zareagowała lekkim wzdrygnięciem. Lecz znała jego serce i wiedziała, że w żyłach Marco płynie duch wojownika, nakazujący mu chronić zarówno ją jak i pozostałych.
Wiesz, że tego nie zrobię, Marco. Nie zostawię cię ...i nie zrezygnuję z walki.
Tess, przekonywał ją gorąco. On cię skrzywdzi ...jeżeli się tu pojawisz, wszystko przepadnie.
I nagle doszło do niej, że role się odwróciły. Wcześniej ona błagała by się ratował i odszedł z obozu Khivara, teraz on prosił ją o to samo. Gdyby zaszła konieczność, oddaliby za siebie życie – jednak mieli do wypełnienia misję. Ponad wszystko należało chronić króla i królową. Ponad wszystko obowiązywała ich przysięga. Przysięga, której cząstkę nosiła teraz w sobie Tess. Wiedziała o tym od początku, od chwili, gdy oboje głęboko odcisnęli się w sercu i duszy Marco.
Muszę pójść. Powodem jesteś ty...a także Max i Liz.
Na dłuższą chwilę umilkł. Tymczasem Serena poruszyła się, przez ramię pokazała dwa palce i uniosła w górę pistolet zaopatrzony w tłumik. Przyciśnięta do ściany Tess spięła się w sobie wiedząc, że taki gest oznacza pojawienie się dwóch mężczyzn z nieprzyjacielskiego obozu.
Zostaw mnie, szepnął w niej cicho. Wszyscy powinniście mnie zostawić. W tej chwili jestem tylko pułapką zastawioną po to by cię tu ściągnąć ...a wtedy Khivar będzie cię miał, Tess. Wierz mi, naprawdę będzie cię miał.
Dlaczego? spytała chrapliwie. Co we mnie jest tak wyjątkowego ?
Silny wstrząs energii Maco spowodował, że cała zadygotała. Nie była w stanie zapanować nad podekscytowaniem jakie ją ogarnęło, gdy patrzyła jak Serena składa się wolno do strzału, jak mierzy z pistoletu do celu...Pojawił się nagły błysk, słychać było miękkie szuranie, stłumione dźwięki. I zaraz zapadła cisza. A w tym samym czasie serce Marco łomotało jak oszalałe w jej piersi, w poczuciu udręki i samooskarżenia.
To moja wina, cicho wyznał. Przez to co ci zrobiłem.
Ciii, starała się go uspokoić. Przecież to niemożliwe.
Te jego ciągłe potrzeby posiadania coraz więcej. Chodzi o mój dar ...o zdolność empatii. Bóg jedyny wie po co mu ona, ale ponieważ przy jej pomocy może mieć jeszcze większą władzę, narzucać swoją wolę...teraz połakomił się i na to. Co oznacza, że będzie mógł podporządkować sobie ciebie.
Marco, to nie...
Mylisz się Tess, to jest jak najbardziej możliwe. Przekazałem ci dar, więc jesteś teraz mocno uwrażliwiona.
Nastała kompletna cisza, gdy Serena znów podniosła broń na wysokość ramienia, uważnie obserwując teren rozciągający się przed nimi.
Wybacz mi, że cię zmieniłem, Tess. Gdyby nie ja...
Bez wahania dokończyła za niego. Byłabym zgubiona, Marco. Moje życie nie miałoby najmniejszego sensu.
Serena podniosła się bezszelestnie, dając ręką znać by pozostali na swoich miejscach. Tess jednak wyczuwała ten charakterystyczny stan napięcia, ogarniający wszystkich, gdy czekali na dogodny moment.
Cii...wystarczy, kochanie, szepnęła. Tak czy tak zaraz wchodzimy... poprowadzisz nas.
Nie wiem gdzie jest Khivar....wciąż czuję jego obecność, ale nie wiem...
W takim razie od razu prowadź nas do siebie, zaproponowała delikatnie Tess.
Wyczuwała jego wewnętrzną rozterkę, wiedziała jak zmagał się ze sobą, by za chwilę w myślach usłyszeć jego ciepły, głęboki głos.
Jesteście po tej stronie gdzie przebiega trakcja kolejowa ?
Nie pytała skąd wie, rozumiała, że po prostu wiedział. Tak, na zapleczu, przy tylnych drzwiach. Przed chwilą zdjęliśmy dwóch mężczyzn.
Wartownicy, potwierdził cicho Marco. Po przekroczeniu drzwi idźcie korytarzem niemal do końca. Drugie drzwi po prawej stronie...Tam jestem.
Tess wychyliła się do przodu i pociągnęła Serenę za rękaw kurtki. Serena natychmiast przykucnęła, nawet w tych panujących ciemnościach widać było na jej twarzy zdenerwowanie. Tess bezgłośnie wypowiedziała imię Marco, lecz Serena potrząsnęła niecierpliwie głową i niespokojnie rozglądnęła się wokół. Tess wskazała na drzwi, potem skinęła ręką pokazując kierunek w głąb i jeszcze raz, samymi wargami wymówiła jego imię. Tym razem Serena oczami dała znać, że zrozumiała, czujnym wzrokiem szybko obrzuciła pogrążony w ciszy teren, oceniając sytuację.
W końcu podniosła się, ręką dała sygnał, że ruszają i chyłkiem zaczęła biec w stronę drzwi prowadzących do budynku.
*****
W chwili gdy Marco poczuł na sobie wędrówkę energii Tess, zaczęły wstrząsać nim dreszcze nad którymi nie potrafił zapanować. Zbyt wyczerpany i przemarznięty nie umiał oprzeć się tak gwałtownej nawałnicy uczuć. A jednak, pomimo zagrożenia, pośród rozgrywającej się walki, jej bliskość stała się kradzioną chwilą radości pozwalającą mu zagubić się w poczuciu emanujących od niej elektrycznych zawirowań. Jawiła mu się cała w światłach i kolorach, migocząca w jego ciele niczym polarna zorza.
Jakże tęsknił by móc bez przeszkód upajać się jej zapachem, rozkoszować się jej obecnością ...udawać, że nie ma wojny, zapomnieć o dzisiejszej bitwie. I pozostać z nią w tym niezwykłym miejscu na zawsze.
Ale trwała wojna, on sam był osłabiony, a teraz ciężko walczył o odzyskanie oddechu, dygocząc pod wpływem silnego wybuchu kosmicznych mocy jakie Tess nieświadomie rozpętała w jego ciele.
Był jedynie wdzięczny, że ona nie dowie jak boleśnie to wszystko w sobie odczuwa, gdy łagodnie prowadził ją przez ciemne korytarze w głąb kryjówki wroga. I przez cały czas modlił się by dotarli szczęśliwie na miejsce, przez nikogo niezauważeni.
Tess, gdzie teraz jesteście ? pytał pełen niepokoju, bojąc się o ich bezpieczeństwo.
W sąsiednim korytarzu....gdzieś w odległości dwudziestu stóp. Jak na razie panuje spokój.
Marco odetchnął miękko, lecz ulga nie trwała długo. Ciszę niespodziewanie przerwał szczęk kluczy i głośny, zgrzytliwy dźwięk otwieranych drzwi celi. Do środka wszedł Nicholas w towarzystwie Nathana a zaraz potem pojawił się Khivar. Strażnik stojący na zewnątrz natychmiast zamknął za nimi drzwi.
Khivar stanął nad Marco i z założonymi na piersiach rękami bacznie mu się przyglądał. Po chwili uniósł podbródek, czujnie pociągnął nosem i znów na niego spojrzał.
- Co wyczuwasz, obrońco ? – zapytał zimno – W powietrzu....energię ?
Marco opuścił wzrok, dygot wstrząsnął nim jeszcze gwałtowniej niż przedtem – Niczego nie czuję.
Khivar uklęknął przy nim – Patrz na mnie, obrońco.
Marco nie chciał go słuchać, pragnął zamknąć oczy broniąc się przed obezwładniającą pustką jaka towarzyszyła obecności Khivara – Patrz na mnie ! – usłyszał rozdrażnione polecenie. W podbrzuszu poczuł napierającą energię Tess.
Marco? Marco, co się dzieje ? Wyczuwam w tobie jakąś zmianę. Ton jej głosu był naglący, przepełniony niepokojem i miłością. Przemógł się i wolno odwrócił głowę, napotykając zaraz lodowate spojrzenie niebieskich oczu.
- Pytałem co wyczuwasz – powtórzył z udawaną cierpliwością Khivar, przerzucając przez ramię pasmo długich jasnych włosów.
- A ja odpowiadam, że nic – odparł stanowczo Marco.
Marco? słyszał w sobie krzyk Tess, czuł gwałtowne zawirowanie jej energii. Powiedz co się dzieje?
Nawet powieka mu nie drgnęła, gdy patrzył swojemu przeciwnikowi prosto w oczy. W celi jest...Khivar...jeżeli teraz wejdziecie, nadarza się okazja żeby go zabić. Teraz, Tess!
Ciałem Marco wstrząsały mimowolne dreszcze, lecz duch wojownika doskonale umożliwiał mu powściągnąć emocje. To był świetny moment na który czekali. Mieli Khivara jak na talerzu, mogli zaskoczyć go i zabić.
Od Tess odebrał odpowiedź w postaci pełnych emocji słów, których już nie zrozumiał. Musiał szybko wyciszyć z nią kontakt ponieważ Khivar nie spuszczał z niego oczu, przypatrując mu się z wyraźnym niezadowoleniem i dezaprobatą.
- Więc znów będę zmuszony dokonać gwałtu – uśmiechnął się – Inaczej nie dowiem się dokąd prowadzi cię empatia.
Marco przełknął mocno, gdy niespodziewanie poczuł na piersiach dotyk zimnej dłoni – Och, nawet serce cię zdradza, obrońco. Trzepocze się jak u oszalałego ze strachu człowieka.
- Nie rajcuje mnie perspektywa gwałtu.
- Gwałtu umysłu – poprawił Khivar, umieszczając dłoń dokładnie nad jego sercem.
- Nie specjalnie mi na tym zależy – wychrypiał Marco, zaczynając dławić się z braku tchu. Tracił kontakt z Tess czując jednocześnie jak rozpaczliwie się go chwyta. Zamknął oczy i wreszcie uwolnił ją od siebie, pozwalając by łącząca ich więź natychmiast pochłodniała. Nie miał innego wyjścia chcąc uchronić ją przed tym co Khivar zamierzał dokonać w jego umyśle.
- To bez znaczenia na czym ci zależy – szepnął Khivar otaczając dłonią twarz Marco – Ty liczysz się w tym najmniej.
****
Tess skupiła się na wypełnieniu części swojego zadania. Z zaciśniętymi mocno oczami kreowała w myślach obraz – korytarz, pusty i cichy, tak jak przedstawiał się w rzeczywistości. Stworzenie takiego złudzenia nie sprawiało problemu, mogła nim manipulować i podtrzymywać iluzyjny obraz tak długo jak to było konieczne. Wkładała w to mniej wysiłku niż generowanie osób czy wyimaginowanych sytuacji. A mimo to, czując ruch powietrza gdy członkowie jej grupy przemykali obok, strach ściskał serce. Zwłaszcza po tym jak urwał się nikły kontakt z Marco.
Natychmiast uświadomiła sobie, że zmuszony do uległości musiał przerwać łączącą ich więź. Ale nadal, wykraczając daleko poza fizyczne pojmowanie, wciąż go czuła.
A oni coś mu robili. Znowu. Świadomość tego faktu odbierała siły, więc skupiła się na wzbieraniu w sobie energii, nie myśląc o tym. Inaczej wypaczenie umysłu uległoby osłabieniu. A przecież najbardziej teraz potrzebował jej hartu ducha, by mogła chronić osnowę jaką roztoczyła nad grupą, mającą za zadanie zaatakować celę w której go więziono.
Czy go nie zranią ? Jeżeli rozgorzeje walka, podczas wymiany ognia może zostać przypadkowo zastrzelony ...związany, nie jest w stanie się bronić.
Dokuczliwe, męczące głosy rozpraszały, nie dawały spokoju. Z determinacją wyciszyła je w sobie. Stała tuż przy ścianie przeciwległego korytarza, po którym obok niej ktoś się poruszał. Nie otwierała oczu nawet gdy wyczuwała obecność wrogów. Powodzenie akcji zależało od zdolności skupienia, umiejętności stworzenia realnego obrazu korytarza, w czasie gdy jej zespół docierał do niego.
Usłyszała wołanie, huk wystrzału...stłumione krzyki.
Otworzyła oczy w chwili, gdy znajdująca się niedaleko celi Marco Anna, przypadła do ziemi i wolno przyłożyła do ramienia M-16 mierząc do zbliżających się z uniesioną bronią dwóch żołnierzy Nicholasa. Tess zaczęła biec...widząc z daleka gwałtownie otwierające się drzwi celi Marco, z trzaskiem uderzające o ścianę.
Co się stało? Udało się jej utrzymać wypaczenie w miejscu, skąd w takim razie dowiedziano się o ich nadejściu ?
Wciąż próbując podtrzymywać osnowę, a przynajmniej samej jakoś się zasłonić, biegła korytarzem kierując się tam gdzie słychać było nagłą wymianę ognia z broni palnej. Wszystko rozgrywało się tak szybko, że nie sposób było właściwie ocenić sytuacji. Co poszło nie tak, zastanawiała się, próbując jeszcze raz przypomnieć sobie istotne szczegóły. Marco ostrzegł ją zaraz po tym, jak do jego celi wszedł Khivar. Bogatsi o tę wiedzę, ubezpieczani przez Tess, natychmiast podjęli akcję. I zaraz po tym zostali ostrzelani przez wrogów.
Do holu wbiegł Nicholas, zasłaniając się przed Anną wyrzuconą przed sobą tarczą. Michael...gdzie jest Michael? zastanawiała się Tess, padając na kolana i wyciągając K-12 na widok wyłaniającego się z drugiego korytarza kolejnego żołnierza. Zanim ją dostrzegł strzeliła kilkoma krótkimi seriami, patrząc jak zgięty wpół pada bez życia na ziemię.
Poderwała się i biegła w stronę celi Marco, słysząc dobiegające stamtąd coraz głośniejsze strzały. Zdołała ukryć się za załomem sąsiedniego korytarza. Przypadła do podłogi, wciągnęła kilka gorączkowych oddechów starając się działać według jakiegoś określonego planu. Stworzyć kolejny iluzyjny obraz, zrobić cokolwiek by zapewnić im ochronę.
W drzwiach prowadzących do holu podchwyciła wzrok przykucniętego przy framudze Michaela. Sekundę wcześniej, za jego plecami dostrzegła skradającego się skóra. Pewnym ruchem uniosła broń, mierzyła krótko i ponad głową Michaela strzeliła do niego kładąc wroga na miejscu.
Michael z uznaniem skinął w jej stronę głową. I wówczas otworzył nagle szeroko oczy i utkwił zaskoczony wzrok gdzieś poza nią.
Już miała się odwrócić by podążyć za jego spojrzeniem ale otoczyła ją para silnych ramion. Poczuła jak niespodziewanie traci grunt pod nogami i ktoś unosi ją w górę. Zaczęła się wyrywać, kopiąc dziko i walcząc ze wszystkich sił z niewidocznym napastnikiem, z tym większą zaciekłością bo ciągnął ją do tyłu, w stronę przeciwną do toczącej się bitwy. Ten kto ją obezwładnił, bez wątpienia był potężnie zbudowany, poznała to po sile rąk którymi ściskał ją jak w zwiastującym śmierć imadle.
- Spokojnie ! – polecenie zostało wydane przez kogoś, głosem którego zupełnie nie znała. Szarpała się, usiłując dosięgnąć butem między jego nogi, kopnąć go w krocze, lecz był za wysoki. Machała w powietrzu nogami, trafiając go jedynie w kolana i uda. Nie była w stanie odwrócić głowy, spojrzeć na niego bo mocno przycisnął ją do siebie.
Nagle z trzaskiem otworzyły się niewielkie drzwi jakiejś ciemnej komórki – przypuszczalnie napastnik posłużył się mocami ponieważ nie widziała żeby ktoś inny je otworzył. Brutalnie wepchnął ją do środka i rzucił na betonową podłogę gdzie ciężko wylądowała na rękach i kolanach. Nie potrafiła powstrzymać cichego krzyku, kiedy po przetoczeniu się na plecy została dociśnięta do podłogi.
- Kto...? – zdołała wykrztusić, starając się przebić wzrokiem panujący w pomieszczeniu półmrok.
Z otwartych drzwi rozlewało się po podłodze rozproszone światło z korytarza, jednak w dalszym ciągu nikogo nie widziała.
A mimo to czuła na brzuchu ucisk stopy a o czyjejś obecności świadczyła leciutko falująca i załamująca się energia.
- Ayanna D'Ashani – rozległ się w powietrzu męski głos, dobiegający niewiadomo od kogo i skąd – Pani, wreszcie znów się spotykamy.
Cdn.
A mimo to uważam, że GAW niesie w sobie to wszystko do czego odwoływaliśmy się w momencie gdy połączył nas smutek. To co mam nadzieję poniesiemy dalej. Współodczuwanie, wrażliwość, otwarte serce i wzjemna miłość. Warto o tym pamiętać czytając ten i następne rozdziały
Gravity Always Wins - część 39
Marco patrzył w ciemność, przesuwał wzrokiem po ścianach celi, spoglądał na wysoko sklepiony sufit. Stracił rachubę czasu, nie wiedział jak długo tu przebywa – sam, półnagi i wciąż jeszcze ogłuszony siłą dystrybutora. Niski, jednostajny szum w głowie stępiał myśli nie pozwalając się skupić, a uporczywy ból w piersiach natrętnie przypominał, że utracił władzę nad swoimi mocami.
Lecz nie nad empatią.
Nie, nie potrafił jej złagodzić nawet w chwilach, gdy uginając się przed przemocą Khivara czuł jak gdyby najczarniejsza z dusz zagnieździła się w jego duszy. Pozbawiony mocy nie mógł się przed nim bronić i w efekcie całe zło krążące w sercu Khivara odciskało się także i w nim. Zanim penetracja umysłu przybrała bardziej drastyczną formę, już tylko przez to czuł się zbezczeszczony.
Teraz wpatrzony przed siebie chciał tylko przedrzeć się przez otaczającą go pustkę i dotrzeć do swojej ukochanej...do swojej grupy. I zaczynał odczuwać bicie serca Tess, które pulsując rytmicznie naprowadzało go niczym latarnia morska. Doskonale się z nią dostroił, nawet w chwilach gdy tracił i odzyskiwał przytomność, z częstotliwością fal oceanu obmywających brzeg, myślą wciąż powracał do niej ...podobnie jak do równie mu bliskich Maxa i Liz.
Próbował nawiązać z nią kontakt, ale zbyt był osłabiony żeby sobie z tym poradzić – wiedział jednak, że tak czy tak, na niewiele się to zda, bo nawet w bardziej sprzyjających okolicznościach, w sytuacji gdy nie zostali ze sobą całkowicie złączeni, odebrałaby to jak zaledwie leciutką zachętę.
Porzucił więc ten pomysł, za to co jakiś czas posyłał jej kierunku swoją energię. Stamtąd jednak powracał obraz czyhającego na nią niebezpieczeństwa, jakby otulona była jakąś zasłoną. Ścisnął w pięści związane nad głową dłonie, usiłując wyprzeć z myśli ten koszmar ale on wciąż powracał. I szarpanie się z więzami też nic nie dało, pomału zaczynał tracić czucie w dłoniach.
Co dzieje się z Maxem i Liz, pomyślał sfrustrowany. Ze skrępowanymi rękami był zupełnie do niczego. Nagle zapragnął znaleźć się na miejscu Antousian, posiadać umiejętność zmienienia się w powietrze, umieć bezszelestnie, w sposób niezauważalny poruszać się wśród wrogów. Poza hybrydami takimi jak Khivar, Nicholas i im podobni, nigdy nie zetknął się z przedstawicielami tego gatunku, słyszał o nich tylko z opowiadań. Ale wiedział, że Antousianie pełnej krwi to prawdziwi władcy nocy, a nawet całej atmosfery; nieuchwytni i zmienni niczym wiatr.
Nisko zwiesił głowę opierając podbródek na klatce piersiowej, gdy przypomniał sobie, że i Antousianie narażeni są na działanie siły dystrybutora. Najwyraźniej wygląda na to, że z nich wszystkich to człowiek jest najsilniejszy, lepiej przygotowany do sprawowania opieki nad królem i królową. Z całą pewnością nie zostawiłby swojej lasthre samej, zdanej na łaskę tak niebezpiecznego wroga, pomyślał z goryczą.
Oczy mu uciekały i zaczął odrobinę odpływać w poczuciu pulsującej w sobie obecności Ayanny, zasłuchany w szepczący mu do ucha głos.
Ayanna...najcudowniejsze imię jakie kiedykolwiek słyszał, szlachetne i cenne jak królewski klejnot.
Ayanna...powiew wiatru znad antariańskiego morza...tak samo tajemnicze i kuszące, a jednocześnie uśmierzające wszystkie lęki i ból.
I nagle poczuł ją, była w nim, obejmowała go. Jak pocisk wtargnęła prosto w serce. Drżał mając świadomość dotyku delikatnych dłoni, przesuwających się po swoich piersiach pieszczotliwym ruchem kochanki.
Poderwał w górę głowę spodziewając się, że odnajdzie ją klęczącą obok. Lecz wokół panowała cisza a on znów był sam. A jednak czuł, że łączyła się z nim, chociaż jeszcze nie zaistniał między nimi autentyczny związek. Robiła to posługując się tymi fragmentami mocy jakie już posiadali, spajając je razem i tworząc z nich prowizoryczną więź.
Zacisnął oczy i ponownie toczył walkę. Tym razem już nie przeciwko sytuacji w jakiej się znalazł, nie z drutami tak boleśnie raniącymi nadgarstki. Pragnął za wszelką cenę otworzyć do niej duszę, chcąc usłyszeć co będzie chciała mu przekazać.
*****
Tess skulona posuwała się ostrożnie do przodu czując w sobie coraz szybciej krążącą adrenalinę, wypełniającą teraz każdą komórkę ciała. Znajdowali się na tyłach magazynu, na terenie leżącym tuż przy trakcji kolejowej. Podążała za Sereną i Devonem, oddział zwiadowczy ubezpieczali i zamykali Anna i Michael. Ich zadanie polegało na wprowadzeniu pozostałych grup. Należało rozpoznać miejsce okalające budynek, zorientować się w sytuacji panującej na zewnątrz i w środku. Wówczas Anna, korzystając z więzi łączącej ją z Riley’em da sygnał wejścia kolejnym grupom.
Zacisnęła dłoń na niewielkim, wypukłym kształcie swojego K-12 chcąc opanować drżenie palców. Potrzebowała się skupić by przy pomocy nowo odkrytych zdolności empatii zlokalizować wrogów. W czasie sennych spotkań, Marco wyjaśnił jej jak rozpoznawać te martwe, pozbawione emocji istoty.
Równocześnie kierowała w jego stronę swoją energię, pragnąć nawiązać z nim tymczasową więź. Musiała dowiedzieć się gdzie go przetrzymują. Obawiała się, że wspomnienia jakie zachowała podczas wcześniejszego spotkania mogą okazać się mylące, zbyt niejasne by przy ich pomocy go odnaleźć.
Wyczuwała go w niewielkiej odległości przed sobą, tak dokładnie jak gdyby znajdował się w samym centrum jej wewnętrznego kompasu. Lecz taka wiedza była niewystarczająca. Musiała utworzyć z nim łączność...a poprzez nią z pozostałymi w grupie i tymi którzy znajdą się w środku. Tylko w ten sposób mogli odszukać i zabić Khivara, tylko to stwarzało szansę na ocalenie życia Marco.
Z tą myślą zwróciła się ku niemu i podobnie jak zrobiła to na spacerze w lesie kilka godzin temu, z całej mocy uderzyła w niego swoją energią. W odpowiedzi dał się słyszeć suchy elektryczny trzask, jak rozwieranie się jakiś sił witalnych. Pomimo kuloodpornej kamizelki i spodniej odzieży, wstrząsnął nią lekki dreszcz i gwałtownie zaciągnęła się pełnym wyczekiwania oddechem.
Idąca z przodu Serena nieoczekiwanie przystanęła, krótkim machnięciem ręki za plecami zasygnalizowała by się zatrzymać. Devon natychmiast przykucnął przy ścianie magazynu, Tess poszła w jego ślady. Pod butami miękko zaskrzypiał żwir, poza tym wszędzie panowała głucha cisza. I w tej ciszy, między nią a Marco gwałtownie popłynął niepowstrzymany strumień łączności.
Szyję owionął jego oddech, jego energia rozlała się wokół jej talii. Nigdy wcześniej w ten sposób nie doświadczyła takiej bliskości. Zaskoczona nie była w stanie rozkoszować się czy nacieszyć tym uczuciem.
Ponieważ szukała logicznego wytłumaczenia jak to się stało w sytuacji, gdy nie byli ze sobą całkowicie związani. Pozostało jej jedynie kojarzyć ten fakt z tym, że on był jej lasthre.
Poczuła jego żar mknący w dół kręgosłupa, dzikie i niepowstrzymane ogniki energii. Oszołomiona, oparła się plecami o przeciwległą ścianę, pomagając sobie rękami by nie stracić równowagi. Szeroko otwartymi oczami patrzyła jak Serena podnosi do oczu noktowizor obserwując pogrążoną w ciemnościach okolicę, zastanawiając się jak chociaż odrobinę opanować ten nieoczekiwany i przedziwny związek z Marco. Bezradnie obejrzała się do tyłu szukając u Anny pomocy, jakiejś porady, ale ona tylko pytająco uniosła w górę brew.
Serena nisko przykucnęła, zamarła niczym posąg, a czas gdy czekali na odwołanie alarmu zdawał się wlec w nieskończoność.
Marco, szepnęła w duchu Tess, zastanawiając się jak to działa. Czy poza poczuciem ogromnej wzajemnej bliskości, możliwe jest także komunikowanie się ze sobą ? Marco...
I wstrząsnął nią tembr jego gardłowego głosu. Tess, gdzie jesteś ? Nic ci nie jest ?
Co się stało? pytała samą siebie głosem duszy, który nawet w jej uszach brzmiał drżąco i niepewnie. Czy to jest ta więź ?
Tak, kochanie. Powiedz gdzie jesteś.
Zaraz wchodzimy do środka, wyjaśniła. Jestem w grupie wraz Sereną, Anną, Devonem i Michaelem. Jak możemy cię odnaleźć.
Nie wolno brać ci w tym udziału, Tess. Khivar wie co nas łączy...on cię skrzywdzi.
Ktoś powinien ich do ciebie poprowadzić. Tylko ja w wizjach widziałam gdzie cię przetrzymują.
Zostaw mnie ! niemal ryknął. Zrobił to tak nagle i impulsywnie, że zareagowała lekkim wzdrygnięciem. Lecz znała jego serce i wiedziała, że w żyłach Marco płynie duch wojownika, nakazujący mu chronić zarówno ją jak i pozostałych.
Wiesz, że tego nie zrobię, Marco. Nie zostawię cię ...i nie zrezygnuję z walki.
Tess, przekonywał ją gorąco. On cię skrzywdzi ...jeżeli się tu pojawisz, wszystko przepadnie.
I nagle doszło do niej, że role się odwróciły. Wcześniej ona błagała by się ratował i odszedł z obozu Khivara, teraz on prosił ją o to samo. Gdyby zaszła konieczność, oddaliby za siebie życie – jednak mieli do wypełnienia misję. Ponad wszystko należało chronić króla i królową. Ponad wszystko obowiązywała ich przysięga. Przysięga, której cząstkę nosiła teraz w sobie Tess. Wiedziała o tym od początku, od chwili, gdy oboje głęboko odcisnęli się w sercu i duszy Marco.
Muszę pójść. Powodem jesteś ty...a także Max i Liz.
Na dłuższą chwilę umilkł. Tymczasem Serena poruszyła się, przez ramię pokazała dwa palce i uniosła w górę pistolet zaopatrzony w tłumik. Przyciśnięta do ściany Tess spięła się w sobie wiedząc, że taki gest oznacza pojawienie się dwóch mężczyzn z nieprzyjacielskiego obozu.
Zostaw mnie, szepnął w niej cicho. Wszyscy powinniście mnie zostawić. W tej chwili jestem tylko pułapką zastawioną po to by cię tu ściągnąć ...a wtedy Khivar będzie cię miał, Tess. Wierz mi, naprawdę będzie cię miał.
Dlaczego? spytała chrapliwie. Co we mnie jest tak wyjątkowego ?
Silny wstrząs energii Maco spowodował, że cała zadygotała. Nie była w stanie zapanować nad podekscytowaniem jakie ją ogarnęło, gdy patrzyła jak Serena składa się wolno do strzału, jak mierzy z pistoletu do celu...Pojawił się nagły błysk, słychać było miękkie szuranie, stłumione dźwięki. I zaraz zapadła cisza. A w tym samym czasie serce Marco łomotało jak oszalałe w jej piersi, w poczuciu udręki i samooskarżenia.
To moja wina, cicho wyznał. Przez to co ci zrobiłem.
Ciii, starała się go uspokoić. Przecież to niemożliwe.
Te jego ciągłe potrzeby posiadania coraz więcej. Chodzi o mój dar ...o zdolność empatii. Bóg jedyny wie po co mu ona, ale ponieważ przy jej pomocy może mieć jeszcze większą władzę, narzucać swoją wolę...teraz połakomił się i na to. Co oznacza, że będzie mógł podporządkować sobie ciebie.
Marco, to nie...
Mylisz się Tess, to jest jak najbardziej możliwe. Przekazałem ci dar, więc jesteś teraz mocno uwrażliwiona.
Nastała kompletna cisza, gdy Serena znów podniosła broń na wysokość ramienia, uważnie obserwując teren rozciągający się przed nimi.
Wybacz mi, że cię zmieniłem, Tess. Gdyby nie ja...
Bez wahania dokończyła za niego. Byłabym zgubiona, Marco. Moje życie nie miałoby najmniejszego sensu.
Serena podniosła się bezszelestnie, dając ręką znać by pozostali na swoich miejscach. Tess jednak wyczuwała ten charakterystyczny stan napięcia, ogarniający wszystkich, gdy czekali na dogodny moment.
Cii...wystarczy, kochanie, szepnęła. Tak czy tak zaraz wchodzimy... poprowadzisz nas.
Nie wiem gdzie jest Khivar....wciąż czuję jego obecność, ale nie wiem...
W takim razie od razu prowadź nas do siebie, zaproponowała delikatnie Tess.
Wyczuwała jego wewnętrzną rozterkę, wiedziała jak zmagał się ze sobą, by za chwilę w myślach usłyszeć jego ciepły, głęboki głos.
Jesteście po tej stronie gdzie przebiega trakcja kolejowa ?
Nie pytała skąd wie, rozumiała, że po prostu wiedział. Tak, na zapleczu, przy tylnych drzwiach. Przed chwilą zdjęliśmy dwóch mężczyzn.
Wartownicy, potwierdził cicho Marco. Po przekroczeniu drzwi idźcie korytarzem niemal do końca. Drugie drzwi po prawej stronie...Tam jestem.
Tess wychyliła się do przodu i pociągnęła Serenę za rękaw kurtki. Serena natychmiast przykucnęła, nawet w tych panujących ciemnościach widać było na jej twarzy zdenerwowanie. Tess bezgłośnie wypowiedziała imię Marco, lecz Serena potrząsnęła niecierpliwie głową i niespokojnie rozglądnęła się wokół. Tess wskazała na drzwi, potem skinęła ręką pokazując kierunek w głąb i jeszcze raz, samymi wargami wymówiła jego imię. Tym razem Serena oczami dała znać, że zrozumiała, czujnym wzrokiem szybko obrzuciła pogrążony w ciszy teren, oceniając sytuację.
W końcu podniosła się, ręką dała sygnał, że ruszają i chyłkiem zaczęła biec w stronę drzwi prowadzących do budynku.
*****
W chwili gdy Marco poczuł na sobie wędrówkę energii Tess, zaczęły wstrząsać nim dreszcze nad którymi nie potrafił zapanować. Zbyt wyczerpany i przemarznięty nie umiał oprzeć się tak gwałtownej nawałnicy uczuć. A jednak, pomimo zagrożenia, pośród rozgrywającej się walki, jej bliskość stała się kradzioną chwilą radości pozwalającą mu zagubić się w poczuciu emanujących od niej elektrycznych zawirowań. Jawiła mu się cała w światłach i kolorach, migocząca w jego ciele niczym polarna zorza.
Jakże tęsknił by móc bez przeszkód upajać się jej zapachem, rozkoszować się jej obecnością ...udawać, że nie ma wojny, zapomnieć o dzisiejszej bitwie. I pozostać z nią w tym niezwykłym miejscu na zawsze.
Ale trwała wojna, on sam był osłabiony, a teraz ciężko walczył o odzyskanie oddechu, dygocząc pod wpływem silnego wybuchu kosmicznych mocy jakie Tess nieświadomie rozpętała w jego ciele.
Był jedynie wdzięczny, że ona nie dowie jak boleśnie to wszystko w sobie odczuwa, gdy łagodnie prowadził ją przez ciemne korytarze w głąb kryjówki wroga. I przez cały czas modlił się by dotarli szczęśliwie na miejsce, przez nikogo niezauważeni.
Tess, gdzie teraz jesteście ? pytał pełen niepokoju, bojąc się o ich bezpieczeństwo.
W sąsiednim korytarzu....gdzieś w odległości dwudziestu stóp. Jak na razie panuje spokój.
Marco odetchnął miękko, lecz ulga nie trwała długo. Ciszę niespodziewanie przerwał szczęk kluczy i głośny, zgrzytliwy dźwięk otwieranych drzwi celi. Do środka wszedł Nicholas w towarzystwie Nathana a zaraz potem pojawił się Khivar. Strażnik stojący na zewnątrz natychmiast zamknął za nimi drzwi.
Khivar stanął nad Marco i z założonymi na piersiach rękami bacznie mu się przyglądał. Po chwili uniósł podbródek, czujnie pociągnął nosem i znów na niego spojrzał.
- Co wyczuwasz, obrońco ? – zapytał zimno – W powietrzu....energię ?
Marco opuścił wzrok, dygot wstrząsnął nim jeszcze gwałtowniej niż przedtem – Niczego nie czuję.
Khivar uklęknął przy nim – Patrz na mnie, obrońco.
Marco nie chciał go słuchać, pragnął zamknąć oczy broniąc się przed obezwładniającą pustką jaka towarzyszyła obecności Khivara – Patrz na mnie ! – usłyszał rozdrażnione polecenie. W podbrzuszu poczuł napierającą energię Tess.
Marco? Marco, co się dzieje ? Wyczuwam w tobie jakąś zmianę. Ton jej głosu był naglący, przepełniony niepokojem i miłością. Przemógł się i wolno odwrócił głowę, napotykając zaraz lodowate spojrzenie niebieskich oczu.
- Pytałem co wyczuwasz – powtórzył z udawaną cierpliwością Khivar, przerzucając przez ramię pasmo długich jasnych włosów.
- A ja odpowiadam, że nic – odparł stanowczo Marco.
Marco? słyszał w sobie krzyk Tess, czuł gwałtowne zawirowanie jej energii. Powiedz co się dzieje?
Nawet powieka mu nie drgnęła, gdy patrzył swojemu przeciwnikowi prosto w oczy. W celi jest...Khivar...jeżeli teraz wejdziecie, nadarza się okazja żeby go zabić. Teraz, Tess!
Ciałem Marco wstrząsały mimowolne dreszcze, lecz duch wojownika doskonale umożliwiał mu powściągnąć emocje. To był świetny moment na który czekali. Mieli Khivara jak na talerzu, mogli zaskoczyć go i zabić.
Od Tess odebrał odpowiedź w postaci pełnych emocji słów, których już nie zrozumiał. Musiał szybko wyciszyć z nią kontakt ponieważ Khivar nie spuszczał z niego oczu, przypatrując mu się z wyraźnym niezadowoleniem i dezaprobatą.
- Więc znów będę zmuszony dokonać gwałtu – uśmiechnął się – Inaczej nie dowiem się dokąd prowadzi cię empatia.
Marco przełknął mocno, gdy niespodziewanie poczuł na piersiach dotyk zimnej dłoni – Och, nawet serce cię zdradza, obrońco. Trzepocze się jak u oszalałego ze strachu człowieka.
- Nie rajcuje mnie perspektywa gwałtu.
- Gwałtu umysłu – poprawił Khivar, umieszczając dłoń dokładnie nad jego sercem.
- Nie specjalnie mi na tym zależy – wychrypiał Marco, zaczynając dławić się z braku tchu. Tracił kontakt z Tess czując jednocześnie jak rozpaczliwie się go chwyta. Zamknął oczy i wreszcie uwolnił ją od siebie, pozwalając by łącząca ich więź natychmiast pochłodniała. Nie miał innego wyjścia chcąc uchronić ją przed tym co Khivar zamierzał dokonać w jego umyśle.
- To bez znaczenia na czym ci zależy – szepnął Khivar otaczając dłonią twarz Marco – Ty liczysz się w tym najmniej.
****
Tess skupiła się na wypełnieniu części swojego zadania. Z zaciśniętymi mocno oczami kreowała w myślach obraz – korytarz, pusty i cichy, tak jak przedstawiał się w rzeczywistości. Stworzenie takiego złudzenia nie sprawiało problemu, mogła nim manipulować i podtrzymywać iluzyjny obraz tak długo jak to było konieczne. Wkładała w to mniej wysiłku niż generowanie osób czy wyimaginowanych sytuacji. A mimo to, czując ruch powietrza gdy członkowie jej grupy przemykali obok, strach ściskał serce. Zwłaszcza po tym jak urwał się nikły kontakt z Marco.
Natychmiast uświadomiła sobie, że zmuszony do uległości musiał przerwać łączącą ich więź. Ale nadal, wykraczając daleko poza fizyczne pojmowanie, wciąż go czuła.
A oni coś mu robili. Znowu. Świadomość tego faktu odbierała siły, więc skupiła się na wzbieraniu w sobie energii, nie myśląc o tym. Inaczej wypaczenie umysłu uległoby osłabieniu. A przecież najbardziej teraz potrzebował jej hartu ducha, by mogła chronić osnowę jaką roztoczyła nad grupą, mającą za zadanie zaatakować celę w której go więziono.
Czy go nie zranią ? Jeżeli rozgorzeje walka, podczas wymiany ognia może zostać przypadkowo zastrzelony ...związany, nie jest w stanie się bronić.
Dokuczliwe, męczące głosy rozpraszały, nie dawały spokoju. Z determinacją wyciszyła je w sobie. Stała tuż przy ścianie przeciwległego korytarza, po którym obok niej ktoś się poruszał. Nie otwierała oczu nawet gdy wyczuwała obecność wrogów. Powodzenie akcji zależało od zdolności skupienia, umiejętności stworzenia realnego obrazu korytarza, w czasie gdy jej zespół docierał do niego.
Usłyszała wołanie, huk wystrzału...stłumione krzyki.
Otworzyła oczy w chwili, gdy znajdująca się niedaleko celi Marco Anna, przypadła do ziemi i wolno przyłożyła do ramienia M-16 mierząc do zbliżających się z uniesioną bronią dwóch żołnierzy Nicholasa. Tess zaczęła biec...widząc z daleka gwałtownie otwierające się drzwi celi Marco, z trzaskiem uderzające o ścianę.
Co się stało? Udało się jej utrzymać wypaczenie w miejscu, skąd w takim razie dowiedziano się o ich nadejściu ?
Wciąż próbując podtrzymywać osnowę, a przynajmniej samej jakoś się zasłonić, biegła korytarzem kierując się tam gdzie słychać było nagłą wymianę ognia z broni palnej. Wszystko rozgrywało się tak szybko, że nie sposób było właściwie ocenić sytuacji. Co poszło nie tak, zastanawiała się, próbując jeszcze raz przypomnieć sobie istotne szczegóły. Marco ostrzegł ją zaraz po tym, jak do jego celi wszedł Khivar. Bogatsi o tę wiedzę, ubezpieczani przez Tess, natychmiast podjęli akcję. I zaraz po tym zostali ostrzelani przez wrogów.
Do holu wbiegł Nicholas, zasłaniając się przed Anną wyrzuconą przed sobą tarczą. Michael...gdzie jest Michael? zastanawiała się Tess, padając na kolana i wyciągając K-12 na widok wyłaniającego się z drugiego korytarza kolejnego żołnierza. Zanim ją dostrzegł strzeliła kilkoma krótkimi seriami, patrząc jak zgięty wpół pada bez życia na ziemię.
Poderwała się i biegła w stronę celi Marco, słysząc dobiegające stamtąd coraz głośniejsze strzały. Zdołała ukryć się za załomem sąsiedniego korytarza. Przypadła do podłogi, wciągnęła kilka gorączkowych oddechów starając się działać według jakiegoś określonego planu. Stworzyć kolejny iluzyjny obraz, zrobić cokolwiek by zapewnić im ochronę.
W drzwiach prowadzących do holu podchwyciła wzrok przykucniętego przy framudze Michaela. Sekundę wcześniej, za jego plecami dostrzegła skradającego się skóra. Pewnym ruchem uniosła broń, mierzyła krótko i ponad głową Michaela strzeliła do niego kładąc wroga na miejscu.
Michael z uznaniem skinął w jej stronę głową. I wówczas otworzył nagle szeroko oczy i utkwił zaskoczony wzrok gdzieś poza nią.
Już miała się odwrócić by podążyć za jego spojrzeniem ale otoczyła ją para silnych ramion. Poczuła jak niespodziewanie traci grunt pod nogami i ktoś unosi ją w górę. Zaczęła się wyrywać, kopiąc dziko i walcząc ze wszystkich sił z niewidocznym napastnikiem, z tym większą zaciekłością bo ciągnął ją do tyłu, w stronę przeciwną do toczącej się bitwy. Ten kto ją obezwładnił, bez wątpienia był potężnie zbudowany, poznała to po sile rąk którymi ściskał ją jak w zwiastującym śmierć imadle.
- Spokojnie ! – polecenie zostało wydane przez kogoś, głosem którego zupełnie nie znała. Szarpała się, usiłując dosięgnąć butem między jego nogi, kopnąć go w krocze, lecz był za wysoki. Machała w powietrzu nogami, trafiając go jedynie w kolana i uda. Nie była w stanie odwrócić głowy, spojrzeć na niego bo mocno przycisnął ją do siebie.
Nagle z trzaskiem otworzyły się niewielkie drzwi jakiejś ciemnej komórki – przypuszczalnie napastnik posłużył się mocami ponieważ nie widziała żeby ktoś inny je otworzył. Brutalnie wepchnął ją do środka i rzucił na betonową podłogę gdzie ciężko wylądowała na rękach i kolanach. Nie potrafiła powstrzymać cichego krzyku, kiedy po przetoczeniu się na plecy została dociśnięta do podłogi.
- Kto...? – zdołała wykrztusić, starając się przebić wzrokiem panujący w pomieszczeniu półmrok.
Z otwartych drzwi rozlewało się po podłodze rozproszone światło z korytarza, jednak w dalszym ciągu nikogo nie widziała.
A mimo to czuła na brzuchu ucisk stopy a o czyjejś obecności świadczyła leciutko falująca i załamująca się energia.
- Ayanna D'Ashani – rozległ się w powietrzu męski głos, dobiegający niewiadomo od kogo i skąd – Pani, wreszcie znów się spotykamy.
Cdn.
Last edited by Ela on Tue Apr 12, 2005 3:57 pm, edited 3 times in total.
Tak... Ostatnio były smutne dni
Ale ja nie po to tu przyszłam....
GAW, kolejna dawka uczuć i tysiące pytań co się teraz stanie Związek emocjonalny Tess i Marco ewoluje, a po za tym on przekazał jej swe moce. Troche to dziwne i straszane.... Ale straszniejszy jest ten bezlitosny i upary Kavaar Czyżby Ayanna i ten bydlak cos ten tego.... Albon jest zakochany w niej i pod przykrywką tego wszystkiego chce ją mieć dla siebie. Nie trafiają do mnie te wyjaśnienia!
Uczucia.... Uh... Pełno i tu na każdym kroku i ta wartka akcja naprawde są świetne. Ubustwiam to opowiadanie i nie mogą się doczekac następnej części. Mam nadzieję, że pojawi się szybko
Sępik prosi bardzo mocno!
Ale ja nie po to tu przyszłam....
GAW, kolejna dawka uczuć i tysiące pytań co się teraz stanie Związek emocjonalny Tess i Marco ewoluje, a po za tym on przekazał jej swe moce. Troche to dziwne i straszane.... Ale straszniejszy jest ten bezlitosny i upary Kavaar Czyżby Ayanna i ten bydlak cos ten tego.... Albon jest zakochany w niej i pod przykrywką tego wszystkiego chce ją mieć dla siebie. Nie trafiają do mnie te wyjaśnienia!
Uczucia.... Uh... Pełno i tu na każdym kroku i ta wartka akcja naprawde są świetne. Ubustwiam to opowiadanie i nie mogą się doczekac następnej części. Mam nadzieję, że pojawi się szybko
Sępik prosi bardzo mocno!
Stanowczo za krótka część
Masz rację Elu, część jest bardzo emocjonalna, wręcz rozedrgana. I choć przedstawia bardzo krótką chwilę, raptem parę minut, to ma się wrażenie, że wydarzenie to trwa rozciągnięte w czasie. Autorka zwraca uwagę na każdy szczegół, który przy "zwykłej okazji" (spacerek, zwiedzanie itp ) umknąłby naszej (i bohaterów) uwadze. I tak, jak w chwili zagrożenia, ma się przed oczami całe życie, tak i tu, ma się wrażenie, że to ostatni, najważniejszy moment w życiu Tess i Marco.
Miłej pracy nad kolejnymi częściami (i oby były dłuższe ) .
Masz rację Elu, część jest bardzo emocjonalna, wręcz rozedrgana. I choć przedstawia bardzo krótką chwilę, raptem parę minut, to ma się wrażenie, że wydarzenie to trwa rozciągnięte w czasie. Autorka zwraca uwagę na każdy szczegół, który przy "zwykłej okazji" (spacerek, zwiedzanie itp ) umknąłby naszej (i bohaterów) uwadze. I tak, jak w chwili zagrożenia, ma się przed oczami całe życie, tak i tu, ma się wrażenie, że to ostatni, najważniejszy moment w życiu Tess i Marco.
Miłej pracy nad kolejnymi częściami (i oby były dłuższe ) .
Już się martwiłam Elu...myślałam, że masz problemy - duże, z przekazaniem nam emocji GAW, bo to rzeczywiście trudne i miałam pisać do Ciebie pm'a, ale widzę, że się myliłam i teraz już się wszystko wyjaśniło.
Rzeczywiście zgadzam się z Tobą, to specyficzny pełen smutku i zamyślenia czas...wielu z nas zastanawia się teraz nad sobą i chce coś, choćby maleńkiego, zmienić w swoim życiu, ale...nie możemy się tylko smucić...On niósł nam radość...wiele radości, miłości i nadziei i na pewno by nie chciał, byśmy tylko się smucili...choć to normalne, że łezka zakręci się w oku...mamy się radować...uczyć od Niego i żyć dalej...jak się to uda, choć trochę lepiej...
GAW...hmm...znowu ten tak lubiany przeze mnie klimat, aż buchający uczuciami...ten kontakt Marco i Tess...spajający ich razem w wielkim uczuciu miłości, ale i troski o siebie i chęci opieki jednego drugim...to miłość jak na razie platoniczna, duchowa, a tak silna i gorąca...czytając jak gwałtowane uczucia targają Tess, gdy Marco chce nawiazać z nią więź, przez chwilę obawiałam się, że to...Khivar, bo przecież dokonał gwałtu umysłu Marco i w penym sensie posiadł jego zdolności...ale nie...to tylko miłość Marco...chwytająca za duszę i serce Tess...
Ale w tej części powraca do nas też Marco z duszą wojownika...odpowiedzialny za swoją królową i króla...do końca...
I na koniec zostawiłaś nas Elu w bardzo dużej niepewności...co będzie z Tess...Khivar i tak będzie ją miał...nie to niemożliwe...co będzie z resztą, przecież nie wiemy kto ocalał z tej walki...ale nie jestem pesymistką i wierzę w...dobre zakończenie...Renya to nie ostatni moment w życiu Tess i Marco, na pewno ważny...ale nie ostatni...czeka ich jeszcze wiele, wierzę , że szczęśliwych chwil...uniesienia ...przecież nadal żyją...
Elu, dzięki za tę rozedrganą część i czekam na następne...powodzenia w tłumaczeniu...trzymam kciuki
Rzeczywiście zgadzam się z Tobą, to specyficzny pełen smutku i zamyślenia czas...wielu z nas zastanawia się teraz nad sobą i chce coś, choćby maleńkiego, zmienić w swoim życiu, ale...nie możemy się tylko smucić...On niósł nam radość...wiele radości, miłości i nadziei i na pewno by nie chciał, byśmy tylko się smucili...choć to normalne, że łezka zakręci się w oku...mamy się radować...uczyć od Niego i żyć dalej...jak się to uda, choć trochę lepiej...
GAW...hmm...znowu ten tak lubiany przeze mnie klimat, aż buchający uczuciami...ten kontakt Marco i Tess...spajający ich razem w wielkim uczuciu miłości, ale i troski o siebie i chęci opieki jednego drugim...to miłość jak na razie platoniczna, duchowa, a tak silna i gorąca...czytając jak gwałtowane uczucia targają Tess, gdy Marco chce nawiazać z nią więź, przez chwilę obawiałam się, że to...Khivar, bo przecież dokonał gwałtu umysłu Marco i w penym sensie posiadł jego zdolności...ale nie...to tylko miłość Marco...chwytająca za duszę i serce Tess...
Ale w tej części powraca do nas też Marco z duszą wojownika...odpowiedzialny za swoją królową i króla...do końca...
I na koniec zostawiłaś nas Elu w bardzo dużej niepewności...co będzie z Tess...Khivar i tak będzie ją miał...nie to niemożliwe...co będzie z resztą, przecież nie wiemy kto ocalał z tej walki...ale nie jestem pesymistką i wierzę w...dobre zakończenie...Renya to nie ostatni moment w życiu Tess i Marco, na pewno ważny...ale nie ostatni...czeka ich jeszcze wiele, wierzę , że szczęśliwych chwil...uniesienia ...przecież nadal żyją...
Elu, dzięki za tę rozedrganą część i czekam na następne...powodzenia w tłumaczeniu...trzymam kciuki
Maleństwo
Nie wiem co jest, ale czytając tę część nie odczułam jej tak drastcznie jak poprzednie.. a przecież, jest w niej pod dostatkiem uczuć, żaru oraz miłości między Marco i Tess.. Siła ich więzi, ten ich iskrzący magnetyzm są wprost nierealne do opisania, lecz Deidre wyśmienicie to przedstawiła... (Brawo, Elu..) Jest także akcja oraz idealne zakończenie..
Jednak czegoś mi tu brakowało.. i cały czas się zastanawiam czego..
Czytając komentarze, aż mi głupio, że taka nieczuła jestem, ale cóż, chociaż raz nie będę pjiać z zachwytu.. Jakieś małe urozmaicenie!
Co nie oznacza, że z niecierpliwością nie czekam na kolejny rozdział...
Eluś, dziękuje gorąco za tłumaczenie!!
Jednak czegoś mi tu brakowało.. i cały czas się zastanawiam czego..
Czytając komentarze, aż mi głupio, że taka nieczuła jestem, ale cóż, chociaż raz nie będę pjiać z zachwytu.. Jakieś małe urozmaicenie!
Co nie oznacza, że z niecierpliwością nie czekam na kolejny rozdział...
Eluś, dziękuje gorąco za tłumaczenie!!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Przepraszam, że to tak długo trwało. Kłopoty i problemy nie sprzyjają tłumaczeniu, a do GAW zawsze muszę mieć dobry nastrój. Nan przywróciła mi trochę wiary w Marco – niech jej imię będzie błogosławione.
Wrzucam więc kolejną część, a kiedy przeczytacie podzielę się czymś, co dla mnie jest niesamowite. Życie przeplata się z fikcją.
Gravity Always Wins - część 40
Max chodził tam i z powrotem, niespokojnie spoglądając na Riley’a. Ten denerwujący taniec trwał od ponad trzydziestu minut od kiedy Anna, po wejściu do środka magazynu utrzymywała stałą łączność z Riley’em. Max czekał z dwoma zespołami w umówionym punkcie kontaktowym, spodziewając się otrzymać jakiś raport.
Teraz jednak Riley zaczął zachowywać się zupełnej inaczej, na twarzy pojawiło się wyraźne napięcie – nawet w bladej poświacie księżyca Max bez trudu zauważył różnicę.
- Co? – zapytał nagląco. Podszedł bliżej, przystanął przed nim, lecz Riley uciszył go uniesieniem ręki.
- Chwileczkę...proszę – rzucił Maxowi krótkie spojrzenie i zaczął niespokojnie przestępować z nogi na nogę aż zmarznięta ziemia chrupotała pod butami. Nagle znieruchomiał, nieoczekiwanie oparł plecy o bok Suburbana, otaczając się ciasno ramionami, jak gdyby chronił się przed czymś.
- Idą...osłaniani nagięciem umysłu Tess ...ale coś się dzieje... zaczynają się kłopoty. Kłopoty – Oczy Rile’ya wyglądały jakby zapadł w trans, jak gdyby duchem znalazł się w środku odległego budynku i przekazywał co widzi.
- Anna jest...Anno...- zrobił krok do przodu, wyciągnął rękę, zupełnie nieświadomy tego, że wszyscy go obserwują – Dziecinko ? Ostrożnie...Kto ?
Max przetarł oczy i szybko policzył w jakim czasie uda im się dotrzeć do magazynu. Do dziesięciu minut, stwierdził, patrząc jak oczy Riley’a robią się coraz większe.
- Słychać strzały z broni palnej! Jakieś zamieszanie...ktoś upadł – krzyknął Riley drżącym głosem, gorączkowo usiłując przebić wzrokiem dalekie ciemności. Liz podeszła bliżej i uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu, w tym czasie Max wciąż odsłuchiwał jego relację.
- Anna biegnie....teraz się ostrzeliwuje – Riley zmrużył oczy i zaczął się lekko kołysać – Dziecinko! Bądź ostrożna! Boże, coraz intensywniej strzelają....Anno? - Max miał wrażenie, że Riley’owi mieszają się własne odczucia od prawdziwych faktów, jakie powinien przekazać.
- Anno? – głos Riley’a zmienił się w desperacki szept.
Max uchwycił wzrok wpatrzonej w siebie Liz; widział jej twarz ściągniętą niepokojem, kiedy gładząc Rileya po ramieniu starała się go wyciszyć. Niemal słyszał jej nieme pytania, wyczuwał lęk o los walczących przyjaciół.
I ta cicha niepewność jaka zaiskrzyła między nimi, skłoniła go do zajęcia zdecydowanego stanowiska.
- Idziemy ! – powiedział stanowczo, mocnym spojrzeniem obejmując zebranych wokół siebie przyjaciół – Tym razem wszyscy!
Ponieważ Max Evans zdawał sobie sprawę, że pozwalając dzisiaj Khivarowi na odniesienie kolejnego zwycięstwa, byłby potępiony. I potępiony po dwakroć, gdyby przyczynił się do skrzywdzenia najbliższych mu osób.
****
Sobie tylko znanym sposobem Serena sforsowała drzwi celi Marco, raniąc się lekko prawe ramię. Krwawiło teraz, plamiąc rękaw swetra. Dostrzegła go, zwisał na rękach z opuszczoną nisko głową. Miała wrażenie, że nie żyje i serce na moment przestało bić. Wzrokiem objęła niewielką przestrzeń, wydawało się jednak że zostawiono go samego.
Podbiegła do niego, uklękła na podłodze. Przycisnęła drżące dłonie do jego serca, modląc się żeby jeszcze żył. A kiedy pod opuszkami palców zabił słaby puls, zajęła się uwolnieniem go z więzów.
Miała wrażenie, że w gardle wyrosła wielka gruda na widok krwawiących nadgarstków i strzępów rozdartej skóry. To wszystko stawało się tak cholernie znajome. Zacisnęła mocno oczy, zmuszając się do powstrzymania wracających wspomnień martwego ciała Rasme w kostnicy. Jak on wyglądał ...leżał z głęboką raną na piersiach, blady i nieruchomy. Tak bardzo chciała go zobaczyć, długo nalegała zanim jej na to pozwolono.
I ten widok będzie ją prześladował do końca życia.
Szybko przesunęła dłonią nad grubym drutem, zadzierzgniętym wokół dłoni.
- Marco – szepnęła ochryple, gdy bezwładnie spaczął w jej ramionach. Był lodowato zimny, prócz dżinsów i butów nie miał na sobie nic więcej. Zdarli z niego ubranie po to tylko żeby go upokorzyć, myśl o tym co z nim zrobiono przepełniła ją wstrętem.
Potrząsnęła nim mocno - Marco! Synku, proszę ocknij się.
Poruszył się nieznacznie, kiedy posługując się mocą próbowała go rozgrzać i rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę drzwi, modliła się by odzyskał świadomość. W przelocie dostrzegła w kącie obskurnej celi czarną kurtkę. Uniesioną dłonią przysunęła ją na kolana. Otuliła go mocno, przez cały czas gorączkowo zastanawiając się nad jakimś rozwiązaniem, które pomogłoby wyprowadzić go ze stanu głębokiego wstrząsu.
- Och, Surinah – rozległ się od strony wejścia znajomy, karcący głos. Na jego dźwięk poczuła, że robi jej się niedobrze. Do środka wszedł Nicholas. Cały lęk o Marco, to wszystko co mu zrobiono obróciło się teraz we wściekłość. Musiała dać jej upust. Z furią, niemal instynktownie zwróciła się w stronę Nicholasa, ciskając nim o przeciwległą ścianę. Na moment został ogłuszony, wykorzystując więc chwilową przewagę, przy użyciu mocy zaryglowała drzwi i błyskawicznie do niego dopadła.
Nim zdążyła ponowić atak, potężne uderzenie Nicholasa odrzuciło ją do tyłu. Lecz nic nie było w stanie jej powstrzymać, a on nie był dość szybki. Jak w amoku, ogarnięta jakimś szaleństwem doskoczyła do niego, stanęła okrakiem i przyłożyła mu Luminator do podbródka.
Już nie chodziło tylko o to, że pojmał Marco...czy że kiedyś uwięził i ją....W tej chwili Nicholas był także sprawcą śmierci wszystkich których niegdyś kochała i straciła. Rasme, męża, króla i królowej...ręce po łokcie unurzane miał we krwi, zbrukane każdym dokonanym świństwem. Kojarzył się z wydarzeniami, o których bolesna pamięć tkwiła w niej przez osiemdziesiąt lat.
- Gdzie on jest – syknęła, z całej siły dociskając mu broń do gardła. Patrzył na nią chłodno, z jakąś dziwną satysfakcją. Pomyślała, że kompletnie jej nie docenił. W przeciwnym razie, widząc ją po wejściu do środka, od razu posłużyłby się dystrybutorem.
Oparł głowę o ścianę i w milczeniu studiował ją uważnie. Nie miał prawa tak patrzeć, nie po tym jak kilka miesięcy temu godzinami przetrzymywał ją nagą, ośmieszając i drwiąc, gdy uwięziona została w swojej naturalnej antariańskiej postaci. Nigdy więcej nie powoli mu patrzeć na siebie w ten sposób.
- Odpowiadaj ! – ryknęła, mając w pamięci nieruchomą sylwetkę Marco – W przeciwnym razie użyję tego tak szybko, że nie pozostanie ci już żaden wybór.
- No, no Surinah, ten gniew nie pasuje do ciebie...
- Zamknij się, nędzny gnojku !
Pokręcił ironicznie głową – To ludzka zniewaga.
- D'yalesthat - syknęła, plując mu w oczy każdą wypowiadaną literą – Lepiej ?
Nicholas popatrzył spod zmrużonych powiek – Teraz to zabolało, Sereno.
- Gadaj gdzie jest Khivar, może wtedy daruję ci to twoje żałosne życie – wciskała mu broń coraz mocniej w szyję – Chociaż mam wątpliwości czy zasłużyłeś, po tym jak znęcałeś się nad moim synem.
- Twoim synem? - Nicholas z udawanym zaskoczeniem uniósł głowę – Poczekaj, sądziłem, że zlikwidowaliśmy go już dawno temu.
Te słowa rozgrzebały stare rany, zaskoczona patrzyła na pojawiający się na jego twarzy złośliwy uśmieszek. Więc pozwoliła by rozpalił się w niej gniew na nowo, a wściekłość dodała sił.
- Zły wybór – wrzasnęła, lewą ręką wolno sięgnęła po dystrybutor i wypaliła. Głowa poleciała mu do tyłu i ciężko uderzył nią o ścianę.
- Wiesz, że chodziło mi o Marco.
Nicholas szarpał się, mocno uchwyciwszy ją za przegub dłoni, uniosła więc Luminator i dał się słyszeć charakterystyczny dźwięk przeładowania. Wymierzyła prosto w jego skroń i natychmiast ją puścił.
- Jeżeli nie dowiem się gdzie jest Khivar, zrobię z tego użytek.
- Korytarzem...w głąb – wykrztusił – Z Tess.
- Z Tess? – Serena zaskoczona zastanawiała się co Khivar może mieć do Tess.
Nagle usłyszała za sobą jak Marco łapie miękko oddech – Po co ? – spytał zdławionym głosem. Serena z równą determinacją z jaką go wcześniej chroniła, teraz skupiła całą uwagę na Nicholasie.
- McKinley, doskonale wiesz co Khivar robi z Tess – szydził Nicholas. Serena poczuła jak raptownie zostaje odsunięta przez parę zaskakująco silnych rąk. Zanim zdążyła opuścić broń, Marco przejął ją od niej i z całej siły uderzył podeszwą buta w klatkę piersiową Nicholasa.
- Nie dostanie jej ! – grzmiący głos Marco odbił się echem od metalowych krokwi sufitu, podczas gdy przy jego nodze bezsilnie zwijał się z bólu Nicholas. Na to co się teraz wydarzyło, Serena patrzyła z jakiegoś surrealistycznego dystansu, jak gdyby oglądała w film, zahipnotyzowana niezwykłością rozgrywających się scen.
Marco nagłym szarpnięciem stawia Nicholasa na nogi...Pomimo osłabienia, dominuje postawną sylwetką.... Marco kolbą M-16 przyciśniętą do jego boku, zmusza Nicholasa do uklęknięcia...
Marco, przystawia Luminator do czoła Nicholasa, a jego ręka wyraźnie drży....
- To za Maxa i Liz....za Serenę...i Tess – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Zaprowadzę cię do niego – Nicholasowi zaczęło brakować tchu. Klęcząc obiecywał żarliwie – Przysięgam, pomogę ci go odnaleźć.
- Skończyłem z tobą – powiedział chrapliwie Marco. W panującym w celi półmroku, jego czarne oczy dziwnie rozbłysły – Już nigdy nie skrzywdzisz tych których kocham.
I przez moment dał się słyszeć znajomy odgłos Luminatora, iskrzący, ostrzegawczy pomruk; zupełnie niepodobny do trzasku jaki wydaje pistolet. Potem dźwięk zastąpił oślepiający błysk ognia, który niemal detonował, gdy Nicholas zmieniał się w kłębowisko dymu i popiołu.
Serenę ogarnęła zgroza. W życiu napatrzyła się na śmierć wielu istnień, nigdy jednak nie doświadczyła czegoś podobnego. Nie do uwierzenia z jaką łatwością można było kogoś unicestwić – wszystko jedno czy był to skór, czy jakakolwiek żywa istota. Powoli odwróciła się do Marco, widząc z zaskoczeniem jak bardzo zmienił się na twarzy. Zwykle oliwkowa cera, przybrała teraz kredowo biały odcień.
- Sereno, pomóż mi proszę – powiedział błagalnie osuwając się na kolana. Jego głos zabrzmiał nagle słabo i żałośnie - Pomóż mi odnaleźć Tess....zanim będzie za późno.
****
Ucisk niewidocznego buta na brzuchu zelżał, i Tess natychmiast usiadła unosząc przed siebie dłoń. Skulona, spodziewając się uderzenia dystrybutora, wyrzuciła przed siebie barierę obronną.
- Kim jesteś ? – krzyknęła ściśniętym głosem, a wyciągnięta ręka zaczęła drżeć – Czym jesteś ?
Energia jaką widziała przez purpurowo zabarwioną tarczę, tylko się roziskrzyła – i nagle, marszcząc jej strukturę, przeniknęła przez nią.
- Pani – głęboki głos stał się zaskakująco delikatny, różniąc się od szorstkiego tonu z jakim zwracał się do niej wcześniej – Nie mamy czasu ...na wyjaśnienia.
Tess upuściła bezużyteczną osłonę i zaczęła się wycofywać, chcąc przed tym czymś uciec. Lecz bez trudu ją dogonił. – Kim, do diabła jesteś ? – ponownie krzyknęła, tym razem głośniej, usiłując podnieść się na nogi. Silny uścisk na ramieniu zmusił ją do pozostania na miejscu.
- Chcę pomóc tobie...i pozostałym. Nie jestem wrogiem.
- Porwałeś mnie – wykrzyknęła, próbując wyrwać się tej niewidzialnej, męskiej istocie.
- Mogło być ...gorzej. Nie znasz Kivara, powinnaś więc zaufać Marco, kiedy cię ostrzegał.
- Skąd do cholery o tym wiesz ?
- Ponieważ Khivar także wie – odpowiedział bezcielesny głos – Po raz drugi spenetrował umysł t’lasthre.
- Jesteś Khivarem – szepnęła ochryple Tess. Nagle pojęła. Antousianin. Ta istota, to pełnej krwi Antousianin pod zmienioną postacią.
W pomieszczeniu rozległ się dudniący śmiech, osobliwy, niosący jakieś ciepłe, złotawe skojarzenia. Nie mający nic wspólnego z wyrachowanym i pozbawionym uczuć Khivarem, jak go sobie wyobrażała.
- Niemal – wymówił to z wyraźnym obrzydzeniem, jak gdyby nawet wzmianka o nim wzbudzała jego odrazę. – Jeżeli mamy pomóc Marco, Serenie i pozostałym, nie traćmy czasu Ayanno.
- Dobrze – wyszeptała miękko. Miała wrażenie, że obezwładnia ją swoją silną osobowością. Zdjął dłonie z jej ramion, nieoczekiwanie poczuła na sobie ich łagodny dotyk, a potem zaczął przesuwać nimi wzdłuż rąk, coraz niżej. Przymknęła oczy, próbując lepiej go zrozumieć, poznać czy nie ma wrogich zamiarów.
I nagle wypełniła ją niespotykana fala dobroci, połączona z budzącą lęk siłą wojownika. Tylko jedno słowo towarzyszyło temu odczuciu, coś zupełnie obcego, czego wcześniej nie znała.
A'dhan.
- Ai...dan ? – wypowiedziała je miękko, kiedy koniuszkami palców muskał delikatnie ramiona i kręgosłup – Tak masz na imię ?
Zatrzymał się, dłonie znieruchomiały w okolicy pośladków. – Nie mam imienia – jego głos stał się posępny a energia jaką miała przed sobą jeszcze mocniej się roziskrzyła. – Jestem znany jako Ten Który Milczy.
Nagle zaczął ją otaczać jak mgłą, wirując wokół, aż poczuła chłód niczym powiew zimowego wiatru. – Pani, osłoniłem cię. Docenisz to w chwili jak znów zaczniesz walczyć. Będziesz niewidzialna i przez pewien czas taką pozostaniesz. Ale wiedz – umilkł na moment, jakby zawrócił i stanął przed nią – Na dzisiejszą noc mój dar stał się twoim darem więc ufam, że mądrze go wykorzystasz.
Po tych słowach poczuła, że ulatnia się jak para, pozostawiając po sobie fizyczną pustkę, chociaż nie dostrzegła niczego więcej poza odrobiną energii.
Ten Który Milczy, powtórzyła w myślach, słysząc odgłosy toczącej się gdzieś na zewnątrz bitwy. I wtedy uświadomiła sobie, że kiedy tu był, nic do niej nie docierało. Istniała jedynie świadomość jego kojącej obecności.
Anioł ? Duch ? Kim on był. Potrząsnęła głową bo nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby któryś z tych antousiańskich drani mógł walczyć po ich stronie.
****
Riley wszedł pierwszy do środka, Max zaraz za nim. Wewnątrz trwała nieustanna wymiana ognia z karabinów i broni obcych. W rozstawionych stalowych beczkach, służących najwidoczniej do ogrzewania wielkich powierzchni, płonęły rozpalone ognie.
Teraz wznoszące się coraz wyżej płomienie nadawały wnętrzu apokaliptyczną scenerię, w którym toczyła się zaciekła niepohamowana bitwa, wyolbrzymiona blaskiem tańczącego światła i kładącymi się cieniami.
Powinni się rozdzielić, zająć jakieś pozycje, lecz w tym zgiełku Max nie mógł się zorientować gdzie znajdują się przyjaciele. Trzymał się blisko Riley’a, skoncentrowany jedynie na nim, zwłaszcza że nie musiał martwić się o Liz którą zostawił na zewnątrz razem z trzecim zespołem dowodzonym przez Kyla. Umówili się, że jeśli zajdzie konieczność i będą musieli włączyć ich do walki, wezwą Kyla przez krótkofalówkę. Max modlił się by do tego nie doszło. Za wszelką cenę pragnął trzymać ukochaną w bezpiecznej odległości od tego koszmaru jaki miał przed oczami.
Serce podeszło mu do gardła, widząc jak Riley rzuca granat w niewielką grupę skórów kryjących się po przeciwnej stronie płonących ognisk. Wybuch zdetonował jedną z beczek, wyrzucając w górę żołnierzy, a ich iskrzące szczątki wolno spadły na ziemię. W kontakcie z łatwopalną substancją, podsycony ogień buchnął całą mocą, rozlewając się po podłodze gorącym strumieniem, jak fala pływna. Max patrzył na martwych skórów, próbując nie dopuścić do siebie myśli, że przed chwilą przyjaciel uśmiercił troje ludzi.
Riley obrzucił go krótkim spojrzeniem, skinął głową w kierunku korytarza. Podniósł się i biegiem ruszył przed siebie, mając tuż za plecami Maxa. Rozległ się terkoczący dźwięk z automatu. Riley odwrócił się, błyskawicznie pchnął Maxa na ziemię. Przykrył i przygwoździł go własnym ciałem. Gdyby Riley natychmiast nie odpowiedział ogniem ze swojego M-16, można byłoby pomyśleć, że biorą udział w jakiś zawodach zapaśniczych. Lecz rzeczywistość przedstawiała się zupełnie inaczej.
- Nie ruszaj się ! – krzyknął – Użyj tarczy ! - Max podniósł rękę, rozpościerając przed sobą ochronną barierę. Nie objął nią Riley’a ponieważ mierzył do dwóch skórów podchodzących do nich flanką od tyłu.
Widział przez migotliwą powłokę tarczy, jak Riley strzałem prosto w piersi likwiduje jednego z nich. Zabrakło mu sekundy do oddania kolejnego strzału, gdy niespodziewanie coś odrzuciło go daleko od Maxa.
Nim zdążył zareagować, tarcza zanikła i niemal nadludzką siłą uniesiony został do góry. Ta sama siła rzuciła nim jak sztyletem w przeciwległą, daleką ścianę. Uderzył w nią z taką siła, że na moment stracił oddech.
Zamiast jednak spaść, pozostał zawieszony na ścianie, niczym owad schwytany w sieć pająka. Czuł swoje rozpięte ręce, unieruchomione nogi. Tkwił tak z rozrzuconymi kończynami, wystawiony jak przynęta wrogom na pożarcie...sam nie będąc w stanie poruszyć choćby jednym mięśniem.
Z daleka, po drugiej stronie pojawił się wysoki, nieznany mężczyzna. Na jego twarzy odbijał się tańczący blask dogasających płomieni. Z wyciągniętą przed siebie ręką zbliżał się powoli, wyniosłym ruchem przerzucając przez ramię długie, złociste włosy.
- Zan – powiedział niespiesznie, oblizując usta. – W końcu spotkałem dawnego króla Antarian.
- Wreszcie umrzesz, Królu Zanie - mówiąc to uśmiechał się. Dziwnie karykaturalnie to wyglądało w tych zapadających ciemnościach.
A Max nie miał wątpliwości w czyje dostał się ręce.
****
Tess przystanęła w rogu, w głównej części magazynu. Całe ciało pulsowało cichą energią. Szybko się zorientowała, że nikt jej nie widzi, i że stan w którym się teraz znajdowała, trochę przypominał nagięcie umysłu. Z tą różnicą, że nie słabła a zaoszczędzone siły mogła spożytkować inaczej. Walczyła, poruszając się wśród wrogów jak widmo, i parła do przodu przez nikogo nie rozpoznana.
Żeby teraz z przerażeniem patrzeć jak ktoś, kto jak sądziła mógł być tylko Khivarem, podchodzi coraz bliżej do króla. Przyjaciela. Rozpięty na ścianie jak wielki motyl, niczym nie osłonięty, stanowił łatwy cel dla wrogów i tego wysokiego jasnowłosego mężczyzny, który bez przeszkód zbliżał się do niego.
Musiała się upewnić, wejrzała więc w głąb swojego serca. Wyczuła emanujące od tego człowieka resztki energii Marco. Już wiedziała, że dokonał gwałtu na ukochanym. I stało się to niedawno.
Zatem to był Khivar, śmiertelny wróg, którego przysięgli zabić za wszelką cenę.
Z daleka, po drugiej stronie pomieszczenia, przelotnie dostrzegła Marco, Serenę i Annę. Przykucnęli za przewróconą metalową beczką. Pewnie by ich nie zobaczyła, gdyby nie poczuła bicia serca Marco, które uporczywie tłukło się w uszach. Jeśli zwiódł ją wzrok, z całą pewnością wyczułaby bliskość jego energii.
Klęczał z uniesioną bronią....był blady i wyglądał na tak osłabionego, że Tess ciężko przełknęła ślinę. Na moment rzucił wzrokiem w jej stronę. Odniosła niesamowite wrażenie, że ją widzi.
Wyczuwa cię, podobnie jak ty jego, odpowiedziała sobie cichutko.
Przez jakiś czas nie odrywał oczu, zaskoczony ściągnął brwi, lecz zaraz skoncentrował całą uwagę na Khivarze, który teraz okrył siebie i Maxa wielką tarczą.
Jej obwód zamknął szczelnie tylko ich dwóch, a to oznaczało, że Max pozostał sam, bezbronny ze swoim najzacieklejszym wrogiem.
A oni mogli jedynie patrzeć z zewnątrz na to, co się tam działo.
****
Zacisnął dłonie na gardle i Max poczuł, jak jednym miażdżącym ruchem ręki odbiera mu cały oddech. Khivar był bardzo wysoki, dużo wyższy od niego, a siła jaką promieniował, obezwładniała. Zwłaszcza jej mroczna strona. Szczupłe palce zamknęły się na tchawicy i Max natychmiast doznał zawrotu głowy, wszystko zawirowało mu przed oczami.
Nie mógł mówić, wydobył z siebie tylko chrypiący dźwięk, gdy Khivar pochylał się i zbliżywszy twarz przyglądał mu się uważnie.
- I ktoś taki jak ty, mieszał mi za każdym razem szyki ? – powiedział jakby niedowierzając, że taki marny przeciwnik mógł sprawić mu tyle kłopotu. Max dyszał, próbował coś powiedzieć, ale palce zacisnęły się jeszcze mocniej.
- Zresztą nieważne – Khivar uśmiechnął się lekko – To już koniec...raczej mało efektowny. A taką miałem nadzieję na porządne współzawodnictwo, na trochę więcej rozrywki.
Max wsparty o ścianę, resztkami sił, desperacko próbował uwolnić ręce lub nogi...i osłabł jeszcze bardziej kiedy zrozumiał, że nieruchomieje.
Oczy zaczęły mu uciekać, myśli odpływały, tlen stał się teraz cennym towarem. Wspomniał Liz, chciał sięgnąć po ich więź, poczuć ją po raz ostatni. Potrzebował tego bardziej niż coraz płytszego oddechu.
I nie czując nic poza chłodem, przypomniał sobie, że to Nicholas zniszczył ich więź.
Na wieki. Teraz to stało się dla Maxa najistotniejsze i myślami cofnął się w przeszłość.
W ramionach trzymał Liz....w ich małym mieszkanku w Las Cruces. Czuł przy sobie jej nagą skórę, jej ciepło - Kocham cię, Max – szeptała tym swoim chrypliwym, tak drogim mu głosem – Moja miłość zawsze będzie przy tobie, nie ważne gdzie się udamy.
Gdzie ja się udam, pomyślał, czując jak falami odpływa z niego życie.
Na moment wróciła świadomość, coś niezrozumiałego kazało mu otworzyć oczy. Z trudem uniósł powieki, zobaczył nad sobą okrutny uśmiech Khivara i jego płonące oczy, jakąś przerażającą kosmiczną energią. Chociaż tuż za nim, Max dostrzegł coś jeszcze, coś z czego Khivar najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy...
Otaczająca ich tarcza odrobinę się zachwiała, zadrżała mocniej i na krótko się rozwarła. Max próbował złapać oddech i walczył o niego, kiedy zobaczył tym razem wewnątrz, falującą energię.
Nagle Khivar zesztywniał, odwrócił gwałtownie głowę i rozluźnił palce. Uścisk wokół tchawicy zelżał, Max wykorzystał moment i gwałtownie zachłysnął się powietrzem. Khivar opuścił rękę, zaczął zmagać się z czymś niewidzialnym, zataczając się trochę do tyłu.
- Co? – wykrztusił, chwytając się za gardło – Co to...jest ?
Ochronna powłoka znikła i teraz to Khivar walczył o odzyskanie oddechu. Max nagle stał się wolny. Spadł, pod wpływem uderzenia wylądował ciężko na kolanach. Zaniósł się niepohamowanym kaszlem, starając się nie spuszczać wzroku z Khivara. A jego oczy przypominały teraz srebrne jednodolarówki i rozpaczliwie usiłował złapać haust powietrza.
A jednak nikt nie stał za nim, nie było żadnego napastnika, kiedy Max chwiejąc się na nogach wycelował mu w serce pistolet.
Miał świadomość toczącej się poza obwodem potyczki, biegnących w swoją stronę ludzi, nie zwracał jednak uwagi na to, że może teraz zginąć. Nie mógł, ponieważ dostrzegł gwałtowny ruch Khivara, jego wyciągniętą rękę i wymierzoną w siebie broń.
Nie mógł, bo poczuł silne szarpnięcie, usłyszał urywane staccato ze swojej broni, po którym Khivar upadł ciężko na ziemię.
I także dlatego, bo kiedy leżał, a spod klatki piersiowej zaczęła wypływać wielka plama krwi, sprawiał wrażenie jak gdyby przyciskał go jakiś ciężar, który spoczął mu na ramionach.
****
Tess nie miała zamiaru go puścić. Będzie trzymać go tak długo, dopóki nie wyda ostatniego tchnienia, a ona nie upewni się, że nie żyje.
Max stał wpatrzony w nieruchomą sylwetkę Khivara, nie wiedząc o jej istnieniu. Już otwierała usta żeby go ostrzec że stoi na linii strzału, kiedy podbiegł Marco i popchnął go na ziemię.
Usłyszała za sobą terkot automatu, poczuła jak Khivar lekko drgnął, skulił się i znieruchomiał. Marco podniósł rękę i osłonił tarczą siebie i Maxa. Tess odwróciła się gwałtownie, wypuszczając z rąk martwe ciało.
Zobaczyła nacierających dwóch skórów, w jednym z nich rozpoznała tego, który schwytał ją dwa dni wcześniej. Obejrzała się za siebie i widząc przypartych do muru Maxa i Marco, wiedziała co powinna zrobić.
Ujawnić się.
Przyciągnęła broń, ujęła ją mocno i pewnie. Zaczekała aż podejdą, nie spiesząc się celowała dokładnie i wypaliła. Najpierw do sukinsyna, który ją dopadł i pobił. Odczuła na sobie gorączkowy wzrok Marco...jego szeroko otwarte oczy.
I zaraz z furią, która kazała jej chronić swojego lasthre, zlikwidowała następnego bo zaczął strzelać z dystrybutora do tarczy Marco.
Energia dziwnie zafalowała i zaczęła się zwijać. Tess patrząc w dół, widziała pojawiające się ręce, nogi...i w chwili, kiedy Marco opuszczał tarczę, zmaterializowała się cała.
- Tess ! – krzyknął. Usłuszała głośny warkot z automatu, rzuciła się ślizgiem przed siebie i wylądowała u jego stóp. Chwycił ją za rękę, przyciągnął bliżej i ponownie wyrzucił tarczę.
- Więcej mocy ! – krzyknęła i szybko zerknęła na Maxa.
- Skąd się tu wzięłaś ? – zawołał Max, przykładając dłoń do dłoni obojga. Tarcza pojaśniała, zalśniła żywym blaskiem.
- Długo by opowiadać – mówiła zdyszana. Rozglądnęła się – Gdzie pozostali ?
- Po drugiej stronie, razem z Riley’em i Sereną – Marco chwilę oceniał sytuację i zdecydował – Jeżeli zaraz się ruszymy, może uda nam się wyprowadzić stąd Maxa.
Tess poczuła na ramieniu jego ciepłą, dużą dłoń. Zwykły gest, a niósł w sobie tyle miłości i poczucia bezpieczeństwa. Odetchnęła miękko. Wiedziała jak bardzo chciał ją objąć, bo nawet teraz, w trakcie bitwy miała poczucie ocierania się jego duszy o swoją.
- W takim razie ruszamy – powiedziała śmiało a Max potwierdził skinieniem głowy.
- Na mój znak – krzyknął Marco, przyciągając do siebie broń i wstając z kolan – Wzdłuż hollu i na zewnątrz. Ja prowadzę, ty nas osłaniasz Tess.
Kiwnęła głową. Wiedziała bowiem, że w momentach najwyższego zagrożenia, rozkazy od króla przejmują królewscy obrońcy. Jeżeli zajdzie potrzeba oddadzą za niego życie. Do tego ich szkolono, a ona była teraz jedną z nich.
- Raz, dwa, trzy – Marco sprężył się i pociągnął Maxa za sobą – Jazda !
Gdy pokonywali wielki holl, Tess trzymając się blisko Maxa, osłaniała go tarczą. Serce biło niespokojnie.
Jeżeli uda im się stąd wydostać, Max będzie uratowany. Ale do wyjścia mieli daleko i wiedziała, że czeka ich jeszcze ciężka przeprawa.
Cdn.
Wrzucam więc kolejną część, a kiedy przeczytacie podzielę się czymś, co dla mnie jest niesamowite. Życie przeplata się z fikcją.
Gravity Always Wins - część 40
Max chodził tam i z powrotem, niespokojnie spoglądając na Riley’a. Ten denerwujący taniec trwał od ponad trzydziestu minut od kiedy Anna, po wejściu do środka magazynu utrzymywała stałą łączność z Riley’em. Max czekał z dwoma zespołami w umówionym punkcie kontaktowym, spodziewając się otrzymać jakiś raport.
Teraz jednak Riley zaczął zachowywać się zupełnej inaczej, na twarzy pojawiło się wyraźne napięcie – nawet w bladej poświacie księżyca Max bez trudu zauważył różnicę.
- Co? – zapytał nagląco. Podszedł bliżej, przystanął przed nim, lecz Riley uciszył go uniesieniem ręki.
- Chwileczkę...proszę – rzucił Maxowi krótkie spojrzenie i zaczął niespokojnie przestępować z nogi na nogę aż zmarznięta ziemia chrupotała pod butami. Nagle znieruchomiał, nieoczekiwanie oparł plecy o bok Suburbana, otaczając się ciasno ramionami, jak gdyby chronił się przed czymś.
- Idą...osłaniani nagięciem umysłu Tess ...ale coś się dzieje... zaczynają się kłopoty. Kłopoty – Oczy Rile’ya wyglądały jakby zapadł w trans, jak gdyby duchem znalazł się w środku odległego budynku i przekazywał co widzi.
- Anna jest...Anno...- zrobił krok do przodu, wyciągnął rękę, zupełnie nieświadomy tego, że wszyscy go obserwują – Dziecinko ? Ostrożnie...Kto ?
Max przetarł oczy i szybko policzył w jakim czasie uda im się dotrzeć do magazynu. Do dziesięciu minut, stwierdził, patrząc jak oczy Riley’a robią się coraz większe.
- Słychać strzały z broni palnej! Jakieś zamieszanie...ktoś upadł – krzyknął Riley drżącym głosem, gorączkowo usiłując przebić wzrokiem dalekie ciemności. Liz podeszła bliżej i uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu, w tym czasie Max wciąż odsłuchiwał jego relację.
- Anna biegnie....teraz się ostrzeliwuje – Riley zmrużył oczy i zaczął się lekko kołysać – Dziecinko! Bądź ostrożna! Boże, coraz intensywniej strzelają....Anno? - Max miał wrażenie, że Riley’owi mieszają się własne odczucia od prawdziwych faktów, jakie powinien przekazać.
- Anno? – głos Riley’a zmienił się w desperacki szept.
Max uchwycił wzrok wpatrzonej w siebie Liz; widział jej twarz ściągniętą niepokojem, kiedy gładząc Rileya po ramieniu starała się go wyciszyć. Niemal słyszał jej nieme pytania, wyczuwał lęk o los walczących przyjaciół.
I ta cicha niepewność jaka zaiskrzyła między nimi, skłoniła go do zajęcia zdecydowanego stanowiska.
- Idziemy ! – powiedział stanowczo, mocnym spojrzeniem obejmując zebranych wokół siebie przyjaciół – Tym razem wszyscy!
Ponieważ Max Evans zdawał sobie sprawę, że pozwalając dzisiaj Khivarowi na odniesienie kolejnego zwycięstwa, byłby potępiony. I potępiony po dwakroć, gdyby przyczynił się do skrzywdzenia najbliższych mu osób.
****
Sobie tylko znanym sposobem Serena sforsowała drzwi celi Marco, raniąc się lekko prawe ramię. Krwawiło teraz, plamiąc rękaw swetra. Dostrzegła go, zwisał na rękach z opuszczoną nisko głową. Miała wrażenie, że nie żyje i serce na moment przestało bić. Wzrokiem objęła niewielką przestrzeń, wydawało się jednak że zostawiono go samego.
Podbiegła do niego, uklękła na podłodze. Przycisnęła drżące dłonie do jego serca, modląc się żeby jeszcze żył. A kiedy pod opuszkami palców zabił słaby puls, zajęła się uwolnieniem go z więzów.
Miała wrażenie, że w gardle wyrosła wielka gruda na widok krwawiących nadgarstków i strzępów rozdartej skóry. To wszystko stawało się tak cholernie znajome. Zacisnęła mocno oczy, zmuszając się do powstrzymania wracających wspomnień martwego ciała Rasme w kostnicy. Jak on wyglądał ...leżał z głęboką raną na piersiach, blady i nieruchomy. Tak bardzo chciała go zobaczyć, długo nalegała zanim jej na to pozwolono.
I ten widok będzie ją prześladował do końca życia.
Szybko przesunęła dłonią nad grubym drutem, zadzierzgniętym wokół dłoni.
- Marco – szepnęła ochryple, gdy bezwładnie spaczął w jej ramionach. Był lodowato zimny, prócz dżinsów i butów nie miał na sobie nic więcej. Zdarli z niego ubranie po to tylko żeby go upokorzyć, myśl o tym co z nim zrobiono przepełniła ją wstrętem.
Potrząsnęła nim mocno - Marco! Synku, proszę ocknij się.
Poruszył się nieznacznie, kiedy posługując się mocą próbowała go rozgrzać i rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę drzwi, modliła się by odzyskał świadomość. W przelocie dostrzegła w kącie obskurnej celi czarną kurtkę. Uniesioną dłonią przysunęła ją na kolana. Otuliła go mocno, przez cały czas gorączkowo zastanawiając się nad jakimś rozwiązaniem, które pomogłoby wyprowadzić go ze stanu głębokiego wstrząsu.
- Och, Surinah – rozległ się od strony wejścia znajomy, karcący głos. Na jego dźwięk poczuła, że robi jej się niedobrze. Do środka wszedł Nicholas. Cały lęk o Marco, to wszystko co mu zrobiono obróciło się teraz we wściekłość. Musiała dać jej upust. Z furią, niemal instynktownie zwróciła się w stronę Nicholasa, ciskając nim o przeciwległą ścianę. Na moment został ogłuszony, wykorzystując więc chwilową przewagę, przy użyciu mocy zaryglowała drzwi i błyskawicznie do niego dopadła.
Nim zdążyła ponowić atak, potężne uderzenie Nicholasa odrzuciło ją do tyłu. Lecz nic nie było w stanie jej powstrzymać, a on nie był dość szybki. Jak w amoku, ogarnięta jakimś szaleństwem doskoczyła do niego, stanęła okrakiem i przyłożyła mu Luminator do podbródka.
Już nie chodziło tylko o to, że pojmał Marco...czy że kiedyś uwięził i ją....W tej chwili Nicholas był także sprawcą śmierci wszystkich których niegdyś kochała i straciła. Rasme, męża, króla i królowej...ręce po łokcie unurzane miał we krwi, zbrukane każdym dokonanym świństwem. Kojarzył się z wydarzeniami, o których bolesna pamięć tkwiła w niej przez osiemdziesiąt lat.
- Gdzie on jest – syknęła, z całej siły dociskając mu broń do gardła. Patrzył na nią chłodno, z jakąś dziwną satysfakcją. Pomyślała, że kompletnie jej nie docenił. W przeciwnym razie, widząc ją po wejściu do środka, od razu posłużyłby się dystrybutorem.
Oparł głowę o ścianę i w milczeniu studiował ją uważnie. Nie miał prawa tak patrzeć, nie po tym jak kilka miesięcy temu godzinami przetrzymywał ją nagą, ośmieszając i drwiąc, gdy uwięziona została w swojej naturalnej antariańskiej postaci. Nigdy więcej nie powoli mu patrzeć na siebie w ten sposób.
- Odpowiadaj ! – ryknęła, mając w pamięci nieruchomą sylwetkę Marco – W przeciwnym razie użyję tego tak szybko, że nie pozostanie ci już żaden wybór.
- No, no Surinah, ten gniew nie pasuje do ciebie...
- Zamknij się, nędzny gnojku !
Pokręcił ironicznie głową – To ludzka zniewaga.
- D'yalesthat - syknęła, plując mu w oczy każdą wypowiadaną literą – Lepiej ?
Nicholas popatrzył spod zmrużonych powiek – Teraz to zabolało, Sereno.
- Gadaj gdzie jest Khivar, może wtedy daruję ci to twoje żałosne życie – wciskała mu broń coraz mocniej w szyję – Chociaż mam wątpliwości czy zasłużyłeś, po tym jak znęcałeś się nad moim synem.
- Twoim synem? - Nicholas z udawanym zaskoczeniem uniósł głowę – Poczekaj, sądziłem, że zlikwidowaliśmy go już dawno temu.
Te słowa rozgrzebały stare rany, zaskoczona patrzyła na pojawiający się na jego twarzy złośliwy uśmieszek. Więc pozwoliła by rozpalił się w niej gniew na nowo, a wściekłość dodała sił.
- Zły wybór – wrzasnęła, lewą ręką wolno sięgnęła po dystrybutor i wypaliła. Głowa poleciała mu do tyłu i ciężko uderzył nią o ścianę.
- Wiesz, że chodziło mi o Marco.
Nicholas szarpał się, mocno uchwyciwszy ją za przegub dłoni, uniosła więc Luminator i dał się słyszeć charakterystyczny dźwięk przeładowania. Wymierzyła prosto w jego skroń i natychmiast ją puścił.
- Jeżeli nie dowiem się gdzie jest Khivar, zrobię z tego użytek.
- Korytarzem...w głąb – wykrztusił – Z Tess.
- Z Tess? – Serena zaskoczona zastanawiała się co Khivar może mieć do Tess.
Nagle usłyszała za sobą jak Marco łapie miękko oddech – Po co ? – spytał zdławionym głosem. Serena z równą determinacją z jaką go wcześniej chroniła, teraz skupiła całą uwagę na Nicholasie.
- McKinley, doskonale wiesz co Khivar robi z Tess – szydził Nicholas. Serena poczuła jak raptownie zostaje odsunięta przez parę zaskakująco silnych rąk. Zanim zdążyła opuścić broń, Marco przejął ją od niej i z całej siły uderzył podeszwą buta w klatkę piersiową Nicholasa.
- Nie dostanie jej ! – grzmiący głos Marco odbił się echem od metalowych krokwi sufitu, podczas gdy przy jego nodze bezsilnie zwijał się z bólu Nicholas. Na to co się teraz wydarzyło, Serena patrzyła z jakiegoś surrealistycznego dystansu, jak gdyby oglądała w film, zahipnotyzowana niezwykłością rozgrywających się scen.
Marco nagłym szarpnięciem stawia Nicholasa na nogi...Pomimo osłabienia, dominuje postawną sylwetką.... Marco kolbą M-16 przyciśniętą do jego boku, zmusza Nicholasa do uklęknięcia...
Marco, przystawia Luminator do czoła Nicholasa, a jego ręka wyraźnie drży....
- To za Maxa i Liz....za Serenę...i Tess – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Zaprowadzę cię do niego – Nicholasowi zaczęło brakować tchu. Klęcząc obiecywał żarliwie – Przysięgam, pomogę ci go odnaleźć.
- Skończyłem z tobą – powiedział chrapliwie Marco. W panującym w celi półmroku, jego czarne oczy dziwnie rozbłysły – Już nigdy nie skrzywdzisz tych których kocham.
I przez moment dał się słyszeć znajomy odgłos Luminatora, iskrzący, ostrzegawczy pomruk; zupełnie niepodobny do trzasku jaki wydaje pistolet. Potem dźwięk zastąpił oślepiający błysk ognia, który niemal detonował, gdy Nicholas zmieniał się w kłębowisko dymu i popiołu.
Serenę ogarnęła zgroza. W życiu napatrzyła się na śmierć wielu istnień, nigdy jednak nie doświadczyła czegoś podobnego. Nie do uwierzenia z jaką łatwością można było kogoś unicestwić – wszystko jedno czy był to skór, czy jakakolwiek żywa istota. Powoli odwróciła się do Marco, widząc z zaskoczeniem jak bardzo zmienił się na twarzy. Zwykle oliwkowa cera, przybrała teraz kredowo biały odcień.
- Sereno, pomóż mi proszę – powiedział błagalnie osuwając się na kolana. Jego głos zabrzmiał nagle słabo i żałośnie - Pomóż mi odnaleźć Tess....zanim będzie za późno.
****
Ucisk niewidocznego buta na brzuchu zelżał, i Tess natychmiast usiadła unosząc przed siebie dłoń. Skulona, spodziewając się uderzenia dystrybutora, wyrzuciła przed siebie barierę obronną.
- Kim jesteś ? – krzyknęła ściśniętym głosem, a wyciągnięta ręka zaczęła drżeć – Czym jesteś ?
Energia jaką widziała przez purpurowo zabarwioną tarczę, tylko się roziskrzyła – i nagle, marszcząc jej strukturę, przeniknęła przez nią.
- Pani – głęboki głos stał się zaskakująco delikatny, różniąc się od szorstkiego tonu z jakim zwracał się do niej wcześniej – Nie mamy czasu ...na wyjaśnienia.
Tess upuściła bezużyteczną osłonę i zaczęła się wycofywać, chcąc przed tym czymś uciec. Lecz bez trudu ją dogonił. – Kim, do diabła jesteś ? – ponownie krzyknęła, tym razem głośniej, usiłując podnieść się na nogi. Silny uścisk na ramieniu zmusił ją do pozostania na miejscu.
- Chcę pomóc tobie...i pozostałym. Nie jestem wrogiem.
- Porwałeś mnie – wykrzyknęła, próbując wyrwać się tej niewidzialnej, męskiej istocie.
- Mogło być ...gorzej. Nie znasz Kivara, powinnaś więc zaufać Marco, kiedy cię ostrzegał.
- Skąd do cholery o tym wiesz ?
- Ponieważ Khivar także wie – odpowiedział bezcielesny głos – Po raz drugi spenetrował umysł t’lasthre.
- Jesteś Khivarem – szepnęła ochryple Tess. Nagle pojęła. Antousianin. Ta istota, to pełnej krwi Antousianin pod zmienioną postacią.
W pomieszczeniu rozległ się dudniący śmiech, osobliwy, niosący jakieś ciepłe, złotawe skojarzenia. Nie mający nic wspólnego z wyrachowanym i pozbawionym uczuć Khivarem, jak go sobie wyobrażała.
- Niemal – wymówił to z wyraźnym obrzydzeniem, jak gdyby nawet wzmianka o nim wzbudzała jego odrazę. – Jeżeli mamy pomóc Marco, Serenie i pozostałym, nie traćmy czasu Ayanno.
- Dobrze – wyszeptała miękko. Miała wrażenie, że obezwładnia ją swoją silną osobowością. Zdjął dłonie z jej ramion, nieoczekiwanie poczuła na sobie ich łagodny dotyk, a potem zaczął przesuwać nimi wzdłuż rąk, coraz niżej. Przymknęła oczy, próbując lepiej go zrozumieć, poznać czy nie ma wrogich zamiarów.
I nagle wypełniła ją niespotykana fala dobroci, połączona z budzącą lęk siłą wojownika. Tylko jedno słowo towarzyszyło temu odczuciu, coś zupełnie obcego, czego wcześniej nie znała.
A'dhan.
- Ai...dan ? – wypowiedziała je miękko, kiedy koniuszkami palców muskał delikatnie ramiona i kręgosłup – Tak masz na imię ?
Zatrzymał się, dłonie znieruchomiały w okolicy pośladków. – Nie mam imienia – jego głos stał się posępny a energia jaką miała przed sobą jeszcze mocniej się roziskrzyła. – Jestem znany jako Ten Który Milczy.
Nagle zaczął ją otaczać jak mgłą, wirując wokół, aż poczuła chłód niczym powiew zimowego wiatru. – Pani, osłoniłem cię. Docenisz to w chwili jak znów zaczniesz walczyć. Będziesz niewidzialna i przez pewien czas taką pozostaniesz. Ale wiedz – umilkł na moment, jakby zawrócił i stanął przed nią – Na dzisiejszą noc mój dar stał się twoim darem więc ufam, że mądrze go wykorzystasz.
Po tych słowach poczuła, że ulatnia się jak para, pozostawiając po sobie fizyczną pustkę, chociaż nie dostrzegła niczego więcej poza odrobiną energii.
Ten Który Milczy, powtórzyła w myślach, słysząc odgłosy toczącej się gdzieś na zewnątrz bitwy. I wtedy uświadomiła sobie, że kiedy tu był, nic do niej nie docierało. Istniała jedynie świadomość jego kojącej obecności.
Anioł ? Duch ? Kim on był. Potrząsnęła głową bo nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby któryś z tych antousiańskich drani mógł walczyć po ich stronie.
****
Riley wszedł pierwszy do środka, Max zaraz za nim. Wewnątrz trwała nieustanna wymiana ognia z karabinów i broni obcych. W rozstawionych stalowych beczkach, służących najwidoczniej do ogrzewania wielkich powierzchni, płonęły rozpalone ognie.
Teraz wznoszące się coraz wyżej płomienie nadawały wnętrzu apokaliptyczną scenerię, w którym toczyła się zaciekła niepohamowana bitwa, wyolbrzymiona blaskiem tańczącego światła i kładącymi się cieniami.
Powinni się rozdzielić, zająć jakieś pozycje, lecz w tym zgiełku Max nie mógł się zorientować gdzie znajdują się przyjaciele. Trzymał się blisko Riley’a, skoncentrowany jedynie na nim, zwłaszcza że nie musiał martwić się o Liz którą zostawił na zewnątrz razem z trzecim zespołem dowodzonym przez Kyla. Umówili się, że jeśli zajdzie konieczność i będą musieli włączyć ich do walki, wezwą Kyla przez krótkofalówkę. Max modlił się by do tego nie doszło. Za wszelką cenę pragnął trzymać ukochaną w bezpiecznej odległości od tego koszmaru jaki miał przed oczami.
Serce podeszło mu do gardła, widząc jak Riley rzuca granat w niewielką grupę skórów kryjących się po przeciwnej stronie płonących ognisk. Wybuch zdetonował jedną z beczek, wyrzucając w górę żołnierzy, a ich iskrzące szczątki wolno spadły na ziemię. W kontakcie z łatwopalną substancją, podsycony ogień buchnął całą mocą, rozlewając się po podłodze gorącym strumieniem, jak fala pływna. Max patrzył na martwych skórów, próbując nie dopuścić do siebie myśli, że przed chwilą przyjaciel uśmiercił troje ludzi.
Riley obrzucił go krótkim spojrzeniem, skinął głową w kierunku korytarza. Podniósł się i biegiem ruszył przed siebie, mając tuż za plecami Maxa. Rozległ się terkoczący dźwięk z automatu. Riley odwrócił się, błyskawicznie pchnął Maxa na ziemię. Przykrył i przygwoździł go własnym ciałem. Gdyby Riley natychmiast nie odpowiedział ogniem ze swojego M-16, można byłoby pomyśleć, że biorą udział w jakiś zawodach zapaśniczych. Lecz rzeczywistość przedstawiała się zupełnie inaczej.
- Nie ruszaj się ! – krzyknął – Użyj tarczy ! - Max podniósł rękę, rozpościerając przed sobą ochronną barierę. Nie objął nią Riley’a ponieważ mierzył do dwóch skórów podchodzących do nich flanką od tyłu.
Widział przez migotliwą powłokę tarczy, jak Riley strzałem prosto w piersi likwiduje jednego z nich. Zabrakło mu sekundy do oddania kolejnego strzału, gdy niespodziewanie coś odrzuciło go daleko od Maxa.
Nim zdążył zareagować, tarcza zanikła i niemal nadludzką siłą uniesiony został do góry. Ta sama siła rzuciła nim jak sztyletem w przeciwległą, daleką ścianę. Uderzył w nią z taką siła, że na moment stracił oddech.
Zamiast jednak spaść, pozostał zawieszony na ścianie, niczym owad schwytany w sieć pająka. Czuł swoje rozpięte ręce, unieruchomione nogi. Tkwił tak z rozrzuconymi kończynami, wystawiony jak przynęta wrogom na pożarcie...sam nie będąc w stanie poruszyć choćby jednym mięśniem.
Z daleka, po drugiej stronie pojawił się wysoki, nieznany mężczyzna. Na jego twarzy odbijał się tańczący blask dogasających płomieni. Z wyciągniętą przed siebie ręką zbliżał się powoli, wyniosłym ruchem przerzucając przez ramię długie, złociste włosy.
- Zan – powiedział niespiesznie, oblizując usta. – W końcu spotkałem dawnego króla Antarian.
- Wreszcie umrzesz, Królu Zanie - mówiąc to uśmiechał się. Dziwnie karykaturalnie to wyglądało w tych zapadających ciemnościach.
A Max nie miał wątpliwości w czyje dostał się ręce.
****
Tess przystanęła w rogu, w głównej części magazynu. Całe ciało pulsowało cichą energią. Szybko się zorientowała, że nikt jej nie widzi, i że stan w którym się teraz znajdowała, trochę przypominał nagięcie umysłu. Z tą różnicą, że nie słabła a zaoszczędzone siły mogła spożytkować inaczej. Walczyła, poruszając się wśród wrogów jak widmo, i parła do przodu przez nikogo nie rozpoznana.
Żeby teraz z przerażeniem patrzeć jak ktoś, kto jak sądziła mógł być tylko Khivarem, podchodzi coraz bliżej do króla. Przyjaciela. Rozpięty na ścianie jak wielki motyl, niczym nie osłonięty, stanowił łatwy cel dla wrogów i tego wysokiego jasnowłosego mężczyzny, który bez przeszkód zbliżał się do niego.
Musiała się upewnić, wejrzała więc w głąb swojego serca. Wyczuła emanujące od tego człowieka resztki energii Marco. Już wiedziała, że dokonał gwałtu na ukochanym. I stało się to niedawno.
Zatem to był Khivar, śmiertelny wróg, którego przysięgli zabić za wszelką cenę.
Z daleka, po drugiej stronie pomieszczenia, przelotnie dostrzegła Marco, Serenę i Annę. Przykucnęli za przewróconą metalową beczką. Pewnie by ich nie zobaczyła, gdyby nie poczuła bicia serca Marco, które uporczywie tłukło się w uszach. Jeśli zwiódł ją wzrok, z całą pewnością wyczułaby bliskość jego energii.
Klęczał z uniesioną bronią....był blady i wyglądał na tak osłabionego, że Tess ciężko przełknęła ślinę. Na moment rzucił wzrokiem w jej stronę. Odniosła niesamowite wrażenie, że ją widzi.
Wyczuwa cię, podobnie jak ty jego, odpowiedziała sobie cichutko.
Przez jakiś czas nie odrywał oczu, zaskoczony ściągnął brwi, lecz zaraz skoncentrował całą uwagę na Khivarze, który teraz okrył siebie i Maxa wielką tarczą.
Jej obwód zamknął szczelnie tylko ich dwóch, a to oznaczało, że Max pozostał sam, bezbronny ze swoim najzacieklejszym wrogiem.
A oni mogli jedynie patrzeć z zewnątrz na to, co się tam działo.
****
Zacisnął dłonie na gardle i Max poczuł, jak jednym miażdżącym ruchem ręki odbiera mu cały oddech. Khivar był bardzo wysoki, dużo wyższy od niego, a siła jaką promieniował, obezwładniała. Zwłaszcza jej mroczna strona. Szczupłe palce zamknęły się na tchawicy i Max natychmiast doznał zawrotu głowy, wszystko zawirowało mu przed oczami.
Nie mógł mówić, wydobył z siebie tylko chrypiący dźwięk, gdy Khivar pochylał się i zbliżywszy twarz przyglądał mu się uważnie.
- I ktoś taki jak ty, mieszał mi za każdym razem szyki ? – powiedział jakby niedowierzając, że taki marny przeciwnik mógł sprawić mu tyle kłopotu. Max dyszał, próbował coś powiedzieć, ale palce zacisnęły się jeszcze mocniej.
- Zresztą nieważne – Khivar uśmiechnął się lekko – To już koniec...raczej mało efektowny. A taką miałem nadzieję na porządne współzawodnictwo, na trochę więcej rozrywki.
Max wsparty o ścianę, resztkami sił, desperacko próbował uwolnić ręce lub nogi...i osłabł jeszcze bardziej kiedy zrozumiał, że nieruchomieje.
Oczy zaczęły mu uciekać, myśli odpływały, tlen stał się teraz cennym towarem. Wspomniał Liz, chciał sięgnąć po ich więź, poczuć ją po raz ostatni. Potrzebował tego bardziej niż coraz płytszego oddechu.
I nie czując nic poza chłodem, przypomniał sobie, że to Nicholas zniszczył ich więź.
Na wieki. Teraz to stało się dla Maxa najistotniejsze i myślami cofnął się w przeszłość.
W ramionach trzymał Liz....w ich małym mieszkanku w Las Cruces. Czuł przy sobie jej nagą skórę, jej ciepło - Kocham cię, Max – szeptała tym swoim chrypliwym, tak drogim mu głosem – Moja miłość zawsze będzie przy tobie, nie ważne gdzie się udamy.
Gdzie ja się udam, pomyślał, czując jak falami odpływa z niego życie.
Na moment wróciła świadomość, coś niezrozumiałego kazało mu otworzyć oczy. Z trudem uniósł powieki, zobaczył nad sobą okrutny uśmiech Khivara i jego płonące oczy, jakąś przerażającą kosmiczną energią. Chociaż tuż za nim, Max dostrzegł coś jeszcze, coś z czego Khivar najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy...
Otaczająca ich tarcza odrobinę się zachwiała, zadrżała mocniej i na krótko się rozwarła. Max próbował złapać oddech i walczył o niego, kiedy zobaczył tym razem wewnątrz, falującą energię.
Nagle Khivar zesztywniał, odwrócił gwałtownie głowę i rozluźnił palce. Uścisk wokół tchawicy zelżał, Max wykorzystał moment i gwałtownie zachłysnął się powietrzem. Khivar opuścił rękę, zaczął zmagać się z czymś niewidzialnym, zataczając się trochę do tyłu.
- Co? – wykrztusił, chwytając się za gardło – Co to...jest ?
Ochronna powłoka znikła i teraz to Khivar walczył o odzyskanie oddechu. Max nagle stał się wolny. Spadł, pod wpływem uderzenia wylądował ciężko na kolanach. Zaniósł się niepohamowanym kaszlem, starając się nie spuszczać wzroku z Khivara. A jego oczy przypominały teraz srebrne jednodolarówki i rozpaczliwie usiłował złapać haust powietrza.
A jednak nikt nie stał za nim, nie było żadnego napastnika, kiedy Max chwiejąc się na nogach wycelował mu w serce pistolet.
Miał świadomość toczącej się poza obwodem potyczki, biegnących w swoją stronę ludzi, nie zwracał jednak uwagi na to, że może teraz zginąć. Nie mógł, ponieważ dostrzegł gwałtowny ruch Khivara, jego wyciągniętą rękę i wymierzoną w siebie broń.
Nie mógł, bo poczuł silne szarpnięcie, usłyszał urywane staccato ze swojej broni, po którym Khivar upadł ciężko na ziemię.
I także dlatego, bo kiedy leżał, a spod klatki piersiowej zaczęła wypływać wielka plama krwi, sprawiał wrażenie jak gdyby przyciskał go jakiś ciężar, który spoczął mu na ramionach.
****
Tess nie miała zamiaru go puścić. Będzie trzymać go tak długo, dopóki nie wyda ostatniego tchnienia, a ona nie upewni się, że nie żyje.
Max stał wpatrzony w nieruchomą sylwetkę Khivara, nie wiedząc o jej istnieniu. Już otwierała usta żeby go ostrzec że stoi na linii strzału, kiedy podbiegł Marco i popchnął go na ziemię.
Usłyszała za sobą terkot automatu, poczuła jak Khivar lekko drgnął, skulił się i znieruchomiał. Marco podniósł rękę i osłonił tarczą siebie i Maxa. Tess odwróciła się gwałtownie, wypuszczając z rąk martwe ciało.
Zobaczyła nacierających dwóch skórów, w jednym z nich rozpoznała tego, który schwytał ją dwa dni wcześniej. Obejrzała się za siebie i widząc przypartych do muru Maxa i Marco, wiedziała co powinna zrobić.
Ujawnić się.
Przyciągnęła broń, ujęła ją mocno i pewnie. Zaczekała aż podejdą, nie spiesząc się celowała dokładnie i wypaliła. Najpierw do sukinsyna, który ją dopadł i pobił. Odczuła na sobie gorączkowy wzrok Marco...jego szeroko otwarte oczy.
I zaraz z furią, która kazała jej chronić swojego lasthre, zlikwidowała następnego bo zaczął strzelać z dystrybutora do tarczy Marco.
Energia dziwnie zafalowała i zaczęła się zwijać. Tess patrząc w dół, widziała pojawiające się ręce, nogi...i w chwili, kiedy Marco opuszczał tarczę, zmaterializowała się cała.
- Tess ! – krzyknął. Usłuszała głośny warkot z automatu, rzuciła się ślizgiem przed siebie i wylądowała u jego stóp. Chwycił ją za rękę, przyciągnął bliżej i ponownie wyrzucił tarczę.
- Więcej mocy ! – krzyknęła i szybko zerknęła na Maxa.
- Skąd się tu wzięłaś ? – zawołał Max, przykładając dłoń do dłoni obojga. Tarcza pojaśniała, zalśniła żywym blaskiem.
- Długo by opowiadać – mówiła zdyszana. Rozglądnęła się – Gdzie pozostali ?
- Po drugiej stronie, razem z Riley’em i Sereną – Marco chwilę oceniał sytuację i zdecydował – Jeżeli zaraz się ruszymy, może uda nam się wyprowadzić stąd Maxa.
Tess poczuła na ramieniu jego ciepłą, dużą dłoń. Zwykły gest, a niósł w sobie tyle miłości i poczucia bezpieczeństwa. Odetchnęła miękko. Wiedziała jak bardzo chciał ją objąć, bo nawet teraz, w trakcie bitwy miała poczucie ocierania się jego duszy o swoją.
- W takim razie ruszamy – powiedziała śmiało a Max potwierdził skinieniem głowy.
- Na mój znak – krzyknął Marco, przyciągając do siebie broń i wstając z kolan – Wzdłuż hollu i na zewnątrz. Ja prowadzę, ty nas osłaniasz Tess.
Kiwnęła głową. Wiedziała bowiem, że w momentach najwyższego zagrożenia, rozkazy od króla przejmują królewscy obrońcy. Jeżeli zajdzie potrzeba oddadzą za niego życie. Do tego ich szkolono, a ona była teraz jedną z nich.
- Raz, dwa, trzy – Marco sprężył się i pociągnął Maxa za sobą – Jazda !
Gdy pokonywali wielki holl, Tess trzymając się blisko Maxa, osłaniała go tarczą. Serce biło niespokojnie.
Jeżeli uda im się stąd wydostać, Max będzie uratowany. Ale do wyjścia mieli daleko i wiedziała, że czeka ich jeszcze ciężka przeprawa.
Cdn.
Last edited by Ela on Thu May 12, 2005 11:46 pm, edited 5 times in total.
Witamy Elu ponownie
Co do tej części.... Ja nie wiem, ja się gubię, ja zwariowałam... Ja wydrukuję to i powieszę nad łóżkiem. Ostatni narzekałam, że opisy z poprzednich rozdziałów do mnie nie trafiają, że nie rozumiem buzujących w was emocji, a teraz
To jest, jak do tej pory, najbardziej przejmująca, najbardziej niewiarygodna, najbardziej emocjonalna, najbardziej ludzka i w ogóle NAJ... część GAV. Elu, bardzo dziękuję za to tłumaczenie, warto było tyle czekać.
Serena, która pozwala demonom przeszłości ujrzeć nareszcie światło dzienne i tym samym wyrzuca z siebie ból, gromadzony przez lata.
Marco, który na skraju świadomosci i cierpienia na myśl o Khivarze krzywdzącym Tess dostaje amoku i z chłodną, żołnierską precyzją wymierza go przeciwko wrogowi.
Ten, który milczy - on chyba odegra w GAV jakąś większą rolę, prawda?
Tess, w której budzi się prawdziwy wojownik - już nie ze względu na miłość do Marco, ale ze względu na jej "przeznaczenie". Ten opis: "Walczyła, poruszając się wśród wrogów jak widmo, i parła do przodu przez nikogo nie rozpoznana.
Żeby teraz z przerażeniem patrzeć jak ktoś, kto jak sądziła mógł być tylko Khivarem, podchodzi coraz bliżej do króla. Przyjaciela." Po prostu piękny.
No i mój Max ukochany, którego niestety nie ma tu tak dużo, ale który dalej jest niezmiernie kochający, wrażliwy, myślący, który jest i przywódcą i przyjacielem.
Tyle na zakończenie przydługiego postu. Teraz biorę się do czytania tej części po raz trzeci. ELU, BŁAGAM O WIĘCEJ!
Co do tej części.... Ja nie wiem, ja się gubię, ja zwariowałam... Ja wydrukuję to i powieszę nad łóżkiem. Ostatni narzekałam, że opisy z poprzednich rozdziałów do mnie nie trafiają, że nie rozumiem buzujących w was emocji, a teraz
To jest, jak do tej pory, najbardziej przejmująca, najbardziej niewiarygodna, najbardziej emocjonalna, najbardziej ludzka i w ogóle NAJ... część GAV. Elu, bardzo dziękuję za to tłumaczenie, warto było tyle czekać.
Serena, która pozwala demonom przeszłości ujrzeć nareszcie światło dzienne i tym samym wyrzuca z siebie ból, gromadzony przez lata.
Marco, który na skraju świadomosci i cierpienia na myśl o Khivarze krzywdzącym Tess dostaje amoku i z chłodną, żołnierską precyzją wymierza go przeciwko wrogowi.
Ten, który milczy - on chyba odegra w GAV jakąś większą rolę, prawda?
Tess, w której budzi się prawdziwy wojownik - już nie ze względu na miłość do Marco, ale ze względu na jej "przeznaczenie". Ten opis: "Walczyła, poruszając się wśród wrogów jak widmo, i parła do przodu przez nikogo nie rozpoznana.
Żeby teraz z przerażeniem patrzeć jak ktoś, kto jak sądziła mógł być tylko Khivarem, podchodzi coraz bliżej do króla. Przyjaciela." Po prostu piękny.
No i mój Max ukochany, którego niestety nie ma tu tak dużo, ale który dalej jest niezmiernie kochający, wrażliwy, myślący, który jest i przywódcą i przyjacielem.
Tyle na zakończenie przydługiego postu. Teraz biorę się do czytania tej części po raz trzeci. ELU, BŁAGAM O WIĘCEJ!
Uffff........ Pochłonęłam 40cz z zatrważającą szybkością Ale TAKIEGO opowiadania nie można czytać powoli. Matko kochana To z każdą nową części robi się coraz lepsze. Szkada tylko, że niedługo się skończy Ale do rzeczy.
Tess - Jak dla mnie to już zupełnie inna osoba niż dotąd. Kochająca bezgranicznie i doskonale tego świadoma. Widoać to w dzisiejszej części, kiedy ratuje Maxa. "Przyjaciel" Nic milszego nie mogłam przeczytać
Marco synem Sereny Olala... Im bliżej końca tym bardziej się komplikuje
Kivar naprawdę nie żyje czy to tylko jakaś sztuczka? Mam nadzieje, że naprawde bo zaczyna mi działać na nerwy ten facet Upierdliwy do granic.
Eh... To było piękne!
Eluś wielkie dzięki za kolejną jakże wspaniałą część Proszę o następną!
Tess - Jak dla mnie to już zupełnie inna osoba niż dotąd. Kochająca bezgranicznie i doskonale tego świadoma. Widoać to w dzisiejszej części, kiedy ratuje Maxa. "Przyjaciel" Nic milszego nie mogłam przeczytać
Marco synem Sereny Olala... Im bliżej końca tym bardziej się komplikuje
Kivar naprawdę nie żyje czy to tylko jakaś sztuczka? Mam nadzieje, że naprawde bo zaczyna mi działać na nerwy ten facet Upierdliwy do granic.
Eh... To było piękne!
Eluś wielkie dzięki za kolejną jakże wspaniałą część Proszę o następną!
Moje ukochane GAW powróciło! Dzięki Elu, cieszę się, że wszystko się udało
Gdy przeczytałam tę część znowu zrobiło się tak cieplutko w duszy i w sercu, pojawił się też smutek i wielki niepokój...ale i radość.
Smutek...znowu Serena musi uporać się ze wspomnieniami z przeszłości, a radość, bo pokonuje, jak to ujęła caroleen demony przeszłości i powiedziałabym, że zostaje uleczona przez miłość do Marco...swojego syna. On naprawdę nim jest, przecież to ona go wychowała, ona go wszystkiego nauczyła, ona nim kierowała...
Smutek, bo ktoś zginął...Nicholas był zły, ale to zawsze "człowiek". Może gdzieś tam w nim drzemały jakieś pokłady dobra, tylko nie zdążyły się ujawnić...a może gdyby los postawił go po innej stronie "barykady"...
Niepokój...co się dzieje z Tess, dlaczego staje się niewidzialna i kto to jest Ten Który Milczy? Anioł, Duch? Czy to Khivar tylko w innej postaci? Przecież wniknął do umysłu Marco, posiadł jakieś jego zdolności. Może udaje, że chce pomóc, by złapać ich w pułapkę? Znowu tyle pytań...
I na koniec wielka radość...Tess i Max Przyjaciel, Max przeżył atak Khivara, Marco i Tess znów razem, chronią swojego króla, przyjaciela narażając własne życie...ale pozostają i pytania...czy im się uda, czy reszta grupy przeżyje i jak to wszystko się skończy?
Elu czekam na następne części
Gdy przeczytałam tę część znowu zrobiło się tak cieplutko w duszy i w sercu, pojawił się też smutek i wielki niepokój...ale i radość.
Smutek...znowu Serena musi uporać się ze wspomnieniami z przeszłości, a radość, bo pokonuje, jak to ujęła caroleen demony przeszłości i powiedziałabym, że zostaje uleczona przez miłość do Marco...swojego syna. On naprawdę nim jest, przecież to ona go wychowała, ona go wszystkiego nauczyła, ona nim kierowała...
Smutek, bo ktoś zginął...Nicholas był zły, ale to zawsze "człowiek". Może gdzieś tam w nim drzemały jakieś pokłady dobra, tylko nie zdążyły się ujawnić...a może gdyby los postawił go po innej stronie "barykady"...
Niepokój...co się dzieje z Tess, dlaczego staje się niewidzialna i kto to jest Ten Który Milczy? Anioł, Duch? Czy to Khivar tylko w innej postaci? Przecież wniknął do umysłu Marco, posiadł jakieś jego zdolności. Może udaje, że chce pomóc, by złapać ich w pułapkę? Znowu tyle pytań...
I na koniec wielka radość...Tess i Max Przyjaciel, Max przeżył atak Khivara, Marco i Tess znów razem, chronią swojego króla, przyjaciela narażając własne życie...ale pozostają i pytania...czy im się uda, czy reszta grupy przeżyje i jak to wszystko się skończy?
Elu czekam na następne części
Maleństwo
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 44 guests