T: Uphill Battle [by Anais Nin]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Mon Feb 28, 2005 7:08 pm

Witam wszystkich po dłuższej przerwie :)

Dziękuję za cierpliwość i mam nadizeję, że ten rozdział wam się spodoba. Dla mnie to własnie ten rozdział pachnie starym dobrym Maxem. jego nieśmiałością i jego obawami. Miłością i zrozumieniem, które jednak w tym opowiadaniu nie jest przecież wcale takie do końca jasne.

Jednak jeśli chodzi o potać Liz brakuje mi tego jej uporu i gniewu, który towarzyszył prawdziwej Liz, która czasami brała sprawy we własne ręce...

Co się wydarzy?.. czas pokaże ;)
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Feb 28, 2005 9:58 pm

Leo, a po mnie od wczoraj chodziło, żeby się przypomnieć... Widać już nie muszę. I bardzo dobrze :wink:

Tak, to jest cały Max - z pierwszego sezonu, ten, który usuwa się w cień gdy uważa, że tak powinno być. To by było aż dziwne, gdyby po tylu trudach, gdyby to, co zrobił Edwin było ot, tak, jak pył rzucony na wiatr...

Chciałam napisać coś jeszcze, ale rany - ledwo się człowiek przysiądzie, a już zganiają :?
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Mon Feb 28, 2005 11:49 pm

Ha, Nan, to było nas dwie! Ja także chciałam już wczoraj jakieś wici puścić w poszukiwaniu LEO.. A tu proszę, taka niespodzianka! :mrgreen:

Uwielbiałam i dalej uwielbiam Maxa z sezonu pierwszego, ale ta jego ustępliowość i chęć poświęcania się, w pewnych momentach doprowadzała mnie do łez. Autorka książki (zapomniałam nazwiska :oops: ) bądź twórcy filmu prawdopodobnie przed napisaniem scenariusza, musieli przeczytać pare tomów powieści romantycznych, bo Max, był jakby wyjęty z tamtej epoki... :wink: To samo, zaczynam obserwować w UB, poświęca się, boi i cierpi w samotności...
Pociesza mnie jednak myśl, że tutaj nie będzie tragicznego zakończenia, jak mniemam. :wink:

LEO :cmok:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Wed Mar 02, 2005 10:17 pm

Śliczna część :) Max zawsze był i chyba już zawsze będzie poprostu uroczy :wink: , a Liz... Liz też :wink: A najlepiej kiedy są razem.

Nie mogłam się powstrzymać i zajrzałam do oryginału... tak tylko... zerknąć :wink: I już wiem, że zakończenie będzie szczęśliwe... Chociaż na szczęście nie zdążyłam wychwycić jakie... Dlatego czekam na dalej :D

Tłumaczenie jak zwykle świetne... ale tak się właśnie zastanawiałam czytając, czy tam, gdzie Max mówi po niemiecku w oryginale jest niemiecki... i jest, nie myślałaś, żeby w tłumaczeniu też pisać po neimiecku? W końcu co za różnica, i tak chodziło o to, że nikt nie rozumiał :wink:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Mar 15, 2005 11:09 pm

Tak sobie myślę, że warto byłoby się tutaj upomnieć o następny rozdział? :roll:
Hop, hop.... LEO, gdzieś Ty? :(
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sat Apr 16, 2005 11:13 am

tylko na moment... kajać się będę za moją nieobecność za jakiś czas, ponieważ teraz ... :D...


Rozdział 51
USA, Boston, październik 1949
‘‘Chyba chcę powiedzieć, że...’‘ zaczęła, lecz spojrzenie Matthew prosto w oczy nie należało do łatwych zadań ‘‘ Lubię cię, kocham, ale... ale nie w sposób, w jaki ty tego oczekujesz, nie tak jak byś chciał, bym cię kochała.’‘ Przygryzła wargę starając się odpędzić od siebie przygnębiające uczucie upokorzenia.
Matthew spojrzał na nią, lecz to on pierwszy uciekł wzrokiem gdzie indziej, gdyż i on nie mógł znieść tego napięcia. ‘‘Rozumiem. No cóż...’‘ starał się na nią patrzeć, ale nie potrafił podtrzymać tego spojrzenia. W geście zdenerwowania podrapał brew i wbił wzrok w podłogę. ‘‘Skłamałbym, gdybym powiedział, że to dla mnie niespodzianka, że się tego nie spodziewałem. Wiedziałem ,ze do tego to zmierza. I...’‘ Przełknął z trudem ‘‘Ja... cieszę się, że mi to w końcu powiedziałaś. Jeśli tak naprawdę czujesz...’‘
‘‘Tak czuję.’‘ Potwierdziła nerwowo odsuwając kosmyk włosów za ucho. Nie spodziewała się, że wszystko pójdzie tak ciężko. Nie spodziewała się, że poczuje się tak podle. ‘‘Kocham cię Matt, całym sercem, ale...ale nie jestem już w tobie zakochana. Już nie. Ja... nie jestem pewna, czy kiedykolwiek byłam.’‘ Opuścił wzrok, w którym wyraźnie było widać jak bardzo go zraniła. Nie zdawała sobie wcześniej sprawy z faktu, jak bardzo jest wrażliwy. ‘‘przepraszam’‘ dodała cicho ‘‘Nie chciałam, żeby to tak wyszło.’‘
‘‘Wiem’‘ dodał lekko kiwając głową na znak cichej aprobaty, podczas gdy jego jasne włosy spadły na czoło znów sprawiając, iż wydał się jej taki przystojny. ‘‘Wiem, ale to nie zmniejsza bólu.’‘ Spojrzał na nią skromnie a jego usta ułożyły się w grymas ‘‘Mi też przykro Liz. Przykro mi, że nie jestem tym, kim byś chciała bym był.’‘
Usta Liz otworzyły się wyrażając oburzenie. ‘‘To nie o to chodzi Matt. Jeśli myślisz...’‘
‘‘O to dokładnie chodzi Liz’‘ przerwał jej nie pozwalając jej uciec wzrokiem ‘‘Czy ty tego nie widzisz? Tak naprawdę nigdy nie dałaś mi nawet szansy.’‘ Śmiało patrzył na nią jakby wyzywając ją na słowny pojedynek. ‘‘Nigdy nie dostałem tej szansy’ powtórzył po chwili milczenia, poczym wziął kapelusz z wieszaka i wyszedł. Chciała, by trzasnął drzwiami, by krzyknął, nawet przeklął, ale nie. Po prostu wyszedł, ciszej niż zwykle, a jego oczy, takie żywe i radosne wcześniej, teraz były martwe, puste.
Lekko zachwiała się zapatrzona we własne cierpienie, oparła się o ścianę. Przy skroniach poczuła chłód kamieni. Łzy trysnęły z jej oczu. Po raz pierwszy odkąd przybyła do Stanów poczuła do siebie odrazę. Znajome uczucie, które już wcześniej poznała, i za którym nie tęskniła. Niesmak do samej siebie kazał jej się zastanowić nad sensem własnego życia.

USA, Boston, październik 1949r.
Im więcej czasu mijało od drugiego telefonu, tym bardziej niepewna się czuła. Jeśli to rzeczywiście był max, to dlaczego nie powiedział jej, że u niego wszystko w porządku? Czemu odłożył słuchawkę, kiedy prawie błagała go, by się odezwał? Powoli, ale zdecydowanie, dryfowała na granicę obłędu. Wydawało się jej, ze wszędzie go widzi: w szkole, w parku, w sklepie...
A teraz, dwa tygodnie po drugim telefonie, poczuła, że czas pozwolić mu odejść. Nie mogła pozwolić mu na to, by zawładnął jej życiem. Już nie. Nie jadła i nie spała, a w szkole nie potrafiła skupić się na otaczających ją dzieciach. Parę osób dało jej już do zrozumienia, jak bardzo wygląda na zmęczoną, a Tess i Alan zaczynali się poważnie o nią martwić.
Max... nawet nie była już pewna jak on wygląda. Kiedyś potrafiła przywołać sobie jego obraz w sekundę i w każdym możliwym szczególe, każdy pieg, zmarszczkę, linię... ale ostatnio pamięć o nim pokrywała mgła, coraz gęstsza, a co dziwniejsze – niosąca ulgę.
Uklękła blisko stawu i wyjęła zawartość torby na ziemię. Parę kaczek zakwakało radośnie widząc jak rozsypało się parę okruszyn chleba. Liz wrzuciła je do wody i na chwilę ich odgłosy stłumiły jej własne myśli. Kaczka znajdująca się najbliżej niej, jakby przestraszona, głośno kwaknęła, zatrzepotała skrzydłami i odleciała.
Przestraszona wstrzymała oddech. Nie zauważyła jak wiatr zwiał resztki chleba prosto z jej dłoni do wody.
W tafli stawu pojawiło się odbicie. Fale lekko je zniekształciły, ale nie dało się rozpoznać jego rysów twarzy, głębokiego i ciepłego spojrzenia, wzroku, który patrzył prosto na nią. Czyżby stał za nią? Stał tam? Zniknie jeśli się odwróci?
Z szeroko otwartymi oczami pochyliła się ku tafli stawu I delikatnie dotknęła jej lustra czując pod palcami delikatny chłód wody. Jego odbicie zatańczyło przez moment, lecz kiedy cofnęła dłoń fale uspokoiły się, obraz powrócił.
Jej serce biło jak szalone, ponownie, pogrążona w bólu zamknęła oczy. Boże, ten ból... Czuła jak się trzęsie, jak dreszcze biegną w dół jej kręgosłupa. Z wielkim wysiłkiem zmusiła się do ponownego otwarcia oczu. Nadal tam był. Nie poruszył się nawet. To naprawdę był on? Czy to mógł w ogóle być on? Naprawdę był tu?
Wzięła głęboki wdech starając się zwalczyć ból, jaki temu towarzyszył i starała się przełknąć tę potworną przeszkodę, jaka tkwiła w jej gardle. A potem ta ręka nad jej ramieniem, jego ręka, i wtedy już była pena, że to on. Wiedziała, że to Max.
Jej świat zachwiał się w posadach.
Zamazany obraz, drżące ciało. Ledwo podniosła się na nogi. Bała się odwrócić. Nie wiedziała jak ma to zrobić. Może to jego ręka jej w tym pomogła, może samej jej się to udało pod wpływem pożądania, którego już nie potrafiła dłużej ukrywać. W końcu to i tak było bez znaczenie. Zakłopotanie zniknęło stłumione natłokiem pojawiających się myśli oraz ciepło i ból, które wraz z nimi powracały do niej.
Jego oczy lśniły nieprzelanymi dotąd łzami, a zmiany w jego wyglądzie kazały jej zastanowić się, czy i on ją rozpoznaje i czy jest taka, jak ją zapamiętał. Mimo wszystko tak bardzo się zmienił, tak bardzo był inny. Inaczej ją dotykał, sposób, w jaki na nią patrzył, sposób, w jaki stał, w jaki jego raiona pochylały się przygarbione.
Delikatnie pochylił się ku niej i dotknął jej twarzy. Uśmiechnęła się, właściwie chciała się uśmiechnąć, ale nie mogła. Łzy zaczęły spływać w dół jej policzków. Nawet nie starała się ich powstrzymać. Delikatnym pociagnięciem kciuka, jednocześnie gładząc jej policzek, starł część łez.
‘‘hej’‘ wyszeptał, a ona nie była ani zaskoczona, ani nie czuła się zraniona lub nieszczęśliwa, nie roześmiała się i nie powiedziała najprostszego słowa na powitanie. Parsknęła, a poprzez łzy mógł zobaczyć słaby uśmiech.
‘‘Mój Boże’‘ powiedziała po niemiecku, a wszystkie myśli, które do tej pory wydawały się spójne I logiczne, znikły w okamgnieniu, w momencie, w którym ja dotknął, a może nawet wcześniej, kiedy tylko go zobaczyła. Tyle chciała mu powiedzieć. Nawet więcej niż było potrzebne... ale nie wiedziała, od czego zacząć.
‘‘Liz’‘ powiedział i z wielkim wysiłkiem zdobył się na słaby uśmiech.
Zauważyła, z jakim wielkim wysiłkiem powstrzymuje się od łez. ‘‘Już dobrze’‘ powiedziała cicho również po niemiecku i wyciągnęła dłoń delikatnie dotykając jego policzka, podbródka. Niepewnymi palcami musnęła jego szorstką skórę pokrytą delikatnym zarostem. ‘‘Już dobrze.’‘
Parę kropli łez uciekło z jego oczu. Mrugnął gwałtownie starając się powstrzymać je, ale kiedy pdeszła bliżej i zarzuciła mu ręce na szyję wiedział już, ze tę bitwę przegrał. ‘‘Tęskniłem’‘ wyznał obejmując ją i przysuwając możliwie jak najbliżej siebie. ‘‘Ja... ja każdego dnia myślałem o tobie. Liz, każdego dnia.’‘
‘‘ja też’‘ powiedziała wtulając w niego twarz. ‘‘Dlaczego nic nie powiedziałeś? Przez telefon?’ nie mogła nic poradzić na to, że jej ciało całe zdrętwiało I zaciekawiona spojrzała a niego.
‘‘Ja... bałem się’‘ wyznał speszony. Zarumienił się i nerwowo przetarł dłonią po policzkach starając się pozbyć z nich zarówno rumieńców jak i łez. ‘‘Słyszeć twój głos... przestraszyłem się, że wyprowadziłaś się... przestraszyłem się, że może nie będziesz chciała się ze mną zobaczyć.’‘
Milczał przez moment. Wiedizala, że jest coś, czego nie mówi, bo nie chce powiedzieć. Sposób, w jaki ją trzymał juz jej to zdradził. Bał się, ale było coś jeszcze, co go powstrzymywało.
‘‘Wybacz mi’‘ powiedział po niemiecku ochrypłym głosem, pełnym czci, jaką miał do niej ‘‘Wybacz mi wszyskto.’‘
Bycie znów w jego ramionach było zadziwiające, przez moment zdawała się zapomnieć sekrecie, który on nadal taił.
Tak dziwnie i tak ciężko zarazem było jej oddychać zpachem, który znała z przeszłości. Niesamowite było oglądanie tej twarzy, o której nigdy nie myślała, że znów ją zobaczy. W oczach, których nigdy więcej nie spodziewała się zobaczyć było jej niebo.
Spojrzała na niego, rozluźniła się, wzięła jego dłoń w swoją. ‘‘Mi też jest przykro’ wyszeptała przymykając oczy i oddając się tylko temu, co czuła w tym momencie. ‘‘...przykro mi z powodu tych wszystkich słów, które powiedziałam. Gdyby nie ty...’‘
Max uciszył ja kładąc palce na jej ustach. ‘‘nie ma znaczenia. To już przeszłość. Nie otwierajmy ran.’‘ Jego oczy lśniły odbiciem złotych słonecznych promieni. A ona patrząc na niego zaczęła się zastanawiać dlaczego I jakim cudem potrafiła żyć bez tego mężczyzny.
‘‘Więc...’ wziął głęboki wdech i odgarniając jej włosy za uszy spytał’‘ jakie jest jej imię?’‘
Liz spojrzała a na niego zmieszana. ‘‘Co masz na myśli?’‘
‘‘Naszą córkę. Jak ma na imię?’‘
Zdrętwiała. ‘‘naszą córkę?’‘
Oczy Maxa pociemniały. ‘‘Pozwolisz mi ja zobaczyć, prawda?’‘ gwałtownie schwycił ją za ramiona I spojrzał prosto w oczy. ‘‘Liz, jestem jej ojcem. Rozumiem ,ze wyjechałaś, że ona myśli, że on...’‘ jego oczy błysnęły mieszaniną złości i bólu ‘‘że to jej ojciec, ale zasługuję na to, by ja zobaczyć. Jestem jej prawdziwym ojcem.’‘
Bezradnie potrząsając głową wycofała się z jego objęć. Nie wiedziała jak mogłaby mu to powiedzieć, ale wiedziała, że musi poznać prawdę. ‘‘Ja nie... my nie mamy córki Max’‘. Jego oczy zdradziły jak bardzo go to zraniło, a ten ból i rozpacz prawie otępila ją ‘‘nasze dziecko zmarło’ wyszeptała ‘‘zanim się urodziło.’‘
‘‘nie.’‘ Dziko potrząsnął głową. Był wściekły a miejsce niezrozumienia na jego twarzy zajął ból. ‘‘Nie. Mamy córkę. Widziałem ją. Widiałem ją z tobą! Dalczego mnie okłamujes?!’‘
Jego uścisk stawał się coraz mocniejszy. Przestraszona odsunęła się od niego. ‘‘Ona nie jest moją córką’ powiedziała powoli, a każdemu słowu towarzyszyła łza ‘‘nie jest moja Max.’‘
‘‘Więc... jak... gdzie...’‘ jego wzrok przeszywał jej twarz, jej oczy, by w końcu spocząc na jej brzuchu. ‘‘ty chyba nie...’‘ przełknął ‘‘czy ty...?’‘
Jego oczy pociemniały jeszcze bardziej. Brąz zastąpił złoto zielone plamki tęczówki. ‘‘A wiec zrobiłaś to.’ Podsumował zanim miała szansę temu zaprzeczyć. W złości potrząsnął głową i cofnął się o krok dalej od niej. Jego dłoń ześlizgnęła się z jej ramienia zostawiając jedynie czerwony od uścisku ślad. ‘‘Nie mogę uwierzyć.’‘
Potrząsnęła głową, nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Jej zaciśnięte gardło nie pozwalało na żaden dźwięk. W końcu wydusiła z siebie ‘‘nie Max, poczekaj, proszę...’‘ zaczęła za nim iść, lecz on tylko bezsilnie uniósł ręce w górę, jakby starał się obronić właśnie przed nią. ‘‘Max... błagam’‘ szeptała zapłakana.
Ale on był głuchy na jej prośby. Uciekł.
Niewiedzą co powinna zrobić patrzyła jak znika. Nogi ugięły się pod nią, upadła. Trawa zostawiła ślad na jej ciemnej spódnicy. Wokół nie kwakały kaczki, prawdopodobnie tak jak ona zmieszane. Podciągnęła kolana i objęła je rękami, położyła głowę wciśniętą jednocześnie w ramiona i zaczęła płakać. Za nim, za straconymi latami, za Robin...
Płakała, dopóki słońce zupełnie nie schowało się za widnokręgiem.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Apr 20, 2005 9:00 pm

Ech.. a zaczęło się tak pięknie..
Dlaczego Ananis to zrobiła? Czyż przez chwilę, Ci dwoje nie mogli nacieszyć się sobą? Chociaż przez jeden rozdział można było sobie darować tego typu przeżycia.. :?
Nawet ja ze swoją duszą, pragnącą dramatyzmu w tego typu opowiadaniach, trochę bym chciała odsapnąć! :wink:
Ten rozdział naprawdę mnie zaskoczył! Wszystko w nim było takie kruche.. No i te zakończenie..

Dzięki LEO za tłumaczenie i za to, że jeszcze wpadasz tutaj z nowymi częściami.. :cmok:
Już się martwiłam, że nie dane mi będzie znać zakończenia, po polsku.. :wink:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Apr 21, 2005 5:31 pm

Eee tam, Adka, Leo to nie ja, Leo dokończy... Choćby się paliło i waliło :D

Poza tym - tak, to wszystko było zbyt kruche w tym rozdziale. Zbyt delikatna pamięć, która jakby zatracała swoje ostre kształty pod poajęczynką kurzu (ależ to grafomańsko zabrzmiało... :roll: ). Może zbyt szybko przeszli "do rzeczy", zbyt wiele czasu się nie widzieli i nie mieli o sobie żadnych wiadomości, zbyt wiele ich teraz dzieli, żeby mogli wrócić do... hm, za bardzo nawet nie ma do czego wracać. Do tamtych spotkań, pod okiem Meredith? Do spotkania w ciemnej skrytce w mieszkaniu Marii, czy też do czasów dzieciństwa?
Tak, biedna Liz... ale o ile jej punkt widzenia znamy i rozumiemy, o tyle z Maxem jest chyba gorzej. Święcie wierzył, że dziecko Tess i Alana to jego własne dziecko, myśl o nim pomagała mu w obozie i później, a teraz Liz zburzyła coś, w co wierzył, co być może po tej całej wojnie było jedną z niewielu rzeczy, w które jeszcze wierzył. Nie naumyślnie, rzecz jasna, wiadomo, że wszystko wyglądało inaczej, ale on o tym nie wie. Jasne, być może sam się do tego przyczynił, nie dał jej wytłumaczyć... ale mleko już jest wylane.

Dzięki serdeczne Leo.
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun May 08, 2005 10:07 pm

Kochani - 60 lat. Sądzę, że to dobre miejsce by o tym przypomnieć.

8 maja, formalny koniec wojny w Europie. Ale wojna toczyła się jeszcze długo, nie tylko ta azjatycka, ale też, a może i przede wszystkim, ta w ludziach. Żeby poradzić sobie z tym wszystkim, z sześcioma latami koszmaru. I, jak widać nawet w tym opowiadaniu, cztery lata po roku '45 Liz wciąż nie do końca może sobie z tym poradzić - niby zapomina o Maxie, ale... I to samo z Maxem. 8 maja. Tylko data w aktach. A jednak - symbol.
Image

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Fri May 20, 2005 7:35 pm

Witam...


ponieważ mam ostatnio bardzo mało czasu i przyznam się bez bicia, że Was nieco zaniedbałam błagam o wybaczenie, publicznie odprawiam pokutę i obiecuję w przyszłym tygodniu wkleić kolejny rozdział...

powoli zbliżamy się przecież do końca...
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: Google [Bot] and 52 guests