T: Downfall [by Breathless] - rozdział 11 KOMPLETNE- 07.01
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Rozpuszczasz nas jak dziadowskie bicze, Lizziett. Pewnie jutro będziemy wyglądać kolejnej części
No cóż, to było do przewidzenia, że Liz tak zareaguje na pojawienie się Maxa. W pierwszej chwili było mi go żal, z drugiej czułam do niego wściekłość. Gdzie był przez te lata, dlaczego na to pozwolił ?. Czy idąc tam za nią to była jakaś forma umartwiania się czy usiłował nad nią czuwać a może chciał trochę lepiej ją poznać. Sam pewnie nie wiedział. Musi teraz głęboko zajrzeć w siebie i odpowiedzieć sobie na pytanie co do niej czuje. Wiemy, że ma ogromne wyrzuty sumienia, wiemy także że pragnął dla niej szczęścia lecz...przy boku innego męzczyzny, nie widział przy niej siebie ? I mylił sie co do niej. Nawet po tym jak ją uleczył ta Liz także miała plany, marzenia i ambicje..związane z nim. Tylko on nie potrafił tego dostrzec i docenić. Zdaje się że kluczem do wyjścia z tego bagna będzie odpowiedź na pytanie:
"- Czy to że tu jesteś pomoże jej, czy też przyspoży jeszcze więcej bólu? " - Oboje będą musieli się z tym zmierzyć.
Uściski Aniu
No cóż, to było do przewidzenia, że Liz tak zareaguje na pojawienie się Maxa. W pierwszej chwili było mi go żal, z drugiej czułam do niego wściekłość. Gdzie był przez te lata, dlaczego na to pozwolił ?. Czy idąc tam za nią to była jakaś forma umartwiania się czy usiłował nad nią czuwać a może chciał trochę lepiej ją poznać. Sam pewnie nie wiedział. Musi teraz głęboko zajrzeć w siebie i odpowiedzieć sobie na pytanie co do niej czuje. Wiemy, że ma ogromne wyrzuty sumienia, wiemy także że pragnął dla niej szczęścia lecz...przy boku innego męzczyzny, nie widział przy niej siebie ? I mylił sie co do niej. Nawet po tym jak ją uleczył ta Liz także miała plany, marzenia i ambicje..związane z nim. Tylko on nie potrafił tego dostrzec i docenić. Zdaje się że kluczem do wyjścia z tego bagna będzie odpowiedź na pytanie:
"- Czy to że tu jesteś pomoże jej, czy też przyspoży jeszcze więcej bólu? " - Oboje będą musieli się z tym zmierzyć.
Uściski Aniu
Ślicznie, następna część! Dzięki Lizziett!
Czego można było się spodziewać po pierwszym spotkaniu? Łez, wyrzutów, awantury? W sumie myślałam, że będzie wszystkiego po trochu. A tu nic z tych rzeczy. I to właśnie uwielbiam w tych roswelliańskich opowiadaniach!
Liz, widzi Maxa i co? Nic, kompletnie. Traktuje go jak zjawę, kolejny wymysł jej pijanego jestestwa. Jest i zniknie. Proste, i jakże smutne... Z tego wynika, że ona cały czas czuje go, kocha. Myślę, że jak "zalicza" kolejnego faceta, to po to by przestać myśleć o Maxie, przeszlości, zagłuszyć ból i strach. Ale odkrywcze, co nie?
Co do postaci Scotta, to taki barman przeważnie z racji swwego zajęcia musi być dobrym psychologiem, bo gdzie indziej jak nie w kieliszku, w barze ludzie topią swoje smutki, nieszczęścia. A, że Liz była częstym gościem, więc po jakimś czasie, chyba się do niej przywiązał. Z całym jej bagażem, obserwując ją, musiała w nim wzbudzić czysto opiekuńcze emocje i może cos więcej! Nie dziwię się, że chciał ją chronić.
Tak się tylko zastanawiam, co robił Max przez ten cały czas? Minęło 8 lat, a on dopiero teraz ją znalazł?
To na razie tyle. Tak na szybko.
Czego można było się spodziewać po pierwszym spotkaniu? Łez, wyrzutów, awantury? W sumie myślałam, że będzie wszystkiego po trochu. A tu nic z tych rzeczy. I to właśnie uwielbiam w tych roswelliańskich opowiadaniach!
Liz, widzi Maxa i co? Nic, kompletnie. Traktuje go jak zjawę, kolejny wymysł jej pijanego jestestwa. Jest i zniknie. Proste, i jakże smutne... Z tego wynika, że ona cały czas czuje go, kocha. Myślę, że jak "zalicza" kolejnego faceta, to po to by przestać myśleć o Maxie, przeszlości, zagłuszyć ból i strach. Ale odkrywcze, co nie?
Co do postaci Scotta, to taki barman przeważnie z racji swwego zajęcia musi być dobrym psychologiem, bo gdzie indziej jak nie w kieliszku, w barze ludzie topią swoje smutki, nieszczęścia. A, że Liz była częstym gościem, więc po jakimś czasie, chyba się do niej przywiązał. Z całym jej bagażem, obserwując ją, musiała w nim wzbudzić czysto opiekuńcze emocje i może cos więcej! Nie dziwię się, że chciał ją chronić.
Tak się tylko zastanawiam, co robił Max przez ten cały czas? Minęło 8 lat, a on dopiero teraz ją znalazł?
To na razie tyle. Tak na szybko.
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Och kolejna część jak mulusio
A więc polubiłam Scotta, mimo, iz tak naprawdę nie znał Liz wcześniej potrafił dostrzec ją taką jaką jest naprawdę, kruchą, zagubioną... A ten gest w stosunku do niej, jak śledził Maxa, był jakby wyrazem przyjaźni do Beth. Martwi się o nią.
Max... Raz jest mi go szkoda, raz jestem na niego wśćiekła... Dobrze, że chociaż zdaje sobie sprawę chłopak co uczynił, a razcej jak jego decyzje wpłynęły na Liz...
A Liz-Beth... To takie smutne ona nawet nie rozpoznała Maxa po jego głosie, kiedys byłoby to nie do pomyslenia nawet w 'takim' stanie... Myślała, że on jest duchem, czyli tak naprawdę nigdy nie przestał jej dręczyć swoją obecnośćią była do tego przyzwyczajona...
W ogóle czytając ten ff jest mi jakoś smutkawo Gdyby naprawdę losy Liz potoczyły się tak jak w tym ff...
Dzięki Ci Lizziett za tłumaczenie Mam nadzieję, że kolejna część będzie szybciutko
A więc polubiłam Scotta, mimo, iz tak naprawdę nie znał Liz wcześniej potrafił dostrzec ją taką jaką jest naprawdę, kruchą, zagubioną... A ten gest w stosunku do niej, jak śledził Maxa, był jakby wyrazem przyjaźni do Beth. Martwi się o nią.
Max... Raz jest mi go szkoda, raz jestem na niego wśćiekła... Dobrze, że chociaż zdaje sobie sprawę chłopak co uczynił, a razcej jak jego decyzje wpłynęły na Liz...
A Liz-Beth... To takie smutne ona nawet nie rozpoznała Maxa po jego głosie, kiedys byłoby to nie do pomyslenia nawet w 'takim' stanie... Myślała, że on jest duchem, czyli tak naprawdę nigdy nie przestał jej dręczyć swoją obecnośćią była do tego przyzwyczajona...
W ogóle czytając ten ff jest mi jakoś smutkawo Gdyby naprawdę losy Liz potoczyły się tak jak w tym ff...
Dzięki Ci Lizziett za tłumaczenie Mam nadzieję, że kolejna część będzie szybciutko
A mnie jakoś nie jest smutno, kiedy to czytam. Wiem, że to co stało się z Liz jest przerażające, ale jednocześnie wydaje mi się to takie...oczywiste, życiowe. Spójrzmy, ile złego ta dziewczyna przeżyła. Po tym wszystkim trudno jest zachować pion.
Mówiłam już wcześniej, że we wszystkim, co do tej pory czytałam lub widziałam Liz zawsze wychodziła z opresji pt. "Max" obronną ręką. I choć w głębi duszy właśnie tego dla niej chciałam, wydawało mi się to nieprawdopodobne. Bo czy jest na świecie choć jeden człowiek silny na tyle, aby w najgorszym cierpieniu, cierpieniu, które zabija od środka, nie popełnić żadnego błędu? Liz z serialu taka była (wiem, nie do końca, np. akcja z Seanem- ale przecież w efekcie zrezygnowała z tego). I właśnie to mnie dziwiło. Że ona nigdy nie robi głupot w chwilach załamania.
Dlatego Dawnfall jest dla mnie wyjątkowe. Dziewczyna, której CAŁE życie legło w gruzach, której marzenia umarły, która nie widzi dla siebie przyszłości MA PRAWO łapać się wszystkiego co najgorsze, byle tylko wyrwać się z kręgu tego przeklętego cierpienia. Liz praktykuje właśnie samounicestwienie. I to wydaje mi się wiarygodne, inne niż dotychczasowe wizje.
Nie czuję smutku, bo to był jej wybór. A przede wszyskim nie czuję smutku dlatego, że Liz jeszcze nie przekroczyła granicy, zza której nie ma powrotu. Ciągle kocha Maxa, ciągle myśli o przeszłości i właśnie w tym jest jej nadzieja.
Teraz jedno o Maxie. Nie ma się co wściekać, że wcześniej nie chciał jej odnaleźć. W poprzedniej części wyraźnie było "Minęły lata, zanim zdołał ją odnaleźć. ". Dlaczego się nie udało, pewnie dowiemy się potem. I cieszy mnie, że miał odwagę przyznać się do tego, że Liz znalazła się na dnie przez jego głupotę. Nie podobało mi się tylko to tłumaczenie, że kiedy rozmawiali na pomoście on wcale nie chciał tego wszystkiego powiedzieć, że to triumf Tess, że ona jakoś opanowała jego umysł...Autorka mogła wymyślić coś lepszego, bo to jest takie...tendencyjne.
Uff, trochę się rozpisałam:) Ale jak coś jeszcze mi przyjdzie do głowy, to dopiszę i tak
P.S.Zastanawiam się, jak zereagowalibyście (i fani amerykańscy), gdyby na końcu Dawnfall Liz powiedziała Maxowi, że jest zadowolona ze swojego życia. Że to, o czym Max dla niej marzył, to były JEGO marzenia. Że ona od dawna już nie myśli w takich kategoriach...To by dopiero było wywrotowe...
Mówiłam już wcześniej, że we wszystkim, co do tej pory czytałam lub widziałam Liz zawsze wychodziła z opresji pt. "Max" obronną ręką. I choć w głębi duszy właśnie tego dla niej chciałam, wydawało mi się to nieprawdopodobne. Bo czy jest na świecie choć jeden człowiek silny na tyle, aby w najgorszym cierpieniu, cierpieniu, które zabija od środka, nie popełnić żadnego błędu? Liz z serialu taka była (wiem, nie do końca, np. akcja z Seanem- ale przecież w efekcie zrezygnowała z tego). I właśnie to mnie dziwiło. Że ona nigdy nie robi głupot w chwilach załamania.
Dlatego Dawnfall jest dla mnie wyjątkowe. Dziewczyna, której CAŁE życie legło w gruzach, której marzenia umarły, która nie widzi dla siebie przyszłości MA PRAWO łapać się wszystkiego co najgorsze, byle tylko wyrwać się z kręgu tego przeklętego cierpienia. Liz praktykuje właśnie samounicestwienie. I to wydaje mi się wiarygodne, inne niż dotychczasowe wizje.
Nie czuję smutku, bo to był jej wybór. A przede wszyskim nie czuję smutku dlatego, że Liz jeszcze nie przekroczyła granicy, zza której nie ma powrotu. Ciągle kocha Maxa, ciągle myśli o przeszłości i właśnie w tym jest jej nadzieja.
Teraz jedno o Maxie. Nie ma się co wściekać, że wcześniej nie chciał jej odnaleźć. W poprzedniej części wyraźnie było "Minęły lata, zanim zdołał ją odnaleźć. ". Dlaczego się nie udało, pewnie dowiemy się potem. I cieszy mnie, że miał odwagę przyznać się do tego, że Liz znalazła się na dnie przez jego głupotę. Nie podobało mi się tylko to tłumaczenie, że kiedy rozmawiali na pomoście on wcale nie chciał tego wszystkiego powiedzieć, że to triumf Tess, że ona jakoś opanowała jego umysł...Autorka mogła wymyślić coś lepszego, bo to jest takie...tendencyjne.
Uff, trochę się rozpisałam:) Ale jak coś jeszcze mi przyjdzie do głowy, to dopiszę i tak
P.S.Zastanawiam się, jak zereagowalibyście (i fani amerykańscy), gdyby na końcu Dawnfall Liz powiedziała Maxowi, że jest zadowolona ze swojego życia. Że to, o czym Max dla niej marzył, to były JEGO marzenia. Że ona od dawna już nie myśli w takich kategoriach...To by dopiero było wywrotowe...
Dziękuję ślicznie za komentarze
Caroleen, zupełnie zgadzam się z tobą...wirus "super Liz" szaleje i czyni spustoszenia w mózgownicach. A wystarczy przypomnieć sobie "Departure" i Liz gotową wskoczyć Seanowi do łóżka by odegrać się na Maxie, Liz wykorzystującą bezwstydnie kuzyna DeLucą i nie troszczącą się bynajmniej o jego los, Liz po pijanemu tarzającą się w błocie po "śmierci" Maxa...by wizerunek "świętej Liz" legł w gruzach...ale cóż, tego większość osób jakimś dziwnym trafem nie zauważa ...Liz nigdy się nie myli, a jesli już jest to z cała pewnością wina Maxa, Marii, Tess, Isabel, gandarium i psa sąsiada.
Nie mylisz się też jeśli chodzi o Maxa...co i jak dowiecie się już w najbliższym rozdziale który pojawi się dziś lub jutro
Tak, zaraz powiecie że was rozpieszczam...przyznaję się bez bicia, że wolę to robić teraz, niż potem gdy zacznie się egzaminacyjny cyrk, stąd to tępo.
A co do zakończenia "Downfall"...powiem tylko jedno...wymiata
Caroleen, zupełnie zgadzam się z tobą...wirus "super Liz" szaleje i czyni spustoszenia w mózgownicach. A wystarczy przypomnieć sobie "Departure" i Liz gotową wskoczyć Seanowi do łóżka by odegrać się na Maxie, Liz wykorzystującą bezwstydnie kuzyna DeLucą i nie troszczącą się bynajmniej o jego los, Liz po pijanemu tarzającą się w błocie po "śmierci" Maxa...by wizerunek "świętej Liz" legł w gruzach...ale cóż, tego większość osób jakimś dziwnym trafem nie zauważa ...Liz nigdy się nie myli, a jesli już jest to z cała pewnością wina Maxa, Marii, Tess, Isabel, gandarium i psa sąsiada.
Nie mylisz się też jeśli chodzi o Maxa...co i jak dowiecie się już w najbliższym rozdziale który pojawi się dziś lub jutro
Tak, zaraz powiecie że was rozpieszczam...przyznaję się bez bicia, że wolę to robić teraz, niż potem gdy zacznie się egzaminacyjny cyrk, stąd to tępo.
A co do zakończenia "Downfall"...powiem tylko jedno...wymiata
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Masz rację, ale jak pisałam już na roswell.pl, tworcy planowali rozegrać to właśnie w ten sposób, ale ostatecznie zrezygnowali a fani poprostu przywykli już do tej myśli...zwłaszcza że w "4 Aliens and a baby" okazało się że Tess częściowo jednak naginała jego umysł. Zresztą tu przedstawiono to jedynie jako teorię IsabelNie podobało mi się tylko to tłumaczenie, że kiedy rozmawiali na pomoście on wcale nie chciał tego wszystkiego powiedzieć, że to triumf Tess, że ona jakoś opanowała jego umysł...Autorka mogła wymyślić coś lepszego, bo to jest takie...tendencyjne
Poza tym owa scena była tak niedorzecznie głupia, że trzeba to jakoś logicznie wytłumaczyć wspomnienie miny Behra kiedy wypowiadał pamiętne kwestie nieodmiennie bawi mnie do łez...jakby własnie rozgryzł i zmuszony był połknąć coś niesamowicie paskudnego
Downfall
Say a prayer for me
Cause I can barely breathe
I’m suffering
And I can’t take it
Because of me
No one will ever see
This side of me
If I don’t make it
It’s like I can’t wake up
It’s like I can’t get up
It’s like I can’t remember
Who I used to be
Am I running from you
Or am I running from me
Running From Me
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 3
Max siedział za kierownicą dmuchając kawę, próbując przestudzić gorący napój. Mógł posłużyć się swoimi mocami żeby obniżyć temperaturę płynu ale potrzebował czegoś, czym wypełniłby czas oczekiwania. Ruch wzmagał się na ulicach, ludzie opuszczali swoje domy i mieszkania, wychodząc na przeciw kolejnemu dniu pracy, nauki lub zabawy.
Ludzie prowadzący normalne życie.
On sam nie wiedział już co to znaczy, tak wiele czasu upłynęło od dni, kiedy wiódł zwyczajne życie. Ale czy on kiedykolwiek tak naprawdę znał smak takiego życia? Kiedyś, dawno temu był taki okres, kiedy wierzył że i on może tak żyć. Przez tych kilka tygodni kiedy był z Liz, magiczny okres gdy wszystko było cudowne, tak, wówczas jego życie wydawało się zwyczajne.
Potem to spieprzył i wszystko stracił. Wszystko. Stracił Liz.
Przez długi czas obwiniał o to ją. Użalał się nad sobą, zatracając się w bólu po nocy gdy ujrzał ją z Kylem, choć podświadomie zawsze wiedział, że nie byłaby zdolna do tego, co jak uwierzył zrobiła. Liz nie uprawiałaby sexu z mężczyzną którego nie kochała, a nawet otępiały z bólu wiedział, że nie kochała Kyle'a.
Ale pozwolił sobie uwierzyć w kłamstwo, uwierzył że była do tego zdolna i jego brak wiary odebrał jej niewinność. To jego wina przeistoczyła ją w osobę pogrążającą się w świecie sexu pozbawionego miłości.
Kiedyś ją ocalił. Czy potrafi zdobyć się na to raz jeszcze?
Ktoś wyszedł z apartamentowca po przeciwnej stronie ulicy i omal jej nie przeoczył.
Liz, która kroczyła chodnikiem tego ranka bardzo różniła się od Liz która weszła do wnętrza budynku zaledwie pare godzin temu. Jej długie włosy były ściągniete były w węzeł z tyłu głowy. Na jej twarzy nie było śladu makijażu, który miała na sobie poprzedniej nocy. Jej ubranie było pozbawione połysku, czarne spodnie, szara jedwabna bluzka, szary bezbarwny sweter. Nawet jej buty- czarne na płaskim obcasie, jaskrawo kontrastowały ze szpilkami w których tańczyła minionej nocy.
Zastanawiał się, czy miała ubrania na zmianę w mieszkaniu Brada, ale uważał to za wątpliwe. To oczywiste że ich znajomość była niezobowiązująca. Tylko sex. Może mieszkała w tym samym budynku. Może nie spędziła całej nocy w mieszkaniu blondyna.
Jeszcze raz uderzyły go słowa które wypowiedziała tamtego wieczora.
Nie interesują mnie bruneci.
Zastanawiał się dlaczego. Czy to z powodu Tess- dlatego że on sam związał się z blondynką- Liz noc za nocą robiła to samo, pieprząc się z jednym jasnowłosym męzczyzną za drugim, podświadomie naśladując jego postępowanie?
A może dlatego że nienawidziła go tak bardzo, że nie była w stanie znieść dotyku mężczyzny który choć trochę go przypominał. Czy wszyscy ciemnowłosi mężczyźni byli dla niej odpychający z powodu krzywdy jaką jej wyrządził?
Złapała taksówkę i uruchomił samochód, ruszając jej śladem. Jechał w pewnej odległości za taksówką, próbując skupić myśli ale rozpierzchły się mimo jego wysiłków. Jego ostatnie wspomnienie z nocy nim opuściła Roswell przywoływało obraz ładnej, niewinnej dziewczyny w różowej sukience, boleśnie kontrastując z tym co zobaczył ostaniej nocy na posadzce do tańca. Była taka inna. Taka szorstka.
Zraniona.
Być może gdyby znalazł ją wcześniej, nie byłaby w takim stanie, nie zabijałaby się powoli. Jakaś cząstka niego umarła tamtego dnia gdy czytał jej list, zawiadamiający go że opuszcza Roswell- że opuszcza jego. Uwierzył w jej słowa, że kocha go bardziej niż on potrafi to sobie wyobrazić i chociaż było mu trudno pozwolić jej odejść, zostawił jej przestrzeń o którą prosiła. Wówczas wciąż wierzył że wróci do niego.
Od Marii dowiedział się gdzie wyjechała przed tyloma laty. Do Vermont. Do Akademii Winnamana. Na początku myślał że poprostu skończy tam szkołę, że będą dzwonić do siebie, pisać listy i w jakiś sposób uda im się spróbować raz jeszcze, ale tylko się oszukiwał. Ten jeden jedyny raz gdy odebrała jego telefon, przypłaciła łzami. Potem jego listy wracały nie otworzone.
Z tych listów odbierał okruchy wrażeń, bolesne wspomnienia tego co jej uczynił. Jej uczucia wsiąkały w papier. Czuł jej łzy. Jej rozpacz. Jej samotność. Spirala jej upadku już zaczynała się wić. Piła po kryjomu, na poddaszu. Miała myśli samobójcze. Zmienił zdanie i postanowił do niej pojechać, przekonać ją żeby wróciła do domu, do ludzi którzy ją kochają, ale wówczas ona zniknęła.
Żył ogarnięty paniką, zastanawiając się co się z nią stało. Nie czuł jej. Nikt nie wiedział gdzie ona jest. Jej rodzice. Maria. Nikt w szkole. Pewnego dnia poprostu zniknęła i obawiał się najgorszego. Czy samobójcze myśli sprawiły że przekroczyła ostatnią granicę? Czy wyrządziła sobie krzywdę w pijackim amoku? Czy przedawkowała proszki na sen? Czy ktoś, człowiek lub Obcy w jakikolwiek sposób ją skrzywdził?
Pojechał prosto do Vermont, próbując posłużyć się swoimi nadnaturalnie wyostrzonymi zmysłami by ją odszukać. Zatrzymał się tam na wiele dni, nieustannie nękając policję i próbując odszukać ją na własną rękę, ale trop prowadził do nikąd. Odcięła się od niego całkowicie , przerywając więź ktora istniała niegdyś pomiędzy nimi i w końcu był zmuszony powrócić do domu. Bez niej.
Minął rok i pojawiły się sny. Koszmary. W tych snach była zimna. Samotna. Pusta. Zagubiona we własnym wnętrzu. Początkowo myslał że były to jego własne koszmary, rozbudzone poczuciem winy i niepokojem o jej los. W końcu zaczął rozumieć czym były te sny. I że to nie były koszmary. Przynajmniej nie jego.
Jej koszmary znalazły drogę do jego snów. Pierwszym wrażeniem było dojmujące uczucie ulgi, że udało się jej go odnaleźć, że wciąż żyje. Ale wówczas uderzyła go prawda. Koszmary nie były koszmarami. To była rzeczywistość. W wirze pijaństwa nieświadomie się obnażyła, burząc mury które wzniosła wokół siebie aby się przed nim ukryć i niezwykła więź, niegdyś tak silna pomiędzy nimi, wróciła do życia, przesyłając mu obrazy tego czym stało się jej życie. Knajpy. Mężczyźni.
Piła by zapomnieć i rzucała w wir sexu bez miłości by czuć. I powoli umierała.
Rzucił wszystko, koncentrując się tylko na jednym celu. Odszukaniu jej. Miał wówczas 19 lat i rodzice nie mogli go powstrzymać. Zrezygnował z planów dotyczących collegu i opuścił Roswell, podążając jej tropem, kierując się wskazówkami ze snów. Przeszukując kolejne knajpy, podążając śladem mężczyzn z którymi sypiała. Wiecznie w drodze, od lat pomiędzy jednym miastem a drugim, próbując trafić na jej ślad gdy jeden fałszywy trop wiódł do następnego, aż wreszcie dwa dni temu jej sny pokazały mu coś więcej niż tylko wizję jej spoconego ciała wirującego w sali tanecznej, w ramionach niekończącego się korowodu mężczyzn. Tym razem sen pokazał mu pulsujący neon z nazwą klubu, baru w ktorym była częstym gościem. Jej sen pokazał mu nawet ją samą, zataczającą się i wsiadającą do taksówki, żółtej taksówki z rejestracją wskazującą na Massachusetts.
Cambridge w stanie Massachusetts.
Po latach poszukiwań wreszcie udało mu się ją odnaleźć i było to tak przerażające jak się tego obawiał. Nie była już nawet Liz, lecz złamaną nieznajomą imieniem Beth.
Czy pozwoli mu zbliżyć się do siebie, by mógł wyleczyć jej rany? Czy będzie chciała spróbować uleczyć jego własne?
Samochód niespodziewanie skręcił tuż przed nim i Max gwałtownie wcisnął hamulce. Uderzenie które odczuł w tyle samochodu świadczyło że kierowca za nim nie zareagował równie szybko.
- Cholera!- uderzył dłonią w kierownicę- Cholera!- taksówka oddalała się coraz bardziej. Max brutalnie szarpnął drzwi i roztrzęsiony ruszył w stronę kierowcy który zatarasował drogę.
- Rusz się! Rusz! Rusz się kurwa z drogi!
- Proszę pana- za jego plecami pojawił się nastoletni chłopak- nic panu nie jest? Przepraszam! Nie mogłem się zatrzymać! Cholera! Stary mnie zabije!
Max zatrzasnął drzwi, ignorując dzieciaka. Zaczął biec za taksówką, odchodząc od zmysłów że ją zgubi.
- Liz!- zawołał, gdy taksówka przyspieszyła kierując się w dół głównej alei- Liz!
Biegł, próbując ją dogonić, przedzierając się przez poranny ruch. Zrozpaczony wykrzyknął jej nowe imię.
- Beth!
Taksówka zniknęła za zakrętem i zachwiał się, zatrzymując po środku ulicy, nieświadom trąbiących wokół niego klaksonów. Jego emocje stanowiły dziki wir, nie wiedział gdzie ona pracuje, gdzie mieszka. Jego jedynym tropem był bar na Chancellor Street i apartamentowiec przy głównej alei, gdzie mieszkał pieprzony blondwłosy łajdak imieniem Brad.
- Niech to szlak!- zawył z wściekłości. Ruszył w kierunku swojego samochodu z morderczą furią w oczach i jedynie lata samokontroli powstrzymały go przed zabiciem kierowcy który zablokował drogę. Szarpnął za drzwi do jego samochodu i sięgnął do środka żeby wyciągnąć sukinsyna na zewnątrz, ale był to tylko starszy mężczyzna. Drobny i przerażony starszy mężczyzna.
Jego ramiona opadły i puścił starszego człowieka, ruszając w stronę samochodu. Po raz pierwszy od dnia w którym pojawiły się sny modlił się żeby Liz przyszła dziś w nocy do baru.
Beth weszła do laboratorium wkraczając w uporządkowany świat swoich codziennych zajęć. Zdjęła sweter i narzuciła na siebie biały kitel, sprawdzając czy w kieszeni ma długopis i sięgając po leżący na biurku notatnik. Czekało ją sporo eksperymentów do zanalizowania.
- Dzień dobry Beth- sympatycznie wyglądający, czterdziestoletni mężczyzna ukłonił się jej gdy go mijała, zaledwie odrywając wzrok od mikroskopu, który zdawał się całkowicie go pochłaniać.
- Dzień dobry Sam- odparła.
Mijała kolejne stanowiska pracy kierując się w stronę własnego, kłaniając się swym współpracownikom i wymieniając drobne uprzejmości. Nikt tutaj nie miał pojęcia o jej drugim życiu. Nikt nie wiedział skąd pochodziła, dlaczego odeszła i kogo pozostawiła za sobą.
Nie mieli pojęcia o życiu które prowadziła po wyjściu z laboratorium. Tutaj była małą Panną Naukowiec, Beth Harper, absolwentką MIT, pracująca nad doktoratem z biologi molekularnej. Spełniła swoje ambicje i aspiracje tutaj, na uniwersytecie w Massachusets, zamiast tak jak planowała na Harvardzie i powinna czuć się szczęśliwa. Spełniona. Ale nie była. I noc po nocy zanurzała się w świecie alkoholu i mężczyzn, usiłując zapomnieć.
Szczęśliwie- choc nie była pewna czy był to przypadek, jej pijaństwo nigdy nie miało negatywnego wpływu na pracę. Nie przestawała bawić jej myśl, że podczas gdy jedna kropla alkoholu wystarczyła by pozbawić Maxa wszelkich hamulców, ona sama na skutek jego leczącego dotyku wydawała się całkowicie odporna. Mogła pić na umór, a rankiem nigdy nie miała kaca.
Nie potrzebowała też wiele snu, co jak przypuszczała również było efektem jego magicznego dotyku. Być może któregoś dnia przeprowadzi na sobie eksperymenty by poznać prawdę o naturze zmian wywołanych w jej ciele przez Maxa.
Jeśli będzie na to czas.
- Cześć Beth- powitała ją koleżanka.
- Cześć Serena- Beth spojrzała na nią przez ramię- jak dziś miewa się Charlie?
- Rak wciąż pozostaje w stadium remisji- Serena umieściła białego szczura w klatce- ostatni cykl leczenia wydaje się obiecujący.
- To dobrze- Beth uśmiechnęła się i ruszyła dalej. Czekał ją pracowity dzień. Rzuciła się w wir pracy, próbując zapomnieć o niekończącym się bólu, który towarzyszył jej na codzień.
Drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem i Scott w zdumieniu uniósł wzrok znad miski musli. Mleko kapało mu z brody. Otarł je rękawem koszuli.
- Wyglądasz okropnie- skomentował nieoczekiwane pojawienie się Maxa.
- Zgubiłem ją- Max cisnął kluczyki na kanapę, po czym osunął się na nią, pocierając twarz i zanurzając palce we włosach.
- Będzie dziś w nocy w klubie.
- A jeśli nie?- podniósł na Scotta udręczone spojrzenie- nie rozumiesz...
- Czego nie rozumiem?- Scott wyprostował się na krześle.
- Niczego- Max ponownie zamknął się w sobie.
- Nie. Przestań pieprzyć- Scott odepchnął swoje śniadanie i podniósł się zza stołu. Przeszedł przez pokój i pochylił się nad Maxem. Nie wyglądał na zachwyconego.
- Wpuściłem cię do domu ostatniej nocy. Jesteś dla mnie kompletnie nieznajomy, skąd mogę mieć pewność że nie poderżniesz mi w nocy gardła, ale czuję że mogę ci ufać. Więc pozwoliłem ci tu zostać. Przestań pieprzyć że nie rozumiem. Zależy mi na Beth! Dlatego tu jesteś!
- Wiem. Przepraszam- starał się poskromić emocje- ja tylko...szukam jej od lat. A teraz, kiedy wreszcie ją odnalazłem poprostu...
Nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Jego uczucia były zbyt świeże, zbyt żywe. Przemierzył tyle dróg, był już tak blisko, ale los nigdy nie był dla niego łaskawy. Przeznaczenie orzekło że należy do osoby, której nie pragnął, do kogoś kogo nie kochał, podczas gdy prawdziwa miłość jego życia płaciła za to cenę.
- Posłuchaj- Scott próbował się uspokoić- ona będzie tam w nocy. To piątek. Zawsze przychodzi do klubu w piątkowe wieczory. Chociaż...
- Chociaż co?- poderwał się w jednej chwili.
- Cóż...- zawahał się Scott- dzis jest...piątek.
- To już ustaliliśmy- zjeżył się Max, z trudem się opanowując. Nie podobał mu się ton głosu Scotta.
- W piątki- Scott wzruszył ramionami- nie przychodzi sama.
- Masz na myśli- poczuł jak coś w nim umiera- że...umawia się na randkę?
- Nie- Scott potrząsnął głową- Beth nie umawia się na randki. Przyprowadza kogoś, ale to nikt szczególny. Ona...- odetchnął głęboko i postanowił powiedzieć facetowi całą prawdę- Beth w piątki zaczyna balować wcześniej. Jest już wstawiona przychodząc do klubu i...
- I?- musiał wiedzieć, nawet jeśliby miało go to zabić.
- I...w piątki...- Scott unikał jego intensywnego spojrzenia- zazwyczaj przychodzi z jednym facetem...a wychodzi z dwoma...
Przestał oddychać. Jego serce przestało bić. Ukrył twarz w dłoniach, usiłując odpędzić natrętny obraz. Miał nadzieję że te fragmenty koszmarów były właśnie tym- koszmarem, ale mylił się. To była rzeczywistość. Wszystko to było rzeczywistością.
Wpuszczała do łóżka dwóch mężczyzn na raz. Czasami więcej.
Musiał wyrwać ją z tego świata, bo zabijał nie tylko ją. Jego również.
cdn...
Clear a path for me
Cause I can barely see
I’m stumbling
And I can’t shake it
It’s up to me
To save myself from me
My enemy
But I can’t face it
It’s like I can’t wake up
It’s like I can’t get up
It’s like I can’t remember
Who I used to be
Am I running from you
Or am I running from me
Running From Me
Song lyrics by
Trust Company
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
W 3 sez., w relacjach Maxa i Liz twórcy spaprali dwa wątki których zaniechania nigdy im nie wybaczyłam. Pierwszy to ten na pomoście i słynne, niefrasobliwe słowa Maxa „...było, minęło...” Drugi, kiedy Liz zaczyna chorować (Change) z powodu długo tłumionego bólu po zdradzie Maxa. Powiedział przy oknie jej sypialni...”musimy porozmawiać o tym co się stało”. Nigdy nie rozmawiali, a mnie zawsze tego brakowało. W serialu Liz wyjeżdża, w opowiadaniu ucieka trochę wcześniej, ale mam wrażenie że autorka połączyła ze sobą te dwa wątki. Musiało upłynąć dużo czasu, tak potrzebnego Maxowi do spojrzenia w głąb siebie i zmierzenia się ze swoimi uczuciami, by przekonać się kim jest on sam kiedy nie ma jej przy nim. Ona tymczasem zagłusza uczuciową pustkę prowadząc podwójne życie, którego paradoksalnie tak do końca nie zmarnowała. Ukończyła studia, pracuje w zawodzie który kocha. Jej jedynym zbawieniem jest Max i mam nadzieję że nie zabraknie mu cierpliwości by wyrwać ją z tego wewnętrznego bagna. Musi pomóc jej uwierzyć w miłość. Liz porzuciła go bo nie czuła się wystarczająco kochana, bo nie wspierał jej i pozwalał odejść w momentach kiedy najbardziej go potrzebowała. Ale nigdy tak do końca nie stała się Beth.
Dzięki Lizziett.
Dzięki Lizziett.
Opowiadanie, mimo przedstawienia Liz w tak kontrowersyjny sposób, podoba mi się. Zazwyczaj w ficach, Liz jest silna, świetnie sobie radzi ze wszystkim, a tu taka odmiana, ale czy do końca?
W tej 3 części dowiedzieliśmy się, że mimo prowadzenia takiego wyniszczającego życia Liz skończyła szkołę, pracuje. A więc robi również to o czym marzyła będąc nastolatką. Czy gdyby naprawdę chciała się stoczyć, ukarać, zabić, to czy wogole probowałaby prowadzić zwyczajne życie?
Czekam na kolejne części, żeby się przekonać co wymyśliła autorka, dzięki za tłumaczenie
W tej 3 części dowiedzieliśmy się, że mimo prowadzenia takiego wyniszczającego życia Liz skończyła szkołę, pracuje. A więc robi również to o czym marzyła będąc nastolatką. Czy gdyby naprawdę chciała się stoczyć, ukarać, zabić, to czy wogole probowałaby prowadzić zwyczajne życie?
Czekam na kolejne części, żeby się przekonać co wymyśliła autorka, dzięki za tłumaczenie
Wiesz Elu, ja też sporo myślałam na temat braku rozmów pomiędzy Maxem i Liz. Może nie dokładnie w Twoim kontekście, ale zawsze Oni rzeczywiście, kiedy działo się coś złego milczeli, niczego nie wyjaśniając. Szczerze mówiąc, kojarzyło mi sie to trochę z jakąs telenowelą, której wyczekiwany i kulminacyjny dialog słyszymy w 246 odcinku
Co do opowiadania...Ciekawe co jeszcze usłyszymy o Liz. Bo mam wrazenie, że autorka (i tłumaczka, dla której wielkie ukłony )dawkuje nam informacje o skali jej upadku. Co teraz? Narkotyki? Handel bronią?
Cieszę się, że autorka pomyślała o podarowaniu Liz także "normalnego" życia. Tyle, że w odniesieniu do tej sprawy "ciemna strona" Liz wydaje się bardziej przygnębiająca. Oznacza, że ona doskonale wie, co robi. Że nie jest to zatracenie się w bólu, ale zwykła ucieczka. Bardzo jestem ciekawa dalszego ciągu!
Co do opowiadania...Ciekawe co jeszcze usłyszymy o Liz. Bo mam wrazenie, że autorka (i tłumaczka, dla której wielkie ukłony )dawkuje nam informacje o skali jej upadku. Co teraz? Narkotyki? Handel bronią?
Cieszę się, że autorka pomyślała o podarowaniu Liz także "normalnego" życia. Tyle, że w odniesieniu do tej sprawy "ciemna strona" Liz wydaje się bardziej przygnębiająca. Oznacza, że ona doskonale wie, co robi. Że nie jest to zatracenie się w bólu, ale zwykła ucieczka. Bardzo jestem ciekawa dalszego ciągu!
To jedno z tych nielicznych opowiadań, które zaskakiwały mnie niemal na każdym kroku. Kiedy przeczytałam początek, byłam zszokowana jakże innym wizerunkiem Liz i mniej więcej wyrobiłam sobie o niej zdanie. I w tym momencie Breathless rozwala moją koncepcję ukazując "dzienne" życie Liz. I co teraz? Otóż, w pierwszej chwili moja opinia o Liz pogorszyła sie po tej części. Jej zachawanie, jej samodestrukcyjny pęd byłby bardziej zrozumiały, gdyby wypełniał całe jej życie. Gdyby poza alkoholem i kolejnymi facetami nie miała w życiu nic. A tymczasem tak nie jest. Liz jest wykształcona, ma pracę, o której zawsze marzyła, mogłaby wieść dobre życie. Nawet jeśli nie do końca spełnione, ale o niebo lepsze, niż to, które prowadzi. A tymczasem nie. Z pełną świadomością swoich czynów, spada coraz niżej. Całonocne balowanie, upijanie się tak, że nie jest nawet w stanie odróżnić rzeczywistości od tworów wyobraźni i co rano pobudka z innym mężczyzną, albo nawet z kilkoma.
Dzięki za tłumaczenie Lizziett.
Dzięki za tłumaczenie Lizziett.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Ja znowu na szybcika
No i proszę, po takich właśnie rozdziałach, wybija się na czoło cały kunszt literacki autorki. Pisząc to opowiadanie, miała zamiar wzbudzić w czytelniku skrajne emocje, nie tylko współczucia, ale uczucia niesmaku, zdziwienia i potępienia postawy Liz. No i proszę, z każdym rozdziałem jest coraz gorzej. Brawo! To co uzyskała, było znakomite, człowiek próbuje sobie wyopbrazić Liz , przepraszam że tak powiem, ale Liz jako zdzirę, puszczającą się z kim popadnie, co więcej, całkowicie świadomą swego zachowania. Z pełną premedytacją akceptuje swój los, swój wybór. Szanowna Pani w dzień, przeobraża się w dziwkę w nocy, Dr Jackyl i Mr. Hyde, czyż nie? No i to:
Coraz bardziej Liz zostaje oczerniona, upodlona w oczach czytelnika, ciekawe kiedy osiągnie dno? Co jeszcze zostanie nam zaserwowane?
Czekam z niecierpliowścią.
Dzięki Lizziett
No i proszę, po takich właśnie rozdziałach, wybija się na czoło cały kunszt literacki autorki. Pisząc to opowiadanie, miała zamiar wzbudzić w czytelniku skrajne emocje, nie tylko współczucia, ale uczucia niesmaku, zdziwienia i potępienia postawy Liz. No i proszę, z każdym rozdziałem jest coraz gorzej. Brawo! To co uzyskała, było znakomite, człowiek próbuje sobie wyopbrazić Liz , przepraszam że tak powiem, ale Liz jako zdzirę, puszczającą się z kim popadnie, co więcej, całkowicie świadomą swego zachowania. Z pełną premedytacją akceptuje swój los, swój wybór. Szanowna Pani w dzień, przeobraża się w dziwkę w nocy, Dr Jackyl i Mr. Hyde, czyż nie? No i to:
- I...w piątki...- Scott unikał jego intensywnego spojrzenia- zazwyczaj przychodzi z jednym facetem...a wychodzi z dwoma...
Coraz bardziej Liz zostaje oczerniona, upodlona w oczach czytelnika, ciekawe kiedy osiągnie dno? Co jeszcze zostanie nam zaserwowane?
Czekam z niecierpliowścią.
Dzięki Lizziett
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Dzięki wszystkim za komentarze
Po 3 rozdziale musiało być na RF trochę...gorąco bo Breathless w odpowiedzi napisała coś o popularności jaką cieszą się tzw. trójkąciki" z Maxem&Liz&Michaelem w roli głównej, jak znane niektorym "First" Tasyfy albo "Crazy Times Two" RosDeidre obfitujące w wyjątkowo pikantne sceny z udziałem całej trójki. No więc Breathless z przekąsem stwierdziła że "w niektorych sytuacjach trzy osoby uprawiające sex zdają się fanom bynajmniej nie przeszkadzać".
Wnioski wyciągnijmy sobie sami
Milla dzięki za piękny fanart
Downfall
I feel boxed in
And trapped inside
Feels like the worlds closing in
And there’s nowhere to hide
I feel strapped down
While you feed the disease
I’m lying face on the ground
For the whole world to see
This time nothing feels right to me
I’m sinking deeper within
I’ll wait for you to lose sight of me
Before I suffer again
Drop To Zero
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 4
Max obserwował tłum, ściskając w dłoni szklankę i czekając, modląc się w duchu by Liz pojawiła się w drzwiach. Oszalali tancerze ocierali sie o siebie w tańcu, kłąb ciał napędzanych muzyką buchającą z głośników potężnym, wibrującym dźwiękiem wprowadzającym ich w stan wrzącej gorączki.
Czekanie zawsze było najgorsze, wypełnione niepewnością czy ona pojawi się dziś w nocy. Obserwowanie było najłatwiejsze.
Przyglądał się tłumom od lat, próbując odszukać w nich jej twarz. Modlitwa była jednak czymś nowym. Kiedyś powiedział Liz, że nie wierzy w Boga. Teraz uwierzył, ponieważ jedynie Bóg mógł ich ocalić.
- Mówiłem ci- Scott zabrał mu rozwodnioną Colę podając mu świeżo nalaną- będzie tu.
Max skinął głową, przyjmując napój. Miał nadzieję że Scott się nie mylił.
- Cześć Scott- czarnowłosa piękność przechyliła się ponad ramieniem Maxa, przyciskając piersi do jego pleców. Przyjrzała mu się uwodzicielsko, zachęcająco, figlarnie, jednocześnie wręczając Scottowi pustą szklankę.
- Czy to był Woodbridge czy Kendall?- Scott odłożył opróżnioną szklankę sięgając po następną. Zauważył że Lisa pożera Maxa wzrokiem.
- Kendall- wymruczała Lisa- kim jest twój przyjaciel?
Max wpatrywał się w swój napój, w widoczny sposób nie zainteresowany, ignorując okazywane mu natrętnie atencje. Przez wszystkie te lata widział już wiele różnych knajp w wielu różnych miastach, ale dziewczyny wszędzie były takie same.
- Proszę bardzo, Kendall dla ciebie- Scott otworzył butelkę alkoholu i nalał go do szklanki. Pchnął ją po kontuarze w stronę dziewczyny.
- Czy będzie coś jeszcze...dla mnie?- oblizała usta, spoglądając na Maxa.
- Wydaje mi sie że twoi znajomi czekają- Scott wskazał na jej stolik, wyraźnie dając jej do zrozumienia by dała sobie spokój.
- Zatańczymy?- wymruczała do Maxa, ignorując Scotta.
- Nie- Max podniósł na nią wzrok. Jego oczy były zimne.
- Szkoda- zrobiła podkówkę i ruszyła w stronę stolika.
- Wyraźnie cieszysz się powodzeniem- Scott wytarł kontuar ścierką.
Max pochylił się, pocierając czoło dłonią. Muzyka przyprawiała go o ból głowy.
- Tak, chyba...
Urwał, wyczuwając jej obecność w sali. Poderwał się i odwrócił szybko, jego spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy. Scott podążył za jego wzrokiem, marszcząc brwi i zastanawiając się, skąd wiedział. Nie patrzył nawet w kierunku wejścia w chwili gdy pojawiła się w nim Beth, a jednak jego reakcja była natychmiastowa.
Beth wkroczyła do klubu ubrana od stóp do głów w obcisłą skórę. Czarną skórę. Spódniczka zaledwie okrywała jej pośladki. Skórzany, pozbawiony rękawów top był rozcięty z przodu, eksponując nie tylko dekolt. Diamenty w jej pępku połyskiwały w w barowym oświetleniu. Czarne skórzane buty na szpilkach siegały powyżej kolan, przydając jej kilka dodatkowych centymetrów i sprawiając że wyglądała jak dziewczyna z obrazu Vergasa.
- Liz...- Max wyszeptał jej imię, na jego twarzy widoczny był ból.
Jej ciemne włosy falowały niesfornie wokół porcelanowej twarzy i bladych ramion. Jej ruchy były płynne, kocie, zmysłowe, aura kobiecej namiętności zdawała się rozpalać powietrze wokół niej. Zaledwie weszła do klubu a mężczyźni już obserwowali ją tęsknie, marząc by zwróciła na nich uwagę. Towarzyszyło jej dwóch facetów, obaj wyglądali na zaborczych, niebezpiecznych. Posadziła jednego z nich przy swoim stoliku, popchnąwszy go na siedzenie pochyliła się nad nim by go pocałować, podczas gdy drugi stanąwszy za nią przycisnął krocze do jej skąpo okrytych pośladków. Jego ramię otoczyło ją w pasie, przyciagając mocno do siebie, podczas gdy jego dłoń wślizgnęła się pod jej spódnicę.
Roześmiała się i odepchnęła jego dłoń a Max zobaczył że jego palce były mokre. Zbladł, podejrzewając że pod spódnicą nie miała już niczego. Pociągnęła blondyna na posadzkę do tańca, zamykając oczy i poruszając się w rytm zwierzęcych dźwięków muzyki.
- Boże...- Max odwrócił się do baru i zamknął oczy. Musiał wziąść się w garść. Nie był w stanie znieść widoku tego kim się stała, a przecież jego ciało nie pozostawało obojętne. Czuł jej woń mimo dzielącej ich odległości.
- Wszystko w porządku?- spytał cicho Scott.
- Ja tylko...gdy widzę ją taką jak dziś...- Max obserwował ją w lustrze nad barem- ona- przełknął z trudem i opuścił wzrok- nie była taka...dawniej.
- Dawniej?- Scott porzucił swoje obowiązki za barem. Widział że Max z chwili na chwilę jest coraz bardziej napięty i poczuł narastający w nim gniew- co ty właściwie jej zrobiłeś? Byłeś dla niej brutalny? To dlatego ona...
- Nigdy jej nie dotknąłem- odparł Max. Tak cicho, że Scott z trudem go usłyszał.
- Ty i Beth nigdy....- Scott odprężył się nieco. Dopiero co spotkał tego mężczyznę, ale Max nie wydawał się typem zmuszającym kobiety do sexu.
- Nie...my nigdy- Max mówił coraz wolniej- to co nas łączyło było...takie...skomplikowane. Była najwspanialszą osobą jaką znałem. Jej serce było...czyste. Jej dusza była czysta.
Poświęciła dla mnie wszystko a ja byłem zbyt ślepy by to dostrzec.
Scott nie miał pojęcia o czym Max mówi, ale było jasne że tych dwoje zniszczyło się nawzajem. Poczucie winy było wypisane na ich twarzach i w ich czynach.
- Porozmawiasz z nią?
- Muszę- Max znów obserwował jej taniec. Była wciśnięta pomiędzy ciała dwóch mężczyzn, ocierając się o nich obu. Musiał zaczekać. Do chwili gdy będzie sama. Gdy będzie mógł ją przekonać by poszła z nim gdzieś, gdzie będą mogli porozmawiać. Gdzieś, gdzie będzie mogła wytrzeźwieć.
Max wszedł do męskiej toalety, podążając za niższym z dwóch mężczyzn towarzyszących dziś Liz. Podszedł do umywalki by umyć ręce, podczas gdy blondyn zatoczył się w stronę jednego z pisuarów, rozpinając spodnie.
- Hej Jack- facet prz sąsiednim pisuarze uśmiechnął się do blondyna- widziałem cię z nagrzanym kociakiem. Jest rzeczywiście tak dobra jak mówią?
- Nie masz pojęcia- blondyn miał się z czego odlać- wypieprzyła mnie na lewą stronę jeszcze w samochodzie. Słowo daję, Wes spuścił się na sam widok!
Max zamknął oczy, tłumiąc wściekłość. Musiał pohamować emocje, jeśli nie chciał wysadzić tego miejsca w powietrze. Czy żaden z nich nie widział jak bardzo cierpiała? Czy żaden z nich nie widział bólu w jej oczach?
- Dlaczego mnie nie przedstawisz? Też miałbym ochotę na co nieco.
- Jasne- zarechotał Jack- ona jest jak mechaniczny króliczek. Pieprzy, pieprzy i pieprzy bez końca!
Wyższy mężczyzna roześmiał się i stanął przy umywalce obok Maxa. Zerknął na niego i widząc jego bladą twarz i zamknięte oczy, spytał.
- Stary, nic ci nie jest?
Max otworzył oczy i spojrzał na niego. Przemówił cichym, lecz rozkazującym tonem.
- Wytrzyj ręce.
Mężczyzna wytarł ręce.
- A teraz wyjdź- Max przemowił raz jeszcze, tak cicho że nikt nie mógł go usłyszeć- opuść bar. Idź do domu i zostań tam przez całą noc. Nigdy więcej tutaj nie przychodź.
Mężczyzna opuścił toaletę w ciszy, bez jednego słowa. Gdy drzwi zamknęły się za nim, Max unieruchomił je swą mocą. Podszedł do Jacka i zacisnął mu dłoń na gardle. Jack drgnął zaskoczony, ale znieruchomiał z chwilą gdy Max zaczął mówić.
- Zabawa się skończyła- jego głos był pełen nienawiści- teraz stąd wyjdziesz. Możesz przespać się w ścieku. Nigdy więcej nie wymienisz imienia Beth. Nigdy więcej nie będziesz o niej mówił. Nigdy więcej nie będziesz o niej myślał. Jeśli naruszysz jakąkolwiek z tych zasad, wejdziesz pod rozpędzony autobus i pozwolisz po sobie przejechać. A teraz idź- Max opuścił dłoń- wyjdź z baru. Nigdy więcej tu nie wracaj.
Wypuścił Jacka i otworzył drzwi toalety. Blondyn wyszedł nie oglądając się za siebie i opuścił budynek.
- Co tym razem?- Scott zapytał pochyloną nad barem Beth.
- Sex na plaży?- uśmiechnęła się zadziornie.
- Nie ma sprawy. Sex na Plaży- Scott sięgnął po szklankę. Kątem oka zauważył Maxa wychodzącego z męskiej toalety i jednego z facetów Beth opuszczającego budynek. Czy Max mu groził? Przeraził go czymś? Niechętnie podał Beth drinka i patrzył jak odchodzi chwiejąc się w stronę stolika. Była na dobrej drodze by kompletnie się urżnąć i wiedział że powinien przestać sprzedawać jej alkohol, nawet jeśliby miała rozpętać tu piekło. Postawiła szklankę na stoliku i z powrotem pociągnęła Wesa na posadzkę do tańca.
Zamiast skierować się do baru Max podążył za Beth wkraczając pomiędzy masę ciał wijących się konwulsyjnie pod rozedrganymi światłami. Atakowała właśnie udo blondyna, ocierając swoją kobiecość o szorstki materiał jego dżinsów, własnie tam, na podłodze do tańca. Max stanął za Wesem i przysunął usta do jego ucha.
- Wyjdź- powiedział szorstko, ponad dźwiękiem muzyki- natychmiast.
Wes odwrócił się gotów posłać intruza do wszystkich diabłów, ale jedno spojrzenie w jego oczy wystarczyło by słowa zamarły mu na ustach. Max nie musiał nawet naginać mu umysłu by go przerazić. Wes cofnął się i szybko wyszedł.
Beth tańczyła przed nim samotnie, jej dłonie przesuwały się po udach, biodrach, żebrach i piersiach, była obojętna na wszystko i wszystkich wokół. Włosy wirowały wokół jej twarzy, zasłaniając jej rysy niczym kurtyna. Max postąpił krok na przód i wziął ją za ramię by wyprowadzić z sali.
- Beth. Chodź ze mną.
Nie mógł jej do niczego zmuszać. Musi być gotowa by wyjść stąd razem z nim, w przeciwnym razie nie będzie miało to żadnego znaczenia. Wysunęła ramię z jego uścisku i postapiła krok naprzód.
- Zatańcz ze mną- jej ramiona otoczyły jego szyję.
Max zamknął oczy, czując jak jej ciało porusza się przy jego ciele, ocierając o nie. Nie był tak blisko niej od ośmiu lat, a nawet dłużej. Ostatni rok w Roswell był piekłem.
- Nawet twój duch pachnie tak jak on- westchnęła przy jego szyi. Jej ruchy straciły sexualny podtekst. Biodra przestały kołysać się w zawrotnym rytm. Wtopiła się w Maxa, a Max wtopił się w nią.
Scott obserwował ich zza baru, widział coś, czego nie spodziewał się nigdy ujrzeć. Na podłodze do tańca, Beth tuliła się do Maxa, łagodnie kołysząc w rytm muzyki odmiennej niż ta która płynęła z głośników. Max otoczył ją ramionami, przyciągając do siebie i gładząc jej włosy, dotykając ją w sposób w jaki nikt wcześniej nie dotykał jej na oczach Scotta. Jej czoło opierało się o jego pierś, on przytulał policzek do jej włosów i tańczyli jak para kochanków, dwie dusze które nareszcie się odnalazły i które nie mogły bez siebie istnieć.
Ich stopy zaledwie się poruszały, zataczali niewielkie kręgi na posadzce nie zważając na rozedrgane ruchy tancerzy wokół nich.
Gdy trzymał Liz w ramionach, wracały wszystkie wspomnienia. Ich pierwszy pocałunek. Pierwsza randka. Pierwszy wspólny taniec. Byli wtedy tacy niewinni. Czy tamte dni mają szansę się powtórzyć?
Liz zesztywniała w jego ramionach nieoczekiwanie i odepchnęła go od siebie. Podniosła wzrok by napotkać jego spojrzenie a w jej oczach zapisane były lata cierpienia i bólu. Ponad muzyką usłyszał jej głos.
- Nie tańczę wolnych kawałków.
Odwróciła się i odeszła.
Podążył za nią, czując jak pęka mu serce.
- Liz...
- Liz?- odwróciła się- nie wiesz? Liz nie żyje. Liz umarła gdy uciekła z jaskini na pustyni, a miłość jej życia pozwoliła jej odejść. Liz umarła gdy mężczyzna z przyszłości sprawił że poświęciła wszystkie swoje sny. Liz umarła gdy mordercza suka zabiła jej najlepszego przyjaciela a jedyna osoba na którą jak myślała, zawsze mogła liczyć, nie uwierzyła jej. Liz umarła kiedy jedyny mężczyzna jakiego kiedykolwiek kochała pieprzył się z inną, ponieważ "była taka jak on i musiał się przekonać co to znaczy"- Beth zbliżyła się o krok i ich twarze dzieliły już tylko cale- nie nazywaj mnie Liz. Liz nie żyje.
Max zamknął oczy wiedząc że wszystko co powiedziała było prawdą. Pozwolił jej odejść zamiast pobiec za nią. Prosił by miała w niego wiarę, a potem odwrócił się, nie mając wiary w nią. Uwierzył że śmierć Alexa była samobójstwem a nie morderstwem z zimną krwią tak jak w rzeczywistości. Pieprzył się z Tess w chwili słabości, kompletnie zobojętniały na wszelkie konsekwencje. Nie miał żadnych usprawiedliwień.
- Beth- otworzył oczy i zawołał ją, używając jej nowego imienia- czy możemy pojść gdzieś gdzie moglibyśmy porozmawiać?
- Zawsze rozmawialiśmy Max- Beth spojrzała na niego- ale ty nigdy mnie nie słyszałeś.
Odwróciła się od niego i ruszyła do stolika, gdzie sięgnęła po drinka nie zawracając sobie głowy siadaniem. Odstwiła szklankę z hukiem, uprzednio opróżniwszy. Max patrzył jak odchodzi w stronę baru, po następny drink i po chwili pośpieszył za nią, trafiając prosto na początek awantury.
- Nie sprzedasz mi dziś więcej?- podniosła głos na Scotta- nie wydaje mi się!
- Beth- Scott mówił cicho- na dziś już ci wystarczy...
- Kim ty kurwa jesteś żeby...
- Nalej jej- powiedział spokojnie Max.
Ufając jego osądowi Scott przygotował następnego drinka i podał go Maxowi. Ruszył z nim do jej stolika, ściskając mocno szklankę. Jego dłoń rozbłysnęła na ułamek chwili, tak krótki że nikt nie mógł tego dostrzec, ale wystarczyło by całkowicie usunąć alkohol z napoju nie zmieniając przy tym jego smaku. Nie pozwoli na to by upiła się jeszcze bardziej tej nocy.
Beth zatrzymała się przy stoliku, dopiero teraz dostrzegając że kogoś jej brakuje. Właściwie to dwóch osób. Gdzie oni do cholery poszli? Jeszcze z nimi nie skończyła.
- Co?- Max zatrzymał się za nią, pytając mimo tego że zdawał sobie sprawę kogo szukała.
Przyjrzała mu się uważnie, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na jego twarzy, po czym wyjęła mu napój z ręki.
- Duchy nie mogą przenosić rzeczy.
- Nie jestem duchem Beth.
- Oczywiście że jesteś- jej oczy wypełniły się smutkiem- Max nigdy by do mnie nie przyszedł.
Wyrwał jej drinka i z powrotem postawił go na stole. Nie potrafił tu stać i słuchać tych słów, wiedząc że naprawde w nie wierzyła. Zdesperowany, otoczył dłońmi jej twarz, marząc żeby nie była pijana, marząc żeby nie była w tej knajpie, marząc żeby nie była Beth.
- To ja, Max- popatrzył jej w oczy- i przyszedłem do ciebie. Próbowałem odnaleźć cię od lat Liz. Od lat. Obiecałem wszystkim w domu że nie przestanę cię szukać dopóki cię nie znajdę, nie ważne ile czasu to zajmie.
- Dom...- oczy Beth zalśniły od łez. Od tak dawna nie myślała o domu.
- Wszyscy czekają na twój powrót.
- Wszyscy?- jej głos był niewiele głośniejszy niż szept.
- Wszyscy- Max pogładził ją po policzku- Maria. Michael. Twoi rodzice. Jim. Kyle. Isabel. Wszyscy.
- Ale nie Alex.
- Nie- nie potrafił ukryć smutku w głosie- nie Alex- jego serce pękało jeszcze bardziej, gdy widział jak jej oczy wypełniają się łzami.
- Zabiłam go- zachwiała się i Max chwycił ją za ramiona, by ją podtrzymać.
- Nie- przyciągnął ją do siebie, pragnąć uspokoić- to nie była twoja wina.
- Przestań- odepchnęła go- przestań- nie chciała pocieszenia. Nie potrzebowała pocieszenia. Potrzebowała jedynie drinka.
- Liz- chwycił ją za rękę- jesli chcesz kogoś winić, wiń mnie. To ja sprawiłem że zmieniłaś przy...
Urwał wpół zdania, widząc zielone iskry energii przemykające po jej dłoniach. Gwałtownie przyciągnął ją do siebie, by nikt prócz niego tego nie dostrzegł.
Scott przyglądał się Beth zza baru, widząc jak skorupa ktorą się otoczyła pęka. Max wydawał się równie zraniony, ale kiedy Scott dostrzegł że Beth odsuwa się od niego a Max szorstko przyciąga ją z powrotem, cisnął ścierkę na bar i ruszył by ją bronić. Może Max rzeczywiście był cholernym wariatem.
- Hej!- chwycił Maxa za ramię, odciągając go brutalnie- co ty robisz?- zbladł widząc połyskujące dłonie Liz- co to kurwa jest...?
- Pogarsza się- Beth wpatrywała się w swoje dłonie.
- Muszę ją stąd zabrać- Max przyciągnął ją do siebie, ukrywając jej dłonie pomiedzy ich ciałami. Rozejrzał sie na boki, sprawdzając czy ktokolwiek to widział.
- Liz?- pochylił się nad nią- gdzie mieszkasz? Odwiozę cię do domu i razem coś wymyślimy.
- Co tu się dzieje?- Scott wpatrywał się w nich obydwoje- kim wy jesteście?
- Wierz mi, nie chcesz wiedzieć- Max przytrzymywał jego spojrzenie przez chwilę, a potem odwrócił się do Liz, pytając nagląco.
- Powiedz mi gdzie mieszkasz?
- Na Crest- szepnęła, zbierając się w sobie, krucha i zagubiona.
Max spojrzał na Scotta pytająco, sam nie znając miasta. Barman spoglądał na nich niepewnie.
- Róg 14 i Lexington- powiedział wreszcie- zaledwie parę mil stąd.
- Choćmy- Max przygarnął Liz do siebie i ruszył ku wyjściu. Scott znieruchomiały, patrzył w ślad za nimi.
This time nothing feels right to me
I’m sinking deeper within
I’ll wait for you to lose sight of me
Before I suffer again
Drop To Zero
Song lyrics by
Trust Company
cdn...
Po 3 rozdziale musiało być na RF trochę...gorąco bo Breathless w odpowiedzi napisała coś o popularności jaką cieszą się tzw. trójkąciki" z Maxem&Liz&Michaelem w roli głównej, jak znane niektorym "First" Tasyfy albo "Crazy Times Two" RosDeidre obfitujące w wyjątkowo pikantne sceny z udziałem całej trójki. No więc Breathless z przekąsem stwierdziła że "w niektorych sytuacjach trzy osoby uprawiające sex zdają się fanom bynajmniej nie przeszkadzać".
Wnioski wyciągnijmy sobie sami
Milla dzięki za piękny fanart
Downfall
I feel boxed in
And trapped inside
Feels like the worlds closing in
And there’s nowhere to hide
I feel strapped down
While you feed the disease
I’m lying face on the ground
For the whole world to see
This time nothing feels right to me
I’m sinking deeper within
I’ll wait for you to lose sight of me
Before I suffer again
Drop To Zero
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 4
Max obserwował tłum, ściskając w dłoni szklankę i czekając, modląc się w duchu by Liz pojawiła się w drzwiach. Oszalali tancerze ocierali sie o siebie w tańcu, kłąb ciał napędzanych muzyką buchającą z głośników potężnym, wibrującym dźwiękiem wprowadzającym ich w stan wrzącej gorączki.
Czekanie zawsze było najgorsze, wypełnione niepewnością czy ona pojawi się dziś w nocy. Obserwowanie było najłatwiejsze.
Przyglądał się tłumom od lat, próbując odszukać w nich jej twarz. Modlitwa była jednak czymś nowym. Kiedyś powiedział Liz, że nie wierzy w Boga. Teraz uwierzył, ponieważ jedynie Bóg mógł ich ocalić.
- Mówiłem ci- Scott zabrał mu rozwodnioną Colę podając mu świeżo nalaną- będzie tu.
Max skinął głową, przyjmując napój. Miał nadzieję że Scott się nie mylił.
- Cześć Scott- czarnowłosa piękność przechyliła się ponad ramieniem Maxa, przyciskając piersi do jego pleców. Przyjrzała mu się uwodzicielsko, zachęcająco, figlarnie, jednocześnie wręczając Scottowi pustą szklankę.
- Czy to był Woodbridge czy Kendall?- Scott odłożył opróżnioną szklankę sięgając po następną. Zauważył że Lisa pożera Maxa wzrokiem.
- Kendall- wymruczała Lisa- kim jest twój przyjaciel?
Max wpatrywał się w swój napój, w widoczny sposób nie zainteresowany, ignorując okazywane mu natrętnie atencje. Przez wszystkie te lata widział już wiele różnych knajp w wielu różnych miastach, ale dziewczyny wszędzie były takie same.
- Proszę bardzo, Kendall dla ciebie- Scott otworzył butelkę alkoholu i nalał go do szklanki. Pchnął ją po kontuarze w stronę dziewczyny.
- Czy będzie coś jeszcze...dla mnie?- oblizała usta, spoglądając na Maxa.
- Wydaje mi sie że twoi znajomi czekają- Scott wskazał na jej stolik, wyraźnie dając jej do zrozumienia by dała sobie spokój.
- Zatańczymy?- wymruczała do Maxa, ignorując Scotta.
- Nie- Max podniósł na nią wzrok. Jego oczy były zimne.
- Szkoda- zrobiła podkówkę i ruszyła w stronę stolika.
- Wyraźnie cieszysz się powodzeniem- Scott wytarł kontuar ścierką.
Max pochylił się, pocierając czoło dłonią. Muzyka przyprawiała go o ból głowy.
- Tak, chyba...
Urwał, wyczuwając jej obecność w sali. Poderwał się i odwrócił szybko, jego spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy. Scott podążył za jego wzrokiem, marszcząc brwi i zastanawiając się, skąd wiedział. Nie patrzył nawet w kierunku wejścia w chwili gdy pojawiła się w nim Beth, a jednak jego reakcja była natychmiastowa.
Beth wkroczyła do klubu ubrana od stóp do głów w obcisłą skórę. Czarną skórę. Spódniczka zaledwie okrywała jej pośladki. Skórzany, pozbawiony rękawów top był rozcięty z przodu, eksponując nie tylko dekolt. Diamenty w jej pępku połyskiwały w w barowym oświetleniu. Czarne skórzane buty na szpilkach siegały powyżej kolan, przydając jej kilka dodatkowych centymetrów i sprawiając że wyglądała jak dziewczyna z obrazu Vergasa.
- Liz...- Max wyszeptał jej imię, na jego twarzy widoczny był ból.
Jej ciemne włosy falowały niesfornie wokół porcelanowej twarzy i bladych ramion. Jej ruchy były płynne, kocie, zmysłowe, aura kobiecej namiętności zdawała się rozpalać powietrze wokół niej. Zaledwie weszła do klubu a mężczyźni już obserwowali ją tęsknie, marząc by zwróciła na nich uwagę. Towarzyszyło jej dwóch facetów, obaj wyglądali na zaborczych, niebezpiecznych. Posadziła jednego z nich przy swoim stoliku, popchnąwszy go na siedzenie pochyliła się nad nim by go pocałować, podczas gdy drugi stanąwszy za nią przycisnął krocze do jej skąpo okrytych pośladków. Jego ramię otoczyło ją w pasie, przyciagając mocno do siebie, podczas gdy jego dłoń wślizgnęła się pod jej spódnicę.
Roześmiała się i odepchnęła jego dłoń a Max zobaczył że jego palce były mokre. Zbladł, podejrzewając że pod spódnicą nie miała już niczego. Pociągnęła blondyna na posadzkę do tańca, zamykając oczy i poruszając się w rytm zwierzęcych dźwięków muzyki.
- Boże...- Max odwrócił się do baru i zamknął oczy. Musiał wziąść się w garść. Nie był w stanie znieść widoku tego kim się stała, a przecież jego ciało nie pozostawało obojętne. Czuł jej woń mimo dzielącej ich odległości.
- Wszystko w porządku?- spytał cicho Scott.
- Ja tylko...gdy widzę ją taką jak dziś...- Max obserwował ją w lustrze nad barem- ona- przełknął z trudem i opuścił wzrok- nie była taka...dawniej.
- Dawniej?- Scott porzucił swoje obowiązki za barem. Widział że Max z chwili na chwilę jest coraz bardziej napięty i poczuł narastający w nim gniew- co ty właściwie jej zrobiłeś? Byłeś dla niej brutalny? To dlatego ona...
- Nigdy jej nie dotknąłem- odparł Max. Tak cicho, że Scott z trudem go usłyszał.
- Ty i Beth nigdy....- Scott odprężył się nieco. Dopiero co spotkał tego mężczyznę, ale Max nie wydawał się typem zmuszającym kobiety do sexu.
- Nie...my nigdy- Max mówił coraz wolniej- to co nas łączyło było...takie...skomplikowane. Była najwspanialszą osobą jaką znałem. Jej serce było...czyste. Jej dusza była czysta.
Poświęciła dla mnie wszystko a ja byłem zbyt ślepy by to dostrzec.
Scott nie miał pojęcia o czym Max mówi, ale było jasne że tych dwoje zniszczyło się nawzajem. Poczucie winy było wypisane na ich twarzach i w ich czynach.
- Porozmawiasz z nią?
- Muszę- Max znów obserwował jej taniec. Była wciśnięta pomiędzy ciała dwóch mężczyzn, ocierając się o nich obu. Musiał zaczekać. Do chwili gdy będzie sama. Gdy będzie mógł ją przekonać by poszła z nim gdzieś, gdzie będą mogli porozmawiać. Gdzieś, gdzie będzie mogła wytrzeźwieć.
Max wszedł do męskiej toalety, podążając za niższym z dwóch mężczyzn towarzyszących dziś Liz. Podszedł do umywalki by umyć ręce, podczas gdy blondyn zatoczył się w stronę jednego z pisuarów, rozpinając spodnie.
- Hej Jack- facet prz sąsiednim pisuarze uśmiechnął się do blondyna- widziałem cię z nagrzanym kociakiem. Jest rzeczywiście tak dobra jak mówią?
- Nie masz pojęcia- blondyn miał się z czego odlać- wypieprzyła mnie na lewą stronę jeszcze w samochodzie. Słowo daję, Wes spuścił się na sam widok!
Max zamknął oczy, tłumiąc wściekłość. Musiał pohamować emocje, jeśli nie chciał wysadzić tego miejsca w powietrze. Czy żaden z nich nie widział jak bardzo cierpiała? Czy żaden z nich nie widział bólu w jej oczach?
- Dlaczego mnie nie przedstawisz? Też miałbym ochotę na co nieco.
- Jasne- zarechotał Jack- ona jest jak mechaniczny króliczek. Pieprzy, pieprzy i pieprzy bez końca!
Wyższy mężczyzna roześmiał się i stanął przy umywalce obok Maxa. Zerknął na niego i widząc jego bladą twarz i zamknięte oczy, spytał.
- Stary, nic ci nie jest?
Max otworzył oczy i spojrzał na niego. Przemówił cichym, lecz rozkazującym tonem.
- Wytrzyj ręce.
Mężczyzna wytarł ręce.
- A teraz wyjdź- Max przemowił raz jeszcze, tak cicho że nikt nie mógł go usłyszeć- opuść bar. Idź do domu i zostań tam przez całą noc. Nigdy więcej tutaj nie przychodź.
Mężczyzna opuścił toaletę w ciszy, bez jednego słowa. Gdy drzwi zamknęły się za nim, Max unieruchomił je swą mocą. Podszedł do Jacka i zacisnął mu dłoń na gardle. Jack drgnął zaskoczony, ale znieruchomiał z chwilą gdy Max zaczął mówić.
- Zabawa się skończyła- jego głos był pełen nienawiści- teraz stąd wyjdziesz. Możesz przespać się w ścieku. Nigdy więcej nie wymienisz imienia Beth. Nigdy więcej nie będziesz o niej mówił. Nigdy więcej nie będziesz o niej myślał. Jeśli naruszysz jakąkolwiek z tych zasad, wejdziesz pod rozpędzony autobus i pozwolisz po sobie przejechać. A teraz idź- Max opuścił dłoń- wyjdź z baru. Nigdy więcej tu nie wracaj.
Wypuścił Jacka i otworzył drzwi toalety. Blondyn wyszedł nie oglądając się za siebie i opuścił budynek.
- Co tym razem?- Scott zapytał pochyloną nad barem Beth.
- Sex na plaży?- uśmiechnęła się zadziornie.
- Nie ma sprawy. Sex na Plaży- Scott sięgnął po szklankę. Kątem oka zauważył Maxa wychodzącego z męskiej toalety i jednego z facetów Beth opuszczającego budynek. Czy Max mu groził? Przeraził go czymś? Niechętnie podał Beth drinka i patrzył jak odchodzi chwiejąc się w stronę stolika. Była na dobrej drodze by kompletnie się urżnąć i wiedział że powinien przestać sprzedawać jej alkohol, nawet jeśliby miała rozpętać tu piekło. Postawiła szklankę na stoliku i z powrotem pociągnęła Wesa na posadzkę do tańca.
Zamiast skierować się do baru Max podążył za Beth wkraczając pomiędzy masę ciał wijących się konwulsyjnie pod rozedrganymi światłami. Atakowała właśnie udo blondyna, ocierając swoją kobiecość o szorstki materiał jego dżinsów, własnie tam, na podłodze do tańca. Max stanął za Wesem i przysunął usta do jego ucha.
- Wyjdź- powiedział szorstko, ponad dźwiękiem muzyki- natychmiast.
Wes odwrócił się gotów posłać intruza do wszystkich diabłów, ale jedno spojrzenie w jego oczy wystarczyło by słowa zamarły mu na ustach. Max nie musiał nawet naginać mu umysłu by go przerazić. Wes cofnął się i szybko wyszedł.
Beth tańczyła przed nim samotnie, jej dłonie przesuwały się po udach, biodrach, żebrach i piersiach, była obojętna na wszystko i wszystkich wokół. Włosy wirowały wokół jej twarzy, zasłaniając jej rysy niczym kurtyna. Max postąpił krok na przód i wziął ją za ramię by wyprowadzić z sali.
- Beth. Chodź ze mną.
Nie mógł jej do niczego zmuszać. Musi być gotowa by wyjść stąd razem z nim, w przeciwnym razie nie będzie miało to żadnego znaczenia. Wysunęła ramię z jego uścisku i postapiła krok naprzód.
- Zatańcz ze mną- jej ramiona otoczyły jego szyję.
Max zamknął oczy, czując jak jej ciało porusza się przy jego ciele, ocierając o nie. Nie był tak blisko niej od ośmiu lat, a nawet dłużej. Ostatni rok w Roswell był piekłem.
- Nawet twój duch pachnie tak jak on- westchnęła przy jego szyi. Jej ruchy straciły sexualny podtekst. Biodra przestały kołysać się w zawrotnym rytm. Wtopiła się w Maxa, a Max wtopił się w nią.
Scott obserwował ich zza baru, widział coś, czego nie spodziewał się nigdy ujrzeć. Na podłodze do tańca, Beth tuliła się do Maxa, łagodnie kołysząc w rytm muzyki odmiennej niż ta która płynęła z głośników. Max otoczył ją ramionami, przyciągając do siebie i gładząc jej włosy, dotykając ją w sposób w jaki nikt wcześniej nie dotykał jej na oczach Scotta. Jej czoło opierało się o jego pierś, on przytulał policzek do jej włosów i tańczyli jak para kochanków, dwie dusze które nareszcie się odnalazły i które nie mogły bez siebie istnieć.
Ich stopy zaledwie się poruszały, zataczali niewielkie kręgi na posadzce nie zważając na rozedrgane ruchy tancerzy wokół nich.
Gdy trzymał Liz w ramionach, wracały wszystkie wspomnienia. Ich pierwszy pocałunek. Pierwsza randka. Pierwszy wspólny taniec. Byli wtedy tacy niewinni. Czy tamte dni mają szansę się powtórzyć?
Liz zesztywniała w jego ramionach nieoczekiwanie i odepchnęła go od siebie. Podniosła wzrok by napotkać jego spojrzenie a w jej oczach zapisane były lata cierpienia i bólu. Ponad muzyką usłyszał jej głos.
- Nie tańczę wolnych kawałków.
Odwróciła się i odeszła.
Podążył za nią, czując jak pęka mu serce.
- Liz...
- Liz?- odwróciła się- nie wiesz? Liz nie żyje. Liz umarła gdy uciekła z jaskini na pustyni, a miłość jej życia pozwoliła jej odejść. Liz umarła gdy mężczyzna z przyszłości sprawił że poświęciła wszystkie swoje sny. Liz umarła gdy mordercza suka zabiła jej najlepszego przyjaciela a jedyna osoba na którą jak myślała, zawsze mogła liczyć, nie uwierzyła jej. Liz umarła kiedy jedyny mężczyzna jakiego kiedykolwiek kochała pieprzył się z inną, ponieważ "była taka jak on i musiał się przekonać co to znaczy"- Beth zbliżyła się o krok i ich twarze dzieliły już tylko cale- nie nazywaj mnie Liz. Liz nie żyje.
Max zamknął oczy wiedząc że wszystko co powiedziała było prawdą. Pozwolił jej odejść zamiast pobiec za nią. Prosił by miała w niego wiarę, a potem odwrócił się, nie mając wiary w nią. Uwierzył że śmierć Alexa była samobójstwem a nie morderstwem z zimną krwią tak jak w rzeczywistości. Pieprzył się z Tess w chwili słabości, kompletnie zobojętniały na wszelkie konsekwencje. Nie miał żadnych usprawiedliwień.
- Beth- otworzył oczy i zawołał ją, używając jej nowego imienia- czy możemy pojść gdzieś gdzie moglibyśmy porozmawiać?
- Zawsze rozmawialiśmy Max- Beth spojrzała na niego- ale ty nigdy mnie nie słyszałeś.
Odwróciła się od niego i ruszyła do stolika, gdzie sięgnęła po drinka nie zawracając sobie głowy siadaniem. Odstwiła szklankę z hukiem, uprzednio opróżniwszy. Max patrzył jak odchodzi w stronę baru, po następny drink i po chwili pośpieszył za nią, trafiając prosto na początek awantury.
- Nie sprzedasz mi dziś więcej?- podniosła głos na Scotta- nie wydaje mi się!
- Beth- Scott mówił cicho- na dziś już ci wystarczy...
- Kim ty kurwa jesteś żeby...
- Nalej jej- powiedział spokojnie Max.
Ufając jego osądowi Scott przygotował następnego drinka i podał go Maxowi. Ruszył z nim do jej stolika, ściskając mocno szklankę. Jego dłoń rozbłysnęła na ułamek chwili, tak krótki że nikt nie mógł tego dostrzec, ale wystarczyło by całkowicie usunąć alkohol z napoju nie zmieniając przy tym jego smaku. Nie pozwoli na to by upiła się jeszcze bardziej tej nocy.
Beth zatrzymała się przy stoliku, dopiero teraz dostrzegając że kogoś jej brakuje. Właściwie to dwóch osób. Gdzie oni do cholery poszli? Jeszcze z nimi nie skończyła.
- Co?- Max zatrzymał się za nią, pytając mimo tego że zdawał sobie sprawę kogo szukała.
Przyjrzała mu się uważnie, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na jego twarzy, po czym wyjęła mu napój z ręki.
- Duchy nie mogą przenosić rzeczy.
- Nie jestem duchem Beth.
- Oczywiście że jesteś- jej oczy wypełniły się smutkiem- Max nigdy by do mnie nie przyszedł.
Wyrwał jej drinka i z powrotem postawił go na stole. Nie potrafił tu stać i słuchać tych słów, wiedząc że naprawde w nie wierzyła. Zdesperowany, otoczył dłońmi jej twarz, marząc żeby nie była pijana, marząc żeby nie była w tej knajpie, marząc żeby nie była Beth.
- To ja, Max- popatrzył jej w oczy- i przyszedłem do ciebie. Próbowałem odnaleźć cię od lat Liz. Od lat. Obiecałem wszystkim w domu że nie przestanę cię szukać dopóki cię nie znajdę, nie ważne ile czasu to zajmie.
- Dom...- oczy Beth zalśniły od łez. Od tak dawna nie myślała o domu.
- Wszyscy czekają na twój powrót.
- Wszyscy?- jej głos był niewiele głośniejszy niż szept.
- Wszyscy- Max pogładził ją po policzku- Maria. Michael. Twoi rodzice. Jim. Kyle. Isabel. Wszyscy.
- Ale nie Alex.
- Nie- nie potrafił ukryć smutku w głosie- nie Alex- jego serce pękało jeszcze bardziej, gdy widział jak jej oczy wypełniają się łzami.
- Zabiłam go- zachwiała się i Max chwycił ją za ramiona, by ją podtrzymać.
- Nie- przyciągnął ją do siebie, pragnąć uspokoić- to nie była twoja wina.
- Przestań- odepchnęła go- przestań- nie chciała pocieszenia. Nie potrzebowała pocieszenia. Potrzebowała jedynie drinka.
- Liz- chwycił ją za rękę- jesli chcesz kogoś winić, wiń mnie. To ja sprawiłem że zmieniłaś przy...
Urwał wpół zdania, widząc zielone iskry energii przemykające po jej dłoniach. Gwałtownie przyciągnął ją do siebie, by nikt prócz niego tego nie dostrzegł.
Scott przyglądał się Beth zza baru, widząc jak skorupa ktorą się otoczyła pęka. Max wydawał się równie zraniony, ale kiedy Scott dostrzegł że Beth odsuwa się od niego a Max szorstko przyciąga ją z powrotem, cisnął ścierkę na bar i ruszył by ją bronić. Może Max rzeczywiście był cholernym wariatem.
- Hej!- chwycił Maxa za ramię, odciągając go brutalnie- co ty robisz?- zbladł widząc połyskujące dłonie Liz- co to kurwa jest...?
- Pogarsza się- Beth wpatrywała się w swoje dłonie.
- Muszę ją stąd zabrać- Max przyciągnął ją do siebie, ukrywając jej dłonie pomiedzy ich ciałami. Rozejrzał sie na boki, sprawdzając czy ktokolwiek to widział.
- Liz?- pochylił się nad nią- gdzie mieszkasz? Odwiozę cię do domu i razem coś wymyślimy.
- Co tu się dzieje?- Scott wpatrywał się w nich obydwoje- kim wy jesteście?
- Wierz mi, nie chcesz wiedzieć- Max przytrzymywał jego spojrzenie przez chwilę, a potem odwrócił się do Liz, pytając nagląco.
- Powiedz mi gdzie mieszkasz?
- Na Crest- szepnęła, zbierając się w sobie, krucha i zagubiona.
Max spojrzał na Scotta pytająco, sam nie znając miasta. Barman spoglądał na nich niepewnie.
- Róg 14 i Lexington- powiedział wreszcie- zaledwie parę mil stąd.
- Choćmy- Max przygarnął Liz do siebie i ruszył ku wyjściu. Scott znieruchomiały, patrzył w ślad za nimi.
This time nothing feels right to me
I’m sinking deeper within
I’ll wait for you to lose sight of me
Before I suffer again
Drop To Zero
Song lyrics by
Trust Company
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Nie jestem w stanie potepić zachowania Liz, odczuwam jedynie współczucie. Jest tak załamana, nie tylko zdradą Maxa, lecz co gorsze śmiercią Alexa. Pomaga sobie w sposób jaki dla wszystkich jest odrażający, lecz jej daje wytchnienie, zapomnienie. Nikomu nie robi krzywdy, tylko sobie, karze się za przeszłość. Jest tak słaba, że i tak cud, że jeszcze żyje, że nie zdobyła sie na krok ostateczny. Te życie, wogóle życie, to chyba według niej jakaś pokuta, za niepotrzebną śmierć przyjaciela. Zapadła w nicość, a z takiego stanu, mało kto sam się podnosi. W ciągu tych lat nie było nikogo, komu pozwoliła by wejrzeć w siebie, poznać ją jako Liz, bo jak sama twierdzi Liz umarła. To chyba najsmutniejsze, te powolne staczanie sie na dno, akceptacja siebie samej w takiej postaci. Czy ważne jest z iloma facetami śpi, dwoma, trzema... Ot, kolejne bzyknięcie Żal mi jej - tylko tyle.
Max, stanął na wysokości zadania. Oby tak dalej! W nim jedyna nadzieja. Pojawiły się błyski na rękach. Ciekawe, myślałam, że ten wątek się tutaj nie powtórzy. Kosmiczna otoczka zachowana. Fajnie! Z tym wiekszą niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnej części!
Oki. To na dziś tyle mojego paplania!
Dzięki Lizziett!
Max, stanął na wysokości zadania. Oby tak dalej! W nim jedyna nadzieja. Pojawiły się błyski na rękach. Ciekawe, myślałam, że ten wątek się tutaj nie powtórzy. Kosmiczna otoczka zachowana. Fajnie! Z tym wiekszą niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnej części!
Oki. To na dziś tyle mojego paplania!
Dzięki Lizziett!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Ucieczka Liz w osobowość Beth jest wynikiem braku akceptacji ze strony Maxam, braku jego miłości i jak sądzi Liz, porzucenia jej. Nie kochał jej wystarczająco jako Liz więc chciała stać się kimś innym. Piła by nie pamiętać o Alexie, zapomnienia o Maxie szukała w ramionach innych mężczyzn. Jak mocno trzeba kochać żeby po tylu latach wspomnienia były jeszcze tak świeże. Mimo wyzywającego zachowania, ona podświadomie wołała o pomoc. Rozczulający moment kiedy pozwoliła Maxowi przytulić się w tańcu jest tego dowodem.
Dzięki Lizziett.
Dzięki Lizziett.
Rozdział 5
Downfall
Fear in me so deep
It gets the best of me
In the fear I fall
Here it comes, face to face with me
Here I stand
Hold back so no one can see
I feel these wounds
Am I breaking
Downfall
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 5
Max prowadził jednym okiem zerkając na drogę, a drugim na Liz, podążając w stronę jej- jak miał nadzieję- bepiecznego mieszkania. Jej dłonie spoczywały na kolanach, pasma zielonej energii przemykały pod skórą, rozświetlając wnętrze samochodu.
- Więc...- przerwała pełne napięcia milczenie. Wpatrując się w swoje dłonie, spytała- to naprawdę ty? Nie jesteś...tylko...
- Duchem?- dokończył.
Nieznacznie skinęła głową, wydawała się maleć z chwili na chwilę, zapadając się wgłąb siebie.
- Nie. Nie jestem duchem. To ja. To naprawdę ja.
Miał nadzieję że na niego spojrzy, powie coś, ale ona tylko wpatrywała się w swoje dłonie.
- Czy to boli?- spytał.
- Czasami- uniosła ręce i Max szybko je odepchnął, tak by nie mógł dostrzec ich nikt z mijających ich samochodów. Pod wpływem jego dotknięcia iskry rozjarzyły się intensywniejszym blaskiem i szybko cofnął dłoń, słysząc jej pełne bólu westchnięcie.
- Przepraszam- powiedział, czując się bezsilny- nie chciałem cię zranić.
- Zawsze mnie ranisz Max- spojrzała w okno, obserwując migające za nim ulice.
- Nigdy tego nie chciałem- mówił z trudem- ja...
- Czy znalazłeś swojego syna?- odwróciła się od okna, napotykając jego spojrzenie. Dzieliły ich jedynie cale, ale Max miał wrażenie że przestrzeń między nimi wypełniają mile i lata.
- Nie- oderwał od niej wzrok, patrząc przed siebie i koncentrując się na drodze.
- Nie znalazłeś statku który zabrałby cię do domu?- spytała. Jej głos był zimny, pozbawiony emocji.
- Nigdy go nie szukałem- wyznał.
Zielone iskry na jej dłoniach przygasły.
- Dlaczego?- jej głos zabrzmiał łagodniej.
Jego oczy ponownie napotkały jej wzrok i postanowił wyjawić jej całą prawdę.
- Przez ostatnie osiem lat próbowałem znaleźć ciebie.
Opuściła podbródek i ponownie odwróciła wzrok do okna.
- Nigdy cię o to nie prosiłam.
Nie, nie dosłownie, zgodził się w ciszy. Ale każdej nocy wzywała go w swych snach, opisując i pokazując mu koszmar w jaki zamieniło się jej życie.
Wątpił by była tego świadoma. Przesyłała mu swe myśli w ich snach, tak jak przesłała obraz samej siebie na nowojorską ulicę, tamtej nocy przed wieloma laty, gdy ocaliła mu życie.
Mimo upływu czasu wciąż łączyła ich więź, ale nie był pewien, czy jej podstawą nadal była miłość, czy też nienawiść?
Liz otworzyła drzwi do pogrążonego w mroku mieszkania i ruszyła prosto do wypełnionej bursztynowym płynem karafki stojącej na kredensie pod ścianę. Szkło brzęknęło, gdy usuwała korek i chojnie nalewała napój do wysokiej szklanki.
Max podążył za nią do środka i cicho zatrzasnął za sobą drzwi. Nawet w nikłym świetle mógł zauważyć że jej mieszkanie było dziwnie bezosobowe, nie przypominało jego wyobrażeń o marzeniach Liz Parker, ale przecież ta dziewczyna nie była już dawną Liz.
W domu, jeszcze w Roswell, zawsze uważał że jej balkon i pokój były pełne ciepła, niemo zapraszające, w eklektycznym stylu. Ze swoimi pachnącymi świecami i jasnym światłem, teleskopem i stosami magazynów naukowych, stanowiły kombinację kobiecości i świata wiedzy.
Ale tutaj, jej mieszkanie było niemal pozbawione barw. Czarne skórzane meble na tle szarego, pluszowego dywanu. Stoły ze szkła i chromu. Na ścianie ponad kanapą znajdowała się jedyna ozdoba w pokoju, ogromna martwa natura w niewyszukanej ramie, wyobrażenie kosza pełnego białych róż na czarnym tle.
Była to jedyna rzecz w całym pokoju, która przypominała mu dziewczynę w której zakochał się tak dawno temu.
Zaniepokojony przyglądał się jak Liz nalewa sobie kolejnego drinka i unosi go do ust drżącą ręką. Szybko opróżniła szklankę i znów sięgnęła po karafkę.
- Liz...
- Co ty tu robisz Max?- spytała, wciąż odwrócona do niego plecami.
Nie był pewien co odpowiedzieć. Miał wrażenie jakby kroczył po rozpiętej linie i jedno fałszywe słowo mógł przypłacić upadkiem w przepaść. Odnalazł ją dzięki snom ale nie miał pojęcia jak naprawdę wyglądało jej życie. Nie...używała chyba swego ciała dla pieniędzy? Był zagubiony, widząc jej wyzywający strój i pamiętając jak zwyczajnie wyglądała tamtego ranka, wsiadając do taxówki.
- Nie dokończyliśmy wielu spraw, Liz- odparł- kiedy odeszłaś...
- Sprawy?- przerwała mu. Jej dłonie rozsupłały wiązania bluzki i odwróciła się, zrywając ją z siebie i rzucając na podłogę- te niedokończone sprawy?- spytała sztywno, stojąc na przeciw niego z obnażonymi piersiami i szeroko rozstawiając nogi.
Max spuścił wzrok, ale nie na tyle szybko by nie zauważyć tego co mu zaprezentowała. Kolczyki w sutkach, kaleczące jej niegdyś nietknięte ciało. Tatuaż przedstawiający złamane serce barwił skórę tuż pod jej piersiami.
- Liz...
Nie potrafił się powstrzymać by nie podnieść wzroku, gdy szła ku niemu kołysząc się w biodrach. Alkohol znów krążył w jej krwi. Jej dłoń dotykała brzucha, żeber, głaskała piersi pobudzając sutki.
- Odeszłam zanim miałeś szansę ich dotknąć, Max- chwyciła jego dłoń i przyciągnęła ją do piersi.
- Liz proszę...- chciał wyrwać rękę.
- I tego- wsunęła jego dłoń pod swoją skórzaną spódniczkę. Nie mylił się wcześniej, pod spodem nie miała bielizny. Dotknęła jego dłonią swojej kobiecości, pokazując mu że sutki nie były jedynym przekłutym fragmentem jej ciała.
Niespodziewanie oswobodziła jego dłoń i stanęła za nim, przywierając do jego pleców.
- A ja nigdy nie miałam szansy zrobić tego- sięgnęła przez jego biodro i chwyciła go za krocze.
- Nie rób tego- zamknął oczy. Czuł się chory, jednocześnie pragnąc więcej.
- Nie pragniesz tego Max?- gładziła jego twardniejącą męskość- nie chcesz mnie pieprzyć?
- Nie- powiedział miękko z trudem wymawiając słowa. Jego dłoń nakryła jej dłoń, odciągając ją od siebie.
- Oczywiście że nie- odwróciła się gwałtownie, osłaniając piersi ramieniem- nie jestem wystarczająco dobra- jej głos zadrżał- nie jestem wystarczająco ładna- skryła się w cieniu pokoju, szepcząc słowa które przeszywały mu serce- nie mam jasnych włosów.
- Liz, to nie tak, zupełnie nie tak- jego gardło było tak ściśniete że nie mógł przełykać. Zawsze mówił jej coś, czego nie powinien był powiedzieć.
- Odejdź Max- jej głos z trudem go dosięgnął- odejdź i pozwól mi umrzeć w samotności.
Pośpiesznie rozpiął koszulę i zerwał ją z siebie. Podszedł do Liz i szybko narzucił koszulę na jej ramiona, by zasłonić jej nagość. Wziął ją w objęcia, przyciągając do piersi, powtarzając cicho bliski paniki.
- Nie mów tak. Nigdy tak nie mów.
- Nigdy nie chciałam, żebyś widział mnie w takim stanie- płakała z twarzą wtuloną w jego nagą pierś.
- Jedź ze mną do domu Liz- błagał, ustami niemal dotykając jej ucha. Zanurzył palce w jej jedwabistych włosach, obejmując ją tak naprawdę po raz pierwszy od ośmiu lat.
- Nie mogę- załkała- nie mogę wrócić do domu. Nigdy- załamała się całkowicie i osunęła w jego ramiona, płacząc bardziej rozdzierająco niż kiedykolwiek przedtem w jego obecności.
- Ciii- próbował ją uspokoić- cicho- obejmował ją gdy jej łzy płynęły po jego skórze i zdesperowany, umierając kawałek po kawałku na widok jej bólu, sięgnął po najprostsze rozwiązanie.
- Uspokój się- otoczył dłonią tył jej głowy i wyszeptał miękko do jej ucha- zaśnij Liz. Zaśnij.
Jej szloch zamarł i zwiotczała w jego ramionach. Delikatnie wziął ją na ręce i poniósł poprzez mieszkanie, odnajdując sypialnię na końcu korytarza. Gdy tylko przekroczył próg, zobaczył coś co sprawiło że zatrzymał się wpół kroku.
Na środku starannie pościelonego łózka dostrzegł coś, czego nie widział od lat. Coś, co zupełnie nie pasowało do kobiety którą się stała.
Pomiędzy dwoma poduszkami siedział brązowy pluszowy miś, przewiązany purpurową wstążką. Wygrał go dla niej na jarmarku, przed wieloma laty, zanim jeszcze Tess przybyła do miasta. Zrobili sobie wtedy zdjęcia w jednej z tych głupiutkich kabin. Pamiętał jacy byli wówczas szczęśliwi, ich śmiech był pełen swobody i niewinności.
Od tamtego dnia zbyt wiele się zmieniło.
Max odsunął koc i delikatnie położył ją na łóżku. Rozpiął skórzane buty Liz i zsunął je z jej smukłych nóg, a potem dotknąwszy skórzanej spódniczki zamienił ją w spodenki od piżamy. We śnie sięgnęła po pluszowego misia i przycisnęła go do piersi, zwijając się w kłębek.
- Żadnych snów tej nocy Liz- łagodnie odgarnął jej włosy z twarzy- śpij spokojnie.
Stał przy jej łóżku, czuwając nad jej snem tak długo, aż wyczerpanie zmusiło go by poszukal dla siebie miejsca do spania.
Max leżał w ciszy, znieruchomiały w ciemnościach obcego mieszkania. Nocny spokój od czasu do czasu zakłócało jedynie brzęknięcie lodówki, skrzypienie kanapy i cichy oddech Liz tuż obok.
Powietrze było nasycone jej zapachem, świeżą, czystą, budzącą przypływ nostalgii wonią wanilii. Nie znał nikogo innego prócz niej, kto pachniałby tak słodko.
Odnalazł tą kanapę wcześniej w nocy, w chwili gdy był już zbyt wyczerpany by stać nad jej łóżkiem, ale pomimo zmęczenia sen nie chciał nim zawładnąć. Po latach poszukiwań wreszcie ją odnalazł, ale jego naiwne sny o uniesieniu jej w ramionach i powrocie do Roswell, rozsypały się w pył w zderzeniu z rzeczywistością.
Prawda była taka, że nie był pewien, czy uda mu się ją przekonac do powrotu, nie był nawet pewien, czy powinien to robić. Była tak odmienna od dziewczyny która odeszła przed wieloma laty, czy będzie w stanie przystosować się do życia w małym miasteczku jak Roswell. Czy będzie chciała?
Czy będzie chciała dać mu jeszcze jedną szansę? Po tym wszystkim co wydarzyło się pomiędzy nimi? Czy zaryzykuje i otworzy przed nim swoje serce, kiedy wcześniej tak często je łamał?
A jeśli nie, co zrobi on?
Nie wiedział, co było słuszne a co nie, ale nie mógł jej tu zostawić, nie w takim stanie. To "życie" powoli ją zabijało. Tonęła, a on tonął wraz z nią.
Wreszcie zapadł w płytki sen, ale skrzypnięcie podłogi wyrwało go z drzemki i obudziło czujność. W ciągu lat nauczył się reagować szybko, żył w stałej gotowości na wypadek ataku. Khivar i Tess wciąż byli do niego zdolni i nikt nie wiedział czy, lub kiedy, zdecydują się zadać cios.
Leżał w ciemnościach, czekając w napięciu, gdy odgłos kroków stawianych niepewnie na podłodze stawał się coraz wyraźniejszy. Wstrzymał oddech, kiedy odgłosy zamarły i wyczuł obecność Liz przyglądającej mu się z korytarza. Zaledwie potrafił rozróżnić kontury jej sylwetki w spowijającym wszystko cieniu, ale to bez wątpienia ona stała tam owinięta w koc niczym w płaszcz.
Stała, obserwując go w ciszy, tak jak wcześniej on obserwował ją. Być może chciała się przekonać, że to naprawdę on, a nie wytwór pijackiej halucynacji.
Być może chciała się upewnić, że nie rozpłynął się w nocy, przepełniony wstrętem do osoby którą się stała.
Być może dlatego że pomimo całego bólu jaki sobie zadali, nie byli w stanie trzymać się zdala od siebie.
Czekał na jej reakcję.
Podeszła bliżej, niepewnie, jak wystraszony kociak i zamknął oczy udając że śpi. Po cichu zbliżyła się do kanapy i pochyliła nad nim, wpatrując w niego poprzez ciemność. Usłyszał jak miękko szepcze jego imię, a potem, niczym kocię niepewne jego reakcji, osunęła się na kanapę, zwijając obok niego w kłębek.
Początkowo leżał bez ruchu, wciąż udając że śpi, ale jej bliskość była zbyt sugestywna, by potrafił się powstrzymać. Otoczył ramieniem jej drobny, drżący kształt i przygarnął ją do siebie, dzieląc z nią ciepło swego ciała. Bez słowa wtulili się w siebie- Liz, krucha zraniona dusza i Max, który bez niej był pogrążonym w smutku cieniem mężczyzny.
Oddychała coraz wolniej aż w końcu zapadła w sen, podczas gdy Max leżał wsłuchując się w jej oddech. Obejmowała jego ramię w sposób w jaki wcześniej obejmowała pluszowego misia, przyciskając je do piersi i zastanawiał się czy podświadomie próbuje postrzymać jego ducha przed zniknięciem. Nie musiała się o to martwić. Nie zamierzał odchodzić, przynajmniej dopóki ona pozwoli mu zostać.
Nie obchodziło go z iloma mężczyznami była. Nie obchodziło go nic, co zrobiła w ciągu tych ośmiu lat. Pragnął tylko jeszcze jednej szansy, by wszystko jej wynagrodzić, sprawić by znów poczuli się kompletni. Bo bez względu na to co zrobiła lub z kim była, w swym sercu wiedział że była tak samo samotna, pusta i nieszczęśliwa jak on.
Kiedyś, dawno temu, przestał wierzyć głosowi serca i ich świat się rozpadł. Nie miał zamiaru powtarzać tego błędu.
cdn...
Downfall
Fear in me so deep
It gets the best of me
In the fear I fall
Here it comes, face to face with me
Here I stand
Hold back so no one can see
I feel these wounds
Am I breaking
Downfall
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 5
Max prowadził jednym okiem zerkając na drogę, a drugim na Liz, podążając w stronę jej- jak miał nadzieję- bepiecznego mieszkania. Jej dłonie spoczywały na kolanach, pasma zielonej energii przemykały pod skórą, rozświetlając wnętrze samochodu.
- Więc...- przerwała pełne napięcia milczenie. Wpatrując się w swoje dłonie, spytała- to naprawdę ty? Nie jesteś...tylko...
- Duchem?- dokończył.
Nieznacznie skinęła głową, wydawała się maleć z chwili na chwilę, zapadając się wgłąb siebie.
- Nie. Nie jestem duchem. To ja. To naprawdę ja.
Miał nadzieję że na niego spojrzy, powie coś, ale ona tylko wpatrywała się w swoje dłonie.
- Czy to boli?- spytał.
- Czasami- uniosła ręce i Max szybko je odepchnął, tak by nie mógł dostrzec ich nikt z mijających ich samochodów. Pod wpływem jego dotknięcia iskry rozjarzyły się intensywniejszym blaskiem i szybko cofnął dłoń, słysząc jej pełne bólu westchnięcie.
- Przepraszam- powiedział, czując się bezsilny- nie chciałem cię zranić.
- Zawsze mnie ranisz Max- spojrzała w okno, obserwując migające za nim ulice.
- Nigdy tego nie chciałem- mówił z trudem- ja...
- Czy znalazłeś swojego syna?- odwróciła się od okna, napotykając jego spojrzenie. Dzieliły ich jedynie cale, ale Max miał wrażenie że przestrzeń między nimi wypełniają mile i lata.
- Nie- oderwał od niej wzrok, patrząc przed siebie i koncentrując się na drodze.
- Nie znalazłeś statku który zabrałby cię do domu?- spytała. Jej głos był zimny, pozbawiony emocji.
- Nigdy go nie szukałem- wyznał.
Zielone iskry na jej dłoniach przygasły.
- Dlaczego?- jej głos zabrzmiał łagodniej.
Jego oczy ponownie napotkały jej wzrok i postanowił wyjawić jej całą prawdę.
- Przez ostatnie osiem lat próbowałem znaleźć ciebie.
Opuściła podbródek i ponownie odwróciła wzrok do okna.
- Nigdy cię o to nie prosiłam.
Nie, nie dosłownie, zgodził się w ciszy. Ale każdej nocy wzywała go w swych snach, opisując i pokazując mu koszmar w jaki zamieniło się jej życie.
Wątpił by była tego świadoma. Przesyłała mu swe myśli w ich snach, tak jak przesłała obraz samej siebie na nowojorską ulicę, tamtej nocy przed wieloma laty, gdy ocaliła mu życie.
Mimo upływu czasu wciąż łączyła ich więź, ale nie był pewien, czy jej podstawą nadal była miłość, czy też nienawiść?
Liz otworzyła drzwi do pogrążonego w mroku mieszkania i ruszyła prosto do wypełnionej bursztynowym płynem karafki stojącej na kredensie pod ścianę. Szkło brzęknęło, gdy usuwała korek i chojnie nalewała napój do wysokiej szklanki.
Max podążył za nią do środka i cicho zatrzasnął za sobą drzwi. Nawet w nikłym świetle mógł zauważyć że jej mieszkanie było dziwnie bezosobowe, nie przypominało jego wyobrażeń o marzeniach Liz Parker, ale przecież ta dziewczyna nie była już dawną Liz.
W domu, jeszcze w Roswell, zawsze uważał że jej balkon i pokój były pełne ciepła, niemo zapraszające, w eklektycznym stylu. Ze swoimi pachnącymi świecami i jasnym światłem, teleskopem i stosami magazynów naukowych, stanowiły kombinację kobiecości i świata wiedzy.
Ale tutaj, jej mieszkanie było niemal pozbawione barw. Czarne skórzane meble na tle szarego, pluszowego dywanu. Stoły ze szkła i chromu. Na ścianie ponad kanapą znajdowała się jedyna ozdoba w pokoju, ogromna martwa natura w niewyszukanej ramie, wyobrażenie kosza pełnego białych róż na czarnym tle.
Była to jedyna rzecz w całym pokoju, która przypominała mu dziewczynę w której zakochał się tak dawno temu.
Zaniepokojony przyglądał się jak Liz nalewa sobie kolejnego drinka i unosi go do ust drżącą ręką. Szybko opróżniła szklankę i znów sięgnęła po karafkę.
- Liz...
- Co ty tu robisz Max?- spytała, wciąż odwrócona do niego plecami.
Nie był pewien co odpowiedzieć. Miał wrażenie jakby kroczył po rozpiętej linie i jedno fałszywe słowo mógł przypłacić upadkiem w przepaść. Odnalazł ją dzięki snom ale nie miał pojęcia jak naprawdę wyglądało jej życie. Nie...używała chyba swego ciała dla pieniędzy? Był zagubiony, widząc jej wyzywający strój i pamiętając jak zwyczajnie wyglądała tamtego ranka, wsiadając do taxówki.
- Nie dokończyliśmy wielu spraw, Liz- odparł- kiedy odeszłaś...
- Sprawy?- przerwała mu. Jej dłonie rozsupłały wiązania bluzki i odwróciła się, zrywając ją z siebie i rzucając na podłogę- te niedokończone sprawy?- spytała sztywno, stojąc na przeciw niego z obnażonymi piersiami i szeroko rozstawiając nogi.
Max spuścił wzrok, ale nie na tyle szybko by nie zauważyć tego co mu zaprezentowała. Kolczyki w sutkach, kaleczące jej niegdyś nietknięte ciało. Tatuaż przedstawiający złamane serce barwił skórę tuż pod jej piersiami.
- Liz...
Nie potrafił się powstrzymać by nie podnieść wzroku, gdy szła ku niemu kołysząc się w biodrach. Alkohol znów krążył w jej krwi. Jej dłoń dotykała brzucha, żeber, głaskała piersi pobudzając sutki.
- Odeszłam zanim miałeś szansę ich dotknąć, Max- chwyciła jego dłoń i przyciągnęła ją do piersi.
- Liz proszę...- chciał wyrwać rękę.
- I tego- wsunęła jego dłoń pod swoją skórzaną spódniczkę. Nie mylił się wcześniej, pod spodem nie miała bielizny. Dotknęła jego dłonią swojej kobiecości, pokazując mu że sutki nie były jedynym przekłutym fragmentem jej ciała.
Niespodziewanie oswobodziła jego dłoń i stanęła za nim, przywierając do jego pleców.
- A ja nigdy nie miałam szansy zrobić tego- sięgnęła przez jego biodro i chwyciła go za krocze.
- Nie rób tego- zamknął oczy. Czuł się chory, jednocześnie pragnąc więcej.
- Nie pragniesz tego Max?- gładziła jego twardniejącą męskość- nie chcesz mnie pieprzyć?
- Nie- powiedział miękko z trudem wymawiając słowa. Jego dłoń nakryła jej dłoń, odciągając ją od siebie.
- Oczywiście że nie- odwróciła się gwałtownie, osłaniając piersi ramieniem- nie jestem wystarczająco dobra- jej głos zadrżał- nie jestem wystarczająco ładna- skryła się w cieniu pokoju, szepcząc słowa które przeszywały mu serce- nie mam jasnych włosów.
- Liz, to nie tak, zupełnie nie tak- jego gardło było tak ściśniete że nie mógł przełykać. Zawsze mówił jej coś, czego nie powinien był powiedzieć.
- Odejdź Max- jej głos z trudem go dosięgnął- odejdź i pozwól mi umrzeć w samotności.
Pośpiesznie rozpiął koszulę i zerwał ją z siebie. Podszedł do Liz i szybko narzucił koszulę na jej ramiona, by zasłonić jej nagość. Wziął ją w objęcia, przyciągając do piersi, powtarzając cicho bliski paniki.
- Nie mów tak. Nigdy tak nie mów.
- Nigdy nie chciałam, żebyś widział mnie w takim stanie- płakała z twarzą wtuloną w jego nagą pierś.
- Jedź ze mną do domu Liz- błagał, ustami niemal dotykając jej ucha. Zanurzył palce w jej jedwabistych włosach, obejmując ją tak naprawdę po raz pierwszy od ośmiu lat.
- Nie mogę- załkała- nie mogę wrócić do domu. Nigdy- załamała się całkowicie i osunęła w jego ramiona, płacząc bardziej rozdzierająco niż kiedykolwiek przedtem w jego obecności.
- Ciii- próbował ją uspokoić- cicho- obejmował ją gdy jej łzy płynęły po jego skórze i zdesperowany, umierając kawałek po kawałku na widok jej bólu, sięgnął po najprostsze rozwiązanie.
- Uspokój się- otoczył dłonią tył jej głowy i wyszeptał miękko do jej ucha- zaśnij Liz. Zaśnij.
Jej szloch zamarł i zwiotczała w jego ramionach. Delikatnie wziął ją na ręce i poniósł poprzez mieszkanie, odnajdując sypialnię na końcu korytarza. Gdy tylko przekroczył próg, zobaczył coś co sprawiło że zatrzymał się wpół kroku.
Na środku starannie pościelonego łózka dostrzegł coś, czego nie widział od lat. Coś, co zupełnie nie pasowało do kobiety którą się stała.
Pomiędzy dwoma poduszkami siedział brązowy pluszowy miś, przewiązany purpurową wstążką. Wygrał go dla niej na jarmarku, przed wieloma laty, zanim jeszcze Tess przybyła do miasta. Zrobili sobie wtedy zdjęcia w jednej z tych głupiutkich kabin. Pamiętał jacy byli wówczas szczęśliwi, ich śmiech był pełen swobody i niewinności.
Od tamtego dnia zbyt wiele się zmieniło.
Max odsunął koc i delikatnie położył ją na łóżku. Rozpiął skórzane buty Liz i zsunął je z jej smukłych nóg, a potem dotknąwszy skórzanej spódniczki zamienił ją w spodenki od piżamy. We śnie sięgnęła po pluszowego misia i przycisnęła go do piersi, zwijając się w kłębek.
- Żadnych snów tej nocy Liz- łagodnie odgarnął jej włosy z twarzy- śpij spokojnie.
Stał przy jej łóżku, czuwając nad jej snem tak długo, aż wyczerpanie zmusiło go by poszukal dla siebie miejsca do spania.
Max leżał w ciszy, znieruchomiały w ciemnościach obcego mieszkania. Nocny spokój od czasu do czasu zakłócało jedynie brzęknięcie lodówki, skrzypienie kanapy i cichy oddech Liz tuż obok.
Powietrze było nasycone jej zapachem, świeżą, czystą, budzącą przypływ nostalgii wonią wanilii. Nie znał nikogo innego prócz niej, kto pachniałby tak słodko.
Odnalazł tą kanapę wcześniej w nocy, w chwili gdy był już zbyt wyczerpany by stać nad jej łóżkiem, ale pomimo zmęczenia sen nie chciał nim zawładnąć. Po latach poszukiwań wreszcie ją odnalazł, ale jego naiwne sny o uniesieniu jej w ramionach i powrocie do Roswell, rozsypały się w pył w zderzeniu z rzeczywistością.
Prawda była taka, że nie był pewien, czy uda mu się ją przekonac do powrotu, nie był nawet pewien, czy powinien to robić. Była tak odmienna od dziewczyny która odeszła przed wieloma laty, czy będzie w stanie przystosować się do życia w małym miasteczku jak Roswell. Czy będzie chciała?
Czy będzie chciała dać mu jeszcze jedną szansę? Po tym wszystkim co wydarzyło się pomiędzy nimi? Czy zaryzykuje i otworzy przed nim swoje serce, kiedy wcześniej tak często je łamał?
A jeśli nie, co zrobi on?
Nie wiedział, co było słuszne a co nie, ale nie mógł jej tu zostawić, nie w takim stanie. To "życie" powoli ją zabijało. Tonęła, a on tonął wraz z nią.
Wreszcie zapadł w płytki sen, ale skrzypnięcie podłogi wyrwało go z drzemki i obudziło czujność. W ciągu lat nauczył się reagować szybko, żył w stałej gotowości na wypadek ataku. Khivar i Tess wciąż byli do niego zdolni i nikt nie wiedział czy, lub kiedy, zdecydują się zadać cios.
Leżał w ciemnościach, czekając w napięciu, gdy odgłos kroków stawianych niepewnie na podłodze stawał się coraz wyraźniejszy. Wstrzymał oddech, kiedy odgłosy zamarły i wyczuł obecność Liz przyglądającej mu się z korytarza. Zaledwie potrafił rozróżnić kontury jej sylwetki w spowijającym wszystko cieniu, ale to bez wątpienia ona stała tam owinięta w koc niczym w płaszcz.
Stała, obserwując go w ciszy, tak jak wcześniej on obserwował ją. Być może chciała się przekonać, że to naprawdę on, a nie wytwór pijackiej halucynacji.
Być może chciała się upewnić, że nie rozpłynął się w nocy, przepełniony wstrętem do osoby którą się stała.
Być może dlatego że pomimo całego bólu jaki sobie zadali, nie byli w stanie trzymać się zdala od siebie.
Czekał na jej reakcję.
Podeszła bliżej, niepewnie, jak wystraszony kociak i zamknął oczy udając że śpi. Po cichu zbliżyła się do kanapy i pochyliła nad nim, wpatrując w niego poprzez ciemność. Usłyszał jak miękko szepcze jego imię, a potem, niczym kocię niepewne jego reakcji, osunęła się na kanapę, zwijając obok niego w kłębek.
Początkowo leżał bez ruchu, wciąż udając że śpi, ale jej bliskość była zbyt sugestywna, by potrafił się powstrzymać. Otoczył ramieniem jej drobny, drżący kształt i przygarnął ją do siebie, dzieląc z nią ciepło swego ciała. Bez słowa wtulili się w siebie- Liz, krucha zraniona dusza i Max, który bez niej był pogrążonym w smutku cieniem mężczyzny.
Oddychała coraz wolniej aż w końcu zapadła w sen, podczas gdy Max leżał wsłuchując się w jej oddech. Obejmowała jego ramię w sposób w jaki wcześniej obejmowała pluszowego misia, przyciskając je do piersi i zastanawiał się czy podświadomie próbuje postrzymać jego ducha przed zniknięciem. Nie musiała się o to martwić. Nie zamierzał odchodzić, przynajmniej dopóki ona pozwoli mu zostać.
Nie obchodziło go z iloma mężczyznami była. Nie obchodziło go nic, co zrobiła w ciągu tych ośmiu lat. Pragnął tylko jeszcze jednej szansy, by wszystko jej wynagrodzić, sprawić by znów poczuli się kompletni. Bo bez względu na to co zrobiła lub z kim była, w swym sercu wiedział że była tak samo samotna, pusta i nieszczęśliwa jak on.
Kiedyś, dawno temu, przestał wierzyć głosowi serca i ich świat się rozpadł. Nie miał zamiaru powtarzać tego błędu.
cdn...
Lizziett bardzo, ale to bardzo dziękuję Ci za to tłumaczenie i kolejną część!
To jest tak cholernie smutne opowiadanie, że łzy same spływały mi na koniec tej części... Ten miś... Ona nadal kocha Maxa mimo wszystko... Ale jest jej chyba teraz trudniej wrócić...
Ten ff jest tak realistycznie napisany, że naprawdę ma się wrażenie, że losy Liz właśnie tak się potoczyły... I naprawdę dziwię się, że na RF tak? ludzie tak pojechali autorce z tego co mówiliście...
Czekam na kolejną część.
To jest tak cholernie smutne opowiadanie, że łzy same spływały mi na koniec tej części... Ten miś... Ona nadal kocha Maxa mimo wszystko... Ale jest jej chyba teraz trudniej wrócić...
Ten ff jest tak realistycznie napisany, że naprawdę ma się wrażenie, że losy Liz właśnie tak się potoczyły... I naprawdę dziwię się, że na RF tak? ludzie tak pojechali autorce z tego co mówiliście...
Czekam na kolejną część.
Prowokacyjne zachowanie Liz w mieszkaniu jest tak realistyczne, tak w jej nowym stylu, że az mnie przechodzą ciarki. Jednak w tych kilku gestach i słowach znalazłam ciekwą rzecz. Przypomniał mi się 4 sezon Hotaru, gdzie Liz po powrocie z Antaru i po całym koszmarze tam przeżytym wraca na Ziemie i desperacko liczy na akceptację Maxa. Tu mamy to samo. Mimo, że cala scena jest obrzydliwa, gdzieś tam widzę jej niemą prośbę "zaakceptuj mnie i pomóż". Taki mały test Maxa. Na szczęście zdał go bardzo dobrze.
Zdziwiła mnie tylko jej reakcja, słowa o tym, że nie jest wystarczająco ładna. Nawet w tym ff Liz jest osobą myślącą i wartościową, więc dlaczego zachowanie Maxa kwituje takim banałem? Przeciez to niemożliwe, żeby tak właśnie uważała, żeby dręczyła ją świadomość, że Max uległ Tess ze względu na jej powalającą powierzchowność....
Zdziwiła mnie tylko jej reakcja, słowa o tym, że nie jest wystarczająco ładna. Nawet w tym ff Liz jest osobą myślącą i wartościową, więc dlaczego zachowanie Maxa kwituje takim banałem? Przeciez to niemożliwe, żeby tak właśnie uważała, żeby dręczyła ją świadomość, że Max uległ Tess ze względu na jej powalającą powierzchowność....
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 38 guests