T: Downfall [by Breathless] - rozdział 11 KOMPLETNE- 07.01
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Rozdział 9
Michael siedział na kanapie śledząc 24 godzinne wiadomości, jedyny program nadawany obecnie w tv. Codzienna ramówka została usunięta czemu trudno się było dziwić. Świat został zaatakowany przez przybyszów z innej planetuy po raz pierwszy w swojej historii. Pukanie do drzwi zaskoczyło go, za oknem zaledwie zaczynało świtać i przy wprowadzonej godzinie policyjnej nikt nie powinien przebywać poza domem. Podniósł się z kanapy i podszedł do drzwi. Zatrzymał się, by wyjrzec przez wizjer, w ciągu lat nauczył się panować nad impulsywnością swojej natury. Nie postępował już tak gwałtownie jak w przeszłości co w zaistniałych okolicznościach było niewątpliwą zaletą. Widząc zmizerniałą twarz Maxa otworzył drzwi na oścież ale nie był przygotowany na jego towarzystwo.
- Dzięki Bogu...- odczuł ogromną ulgę widząc że Max wrócił bezpiecznie do domu, ale słowa zamarły mu w krtani w chwili gdy ujrzał Liz. Przez wszystkie te lata nie wiedział czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy, nie był pewnien czy wogóle tego pragnie. Kiedy opuściła Roswell zostawiła Maxa w stanie szoku, i chociaż on sam twierdził, że rozumie dlaczego to zrobiła, Michael bynajmniej nie był tak skory do wybaczenia.
- Liz- Michael skrzyżował ramiona na piersi- proszę proszę.
- Cześć Michael- Liz niezręcznie przestąpiła z nogi na nogę. Nie wydawał się szczególnie uszczęśliwiony jej widokiem co jej bynajmniej nie zaskoczyło.
- Gdzie jest Isabel?- Max wszedł do mieszkania, prowadząc przed sobą Liz.
- W sypialni- Michael podążył za nimi do dużego pokoju- nie spała przez większość nocy, oglądając wiadomości. Umierała ze strachu o ciebie- rzucił Maxowi pełne nagany spojrzenie.
- Mogłeś zadzwonić i powiedzieć jej że nic ci nie jest.
- Komórki nie działają- Max poinformował go na wypadek gdyby jeszcze nie zauważył- statki zapewne blokują wieże transmisyjne.
- Wspaniale- Michael zmierzwił dłonią swoje niesforne włosy. Wszedł do kuchni i napełnił filiżankę kawą.
- Masz jakieś genialne pomysły jak radzić sobie z tym gównem?- machnął ręką w stronę telewizora.
- Tak- Max zerknął na Liz, żałując że nie może ofiarować mu innej opcji- Liz opracowała plan.
- Plan?- ożywił się Michael- jaki plan?
- Pójdę po Isabel- odparł wymijająco, usiłując odwlec to co nieuniknione.
Wyszedł z pokoju, pozostawiając Michaela i Liz w niezręcznym milczeniu. Michael obwiniał ją o to że zamieniła życia Maxa w piekło. Gdyby Liz posiadła umiejętność czytania w jego myślach, nie winiłaby go za to. Czując na sobie jego natarczywy wzrok, spróbowała przerwać pełną napięcia ciszę.
- Więc- zerknęła na Michaela- ty i Isabel...
- Ja i...?- powtórzył, nie rozumiejąc w pierwszej chwili.
Jego oczy rozszerzyły się gdy dotarło do niego znaczenie jej słów.
- Nie. Nie ma żadnego "Ja i Isabel". Ma własne mieszkanie niedaleko stąd, ale przy tym całym gównie- wskazał na telewizor- pomyślelismy że powinniśmy trzymać się razem.
- Och- skinęła głową. Po chwili odważyła się zapytać.
- Czy...kiedykolwiek...miałeś jakieś wieści od Marii?
- Sam chciałem cię o to zapytać- Michael upił łyk kawy.
- Nie- potrząsnęła głową. Straciła kontakt z Marią już przed laty.
Michael odwrócił się, podchodząc do okna i wpatrując we wschodzące słońce.
- Wyjechała do Kaliforni zaraz po skończeniu szkoły. Jej matka mówi że dobrze się jej powodzi. Przynajmniej jeszcze do niedawna tak było.
- To dobrze- poczuła bolesny uścisk w piersi. Miała nadzieję zobaczyć się z Marią po raz ostatni, ale nie było jej to pisane, tak jak wszystko w życiu.
- Dzięki Bogu!- z sąsiedniego pokoju dobiegł ich okrzyk Isabel. Liz wiedziała że w tej chwili zarzuca ręce na szyję brata w niewysłowionym uczuciu ulgi że wrócił bezpiecznie, licząc na to że znajdzie sposób by pokonać wiszące nad nimi niebezpieczeństwo. Isabel od lat żyła w lęku że Khivar zjawi się by ją zabrać ze sobą i nie myliła się. Liz ujrzała to w jednej z wizji. Khivar pragnął poślubić księżniczke i było mu obojętne że stanie się to wbrew jej woli. Isabel miała powody żeby się obawiać. Kroki dwóch osób zbliżających się do pokoju stawały się coraz wyraźniejsze i Liz przygotowała się na najgorsze- a przynajmniej próbowała. W chwili gdy Isabel ją dostrzegła, temperatura w pokoju spadła o 40 stopni. Stwierdzenie że przyjęła Liz w sposób lodowaty, to było za mało powiedziane.
- Proszę proszę, popatrzcie co też kot przywlókł- stanęła sztywno, wpatrując się w Liz.
- Isabel- rzucił ostrzegawczo Max, przechodząc przez pokój i stając u boku Liz.
- W porządku- przerwała miękko Liz. Nie mogła winić Michaela i Isabel za ich reakcję. Mieli powody by nią pogardzać, ale nie przyjechała tu by wygrywać plebiscyty na popularność. Nie miało to już żadnego znaczenia.
- Gdzie ją znalazłeś?- pytanie Isabel skierowane było do brata choć jej spojrzenie utkwione było w Liz.
- Cambridge- odparł Max.
- Dostałaś się na Harvard?- spytał Michael.
Pełne zaskoczenia spojrzenia Maxa i Isabel zmusiły go do riposty.
- Co? Myslicie że nie wiem gdzie jest Harvard?
- Nie dostałam się na Harvard- Liz poczuła na sobie ich wzrok- studiowałam na MIT. Tam pracuję i tam znalazł mnie Max...- spojrzała na niego, mając nadzieję że zachwa w tajemnicy okoliczności towarzyszące ich spotkaniu, że pozostanie to wyłącznie pomiędzy nimi.
- Co to do cholery jest?- Michael wskazał jej dłonie, widząc zieloną energię rozświetlającą jej skórę.
Max sięgnął po jej dłoń, z ulgą zauważając że tym razem iskierki przygasły pod wpływem jego dotyku, zamiast tak jak poprzednio rozjarzyć się mocniejszym blaskiem. Z nadzieją dostrzegał w tym znak że jego obecność nie budzi już jej niepokoju, że jego dotyk nie sprawia jej już bólu. Liz poczuła ciepło jego dłoni, przywołujące wspomnienie dni gdy wszystko między nimi układało się zupełnie inaczej. Energia pulsująca pod jej skórą przygasła pod wpływem jego kojącego dotyku i po latach wahania była już pewna że podjęła właściwą decyzję opuszczając Roswell. Gdyby wróciła do Maxa, gdyby przyjechała do Roswell choć raz, nie wystarczyłoby jej siły by pozwolić mu odejść. Nie tym razem. Ich dusze były nierozerwalnie z sobą powiązane i tylko odcinając się od niego całkowicie była w stanie znaleźć siłę potrzebną by wypełnić to co było nieuniknione.
- Co się dzieje?- spytała Isabel tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Jest wiele spraw o których musimy porozmawiać- Max zwrócił się do swej siosty i brata, zajmując miejsce u boku Liz. Mógł przynajmniej podarować jej swoje wsparcie i miłość.
- Jakich na przykład?- Michael z trudem panował nad sobą.
- Czy pamiętacie kiedy otrzymałem pamiętnik Liz?
- Jak moglibyśmy zapomnieć?- Isabel mówiła do brata nie spuszczając jednak wzroku z Liz- nie mogłeś dojść do siebie przez wiele dni, tygodni. Nie jadłeś. Nie mogłeś spać. Nigdy już nie byłeś taki jak przedtem.
- Nie- skinął głową Max- nie byłem ale nigdy nie powiedziałem wam dlaczego.
Poczuł jak Liz przysuwa się do niego, poczuł że unosi wzrok szukając jego spojrzenia, poczuł że jej dłoń zaciska się w jego dłoni. Spuścił wzrok i zobaczył żal wypełniający dwie ciemne głębiny jej oczu, smutek wywołany cierpieniem które wzajemnie sobie zadali, milczący płacz nad tym, czego nigdy już nie doświadczą.
- Ale teraz nam powiesz?- Michael usiadł na podniszczonym krzesle, instynktownie czując że to co za chwilę usłyszy będzie miało wielkie znaczenie, być może największe w całym jego życiu.
Isabel usiadła na kanapie obok niego, gotowa wysłuchać prawdy którą Max od dawna skrywał.
Max zajął miejsce w przeciwnym kącie kanapy, przyciągając do siebie Liz. Wyczuwał jak niepewnie czuła się tutaj, w obecności Michaela i Isabel i instynktownie zapragnął ją chronić. Ujął jej dłonie w swoje, czerpali od siebie wzajemną otuchę i wsparcie.
- Znaczna część tego co napisała w swoim pamiętniku, to sprawy osobiste które pozostaną wyłącznie pomiędzy nami- zaczął, ściskając jej dłonie- dlatego nigdy nie podzieliłem się tym z wami.
Liz spojrzała na niego z wdzięcznością, że zachował swą wiedzę w tajemnicy. Tak wiele z tego co napisała było przeznaczone wyłącznie dla niego.
- W przedmaturalnej klasie, jeszcze zanim zniszczyliśmy Skórów, zanim pojechałem do Nowego Jorku, zanim...- zająknął się.
Zanim bezpowrotnie wszystko spieprzył. Odetchnął głęboko i kontynuował.
- Na długo przed tym nim odesłałem Tess na Antar, złożyłem wizytę Liz, ale to nie byłem prawdziwy ja.
Wiedział że źle to ujmuje, więc mówił zwięźle, pragnąc skończyć nim pozostali zasypią go gradem pytań.
- Tuż przed naszym wyjazdem do Cooper Sumit, Liz odwiedziło moje przyszłe wcielenie. Posłużył się Granilithem by cofnąć się w czasie. Powiedział że za 14 lat świat spotka zagłada jeśli nie zrobi czegoś by temu zapobiec.
- Oszalałeś?- Michael otworzył usta w zdumieniu. Miał zamiar oświadczyć że podróże w czasie są niemozliwe, ale powstrzymał go wyraz ich twarzy.
- Max wrócił z przyszłości by ostrzec że światu grozi zagłada jeśli nie sprawię by przestał mnie kochać- Liz spuściła wzrok i utkwiła go w swoich kolanach.
- Powiedział że potrzebujecie Tess. Że bez niej nie dysponujecie siłą królewskiej czwórki, a bez niej wrogowie was pokonają i zniszczą świat.
- Chcesz powiedzieć- Isabel wpatrywała się w Liz bliska szoku- że temu zapobiegłaś?
- W pewnym sensie- potaknęła Liz- ale teraz czas ruszył naprzód. I zamiast 14-u lat, stało się to w przeciągu ośmiu.
- Liz widzi różne rzeczy- wyjaśnił Max- zdarzenia z przyszłości. Wizje tego co dopiero będzie miało miejsce. Sądzimy że jest to następstwem uzdrowienia którego dokonałem w Crashdown. Ja...zmieniłem ją.
- Uczyniłeś ją...jedną z nas?- Isabel spytała w odrętwieniu.
- Nie- Michael potrzsnął głową, po tych wszystkich latach prawda wreszcie zaczęła do niego docierać- nasze moce nie są pozaziemskie, tylko ludzkie, choć bardziej zaawansowane. Wiem to od Nasedo. Kiedy Max uleczył Liz, może pchnął na przód ewolucję jej gatunku?
- Właśnie- skinął głową Max- i ze względu na to potrafi przewidzieć rzeczy które wydarzą się w przyszłości.
- Na przykład?- Isabel nie była pewna czy chce poznać odpowiedź.
Liz przygotowała się w duchu na ich reakcję.
- W ciągu tygodnia wymrze cała ludzka populacja tej planety.
- CO?- Michael poderwał się z krzesła, podczas gdy Isabel zastygła w bezruchu.
- Widziałam to- Liz obserwowała jak krąży dziko po pokoju- statki wypuszczą do atmosfery toksynę która zabije wszelkie ludzkie życie na tej planecie- jeśli tego nie powstrzymamy
- Jak możemy to zrobić?- Isabel czuła narastającą panikę.
- Pracuję na tym od lat- odparła Liz, starając się by jej głos brzmiał pewnie. Poprzednim razem zawiodła, nie dostrzegając wporę prawdy o naturze Tess. Tym razem nie mogła pozwolić sobie na błąd.
- Ktoś musi cofnąć się w czasie i naprawić błąd który wytworzył tą linię czasową. Tylko w ten sposób można ocalić świat.
- Jaki błąd?- Isabel poczuła że robi się jej niedobrze. Nie podobał jej się wyraz bólu na twarzy Maxa ani sposób w jaki pochylił głowę by go ukryć.
- Max musi cofnąć się w czasie i zmienić kluczowe wydarzenie które doprowadziło do zaistniałej sytuacji- powiedziała Liz- wydarzenie które zmieniło wszystko.
Spojrzała na Maxa i jego ręce zaciśniete na jej dłoniach, żałując że nie mają żadnej alternatywy. Pracowała nad tym od lat i teraz nadszedł jej czas.
- Jakie kluczowe wydarzenie?- spytała Isabel.
Liz podniosła wzrok, napotykając spojrzenia Michaela i Isabel. Mimo tego że pogodziła się ze swoim losem, pewne słowa wciąż z trudem przechodziły jej przez usta.
- Max musi cofnąć się do września 1999 roku i powstrzymać swoją młodszą wersję przed ocaleniem mi życia.
- Co?- warknął Michael.
- Masz na myśli- wydusiła Isabel- nie dopuścić do tego byś została postrzelona?
- Nie- Liz toczyła wewnętrzną bitwę, pragnąc zachować spokój, choć była już na skraju kompletnego załamania. Czuła jak Max drży tuż obok niej.
- Przed strzelaniną byliście bezpieczni, żyliście w ukryciu, wtopieni w tło. Mojemu światu nie groziło niebezpieczeństwo ze strony waszego. Khivar, Skórowie, oni wszyscy myśleli że zginęliście w katastrofie. Nikt nie miał pojęcia o waszym istnieniu aż do dnia w którym Max uzdrowił mnie w Crashdown. To wywołało całą lawinę wydarzeń.
- To szaleństwo!- wybuchnął Michael- ty chyba nie wierzysz...
- Michael, żyję z tym od lat. Kiedy Max ocalił mi życie, lawina zdarzeń poszła w ruch. Tess, Nasedo, Pierce, Specjalna Jednostka FBI, wszystko. Zmiana jednego z elementów nic tu nie pomoże. Mamy na to dowód. Spójrzecie na to co się stało z Tess. W pierwszym przedziale czasowym Max i ja byliśmy razem i Tess opuściła miasto, pozostawiając was bezbronnych gdy zaatakował Khivar. Tym razem Max i ja rozstaliśmy się ale koniec świata wciąż jest bliski. Mój świat umiera. Jedyny sposób by temu zapobiec to cofnąć się w czasie i naprawić pierwotny błąd.
- Błąd?- krzyknęła Isabel- uważasz fakt że Max ocalił ci życie za błąd?
- Czyż nie w ten sposób zawsze to określaliście?- wybuchnęła Liz.
Isabel pobladła, wspominając jak wraz z Michaelem potępiali Maxa bez końca, rzucając mu w twarz jego "błąd", doszukując się odpowiedzialności za każde nieszczęście w uzdrowieniu Liz Parker.
- Wasza tajemnica ujrzała światło dzienne tamtego dnia gdy Max mnie ocalił- Liz pohamowała swoje emocje. Wzajemne obwinianie się nic tu nie pomoże.
- Nasedo znalazł waszą trójkę z mojego powodu. Specjalna Jednostka FBI znalazła was z mojego powodu. Odkryliście orbitoidy które wskazały waszą lokację przeze mnie. Nikt nigdy by się o tym nie dowiedział, gdyby nie ja- Liz ukryła twarz w dłoniach starając się stłumić szloch, czując jak otaczająca ją skorupa zaczyna pękać pod ciężarem przeszłości. Tyle złych rzeczy wydarzyło się ponieważ Max zmienił jej przeznaczenie dotknięciem swej dłoni.
- Liz- Max próbował ją uspokoić- to nie była...
- Tamtej nocy w vanie Max- szepnęła, wpatrując się w niego umęczonymi oczami- miałam rację. Byłeś bezpieczny, dopóki mnie nie ocaliłeś. Wszyscy byli bezpieczni.
Słowa ugrzęzły mu w krtani, gdy zobaczył ból wypisany na jej twarzy, wiedząc że wierzyła w to wszystko każdym skrawkiem serca i duszy. Nie pozostało już nic, co mógłby zrobić by zmienić jej zdanie. Zaakceptowała swój los już dawno temu.
- Moim przeznaczeniem było umrzeć tamtego dnia w Crashdown- pochyliła głowę tak by nikt nie mógł widzieć jej twarzy.
Poczuł dreszcz na dźwięk znienawidzonego słowa. Przeznaczenie było jak zawzięty żniwiarz wędrujący po Ziemi i odbierający mu wszystko co ukochał. Objął Liz i przyciągnął ją do siebie, pragnąc ofiarować jej choć odrobinę komfortu. Jej głowa wtulona w jego pierś przypomniała mu o dawnych dniach, wieku niewinności zagubionym podczas bolesnej podróży która przywiodła ich do tej gorzkiej chwili.
- Jak masz zamiar zrealizować ten plan?- po chwili milczenia odezwał się Michael, odrzucając jej pomysł- jeśli Granilith jest rodzajem urządzenia umożliwiającego podróże w czasie, czy muszę ci przypominać że już go nie mamy? Tess zabrała go do domu.
- Wróciła- Max rzucił mu spojrzenie sponad głowy Liz.
- Skąd...- zaczął Michael, po czym urwał, gdy jego spojrzenie padło na Liz.
- Ona to zobaczyła- potwierdził Max.
- W wizji?- prychnął Michael. Był realistą, nie dawał wiary bajkom. Dopóki nie miał przed sobą niezbitego dowodu, nie zamierzał w nic wierzyć.
Max poczuł że Liz sztywnieje w jego ramionach, odsuwając się i błędnie zinterpretował jej reakcję, sądząc że poczuła się urażona lub zraniona komentarzem Michaela. Poczuł narastający gniew wywołany jego nieufną postawą i był gotów rzucić się na niego w obronie Liz dopóki nie zrozumiał na co patrzyła. Lodowaty dreszcz strachu przemknął wzdłuż jego kręgosłupa, gdy zobaczył horror rozgrywający się na ekranie telewizora.
- Co to kurwa jest?- wybuchnął Michael, który również to zobaczył.
Isabel poderwała się z kanapy, przyciskając dłoń do ust, cała czwórka zastygła w ciszy wsłuchana w spanikowany głos reportera.
- Chwileczkę! Coś się dzieje! Są najświeższe informacje...tak...coś...tam, teraz to widziecie...Macie przed oczami statek zawieszony na niebie ponad Roswell w Nowym Meksyku. Przed momentem po wewnętrznej stronie statku otworzył się właz. Czerwona substancja- jak dym albo gaz- została wypuszczona do atmosfery..."
Liz usunęła się na podłogę przed telewizorem, widząc jak chmura czerwonej trucizny stopniowo rozrasta się wokół statku. Wiatr rozprowadzał ją szybko, malując niebo na liczne odcienie różu. Pozostawało kwestią czasu kiedy toksyna okrąży Ziemię i spłynie w dół ku jej powierzchni. Poczuła jak Max przyciska ją mocno do siebie w podświadomej próbie chronienia jej, ale był to daremny wysiłek. Nie mógł obronić jej przed powietrzem którego potrzebowała do życia. Odwróciła się by spojrzeć mu w twarz a jej oczy lśniły od łez. Wszystko co widziała w swych wizjach miało się spełnić. Nie było czasu na dyskusje, na zmianę planów, na nową nadzieję. Jej dłoń sięgnęła do jego twarzy, ocierając smużkę wilgoci z policzka, wiedząc że zrozumiał. Ich usta zbliżyły się do siebie, dzieląc pocałunek pełen żalu nad wszystkim co stracili, nad czasem który już minął, nad tym czego nigdy już nie doświadczą. Kiedy ich wargi się rozdzieliły pozostali w kręgu wzajemnego ciepła, jedynej ucieczce przed chłodem zbliżającej się śmierci.
Liz stała przy oknie, spoglądając na czerwieniejący świt, czując że koniec jest już blisko. Pozostały jej już tylko minuty życia, nie dnie lub lata.
- Jeszcze nie czas- usłyszała za sobą głos Maxa. Wyczuła w nim napięcie i ukrytą, cichą prośbę by przebudziła go z tego koszmaru. Miała cała lata by pogodzić się z tą jedną krótką chwilą, jemu nie dano więcej niż 48 godzin.
- Robiłam rzeczy z których nie jestem dumna- powiedziała miękko, na przekór chłodnej obojętności wznoszącego się słońca, ostatniego świtu jakiego kiedykolwiek będzie świadkiem.
Wyczuła że zbliża się do niej o krok, nabierając powietrza by zaprzeczyć, ale pewne słowa musiały zostać wypowiedziane na głos. Słowa które musiał usłyszeć.
- Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić...
- Oboje mówiliśmy i robiliśmy rzeczy...których nie możemy cofnąć- Max zbliżył się do niej.
- Trzymałam się z daleka przez wszystkie te lata, odcięłam się od rodziny, przyjaciół...od ciebie ponieważ wiedziałam że jeśli wrócę, jeśli znajdę się blisko ciebie, ty sprawisz że znów zacznę odczuwać, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Dałbyś mi nadzieję. Przekonał abym szukała innej drogi, nawet gdyby taka nie istaniała. I żadne z nas nie byloby gotowe na to co musimy zrobić.
Wiedział że miała rację. Był gotów zrobić i powiedzieć wszystko by zmieniła zdanie. Jego dłoń sięgnęła do jej włosów, pragnąc dotknąć pasemek równie jedwabistych jak przed laty, gdy świat jeszcze był kompletny. Odwrócił ją ku sobie, uniósł jej podbródek, gładząc jej twarz tak jakby nie było pomiędzy nimi czasu, który ich rozdzielił. Przytuliła policzek do jego dłoni pozwalając sobie żyć jeszcze przez tą krótką chwilę.
- Nie wierzyłam że jeszcze kiedykolwiek będę dotykać cię w ten sposób- jej palce pogładziły wierzch jego dłoni- lub że ty sam będziesz wciąż pragnął mnie dotykać.
Wiedział co miała na myśli. Życie które wiodła od lat nie było jedynie stopniowym pogrążaniu się w bólu, wznosiła wówczas wokół siebie mur tak wysoki, by nie zechciał go przekroczyć. Na jego ustach pojawił się gorzko-słodki uśmiech wywołany refleksją że nie znała go tak dobrze, jak sądziła.
- Nie mogę cię nie dotykać Liz- objął ją i przygarnął do siebie. Jej głowa idealnie wpasowała się pod jego podbródek, jej ciepły oddech łagodnie owiewał jego szyję.
- Nie ma takiej rzeczy którą mogłabyś zrobić bym przestał tego pragnąć. Bym przestał ciebie pragnąć. Jesteś częścią mnie. Jesteśmy częścią siebie nawzajem.
Napięcie opuściło jej ciało gdy dotarł do niej sens jego słów. Nie było już pomiędzy nimi żadnych tajemnic. Przeszłość została obnażona na ich oczach i w ich sercach nie było już miejsca na żal i wzajemne oskarżanie się. W ciszy przeszli przez mieszkanie Michaela i stanęli u drzwi, jego dłoń wewnątrz jej dłoni, ich palce splecione z sobą. Gdy reszta świata pogrążona była we śnie, Max i Liz wyszli na zewnątrz z szeroko otwartymi oczami.
cdn....
Michael siedział na kanapie śledząc 24 godzinne wiadomości, jedyny program nadawany obecnie w tv. Codzienna ramówka została usunięta czemu trudno się było dziwić. Świat został zaatakowany przez przybyszów z innej planetuy po raz pierwszy w swojej historii. Pukanie do drzwi zaskoczyło go, za oknem zaledwie zaczynało świtać i przy wprowadzonej godzinie policyjnej nikt nie powinien przebywać poza domem. Podniósł się z kanapy i podszedł do drzwi. Zatrzymał się, by wyjrzec przez wizjer, w ciągu lat nauczył się panować nad impulsywnością swojej natury. Nie postępował już tak gwałtownie jak w przeszłości co w zaistniałych okolicznościach było niewątpliwą zaletą. Widząc zmizerniałą twarz Maxa otworzył drzwi na oścież ale nie był przygotowany na jego towarzystwo.
- Dzięki Bogu...- odczuł ogromną ulgę widząc że Max wrócił bezpiecznie do domu, ale słowa zamarły mu w krtani w chwili gdy ujrzał Liz. Przez wszystkie te lata nie wiedział czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy, nie był pewnien czy wogóle tego pragnie. Kiedy opuściła Roswell zostawiła Maxa w stanie szoku, i chociaż on sam twierdził, że rozumie dlaczego to zrobiła, Michael bynajmniej nie był tak skory do wybaczenia.
- Liz- Michael skrzyżował ramiona na piersi- proszę proszę.
- Cześć Michael- Liz niezręcznie przestąpiła z nogi na nogę. Nie wydawał się szczególnie uszczęśliwiony jej widokiem co jej bynajmniej nie zaskoczyło.
- Gdzie jest Isabel?- Max wszedł do mieszkania, prowadząc przed sobą Liz.
- W sypialni- Michael podążył za nimi do dużego pokoju- nie spała przez większość nocy, oglądając wiadomości. Umierała ze strachu o ciebie- rzucił Maxowi pełne nagany spojrzenie.
- Mogłeś zadzwonić i powiedzieć jej że nic ci nie jest.
- Komórki nie działają- Max poinformował go na wypadek gdyby jeszcze nie zauważył- statki zapewne blokują wieże transmisyjne.
- Wspaniale- Michael zmierzwił dłonią swoje niesforne włosy. Wszedł do kuchni i napełnił filiżankę kawą.
- Masz jakieś genialne pomysły jak radzić sobie z tym gównem?- machnął ręką w stronę telewizora.
- Tak- Max zerknął na Liz, żałując że nie może ofiarować mu innej opcji- Liz opracowała plan.
- Plan?- ożywił się Michael- jaki plan?
- Pójdę po Isabel- odparł wymijająco, usiłując odwlec to co nieuniknione.
Wyszedł z pokoju, pozostawiając Michaela i Liz w niezręcznym milczeniu. Michael obwiniał ją o to że zamieniła życia Maxa w piekło. Gdyby Liz posiadła umiejętność czytania w jego myślach, nie winiłaby go za to. Czując na sobie jego natarczywy wzrok, spróbowała przerwać pełną napięcia ciszę.
- Więc- zerknęła na Michaela- ty i Isabel...
- Ja i...?- powtórzył, nie rozumiejąc w pierwszej chwili.
Jego oczy rozszerzyły się gdy dotarło do niego znaczenie jej słów.
- Nie. Nie ma żadnego "Ja i Isabel". Ma własne mieszkanie niedaleko stąd, ale przy tym całym gównie- wskazał na telewizor- pomyślelismy że powinniśmy trzymać się razem.
- Och- skinęła głową. Po chwili odważyła się zapytać.
- Czy...kiedykolwiek...miałeś jakieś wieści od Marii?
- Sam chciałem cię o to zapytać- Michael upił łyk kawy.
- Nie- potrząsnęła głową. Straciła kontakt z Marią już przed laty.
Michael odwrócił się, podchodząc do okna i wpatrując we wschodzące słońce.
- Wyjechała do Kaliforni zaraz po skończeniu szkoły. Jej matka mówi że dobrze się jej powodzi. Przynajmniej jeszcze do niedawna tak było.
- To dobrze- poczuła bolesny uścisk w piersi. Miała nadzieję zobaczyć się z Marią po raz ostatni, ale nie było jej to pisane, tak jak wszystko w życiu.
- Dzięki Bogu!- z sąsiedniego pokoju dobiegł ich okrzyk Isabel. Liz wiedziała że w tej chwili zarzuca ręce na szyję brata w niewysłowionym uczuciu ulgi że wrócił bezpiecznie, licząc na to że znajdzie sposób by pokonać wiszące nad nimi niebezpieczeństwo. Isabel od lat żyła w lęku że Khivar zjawi się by ją zabrać ze sobą i nie myliła się. Liz ujrzała to w jednej z wizji. Khivar pragnął poślubić księżniczke i było mu obojętne że stanie się to wbrew jej woli. Isabel miała powody żeby się obawiać. Kroki dwóch osób zbliżających się do pokoju stawały się coraz wyraźniejsze i Liz przygotowała się na najgorsze- a przynajmniej próbowała. W chwili gdy Isabel ją dostrzegła, temperatura w pokoju spadła o 40 stopni. Stwierdzenie że przyjęła Liz w sposób lodowaty, to było za mało powiedziane.
- Proszę proszę, popatrzcie co też kot przywlókł- stanęła sztywno, wpatrując się w Liz.
- Isabel- rzucił ostrzegawczo Max, przechodząc przez pokój i stając u boku Liz.
- W porządku- przerwała miękko Liz. Nie mogła winić Michaela i Isabel za ich reakcję. Mieli powody by nią pogardzać, ale nie przyjechała tu by wygrywać plebiscyty na popularność. Nie miało to już żadnego znaczenia.
- Gdzie ją znalazłeś?- pytanie Isabel skierowane było do brata choć jej spojrzenie utkwione było w Liz.
- Cambridge- odparł Max.
- Dostałaś się na Harvard?- spytał Michael.
Pełne zaskoczenia spojrzenia Maxa i Isabel zmusiły go do riposty.
- Co? Myslicie że nie wiem gdzie jest Harvard?
- Nie dostałam się na Harvard- Liz poczuła na sobie ich wzrok- studiowałam na MIT. Tam pracuję i tam znalazł mnie Max...- spojrzała na niego, mając nadzieję że zachwa w tajemnicy okoliczności towarzyszące ich spotkaniu, że pozostanie to wyłącznie pomiędzy nimi.
- Co to do cholery jest?- Michael wskazał jej dłonie, widząc zieloną energię rozświetlającą jej skórę.
Max sięgnął po jej dłoń, z ulgą zauważając że tym razem iskierki przygasły pod wpływem jego dotyku, zamiast tak jak poprzednio rozjarzyć się mocniejszym blaskiem. Z nadzieją dostrzegał w tym znak że jego obecność nie budzi już jej niepokoju, że jego dotyk nie sprawia jej już bólu. Liz poczuła ciepło jego dłoni, przywołujące wspomnienie dni gdy wszystko między nimi układało się zupełnie inaczej. Energia pulsująca pod jej skórą przygasła pod wpływem jego kojącego dotyku i po latach wahania była już pewna że podjęła właściwą decyzję opuszczając Roswell. Gdyby wróciła do Maxa, gdyby przyjechała do Roswell choć raz, nie wystarczyłoby jej siły by pozwolić mu odejść. Nie tym razem. Ich dusze były nierozerwalnie z sobą powiązane i tylko odcinając się od niego całkowicie była w stanie znaleźć siłę potrzebną by wypełnić to co było nieuniknione.
- Co się dzieje?- spytała Isabel tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Jest wiele spraw o których musimy porozmawiać- Max zwrócił się do swej siosty i brata, zajmując miejsce u boku Liz. Mógł przynajmniej podarować jej swoje wsparcie i miłość.
- Jakich na przykład?- Michael z trudem panował nad sobą.
- Czy pamiętacie kiedy otrzymałem pamiętnik Liz?
- Jak moglibyśmy zapomnieć?- Isabel mówiła do brata nie spuszczając jednak wzroku z Liz- nie mogłeś dojść do siebie przez wiele dni, tygodni. Nie jadłeś. Nie mogłeś spać. Nigdy już nie byłeś taki jak przedtem.
- Nie- skinął głową Max- nie byłem ale nigdy nie powiedziałem wam dlaczego.
Poczuł jak Liz przysuwa się do niego, poczuł że unosi wzrok szukając jego spojrzenia, poczuł że jej dłoń zaciska się w jego dłoni. Spuścił wzrok i zobaczył żal wypełniający dwie ciemne głębiny jej oczu, smutek wywołany cierpieniem które wzajemnie sobie zadali, milczący płacz nad tym, czego nigdy już nie doświadczą.
- Ale teraz nam powiesz?- Michael usiadł na podniszczonym krzesle, instynktownie czując że to co za chwilę usłyszy będzie miało wielkie znaczenie, być może największe w całym jego życiu.
Isabel usiadła na kanapie obok niego, gotowa wysłuchać prawdy którą Max od dawna skrywał.
Max zajął miejsce w przeciwnym kącie kanapy, przyciągając do siebie Liz. Wyczuwał jak niepewnie czuła się tutaj, w obecności Michaela i Isabel i instynktownie zapragnął ją chronić. Ujął jej dłonie w swoje, czerpali od siebie wzajemną otuchę i wsparcie.
- Znaczna część tego co napisała w swoim pamiętniku, to sprawy osobiste które pozostaną wyłącznie pomiędzy nami- zaczął, ściskając jej dłonie- dlatego nigdy nie podzieliłem się tym z wami.
Liz spojrzała na niego z wdzięcznością, że zachował swą wiedzę w tajemnicy. Tak wiele z tego co napisała było przeznaczone wyłącznie dla niego.
- W przedmaturalnej klasie, jeszcze zanim zniszczyliśmy Skórów, zanim pojechałem do Nowego Jorku, zanim...- zająknął się.
Zanim bezpowrotnie wszystko spieprzył. Odetchnął głęboko i kontynuował.
- Na długo przed tym nim odesłałem Tess na Antar, złożyłem wizytę Liz, ale to nie byłem prawdziwy ja.
Wiedział że źle to ujmuje, więc mówił zwięźle, pragnąc skończyć nim pozostali zasypią go gradem pytań.
- Tuż przed naszym wyjazdem do Cooper Sumit, Liz odwiedziło moje przyszłe wcielenie. Posłużył się Granilithem by cofnąć się w czasie. Powiedział że za 14 lat świat spotka zagłada jeśli nie zrobi czegoś by temu zapobiec.
- Oszalałeś?- Michael otworzył usta w zdumieniu. Miał zamiar oświadczyć że podróże w czasie są niemozliwe, ale powstrzymał go wyraz ich twarzy.
- Max wrócił z przyszłości by ostrzec że światu grozi zagłada jeśli nie sprawię by przestał mnie kochać- Liz spuściła wzrok i utkwiła go w swoich kolanach.
- Powiedział że potrzebujecie Tess. Że bez niej nie dysponujecie siłą królewskiej czwórki, a bez niej wrogowie was pokonają i zniszczą świat.
- Chcesz powiedzieć- Isabel wpatrywała się w Liz bliska szoku- że temu zapobiegłaś?
- W pewnym sensie- potaknęła Liz- ale teraz czas ruszył naprzód. I zamiast 14-u lat, stało się to w przeciągu ośmiu.
- Liz widzi różne rzeczy- wyjaśnił Max- zdarzenia z przyszłości. Wizje tego co dopiero będzie miało miejsce. Sądzimy że jest to następstwem uzdrowienia którego dokonałem w Crashdown. Ja...zmieniłem ją.
- Uczyniłeś ją...jedną z nas?- Isabel spytała w odrętwieniu.
- Nie- Michael potrzsnął głową, po tych wszystkich latach prawda wreszcie zaczęła do niego docierać- nasze moce nie są pozaziemskie, tylko ludzkie, choć bardziej zaawansowane. Wiem to od Nasedo. Kiedy Max uleczył Liz, może pchnął na przód ewolucję jej gatunku?
- Właśnie- skinął głową Max- i ze względu na to potrafi przewidzieć rzeczy które wydarzą się w przyszłości.
- Na przykład?- Isabel nie była pewna czy chce poznać odpowiedź.
Liz przygotowała się w duchu na ich reakcję.
- W ciągu tygodnia wymrze cała ludzka populacja tej planety.
- CO?- Michael poderwał się z krzesła, podczas gdy Isabel zastygła w bezruchu.
- Widziałam to- Liz obserwowała jak krąży dziko po pokoju- statki wypuszczą do atmosfery toksynę która zabije wszelkie ludzkie życie na tej planecie- jeśli tego nie powstrzymamy
- Jak możemy to zrobić?- Isabel czuła narastającą panikę.
- Pracuję na tym od lat- odparła Liz, starając się by jej głos brzmiał pewnie. Poprzednim razem zawiodła, nie dostrzegając wporę prawdy o naturze Tess. Tym razem nie mogła pozwolić sobie na błąd.
- Ktoś musi cofnąć się w czasie i naprawić błąd który wytworzył tą linię czasową. Tylko w ten sposób można ocalić świat.
- Jaki błąd?- Isabel poczuła że robi się jej niedobrze. Nie podobał jej się wyraz bólu na twarzy Maxa ani sposób w jaki pochylił głowę by go ukryć.
- Max musi cofnąć się w czasie i zmienić kluczowe wydarzenie które doprowadziło do zaistniałej sytuacji- powiedziała Liz- wydarzenie które zmieniło wszystko.
Spojrzała na Maxa i jego ręce zaciśniete na jej dłoniach, żałując że nie mają żadnej alternatywy. Pracowała nad tym od lat i teraz nadszedł jej czas.
- Jakie kluczowe wydarzenie?- spytała Isabel.
Liz podniosła wzrok, napotykając spojrzenia Michaela i Isabel. Mimo tego że pogodziła się ze swoim losem, pewne słowa wciąż z trudem przechodziły jej przez usta.
- Max musi cofnąć się do września 1999 roku i powstrzymać swoją młodszą wersję przed ocaleniem mi życia.
- Co?- warknął Michael.
- Masz na myśli- wydusiła Isabel- nie dopuścić do tego byś została postrzelona?
- Nie- Liz toczyła wewnętrzną bitwę, pragnąc zachować spokój, choć była już na skraju kompletnego załamania. Czuła jak Max drży tuż obok niej.
- Przed strzelaniną byliście bezpieczni, żyliście w ukryciu, wtopieni w tło. Mojemu światu nie groziło niebezpieczeństwo ze strony waszego. Khivar, Skórowie, oni wszyscy myśleli że zginęliście w katastrofie. Nikt nie miał pojęcia o waszym istnieniu aż do dnia w którym Max uzdrowił mnie w Crashdown. To wywołało całą lawinę wydarzeń.
- To szaleństwo!- wybuchnął Michael- ty chyba nie wierzysz...
- Michael, żyję z tym od lat. Kiedy Max ocalił mi życie, lawina zdarzeń poszła w ruch. Tess, Nasedo, Pierce, Specjalna Jednostka FBI, wszystko. Zmiana jednego z elementów nic tu nie pomoże. Mamy na to dowód. Spójrzecie na to co się stało z Tess. W pierwszym przedziale czasowym Max i ja byliśmy razem i Tess opuściła miasto, pozostawiając was bezbronnych gdy zaatakował Khivar. Tym razem Max i ja rozstaliśmy się ale koniec świata wciąż jest bliski. Mój świat umiera. Jedyny sposób by temu zapobiec to cofnąć się w czasie i naprawić pierwotny błąd.
- Błąd?- krzyknęła Isabel- uważasz fakt że Max ocalił ci życie za błąd?
- Czyż nie w ten sposób zawsze to określaliście?- wybuchnęła Liz.
Isabel pobladła, wspominając jak wraz z Michaelem potępiali Maxa bez końca, rzucając mu w twarz jego "błąd", doszukując się odpowiedzialności za każde nieszczęście w uzdrowieniu Liz Parker.
- Wasza tajemnica ujrzała światło dzienne tamtego dnia gdy Max mnie ocalił- Liz pohamowała swoje emocje. Wzajemne obwinianie się nic tu nie pomoże.
- Nasedo znalazł waszą trójkę z mojego powodu. Specjalna Jednostka FBI znalazła was z mojego powodu. Odkryliście orbitoidy które wskazały waszą lokację przeze mnie. Nikt nigdy by się o tym nie dowiedział, gdyby nie ja- Liz ukryła twarz w dłoniach starając się stłumić szloch, czując jak otaczająca ją skorupa zaczyna pękać pod ciężarem przeszłości. Tyle złych rzeczy wydarzyło się ponieważ Max zmienił jej przeznaczenie dotknięciem swej dłoni.
- Liz- Max próbował ją uspokoić- to nie była...
- Tamtej nocy w vanie Max- szepnęła, wpatrując się w niego umęczonymi oczami- miałam rację. Byłeś bezpieczny, dopóki mnie nie ocaliłeś. Wszyscy byli bezpieczni.
Słowa ugrzęzły mu w krtani, gdy zobaczył ból wypisany na jej twarzy, wiedząc że wierzyła w to wszystko każdym skrawkiem serca i duszy. Nie pozostało już nic, co mógłby zrobić by zmienić jej zdanie. Zaakceptowała swój los już dawno temu.
- Moim przeznaczeniem było umrzeć tamtego dnia w Crashdown- pochyliła głowę tak by nikt nie mógł widzieć jej twarzy.
Poczuł dreszcz na dźwięk znienawidzonego słowa. Przeznaczenie było jak zawzięty żniwiarz wędrujący po Ziemi i odbierający mu wszystko co ukochał. Objął Liz i przyciągnął ją do siebie, pragnąc ofiarować jej choć odrobinę komfortu. Jej głowa wtulona w jego pierś przypomniała mu o dawnych dniach, wieku niewinności zagubionym podczas bolesnej podróży która przywiodła ich do tej gorzkiej chwili.
- Jak masz zamiar zrealizować ten plan?- po chwili milczenia odezwał się Michael, odrzucając jej pomysł- jeśli Granilith jest rodzajem urządzenia umożliwiającego podróże w czasie, czy muszę ci przypominać że już go nie mamy? Tess zabrała go do domu.
- Wróciła- Max rzucił mu spojrzenie sponad głowy Liz.
- Skąd...- zaczął Michael, po czym urwał, gdy jego spojrzenie padło na Liz.
- Ona to zobaczyła- potwierdził Max.
- W wizji?- prychnął Michael. Był realistą, nie dawał wiary bajkom. Dopóki nie miał przed sobą niezbitego dowodu, nie zamierzał w nic wierzyć.
Max poczuł że Liz sztywnieje w jego ramionach, odsuwając się i błędnie zinterpretował jej reakcję, sądząc że poczuła się urażona lub zraniona komentarzem Michaela. Poczuł narastający gniew wywołany jego nieufną postawą i był gotów rzucić się na niego w obronie Liz dopóki nie zrozumiał na co patrzyła. Lodowaty dreszcz strachu przemknął wzdłuż jego kręgosłupa, gdy zobaczył horror rozgrywający się na ekranie telewizora.
- Co to kurwa jest?- wybuchnął Michael, który również to zobaczył.
Isabel poderwała się z kanapy, przyciskając dłoń do ust, cała czwórka zastygła w ciszy wsłuchana w spanikowany głos reportera.
- Chwileczkę! Coś się dzieje! Są najświeższe informacje...tak...coś...tam, teraz to widziecie...Macie przed oczami statek zawieszony na niebie ponad Roswell w Nowym Meksyku. Przed momentem po wewnętrznej stronie statku otworzył się właz. Czerwona substancja- jak dym albo gaz- została wypuszczona do atmosfery..."
Liz usunęła się na podłogę przed telewizorem, widząc jak chmura czerwonej trucizny stopniowo rozrasta się wokół statku. Wiatr rozprowadzał ją szybko, malując niebo na liczne odcienie różu. Pozostawało kwestią czasu kiedy toksyna okrąży Ziemię i spłynie w dół ku jej powierzchni. Poczuła jak Max przyciska ją mocno do siebie w podświadomej próbie chronienia jej, ale był to daremny wysiłek. Nie mógł obronić jej przed powietrzem którego potrzebowała do życia. Odwróciła się by spojrzeć mu w twarz a jej oczy lśniły od łez. Wszystko co widziała w swych wizjach miało się spełnić. Nie było czasu na dyskusje, na zmianę planów, na nową nadzieję. Jej dłoń sięgnęła do jego twarzy, ocierając smużkę wilgoci z policzka, wiedząc że zrozumiał. Ich usta zbliżyły się do siebie, dzieląc pocałunek pełen żalu nad wszystkim co stracili, nad czasem który już minął, nad tym czego nigdy już nie doświadczą. Kiedy ich wargi się rozdzieliły pozostali w kręgu wzajemnego ciepła, jedynej ucieczce przed chłodem zbliżającej się śmierci.
Liz stała przy oknie, spoglądając na czerwieniejący świt, czując że koniec jest już blisko. Pozostały jej już tylko minuty życia, nie dnie lub lata.
- Jeszcze nie czas- usłyszała za sobą głos Maxa. Wyczuła w nim napięcie i ukrytą, cichą prośbę by przebudziła go z tego koszmaru. Miała cała lata by pogodzić się z tą jedną krótką chwilą, jemu nie dano więcej niż 48 godzin.
- Robiłam rzeczy z których nie jestem dumna- powiedziała miękko, na przekór chłodnej obojętności wznoszącego się słońca, ostatniego świtu jakiego kiedykolwiek będzie świadkiem.
Wyczuła że zbliża się do niej o krok, nabierając powietrza by zaprzeczyć, ale pewne słowa musiały zostać wypowiedziane na głos. Słowa które musiał usłyszeć.
- Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić...
- Oboje mówiliśmy i robiliśmy rzeczy...których nie możemy cofnąć- Max zbliżył się do niej.
- Trzymałam się z daleka przez wszystkie te lata, odcięłam się od rodziny, przyjaciół...od ciebie ponieważ wiedziałam że jeśli wrócę, jeśli znajdę się blisko ciebie, ty sprawisz że znów zacznę odczuwać, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Dałbyś mi nadzieję. Przekonał abym szukała innej drogi, nawet gdyby taka nie istaniała. I żadne z nas nie byloby gotowe na to co musimy zrobić.
Wiedział że miała rację. Był gotów zrobić i powiedzieć wszystko by zmieniła zdanie. Jego dłoń sięgnęła do jej włosów, pragnąc dotknąć pasemek równie jedwabistych jak przed laty, gdy świat jeszcze był kompletny. Odwrócił ją ku sobie, uniósł jej podbródek, gładząc jej twarz tak jakby nie było pomiędzy nimi czasu, który ich rozdzielił. Przytuliła policzek do jego dłoni pozwalając sobie żyć jeszcze przez tą krótką chwilę.
- Nie wierzyłam że jeszcze kiedykolwiek będę dotykać cię w ten sposób- jej palce pogładziły wierzch jego dłoni- lub że ty sam będziesz wciąż pragnął mnie dotykać.
Wiedział co miała na myśli. Życie które wiodła od lat nie było jedynie stopniowym pogrążaniu się w bólu, wznosiła wówczas wokół siebie mur tak wysoki, by nie zechciał go przekroczyć. Na jego ustach pojawił się gorzko-słodki uśmiech wywołany refleksją że nie znała go tak dobrze, jak sądziła.
- Nie mogę cię nie dotykać Liz- objął ją i przygarnął do siebie. Jej głowa idealnie wpasowała się pod jego podbródek, jej ciepły oddech łagodnie owiewał jego szyję.
- Nie ma takiej rzeczy którą mogłabyś zrobić bym przestał tego pragnąć. Bym przestał ciebie pragnąć. Jesteś częścią mnie. Jesteśmy częścią siebie nawzajem.
Napięcie opuściło jej ciało gdy dotarł do niej sens jego słów. Nie było już pomiędzy nimi żadnych tajemnic. Przeszłość została obnażona na ich oczach i w ich sercach nie było już miejsca na żal i wzajemne oskarżanie się. W ciszy przeszli przez mieszkanie Michaela i stanęli u drzwi, jego dłoń wewnątrz jej dłoni, ich palce splecione z sobą. Gdy reszta świata pogrążona była we śnie, Max i Liz wyszli na zewnątrz z szeroko otwartymi oczami.
cdn....
Niech mi ktoś powie, że to się jednak dobrze skończy...
Ja dalej wierzę w szczęśliwe zakończenie.
Dzięki za tłumaczenie Lizziett!
Ja dalej wierzę w szczęśliwe zakończenie.
Przecież coś takiego, wyrażone takimi słowami musi prowadzić do ... i żyli długo i szczęśliwie. Prawda?Nie ma takiej rzeczy którą mogłabyś zrobić bym przestał tego pragnąć. Bym przestał ciebie pragnąć. Jesteś częścią mnie. Jesteśmy częścią siebie nawzajem.
Dzięki za tłumaczenie Lizziett!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Wiesz Adka, ja też ciągle MAM NADZIEJĘ.... I posilam ją postami Eli, w których między wierszami pojawia się cień happy endu, a która na pewno zna zakończenie
Bo niemożliwe, żebym w przypływie jakiegoś głupiego impulsu wykrakała złe zakończenie (pisałam o tym, że cofną się w czasie i pozwolą Liz umrzeć ).....
Smutna ta część. Piękna, ale smutna. No i ta zimna Isabel, ten zimny Michael...Niby wiem dlaczego są tacy, ale jakoś nie moge do tego przywyknąć. Jak zawsze cudowni M&L...Miłość zawsze zwycięża. Nawet w obliczu klęski.
Bo niemożliwe, żebym w przypływie jakiegoś głupiego impulsu wykrakała złe zakończenie (pisałam o tym, że cofną się w czasie i pozwolą Liz umrzeć ).....
Smutna ta część. Piękna, ale smutna. No i ta zimna Isabel, ten zimny Michael...Niby wiem dlaczego są tacy, ale jakoś nie moge do tego przywyknąć. Jak zawsze cudowni M&L...Miłość zawsze zwycięża. Nawet w obliczu klęski.
He, he... jakby co to będę miała winną całego zamieszania z brakiem happy endu...caroleen wrote: Bo niemożliwe, żebym w przypływie jakiegoś głupiego impulsu wykrakała złe zakończenie (pisałam o tym, że cofną się w czasie i pozwolą Liz umrzeć ).....
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Boże, jakie to piękne i smutne zarazem. Pogodzeni z tym co nieuniknione, z okrutnym przeznaczeniem które wydawałoby się prowadzi ich zawsze do siebie a jednak nie pozwala im na bycie razem. Wygląda na to że ponieśli porażkę, że mieli tylko marzenia.
To Lizziett kiedyś pisała, że Max i Liz mają w sobie coś z tragicznej historii Romeo i Julii.
"Ale czyż chwała i pamięć ludzi nie należą do tych którzy podążają za swoimi wspaniałymi marzeniami ?" (Ptolemeusz)
I chociaz Ptolemeusz odniósł się do zupełnie innej postaci (nie trudno zgadnąć do kogo ), słowa te są ponadczasowe szczególnie w odniesieniu do Romea i Julii a pośrednio także do naszych bohaterów.
Cudowne tłumaczenie Aniu, dzięki
To Lizziett kiedyś pisała, że Max i Liz mają w sobie coś z tragicznej historii Romeo i Julii.
"Ale czyż chwała i pamięć ludzi nie należą do tych którzy podążają za swoimi wspaniałymi marzeniami ?" (Ptolemeusz)
I chociaz Ptolemeusz odniósł się do zupełnie innej postaci (nie trudno zgadnąć do kogo ), słowa te są ponadczasowe szczególnie w odniesieniu do Romea i Julii a pośrednio także do naszych bohaterów.
Cudowne tłumaczenie Aniu, dzięki
Downfall
See that face from across the room
And I can feel you’re nothing
Show you’re fear it’s not hard to see
Intention’s pale it’s blinding
Stop stop from the place I’ve been
No good for the shape I’m in
I’m slow to the race you win
You wanna take me out
Stop stop with the face off in
My space and the wicked descend
No taste for the place I’m in
You need to stop stop
I am all you need to know
I am everywhere you go
No one can save you now
When it all comes around
I am everything you see
I am what you’ll never be
No one can save you now
When it all comes around
Figure 8
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 10
Max stał nieruchomo wpatrując się w prążkowaną na czerwono powierzchnię skały, odwlekając nieuniknione i rozmyślając o czasach gdy uważał ten kolor za swój ulubiony. Wciąż pamiętał każdy czerwony element ubrania jaki kiedykolwiek posiadała Liz, od małych czerwonych bucików w których skakała przez kałuże gdy miała osiem lat aż po czerwony top który miała na sobie pewnej ciepłej grudniowej nocy, kiedy wreszcie zdobył się na odwagę by po raz pierwszy ją pocałować. Zawsze postrzegał czerwony jako kolor Liz, a teraz ten kolor miał ją zabić. Podniósł wzrok na znienawidzone purpurowe niebo, toksyny rozprzestrzeniały sie w powietrzu sięgając lini horyzontu. Wszystko na czym mu zależało wkrótce umrze- jego rodzina, przyjaciele, Liz. Tylko on pozostanie by o nich pamiętać, opłakiwać ich i powoli umierać pozbawiony ich bliskości. Nie mógł na to pozwolić. Liz musiała mieć rację, tak jak zwykle. Tym razem w nią nie wątpił, ale pojął tą lekcję zbyt późno. Poczucie winy za dawne błędy prześladowało go, dusiło, zabijało powoli tak samo jak czerwone powietrze stopniowo zabijało Liz. Zakaszlała tuż obok niego i poczuł narastającą panikę.
- Dobrze się czujesz?- objął jej zaczerwieniony policzek, niepewny czy kolor ten jest jedynie odbiciem nieba, czy też efektem działania trucizny.
- Nic mi nie jest- rozkoszowała się dotykiem jego dłoni. Nie musiał wiedzieć że jej płuca stopniowo zaczynały płonąć. To by mu nie pomogło. Musiała być silna, wytrwać do końca, pomóc mu zrobić to co konieczne.
- Powinniśmy...- poczuł bolesny uścisk w żołądku. Tylko jej siła powstrzymywała go przed kompletnym upadkiem. Niechętnie uniósł dłoń i przesunął nią nad powierzchnią skały, odsłaniając srebrny odcisk dłoni. Przycisnął do niego rękę, otwierając przejście do ukrytej groty. Poprowadził Liz wgłąb mrocznego pomieszczenia, zaskoczony tym jak niewiele się w nim zmieniło. Nie przychodził tutaj od dnia odlotu Granilithu i spodziewał się zastać tutaj wyłącznie ruiny. Inkubatory leżały w stercie na ziemi, ale pozostały nienaruszone. Pomieszczenie wypełniał cichy szmer i Max zrozumiał że Liz miała rację. Granilith wrócił. Trzymając się za ręcę przemierzyli jaskinię w milczeniu. Świadomość nieuchronnego losu przytłoczyła ich, pokrywając słowa ciszą. Weszli do komory Granilithu, oboje wyczuwając energię nieprzerwanie pulsującą wewnątrz uśpionej maszyny. Powoli okrążyli jej podstawę i z każdym krokiem Max czuł narastającą panikę. Zatrzymał się gwałtownie, złamany bólem większym niż można to sobie wyobrazić.
- Nie mogę tego zrobić- jego głos był gęsty od napięcia.
Chwycił ją za ramiona, uparcie błagając by wskazała mu inną drogę.
- Nie mogę. Nie mogę Liz.
- Musisz- zacisnęła dłoń na jego przedramieniu- tylko ty możesz to zrobić.
- Ty powinnaś iść- nakłaniał, chwytając się jedynej szansy która mogła uchronić go przed tym koszmarem- zawiodłem ostatnim razem. Co jeśli i tym razem popełnię błąd? Nie mogę Liz! Nie mam twojej siły.
- Masz- dotknęła jego twarzy, delikatnie obejmując policzek- miałeś siłę by szukać mnie przez te wszystkie lata, będziesz miał ją teraz by naprawić to co konieczne.
- Choć ze mną- błagał- zrobimy to razem, tak jak zawsze powinniśmy.
- Nie mogę- opuściła dłoń i w jej oczach pojawił się smutek- trucizna już krąży w mojej krwi...
- Nie!- usiłował zaprzeczyć. Nie będzie tego słuchał. Ona nie umrze, nie jeśli on nie pozwoli sobie w to uwierzyć.
- Jestem nosicielką Max. Ty nie. Jeśli wrócę z tobą, rozsieję truciznę. Musisz iść sam.
- Jak mogę teraz cię zostawić?- uniósł jej dłoń i położył na swojej piersi w miejscu gdzie biło serce- jest tyle rzeczy których sobie nie powiedzieliśmy, tyle których nie zrobiliśmy- jego głos drgnął pod wpływem emocji- nigdy nie zatańczyłaś ślubnego tańca. Kiedy czytałem ten pamiętnik obiecałem sobie że przeżyjesz tę chwilę. Powinniśmy zestarzeć się razem Liz. Powinniśmy mieć dzieci. Powinniśmy się kochać.
- Nie było nam to pisane- szepnęła, tłumiąc płacz.
- Och jakie to wzruszające- piskliwy głos zabrzmiał wewnątrz groty, zaskakując Maxa i Liz swym znajomym, drwiącym tonem.
Max zasłonił sobą Liz w chwili gdy Tess wyszła z cienia Granilthu, ocierając wierzchem dłoni nieistniejącą łzę. Skupiła swą uwagę na Liz, prowokując ją.
- Nigdy się z nim nie kochałaś? Co za strata. Dużo straciłaś. Z osobistego doświadczenia wiem, że jest naprawdę świetny w łóżku.
- Tess- Max niemal wypluł jej imię.
- Też się cieszę że cię widzę kochasiu- zaszczebiotała Tess. Spojrzała na niego z aprobatą i poczuł że cierpnie mu skóra.
Zauważył że nie zmieniła się mimo upływu lat. Dziecinna niewinność jej twarzy wciąż doskonale maskowała zimną sukę którą w rzeczywistości była. Jak mógł pozwolić się zwieść jej twarzy?
Jak mógł być takim głupcem? Seria obrazów przemknęła tuż przed jego oczami- moment gdy wziął ją w ramiona i położył na stoliku w laboratorium podczas gdy Liz obserwowała ich z końca sali. Inny, gdy obejmował ją, a oboje byli nadzy pod słońcem pustyni, jej usta ślizgały się po jego szyi. Poczuł jak Liz sztywnieje obok niego i pojął że również jej Tess pokazała to wszystko.
- PRZESTAŃ!- krzyknął i ruszył w jej stronę- to nie była prawda! Umieściłaś te wizje w moim umyśle dokładnie tak samo jak robisz to teraz!
- Nie wszystko było kłamstwem Max- błękitne oczy Tess zachmurzyły się- nie opierałeś się zbyt mocno tamtego dnia na deszczu, prawda?
Kolejny obraz pojawił się przed jego oczami, tamta chwila na deszczu gdy całował Tess obok jej samochodu, podczas gdy Liz patrzyła na nich zza szyby i pękało jej serce. Obraz zmienił się i nagle zobaczył siebie na balu promocyjnym, siedział obok Tess, powoli pochylając się nad nią i całując ją, w tle Liz patrzyła na jego zdradę. Nowa wizja i cień obserwatorium, gdy leżał nago z Tess na zimnej podłodze tracąc niewinność z niewłaściwą dziewczyną.
Liz zdusiła płacz widząc przesyłane przez Tess obrazy. Mimo upływu lat ból jaki jej sprawiały był paraliżujący.
- Nigdy tego nie chciałem- syknął Max, otrząsając się ze wspomnień- nigdy cię nie pragnąłem.
- Tamtej nocy gdy się kochaliśmy...
- Pieprzyłem cię Tess!- krzyknął- nie było w tym miłości.
- Daliśmy życie dziecku!- wrzasnęła. Jej twarz wyrażała absolutną wściekłość.
- Gdzie jest mój syn?- spytał przez zaciśnięte zęby. Zacisnął dłonie w pięści, usiłując zapanować nad pragnieniem zabicia jej na miejscu.
- Chcesz wiedzieć co się z nim stało?- warknęła- zabiłeś go!
Max zachwiał się, wstrząśnięty jej oskarżeniem.
- Ja...
- Był chory a ty wiedziałeś o tym- zbliżyła się o krok- mogłeś go ocalić, ale wolałeś zostać tutaj. Z nią - spojrzała na Liz- wybrałeś ją poświęcając własnego syna- uniosła dłoń, posyłając w stronę Liz strumień energii odpychający ją w tył i rzucający ciężko o ścianę.
- Liz!- Max biegiem ruszył w jej stronę. Otworzył przed nimi pole ochronne, szukając na jej ciele obrażeń. Usiadła z trudem, opierając się o ścianę dla złapania równowagi.
- Musisz ją czymś zająć- szepnęła, gdy objął jej twarz- muszę uruchomić Granilith tak by tego nie zauważyła.
- Co z twoim dziennikiem?- spojrzał na nią, odsłaniając twarz mężczyzny nie tylko prześladowanego przez przeszłość, nie tylko wyniszczonego przez przekleństwo swego życia. To była twarz człowieka, który wie, że wkrótce straci wszystko.
- Nie potrzebuję go- uścisnęła jego dłoń- wszystko czego potrzebuję zapamiętałam już dawno temu. Teraz muszę mieć jedynie trochę czasu a tylko ty możesz mi go dać.
Wiedział o co go prosiła. Lata dzielonych snów nauczyły go patrzeć wgłąb niej w sposób o jakim wcześniej nie miał pojęcia. Z łatwością odczytywał wyraz jej twarzy. Chciała by zaabsorbował sobą Tess tak aby ona sama mogła zrobić to co niezbędne. Dotknął jej twarzy z niezwykłą łagodnością a potem wstał, z furią w oczach.
- Jak śmiałaś jej dotknąć!- odwrócił się do Tess. Przeobraził pole ochronne w strumień energii i uderzył nim w Tess, odrywając ją od ziemi i rzucając o ścianę. Przez chwilę kuliła się na podłodze po czym powoli podniosła na nogi.
- Ona jest nikim!- warknęła- nikim!
- Jest wszystkim czym ty nigdy nie będziesz.
Liz była i na zawsze pozostanie jedyną miłością jego życia.
- Zdradziła cię! - krzyczała Tess- odeszła od ciebie, czyżbyś zapomniał? Twoja bezcenna Liz uciekła od ciebie a kiedy wróciła przespała się z Kylem tylko po to abyś trzymał się od niej z daleka! Byłam tam. Widziałam co ci zrobiła. To ja byłam przy tobie tamtej nocy w parku, pamiętasz?
- Mogę wybaczyć jej wszystko- odparł ze złowróżbnym spokojem- tobie natomiast nie mogę wybaczyć że wciąż żyjesz.
Liz przycisnęła dłoń do chłodnej powierzchni Granilthu, uruchamiając panel kontrolny który miał pokazać się tak jak w jej wizjach. Studiowała od lat, doprowadzając się do granic wyczerpania, sięgając granic zdrowego rozsądku ucząc się wszystkiego o fizyce kwantowej, krzywych czasoprzestrzeni, czarnych dzuirach i przemieszczeniach. Pracowała u boku Sereny nad wspólnym "ulubionym projektem", przez niekończące się godziny dyskutując nad zagadnieniem podróży w czasie, ale ostateczne rozwiązanie nadeszło w wizjach. To one pokazały jej wyraźnie co powinna zrobić. Granilith. Kryształ. Siła którą trzymała w rękach mogła zmienić bieg historii. Dokonała teraz niezbędnych modyfikacji, uruchomiając Granilith by przetransportował swój bezcenny ładunek w przeszłość, wymazując jej rzeczywistość i tworząc nową. Lepszą. Rzeczywistość w ktorej nie będzie dla niej miejsca. Pracowała szybko, sięgając po kryształ i zmieniając jego strukturę z pomocą zielonej energii płynącej pod skórą jej dłoni, podczas gdy Max rozliczał się z Tess.
- Byłam twoją żoną!- krzyczała zaciskając dłonie w pięści.
- Nigdy nie byłaś moją żoną- odparł zimno- byłaś zawsze chorą dziwką Tess. Wyrzucającą z siebie brednie o przeznaczeniu co dwie sekundy. Przeleciałem cię żebyś się wreszcie zamknęła- postąpił krok na przód gotów powiedzieć i zrobić wszystko by skupić na sobie jej uwagę. Chwycił ją, obejmując dłonią jej czoło, jego kciuk zaciskał się na jednej skroni a mały palec na drugiej. Tess krzyknąła z bólu gdy nacisnął, poszukując w jej umyśle rzeczy które musiał wiedzieć.
- Chcesz wiedzieć co naprawdę czułem budząc się tamtego ranka z toba u boku? Było mi niedobrze- przesłał jej wizję a w niej swoją przerażoną twarz, gdy ocknął się tamtego dnia w obserwatorium w przekonaniu że właśnie popełnił największy błąd swojego życia. Dosięgnął ją inny obraz- niechęć jaką odczuwał biorąc ją za rękę tamtego dnia w szkole. Na koniec pokazał jej jak naprawdę czuł się wiedząc że jest z nim w ciąży. Przesłał jej obraz siebie, płaczącego na tyłach domu wiedząc że ktoś taki jak ona nosi jego dziecko.
Odepchnął ją od siebie i patrzył jak osuwa się na ziemię.
- Kochałeś nasze dziecko!- krzyknęła, dźwigając się z podłogi.
- Oczywiście że tak. Był moim synem- Max pochylił się nad nią- co nie znaczy że zależało mi choć trochę na jego matce.
- Wykorzystałaś go...- Max odwrócił się na dźwięk glosu Liz, stała zaledwie kilka kroków za ich plecami, patrząc wprost na Tess. Jej oczy płonęły z wściekłości jakiej Max nigdy u niej nie widział.
- Wykorzystałaś to nieszczęsne dziecko- zbliżyła się o krok.
Tess podniosła sie w końcu z podłogi, zbierając siły. Człowiek nie stanowił dla niej żadnego wyzwania. Mała Liz Parker dostanie dokładnie to, na co zasługuje- Liz uniosła dłoń i w stronę Tess popłynął strumień zielonej energii.
Tess upadła do tyłu, uderzając ciężko o ścianę i wpatrując się w Liz w pełnym zdumienia milczeniu. Liz uderzyła w nią kolejną wiązką energii, na twarzy i piersi Tess zaczęły pojawiać się pęcherze i Liz poczuła satysfakcję słysząc jej krzyk. Gniew zaczął w niej buzować gdy prawda ostatecznie do niej dotarła.
- Rozmyślnie poczełaś dziecko by zmusić Maxa do powrotu, wiedząc że ono nie przeżyje- Liz z trudem zwalczyła mdłości- posłużyłaś się własnym dzieckiem.
- Co?- Max wpatrywał się nieruchomo w Liz. Co miała na myśli?
- Jestem biologiem molekularnym Max- przypomniała mu- jesteście hybrydami sklonowanymi z ludzkiego DNA. Klony nie łączą się dobrze. Potomstwo jest najczęściej niezdolne do przetrwania. To nie ziemskie powietrze zabiło twojego syna- Liz odwróciła wzrok od jego wstrząśnietej twarzy i spojrzała w nienawistne oczy Tess.
- To kwestia genów. Nie byłeś w stanie zrobić nic, by go ocalić. Od początku był skazany na śmierć.
Max zachwiał się, zszokowany odkryciem. Przez lata żył w poczuciu winy, zastanawiając się nad losem swego syna, ale to dziecko nigdy nie miało szansy przeżyć. Żadne jego dziecko...
- Max- Liz uścisnęła jego dłoń, wyczuwając jego udręczone myśli- aby mieć zdrowe dziecko musiałbyś połączyć się z kimś o czystej krwi. Czysto antarskiej...lub czysto ludzkiej.
Jej aluzja była czytelna. Mogli mieć piekne dzieci. Silne, zdrowe ludzkie dzieci. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, oboje opłakując przyszłość której nie mieli przed sobą.
- To nie ma już znaczenia- Tess spojrzała wyzywająco na Liz- nic już nie ma znaczenia. Twój gatunek wymrze w przeciągu kilku dni. Kiedy skończymy przekształcać tą planetę, mój gatunek nie będzie potrzebował już skór by tu przetrwać. Przegrałaś Liz a ja odniosłam zwycięstwo.
- Nie pożyjesz wystarczająco dlugo by je świętować Tess- odparła spokojnie Liz. Skoro musi wkrótce umrzeć będzie miała przynajmniej satysfakcję że Tess odejdzie przed nią.
- Nie zabijecie mnie- stwierdziła drwiąco Tess. Max zawsze był pozbawiony kręgosłupa, nie był w stanie nikogo zamordować.
- Istnieje tylko jedna osoba którą kiedykolwiek pragnąłem zabić Tess- odparł zimno Max- dziękuję że w końcu dałaś mi szansę- podniósł rękę, wytwarzając pole i wykorzystując je by pchnąć ją na ścianę, przytłoczyć ją, wycisnąć z niej życie.
Tess walczyła, posługując się własną energią by odeprzeć jego atak. Max mógł stać się silniejszy w ciągu tych ośmiu lat ale wciąż jej nie dorównywał. I nigdy nie dorówna. Jego moce zawsze były żałośnie wybrakowane. Posłała w jego stronę strumień energii sprawiając że zatoczył się do tyłu. Drwiący uśmiech na twarzy Tess przeobraził się w grymas. Liz podniosła rękę, dołaczając do Maxa. Spojrzeli na siebie, czując jak ich siły jednoczą się, pulsując wzmożoną energią, energią więcej niż wystarczającą do tego co musieli zrobić. Razem zawsze byli silniejsi podczas gdy byli osobno ich życie sypało się w gruzy. Max który wrócił z przyszłości nie rozumiał tego. Ten Max nigdy nie będzie w stanie o tym zapomnieć. W kilka minut później- gdy skończyli swój atak- po Tess pozostało jedynie echo jej ostatniego krzyku i garść popiołu na podłodze komnaty. Nie czuli satysfakcji. Tess przestała istnieć ale nic się nie zmieniło. Jeszcze nie.
Max wciąż miał zadanie do wykonania i musiał to zrobić sam. Odwrócił się do Liz, wciąż w nadziei że pojawi się inna opcja ale wiedział że jedynie się zwodzi.
- Musimy zrobić to teraz- Liz wzięła go za rękę. Pochyliła głowę i poprowadziła go do Granilthu, usiłując zapanować nad emocjami. W chwili gdy Granilith wchłonie go do środka, jej świat przestanie istnieć. Narodzi się nowy, w którym nie będzie miejsca dla niej ale inni przetrwają. Max znów otrzyma szansę. Podobnie jak Isabel i Michael. Alex dożyje swoich 21 urodzin, jeżeli nawet jej nie jest to pisane. Była gotowa zawrzeć tą transakcję. Jej życie za życie Alexa i 6 bilionów innych ludzi.
- Co teraz?- Max starał się być silny, wiedząc że pęka od środka.
- Teraz sprawisz by wydarzenia zyskały właściwy bieg- Liz poddała się słabości, pozwalając sobie oprzeć się na nim, pozwalając sobie na jeszcze jeden moment w jego ramionach.
- To niesprawiedliwe- głos drżał mu z rozpaczy.
- Życie nie jest sprawiedliwe Max- pozwoliła sobie na płacz- ale masz rzadką szansę sprawienia by świat był lepszy.
- Zginę bez ciebie- przygarnął ją do siebie, tuląc do siebie tak jakby nie miał zamiaru pozwolić jej odejść.
- Poczekam na ciebie po drugiej stronie- szepnęła, tłumiąc płacz i czując jak drży jego własne ciało.
Dotknął jej podbródka, unosząc jej twarz i całując ją po raz ostatni. Ich łzy mieszały się z sobą, łącząc w sposób którego nie doświadczyli w ciągu wielu długich samotnych lat, dwie niespełnione, kochające się dusze oderwane od siebie jeszcze zanim ich miłość miała szansę rozkwitnąć. Kiedy ich usta się rozdzieliły, przez krótką chwilę dzielili jeszcze wspólny oddech, przywierając do siebie aż w końcu Liz ujęła jego dłoń i położyła ją na szklistej powierzchni Granilthu.
- Liz- powiedział z trudem, gdy cofnęła się o krok. Nie. Nie potrafił. Nie potrafił. Zmienił sie wydawany przez maszynę dźwięk i Max spojrzał w dół, widząc w dłoniach Liz kryształ aktywujący Granilith. Poczuł kłucie w dłoni, a potem w ramieniu i zanim zdążył się cofnąć został wessany do środka. Liz patrzyła na niego poprzez szybę, przyciskając dłoń do powierzchni by dotknąć go po raz ostatni. Jego dłoń przywarła do jej dłoni po drugiej stronie Granilithu i spojrzał na nią ciemnymi od łez oczyma. Przyklęknął, pragnąc pozostać tak blisko niej jak to tylko możliwe.
- Kocham cię- jego przytłumiony głos przeniknął na drugą stronę- w przeszłości, teraźniejszości, zawsze. Nigdy nie pokocham nikogo prócz ciebie.
- Nigdy nie przestałam cię kochać- Liz zamknęła oczy po czym otwarła je, by ostatecznie się z nim pożegnać. Ich twarze dzieliły zaledwie cale i chłodna szklista powierzchnia, nie pozwlająca mu otrzeć płynących po jej twarzy łez. Słowa które szepnęła w chwilę później przedarły się do jego serca jak żadne inne, rozstrzaskując je na tysiące kawałków.
- Nie zapomnij o mnie.
Granilth wypełnił sie oślepiającym światłem, a gdy po chwili przygasło, nie było już Maxa. Wraz z jego odejściem świat zgasnął i pogrążył się w mroku.
cdn...
See that face from across the room
And I can feel you’re nothing
Show you’re fear it’s not hard to see
Intention’s pale it’s blinding
Stop stop from the place I’ve been
No good for the shape I’m in
I’m slow to the race you win
You wanna take me out
Stop stop with the face off in
My space and the wicked descend
No taste for the place I’m in
You need to stop stop
I am all you need to know
I am everywhere you go
No one can save you now
When it all comes around
I am everything you see
I am what you’ll never be
No one can save you now
When it all comes around
Figure 8
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 10
Max stał nieruchomo wpatrując się w prążkowaną na czerwono powierzchnię skały, odwlekając nieuniknione i rozmyślając o czasach gdy uważał ten kolor za swój ulubiony. Wciąż pamiętał każdy czerwony element ubrania jaki kiedykolwiek posiadała Liz, od małych czerwonych bucików w których skakała przez kałuże gdy miała osiem lat aż po czerwony top który miała na sobie pewnej ciepłej grudniowej nocy, kiedy wreszcie zdobył się na odwagę by po raz pierwszy ją pocałować. Zawsze postrzegał czerwony jako kolor Liz, a teraz ten kolor miał ją zabić. Podniósł wzrok na znienawidzone purpurowe niebo, toksyny rozprzestrzeniały sie w powietrzu sięgając lini horyzontu. Wszystko na czym mu zależało wkrótce umrze- jego rodzina, przyjaciele, Liz. Tylko on pozostanie by o nich pamiętać, opłakiwać ich i powoli umierać pozbawiony ich bliskości. Nie mógł na to pozwolić. Liz musiała mieć rację, tak jak zwykle. Tym razem w nią nie wątpił, ale pojął tą lekcję zbyt późno. Poczucie winy za dawne błędy prześladowało go, dusiło, zabijało powoli tak samo jak czerwone powietrze stopniowo zabijało Liz. Zakaszlała tuż obok niego i poczuł narastającą panikę.
- Dobrze się czujesz?- objął jej zaczerwieniony policzek, niepewny czy kolor ten jest jedynie odbiciem nieba, czy też efektem działania trucizny.
- Nic mi nie jest- rozkoszowała się dotykiem jego dłoni. Nie musiał wiedzieć że jej płuca stopniowo zaczynały płonąć. To by mu nie pomogło. Musiała być silna, wytrwać do końca, pomóc mu zrobić to co konieczne.
- Powinniśmy...- poczuł bolesny uścisk w żołądku. Tylko jej siła powstrzymywała go przed kompletnym upadkiem. Niechętnie uniósł dłoń i przesunął nią nad powierzchnią skały, odsłaniając srebrny odcisk dłoni. Przycisnął do niego rękę, otwierając przejście do ukrytej groty. Poprowadził Liz wgłąb mrocznego pomieszczenia, zaskoczony tym jak niewiele się w nim zmieniło. Nie przychodził tutaj od dnia odlotu Granilithu i spodziewał się zastać tutaj wyłącznie ruiny. Inkubatory leżały w stercie na ziemi, ale pozostały nienaruszone. Pomieszczenie wypełniał cichy szmer i Max zrozumiał że Liz miała rację. Granilith wrócił. Trzymając się za ręcę przemierzyli jaskinię w milczeniu. Świadomość nieuchronnego losu przytłoczyła ich, pokrywając słowa ciszą. Weszli do komory Granilithu, oboje wyczuwając energię nieprzerwanie pulsującą wewnątrz uśpionej maszyny. Powoli okrążyli jej podstawę i z każdym krokiem Max czuł narastającą panikę. Zatrzymał się gwałtownie, złamany bólem większym niż można to sobie wyobrazić.
- Nie mogę tego zrobić- jego głos był gęsty od napięcia.
Chwycił ją za ramiona, uparcie błagając by wskazała mu inną drogę.
- Nie mogę. Nie mogę Liz.
- Musisz- zacisnęła dłoń na jego przedramieniu- tylko ty możesz to zrobić.
- Ty powinnaś iść- nakłaniał, chwytając się jedynej szansy która mogła uchronić go przed tym koszmarem- zawiodłem ostatnim razem. Co jeśli i tym razem popełnię błąd? Nie mogę Liz! Nie mam twojej siły.
- Masz- dotknęła jego twarzy, delikatnie obejmując policzek- miałeś siłę by szukać mnie przez te wszystkie lata, będziesz miał ją teraz by naprawić to co konieczne.
- Choć ze mną- błagał- zrobimy to razem, tak jak zawsze powinniśmy.
- Nie mogę- opuściła dłoń i w jej oczach pojawił się smutek- trucizna już krąży w mojej krwi...
- Nie!- usiłował zaprzeczyć. Nie będzie tego słuchał. Ona nie umrze, nie jeśli on nie pozwoli sobie w to uwierzyć.
- Jestem nosicielką Max. Ty nie. Jeśli wrócę z tobą, rozsieję truciznę. Musisz iść sam.
- Jak mogę teraz cię zostawić?- uniósł jej dłoń i położył na swojej piersi w miejscu gdzie biło serce- jest tyle rzeczy których sobie nie powiedzieliśmy, tyle których nie zrobiliśmy- jego głos drgnął pod wpływem emocji- nigdy nie zatańczyłaś ślubnego tańca. Kiedy czytałem ten pamiętnik obiecałem sobie że przeżyjesz tę chwilę. Powinniśmy zestarzeć się razem Liz. Powinniśmy mieć dzieci. Powinniśmy się kochać.
- Nie było nam to pisane- szepnęła, tłumiąc płacz.
- Och jakie to wzruszające- piskliwy głos zabrzmiał wewnątrz groty, zaskakując Maxa i Liz swym znajomym, drwiącym tonem.
Max zasłonił sobą Liz w chwili gdy Tess wyszła z cienia Granilthu, ocierając wierzchem dłoni nieistniejącą łzę. Skupiła swą uwagę na Liz, prowokując ją.
- Nigdy się z nim nie kochałaś? Co za strata. Dużo straciłaś. Z osobistego doświadczenia wiem, że jest naprawdę świetny w łóżku.
- Tess- Max niemal wypluł jej imię.
- Też się cieszę że cię widzę kochasiu- zaszczebiotała Tess. Spojrzała na niego z aprobatą i poczuł że cierpnie mu skóra.
Zauważył że nie zmieniła się mimo upływu lat. Dziecinna niewinność jej twarzy wciąż doskonale maskowała zimną sukę którą w rzeczywistości była. Jak mógł pozwolić się zwieść jej twarzy?
Jak mógł być takim głupcem? Seria obrazów przemknęła tuż przed jego oczami- moment gdy wziął ją w ramiona i położył na stoliku w laboratorium podczas gdy Liz obserwowała ich z końca sali. Inny, gdy obejmował ją, a oboje byli nadzy pod słońcem pustyni, jej usta ślizgały się po jego szyi. Poczuł jak Liz sztywnieje obok niego i pojął że również jej Tess pokazała to wszystko.
- PRZESTAŃ!- krzyknął i ruszył w jej stronę- to nie była prawda! Umieściłaś te wizje w moim umyśle dokładnie tak samo jak robisz to teraz!
- Nie wszystko było kłamstwem Max- błękitne oczy Tess zachmurzyły się- nie opierałeś się zbyt mocno tamtego dnia na deszczu, prawda?
Kolejny obraz pojawił się przed jego oczami, tamta chwila na deszczu gdy całował Tess obok jej samochodu, podczas gdy Liz patrzyła na nich zza szyby i pękało jej serce. Obraz zmienił się i nagle zobaczył siebie na balu promocyjnym, siedział obok Tess, powoli pochylając się nad nią i całując ją, w tle Liz patrzyła na jego zdradę. Nowa wizja i cień obserwatorium, gdy leżał nago z Tess na zimnej podłodze tracąc niewinność z niewłaściwą dziewczyną.
Liz zdusiła płacz widząc przesyłane przez Tess obrazy. Mimo upływu lat ból jaki jej sprawiały był paraliżujący.
- Nigdy tego nie chciałem- syknął Max, otrząsając się ze wspomnień- nigdy cię nie pragnąłem.
- Tamtej nocy gdy się kochaliśmy...
- Pieprzyłem cię Tess!- krzyknął- nie było w tym miłości.
- Daliśmy życie dziecku!- wrzasnęła. Jej twarz wyrażała absolutną wściekłość.
- Gdzie jest mój syn?- spytał przez zaciśnięte zęby. Zacisnął dłonie w pięści, usiłując zapanować nad pragnieniem zabicia jej na miejscu.
- Chcesz wiedzieć co się z nim stało?- warknęła- zabiłeś go!
Max zachwiał się, wstrząśnięty jej oskarżeniem.
- Ja...
- Był chory a ty wiedziałeś o tym- zbliżyła się o krok- mogłeś go ocalić, ale wolałeś zostać tutaj. Z nią - spojrzała na Liz- wybrałeś ją poświęcając własnego syna- uniosła dłoń, posyłając w stronę Liz strumień energii odpychający ją w tył i rzucający ciężko o ścianę.
- Liz!- Max biegiem ruszył w jej stronę. Otworzył przed nimi pole ochronne, szukając na jej ciele obrażeń. Usiadła z trudem, opierając się o ścianę dla złapania równowagi.
- Musisz ją czymś zająć- szepnęła, gdy objął jej twarz- muszę uruchomić Granilith tak by tego nie zauważyła.
- Co z twoim dziennikiem?- spojrzał na nią, odsłaniając twarz mężczyzny nie tylko prześladowanego przez przeszłość, nie tylko wyniszczonego przez przekleństwo swego życia. To była twarz człowieka, który wie, że wkrótce straci wszystko.
- Nie potrzebuję go- uścisnęła jego dłoń- wszystko czego potrzebuję zapamiętałam już dawno temu. Teraz muszę mieć jedynie trochę czasu a tylko ty możesz mi go dać.
Wiedział o co go prosiła. Lata dzielonych snów nauczyły go patrzeć wgłąb niej w sposób o jakim wcześniej nie miał pojęcia. Z łatwością odczytywał wyraz jej twarzy. Chciała by zaabsorbował sobą Tess tak aby ona sama mogła zrobić to co niezbędne. Dotknął jej twarzy z niezwykłą łagodnością a potem wstał, z furią w oczach.
- Jak śmiałaś jej dotknąć!- odwrócił się do Tess. Przeobraził pole ochronne w strumień energii i uderzył nim w Tess, odrywając ją od ziemi i rzucając o ścianę. Przez chwilę kuliła się na podłodze po czym powoli podniosła na nogi.
- Ona jest nikim!- warknęła- nikim!
- Jest wszystkim czym ty nigdy nie będziesz.
Liz była i na zawsze pozostanie jedyną miłością jego życia.
- Zdradziła cię! - krzyczała Tess- odeszła od ciebie, czyżbyś zapomniał? Twoja bezcenna Liz uciekła od ciebie a kiedy wróciła przespała się z Kylem tylko po to abyś trzymał się od niej z daleka! Byłam tam. Widziałam co ci zrobiła. To ja byłam przy tobie tamtej nocy w parku, pamiętasz?
- Mogę wybaczyć jej wszystko- odparł ze złowróżbnym spokojem- tobie natomiast nie mogę wybaczyć że wciąż żyjesz.
Liz przycisnęła dłoń do chłodnej powierzchni Granilthu, uruchamiając panel kontrolny który miał pokazać się tak jak w jej wizjach. Studiowała od lat, doprowadzając się do granic wyczerpania, sięgając granic zdrowego rozsądku ucząc się wszystkiego o fizyce kwantowej, krzywych czasoprzestrzeni, czarnych dzuirach i przemieszczeniach. Pracowała u boku Sereny nad wspólnym "ulubionym projektem", przez niekończące się godziny dyskutując nad zagadnieniem podróży w czasie, ale ostateczne rozwiązanie nadeszło w wizjach. To one pokazały jej wyraźnie co powinna zrobić. Granilith. Kryształ. Siła którą trzymała w rękach mogła zmienić bieg historii. Dokonała teraz niezbędnych modyfikacji, uruchomiając Granilith by przetransportował swój bezcenny ładunek w przeszłość, wymazując jej rzeczywistość i tworząc nową. Lepszą. Rzeczywistość w ktorej nie będzie dla niej miejsca. Pracowała szybko, sięgając po kryształ i zmieniając jego strukturę z pomocą zielonej energii płynącej pod skórą jej dłoni, podczas gdy Max rozliczał się z Tess.
- Byłam twoją żoną!- krzyczała zaciskając dłonie w pięści.
- Nigdy nie byłaś moją żoną- odparł zimno- byłaś zawsze chorą dziwką Tess. Wyrzucającą z siebie brednie o przeznaczeniu co dwie sekundy. Przeleciałem cię żebyś się wreszcie zamknęła- postąpił krok na przód gotów powiedzieć i zrobić wszystko by skupić na sobie jej uwagę. Chwycił ją, obejmując dłonią jej czoło, jego kciuk zaciskał się na jednej skroni a mały palec na drugiej. Tess krzyknąła z bólu gdy nacisnął, poszukując w jej umyśle rzeczy które musiał wiedzieć.
- Chcesz wiedzieć co naprawdę czułem budząc się tamtego ranka z toba u boku? Było mi niedobrze- przesłał jej wizję a w niej swoją przerażoną twarz, gdy ocknął się tamtego dnia w obserwatorium w przekonaniu że właśnie popełnił największy błąd swojego życia. Dosięgnął ją inny obraz- niechęć jaką odczuwał biorąc ją za rękę tamtego dnia w szkole. Na koniec pokazał jej jak naprawdę czuł się wiedząc że jest z nim w ciąży. Przesłał jej obraz siebie, płaczącego na tyłach domu wiedząc że ktoś taki jak ona nosi jego dziecko.
Odepchnął ją od siebie i patrzył jak osuwa się na ziemię.
- Kochałeś nasze dziecko!- krzyknęła, dźwigając się z podłogi.
- Oczywiście że tak. Był moim synem- Max pochylił się nad nią- co nie znaczy że zależało mi choć trochę na jego matce.
- Wykorzystałaś go...- Max odwrócił się na dźwięk glosu Liz, stała zaledwie kilka kroków za ich plecami, patrząc wprost na Tess. Jej oczy płonęły z wściekłości jakiej Max nigdy u niej nie widział.
- Wykorzystałaś to nieszczęsne dziecko- zbliżyła się o krok.
Tess podniosła sie w końcu z podłogi, zbierając siły. Człowiek nie stanowił dla niej żadnego wyzwania. Mała Liz Parker dostanie dokładnie to, na co zasługuje- Liz uniosła dłoń i w stronę Tess popłynął strumień zielonej energii.
Tess upadła do tyłu, uderzając ciężko o ścianę i wpatrując się w Liz w pełnym zdumienia milczeniu. Liz uderzyła w nią kolejną wiązką energii, na twarzy i piersi Tess zaczęły pojawiać się pęcherze i Liz poczuła satysfakcję słysząc jej krzyk. Gniew zaczął w niej buzować gdy prawda ostatecznie do niej dotarła.
- Rozmyślnie poczełaś dziecko by zmusić Maxa do powrotu, wiedząc że ono nie przeżyje- Liz z trudem zwalczyła mdłości- posłużyłaś się własnym dzieckiem.
- Co?- Max wpatrywał się nieruchomo w Liz. Co miała na myśli?
- Jestem biologiem molekularnym Max- przypomniała mu- jesteście hybrydami sklonowanymi z ludzkiego DNA. Klony nie łączą się dobrze. Potomstwo jest najczęściej niezdolne do przetrwania. To nie ziemskie powietrze zabiło twojego syna- Liz odwróciła wzrok od jego wstrząśnietej twarzy i spojrzała w nienawistne oczy Tess.
- To kwestia genów. Nie byłeś w stanie zrobić nic, by go ocalić. Od początku był skazany na śmierć.
Max zachwiał się, zszokowany odkryciem. Przez lata żył w poczuciu winy, zastanawiając się nad losem swego syna, ale to dziecko nigdy nie miało szansy przeżyć. Żadne jego dziecko...
- Max- Liz uścisnęła jego dłoń, wyczuwając jego udręczone myśli- aby mieć zdrowe dziecko musiałbyś połączyć się z kimś o czystej krwi. Czysto antarskiej...lub czysto ludzkiej.
Jej aluzja była czytelna. Mogli mieć piekne dzieci. Silne, zdrowe ludzkie dzieci. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, oboje opłakując przyszłość której nie mieli przed sobą.
- To nie ma już znaczenia- Tess spojrzała wyzywająco na Liz- nic już nie ma znaczenia. Twój gatunek wymrze w przeciągu kilku dni. Kiedy skończymy przekształcać tą planetę, mój gatunek nie będzie potrzebował już skór by tu przetrwać. Przegrałaś Liz a ja odniosłam zwycięstwo.
- Nie pożyjesz wystarczająco dlugo by je świętować Tess- odparła spokojnie Liz. Skoro musi wkrótce umrzeć będzie miała przynajmniej satysfakcję że Tess odejdzie przed nią.
- Nie zabijecie mnie- stwierdziła drwiąco Tess. Max zawsze był pozbawiony kręgosłupa, nie był w stanie nikogo zamordować.
- Istnieje tylko jedna osoba którą kiedykolwiek pragnąłem zabić Tess- odparł zimno Max- dziękuję że w końcu dałaś mi szansę- podniósł rękę, wytwarzając pole i wykorzystując je by pchnąć ją na ścianę, przytłoczyć ją, wycisnąć z niej życie.
Tess walczyła, posługując się własną energią by odeprzeć jego atak. Max mógł stać się silniejszy w ciągu tych ośmiu lat ale wciąż jej nie dorównywał. I nigdy nie dorówna. Jego moce zawsze były żałośnie wybrakowane. Posłała w jego stronę strumień energii sprawiając że zatoczył się do tyłu. Drwiący uśmiech na twarzy Tess przeobraził się w grymas. Liz podniosła rękę, dołaczając do Maxa. Spojrzeli na siebie, czując jak ich siły jednoczą się, pulsując wzmożoną energią, energią więcej niż wystarczającą do tego co musieli zrobić. Razem zawsze byli silniejsi podczas gdy byli osobno ich życie sypało się w gruzy. Max który wrócił z przyszłości nie rozumiał tego. Ten Max nigdy nie będzie w stanie o tym zapomnieć. W kilka minut później- gdy skończyli swój atak- po Tess pozostało jedynie echo jej ostatniego krzyku i garść popiołu na podłodze komnaty. Nie czuli satysfakcji. Tess przestała istnieć ale nic się nie zmieniło. Jeszcze nie.
Max wciąż miał zadanie do wykonania i musiał to zrobić sam. Odwrócił się do Liz, wciąż w nadziei że pojawi się inna opcja ale wiedział że jedynie się zwodzi.
- Musimy zrobić to teraz- Liz wzięła go za rękę. Pochyliła głowę i poprowadziła go do Granilthu, usiłując zapanować nad emocjami. W chwili gdy Granilith wchłonie go do środka, jej świat przestanie istnieć. Narodzi się nowy, w którym nie będzie miejsca dla niej ale inni przetrwają. Max znów otrzyma szansę. Podobnie jak Isabel i Michael. Alex dożyje swoich 21 urodzin, jeżeli nawet jej nie jest to pisane. Była gotowa zawrzeć tą transakcję. Jej życie za życie Alexa i 6 bilionów innych ludzi.
- Co teraz?- Max starał się być silny, wiedząc że pęka od środka.
- Teraz sprawisz by wydarzenia zyskały właściwy bieg- Liz poddała się słabości, pozwalając sobie oprzeć się na nim, pozwalając sobie na jeszcze jeden moment w jego ramionach.
- To niesprawiedliwe- głos drżał mu z rozpaczy.
- Życie nie jest sprawiedliwe Max- pozwoliła sobie na płacz- ale masz rzadką szansę sprawienia by świat był lepszy.
- Zginę bez ciebie- przygarnął ją do siebie, tuląc do siebie tak jakby nie miał zamiaru pozwolić jej odejść.
- Poczekam na ciebie po drugiej stronie- szepnęła, tłumiąc płacz i czując jak drży jego własne ciało.
Dotknął jej podbródka, unosząc jej twarz i całując ją po raz ostatni. Ich łzy mieszały się z sobą, łącząc w sposób którego nie doświadczyli w ciągu wielu długich samotnych lat, dwie niespełnione, kochające się dusze oderwane od siebie jeszcze zanim ich miłość miała szansę rozkwitnąć. Kiedy ich usta się rozdzieliły, przez krótką chwilę dzielili jeszcze wspólny oddech, przywierając do siebie aż w końcu Liz ujęła jego dłoń i położyła ją na szklistej powierzchni Granilthu.
- Liz- powiedział z trudem, gdy cofnęła się o krok. Nie. Nie potrafił. Nie potrafił. Zmienił sie wydawany przez maszynę dźwięk i Max spojrzał w dół, widząc w dłoniach Liz kryształ aktywujący Granilith. Poczuł kłucie w dłoni, a potem w ramieniu i zanim zdążył się cofnąć został wessany do środka. Liz patrzyła na niego poprzez szybę, przyciskając dłoń do powierzchni by dotknąć go po raz ostatni. Jego dłoń przywarła do jej dłoni po drugiej stronie Granilithu i spojrzał na nią ciemnymi od łez oczyma. Przyklęknął, pragnąc pozostać tak blisko niej jak to tylko możliwe.
- Kocham cię- jego przytłumiony głos przeniknął na drugą stronę- w przeszłości, teraźniejszości, zawsze. Nigdy nie pokocham nikogo prócz ciebie.
- Nigdy nie przestałam cię kochać- Liz zamknęła oczy po czym otwarła je, by ostatecznie się z nim pożegnać. Ich twarze dzieliły zaledwie cale i chłodna szklista powierzchnia, nie pozwlająca mu otrzeć płynących po jej twarzy łez. Słowa które szepnęła w chwilę później przedarły się do jego serca jak żadne inne, rozstrzaskując je na tysiące kawałków.
- Nie zapomnij o mnie.
Granilth wypełnił sie oślepiającym światłem, a gdy po chwili przygasło, nie było już Maxa. Wraz z jego odejściem świat zgasnął i pogrążył się w mroku.
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
W coraz to ciemniejszych barwach widzę te szczęśliwe zakończenie...Wraz z jego odejściem świat zgasnął i pogrążył się w mroku.
A tak wogóle, to zawsze taki mały niesmak we mnie pozostawiają sceny zabijania Tess przez Maxa lub kogoś innego w różnych opowiadaniach, chociaż wiem, że w większości nie ma innego wyjścia, a próba jej rehabilitacji mogłaby odnieść odwrotny skutek. Taka jej przypisana rola, wrednej i niszczącej wszystko i wszystkich dziewczyny.
Dzięki Lizziett, tłumacz z Ciebie wyśmienity.
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Lizziett wrote: Słowa które szepnęła w chwilę później przedarły się do jego serca jak żadne inne, rozstrzaskując je na tysiące kawałków.
- Nie zapomnij o mnie.
Nie wiem skąd to zamiłowanie autorów i tłumaczy do tragicznych rozwiązań, do cierpienia... Osobiście zdecydowanie wolę, kiedy dramatyzm nie siega aż tak głęboko. Kiedy to, co złe, udaje się zwalczyć. Kiedy poświecenie i poniesione ofiary nie trafiają jak sztylet prosto w serca. Bohaterów i czytelnika.
Pięknie tłumaczysz Lizziett. Ale czy z powodu rozpaczliwego klimatu tego ff nie mogłabyś dodac czegoś od siebie, tak żeby rozświetlić go choć odrobiną nadziei?
Świetne tłumaczenie... Mogę to powtarzac bez końca!
Końcówka tej części była wzruszająca i czytając ją kiedyś po raz pierwszy popłakałam się troszeczkę Ale cały czas miałam nadzieję, że jednak coś sie zmieni, ale...
A ten fragment z Tess bardzo mi sie podobał Nigdy nie lubiłam tej postaci a tutaj dostała to na co zasłużyła
Końcówka tej części była wzruszająca i czytając ją kiedyś po raz pierwszy popłakałam się troszeczkę Ale cały czas miałam nadzieję, że jednak coś sie zmieni, ale...
A ten fragment z Tess bardzo mi sie podobał Nigdy nie lubiłam tej postaci a tutaj dostała to na co zasłużyła
Last edited by onar-ek on Sun May 29, 2005 4:58 pm, edited 1 time in total.
A ja chcę wierzyć, że jeszcze wszystko będzie dobrze...moją nadzieją są te słowa:
Aniu nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że mogliśmy dzięki Tobie poznać opowiadanie Breathless, a i Ty, jak widzę masz satysfakcję z jego tłumaczenia. To się wewnętrznie czuje.
Dzięki Słonko
Koniec tak bardzo przypomina odcinek The End of the World, pożegnanie dwojga kochanków autorka wzruszająco połączyła z powrotem Maxa na Ziemię w czasy gdy jeszcze oboje byli niewinni, a życie dopiero się dla nich zaczynało. Może tam Max znajdzie jakąś iskierkę nadziei by mogli być razem.Razem zawsze byli silniejsi podczas gdy byli osobno ich życie sypało się w gruzy
Aniu nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że mogliśmy dzięki Tobie poznać opowiadanie Breathless, a i Ty, jak widzę masz satysfakcję z jego tłumaczenia. To się wewnętrznie czuje.
Dzięki Słonko
Po dłuższej przerwie, kiedy to nie miałam możliwości raczyć się tym doskonałym tłumaczeniem, wreszcie mogłam nadrobić. I powiem, że wcale nie narzekam. Przeczytałam 6 części za jednym zamachem. Czyli jednak są dobre strony odcięcia od internetu.
A teraz chciałabym wrócić do fragmentu z części piątej. Wiem, wiem. To było już downo, ale nic nie poradzę, że to mój ukochany moment z tego opowiadania.
A teraz zbliżamy się do końca. Ile z was wierzy, że czeka nas szczęśliwe zakończenie. I co rozumiecie w tym przypadku za szczęśliwe zakończenie? Liz umiera, Max udał się w przeszłość, żeby doprowadzić do śmierci Liz i tym samym odebrać swojej młodszej wersji nadzieję na prawdziwe życie. Jeszcze wrócę do tego pytania...
Dziękuję za tłumaczenie Lizziett. Twoja wersja tej historii jest równie przejmująca jak oryginał.
PS Hurra! Dawnfall wreszcie zdobyło nagrodę za najlepszy Future Fic. Jak najbardziej zasłużenie. Szkoda tylko, że tak późno i kiedy konkurencja była... hmmm.... jak to wyrazić... niepodchodząca nawet do tego samego pułapu.
A teraz chciałabym wrócić do fragmentu z części piątej. Wiem, wiem. To było już downo, ale nic nie poradzę, że to mój ukochany moment z tego opowiadania.
To ta sama Liz, która w jednej chwili nie chce uwierzyć, że Max jest prawdziwy, a kiedy już wierzy odpucha go od siebie. A jednak w środku nocy, czując go blisko nie mogła trzymać się z dala. Obudziła się i pełna obaw poszła do niego. Obaw, że jednak go tam nie ma. Obaw, że ją odrzuci, że odmówi jej tego, czego ona tak bardzo potrzebuje. Że nie pozwoli jej się do siebie przytulić i nie podzieli się swoim ciepłem, nie ogrzeje jej serca.Podeszła bliżej, niepewnie, jak wystraszony kociak i zamknął oczy udając że śpi. Po cichu zbliżyła się do kanapy i pochyliła nad nim, wpatrując w niego poprzez ciemność. Usłyszał jak miękko szepcze jego imię, a potem, niczym kocię niepewne jego reakcji, osunęła się na kanapę, zwijając obok niego w kłębek.
A teraz zbliżamy się do końca. Ile z was wierzy, że czeka nas szczęśliwe zakończenie. I co rozumiecie w tym przypadku za szczęśliwe zakończenie? Liz umiera, Max udał się w przeszłość, żeby doprowadzić do śmierci Liz i tym samym odebrać swojej młodszej wersji nadzieję na prawdziwe życie. Jeszcze wrócę do tego pytania...
Dziękuję za tłumaczenie Lizziett. Twoja wersja tej historii jest równie przejmująca jak oryginał.
PS Hurra! Dawnfall wreszcie zdobyło nagrodę za najlepszy Future Fic. Jak najbardziej zasłużenie. Szkoda tylko, że tak późno i kiedy konkurencja była... hmmm.... jak to wyrazić... niepodchodząca nawet do tego samego pułapu.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Jak najbardziej zasłużenie. Bardzo się cieszę, zresztą kochana Lizziett zawiadomiła nas o tym pod każdy nagrodzonym opowiadaniem tłumaczonym u nas. Nie zdążyłam jej podziękować za wklejenie otrzymanych nagród do mojego kochanego Revelation, na które, nieskromnie się przyznając także sama głosowałam. Zresztą Ania zapowiedziała, że gdy wrócisz Milla, oficjalnie ogłosicie sjestę wraz z komentarzami w Czytelni. Czekamy, dziewczyny.
Dziękuję wszystkim za komentarze
Rozdział 11
Liz skończyła dopinać zatrzaski przy swoim uniformie i uważnie przyjżała się swemu odbiciu w lustrze nad toaletką. Jej włosy wydawały się dłuższe, wreszcie odrastając po katastrofalnej fryzurze jaką zafundowała jej Maria pod koniec 9 klasy. Nigdy więcej nie pozwoli by przyjaciółka obcinała jej włosy! Musiała zupełnie oszaleć.
Pamiętała jak Alex śmiał się na widok jej nowej rozkudłanej fryzury i nawet Max wziął podwójne zamówienie kiedy przyszedł do Crashdown w dniu gdy Maria zmasakrowała jej włosy.
Westchnęła i siegnęła po ozdobioną antenkami opaskę, stanowczym ruchem wsuwając ją we włosy. Skarciła się w duchu za rozmyślanie o Maxie ale nic nie potrafiła na to poradzić. Nigdy nie okazał jej najmniejszego zainteresowania, mimo to sam dźwięk jego imienia sprawiał że miękły jej kolana.
Max Evans. Co za przystojniak.
Nie tylko jego uroda budziła jej zainteresowanie. Był inteligentny i należał do grona najlepszych uczniów, podobnie jak ona i równie poważnie podchodził do ocen. Zapewne kiedyś zostanie prawnikiem tak jak jego ojciec i jeśli kiedykolwiek miałaby zasiadać w ławie przysiegłych, z całą pewnością opowiedziałaby się po jego stronie.
Odwróciła się od lustra, schodząc do restauracji gdzie właśnie zaczynała się jej zmiana, ponownie karcąc się w duchu za swe rozmyślania. Nie był nią zainteresowany i nie miało znaczenia to co Maria sądziła na ten temat. Byli partnerami w laboratorium przez całą 9 klasę i nigdy nie rozmawiali o niczym innym poza szczurami laboratoryjnymi, krojeniu robaków lub osmozie komórek.
Lub aktualnej specjalności Crashdown. Spędzał tam wiele czasu ale był to zapewne czysty zbieg okoliczności. Nie było zbyt wiele tego typu lokali w Roswell nie dziwił ją fakt że po szkole gromadził się tam tłum.
Szybko zbiegła po schodach, wydobywając z szafy srebrny fartuszek i zawiązując go w pasie, spiesząc się by dołączyc do Marii w restauracji. Marzenia o Maxie sprawiły że już była spóźniona.
Drzwi od strony alei otworzyły sie na oścież i Liz zastygła w pół kroku, zdumiona widokiem osoby która właśnie weszła do środka z taką swobodą jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie. Od kiedy to Max Evans wkraczał na zaplecze tylnymi drzwiami? Świat stanął na głowie.
- Max?- Liz niepewnie ruszyła w jego stronę. Co on tutaj robił? Czy dobrze się czuł? Wyglądał tak...dziwnie. Jego włosy wydawały się dłuższe niz zwykle i wyglądał na trochę...nieogolonego? Czy Max kiedykolwiek bywał nieogolony? Nie przypominała sobie by widziała go przedtem z cieniem zarostu na twarzy. Wyglądał trochę dziko i sexownie. O rany! O czym ona myślała!
- Co ty tutaj robisz?- spytała wreszcie, intensywnośc jego spojrzenia sprawiała że czuła sie niezręcznie. Dlaczego wpatrywał sie w nią w ten sposób?
- Liz- powiedział po chwili. Wyglądała tak młodo. Tak niewinnie. Serce pękało mu z bólu gdy sie jej przyglądał.
- To pomieszczenie jest przeznaczone wyłącznie dla pracowników- zmarszczyła nos. Miała wrażenie że w jej brzuchu podrywają sie motyle na samą myśl że on jest tak blisko i pachnie tak przyjemnie...o rany! Powinna sie opanować. To przecież Max Evans. Największy przystojniak w szkole. Nigdy nie zwróci na nią uwagi.
- Wiem- Max przygryzł dolną wargę. Jeszcze tylko pięć minut.
Potrzebował jeszcze tylko pięciu minut.
W ciągu tych pięciu minut zmieni się wszystko.
I było to ostanie pięć minut jakie kiedykolwiek z nią spędzi.
- Ja tylko- zająknął się, w sposób typowy dla 16 latka- zastanawiałem się...jesteśmy w tej samej grupie z biologii i myslałem że znów możemy...wiesz...być partnerami. W poprzednim roku całkiem nieźle nam szło. Jak myślisz?
- Cóż...tak- nie wiedziała co powiedzieć. Partnerzy? Chciał żeby znowu byli partnerami? Przyszedł na zaplecze tylko po to by prosic by była jego partnerką w tym roku? I dlaczego myśl o tym sprawiała że motyle w jej brzuchu podrywały sie do lotu?
- Posłuchaj Liz- Max zerknął na zegarek i wyciągnął kopertę z tylnej kieszeni dżinsów- gdy zobaczysz mnie nastepnym razem, zrócisz mi ją, dobrze?
- Co?- ponownie zmarszczyła nos- chcesz żebym to przechowała a potem znowu ci zwróciła?
- Tak- uśmiechnął sie, nie potrafiąc ukryć zdenerwowania. Znów zerknął na zegarek.
- Okay- spojrzała na kopertę zaadresowaną do Maxa Evansa jego własnym, eleganckim pismem.
- I jeszcze jedno- pochylił głowę, na krótką chwile uciekając spojrzeniem w ten typowy dla wystraszonego chłopca sposób, sposób który zawsze sprawiał że serce w niej miękło. Ale kiedy podniósł na nią wzrok jego oczy były tak poważne że niemal przeniknął ją dreszcz- kiedy mi ją zwrócisz mogę zachowywać sie tak jakbym nie wiedział co to jest.
- Co?- Liz spojrzała na niego jak na kosmitę lub kogoś w tym rodzaju. Max stanowczo zachowywał się dziwnie.
- Poprostu udobruchaj mnie- uśmiechnął się przyprawiając ją o zawrót głowy.
- Okay- wsunęła kopertę do kieszeni fartuszka- chyba powinnam...iść do pracy- machnęła dłonią ponad swoim ramieniem- zanim Maria zacznie mnie szukać. Jestem spóźniona.
- Wiem- ponownie przygryzł usta. Zaczęła sie odwracać, z zamiarem wejścia do restauracji ale zawołał ją z powrotem.
- Liz?
- Tak?- spojrzała na niego. Powinna odesłać go do wnętrza restauracji zanim jej ojciec go nakryje. Nie było tu miejsca dla klientów.
- Chciałem tylko powiedzieć...- wyciagnął dłoń niepewnie wsuwając luźne pasemko włosów za jej ucho.
- Powiedzieć...?- skłoniła go by dokończył zdanie. Czy wydawało sie jej czy on naprawde przed chwilą dotknął jej włosów?
- Jesteś piękna Liz- przygryzł usta- zawsze uważałem że jesteś piękna.
Rozchyliła usta w zdumieniu, zaszokowana jego słowami. Max uważał że ona jest piękna? Max Evans właśnie oświadczył że jest piękna? MAX EVANS?
Hałas który usłyszała w tej chwili zaskoczył ją niemal tak samo jak słowa Maxa. Odwróciła sie w kierunku drzwi prowadzących do restauracji z której właśnie dobiegły ją krzyki. Co sie tam działo? To zabrzmiało jak...jak...strzelanina? O Boże! Strzelanina? Tam była Maria!
- Max!- odwróciła się szybko pragnąc sprawdzić czy on również to słyszał, ale już go nie było. Pośpiesznie rozejżała sie po pomieszczeniu na próżno usiłując go odszukać. Gdzie on się podział?
Drzwi prowadzące z restauracji na zaplecze otwarły się gwałtownie i do środka wpadł Max Evans, a widoczny w jego oczach strach nie powinien byc nigdy udziałem żadnego 16- latka.
- LIZ!- krzyknął, rozglądając sie wokół dziko dopóki wreszcie jej nie zobaczył- Liz! Nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku! Co tam się stało?- jakim cudem udało mu sie wrócić do restauracji w takim tępie?
- Jakiś idiota wyciągnął broń? Nie jesteś ranna?- przyjrzał się jej uważnie, szukając śladów obrażeń lub krwi. Serce tłukło mu sie w piersi na myśl o tym że mogła być ranna. Postrzelona.
- O Boże!- krzyknęła Liz- czy są poszkodowani? MARIA!- pobiegła do drzwi do restauracji ale Max ją powstrzymał.
- Nikt nie jest ranny- pośpieszył- kula trafiła w ścianę ale nikogo nie było w pobliżu. Marii nic się nie stało. Wącha tylko tą butelke którą wszędzie ze sobą nosi.
Michael wpadł na zaplecze rozglądając sie wokół z trudem kontrolując narastającą panikę. Dostrzegłszy Maxa syknął.
- Chodź tutaj! Idziemy!
- Michael- Max ostrzegawczo zniżył głos- uspokój się.
Nie zrobili nic złego. Nie było powodu do paniki.
- Uspkoić się? Niech to szlak!- Michael huknął dłonią w drzwi i pomknął do restauracji.
Max odetchnął głęboko i wskazał na oddalającą się sylwetkę swojego przyjaciela- lepiej za nim pójdę- przeprosił Liz- pistolety,wiesz, wyprowadzają go z równowagi- uśmiechnął się do niej blado i ruszył w kierunku drzwi. Nie powinien był wbiec tu w ten sposób ale kiedy pistolet wystrzelił był w stanie myśleć wyłącznie o Liz.
Miał zamiar wejść do restauracji kiedy coś zwróciło jego uwagę. Liz podążyła za jego spojrzeniem, zauważając wystającą z fartuszka kopertę. Podniosła na niego wzrok czując łaskotanie w żołądku na widok intensywnego spojrzenia jego bursztynowych oczu.
- Ja...- sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła kopertę- czy chcesz juz ją z powrotem?
- Czy ja...?- Max wpatrywał się w kopertę w jej dłoni. Czy chciał...ją z powrotem?
- Tak- Liz zmarszczyła nos- powiedziałeś że mam zatrzymać ją do czasu gdy znów cię zobaczę- chcesz żebym jeszcze ją przechowała? Na przykład do jutra albo coś w tym rodzaju?
Max dostrzegł imię- swoje imię- wypisane na białej kopercie którą trzymała w dłoni. Jego imie, wypisane jego własnym pismem. Co do diabła?
- Skąd to masz...?- wymamrotał z niedowierzaniem.
- Ty mi to dałeś...- zająknęła się, wskazując w stronę drzwi na zaplecze. Wyglądał teraz inaczej. Wciąż miał na sobie ten oliwkowy podkoszulek w kórym widziała go wcześniej. Te same błękitne dżinsy, te same buty,ale coś było inaczej. Byc może jego włosy nie były tak niesforne jak wcześniej, a widziany wówczas cień zarostu był jedynie wytworem gry światła. Jego twarz wydawała się teraz zupełnie gładka. W zamyśleniu przechyliła głowę na bok, dochodząc do wniosku że nie wyglądał już na tak zmęczonego jak uprzednio.
- Ja ci to dałem?- sięgnął po kopertę, powoli wyjmując ja z jej dłoni.
Błysnęło i zobaczył siebie samego podającego Liz kopertę, proszącego by oddała mu ją później, zaznaczającego że może zachowywać się tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widział. To zaczynało się robić dziwne.
- Strzelanina naprawdę wytrąciła cię z równowagi- Liz uśmiechnęła się nerwowo.
- Chyba tak- Max w zamyśleniu potrząsał kopertą.
Dotknęła jego ramienia, ściskając jej delikatnie i ponownie błysnęło mu przed oczami. Zobaczył Liz leżącą na podłodze Crashdown, krwawiącą z rany od postrzału. Umierającą.
- Napewno dobrze się czujesz?- gwałtownie uniósł głowę, ponownie przerażony myśla o grożącym jej niebezpieczeństwie.
- Już ci mówiłam, nic mi nie jest- jeszcze raz uścisnęła jego ramię i cofnęła dłoń.
Maria wpadła na zaplecze niczym rozszalały huragan.
- LIZ! O MÓJ BOŻE! KTOŚ- PISTOLET- KULA TRAFIŁA W ŚCIANĘ TUŻ OBOK MOJEJ GŁOWY!
Max odwrócił się wiedząc że nie powinien wyprowadzać jej z błędu. Znajdowała sie pośrodku restauracji, bynajmniej nie w pobliżu miejsca gdzie kula trafiła w ścianę, ale nie mogł obwiniać ją o zbyt silną reakcję. Miała powody by się przestraszyć. Jego kolana wciąż drżały na samo wspomnienie tego doświadczenia...a może dlatego że Liz Parker dotknęła jego ramienia?
- Lepiej pójdę sprawdzić co słychać u Michaela- wycofał się przez drzwi do restauracji.
- Nigdzie nie odchodźcie- ostrzegła go Maria- szeryf już tu jedzie i chce ze wszystkimi porozmawiać.
- Jasne- Max starał się utrzymać obojętny wyraz twarzy tak jakby myśl o przybyciu szeryfa nie wytrąciła go z równowagi.
Wszedł do restauracji i Michael natychmiast chwycił go za ramię.
- Wynośmy się stąd! -syknął usiłując zawlec Maxa w stronę wyjścia- szeryf zaraz tu będzie...
- I właśnie dlatego tu zostaniemy- Max wyrwał rękę z jego uścisku- jeśli teraz uciekniemy,będzie to podejrzane. Nie zrobiliśmy niczego złego Michael więc wreszcie się opanuj.
Radiowóz policyjny zatrzymał się przed Crashdown nie wyłączając reflektorów i w chwilę później w środku pojawił się się szeryf. Valenti szybko przejął kontrolę ogarniając spojrzeniem całość sytuacji, zalecając wzburzonym klientom spokój.
- Proszę usiąść- podniósł głos usiłując przekrzyczeć szum rozmów podekscytowanych i przestraszonych ludzi- musimy spisać zeznania wszystkich obecnych zanim pozwolimy wam odejść więc uspokójcie sie i usiądźcie.
Max zaprowadził wciąż spłoszonego Michaela do stolika przy którym siedzieli gdy rozpętała się awantura. Wokół krążyli deputowani spisując zeznania podczas gdy Valenti badał miejsce w którym kula utkwiła w ścianie. Wszyscy odetchnęli z ulgą widząc że nikt nie został ranny albo gorzej poszkodowany w strzelaninie.
Czekając aż deputowany przepyta jego i Michaela, Max wpatrywał się w kopertę, przesuwając palcem po znajomym piśmie. Jakim cudem Liz mogła mieć list zaadresowany do niego jego własnym pismem a o on nie miał o tym pojęcia? I co miały znaczyć te błyski? Dlaczego zobaczył Liz leżącą na posadzce i wykrwawiającą się z rany po postrzale? Dlaczego zobaczył siebie samego, podającego jej list podczas gdy wiedział że nigdy tego nie zrobił? Był przekonany że powinien poczekać z otwarciem listu do chwili gdy będzie sam ale ciekawość okazała się silniejsza. Odwrócił list i rozpieczętował kopertę.
Wysunął z niej potrójnie złożoną kartkę papieru i rozłożył ją ostrożnie, jego oczy rozszerzyły się na widok własnego pisma pokrywającego stronę. Przeczytał pierwsze słowa- i świat zaczął tańczyć wokół niego...
Max
Jeśli mój plan się powiódł, siedzisz zapewne w Crashdown obok nieźle wkurzonego Michaela...
Max rozejrzał się szybko, obrzucając spojrzeniem wnętrze Crashdown, szukając w tłumie osoby która mogłaby się mu przyglądać. Ktokolwiek to napisał, musiał znać jego, Michaela i zapewne również Isabel. Poczuł się wyeksponowany, ale nie dostrzegł nikogo kto by mu się przypatrywał, lub wydawał się podejrzany. Co do diabła się działo? Spojrzał na list, niemal bojąc się czytać.
Zapewne pytasz się skąd to wiem i odpowiedź jest prosta. Wiem o tobie wszystko. Wiem że jesteś Obcym z katastrofy z '47 roku...
Max ponownie podniósł wzrok, a z jego twarzy odpłynęła cała krew. Jezu Chryste, ktoś go wyśledził! Nagle jego decyzja o pozostaniu w Crashdown wydała się zła.
- Co?- Michael zmarszczył brwi, spoglądając na list w jego dłoniach- co się stało?
- Nic- odparł pospiesznie. To nie była odpowiednia chwila by jeszcze bardziej denerwować Michaela. Ponownie spuścił wzrok i zajął się listem.
Wiem że twoja siostra Isabel i najlepszy przyjaciel Michael też są Obcymi. Wiem nawet że jesteś zakochany w Liz Parker, ale boisz się jej do tego przyznać.
Max odszukał spojrzeniem Liz po drugiej stronie restauracji, stała obok Marii wspierając swą najlepszą przyjaciółkę gdy składała zeznanie deputowanemu Hansonowi. Jak wiele razy śnił o wyjawieniu jej prawdy. Jak często marzył by móc wziąść ją w ramiona i pocałować? Jak często żałował że jest taki...inny?
Skąd wiem o tym wszystkim? Rozpoznałeś już własne pismo, nie bez powodu. Jestem tobą.
Co? Max odwrócił kopertę, szukając jakiegokolwiek znaczka lub adresu zwrotnego, czegokolwiek co mogłoby być wskazówką skąd pochodził list. Koperta była jednak czysta, za wyjątkiem jego imienia czytelnie wypisanego...jego własnym pismem.
Tak, dobrze przeczytałeś. jestem Tobą. Maxem Evansem. Hybrydą Obcego i człowieka, żyjącym na planecie Ziemia. Nie masz pojęcia dlaczego się tu znalazłeś i uwierz mi, lepiej żebyś nie wiedział. Prawda doprowadziła nas jedynie do upadku i chociaż wolałbym chronić cię przed nią, wiem że nie mogę. Nie można zmienić przyszłości nie znając przeszłości.
Tego dnia w przeszłości, w mojej przeszłości, Liz Parker została postrzelona w Crashdown a ja ocaliłem jej życie. W konsekwencji nasza bezpieczna, skrywana egzystencja została odkryta. Połóż dłoń na tej stronie a zobaczysz rzeczy, które ja widziałem.
Zaintrygowany przeczytanymi słowami, Max postąpił zgodnie z instrukcją. Rozsunął palce i przyłożył dłoń do kartki papieru, otwierając swój umysł. Seria obrazów przemknęła przed jego oczami, wstrząsając nim go głębi.
Dłoń przyciśnięta do krwawiącej rany. Wyznanie w sali muzycznej. Więź na balkonie. Pocałunek.
Max podniósł dłoń z chwilą zniknięcia obrazów, kryjąc pełne zdumienia westchnienie przez Michaelem. Czy to wszystko była prawda? Zerknął na Liz, wciąż czując na ustach jej pocałunek. Czy jej usta naprawdę były tak miękkie? Szybko przeniósł spojrzenie na Liz, pragnąc przeczytać resztę.
Tylko to się liczy. Jesteś częściowo Obcym ale jesteś również człowiekiem. Trzymaj się swojej ludzkiej natury ponieważ tylko ona jest ważna. Obca strona twojej natury przyniesie ci jedynie cierpienie i ostatecznie- śmierć.
Zrezygnuj z poszukiwania prawdy o swoim pochodzeniu. To miejsce do którego nie pragnąłbyś wrócić. Byłeś marionetką w międzygalaktycznych rozgrywkach których reguły od początku były w ciebie wymierzone. Doprowadzi cię to jedynie do ruiny i śmierci wszystkich których najbardziej kochasz.
Wróciłem poprzez czas by naprawić błędy które popełniłem, tak abyś mógł przeżyć życie jakie powinieneś od tej chwili wieść. Wyeliminowałem twoich wrogów, tych którzy doprowadzili do upadku świata który znam. Zabijałem, abyś ty nie musiał. Zniszczyłem wszystkie dowody które mogłyby zdradzić prawdę o twojej przeszłości, tak abym mógł chronić twą przyszłość.
Świat w którym żyjesz nie wie o twoim istnieniu. Użyłem wszystkich mocy jakie posiadam by świat z którego pochodzisz uwierzył że przepadłeś dawno temu. Pozwól przetrwać tej wierze. Tamto życie źle się zakończyło, pozostawiając po sobie śmierć i zniszczenie. Życie które teraz prowadzisz, nie musi skończyć się w ten sposób.
Ukryj swój sekret przed światem ale nie przed tymi których kochasz. Twoi rodzice zaakceptują cię takim jakim jesteś i pokochają jeszcze bardziej. Powiedzenie im prawdy tylko was zbliży i spełni najskrytsze pragnienia twojej siostry.
Podziel się tą wiedzą z Michaelem. Tutaj czeka go lepsze życie niż to które mógłby znaleźć gdziekolwiek indziej. Może cię to zaskoczyć ale z pomocą właściwych ludzi szybko zaakceptuje swoją ludzką stronę. Dobrzy przyjaciele mogą wkroczyć w wasze życie, przyjaciele którzy was zaakceptują i będą was chronić, przyjaciele których możecie odnaleźć w najbardziej nieoczekiwanych miejscach.
Następna seria obrazów zaparła mu dech w piersiach.
Śmiech dzielony z Kylem Valentim, gdy obaj zataczali się na ciemnej ulicy. Zaskoczenie, gdy Maria Deluca uderzyła go książką po głowie. Beztroski śmiech wywołany widokiem Alexa Whitmana urządzającego striptiz przed Isabel. Za drzwiami schowka na szczotki pełen pasji, namiętny pocałunek połączył go z ciemnowłosą dziewczyną z jego snów.
Nagła fala gorąca i uczucia towarzyszące pocałunkowi przemknęły przez niego i wizje urwały się gwałtownie. Zawsze sądził że to niemozliwe, by mogła żywić do niego takie uczucia, ale list który miał przed sobą potwierdził jego najśmielsze marzenia.
I jeśli dasz jej szansę, Liz Parker ofiaruje ci więcej miłości niż potrafisz to sobie wyobrazić.
Będzie cię chronić ryzykując własnym życiem. Poświęci siebie abyś ty był bezpieczny. Będzie cię kochać całym sercem. Jest najwspanialszą miłością jakiej mógłbyś zaznać, ale pamiętaj: masz władzę by ją zniszczyć, złamać, zrujnować.
Nigdy w nią nie zwątp. Nigdy nie podważaj jej miłości do ciebie. Nigdy nie pozwól jej odejść. Twoje życie z nią będzie wszystkim, a niczym bez niej. Wśród wszystkich rzeczy jakie widziałem lub zrobiłem, dla których żyłem bądź umarłem, istnieje jedna niepodważalna prawda. Max Evans i Liz Parker zawsze byli dla siebie stworzeni, tak zapisane jest w gwiazdach.
Przyszłość należy do ciebie. Zrobiłem wszystko co mogłem. Mogę powiedzieć ci jeszcze tylko jedno.
Słuchaj głosu swojego serca.
W chwili gdy skończył czytać, słowa zaczęły znikać z papieru. W jednej chwili trzymał w swoich dłoniach pustą kartkę. Jeśli powątpiewał w wiadomość w trakcie lektury, wszystkie wątpliwości rozwiały się w tej chwili. Zaakceptował słowa które teraz istniały jedynie w jego pamięci, zachowując je wraz z towarzyszącymi im obrazami.
- Co to do cholery było?- Michael wpatrywał się a list w dłoni Maxa.
- Nic- Max wsunął kartkę do koperty- poprostu...nic.
Nie był gotowy by z kimkolwiek się tym podzielić. Potrzbował czasu by przemyśleć to co przeczytał. Potrzebował czasu by pojąc rzeczy, które widział. Poprostu potrzebował czasu, tego co- paradoksalnie- ofiarował mu człowiek który napisał list. Czas.
- Wasze imiona chłopcy?- szeryf Valenti nieoczekiwanie pojawił się przy ich stoliku z notesem w dłoni.
- Max Evans- odparł Max z szacunkiem w głosie.
- Michael Guerin- mruknął Michael.
- Widzieliście coś chłopcy?- spojrzał na nich Valenti.
- Nie- Max potrząsnął głową- jadłem hamburgera i kiedy pistolet wystrzelił, schyliłem się pod stół. Słyszałem jak ktoś wybiega przez drzwi ale ukryłem się.
- A pan panie Guerin?- spytał Valenti.
- To samo- Michael wzruszył ramionami- jadłem jego frytki- wskazał na Maxa- kiedy usłyszałem strzał, schowałem się. Słyszałem jakieś zamieszanie ale nic nie widziałen.
- Cóż, dziękuję wam chłopcy- Valetni zamknął notatnik- jeśli coś sobie przypomnicie, zadzwońcie na posterunek. Możecie już iść do domu- Szeryf musnął brzeg kapelusza i odszedł od stolika.
- Dziękuję szeryfie- Max popatrzył w ślad za nim. Poczuł dziwne uczucie wspólnoty z człowiekiem którego dotychczas śmiertelnie się obawiał, co było nieoczekiwane ale jednocześnie sprawiło że czuł się spokojny. Chroniony. Podniósł się od stolika głęboko zatopiony w rozmyślaniach, ruszając ku wyjściu Crashdown z Michaelem depczącym mu po piętach. Im bliżej był drzwi, tym wolniej szedł, aż w końcu się zatrzymał.
- Co ty do cholery robisz?- Michael zatoczył się, nieomal zwalając Maxa z nóg- chodźmy.
- Masz- Max podał mu klucze od jeepa- weź samochód. Zobaczymy się później.
- Co ty...- Michael podążył za jego spojrzeniem i jego oczy zwęziły się kiedy zobaczył w kogo wpatrywał się Max- nie możesz.
- Mogę- Max ruszył w stronę Liz.
Dłoń Michaela zacisnęła się wokół ramienia Maxa, próbując powstrzymać go przed złamaniem reguły którą wprowadzili przed wieloma laty.
- Puść mnie- Max popatrzył na dłoń Michaela a potem podniósł wzrok na jego twarz.
Michael zobaczył w głębi jego oczu coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Nie był nawet pewien czy potrafi to nazwać. Determinację? Pewność siebie? Upór? A może była to nowo odkryta siła, siła której Michael nie mógł się przeciwstawić? W tej jednej chwili, gdy w milczeniu walczyli o dominację, Michael zrozumiał że tym razem nie wygra. Opuścił rękę.
- Zobaczymy się później- rzucił Max, odchodząc w stronę Liz.
Gdy zbliżył się do niej jeden z sanitariuszy odprowadzał wciąż roztrzęsioną Marią, sadzając ją na krześle by na wszelki wypadek zmierzyć jej ciśnienie. Liz została sama, obejmując się ramionami, wciąż wyraźnie zdenerwowana zajściem. Gdy podszedł bliżej, odwróciła się i spojrzała na niego i przelotny uśmiech, który szybko ukryła sprawił że ścisnęło go w dołku.
- Hej- odetchnęła- wciąż tu jesteś.
- Tak- pochylił głowę. Nie wiedział co powiedzieć poza- cieszę się że nikt nie został ranny.
- Ja też.
Przestąpił z nogi na nogę, zbierając w sobie odwagę ktorą zdobył dzięki listowi- myślałem...kiedy oni skończą- wskazał na kręcących się wokół restauracji policjantów- może moglibyśmy się wybrać do Komety Haley'a na lody albo coś w tym stylu.
- Do Haley'a?- Liz spojrzała na niego osłupiała. Zapraszał ją do Haley'a...na randkę?
- Tak- uśmiech rozjaśnił jego twarz sprawiając że zmiękły jej kolana. Max Evans nie usmiechał się często, ale jeśli już...mamo!- potem moglibyśmy pójść do parku i wiesz...porozmawiać...o różnych rzeczach.
Liz wpatrywała się w niego w jednej chwili zapomniawszy ludzkiego języka. Max Evans zapraszał ją na randkę? Max Evans zapraszał ją na randkę? To były tylko lody w parku późnym popołudniem, ale był to również początek!
- Powiedz tak!- syknąła Maria - powiedz tak!
- Tak!- wybuchnęła Liz i jej policzki oblały się purpurą.
- Dobrze!- Max uśmiechnął się Liz jeszcze promienniej niż wcześniej- to wspaniale!
Maria szarpnęła szeryfa za marynarkę, podczas gdy sanitariusz mieszył jej ciśnienie. Jim odwrócił się patrząc na nią pytająco.
- Czy oni mogą już iść?- spytała Maria, wskazując na Maxa i Liz.
- Maria! Cicho!- jęknęła Liz, robiąc się jeszcze bardziej czerwona. Max pochylił głowę ale nie potrafił ukryć uśmiechu.
- Pewnie- Jim machnął ręką a na jego zazwyczaj surowej twarzy pojawił się uśmiech. Pomyślał że Kyle sporo traci pozwalając Liz odejść ale tego samego ranka słyszał swojego syna stwierdzającego że "naukowcy są nie w jego typie". No cóż, w tym wieku zakochać się łatwo, ale uczucie rzadko trwa długo.
- Idź się przebrać!- Maria pouczyła Liz donośnym szeptem.
- Nie- Max wyciągnął rękę pragnąc powstrzymać Liz przed pójściem na górę- nie trzeba. Wyglądasz uroczo w tym uniformie. To znaczy...- jego oczy się rozszerzyły a policzki zaczęły płonąć- wyglądasz ładnie tak jak teraz.
Liz wpatrywała się w niego. Uroczo? Powiedział że wygląda uroczo? O MÓJ BOŻE!
- Niezły ruch Max- Jim Valenti uśmiechnął się mijając chłopaka.
- Cóż, dobrze- wyjąkała Liz- więc możemy już chyba...iść- rozwiązała fartuszek i położyła go na stoliku tak aby nie musiała się czuć jak zupełny dziwoląg.
- Poczekaj- chwycił ją za rękę gdy zaczęła odwracać się do drzwi. Odwróciła się i spojrzała na niego ciemnymi, wielkimi oczami i ponownie ścisnęło go w dołku- myślę że to również możesz tutaj zostawić- w jego oczach zamigotały iskierki rozbawienia gdy sięgnął po ozdobioną antenkami opaskę i wyciągnął ją z włosów Liz.
- O mój Boże- Liz ukryła zawstydzoną twarz w dłoniach. Była królową wszystkich dziwolągów.
- Jej ciśnienie jest dość wysokie- oświadczył sanitariusz, zdejmując opaskę z ramienia Marii- może powinnismy ją zabrać, tak na wszelki wypadek?
- Och, nie wygłupiaj się- Maria chwyciła buteleczkę olejku przysuwając ją do nosa. Nie miała zamiaru nigdzie jechać. Max Evans zabierał na spacer jej najlepszą przyjaciółkę i nie miała ochoty przegapić ani minuty z tego cudownego wydarzenia. Patrzyła jak Max prowadzi Liz w stronę drzwi, dotykając dłonią je pleców jak na dżentelmana przystało.
- Najwyższy czas- oświadczyła Maria, nie mając na myśli konkretnego słuchacza. Zakorkowała swój olejek i wsunęła go do kieszeni fartuszka, podchodząc do okna i obserwując swą przyjaciółkę z dzieciństwa spacerującą chodnikiem w towarzystwie mężczyzny swoich snów.
Widziała jak Max rzuca w stronę Liz te szczególne spojrzenia, mysląc że ona nie jest tego świadoma. Widziała jak Liz przygryza dolną wargę, usiłując ukryć nerwowy uśmiech. Widziała jak ich ramiona ocierają się o siebie gdy szli przed siebie, niemal trzymając się za ręce.
Dla Marii ten widok był jasny. Nie potrzebowała wróżki ani kart tarota, ani nawet kryształowej kuli.
Max Evans i Liz Parker byli o krok od wielkiej miłości i tym razem nikt ani nic nie stało im na drodze.
Tym razem gwiazdy uśmiechały się do nich.
Koniec.
Rozdział 11
Liz skończyła dopinać zatrzaski przy swoim uniformie i uważnie przyjżała się swemu odbiciu w lustrze nad toaletką. Jej włosy wydawały się dłuższe, wreszcie odrastając po katastrofalnej fryzurze jaką zafundowała jej Maria pod koniec 9 klasy. Nigdy więcej nie pozwoli by przyjaciółka obcinała jej włosy! Musiała zupełnie oszaleć.
Pamiętała jak Alex śmiał się na widok jej nowej rozkudłanej fryzury i nawet Max wziął podwójne zamówienie kiedy przyszedł do Crashdown w dniu gdy Maria zmasakrowała jej włosy.
Westchnęła i siegnęła po ozdobioną antenkami opaskę, stanowczym ruchem wsuwając ją we włosy. Skarciła się w duchu za rozmyślanie o Maxie ale nic nie potrafiła na to poradzić. Nigdy nie okazał jej najmniejszego zainteresowania, mimo to sam dźwięk jego imienia sprawiał że miękły jej kolana.
Max Evans. Co za przystojniak.
Nie tylko jego uroda budziła jej zainteresowanie. Był inteligentny i należał do grona najlepszych uczniów, podobnie jak ona i równie poważnie podchodził do ocen. Zapewne kiedyś zostanie prawnikiem tak jak jego ojciec i jeśli kiedykolwiek miałaby zasiadać w ławie przysiegłych, z całą pewnością opowiedziałaby się po jego stronie.
Odwróciła się od lustra, schodząc do restauracji gdzie właśnie zaczynała się jej zmiana, ponownie karcąc się w duchu za swe rozmyślania. Nie był nią zainteresowany i nie miało znaczenia to co Maria sądziła na ten temat. Byli partnerami w laboratorium przez całą 9 klasę i nigdy nie rozmawiali o niczym innym poza szczurami laboratoryjnymi, krojeniu robaków lub osmozie komórek.
Lub aktualnej specjalności Crashdown. Spędzał tam wiele czasu ale był to zapewne czysty zbieg okoliczności. Nie było zbyt wiele tego typu lokali w Roswell nie dziwił ją fakt że po szkole gromadził się tam tłum.
Szybko zbiegła po schodach, wydobywając z szafy srebrny fartuszek i zawiązując go w pasie, spiesząc się by dołączyc do Marii w restauracji. Marzenia o Maxie sprawiły że już była spóźniona.
Drzwi od strony alei otworzyły sie na oścież i Liz zastygła w pół kroku, zdumiona widokiem osoby która właśnie weszła do środka z taką swobodą jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie. Od kiedy to Max Evans wkraczał na zaplecze tylnymi drzwiami? Świat stanął na głowie.
- Max?- Liz niepewnie ruszyła w jego stronę. Co on tutaj robił? Czy dobrze się czuł? Wyglądał tak...dziwnie. Jego włosy wydawały się dłuższe niz zwykle i wyglądał na trochę...nieogolonego? Czy Max kiedykolwiek bywał nieogolony? Nie przypominała sobie by widziała go przedtem z cieniem zarostu na twarzy. Wyglądał trochę dziko i sexownie. O rany! O czym ona myślała!
- Co ty tutaj robisz?- spytała wreszcie, intensywnośc jego spojrzenia sprawiała że czuła sie niezręcznie. Dlaczego wpatrywał sie w nią w ten sposób?
- Liz- powiedział po chwili. Wyglądała tak młodo. Tak niewinnie. Serce pękało mu z bólu gdy sie jej przyglądał.
- To pomieszczenie jest przeznaczone wyłącznie dla pracowników- zmarszczyła nos. Miała wrażenie że w jej brzuchu podrywają sie motyle na samą myśl że on jest tak blisko i pachnie tak przyjemnie...o rany! Powinna sie opanować. To przecież Max Evans. Największy przystojniak w szkole. Nigdy nie zwróci na nią uwagi.
- Wiem- Max przygryzł dolną wargę. Jeszcze tylko pięć minut.
Potrzebował jeszcze tylko pięciu minut.
W ciągu tych pięciu minut zmieni się wszystko.
I było to ostanie pięć minut jakie kiedykolwiek z nią spędzi.
- Ja tylko- zająknął się, w sposób typowy dla 16 latka- zastanawiałem się...jesteśmy w tej samej grupie z biologii i myslałem że znów możemy...wiesz...być partnerami. W poprzednim roku całkiem nieźle nam szło. Jak myślisz?
- Cóż...tak- nie wiedziała co powiedzieć. Partnerzy? Chciał żeby znowu byli partnerami? Przyszedł na zaplecze tylko po to by prosic by była jego partnerką w tym roku? I dlaczego myśl o tym sprawiała że motyle w jej brzuchu podrywały sie do lotu?
- Posłuchaj Liz- Max zerknął na zegarek i wyciągnął kopertę z tylnej kieszeni dżinsów- gdy zobaczysz mnie nastepnym razem, zrócisz mi ją, dobrze?
- Co?- ponownie zmarszczyła nos- chcesz żebym to przechowała a potem znowu ci zwróciła?
- Tak- uśmiechnął sie, nie potrafiąc ukryć zdenerwowania. Znów zerknął na zegarek.
- Okay- spojrzała na kopertę zaadresowaną do Maxa Evansa jego własnym, eleganckim pismem.
- I jeszcze jedno- pochylił głowę, na krótką chwile uciekając spojrzeniem w ten typowy dla wystraszonego chłopca sposób, sposób który zawsze sprawiał że serce w niej miękło. Ale kiedy podniósł na nią wzrok jego oczy były tak poważne że niemal przeniknął ją dreszcz- kiedy mi ją zwrócisz mogę zachowywać sie tak jakbym nie wiedział co to jest.
- Co?- Liz spojrzała na niego jak na kosmitę lub kogoś w tym rodzaju. Max stanowczo zachowywał się dziwnie.
- Poprostu udobruchaj mnie- uśmiechnął się przyprawiając ją o zawrót głowy.
- Okay- wsunęła kopertę do kieszeni fartuszka- chyba powinnam...iść do pracy- machnęła dłonią ponad swoim ramieniem- zanim Maria zacznie mnie szukać. Jestem spóźniona.
- Wiem- ponownie przygryzł usta. Zaczęła sie odwracać, z zamiarem wejścia do restauracji ale zawołał ją z powrotem.
- Liz?
- Tak?- spojrzała na niego. Powinna odesłać go do wnętrza restauracji zanim jej ojciec go nakryje. Nie było tu miejsca dla klientów.
- Chciałem tylko powiedzieć...- wyciagnął dłoń niepewnie wsuwając luźne pasemko włosów za jej ucho.
- Powiedzieć...?- skłoniła go by dokończył zdanie. Czy wydawało sie jej czy on naprawde przed chwilą dotknął jej włosów?
- Jesteś piękna Liz- przygryzł usta- zawsze uważałem że jesteś piękna.
Rozchyliła usta w zdumieniu, zaszokowana jego słowami. Max uważał że ona jest piękna? Max Evans właśnie oświadczył że jest piękna? MAX EVANS?
Hałas który usłyszała w tej chwili zaskoczył ją niemal tak samo jak słowa Maxa. Odwróciła sie w kierunku drzwi prowadzących do restauracji z której właśnie dobiegły ją krzyki. Co sie tam działo? To zabrzmiało jak...jak...strzelanina? O Boże! Strzelanina? Tam była Maria!
- Max!- odwróciła się szybko pragnąc sprawdzić czy on również to słyszał, ale już go nie było. Pośpiesznie rozejżała sie po pomieszczeniu na próżno usiłując go odszukać. Gdzie on się podział?
Drzwi prowadzące z restauracji na zaplecze otwarły się gwałtownie i do środka wpadł Max Evans, a widoczny w jego oczach strach nie powinien byc nigdy udziałem żadnego 16- latka.
- LIZ!- krzyknął, rozglądając sie wokół dziko dopóki wreszcie jej nie zobaczył- Liz! Nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku! Co tam się stało?- jakim cudem udało mu sie wrócić do restauracji w takim tępie?
- Jakiś idiota wyciągnął broń? Nie jesteś ranna?- przyjrzał się jej uważnie, szukając śladów obrażeń lub krwi. Serce tłukło mu sie w piersi na myśl o tym że mogła być ranna. Postrzelona.
- O Boże!- krzyknęła Liz- czy są poszkodowani? MARIA!- pobiegła do drzwi do restauracji ale Max ją powstrzymał.
- Nikt nie jest ranny- pośpieszył- kula trafiła w ścianę ale nikogo nie było w pobliżu. Marii nic się nie stało. Wącha tylko tą butelke którą wszędzie ze sobą nosi.
Michael wpadł na zaplecze rozglądając sie wokół z trudem kontrolując narastającą panikę. Dostrzegłszy Maxa syknął.
- Chodź tutaj! Idziemy!
- Michael- Max ostrzegawczo zniżył głos- uspokój się.
Nie zrobili nic złego. Nie było powodu do paniki.
- Uspkoić się? Niech to szlak!- Michael huknął dłonią w drzwi i pomknął do restauracji.
Max odetchnął głęboko i wskazał na oddalającą się sylwetkę swojego przyjaciela- lepiej za nim pójdę- przeprosił Liz- pistolety,wiesz, wyprowadzają go z równowagi- uśmiechnął się do niej blado i ruszył w kierunku drzwi. Nie powinien był wbiec tu w ten sposób ale kiedy pistolet wystrzelił był w stanie myśleć wyłącznie o Liz.
Miał zamiar wejść do restauracji kiedy coś zwróciło jego uwagę. Liz podążyła za jego spojrzeniem, zauważając wystającą z fartuszka kopertę. Podniosła na niego wzrok czując łaskotanie w żołądku na widok intensywnego spojrzenia jego bursztynowych oczu.
- Ja...- sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła kopertę- czy chcesz juz ją z powrotem?
- Czy ja...?- Max wpatrywał się w kopertę w jej dłoni. Czy chciał...ją z powrotem?
- Tak- Liz zmarszczyła nos- powiedziałeś że mam zatrzymać ją do czasu gdy znów cię zobaczę- chcesz żebym jeszcze ją przechowała? Na przykład do jutra albo coś w tym rodzaju?
Max dostrzegł imię- swoje imię- wypisane na białej kopercie którą trzymała w dłoni. Jego imie, wypisane jego własnym pismem. Co do diabła?
- Skąd to masz...?- wymamrotał z niedowierzaniem.
- Ty mi to dałeś...- zająknęła się, wskazując w stronę drzwi na zaplecze. Wyglądał teraz inaczej. Wciąż miał na sobie ten oliwkowy podkoszulek w kórym widziała go wcześniej. Te same błękitne dżinsy, te same buty,ale coś było inaczej. Byc może jego włosy nie były tak niesforne jak wcześniej, a widziany wówczas cień zarostu był jedynie wytworem gry światła. Jego twarz wydawała się teraz zupełnie gładka. W zamyśleniu przechyliła głowę na bok, dochodząc do wniosku że nie wyglądał już na tak zmęczonego jak uprzednio.
- Ja ci to dałem?- sięgnął po kopertę, powoli wyjmując ja z jej dłoni.
Błysnęło i zobaczył siebie samego podającego Liz kopertę, proszącego by oddała mu ją później, zaznaczającego że może zachowywać się tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widział. To zaczynało się robić dziwne.
- Strzelanina naprawdę wytrąciła cię z równowagi- Liz uśmiechnęła się nerwowo.
- Chyba tak- Max w zamyśleniu potrząsał kopertą.
Dotknęła jego ramienia, ściskając jej delikatnie i ponownie błysnęło mu przed oczami. Zobaczył Liz leżącą na podłodze Crashdown, krwawiącą z rany od postrzału. Umierającą.
- Napewno dobrze się czujesz?- gwałtownie uniósł głowę, ponownie przerażony myśla o grożącym jej niebezpieczeństwie.
- Już ci mówiłam, nic mi nie jest- jeszcze raz uścisnęła jego ramię i cofnęła dłoń.
Maria wpadła na zaplecze niczym rozszalały huragan.
- LIZ! O MÓJ BOŻE! KTOŚ- PISTOLET- KULA TRAFIŁA W ŚCIANĘ TUŻ OBOK MOJEJ GŁOWY!
Max odwrócił się wiedząc że nie powinien wyprowadzać jej z błędu. Znajdowała sie pośrodku restauracji, bynajmniej nie w pobliżu miejsca gdzie kula trafiła w ścianę, ale nie mogł obwiniać ją o zbyt silną reakcję. Miała powody by się przestraszyć. Jego kolana wciąż drżały na samo wspomnienie tego doświadczenia...a może dlatego że Liz Parker dotknęła jego ramienia?
- Lepiej pójdę sprawdzić co słychać u Michaela- wycofał się przez drzwi do restauracji.
- Nigdzie nie odchodźcie- ostrzegła go Maria- szeryf już tu jedzie i chce ze wszystkimi porozmawiać.
- Jasne- Max starał się utrzymać obojętny wyraz twarzy tak jakby myśl o przybyciu szeryfa nie wytrąciła go z równowagi.
Wszedł do restauracji i Michael natychmiast chwycił go za ramię.
- Wynośmy się stąd! -syknął usiłując zawlec Maxa w stronę wyjścia- szeryf zaraz tu będzie...
- I właśnie dlatego tu zostaniemy- Max wyrwał rękę z jego uścisku- jeśli teraz uciekniemy,będzie to podejrzane. Nie zrobiliśmy niczego złego Michael więc wreszcie się opanuj.
Radiowóz policyjny zatrzymał się przed Crashdown nie wyłączając reflektorów i w chwilę później w środku pojawił się się szeryf. Valenti szybko przejął kontrolę ogarniając spojrzeniem całość sytuacji, zalecając wzburzonym klientom spokój.
- Proszę usiąść- podniósł głos usiłując przekrzyczeć szum rozmów podekscytowanych i przestraszonych ludzi- musimy spisać zeznania wszystkich obecnych zanim pozwolimy wam odejść więc uspokójcie sie i usiądźcie.
Max zaprowadził wciąż spłoszonego Michaela do stolika przy którym siedzieli gdy rozpętała się awantura. Wokół krążyli deputowani spisując zeznania podczas gdy Valenti badał miejsce w którym kula utkwiła w ścianie. Wszyscy odetchnęli z ulgą widząc że nikt nie został ranny albo gorzej poszkodowany w strzelaninie.
Czekając aż deputowany przepyta jego i Michaela, Max wpatrywał się w kopertę, przesuwając palcem po znajomym piśmie. Jakim cudem Liz mogła mieć list zaadresowany do niego jego własnym pismem a o on nie miał o tym pojęcia? I co miały znaczyć te błyski? Dlaczego zobaczył Liz leżącą na posadzce i wykrwawiającą się z rany po postrzale? Dlaczego zobaczył siebie samego, podającego jej list podczas gdy wiedział że nigdy tego nie zrobił? Był przekonany że powinien poczekać z otwarciem listu do chwili gdy będzie sam ale ciekawość okazała się silniejsza. Odwrócił list i rozpieczętował kopertę.
Wysunął z niej potrójnie złożoną kartkę papieru i rozłożył ją ostrożnie, jego oczy rozszerzyły się na widok własnego pisma pokrywającego stronę. Przeczytał pierwsze słowa- i świat zaczął tańczyć wokół niego...
Max
Jeśli mój plan się powiódł, siedzisz zapewne w Crashdown obok nieźle wkurzonego Michaela...
Max rozejrzał się szybko, obrzucając spojrzeniem wnętrze Crashdown, szukając w tłumie osoby która mogłaby się mu przyglądać. Ktokolwiek to napisał, musiał znać jego, Michaela i zapewne również Isabel. Poczuł się wyeksponowany, ale nie dostrzegł nikogo kto by mu się przypatrywał, lub wydawał się podejrzany. Co do diabła się działo? Spojrzał na list, niemal bojąc się czytać.
Zapewne pytasz się skąd to wiem i odpowiedź jest prosta. Wiem o tobie wszystko. Wiem że jesteś Obcym z katastrofy z '47 roku...
Max ponownie podniósł wzrok, a z jego twarzy odpłynęła cała krew. Jezu Chryste, ktoś go wyśledził! Nagle jego decyzja o pozostaniu w Crashdown wydała się zła.
- Co?- Michael zmarszczył brwi, spoglądając na list w jego dłoniach- co się stało?
- Nic- odparł pospiesznie. To nie była odpowiednia chwila by jeszcze bardziej denerwować Michaela. Ponownie spuścił wzrok i zajął się listem.
Wiem że twoja siostra Isabel i najlepszy przyjaciel Michael też są Obcymi. Wiem nawet że jesteś zakochany w Liz Parker, ale boisz się jej do tego przyznać.
Max odszukał spojrzeniem Liz po drugiej stronie restauracji, stała obok Marii wspierając swą najlepszą przyjaciółkę gdy składała zeznanie deputowanemu Hansonowi. Jak wiele razy śnił o wyjawieniu jej prawdy. Jak często marzył by móc wziąść ją w ramiona i pocałować? Jak często żałował że jest taki...inny?
Skąd wiem o tym wszystkim? Rozpoznałeś już własne pismo, nie bez powodu. Jestem tobą.
Co? Max odwrócił kopertę, szukając jakiegokolwiek znaczka lub adresu zwrotnego, czegokolwiek co mogłoby być wskazówką skąd pochodził list. Koperta była jednak czysta, za wyjątkiem jego imienia czytelnie wypisanego...jego własnym pismem.
Tak, dobrze przeczytałeś. jestem Tobą. Maxem Evansem. Hybrydą Obcego i człowieka, żyjącym na planecie Ziemia. Nie masz pojęcia dlaczego się tu znalazłeś i uwierz mi, lepiej żebyś nie wiedział. Prawda doprowadziła nas jedynie do upadku i chociaż wolałbym chronić cię przed nią, wiem że nie mogę. Nie można zmienić przyszłości nie znając przeszłości.
Tego dnia w przeszłości, w mojej przeszłości, Liz Parker została postrzelona w Crashdown a ja ocaliłem jej życie. W konsekwencji nasza bezpieczna, skrywana egzystencja została odkryta. Połóż dłoń na tej stronie a zobaczysz rzeczy, które ja widziałem.
Zaintrygowany przeczytanymi słowami, Max postąpił zgodnie z instrukcją. Rozsunął palce i przyłożył dłoń do kartki papieru, otwierając swój umysł. Seria obrazów przemknęła przed jego oczami, wstrząsając nim go głębi.
Dłoń przyciśnięta do krwawiącej rany. Wyznanie w sali muzycznej. Więź na balkonie. Pocałunek.
Max podniósł dłoń z chwilą zniknięcia obrazów, kryjąc pełne zdumienia westchnienie przez Michaelem. Czy to wszystko była prawda? Zerknął na Liz, wciąż czując na ustach jej pocałunek. Czy jej usta naprawdę były tak miękkie? Szybko przeniósł spojrzenie na Liz, pragnąc przeczytać resztę.
Tylko to się liczy. Jesteś częściowo Obcym ale jesteś również człowiekiem. Trzymaj się swojej ludzkiej natury ponieważ tylko ona jest ważna. Obca strona twojej natury przyniesie ci jedynie cierpienie i ostatecznie- śmierć.
Zrezygnuj z poszukiwania prawdy o swoim pochodzeniu. To miejsce do którego nie pragnąłbyś wrócić. Byłeś marionetką w międzygalaktycznych rozgrywkach których reguły od początku były w ciebie wymierzone. Doprowadzi cię to jedynie do ruiny i śmierci wszystkich których najbardziej kochasz.
Wróciłem poprzez czas by naprawić błędy które popełniłem, tak abyś mógł przeżyć życie jakie powinieneś od tej chwili wieść. Wyeliminowałem twoich wrogów, tych którzy doprowadzili do upadku świata który znam. Zabijałem, abyś ty nie musiał. Zniszczyłem wszystkie dowody które mogłyby zdradzić prawdę o twojej przeszłości, tak abym mógł chronić twą przyszłość.
Świat w którym żyjesz nie wie o twoim istnieniu. Użyłem wszystkich mocy jakie posiadam by świat z którego pochodzisz uwierzył że przepadłeś dawno temu. Pozwól przetrwać tej wierze. Tamto życie źle się zakończyło, pozostawiając po sobie śmierć i zniszczenie. Życie które teraz prowadzisz, nie musi skończyć się w ten sposób.
Ukryj swój sekret przed światem ale nie przed tymi których kochasz. Twoi rodzice zaakceptują cię takim jakim jesteś i pokochają jeszcze bardziej. Powiedzenie im prawdy tylko was zbliży i spełni najskrytsze pragnienia twojej siostry.
Podziel się tą wiedzą z Michaelem. Tutaj czeka go lepsze życie niż to które mógłby znaleźć gdziekolwiek indziej. Może cię to zaskoczyć ale z pomocą właściwych ludzi szybko zaakceptuje swoją ludzką stronę. Dobrzy przyjaciele mogą wkroczyć w wasze życie, przyjaciele którzy was zaakceptują i będą was chronić, przyjaciele których możecie odnaleźć w najbardziej nieoczekiwanych miejscach.
Następna seria obrazów zaparła mu dech w piersiach.
Śmiech dzielony z Kylem Valentim, gdy obaj zataczali się na ciemnej ulicy. Zaskoczenie, gdy Maria Deluca uderzyła go książką po głowie. Beztroski śmiech wywołany widokiem Alexa Whitmana urządzającego striptiz przed Isabel. Za drzwiami schowka na szczotki pełen pasji, namiętny pocałunek połączył go z ciemnowłosą dziewczyną z jego snów.
Nagła fala gorąca i uczucia towarzyszące pocałunkowi przemknęły przez niego i wizje urwały się gwałtownie. Zawsze sądził że to niemozliwe, by mogła żywić do niego takie uczucia, ale list który miał przed sobą potwierdził jego najśmielsze marzenia.
I jeśli dasz jej szansę, Liz Parker ofiaruje ci więcej miłości niż potrafisz to sobie wyobrazić.
Będzie cię chronić ryzykując własnym życiem. Poświęci siebie abyś ty był bezpieczny. Będzie cię kochać całym sercem. Jest najwspanialszą miłością jakiej mógłbyś zaznać, ale pamiętaj: masz władzę by ją zniszczyć, złamać, zrujnować.
Nigdy w nią nie zwątp. Nigdy nie podważaj jej miłości do ciebie. Nigdy nie pozwól jej odejść. Twoje życie z nią będzie wszystkim, a niczym bez niej. Wśród wszystkich rzeczy jakie widziałem lub zrobiłem, dla których żyłem bądź umarłem, istnieje jedna niepodważalna prawda. Max Evans i Liz Parker zawsze byli dla siebie stworzeni, tak zapisane jest w gwiazdach.
Przyszłość należy do ciebie. Zrobiłem wszystko co mogłem. Mogę powiedzieć ci jeszcze tylko jedno.
Słuchaj głosu swojego serca.
W chwili gdy skończył czytać, słowa zaczęły znikać z papieru. W jednej chwili trzymał w swoich dłoniach pustą kartkę. Jeśli powątpiewał w wiadomość w trakcie lektury, wszystkie wątpliwości rozwiały się w tej chwili. Zaakceptował słowa które teraz istniały jedynie w jego pamięci, zachowując je wraz z towarzyszącymi im obrazami.
- Co to do cholery było?- Michael wpatrywał się a list w dłoni Maxa.
- Nic- Max wsunął kartkę do koperty- poprostu...nic.
Nie był gotowy by z kimkolwiek się tym podzielić. Potrzbował czasu by przemyśleć to co przeczytał. Potrzebował czasu by pojąc rzeczy, które widział. Poprostu potrzebował czasu, tego co- paradoksalnie- ofiarował mu człowiek który napisał list. Czas.
- Wasze imiona chłopcy?- szeryf Valenti nieoczekiwanie pojawił się przy ich stoliku z notesem w dłoni.
- Max Evans- odparł Max z szacunkiem w głosie.
- Michael Guerin- mruknął Michael.
- Widzieliście coś chłopcy?- spojrzał na nich Valenti.
- Nie- Max potrząsnął głową- jadłem hamburgera i kiedy pistolet wystrzelił, schyliłem się pod stół. Słyszałem jak ktoś wybiega przez drzwi ale ukryłem się.
- A pan panie Guerin?- spytał Valenti.
- To samo- Michael wzruszył ramionami- jadłem jego frytki- wskazał na Maxa- kiedy usłyszałem strzał, schowałem się. Słyszałem jakieś zamieszanie ale nic nie widziałen.
- Cóż, dziękuję wam chłopcy- Valetni zamknął notatnik- jeśli coś sobie przypomnicie, zadzwońcie na posterunek. Możecie już iść do domu- Szeryf musnął brzeg kapelusza i odszedł od stolika.
- Dziękuję szeryfie- Max popatrzył w ślad za nim. Poczuł dziwne uczucie wspólnoty z człowiekiem którego dotychczas śmiertelnie się obawiał, co było nieoczekiwane ale jednocześnie sprawiło że czuł się spokojny. Chroniony. Podniósł się od stolika głęboko zatopiony w rozmyślaniach, ruszając ku wyjściu Crashdown z Michaelem depczącym mu po piętach. Im bliżej był drzwi, tym wolniej szedł, aż w końcu się zatrzymał.
- Co ty do cholery robisz?- Michael zatoczył się, nieomal zwalając Maxa z nóg- chodźmy.
- Masz- Max podał mu klucze od jeepa- weź samochód. Zobaczymy się później.
- Co ty...- Michael podążył za jego spojrzeniem i jego oczy zwęziły się kiedy zobaczył w kogo wpatrywał się Max- nie możesz.
- Mogę- Max ruszył w stronę Liz.
Dłoń Michaela zacisnęła się wokół ramienia Maxa, próbując powstrzymać go przed złamaniem reguły którą wprowadzili przed wieloma laty.
- Puść mnie- Max popatrzył na dłoń Michaela a potem podniósł wzrok na jego twarz.
Michael zobaczył w głębi jego oczu coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Nie był nawet pewien czy potrafi to nazwać. Determinację? Pewność siebie? Upór? A może była to nowo odkryta siła, siła której Michael nie mógł się przeciwstawić? W tej jednej chwili, gdy w milczeniu walczyli o dominację, Michael zrozumiał że tym razem nie wygra. Opuścił rękę.
- Zobaczymy się później- rzucił Max, odchodząc w stronę Liz.
Gdy zbliżył się do niej jeden z sanitariuszy odprowadzał wciąż roztrzęsioną Marią, sadzając ją na krześle by na wszelki wypadek zmierzyć jej ciśnienie. Liz została sama, obejmując się ramionami, wciąż wyraźnie zdenerwowana zajściem. Gdy podszedł bliżej, odwróciła się i spojrzała na niego i przelotny uśmiech, który szybko ukryła sprawił że ścisnęło go w dołku.
- Hej- odetchnęła- wciąż tu jesteś.
- Tak- pochylił głowę. Nie wiedział co powiedzieć poza- cieszę się że nikt nie został ranny.
- Ja też.
Przestąpił z nogi na nogę, zbierając w sobie odwagę ktorą zdobył dzięki listowi- myślałem...kiedy oni skończą- wskazał na kręcących się wokół restauracji policjantów- może moglibyśmy się wybrać do Komety Haley'a na lody albo coś w tym stylu.
- Do Haley'a?- Liz spojrzała na niego osłupiała. Zapraszał ją do Haley'a...na randkę?
- Tak- uśmiech rozjaśnił jego twarz sprawiając że zmiękły jej kolana. Max Evans nie usmiechał się często, ale jeśli już...mamo!- potem moglibyśmy pójść do parku i wiesz...porozmawiać...o różnych rzeczach.
Liz wpatrywała się w niego w jednej chwili zapomniawszy ludzkiego języka. Max Evans zapraszał ją na randkę? Max Evans zapraszał ją na randkę? To były tylko lody w parku późnym popołudniem, ale był to również początek!
- Powiedz tak!- syknąła Maria - powiedz tak!
- Tak!- wybuchnęła Liz i jej policzki oblały się purpurą.
- Dobrze!- Max uśmiechnął się Liz jeszcze promienniej niż wcześniej- to wspaniale!
Maria szarpnęła szeryfa za marynarkę, podczas gdy sanitariusz mieszył jej ciśnienie. Jim odwrócił się patrząc na nią pytająco.
- Czy oni mogą już iść?- spytała Maria, wskazując na Maxa i Liz.
- Maria! Cicho!- jęknęła Liz, robiąc się jeszcze bardziej czerwona. Max pochylił głowę ale nie potrafił ukryć uśmiechu.
- Pewnie- Jim machnął ręką a na jego zazwyczaj surowej twarzy pojawił się uśmiech. Pomyślał że Kyle sporo traci pozwalając Liz odejść ale tego samego ranka słyszał swojego syna stwierdzającego że "naukowcy są nie w jego typie". No cóż, w tym wieku zakochać się łatwo, ale uczucie rzadko trwa długo.
- Idź się przebrać!- Maria pouczyła Liz donośnym szeptem.
- Nie- Max wyciągnął rękę pragnąc powstrzymać Liz przed pójściem na górę- nie trzeba. Wyglądasz uroczo w tym uniformie. To znaczy...- jego oczy się rozszerzyły a policzki zaczęły płonąć- wyglądasz ładnie tak jak teraz.
Liz wpatrywała się w niego. Uroczo? Powiedział że wygląda uroczo? O MÓJ BOŻE!
- Niezły ruch Max- Jim Valenti uśmiechnął się mijając chłopaka.
- Cóż, dobrze- wyjąkała Liz- więc możemy już chyba...iść- rozwiązała fartuszek i położyła go na stoliku tak aby nie musiała się czuć jak zupełny dziwoląg.
- Poczekaj- chwycił ją za rękę gdy zaczęła odwracać się do drzwi. Odwróciła się i spojrzała na niego ciemnymi, wielkimi oczami i ponownie ścisnęło go w dołku- myślę że to również możesz tutaj zostawić- w jego oczach zamigotały iskierki rozbawienia gdy sięgnął po ozdobioną antenkami opaskę i wyciągnął ją z włosów Liz.
- O mój Boże- Liz ukryła zawstydzoną twarz w dłoniach. Była królową wszystkich dziwolągów.
- Jej ciśnienie jest dość wysokie- oświadczył sanitariusz, zdejmując opaskę z ramienia Marii- może powinnismy ją zabrać, tak na wszelki wypadek?
- Och, nie wygłupiaj się- Maria chwyciła buteleczkę olejku przysuwając ją do nosa. Nie miała zamiaru nigdzie jechać. Max Evans zabierał na spacer jej najlepszą przyjaciółkę i nie miała ochoty przegapić ani minuty z tego cudownego wydarzenia. Patrzyła jak Max prowadzi Liz w stronę drzwi, dotykając dłonią je pleców jak na dżentelmana przystało.
- Najwyższy czas- oświadczyła Maria, nie mając na myśli konkretnego słuchacza. Zakorkowała swój olejek i wsunęła go do kieszeni fartuszka, podchodząc do okna i obserwując swą przyjaciółkę z dzieciństwa spacerującą chodnikiem w towarzystwie mężczyzny swoich snów.
Widziała jak Max rzuca w stronę Liz te szczególne spojrzenia, mysląc że ona nie jest tego świadoma. Widziała jak Liz przygryza dolną wargę, usiłując ukryć nerwowy uśmiech. Widziała jak ich ramiona ocierają się o siebie gdy szli przed siebie, niemal trzymając się za ręce.
Dla Marii ten widok był jasny. Nie potrzebowała wróżki ani kart tarota, ani nawet kryształowej kuli.
Max Evans i Liz Parker byli o krok od wielkiej miłości i tym razem nikt ani nic nie stało im na drodze.
Tym razem gwiazdy uśmiechały się do nich.
Koniec.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Komentarze Breathless
Napisałam to opowiadanie pod wpływem kolejnej emisji 2 i 3 sezonu w tv i muszę wyznać że wzbudziło to we mnie taki sam gniew i irytację jak za pierwszym razem.
W serialu Max miał jedno pragnienie na którym koncentrował się w 3 sezonie- odnalezienie swego syna. W "Downfall" skoncentrował się na Liz. Spędził lata szukając jej, rezygnując z własnego "życia", skupiając się wyłącznie na niej.
W serialu Liz mogła być równie jednostronna. Kiedy umarł Alex, była jedyną która uwierzyła że to morderstwo. Oczywiście miała rację, ale w rezultacie odcięła się od wszystkich łącznie z Marią. Była tak pewna swoich teorii że nie chciała nikogo słuchać. Wzięła to wszystko na siebie, otwierając przepaść pomiędzy sobą a wszystkimi przyjaciółmi.
W "Downfall" Liz odkryła wcześnie że koniec świata jest bliski i wzięła całą odpowiedzialność na siebie, obwiniając za to siebie i swoje decyzje. W swoim rozwiązaniu była jednostronna, przekonując się że jej śmierć była jedynym możliwym rozwiązaniem. Nie pozwoliła sobie na emocje, tak jak po śmierci Alexa, wiedząc że tylko w ten sposób stawi czoła temu co ją czeka.
To że rzuciła się w wir pijaństwa i mężczyzn miało dwojakie przyczyny. Wiedziała że jedynym sposobem na realizację planu jest całkowite wyzbycie się uczuć. Żyła w świecie bez nadziei. Ale wiedziała również że jeśli/kiedy Max ją znajdzie, nie będzie w stanie zapanować nad emocjami. Jej miłość do niego była zbyt silna, zawsze była i na zawsze miała taką pozostać, wiedziała że jeśli znów go zobaczy on sprawi że znów zacznie czuć i że da jej nadzieję a na to nie mogła sobie pozwolić. Jedynym sposobem by upewnić się że Max nie przekreśli jej planów było sprawić by nie potrafił już jej kochać. Kto kochałby dziwkę? Styl jej życia zamienił się w przepowiednię która sama się wypełniała. Alkohol i mężczyźni mieli sprawić by zapomniała o uczuciach a bycie pijaną zdzirą oznaczało że Max nigdy jej nie zechce, ponieważ nie miała potrzeb uczuciowych.
Samo pijaństwo nie wystarczyłoby do osiągnięcia jej celu. To zawsze może być naprawione, wyleczone, wybielone, wybaczone, ale dziwki są moralnie wyklęte i nie warte wybaczenia. Mając w pamięci ich wspólną przeszłość, Liz wiedziała że jej moralna degradacja będzie niewybaczalna i Max nie będzie w stanie już jej kochać lub pragnąć odwieść ją od jej planu. Dla niego będzie już martwa z uwagi na to kim się stała. I tutaj się myliła. Miłość Maxa do niej- dziwki czy nie- była tak silna że nie miało znaczenia życie które wiodła.
Oczywiście Max nie mógł pogodzić się z planem poświęcenia jej własnego życia.. Jedyną możliwą opcją było wyeliminowanie wszystkich którzy mogli ich skrzywdzić. Tess, Nasedo, Skórów, Duplikatów. Trochę kontroli umysłu wystarczyło by przykry mały Nicholas powiedział Khivarowi że król nie żyje, nie ma więc potrzeby atakowania Ziemi. Jesli zaś chodzi o Langleya- nigdy nie stanowił zagrożenia. Chciał mieć spokój i nie interesował go Max.
"Śmierć" Maxa i Liz z przyszłości była tragiczna ale prawda jest taka że byli zbyt wyniszczeni by odzyskać tą mityczną więź pomiędzy duszami ( chociaż wielu z was, zagorzałych Dreamersów chciało żeby tak było.)
Tylko poświęcenie samych siebie mogło doprowadzić do magicznego "wskrzeszenia z popiołów". Tylko powrót do początków mógł dać szansę słowu "bratnia dusza" odżyć na nowo, niezniszczonemu, czystemu i prawdziwemu.
Koniec świata w "Downfall" jest adekwatny do moich uczuć odnośnie zakończenia "Roswell". Zapadło się w trzęsawisko, straciło swój właściwy kierunek w chwili gdy Max odwrócił się od Liz i "spieprzył swój świat do końca". Kiedy przespał się z Tess serial stracił swą magię i tylko wracając do pierwszego sezonu możemy ją odzyskać.
Napisałam to opowiadanie pod wpływem kolejnej emisji 2 i 3 sezonu w tv i muszę wyznać że wzbudziło to we mnie taki sam gniew i irytację jak za pierwszym razem.
W serialu Max miał jedno pragnienie na którym koncentrował się w 3 sezonie- odnalezienie swego syna. W "Downfall" skoncentrował się na Liz. Spędził lata szukając jej, rezygnując z własnego "życia", skupiając się wyłącznie na niej.
W serialu Liz mogła być równie jednostronna. Kiedy umarł Alex, była jedyną która uwierzyła że to morderstwo. Oczywiście miała rację, ale w rezultacie odcięła się od wszystkich łącznie z Marią. Była tak pewna swoich teorii że nie chciała nikogo słuchać. Wzięła to wszystko na siebie, otwierając przepaść pomiędzy sobą a wszystkimi przyjaciółmi.
W "Downfall" Liz odkryła wcześnie że koniec świata jest bliski i wzięła całą odpowiedzialność na siebie, obwiniając za to siebie i swoje decyzje. W swoim rozwiązaniu była jednostronna, przekonując się że jej śmierć była jedynym możliwym rozwiązaniem. Nie pozwoliła sobie na emocje, tak jak po śmierci Alexa, wiedząc że tylko w ten sposób stawi czoła temu co ją czeka.
To że rzuciła się w wir pijaństwa i mężczyzn miało dwojakie przyczyny. Wiedziała że jedynym sposobem na realizację planu jest całkowite wyzbycie się uczuć. Żyła w świecie bez nadziei. Ale wiedziała również że jeśli/kiedy Max ją znajdzie, nie będzie w stanie zapanować nad emocjami. Jej miłość do niego była zbyt silna, zawsze była i na zawsze miała taką pozostać, wiedziała że jeśli znów go zobaczy on sprawi że znów zacznie czuć i że da jej nadzieję a na to nie mogła sobie pozwolić. Jedynym sposobem by upewnić się że Max nie przekreśli jej planów było sprawić by nie potrafił już jej kochać. Kto kochałby dziwkę? Styl jej życia zamienił się w przepowiednię która sama się wypełniała. Alkohol i mężczyźni mieli sprawić by zapomniała o uczuciach a bycie pijaną zdzirą oznaczało że Max nigdy jej nie zechce, ponieważ nie miała potrzeb uczuciowych.
Samo pijaństwo nie wystarczyłoby do osiągnięcia jej celu. To zawsze może być naprawione, wyleczone, wybielone, wybaczone, ale dziwki są moralnie wyklęte i nie warte wybaczenia. Mając w pamięci ich wspólną przeszłość, Liz wiedziała że jej moralna degradacja będzie niewybaczalna i Max nie będzie w stanie już jej kochać lub pragnąć odwieść ją od jej planu. Dla niego będzie już martwa z uwagi na to kim się stała. I tutaj się myliła. Miłość Maxa do niej- dziwki czy nie- była tak silna że nie miało znaczenia życie które wiodła.
Oczywiście Max nie mógł pogodzić się z planem poświęcenia jej własnego życia.. Jedyną możliwą opcją było wyeliminowanie wszystkich którzy mogli ich skrzywdzić. Tess, Nasedo, Skórów, Duplikatów. Trochę kontroli umysłu wystarczyło by przykry mały Nicholas powiedział Khivarowi że król nie żyje, nie ma więc potrzeby atakowania Ziemi. Jesli zaś chodzi o Langleya- nigdy nie stanowił zagrożenia. Chciał mieć spokój i nie interesował go Max.
"Śmierć" Maxa i Liz z przyszłości była tragiczna ale prawda jest taka że byli zbyt wyniszczeni by odzyskać tą mityczną więź pomiędzy duszami ( chociaż wielu z was, zagorzałych Dreamersów chciało żeby tak było.)
Tylko poświęcenie samych siebie mogło doprowadzić do magicznego "wskrzeszenia z popiołów". Tylko powrót do początków mógł dać szansę słowu "bratnia dusza" odżyć na nowo, niezniszczonemu, czystemu i prawdziwemu.
Koniec świata w "Downfall" jest adekwatny do moich uczuć odnośnie zakończenia "Roswell". Zapadło się w trzęsawisko, straciło swój właściwy kierunek w chwili gdy Max odwrócił się od Liz i "spieprzył swój świat do końca". Kiedy przespał się z Tess serial stracił swą magię i tylko wracając do pierwszego sezonu możemy ją odzyskać.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Sequel? Powiem prawdę, nigdy nie planowałam sequela dla tego opowiadania.
Posyłanie tego opowiadania nie było najmilszym doświadczeniem w moim życiu w znacznej mierze dlatego że otworzyło mi oczy na to jak naprawdę jednostronni są niektórzy ludzie. Max Evans może być obsmarowany jako wcielenie diabła, ale napisz jedno złe słowo o Liz Parker, a zostaniesz utopiony, poćwiartowany, powieszony i spalony na stosie.
W pewnym sensie żałuję że nie "ocaliłam" "Downfall" i nie posłałam go jako swojego ostatniego roswelliańskiego opowiadania, ponieważ uzewnętrznia to w co wierzę: "Roswell" zostało zrujnowane przez wydarzenia z sezonu 2 i ostatecznie pogrążone w 3 i tylko wytarcie tablicy i powrót do początku mogło przywrócić magię.
Jako autorka mówię że postać Liz w "Downfall" była metaforą tego jak sam serial stał się brudny. Coś czystego, słodkiego i niewinnego zamieniło się w coś nierozpoznawalnego i podłego. Jej upadek w świat alkoholu i przygodnego sexu wyobraża zniszczenie samego serialu. Specjalnie pokazałam wam wersję Liz, której kontynuacji nie chcieliście widzieć i kiedy jej przedział czasowy dobiegł końca, wywołało to ulgę. Chciałam aby poświęcenie Maxa i Liz było jednakowe tak aby jedno z nich nie stało się męczennikiem dla drugiego, tak aby z przepaści w którą się osunęli, mogła wyłonić się nowa, szczęśliwsza przyszłość.
Jeśli chcecie sequela, macie go tutaj:
Max i Liz żyli długo i szczęśliwie.
Koniec.
Ode mnie- komentarzy jest więcej, ale nie wchodzą, wyświetla się jakiś "Error". Z tego samego powodu poprzedni poszedł w kilku kawałkach. Ta strona postanowiła mnie dziś wkur...
Ciąg dalszy Komentarza Breathless.
To co sprawiło że Liz była nie do zaakceptowania- i dla niektórych to opowiadanie- była jej aktywność seksualna. To przekroczyło granice.
Na końcu w "Downfall" mieliśmy do czynienia z dwojgiem wyniszczonych ludzi i sądzę że większość z nas ( w tym ja) odczuło ulgę kiedy Max cofnął się w czasie i zakończył ten przedział czasowy. Jak ktoś powiedział, Max i Liz otrzymali drugą szansę. Inni, jak Taffy Cat, są zdania że to było "wymiganie się" ale ja wierzę że to był jedyny sposób powrotu to tego- co jak większość z nas wierzy- było prawdziwym zamierzeniem serialu.
Zniszczony Max i Święta Liz mi nie podchodzą i posłałam to opowiadanie wiedząc że pewni ludzie go nie zaakceptują i w ten sposób- również moje opowiadania- przyszłe i obecne- staną się dla nich nie do zaakceptowania.
Każdy z nas ma granice, które nie mogą być przekroczone. Ja mam swoje, a wy swoje. Tym którzy dotrwali do końca opowiadanie z pozytywnymi uczuciami- dziękuję. Dziękuję że zostaliście i zrozumieliście co miałam na myśli. Tym którzy odeszli z negatywnymi uczuciami, również szanuję. "Downfall" naruszyło a nawet zniszczyło relacje autor/czytelnik, które mieliśmy w przeszłości, w takim razie życzę szczęścia wam wszystkim chociaż możemy się już nie spotkać.
Posyłanie tego opowiadania nie było najmilszym doświadczeniem w moim życiu w znacznej mierze dlatego że otworzyło mi oczy na to jak naprawdę jednostronni są niektórzy ludzie. Max Evans może być obsmarowany jako wcielenie diabła, ale napisz jedno złe słowo o Liz Parker, a zostaniesz utopiony, poćwiartowany, powieszony i spalony na stosie.
W pewnym sensie żałuję że nie "ocaliłam" "Downfall" i nie posłałam go jako swojego ostatniego roswelliańskiego opowiadania, ponieważ uzewnętrznia to w co wierzę: "Roswell" zostało zrujnowane przez wydarzenia z sezonu 2 i ostatecznie pogrążone w 3 i tylko wytarcie tablicy i powrót do początku mogło przywrócić magię.
Jako autorka mówię że postać Liz w "Downfall" była metaforą tego jak sam serial stał się brudny. Coś czystego, słodkiego i niewinnego zamieniło się w coś nierozpoznawalnego i podłego. Jej upadek w świat alkoholu i przygodnego sexu wyobraża zniszczenie samego serialu. Specjalnie pokazałam wam wersję Liz, której kontynuacji nie chcieliście widzieć i kiedy jej przedział czasowy dobiegł końca, wywołało to ulgę. Chciałam aby poświęcenie Maxa i Liz było jednakowe tak aby jedno z nich nie stało się męczennikiem dla drugiego, tak aby z przepaści w którą się osunęli, mogła wyłonić się nowa, szczęśliwsza przyszłość.
Jeśli chcecie sequela, macie go tutaj:
Max i Liz żyli długo i szczęśliwie.
Koniec.
Ode mnie- komentarzy jest więcej, ale nie wchodzą, wyświetla się jakiś "Error". Z tego samego powodu poprzedni poszedł w kilku kawałkach. Ta strona postanowiła mnie dziś wkur...
Ciąg dalszy Komentarza Breathless.
To co sprawiło że Liz była nie do zaakceptowania- i dla niektórych to opowiadanie- była jej aktywność seksualna. To przekroczyło granice.
Na końcu w "Downfall" mieliśmy do czynienia z dwojgiem wyniszczonych ludzi i sądzę że większość z nas ( w tym ja) odczuło ulgę kiedy Max cofnął się w czasie i zakończył ten przedział czasowy. Jak ktoś powiedział, Max i Liz otrzymali drugą szansę. Inni, jak Taffy Cat, są zdania że to było "wymiganie się" ale ja wierzę że to był jedyny sposób powrotu to tego- co jak większość z nas wierzy- było prawdziwym zamierzeniem serialu.
Zniszczony Max i Święta Liz mi nie podchodzą i posłałam to opowiadanie wiedząc że pewni ludzie go nie zaakceptują i w ten sposób- również moje opowiadania- przyszłe i obecne- staną się dla nich nie do zaakceptowania.
Każdy z nas ma granice, które nie mogą być przekroczone. Ja mam swoje, a wy swoje. Tym którzy dotrwali do końca opowiadanie z pozytywnymi uczuciami- dziękuję. Dziękuję że zostaliście i zrozumieliście co miałam na myśli. Tym którzy odeszli z negatywnymi uczuciami, również szanuję. "Downfall" naruszyło a nawet zniszczyło relacje autor/czytelnik, które mieliśmy w przeszłości, w takim razie życzę szczęścia wam wszystkim chociaż możemy się już nie spotkać.
Last edited by Lizziett on Sat Jan 08, 2005 11:41 am, edited 4 times in total.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Lizziett wielkie dzięki za tłumaczenie! Spisałaś się świetnie i nie mam żadnego 'ale'
Ja nadal nie mogę zrozumiec jak inni czytający ten ff mogli tak jechac po jego twórczyni... Fakt początek nie był wesoły, ale z każdą nową częścią dowiadywaliśmy sie czemu tak było. 'Downfall' to smutnu fic, ale dający nam jakąś nadzieję, że mimo wszystko ten kto nas naprawdę kocha potrafi nam wszystko wybaczyc... Ile to razy łzy zbierały mi się w oczętach Sama końcówka była dla mnie zaskoczeniem, bo mimo chęci na happy end jakoś w to nie mogłam uwierzyc... Ale zakonczenie bylo idealne! O lepszym chyba nie mogliśmy marzyc
Sam komentarz autorki bardzo mi sie podobał
Więc jeszcze raz dzięki Lizziet
Ja nadal nie mogę zrozumiec jak inni czytający ten ff mogli tak jechac po jego twórczyni... Fakt początek nie był wesoły, ale z każdą nową częścią dowiadywaliśmy sie czemu tak było. 'Downfall' to smutnu fic, ale dający nam jakąś nadzieję, że mimo wszystko ten kto nas naprawdę kocha potrafi nam wszystko wybaczyc... Ile to razy łzy zbierały mi się w oczętach Sama końcówka była dla mnie zaskoczeniem, bo mimo chęci na happy end jakoś w to nie mogłam uwierzyc... Ale zakonczenie bylo idealne! O lepszym chyba nie mogliśmy marzyc
Sam komentarz autorki bardzo mi sie podobał
Więc jeszcze raz dzięki Lizziet
- brendanferhfan
- Zainteresowany
- Posts: 480
- Joined: Fri Feb 13, 2004 4:52 pm
Dopiero teraz je przeczytałam, zaczełam - i nie mogłam skończyć. To w jaki sposób to jest napisane jest w zasadzie lepsze niż ta treść. Na początku gdy zaczęłam czytać pomyślałam "Ooo... fajnie" - pewnie jakieś opowiadanie o zmianach, zagubieniu itd. (czyli to co lubie najbardziej) Zawsze takie zaliczam do kategorii - mądre opowiadania . Wszystko było skoncentrowane na próbach odnalezienia dawnej Liz... po kilku chwilach zdawało mi się to nudne, potem zrobiło mi się przykro ;] i chciałam więcej. Jednak szok nastąpił dopiero wtedy gdy zaczęła się "akca" w stylu tych wszystkich filmów typu "Wielka katastrofa - główny bohater (naukowiec) jego wielka miłość do której ma wrócić i ocalenie świata" (czyli coś jak te całe "Pojutrze" itp.) - tak wpewnym sensie można to do tego porównać. I wtedy myślałam - że bardziej opowiadania zwalić już nie można. Cała akcja przypominała mi Gratulation, cały planowanie, i reakcje Isabel i Michaela (prawie takie jak zobaczyli Tess w 4 Aliens and Baby). Ale potem jakoś przeszło mi to całe nastawienie... chociaż musze przyznać że wcale mi się nie podobało to ratowanie świata, ale potem jakoś odzyskałam przychylność szczególnie w trakcie czytania tego listu... (może nie przy słowach Słuchaj głosu swojego serca" bo wydało mi się takie banalne...) Ale tak na ogół... to opowaidanie jest świetne. Oburzenie na temat zmiany Liz - sama nie wiem, ale po przeczytaniu komentarza autorki jakoś sobie bardziej uświadomiłam jakie było przesłanie. Samo w sobie - to jest świetne. Szczerze mówiąc mało czytam... bo rzadko kiedy wydaje mi się coś godne przeczytania, a jak już przeczytam to żałuje że zaczełam czytać. Jakby było więcej takich opowiadań jak to - miałabym co robić.
Więc prosze cię Lizziett więcej opowiadań Breathless na naszym forum... warto je czytać. Na tłumaczeniach ja się naprawde nie znam ale z tego co czytałam wydaje mi się nprawde dobre. Dzieki za tłumaczenie tego opowiadania ;]
Uhu... tyle emocji.. ze az sie rozpisałam ;]
Więc prosze cię Lizziett więcej opowiadań Breathless na naszym forum... warto je czytać. Na tłumaczeniach ja się naprawde nie znam ale z tego co czytałam wydaje mi się nprawde dobre. Dzieki za tłumaczenie tego opowiadania ;]
Uhu... tyle emocji.. ze az sie rozpisałam ;]
Przeczytanie Downfall było jednym z ciekawszych i emocjonujących doznań jakie przeżyłam przy f-f. A jednak wszystko nabiera innego wymiaru gdy poznajemy genezę jego powstania i motywy jakie przyświecały autorce. Tak jak przypuszczałam - „na przekór”, „wbrew”, po to by „przywrócić niewinność”, nadać właściwy kierunek jakim szedł pierwszy sezon, zniszczyć to co zbrukane i zacząć od początku z „czystą” kartą. Utożsamienie spapranego serialu z dziewczyną która powoli sama się wyniszcza (przyznam to ostatnie mnie mile zaskoczyło). Odważne przedsięwzięcie ale przecież to jest to, co wszystkie dreamerki czuły od samego początku...podczas gdy tej subtelności i wyczucia zabrakło twórcom serialu w 2 sez., kładąc ostatecznie 3 sezon na łopatki.
I w dalszym ciągu nie potrafię zrozumieć irytacji czytelników, gdy Breathless cierpliwie wyjaśniała czym się kierowała burząc ten wyidealizowany wizerunek Liz nadając jej takie właśnie cechy i że to czemuś służyło.
Właściwie niewiele więcej mogę już napisać po tym jak autorka tak doskonale je skomentowała ...przyznam, że z przyjemnością czytałam bo jej komentarz był doskonałym przewodnikiem do niełatwego do odbioru Downfall.
Wyczuwalna jest także lekka gorycz autorki – zapewne po tym gdy krytyka opowiadania nasilała się a oceny były jednostronne...lecz tak jak zawsze przy kontrowersyjnych przekazach chyba się z tym liczyła, chociaż wygląda na to że fala niesprawiedliwych ocen, braku zrozumienia ją samą zaskoczyła.
No i wreszcie samo opowiadanie. Tak bardzo się cieszę, że jednak moja wiara nie poszła na marne. Przyznam się, że gdybym miała dostęp do RF już dawno z ciekawości zajrzałabym tam, nie mogąc się doczekać jakie będzie zakończenie.
Wszystko w życiu kieruje się uniwersalnymi prawami, a taką niepodważalną zasadą, która obowiązuje w moich wyobrażeniach jeżeli chodzi o parę Maxa i Liz jest „słuchaj głosu własnego serca”. Przynajmniej w tej mierze twórcy serialu trzymali się tej zasady mniej lub bardziej konsekwentnie, za to te najlepsze, dreamerkowe pisarki zawsze były jej wierne.
I ta niezmienność jest najwspanialszą, niepodważalną cechą wszystkich tego typu opowiadań.
Jeszcze raz, ogromne podziękowania dla Ciebie Aniu za wspaniałe tłumaczenie, za wysiłek jaki w nie włożyłaś i za wrażliwość serca.
I w dalszym ciągu nie potrafię zrozumieć irytacji czytelników, gdy Breathless cierpliwie wyjaśniała czym się kierowała burząc ten wyidealizowany wizerunek Liz nadając jej takie właśnie cechy i że to czemuś służyło.
Właściwie niewiele więcej mogę już napisać po tym jak autorka tak doskonale je skomentowała ...przyznam, że z przyjemnością czytałam bo jej komentarz był doskonałym przewodnikiem do niełatwego do odbioru Downfall.
Wyczuwalna jest także lekka gorycz autorki – zapewne po tym gdy krytyka opowiadania nasilała się a oceny były jednostronne...lecz tak jak zawsze przy kontrowersyjnych przekazach chyba się z tym liczyła, chociaż wygląda na to że fala niesprawiedliwych ocen, braku zrozumienia ją samą zaskoczyła.
No i wreszcie samo opowiadanie. Tak bardzo się cieszę, że jednak moja wiara nie poszła na marne. Przyznam się, że gdybym miała dostęp do RF już dawno z ciekawości zajrzałabym tam, nie mogąc się doczekać jakie będzie zakończenie.
Wszystko w życiu kieruje się uniwersalnymi prawami, a taką niepodważalną zasadą, która obowiązuje w moich wyobrażeniach jeżeli chodzi o parę Maxa i Liz jest „słuchaj głosu własnego serca”. Przynajmniej w tej mierze twórcy serialu trzymali się tej zasady mniej lub bardziej konsekwentnie, za to te najlepsze, dreamerkowe pisarki zawsze były jej wierne.
I ta niezmienność jest najwspanialszą, niepodważalną cechą wszystkich tego typu opowiadań.
Jeszcze raz, ogromne podziękowania dla Ciebie Aniu za wspaniałe tłumaczenie, za wysiłek jaki w nie włożyłaś i za wrażliwość serca.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 10 guests