T: Gorzkie fusy [by Tasyfa]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Jejku, ale się przestraszyłam, jak zobaczyłam powiadomienie na poczcie o nowym poście w tym temacie. Myślałam, że zaczynacie układać plan zamordowania mnie Bo ten tego, chyba miesiąc już minął (oby nie!), a ja ledwie zaczęłam tłumaczyć ost. część. No może nie tak ledwie... trochę już tego mam.
P.S. BTW to ja, Olka. Jestem tu inkognito Wolałam nie pisać tego postu zalogowana, bo by pewnie wszscy pomyśleli, że przybyło nowej części. Potem byłoby rozczarowanie, z którego pozostaje tylko jeden mały krok do snucia morderczych planów, czego wolałabym uniknąć
P.S. BTW to ja, Olka. Jestem tu inkognito Wolałam nie pisać tego postu zalogowana, bo by pewnie wszscy pomyśleli, że przybyło nowej części. Potem byłoby rozczarowanie, z którego pozostaje tylko jeden mały krok do snucia morderczych planów, czego wolałabym uniknąć
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
Olka!!!
Droga Olkusiu!!! Błagam napisz coś choćby miałby to być mały fragmencik, bo ja już nie mogę doczekać się gorzkich fusów!!! Pliska!!!
Pozdrówka!!!
Pozdrówka!!!
marta86-16roswellianka
"Nadejszla wiekopomna chwila..." No może, nie aż tak wzniosła, ale nadal ważna. Oddaję w wasze "oczy" i pewnie niektóre drukarki ostatnią część opowiadania, które stało się już niemal legendą w Dreamerowym światku. Chciałam wam też podziękować za to, że nie zapomnieliście o "Gorzkich Fusach" mimo licznych przerw, które zapewne nie jednej osobie dały w kość (Ze mną włącznie ). Podziękowania należą się również Tasyfie, która zgodziła się na "przemielenie" jej twórczości w wersji na trąbkę i złamaną gitarę a'la Olka Cóż mogę jeszcze dodać? Nigdy nie byłam dobra w przemówieniach Najlepiej nie będę zajmować niepotrzebnie dużo miejsca. Jeszcze raz dzięki!
Gorzkie fusy – zakończenie
Najwyraźniej umysłowy wysiłek zmęczył mnie bardziej niż przypuszczałem, bo jest już grubo po północy, kiedy moje oczy otwierają się by zobaczyć Liz wdrapującą się na moje łóżko. „Hej, jak się czujesz?”
Przybliża się na tyle bym mógł objąć ją ramieniem i zobaczyć delikatny uśmiech oświetlony promieniami księżyca wpadającymi do pokoju przez okno. „Dobrze. Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Chociaż dziwię się, że cię to nie gryzie.”
Auć. Śmieję się. „Tak, najwyraźniej to w końcu wepchnęło mnie do łóżka.”
Liz nie uważa tego za śmieszne. Jej usta zwężają się w dezaprobacie. „Max, czy kiedykolwiek mówiłam ci, co kiedyś usłyszałam od babci Claudii?”
Nie powinienem być tak lekceważący, ale teraz, kiedy się rozbudziłem wszystko znów zaczyna tłoczyć się w mojej głowie i nic na to nie poradzę. „Podążaj za swoim sercem, a dwie bratnie dusze się odnajdą.”
Teraz to ona się śmieje. „To też. A co na temat spadających gwiazd?”
„Nic mi nie świta. Co z nimi?”
Delikatnie wsuwa swoją dłoń na mój kark, jej palce bawią się moimi włosami, kiedy mówi. Ten gest uspokaja mnie i na chwilę przymykam oczy czując jedynie jej dotyk. „Kiedy miałam pięć lat, mój ojciec kupił mi plakat Cambridge. Potem opowiedział mi wszystko o Harvardzie, i że pewnego dnia przekroczę progi tego uniwersytetu i dokonam wspaniałych rzeczy. Chodziłam jeszcze wtedy do przedszkola. Do końca nie rozumiałam, co mówił, ale uważałam, że plakat był ładny i widziałam, że ten pomysł sprawiał, że on czuł się szczęśliwy.
Kiedy następnego razu odwiedziła mnie babcia Claudia, nie wyglądała nawet w połowie na taką szczęśliwą, jak mój ojciec, ani kiedy zobaczyła plakat, ani kiedy podekscytowana pokazałam jej go. Jednego z wieczorów, podczas swego pobytu u nas, zabrała mnie na balkon byśmy obejrzały spadające meteory.”
„Zaledwie pięciolatka, a już wpatrywałaś się w gwiazdy,” uśmiecham się. „Czy to dzięki niej masz teleskop?”
„Tak. Myślę, że miałam siedem lub osiem lat, kiedy dostałam pierwszy, a potem dała mi lepszy model, kiedy zdałam do szkoły średniej.” W jej głosie słychać tęsknotę.
„Żałuję, że jej nie poznałem, Liz.” Zetknięcie się z jej duchem było niesamowitym przeżyciem, ale mimo to zawsze chciałem mieć możliwość porozmawiania z nią. Miała tak wielki wpływ na kształtowanie obecnej Liz.
„Ja również, Max.” Milczy przez chwilę, a ja przyciągam ją do siebie. „Nie chciałem cię zasmucić.”
„To nie twoja wina. Wszystkie sprawy szukają dziś ujścia, to wszystko.” Liz wzrusza sfrustrowana ramionami, ale pojmuję to doskonale. Tyle emocji czeka by je uwolnić... Pochylam się i całuję jej czoło, a ona uśmiecha się, wiedząc, że zrozumiałem.
„Obserwowałyście deszcz meteorów,” zachęcam ją delikatnie.
„Tak. Babcia Claudia wytłumaczyła mi wszystko o meteorach, czym są, a potem wskazała jeden najpiękniejszy i poprosiła abym go opisała. Powiedziałam, że jest jasny, ładny i szybki, bo przeszył niebo i spalił się, jak spadająca gwiazda.”
„Nie rozumiem.” Mówię, kiedy Liz wycisza się na dłuższą chwilę, słyszę jej westchnienie. Jest przepełnione cierpieniem i zbyt wieloma smutnymi uczuciami.
„Powiedziała mi, że ja jestem spadającą gwiazdą, Max. Że jestem piękna i mądra, ale nigdy nie zestarzeję się tak, jak ona. Że przeznaczone mi jest być, jak meteor – wypalić się promiennie i szybko. I że właśnie dlatego powinnam doświadczyć wszystkiego, co sprawia, iż czuję się szczęśliwa – podążać za swoim sercem – i jeśli to nie miałoby mnie zaprowadzić na uczelnię, do której mój ojciec chciał bym uczęszczała, nic się nie stanie. Liczy się tylko to, co ja chciałabym robić.”
„Powiedziała to wszystko pięciolatce?” Prycham. Nie zdążyłem jeszcze wyjść z mojej komory inkubacyjnej, kiedy babcia Liz mówiła jej, że umrze?
„To jest mniej pokręcone, niż brzmi, Max. Zawsze byłam najcenniejszym dzieckiem dla wszystkich. Moja matka powiedziała kiedyś, że gdyby nie Maria, stałabym się samotniczką z powodu mojego wyciszenia i powagi. Ale Maria potrafiła wydobyć ze mnie śmiech, od pierwszego momentu, kiedy zostałyśmy przyjaciółkami w pierwszej klasie podstawówki i nadal nie przestaje.” Uśmiecha się przez chwilę. „W każdym razie, chodziło mi o to, że babcia Claudia nigdy nie powiedziałaby mi czegoś, czego byłaby pewna, że nie zrozumiem lub sobie z tym nie poradzę.”
„Pięć lat.” Nie mogę sobie nawet wyobrazić tamtego okresu. Liz śmieje się.
„Tak, miałam pięć lat. Max, nie rozumiesz?”
Najwyraźniej nie. „Czego?”
„To nie twoja wina.”
„Co?”
„Mój rak. Fakt, że mam jedynie kilka lat przed sobą. To nie twoja wina. Wierzę, że to powód, dla którego babcia powiedziała mi o tym tak wcześnie. Miałam zginąć tamtego dnia w Crashdown, w wieku szesnastu lat. Tak się nie stało jedynie dlatego, że uratowałeś moje życie już dwa razy. A teraz po raz trzeci.” Jej głos jest delikatny; przekonujący. Nie wspominam, że to właściwie czwarty raz licząc uratowanie młodszej Liz w poprzednim życiu przy pomocy granolithu. Na początku nie odpowiadam..., w zasadzie – nie potrafię. Za dużo łez gromadzi się w moim gardle i pod powiekami, kiedy pomyślę jak mało zostało jej czasu w porównaniu do tego, ile się go jej należy. Tylko, że Liz mówi, że nigdy nie powinna była go otrzymać, – że powinna była zginąć dwadzieścia lat temu. Ale to nie podlega kalkulacji.
„Liz, ja – nie wierzę. To był czysty przypadek. Gdybyś po prostu pochyliła się, jak Maria...” Albo, gdyby ktoś ją popchnął, jak Dan, przez co sam by zginął. Czy to byłoby mniej przypadkowe? Albo, jak ojciec, który pchnął swoją małą córeczkę sprzed maski samochodu, który wpadł w poślizg przy placu pełnym choinek. Ojciec, który wysłał mnie w podróż odkupienia.
”Wiem, że wydaje się nie być powodu, dla którego te dzieci mają raka, albo dla śmierci ojca ratującego swoje dziecko, czy czegokolwiek podobnego... A może jest. Może gdzieś tam jest ktoś, kto to wszystko planuje i może powinieneś to uszanować. Nie jesteś Bogiem, Max. Sam mi to powiedziałeś.”
Słowa Liz z poprzedniego życia. Rak szpiku kostnego i babcia Claudia. Wydaje się, że wszystko kumuluje się, jeśli czekasz wystarczająco długo i najwyraźniej okazuje się być prawdą.
Zdaję sobie sprawę, że w jakiś sposób Liz podąża za moimi myślami, bo uśmiecha się promiennie. Jest tak piękna, że to odbiera mi zdolność myślenia i oddychania. „Nie jesteś Bogiem, Max. Twoje zdolności nie czynią cię żadnym Wyższym Istnieniem. Jesteś człowiekiem, jak pozostali z nas. Jesteś tylko nieco bardziej skomplikowany, chociaż posiadasz dar, którego inni nie mają. Jestem wdzięczna za ten dar, bo nie byłam gotowa by umrzeć w wieku szesnastu lat. Teraz też nie jestem gotowa, ale mogę to zaakceptować. Ponieważ udało mi się zrobić wszystkie te rzeczy, które chciałam, Max, te, o których opowiadała mi babcia. Przeżyłam moje życie dokładnie tak, jak chciałam, włączając w to nasz związek.”
„Co masz na myśli?” Wyszeptuję pytanie na granicy łez, a ona przyciąga mnie blisko siebie.
„Myślę, że wcześniej nie byłam gotowa, by zrobić kolejny krok. Tego dnia w hotelu, kiedy dowiedziałeś się o moich zaręczynach... Myślałam o tym, żeby pójść za tobą i zmusić cię byś powiedział coś więcej. Myślałam, że chcę byś przemówił na moim weselu. Ale prawda jest taka, że kochałam Dana, Max i nie żałuję, że za niego wyszłam. Nie żałuję też czasu, który spędziłam z Kylem w szkole średniej, ani umawiania się z innymi mężczyznami, zanim poznałam Dana. Widziałam twoje wspomnienia z czasu, który spędziłeś z młodą Liz i wiem, jak głęboki był wasz związek. Wiem, że nie byłam gotowa udźwignąć tego wszystkiego, jako nastolatka i nie sądzę, byś ty również był. To jeden z powodów, dla których popełniliście tyle błędów. Byliście po prostu zbyt młodzi, Max, wy wszyscy. O wiele za młodzi by zrobić to, o co was proszono.”
Nie słychać nic poza szlochem, kiedy Liz ściska mnie w swych ramionach, kojąco nucąc coś pod nosem, całując moją mokrą twarz. Jestem za stary by tak płakać, ale nie potrafię się kontrolować widząc na jej twarzy całkowite przebaczenie. Więc nie przestaję. Pozwalam prześcieradłu wchłonąć łzy i przejąć całą winę i obowiązki, które nigdy nie powinny być moimi.
W końcu odnajduję mój głos, a potem jej usta. „Kocham cię.” Odwzajemnia pocałunek, dzikie emocje wzbierają w nas, i wtedy już wiem, co jeszcze Liz chciała powiedzieć: że jest już gotowa, na wszystko. „Skarbie...”
Jej oczy są przepełnione ciepłym półmrokiem. „Max, niczego nie żałuję. Jest tylko jedna rzecz, której zawsze pragnęłam, a której nigdy nie zaznałam. Nie – nie proszę cię o to, ale chcę ciebie, Max. Tak bardzo.”
„Liz.” Wymrukuję, kiedy znów mnie całuje. Jest tutaj, w moich ramionach, w moim łóżku, gdzie marzyłem o niej od zawsze. Mimo to nie mogę uciec od poczucia pewnego niedociągnięcia, które dopada mnie w tej chwili. „Możesz być cierpliwa, skarbie? Obawiam się, - że nie bardzo wiem, co robię.” Cholernie ciężko to przyznać.
Odsuwa się na tyle by móc obdarzyć mnie pytającym wzrokiem. „Co masz na myśli? Wiem, że noc spędzona z Tess jest odległa, ale myślałam, że ty i Liz-”
„Nie. Nie zaszliśmy tak daleko. Nie potrafiłbym wtedy odejść.” Odpowiadam zachrypniętym głosem. Przynajmniej wie, że tym razem odejście nie wchodzi w grę. Kiedy Liz dostała się na Harvard zniszczyłem granolith włącznie z jaskinią. Wiedziałem, że nie będę w stanie cofnąć się kolejny raz, cokolwiek by się stało. Właściwie teraz pierwszy raz niemal tego żałuję. Prawie. Mimo obecnej sytuacji, która wprawia mnie w zakłopotanie, pozostaje jeden przemożny powód do radości, nawet w obliczu wiedzy na temat jej przyszłego życia.
„W koledżu?”
„Wiesz, że z nikim się nie umawiałem, Liz.”
„Więc, kiedy całowaliśmy się wtedy na balkonie, nie...” Zamiera. Czuję, jak moja twarz pokrywa się rumieńcem, co musi być widoczne, bo jeden z kącików jej ust wędruje ku górze. „Szczerze, nie zdawałam sobie z tego sprawy. Hm” Drugi kącik układa się w podstępnym uśmiechu. „Bardziej podoba mi się pomysł, że nie musiałeś uczyć się złych nawyków.”
Śmieję się poważniejąc chwilę później, kiedy dostrzegam cień wstydu, który pojawia się na jej twarzy. „Liz, tylko dlatego, że jestem dziwolągiem i czekałem tak długo, nie znaczy, że od ciebie oczekiwałem tego samego. Nie masz się czego wstydzić.”
„Nie jesteś dziwolągiem,” protestuje, ale cień znika.
Całuję ją, później gładząc jej spuchnięte wargi kciukiem. „Poza tym jedno z nas powinno wiedzieć, co robić.” Liz śmieje się głosem, który mnie ekscytuje. „Po prostu mów mi, co lubisz, skarbie.”
Mówi, a jej głos wzmacnia się w namiętności, aż oboje docieramy do miejsca, gdzie nie ma już słów, po prostu wszechogarniające uczucie dwóch ciał i dusz.
Zabiera mi trochę czasu by wrócić do momentu, kiedy jeszcze mogłem wydobyć z siebie głos. Dłużej niż Liz. Trzymam ją jak najbliżej siebie, czując instynktownie, że między nami nie ma już żadnych barier. Ani emocjonalnych, ani tym bardziej fizycznych. Nie wiem, czy był to świadomy wybór z naszych stron, ale wiem, do czego Liz tęskni: dziecko.
Czując, że mogę jej już wysłuchać i odpowiedzieć, Liz szturcha mnie. „Max, my nie-”
„Cii, wiem. Liz, nawet nie jestem pewien, czy to możliwe, bo jestem inny, ale to twoje ostatnie marzenie.” Przeczesuję pasemko jej włosów, piękny kasztanowy kosmyk, który zamieszkiwał moje własne sny od tak dawna.
Obserwuje mnie, wpatrując się prosto w moją duszę. „A co będzie, kiedy odejdę? Zostaniesz samotnym ojcem, Max.” Wiem. Wiem też, że kiedy ona odejdzie i nic nie będzie mnie tu trzymało, podążę za nią. Nie celowo, nieśpiesznie, ale to się stanie. Jej twarz łagodnieje w zrozumieniu. „Kocham cię.”
„Ja też cię kocham, Liz Parker.” Nie mogę oprzeć się chęci pocałowania jej, nie zważając na fakt dziwnego wyrazu, który przemyka przez jej twarz.
„Max, pamiętasz piosenkę, przy której tańczyliśmy po raz pierwszy?”
Wyjdź za mnie Amandy Marshall. Jedenasty utwór na płycie Everybody Got A Story, wydanej w 2002 roku. Wokalistką i autorką tekstów jest kanadyjka, która miała wtedy długie, blond włosy i niepokojąco dynamiczną osobowość sceniczną.
Tak, teraz to wiem.
Potakuję w odpowiedzi, a Liz uśmiecha się kontynuując tajemnicze zachowanie. „Masz jakieś plany na poniedziałek?”
„Poza pracą? Nie sądzę, dlaczego pytasz?”
Znaczy linie na mojej klatce piersiowej. „Myślałam, że moglibyśmy wybrać się w podróż, jedną z tych last minute. I tak miałeś mieć wolne w wakacje, prawda?”
O co jej chodzi? „Jasne, moglibyśmy, ale najwcześniej we wtorek, bo nie jestem w stanie jutro skontaktować się z moim agentem.”
„No tak, wiem. Ale myślałam, że moglibyśmy pojechać w poniedziałek do Vegas, przed podróżą.” Tajemniczy uśmiech rozjaśnia jej twarz, kiedy głośno łapię oddech.
„Vegas.”
„Ożeń się ze mną, Max.” Jej głos brzmi pewnie. Jak mógłbym powiedzieć nie? Dlaczego chciałbym to zrobić?
„Chętnie, skarbie. Tylko nie w kaplicy Elvisa. Proszę?” Celowo brzmię jak bliski płaczu, a ona śmieje się ze mnie.
„Zgoda.” Wzrok Liz szuka mojego, kiedy w jej oczach dostrzegam, że bardzo łatwo może zostać zraniona. „Jeśli się uda, Max – jeśli to możliwe i będziemy mieli dziewczynkę, możemy dać jej na imię Claudia? Claudia Evans.”
Przymykam powieki pod wpływem nagłego przypływu emocji. Claudia Evans. Córka Maxa i Liz Evansów. Liz mówi mi, że planuje przyjąć moje nazwisko. Znów zagraża mi potok łez. Mam trzydzieści lat, na miłość boską; nie powinienem tak płakać, ale dziś kompletnie się rozkleiłem. „Brzmi cudownie, Liz. Jeśli będziemy mieli chłopca, co myślisz o nazwaniu go Daniel?”
„Och, Max.” Również się wzrusza by chwilę później sięgnąć po pocałunek. Emocje ponownie przybierają na sile, związując nas jeszcze bliżej, a kiedy nasza namiętność wzrasta w końcu dociera do mnie – niezaprzeczalna prawda o tym, co mówiła Liz.
Przez te wszystkie lata wierzyłem, że związanie się Liz ze mną byłoby dla niej równoznaczne z wyrokiem śmierci. Że nie istniał sposób byśmy mogli być razem, który jednocześnie nie zniszczyłby jej życia. Bo za pierwszym razem tak właśnie się stało. Znikły wszystkie marzenia. Znikło zaufanie i jej więź z rodzicami. Znikła możliwość normalnego życia. Odszedł jeden z jej najlepszych przyjaciół, a potem ona sama.
W tym życiu, tak bardzo starałem się puścić ją wolno, by ostatecznie okazało się to nie możliwe. Niektóre rzeczy mają swoje przeznaczenie. Liz i ja, nasza miłość jest jedną z nich. I jak trudno to zaakceptować, również jej śmierć.
Dużo czasu zajęło mi zrozumienie tego, ale już pojąłem. Nie jestem złym fatum w życiu Liz Parker. Jestem cudem.
*~*~*~*~*~*~*~*
~~Lato 2039~~
„Jest bardzo brudny.”
„To tylko kamień, skarbie, a my byliśmy zajęci.” Posyła mi groźne spojrzenie na tą uwagę, a ja śmieję się. Do czasu, kiedy wyciąga dłoń, koncentruje się, a nalot na płycie znika. „Nawet się nie rozejrzałaś!”
„Ile razy mam ci powtarzać, że potrafię wyczuć każde żywe stworzenie w promieniu trzystu metrów, zanim dotrze do ciebie, że jestem ostrożna?” Jej łagodny uśmiech zaciera pozornie ostre słowa, kiedy wstaje otrzepując spodnie na kolanach.
Otwieram ramiona, a ona przytula mnie kładąc głowę na jednym z nich tak, jak to robiła będąc małą dziewczynką. „Rozchmurz, swojego starego ojca, Claudio.”
„Nie jesteś stary. Nie kwalifikujesz się nawet do ubezpieczenia społecznego.”
„Ale do zniżek dla pięćdziesięciopięciolatków na pewno.”
Claudia prycha. „Tak, już od całych trzech miesięcy.” Cichnie na dłuższą chwilę. „Czułeś ją dzisiaj?”
„Czuję jej obecność codziennie. Wiesz o tym, Clo.”
„Tak.” Odsuwa się, potakując. „Czułam ją dzisiaj. W audytorium.”
„Byłaby z ciebie taka dumna, Claudio. Przynajmniej tak dumna, jak ja.”
Obdarza mnie długim spojrzeniem. „Myślisz, że byłaby tym mniej zakłopotana?”
Śmieję się. „Prawdopodobnie. Twoja mama miała klasę.” Choć właściwie to nie sądzę by dzisiaj Liz była w stanie powstrzymać łzy dłużej niż ja.
Claudia wpatruje się przed siebie recytując po cichu, „Trzydzieści siedem lat temu, Liz Parker stała na tym podium i wygłosiła przemowę o sięganiu gwiazd. Zapewne wielu z was wie, że Liz była moją matką i że odebrano nam ją zbyt wcześnie. To, czego pewnie nie wiecie, to fakt, że była również wizjonerką, a słowa, które wtedy wypowiedziała nie przestały być prawdziwe.”
„Gdzie znalazłaś jej przemowę, skarbie?” Ledwie udaje mi się zadać to pytanie, bo coś ściska mnie za gardło. Wcześniej nic mi o niej nie powiedziała, jedynie, że już skończyła i jest z niej zadowolona. Ale ja widziałem inną dziewczynę z cudownymi, ciemnymi oczami, która wypowiadała te same słowa tak dawno temu i prawdę mówiąc ciężko byłoby mi stwierdzić, z której jestem bardziej dumny: z mojej żony, czy córki.
„Pamiętasz pudełko, które mama zostawiła na moje szesnaste urodziny?”
„To, którego całą zawartość zatrzymałaś tylko dla siebie? Tak, pamiętam,” droczę się z nią delikatnie, a ona się uśmiecha.
„Przemówienie było w nim. Razem z pamiętnikiem, który zaczęła pisać będąc w ciąży i kilka rzeczy z czasów, kiedy była młoda, a które dostała od swojej babci. Babci Claudii, wiesz tej, po której dostałam imię.” Zaznacza ślady butem na żwirowej ścieżce. „Było też wiele wydruków.”
„Wydruków? Czego, jej badań?”
„E-maili od ciebie.”
„Poważnie?”
Claudia uśmiecha się szeroko. „Poważnie, tato. Nie mów, że sam nie zatrzymałeś masy jej e-maili.”
Kilka dyskietek, których zawartość zgrałem na CD wieki temu. Nic wielkiego. Wzruszam ramionami, a ona śmieje się. „Trafiony, zatopiony. Ale przecież na pewno nie wydrukowała ich wszystkich? To nie było aż tak duże pudełko!”
„Nie, tylko kilka wybranych. Jak ten z 4. lipca 2009 roku.” Patrzy na mnie wyczekująco.
„Clo, to było trzydzieści lat temu. Nie pamiętam, co napisałem wtedy Liz.”
„Szczerze, nie sądziłam, że będziesz. Nawet zważywszy na fakt, że wtedy po raz pierwszy nazwałeś ją ‘skarbem’.”
„Naprawdę? Tak dawno temu? Skąd wiesz, że to był pierwszy raz?” Zatrzymujemy się, a ona odpowiada z iskierką w oku.
„Więc, większość z e-maili mama wydrukowała specjalnie by włożyć je do pudełka, ale kilka z nich wyraźnie wydrukowała zaraz po ich otrzymaniu. Na przykład ten, w którym nazwałeś ją inaczej niż zwykle, co zakreśliła i opisała na marginesie, „CO TO OZNACZA???” Wszystko wielkimi literami, z ogromną ilością pytajników.”
Krztuszę się. „Zawsze chciała odpowiedzi na wszelkie pytania.”
„I dobrze, w przeciwnym razie mogłoby mnie tu nie być.” Mruga. „Powinniśmy się pospieszyć, bo ciocia Izzy gotowa wysłać za nami w poszukiwaniu wujka Mike’a. Albo zmusi cię do pomocy w kuchni.”
„Chwileczkę, potrafię wypełnić kuchenne obowiązki! Twoja mama poświęciła wiele godzin, by nauczyć mnie gotować. Mógłbym dodać, bardzo cierpliwych godzin.” A ja nienawidziłem tego. Nadal nie lubię gotować. Ale potrafię i zrobię to teraz. Może te wszystkie lata nie były wypełnione najrozmaitszymi potrawami, ale Caudia jadła zdrowo.
„Wiem. Pokazała mi i pomagała w pieczeniu ciasteczek, pamiętasz?”
„Za dużo zjadam ich w każde Święta, Clo. Jak mógłbym zapomnieć?” Dzielimy się uśmiechem, a Claudia rusza przed siebie zostawiając mnie z moimi myślami.
Liz umarła, kiedy Claudia miała sześć lat, kilka letnich tygodni po skończeniu przedszkola. Liz nie odeszła w gwałtownej rozpaczy, lecz stopniowo gasnąc z powodu powikłań raka, którego usunąłem z jej ciała. Oznaczało to, że mogliśmy powiedzieć naszym przyjaciołom i rodzinie, że był to właśnie rak, co pozwoliło im się pożegnać. Dało też czas Liz by powiedzieć żegnaj, chociaż ja nigdy tego nie usłyszałem.
Ostatniego tygodnia, kiedy wiedzieliśmy już, że koniec jest bliski, Claudia i ja ulokowaliśmy się w sypialni. Cała nasz trójka leżała na łóżku przylegając do siebie. Było wiele łez i wiele słów. Również długotrwałej ciszy i mnóstwo wspomnień. A jednego z wieczorów Michael i Isabel zaopiekowali się naszą ukochaną córeczką, byśmy mogli z Liz kochać się po raz ostatni, zespalając się na wieki.
Od tego dnia zawsze jest ze mną. Wszystko, co widzę, słyszę, smakuję, dotykam; wszystko to przenika przez jej duszę. Bez niej jest ciężko, to prawda, ale nie aż tak samotnie, jak mi się wydawało. Na pewno nie, mając przy sobie Claudię. Moja córka stała się siłą przewodnią mojego życia od dnia swoich narodzin i dobrze o tym wie. Wie, że jestem do niej przywiązany i nigdy nie zapomina, jak bardzo Liz ją kochała.
Jakby posiadała radar wyczuwający, kiedy moje dumanie zmienia się w melancholię, zdolność, o którą tyle razy ją podejrzewałem, Claudia wraca do mnie, żwir chrupie pod jej stopami. Bez słów, zarzuca ramiona na moją szyję i ściska mocno.
„Dziękuję, tatku.”
„Za co, skarbie?” Gładzę kojąco jej włosy. Są długie, jak Liz, kiedy była nastolatką, ale tak czarne, jak kiedyś moje z tą uporczywą tendencją do kręcenia się. Utrzymuję swoje na tyle krótkie, by były proste, a gdzie niegdzie widać jeszcze ciemne pasma pomiędzy srebrnymi.
„Za to, że pilnowałeś bym nie dorastała bez matki.” Znów mnie ściska i całuje w policzek, a potem znika idąc na kolację z okazji ukończenia szkoły średniej przygotowaną przez jej ciotkę i wujka.
Czuję, że Liz jest teraz ze mną, obserwuje naszą córkę, jak ta opuszcza cmentarz wkraczając we własne życie. W swój początek.
Związany z Harvardem tak, jak jej matki.
KONIEC
Gorzkie fusy – zakończenie
Najwyraźniej umysłowy wysiłek zmęczył mnie bardziej niż przypuszczałem, bo jest już grubo po północy, kiedy moje oczy otwierają się by zobaczyć Liz wdrapującą się na moje łóżko. „Hej, jak się czujesz?”
Przybliża się na tyle bym mógł objąć ją ramieniem i zobaczyć delikatny uśmiech oświetlony promieniami księżyca wpadającymi do pokoju przez okno. „Dobrze. Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Chociaż dziwię się, że cię to nie gryzie.”
Auć. Śmieję się. „Tak, najwyraźniej to w końcu wepchnęło mnie do łóżka.”
Liz nie uważa tego za śmieszne. Jej usta zwężają się w dezaprobacie. „Max, czy kiedykolwiek mówiłam ci, co kiedyś usłyszałam od babci Claudii?”
Nie powinienem być tak lekceważący, ale teraz, kiedy się rozbudziłem wszystko znów zaczyna tłoczyć się w mojej głowie i nic na to nie poradzę. „Podążaj za swoim sercem, a dwie bratnie dusze się odnajdą.”
Teraz to ona się śmieje. „To też. A co na temat spadających gwiazd?”
„Nic mi nie świta. Co z nimi?”
Delikatnie wsuwa swoją dłoń na mój kark, jej palce bawią się moimi włosami, kiedy mówi. Ten gest uspokaja mnie i na chwilę przymykam oczy czując jedynie jej dotyk. „Kiedy miałam pięć lat, mój ojciec kupił mi plakat Cambridge. Potem opowiedział mi wszystko o Harvardzie, i że pewnego dnia przekroczę progi tego uniwersytetu i dokonam wspaniałych rzeczy. Chodziłam jeszcze wtedy do przedszkola. Do końca nie rozumiałam, co mówił, ale uważałam, że plakat był ładny i widziałam, że ten pomysł sprawiał, że on czuł się szczęśliwy.
Kiedy następnego razu odwiedziła mnie babcia Claudia, nie wyglądała nawet w połowie na taką szczęśliwą, jak mój ojciec, ani kiedy zobaczyła plakat, ani kiedy podekscytowana pokazałam jej go. Jednego z wieczorów, podczas swego pobytu u nas, zabrała mnie na balkon byśmy obejrzały spadające meteory.”
„Zaledwie pięciolatka, a już wpatrywałaś się w gwiazdy,” uśmiecham się. „Czy to dzięki niej masz teleskop?”
„Tak. Myślę, że miałam siedem lub osiem lat, kiedy dostałam pierwszy, a potem dała mi lepszy model, kiedy zdałam do szkoły średniej.” W jej głosie słychać tęsknotę.
„Żałuję, że jej nie poznałem, Liz.” Zetknięcie się z jej duchem było niesamowitym przeżyciem, ale mimo to zawsze chciałem mieć możliwość porozmawiania z nią. Miała tak wielki wpływ na kształtowanie obecnej Liz.
„Ja również, Max.” Milczy przez chwilę, a ja przyciągam ją do siebie. „Nie chciałem cię zasmucić.”
„To nie twoja wina. Wszystkie sprawy szukają dziś ujścia, to wszystko.” Liz wzrusza sfrustrowana ramionami, ale pojmuję to doskonale. Tyle emocji czeka by je uwolnić... Pochylam się i całuję jej czoło, a ona uśmiecha się, wiedząc, że zrozumiałem.
„Obserwowałyście deszcz meteorów,” zachęcam ją delikatnie.
„Tak. Babcia Claudia wytłumaczyła mi wszystko o meteorach, czym są, a potem wskazała jeden najpiękniejszy i poprosiła abym go opisała. Powiedziałam, że jest jasny, ładny i szybki, bo przeszył niebo i spalił się, jak spadająca gwiazda.”
„Nie rozumiem.” Mówię, kiedy Liz wycisza się na dłuższą chwilę, słyszę jej westchnienie. Jest przepełnione cierpieniem i zbyt wieloma smutnymi uczuciami.
„Powiedziała mi, że ja jestem spadającą gwiazdą, Max. Że jestem piękna i mądra, ale nigdy nie zestarzeję się tak, jak ona. Że przeznaczone mi jest być, jak meteor – wypalić się promiennie i szybko. I że właśnie dlatego powinnam doświadczyć wszystkiego, co sprawia, iż czuję się szczęśliwa – podążać za swoim sercem – i jeśli to nie miałoby mnie zaprowadzić na uczelnię, do której mój ojciec chciał bym uczęszczała, nic się nie stanie. Liczy się tylko to, co ja chciałabym robić.”
„Powiedziała to wszystko pięciolatce?” Prycham. Nie zdążyłem jeszcze wyjść z mojej komory inkubacyjnej, kiedy babcia Liz mówiła jej, że umrze?
„To jest mniej pokręcone, niż brzmi, Max. Zawsze byłam najcenniejszym dzieckiem dla wszystkich. Moja matka powiedziała kiedyś, że gdyby nie Maria, stałabym się samotniczką z powodu mojego wyciszenia i powagi. Ale Maria potrafiła wydobyć ze mnie śmiech, od pierwszego momentu, kiedy zostałyśmy przyjaciółkami w pierwszej klasie podstawówki i nadal nie przestaje.” Uśmiecha się przez chwilę. „W każdym razie, chodziło mi o to, że babcia Claudia nigdy nie powiedziałaby mi czegoś, czego byłaby pewna, że nie zrozumiem lub sobie z tym nie poradzę.”
„Pięć lat.” Nie mogę sobie nawet wyobrazić tamtego okresu. Liz śmieje się.
„Tak, miałam pięć lat. Max, nie rozumiesz?”
Najwyraźniej nie. „Czego?”
„To nie twoja wina.”
„Co?”
„Mój rak. Fakt, że mam jedynie kilka lat przed sobą. To nie twoja wina. Wierzę, że to powód, dla którego babcia powiedziała mi o tym tak wcześnie. Miałam zginąć tamtego dnia w Crashdown, w wieku szesnastu lat. Tak się nie stało jedynie dlatego, że uratowałeś moje życie już dwa razy. A teraz po raz trzeci.” Jej głos jest delikatny; przekonujący. Nie wspominam, że to właściwie czwarty raz licząc uratowanie młodszej Liz w poprzednim życiu przy pomocy granolithu. Na początku nie odpowiadam..., w zasadzie – nie potrafię. Za dużo łez gromadzi się w moim gardle i pod powiekami, kiedy pomyślę jak mało zostało jej czasu w porównaniu do tego, ile się go jej należy. Tylko, że Liz mówi, że nigdy nie powinna była go otrzymać, – że powinna była zginąć dwadzieścia lat temu. Ale to nie podlega kalkulacji.
„Liz, ja – nie wierzę. To był czysty przypadek. Gdybyś po prostu pochyliła się, jak Maria...” Albo, gdyby ktoś ją popchnął, jak Dan, przez co sam by zginął. Czy to byłoby mniej przypadkowe? Albo, jak ojciec, który pchnął swoją małą córeczkę sprzed maski samochodu, który wpadł w poślizg przy placu pełnym choinek. Ojciec, który wysłał mnie w podróż odkupienia.
”Wiem, że wydaje się nie być powodu, dla którego te dzieci mają raka, albo dla śmierci ojca ratującego swoje dziecko, czy czegokolwiek podobnego... A może jest. Może gdzieś tam jest ktoś, kto to wszystko planuje i może powinieneś to uszanować. Nie jesteś Bogiem, Max. Sam mi to powiedziałeś.”
Słowa Liz z poprzedniego życia. Rak szpiku kostnego i babcia Claudia. Wydaje się, że wszystko kumuluje się, jeśli czekasz wystarczająco długo i najwyraźniej okazuje się być prawdą.
Zdaję sobie sprawę, że w jakiś sposób Liz podąża za moimi myślami, bo uśmiecha się promiennie. Jest tak piękna, że to odbiera mi zdolność myślenia i oddychania. „Nie jesteś Bogiem, Max. Twoje zdolności nie czynią cię żadnym Wyższym Istnieniem. Jesteś człowiekiem, jak pozostali z nas. Jesteś tylko nieco bardziej skomplikowany, chociaż posiadasz dar, którego inni nie mają. Jestem wdzięczna za ten dar, bo nie byłam gotowa by umrzeć w wieku szesnastu lat. Teraz też nie jestem gotowa, ale mogę to zaakceptować. Ponieważ udało mi się zrobić wszystkie te rzeczy, które chciałam, Max, te, o których opowiadała mi babcia. Przeżyłam moje życie dokładnie tak, jak chciałam, włączając w to nasz związek.”
„Co masz na myśli?” Wyszeptuję pytanie na granicy łez, a ona przyciąga mnie blisko siebie.
„Myślę, że wcześniej nie byłam gotowa, by zrobić kolejny krok. Tego dnia w hotelu, kiedy dowiedziałeś się o moich zaręczynach... Myślałam o tym, żeby pójść za tobą i zmusić cię byś powiedział coś więcej. Myślałam, że chcę byś przemówił na moim weselu. Ale prawda jest taka, że kochałam Dana, Max i nie żałuję, że za niego wyszłam. Nie żałuję też czasu, który spędziłam z Kylem w szkole średniej, ani umawiania się z innymi mężczyznami, zanim poznałam Dana. Widziałam twoje wspomnienia z czasu, który spędziłeś z młodą Liz i wiem, jak głęboki był wasz związek. Wiem, że nie byłam gotowa udźwignąć tego wszystkiego, jako nastolatka i nie sądzę, byś ty również był. To jeden z powodów, dla których popełniliście tyle błędów. Byliście po prostu zbyt młodzi, Max, wy wszyscy. O wiele za młodzi by zrobić to, o co was proszono.”
Nie słychać nic poza szlochem, kiedy Liz ściska mnie w swych ramionach, kojąco nucąc coś pod nosem, całując moją mokrą twarz. Jestem za stary by tak płakać, ale nie potrafię się kontrolować widząc na jej twarzy całkowite przebaczenie. Więc nie przestaję. Pozwalam prześcieradłu wchłonąć łzy i przejąć całą winę i obowiązki, które nigdy nie powinny być moimi.
W końcu odnajduję mój głos, a potem jej usta. „Kocham cię.” Odwzajemnia pocałunek, dzikie emocje wzbierają w nas, i wtedy już wiem, co jeszcze Liz chciała powiedzieć: że jest już gotowa, na wszystko. „Skarbie...”
Jej oczy są przepełnione ciepłym półmrokiem. „Max, niczego nie żałuję. Jest tylko jedna rzecz, której zawsze pragnęłam, a której nigdy nie zaznałam. Nie – nie proszę cię o to, ale chcę ciebie, Max. Tak bardzo.”
„Liz.” Wymrukuję, kiedy znów mnie całuje. Jest tutaj, w moich ramionach, w moim łóżku, gdzie marzyłem o niej od zawsze. Mimo to nie mogę uciec od poczucia pewnego niedociągnięcia, które dopada mnie w tej chwili. „Możesz być cierpliwa, skarbie? Obawiam się, - że nie bardzo wiem, co robię.” Cholernie ciężko to przyznać.
Odsuwa się na tyle by móc obdarzyć mnie pytającym wzrokiem. „Co masz na myśli? Wiem, że noc spędzona z Tess jest odległa, ale myślałam, że ty i Liz-”
„Nie. Nie zaszliśmy tak daleko. Nie potrafiłbym wtedy odejść.” Odpowiadam zachrypniętym głosem. Przynajmniej wie, że tym razem odejście nie wchodzi w grę. Kiedy Liz dostała się na Harvard zniszczyłem granolith włącznie z jaskinią. Wiedziałem, że nie będę w stanie cofnąć się kolejny raz, cokolwiek by się stało. Właściwie teraz pierwszy raz niemal tego żałuję. Prawie. Mimo obecnej sytuacji, która wprawia mnie w zakłopotanie, pozostaje jeden przemożny powód do radości, nawet w obliczu wiedzy na temat jej przyszłego życia.
„W koledżu?”
„Wiesz, że z nikim się nie umawiałem, Liz.”
„Więc, kiedy całowaliśmy się wtedy na balkonie, nie...” Zamiera. Czuję, jak moja twarz pokrywa się rumieńcem, co musi być widoczne, bo jeden z kącików jej ust wędruje ku górze. „Szczerze, nie zdawałam sobie z tego sprawy. Hm” Drugi kącik układa się w podstępnym uśmiechu. „Bardziej podoba mi się pomysł, że nie musiałeś uczyć się złych nawyków.”
Śmieję się poważniejąc chwilę później, kiedy dostrzegam cień wstydu, który pojawia się na jej twarzy. „Liz, tylko dlatego, że jestem dziwolągiem i czekałem tak długo, nie znaczy, że od ciebie oczekiwałem tego samego. Nie masz się czego wstydzić.”
„Nie jesteś dziwolągiem,” protestuje, ale cień znika.
Całuję ją, później gładząc jej spuchnięte wargi kciukiem. „Poza tym jedno z nas powinno wiedzieć, co robić.” Liz śmieje się głosem, który mnie ekscytuje. „Po prostu mów mi, co lubisz, skarbie.”
Mówi, a jej głos wzmacnia się w namiętności, aż oboje docieramy do miejsca, gdzie nie ma już słów, po prostu wszechogarniające uczucie dwóch ciał i dusz.
Zabiera mi trochę czasu by wrócić do momentu, kiedy jeszcze mogłem wydobyć z siebie głos. Dłużej niż Liz. Trzymam ją jak najbliżej siebie, czując instynktownie, że między nami nie ma już żadnych barier. Ani emocjonalnych, ani tym bardziej fizycznych. Nie wiem, czy był to świadomy wybór z naszych stron, ale wiem, do czego Liz tęskni: dziecko.
Czując, że mogę jej już wysłuchać i odpowiedzieć, Liz szturcha mnie. „Max, my nie-”
„Cii, wiem. Liz, nawet nie jestem pewien, czy to możliwe, bo jestem inny, ale to twoje ostatnie marzenie.” Przeczesuję pasemko jej włosów, piękny kasztanowy kosmyk, który zamieszkiwał moje własne sny od tak dawna.
Obserwuje mnie, wpatrując się prosto w moją duszę. „A co będzie, kiedy odejdę? Zostaniesz samotnym ojcem, Max.” Wiem. Wiem też, że kiedy ona odejdzie i nic nie będzie mnie tu trzymało, podążę za nią. Nie celowo, nieśpiesznie, ale to się stanie. Jej twarz łagodnieje w zrozumieniu. „Kocham cię.”
„Ja też cię kocham, Liz Parker.” Nie mogę oprzeć się chęci pocałowania jej, nie zważając na fakt dziwnego wyrazu, który przemyka przez jej twarz.
„Max, pamiętasz piosenkę, przy której tańczyliśmy po raz pierwszy?”
Wyjdź za mnie Amandy Marshall. Jedenasty utwór na płycie Everybody Got A Story, wydanej w 2002 roku. Wokalistką i autorką tekstów jest kanadyjka, która miała wtedy długie, blond włosy i niepokojąco dynamiczną osobowość sceniczną.
Tak, teraz to wiem.
Potakuję w odpowiedzi, a Liz uśmiecha się kontynuując tajemnicze zachowanie. „Masz jakieś plany na poniedziałek?”
„Poza pracą? Nie sądzę, dlaczego pytasz?”
Znaczy linie na mojej klatce piersiowej. „Myślałam, że moglibyśmy wybrać się w podróż, jedną z tych last minute. I tak miałeś mieć wolne w wakacje, prawda?”
O co jej chodzi? „Jasne, moglibyśmy, ale najwcześniej we wtorek, bo nie jestem w stanie jutro skontaktować się z moim agentem.”
„No tak, wiem. Ale myślałam, że moglibyśmy pojechać w poniedziałek do Vegas, przed podróżą.” Tajemniczy uśmiech rozjaśnia jej twarz, kiedy głośno łapię oddech.
„Vegas.”
„Ożeń się ze mną, Max.” Jej głos brzmi pewnie. Jak mógłbym powiedzieć nie? Dlaczego chciałbym to zrobić?
„Chętnie, skarbie. Tylko nie w kaplicy Elvisa. Proszę?” Celowo brzmię jak bliski płaczu, a ona śmieje się ze mnie.
„Zgoda.” Wzrok Liz szuka mojego, kiedy w jej oczach dostrzegam, że bardzo łatwo może zostać zraniona. „Jeśli się uda, Max – jeśli to możliwe i będziemy mieli dziewczynkę, możemy dać jej na imię Claudia? Claudia Evans.”
Przymykam powieki pod wpływem nagłego przypływu emocji. Claudia Evans. Córka Maxa i Liz Evansów. Liz mówi mi, że planuje przyjąć moje nazwisko. Znów zagraża mi potok łez. Mam trzydzieści lat, na miłość boską; nie powinienem tak płakać, ale dziś kompletnie się rozkleiłem. „Brzmi cudownie, Liz. Jeśli będziemy mieli chłopca, co myślisz o nazwaniu go Daniel?”
„Och, Max.” Również się wzrusza by chwilę później sięgnąć po pocałunek. Emocje ponownie przybierają na sile, związując nas jeszcze bliżej, a kiedy nasza namiętność wzrasta w końcu dociera do mnie – niezaprzeczalna prawda o tym, co mówiła Liz.
Przez te wszystkie lata wierzyłem, że związanie się Liz ze mną byłoby dla niej równoznaczne z wyrokiem śmierci. Że nie istniał sposób byśmy mogli być razem, który jednocześnie nie zniszczyłby jej życia. Bo za pierwszym razem tak właśnie się stało. Znikły wszystkie marzenia. Znikło zaufanie i jej więź z rodzicami. Znikła możliwość normalnego życia. Odszedł jeden z jej najlepszych przyjaciół, a potem ona sama.
W tym życiu, tak bardzo starałem się puścić ją wolno, by ostatecznie okazało się to nie możliwe. Niektóre rzeczy mają swoje przeznaczenie. Liz i ja, nasza miłość jest jedną z nich. I jak trudno to zaakceptować, również jej śmierć.
Dużo czasu zajęło mi zrozumienie tego, ale już pojąłem. Nie jestem złym fatum w życiu Liz Parker. Jestem cudem.
*~*~*~*~*~*~*~*
~~Lato 2039~~
„Jest bardzo brudny.”
„To tylko kamień, skarbie, a my byliśmy zajęci.” Posyła mi groźne spojrzenie na tą uwagę, a ja śmieję się. Do czasu, kiedy wyciąga dłoń, koncentruje się, a nalot na płycie znika. „Nawet się nie rozejrzałaś!”
„Ile razy mam ci powtarzać, że potrafię wyczuć każde żywe stworzenie w promieniu trzystu metrów, zanim dotrze do ciebie, że jestem ostrożna?” Jej łagodny uśmiech zaciera pozornie ostre słowa, kiedy wstaje otrzepując spodnie na kolanach.
Otwieram ramiona, a ona przytula mnie kładąc głowę na jednym z nich tak, jak to robiła będąc małą dziewczynką. „Rozchmurz, swojego starego ojca, Claudio.”
„Nie jesteś stary. Nie kwalifikujesz się nawet do ubezpieczenia społecznego.”
„Ale do zniżek dla pięćdziesięciopięciolatków na pewno.”
Claudia prycha. „Tak, już od całych trzech miesięcy.” Cichnie na dłuższą chwilę. „Czułeś ją dzisiaj?”
„Czuję jej obecność codziennie. Wiesz o tym, Clo.”
„Tak.” Odsuwa się, potakując. „Czułam ją dzisiaj. W audytorium.”
„Byłaby z ciebie taka dumna, Claudio. Przynajmniej tak dumna, jak ja.”
Obdarza mnie długim spojrzeniem. „Myślisz, że byłaby tym mniej zakłopotana?”
Śmieję się. „Prawdopodobnie. Twoja mama miała klasę.” Choć właściwie to nie sądzę by dzisiaj Liz była w stanie powstrzymać łzy dłużej niż ja.
Claudia wpatruje się przed siebie recytując po cichu, „Trzydzieści siedem lat temu, Liz Parker stała na tym podium i wygłosiła przemowę o sięganiu gwiazd. Zapewne wielu z was wie, że Liz była moją matką i że odebrano nam ją zbyt wcześnie. To, czego pewnie nie wiecie, to fakt, że była również wizjonerką, a słowa, które wtedy wypowiedziała nie przestały być prawdziwe.”
„Gdzie znalazłaś jej przemowę, skarbie?” Ledwie udaje mi się zadać to pytanie, bo coś ściska mnie za gardło. Wcześniej nic mi o niej nie powiedziała, jedynie, że już skończyła i jest z niej zadowolona. Ale ja widziałem inną dziewczynę z cudownymi, ciemnymi oczami, która wypowiadała te same słowa tak dawno temu i prawdę mówiąc ciężko byłoby mi stwierdzić, z której jestem bardziej dumny: z mojej żony, czy córki.
„Pamiętasz pudełko, które mama zostawiła na moje szesnaste urodziny?”
„To, którego całą zawartość zatrzymałaś tylko dla siebie? Tak, pamiętam,” droczę się z nią delikatnie, a ona się uśmiecha.
„Przemówienie było w nim. Razem z pamiętnikiem, który zaczęła pisać będąc w ciąży i kilka rzeczy z czasów, kiedy była młoda, a które dostała od swojej babci. Babci Claudii, wiesz tej, po której dostałam imię.” Zaznacza ślady butem na żwirowej ścieżce. „Było też wiele wydruków.”
„Wydruków? Czego, jej badań?”
„E-maili od ciebie.”
„Poważnie?”
Claudia uśmiecha się szeroko. „Poważnie, tato. Nie mów, że sam nie zatrzymałeś masy jej e-maili.”
Kilka dyskietek, których zawartość zgrałem na CD wieki temu. Nic wielkiego. Wzruszam ramionami, a ona śmieje się. „Trafiony, zatopiony. Ale przecież na pewno nie wydrukowała ich wszystkich? To nie było aż tak duże pudełko!”
„Nie, tylko kilka wybranych. Jak ten z 4. lipca 2009 roku.” Patrzy na mnie wyczekująco.
„Clo, to było trzydzieści lat temu. Nie pamiętam, co napisałem wtedy Liz.”
„Szczerze, nie sądziłam, że będziesz. Nawet zważywszy na fakt, że wtedy po raz pierwszy nazwałeś ją ‘skarbem’.”
„Naprawdę? Tak dawno temu? Skąd wiesz, że to był pierwszy raz?” Zatrzymujemy się, a ona odpowiada z iskierką w oku.
„Więc, większość z e-maili mama wydrukowała specjalnie by włożyć je do pudełka, ale kilka z nich wyraźnie wydrukowała zaraz po ich otrzymaniu. Na przykład ten, w którym nazwałeś ją inaczej niż zwykle, co zakreśliła i opisała na marginesie, „CO TO OZNACZA???” Wszystko wielkimi literami, z ogromną ilością pytajników.”
Krztuszę się. „Zawsze chciała odpowiedzi na wszelkie pytania.”
„I dobrze, w przeciwnym razie mogłoby mnie tu nie być.” Mruga. „Powinniśmy się pospieszyć, bo ciocia Izzy gotowa wysłać za nami w poszukiwaniu wujka Mike’a. Albo zmusi cię do pomocy w kuchni.”
„Chwileczkę, potrafię wypełnić kuchenne obowiązki! Twoja mama poświęciła wiele godzin, by nauczyć mnie gotować. Mógłbym dodać, bardzo cierpliwych godzin.” A ja nienawidziłem tego. Nadal nie lubię gotować. Ale potrafię i zrobię to teraz. Może te wszystkie lata nie były wypełnione najrozmaitszymi potrawami, ale Caudia jadła zdrowo.
„Wiem. Pokazała mi i pomagała w pieczeniu ciasteczek, pamiętasz?”
„Za dużo zjadam ich w każde Święta, Clo. Jak mógłbym zapomnieć?” Dzielimy się uśmiechem, a Claudia rusza przed siebie zostawiając mnie z moimi myślami.
Liz umarła, kiedy Claudia miała sześć lat, kilka letnich tygodni po skończeniu przedszkola. Liz nie odeszła w gwałtownej rozpaczy, lecz stopniowo gasnąc z powodu powikłań raka, którego usunąłem z jej ciała. Oznaczało to, że mogliśmy powiedzieć naszym przyjaciołom i rodzinie, że był to właśnie rak, co pozwoliło im się pożegnać. Dało też czas Liz by powiedzieć żegnaj, chociaż ja nigdy tego nie usłyszałem.
Ostatniego tygodnia, kiedy wiedzieliśmy już, że koniec jest bliski, Claudia i ja ulokowaliśmy się w sypialni. Cała nasz trójka leżała na łóżku przylegając do siebie. Było wiele łez i wiele słów. Również długotrwałej ciszy i mnóstwo wspomnień. A jednego z wieczorów Michael i Isabel zaopiekowali się naszą ukochaną córeczką, byśmy mogli z Liz kochać się po raz ostatni, zespalając się na wieki.
Od tego dnia zawsze jest ze mną. Wszystko, co widzę, słyszę, smakuję, dotykam; wszystko to przenika przez jej duszę. Bez niej jest ciężko, to prawda, ale nie aż tak samotnie, jak mi się wydawało. Na pewno nie, mając przy sobie Claudię. Moja córka stała się siłą przewodnią mojego życia od dnia swoich narodzin i dobrze o tym wie. Wie, że jestem do niej przywiązany i nigdy nie zapomina, jak bardzo Liz ją kochała.
Jakby posiadała radar wyczuwający, kiedy moje dumanie zmienia się w melancholię, zdolność, o którą tyle razy ją podejrzewałem, Claudia wraca do mnie, żwir chrupie pod jej stopami. Bez słów, zarzuca ramiona na moją szyję i ściska mocno.
„Dziękuję, tatku.”
„Za co, skarbie?” Gładzę kojąco jej włosy. Są długie, jak Liz, kiedy była nastolatką, ale tak czarne, jak kiedyś moje z tą uporczywą tendencją do kręcenia się. Utrzymuję swoje na tyle krótkie, by były proste, a gdzie niegdzie widać jeszcze ciemne pasma pomiędzy srebrnymi.
„Za to, że pilnowałeś bym nie dorastała bez matki.” Znów mnie ściska i całuje w policzek, a potem znika idąc na kolację z okazji ukończenia szkoły średniej przygotowaną przez jej ciotkę i wujka.
Czuję, że Liz jest teraz ze mną, obserwuje naszą córkę, jak ta opuszcza cmentarz wkraczając we własne życie. W swój początek.
Związany z Harvardem tak, jak jej matki.
KONIEC
Przyznaję że nie wiem co powiedzieć, a raczej napisać...znałam już to opowiadanie w orginale więc sądziłam że przy ponownej lekturze wrażenie nie będzie już tak silne...ale myliłam się.
Nie ma tu przeładowanych emocjami scen, rozdzielających szlochów w co drugiej linijce i miotania wzajemnych oskarżeń. Jest za to zapewnienie że
No może poza DZIĘKI OLKA
PS. Osobom które zaintrygowała idea zakończenia 3 sezonu w ten sposób- z Maxem cofającym się w czasie i ratującym życie Liz bez ujawniania prawdy o sobie- pozwalając jej żyć własnym życiem, polecam trzy inne opowiadania zrodzone z tej samej idei
"Splitscreen" również Tasyfy, bazujące na dokładnie tym samym pomysle ale tym razem utrzymane w tonie komediowym
http://roswellfanatics.net/viewtopic.php?t=5268
"Serendipity" Majesty...ta sama idea i w sam raz na Święta bo obraca się wokół nich...z góry ostrzegam- zawszasu przygotować sobie kontener chustek do nosa
http://roswellfanatics.net/viewtopic.php?t=3367&start=0
i "Hope Alone" Cookie, którym bezpośrednio zainspirowała się Tasyfa i które zdobyło nagrodę jako "Best Spoiler Fic"...nie czytałam go ale należy do faworytów w "roswelliańskim świecie" i jest bardzo emocjonalne.
http://roswellfanatics.net/viewtopic.php?t=1606
http://images2.fotki.com/v20/photos/5/5 ... 1050856477
To opowiadanie przypomina mi w pewnym sensie "Czułe słówka" i inne niezwykłe filmy o odchodzeniu, przemijaniu i godzeniu się z tym co nieuniknione. Jest w tym wiele bólu, smutku i nostalgii...ale przede wszystkim jest tu miłość, nadzieja i mimo wszystko pogoda ducha, świadomość życia przeżywanego w pełni każdego dnia i w każdej minucie tak jaby miała być tą ostatnią. Sztuka życia? Może...Dało też czas Liz by powiedzieć żegnaj, chociaż ja nigdy tego nie usłyszałem.
Nie ma tu przeładowanych emocjami scen, rozdzielających szlochów w co drugiej linijce i miotania wzajemnych oskarżeń. Jest za to zapewnienie że
I nic więcej powiedzieć nie można.Nie jestem złym fatum w życiu Liz Parker. Jestem cudem.
No może poza DZIĘKI OLKA
PS. Osobom które zaintrygowała idea zakończenia 3 sezonu w ten sposób- z Maxem cofającym się w czasie i ratującym życie Liz bez ujawniania prawdy o sobie- pozwalając jej żyć własnym życiem, polecam trzy inne opowiadania zrodzone z tej samej idei
"Splitscreen" również Tasyfy, bazujące na dokładnie tym samym pomysle ale tym razem utrzymane w tonie komediowym
http://roswellfanatics.net/viewtopic.php?t=5268
"Serendipity" Majesty...ta sama idea i w sam raz na Święta bo obraca się wokół nich...z góry ostrzegam- zawszasu przygotować sobie kontener chustek do nosa
http://roswellfanatics.net/viewtopic.php?t=3367&start=0
i "Hope Alone" Cookie, którym bezpośrednio zainspirowała się Tasyfa i które zdobyło nagrodę jako "Best Spoiler Fic"...nie czytałam go ale należy do faworytów w "roswelliańskim świecie" i jest bardzo emocjonalne.
http://roswellfanatics.net/viewtopic.php?t=1606
http://images2.fotki.com/v20/photos/5/5 ... 1050856477
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
oh...
Olkusiu...może swoje odczucia przedstawię tak...
początek , potem
rozwinięcie
pod koniec
koniec
dziękuję!!!
Pozdrówka!!!
początek , potem
rozwinięcie
pod koniec
koniec
dziękuję!!!
Pozdrówka!!!
marta86-16roswellianka
nie mogę uwierzyć że to już koniec jejku i co ja teraz będę robiła? albo własciwie czytała? ech.... moje koffane 'gorzkie fusy' się skończyły to było naprawdę przecudowne opowiadanie(heh, było przecież nadal jest ) Podpisuje się pod podziekowaniami dla Ciebie Olka, planujesz może jeszcze jakieś opo ?
Ta część była równie wspaniała co poprzednie, co prawda dziwnie czułam sie bez Liz, ale i tak bardzo mi się podobało:)
Ta część była równie wspaniała co poprzednie, co prawda dziwnie czułam sie bez Liz, ale i tak bardzo mi się podobało:)
Po przeczytaniu takich opowiadań zawsze ogarniają mnie ciepłe uczucia a potem dopada mnie furia. Czy Katims i produceńci oczu nie mieli ? Przecież juz po 2 sezonie powstawały piękne opowidania wrażliwych, kochających serial pisarek, któych f-f mogły być motorem napędzającym film. Mieli je na wyciągniągnięcie ręki. Gdyby tylko ktoś chciał wykorzystać ich wyobraźnię...Ciekawy pomysł Katimsa z przywróceniem Liz spokojnych lat normalnego życia, gdzie Tasyfa włączyła nieśmiertelny wątek przeznaczenia i podążania za głosem własnego serca, niesie w sobie tyle optymizmu nadziei i pozytywnych emocji. Ile bym dała żeby zobaczyć to na ekranie...
Dzięki Oluś za nasze wzruszenia
Nie wszystko zależało od niego, nie zawsze mógł pomóc a los sprawił, że i tak odeszła. Lecz pogodził się z nim, przeżył kilka dobrych lat otoczony miłością, pozostały mu wspomnienia, już nie tak gorzkie, niespełnione jak poprzednio. To było cudowne motto tego opowiadania.Od tego dnia zawsze jest ze mną. Wszystko, co widzę, słyszę, smakuję, dotykam; wszystko to przenika przez jej duszę. Bez niej jest ciężko, to prawda, ale nie aż tak samotnie, jak mi się wydawało
Dzięki Oluś za nasze wzruszenia
Ja chwilowo nie wiem co napisać. To było jedno z moich ulubionych opowiadań i potrzebuję trochę czasu.
Ale wiem jedno- nie chciałabym, aby twórcy Roswell opierali sią na takich ff. Nie zniosłabym myśli, ze coś takiego (np. śmierć Liz) miałoby zdarzyć się moim ulubieńcom w "realnym" życiu. Co innego w opowiadaniach....
Ale wiem jedno- nie chciałabym, aby twórcy Roswell opierali sią na takich ff. Nie zniosłabym myśli, ze coś takiego (np. śmierć Liz) miałoby zdarzyć się moim ulubieńcom w "realnym" życiu. Co innego w opowiadaniach....
Och to już koniec... Szkoda, że nie mogłam komentowac tego od początku bo cytałam ten ff na roswell.pl a tutaj dotarłam troszkę później...
Olu dziękujemy za tak cudowne tłumaczenie
'Gorzkie fusy' to jest taki ff przy którym można siedzieć z paczką chusteczek obawiająć się, że może ich już niedługo zabraknąć. Każda część jest tak wzruszająca, że łzy same spływają nam po policzkach.
A ostatnia część... Po prostu brak mi słów...
Olu jeszcze raz dzięki za te tłumaczenie! Mam nadzieję, że znów się za jakiś ff weźmiesz
Olu dziękujemy za tak cudowne tłumaczenie
'Gorzkie fusy' to jest taki ff przy którym można siedzieć z paczką chusteczek obawiająć się, że może ich już niedługo zabraknąć. Każda część jest tak wzruszająca, że łzy same spływają nam po policzkach.
A ostatnia część... Po prostu brak mi słów...
Olu jeszcze raz dzięki za te tłumaczenie! Mam nadzieję, że znów się za jakiś ff weźmiesz
A nadejszła, nadejszła...
Powinno być mi smutno, że nie skończyło się to happy endem, ale nie jest. Liz nie żyje, ale jakos Max jest szczęśliwy, miał mozność pożegnania się z nią, została mu córka. Bardzo optymistycznie się zakończyło, to pełne smutku i wyrzeczeń opowiadanie.
Dzięki Olka, że zdecydowałaś się na to tłumaczenie, z przerwami , ale zakończyłaś. Wyszło wyśmienicie!
Powinno być mi smutno, że nie skończyło się to happy endem, ale nie jest. Liz nie żyje, ale jakos Max jest szczęśliwy, miał mozność pożegnania się z nią, została mu córka. Bardzo optymistycznie się zakończyło, to pełne smutku i wyrzeczeń opowiadanie.
Dzięki Olka, że zdecydowałaś się na to tłumaczenie, z przerwami , ale zakończyłaś. Wyszło wyśmienicie!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
A owszem! Ale jeszcze nie teraz. Teraz mam przed oczami widmo sesji Jak dobrze pójdzie pomyszkuję za materiałem do tłumaczenia i zabiorę się za niego w wakacje. Jak źle pójdzie, za jakieś 3 miesiące, co będzie oznaczało, że nie zdałam egzaminów Ale, co ja mówię, przecież jestem optymistką, a butelka Coca-Coli jest w połowie pełna (to taki mój mały nałóg).Olu jeszcze raz dzięki za te tłumaczenie! Mam nadzieję, że znów się za jakiś ff weźmiesz
A wracając do rzeczy, czyli naszych "... Fusów". Z okazji zakończenia opowiadanka, przygotowałam do niego fanarcik. Ale nie taki byle jaki. Jest w formacie A5. Jeśli ktoś będzie miał ochotę na wydrukowanie opowiadania, proponuję cały tekst zedytować do formatu właśnie A5, czcionka Times New Roman, 9 pkt. Poniższego fanarta wywołać u fotografa jako zdjęcie, wszystko razem zbindować i voila. Około 100-stronnicowa książeczka gotowa A jak się wam nie chce tego tekstu edytować, skrobnijcie do mnie, już to zrobiłam i mogę wam go przesłać
Nikt nie mówi żeby brać to dosłownie bardzo wielu fanów nienawidziło tzw "angstu", po"EotW" się pochorowali a nawet odcinki po "SH" były dla nich nie do przyjęcia- z uwagi na pojawienie się Tess, która zdaniem większości wogóle nie powinna zostać wprowadzona do serialu, bo jej obecnosc położyła kres wszystkiemu co w serialu było najlepsze.Ale wiem jedno- nie chciałabym, aby twórcy Roswell opierali sią na takich ff. Nie zniosłabym myśli, ze coś takiego (np. śmierć Liz) miałoby zdarzyć się moim ulubieńcom w "realnym" życiu.
I jak wiemy, w tym opowiadaniu jej nie było ( tęskniliście? ) nikt nie zgrzytał więc zębami słysząc "Max I'm your wife"&"Max I'm your destiny" i nieśmiertelnego "What happens now Max?" ( podobno największym koszmarem fana Roswell jest zostać zamkniętym w pustym Białym Pokoju w którym co dwie sekundy rozlega się głos Tess pytający "What are we gonna to do Max?" - wyczytałam to gdzieś na RF), niczyj brzuch nie świecił a Max miał do powiedzenia coś więcej niż "I have to find my son" Było za to dużo prawdziwych uczuć, ciepła i zwykłych międzyludzkich (hybrydzkich) relacji, wszystkiego o czym twórcy serialu zapomnieli w jego połowie.
I tylko smutno się człowiekowi robi na myśl o tym że naprawdę utalentowani ludzie pewnie nigdy nie będą mieli prawdziwej szansy zabłysnąć podczas gdy w tv siedzą pozbawione odrobiny wyobraźni i serca półgłówki.
A fanart śliczny zdjęcia PERFEKCYJNIE dobrane. Dokładnie takimi widziałam ich czytając to opowiadanie ( no powiedzmy że Max był bardziej uczesany )
Na RF byłam już tak dawno, że nie mogę się połapać gdzie, co i jak. Stąd prośba do zaglądających tam o pomoc... Czy jesteście w stanie ustalić wszystkie nagrody (i w którym roku/edycji je przyznano) dla Gorzkich fusów? A jakby udało się jeszcze ustalić autorów fanartów do tych kokursów, czy w ogóle fanartów do opo. to obiecuję odwdzięczyć się... Póki co to tajemnica. Ale myślę, że warta zachodu
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 3 guests