Gravity of love

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Gravity of love

Post by _liz » Fri Dec 03, 2004 3:56 pm

Doczekaliście się piątku... Uznajcie to za przedwczesny prezent mikołajkowy. Od razu ubiegnę pytania i zagwarantuję wam część drugą na jutro, ale kolejne dopiero w przyszły weekend.

Kategoria: heh, oczywiście crossover (Roswell/Dark Angel)

streszczenie: To prequel do „Serce znajdzie drogę”. Rozgrywa się w czasie, gdy Manticore jeszcze w pełni funkcjonuje (w serialu DA zanim Max trafia z powrotem do Manticore), a seria X5 ma już 18 lat.

NA: Obiecałam to opowiadanie i obietnicy dotrzymuję. Kolejne części nie będą sie zbyt często pojawiały ze względu na moje ograniczenia czasowe (mam w przyszłym tygodniu próbną maturę, no i oczywiście w ogóle maturę). Klimat będzie mieszany. Raczej smutnawy, przygnębiający, chociaż momentami pogodny. Będzie bardzo przypominał ostatnie części SZD. Liczę na komentarze i wsparcie psychiczne...

Podziękowania:
~ dla Marty (czyli Onarka) za kilka ślicznych banerków :D
~ dla Hotaru za wszystko (komentarze, natchnienie FN, narzekanie itd.), a w szczególności za natchnienie mnie co do tytułu
~ dla Ewy za kilka cennych uwag i sugestii

Banerki - jest ich zastraszająco dużo, dlatego wszystkie podam w linkach.

Gold

Stars

Gravity

Cherry

Memories

Blue

Green

Sad



1.

Daleko od słońca



Obowiązek.

Misja.

Dyscyplina.

Walka.

Każda kolejna minuta upływała pod tymi hasłami. Życie, o ile egzystencję tutaj można było określić tym mianem, obracało się wokół szkolenia. Odkąd tylko się urodzili. A może raczej zostali wyprodukowani... Nie było dzieciństwa, nie było zabawy ani śmiechu. Nie mogło być. To były słabości, które tylko przeszkadzały w wykonywaniu poleceń i zatracały zmysły w niepotrzebnym rozproszeniu.

Słabości, na które Manticore nie mogło sobie pozwolić. A jeśli coś było zabronione, oni musieli tego przestrzegać. Takie były zasady. Zasady, których musieli sie trzymać jeśli chcieli przetrwać. Przeżyć nie tylko niebezpieczne misje, ale kolejne dni w wojskowej jednostce, która może była bardziej zgubna niż jakakolwiek akcja wosjkowa. Ostre reguły, nienaruszalne. Jedno wykroczenie mogło się skończyć śmiercią lub co gorsza wymazaniem.

Dogłebnym wyczyszczeniem pamięci z wszelkich wspomnień, które jako takie utrzymywały ich wszystkich przy życiu. Nie były to miłe wspomnienia, ani kolorowe czy bajeczne. We wszystkich tylko chłód, szarość i krzyk. Ale to było jedyne co posiadali, jedyny skarb, jakim mogli się cieszyć żyjąc w tych murach. Pamięć i oni nawzajem.

Urodzeni żołnierze z odpowiednio zmienionym kodem genetycznym, który ich usprawniał, ale stanowił jednocześnie przekleństwo. Każda sekcja była jednością, rodziną, rodzeństwem. Bez względu na wiek, na szybkość czy na geny mogli liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Na nikogo innego. W Manticore nie było nikogo innego, kto by się nimi przejmował. Owszem, byli lekarze, naukowcy, żołnierze i cała masa innych ludzi. Ale ich jedynym celem było udoskonalanie i badanie, nie uczenie prawdziwego życia.

Oni nawet nie wiedzieli czym było to prawdziwe życie. Nie mieli pojęcia, że za murami i lasem istnieje świat, w którym toczy się codzienność o jakiej nigdy nie śnili. Ich jedynym kontaktem z powierzchownymi informacjami z zewnątrz był Donald Lydecker.

Ich nauczyciel, nadzorca i osobisty potwór. Nie miał żadnych skrupułów. Zmuszał ich do nieludzkiego wysiłku, sprowadzał w nocy koszmary. Wielokrotnie podejrzewali, że pojawianie się drgawek u pojedyńczych jednostek było wynikiem właśnie jego działań. Jeśli wykonało się źle jakieś z poleceń mógł nawet zabić. Z zimną krwią i bez wahania. Mimo, że byli jeszcze dziećmi. Dziesięciolatkami, które zamiast bawić się, wiedziały jak skręcić kark.

Obserwował jak udoskonalali swoje umiejętności, raz po raz wyprowadzając kolejne ciosy przeciwko swoim partnerom treningowym. Dostrzegał niedociągnięcia i podstawowe błędy, które niektórzy popełniali, ale bardziej absorbowały go te dwójki, które radziły sobie ponadprzeciętnie. Było ich niewiele. Ale wiedział, że to oni w przyszłości mogą stanowić jego kartę przetargową odnośnie dalszych badań serii X5. Może nawet monopolizacja. Zatrzymał się przy jednej z par. Marszcząc brwi przyglądał się walce.

Każdy cios odpierany, jednocześnie każdy zadawany perfekcyjnie płynny. Zaledwie dziesięcioletni, a już tak niebezpieczni.

W pewnym momencie spojrzenie przesunęło się nie w tą stronę co trzeba, nie dostrzegając błyskawicznego ruchu przeciwnika. W efekcie drobne ciało dziecka zostało podcięte i runęło na ziemię. Ciemne oczy uniosły się wbijając w zielonkawy wzrok napastnika, który pochylał się i wyciągał rękę, by pomóc wstać. Lydecker nic nie powiedział, tylko poszedł dalej.

* * *

Osiem lat później

Zadawała kolejne ciosy z mistrzowską precyzją, jednocześnie unikając jego ciosów. Oboje zdawali się przewidywać ruchy siebie nawzajem, zgrywając cała walkę w płynny, wręcz filmowy pokaz. Przez lata zmieniano pary, aby każdy z genetycznie wygenerowanych żołnierzy mógł się rozwijać. Tylko ich nie rozdzielono. Lydcekerowi najwyraźniej niezwykle pasował taki układ. Jakby sami siebie trenowali, a ewentualna zmiana partnera mogła przynieśc pogorszenie.

A oni już prawie na pamięć znali swoje ruchy. Mimo to zdarzało się, że zaskakiwali się wzajemnie. Z czasem treningi stały się dla nich czystą zabawą, w której ewentualnie któreś z nich mogło ucierpieć. Tak, jeśli decydowali się podejść przeciwnika, to nawet na treningu ich ciosy były porządne i bolesne.

Udoskonalony wzrok chwytał każdy najdrobniejszy ruch ciała przeciwnika, przetwarzając dane odnoścnie uniku czy zatrzymania ciosu. Jak sprzężenie. Wszystkie zmysły działały w idealnej synchronizacji. Walka stawała się szutką. I może byłaby czymś pięknym do podziwiania, gdyby stanowiła wyłącznie pokaz lub kwestię samoobrony. Niestety dla Manticore piękno tej sztuki oznaczało perfekcyjnie przeprowadzoną akcję, skrupulatne morderstwo, bezbłędny sabotaż i bezwzględną wojnę, w której to właśnie oni wygrywali.

Wystarczył ułamek sekundy skupienia nie na tym, co trzeba i już przeciwnik miał przewagę. To był często popełniany przez nią błąd. Jakby niekontrolowała swojego spojrzenia, które raz na jakiś czas ześlizgiwało się na oczy przeciwnika zamiast śledzić jego ruchy. A on to wykorzystywał. Za każdym razem. Bez wyjątków. Jakby tylko na to czekał. W mgnieniu oka wykonał płynny ruch i podciął jej nogi, nim zdązyła zareagować. Ponownie wylądowała na plecach.

- Znów cię podszedł 542. - głos Lydeckera rozbrzmiał w jej uszach – Jesteś dobra, ale on jest szybki. Pamiętaj o tym.
Pamiętała. Tylko to wszystko samo obracało się przeciw niej. Mężczyzna przeszedł dalej, a ona leżała na ziemi zaciskając powieki. Kiedy je otworzyła partner pochylał się nad nią i wyciągał dłoń w jej stronę. Chwila wahania, ale wreszcie pozwoliła sobie pomóc. Może i na treningach był przeciwnikiem, jednak w obliczu innych sytuacji stanowił jedyną rodzinę. Należał do jej oddziału, a oni wszyscy musieli się trzymać razem.

Zielone tęczówki lekko się rozjaśniły, gdy odetchnęła z ulgą i przyjęła pozycję do dalszej walki. Nie poddawała się łatwo i zawsze była gotowa do działania. Mogła się wykrwawiać, ale wciąz by walczyła. Nie dlatego, że nauczono ją tego, ale dlatego, że nie potrafiła się poddawać.

* * *

Szli zimnym korytarzem, równym krokiem. Co jakiś czas odgłos ich marszu łagodniał, gdy kolejni żołnierze skręcali do swoich cel. Szła tuż za nim. Ciemne oczy ciągle wbijały się w jego ciało, jakby usiłowała z jego sposobu poruszania się wyczytać tę zdumiewającą szybkość. Przecież oni wszyscy mieli w swoim DNA gwarantowaną nieprzeciętną prędkość i zwinność, a jednak w jakiś sposób on wykorzystywał ten dar o wiele lepiej niż ona.

Nie mogąc jednak odnaleźć tej tajemniczej siły w niczym fizycznym, postanowiła po prostu ulżyć swojej frustracji w najbardziej dziecinny sposób. Kiedy zbliżali się do jego celi, uniosła dłoń by klepnąć go po głowie i móc uciec z resztą X5 wgłąb korytarza.

Momentalnie obrócił się, a ciepłe palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka. Szarpnął nią, przyciskając drone ciało do zimnej ściany i blokując drogę wyjścia własnym ciałem. Zaskoczona, nie potrafiła go odepchnąć. Rozchyliła usta, by zaprotestować, kiedy jej przeszkodził.
- Jestem szybszy. Pamiętaj.
Jego głos był melodyjny i aksamitny. I jednocześnie przepełniony pewnością, którą chciała natychmiast z niego wyrzucić. Bezczelny. Jej tęczówki pociemniały od gniewu, gdy lewy kącik jego ust uniósł się ku górze w aroganckim uśmieszku.

Może i przełożeni w Manticore sądzili, że wszyscy z serii X działali tak samo, zachowywali się tak samo i nie było pomiędzy nimi wyraźnych róznic charakterów. Prawda była taka, że większość z nich stanowiła indywidualny przypadek, który można było studiować godzinami. A charaktery niektórych potrafiły być drażniące. Jak w przypadku 494.

c.d.n.
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Fri Dec 03, 2004 4:12 pm

Heh jestem pierwsza :mrgreen:
_liz bardzo, ale to bardzo mi miło widzieć podziekowania dla mojej 'skromnej' osoby :mrgreen: Widzę, że nawet umieściłaś aż trzy moje banerki :shock: Myślałam, że dasz tylko ten ostatni no, ale co ja będe jeszcze tutaj psioczyć :lol:

Jeszcze policzki nie wyschły od wczorajszych łez a już dziś na pocieszenie mamy GOL :mrgreen: I jak tu Cię nie uwielbiać? :roll: :mrgreen:
Cholerka _liz z biegiem czasu stajesz się coraz lepsza... Ten początek... Brak mi słów po prostu świetny :!: :mrgreen:
Późniejszy opis walki 494 i Liz zniewalający szczególnie ten motyw jak wracali do swoich cel... Alec :mrgreen: Czy można w ogóle nie lubić tej pstatci? :roll: Z każdym ff zauroczam się coraz bardziej :mrgreen:
Cudnie jest czytać coś co wiesz jak się skończy... Gdy znasz przebieg wydarzeń... I mimo, że GOL kończy się smutnie wiemy jak potoczyły sie ich losy dalej :mrgreen: Mimo wszystko potrafili sie odnaleźć... A teraz możemy zagłębiać się w ich wcześniejsze relacje...
_liz jeszcze raz dzięki za to co dla swych sępików robisz :mrgreen: Uwielbiamy Cię za to :mrgreen: Na Twoją cześć hip hip hurraaa :!: :mrgreen:
No tak i znów mogę to napisać: 'Sępiki krzyczą o więcej!'

Ogólnie jakoś dziś zielono mi :mrgreen:

User avatar
Lizzy88
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Sat Aug 21, 2004 5:49 pm
Contact:

Post by Lizzy88 » Fri Dec 03, 2004 4:30 pm

Jakże się cieszę, że to czytam... Oczywiście chciałabym nowe części szybciej, ale matura - przede wszystkim :!: Życzę powodzenia - na próbie i na tej prawdziwej.

Przyznam, że czyta się trochę dziwnie... Nie dlatego, żeby było złe czy coś, wręcz przeciwnie, podoba mi się... Tylko że jeszcze mam w głowie SZD, zwłaszcza ostatnie części, i trudno mi się przyzwyczaić, że teraz Alec i Liz są dopiero na początku swojej drogi...
Ale powtarzam - i tak mi się podoba :!:
Alec i Liz nawet na nie-miłosnej niwie są uroczy :cheesy: Zwłaszcza Alec... 8) W pełni popieram onar-ek...

Dla _liz - :respekt:

Sępiki proszą o więcej! :twisted:
Mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. - chińskie

User avatar
~Lenka~
Nowicjusz
Posts: 124
Joined: Tue May 11, 2004 2:08 pm
Location: Łódź
Contact:

Post by ~Lenka~ » Fri Dec 03, 2004 5:07 pm

Jupi :!: _liz jesteś wielka! :cheesy:

To dopiero pierwsza część a ja już zakochałam się w tym ficku! :D Cudny. Ledwo skończyła czytać SZD w którym Liz i Alec odchodzą razem w siną dal, a tu, w GOL, Alec dopiero zaczyna czarować Liz... Ehhh, jeszcze wszystko przed nimi. I miłość i ból...

Dzięki _liz za ten prequel :!:

Sępiki sępią o więcej :!: :twisted: 8)

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Fri Dec 03, 2004 5:35 pm

GOOOOOL! :onfire:

:cheesy: W końcu!

Może i dziwnie się czyta coś, co zdarzyło się wcześniej od poprzednio czytanego ficka, ale ma to swoje uroki. :D Prequel to dobry pomysł uzupełnienia opowiadania, przyjemnie się czyta wiedząc, co stanie się kiedyś w przyszłości, ale jednak nie znając przebiegu zdarzeń, które zaszły/zajdą wcześniej.

Alec oczywiście kochany :roll: Nie sądziłam tylko, że to się tak szybko zacznie. A ich juz ciągnie do siebie :twisted:

Jeszcze! :wink:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Fri Dec 03, 2004 7:28 pm

Hyhyy. GOL już jest :] Ja cię _liz rozumiem w 100%, bo sama w tym roku piszę maturę. Nauki ohoho i jeszcze trochę!

Ja też nie myślałam, że już w pierwszej części będzie ich do siebie ciągnęło, ale im szybciej tym lepiej :mrgreen: Tylko za krótka ta część :P

Jeju nie wiem co tam jeszcze napisać.
Chcemy więcej!! Ot co! :lol:

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Fri Dec 03, 2004 10:40 pm

Niestety mogę tylko tak jak wszyscy napisać, że mi się bardzo podobało. Zero oryginalności. :?
Najbardziej zaskoczył mnie chyba fragment o ich dzieciństwie. Nie spodziewałam się, że to będzie sięgało tak daleko.
Zastanawia mnie też dlaczego Lydcekerowi tak bardzo zależało by ćwiczyli razem? Ale to pewnie nam wyjaśnisz. :mrgreen: Kiedyś. :roll: Nie żebym nie miała własnych domysłów. :cheesy:
Poza tym ten klimat. Uderzał już na początku. Nie mogłam się oderwać. Słaba jestem, ale to jakoś przeżyję. Problem zacznie się kiedy po drugiej części będę musiała czekać do następnego weekendu. :mrgreen: :(
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Sat Dec 04, 2004 3:04 pm

Taak... miło, że od razu odpowiedzieliście. A terazzanim druga część to kilka uwag ode mnie.
Nie sądziłam tylko, że to się tak szybko zacznie. A ich juz ciągnie do siebie
:shock: A kto wam naopowiadał takich bzdur? Ich wcale do siebie nie ciągnie, nie w tym sensie. Tam jest inaczej niż na zewnątrz, z uczuciami również. Oni wszyscy trzymają sie razem, bo inaczej mogliby zatracić sie w przerażeniu. To co jest pomiędzy Aleciem i Liz to jak na razie czysta więź przyzwyczajenia i jakiejś takiej hmm... współdziałanie, pokrewieństwo czy jakkolwiek by to nazwać.
Ja cię _liz rozumiem w 100%, bo sama w tym roku piszę maturę. Nauki ohoho i jeszcze trochę!
Elip, ale nie jesteś tak masochistyczna jak ja :lol: polski, angielski, biologia, chemia, fizyka... a w tym tygodniu mam próbna mature, na którą nic nie umiem :?

Narzekałyście na dośc krótką część, to teraz macie strasznie długą. Naprawdę długą, zajęła mi 4 strony A4. Opisuje relacje pomiędzy X5, jak się trzymają razem i o tym, jak to było gdy uciekł oddział bliźniaczych X5 (czyli wiadoma ucieczka Max, Zacka, Bena, Jondy i całej serii w 2009). Będzie tutaj sporo o Liz i jej podejściu d Manticore i jej "rodzeństwa". Pojawią si także chwilowo dwie "siostry" Liz, z których jedna to H. a druga to... a zobaczycie...



2.

Zła obsesja


Uważnie przeglądał raporty. Robił to już po raz czwart i za każdym razem wniosek był jeden. Trzeba było działać szybko. Lydecker uniósł wzrok na Ranfielda, który cierpliwie czekał na decyzję. Sam gromadził te materiały przez dłuższy czas, narażając się na zdemaskowanie i jednoczesne odcięcie środków finansowych dla jednostki.

Byli jednostką rządową, ale o ich istnieniu wiedziało zaledwie kilkoro osób na odpowiednich pozycjach, zatem finansowanie nie było takie łatwe. Pozyskiwali więc różnych fundatorów w naprawdę różny sposób. Jeszcze jednak żaden nie sprawiał takich kłopotów jak Jeff Johnson. To był prawdziwy maniak, zafascynowany światem biologii i tworzenia nowych organizmów. Na początku jego ofiarność była im na rękę. Po prostu chciał wspomóc genetyczną placówkę. Ale z czasem jego mania stała się dla nich zagrożeniem.

Nie wiedzieli jakim sposobem, ale Johnson dowiedział się o seriach X i zarządał wglądu do akt a nawet osobistego udziału w tym projekcie. Oczywiście było to nie do wykonania. Ale uparty ekscentryk stwarzał problemy na tyle poważne, że nie mogli tego dłużej tolerować. Zwłaszcza, gdy zaczął podkradać raporty i opłacać naukowców do udostępniania mu danych.

Zupełnia jakby chciał wykorzystać zgromadzone informacje do własnych celów. A ryzyko, że ktokolwiek stworzy armię mutantów równych seriom X, było niedopuszczalne. Nie mogli sobie na to pozwolić. Trzeba było działać, nim sprawy całkowicie wymkną się spod kontroli.

Lydecker odłożył akta na biurko i zdjął okulary. Nie było innego wyjścia, jak to ostateczne. Westchnął i mruknął:
- Nie ma innej możliwości. Zlikwidować.
- Tak jest. - mężczyzna odpowiedział natychmiastowo – Zaraz poślę...
- Nie. Czekaj – Lydecker wstał
Coś zaczynało krązyć w jego głowie. Mogli to przeprowadzić bezbłędnie, nie wykorzystując do tej pory znanych metod. Zapewne Johnson już się zabezpieczył przed ich dotychczasowymi metodami likwidowania problemów takich, jak on. Miał przecież dostęp do takich informacji.

Ale mogli użyć innego sposobu. Broni lepszej i skuteczniejszej. Takiej, której z pewnością się nie spodziewał.

* * *

Zbiorowe śniadanie absolutnie nie miało wymiaru rodzinnego. Po prostu to stołówka była jedynym pomieszczeniem, w którym mogli nakarmić grupę mutantów jednocześnie mogąc ich kontrolować. Miano stołówki też było tutaj nieodpowiednie. Duża sala w barwach popieli z brzęczącymi jarzeniówkami pod sufitem i chlorowaną podłogą. Prędzej przypominało to szpitalny korytarz niż miejsce, w którym się jadało.

Posiłki też nie wypełniały wymogów przeciętnego konsumenta. Ale za to spełniały wszystkie wymagania stawiane przez lekarzy. Mieszanka podstawowych węglowodanów, tłuszczy, białek, witamin i włókien pokarmowych, która gwarantowała niezachwaine funkcjonowanie udoskonalonych organizmów. Za każdym razem dostawali to samo i popijali czystą wodą. Odkąd tylko się urodzili. Ewentualne zasłabnięcia regenerowała glukoza. Nie było urozmaiceń w menu.

Przyzwyczaili się. Czy pięcioletni, czy dziesięcioletni, czy osiemnastoletni, nie mieli pojęcia o tym, czym jest czekolada. Ani kakao, ani herbata czy cytrusy. To była jedna z zasad. Po co wydawać pieniądze na żywienie, które tylko psuje od środka organizm i osłabia wszelkie potrzebne funkcje. Naukowcy opracowali papkę, która skutecznie zastępowała wszystkie te produkty, a była tańsza.

I gorsza. Ale nie narzekali. Nikt nie narzekał. Nie mogli. Zresztą na co mieliby narzekać, skoro nie wiedzieli co tracą. Wychowanie w przeświadczeniu, że życie kręci się wokół tej jednostki, oznaczało jednoczesną niewiedzę na temat podstaw życia zwykłego człowieka.

Nie byli zwykli. Lydecker wielokrotnie im to powtarzał. Gdyby jeszcze to ich w jakiś sposób wyróżniało, podbudowywało... Nie. Wpojono im, że odmienność, którą się cechowali była ich przeznaczeniem. Walka była ich przeznaczeniem. Mordowanie było przeznaczeniem. Manticore było ich przeznaczeniem.

Posiłki zawsze spędzali siadając przy zimnym blacie długiego stołu. Do szesnastego roku życia podczas jedzenia nie wolno im było się odzywać, zawsze w sali znajdowali się z nimi nazdorujący żołnierze. Ale przekroczenie przez serię X5 wieku lat siedemnastu oznaczało, że strażnicy pozostawali na zewnątrz sali, a oni mogli postępować według własnej woli. Nie było to zagrożeniem. Kraty w oknach, czujniki ruchu przy wyjściach i strażnicy na zewnatrz gwarantowali, że żadne z nich nie zrobi nic głupiego.

Ale potrafili od czasu do czasu skorzystać z tego przywileju. Rozmawiali. O ile wychowany w Manticore nastolatek wiedział czym jest prawdziwa rozmowa. Ale kilka szeptów, komentarz odnośnie treningu czy zwierzenie z ostatniego koszmaru były zawiązkiem komunikacji pomiędzy nimi.

Nie wszyscy się odzywali. Niektórzy ciągle mieli blokadę, która na samą myśl, że mieliby wypowiedzieć słowo bez rozkazu malowała w ich umyśle krwawe obrazy kary. Jednak każdy się przysłuchiwał. To nie było zabronione. Nabrała papkę na łyżkę i wpatrywała się w nią z obrzydzeniem. Nie znała innego jedzenia, ale jednak miała już mdłości na widok tego pożywienia. Skupiła się więc na cichej rozmowie prowadzonej przez siedzącą obok niej X5 i tę naprzeciwko sąsiadki.

X5512 i X5211. Obie jasnowłose. Czasami dziwiło ją, że byli rodzeństwem, tak samo genetycznie udoskonalonym, a jednak każde z nich wyglądało inaczej. Na tyle inaczej, że wzajemnie sie nie przypominali. Ona sama była brunetką. W dodatku o ciemnej karnacji i kruchej posturze. Siedząca obok 512 też była dość drobna, ale jej skóra była jasna a oczy atramentowe. Znów 211 przypominała anioła. Pamiętała jak kiedyś, gdy byli dziećmi i dowiedzieli sie o Blue Lady, podejrzewała, że 211 jest jej córką. Ale charakter miała całkiem inny.

Dziwiło ją samą czasem, że Lydeckerowi udawało się nad nimi wszystkimi zapanować. Chociaż z drugiej strony, przy stosowanych przez niego metodach nawet najsilniejszy z nich nie był w stanie się przeciwstawić. Nie psychicznie. A psychika u nich powiązana była ściśle z fizycznością. Jedno zimne spojrzenie Lydeckera i ciało słabło. Myśl o zadaniu i napinały się wszystkie mięśnie. Wspomnienie o Psy-Ops powodowało konwulsje i nieopanowany krzyk.

Może to również było zamierzone? Wyszkolić tak, by wiedzieć jakie są słabe punkty i móc w każdej chwili z nich skorzystać?

A jednak nie raz Manticore mogło się na tym przejechać. Chociażby dlatego, że nie oni wszyscy tak drżeli na odpowiednie bodźce. Owszem, kiedyś tak. Gdy byli młodsi, słabsi. Teraz, nie. I może to zaczynało przerażać ich przełożonych? Czasami wyczuwała niepewność, gdy obserwowali ich, a nieraz nawet strach. Stawali się poważnym zagrożeniem. A jednak nie potrafili tego wykorzystać.

Zaklęty krąg – Manticore zaczynało się bać ich, doceniać ich niebezpieczne zdolności, a oni wciąz bali się Manticore jak małe dzieci.

Te dziecinne fobie przetrwały w umysłach niektórych nawet do osiemnastego roku życia. Każde z nich ciągle pamietało fobie i koszmary z przeszłości, ale większość z nich już dawno zignorowała wymysły wyobraźni. Byli jednak tacy, którzy nieustannie karmili się tym strachem. Należała do nich 211. X5211, którą gdy nie było w pobliżu Lydeckera nazywali wszyscy Issy. Miała iście dziecięcą wyobraźnię, jakby mimo rozwoju ciała nigdy nie dorosła. Albo nie chciała dorosnąć. Pochylona nieco nad stołem, mamrotała z przejęciem:
- Słyszałam jak Nomle w nocy krzyczały. Są głodni.

Nomle. Wymysł drugiej sekcji. Podobnie jak Blue Lady. Ona sama klasyfikowała ich nie tyle do zdrajców, co do psychicznie chorych dzieciaków, przez których fanaberie oni wszyscy cierpieli. Wszyscy. Razem i każde z osobna. Jedna noc, jedna ucieczka, która sprowadziła na nich istne piekło na ponad pół roku. Represje, kary i wieczne badania. Tak, słyszała już te określenia o wadliwej serii X5. Ponoć byli za słabi psychicznie.

Ale starali się, żeby zmazać z siebie to piętno, które wybili na nich bliźniaczy X5. To oni zawsze wszystko niszczyli. Z gniewem odłożyła łyżkę i mruknęła. Oni musieli mieć jakieś spaczone geny. Nie dość, że wymyślali niestworzone historie, którymi przerażali bardziej niż sam Lydecker, to jeszcze bezmyślnie uciekli, nie myśląc o konsekwencjach, jakie to mogło przynieść. Nie winiła ich za pomysł ucieczki, bo sama nie raz miała ochotę przedostać się na drugą stronę, by zobaczyć co tam jest. Ale to była zdrada. Zakończona karą na tych, którzy niczemu winni nie byli.

Jeszcze teraz bywały chwile, gdy bali się, że powróci dawna sprawa i ból, jaki przyszedł zaraz po niej. Nie chciała słuchać o Nomlach ani o niczym innym. Jakby to było łamaniem zasad. Może i było, na swój sposób.
- Zamknij się Issy. - syknęła
Nie chciała sprowadzać na nich kłopotów. Jasnowłosa X5 uniosła głowę i spojrzała na nią ze zdumieniem. Kilka pozostałych szeptów ucichło. Zdawało się, że teraz wszyscy wpatrują się w nią.

- Liz. - siedząca obok niebieskooka dziewczyna była zdumiona
Pozwalała tak na siebie mówić. Każde z nich tutaj miało imię, które kiedyś sobie nadali będąc dziećmi. I nie przeszkadzało jej to... gdy miała dobry humor. Kiedy wracały minione lęki i wspomnienia cierpień, jakie musieli przejść po swoim wyrodnym rodzeństwie, zaczynała się w niej rodzić niechęć. Gorzka niechęć, która zmieniała ją w żołnierza, jakiego stworzyło Manticore.

Ale to było dla nich wszystkich. Nie tylko dla jej bezpieczeństwa, ale dla nich wszystkich. Może i nie była dowódcą, ale mimo wszystko czuła się odpowiedzialna. Kiedy budził się w niej strach o nich wszystkich, potrafiła przekształcić się w bezwzględną sukę. Wiedziała, że niektórych to wciąż dziwi. W końcu mieli swojego dowódcę. Ale Lane nigdy jej w żaden sposób nie przerywał, przeciwnie, czasami popierał.

On rozumiał. On też się martwił o nich wszystkich. Był odpowiedzialny. A jemu nikt się nie sprzeciwiał. Słuchali go równie posłusznie co Lydeckera, chociaż Lane był jak brat, a Lydecker jak kat.

Nim zdołała cokolwiek jeszcze powiedzieć a raczej warknąć, do stołókwi wszedł jeden z żołnierzy, każąc im udać się natychmiast na plac treningowy. Nikt już nawet nie oczekiwał wyjaśnień ani nie spoglądał na nią. Nikt, oprócz jednej osoby, która szła tuż za nią. Cichy szept odbił się od jej ucha:
- Nie musisz się bać. To już nie wróci.
Nie drgnęła nawet. Wiedziała do kogo należy ten głos i czego dotyczył.

Może i to była przeszłość. Może od dobrych dwóch lat żadne z nich nie zostało ani w żaden sposób ukarane ani wysłane na Psy-Ops. Może i rysował się przed nimi spokój. Ale w niej wciąz były głęboko zakorzenione lęki.

Tak silne i dręczące, że musiała powstrzymywać drżenie ciała. Na pozór prychała, odrzucając dziecinne lęki Issy, wmawiając innym, że Nomle i Blue Lady to wymysły chorej wyobraźni ich bliźniaków. Tylko że nocami potrafiła nie spać, zastanawiając się czy czasem nie trafi któregoś dnia do Czeluści z Nomlami. Mamrotała nawet ciche prośby o opiekę do Blue Lady. Wierzyła w to wszystko bardziej niż pozostali.

* * *

Byli zdziwieni nagłym apelem. Jeszcze bardziej, gdy nakazano im walkę jak na treningach. Nigdy wcześniej Manticore nie łamało swoich ściśle ustalonych godzin. Chyba, że był jakiś niezwykle poważny powód. I najczęściej ten powód był tym, czego się bali.

Wychowywali na żołnierzy i morderców, którzy jednak w obliczu ewentualnej misji bledli z przerażenia. Każde z nich wiedziało jak wygląda wojna i co się dzieje w czasie każdego starcia z przeciwnikiem. Owszem, byli silniejsi, lepsi, szybsi. Ale jednak zawsze istniało ryzyko śmierci. A oni się tego bali.

Śmierci. Nawet nie cudzej. Nie tego, że zranią kogoś czy zabiją. Przerażała ich wizja własnej śmierci. Bólu fizycznego i psychicznego jaki to ze sobą przyniesie. Dlatego każde z nich wydawało się być dośc rozproszone podczas niespodziewanego treningu. Cokolwiek wisiało w powietrzu, mogło stanowić ostateczny wyrok, od którego nie można było uciec.

Lydecker jak zawsze przyglądał im się uważnie, śledząc każdy kolejny ruch poszczególnych X5. Po kilkunastu minutach zatrzymał się przy jednej z par i przerwał trening, każąc tej dwójce zostać. Obserwował ich. Odpowiadało mu ich działanie, ruchy, szybkość, perfekcyjność i zaskoczenie jakim nieraz się posługiwali. Dostrzegał nie tylko rutynę walki, która powoli nudziła ich wszystkich. Jakby tych dwoje wkładało w to o wiele więcej niż pozostali.

c.d.n.
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Sat Dec 04, 2004 4:06 pm

Daleko od słońca, zła obsesja - to tytuły części?
A kto wam naopowiadał takich bzdur?
No wiesz _liz, naczytałam się już trochę o Alecu przyciskającym Liz do ściany i wiem co to zazwyczaj znaczy 8) Poza tym mam wrażenie, że ta dwójka akurat rozumie się ze sobą nawzajem lepiej niż z pozostałymi. Zresztą to chyba widać. Ciekawe jak to się stanie, że dojdą do czegoś... więcej :lol: :roll:

Hmmm... Issy? Tzn. mamy wyobrażać ją sobie jako osobę, która chyba wszystkim nam przychodzi teraz do głowy? Isabel w Manticore?

Świetna część, długaśna i ciekawa. Przybliża nam życie mutantów w Manticore, ich uczucia, nawyki, przyzwyczajenia i relacje. Świetna.

I czy mi się tylko wydaje, czy Lydecker ma zamiar wysłać Aleca i Liz na tę osławioną misję, która wszystko zmieni? Mam nadzieję :cheesy:

Kiedy więcej dostaniemy? Ten weekend miał być weekendem Gravity of Love, więc może jutro? :cheesy:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Sat Dec 04, 2004 6:05 pm

:mrgreen: Oj _liz świetna część. Znów doskonałe opisy otaczającej przestrzeni, uczuć... Jestem pod wrażeniem :mrgreen:
Zawsze zastanawiali mnie Ci Nomle :roll: Ale doskonale rozumiem strach niektórych przed nimi... Jak byłam dzieckiem tez wymyślałam różne głupoty i kiedyś z bratem wymyśliliśmy jakiegoś pirata na strychu u babci i przez parę następnych lat bałam sie tam wchodzić... Nawet teraz mimo, iż wiem, że to jest nieprawdą od razu gdy tam idę przypomina mi się tamta zabwa i on :lol:
A Alec i Liz... Co jest między nimi... Może sami o tym nie wiedzą, może boja się przyznac przed samym sobą do tego, ale już coś ich łączy. To może i nie jest miłość, ale cos jakby wsparcie -przyjaźń.
Mam podobne podehrzenia co nowa 8) Czyżby to była 'ta' misja? 8)

_liz chcemy jeszcze :mrgreen:

It`s not enough- I want more :mrgreen:

PS.A dziś znów nowa część WTRBTF pojawiła się na RF :mrgreen:

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Sat Dec 04, 2004 7:15 pm

I znowu wzrok wbity w monitor od początku do końca. :shock: Ta atmosfera. Jak ty to robisz?
Ja też nie wiem jak wyobrażać sobie Issy. Wiem blondynka, ale mimo wszystko... Nie mogę. Może to bliźniaczka Syl? Byłoby łatwiej to sobie wyobrazić.
Wiedziała do kogo należy ten głos i czego dotyczył.
Ja też bym chciała wiedzieć, a właściwie mieć pewność. 8)
Nie dość, że wymyślali niestworzone historie, którymi przerażali bardziej niż sam Lydecker, to jeszcze bezmyślnie uciekli, nie myśląc o konsekwencjach, jakie to mogło przynieść.
Nieźle ich oceniała. Tak, w sumie to fakt. Ci, którzy zostali musieli zapłacić za tę ucieczkę i raczej trudno wymagać, by nieznając świata na zewnątrz mogli im zazdrościć lub chociażby trochę ich zrozumieć.
Jakby tych dwoje wkładało w to o wiele więcej niż pozostali.
Jeszcze się nie przyzwyczaił, że im lepsze X5 tym więcej sprawiają kłopotów? :? Chodzi mi o to co powiedział w odcinku, w którym pierwszy raz pojawiła się Brin, o Max i Zacku. :wink:
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Sun Dec 05, 2004 3:13 pm

I ty możesz zostac Świętym Mikołajem... ja też mogę :roll: Chociaż do świętości baaardzo mi daleko, to jednak mam dla was mały prezencik. Ten tydzień będzie u mnie zapisany pod hasłem próbnej matury, więc może mnie nawet nie być. W tym wypadku z okazji jutrzejszych Mikołajek i na przyszłą absencję, mam dla was część trzecią GOL.

Daleko od słońca, zła obsesja - to tytuły części?
Jak najbardziej. W SZD były cytaty rozpoczynające każdą część, a tutaj mamy dla każdego rozdziału odpowiedni tytuł.
Hmmm... Issy? Tzn. mamy wyobrażać ją sobie jako osobę, która chyba wszystkim nam przychodzi teraz do głowy? Isabel w Manticore?
Tak. Jest to ta wiadoma Issy. Chociaż o całkowicie innym charakterze (jeszcze sie pojawi i się przekonacie). A jest ona bliźniaczką Jondy.
Czyżby to była 'ta' misja?
Tak. To jest ta sławna misja i dzisiaj już ich na nią wyprawiamy...



3.

Ucząc się upadać


Stali obok siebie. Tak blisko jak jeszcze nigdy wcześniej. Nawet na apelach były większe przestrzenie pomiędzy żołnierzami. Ale musieli czuć swoją obecność, żeby nie osłabnąć z natłoku przeraźliwie błednych myśli. Czego mógł chcieć Lydecker? Możliwości było wiele, a każda z nich wywoływała ścisk w żołądku i kołatanie serca. Jeśli coś zrobili nie tak i czeka ich kara?

Każde z nich szukało rozpaczliwie w pamięci powodu, przez który mogli w jakikolwiek sposób podpaść i ściągnąć kłopoty na innych. Najpierwsz pojawiał się ołowiany, paniczny strach o siebie, swoje ciało, swoje myśli, swoje życie. Kiedy nerwy słabły od naporu ciężkich wizji wizyty na Psy-Ops, pojawiała się także obawa o pozostałych z sekcji. Jeden fałszywy ruch, a oni również mogli zapłacić za najmniejsze przewinienie.

A życie z poczuciem winy nie było tym, co którekolwiek z nich byłoby w stanie znieść. Nie tutaj, nie w tym miejscu, gdzie koszmary były chlebem powszednim. Jeszcze jeden ciężar psychiczny a nie wytrzymaliby, tylko opadli bezwiednie w otchłań, z której nie było powrotu.

Czekali w napięciu na to, co powie Lydecker, szykując się na najgorsze. On tymczasem milczał, wpatrując się w nich i przytakując.
- X5494 i X5542 przejrzałem wasze akta. Wydaje się, że poczyniliście znaczne postępy. W walce też jesteście lepsi od pozostałych X5. Należy wam się pochwała.
Ale ulga nie przychodziła mimo tych słów. Lydecker niezwykle rzadko udzielał jakichkolwiek pochwał, zatem niepewność stawała się jeszcze większa. Może pozornie łagodne słowa miały tylko zmylić ich czujność?

- Przeszliście pełne szkolenie. - zimny głos sączył się dalej – Czas, żebyście się sprawdzili w akcji.
W akcji. Chciał ich poddać próbie. Miał zamiar stworzyć im możliwość wykazania się w rzeczywistości. To do czego tyle lat byli szkoleni. Uniósł jakieś akta do góry, lekko nimi wymachując.
- Tu znajdziecie wszystkie informacje. Dla was liczy się tylko jedno. Ostateczne działanie. Likwidacja.

Podał akta. Liz nie miała sił by wyciągnąć dłoń. X5494 zrobił to za nią, nim Lydecker się zawaha. Nie mógł w nich odczytać strachu, to było zbyt ryzykowne wobec całego spokoju jaki sobie zagwarantowali przez ostatnie lata. Tymsamym przypieczętował ich misję. Misję, czy jakkolwiek inaczej to nazwać. Nadszedł czas, żeby spradzić do czego zostali stworzeni.

* * *

Nie wydawało mu się to niczym szczególnym. Przecież do tego zostali stworzeni, wychowani, przygotowani. Wszystko tutaj obracało się właśnie wokół tego, co miało nastąpić. Zadanie. Czekał na to tyle czasu i wreszcie otrzymał szansę wykazania się.

Nie. Nie był maniakiem, któremu tylko walka krążyła po głowie. Nigdy nie palił się do tego, zresztą jak i reszta jego rodzeństwa. Musieli wypełniać rozkazy, więc się nie sprzeciwiali, żeby przypadkiem nie sprowadzić na siebie gniewu Lydeckera. Ale jednak tylko to stanowiło sens ich życia tutaj. Nie mieli nic innego, czemu mogliby się poświęcić. Nie było w tym głebokiego sensu.

Manticore chyba specjalnie tak wszystko ułożyło, żeby ich uwaga nie skupiała się na niczym innym. Wszystkie zabiegi jakim byli poddawani, cały system w jakim się obracali, wszystko to w centrum ich myśli stawiało tylko jedno – misję.

To było jak praca. Mieli swoje obowiązki, które musieli wypełnić. A w pracy, gdy nie spełniasz oczekiwań, zostajesz wyrzucony. Tutaj było podobnie, tylko z gorszymi skutkami. Nie mogli cię wyrzucić, nie mogłeś odejść. Jedyną ewentualnością była likwidacja nieprzydatnej jednostki. Wiedział, że robili to nie raz. Stare serie, wadliwe lub nieprzydatne kończyły właśnie tak.

A on nie miał zamiaru tracić życia. Może i ta egzystencja nie była wspaniałą, może przeżywał codziennie koszmary i męczarnie, ale jednak bicie własnego serca było mu drogie. Nie chciał się z tym rozstawać. Ani z myślą, że może kiedyś uda mu się stąd wydostać w jakikolwiek sposób i zapomnieć o tym piekle, jakie było jego domem.

Dom. Abstrakcja. Chociaż zależnie jak się spojrzało na całą sytuację. W końcu tutaj się urodził, wychował, tu byli jego bracia i siostry, tu się wszystko zaczęło, tutaj się wszystkiego uczył. Ale jednak niesamowicie go drażniła myśl, że musiał TO miejsce nazywać domem. To piekło, czeluść, mroczną głebię pełną krzyku i płaczu. Każda możliwość wyrwania się stanowiła ulgę.

Tak właśnie spoglądał na tę misję. Możliwość chociaż chwilowego wytchnienia, uwolnienia się na tych kilka dni od więzienia jednostki wojskowej.

* * *

Wreszcie otrzymała możliwość wytchnienia. Nie tak ją sobie wyobrażała. Nie kojarzyła jej nigdy z misją, czy jakimkolwiek zadaniem, które poleci jej Manticore. Ale jednak to właśnie wiązało się z przekroczeniem granicy ogrodzenia, ucieczką spod obserwacji strażników, pozostawieniem za sobą zimnego spojrzenia Lydeckera.

Tam było całkiem inaczej. I chociaż wiedziała, że wróci tutaj, to jednak moment wolności, jaki będzie jej dany zapamięta na zawsze. Jakiś chochlik w jej wnętrzu ciągle kusił, żeby wykorzystać sytuację, żeby uciec i nie wracać. Pozostawić za sobą Manticore, wojskowe zasady, oduczyć się stania na baczność. Oderwać się od przeraźliwych myśli o tym, co przyniesie kolejny dzień, czy coś się nie stanie. Wyrosnąć z bajek o Nomlach. Zasypiać spokojnie, wiedząc, że koszmary nie nadejdą.

Wielokrotnie o tym marzyła. Nie tylko ona. Każde z nich stwarzało sobie fantazyjny świat, w którym nie było nawet śladu Manticore. Nie było Lydeckera. Psy-Ops stawało się obcym słowem.

Ale wiedziała, że wróci. Musiała wrócić. Nie dla siebie, dla nich. Dla nich wszystkich. Nie zostawi swojego rodzeństwa, swoich jedynych bliskich, przyjaciół. Mogłaby ich tym narazić na represje ze strony Lydeckera. Pamiętała jak było po ucieczce drugiej sekcji X5. Ba, ciągle żyła tym wspomnieniem. Może bardziej nie z gniewu za to, co oni musieli potem przejść, ale z żalu, że nie zabrali ich ze sobą, że uciekli pozostawiając ich z tyłu. Ona by nie mogła pozostawić nikogo ze swojego oddziału. Zresztą czym byłoby życie na zewnątrz, gdyby była tam sama, bez nich?

Musiała wrócić. Wykonać zadanie i wrócić. Zadanie. To słowo po raz pierwszy wywołało dreszcz. Nigdy wcześniej nie przywiązywała do niego wagi. Ale teraz zaczynała sobie uświadamiać, że własnie po to żyła. Nie, własnie po to Manticore pozwalało jej żyć. Gdyby nie była przydatna skończyłaby na dnie czeluści z Nomlami albo co gorsza od razu zostałaby zlikwidowana.

Pozostawało więc tylko przeprowadzić wszystko bez szwanku. W głowie wciąż jej kołatały zimne słowa Lydeckera, jakie od dziecka im wpajał, a raczej wbijał.

Dyscyplina.

Obowiązek.

Misja.

* * *

Nie podejrzewała, że Manticore dysponuje takim sprzętem. Ale nie powinno jej to dziwić. Mieli najnowsza technologię, o której nawet rząd jeszcze nie wiedział, więc czym szczególnym były dwa motory? Niczym. I chyba obsługa takich maszyn była u nich warunkowana genetycznie, bo nie czuła się ani trochę niepewnie. Przeciwnie. Gdy tylko usiadła na motorze, poczuła sie lepiej.

Brama otworzyła się przed nimi. Nabrała głęboko powietrza. Oto nadchodziła chwila wytchnienia. I jednocześnie przerażający moment poznania, do czego tak naprawdę zostali stworzeni.

Przesunęła spojrzenie na drugi motor. Zielone spojrzenie oderwało się od odległego punktu gdzieś na horyzoncie i przeniosło na nią. Uniósł dłoń i wykonał znany jej na pamięć gest. Ale nie zareagowała. Zachowywał się jakby był jej dowódcą. Oczywiście od początku zakładała, że nie będzie między nimi współpracy, lecz nie podobało jej się tak szybkie rozdzielenie ról. I to bez jej aprobaty. Zmarszczyła brwi.

- Jedź za mną. - rzucił do niej przez ramię
- Nie będziesz mi rozkazywał. - warknęła
Uniósł brew w zdziwieniu, ale na jego ustach pojawił się po chwili lekki usmieszek. Żadne z nich nie miało ochoty na podporządkowywanie się drugiej osobie. To chyba musiało być coś genetycznego. Jednak nie martwiło go to szczególnie. Wiedział, że nie będzie stawiała szczególnego oporu.
- Jedziesz czy nie? - zapytał z rozbawieniem
W odpowiedzi uzyskał widok różowego języka wysuwającego się spomiędzy dwóch warg i kierującego się w jego stronę.

Czego jak czego, ale tego, że pokaże mu język się raczej nie spodziewał. Prędzej jakiegoś prychnięcia czy ostrego sprzeciwu. Potrafiła zaskakiwać. Ale on też posiadał tę zdolność. Uniósł lewy kącik ust do góry w kokieteryjnym uśmieszku i powiedział spokojnie:
- Do tej części możemy przejść później skoro nie możesz mi się oprzeć. Ale teraz nie ma na to czasu.

Nim Liz zdążyła odpowiedzieć, ruszył. Może i byli świetni na treningach razem, jednak z pewnością nie nadawali się do wspólnej misji. Ruszyła tuż za nim, mamrocząc pod nosem kilka dosadnych słówek.

Nie sprzeczali się ze sobą, ani nie toczyli wojny. Nie można było powiedzieć, że za sobą nie przepadają. W końcu byli z jednego oddziału. Wspierali się, pomagali sobie. W jakiś sposób byli ze sobą związani. Ale jednak szczególnie silnych więzów pomiedzy nimi nie było. Znosili się i tyle. No dobrze, czasami nieznosili, ale to wynikało tylko z jego winy. Tak, zdecydowanie. X5494 był niezaprzeczalnie charakterysytcznym przypadkiem. Inteligentny, ale nieprzeciętnie pewny siebie i przemądrzały. Nic dziwnego, że ochrzcili go imieniem Alec.

c.d.n.
Image

User avatar
Galadriela
Zainteresowany
Posts: 333
Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
Contact:

Post by Galadriela » Sun Dec 05, 2004 3:56 pm

Muszę przyznać, że zaczęłam czytać z pewnymi wątpliwościami. Z reguły nie jestem przekonana do prequeli i sequeli. W wielu przypadkach są one sporym rozczarowaniem. Z czystym sumieniem stwierdzam, że GOL takowym nie będzie. Chociaż ciężko śledzić losy Aleca i Liza, mając świadomość, że nie będzie szczęśliwego zakończenia.
... postanowiła po prostu ulżyć swojej frustracji w najbardziej dziecinny sposób. Kiedy zbliżali się do jego celi, uniosła dłoń by klepnąć go po głowie i móc uciec z resztą X5 wgłąb korytarza.
Ten fragment normalnie mnie rozbroił. :lol:
Image

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Mon Dec 06, 2004 7:31 am

Jestem strasznie ciekawa co dalej :P No bo z SZD wiemy, że będą musieli wrócić do Manticore bo przecież wyczyszczą im pamięć. Będą musieli się tam zakochać. A potem co? Alec ucieknie z całą resztą?? No jak to tak bez Liz :roll: Chociaż ona będzie przecież w innym oddziale...
Dyscyplina.

Obowiązek.

Misja.
:evil: To się im chyba po nocach śni.
Myślę, że Alec nie może nazywać tego miejsca domem. To jest poprostu miejsce, w którym musi żyć. Domu on poproostu jeszcze nie ma. Ale my wiemy, że znajdzie u boku Liz :mrgreen:
Dobra to taki komentarz na szybko bo się śpieszę. Potem coś jeszcze napiszę :wink:

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Mon Dec 06, 2004 11:03 am

Chwili wolności. Tylko, że najmniejsza próbka wolności uniemożliwia życie w niewoli. Po powrocie nie będę już tak podporządkowani, bo to już po prostu nie będzie możliwe. Tylko Brin robiła za wyjątek od tej reguły, no ale ona też potrafiła zdradzić Lydeckera.
Zawsze mnie dziwiła siła przywiązania do swojego oddziału u X5. Dla Max jej oddział zorganizował ucieczkę, Liz wróci tylko dla swojego rodzeństwa. Może właśnie dlatego pozwalano na wieź między nimi, żeby czuli, że muszą wracać. :|
Końcówka była świetna. :lol: :lol: :lol: Naprawdę mnie rozbawiła.
mamrocząc pod nosem kilka dosadnych słówek.
Wyobrażam to sobie. Liz i dosadne słówka. Alec oczywiście słyszał je swoim poprawionym słuchem? :mrgreen:
I małe pytanko odnośnie części drugiej, bo o nim zapomniałam:
Co to za Lane i czy odegra tu wiekszą rolę?
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Dec 07, 2004 8:23 pm

No tak już się zabieram za komentowanie bo _liz już parę razy mi o tym przypominała :lol: (ech swoją drogą jakaś despotka z niej rośnie 8))
Elip wrote: A potem co? Alec ucieknie z całą resztą?? No jak to tak bez Liz Chociaż ona będzie przecież w innym oddziale...
Ech Elip nie pamiętasz SZD? Przecież jak Lydecker odkryje romans Liz i Aleca wypierze im umysły i wówczas przeniesie do innych oddziałów... Domyślam się, że z Aleciem będzie tak jak w serialu czyli któregoś dnia zjawi sie Max, nastąpi ta cudna scenka w celi :lol:, a potem razem ucieknął...

Brawa dla Lydecker! Poprosimy o bis dla tego pana :lol: Dzieki niemu i jedo 'super' misji Alec i Liz zakochają się w sobie :cheesy: Jeszcze raz prosze o brawa dla tego pana :cheesy:
Dyscyplina.

Obowiązek.

Misja.
Smutne... Życie według takich zasad jest naprawdę okropne... Zero uczuć, zero zajmowania się sobą i innymi... Liczy się tylko jedno: bycie oddanym żołnierzem...

_liz ten 'języczek Liz był boski :cheesy: Miło się czyta o 'naszej' Liz już nie wspomnęł o Alecu:
- Do tej części możemy przejść później skoro nie możesz mi się oprzeć. Ale teraz nie ma na to czasu.
Taaak to nasz Alec za którym jest nam tak tęskno :cheesy:

_liz chcemy jeszcze, ale coś mi się wydaje, że sama już o tym wiesz 8)

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue Dec 07, 2004 8:44 pm

Taaak, Alec widać nie nabył tego swojego charakterku już 'na zewnątrz'. Chyba ma to w genach :lol: No skoro już w Manticore myślał tylko o jednym :roll: Faceci! Zmutowani, czy nie, jedno im w głowie :twisted:

A _liz to skubana jest, wam powiem 8) Szantażem nas do komentarzy zmusza 8) Niezła taktyka, ale co z naszą psychiką? :wink:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Tue Dec 07, 2004 8:52 pm

Wasza psychika już w gorszym stanie być nie może :twisted: yyy... chciałam powiedzieć, że nie ucierpi (bo juz bardziej nie może) i nawet zostanie podkarmiona. Napisałam w weekend kolejną część, więc mogę wam ją zaserwować (to też dla mnie forma relaksu).

Mam dziisaj dobry humor, bo pierwszy dzień próbnych matur poszedł jakoś tak dobrze (miałam czas pisania od 12 do 15, a o 14 już się nudziłam), to jestem pozytywnie nastawiona na kolejne - znó korzystacie, ale wzamian porządne komentarze 8)

P.S: Nie wiem czy ktoś zauważył, ale staram się wpleść cytaty-wspomnienia, które były w SZD (np. w pierwszej części o tym, że Alec jest szybszy); w kolejnej części będzie też kilka. Ale to tylko taka uwaga.



4.

Ziarenka nieuchwytnego


Czekał w napięciu, wsłuchując sie we wszystkie odgłosy. W każdej chwili coś mogło się stać, musiał być czujny. Tak nauczono go w Manticore – nigdy nie bądź zbyt pewny siebie, zagrożenie może się pojawić w każdej chwili, bezpieczny jesteś dopiero przekraczając próg jednostki.

Obserwował uważnie posiadłość, starając się wychwycić wszelkie anomalie, które mogłyby oznaczać niebezpieczeństwo. Zmysły nastawione na największe obroty, ciało gotowe do walki. To było dość denerwujące stać i czekać na to, co może się stać. Poza tym drażniło go, że to on musiał ją ubezpieczać, a ona pakowała się w samo centrum.

Ale była zbyt uparta, by mógł ją powstrzymać. Może chciała sie wykazać, sprawdzić. Może po prostu usiłowała mu pokazać, że potrafi działać i nie będzie go słuchać. To było prawdopodobne, bo miała niesamowicie przekorną naturę. Już przed samym wyjazdem nie podobał jej się pomysł, że on ma dowodzić. A teraz uparła się, że to ona pójdzie na rozpoznanie, mimo że było to niebezpieczne i ciężkie zadanie.

Wolał to zrobić sam. Nie dlatego, że ona była w tym gorsza czy mogła spanikować. O nie, takiej opcji nawet nie brał pod uwagę. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że jest doskonałym żołnierzem i nie zawaliłaby akcji. Po prostu mogła wpaść i sprowadzić na siebie kłopoty. O wiele gorsze kłopoty niż przypuszczała. Wczytała się w akta sprawy, ale nie umiała sobie wyobrazić tego, jakim człowiekiem jest Johnson. Alec umiał to sobie nakreślić.

Gdyby złapał Liz to nie tylko cała misja byłaby do odwołania, nie tylko mieliby kłopoty w Manticore. Taki szaleniec i fanatyk był w stanie ją zatrzymać u siebie, żeby poznać dogłebnie strukturę idealnych żołnierzy.

To było własnie ryzyko, którego Alec bał się podjąć. Dlatego wolał iść sam. Czuł się odpowiedzialny za całe zadanie i za 542. Jeśli coś by jej się stało, byłaby to jego wina. A nie chciał żyć z jej poczuciem. Egzystencja w Manticore była wystarczająco marna i nieprzyjemna, zatem dobijanie się obwinianiem mogło stanowić ostateczny krok do szaleństwa. Poza tym Liz była nie tylko jego partnerką w zadaniu czy na treningach, ale również kimś na kształt rodziny.

Tak. Rodziny. On nigdy nie czuł między sobą a innymi więzów krwi czy jakiejkolwiek innej więzi typowo rodzinnej. Ale nie zaprzeczał, że byli jego bliskimi. Po prostu postrzegał to wszystko inaczej niż oni. Zawsze trzymał się trochę na uboczu. Nigdy nie rozmawiał, tylko się przysłuchiwał. Nie zadawał pytań, którymi inni zawsze zasypywali Lane'a czy Issy. Nigdy nie był z nimi na tyle blisko. I nie miał szczególnej ochoty być. Wystarczała świadomość, że będą z nim w każdej sytuacji. Dlatego z całej sekcji jedynie Liz zdawała się być tak mocno z nim związana, przynajmniej tak postrzegali to inni.

Ale ta bliskość opierała się jedynie na wspólnych treningach od dzieciństwa i ewentualnej rywalizacji w zdobywaniu umiejętności. Nie rozmawiali, nie zwierzali sie sobie, nawet na siebie nia patrzyli. Od czasu do czasu tylko porozumiewali się i to bez słów. Pomagał jej wstać za każdym razem, gdy ją przewracał na treningu, ona zawsze czekała aż on zniknie w swojej celi i dopiero ruszała dalej do siebie, czasem obserwował ją gdy stawała się tą nadopiekuńczą zimną siostrą wobec innych.

Dlatego czekał niecierpliwie na jej powrót z rozpoznania. Dokoła cisza, ani jednego hałasu czy dźwięku walki. Powinno go to uspakajać, ale chyba jednak miał zbyt rozwiniętą wyobraźnię. Dopiero, kiedy kątem oka dostrzegł ruch, skupił się na zadaniu. Udoskonalony wzrok bez problemu odnalazł zbliżającą się do niego postać drobnej brunetki.

Wracała. Cała. Spokojnie. Koci krok, idealnie wyważony. Zużywała tylko tyle energii ile potrzebowała, zachowując siły do innych celów. Zmrużył oczay, przyglądając jej się. Drobne ciałko poruszało się wręcz idealnie, każdy ruch stanowił oddzielną prezentację płynnej subtelności. Ciemne włosy opadały miękko na ramiona, tworząc lekka zasłonkę cienia padającą na delikatną twarz. Blask dnia odbijał się w jej tęczówkach, iskrząc niebezpiecznie.

Była coraz bliżej, a on coraz dalej odpływał umysłem. Potrząsnął głową usiłując zapanować nad tym nagłym osłabieniem. Nie miał pojęcia co to miało być i skąd się brało, ale jakiekolwiek rozproszenie nie mogło mu przeszkodzić w misji, musiał się tego pozbyć.
- Wszystko jest tak jak podejrzewaliśmy. Klasyczne rozmieszczenie strażników. System czujników ruchowych i cieplnych. Szacowany czas na perfekcyjne przeprowadzenie akcji to trzy dni.
Przytaknął jej bez słowa i obrócił się. Myśli ponownie krążyły tylko wokół planu i zadania. Teraz pozostawało im rozlokować się w bazie i przygotować do akcji.

* * *

Baza. Tak fachowo żołnierze Manticore nazywali miejsce, w którym przebywali i przygotowywali się do zadania. W tym wypadku bazą było niewielkie mieszkanie jednopokojowe w odludnej dzielnicy miasta. Nie potrzebabyło nic więcej. W końcu to tylko tymczasowe lokum, a oni mieli się skupić na swojej misji a nie urzadzać wakacje.

Drzwi zamknięte, zasłona w oknie opuszczona, światła nie było potrzeba, przecież widzieli doskonale w mroku. Torby z asortymentem ustawione pod ścianą, na zapleśniałym stoliku rozłożone plany rezydencji Johnsona. Liz rozłożyła na parapecie swoją broń. Dlaczego akurat tam? Z prostego powodu. Spanie z bronią pod poduszką to raczej idiotyczny pomysł a pierwszym miejscem gdzie ewentualny wróg mógłby szukać pistoletu była szafka nocna. Parapetu nikt nigdy nie sprawdzał. Poza tym była stworzona tak, by nie musieć używać za często broni.

Obróciła się. Ciemne spojrzenie padło na Aleca, który pochylał się nad planami i je uważnie studiował. Wzrok Liz zaczął się niekontrolowanie i leniwie ześlizgiwać po jego ciele. Idealnie zaprojektowanym ciele bez jakichkolwiek wad. Nigdy wcześniej tak na niego nie patrzyła, nawet jej to przez myśl nie przeszło. Może dlatego, że byli ciagle pod obserwacją Lydeckera a może dlatego, że raczej nie zwracała na niego uwagi.

A teraz zaczynała dostrzegać to, o czym wcześniej nie miała pojęcia. Był szybki i świetnie walczył, ale nie sądziła, że ma tak doskonale zarysowane mięśnie. I te malachitowe tęczówki, które wypełniały chochliki nibezpieczeństwa. Drgnęła, widząc jak kąciki jego ust unoszą sie lekko do góry w tradycyjnym uśmieszku. Tym samym, który ją zawsze drażnił. Dopiero ten uśmieszek jej uświadomił, że Alec obrócił głowę i zauważył jak się w niego wpatrywała. I najwyraźniej podobało mu się to.

Szybko przesunęła wzrok w drugim kierunku, ignorując jego cichy pomruk rozbawienia. Nie zdązyła oderwać się od parapetu, kiedy Alec stanął tuż przed nią. Wyciągnął dłoń w jej kierunku. Odgarnął włosy z jej tarzy, delikatnie muskając skórę jej policzka. Nie mogła powstrzymac uśmiechu. Prostego, zwykłego, ciepłego uśmiechu.

Odsunęła się w bok i wymijając go skierowała się w stronę łóżka. Przeciągając się leniwie i nawet nie obracając, mruknęła:
- Idę spać. Ty czuwasz.
Drobne ciałko ułożyło się wygodnie na miękkim materacu. Zamknęła powieki, czekając na sen.

c.d.n.
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Dec 07, 2004 9:27 pm

Fajniutka część :cheesy: No proszę jednego dnia dwa komentarze jestem z siebie dumna :cheesy: No i już się coś dziać zaczyna... Alec ślizga się wzrokiem po Liz... Liz po Alecu :cheesy: Czyli zaczyna się to co sępiki lubią najbardziej :cheesy:
Wiem, że ten komentarz jest ubogi... Ale zrozum wyczerpałam się już :cheesy:
Sępik Marta melduje się gotowa do kolejnej części :cheesy:

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Wed Dec 08, 2004 10:55 am

Lydecker sam jest sobie winien. Wspólne treningi, wspólna misja... Na co właściwie narzekam? Przecież właśnie o to chodzi. :mrgreen:
X5 to doskonali obserwatorzy. Zwłaszcza kiedy obserwują sami siebie. :wink:
Odgarnął włosy z jej twarzy...
No tak. Alec już zaczyna. :onfire: :onfire: :onfire:

Wiem, że krótko, ale część też nie należała do najdłuższych. Oczywiście czekam na następną. ^_^
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 12 guests