Marku ty mnie kiedyś zamęczysz... Już mam dość twojego marudzenia, więc masz tę 16 ty... zrzędo zbereźna!
16.
Something has been taken
From deep inside of me
Szła spokojnym krokiem. Wzrok utkwiony w odległym punkcie. Ciemne oczy wypalone i puste, bez jakichkolwiek emocji. Świat dokoła zdawał się nie istnieć. Wszelki hałas zatrzymywał się daleko, nie dobiegając do niej, jakby otoczona była szklanym kloszem. Szara rzeczywistość już prawie całkowicie wyblakła. Nie reagowała nawet na lekką mżawkę, która powoli sączyła jej ciało.
Wounds so deep they never show
they never go away
W głowie ciągle dudnił jeden odgłos. Strzał. Jeden. Drugi. Trzeci. Oddech wciąż się zatrzymywał w płucach, a krew ścinała wrzatkiem furii białka w komórkach. Każdy jej ruch był spowolniony, jakby nie miała już w sobie energii. Życie ulatywało z niej kawałek po kawałeczku. Bo oni byli jej życiem. Jej oddział, jej podwładni, jej przyjaciele, jej rodzina. A teraz po kolei wydzierano jej te skrawki życia, aż w końcu nie będzie miała nic i rozpadnie sięprzy najmniejszym podmuchu wiatru. Najpierw Iana, teraz Sway. Kto będzie następny?
Zacisnęła pięści. Nie mogła dopuścić do tego, by komukolwiek z nich coś się stało. Za duże ryzyko, że nie zniosłaby tego psychicznie. A na pewno by nie zniosła. Patowa sytuacja. Jakąkolwiek decyzję by podjęła, ktoś i tak ucierpi, a ona będzie winna. Gdyby odmówiła, patrzyłaby kolejno na śmierć swoich przyjaciół i byłaby obciążona ich krwią. Sama też by zginęła. Zgodziła się i teraz na sumieniu będzie miała śmierć innych transgenicznych. Blue Lady musiała jej nienawidzić.
If I could change I would
Take back the pain I would
Asha szła za nią krok w krok. Jak przeklęty Cerber, który ma jej pilnować. Ale blond zdrajczyni musiała uważać, bo jeden nieodpowiedni krok a Liz naprawdę się nie powstrzyma i powiesi ją do góry nogami na szczycie Space Needle. Mogła być przydatna White'owi, ale nigdy nie powiedział, że nie może jej skręcić karku. Zaskakujące... A może powinna się wściekać na Sway'a? Przecież to on doprowadził Whita do jej śladu. Tylko że znając metody swojego piekielnego nowonabytego brata, przewidziała, że Sway z własnej woli się w to nie wpakował. Zapewne White użył przeciwko niemu tych samych argumentów, co przeciw niej.
- Cholerny sukinsyn – wymamrotała
* * *
Wydawałoby się, że wszyscy rozsuwają się na boki, kiedy weszła do TC. Może to przez jej przemoczone doszczętnie ciało. Może przez zakrwawione dłonie, które kilka godzin wcześnie uciskały rany martwego X5. Może przez wyraz jej twarzy, który mógł bardziej przerażać niż wizyta na Psy-Ops. Tchnęło od niej niebezpieczeństwo i furia. Mroczne tęczówki tępo wbijały wzrok przed siebie.
Zeszła po schodkach na główną salę, pozostawiając za sobą mokre ślady. Stojąca przy barierkach rozbawiona H. momentalnie zastygła i utkwiła wzrok w swoim dowódcy. Szybko pozostała część oddziału znalazła się w pobliżu. Z lekim przerażeniem śledzili kolejne ruchy Liz, która bez słowa minęła Cas i Dani. Jakby nie istnieli. Jakby nic nie istniało. Brunetka skierowała się w ciemny korytarz, chcąc w nim zniknąć.
- Gdzie Sway? - Hotaru zawołała, mając nadzieję, że to ocuci Liz
- Nie żyje – padła odpowiedź
Czy usłyszeli? Tak. Doskonale słyszeli, co powiedziała.
- Co?! - głos H. drgał między niedowierzaniem a gniewem
- Rigor mortis – warknęła Liz i zniknęła w korytarzu
Wpatrywali się w nią z niemym zdumieniem. Jakby do żadnego z nich nie dotarła jeszcze świadomość tego, co mówiła. Spojrzenia odprowadzały drobną sylwetkę. Bez słowa, bez wahania, bez bólu czy rozpaczy. Tak samo było po śmierci Iana. Zbyt się za nią obwiniała, by ją przeżyć jak niewinna osoba, która straciła kogoś bliskiego. Jeszcze tylko ułamek sekundy, w którym dostrzegli krew na jej dłoniach. Jego krew.
Opuścili głowy. Cisza jaka wypełniała salę, zdawała się wygrywać teraz marsz żaołobny. Nie tylko dla nich. Dla wszystkich transgenicznych, którzy tam się znajdowali. Biggs przymknął powieki. Od zniszczenia Manticore nie raz to przeżywał. Ginęli kolejni, jeden za drugim. Sprowadzani w pułapki i zabijani z zimną krwią, tylko za to, że byli mutantami. Bezsensownie. Bezlitośnie. Max przesunęła spojrzenie po ludziach Liz. To co czuli... Przed oczami przemknęły jej wspomnienia Bena, Brin, Zacka. Nie dziwiło jej, że Liz poszła dalej, że nic więcej nie powiedziała. Tego co czuła nie mogła wyrazić. Ona umierała.
It's easier to run
Replacing this pain with something numb
It's so much easier to go
Than face all this pain here all alone
* * *
Woda ciepłym strumieniem obmywała jej dłonie. Jaskrawa posoka spływała do brudnej umywalki. Początkowo burgundowe zabarwienie szybko przeszło w jasną czerwień, az po kilku minutach woda sączyła się po karmelkowej skórze. Ale Liz wciąz usilnie pocierała dłonie, chcąc zetrzeć z nich wszelkie ślady.
Nie zareagowała nawet, gdy ktoś wszedł do jej mieszkania. Trzymała dłonie pod wodą, mamrocząc coś. Krew. Wszedzie krew. Chociaż ani na jej rękach ani na umywalce nie było już śladu krwi, cały czas miała ją przed oczami. Ciało Sway'a jeszcze ciepłe, zakrwawiona błękitna koszulka, jego krew na jej dłoniach. Winna. Winna. Winna.
- Słyszałem co się stało.
Ciepły głos tylko ją wytrącił z równowagi. Zaczęła mocniej pocierać dłonie, jakby chciała zetrzeć naskórek. Alec podszedł bliżej, delikatnie ujmując jej nadgarstki.
- Już dość – wyjął jej dłonie spod strumienia wody – Już nie ma krwi.
Obrócił ja przodem do siebie. Ciemne oczy powoli się uniosły, a rozkojarzony wzrok padł na jego twarz.
Miała ochotę płakać. Mgliste kryształki drgały pod jej powiekami. Wpatrywała się w niego, nie wiedząc, co robić. Powoli przysunął ją do siebie i objął. Drobne ciało drżało. Wtuliła się w ciepłe ramiona, ale łzy nie płynęły. Nie płynęły.