Prosicie, to macie. Ale ja żądam (tak, żądam!), aby komentarze były bogatsze. Nie każę wam analizować każdego słowa, ale od dzisiejszej części naprawdę trzeba czytać uważnie. Padają czasem słowa-klucze, nad którymi trzeba się zastanowić, bo to one są odpowiedzią do waszych pytań. W dzisiejszym rozdziale będzie wyjaśnienie dla waszych dotychczasowych wątpliwości dlaczego Liz uciekła.
Dlatego liczę na naprawdę obfite komentarze, lub chociaż jakąś dyskusję... Naprawdę od was tylko zależy jak często będę wklejać kolejne części, bo jak na razie to mam ich kilka na zapas.
5.
Hotaru otworzyła oczy. Pierwszym co zobaczyła był pomarańczowy sufit. Nie biały, nie żółty, nie szary, tylko paskudnie pomarańczowy. Mruknęła coś i przekręciła głowę. Na zielonej sofie leżała skulona niepozorna dziewczyna. Króciutkie włosy opadały pzaurkami na jasny policzek. Dani spała w najlepsze. Obie zasnęły dość szybko. Blondynka przekręciłą się na drugą stronę.
Przy oknie siedziała Liz. Spokojnie, prawie majestatycznie. Wpatrywała sie w zabrudzoną szybę. Nie w świat za szkłem, ale w cieniutkie pęknięcie na tafli. Tylko opuszki jej palców wbijały się w nogę.
Całą noc spędziła razem z dziewczynami, omawiając kolejne strategie i możliwości znalezienia nowej bazy. Kiedy obie zasnęły ona pozostała w środku. Za drzwiami był korytarz, w korytarzu mrok, a w mroku on. X5494 Alec McDowell. Dlaczego wciąz pamiętała go tak dobrze?
Za dobrze. Każdy szczegół jego ciała, każdy odcień spojrzenia, każdy skrawek emocji. To były tylko dwa tygodnie, a ona zatraciła się w nich co najmniej jak w dwóch latach życia. Nie sądziła, że to wszystko będzie tak świeże i wyraziste. Minęło tyle czasu. Zasypała się przeróżnymi myślami, sprawami, zadaniami, ale gdzieś tam na dnie nadal zalegała wizja malachitowego spojrzenia. Teraz powróciła i dręczyła ją nieustannie, sprowadzając jednocześnie strach przed kolejnym spotkaniem.
Nie bała się go. Mogła go pokonać w kilku ciosach bez specjalnego wysiłku. Tylko to jak ją osłabiała jego obecnośc było przerażające. Nagle brakowało jej odwagi. Zamykała się głęboko w sobie, mając nadzieję, że nie uda mu się do niej dotrzeć i wydobyć na powierzchnię dziwnego uczucia, jakie w niej wywołał rok temu. Ta nagła zmiana i nieznane uczucie chyba najbardziej ją wtedy przeraziły. A potem przyszły jeszcze myśli o konsekwencjach. Nie umiałaby sobie z nimi poradzić. Potem bolałoby jeszcze bardziej.
It's so much easier to go
Than face all this pain here all alone
Wymknęła się nim otworzył oczy, nim cokolwiek powiedział, bo jeszcze by ją zatrzymał. A ona nie mogła się zatrzymać, zostać i czekać na ból. Ból, który nadszedłby z kilku stron. Konsekwencje, oddział, on sam. Nie umiała udawać, że jest dobrze. Nie umiała odegnać strachu. Wolała odejść.
Najwyraźniej jemu ta opcja nie odpowiadała. To zawsze on znikał o świcie z łóżek kolejnych dziewczyn, to on pozostawiał zwątpienie. Po raz pierwszy ktoś opuścił jego ramiona. Podrażniła jego ego, znieważyła go. Nic więcej. A on wciąz żył łaknieniem zemsty. Nie zemsty, ale wyjaśnień. Gryzło go od środka zwątpienie w samego siebie, a może i pewne drobne uczucie straty.
Jak jeden, tylko jeden poranek może tak zmienić życie?
- Długo tak siedzisz? - H. wstała i przeciągnęła się leniwie
Kiedy Liz nawet nie drgnęła, pokiwała tylko głową i sama sobie odpowiedziała.
- Nie spałaś.
To nie było niczym szczególnie nowym. Liz najrzadziej z nich wszystkich spała. Ona zawsze czuwała – tak mówiła. Ale Hotaru wiedziała swoje. Były pewne mroczne sprawy, które Liz przed nimi taiła i z którymi się borykała w samotności. To one nie dawały jej spokojnie zasnąć.
Brunetka powoli obróciła głowę, spoglądając na H. Po chwili jasny uśmiech nasunął się na jej usta. Nie musiała nic mówić a Hotaru i tak domyślała się prawdy. Nie zwierzały sie sobie, nie były tradycyjnymi przyjaciółkami, nawet nie spędzały ze sobą zbyt wiele czasu. Ale w jakiś dziwaczny sposób zawsze wiedziały, że któraś ma problem i zawsze były w pobliżu. Na wszelki wypadek.
Hotaru na paluszkach przeszła obok Dani i weszła do swojej kuchni. Swojej – to dość dziwnie brzmiało. Wyjęła dwie szklanki i napełniła je mlekiem. Ulubiony napój transgenicznych. Zapach chłodnego białego płynu momentalnie wypełnił mieszkanie. Podeszła cicho do okna, stawiając na parapecie jedną ze szklanek. Wsparła się bokiem o ścianę i przyglądając się Liz, powiedziała ze zdumieniem:
- Nie wiedziałam, że już tu wcześniej byłaś.
Brunetka przełknęła ślinę. Mięśnie napięły się, ale szybko rozluźniły ponownie.
- Nie byłam – odpowiedziała cicho i sięgnęła po szklankę
Kobaltowe oczy rozjaśniły się w zdumieniu. Była całkowicie pewna, że wyczuła tutaj osobę Liz.
- Jak to? - zapytała niedowierzając – Wyczułam twój zapach.
- Hmm... Może dlatego, że tu jestem – złośliwość aż syczała
Ale Hotaru była zbyt przyzwyczajona do takich odpowiedzi mieszanych z cynizmem, omijała je już jak codzienność.
- Nie. Kiedy tu weszliśmy czułam twój zapach – upierała się w dość poważnym tonie – A raczej swoistą esencję. Część twojego zapachu. Tylko silniejszą.
Liz przechyliła szklankę, wypijając mleko do końca jednym łykiem. Wiedziała doskonale co wyczuła Hotaru. Czasami przeklinała samą siebie za ciągłe przypominanie im o rozwiniętych zmysłach. Korzystali z tego oczywiście tylko wtedy, gdy nie powinni. Odstawiła szklankę i wstała. Nie miała zamiaru nawet odpychać zarzutów.
Wyszła bez słowa.
* * *
Zmierzyła wzrokiem cała salę. Mnóstwo mutantów przewijało się przez nią, znikając w kolejnych korytarzach lub wygodnie rozkładając się na kanapach. Przy schodach stali Sway i Kyle żywiołowo o czymś rozmawiając, na jednej z kanap siedziała Cas zaczytana w kolejną książkę. Nigdzie śladu zielonookiego zagrożenia, chociaż wyraźnie czuła jego obecność w pobliżu. Westchnęła z rezygnacją i zeszła na dół, mijając bez słowa Kyla i Sway'a.
- Liz – ciepły głos skierowany był w jej stronę
Obróciłą głowę. Max. Na twarzy Guevary malował się lekki niepokój. Chyba miała jakieś kłopoty i w delikatny sposób chciała poprosić ją o pomoc. Na pewno chciała, było to widać w jej oczach. 542 podeszła spokojnie i czekała na wyjaśnienia.
- Dwójka transgenicznych została wytropiona przez policję. Jeśli zaraz ich nie ściągniemy...
Liz momentalnie przytaknęła, rozumiejąc swój przydział.
Chciała się obrócić, kiedy dłoń Max zacisnęła się na jej ramieniu zatrzymując ją.
- Poczekaj. Nie pojedziesz sama.
Serce przyspieszyło znacznie, wyczuwając obecność znajomej osoby. Wbiła spojrzenie w twarz Max, mając nadzieję, że nie krązy po jej głowie ten głupi pomysł.
- Pojedziesz z Aleciem – Guevara wskazała na zielonookiego, który pojawił się obok