Heart of soldier - zakończenie + Epilog

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Wed Mar 16, 2005 9:29 pm

Czytałam Galadrielo ff "Polar Dream" autorstwa _liz. Tam rzeczywiście główni bohaterowie tj. Michael i Liz zginęli :( No tak po _liz wszystkiego się można spodziewać, ale tutaj coś mi mówi, że nie będzie aż tak tragicznie :wink:

Dzięki Galadrielo za wyjaśnienie tajników dotyczących serialu DA. Nie znam go dobrze. Dopiero od jakiegoś czasu oglądam go, jak mam czas, w TV4, a teraz wyświetlają już II sezon
Maleństwo

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Fri Mar 18, 2005 3:21 pm

Hehe. A drżyjcie ze strachu przed tym co zrobię :twisted: Wiem, że u mnie wszystko jest możliwe. Tym razem jednak ja doskonale wiem, jak zakończę to opowiadanie. A wy nie...

Liz McDowell - ładnie brzmi, wiem 8) Mnie również się spodobało, więc czemu nie... to opowiadanie i tak jest inne od wszystkich. Ale było do przewidzenia, że prędzej czy później to następi. Lepiej prędzej, zwłaszcza, że w tej sytuacji ani Alec ani ona nie wiedzą, co tak naprawdę może się stać temu drugiemu...

White... hmm... zdradzę wam nawet, że on i Liz się nie spotkają ponownie...

uśmiercanie kogoś - no wiecie, w tym opowiadniu ciągle jest krew i ból i będzie tak aż do końca. Co nie znaczy, że aż tak tragicznie jak mogłoby być. Choć z drugiej strony... A dobra, sami się przekonacie. Za to Epilog wam sie spodoba :D


A "Polar Dream" jeszcze będziecie mi wypominać? :twisted: Chciałabym zauwazyć, że nie tylko tam jest tragicznie. Wydaje mi się, że tamto zakończenie było jeszcze do przełknięcia. Za to za "Każdą moją łzę" zostałam prawie zlinczowana :lol:





27.

Otworzyła oszklone drzwi. Zapach świeżo parzonej kawy, gwar i przypalone frytki. Taaak, tej atmosfery nie dało się zapomnieć. Pamiętała ją doskonale. Spędziła tu w końcu tyle czasu... Uśmiechnęła się lekko, obserwując jak między stolikami kręcą się kelnerki w kiczowatych zielonych uniformach z podobiznami kosmitów. Ten widok zawsze ją bawił. Sama siebie nie wyobrażała sobie nawet w takim stroju. Rozejrzała się, szukając znajomej twarzy, którą ostatni raz widziała ponad miesiąc temu. I nagle pojawiła się. Jasne włosy związane w idealny kucyk, tradycyjny brzoskwiniowy błyszczyk na ustaci i kolorowe, hippisowske koraliki na szyi. Blondynka podała klientom zamówienie, poczym obróciła się w jej kierunku.
- O-Mój-Boże! - dziewczyna miała minę, jakby zobaczyła ducha – Elizabeth Parker, to ty?

Tak, to była ona. W całej okazałości. Liz wyszczerzyła białe zęby. Czekała. Wystarczył ułamek sekundy a blondynka już wisiała na jej szyi, mocno obejmując ją. Oh, jak brakowało tego szczerego gorąca. Prawdziwa ludzka tęsknota i radość. Coś, czego ona sama z siebie nigdy nie potrafiła wydobyć. Nigdy tak naprawdę. Owszem, czuła to. Gdzieś tam głęboko wewnątrz siebie. Jej ludzkie geny często szarpały nią, tworząc różne sprzeczne emocje. Ale żołnierz, jakim była, tłumił to wszystko. Nie umiała... Nie potrafiła się ot tak po prostu otworzyć i wszystko ujawnić. Dlatego lubiła tę garstkę pełnoprawnych ludzi, których miała wokół siebie tu w Roswell.

Maria należała do tej grupy. Zawsze uśmiechnięta i tryskająca energią. Czasami Liz ażprzerażał ten nadmiar temperamentu. Momentami drażnił do bólu. Ale jednak tego uroku nie miał nikt inny.
- Liz, Liz, Liz! - powtarzała w euforii Maria
- Tak to ja – roześmiała się – I puść mnie, bo się uduszę.
Została błyskawicznie pociągnięta w stronę wolnego stolika i usadzona na stołku. Sama Maria zniknęła na chwilę za ladą, wracając po chwili z dwoma olbrzymimi i niesamowicie kalorycznymi koktajlami. Usiadła naprzeciwko Liz i z właściwą sobie gestykulacją, zaczęła ją zarzucać pytaniami.
- Gdzieś ty się podziewała? Tak nagle zniknęłaś! Nie tylko ty... W ogóle dziwne rzeczy się tu działy – westchnęła teatralnie blondynka
Brunetka pokręciła głową. Takiej paplaniny dawno nie słyszała. Transgeniczni chyba mieli to do siebie, że za wiele nie mówili. Hmm, geny.
- Musiałam wyjechać – udzieliła wymijającej odpowiedzi – A cóż niby się działo?

Blondynka upiła nieco swojego koktajlu, a następnie wyjaśniła z wyraźną obojętnością.
- Mutanci.
Serce Liz podjechało do gardła. Więc i tutaj dotarły wieści o istnieniu transgenicznych istot. Dla tak małego miasteczka to musiał być niesamowity cios. Wręcz pandemonium. Coś w rodzaju procesu z Salem, tylko teraz podejrzenia padłyby na tych, którzy byli sprawniejsi lub dziwni, a niekoniecznie byli prawdziwymi mutantami.
- Były nawet plotki, że kilka osób, które nagle zniknęły, należy do mutantów – Maria przewróciła oczami – Kyle Valenti, Dani Carter. Pft... nawet ciebie posądzano.

Liz miała wrażenie, że jej kod kreskowy na karku zaczna ją niesamowicie palić, jakby stawał się rozrzażony i widoczny. Niespokojnie wzdrygnęła się, ledwo powstrzymując odruch by sięgnąć do szyi i przesunąć dłonią po kodzie. Dobrze, że miała długie włosy, doskonale zakrywające to, co niepotrzebne. Momentalnie również powróciła świadomośc tego, co powiedziała Maria. Kto wie, czy gdyby nie wyjechali, nie dostaliby sie w ręce rozwścieczonego i przerażonego społeczeństwa. Jedno było pewne – wyjazd pozytywnych skutków też nie miał. Cokolwiek by zrobiła, zakończyłoby się tak czy siak krwawą klęską.

Jej klęską.

Skrzywiła się nieco. Minęło tak niewiele dni odkąd pochowała ostatnich. Tak krótki czas, kiedy ściskała w swoich ramionach zakrwawione ciało Hotaru. I tak bliski wydawał się być dzień pogrebu Iana. To wszystko działo się za dzybko. Jak potworna maszyna wprawiona w ruch i kręcąca trybikami, aż to piekło pochłonie ich wszystkich.

- Wszystkojedno – Maria machnęła ręką
Ona najwyraźniej nie wierzyła w te wszystkie plotki. Kpiła z nich, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, ile w tym wszystkim było prawdy. Może to i lepiej, że nie wiedziała. To mogłoby wszystko zrujnować. Zmienić ją. Liz wiedziała, że musi chociaż tych nielicznych ochronić przed wpływem jej prawdziwego pochodzenia. Nie było potrzeby, by mieszać w to ludzi.
- No... - Maria przechyliła się w jej stronę
Błysk w jej oczach od razu ostrzegł Liz, że zaczną się kolejne pytania. Osobiste pytania. Maria miała to do siebie, że uwielbiała takie intymne pogaduchy.
- To cóż takiego zmusiło cię do wyjazdu? Osobiście obstawiałam dwie opcje. Uciekłaś z jakimś tajemniczym amantem... albo uciekłaś przed moim bratem – wyszczerzyła zęby
- Maria! - Liz nie mogła powstrzymać śmiechu
Oba powody absolutnie do niej nie pasowały, a już szczególnie ten ostatni.
- No co? Sean nie dawał ci spokoju – stwierdziła maria z wiedzą znawcy – Zakochał się w tobie po uszy. A teraz, skoro wróciłaś...

Liz przewróciła oczami. Sean DeLuca był ciekawym chłopakiem. Musiała przyznać, że nawet przystojnym. Było w nim nawet coś niebezpiecznego, co uwielbiały jej geny. Ale nigdy nawet nie spojrzała na niego inaczej, niż jak na brata Marii. Jak na znajomego. Przeczuwała, że Sean chciał czegoś więcej, ale on doskonale wiedział, że Liz jest nie dla niego.
- On wie, że nie jesteś dla niego – westchnęła Maria – Ja też to wiem. Ale jednak byłoby fajnie, gdybyście spróbowali.
Szok. Zdumienie. Zaskoczenie. Liz uniosła brwi. Czy Maria własnie powiedziała to, co powiedziała? Świat popada w paranoję.

- Nie jestem dla niego – odpowiedziała spokojnie z lekkim rozbawieniem
I nie była. Należała do kogoś. Kąciki jej ust lekko uniosły się do góry, kiedy w głowie powrócił obraz Aleca. Od razu zaczęła obracać obrączkę wokół palca, czując jak złoto lgnie do jej skóry i wypala jego imię. Kiedyś pobiłaby każdego, kto by ją określił mianem „należy do kogoś”. Ceniła sobie swoją dziwaczną wolność. Teraz sama czuła, że należy do niego dosłownie. Tylko do niego. I podobało jej się to. Może to przez myśl, że wreszcie miała kogoś obok siebie. A może przez niego samego. Ha! Bo która nie chciałaby należeć do Aleca McDowella?
- Ehh... Czasami mnie ciekawi dla kogo jesteś – jęknęła Maria
Znała nieco Liz i wiedziała, że ta nigdy nie pozwoliła żadnemu facetowi zbliżyć się do siebie w ten sposób. Trzymała się blisko Kyla Valentiego i Scotta Lynn, ale nigdy z żadnym nie łączyło ją nic. Dla kogo więc niby była?

Brunetka wbiła w nią uważny wzrok. No tak, ona nie miała pojęcia o tym, co działo się przez ostatnie tygodnie. Błysk rozbawienia pojawił się w ciemnych tęczówkach i po chwili uniosła dłoń, pokazując Marii swoją dume – obrączkę. Miała wrażenie, że blondynka dostaje właśnie hiperwentylacji.
- Czy to... czy ty... to... Elizabeth Parker czy ty chcesz mi o czymś powiedzieć?
- Już nie Parker. Elizabeth McDowell – uśmiechnęła się promiennie
Nawet nie przypuszczała wcześniej, jak niesamowicie to brzmi. Elizabeth McDowell. Aż chciało jej się to powtarzać w kółko i w kółko.

* * *

- Jestem na miejscu – Kyle mruknął w słuchawkę
Rozejrzał się dokoła. Ruiny starego młynu nie wyglądały zbyt przyjemnie. Ale to było jedyne miejsce odpowiednio oddalone od centrum. Daleko od Liz.
- Liz jest bezpieczna – zapewnił Aleca, przewracając oczami na jego nadmierną troskę
Bądź co bądź ona potrafiła o siebie zadbać, nawet w tych ekstremalnych sytuacjach.
- W zasadzie dlaczego rozmawiamy przez telefon, skoro jesteś tu... - podrapał się w głowę – A tak. Plan. Jasne.

Plan. Fakt. Wszystko obracało się wokół tego misternego planu. Musieli grać, żeby pułapka się udała, żeby wszystkie elementy ze sobą sprzężone zaczęły działać. Żeby sięudało, musiał teraz robić z siebie niemalże idiotę.
- Widziałem go. Tak. Jestem pewien – odpowiadał machinalnie na pytania Aleca – White tu jest i może...

Kliknięcie.

Broń.
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Fri Mar 18, 2005 7:12 pm

Maria w akcji...i wszystko wraca do normy :wink: To chyba jedyna osoba, która ma taką żyłkę detektywistyczną i upór wręcz maniaka, by wyciągnąć z Ciebie wszystko... :cheesy: wykręcić cię, obrócić, przemielić...po prostu trzy słowa...Maria uciążliwy agent...w spódnicy :mrgreen:

Alec, już w Roswell...szybki jest :!: nie ma to jak tęsknota... :wink: no i oczywiście plan...wiem, wiem...tajna akcja

Tylko Ty _liz możesz zostawić kogoś w takiej niepewności...kliknięcie...broń :shock: chcę wiedzieć co dalej :!: kiedy nowa część :?: a może z okazji zbliżającego się zajączka od razu dasz dwie części :mrgreen:
Maleństwo

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Sat Mar 19, 2005 8:51 pm

:shock: :shock: :shock: Boooże... Tylko żeby nic mu się nie stało :shock: A może Liz wkroczy do akcji?? Może jakoś się zorientuje... Ale z drugiej strony miała się nie spotykać więcejz białym

A no Alec się stęsknił :twisted: Za ŻONĄ nie?? :lol: Ale i tak jej raczej nie spotka narazie... :?

No i Maria wraca 8) Aj myślałam że ona będzie wiedziałą, że Liz jest mutantem :roll: A dowie się w ogóle?? :?
Dawać dawać kolejne części :twisted:

User avatar
Galadriela
Zainteresowany
Posts: 333
Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
Contact:

Post by Galadriela » Sun Mar 20, 2005 3:28 pm

- Były nawet plotki, że kilka osób, które nagle zniknęły, należy do mutantów – Maria przewróciła oczami – Kyle Valenti, Dani Carter. Pft... nawet ciebie posądzano.
Ech gdyby tylko iwedziała, że to prawda. Liz jej powie?? Czy Maria zareaguje tak jak w Pilocie, czy może nas zaskoczy??

Liz McDowell? Ech mi to się kojarzy z nieznośną siostrą z SLAFG.

Na koniec coś ode mnie. Tylko proszę o wyrozumiałam. Pierwszy raz łączyłam w ten sposób postacie, no i wyszedł trochę długawy

Bannerek
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Sun Mar 20, 2005 4:20 pm

Galadrielo, bardzo podoba mi się Twój bannerek :cheesy:

Możesz mi zdradzić jakich programów używasz do robienia bannerów. Te, których ja używam nie mają chyba takich możliwości (chodzi mi o wtapianie, tzn. likwidowanie ostrych krwędzi wyciętego fragmentu rynsunku). Czekam...z utęsknieniem na informację :wink:
Maleństwo

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Mon Mar 21, 2005 8:42 pm

Muszę coś dodać...końcówka ostatniej części podziałała na moją wyobraźnię i powstało coś takiego...

Image w tym arcie miejsce Kyle'a zajęła akurat Liz :wink:

_liz nie trzymaj nas tak długo w niepewności :? kiedy kolejna część :?:
Maleństwo

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Tue Mar 22, 2005 10:44 am

Uwielbiam was trzymać w niepewności. A przy kolejnych częściach będziecie sporo czekać, bo muszę napisać jeszcze rozdział ostatni i epilog, a jakoś do tej pory nie miałam weny :lol:

Co do Marii - już więcej nie odegra żadnej roli. Wprowadziłam ją dla rozluźnienia i żeby pokazać, że jednak Liz miała jakoś "przyjaciół"

A część dzisiejsza wymaga kilku podpowiedzi. W zasadzie nie kilku, ale jednej - Alec kazał Liz wyjechać, bo w Seattle nie była bezpieczna. Zatem Liz z cała pewnością nie powinna tam jechać... (domyślicie się o czym mówię, jak przeczytacie tę część)



28.

Kliknięcie.

Broń.

Wstrzymał oddech, powoli odsuwając słuchawkę od ucha. Wiedział doskonale kto przystawia mu pistolet do skroni. Nie trudno było to przewidzieć, zwłaszcza, że ten zapach był specyficzny. Nienawiść i krew. White. Kyle go widział zaledwie godzinę temu w pobliżu starego mieszkania Liz. Nie mogło być wątpliwości, że Ames White widział również jego. Był dobry w swojwj robocie i chyba sam posiadał szczególnie wyostrzone zmysły. Wyostrzone na transgeników. Dziwiło jedynie, że przybył tu sam. Bez swoich ludzi. Czyżby zbytnia pewność siebie? A może chował w zanadrzu coś, czego nie przewidzieli? Nie. Przewidzieli wszystko W najdrobniejszym szczególe.

To również.

Kyle rzucił telefon na ziemię, unosząc dłonie do góry. Wiedział, żę White nie będzie skłonny go tak szybko zabijać. Musiał przecież dostać się do Liz. Musiał znów mieć atuty przeciwko niej. Ale jego ogromna pewność siebie i tendencyjne ludzkie metody pozwolą im na zrujowanie tego planu, jaki sobie uknuł. Cokolwiek nim powodowało. Uparł się na nią. Chciał ją za wszelką cenę mieć.
- Gdzie ona jest? - chłodny głos rozbrzmiał w uszach Kyla
Półuśmieszek wdarł się na jego usta. Akurat pod tym zględem White był taki... przewidywalny. Kiedyś wszyscy uważali go za wcielonego diabła, który z niewyjaśnionych powodów zawsze ich zaskakiwał, atakował gdy najmniej siespodziewali. Miał powody, których nigdy by nie przewidzieli. A teraz sytuacja wydawała się byc tak prosta i klarowna. Skoncentrowany jedynie na chęći zemsty na Liz, nie dostrzegał innych celów.
- Kto?
- Twój dowódca – wycedził White przez zęby, tracąc powoli cierpliwość

Już jesgo siostrzyczka go wyprowadziła z równowagi swoją nagłą ucieczką i tak bezczelnym zlekceważeniem go. A miał naprawdę zamiar pozwolić jej żyć, jeśli dotrzymałaby umowy. Teraz jednak skończyło się bycie starszym bratem. Ojciec prawdopodobnie popełnił największy w życiu błąd, umieszczając ją w Manticre. Może gdyby od początku była jego siostrą, nawet by jej nie tknął. Ale fakt był taki, że dla niego stanowiła tylko kolejnego mutanta. X5542. Tylko nieco wzbogacona genetycznie. Miał zamiar ją dopaść, zawlec z powrotem do Seattle i zrobić to, co już dawno powinien – potraktować ją jak innych.

- Nie wiem – Kyle wzruszył ramionami
- Ty... - syknięcie przerwał olbrzymi hałas
Odgłos motoru. Trzask. Światło.

* * *

Maria z wypiekami na twarzy słuchała opisu Liz. Co chwilę zadawała szczegółowe pytania. Jakby Alec McDowell był najbardziej interesującym tematem. Cóż, w tym momencie był. Jedyny mężczyzna, który nie tylko zwrócił na siebie uwagę zdystansowanej Liz, ale obłądnie zawrócił jej w głowie. Chociaż się nie przyznawała, widać było jak musiał zmienić jej życie. Ciemne tęczówki wręcz iskrzyły radością. Cała promieniała. Fakt, były też oznaki smutku i strachu, ale przyćmione nadzieją, której wcześniej nie było. Maria pamiętała Liz jako niesamowicie chłodną i nieprzystępną. Teraz wydawała sie... mieć serce.

Zawsze je miała. Dla tej garstki pokręconych osób, kręcących się wokół niej. Ale dla nikogo więcej. Sam wyraz jej twarzy zwykł oznaczać bezwzględność i odgrodzenie. Teraz jakby zaczęła czuć. I każdą emocję chłonęła z fascynacją. A może to ten cały Alec wzbudzał te najgłębsze uczucia, których do tej pory Liz unikała jak ognia.
- Więc... - Maria chciała zadać kolejne pytanie, ale Liz momentalnie zastygła w bezruchu

Drobne ciało napięło się. Zmysły zaczęły szaleńczo wydzierać sygnały i alarmy. Przeczucie prześlizgiwało się po zakończeniach nerwowych.

Something has been taken
From deep inside of me


Zmarszczyła brwi, skupiając całą swoją uwagę na tym, co mogło do niej docierać z tak przerażającą siłą. Co to mogło być? Zerknęła na obrączkę. Nie. To nie Alec. Umysł podpowiadał kolejne możliwości.

Wounds so deep they never show
They never go away


Jej oddział. Po śmierci większości jej ludzi, instynkty obronne skoncentrowały się na tej dwójce, która pozostała przy życiu. Cas i Kyle.

Cas.

Kyle.

Take back the pain
I would
Retrace every wrong move
that I've made
I would


Kyle!

Poderwała się momentalnie z miejsca, nie wyjaśniając ani słowem Marii, co się działo. Co mogło się dziać. Zresztą sama nie chciała już myśleć o konsekwencjach kolejnego błędu, jaki być może popełniła.

Nie wiedziała, że tym razem wychodząc z Crashdown popełnia większy błąd.

* * *

Zapadał już wieczór, gdy odnalazła ostatnie miejsce, w którym mógł być Kyle. Przetrząsnęła całe Roswll i nic. Jego komórka nieustannie była zajęta. Coś się stało. Coś się musiało stać. A ona znów zawiodła. Znów poprowadziła kolejną osobę na śmierć. I to tego najbliższego przyjaciela. Wciąż czuła na swoich dłoniach krew poprzednich. Kolejnej dawki by nie zniosła...

Ruiny starego młynu wydawały się być o wiele bardziej zdewastowane niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby coś z impetem wjechało w boczną ścianę, rozbijając deski. Rozejrzała się uważnie. Czuła zapach Kyla. Wyraźnie. Ale nigdy nie było śladu jego obecności. Dopiero po kilku sekudnach dostrzegła leżącą na ziemi komórkę. Uniosła ją drżącymi dłońmi. Przymknęła powieki. Miał go. White dopadł Kyla. Nie było innej możliwości. I jedynym sposobem na naprawienie tego błędu był powrót do Seattle.
Image

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Tue Mar 22, 2005 5:13 pm

Hmmm.... No to ja już nie wiem... :roll:
No ale od początku, bo na początku naprawdę myślałam, że Kyle może mieć jakieś problemy. Ale!
Przewidzieli wszystko W najdrobniejszym szczególe.

To również.
Ufff
Takie spryciuchy z nich 8) Haha dobrze no! Się biały schować może haha :twisted: no!
I tu czegoś nei rozumiem :lol: No bo Liz miała się z nim nie spotykać więcej nie? no. No to chyba Alec go zabije :twisted: Bo ktoś musi nie? :twisted: :cheesy:
I jedynym sposobem na naprawienie tego błędu był powrót do Seattle.
I dlatego dobrze było by, gdyby jej powiedzieli :? A nie, dziewczyna się teraz denerwuje niepotrzebnie :lol: Jeszcze im planik zawali. A tak? Siedziałaby sobie w roswell i lux by był nie?? 8)
Wiosnę mamy ludzie :mrgreen: wiosnę!!

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Tue Mar 22, 2005 8:13 pm

Oj _liz... potrafisz budować napięcie i pozostawiać nas znowu w niepewności :? tylko że ziółka na "nerwowy stan emocjonalny" :wink:, właśnie mi się skończyły, a ćwiczenie cierpliwości też mi raczej dobrze nie wychodzi... :wink:

Co zrobiłaś w tej części...to miał być ten genialny plan "...Przewidzieli wszystko w najdrobniejszych szczegółach..."...chyba trochę nie wypaliło...ja też Elip już nic nie rozumiem :?: gdzie jest Kyle...aaa rozumiem, ktoś się zjawił (Alec :?: ) i chyba mu pomógł... :?: chyba już za dużo tych znaków zapytania... :?: :wink:

Mieli chronić Liz, a ona jak to ona znowu się w to wplącze...wiadomo instynkt obronny wobec bliskich sobie osób, ale gdzie kurcze jest...Alec obrońca... :?:
Maleństwo

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Mar 22, 2005 8:32 pm

Ale się obijam nie ma co :roll:
Kyle jest w Roswell z tego co wiem wy chyba też to wiecie? :lol: I wiem kto go uratuje, ale nie wiem czy wy wiecie? :lol:
A Liz wiadomo z tą swoją chorą obsesja na punkcie ochrony ludzi z oddziału nie mogła zareagowac inaczej jednak popełniła błąd wracając do Seattle...
Następna częśc będzie okrutna :evil: Tak to będzie ta częśc o której wspominałam i za którą jestem gotowa zabic _liz :evil: Grr...

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Tue Mar 22, 2005 8:40 pm

No nie przesadzaj onarku. Dla ciebie jest okrutna tylko z jednego względu 8) Tak naprawdę okrutna będzie 30 część. Wszystko zależy od tego, czego oczekujecie mówiąc "okrutna". Chodzi o samą śmierć? A może o śmierć kogoś konkretnego?

Tu w każdym rozdziale jest ból, tylko zawsze w innej postaci.
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Tue Mar 22, 2005 8:41 pm

Znając Onarku Twoją sympatię chyba do...Aleca, podejrzewam, że w kolejnej części to jemu coś się stanie :cry: :?: ...mam nadzieję, że nie mam racji...
Maleństwo

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Tue Mar 22, 2005 9:33 pm

Oj chyba się boję... :roll:

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Mar 31, 2005 2:16 pm

Hmm... no dobrze, mam dla was kolejną część HOS, ale wypadałoby przypomnieć, że opowiadanie to zbliża się już ku końcowi. Eh, a pamiętam jak jeszcze pisałam początkowe rozdziały, pełne nienawiści, jak sie bawiłam przy szpitalnej scenie, jak wprowadziłam Whita... ilez wspomnień :cry: :lol: No, ale oczywiście mamy dalej OO. I coś więcej... Tak, planuję nowe opowiadanko:

Image

Tytuł: „Pozwól zapomnieć”

streszczenie: Liz jest X5. W ramach programu Solaris, Renfro wydelegowuje ją do Roswell, by inwigilowała kilkoro nastolatków podejrzanych o bycie kosmitami. Jednak Liz z czasem naprawdę emocjonalnie wiąże się z nimi i postanawia zapomnieć o Manticore i o swoim zadaniu. Po roku Renfro decyduje się ściągnąć nieposłuszną X5 z powrotem. W tym celu wysyła po nią jej dowódcę. X5-494.

Kiedy się ono dokładnie pojawi, nie wiem. Najpierw zakończę HOS, a potem zobaczymy, bo mam maturkę na głowie, więc i za częste aktualizacje nie będą 8) Ale mam nadzieję, że się cieszycie.


A teraz przejdźmy już do właściwego opowiadania. Heart of Soldier. Do końca jest utrzymane w swoim typowym klimacie (chyba), za to Epilog będzie całkowitym relaksem - jestem to winna bohaterom, wam i sobie, po tym wszystkim co miało miejsce i co będzie miało miejsce.




29.

- Nie wiem – Kyle wzruszył ramionami
- Ty... - syknięcie przerwał olbrzymi hałas
Odgłos motoru. Trzask. Światło.

White obrócił się gwałtownie, zaskoczony całkowicie hałasem, który nagle się pojawił. Boczna ściana roztrzaskana. Jaskrawe światło wpadało do środka, oślepiając go. I ten dźwięk. Motor. Nie jeden. Ze trzy co najmniej. Zdawały się krążyć dokoła niego, jak w jakimś rytualnym bestialskim tańcu. Igrały jego odpornością, jego ułamkami strachu. Momentalnie zacisnął dłoń na broni, odwracając się by wycelować w transgenicznego, którego udało mu się namierzyć. Nie było go. Siedział na motorze z jakąś dziewczyną. Ames zmrużył oczy. 452. Już kilka razy usiłował ją dostać w swoje ręce, ale za każdym razem wymykała mu się. Drażniąca zabawa w kotka i myszkę. Miał dość. Uniósł rękę, celując wprost w plecy wyjeżdżających.

Łup!

Zachwiał się. Wszystko powoli zaczynało ciemnieć, aż całkowicie stracił świadomość, osuwając się na piasek.

* * *

Otworzył oczy. Ból w głowie wciąż pulsował równym rytmem. Czymkolwiek oberwał, ktoś doskonale wiedział gdzie wycelować, by uzyskać taki efekt. Ktoś. Zapewne jakiś transgeniczny, tylko oni byli szkoleni tak precyzyjnie. Znał już trochę ich metody, więc nie miał wątpliwości. Dziwiło jedynie, że tylko go ogłuszono a nie zabito na miejscu. On sam nie miałby żadnych skrupułów. Nigdy ich nie miał. A przecież on był wychowywany w normalnej rodzinie. Na tyle, na ile można było Sandemana nazwać normalnym ojcem. Mimo to niejednokrotnie pociągał szybciej za spust niż którekolwiek z dzieci Manticore.

Uniósł nieco głowę, rozglądając się dokoła. To musiał być jakiś magazyn. Chłód i ogromna przestrzeń. W całym pomieszczeniu jarzyła tylko jedna lampa. Spojrzenie utknęło na metalowej rampie kilak metrów dalej. Ktoś tam siedział, ale w tym mroku nie mógł dostrzec kto. Mógł się jedynie domyślać, że to jakiś mutant. Wręcz to czuł, a był na nich wyczulony niesamowicie. Drgnął, usiłując wstać z krzesła. Marne szanse. Powinien przewidzieć, że go przywiążą do jedynego, niewygodnego mebla w tej celi. Pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. Naprawdę żałosne, że po tym wszystkim co im zrobił jeszcze wahali się czy go zabić. On by się nie wahał.

- Będziemy tu tak siedzieć czy ktoś mnie wreszcie zabije? - zapytał ze znudzeniem
Postać nie drgnęła nawet. Czuł tylko przeszywający wzrok pełen nienawiści i żądzy mordu. Czyli jednak transgeniczni potrafili emocjonalnie do tego podejść. Chociaż z drugiej strony ich emocjonalność była tym największym błędem Manticore. Mieli być bezwzględni a byli żałośni. Wieczne dzieciaki pomstujące na kim się da.
- Rozumiem – mruknął- Brak odwagi. A może raczej strach.
Dalej odpowiadała mu cisza. W jakiś dziwny sposób zaczynała budować napięcie, lekko szarpiące nerwami Whita. Wolał gdy coś się działo.

Wreszcie tajemnicza postać wstała, podchodząc bliżej. Płynne ruchy, spokojny chociaż pewny krok – zdecydowanie mutant. W dodatku chyba X5. Ames zmrużył oczy, czekając aż transgenik pojawi się w świetle lampy.
- Nie martw się – lodowaty głos wypełnił powietrze – Zginiesz.
Chciał prychnąć, ale momentalnie zastygł dostrzegając w końcu twarz mutanta. No proszę, kto by się spodziewał. A był pewien, że zginął. Przecież tamten materiał wybuchowy jaki mu wszczepili nigdy nie zawodził. Cóż, jednak temu X5 udało się w jakiś dziwny sposób przeżyć. Zaraz... jaki był jego numer? A tak – X5494.

Alec podszedł bliżej, nie odrywając uważnego spojrzenia od Whita. Wystarczyłby jeden ruch i mógł go zabić. Pozbyć się go raz na zawsze. I miał zamiar to zrobić. Za chwilę. Zmysły już od kilkunastu godzin przestawione na żołnierski tryb. Od dawna nie czuł tego krwawego łaknienia by nawet nie chwytać za broń, ale po prostu poderżnąć gardło. Oto stał oko w oko z diabłem, który prześladował ich wszystkich. Który prześladował ją. Wystarczy ułamek sekundy.
- Sądziłem, że nie żyjesz – White uniósł brwi w zdumieniu
- Niespodzianka – Alec prychnął
Sięgnął spokojnie po swoją broń, mając zamiar wreszcie dkonoać tego, na co od dawna czekał niejeden transgeniczny. White uważnie śledził każdy jego ruch. Uwagę przykuł jasny błysk na dłoni X5. Zmarszczył brwi. To wyglądało... No proszę. Nie sądził, że mutanci są aż tak bezczelni by śmieć wiązać się jak ludzie. Obrączka. 494 był żonaty. Parszywe dziwadła, usiłujące wedrzeć się w życie ludzkie, jakby to w ogóle było możliwe. Nie mieli do tego prawda. Nie mieli prawa do życia.
- Nie powinieneś być teraz z żoną? - złośliwość syczała na języku Whita – Udawać, że jesteś normalny?
- Przyjechałem po żonę – wycedził Alec, przeładowując magazynek w pistolecie

Przyjechał po żonę. Czyż to nie słodkie? White skrzywił się nieco. Już miał coś powiedzieć, gdy nagle niczym grom spadła na niego świadomość tego, co powiedział transgeniczny szczeniak. Przyjechał po żonę. Dorwał jego. Wiedział, że tu będzie, więc... Gorzki śmiech kpiny przeciął powietrze. Alec zmarszczył brwi, wbijając mordercze spojrzenie w niego.
- Czy ja dobrze rozumiem? Twoją żoną jest 542?
Nie odpowiedział. Miał dość tej gierki i znoszenia jego obecności. Uniósł dłoń, celując wprost w serce, o ile White posiadał jakiekolwiek serce.
- Musi być ci ciężko z taką rodzinką – w pełni zadowolony kontynuował – Wy transgeniczni macie dziwne podejście do tego – palec Alec zaciskał się na spuście – Byłem pewien, że jako córka Sandemana nie ma szans na życie wśród was.
Mina Aleca była jednoznaczna. Szok i zdumienie. Czyli jednak Liz nie wszystko mu powiedziała. Tego mu nie powiedziała. Nie wspomniała ani słowem. Była córką Sandemana? Prawdziwą córką? Nie urodziła się w Manticore? To jednocześnie oznaczało... Zielone spojrzenie z przerażeniem utkwione w twarzy Whita.
- Tak, dobrze myślisz. To moja siostrzyczka.

* * *

Cas przyspieszyła kroku. Patrol policyjny minął ją własnie, uważnie lustrując jej postać. Na szczęście golf zasłaniał kod kreskowy na szyi. Poza tym to nie jej szukali. Od dwóch dni cała policja przeszukiwała Seattle. Szukali Liz. White rozesłał jej zdjęcie po wszystkich placówkach, wiedząc, że w ten sposób nie miała żadnych szans na przetrwanie w tym mieście. Dobrze, że Alec kazał jej wyjechać. Wprawdzie to była tylko pułapka na Whita, ale w Seattle groziłoby jej większe niebezpieczeństwo.

Skręciła w kolejną uliczkę. Nie mogła usiedzieć spokojnie w TC, kiedy od ponad dwudziestu czterech godzin nie dostała znaku życia ani od Liz, ani od Kyla, ani od Aleca. O planie dowiedziała się całkiem przypadkiem i chcąc nie chcąc musiała zachować wszystko w tajemnicy przed Liz. Pokręciła głową. Jej dowódca tyle przeszła ostatnio. Nie mogła jej więc wprowadzać w kolejny stan zmartwienia czy stresu. A na pewno nie przyjęłaby spokojnie wiadomości, że Alec usiłuje dorwać White, że Kyle macza w tym palce i że wszystko odbywa się za jej plecami. Liz potrzebowała odpoczynku. Cas rozejrzała sie dokoła. Ten sam szary motłoch jak zawsze. Ich się nazywało mutantami, ale wydawało się, że są bardziej przystosowani do życia, bardziej emocjonalni niż niektórzy ludzie.

Już miała iść dalej, gdy stanęła jak wryta. Po przeciwnej stronie ulicy stała niewysoka brunetka. Szukała czegoś. Albo kogoś.
- Liz?! - Cas nie dowierzała własnym oczom
Ale zmysły szybko wychwyciły zapach 542. To była ona. Tylko co robiła tutaj? Sama? Momentalnie wyjęła komórkę z kieszeni, usiłując wstukać właściwy numer. Odczekała kilka sekund.
- Umm... Liz jest tutaj – wymamrotała – W Seattle!

* * *

Rozłączył się. Była w Seattle. Nie wiedziąc naprawdę co jej grozi. Sama. Cas jedna nie była w stanie jej ochronić. Fala zmartwienia i przerażenia przelała się wrzątkiem przez jego żyły, wywołując gwałtowny impuls. Instynkt chronienia jej był silniejszy niż wszystko inne. Musiał być szybki. Nie spojrzał nawet na Whita, wciąż zajęty myślą o drobnej brunetce w ogromnym niebezpieczeństwie. Pociągnął za spust. Raz. Dwa. Trzy. Sprawiedliwość. Śmierć. Wolność. Nie ważne. Teraz już nie ważne. Liczyło się tylko dotrzeć tam jak najszybciej i znaleźć ją nim będzie za późno. Nie mogło być za późno.
Image

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Thu Mar 31, 2005 3:51 pm

Nie no podoba mi się ta część :twisted: Biały nie żyje :twisted: Dobrze mu tak! Ot co!
- Przyjechałem po żonę
:cheesy: kurcze fajnie to brzmi nie?? :lol: No nie wiem podoba mi sie :roll: :lol:
Aj chyba Alec nie będzie się złościł na Liz za to że mu nie powiedziała nie :roll: Z jednej strony mogła już się przyznać, ale na jej miejscu też byłoby mi rudno i jakoś zbytnio by się tym nie chwaliła :? A jak się będzie złościł, to ona już go tam przekona :wink:

No już nie mogę się doczekać kolejnego opowiadania 8)

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Thu Mar 31, 2005 4:27 pm

Nienawidzę Cię Ty Marq jednen :evil: Ty wredoto... Ty... Ty... Grr... :evil: Jak mogłaś? Jak mogłaś zabic takiego przystojniaka :oops: Ja rozumiem zły facet, ale jaki ekhem :twisted: I nie dziwcie się mi nie tylko ja lubię White :lol: Np. Calinia też :twisted:
Poza tym nic nie napiszę bo nadal jestem wściekła nawet po tak długim upływie czasu :evil: I wiesz co? Ogłaszam strajk! A co! Chyba, że napiszesz nową częśc OO a wiem, że Ci się nie chce :wink:

A i co ja to miałam jeszcze napisac? Ach tak, że zgadzam się z _liz i przyłączam się do strajku przeciwko pomysłom Hotaru :evil: I o!

User avatar
Galadriela
Zainteresowany
Posts: 333
Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
Contact:

Post by Galadriela » Fri Apr 01, 2005 11:33 am

ak mogłaś? Jak mogłaś zabic takiego przystojniaka Ja rozumiem zły facet, ale jaki ekhem I nie dziwcie się mi nie tylko ja lubię White Np. Calinia też
AAA. _liz jak mogłaś. Ja wiem, że on był zły i wogóle.
Nie no podoba mi się ta część Biały nie żyje Dobrze mu tak! Ot co!
:evil: :twisted:
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Fri Apr 01, 2005 7:21 pm

Powiem tak...może i dobrze, że nam się trochę przesilił serwer, bo przynajmniej pojawiły się nowe części do kilku opowiadanek :wink:

W końcu...uf...napięcie trochę opadło i pewne sprawy zaczęły się wyjaśniać...ale jak to u _liz...spokój nie na długo zagościł :wink: ...Liz znowu w niebezpieczeństwie, a Alec obrońca wkracza do akcji. To ma być wstęp do odprężenia w Epilogu :?: :?

Wiecie co, zupełnie zapomniałam, że Alec nie zna całej prawdy...zaskoczyło go to i myślałam, że Liz będzie musiała użyć swoich zdolności :cheesy: , ale chyba to już nie będzie potrzebne...dla Aleca tylko ona się liczy i jej bezpieczeństwo...a taki mały problem, jak bycie siostrą Amesa. :wink: ...jego zresztą już nie ma...i nie ma problemu...

Onarku, Galadrielo...jestem zaskoczona :shock: nie wiedziałam, że tak lubicie White'a...ja go nie lubię...może i jest trochę :wink: przystojny...

Już teraz wiem co za maruda naciskała _liz o nowe części OO...dziękuję Onarku :mrgreen: ale do "strajku przeciwko pomysłom Hotaru" się nie przyłączam :nie: :!:
Maleństwo

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Mon Apr 04, 2005 5:33 pm

No i nadszedł dzisiaj koniec HOS. Tak, całkowity, oficjalny koniec. 8) Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale historia sie kończy tak a nie inaczej i nic na to nie poradzicie. Dostaniecie ode mnie zarówno część 30 jak i obiecany, relaksujący Epilog (mnie rozbawił, a Onarka rozczulił). Dziękuję, że z taką chęcią czytaliście kolejne rozdziały tego opowiadania i nie skąpiliście komentarzy :D Jednocześnie zapraszam do nowego ff - Pozwól zapomnieć. Ale miejmy nadzieję, że o Heart of soldier nie zapomnicie tak szybko...



30.

Musiała za nią pójść. Doskonale wiedziała, że w przeciągu zaledwie paru minut Liz wpadnie w niezłe tarapaty. Każdy policjant tutaj miał w pamięci jej zdjęcie z dopiskiem „niebezpieczna”. Z kilkoma 542 poradziłaby sobie bez problemu, ale jeśli pojedyńczy policjant ją zobaczy, za chwilę na jej głowę zwali się cały oddział. I wtedy nic jej nie ocali. Więc musiała za nią iść. Póki Alec nie wróci z Roswell. A znając jego możliwości... znając jego uczucie do Liz, pojawi się w błyskawicznym tempie. Zwłaszcza, że czas mijał nieubłaganie. Cas już od paru godzin siedziała w ciemnym korytarzu, obserwując uważnie mieszkanie, w którym zniknęła Liz. To chyba było jej mieszkanie, wynajmowane od Aleca. Prychnęła. Wszyscy doskonale wiedzieli jak naprawdę skończy się to „wynajmowanie”, tylko 542 zdawała się ślepo brnąć w nieświadomość. Aż wreszcie została... zaobrączkowana.

Cas czekała. Nawet jeśli jej dowódca teraz odpoczywała, to nie na długo. Czuła, że brunetka lada chwila wyjdzie, niczym burza gradowa i skieruje się na ulice Seattle. Nie miała pojęcia dlaczego tu była. Co poszło nie tak/ Cokolwiek to było, stwarzało nieprzyjemnie niebezpieczną sytuację. Gdyby jeszcze Liz poszła do TC, zatrzymaliby ją tam od razu, zwłaszcza, że pod nieobecność Max, Logan często się tam pojawiał by wszystkiego dopilnować. Nie pozwoliłby Liz ruszyć się z miejsca, byłaby bezpieczna. Ale nie, 542 musiała jak zwykle robić wszystko po swojemu, w tym swoim drażniącym uporze. Bardzo drażniącym.

Była jednak jej dowódcą. Przyjaciółką na swój sposób. Rodziną. Nie mogła jej opuścić, nawet w tej sytuacji. Zwłaszcza w tej sytuacji! Zawdzięczała jej zbyt wiele, by teraz stchórzyć. Zresztą oni, jej oddział, nigdy nie opuszczali się wzajemnie. A teraz, gdy tylko Liz i Kyle jej pozostali, musiała ich za wszelką cenę chronić. Oni ją, ona ich. Była w stanie zrobić wszystko, byle nie stała im się żadna krzywda. Wiedziała, że Liz jej nie posłucha, jeśli jej powie by się schroniła. Jedynym rozwiązaniem było podążanie za brunetką krok w krok.

Drzwi mieszkania otworzyły się.

* * *

Chwilę musiała odpocząć. Pomyśleć, gdzie może dopaść Whita. Miał różne kryjówki, a jeśli jeszcze przeczuwał, że będzie chciała go dorwać, zaszyje się tak, że ona go nigdy nie znajdzie. Wreszcie zdecydowała sie postawić wszystko na jedną kartę. I tak już nie miała nic do stracenia. Absolutnie nic. Cas, jak sądziła, była pod opieką Aleca, a on z pewnością potrafił zadbać o bezpieczeństwo bliskich. Liz przełknęła gorzką ślinę. Czemu została dowódca, skoro nie potrafiła ocalić życia swoich ludzi?

Gniew gromadził się w żyłach, sycząc wrzątkiem wyrzutów. Ale nie płakała. Już nie potrafiła uronić ani jednej łzy. Ostatnie resztki swojego człowieczeństwa wytoczyła nad zakrwawionym ciałem Hotaru.

Hotaru. Zakręcona X5, tak różna od innych transgenicznych i jednocześnie tak im bliska. Zawsze pełna energii, ale opanowana. Momentami Liz miała wrażenie, że H. bardziej nadawała sie na dowódcę niż ona sama. Była bliższa im wszystkim, nie tak zdystansowana, nie odgradzała się od innych. Zawsze z ukrytym uśmiechem i błyskiem przewrotności. Jakby posiadała w sobie więcej tych ludzkich emocji niż którekolwiek z nich. I była tak jej bliska... W inny sposób niż Kyle. W inny sposób niż teraz Alec. Ona była jak ułamek życia, którego Liz zawsze brakowało. Dlatego tak pragnęła mieć ją przy sobie. Bo tylko Hotaru sprawiała, że 542 czuła, że żyje.

Kyle był innym życiem. Był całkowicie promienną stroną. Chyba jako jedyny potrafił wydobyć na jej usta lekki uśmiech. Jednocześnie silny i opiekuńczy, jak starszy brat. Tak. Liz zawsze to czuła, chociaż wolała nic nie przyznawać. Ale to on chronił ją, zajmował się nią, opiekował. Był w pobliżu, gdy go potrzebowała, wspierał bez słów, stawiał czoła jej własnym demonom. Nawet odstraszał skutecznie kręcących się wokół niej chłopaków. I jeśli nie tylko braterskie uczucia nim powodowały, nie chciała go tracić.

Nie chciała nikogo tracić. Ani Scotta, ani Dani, ani Sway'a, ani Iana. Bo kto chciałby stracić kogoś ze swojej rodziny? Chyba nikt. Ona nie chciała. Każde z nich miało w sobie coś, czego będzie jej już zawsze brakować. Tego najmłodszego aniołka, Dani. Zawsze nieśmiała, nieodstępująca Hotaru na krok, niczym oddające się pod jej opiekę maleństwo. Komputerowy geniusz, Scott, też zajmował w tym wszystkim szczególne miejsce. Liz niesamowicie ceniła jego spokój i opanowanie w każdej sytuacji. Z nim jednym zawsze rozmawiała przyciszonym głosem. I chociaż Sway'a mogłaby posądzić o zdradę, za dobrze go znała. Niegroźny fanatyk motorów, lojalny zawsze i wszędzie. A sprawa z Whitem – Liz ani przez chwilę nie wątpiła, że został do tego zmuszony jak i ona. Nie mogła również stracić tej swojej ostatniej myśli, podtrzymującej ją przy życiu. Cas.

Dlatego musiała dopaść Whita i zakończyć ten koszmar. Kto wie, czy nie pojawi się w jej życiu kolejny potwór, ale tego jednego musiała wymazać całkowicie.

Otworzyła drzwi. Teraz był tylko jeden cel. Dopaść braciszka i wreszcie skręcić mu kark. Poszukiwania najlepiej będzie zacząć od starej siedziby Familiars. Wychodząc, nie zauważyła patrolu policyjnego. Ale oni dostrzegli ją...

* * *

Jeśli to przeżyje... Jeśli ONA to przeżyje, to będzie chyba musiał wystawić Loganowi pomnik za to, że w tak błyskawicznym tempie załatwił samolot. Cała drogę tutaj nie mógł usiedzieć w miejscu. Max, Biggs i Kyle wodzili za nim wzrokiem, ale nic nie mówili. Oczywiste było, że się denerwował. Że się martwił. Jak chyba jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Cas nie odzywała się ponownie, Liz również. Łudził się, że 542 pojedzie do TC, żeby odszukać go lub przynajmniej poprosić Biggsa czy Max o pomoc. Fakt, wcale ich tam nie było, ale inni transgeniczni zatrzymaliby ją. Powinien jednak przewidzieć, że ta uparta osóbka nikogo nie poprosi o pomoc. A teraz była sama w Seattle, jedynie pod czujnym okiem Cas. O ile obie jeszcze żyły...

Potrząsnął głową. Nie mógł tak myśleć, to nie pomagało. Ta beznadziejnie krwawa wizja tylko go osłabiała. Uniemożliwiała koncentrację. A musiał się skupić, żeby ją odnaleźć. Nim którakolwiek z jego obaw się spełni. Przyspieszył więc kroku, chociaż i tak nie miał pojęcia, gdzie się skierować. Będzie szukała Whita. Tylko gdzie...

- Tu patrol ósmy, widziano ją w drodze do starej fabryki. - Alec zatrzymał się, słysząc głos policjanta
Jeden impuls. Szybsze bicie serca. To ona. Wiec zaczęła od starej placówki Familiars? Skręcił błyskawicznie w boczną alejkę. Przemieszczanie się skrótami da mu większe szanse, że znajdzie ją szybciej niż policja. Musiał ją znaleźć. Inaczej, po co byłoby to wszystko? Przecież nie mogło się skończyć tak szybko, kolejną krwią, jej krwią, prawda?

* * *

Wślizgnęła się do środka bez większych problemów. Cisza. Budynek był całkowicie opustoszały. Wolała jednak dobrze sie rozejrzeć. White był sprytny, nie mogła niczego przeoczyć. Dwa kroki do przodu... Zastygła momentalnie, słysząc kliknięcie broni za plecami. Mięśnie napięły się, adrenalina podskoczyła. Już miała się obrócić, gdy broń uderzyła o podłogę, dał sie słyszeć hałas i ktoś padł na ziemię. Obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Policjant leżał nieprzytomny na ziemi. Ciemny wzrok przesunął się wyżej, na swojego „wybawcę”.

Cas.

Fala dziwnej ulgi, mieszana z radością, przetoczyła się przez żyły Liz. Powinna być zaskoczona widząc 332, powinna zadać pytanie nasuwające się od razu na myśli – co tu robiła, skąd wiedziała? Ale widzieć ją całą i zdrową, było wystarczającym argumentem, żeby powstrzymać dociekliwość.
- Chodźmy do TC – głos Cas drgał strachem
Liz przez chwilę niemo się w nią wpatrywała, aż przytaknęła i obie ruszyły w kierunku wyjścia.

Chciały stopić się z szarą rzeczywistością Seattle. Mogły jednak przewidzieć, że tak łatwo się to nie zakończy. Liz mogła to przewidzieć. Ale była całkowicie zaskoczona, gdy nagle przed nimi pojawił się patrol policjantów. Tylko dwóch. Mogły sobie z nimi poradzić bez problemu. Świat jednak momentalnie zawirował, kiedy padł straszł. Nim Liz nawet zdołała drgnąć, ciało Cas obróciło się w jej stronę. Dziewczyna spojrzała na Liz. Powietrze zgęstniało. Cisza. Niema, przerażająca cisza. Słyszała tylko bicie własnego serca. Które za chwilę rozpadnie się na miliardy odłamków. Wstrzymała oddech, gdy jeszcze ciepłe ciało Cas osunęło się powoli w jej ramiona.

W umyśle ponownie rozegrała się ta scena, tym razem w zwolnionym tempie. Strzał. Cas obracająca się do niej twarzą i zasłaniająca ją swoim ciałem. Liz klęknęła na ziemi, ściskając w ramionach umierającą dziewczynę. Dłoń przesunęła się po plecach Cas, czując jak ciepła krew wydobywa się z rany. I chciała płakać. Naprawdę chciała. Ale nie mogła. Nie umiała już. Wszystko w niej się zablokowało. W głowie huczało, obraz przed oczami się rozpływał. Czekała tylko, aż padnie kolejny strzał, by i ona padła martwa na asfalt. Ciszę jednak wypełnił hałas krótkiej bójki. Bez strzałów.

Przesunęła wzrok, spoglądając w tamtą stronę. Serce zatrzymało się, po czym zaczęło bić dziwnie nieopanowanym rytmem. On. Oddychał ciężko i wpatrywał się w nią. Zielone tęczówki jaśniały ulgą i jednocześnie tliły dziwny lęk. Jakby bał się do niej podejść. Ale nie musiał. Dla niej ważne było jedynie, że tu był. Że chociaż on żył. On – powód, dla którego jej serce wciąż było całe. Było jego. I stał tak jeszcze dłuższą chwilę, wpatrując się w nią. Żywą.




Epilog


Rozglądał się w tłumie, usiłując wypatrzeć znajome twarze. Stojąca obok brunetka spojrzała na niego jak na wariata i przewróciła oczami. Przez ten rok zdążyła się już przyzwyczaić do jego charakterku, ale momentami ją naprawdę zaskakiwał. Bywały chwile, gdy zachowywał sie dosłownie jak dzieciak i to gorszy od Aleca. Owszem, był bardzo dobrym żołnierzem i wiele im pomógł w TC, miewał naprawdę genialne pomysły. Jednak natura wiecznego chłopca wypływała na powierzchnię dość często. A teraz już całkowicie szalał, nie mogąc doczekać się spotkania.
- Kyle – dziewczyna jęknęła – Ich samolot jeszcze nie wylądował. Opanuj się.
- Słuchaj, Max. - spojrzał na nią z urazą – Znając ich to kto wie kiedy się pojawią i w jaki sposób.
Ponownie zaczął przesuwać spojrzenie po tłumie mijających ich ludzi.

Fakt, znając tę dwójkę wszystko było możliwe. Z tym, że raczej nie takie niespodzianki sprawiali. Ich domeną były poważne kłopoty, a nie efektowne wejścia. Wolała się jednak nie sprzeczać z Kylem. Od tygodnia przeżywał to spotkanie. Nosiło go cały czas, odkąd tylko otrzymał telefon. A teraz już nie mógł wytrzymać w ogóle. Lada chwila ponownie miał ją zobaczyć...
- Bo kark sobie nadwyrężysz. - mruknął z rozbawieniem Biggs
Ale Kyle nawet nie zareagował, tylko nadal wyczekiwał niecierpliwie na pojawienie sie tych znajomych twarzy.
- Stul się 593. Sam widziałem jak wodzisz tęsknie wzrokiem za swoim ukochanym – prychnął.

Max zachichotała, choć starała sie to ukryć. Jednak było wiadome, że Biggsowi cały ten czas brakowało w jakiś sposób dawnego kompana. Przyjaciela. Może nie czuł takiej pustki, jaką odczuwał Kyle po rozstaniu ze swoim dowódcą, ale jednak brakowało mu w dziwaczny sposób Aleca. Często 494 dzwonił do niego i rozmawiali godzinami jak za dawnych czasów, ale to nie było to samo. Nie było tych typowych męskich wypadów do Crash czy Blowfish Tavern i wymiany zdań na temat panienek. Biggs pokręcił głową – no tak, teraz Alec miał tylko jedną kobietę w głowie. W dodatku taką, która skutecznie by mu jakąkolwiek inną wybiła. I to ręcznie. Musiał przyznać, że sam polubił nawet tę X5, chociaż początkowo sie na to nie zanosiło. Miał nadzieję, że ta wizyta pozwoli mu znowu zaszaleć w dawnym gronie. Podobnie musiał myśleć Kyle, który nie mógł doczekać się spotkania z Liz.

Był jedynym z oddziału, który pozostał przy życiu. Nie licząc 542. Cieżko mu było samemu w Terminal City, ale wiedział, że Liz też musiała się od tego uwolnić. Od swojej przeszłości. Nic więc nie mówił, gdy oświadczyła, że wyjeżdżają z Aleciem. Marudził tylko, że tak daleko. Seattle a Floryda to niemalże jak po przeciwnych krańcach świata. Zwłaszcza jeśli byli dla siebie jedyną rodziną. W dodatku Liz bardzo rzadko się z nim kontaktowała, jakby bała się, że to może przywlec niechciane wspomnienia albo sprowadzić na niego niebezpieczeństwo. W rzeczywistości całe zamieszanie wokół X5-542 zakończyło się w niecałe trzy miesiące, ale mimo to państwo McDowell nie wracali. Spędzili na Florydzie ponad rok i najwyraźniej im się tam spodobało.

- Ciekawe czy się zmienili. - Max zapytała niby od niechcenia
Kyle i Biggs wiedzieli, że ona sama nie może się doczekać spotkania z ta dwójką. A zwłaszcza z Aleciem. Bądź co bądź, traktowała go jak brata. Młodszego i nieznośnego, ale brata. Biggs wcisnął dłonie w kieszenie.
- Wątpię, aby 494 zmienił się pod jakimkolwiek względem.
- Liz potrafi zmieniać – roześmiał się 538 – A posiadając atut bycia żoną... Alec na pewno będzie na smyczy.
- To, że ciebie miała w garści nie oznacza, że jego również. - skwitowała Max z kpiną
- Nie miała mnie w garści! - zaprotestował Kyle – Po prostu jesteśmy ze sobą bardzo związani. A poza tym jak bardzo może zmienić się X5? - parsknął

- Oj... baaardzo – głos Biggs wydawał się być machinalny
Max i Kyle momentalnie spojrzeli na niego. Zszokowany i całkowicie wmurowany brunet wpatrywał się z niedowierzaniem w stronę jednego z wyjść. Guevara szybko obróciła głowę, wędrując wzrokiem tam, gdzie on.
- O cholera...
Kyle wbił w nią wzrok, a ona tylko obróciła jego głowę w tę samą stronę. Oto wśród grupy ludzi pojawili się państwo McDowell. Uśmiechnięci i w pełni zrelaksowani. Dłoń Aleca mocno ściskała rękę Liz, jakby się obawiał, że może się mu wysmyknąć. Zielone spojrzenie troskliwie przesuwało sie co chwila na jego żonę. Kyle również przesunął wzrok na Liz.
- Mam zawał – jęknął, niedowierzając temu co widzi
Ciemna skóra, niebezpieczne ogniki w oczach, fale ciemnych włosów opadały na ramiona. Ta sama Liz. Nie. Nie ta sama. TA Liz miała na sobie sukienkę. I...
- Zdecydowanie zawał – mruknął, wlepiając spojrzenie w swojego ex-dowódcę
Ciało Liz było zaokrąglone. Delikatnie, jeszcze niezbyt widocznie, ale charakterystycznie zaokrąglone. To musiał być już trzeci miesiąc, co najmniej.

- Hej – zadowolone małżeństwo powitało trójkę zaskoczonych przyjaciół
Chwila ciszy, w której chyba usiłowali się zorientować czy to aby nie sen. Aż Max drgnęła i niepewnie objęła Liz. Bardzo delikatnie, bojąc się ścisnąć ją mocniej.
- Witamy ponownie w Seattle – uśmiechnęła się nerwowo – Alec... - nie mogła się powstrzymać i jego również objęła
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Max? - wykrztusił zdezorientowany
W odpowiedzi został uderzony w tył głowy. Tak, to już bardziej pasowało do Guevary. Zawsze byli nieco zdystansowani wobec siebie i jej takie nagłe wzruszenie go po prostu zaskoczyło. Dostrzegł wysokiego bruneta, który witał teraz Liz i promienny uśmiech od razu wpełzł na jego usta.
- Biggs! Stary, ile to czasu? - uścisnęli sobie ręce i poklepali po plecach, jak za dawnych lat, mówiąc jednocześnie – Za dużo by zapomnieć, za mało by się zalać! - roześmiali się

Kyle wpatrywał się niemo w Liz, a dokładniej w jej brzuch. Pierwszym szokiem był fakt, że miała na sobie sukienkę, nigdy ich nie nosiła. Ale prawdziwym apogeum była wyraźna ciąża. Nigdy jej sobie nie wyobrażał w takim stanie.
- Proszę, powiedz mi, że to poduszka – wskazał palcem jej brzuch
Pokręciła głową i klepnęła go po ręce. Był niemożliwy. Ale brakowało jej tego. Naprawdę brakowało. Owszem, Alec i ciepłe słońce Florydy pozwalały jej zapomnieć o tym, co się działo tu w Seattle. O krwi, łzach, śmierci. Jej myśli już naprawdę rzadko wracały do tego, co było. Ale mimo, że się od tego wszystkiego odcięła, tęskniła za Kylem. Raczej tego nie ujawniała nawet wobec samej siebie, ale taka była prawda. To on był jej najbliższym i jedynym przyjacielem. Bratem.
- Chodź tu 538 – mruknęła z rozbawieniem, oplatając ramiona wokół jego szyi – Brakowało mi ciebie.
- Mi ciebie też. - wyszczerzył zęby – Mam nadzieję, że przyjechaliście na długo.

- W zasadzie... - Liz oderwała się od niego i sięgnęła dłonią do Aleca – Mamy zamiar tu zostać na stałe.
Palce Aleca splotły się z jej, a ciepły uśmiech pojawił się na jego ustach. Przez ten rok na Florydzie niesamowicie się do siebie zbliżyli. Nawet nie podejrzewał, że uda mu się tak do niej dotrzeć i ją otworzyć. A jednak z każdym dniem oddalała się od wspomnień Manticore, od bólu i krwi, od bycia żołnierzem. Pozwalała się sobą zaopiekować i odegnać smutki. On sam chyba się przy niej nieco zmienił. Nie potrafił sprecyzować w jaki sposób, ale po prostu to czuł. I na dodatek, co nie sądził aby w ogóle było możliwe, z każdym dniem kochał ja coraz mocniej. X5542, Liz McDowell, przekorną istotę, niebezpieczną, emocjonalną, jego żonę, matkę jego dziecka. Przesunął dłoń nieznacznie po jej brzuchu. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że zostanie ojcem. To wydawało się być tak abstrakcyjne...
- Wprowadzimy sie do mojego starego mieszkania. - oświadczył Alec, nie odrywając wzroku od Liz.

- Do tej rudery? - Kyle zapytał z niesmakiem – Przecież to się nie nadaje do życia. To trzeba odnowić. Odmalować.
- Racja. - Alec pochylił się nieco – I ty to zrobisz, Calineczko.
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: Bing [Bot] and 39 guests