Hehe. Dzisiaj komentarz ode mnie będzie dość krótki. Powiem wam tylko tyle, że za bardzo skupiacie się na emocjonalnej stronie Liz
Owszem, dużą rolę odgrywa jej chęć ochrony innych. Ale powód, dla którego uciekła od Aleca jest o wiele prostszy... Niby też powiązany z uczuciem, ale z całkiem innej strony
7.
Puścił ją, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z sąsiedniej uliczki. Liz stała nieruchomo przez kilka sekund, poczym zerwała się z miejsca. Zostawiła Cas. Strach wypłukał wszystkie poprzednie uczucia. Teraz liczyła się tylko dziewczyna z jej oddziału, za którą była odpowiedzialna i którą sama zmusiła do tego zadania. Jeśli coś jej się stało...
Biegła. Nie mogło się nic stać. Dopiero co dopuściła do śmierci Iana, nie mogła stracić teraz nikogo ze swojego oddziału. Dowódca, który zostawia swoich żołnierzy, który naraża ich na niebezpieczeństwo, powinien sam ponieść śmierć. Po scenie, jaką odstawiła, teraz tym bardziej nie mogłaby spojrzeć w oczy innym. Nie mogłaby spojrzeć w lustro, bo zobaczyłaby tę odrażającą bezwzględną kreaturę, która posyła na śmierć własnych przyjaciół.
Skręciła w uliczkę, zatrzymując się na widok skulonej pod ścianą Cas i dwójki transgenicznych obok niej. Krwawiła. Z prostopadłej ulicy dochodziły głosy trójki policjantów. To oni strzelali. Drgnęła, pchnięta przez instynkt obronny. Sama nie mogła jednocześnie pokonać ich i powstrzymać krwotoku. Czyjaś dłoń musnęła jej plecy.
- Ja się zajmę policją – mruknął
Przytaknęła i sama błyskawicznie klęknęła przy Cas.
Alec zniknął za zakrętem, a ona pochyliła się nad dziewczyną. Uważnie przyjrzała się jej. Rana postrzałowa ramienia. Tylko ramienia. Odetchnęła z ulgą, rozdzierając koszulkę Cas i przewiązując jej ramię. Wbiła spojrzenie w pobladłą twarz dziewczyny. Cas lekko się uśmiechnęła. Dawno nie widziała u swojego dowódcy takiego niepokoju i troski. Może i na codzień brunetka była zimna i nieprzystępna, trzymała dystans, jednak pod tą powłoką była osóbka, która całą sobą chciała ich chronić.
* * *
Rozejrzała sie uważnie po sali. Cały czas wyczuwała tu lekki zapach, który wplatał się w aurę Liz. Cokolwiek ukrywała i dlaczego, nie zaprzeczało zmysłom. Dostrzegła zmierzającego w jej kierunku wysokiego bruneta. Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Kolejny idealnie stworzony X5, który tym razem zwrócił jej uwagę. Kobaltowe tęczówki rozjaśniły się, wypełniając srebrnym iskierkami.
Oparła się plecami o metalową barierkę i odchyliła głowę lekko do tyłu. Brunet zatrzymał się przy niej.
- Biggs – uśmiechnął się
Odwzajemniła uśmiech. Bardzo ciepły i szczery uśmiech. Do tej pory spotykała róznych męskich X5, ale jeszcze żaden nie wydawał się być taki... zwykły.
- Hotaru – odpowiedziała miękko
Po raz pierwszy odkąd tu przyjechali naprawdę się rozluźniła.
Biggs przebiegł wzrokiem po całej sali, poczym znów spojrzał na drobną blondynkę.
- Szukałaś kogoś konkretnego?
Zaprzeczyła ruchem głowy i wyprostowała się. Zapomniała przez chwilę co tu robiła i czym była zajęta jeszcze minutę temu. Zmarszczyła brwi.
- Biggs? - zapytała po chwili – Jesteś tu odkąd TC powstało?
- Od samego początku – przyznał z lekkim zdumieniem
To była informacja, której potrzebowała. Jeśli był od początku to wiedział kto się przewinął przez te mury.
Przechyliła głowę na bok i melodyjnym głosem zapytała:
- Czy Liz tu wczesniej była?
Brunet uniósł brwi w zdumieniu. Czego jak czego, ale tego pytania się nie spodziewał. Po kilku sekundach otrząsnął się z szoku.
- Liz to ta drobna brunetka? - upewnił się
Drobna brunetka, która niesamowicie szybko przyciągnęła uwagę Aleca kiedy z nim rozmawiał. Hotaru przytaknęła i wyszczerzyła białe ząbki.
- Nie – odpowiedział od razu
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Liczyła, że przyzna iż X5542 już kiedyś tu była. Teraz już nic nie rozumiała. Czyli Liz nie kłamała. Tylko ciągle coś jej nie pasowało. Zmysły nigdy jej nie zawodziły. Dałaby się posiekać, że czuła zapach Liz, nie pochodzący bezpośrednio od niej.
* * *
Wprowadziła Cas do głównej sali, od razu szukając wzrokiem kogokolwiek ze swojego oddziału. Kyle sam podbiegł i przejął nieco osłabioną dziewczynę, wyprowadzając ją do skrzydła szpitalnego. Liz odetchnęła i przetarła dłonią czoło. Wszystko co przez kilka minut chyliło się ku katastrofie, wróciło do normy.
Po raz pierwszy odkąd go ponownie spotkała, nie czuła potrzeby napięcia mięśni. Stała spokojnie, oddychając miarowo, mimo, że on stał tuż za nią. Jego wzrok ślizgał się po jej postaci i miała wrażenie, że tym razem bez gniewu.
- Dziękuję – mruknęła cichutko, nie obracając głowy
Odeszła w kierunku przeciwnego korytarza, zapominając po dwóch krokach o istnieniu zielonookiego. Była na to zbyt zmęczona.
Na schodkach zatrzymała ją Hotaru. Liz zmierzyła wzrokiem ją i stojącego obok niej bruneta. Świetnie. Byli tu ledwie drugi dzień a H już z kimś flirtowała. Pod tym względem była nie do opanowania. Mimowolnie kąciki ust uniosły się do góry w lekkim rozbawieniu. Mogła się założyć, że już był owinięty wokół drobnego paluszka 512.
- Biggs – mężczyzna wyciągnął dłoń
- Liz – uścisnęła rękę
Brunet zmarszczył brwi przyglądając jej się dziwnie.
- Dlaczego pachniesz jak...
- Cas jest w skrzydle szpitalnym – Liz przerwała mu i skierowała sie do H. nim skończył sentencję
Najwyraźniej znajdujący się tutaj X5 doskonale posługiwał się swoimi zmysłami. To oznaczało kłopoty.
Minęła ich i zniknęła w korytarzu. Przyjazd tutaj jednak był błędem. Na każdym kroku napotykała na Aleca lub coś o nim przypominającego. Co chwila narażała swoich ludzi i na dodatek okłamywała najbliższe osoby. Potrzebowała prysznica. Zimnego prysznica.
* * *
Przechylił szklankę, wypijając do końca ognisty alkohol. To była już trzecia dawka. A może czwarta. Nie liczył. Nie musiał się tym przejmować, bo i tak wiele mu jeszcze brakowało do pierwszego stadium upojenia alkoholowego. Daleko mu było do jakiegokolwiek upojenia. Od dwóch dni dręczyło go tylko jedno przekleństwo.
Jedno, drobne, ciemnowłose, uparte przekleństwo. Unikała go jak tylko mogła, a jeśli już się spotykali włączała wszystkie funkcje obronne i nie pozwalała nawet nic powiedzieć. I wiedział, że denerwuje ją jeszcze bardziej swoją nieustępliwością. Nie miał w zwyczaju odpuszczać tak łatwo i dać sobą tak pogrywać. A ta mała złośnica chciała go sobie podporządkować. Niedoczekanie.
Nie spieszyło mu się. Drobnymi kroczkami aż po użycie siły wyciągnie z niej to, co ukrywała. Tę jedną odpowiedź, której potrzebował. Wyjaśnienia na dręczącą go od roku sprawę. Przez cały ten czas obokj wątpliwości i wahania zbierał się gniew i łaknienie odpłacenia, wynagrodzenia. Wlał w siebie kolejną dawkę alkoholu.
Bringing back this memories
I wish I didn't have
Przeklęta pamięć. Dlaczego nie mógł zapomnieć o niej? Wyrzucić z pamięci tak, jak wszystkie inne bezimienne dziewczyny. Usiłował to zrobić, poświęcił na to mnóstwo czasu, nerwów i krwi. Nawet kolejne bójki nie pomagały wyładować się temu napięciu. Jedna myśl o niej niszczyła wszystko. A najgorsze było to, że niektóre myśli przynosiły uśmiech i przyjemne mrowienie w koniuszkach nerwów. Wtedy nienawidził jej najbardziej.
Spotkali się przypadkiem. Od razu wyczuł w niej niebezpieczeństwo, które go do siebie wołało. Z dnia na dzień wydawało mu się, że odsłania się coraz bardziej i nie umie tego powstrzymać. Ale każda chwila spędzona z drobną brunetką przynosiła dziwne ukojenie i poczucie przynależności. Po raz pierwszy poczuł taką chęć posiadania. Jej. Nie jak własności, ale jako części siebie. Ona rozumiała wszystko, bo sama przechodziła przez to samo. Znała koszmary, które dręczyły umysł, znała ból i strach. I nigdy nie potrzebowała rozmów o tym. Jak on. Była jak on. Dlatego czuł się przy niej swobodnie. Był sobą.
Pogrążył się w tym lepkim uczuciu coraz bardziej. Jeśli nie widzieli sie za dnia, jej obraz w pamięci przynosił uśmiech. Ale wieczory były tym co lubił najbardziej. Jej śmiech, zapach jej skóry, płynne ruchy, gdy wirowała w tańcu, usta zwilżone alkoholem i ciepłe ciało z ufnością wtulające się w jego ramiona. A potem ta najgorsza, najpiękniejsza noc w ciągu tych dwóch tygodni. Ciągle czuł pod opuszkami jej skórę, słyszał przyjemny jęk, widział jej mgliste spojrzenie. I ten lodowaty poranek, kiedy obudził się sam w pustym miekszaniu.
Akurat ten pierwszy raz, gdy nie chciał się budzić sam. Pierwszy raz, kiedy chciał by ktoś został.