Heart of soldier - zakończenie + Epilog

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Sat Feb 26, 2005 8:58 pm

Elip a kto tu się kłóci? Ja się dobrze bawię nie ma to jak śmieszne komantarze
Oj tam jeszcze się nie kłocicie, ale jak tak dalej będziecie WYMIENIAĆ POGLĄDY to w końcu dojdzie do kłótni.

Ja bym tej Ashy oczy wydłubała :evil: Nie dość, że okazała się zdrajcą, to teraz jeszcze musi udawać i kontrolować Liz. Aż nie chcę myśleć co ona czuje :roll: Śmierc kolejnej osoby, wiadomość że jest siostrą tego typka i świadomość, że ma mu w czymś pomóc, a teraz ta cała Asha za nią łazi :evil:
Powoli przysunął ją do siebie i objął. Drobne ciało drżało. Wtuliła się w ciepłe ramiona
Ale na szczęście jest Alec :twisted:

User avatar
Lizzy88
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Sat Aug 21, 2004 5:49 pm
Contact:

Post by Lizzy88 » Sat Feb 26, 2005 10:56 pm

Już lecę całować po rączkach naszą dobrą naczelną... :wink:

Asha zwisająca ze Space Needle... Popieram :twisted: Wprost urocza wizja :twisted: Serialowa blondi jest mi dość obojętna, ale Asha z HOS to zwykła zdzira :evil: Oby jej porządnie tyłek skopali albo nawet zrobili coś gorszego... :twisted: Płakać nie będę 8)

Ten skubaniec White ma w sobie jakiś diabelski urok, nie przeczę :twisted: Ale na razie bardziej zwracam uwagę na jego podłe zagrywki... Urok urokiem, ale... :roll: Może później zobaczymy...

Biedna Liz :( Najpierw Ian, potem Sway... I to na jej oczach... :( No i żądanie jej braciszka... Po co mu ta krew? Wiadomo, że do niczego dobrego. Ale... co on z nią zrobi...? :?

Ach, ten Alec... 8) I pomyśleć, jak to jeszcze niedawno układało się albo raczej nie układało się między nimi :twisted:

Sweterek, Onarku? Może jeszcze różowy? :twisted: I wtedy Asha w różowym sweterku? :twisted: Ale wcale bym się nie zdziwiła, ta dziewczyna jest kompletnie pozbawiona dobrego smaku i chyba do niej nie dociera, że nie we wszystkim dobrze wygląda... :roll: A jeśli nie różowy, to jaki? :twisted:
Mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. - chińskie

User avatar
Galadriela
Zainteresowany
Posts: 333
Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
Contact:

Post by Galadriela » Sun Feb 27, 2005 10:44 am

onar-ek wrote:Hmm... Nie mogę nie lubic White On jest taki uroczy Coś jest ze mną nie tak miejmy nadzieję, że niedługo mi przejdzie
AAAAA. Ja też. Cały czas mam nadzieję, że jednak mu się odwidzi. Eh ta moja słabość do czanych charakterów. :?


Chlip chlip. Szkoda mi Swaya. Szkoda mi Liz. Asha wkurzająca jak zawsze. Czy to ona zaatakowała Liz? Jeśli tak to czemu Liz nie poznała jej po zapachu?
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Mon Feb 28, 2005 7:45 pm

Chyba muszę naprawdę dosłownie wyjaśnić o co chodzi z tą "krwią". :? White powiedział, że chce krwi mutantów - chce ich śmierci, pozbyć się ich itd. Ale po prostu nie chce, aby Liz dla niego zabijała. Bo prędzej czy później ktoś by się zorientował, że to jej robota i wtedy nici z jego pomysłu. Ona po prostu ma dla niego ich namierzać. Zrozumiałe już?

Dzisiejsza część chyba odpowiada mojemu nastrojowi, bo sama też dzisiaj kogoś wyrzuciłam... no nie do końca. Ja w kogoś rzuciałm :lol: Ale to przez te stresy w szkole. Obyście wy mieli lepiej.




17.

Patrzyli na nią dziwnie. Jakby to ona go zamordowała albo jakby właśnie sama była tylko koszmarnym upiorem. Nie dziwiło jej to. Obwiniała sama siebie, więc czemu inni mieliby tego nie robić. Mogli ją oskarżać, mogli wskazywać palcami, mogli szeptać. To tylko kolejne draśnięcia na jej duszy, która i tak wystarczająco krwawiła. Usiadła na stołku i zamówiła coś mocnego. Bardzo mocnego. Tak, żeby wypędzić wszystkie koszmary i wspomnienia.

Znów uciekła. Zawsze ucikała, kiedy sytuacja zmierzała w kierunku całkowitej utraty kontroli. On był obok, tulił ją. Nic nawet nie mówił, bo wiedział, że słowa nie podziałają tak, jak powinny, W jej wypadku słowa zawsze miały odwrotny skutek niż wobec innych osób. Więc po prostu przy niej był. Jak nikt inny. Opanował drżenie jej ciała i ukołysał w swoich ciepłych ramionach. Miękkie usta znaczyły jej czoło, sącząc siłę, której tak brakowało. A gdy sam zasnął, ona się wysunęła. Wymknęła. Znów. Chyba po prostu nie potrafiła spokojnie leżeć i czekać aż jej sumeinie ją dopadnie. Poza tym nie zasłużyła na niego. Na to uczucie, jakim ją otaczał. Nie chciała sprowadzać na niego niebezpieczeństwa.

A teraz każdy z jej bliskich był zagrożony. Nie mogła mu pozwolić za bardzo się do siebie zbliżyć, żeby i jego nie dosięgnął ten koszmar. Spojrzenia transgenicznych wbijały się w nią. Co sobie myśleli? Zapewne, że jest złym dowódcą. Że sprowadza na swoich ludzi śmierć. Że jest winna temu wszystkiemu. Skrzywiła się na myśl o tym, co by pomyśleli, wiedząc że jest z piekła rodem. Siostra Whita i córka Sandemana. Była pewna, że spaliliby ją na stosie za coś takiego. Jak wiedźmę, jak diabła, jak nieszczęście.

- Nie zbliżaj się do mnie suko – warknęła, gdy ktoś usiadł na stołku obok
Nie musiała obracać głowy ani czekać na głos. Zmysły wyraźnie zaalarmowały o nadejściu blond transgenicznej wtyczki Whita. Ale Asha musiała czuć się nadzwyczaj pewnie w tej nowej sytuacji. Liz całkowicie owinięta wokół palca Whita nie mogła wykonać żadnego ruchu, który by ją zdradził.
- Uważaj na słowa – mruknęła Asha – Wystarczy, że powiem słówko White'owi i...
- I co? - Liz nie wytrzymała – Jego mało obchodzi twoja osoba. Płakać nie będzie jeśli skręcę ci kark.
Asha fuknęła. Nie odpowiadał jej ton, jakim Liz ośmielała się do niej mówić. Wydawało jej się, że będzie potulnie słuchać, a tymczasem ledwo się powstrzymywała by jej nie zabić. Ta drobna brunetka potrafiła być drażniąca i nieprzewidywalna.
- Nie będzie też płakał jeżeli ja skręcę kark komuś z twoich ludzi.

Nawet się nie zorientowała kiedy, a wylądowała na posadzce kilka metrów dalej. Ledwo się podniosła, a ostrym wykopem Liz posłała ją ponownie na ziemię. Zaciskała pięści, gotowa do walki, gotowa do zabicia. Blondynka powoli podniosła się z podłogi, a szare oczy z nienawiścią wpatrywały się w przeciwniczkę. Chciała walki? No to będzie ją miała. Asha była w stanie zaatakować, zwłaszcza, że od początku miała ogromną ochotę zabić tę małą X5.
- Liz co ty wyprawiasz?! - zaniepokojony głos Hotaru przerwał walkę
512 stanęła pomiędzy obiema dziewczynami, spoglądając na Liz. Kobaltowe tęczówki ciemniały lekkim gniewem.
- To nie jest dobry sposób na odreagowanie – stwierdziła chłodno – Asha niczym nie zawiniła. Sama zabroniłaś jej z tobą iść.
Liz słuszała, nie odrywając wzroku od Ashy. Więc taką bajeczkę im opowiedziała.

Bajeczkę, która czyniła z niej niewinną ofiarę niekompetencji Liz. A ona sama stawała się uroczą, niepozorną, niewinną transgeniczną, którą każdy chciał bronić, jak jakieś kruche maleństwo. Coś w Liz się napięło. Kropelki trującego paskudztwa spływały do jej wnętrza rozdzierając je na strzępy i sącząc jad. Wszystko obracało się przeciwko niej. Teraz nawet jej ludzie, dla których to wszystko przechodziła, odwracali się od niej. Co gorsza, bronili głównej winowajczyni.

Bez słowa obróciłą się i wyszła z Crash. Słyszała jeszcze troskliwe pytanie Hotaru do Ashy, czy wszystko w porządku. Traciła wszystko. Koszmary kolejno odbierały jej bliskich. Śmierć, zdrada, kłamstwa.

Czym sobie na to zasłużyła?

* * *

Wślizgnęła się po cichu do mieszkania. Chciała po prostu się położyć, zacisnąć powieki i odpłynąć świadomością jak najdalej. Chociaż przez chwilę odepchnąć od siebie tę rzeczywistość. Ale zapomniała, że wymykając się stąd pozostawiła śpiącego Aleca. Cóż, już nie spał. Wpatrywał się w nią. Mieszanka niepokoju i gniewu wypełniała szmaragdowe tęczówki. Kolejna osoba, która sprawiała, że czuła się wszystkiemu winna. Przełknęła ślinę i podeszła bliżej. Rzuciła klucze na stolik i zsunęła kurtkę z ramion. A on nadal na nią patrzył.

- Idź – mruknęła – Dam sobie radę.
Wstał. Ale bynajmniej nie wyszedł. Zielone spojrzenie ślizgało się po jej postaci. Znów coś było nie tak. Znów narastało napięcie, które doprowadziło do tylu wybuchów. Była najeżona, jakby przy jakiejkolwiek próbie dotknięcia jej miała zamiar wydrapać oczy.
- Wyszłaś – stwierdził chłodno
- Musiałam wyjść. Idź już.
Skrzyżował ramiona i zmarszczył brwi. Absolutnie nie podobało mu się, jak go traktowała. Grała nim jak jakąś zabawką, nawet nie podejrzewając, że on może coś czuć. Coś innego niż chęć zabawy.

- Nie igraj ze mną – znów rodziła się ta dawna nienawiść – Nie mam ochoty być twoją zabaweczką na zawołanie.
- Przestań dramatyzować – przewróciła oczami
Musiała go odepchnąć. Jak najdalej. Nawet jeśli jedynym sposobem było ranienie go. Bolało. Już wszystko zaczynało się jakoś układać, zaczynała rozumieć, zaczynała czuć. A teraz musiała się tego ponownie wyrzec. Dla jego dobra.
- Nie prosiłam cię o niańczenie mnie.

Zacisnął zęby. Niańczenie. Dramatyzowanie. Miał ogromną ochotę nią teraz porządnie potrząsnąć albo przerzucić przez kolano i sprać. Zasługiwała na to chyba jak nigdy wcześniej. Po co miał się dla niej starać, jeśli tego nie chciała, jeśli tak bardzo nienawidziła jego bliskości? Bez słowa minął ją i wyszedł. Nawet nie trzasnął drzwiami.
Image

User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Post by Onika » Mon Feb 28, 2005 10:07 pm

H. pocieszajaca Ashę? :shock: Koniec świata jest bliski...
No i Liz znowu odtrąca Aleca, nieby wiem, że dla jego dobra, ale mam słabośc do uśmiechu Aleca, a teraz nie mam za bardzo jak na niego liczyć :cry:
To opowiadanie staje się coraz bardziej... smutniejsze i straszniejsze... :(

User avatar
Lizzy88
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Sat Aug 21, 2004 5:49 pm
Contact:

Post by Lizzy88 » Tue Mar 01, 2005 12:12 am

No to Asha mnie wkurzyła! :evil: Co za bezczelna s***! :evil: Jak ja nie lubię takich gierek :evil: Liz powinna była od razu skręcić jej kark i nie przejmować się Whitem i innymi.
Popieram Onikę, koniec świata :shock: Niech jeszcze Asha i H. założą Klub Wsparcia. A tak na poważnie to ani trochę mi się to nie podoba. Nie dość że tyle na Liz spadło, to teraz wszyscy ją uważają za winną. Niech się z nią zamienią i sami tego doświadczą... :? Ciekawe, jak by zareagowali, gdyby się dowiedzieli, że blond lalunia próbowała zabić Liz... :twisted: Może by jej nie uwierzyli (pewnie jeszcze niejedno Ashunka im powie), ale wtedy bym ich osobiście ich odszukała i zamordowała... :evil: I w tym wszystkim najgorsze jest to, że to bliscy jej ludzie, a nie jacyś tam ledwo znani transgeniczni... :evil:
Co do Aleca i Liz... Niby to dla wyższego dobra, ale... Znowu to samo? Moze nawet gorzej... Ledwo coś tam wyklarowali, to wracają do starej śpiewki... I to wszystko przez jeden głupi pomysł pewnego człowieka...
Last edited by Lizzy88 on Wed Mar 02, 2005 6:43 pm, edited 2 times in total.
Mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. - chińskie

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Mar 01, 2005 10:26 am

A mówiłam, że Hotaru będzie nie do zniesienie? :roll: I to jeszcze nie wszystko... To dopiero początek, chcąc byc solidarną uprzedzam 8)
Co do sweterka :twisted: Heh... Widzisz jak to _liz napisała 'powinna' mne rozpierac duma' po przeczytaniu tego konkretnego fragmentu bo to ja go powiedziałam a _liz wykorzystała :twisted: Normalnie bomba :twisted: :haha:
Czcemy jeszcze 8)

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Mar 03, 2005 4:00 pm

18.

Bit by bit
torn apart
we never winnabut the battle wages on
for toy soldiers



Drażniło to ją. Wszystko. Gorzej. Dobijało. Wypełniało tak skrajnymi emocjami, że ledwo je w sobie samej rozpoznawała. Paranoja. Nie spała od kilku dni. Ciągle męczyły ją dzienne koszmary, nie potrzebowała jeszcze tych nocnych na dodatek. Dzień po dniu, coraz bardziej rozpadała się wewnątrznie, ledwo nadążając ze składaniem własnych myśli. I nie było jednej czarnej myśli, która tak ją drążyła. O nie. Były ich setki. Krążące niczym jakieś nietoperze w zimnej jaskini jej wnętrza i rozplatające lepkie sieci, na których nie drżało nic innego tylko strach i gniew. Tonęła w otchłani, w którą wpędzało ją jej życie. I nie było ani jednej jasnej dłoni, która chętnie skierowałaby się w jej stronę. Nie było nikogo.

Aleca sama wyrzuciła. Dosłownie. Ostrym, tępym pchnięciem swojego nieopanowanego języka. Przeciełz tę cieniutką nitkę iskrzącego porozumienia, jakie się pomiędzy nimi zawiązało. Zburzyła cały ład, odnowiła gniew, wzbudziła nienawiść. Nawet nie w sobie, tylko w nim. Zmusiła go do tego, by po raz kolejny się na niej zawiódł, by przestał ufać i czuć. Jeszcze kilka dni wcześnie sama zaczynała się łudzić, że może to coś, zaczęte rok temu, teraz się rozwinie. Tym razem mogła sobie na to pozowolić, chciała sobie na to pozwolić. Ale wszystko ponownie obróciło się przeciwko niej. Jakikolwiek krok by wykonała i tak by ktoś cierpiał. A nie chciała, żeby znów przez nią był narażony. Potrzebowała odejść. Musiała go chronić. Musiała? Tak, zdecydowanie. Nie darowałaby sobie, gdyby coś mu się stało. Był silny, mógł znieść wiele. Ale śmierći by nie uniknął. Tej ostateczności, która wisiała nad nią jak klątwa. I z jakiś dziwnych powodów nie chciała, żeby był ofiarą tej klątwy. Bo zbyt jej zależało na jego życiu... Tu nie było tego żołnierskiego poczucia odpowiedzialności. Przeciwnie. Chodziło o obłąkane uczucie, które się rozpłynęło po całym jej ciele. Było w każdym jej oddechu. Uczucie o wiele silniejsze niż tamte niepewności sprzed roku. Głebsze. Barwniejsze. Zupełnie jakby go...

Nie umiała nawet wypowiedzieć tego słowa. Nie mogła go wypowiedzieć. Ono mogłoby stanowić wyrok jaki wydałaby na niego. A lepiej aby żył nienawidząc jej niż by miała wypłakiwać swoje serce na jego pogrzebie. Unikała go. Ignorowała lodowate spojrzenia, jakie jej posyłał. A najbardziej usiłowała nie reagować na widok Ashy kręcącej się koło niego. Jej uśmiech, gdy coś do niej mówił... Wszyskto się w Liz burzyło. Nienawiść, żal, rozpacz, zemsta. Tłumiła to. Dla własnego dobra. Dla jego dobra. Dla nich wszystkich.

Tak. Wszystkich. Dla swojej rodziny. Cała ta gra, poświęcenie, łamanie zasad. Byle opłacić ich życie, byle mogli nadal jej nienawidzić i bać się jej. Czy jej nienawidzili? To było trudne do określenia. Po prostu w obecnej sytuacji strachili chyba do niej zaufanie. Bali się jej decyzji, które raz po raz wysyłały kogoś z oddziału na śmierć. No i jeszcze kilka spięć z Ashą, która owinęła sobie wszystkich tutaj wokół małego paluszka. Jej bajeczki niczym trucizna sączyły się do uszu wszystkich. I wierzyli w nie. Poza tym kto by nie wierzył tej anielskiej buziulce? Niewinny uśmiech, prawie niesmiały. Rumieńce na policzkach. Rozbiegany wzrok błękitno-szarych tęczówek. Wszyscy jej wierzyli. Bez wyjątków. Od Hotaru począwszy a na Alecu skończywszy. Nawet Maxie G zlecała jej coraz więcej poufnych zadań. A Liz poprzysięgał sobie, że gdy tylko to piekło się skończy skręci jej kark i wytnie kod kreskowy. Zdrajca nie może się przecież mianować tymi samymi oznaczeniami, co jego ofiary.

Tylko na razie to Liz była postrzegana jako nieudolny zdrajca. Zdrajca własnych zadań. Miała ich chronić, a pozwalała umierać. I obracali się przeciwko niej. Po kolei. Jeden po drugim. Zostawiając ją samą w tym piekle wypełnionym krwią i wyrzutami. Najpierw H. stanęła do niej plecami, a potem za nią podążyli Dani, Cas i Scott. Ścisk w żołądku, chęć omdlenia, rozdziły się w niej za każdym razem, gdy widziała niegdyś tak bliską sobie Hotaru teraz śmiejącą się i bawiącą w towarzystwie Ashy. Nieustannie słyszała melodyjny głos z troską pytający o samopoczucie fałszywej blondynki, opowiadający jej coś, każący nie przejmować się zimnym podejściem Liz. I jeszcze kobaltowe spojrzenie z takim gniewem wbijające się w brunetę za każdym razem, gdy pojawiała się w pobliżu.

Pozostali zachowywali się nieco subtelniej, ale wciąż milczeli. Ani słowa otuchy ani nawet zwykłej, banalnej wymiany zdań. Udawali, że jej nie widzą, wychodzili, nie odzywali się. Jakby się bali, że ponowne uznanie jej za dowódcę i przyjaciółkę mogło na nich sprowadzić śmierć. Od razu. Bez niczego. Może nawet podejrzewali, że to ona zabija? Nie drażniła jej niepewność, gniew, milczenie swoich ludzi. Bolało tylko zwątpienie w nią. Że w ogóle mogli ją o coś takiego podejrzewać. Po wszystkim co razem przeszli, po wszystkim, co dla nich zrobiła.

Miała ochotę usiąść w jakims kącie, załamać się i płakać. Ale ona przecież nigdy nie płakała. Nigdy. Musiała trwać. Wciąz być silną. Omijać ich zimne spojrzenia i złowrogie szepty. Była jednak pewna iskra nadziei, która utrzymywała ją przy życiu w tym piekle. Ktoś wciąż był przy niej.

Kyle.

Też utrzymywał pewien dystans, ale spowodowany własnym skołowaniem. Nie wiedział jak reagować na to wszystko, co działo się dokoła. Ale był przy niej myślami. Widząc ją nie odwracał wzroku, nawet starał się lekko uśmiechać. Jego ciepły głos co jakiś czas wypowiadał jakieś zdanie, przeznaczone tylko dla niej. Nie pocieszenie. Ale najzwyklejsze słowa, które wracały pamięcią do dawnych czasów, gdy jeszcze było dobrze. Nie dziwiło jej, że jako jedyny trwał przy jej boku. On zawsze był po jej stronie, bez względu na sytuację. Ufał jej. Wierzył. Bez oporów był w stanie powierzyć swoje życie w jej ręce. Gdyby się okazało, że była prawdziwym mordercą, zapytałby tylko dlaczego to robie i nie zostawiłby jej samej ani na chwilę. Chociażby dla niego, dla jego życia, musiała siępostarać. Musiała wytrwać. Musiała wreszcie wykonać ten krok w przepaść, który miał być gwarancją ich życia.

If I could change I would
Take back the pain I would
Retrace every wrong move that I made
I would
If I could
Stand up and take the blame
I would
If I could taka all the shame to the grave
I would


Sięgnęła po komórkę i wstukała numer. Numer prosto do piekła. Po dwóc sygnałach chłodno wymamrotała:
- Za dwie godziny. W sektorze trzecim. Będzie się kręcił koło apteki. X6.
Jej pierwsza ofiara.
Image

User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Post by Onika » Thu Mar 03, 2005 7:38 pm

Sama nie wiem co o tym wszystkiem myśleć. To prawie przerażajace :shock:
Nie mogę uwierzyc wszyscy prócz Kyle'a sie odwrócili od Liz i zaufali blond flądrze :evil: Niewinna twarzyczka? Taaak, Mantiocre sie postarało o jej dobry wizerunek. :evil:
Na szczęście jest Kyle, wiedziałam, ze nie bez przyczyny go lubię. 8) Lojalny i oddanny, a na dodatek przywiązany czymś więcej niż poczuciem obowiazku...
No i pierwsza ofiara. Liz to zrobi... :? mam dziwne przeczucie, że to zrobi... A moze Alec ja powstrzyma? albo ktoś inny? :?
Melisa nie działa :shock:

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Thu Mar 03, 2005 7:49 pm

Onika poczytaj wcześniejsze wyjaśnienia _liz...
_liz wrote:Chyba muszę naprawdę dosłownie wyjaśnić o co chodzi z tą "krwią". White powiedział, że chce krwi mutantów - chce ich śmierci, pozbyć się ich itd. Ale po prostu nie chce, aby Liz dla niego zabijała. Bo prędzej czy później ktoś by się zorientował, że to jej robota i wtedy nici z jego pomysłu. Ona po prostu ma dla niego ich namierzać. Zrozumiałe już?
Ok pomogłam 8) Koniec z dobrymi uczynkami na ten miesiąc 8) :lol:

Taaak następne części nie będą wcale lepsze, będą jeszcze bardziej denerwujące i w tym nasz Hotaru :roll: I tylko Kyle okazuje się prawdziwym przyjacielem... Jest przy Liz mimo wszystko, wspiera ją i pomaga. Dlatego tak bardzo lubię tą postac. I w serialu i w tym ff. Zawsze był dobrym przyjacielem.

Asha jeszcze nam o sobie przypomni. I to w najgorszy z możliwych sposobów a nawet we dwa :evil: Nie lubimy blond wywłoki :evil:

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Thu Mar 03, 2005 8:08 pm

Oj z moim bojowym dzisiaj nastrojem, to Asha jest dla mnie zwykłą s*** :lol: A Liz mi szkoda. Tradycyjnie. Kurcze, to już trzecie opowiadanie dzisiaj w którym szkoda mi Liz. Taka ofiara z niej :lol:
No ale eraz to już tak na serio mi szkoda. Wszyscy się od niej odwrócili. Aleca sama musiała odtrącić. Jest córką tego...nie wiem jak on tam się nazywał :roll: i siostrą tego białego, a do tego musi pomagać im w zabijaniu mutantów
Liz to zrobi... mam dziwne przeczucie, że to zrobi... A moze Alec ja powstrzyma? albo ktoś inny?
Onika poczytaj wcześniejsze wyjaśnienia _liz...
To prawie tak, jakby miała zabić ich swoimi rękami :? No i co ja mam poradzić no? Szkoda mi dziewczyny i już!

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Thu Mar 03, 2005 8:13 pm

:haha: Elip dziewczyno umiesz rozśmieszac innych :haha:
Jest córką tego...nie wiem jak on tam się nazywał i siostrą tego białego, a do tego musi pomagać im w zabijaniu mutantów
Liz to córka Sandemana, a ten biały to White :haha: hmm chociaż muszę przyznac, że to intrugująca ksywka jak dla faceta :haha: Biały White mniam :haha:

User avatar
Lizzy88
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Sat Aug 21, 2004 5:49 pm
Contact:

Post by Lizzy88 » Thu Mar 03, 2005 8:53 pm

To było nie tyle co wściekające co... przerażająco smutne :(
Strasznie mi żal Liz :( Na początku tego opowiadania miałam ochotę przywalić jej czymś ciężkim, ale teraz...
Już o tym pisałam, ale muszę się powtórzyć. Nie mogę w to uwierzyć. Znają się tyle czasu, a wystarczy pierwsza lepsza blondi, aby przestali jej wierzyć... Ona to wszystko robi dla nich. Równie dobrze mogła powiedzieć braciszkowi, aby pocałował się w cztery litery... :twisted: I mam w nosie to, że pewnie kiedyś tam prawda wyjdzie na jaw i wszystko się odmieni. Rozumiem, że mają jakieś wątpliwości, ale żeby tak zaraz się od niej odwracać? Jakby jej w ogóle nie znali... I mogą kiedyś tam się o wszystkim dowiedzieć i się 'nawrócić', ale jak dla mnie liczy się wiara, a nie wiedza.
Nie myślałam, że to, co kiedyś było tam napisane o Hotaru (jej denerwujące roli czy coś tam), będzie odnosiło się do takiej osobistej sfery - przyjacielskiej.
Miałam nadzieję, że Kyle pozostanie przy Liz 8) Niby taki trochę irytujący, denerwujący, a jednak prawdziwy przyjaciel. Jedyny w tej całej sytuacji :roll:
Alec i Liz... Trochę mnie zdenerwowało jej podejście, ale z drugiej strony... Ona chce go tylko chronić... I nie dziwię się mu, w końcu potraktowała go tak jak potraktowała. Tylko to smutne, że jej wysiłki obracają się przeciwko niej :(
Ta Asha... :evil: Dobra aktorka. Pewnie świetnie się przy tym bawi. No i oczywiście kręci się koło Aleca. Czy ona nie robi tego po troszku, żeby dobić Liz? :?
Tak sobie myślę, że albo przypadkiem/za pomocą 'słodkiej' (sic!) Ashy/w inny sposób dowiedzą się o umowie Liz z Whitem. Ale chyba tylko o tej jednej stronie... Wolę nie myśleć, co wtedy będzie... :shock: Niech się okaże, że jednak źle myślę... :shock: To, co się teraz dzieje, już jest okropne...
Nadeszła pora na "wywiązanie się" ze swojej części umowy... :roll: Ech, ta Liz to ma życie... :(
Swoją drogą, cała ta sytuacja przypomina mi o pewnej książce, w której główna bohaterka też musiała szpiegować dla czyjegoś tam dobra, a ta osoba oczywiście okazała się być tego niewarta. Póżniej uznana została za zdrajczynię itd. Tyle że nie było to aż tak... drastyczne i okropne.
Mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. - chińskie

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Mar 03, 2005 9:04 pm

Lizzy to chyba najdłuższy komentarz jaki czytałam :shock: Wszystkie bardzo dogłebne komentarze napisałyście, a przy moim dobrym humorku to tylko działa na wasza korzyść. Dlatego łaskawa _liz postanowiła was uraczyć dzisiaj jeszcze jedną częścią... tym razem niosącą odrobinkę nadziei. Nie dużo. Więcej jest złości i całkowitej furii na 'pozostałych', ale jest pewna iskra nadziei jeśli chodzi o relacje Liz z Aleciem... może to wam poprawi humor.

Tak, Hotaru w tym ff została tak a nie inaczej przedstawiona i mam nadzieję, że nasza droga Mleczna Wróżka nie ma do mnie o to żalu :lol: Ale jeśli mogę coś powiedzieć - będzie gorzej. Dużo gorzej. W rozdziale 23, ja sama się rozbeczałam...

Kyle wierny i lojalny, właśnie takim chciałam go przedstawić. W moich wcześniejszych opowiadaniach nie poświęcałam mu takiej uwagi, ani nie dałam takiej roli, a zasłużuł na to 8) I on będzie przy Liz aż do końca, nawet w najgorszych momentach.

Alec... tak, to dla jego dobra, dla jego bezpieczeństwa. I wierzcie mi, Liz jest o wiele ciężej odpychać go niż wcześniej, bo zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, co naprawdę czuje. Alec poczuł się urażony, wściekł się na nią i ma do tego prawo, ale jednak za dobrze zna Liz. I nie jest całkowicie przeciwko niej (na szczęście), o czym przekonacie się dzisiaj.

Oby dalej takie komentarze!




19.

Leżała sztywno na łóżku. W uszach dźwięczał jej własny głos. Słowa. Namiary. Tydzień a ona już skazała na zagładę troje transgenicznych. Jeszcze tylko dwoje. Tak się z nim umówiła. Z nim. Z Amesem Whitem. Ze swoim bratem. Za każdym razem, gdy myślała o tej więzi krwi, robiło jej się niedobrze. Wiedział doskonale co robi, mówiąc jej to. Wytrącił jej broń z ręki. Nie było już spokoju myśli. Teraz i tak obwiniała się za wszystko. Może nienawidzenie się za bycie siostrą White'a było psychozą, ale przecież nie mogła powstrzymać własnych palących myśli. Czy w ogóle byli do siebie podobni?

Zestawiła w głowie obraz White'a i siebie. Ciemne włosy, ten sam zarys oczu, równie mroczne tęczówki. Gdyby się tak nad tym zastanowić, to byli bardzo podobni. Może ona nieco niższa, bardziej niepozorna. Ale zapewne nawet w ich ruchach można było odczytać podobieństwo. No i jeszcze wyraz twarzy ich różnił. Może zachowywała stoicki spokój, wręcz lodowy spokój, w złości marszczyła brwi, ale tak piekielnego spojrzenia jak on, nie miała. Tak przerażającego. Wypełnionego tylko żądzą mordu i zemsty.

A ona teraz była jego narzędziem. Bronią, która chociaż sama nie przelewała krwi, miała ją na swoich dłoniach. Miało być pięć ofiar. Tyle za życie jej ludzi. Troje niewinnych już wydała. Ostatniego kilka godzin temu. Może to już wkrótce się skończy i nie będzie musiała do tego wracać. Będzie mogła się zająć odbudową utraconych relacji. Z przyjaciółmi, z oddziałem, z Aleciem. Jęknęła, orientując się gdzie płyną jej myśli. W całym tym zamęcie coraz częściej zaczynała kierować je w stronę zielonookiego. Zadziwiające. Wręcz przerażające. Że przy każdym odczuciu bólu i nienawiści, brakowało jego obecności. Brakowało ukojenia i ciepła, jakie ze sobą niósł. Zaklęła.

- Liz – głos Kyla wyrwał ją ze świata zamyślenia
Uniosła głowę i spojrzała na niego. Wyglądał na naprawdę zaniepokojonego. Powoli się podniosła, jakby od niechcenia. Kyle tylko skinął głową w stronę drzwi. Jedno znaczenie – wyjść. Coś się musiało dziać. Coś, czego powinna być świadkiem. Alebo przynajmniej on chciał, aby była. Bez słowa, za to z lekkim niepokojem. Co było nie tak?

* * *

Jak nigdy wcześniej, główna sala zdawała się być opustoszała. Maxie G. chyba wszystkich wyrzuciła, potrzebując miejsca na swoje ściśle waśne, ściśle tajne zebranie. Tak. Zebranie. Liz domyśliła się od razu, widząc niewielką grupę transgenicznych, skupionych w półmroku. Max rozmawiała z kimś przez telefon, prawdopodobnie z tym swoim Loganem, o którym co nieco usłyszała od Aleca. Biggs rozmawiał o czymś ze Scottem, wyraźnie zaabsorbowany. Przesunęła wzrok po pozostałych. Jeszcze dwie nowe twarze, których nie znała, ale zapewne byli zaufanymi Max. No i oczywiście Alec. Serce podjechało jej do gardła, gdy malachitowe spojrzenie wbiło się w nią. Prześwietlało na wylot. Tylko po raz pierwszy nie potrafiła rozszyfrować jego zamiarów. Bynajmniej nie drgała w nim nienawość. Gniew może. Ale zero nienawiści.

- Jesteś – Scott spojrzał na nią z ulgą
Uniosła brwi w zdumieniu. No prosze, nagle sie do niej odzywał? Musiało się naprawdę dziać coś poważnego, skoro wróciła mu nadzieja i ufność. Skoro znów liczył na nią, jak na swojego dowódcę. Powinna czuć się lepiej? Powinna uśmiechnąć się i dodać mu otuchy? Niech na to nawet nie liczy.
- Co się dzieje? - zapytałą chłodno
- Kolejne morderstwa – wyjaśnił Kyle pospiesznie
Nie chciał jej mówić wcześniej. Bał się tego, jak może zareagować. Minęło tak niewiele czasu od śmierci Iana i jeszcze mniej od Sway'a. Wieść o kolejnych mordach na transgenicznych mogła ją tylko całkowicie załamać. Niepewnie na nią zerknął.

Stała nieruchomo przez pewien czas. Jakby świat zniknął, a została tylko ona i przesuwające się dokoła obrazy. Twarze, miejsca, zdarzenia. Niczym klatki filmu w zwolnionym tempie. Ocknęła się dopiero po chwili. Ciemne spojrzenie uważnie przesunęło się po twarzach zgromadzonych.
- Max zebrała wszystkich dawnych dowówdców – Biggs wskazał na pozostałych – X6 też – to była dwójka jej nieznanych osób – Trzeba temu jakoś zaradzić. Powstrzymać mord.
Liz przytaknęła tylko. Teraz nagle znów uważało się ją za dowódcę? Prawie prychnęła. A jeszcze większy grymas rozrysował się na jej twarzy, gdy sobie uświadomiła, że chcą powstrzymać jej mord. Mowa była o jej ofiarach. A oni nieświadomi niczego chcieli jej pomocy w taki czy inny sposób. Ironia.

Max rozłączyła się i pokiwała głową, jakby właśnie uświęciła się w przekonaniu o swojej słuszności.
- Nie wiadomo jak ich namierza – oświadczyła chłodno – Ale to za częste przypadki, by przypisać White'owi takie szczęście.
Wszyscy wpatrywali się w nią, tępo kiwając głowami. Prawie wszyscy... Liz wbijała wzrok w podłogę. Nie umiała go unieść, czując na sobie intensywny wzrok Aleca. Czy on nie mógł się skupić na tym, co mówiła Max?

- Może jest przeciek – zasugerował Kyle
Liz poczuła ostre szarpnięcie wewnątrz. Myśli oderwały się momentalnie od Aleca i wepchnęły ją w lodowaty odmęt rzeczywistości. Rzeczywistości, w której Kyle właśnie trafił w najodpowiedniejszy punkt. Od razy przyznałaby mu rację, gdyby nie fakt, że to ona była tym przeciekiem. Asha, jakkolwiek morderczyni na usługach White'a, była w tej sprawie niemalże krystalicznie czysta.
- Jedyne co może przeciekać to twój mózg 538 – mruknęła zimno – Lub ewentualnie rury w tej ruinie.
Guevara posłała jej lodowe spojrzenie. Nie podobało jej się to lekceważące podejście. Ginęli transgeniczni, a Liz... Przypominała w tym momencie Aleca, z tym jego pogardliwym tonem dla ważnych spraw. Zupełnie jak przy ratowaniu grupy X6 ponad rok temu po zniszczeniu jednostki Manticore. Tylko, że on w końcu pomógł jej, a Liz najwyraźniej się na to nie siliła.

- Wybacz, że przerwaliśmy ci wyraźnie absorbujące zajęcie – syknęła – Ale sądziliśmy, że zainteresuje cię sprawa mordercy, który wykończył zapewne też Sway'a. Oh, a gdybyś nie wiedziała, to należał do twojego oddziału.
Nim ktokolwiek się zorientował, Guevara leżała na podłodze, a Liz pochylała się nad nią, gotowa do kolejnych ciosów. Furia łączyła się z adrenaliną, burząc krew i ścinając wszelkie zahamowania.

Wszyscy stali jak wryci. Ale nikt nie reagował. Może woleli się nie wtrącać, moze byli zbyt zszokowani. Liz zdawała się przechodzić apogeum.
- Co ty możesz wiedzieć? - prawie krzyczała – Maniakalnie chcesz wszystkich osłaniać, a gdy ci się nie udaje, wyładowujesz się na innych. Tych samych, których tak chcesz chronić – gdy Guevara usiłowała się podnięść, ponownie podcięła jej nogi – Chcesz być taka odpowiedzialna? Naucz się być silną. Bez tego twoje starania na nic się nie zdadzą – cofnęła się o krok, rozdygotany ton stawał się lodowaty – Żołnierz nie może dać emocjonalności wygrać. Bo wtedy ludzie giną...
Max wreszcie się podniosła. Nie przyjmowała pozycji do walki, bo do starcia i tak by nie doszło. Liz po prostu dawała upust swojej frustracji. A każde kolejne słowo drażniło Max niesamowicie. Przypominało o cechcach, których się wyrzekła, a które były potrzebne. Do bycia dowódcą. Każda z tych żołnierskich cech, od których całe życie uciekała. Zimni, bezwzględni, jakby pozbawieni uczuć. Odpowiedzialni za ludzi, nie za siebie. Liz taka była. Alec taki był. Zack taki był, kiedyś... I zginął. Ona nie pozwoli już nikomu zginąć.
- Założyłaś Terminal City jak jakąć organizację charytatywną. Ale nie pomożesz swoim ludziom, jeśli bedziesz słaba i bezbronna – Liz wciąż zaciskała pięści – Czasami wartoby się było zastanowić czy się do tego nadajesz – gorzki ton wypełnił jej głos – Max... Spójrz na to, co chciałaś stworzyć, a co wyszło...

- Dość! - Guevara krzyknęła
Słowa Liz uderzyły za głeboko. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, ale tym razem jej się nie upiecze.
- Nikt cię tu nie trzyma Liz – warknęła – Jak ci sięnie podoba, wiesz jak... uciec – syknęła
Ciemny wzrok 542 powoli oderwał się od jej twarzy i przesunął na pozostałych. Kyle. Scott. Przęłknęła ślinę i obróciła się na pięcie. To i tak się wkrótce skończy. Apotem ona z tym wszystkim skończy.

* * *

Trzasnęła własnymi drzwiami. Kto by pomyślał, że tak agresywny ruch może tak ulżyć gniewowi. A może tylko w jej wypadku takie prawdziwe wyładowania miały sens? Nie ważne. Nie liczyło się to.

Zostały tylko dwa życia do wypełnienia traktatu. Była dowódcą. Prawdziwym. Nie takim jak Max. Dotrzymywała słowa i miała tylko jeden cel – chronić. Nawet jeżeli miałaby poświęcić swoje życie. Dla tej resztki osób, które naprawdę kochała, poszłaby do piekła. Nie, ona już tam była. A teraz tylko musiała zadbać o nich. Nie mogła tego jednak dokonać, gdy na każdym kroku, ktoś jej wbijał nóż w plecy w takiej czy innej postaci.

Zwinęła kilka ciuchów nieskładnie i wepchnęła do plecacka. Fiolka z tryptophanem do kieszeni. Jeszcze tylko szklanka mleka przed drogą... Drzwi sie otworzyły, a pomieszczenie wypełnił znajomy zapach. Zastygła w bezruchu.
- Jeśli masz zamiar mnie zatrzymywać, to możesz już wyjść – wymamrotała – A jeżeli to wyrzuty do mnie, to spisz je na kartce. Przeczytam w wolnym czasie.
Nic nie odpowiedział. Tylko przyglądał jej się. Malachitowe, chłodne spojrzenie powolutku ślizgało sie po jej twarzy. Ni to z gniewem ni z zaciekawieniem. Wyglądała blado. Tak, Liz była blada. I rozdygotana. A to nie był dobry znak. Już od paru dni tak zmizerniała, odpłynęła. Jakby nie była sobą. Cały tydzień ją obserwował i bynajmniej nie podobało mu się to, co widział. Ale nie reagował. W końcu to ona sama go wyrzuciła i powiedziała, że nie chce jego opieki.

Rzucił kluczyki w jej stronę. Złapała płynnym ruchem i zerknęła na niego podejrzliwie.
- Eastroad 19. Zielone, odrapane drzwi – powiedział spokojnie
W zasadzie nie wiedział czemu to robi. Powinien jej nienawidzić, za te wszystkie gierki w jakie grała. Ale jednak nie potrafił. Wściekał się jeszcze bardziej na samą myśl, że tak łatwo dał się jej omotać. Po raz kolejny. Chociaż nie... On nigdy nie wyrwał się z tego zauroczenia. A teraz, przez te ułamki chwil, kiedy wydawało się, że wszystko układa się dobrze, zagłębił się w tym bardziej. I nie mógł powstrzymac własnych instynktów, które rwały się, by ją chronić. By ją zatrzymać. Wiedział jednak, że jej nie zatrzyma tutaj w TC. Wolał mieć jednak pewność, że nie będzie się włóczyła po ulicach w poszukiwaniu mordercy Sway'a.
- Nie powinieneś – mruknęła – Nie jesteśmy... - urwała, przecież on doskonale wiedział, że nie byli razem
- Dlatego będziesz mi płacić.

To był jedyny sposób, by się zgodziła – jeśli uzna to za wynajem jego mieszkania.
- Dziesięć procent twoich dochodów – jakiekolwiek miała dochody
Chwila wahania. Szukanie haczyka. A jedynym haczykiem było to, że chciał mieć pewność, że będzie bezpieczna. Zdawała sobie z tego sprawę. I było jeszcze trudniej.
- Ok – pochyliła głowę
Dlaczego to robił? Dlaczego mimo tego, jak go odtrącała, jak specjalnie raniła i odpychała, w całym swoim dystansie do niej, nadal jej nie opuszczał? Powinien wreszcie ją naprawdę znienawidzić, naprawdę chcieć zamordować. A on zachowywał się, jakby ją...
- Dzięki – wymamrotała, nim to jedno słowo świadomości zdołało do niej dotrzeć
Ale nikogo już nie było. Wyszedł.
Image

Mia
Gość
Posts: 1
Joined: Wed Mar 02, 2005 10:11 pm

Post by Mia » Fri Mar 04, 2005 12:55 am

podoba mi sie Twój styl pisania _liz i bardzo lubie Twoje opowiadania bo każde rózni sie od pozostałych:)
żal mi Liz w tym opowiadaniu musi wybierać i zabijać niewinnych i odpychać od siebie najbliższych zeby Ich chronić
ale jak widać Alec tak łatwo nie da za wygraną i nie zostawi Liz
a Kyle to prawdziwy przyjaciel cchyba każdy chciał by mieć takiego

User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Post by Onika » Fri Mar 04, 2005 10:35 am

Zebranie było dośc ostre. Liz miała powstrzymać mord, który praktycznie sama powodowała? Ambitne.
Co do Max... Rozumiem, że złości ją zachowanie Liz, ale mogłaby sie zamknąć. W kazdym razie obie sobie nawyrzucały. 8)

I jak tu nie kochać Aleca? Facet nawet gdy 'powinien' ją nienawidzieć, stara się jej pomóc.

Podobała mi się ta część, bardzo :twisted: Oby więcej takich było :twisted:

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Fri Mar 04, 2005 6:31 pm

Max przesadziła :evil: Ale Liz święta też nie jest, co prawda robiła to żeby chronić swoich, ale... Coś mi się wydaje, że Biały tak łatwo nie odpuści. Będzie chciał więcej od Liz :roll:
No i Alec kochany 8)

Mi też baardzo podobała się ta część :mrgreen: Więcej chcemy!! Więcej!! :mrgreen:

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Mon Mar 07, 2005 5:28 pm

Komentarz ode mnie: kiepsko się staracie z tymi komentarzami :?


20.

Przyglądał się jej uważnie. Nie sądził, że po tak szybkim opuszczeniu TC będzie miała czelność pokazywać się innym transgenicznym na oczy. A jednak jakby nigdy nic przyszła do Crash. Z wyższością przechodziła obok lodowych spojrzeń, udając, że nie słyszy ich szeptów. Już była ponad to. On sam nie rozumiał z tego nic. Jej własny oddział się od niej tak łatwo odwrócił. A może ich zmusiła do tego, jak jego? I mimo początkowej słabości, teraz wydawała się całkowicie nie odczuwać tej pustki. Może wystarczała jej obecność Kyla.

Oboje grali w bilard. Kyle naprawdę się starał, by poczuła się lepiej i przestała myśleć o tym, co od tygodnia tak ją wypalało od środka. Ale nawet jego charakterystyczne poczucie humoru nie pomagało. Tylko co jakiś czas unosiła kąciki ust do góry, by nie zasmucać chociaż tej jedynej osoby, która przy niej była. Zawsze bardzo dobra w bilardzie, teraz ledwo trafiała w bile. Oczywiste było, że myśli odpływają gdzieś daleko. Nie wiedział gdzie. A wolałby wiedzieć, może wtedy by zrozumiał? Pochyliła się nad stołem i wycelowała. Kyle coś mruknął, a ona tylko posłała mu rozświetlone spojrzenie. Po chwili jej wzrok przesunął się... na niego. Aleca. Ułamek sekundy. Zmarszczyła brwi. Spudłowała.

Przez niego? Znów koncentrowała się na dziwnej nienawiści, którą usiłowała wobec niego w sobie wzbudzić. Bo o co innego mogłoby chodzić?
- To przykre – czyjśc miękki głos rozbrzmiał koło jego ucha
Obrócił niechętnie głowę, a spojrzenie wylądowało na niepozornej blondynce, która właśnie usiadła koło niego. Asha, tak? Widział ją wtedy, gdy Sway ją przyprowadził. Zmrużył oczy, a ona się zarumieniła. No proszę. Nawet nie podejrzewał, że transgeniczni mogli być tak nieśmiali i zagubieni. Nawet Dani miała w sobie więcej siły przebicia niż ta blondyneczka tutaj.
- O czym mówisz? - zapytał spokojnie
Ponownie spojrzała na niego, mrugając niepewnie. Jakie to było proste. Wystarczyło opuścić głowę i się zarumieniuć, a już każdy uważał ją za bezbronną i całkowicie niewinną.
- O niej – przyznała cicho, a jej spojrzenie padło na brunetkę przy stole bilardowym
Alec coś mruknął. Kolejna osoba miała zamiar plotkować o Liz za jej plecami? Nie miał najmniejszego zamiaru brać w tym udziału.

- Przykre, że tak to odtrąca – Asha mówiła dalej, zerkając na niego niepewnie
- Co?
- Twoją pomoc – zarumieniła się
Zdumienie. Czyżby właśnie powiedziała lub zasugerowała, że Liz źle robi odpychając go? Coś dziwnego rozpłynęło się po jego ciele. Jakby ciepło. Zrozumienie.
- Um... mam na myśli, że nie powinna... mając kogoś takiego jak ty. Powinna zaufać. A ona cię odpycha – mamrotała – To przykre. Na jej miejscu...
Urwała, jakby orientując się do czego zmierzała. Dla niej to było oczywiste, ale on tego nie wiedział.

Skoro była już tutaj, pilnowała Liz, mogła się przy okazji zabawić. A zielonooki X5 aż kusił. Obserwowała go od dobrej godziny, wyobrażając sobie jak doskonały musiał być we wszystkim. Każdy jego ruch przynosił swoistą obietnicę i pobudzał wyobraźnię. Diabelna siła zielonego spojrzenia w ułamku sekundy budziła w każdej kobiecie pokłady najintymniejszych instynktów. I Asha miała zamiar sprawdzić rację swojej teorii. Potrzebowała tego. Zwłaszcza, że wydawało się, iż Liz w jakiś sposób zależy na nim. A nie będzie większego tryumfu dla niej niż widzieć Liz załamaną, pozbawioną tego, co jej najdroższe. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

Alec obrócił się w jej stronę, odpychając myśli o brunetce. Nie mógł przecież cały czas zajmować się tylko tym, co tak odciągało Liz od niego. Zwłaszcza, że ona sama się tym raczej nie przejmowała. Lekki uśmieszek na jego ustach wywołał i jej uśmiech.
- Na jej miejscu co? - zapytał z zaciekawieniem

Liz stała i obserwowała tę dwójkę już parę minut. Nawet Kyle zauważył, jak jej ciało napina się a ciemny wzrok wręcz rzuca gromy. Ściskała w dłoni kij, czując jak spazmy nienawiści toczą się przez jej ciało. Jak ona śmiała? Ta... ta...
- Suka – Liz syknęła
Kyle uniósł w zdumieniu brwi. Przesunął wzrok na punkt, w który wpatrywała się Liz. Na roześmianą blondynkę i wyraźnie flirtującego z nią Aleca. Podrapał się w nos. Już nie bardzo rozumiał jakie są relacje Liz z 494. Najpierw chcą się pozabijać, potem nagle się do siebie uśmiechają, następnie odkleić się od siebie nie mogą, a teraz on podrywał jakąś blondynkę a Liz się wściekała. Co dziwniejsze sama kroku w stronę Aleca nie wykonała.
- Tylko rozmawiają – mruknął
Prychnęła. Najeżyła się cała jak kotka. Nie. To nie była tylko rozmowa. Całe ciało Aleca emanowało ewidentnym... zaproszeniem. Nie powinno jej to dziwić. Odpychała go z całych sił, więc nie mogła mieć za złe, że szuka sobie innej. Tylko dlaczego akurat tej?

- Ona coś kombinuje – pochyliła się nad stołem
- Asha to całkiem fajna...
- Wywłoka – ależ ona się wściekała
- Obłudnica – ktoś syknął
Liz wyprostowała się. Ciemne spojrzenie padło wprost na jasną twarz. Kobaltowe tęczówki ciemniały dziwną urazą. Pełne niepokoju, szybko przechodzącego w gniew. Liz uniosła brew w chłodnym pytaniu i skrzyżowała ramiona. Hotaru zmarszczyła brwi.
- Oskarżasz ją nieustanie. Wściekasz się, że Alec zwraca na nią uwagę? Pft... sama go odrzuciłaś, nie masz prawa...
- Zamknij się H. - ton Liz był ostry i lekceważący

Ignorując wyraźnie blondynkę ze swojego oddziału, ponownie pochyliła się nad stołem. Nie potrzebowała teraz jeszcze kłótni z Hotaru. Wiedziała, że H. nadal traktuje ją jak bliską sobie osobę, może nawet martwiła się o nią, tylko gniew i żal były silniejsze. Teraz cokolwiek Liz by zrobiła i tak w atramentowych tęczówkach odbierane by to było źle.
- Przestań ją obwiniać o śmierć Sway'a – na te słowa Liz wykrzywiła usta w złośliwym uśmieszku – Ona nie ma z tym nic wspólnego. Nie masz prawa za to na niej pomstować.
Brunetka momentalnie się wyprostowała, posyłając 512 mrożące spojrzenie.
- O niczym nie masz pojęcia. Mam większe prawo do obwiniania tej zdziry niż sobie możesz wyobrazić – kij zatrzeszczał w jej dłoniach, jakby miał za chwilę się złamać – I nie mieszaj do tego moich uczuć do Aleca – zgrzytnęła zębami
Obróciła się na pięcie, pozostawiając zdumioną Hotaru. Skierowała się do wyjścia, nie reagując na to, że Kyle idzie tuż za nią. Chyba odczytał wszystkie objawy jej choroby i teraz chciał wyjaśnień. Tylko czy je otrzyma?

* * *

Nawet nie zamknęła za sobą drzwi, wiedząc, że Kyle nie zrezygnował i za chwilę przyjdzie. Zapewne zacznie od pytania co to za mieszkanie i jak to zrobiła, że tak szybko je znalazła. A ona swobodnie odpowie, że to mieszkanie Aleca, co oczywiście tylko go bardziej skołuje. Bał się o nią. Martwił. Przynajmniej on, bo nikt inny najwyraźniej nie. Nawet cienia zainteresowania. Skrzywiła się w furii. No skąd! Przecież mieli lepsze zajęcie! Przecież bardziej interesująca była blond wywłoka niż dziewczyna, z którą nie tak dawno spędziło się noc...

Zaklęła. No i znów jej myśli biegły w kierunku Aleca. Nie umiała ich po prostu powstrzymać. Były pchane przez uczucia, jakich nie umiała kontrolować. Westchnęła. Dlaczego tak bolało? Bolało, że niecałe dwa tygodnie temu opiekował się nią, uśmiechał się, patrzył na nią tym wygłodniałym wzrokiem, wydawało się, ze mu zależy, a teraz nie wiedział, że istniała.
- Liz – niepewny głos Kyle usiłował przykuć jej uwagę
Wskazała na kanapę, by usiadł. Po chwili przyniosła dwie szklanki z mlekiem i usadowiła się obok niego.
- To mieszkanie Aleca. I nim cokolwiek powiesz, wynajmuję je tylko od niego – napiła się białego napoju
Kyle wyszczerzył zęby. Umiała przewidziec pierwsze i podstawowe pytanie, jakie chciał zadać. Teraz powoli nadchodziła pora na trudniejsze pytania.

- Co się dzieje? - zapytał
Ciepłe spojrzenie przesunęło się na nią. Wbijała wzrok w podłogę, kurczowo ściskając szklankę. Przed oczami przebiegały jej wszystkie skrawki problemów w jakich tonęła. Kłótnie z Hotaru, wyrzuty sumienia, koszmar Whita, rozstanie z Aleciem, chęć zabicia Ashy. To po prostu było za wiele, nawet jak na nią. Potrafiła wiele znieść, ale teraz... Nie miała żadnej podpory, za to miała za dużo do stracenia. Wzruszyła tylko ramionami.

O nie. Nic z tego. Nie miał zamiaru dać się tak łatwo zbyć. Chwila spokoju dla niej. Wypił trochę mleka. Nie odrywając od niej wzroku, zapytał spokojnie:
- Chodzi o 494?
Nie drgnęła, tylko zacisnęła powieki. Czy musiał przypominać to, co najbardziej się na niej tego dnia odcisnęło? Nie mógł zacząć od pytania o wyrzuty albo coś? Nie, ją musiała prześladować ta zielonooka słabość. Nieznośna. Drażniąca. Niechciana. Kochana. Ups! Momentalnie otworzyła oczy, uświadamiając sobie oczywisty fakt. Dopiero teraz. Gdy i tak było za późno.
- O niego, prawda? - Kyle dotknął jej ramienia łagodnie – Trafiło cię – lekko się uśmiechnął – I to porządnie.
Uniosła głowę, spoglądając na niego. Ciemne oczy wbiły w niego niepewny wzrok. Na widok przewrotnego błysku w jego oczach, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Miał zresztą rację. Trafiło ją. Przytaknęła lekko.
- Ha! Nie sądziłem, że doczekam dnia, w którym niepokonana, zimna, niedostępna Liz wpadnie w sidła miłości – roześmiał się – Ale Budda nagrodził mnie!
- Oh, zamknij się – przewróciła oczami

Wyszczerzył zęby i przechylił szklankę z mlekiem, wypijając biały płyn do końca. Jeszcze przez chwilę uśmiechnięta Liz, ponownie spochmutniała.
- Więc – odstawił puste naczynie – Skoro coś do niego czujesz, czemu mu nie powiesz?
- Jasssne. Hej 494, wiesz co? Chyba się w tobie zakochałam – zakpiła sama z siebie
- Hmmm. Przy takim wyznaniu powinnaś raczej powiedzieć „hej Alec” - Kyle powiedział udawanym poważnym tonem, na który Liz się skrzywiła – Poza tym wydaje mi się, że ona sam taki obojętny nie jest.
Zmarszczyła brwi niby w złości. Tylko na kogo? Na niego czy na Aleca?
- On nie jest obojętny na jakąkolwiek dziewczynę – mruknęła

- Daj spokój! Chyba nie sądzisz, że ta Asha... - Kyle uniósł brwi w zdumieniu – To niewinne maleństwo na pewno go nawet nie zain...
- Zdradziecka suka a nie niewinne maleństwo – warknęła Liz
Oho. To było poważniejsze, niż sądził. W dodatku miał nieodparte wrażenie, że nia ma tu tylko na myśli zazdrości o 494. Musiało być coś więcej.
- Dlaczego zdradziecka? - Liz nie odpowiedziała, tylko utkwiła wzrok w podłodze – Liz? Co z nią jest nie tak?
Zaczynał się poważnie martwić. Jeśli Liz mówiła, że coś się działo, wierzył jej. Jeżeli sądziła, że Asha coś ukrywa, też wierzył. Ale wolał wiedzieć o co dokładnie chodziło.

Przed oczami dziewczyny przesuwały obrazy. Jak poznała Ashę, a potem jak ta ją wrobiła. Zdradziła. Ich wszystkich. W głowie nakreślił się obraz zimnych oczu Whita. W uszach dudnił jego głos. Każdy element tej piekielnej układanki przepływał teraz przez nią, pozostawiając niemą rozpacz.
- Ona pracuje dla Whita – wymamrotała
Cisza. Kyle aż otworzył usta ze zdumienia. Analizował uważnie co powiedziała. I nagle do niego dotarło. Zdrajczyni.
- I ona jeszcze żyje? - w jego głosie było więcej szoku niż gniewu – Nie zabiłaś jej?
Poderwał się z miejsca. Wiedziała, że teraz targa nim tylko chęć, by dopaść tę blondynkę i wyrwać z niej życie.

Słabła. Wmieszała dłonie we własne włosy i zaczęła coś mamrotać. Kyle zatrzymał się, patrząc na nią uważnie. Coś było nie tak. Przerażenie na chwilę go sparaliżowało. Widzieć swojego dowódcę w takim stanie. Niemal załamania. Podszedł.
- Liz? - kucnął przed nią – Liz?
- Ja też dla niego pracuję – wymamrotała
Wspomnienie krwi Sway'a na jej dłoniach nie dawało spokoju. Miała ochotę wrzeszczeć, że już nie chce. Że dość. Że chce umrzeć.
- Spokojnie – głos 538 by łagodny – Wyjaśnij mi wszystko.
Image

User avatar
Lizzy88
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Sat Aug 21, 2004 5:49 pm
Contact:

Post by Lizzy88 » Mon Mar 07, 2005 8:40 pm

_liz wrote:Lizzy to chyba najdłuższy komentarz jaki czytałam
Na pewno znalazłyby się dłuższe... :wink: A tak na serio, to ta sytuacja mi się nie podoba, a jak mi się coś nie podoba, to zazwyczaj dużo wtedy piszę... :wink:

Wracając jeszcze do poprzedniej części, to White jakiś wyrozumiały jest. Tylko pięciu? I co, Liz potem tak po prostu się od niego uwolni?
Alec jest kochany :twisted: Który facet po takim potraktowaniu w ogóle zaproponowałby jej coś takiego?

Myślałam, że już troszkę się na Ashce wyżyłam i złość powinna się troszeńkę wypalić, ale i tak nadal idiotka wkurza. Niech no wreszcie powinie się jej noga. Przekabacenie na swoją stronę praktycznie wszystkich transgenicznych... No dobra, da się żyć. Ale Alec...? Nie! Nawet jeśli miałby to być flirt, to myśl, że on w jakikolwiek sposób poddał się sztuczkom wywłoki... :evil: To byłby cios poniżej pasa :evil:
Jej naprawdę coś za dobrze idzie. Gdyby to Liz spuszczała nieśmiało oczęta i rumieniła się niewinnie, pewnie nie uzyskałaby takiego samego efektu... A ona (Asha) śmieje im się prosto w twarz.
Hotaru... Ach, pisać mi się nie chce. Zresztą przyjdzie czas, kiedy ona i inni przekonają się, jak bardzo się mylili...
Ona nie ma z tym nic wspólnego. Nie masz prawa za to na niej pomstować.
Kiedy nadejdą czasy oświecenia? :twisted: Swoją drogą, ona z góry przyjmuje, że Liz bezpodstawnie sie wyżywa na 'uroczej' Ashy, oczywiście, to jakieś fochy okropnej Liz. Czemu nie myśli, że jednak Liz MA jakieś powody. Mogłaby przynajmniej spróbować się dowiedzieć...

Ajć, jednak Liz się przyznała, że kocha Aleca :D W takim razie powinna natychmiast wyrwać go blondi... :twisted: A tak w ogóle, to myślę, że powinna szczerze z nim porozmawiać i wszystko mu wyjaśnić (wliczając w to White'a i całą resztę). Przynajmniej sytuacja byłaby w miarę klarowna. Może to niełatwe, ale co, woli obecny układ?

Kyle jest PRZEKOCHANY! :mrgreen: :cmok: Żadnych wyrzutów, po prostu: "Wyjaśnij mi wszystko". Ona mu wyznaje coś takiego, a on chce poznać powody. Najprawdziwszy przyjaciel :mrgreen: Żeby inni w innych sprawach tak robili... Ale... to już było. Powtarzam się :P
Mimo wszystko ta część była świetna :D Wrzuć coś w najbliższym czasie :twisted:
Mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. - chińskie

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Mon Mar 07, 2005 11:08 pm

Komentarz ode mnie: kiepsko się staracie z tymi komentarzami

No staramy się jak możemy :roll:

Kyle jest PRZEKOCHANY!
Popieram w 100% Nie był od razu zły, nie przekreślał jej, nie obwiniał, tylko pozwolił jej wyjaśnić. Normalnie wyściskać takiego :oops: :jezyk: :cmok:
- Przykre, że tak to odtrąca – Asha mówiła dalej, zerkając na niego niepewnie
- Co?
- Twoją pomoc – zarumieniła się
Boże jak ja bym ją ... to by nie wstała... :evil: :evil: Nie dość, że zatrowa życie Liz samą swoją obecnością, to teraz jeszcze czepiła się Aleca. :evil: A Liz patrzy... i gotuje się od środka... :twisted: Ale tu chyba nie chodzi o zwykłą zazdrość, ona boi się chyba o niego, bo przecież Asha została przysłana tutaj przez Białego... :roll:
Obłudnica – ktoś syknął
:wow: :wow: :wow: :wow: No ona teeż? Poprostu brak słów... ciekawe co powiedzą, jak się dowiedzą, że Liz to wszystko dla nich robiła... :evil:
Chcemy więcej i więcej :twisted: :twisted:

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 74 guests