T: Downfall [by Breathless] - rozdział 11 KOMPLETNE- 07.01

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Dec 12, 2004 2:34 pm

Kobiety odrzucone i zdradzone, gdzie zdradę usprawiedliwia się lekceważącym “było minęło” – bez próby wytłumaczenia, zapewnienia o swojej miłości, danie im czasu na wybaczenie – reagują bardzo różnie. Powiedziałabym, że poziom emocji wzrasta wprost proporcjonalnie do stopnia zaangażowania uczuciowego. Tak stało się z Liz. Ona przewartościowała swój świat także dlatego bo nie czuła się w oczach ukochanego mężczyzny wystarczająco atrakcyjna. Stąd jej pytanie do Maxa, caroleen. Poza zdawkowym „ona była taka jak ja, chciałem się przekonać” – Liz nic więcej od niego nie usłyszała. Pójdę dalej nawiązując do serialu – tym stwierdzeniem Max pogrążył się zupełnie wobec tej drugiej kobiety, cokolwiek by nie mówić o Tess (co za idiota scenarzysta włożył w usta Maxa – wrażliwego i odpowiedzialnego za innych - takie słowa ? Przepraszam, że wciąż do tego wracam ale siedzi to we zbyt mocno)
Wyzywające zachowanie wobec innych mężczyzn jest rozpaczliwą próbą udowodnienia wszystkim że tak nie jest bo w duszy jak zadra tkwi w niej pytanie „w czym tamta była lepsza ode mnie”.
To jaka teraz jest Liz doskonale oddaje wystrój wnętrza jej mieszkania. Jeden pokój urządzony bezosobowo w zimnych tonacjach, obrazuje stan uczuć (symboliczne białe róże na ścianie), w którym zachowuje się jak dziwka. Drugi jest miejscem wspomnień, gdzie może przytulić się do misia – pamiątki po Maxie - i przekonujemy się, że wbrew sobie rozpaczliwie do niego tęskni.
On, który dawno zrobił rachunek sumienia, przechodzi teraz przez piekło by Liz z tego piekła wyciągnąć. I wie zapewne, że do tego potrzeba dużo czasu, wyrozumiałości i miłości.
Dziękuję Lizziett. :P
Last edited by Ela on Mon Dec 13, 2004 1:21 am, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Sun Dec 12, 2004 9:07 pm

Downfall na naszym forum? Jakim cudem nie wiedziałam o tym?
Od trzech tygodni. Nie, to niemożliwe.
Obiecuję następnym razem zostawić szeroki komentarz, a na razie odniosę się tylko bardzo króciutko do fragmentu postu Eli 8)
„ona była taka jak ja, chciałem się przekonać” – Liz nic więcej od niego nie usłyszała. Pójdę dalej nawiązując do serialu – tym stwierdzeniem Max pogrążył się zupełnie wobec tej drugiej kobiety, cokolwiek by nie mówić o Tess (co za idiota scenarzysta włożył w usta Maxa – wrażliwego i odpowiedzialnego za innych - takie słowa ? Przepraszam, że wciąż do tego wracam ale siedzi to we zbyt mocno)
Nie tylko w tobie. To zdanie w Busted narobiło Maxowi wrogów. Nie wiem, jaki kretyn napisał to zdanie, ale jeszcze większy pozbawiony mózgu mężczyzna mógł to zatwierdzić do produkcji :evil: Niemniej szkoda się już stała... a ja dołączyłam do tych fanów Roswell, którzy bardzo sceptycznie patrzyli na 3 sezon serialu i w ogóle na samego Maxa.
Brawo, panie Katims.
Image

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Tue Dec 14, 2004 10:48 am

Cóż, ja tego stwierdzenia też nie rozumiem. Nie przywiązałam jednak do niego aż takiej wagi, ponieważ dla mnie było one ewidentnym błędem scenarzystów, a nie obrazem cech Maxa. Dowodem na brak pomysłu i zaplątaniem się w wydarzeniach. Nie wiedzieli jak zalatwić sprawę, czym ją wyjaśnić (podobnie jak z Tess), więc poszli po najmniejszej i najgłupszej linii oporu. Do tej pory nie traktuję tamtego wyjaśnienia jako wiarygodnego, udaję, że właściwie go nie było. Max mówiący coś takiego i Liz traktująca to tak spokojnie? No way!! Dlatego nie mam potrzeby wracania do tego zdarzenia i nie rozumiem niczego, co na nim się opiera - nawet pośrednio.
Wiem, ze zdradzona i zraniona kobieta nie myśli racjonalnie, że im większa miłość tym boleśniejszy później upadek. Znam też mechanizmy działania schematu "W czym ona była lepsza ode mnie?". Ale czy właśnie to miało miejsce w tym wypadku? Liz wiedziała, kim była dla Maxa, widziała siebie jego oczyma. No i przede wszystkim - Max chciał do niej wrócić. Może nie sa to wystarczające argumenty, żeby poprawić spadającą na łeb i szyję samoocenę, ale jednak o czyms świadczą. I choć w wielu punktach właściwie się z Tobą Elu zgadzam, to wydaje mi się, że tryb życia Liz nie dokońca jest próbą udowodnienia sobie i innym, że jest lepsza od Tess. Bardziej potraktowałabym to jako próbę zapomnienia, próbę odcięcia się od przeszłości, od dawnej siebie i wartości, które kiedyś wyznawała. Upodlenie sie za śmierć Aleksa. A także może odegranie się na Maxie za to, co jej zrobił. Dziwna to metoda, ale dosyć popularna- zrobię wszystko, zebyś cierpiał...
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Dec 14, 2004 11:38 am

Powtarzam się, :? ale jestem pod wrażeniem, całość jest przesycona emocjami, które przelatują w trakcie czytania powodując współczucie, zmieszanie oraz nadzieję. Realnie przedstawiona Liz jest kimś niesamowicie skrzywdzonym. Ileż w tej dziewczynie winy, rozpaczy. Cała jej wrażliwość ukryta przez wiele lat pod maską zimnej, bezuczuciowej kobiety w krótkim czasie, bez ostrzeżenia wydostaje się na zewnątrz. Czytając nie mogę ukryć podziwu dla autorki, za tak wyraziste przedstawienie postaci Liz jako kobiety zmagającej się z własną przeszłością.
A już opis jej sypialni z pluszowym misiem, a następnie końcowa scena, jakby akceptacji, wyciszenia mogłaby kandydować i wygrać w konkursie na najbardziej wzruszającą scenę. Może jakąś dostała? 8) To tak jakby wędrowiec powrócił spowrotem do bezpiecznego domu, z dalekiej, męczącej podróży. Spokój, bezpieczeństwo...

I dalej się dziwię, że zagraniczne fanki tak siarczyście dały swój wyraz dezaprobaty względem takiego przedstawienia Liz i w konsekwencji tego ff. Przecież to jedno z bardziej kontrowersyjnych opowiadań, jest jednocześnie jednym, wielkim opisem niewątpliwej wrażliwości Liz. Czyż jej zagorzałe fanki tego nie spostrzegły? :roll: No, ale jak ktoś kogoś postawił na piedestale niewinności i nieomylności, to chociażby małe stuknięcie w jego postawę przynosi wielki odgłos...

Ech.. cieszę się Lizziett, że jednak zdecydowałaś się na to tłumaczenie! :mrgreen:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Wed Dec 15, 2004 5:46 pm

A ja nie mogłam się powstrzymać i poszukałam sobie Downfall na RF... I już jestem po całym ff... I brak mi słów... Nie chcę teraz pisać mojej opinii o nim bo może są tu osoby które tego jeszcze nie czytały w całości, ale również nie mogę zrozumieć oburzenia fanów z RF :? Mimo tych strasznych scen mamy do czynienia z zagubioną dziewczyną. Dziewczyną która nie może sobie poradzić z przeszłością... Wspomne tylko, że zakończenie mnie zaskoczyło spodziewałam się czegoś innego, ale o tym też innym razem...
Lizziett wracja szybko bo chętynie poczytam sobie jeszcze raz ten ff tym razem po polsku 8)

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Thu Dec 16, 2004 1:24 pm

Grrrrr, onarku, siedź juz cicho! Nie mogę doczekac się zakończenia, a ty mi tu apetyt zaostrzasz 8)

Lizziett, błagam wraaaaaacaaaaaaaj juuuuuż! :wink:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Thu Dec 16, 2004 1:58 pm

Dziękuję wszystkim za komentarze. Onarku mam nadzieję że nadal będziesz tu zaglądała, mimo że znasz już orginał. Zawsze jestem ciekawa waszych opinii.


Rozdział 6

Liz budziła się powoli, stopniowo stając się świadoma swojego otoczenia i przez chwilę zastanawiała się gdzie się znajduje. Zazwyczaj nie budziła się na kanapie w dużym pokoju. Meble były sztywne i pozbawione ozdób, ale takimi właśnie pragnęła je widzieć. Jej życie było równie wyzute z uczuć jak ten pokój i niczego innego nie oczekiwała. Usiadła, szczelnie owijając się kocem, żałując przerwanego snu. Najczęściej jej sny były gorzkim wspomnieniem przeszłości lub ciągiem koszmarów o tym czym stało się jej życie, ale ostaniej nocy po raz pierwszy od niepamiętnych czasów jej sny były dobre. Max przyszedł do niej, a było to coś czego nie mogła spodziewać się w rzeczywistości. Nie tylko przyszedł- został z nią, widząc przecież kim się stała. Prawdziwy Max nigdy by tego nie zrobił. Nigdy. Prawdziwy Max nie potrafił przebaczyć jej tego- co jak sądził- zrobiła z Kylem, jakim cudem mógłby wybaczyć jej życie które teraz wiodła? Zastanawiała się czy nie położyć się z powrotem i nigdy już się nie budzić, ale potrzeby fizjologiczne zmusiły ją do dźwignięcia się z łóżka. Toaleta ją wzywała. Podniosła się, owijając kocem, ale zatrzymała się w pół kroku, gdy jej zmysły wyczuły znajomy zapach. Koc pachniał jak Max wzbudzając tym samym nieoczekiwaną refleksję. Jej moce najwyraźniej stawały się silniejsze, wywołując zapachowe wrażenia towarzyszące jej snom. Ciekawe co powiedziałby Max wiedząc jak głęboko ją przeobraził? Powędrowała do łazienki, zadowolona z przynajmniej jednej zmiany- braku kaca, bez względu na to jak dużo wypiła.

Max stał w sypialni Liz, ze zdumieniem lustrując wzrokiem zawartość jej otwartej szafki. Spodziewał się zastać ją wypełnioną po brzegi. Sądząc po Marii i Isabel był przekonany że wszystkie kobiety posiadały tony ubrań, a w szafce Liz znalazł tylko kilka bluzek, sukienek i parę spodni. Nigdzie nie widział jej klubowych kreacji, żadnej skóry na widoku. Zastanawiał się czy trzymała je gdzieś indziej. Kilka par butów na dnie szafy wydawało się odpowiednich do pracy lub szkoły, nie było tam też żadnych szpilek. Usłyszawszy westchnienie odwrócił się szybko i zobaczył stojącą w progu, otuloną kocem Liz z dłonią zaciśniętą na ustach. Jej twarz wydawałaby mu się zaspana gdyby nie malujący się na niej wyraz bezbrzeżnego zdumienia.
- Dzień dobry- powiedział, czując się niezręczny i obnażony, stojąc w jej sypialni w samych tylko spodniach- sprawdzałem czy nie masz może podkoszulka który by na mnie pasował- sposób w jaki wpatrywała się w niego sprawiał że uczucie zażenowania rosło z chwili na chwilę. Niepewnie skrzyżował ręce na piersiach, rozprostowując je po chwili. Potarł kark w zakłopotaniu, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
- Myślałam że to sen- wyszeptała Liz. Serce tłukło się jej w piersiach, zszokowane jego obecnością, tym że on sam- z krwi i kości- był w jej mieszkaniu. Jego duch prześladował ją nocami od lat, znikając zawsze wraz z nadejściem świtu. Aż do tej chwili. Jego włosy były dłuższe niż zapamiętała, skóra bardziej dojrzała, ale oczy pozostały niezmienione. Wciąż były oknem do jego duszy. Postąpił krok w jej stronę i drgnęła, odsuwając się spłoszona. Stanęła przy swoim łóżku.
- Liz?- Max dostrzegł jej napięcie.
Rozchyliła poły pledu i zobaczyła że ma na sobie męską koszulę. Zapach którym była przesycona nie pozostawiał wątpliwości do kogo należała. Dał ją jej mionej nocy, tak by nie musiał na nią patrzeć.
- Ja...poprostu zwrócę ci twoją- wyjąkała. Odrzuciła koc na łóżko i powoli, guzik po guziku, zaczęła rozpinać koszulę. Zawahała się przez chwilę, podnosząc wzrok i napotykając jego spojrzenie.
- Możesz się...odwrócić?
- Słucham? Och. Oczywiście- zająknął się. Odwrócił się, czując jak gorąco obejmuje jego twarz i ciało.
Gdy skończyła, z powrotem owinęła się kocem i podeszła do niego.
- Masz- podała mu koszulę i odwrócił się szybko, sięgając po nią. Ich palce niemal się zetknęły i szybko cofnęła dłoń.
- Przepraszam, że nie jest świeża...
- W porządku- Max zacisnął dłoń na koszuli- ja...mogę poprostu...machnąć reką i zmarszczki znikną.
- No tak- uśmiechnęła się leciutko, tak przelotnie że gdyby mrugnął mógłby tego nawet nie zauważyć, ale sprawiła że w ciągu tej jednej sekundy rozbłysnął cały świat.
- Muszę...- wskazała na drzwi łazienki- muszę wziąść prysznic.
- Jasne- skinął głową- przygotuję dla nas kawę. Lubisz kawę?
Minęło tyle czasu że nie znał już jej upodobań.
- Tak- przytaknęła, wymijając go i idąc w stronę łazienki.
- Liz?
Odwróciła się szybko, ale jej serce podskoczyło, słysząc jego głos.
- Musimy porozmawiać o tym, co widziałem minionej nocy- stał na przeciwko niej i wydawał się tak samo nagi i poraniony jak ona sama.
- Wiem- opuściła wzrok, czując jak powoli umiera. Szczelniej owinęła sie kocem, przekonana że uważa ją za odrażającą.
- Miałem na myśli...- pośpieszył, widząc że znów zasklepia się w sobie- twoje dłonie. Musimy porozmawiać o twoich dłoniach i tym co się z tobą dzieje.
Był świadom tego jak bardzo zmagała się z sobą widząc go znów po tych wszystkich latach. Dla niego, widok jej, po tak długich poszukiwaniach przynosił niewypowiedzianą ulgę. Nie mógł jednak zapomnieć, że ona odbiera to zupełnie inaczej. Nieoczekiwanie pojawił sie w jej życiu, przychodząc znikąd. Nic dziwnego że nazwała go duchem.
- Zajmę się kawą- cofnął się, pragnąc by poczuła się swobodniej. Szedł korytarzem, gdy zdał sobie sprawę że wciąż ściska koszulę w dłoni. Chciał zarzucić ją na siebie, ale zapach który wychwycił sprawił że zastygł w pół ruchu. Uniósł koszule do twarzy, czując Jej bogatą woń. Na krótką chwilę zamknął oczy, poprostu ją wdychając, a potam wsunął na siebie koszulę i ruszył w stronę kuchni.

Liz stała w łazience, wpatrzona w swoje lustrzane odbicie, widząc siebie taką jaką Max widział ją minionej nocy. Jej twarz wciąż połyskiwała od makijażu. Jej rzęsy wciąż pokrywał tusz. Jej usta wciąż zwracały uwagę wyzywającą czerwienią. Przesunęła dłonią po twarzy, ścierając ślady obecnego życia. Kolczyki w sutkach stanowiły najwymowniejszy dowód tego, czym się stało. Grzeczne dziewczynki nie przekłuwają intymnych części swego ciała. Być może własnie dlatego to zrobiła, by udowodnić sobie że nie jest już grzeczną, małą Liz Parker, która zawsze postępowała właściwie, bez względu na to ile miałoby ją to kosztować. Zmieniając imię na Beth Harper, pozostawiła za sobą tamtą dobrą dziewczynę, zdecydowana by czerpać z życia pełnymi garściami i nigdy nie pozwolić by ktoś zbliżył się do niej na tyle, by mógł ją zranić. A teraz Max ponownie wkroczył w jej życie i przewrócił je do góry nogami, zaledwie wypowiedziawszy jej imię.
Topniała za każdym razem, gdy wypowiadał jej imię.
- Nie pozwolę znów się w to wciągnąć- oświadczyła lustru, ale wypowiadając te słowa dotknęła piersi i kolczyki w sutkach zniknęły.

Max z łatwością odszukał kawę w jej schludnej, czystej kuchni i otworzył szafkę, wydobywając z niej filiżanki. Zauważył że półki były niemal tak samo puste, jak reszta mieszkania, znów czując narastający lęk, że być może Liz nie dba o siebie tak jak powinna. Czy pozwoli mu by o nią zadbał? Czy pozwoli troszczyć się o siebie w sposób na jaki zasługiwała?
- Jak mnie znalazłeś?- spytała miękko Liz, stając w drzwiach.
Odwrócił się szybko, usiłując nie reagować na jej widok. Związała włosy w koński ogon, jej skóra była świeża i pozbawiona skazy. Jej jedwabna bluzka miała bogatą czerwoną barwę, kolor którego nie zauważył w jej garderobie, tak samo jak spranych dżinsów ktore miała na sobie. Wyglądała tak samo jak dziewczyna w której się zakochał, tylko w jej oczach nie było już niewinności.
- Kawa gotowa- Max sięgnął po dzbanek i napełnił dwie filiżanki. Drżały mu dłonie, widział ją po tych wszystkich latach i marzył, by nie dzieliła ich cała przepaść. Żeby wszystko bylo takie jak dawniej.
Odwrócił się i spojrzał na nią.
- Z cukrem czy ze śmietanką?
- Z jednym i z drugim- otworzyła lodówkę i sięgnęła do wnętrza- ty pewnie będziesz chciał z tym- podała mu butelkę Tabasco i delikatny uśmiech zadrżał na jego ustach.
Pamiętała, mimo tych wszystkich lat.
- Dziękuję- sięgnął po nią. Gdy ich palce się zetknęły, zdawało się że przeskoczyła pomiedzy nimi iskra. Iskierka emocji, wspomnienie o łączącym ich niegdyś uczuciu, przyczajone tuż pod powierzchnią. Liz szybko cofnęła dłoń. Ponowne spotkanie z nim było jak jej największy koszmar uwięziony wewnątrz najpiękniejszego snu. Na początku wierzyła że czas jej pomoże, że uśmierzy jej ból ale mijały lata i stawał się coraz bardziej dotkliwy. Śniła o ponownym spotkaniu z nim, o tym by wrócić i jakimś cudem wszystko naprawić, ale nie było to jej pisane.
- Odpowiesz na moje pytanie?- Liz wzięła jedną z filiżanek i postawiła ją na stoliku. Jeśli będzie stała tyłem nie będzie musiała patrzeć mu w oczy.
- Dzięki snom- Max podążył za nią, siadając przy stoliku. Siedzieli na przeciwko siebie, zaciskając dłonie na filiżankach z kawą.
- Dlaczego odeszłaś?
- Jakim snom?- zignorowała jego pytanie.
- Przesyłałaś mi sny kiedy spałem.
- Jakie to były sny?- musiała spytać, choć obawiała się poznać odpowiedź.
- To nie ma znaczenia- potrząsnął głową- wiedziałem że muszę cię odnaleźć, przekonać cię abyś wróciła do domu.
Sięgnął dłonią poprzez stół i jego palce musnęły delikatnie jej dłoń. Odsunęła rękę, bojąc się pozwolić mu się dotknąć, bojąc się tego, co mógł zobaczyć.
Uniósł filiżanke do ust i upił łyk starając się ukryć ból jaki poczuł gdy uciekła przed jego dotykiem.
- Czy teraz odpowiesz na moje pytanie?
- Jakie pytanie?- nie potrafiła na niego spojrzeć.
- Dlaczego wyjechałaś z Roswell, Liz?
- Nie dostałeś mojego pamiętnika? Posłałam ci go tuż przed tym jak opuściłam Akademię Winnmana. To tłumaczyło wszystko.
- Wszystko poza tym, dlaczego odeszłaś- powiedział miękko. I dlaczego nigdy nie wróciła.
- Musiałam sie odnaleźć- oparła czoło na splecionych dłoniach- dusiłam się. Zbyt wiele rzeczy się wydarzyło, straciłam ciebie i Alexa a potem ta cała sytuacja z Tess. Myślałam że jestem wystarczająco silna by sobie z tym poradzić,ale tamtej nocy na nadbrzeżu zdałam sobie z czegoś sprawę- powoli podniosła wzrok a jej oczy powiedziały mu wszystko o ogromie jej bólu.
- Nie mogłam być wciąż kimś drugorzędnym. To mnie zabijało.
- Nie chciałem żebyś się tak poczuła, Liz- czuł bolesny uścisk w piersiach- nigdy nie byłaś kimś drugorzędnym. Nie dla mnie.
- Ale tak się czułam- spuściła wzrok, starając się zapanować nad głosem. Nie chciała się załamać. Już nigdy- wiem że...popchnęłam cię do Tess, ale sądziłam że postępuję słusznie. Kiedy próbowałam porozmawiać z tobą o Alexie, odepchnęłam cię tak daleko, że nie potrafiłeś już mnie usłyszeć. Ostatecznie wybrałeś Tess a nie mnie i odesłałeś ją tylko dlatego że prawda o jej zbrodni wyszła na jaw.
- Liz...
- Nie. Pozwól mi skończyć. Tamtej nocy na nadbrzeżu usiłowałeś wytłumaczyć mi dlaczego ty i Tess...że była taka jak ty i musiałeś się przekonać co to znaczy a ja zdałam sobie sprawę że nie jestem i nigdy nie będę tym czego potrzebujesz. Powiedziałeś mi że zostałeś na Ziemi bo nie ma już Granilthu i nigdzie się nie wybierasz. Nie dlatego że chciałes zostać, ale dlatego że nie miałeś innego wyjścia. Byłeś unieruchomiony, Max- jej oczy napełniły się łzami gdy zobaczyła jego zrozpaczoną twarz- a ja nie mogłam być osobą, która cię tutaj zatrzymała. To bolało za bardzo. Lepiej było nie mieć cię wcale, niż mieć tylko cząstkę ciebie.
- Nigdy tak nie myślałem Liz- Max desperacko pragnął wziąść ją w ramiona, przytulić, sprawić by zrozumiała, ale nie miał prawa. Stracił je dawno temu.
- Nigdy nie mogłabyś być kimś drugorzędnym. Nie dla mnie. Nie potrafię wytłumaczyć tego co zrobiłem i ci powiedziałem. Wiem tylko że zbłądziłem gdy nie byłem z tobą i przeobraziłem w kogoś kogo sam nie lubiłem. Tess rozbudziła we mnie to co najgorsze, ty- to co najlepsze.
- To nie ma już znaczenia- potrząsnęła głową ze smutkiem- to przeszłość. Teraz każde z nas prowadzi odrębne życie.
- Wciąż cię kocham Liz- nie potrafił już tego ukrywać. Wiedział że postępuje źle, wyjawiając jej to w ten sposób, ale nie potrafił się powstrzymać.
Musiał się upewnić że jest świadoma tego co do niej czuje nawet jeśli sama nie odwzajemniała jego uczucia. Sięgnął po jej dłoń z nadzieją że tym razem jej nie cofnie. Wiedział, czuł w swoim sercu że cząstka niej pragnie by wszystko między nimi ułożyło się jak dawniej równie mocno jak on, ale bała się że jej serce ponownie zostanie złamane i nie mógł jej winić. Dźwigała na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za losy świata, podczas gdy ludzie wokół niej- ci którzy powinni w nią wierzyć- byli wolni.
- Nie możemy cofnąć czasu Max. Zbyt wiele się zmieniło. Jesteśmy teraz innymi ludźmi.
- Możemy zacząć od początku- objął jej dłoń- ostrożnie, spotykać się co jakiś czas. Jeśli nie chcesz wracać do Roswell, mogę rozejżeć się tutaj za pracą. poszukam mieszkania i możemy widywać się od czasu do czasu...
- Max, są w moim życiu rzeczy o których nie masz pojęcia. Rzeczy które...
- Nie obchodzą mnie one Liz- objął jej dłoń- chcę tylko szansy na to by być z tobą i jeśli tylko jako przyjaciel, i tak będę szczęśliwy ponieważ nawet mała cząstka ciebie to więcej niż zasługuję i więcej niż wszystko na co mam nadzieję.
Dzwonek telefonu wybawił ją od konieczności udzielenia mu odpowiedzi. Nie mogła pozwolić sobie na nadzieję. Wiedziała że nie ma już dla niej przyszłości.
- Ja...lepiej odbiorę.
- Jasne- Max niechętnie cofnął dłoń. Liz podniosła się na nogi i ruszyła przez kuchnię do telefonu.
Podniosła słuchawkę równo z czwartym dzwonkiem, odruchowo odgarniając włosy za ucho, w geście który rozbudził w Maxie słodko-gorzkie wspomnienia.
- Słucham?- stał się czujny w chwili gdy usłyszał imię osoby po drugiej stronie linii.
- Serena?- Liz zmarszczyła brwi- co się dzieje?- przycisnęła słuchawkę do ucha i obejrzała się na Maxa. Czy rozpoznał to imię?
- Mam włączyć telewizor? Dlaczego?
Max podążył za nią do dużego pokoju, czując że na plecach tworzy mu się gęsia skórka.
Liz włączyła telewizor i w chwili gdy na ekranie pojawił się obraz a jej umysł pojął jego sens, z jej ust wyrwał się okrzyk. Nogi ugięły się pod nią i osunęła się na podłogę. Klęczała przed telewizorem ściskając w dłoni telefon o którym zdążyła zapomnieć. Głos dziennikarza tylko potwierdził horror który miała przed oczami...
- "Pierwszy statek pojawił się nad Roswell w stanie Nowy Meksyk nad ranem o 6:25 czasu Mountain. Następne informacje podają że więcej statków pojawiło się nad głównymi miastami świata: Nowym Jorkiem, Waszyngtonem, Londynem, Paryżem, Farnkfurtem, Moskwą, Tokio, Sydney. Meksykiem, Buenos Aries i Johannesburgiem, w sumie jest ich ponad dwadzieścia, zawieszonych w bezruchu ponad 40 000 stóp nad ziemią. Panie i Panowie to nie żart ani nie fragment z "Wojny Światów" H.G Wellsa. To rzeczywistość. Doszło do spotkania pierwszego stopnia i Obcy nie wydają się przyjaźnie nastawieni".
- O Boże...- Liz osunęła się na podłogę. Ukryła twarz w dłoniach szepcząc- to za wcześnie. Nie jestem jeszcze gotowa.
Max szybko klęknął obok niej. Spojrzała na niego i w jej oczach zobaczył strach, rozpacz i świadomość klęski.
- To znów się wydarzy. Wszystko co zrobiłam, wszystko co poświęciłam- wszystko to nie miało najmniejszego sensu.
Max chwycił ją w ramiona, ale nie potrafił opanować dreszczy które wstrząsały jej ciałem, które wstrząsały również nim. Niczego nie rozumiał, nie miał pojęcia o czym mówiła, ale był świadom że koszmar o którym czytał w jej dzienniku, koszmar któremu chciała zapobiec poświęciwszy wszystko, koszmar który zrujnował ich życie- ten koszmar rozgrywał się właśnie na ich oczach. Na niebie ponad nimi Obcy zgromadzili swe siły i rozpoczął się koniec świata.
cdn...

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Thu Dec 16, 2004 3:56 pm

:shock: No nie! Takiego zakończenia, to się nie spodziewałam! :roll:
Proszę na następny raz uprzedzać o niespodziweanych zwrotach akcji! :wink:
Całe poświęcenie Liz, śmierć Alexa, wszystko to nic nie zmieniło :roll: Przeznaczenie? Ironia losu? :? Ech...
Pocieszające jest to, że w takiej chwili są razem. 8)

Lizziett, dzięki tłumaczenie :cmok:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

marta86-16
Gość
Posts: 38
Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
Location: Koło
Contact:

;-)

Post by marta86-16 » Thu Dec 16, 2004 9:52 pm

Lizziet- po prostu nie mam słów!!! Z niecierpliwością czekam na następną część. Mam jednak nadzieję, że w końcu uda się Maxowi i Liz!!!
:D :) :wink

Pozdrówka!!!
marta86-16roswellianka

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Fri Dec 17, 2004 2:45 pm

No pwnie, że będę komentować :cheesy:
Po tej części jakoś sceptycznie podchodziłam do części kolejnej... Dlaczego? Nie wiem może to przez ten najazd kosmitów który skojarzył mi się z 'Dniem Niepodległości' :? Ale się pomyliłam i cały ff jest super, ale ciiii nic nie pisałam 8)
Nie dziwię się reakcji Liz która myślała, że spotkanie Maxa było tylko snem... Nadal nie mogła uwierzyć, że jej Max mógłby jej szukać... Mógłby jej chcieć po tym wszystkich chociaż według jej i tak o niczym nie wiedział. A później bała się jakiegokolwiek kontaktu z nim, aby tylko nie widział czym satło się jej życie... To takie smutne :cry: A potem te wiadomości :shock: o kosmitach :shock: Heh przyznam się szczerze, że tego w ogóle się nie spodziewałam zaczynająć czytać ten ff :lol: I nie mogę skomentowac tej części tak jakbym chciała bo zaraz sie wygadam co będzie w nastęopnej :lol:
Heh więc na tym kończę i proszę ładnie o więcej :cheesy:

PS.marta86-16 a ja wiem jak to sie skończy :twisted:

marta86-16
Gość
Posts: 38
Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
Location: Koło
Contact:

ona-rek!!!

Post by marta86-16 » Fri Dec 17, 2004 4:11 pm

EH!!! ona-rek, jestes osobą, która naprawdę może kogoś pocieszyć!!!
:cry: :P :lol: :?

Pozdrówka!!!
marta86-16roswellianka

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Dec 17, 2004 9:45 pm

Teraz ja chylę głowę przed Twoim tłumaczeniem, Aniu. Uwielbiam je czytać bo poza znajomością języka, świetnym budowaniem polskich zdań, pięknie oddajesz stan ducha bohaterów. Mam wrażenie jakbyś wchodziła do ich serc i utożsamiając się z pisarką przekazywała nam nam ich emocje. Dobry tłumacz oddaje nam także cząstkę siebie. Nie każdy to potrafi, Tobie udaje się to doskonale. :D
Dzisiaj zwróciłam uwagę na coś co do mnie wcześniej nie dotarło. To prawda, Max po wysłaniu Tess na Antar nigdy nie dał do zrozumienia Liz, że został na Ziemi dla niej. Zdrada Tess, jej ciąża...potrzeba odnalezienia syna przesłoniła wszystko inne. Nie wątpię że kochał Liz, jednak w nawale tych wszystkich spraw które stały się dla niego najważniejsze zepchnął ją gdzieś na później, sądząc że zrozumie, poczeka, wybaczy, pomoże. Stała się dla niego narzędziem do realizowania swoich spraw a nie celem. Musiał ją stracić żeby się przekonać ile dla niego znaczy...Trochę wytrąciło mnie z możliwości delektowania się ich subtelnym odnajdywaniem siebie, końcowe wydarzenie...Heh, okazuje się że Liz nie tylko spędzała czas na zatracaniu się po barach.
Dziękuję Lizziett. :P
Image

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Fri Dec 17, 2004 10:00 pm

- O Boże...- Liz osunęła się na podłogę. Ukryła twarz w dłoniach szepcząc- to za wcześnie. Nie jestem jeszcze gotowa.
Max szybko klęknął obok niej. Spojrzała na niego i w jej oczach zobaczył strach, rozpacz i świadomość klęski.
- To znów się wydarzy. Wszystko co zrobiłam, wszystko co poświęciłam- wszystko to nie miało najmniejszego sensu.
No proszę, czyli jednak kolejny ff, w którym zdolności Liz mają miec duże znaczenie dla losów świata ;) "Nie jestem jeszcze gotowa." Jedno zdanie, a ile w nim głębi. Może to dziwne, ale właśnie ten fragment poruszył mnie w 6 części najbardziej. Liz nie udało się całkowicie odciąć od przeszłości, mało tego, cały czas działo się coś z tą przeszłością związanego. I Liz traktowała to nadzwyczaj poważnie.

Rozmowa M&L...Cóż, taka jakiej się spodziewałam, a to znaczy, ze dobra ;) Zdziwiło mnie tylko położenie nacisku na argumentacje Liz. Teraz włsciwie moge zrozumieć, dlaczego wcześnie powiedziała, ze nie jest dla Maxa wystarczająco ładna... A on rzeczywiście w serialu, poza chyba kilkoma scenami, nie zrobił i nie powiedział nic świadczącego o tym, ze został dla Liz. Nigdy nie myślałam, ze to powiem ale: NIE TO CO MICHAEL
:roll: :cheesy: :cheesy: :cheesy:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sat Dec 18, 2004 12:13 am

Dziękuję wszystkim zwłaszcza Eli za miłe słowa ( ostatnio doszłam do wniosku że tłumaczenia to coś czym chciałabym się w życiu zająć, ale pewnie nic z tego bo kto by chciał tłumaczkę bez ukończonej anglistyki :cry: )

Wiem że wątek inwazji z kosmosu większość wyprowadził z równowagi, pewnie niektórzy sądzą że jest tu doklejony na siłę i burzy koncepcję Maxa&Liz jako dwóch nieszczęśliwych dusz odnajdujących się po latach...
Powiem tylko, że nic nie dzieje się bez przyczyny i musicie poczekać do zakończenia :wink: wówczas dopiero- zgodnie z intencjami Breathless dowiecie się dlaczego tak naprawdę napisała to opowiadanie i co spowodowało taki a nie inny wizerunek bohaterów.
on rzeczywiście w serialu, poza chyba kilkoma scenami, nie zrobił i nie powiedział nic świadczącego o tym, ze został dla Liz. Nigdy nie myślałam, ze to powiem ale: NIE TO CO MICHAEL
That's why "Busted" sucks so much :twisted:
Co by nie powiedzieć o upadku Maxa z końca 2 sezonu, "Departure"- głównie dzięki wysiłkom usiłującego go reanimować aktora- pokazało Maxa jako chłopaka który oddałby wszystko żeby pozostać na Ziemi z ukochaną kobietą i którego sama myśl o jej utracie zdawała się zabijać...ale który nie ma już wyboru. W świetle tego "Busted" wraz z "nonszalanckim" Maxem "było minęło" Evansem był kosmiczną brednią do 9 potęgi i nie wiem, naprawdę nie wiem kto to wymyślił i czy ten ktoś widział przynajmniej jeden z końcowych odcinków 2 serii.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Dec 21, 2004 12:51 am

Rozdział 7

Max siedział obok Liz na podłodze w jej dużym pokoju, zbyt wstrząśnięty widokiem tego co rozgrywało się na ekranie telewizora by móc się poruszyć. Pokój wypełniał dźwięk niewiarygodnie spokojnego głosu sprawozdawcy.
- "Wojsko przez dziesięciolecia zaprzeczało jakoby katastrofa z roku 1947 była czymś więcej niż tylko rozbiciem balonu atmosferycznego, ale pozaziemskie statki które tego ranka pojawiły się na niebie ponad Roswell w Nowym Meksyku wydają się być czyms znacznie więcej niż tylko zbiegiem okoliczności. Wojsko jest w pełnej gotowości, odwołano wszystkie loty, obywatele mają pozostać w domach..."
Liz poderwała się na nogi, nie odrywając oczu od telewizora.
- Musimy iść. Szybko, zanim będzie za późno.
- Gdzie?- Max przyjrzał się jej uważnie. Wydawała się tak samo przerażona jak on, ale w jej spojrzeniu dostrzegł coś więcej. Determinację. Nie czuł się zaskoczony. Mimo wszystko była Liz Parker i nawet jeśli nie widział jej od lat, wiedział że pod wieloma względami się nie zmieniła. Zawsze miała gotowy plan.
Spojrzała na niego, wypowiadając słowa o które modlił się od lat.
- Wracamy do Roswell.
- Pomogę ci się pakować- pośpiesznie podniósł się z podłogi.
- Nie ma tu niczego, co będzie mi potrzebne- jej głos był wyzuty z emocji. Odwróciła się od niego i ruszyła do drzwi.

Prowadził samochód przez niemal puste ulice. Ludzie najwyraźniej posłuchali ostrzeżeń pozostając pod dachami domów.
Widok wojskowych samochodów pędzących ulicami Cambridge sprawiał że sytuacja wydawała się btutalnie rzeczywista.
- Którędy najszybciej wydostaniemy się na autostradę?- spytał Max.
- Najpierw musimy pojechać na MIT- odparła Liz, siedząc sztywno na sąsiednim siedzeniu.
- Na MIT?- drgnął zaskoczony- naprawdę...na MIT?
- Tak- napotkała jego pytające spojrzenie- jest tam coś co będzie nam potrzebne.
- Czyli?- spytał. Kiedy nie odpowiedziała, niezrażony drążył temat- nie możemy ot tak poprostu wparować tam w środku ogólnoświatowego kryzysu.
- Paracuję tam Max- uśmiechnęła się słabo, slysząc jego pełne zdumienia westchnięcie- w Sekcji Biologii Molekularnej. Nie będę miała problemu by się tam dostać.
- Ach tak- zrozumiał. Sposób w jaki była ubrana poprzedniego ranka miał teraz sens- zostałaś naukowcem, tak jak zawsze pragnęłaś.
Był z niej dumny. Przynajmniej nie zrujnował wszystkich jej marzeń.
Uśmiech zniknął z jej twarzy i utkwiła spojrzenie w drodze przed nimi.
- Musiałam.
Zastanawiał się co miała na myśli, ale najwyraźniej nie miała ochoty kontynuować tematu i nie była to najlepsza pora by zmuszać ją do mówienia o czymś, czego nie była gotowa wyznać. Czekała ich długa podróż do Roswell i miał nadzieję że po drodze zaufa mu na tyle, by móc się przed nim otworzyć.

Zdenerwowany stał za plecami Liz gdy załatwiała im wejściówki w biurze swojego wydziału. Minął ich uzbrojony personel wojskowy i jego instynkt samozachowawczy i odwieczna nieufność w pierwszej chwili nakazały mu biec, uciekać, zanim tamci zdołają odkryć kim naprawdę jest. Nie miał wątpliwości że gdyby któryś z nich dowiedział się iż ma przed sobą Obcego, w pierwszej kolejności zaczęli by strzelać, a dopiero potem zadawać pytania.
- Wszystko będzie dobrze- Liz wzięła go za rękę i poprowadziła w stronę windy.
Jej dotyk uspokoił go na tyle że nie okazał na zewnątrz swego zdenerwowania, choć czuł że żołądek związany ma na supeł.
- Dlaczego tu jesteśmy Liz?- spytał szeptem, gdy czekali na windę.
Obserwowała szereg numerków jaśniejących nad drzwiami do windy, chcąc zorientować się które z nich pierwsze się otworzą.
- Muszę zabrać mój dziennik.
- Dziennik?- nie potrafił ukryć konsternacji.
Dlaczego przyjechali aż tutaj tylko po to by zabrac pamiętnik pełen jej przemyśleń i uczuć?
- Naukowy dziennik- Liz przysunęła się bliżej, zniżając głos do szeptu- tam są wszystkie moje notatki.
- Jakie notatki?- czuł się jeszcze bardziej zagubiony niż przed chwilą.
- Nie teraz- winda otworzyła i wyszli na zewnątrz- porozmawiamy o tym później.

Znaleźli się na czwartym poziomie, wśród miotających się bezładnie ludzi. W powietrzu czuć było panikę, co nie było zaskoczeniem. Ludzkość znalazła się w obliczu pierwszego spotkania z pozaziemskimi przybyszami. Liz spokojnie przemierzała korytarze,dla niej pozaziemscy przybysze nie stanowili nowości. Więcej- cząstka niej oczekiwała tego dnia już od pewnego czasu. Świadomość zagrożenia jakie ze sobą niósł zżerała ją od lat.
- Daleko jeszcze?- szepnął Max. Musiał biec by dotrzymać jej kroku. Jak na niską osobę potrafiła poruszać się naprawdę szybko.
- To tutaj- chwyciła go za ramię i wprowadziła do nowoczesnego laboratorium- trzymaj się mnie a nikt nie zdziwi się że tu jesteś.
- Nie ma sprawy- odparł. Czuł się tu jak ryba wyrzucona z wody. Za nic na świecie nie miał zamiaru stracić Liz z oczu.
- Beth!- zawołał kobiecy głos.
Młoda kobieta podbiegła w ich stronę, rzucając się Liz na szyję.
- Serena- Liz objęła swoją partnerkę z laboratorium.
- Serena?- Max spojrzał na Liz, czując dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Znał to imię z pamiętnika który przesłała mu Liz.
- Czy ona...?- szepnął.
Liz podniosła wzrok, na jej twarzy tańczyły miriady emocji. Nie mieli nawet czasu by porozmawiać o sprawach o których dowiedział się dzięki jej pamiętnikowi. Podróży w czasie. Jego przyszłym wcieleniu składającym jej wizytę i oczekującym rzeczy niewyobrażalnych. Musiał być szalony wierząc że jego związek z Tess ocali świat przed destrukcją.
- Beth- Serena mocno uścisnęła Liz- to nie może być prawda! To jakiś koszmar.
- To jest prawda- Liz odsunęła się od niej na długość ramienia.
Serena spojrzała na przystojnego mężczyznę stojącego za jej plecami i Liz szybko przedstawiła ich sobie.
- Max to jest Serena. Serena, to Max.
Max skinął głową, mamrocząc słowa powitania. Dziewczyna nie wydawała się starsza od Liz i było to niemal niewyobrażalne że kiedyś była w stanie stworzyć siłę zdolną by zmienić przyszłość.
- Cześć- Serena lekko zmarszczyła brwi. Liz nigdy wcześniej nie wspominała o Maxie.
- Potrzebuję naszych notatek- Liz minęła Serenę podczas gdy Max stał w milczeniu, obserwując ją ze zmieszaniem. Jakich notatek?
- Są schowane na dole- pospieszyła Serena- możemy tu zostać...
- Nie- Liz minęła ją, idąc do swojego stanowiska pracy- Max i ja wracamy do Roswell.
- Do Roswell? Co masz na myśli!- w głosie Sereny zabrzmiała panika- zostaliśmy zaatakowani- przez OBCYCH!
- Wiem- Liz otworzyła zamkniete pudełko i wyjęła z niego stos oprawionych w skórę dzienników.
- W Roswell są Obcy- rzuciła Serena.
- To też wiem. Musimy to powstrzymać- odwróciła się do Maxa i rzekła znacząco- musimy to zmienić.
- NIE!- krzyczał w ciszy. Zmienić? Zmienić? Ona nie mogła mieć na myśli...nie chciała mu powiedzieć...nie sugerowała przecież żeby powtórzył swoje dawne błędy? Nie mógł tego zrobić. Nie zrobi tego. Nie mogła go o to prosić, nie po tym jak poprzednim razem wszystko spieprzył.
- Liz- zaprotestował- to niemożliwe żebyś pragnęła abym...
- Nie pragnę tego Max- dotknęła jego policzka i był to pierwszy intymny gest jakim obdarzyła go od wielu lat. Miękkość jej dotyku nie przyćmiła jednak cierpienia zawartego w słowach.
- Musimy to zrobić.
Jego umysł nieoczekiwanie zalała powódź obrazów tak potwornych, że zatoczył się do tyłu, wstrząśnięty wizją której przed chwilą doświadczył.
Miasta w ruinie. Śmierć i zniszczenie. Plaga ogarniająca świat. Ludobójstwo. Jego umysł krzyczał pragnąc temu zaprzeczyć, podczas gdy serce podpowiadało że to prawda. Jak długo żyła z wiedzą o przyszłości ciążącą nad jej życiem, oczekując nadejścia końca?
- Teraz już wiesz- powoli odsunęła dłonie od jego twarzy- musimy. Nie mamy wyboru.

- Więc przez cały czas wiedziałaś?- krążył po windzie gdy z powrotem zjeżdżali na parter, usiłując pogodzić się z jej słowami.
- Nie spodziewałam się, że tak wcześnie- musiała panować nad sobą. Nie mogła pozwolić sobie na uczucia. Musiała stłumić jej w sobie...jeszcze przez chwilę...jeszcze przez kilka dni.
- Chcesz powiedzieć, że widzisz przyszłość?
- W pewnym sensie- przyciskała dziennik do piersi, obserwując numerki zmieniające się na ścianie windy gdy zjeżdżali coraz niżej. Czas uciekał.
- Więc to co zobaczyłem? To nie musi być prawda?- ożywił się, dostrzegając iskierkę nadziei.
- Nie, to prawda- Liz zgarbiła się lekko. Nigdy dotąd nie dzieliła się swą wiedzą z inną ludzką duszą. Dźwigała to brzemię od lat, cierpiąc w milczeniu, pozwalając by prawda zżerała ją tak długo, aż nie zostało w niej nic. Ciężko było nieść ciężar wiedzy o końcu świata na swoich ramionach.
Nie ocaliła świata popychając Maxa w ramiona Tess- podpisała na niego wyrok śmierci.
- Wizje których doświadczam zawsze okazują się prawdą...chyba że zrobię coś żeby im zapobiec. Tak poznałam Serenę. Miałam wizję w której potrącił ją samochód. Nie miałam pojęcia kim jest ani kiedy to się wydarzy. Nic nie mogłam zrobić. I wówczas pewnego dnia zobaczyłam ją po przeciwnej stronie ulicy. Widziałam wszystko w zwolnionym tępie, zeszła z krawężnika a samochód pędził wprost na nią, wiedziałam że moja wizja za chwilę się spełni. Zareagowałam instynktownie i popchnęłam ją do tyłu. Upadła na krawężnik i pomogłam jej wstać, wówczas dowiedziałam się kim jest.
- Liz!- złapał ją bliski paniki, przyciagając do siebie- mogłaś zginąć! Samochód mógł cię uderzyć kiedy ją odepchnęłaś.
Jego reakcja była instynktowna,sama myśl o jej utracie sprawiła że ugięły się pod nim kolana.
- Nie groziło mi niebezpieczeństwo- wyszeptała z twarzą wtuloną w jego pierś. Podniosła wzrok, spoglądając mu prosto w oczy- byłam po przeciwnej stronie ulicy.
- Ty...?- zaczął, gdy znaczenie jej słów do niego dotarło.
- Użyłam moich mocy aby ją odepchnąć.
Max spoglądał na nią, niezdolny wypowiedzieć słowa. Tysiące pozbawionych odpowiedzi pytań wirowało w jego głowie. Dlaczego dłonie Liz jaśniały zieloną energią? Skąd pochodziły jej wizje? Jakim cudem miała...moce! Odpowiedź był oczywista, ale mimo to uderzyła go z całym impetem.
Uzdrawiając Liz zmienił ją i przez wszystkie te lata nie miał o tym pojęcia.
- Porozmawiamy o tym później- powiedziała, gdy otworzyły się drzwi windy. Nie było czasu na pogawędki, nie było czasu na zwlekanie.
Światu groziła zagłada i mieli do pokonania długą drogę nim będą mogli zasnąć w spokoju.

Samochód Maxa mknął autostradą, mijając kolejne miasta. Strzałka prędkościomierza przekroczyła 80, sięgnąła 90, dochodziła do 100, zmierzali do miejsca w którym wszystko się zaczęło nie zważając na ograniczenia prędkości. Od Roswell wciąż dzieliły ich setki mil a zgodnie z tym co mówiła Liz, liczyła się każda chwila.
- Liz- przerwał panujące w samochodzie milczenie- to co zobaczyłem...kiedy rozwinęły się...- zająknął się, nie będąc pewny jak ją o to zapytać- od jak dawna masz moce? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Mógłbym ci pomóc. Wspólnie byśmy nad tym popracowali.
- Nie chciałam nad tym z tobą pracować- powiedziała obojętnie, koncentrując się na rozwijającej się przed nimi drodze. W jednej chwili zesztywniał i pożałowała swoich słów. Równie dobrze mogła uderzyć go w twarz.
- Posłuchaj Max- powiedziała łagodniej- może poprostu było mi to pisane. Nie mogłam zostać w Roswell, nie gdy ty byłeś w pobliżu, nie po tym...
Umierał kawałek po kawałku, wsłuchany w posępny ton jej głosu. Rozwiązanie narosłych pomiędzy nimi problemów nie było rzeczą łatwą. Oboje nie byli bez winy, ale nie zmieniało to faktu że Liz nie dawała mu nadziei na pojednanie. W tej chwili- gdy na niebie nad nimi zawisły kosmiczne statki- nie miało to większego znaczenia, ale był w stanie stawić czoła wszystkiemu dopóki byli razem. Nawet końcu świata.
- To zaczęło się w Akademii Winnamana- zaczęła, wciąż wpatrując się w okno. Max zasługiwał na to by poznać prawdę o jej zniknięciu. O tym dlaczego nigdy nie wróciła.
- Kiedy tam przyjechałam, pomyślałam że to dokładnie to czego potrzebuję. W moim życiu znów pojawił się ład. Reguły. Rzuciłam sie w wir nauki i moje stopnie zaczęły się poprawiać. Wciąż nie wystarczająco jak na Harvard, ale miałam przed sobą cały rok, sporo czasu...tak myślałam.
Prowadząc obserwował ją, usiłując zachować obojętny wyraz twarzy, szło mu jednak fatalnie. Słuchanie o tym jak wspaniale układało się jej życie- bez niego- łamało mu serce.
- Mijały kolejne dni i budowałam sobie nowe życie, a przynajmniej próbowałam, ale ty nie pozwalałeś mi odejść- pochyliła głowę, koncentrując całą uwagę na dłoniach, spoczywających na kolanach. Zielona energia ponownie zaczęła krążyć tuż pod powierzchnią jej skóry.
- Wciąż przesyłałeś mi listy i za każdym razem gdy je odbierałam, pojawiały się błyski. Nawet nie musiałam ich otwierać by wiedzieć co jest napisane w środku. Widziałam to w błyskach. Początkowo myślałam że to twoja wina, że to ty mi je wysyłasz, ale potem zaczęłam odbierać jej z innych przedmiotów i już wiedziałam, że to nie ty. To byłam ja. To ja byłam źródłem błysków.
- Mogliśmy ci pomóc Liz- mówił z trudem przez ściśnięte gardło- rozumiem że nie chciałaś mieć ze mną nic wspólnego- głos mu drgnął ale musiał stawić czoła prawdzie. Przed laty nie tylko ją zranił- niemal ją zniszczył- ale byli przecież jeszcze Michael i Isabel. Mogli...
- Przede wszystkim nigdy nie chcieli żebyśmy byli razem- przerwała mu Liz- byłam bezbronna Max a Michael i Isabel nigdy nie byli po mojej stronie. Jak mogłam zwrócić się do nich?
Nie potrafił znaleźć właściwych słów. Wszyscy porzucili ją po śmierci Alexa, wtedy gdy potrzebowała ich najbardziej i na jej twarzy wciąż wypisany był ból tamtych dni.
- Pierwszej wizji doświadczyłam tuż przed Świętami tamtego roku. Nic spektakularnego ale różniły się od błysków. Dotyczyły wydarzeń z przyszłości, tych które dopiero miały się rozegrać i zawsze okazywały się prawdziwe. Uciekłam, próbując uwolnić się od błysków, od wizji, od wszystkiego co miało cokolwiek wspólnego...z tobą.
Jechał autostradą czując się martwy w środku. Kiedyś powiedział że nigdy jej nie zrani, ale ostatecznie było to wszystko do czego był zdolny. Nie pozostało w niej już nic prócz cierpienia.
- Rok później wizje nabrały innego tonu. Złowieszczego, wiedziałam że nie jestem w stanie zrobić nic by powstrzymać to co nieuniknione.
Spojrzała w niebo i Max zrozumiał że przewidziała ten dzień.
- Wiedziałaś? Wiedziałaś że Khivar nadchodzi i nic nam nie powiedziałaś?
- Tak- odwróciła się i napotkała jego zszokowane spojrzenie- wiedziałam. Nic wam nie powiedziałam, bo miałam nadzieję że się mylę. A nawet jeśli mam rację to i tak nie jesteście w stanie temu zapobiec. Jakim cudem ty, Michael i Isabel moglibyście powstrzymać całą eskadrę statków kosmicznych?
- Ale mogliśmy przynajniej próbować zrobić...cokolwiek!- krzyknął sfrustrowany.
- Ja coś robiłam- powiedziała obojętnie, ponownie ześlizgując się w pozbawioną emocji odchłań w której żyła od lat- jedyną rzecz która może odmienić bieg wydarzeń.
- Nie..- usiłował odrzucić jej sugestię. To nie mogło wydarzyć się ponownie. To niemożliwe. Już kiedyś zmienili przyszłość a teraz nie mieli Granilithu. Nie byli w stanie tego powtórzyć.
- Wiem co trzeba zrobić. Widziałam to w wizjach- skorupa wokół niej zaczynała pękać. Jej oczy wyrażały ból całych wieków, ból który przez lata usiłowała zapić, ból który nigdy nie mijał. Zawsze jej towarzyszył, czyhając by wyssać z niej życie. Przewidziała koniec świata, była świadkiem własnej śmierci, śmierci tych których kiedykolwiek kochała. Wydarzenia które pchną wszystko w ruch właśnie miały miejsce.
Max niemal zjechał z drogi, zszokowany jej następnymi słowami.
- Tess wróciła. I ma ze sobą Granilith.

Rozdział 8

Max krążył wzdłuż pobocza, nie przyjmując do wiadomości wypowiedzianych przez nią słów. Nie potrafił w to uwierzyć, nie był w stanie. Były zbyt potworne by nawet je rozważać. Na niebie nie było żadnych statków. Tess nie wróciła na Ziemię by doprowadzić do jej ostatecznego upadku. Liz nie sugerowała- nie czyniła niepodważalnym planu tak przerażającego że zaledwie był w stanie oddychać po wysłuchaniu jej słów.
- Nie- pocierał skronie, próbując uśmierzyć narastający ból głowy- nie, nie mam zamiaru tego słuchać...
- Max, to jedyny sposób- panowała nad drżeniem w swoim głosie. Pogodziła się ze swym losem już dawno temu, lecz nigdy wcześniej nie musiała wypowiedzieć tych słów na głos.
- Nie Liz- odwrócił się gwałtownie, spoglądając na nią oczyma pełnymi łez- nie mogę. Nie proś mnie. Wreszcie cię odnalazłem, po tych wszystkich latach, nie każ mi...- szloch stłumił jego słowa i zamilkł.
- Max- powściągnęła emocje- nie mamy wyboru. Ja nie mam wyboru.
Zbliżyła się do niego od tyłu, pragnąć dotknąć jego ramienia, pragnąć go objąć, pragnąc powiedzieć mu jak bardzo wciąż go kocha, ale wiedziała że nie może tego zrobić. Jeśli pozwoli sobie na słabość, jeśli otworzy przed nim swoje serce, nie będzie w stanie przez to przejść i koniec świata naprawdę będzie jej winą.
- Za pierwszym razem spędziliśmy razem 14 lat ale świat przestał istnieć z naszej winy. Za drugim razem zrezygnowałam z ciebie by zapobiec upadkowi mojej planety, ale to poświęcenie nie wystarczyło by odmienić jej los. Tym razem musimy postąpić właściwie. Bo nie otrzymamy już następnej szansy.
- NIE!- odwrócił się gwałtownie, przyciągając ją do siebie. Objął jej twarz dłońmi.
- Liz- powiedział z trudem- kocham cię. Nigdy nie przestałem. Przez całe lata myśl o odnalezieniu cię była jedyną rzeczą jaka trzymała mnie przy życiu. Nie możesz prosić bym z tego zrezygnował...
- Max, musisz- zmagała się z własnymi łzami- musisz.
- Pójdę do rządu. Pójdę do Białego Domu. Jeśli będę musiał pójdę nawet do pieprzonego prezydenta. Możemy współpracować z najlepszymi naukowcami i odkryć słabe punkty Khivara. Możemy zniszczyć statki...
- Max, dlatego właśnie nigdy nie wróciłam do domu. Dlatego zmieniłam nazwisko abyś nie mógł mnie znaleźć. Wiedziałam że będziesz szukał innej drogi, że każesz mi uwierzyć w najsłabszy promyk nadziei, ale uwierz mi- nie ma żadnej. Jest już za późno- musnęła jego skroń opuszkami palców, pokazując mu dlaczego.
- Nie- osunął sie na kolana prosto na brudny pył autostrady, pragnąc odrzucić horror który miał przed oczami- nie!
- Żyłam z tym od dawna Max- osunęła się na kolana obok niego, pragnąc trzymać w ramionach jego rozdygotane ciało- podczas dnia pracowałam bez wytchnienia by znaleźć sposób jak temu zapobiec, a nocami piłam by zapomnieć, udając że to nie prawda. Ale to jest prawda Max- czuła że jego łzy wsiąkają w jej ramię- i pozostało nam tylko jedno, by temu zapobiec.
Max uniósł mokrą od łez twarz i spojrzał prosto w jej udręczone oczy. Jego dłoń drżała gdy dotykał je policzka, podobnie jak głos, gdy spytał.
- Co ja bez ciebie zrobię Liz?
- Upewnisz się że świat nadal będzie istaniał.

Prowadziła w ciszy, obserwując jak kolejne mile znikają bezpowrotnie za ich plecami. Słuchała nadawanych przez radio informacji i oddechu śpiącego obok Maxa. Jego sen był nieposkojny i płytki czemu nie mogła się dziwić, nie po tych wszystkich rzeczach o których mu powiedziała. Od lat wiedziała o tym co przyszłość chowa dla niej w zanadrzu, ale wiedza o tym i świadomość że wszystko rozgrywa się juz na jej oczach, znacznie różniły się od siebie. Była pewna że jest gotowa na tą chwilę ale teraz zrozumiała że tylko się oszukiwała. Czy jakakolwiek istota jest gotowa stawić czoła własnej nieuchronnej śmierci?
- Gdzie jesteśmy?- napięty głos Maxa przerwał ciszę panującą w ciemnościach samochodu. Od świtu dzieliło ich jeszcze wiele godzin.
- Właśnie minęliśmy Oklahomę- Liz zerknęła na licznik benzyny. Coraz trudniej było trafić na czynną stację benzynową. Panika ogarnęła cały naród, mieszkańcy masowo gromadzili żywność i paliwo- niedługo będziemy w Teksasie.
- Jakie są ostatnie informacje?- w jego głosie nie było emocji, tak jakby wiedział że z tego źródła nie może czerpać pociechy.
- Bez większych zmian- odparła Liz- statki nie poruszyły się.
- Jak myślisz, dlaczego?- odwrócił się do niej. W świetle padającym z tablicy rozdzielczej jego twarz wydawała się wynędzniała i przemęczona.
- Pewnie chcą najpierw cię znaleźć- powiedziała, widząc jak grymas bólu przemyka po jego twarzy.
- A co jeśli uciekniemy?- uchwycił się ostatniej iskierki nadziei- Khivar chce mnie. Jeśli mnie nie znajdzie, może nie zniszczy Ziemi. Możemy zejść pod ziemię do jednej ze stacji wojskowych. One są samowystarczalne. Tlen, woda, żywność. Może da nam to czas żeby wynaleźć antidotum...
- Nie możemy tego powstrzymać Max- powiedziała miękko - chciałabym żeby było inaczej, ale to niemożliwe. W przyszłym tygodniu statki wypuszczą do atmosfery toksynę która położy kres wszelkiemu życiu na tej planecie.
- Ale jeśli zejdziemy pod ziemię...
- Max- zdjęła rękę z kierownicy i położyła ją łagodnie na jego dłoni- nie możemy stworzyć antidotum na obcą toksynę ktorej nigdy nie widzieliśmy. Kiedy przedostanie się do ekosystemu będzie się rozprzestrzeniać bardzo szybko. Widziałam to w wizjach. Wiem jakich spustoszeń dokona. Nawet jeśli nasi najlepsi naukowcy zdobyliby próbkę, wynalezienie odtrudki zajmie całe miesiące, a może nawet lata.
- Ale...-słowa ugrzęzły mu w krtani. Wiedział że nigdy nie uda mu się przekonać ją by ratowała samą siebie, nie wtedy gdy inni mieliby z tego powodu zginąć. Wreszcie, z rezygnacją poddając się losowi którego nie byli w stanie uniknąć, ujął w dłonie jej twarz i powiedział jedyną rzecz, jaką potrafił.
- Zmieniłem zdanie Liz. Nie cofnę się w czasie. Wolę umrzeć tu z tobą. Jeśli pozostał nam tylko tydzień życia, przeżyjemy go razem tak jakby stanowił całą wieczność.
Zwolniła samochód, nie będąc w stanie prowadzić poprzez oślepiające ją łzy. Nawet teraz, wciąż nie rozumiał. Zatrzymała się na poboczu i objęła jego dłonie.
- Nie umrzesz Max- głos jej zadrżał- toksyny nie wyrządzą ci krzywdy. Stworzono cię tak byś przetrwał na Ziemi i na Antarze. Obce komórki w twojej krwi przefiltrują toksynę i nie przedostanie się ona do krwiobiegu.
- O Boże- zachwiał się. To było zbyt wiele jak dla niego. Bez względu na to co zrobi, czekało go życie bez niej.
- Patrzyłam na to z wielu perspektyw- przysunęła się do niego- to o co proszę to jedyny możliwy sposób. Musisz cofnąć się w czasie i naprawić błąd. Tylko w ten sposób możemy być pewni że inni przetrwają.
- Wszyscy tylko nie ty- pozwolił by łzy płynęły swobodnie- wszyscy poza nami.
- Takie było moje przeznaczenie- utarła wilgoć z jego twarzy- zdążyłam się już z tym pogodzić.
- Ale ja nie Liz- oparł czoło o jej ramię- ja się z tym nie pogodzę.
- To przyjdzie z czasem- szepnęła kojąco- razem stawimy temu czoła.
Poczuła że przywiera do niej, rozpaczliwie czepiając się uczucia które nigdy nie miało przyszłości. Kiedyś powiedział jej że boi się by ich znajomość nie przerodziła się w coś poważnego ponieważ wiedział że nie ma dla nich przyszłości i miał rację. Ale chodziło o coś znacznie więcej. To ona nie miała przed sobą przyszłości. Max zmienił jej los tamtego wrześniowego dnia na podłodze Crashdown i wraz z tym zmienił się cały świat. Nadszedł czas by przywrócić właściwy bieg rzeczy.

Max pierwszy dostrzegł światła migoczące na niebie ponad Roswell. Prowadził bliski szoku, przerażony rozmiarem tworu który miał przed oczami. Statek był ogromny, zwłowieszczy, pochylał się nad miastem jak bezlitosna bestia. Widok ten pozbawił go resztek potajemnie skrywanej nadziei. Nie było szans na to by rzucił wyzwanie czemuś takiemu. Cała artyleria świata nie byłaby wystarczająca. Zwolnił, zbyt urzeczony widokiem statku by skoncentrować się na jeździe. Ścisnął mocniej dłoń Liz, oboje czerpali komfort z tej bliskości podobnie jak przed laty. W okresie niewinności ich dłonie pasowaly do siebie jak dwa nierozłączne fragmenty układanki i nie zmieniły tego spędzone osobno lata. Dotykając się stawali się kimś więcej niż tylko dwiema niezależnymi istotami. Ich więź zacierała granice pomiędzy odrębnością kobiety i mężczyzny.
Max wjechał w opustoszałe uliczki Roswell gdy na wschodzie pojawił się świt.
Na pierwszy rzut oka miasto wydawało się wymarłe, dopóki nie dostrzegli wojskowych pojazdów ulokowanych w okolicach centrum. Pokryty kamuflującą zielenią jeep ruszył w ich stronę a z megafonu popłynęło ostrzeżenie.
- Wkroczyliście na zamknięty teren. Zatrzymajcie samochód albo otworzymy ogień!
Jego naturalnym odruchem była ucieczka w poszukiwaniu schronienia, ale teraz nie miało to już znaczenia. Było za późno my martwić się o konsekwencje. Zatrzymał samochód na poboczu. Wojskowy jeep zahamował tuż przed nimi by zapobiec ewentualnej ucieczce a żołnierz wycelował broń prosto w jego głowę. Drugi z nich, w hełmie z oznaczeniami MP na głowie, wysiadł z jeepa i nieufnie zbliżył się do drzwi od strony kierowcy. Spojrzeniem skanował otoczenie, nurkując światłem latarki w każdy kąt, schowek i zakamarek, świecąc im prosto w oczy i omal nie oślepiając, po czym zwrócił sie do Maxa.
- Jaki masz tu interes?
- Jakiś problem proszę pana?- spytał Max.
- Roswell zostało objęte prawem Marshalla. Mieszkańcy mają przestrzegać godziny policyjnej przez całą dobę aż do odwołania. Nie przestrzegający tego przepisu mają być natychmiast aresztowani. Wysiądź z samochodu.
- My tylko...
- Powiedziałem wysiądź z samochodu- żołnierz położył dłoń na broni.
Intensywność jego spojrzenia powiedziała Maxowi że w pierwszej kolejności będzie strzelał, a dopiero potem myślał o zadawaniu pytań.
- Nie chcesz tego zrobić- odezwał się spokojnym, opanowanym głosem- zdejmij rękę z broni.
Żołnierz opuścił ręce.
- Nie stanowimy zagrożenia- Max wpatrywał się w zamglone oczy żołnierza- poprostu chcemy dostać się do domu.
- Jedźcie do domu i pozostańcie w środku- żołnierz machnął ręką. Drugi opuścił broń.
- Jeśli zobaczycie nas ponownie, przepuścicie nas bez zadawania pytań- Max udzielił mu ostatecznej instrukcji po czym uruchomił samochód. Odjechał, czując na sobie spojrzenie Liz.
- Kiedy się tego nauczyłeś?- spytała zmienionym głosem.
- Pare lat temu- unikał patrzenia na nią. Wciąż pamiętał jaki wpływ wywarły na nich wszystkich umiejętności Tess i jak bardzo Liz czuła się przez nie zagrożona.
- Używam tego tylko wtedy kiedy muszę- jechał przez opustoszałe ulice, zatrzymując się wreszcie przed dużym kompleksem apartamentowców. Spojrzał na nią, przyrzekając.
- Nigdy nie posłużyłbym się tym na tobie.
- Nigdy?- jej spojrzenie było nieruchome i zmusiło go do odwrócenia wzroku. Wiedział że to kłamstwo, posłużył się swoimi umiejętnościami tamtej nocy przed dwoma dniami kiedy skłonił ją by zasnęła. Wpadła wówczas w histerię i zrobił to wyłącznie dla jej dobra, ale nie zmieniało to faktu.
- Obiecaj mi- chwyciła go za podbródek i szorstko zmusiła by na nią spojrzał- obiecaj mi że już nigdy nie nagniesz mi umysłu.
Max wpatrywał się w nią, zszokowany gwałtownością jej reakcji, ale przecież nie powinna go ona dziwić. Zawsze stanowczo broniła swojej niezależności i wolności. Ze wszystkich umiejętności jakie posiadał jego gatunek, kontrola umysłu była tą, której nie mogła tolerować.
- Obiecaj mi!- zażądała.
- Obiecuję- przykrył jej dłoń swoją, w nadziei że nie ucieknie przed jego dotykiem- nigdy nie posłużę się tą umiejętnością na tobie.
- Niezależnie od okololiczności- nacisnęła- obiecaj mi!
- Nie złamię danego słowa Liz- przełknął z trudem, wiedząc co oznacza ta obietnica. To ona panowała nad sytuacją i niezależnie od tego jak nienawidził tej myśli, jak bardzo łamała mu serce, musiał być posłuszny ustanowionym przez nią regułą. Może gdyby słuchał jej wcześniej ich życie ułożyłoby się zupełnie inaczej?
- Dlaczego tu przyjechaliśmy?- spytała łagodniejszym głosem, rozluźniająć uścisk.
- Michael tu mieszka. Michael i ja. Pozwala mi się tu zatrzymywać kiedy jestem w mieście.
Nie powiedział jej, że rzadko bywa w Roswell. Jeszcze dwa dni temu spędzał większość czasu w drodze próbując ją odnaleźć.
- Pomyślałem że możemy odpocząć tu przez chwilę...porozmawiać z Michaelem i Isabel...przemyśleć...coś.
Liz wpatrywała się w niego wiedząc że przylgnął do idei iż wspólnymi siłami uda im się zmienić to co nieuniknione. Wiedziała że to niemożliwe, że aby zmienić przyszłość musieli zmienić przeszłość, ale ona miała więcej czasu by się z tym pogodzić niż on. Mogła podarować mu kilka minut wiary w to co niemożliwe.
- Okay- zgodziła się, ku jego uldze.
- Dobrze- na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Jeśli uda mu się otworzyć jej umysł na inne możliwości, może uda im się zmienić przyszłość bez wprowadzania w życie drastycznego planu przy którym tak stanowczo się upierała. Poprowadził ją w stronę mieszkania i do miejsca, które jak wierzył, mogło być nowym startem.

cdn...

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Tue Dec 21, 2004 10:35 am

Cóz za ironia...A my wszyscy myśleliśmy, że jej upadek moralny spowodowany był tylko rozstaniem z Maxem....Brakuje mi słow. Jestem zdruzgotana i smutna. Boję się, że użyją granilithu i Max nie uratuje Liz. Po postrzale ona umrze...Na pociechę mam tylko to, że Breathless już raz mnie kompletnie zaskoczyła.
Później napisze cos więcej, teraz nie mogę. Powiedzcie mi tylko, że zakończenie tego ff nie będzie tragiczne i przygnębiające. Żadnego poświęcania się dla dobra ludzkości :cry: :cry: :cry: :cry:
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Dec 21, 2004 3:50 pm

Traktujemy kolejne rozdziały jako prezent dla nas pod choinkę Aniu :D Skąd u licha wzięłaś tyle czasu w tych gorączkowych dniach, żeby uraczyć nas aż dwoma rozdziałami...jestem pełna podziwu. :cheesy:
Zastanawiam się dlaczego mimo ostrzeżenia F.Maxa i zmiany przez Maxa i Liz przyszłości, wydarzenia tak się potoczyły że grozi im zagłada świata. Coś poszło nie tak. Przepowiednia albo została źle odczytana, albo nastąpiły wydarzenia które nie miały mieć miejsca. Dwa razy zmieniali przeznaczenie, za pierwszym razem byli razem, za drugim tak bardzo oddaleni od siebie a to i tak nie uchroniło ich i planety przez kataklizmem...Gdyby Liz naprawdę poświęciła własne życie, a Max musiał zostać z Tess lub żyć sam, byłoby to zaprzeczeniem wiary w głęboką miłość, wewnętrzenemu przekonaniu że są dla siebie stworzeni, pogodzeniem się ze świadomością, że nie warto podążać za głosem swojego serca. Wtedy wszystko straciłoby sens. Dlatego nie wierzę w złe zakończenie...nie w ich przypadku.
Dzięki Lizziett :D
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Dec 21, 2004 7:34 pm

Lizziett proszę proszę jak nas rozpieszczasz :cheesy: Ale ja nie mam nic przeciwko temu :lol:
Jak tu napisać,aby nie spoilerować :roll: Hmm...
Wiedziałam, że Liz kocha Maxa :twisted: Mimo wszystko nadal bardzo go kocha :twisted: I ten jej gest kiedy dotknęła dłonią jego policzka... Uroczy :cry:
Czyż to nie irona losu? F.Max cofnął się w czasie aby zapobiec wojnie, uratować ludzkość i prosić Liz, aby ta sprawiła, aby przestał ją kochać a to i tak nie pomogło... Wszystko na nic... Całe poświęcenie Liz, jej ucieczka, jej życie... Znów mamy wojnę. I czego teraz Liz oczekuje od Maxa? Aby cofnął się i zapobiegł katastrofie, ale tym razem zrobił to jak należy... Chyba domyślamy się o co chodzi...
No i jeszcze mamy powrót Tess...

Strasznie jest cięzko pisać komentarze wiedząc co się stanie... Dlatego też mój komentarz jest taki jaki jest.

Lizziett czekam na kolejne części i muszę Ci pogratulowac świetnego tłumaczenia! Brawo :cheesy:

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Dec 22, 2004 11:46 am

Dwie części?! :shock: Ech, Lizziett... :mrgreen:

I proszę, w swej naiwności myślałam, że całe zachowanie Liz jest wynikiem tylko lub aż śmierci Alexa i postawy Maxa, a tu jak zwykle trzeba było sięgnąć głębiej. Wszyscy skupili się tylko na tamtych wydzarzeniach ignorując zupełnie całą późniejszą serialową przemianę Liz i jej dar przewidywania. Barwo dla Breathless!
I nadal nie wierzę, by im się mogło nie udać, nie po takich poświęceniach 8) Happy end murowany! :wink:

Dzięki Lizziett! :cheesy:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sat Dec 25, 2004 10:33 am

Hej, Dzięki za komentarze.
W najnowszej 6 edycji "Downfall" zdobyło nagrodę :mrgreen:

Image

Best Future Fanfiction

hm...widocznie nie było aż tak kontrowersyjne :mrgreen:

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 35 guests