T: Downfall [by Breathless] - rozdział 11 KOMPLETNE- 07.01
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Downfall [by Breathless] - rozdział 11 KOMPLETNE- 07.01
Author: Debbi aka Breathless
Category: Max and Liz
Rating: R for language and adult themes
Disclaimer: I have nothing to do with Roswell or anyone associated with it. Song lyrics used in this story are by Trust Company, from the CD The Lonely Position of One. This CD actually played a large part in the writing of this story. So many of the lyrics suited it, and my mood while writing it. No infringement intended.
Summary: Everything up to and through Departure is real. Future Max came back in time to force Liz to change the future. As a result, Alex died, Max slept with Tess and got her pregnant, Tess went back to Antar in the Granilith. Max, Michael and Isabel were left ‘stranded’ on Earth.
This story begins during the summer after Departure. To be precise, it begins the day after Max and Liz’s ‘first date’, that infamous walk on the dock, except in this story, Max never got to the part where he stripped off his clothes and went skinny dipping in the lake.
No, in this story, Liz walked away from him before then . . .
T/N: Breathless jest najsławniejszą i najbardziej obsypaną nagrodami autorką roswelliańskich opowiadań, a jednak jak dotąd żadne z jej opowiadań nie było tłumaczone na naszym forum. "Downfall" jest moim zdaniem jej najlepszym opowiadaniem, a przy tym- zupenie dla niej nietypowym. Inne jej historie, niezależnie od tego czy są dramatyczne, czy tez pogodne i lekkie, zawsze cechuje ten sam nastrój słodyczy i niewinności, który wielu z was zapewne wciąż pamięta z serialu, zanim w mieście pojawiła się Tess.
Tutaj nie znajdziecie ani słodyczy ani niewinności. To opowieść o upadku, jedno z mroczniejszych opowiadań jakie znam. Na Roswell Fanatics wzbudziło spore kontrowersje z uwagi na sposób w jaki przedstawiono pewnych bohaterów- a konkretnie- bohaterkę. Nie sądzę żeby tutaj coś podobnego miało miejsce , ale na wszelki wypadek...nic ani nikt nie jest do końca taki, jaki pozornie być się wydaje i...wszystko ma swoją przyczynę. Co jeszcze mogę dodać...? Zapraszam
Downfall
So it’s over now
Finally
I’m beneath
And I’m crawling out
On my knees
I can hear what you said
Echoing in my head
I’m losing . . . myself
Now I’m cold on the floor
And I don’t care anymore
Cause it’s over . . . it’s over
Prolog
Roswell w stanie Nowy Meksyk. Rok 2001.
Liz Parker siedziała na drewnianej ławce do ostatniej chwili, wpatrzona w bilet ściskany w dloni i zastanawiając się czy postępuje słusznie. Czyż nie tego pragnęła? Czy nie tego potrzebowała? Nowego początku? Daleko stąd? W miejscu gdzie nikt jej nie znał. Gdzie nie groziło jej wessanie w pozaziemskie tornado. Gdzie nie było inspirowanych kosmitami szyldów restauracji. Muzeów poświęconych UFO. Małych, zielonych ludzików w witrynach sklepów. Festiwali upamiętniających katastrofę.
Gdzie nie było Obcych.
Głos spikera donośnie zaanonsował przybycie autobusu linii 2717 do Vermont i Liz podniosła się z ławki. Pewna część jej życia właśnie dobiegała końca- Roswell i wszystko to co ją tu spotkało.
Zajęła miejsce po środku autobusu, po jego prawej stronie, siadając tuż przy oknie i stawiając plecak na sąsiednim siedzeniu, tak aby nikt nie mógł usiąść obok niej. Nie pragnęła towarzystwa.
Hamulce zazgrzytały jękliwe gdy autobus ruszał z przystanku. Słońce wślizgnęło się przez okno ale znajdowała się poza zasięgiem jego ciepła, W jej wnętrzu panował chłód, chłód który mroził jej serce, sięgając głęboko do dna duszy. Od kiedy? Niegdyś jej serce było pełne ciepła. Kiedy Max Evans uleczył ranę pozostawioną w jej ciele przez kule zaledwie dwa cale poniżej jej żeber, nie tylko ocalił jej życie, ale również otworzył przed nią świat w sposób o jakim się jej dotąd nie śniło. Wówczas nie wiedziała że miłość i nienawiść nie różniły się zbytnio. Obie stanowiły potęgę zdolną ją zniszczyć. Max Evans powiedział jej że ją kocha, że jest tą jedną jedyną, a potem wrócił z przyszłości by jej to wszystko odebrać. Przekonał ją że musi zmienić teraźniejszość dla dobra przyszłości i w rezultacie jej własny świat przestał istnieć. Alex nie żył, a Max odszedł do Tess, co za konieczne uważała jego przyszła wersja. Ale konsekwencje były dalekie od tego czego się spodziewała. Spędziła całe lato starając się zrozumieć i pogodzić ze wszystkim co miało wówczas miejsce. Alex nie żył. Max spędził noc z Tess, czego owocem była jej ciąża. Tess posłużyła się Granilithem by powrócić na ojczystą planetę, zabierając ze sobą swe nienarodzone dziecko. Towarzyszyła temu deklaracja Maxa, że musi ocalić swego syna. Wierzyła że jej miłość do niego pozwoli się jej z tym pogodzić, ale czasami miłość poprostu nie wystarcza. Zwłaszcza gdy człowiek którego kochasz, człowiek dla którego zrobiłbyś wszystko i dla ktorego wszystko jesteś gotów poświęcić, nie odwzajemnia twego uczucia. Nie tak jak tego pragniesz. Wszystko to stało się jasne tamtej nocy, gdy spacerowali nadbrzeżem. To miała być ich pierwsza randka. Nowy start. Nowy początek. Ale on był już inny i ona była inna. Szedł u jej boku mówiąc że spotkanie kogoś "takiego jak on" musiało go zaintrygować, że było to coś, co musiał "rozważyć". I wówczas wszystko stało się takie oczywiste. To nie był Max, w którym się zakochała. To nie był ten niewinny chłopak przemykający się korytarzami West Roswell, myślący że jest piękna. Nie był tym przestraszonym introwertykiem który ryzykował wszystko by ocalić jej życie, dlatego że "to była ona". Nie był tym czułym młodym mężczyzną który przyszedł wraz z deszczem by powiedzieć jej że jest tą jedną. Jedyną. Nie, był kimś innym a najbardziej bolał ją fakt, że nie czuła już jego miłości. Nie czuła jej w jego dotyku. Nie słyszała jej w jego głosie. Nie widziała w spojrzeniu. Jego słowa były jedynie słowami, pozbawione emocji i puste. Max którego kochała odszedł a ona już zawsze będzie żyła z poczuciem winy, wiedząc że stał się kimś innym przez to co zrobiła. Chwila w której ujrzał ją z Kylem zmieniła go, tak jak przepowiedziało to jego przyszłe wcielenie i efektem był Max, którego już nie znała. Tamtej nocy na nadbrzeżu odeszła od niego a on stał tam, nie wiedząc dlaczego. Nie rozumiejąc że słowa które padły z jego ust, cięły ją jak nóż. Słowa które przeszyły jej serce, tak jak kiedyś kula przeszyła jej ciało.
Jego dłonie miały moc by ją ocalić, jego słowa- by ją zabić. Teraz jej wnętrze było martwe.
Liz patrzyła jak pustynia zaczyna dominować nad krajobrazem, kiedy autobus wyjechał na autostradę, pozostawiając Roswell za sobą. Modliła się, żeby udało się jej tam również pozostawić ból i złamane serce, ale wątpiła by było to możliwe. Wsłuchiwała się muzykę płynącą ze słuchawek jej walkmana, niepokojący motyw który mógłby być pieśnią o jej życiu, lub tym co z niego zostało...
So I’m leaving now
Somehow
Underneath
As I slowly drown
Finally
I can hear what you said
Echoing in my head
I’m losing . . . myself
So I guess it’s over now
And you broke me down
Somehow
Now I’m faltering
I can see
I can be
I can leave and shut you out
Downfall
I’m shaking deep inside
I’m having trouble breathing
I need somewhere to hide
Away cause I am healing
I’m having trouble breathing
Tomorrow I am healing
Finally
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 1
Cambridge, Massachusetts. Rok 2009..
Pulsujący rytm muzyki wibrował w jej piersi, odzywał sie echem w ciele, nieokiełznaną siłą która porywała masę otaczających ją falujących ciał. Gorące powietrze było ciężkie od pary, po brzegi wypełnione dźwiekiem muzyki, zapachem potu, piwa i sexu. Tańczyła w odosobnieniu, jej długie ciemne włosy lśniły w blasku wielobarwnych, wirujących świateł, wąziutkie ramiączka połyskliwego topu zsunęły się z bladych, delikatnych ramion, jej brzuch był nagi, płaski i umięśniony. W pępku lśnił kolczyk. Nie był to jedyny przekłuty fragment jej niegdyś czystego ciała. Jej biodra kołysały się w rytm muzyki, zmysłowo, prowokująco, w niemym zaproszeniu dla tłumu mężczyzn, tych którzy ją obserwowali, tych którzy z nią tańczyli lub tych którzy jej szukali.
Jej krótka spódniczka wysoko obnażała jej smukłe lecz ładnie wyrzeźbione uda. Nie tylko taniec nadał im ten kształt. Jej dłonie sunęły po nich w rytmie muzyki, palce rozstawione, kciuki skierowane ku wnętrzu ud, sięgające wyżej w niezbyt subtelnej ofercie dla mężczyzn którzy tańczyli przed nią, obserwując jej spektakl, w myślach gotowi na noc wypełnioną namiętnym, dzikim i ostrym sexem z tą ciemnowłosą kobietą. Ich nozdrza drgały wietrząc jej zapach. Muzyka się zmieniła, jej rytm zwolnił i to stanowiło dla niej sygnał. Jej włosy zawirowały w powietrzu gdy odwróciła się gwałtownie i odeszła w stronę baru chwiejnym krokiem, kołysząc się na wysokich obcasach.
- Hej kotku- jeden z jej partnerów chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie, wsuwając udo pomiedzy jej nogi i ocierając się o nią sugestywnie w rytm muzyki- nie odchodź jeszcze. To nasza piosenka.
- Nie interesują mnie wolne kawałki- odepchnęła go.
Jego spojrzenie płonęło, gdy odprowadzał ją wzrokiem, idącą w stronę baru, kołyszącą zgrabnym tyłkiem w obcisłej sukience. Była flirciarą, łamaczką serc, puszczalską zdzirą i najlepszą dupą w klubie. Zbliżyła się do baru i oparła o kontuar, ze zmysłowym uśmieszkiem drżącym w kącikach ust.
- Przepalisz podłogę Beth- odezwał się barman, sięgając po wysoką szklankę i nalewając kolejnego drinka.
- Masz jakiegoś szampana Scott?
Przechyliła się w stronę młodego, ciemnowłosego mężczyzny, z uznaniem oceniając jego muskuły, a zarazem dając mu szansę głębszego zajrzenia w dekolt.
- Szampana?- Scott uniósł brew w zaskoczeniu- nie tym zwykle się trujesz. Świętujesz dzisiaj?
- Poświętują z tobą maleńka- jakiś student oparł się o bar tuż obok. Beth objęła spojrzeniem jego muskularne ciało, uśmiechnęła się z uznaniem na widok krocza, przeniosła spojrzenie na szeroką pierś a następnie na jego przystojną twarz obramowaną ciemnymi, gęstymi wlosami. Jej uśmiech zniknął i odwróciła się do Scotta.
- Nie. Nie świętuję- powiedziała, przekrzykując muzykę- raczej opłakuję.
- Ktoś umarł?- Scott sięgnął po butelkę Moet Chandon.
- Tak- sięgnęła po butelkę zanim zdążył ją otworzyć- dawno temu. Mam zamiar uczcić jego życie.
Podał jej szklankę którą przyjęła po chwili wahania. Mogła mieć dobre poczucie smaku, ale wciąż nie potrafiła pić prosto z butelki. Odwróciła się od baru i podążyła w stronę swojego stolika.
- Jaka jest jej historia?- spytał student, patrząc w ślad za nią.
- Nie wiem- Scott napełnił drinkiem sklankę i postawił ją przed nim- ale i tak nie masz szans.
- Dlaczego nie?- spytał. Ze swoją twarzą i ciałem nigdy nie miał problemów z rwaniem.
- Nie jesteś w jej typie- Scott wytarł bar- trzyma się z daleka od brunetów. Unika ich jak plagi. Wierz mi Todd, próbowałem.
- Szkoda- spojrzenie Todda prześlizgnęło się po jej oddalającej sylwetce.
Głośnemu wystrzałowi korka od szampana towarzyszył melodyjny smiech Beth. Bywalcy baru znali go, brzmiał dla nich beztrosko, wdzięcznie, nawet szczęśliwie. Ale mężczyzna który obserował ją ukryty w cieniu, wiedział że jest inaczej. Słyszał jej ból. Dostrzegał go w jej ruchach. Czuł jak bije od niej falami. Znał jego źródło. Bo to on był jego przyczyną.
- Co ci podać stary?- Scott położył menu baru tuż przed nowo przybyłym mężczyzną.
- Wystarczy Cola- odparł. Jego bursztynowe oczy śledziły masę wijącą się w tańcu pod sklepieniem wirujących świateł. Migała mu w tłumie, ale nawet kiedy znikała mu z oczu, wciąż potrafił ją wyczuć. Minęły lata, zanim zdołał ją odnaleźć.
- Odgrywasz dzisiaj fachowego kierowcę?- spytał Scott.
- Coś w tym stylu- odparł, małomówny jak zwykle. Nikt tak naprawdę nie wiedział co rozgrywa się za tymi melancholijnymi oczyma.
-Słuchaj- Scott przechylił sie w jego stronę- zauważyłem komu się tak przyglądasz. Udzielę ci rady. Zapomnij o tym. Beth nie jest zainteresowana.
- Beth...
- Spróbuj z blondynką w dole przy barze. Świetnie stawia laskę.
- Nie interesują mnie blondynki- spuścił wzrok, mieszając słomką lód w szklance.
- Zabawne- Scott nalał drinka spoconej tancerce i pchnął go poprzez kontuar- to samo Beth mówi o brunetach. Nie tknie się ich.
Przybysz przyjął to do wiadomości z milczącym skinieniem głowy.
- Jak dobrze ją znasz?- odwrócił sie w stronę tańczącej sali. Jego plecy zesztywniały na widok jej, wirującej w ramionach wysokiego blondyna. Wygięła sie w łuk i jej długie włosy niemal dotknęły podłogi, szeroko rozstawione nogi ocierały się o uda mężczyzny.
- Nie tak dobrze jakbym tego chciał- odparł Scott. Ostre spojrzenie ciemnowłosego, tajemniczego mężczyzny sprawiło że wzruszył ramionami i wskazał na swoje włosy.
- Brunet. Nie mam z nią szans.
Muzyka zmieniła się, przybierając nowy rytm. Głośny. Potężny. Pierwotny.
- Wiesz z czego ona żyje?- spytał, obserwując jak Beth zmienia partnera, potrząsając przed nim swym ciałem w otwartym zaproszeniu.
Kelnerka wślizgnęła sie na miejsce obok nieznajomego, podając Scottowi zamówienie do stolika nr 5. Jej spojrzenie prześlizgnęło się po olśniewającym mężczyźnie obok, ale był całkowicie skoncentrowany na Scoccie, czekając na jego odpowiedź.
- Nie mam pojęcia- odparł - nikt tak naprawde jej nie zna. Potrafi ukrywać swoje tajemnice.
- Wiem- tajemniczy przybysz uniósł napój do ust. Scott przyglądał mu sie przez chwile, ale powstrzymał sie od pytań.
Mężczyzna odwrócił krzesło i siedział teraz zwrócony plecami do sali, obserwując wirujące odbicie Beth w lustrze ponad barem.
Beth spłuknęła z dłoni mydlana pianę i oderwała fragment papierowego ręcznika. Łazienka nie była tak zaparowana jak główna sala, ale cuchnęła równie podle. Potem, szczynami i wymiocinami. Niektórzy wiedzą jak sie zabawić. Zatrzymała sie na chwilę, by poprawić spódniczkę przed lustrem i po raz kolejny zastanowiła sie, kim jest ta dziewczyna spoglądająca na nią w odpowiedzi. Nie podobało sie jej to co zobaczyła ale przecież nie podobało się jej również życie które wiodła. Wszyscy byliby szczęśliwsi gdyby zginęła tamtego dnia, więc ostatnie osiem lat spędziła zabijając się powoli. Otworzyła drzwi łazienki i muzyka uderzyła w nią swą potęgą, odpędzając myśli. Butelka czekała juz na nią na stole, by pomóc jej zapomnieć.
Przedzierała sie przez tłum rozedrganych ciał, pomiędzy żałosnymi głupcami szukającymi namiastek miłości, ocierając się o nędznych popaprańców bez nadziei i modlitwy. Miłość była dobra dla frajerów. Ona powinna o tym wiedzieć.
- Beth- ramię owinęło sie wokół niej przyciagając do wyraźnie pobudzonego ciała. Jego gorący oddech musnął jej szyję, podczas gdy krzepka dłoń sciskała jej pierś.
- Wyglądasz dziś cholernie gorąco. Pójdziemy do mnie?
Siegnęła do tyłu i pogładziła jego męskość przez materiał spodni.
- Nie dzis kochasiu- odepchnęła go i bez chwili zastanowienia ruszyła do stolika.
- Nie wydaje mi sie żebym wcześniej cię tu widział- Scott kontynuował rozmowę z nieznajomym.
- Bo nigdy wcześniej mnie tu nie było- mężczyzna wzruszył ramionami.
- Dolać?- Scott wskazał na jego w połowie opróżnioną szklankę.
- Nie- męzczyzna niedbale machnął dłonią, wciaż bawiąc się kostkami lodu tańczącymi na dnie szklanki- czy ona często tu przychodzi?
- Kto? Beth?- Scott wzruszył ramionami- regularnie.
Panował dzis spory ruch, ale Scott nie spuszczał wzroku z nieznajomego, zastanawiając się jak wygladała jego historia. Wiekszość mężczyzn w tym barze przychodziła tu w określonym celu. Na żer. Wyrwać towar. Po dobry sex na zakończenie nocy. Tajemniczy mężczyzna wydawał się być inny. To denerwowało Scotta. Dlaczego zadawał tyle pytań o Beth? Sam nie miał wobec niej żadnych planów, zbyt jasno określiła swoje preferencje, ale nie przeszkadzało mu to czuć się za nią odpowiedzialnym. Nic nie mógł na to poradzić. Na zewnątrz była twarda jak stal, od środka- bezbronna jak nowo narodzone kocię. Widział to w jej oczach. Scott spojrzał na przybysza i nagle zrozumiał dlaczego wydawał mu sie taki znajomy. Miał ten sam wyraz oczu. Jesli musiałby to sprecyzować, najlepszym określeniem wydawało się słowo "zaszczuty".
Oboje wygladali na zaszczutych.
- Czy ona...- przybysz odchrząknął, nie pragnąc pytać, nie pragnąc wiedzieć- czy ona ma...kogoś...specjalnego...?
- Sam ją o to spytaj- Scott skinął ponad jego ramieniem- własnie tu idzie.
Zobaczył jak nieznajomy sztywnieje i nawet w nikłym barowym świetle dostrzegł jak cała krew ucieka z jego twarzy.
Beth wślizgnęła sie na puste miejsce przy barze i pchnęła w stronę Scotta opróżnioną butelkę Moeta.
- Wezmę jeszcze jedną.
Scott słuchał jej bełkotu, wpatrzony w zamglone spojrzenie, zastanawiając się dlaczego to robiła. Noc po nocy, sącząc z butelki.
- Nie wydaje ci sie że masz juz dość?
- Bynajmniej- jej spojrzenie zaostrzyło się.
Widywał już ten wzrok i wiedział, że nie należy podejmować dyskusji. Mogła być drobną kruszyną ale rozjuszona bywała znacznie bardziej niebezpieczna niz niejeden dwukrotnie od niej większy mężczyzna. Wyrwała mu butelke zaledwie zdążył po nią sięgnąć i musiał sie uchylić kiedy korek strzelił tuż koło jego oka.
- Cholera Beth!- światło musiało go omamić. Przez chwile mógłby przysiąc że widzi jak jej dłonie połyskują zieloną poświatą.
- Dodaj to do mojego rachunku- oświadczyła i zatoczyła się w stronę stolika. Osunęła sie na pokrytą skórą kanapę, napełniając szklankę niemal po brzegi. Uniosła ja wysoko, wznosząc toast do nieba. Jej oczy skupiły na bąbelkach szampana, widząc twarz której wspomnienie nie przestawało jej prześladować.
- To za ciebie Alex- powiedziała, a jej drżący głos niemal ginął w huku muzyki- przepraszam. Przepraszam że cię w to wciągnęłam. Przepraszam że pozwoliłam ci utonąć w tym bagnie. Przepraszam, że cię zabiłam.
Obserwował "Beth" ukryty w cieniu, wiedząc że nie może pozostać tam na zawsze. Wlewała w siebie szklankę za szklanką, czyniąc spustoszenie w iskrzącym się winie, zupełnie nieświadoma jego obecności. Kiedyś myslał że to co ich łączy jest tak głębokie że zawsze będą świadomi swej bliskości, ale rozpieprzył to już dawno temu. Kolana uginały sie pod nim na myśl o zbliżeniu sie do niej teraz, po tych wszystkich latach, ale natarczywy głos Marii nie przestawał rozbrzmiewac w jego uszach. "Choć jeden raz w swoim życiu, rusz tyłek i idź za nią".
Wystąpił z bezpiecznego kręgu cienia.
- Za słodkie przyszłe życie- Beth wzniosła szklankę by uczcić swego zmarłego przyjaciela- niech śmierć będzie błogosławionym wybawieniem.
Wypiła szampana i odstawiła szklankę na stół. Podniosła butelkę i napełniła ją ponownie, tym razem pragnąc wznieść inny toast.
- Za przeznaczenie i za to co z nim zrobiłaś!- wzniosła szklankę ale wybuch pijackiego śmiechu nakazał ją jej odstawić zanim rozlała wszystko po stole. Nie chciała robić tu bajzlu, czyż nie? Wystarczy że jej życie byłot jednym wielkim pieprzonym bajzlem.
Uniosła butelkę, decydując że może napić sie w ten sposób. Podniosła ją w stronę nieba, oświadczając.
- Pieprzyć przeznaczenie. Razem z "wierzę w ciebie" i "jesteś jedyną".
Stał obok stolika czując jak jej słowa tną go jak nóż. Wiedział że ta chwila będzie trudna, zapewne najtrudniejsza w całym jego życiu. Był odrętwiały, na własne oczy widząc do czego ją doprowadził. Przygotował się, sięgając w głąb siebie w poszukiwaniu odwagi której potrzebował i wypowiedział imię, którego nie wymówił od lat.
- Liz.
cdn...
Last edited by Lizziett on Fri Jan 07, 2005 7:32 pm, edited 12 times in total.
Właściwie to dawno nie czytałam ff o Liz i Maxie, ale zaciekawiło mnie Twoje przedstawienie tej historii i się skusiłam... Musze przyznać, że jestem cholernie zaintrygowana! Liz-Beth jest zupełnie 'inna' miałas rację... Czekam na kolejną część i mam nadzieję, że bedzie szybko bo juz chcę ją zobaczyć
Ja też nie napiszę w tym momencie nic sensowniejszego, bo siedzę na szarym końcu naszej twórczości i usiłuje nadrabiać. Chciałam jedynie wyrazić podziw dla ciebie Lizziett Tyle tłumaczyć ? No, coś mi się widzi że to ty zostaniesz obdarowana nagrodami za tłumaczenia...Mam taką nadzieję
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Hurra!!!
Dziękuję ci! Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję. Jesteś kochana.
Co tu dużo mówić. Wiesz, że uwielbiam to opowiadanie. Zachwyciło mnie już dawno temu i co jakiś czas do niego wracam. Nigdy nie rozumiałam tej fali oburzenia i krytyki, którą zareagowały niektóre osoby na to opowiadanie. Na szczęście u nas nie ma fanatyków, którzy nie potrafią znieść jeśli ich ulubiona bohaterka jest przedstawiona w innym świetle niż zazwyczaj.
Ale teraz wróćmy do tego co właśnie przeczytałam. Za każdym razem jak czytam rozdział pierwszy poraża mnie rozpaczliwa samotność Liz/Beth. Sama i złamana w towarzystwie coraz to nowych mężczyzn, którzy widzą w niej tylko łatwą panienkę.
Jednocześnie też jest tu Max, po którym możnaby się spodziewać, że będzie ją oceniał, że odwróci się zawiedziony i zniesmaczony po przekonaniu się jak wygląda jej życie. Przecież po zobaczeniu Liz w łóżku z Kyle'em zareagował złością i na początku zdecydowanie się od niej odsunął. Teraz sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Widzi Liz jako kobietę przechodzącą z rąk do rąk. Ale to siebie o to obwinia, a nie ją. Sobie nie może wybaczyć. Nie ocenia jej życia. Wręcz przeciwnie, od razu dostrzega jak bardzo ona jest nieszczęśliwa.
Odważył się do niej podejść. Ale jaka będzie reakcja Beth?
Bardzo, bardzo dziękuję za to, że zdecydowałaś się jednak zamieścić to opowiadanie. I dziękuję za wspaniałe tłumaczenie.
Dziękuję ci! Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję. Jesteś kochana.
Co tu dużo mówić. Wiesz, że uwielbiam to opowiadanie. Zachwyciło mnie już dawno temu i co jakiś czas do niego wracam. Nigdy nie rozumiałam tej fali oburzenia i krytyki, którą zareagowały niektóre osoby na to opowiadanie. Na szczęście u nas nie ma fanatyków, którzy nie potrafią znieść jeśli ich ulubiona bohaterka jest przedstawiona w innym świetle niż zazwyczaj.
Ale teraz wróćmy do tego co właśnie przeczytałam. Za każdym razem jak czytam rozdział pierwszy poraża mnie rozpaczliwa samotność Liz/Beth. Sama i złamana w towarzystwie coraz to nowych mężczyzn, którzy widzą w niej tylko łatwą panienkę.
Jednocześnie też jest tu Max, po którym możnaby się spodziewać, że będzie ją oceniał, że odwróci się zawiedziony i zniesmaczony po przekonaniu się jak wygląda jej życie. Przecież po zobaczeniu Liz w łóżku z Kyle'em zareagował złością i na początku zdecydowanie się od niej odsunął. Teraz sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Widzi Liz jako kobietę przechodzącą z rąk do rąk. Ale to siebie o to obwinia, a nie ją. Sobie nie może wybaczyć. Nie ocenia jej życia. Wręcz przeciwnie, od razu dostrzega jak bardzo ona jest nieszczęśliwa.
Odważył się do niej podejść. Ale jaka będzie reakcja Beth?
Bardzo, bardzo dziękuję za to, że zdecydowałaś się jednak zamieścić to opowiadanie. I dziękuję za wspaniałe tłumaczenie.
Last edited by Milla on Tue Nov 23, 2004 7:42 pm, edited 1 time in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
No tak... więc mamy trzeci sezon w interpretacji Breathless. Mocne, uderzające do głowy jak tani szampan, jak atmosfera tej knajpy i nie całkiem realne życie naszej bohaterki. Patrzymy na nią oczami kogoś, kto w pewnym sensie jest za to odpowiedzialny i kto się do tego przyczynił. Co myślał patrząc na tę dziewczynę, którą pamiętał sprzed lat a teraz widzi zupełnie odmienioną, choć podświadomie wie że to tylko fasada i poza. Że za tym wszystkim kryje się samotność i pustka, a ona stara się ją wypełnić czymś co pozwoli zapomnieć, przebywając w otoczeniu którego nie znosi i spotykając się z męczyznami którymi gardzi. I co czuje patrząc na swoją dawną i obecną Liz.
Niesamowite, przejmujące i może przez to bardziej prawdziwe...jak w życiu. Trudno się dziwić, że w dziewczynie, po usłyszeniu słów "chciałem się przekonać, było minęło" - coś się wypala.
Dziekuję Aniu za to opowiadanie
Niesamowite, przejmujące i może przez to bardziej prawdziwe...jak w życiu. Trudno się dziwić, że w dziewczynie, po usłyszeniu słów "chciałem się przekonać, było minęło" - coś się wypala.
Dziekuję Aniu za to opowiadanie
Widziałam jak wspominałaś o tłumaczeniu Downfall w czytelni, Lizziett, że miałaś wątpliwości, i naprawdę nie myślałam, że weźmiesz się za to tak szybko Strasznie się cieszę Uwielbiam Bteathless, też się ostatnio zastanawiałam, czemu nikt tu o niej nie wspomina. Kocham jej "Maxeo & Lizziett" i zawsze chciałam zobaczyć jego tłumaczenie... Niestety chyba jeszcze trochę sobie poczekam (i nie wiem czy się doczekam) Downfall nie czytałam -- to znaczy czytałam pierwsze dwa rozdziały, i zaciekawiły mnie, więc napewno będę śledzić kolejne części. Miło jest czytać opowiadanie w języku polskim, nawet jeśli się je już czytało w oryginale A taka nie całkiem święta Liz bardzo mi odpowiada
Powodzenia w tłumaczeniu
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Ciekawe, dlaczego to opowiadanie wzbudzało tyle kontrowersji. Bo Liz się zmieniła? I co w tym złego? A właściwie co w tym dziwnego?
Kilka dni temu czytałam waszą rozmowę na temat tego ff i bardzo mnie on zaintrygował. Tym bardziej, że we wszystkich historiach, które czytałam do tej pory rozstanie z Maxem nigdy nie wpłynę na Liz jakoś negatywnie. Zawsze przedstawiano ja jako "tę, która zwyciężyła". Ciekawy pomysł - pokazać jej upadek. Pokazać równię, po której się stoczyła. Bardzo dobrze, że wpadłaś na pomysł przetłumaczenia tego opowiadania. Zdaje się, że będzie ono bardzo życiowe, trudne. Mam oczywiście nadzieję na happy end, ale mam wrażenie, że droga do niego będzie niezwykle kręta. Ciekawe, czy w Beth została chociaż cząstka Liz. I czy Maxowi uda się tę cząstkę na tyle poruszyć, aby ponownie przywrócić Liz zycie...
Prosze o kolejne części w trybie natychmiastowym!
Kilka dni temu czytałam waszą rozmowę na temat tego ff i bardzo mnie on zaintrygował. Tym bardziej, że we wszystkich historiach, które czytałam do tej pory rozstanie z Maxem nigdy nie wpłynę na Liz jakoś negatywnie. Zawsze przedstawiano ja jako "tę, która zwyciężyła". Ciekawy pomysł - pokazać jej upadek. Pokazać równię, po której się stoczyła. Bardzo dobrze, że wpadłaś na pomysł przetłumaczenia tego opowiadania. Zdaje się, że będzie ono bardzo życiowe, trudne. Mam oczywiście nadzieję na happy end, ale mam wrażenie, że droga do niego będzie niezwykle kręta. Ciekawe, czy w Beth została chociaż cząstka Liz. I czy Maxowi uda się tę cząstkę na tyle poruszyć, aby ponownie przywrócić Liz zycie...
Prosze o kolejne części w trybie natychmiastowym!
Widze że się podoba cieszę się.
Breathless napisała to opowiadanie pod wpływem kolejnego obejrzenia końcówki 2 sezonu, jak napisała, patrzyła na to i doświadczała bardzo zlych uczuć stwierdziła że skoro twórcy serialu nie zawahali się zmieszać Maxa z g...to co by się stało, gdyby upadła również Liz? I to jeszcze niżej?
Napisała też że "Downfall" nie ma na celu ani wybielania Maxa kosztem Liz, ani też oczerniania go poprzez epatowanie jej nieszczęściem. To poprostu opowieść o tym co MOGŁO się stać z wrażliwą dziewczyną ktora dźwigała na swych barkach ciężar odpowiedzialności za losy świata, poczucie winy za śmierć przyjaciela i której serce zostało złamane przez chłopaka którego kochała najbardziej na świecie.
I tak jak Milla nie rozumiem dlaczego ta wizja spotkała się z takim oburzeniem- szczególnie w świetle następnych rozdziałów- i zastanawiam się czy wszyscy ci oburzeni przegapili odcinek "Chand Down Babylon" i Liz, pijaną z rozpaczy po stracie Maxa, tarzającą się po ziemi.
Cóż...na Roswellfanatics przebywa dość znaczna grupa ludzi dla których określenia słowo "dziwni" wydaje się nie wystarczać Inaczej- są to ludzie którzy nie potrafią znieść, kiedy serialowa Liz jest przedstawiana inaczej niż jako "Bohaterska Dziewica z Roswell" i każde opowiadanie sprzeczne z tym wizerunkiem wywołuje u nich atak furii. Jest też grupa ktora się z tego nabija wobec czego co jakiś czas dochodzi do mniejszych lub większych wojen i wówczas ktoś opuszcza forum dysząc z obrazy Trudno uwierzyć ale to jest prawda...Ciekawe, dlaczego to opowiadanie wzbudzało tyle kontrowersji. Bo Liz się zmieniła? I co w tym złego? A właściwie co w tym dziwnego?
Breathless napisała to opowiadanie pod wpływem kolejnego obejrzenia końcówki 2 sezonu, jak napisała, patrzyła na to i doświadczała bardzo zlych uczuć stwierdziła że skoro twórcy serialu nie zawahali się zmieszać Maxa z g...to co by się stało, gdyby upadła również Liz? I to jeszcze niżej?
Napisała też że "Downfall" nie ma na celu ani wybielania Maxa kosztem Liz, ani też oczerniania go poprzez epatowanie jej nieszczęściem. To poprostu opowieść o tym co MOGŁO się stać z wrażliwą dziewczyną ktora dźwigała na swych barkach ciężar odpowiedzialności za losy świata, poczucie winy za śmierć przyjaciela i której serce zostało złamane przez chłopaka którego kochała najbardziej na świecie.
I tak jak Milla nie rozumiem dlaczego ta wizja spotkała się z takim oburzeniem- szczególnie w świetle następnych rozdziałów- i zastanawiam się czy wszyscy ci oburzeni przegapili odcinek "Chand Down Babylon" i Liz, pijaną z rozpaczy po stracie Maxa, tarzającą się po ziemi.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Po tym jeszcze bardziej nie mogę doczekać się kolejnej części
Nie wiedziałam, że coś takiego dzieje się na RF My chyba jesteśmy bardziej tolerancyjne Bo mi np taka Liz w ogóle nie przeszkadza raczej pozytywnie intryguje i zachęca do lektury kolejnej części
No no no kiedy nowa część? Będę męczyła aż do skutku, jeśli nie wiesz o czym mówię porozmawiaj z _liz bądź H.
Nie wiedziałam, że coś takiego dzieje się na RF My chyba jesteśmy bardziej tolerancyjne Bo mi np taka Liz w ogóle nie przeszkadza raczej pozytywnie intryguje i zachęca do lektury kolejnej części
No no no kiedy nowa część? Będę męczyła aż do skutku, jeśli nie wiesz o czym mówię porozmawiaj z _liz bądź H.
Lizziett, to co powiedziałaś potwierdza tylko moje nienajlepsze zdanie o amerykańskiej młodzieży O co tu się awanturować? Przecież to tylko fikcja literacka! Jeżeli autorzy zmieniają bohaterów czy sytuacje tak jak chcą tego fani, to jest ok, a jak zmieniają według własnych wizji to już ff jest be? Śmieszne to bardzo
Ale żeby oddać honor, to musze przyznać, że świadczy również o głębokim przywiązaniu do serialowej rzeczywistości... Tylko ja chyba nie chciałabym w taki sposób okazywać swojego sentymentu do Roswell Wolę inne metody, a niekonwencjonalne opowiadania (nie mylić z niekonwencjonalnymi parami!!!!!) bardzo mi sie podobają
Ale żeby oddać honor, to musze przyznać, że świadczy również o głębokim przywiązaniu do serialowej rzeczywistości... Tylko ja chyba nie chciałabym w taki sposób okazywać swojego sentymentu do Roswell Wolę inne metody, a niekonwencjonalne opowiadania (nie mylić z niekonwencjonalnymi parami!!!!!) bardzo mi sie podobają
Jakiej młodzieży? Niektóre panie mają tam dorosłe dzieci. No chyba, że chodziło ci o wiek umysłowy i emocjonalny.caroleen wrote:Lizziett, to co powiedziałaś potwierdza tylko moje nienajlepsze zdanie o amerykańskiej młodzieży
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Lizziett, powtórzę po wszystkich i oczywiście
HA! I znowu muszę powtórzyć po caroleen i tym samym się z nią zgodzić (żeby nie wyszło masło-maślane)
Ale stworzyli Roswell! To ja już nic nie powiem.
HA! I znowu muszę powtórzyć po caroleen i tym samym się z nią zgodzić (żeby nie wyszło masło-maślane)
Ci Amerykanie, to dziwny naród ...Ciekawe, dlaczego to opowiadanie wzbudzało tyle kontrowersji. Bo Liz się zmieniła? I co w tym złego? A właściwie co w tym dziwnego?
Ale stworzyli Roswell! To ja już nic nie powiem.
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Teraz załamałam się już dokumentnie.
Ja rozumiem, że Roswell to jest WSPANIAŁY serial. Ja rozumiem, że żyć bez niego NIE MOŻNA. Ja rozumiem, że potrafi przysłonić WSZYSTKO., nawet rzeczywistość. Ale cóż, wydawało mi się, że tak emocjonalne podejście do tematu cechuje przede wszystkim ludzi młodych
Ja sama (choć nie mam dorosłych dzieci) czasem pod pobłażliwym spojrzeniem moich znajomych palę się ze wstydu za moją...hm...zbyt dziecięcą ekscytację... I mimo, że narazie zupełnie mi to nie przeszkadza, to mam nadzieję, że z wiekiem nauczę się podchodzić do tego bardziej spokojnie Nie chciałabym być jedną z takich fanatycznych pań z RF
Ja rozumiem, że Roswell to jest WSPANIAŁY serial. Ja rozumiem, że żyć bez niego NIE MOŻNA. Ja rozumiem, że potrafi przysłonić WSZYSTKO., nawet rzeczywistość. Ale cóż, wydawało mi się, że tak emocjonalne podejście do tematu cechuje przede wszystkim ludzi młodych
Ja sama (choć nie mam dorosłych dzieci) czasem pod pobłażliwym spojrzeniem moich znajomych palę się ze wstydu za moją...hm...zbyt dziecięcą ekscytację... I mimo, że narazie zupełnie mi to nie przeszkadza, to mam nadzieję, że z wiekiem nauczę się podchodzić do tego bardziej spokojnie Nie chciałabym być jedną z takich fanatycznych pań z RF
Jestem jak najbardziej przeciwna drastycznym zmianom osobowości bohaterów- i nie dotyczy to tylko "Roswell" ale generalnie świata filmu, tv a nawet literatury. Wyżywałam sie na ten temat na roswell.pl wiele razy więc nie mam zamiaru znowu was zanudzać ale powodem dla którego serial upadł było przeobrażenie się bohaterów w istoty nierozpoznawalne...które niewiele miały wspólnego z tymi do których ludzie przywiązali się w 1 serii, i ktorych osobowości zaczęły roić sie od dziur albo szeleściły papierem.Lizziett, to co powiedziałaś potwierdza tylko moje nienajlepsze zdanie o amerykańskiej młodzieży O co tu się awanturować? Przecież to tylko fikcja literacka! Jeżeli autorzy zmieniają bohaterów czy sytuacje tak jak chcą tego fani, to jest ok, a jak zmieniają według własnych wizji to już ff jest be? Śmieszne to bardzo
Nie czytam opowiadań UC, bo przedstawiony tam wizerunek bohaterów niewiele ma wspólnego z serialowym...nie trzeba nawet szukać w UC, wystarczy wspomniec inne opowiadanie które na RF wzbudziło równie silne emocje jak "Downfall" ( średnio po 100 komentarzy po każdym rozdziale ), "The Way Love Goes" , ktorego akcja rozgrywa sie 10 lat po "Graduation". po krótce- Liz czuje się zaniedbywana przez Maxa ( który charuje od świtu do zmroku żeby zapewnić jej dostanie życie) i zdradza go- z niemal nieznajomym męzczyzna w publicznej toalecie, po czym łamie mu serce i odchodzi.
Dla mnie ta Liz była trudna do zaakceptowania...poprostu nie wierzyłam żeby była do czegos takiego zdolna, więc nie miałam wiele serca do tego opowiadania.
Ale "Downfall" to coś zupełnie innego...to kim Liz się stała, co robi...wyrządza potworną krzywdę jej samej, na pierwszy rzut oka mozna powiedziec że jest niczym więcej jak tylko nadużywającą alkoholu dziwką. Ale...nie moge napisać nic więcej, bedziecie musieli poczekać do kolejnych rodziałów napisze tylko że czasami człowiek może się potknąc i upaść...nie tracąc przy tym człowieczeństwa i...to będzie bardzo odkrywcze czasami należy spojrzeć głębiej.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Aniu, opowiadanie ma jedenaście części i powstało w ubiegłym roku, prawda ? Szkoda, że nie będziemy mieli okazji przyjrzeć się tej goracej dyskusji jak ogrnęła RF - posty wykasowano - ale zostały pewne przemyślenia autorki. Podziel się z nami w trakcie wrzucania kolejnych tłumaczeń jakimiś ciekawszymi jej wypowiedziami.
A opowiadanie znajduje się http://www.roswellfanatics.net/viewtopi ... c&&start=0
A opowiadanie znajduje się http://www.roswellfanatics.net/viewtopi ... c&&start=0
- Mari@_DeLuca***
- Gość
- Posts: 6
- Joined: Sun Oct 03, 2004 1:07 pm
- Contact:
Bardzo fajne opowiadanie. Czytałam oryginał, tłumaczenie też jest w porządku. Osobiście wolę taką "odmienioną" Liz, niż Liz "grzeczną dziewczynkę" . Rzeczywiscie, na RF swojego czasu ten fanfick wzbudzał spore kontrowersje, ale myślę że dzięki takim opowiadaniom postać Liz nabiera wyrazu i świeżości oraz wyłamuje się z narzuconego jej stereotypu ułożonej i grzecznej córeczki. I dobrze. Przynajmniej w mojej opinii. Czekam na dalsze części.
Bardzo dziękuję za feedback Ponieważ jesteście tacy kochani, dzisiaj kolejna część tak serio- jak wspominałam w czytelni, dwie części miałam już od dawna gotowe
Tak, "Downfall" ma 11 rozdziałów i prolog. Tak, przemyślenia Breathless zostały. Tak, będę je tu przytaczać. Te z 1 i 2 rozdziału znalazły się w T/N na wstępie i moim poście.
Downfall
I slipped away
Further from you
Trying to find what is real
You’re somebody else
That I never knew
And someone that I can’t feel
I slipped away
Closer to me
The only thing that is real
I’m falling behind
But now I can see
Your absence helps me heal
I shove it away
I keep it in me
Is this what it takes
To keep me alive
Falling Apart
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 2
Znajomy głos przedzierał się poprzez zasłonę pijackiej mgły i Beth opuściła butelkę o cal. Potem o następny. Podniosła wzrok na mężczyznę zastygłego po drugiej stronie stolika, przymykając na zmianę prawe i lewe oko, usiłując skoncentrować się na jego sylwetce. Czyżby go znała?
Niewątpliwie miał interesujące ciało. Nieco chudziutkie, ale czy miała prawo się uskarżać? Jej przyjaciele mówili o niej to samo. Jego nogi były długie, brzuch płaski, krok pełny. Póki co, całkiem nieźle. Najistotniejsze partie pozostawały zakryte. Podniosła wzrok na jego muskularną pierś, z przyjemnością napawając się widokiem. Czy ten facer miał ochotę się z nią pieprzyć? Mogła się zgodzić.
Śmiech zamarł jej w gardle, gdy spojrzała na jego twarz.
- Odejdź- wybełkotała i odwróciła się, ignorując go.
- Liz. Minęło dużo czasu.
- Bruneci nie są w moim typie- dolała sobie szampana, ostrożnie, tak by niczego nie uronić. W jednej chwili miała ochotę opróżnić butelkę do ostatniej kropli. Wystarczyło, by osunąć się w zapomnienie.
- Liz- usiadł na przeciwko niej- porozmawiaj ze mną...
- To najwyraźniej noc duchów- opróżniła butelkę Moeta do szklanki- najpierw Alex. Teraz ty. Jak się kurwa miewasz Max?
Wybuchnęła śmiechem i Max poruszył się niespokojnie na sąsiednim siedzeniu.
- Jak się kurwa miewasz!- zachichotała- to było dobre!
Wino zaczynało skutkować.
Jeśli wcześniej siebie nienawidził, było to niczym w porównaniu z uczuciem którego doświadczał w tej chwili. Wiedział kto był odpowiedzialny za stan siedzącej przed nim kobiety.
- Co tutaj robisz Max?- spytała, zlizując szampana ze szklanki.
- Przyjechałem cię odszukać.
- Dlaczego?
- Zebyśmy mogli porozmawiać. Nigdy nie mieliśmy na to szansy. Odeszłaś tak niespodziewanie...
- Niespodziewanie?- Liz podniosła się i przechyliła przez stolik- opuściłeś mnie na długo przed tym zanim odeszłam.
- Beth kotku- krzepki blondyn odciągnął ją od stolika- wisisz mi taniec!
- Nie przypominaj mi!- uderzyła go w pierś, pijany uśmieszek drżał na jej ustach- znów do wzięcia?
- No- blondyn również nie był zbyt trzeźwy- miałaś rację. To zdzira. Takich jak ona można mieć na pęczki.
-Zawsze tłumaczę to wam facetom- Liz ponownie skupiła się na Maxie i uśmiech spełzł jej z twarzy- ale nigdy nie słuchacie.
Pochyliła się nad nim i poczuł alkohol w jej oddechu.
- Powinniście słuchać swojego serca, a nie tego...
Max podskoczył kiedy jej dłoń chwyciła go za krocze i ścisnęła z całej siły. Zszokowany omal nie krzyknął, ale jej dłoń cofnęła się a ona sama ponownie oparła się na blondynie.
- Zatańcz ze mną Brad- objęła go w pasie- a potem zabierz mnie do domu.
- Do ciebie czy do mnie?- wyszczerzył się Brad.
- Do ciebie. Stanowczo do ciebie.
Nawet kompletnie pijany, Brad nie mógł nie zauważyć wyrazu twarzy mężczyzny siedzącego przy stole.
- Hej, czyżbym wam przeszkadzał?
- Nie- Liz potrząsnęła głową- on jest tylko duchem. Kiedy obudzę się rano, już go nie będzie. Jak zawsze.
Max obserwował jak chwiejnym krokiem odchodzi w stronę posadzki do tańca, jak dłonie Brada suną po jej ciele, jak jej biodra wiją się zmysłowo i sugestywnie. Poczuł narastające mdłości, widząc kim się stała i wiedząc, że gdyby nie on, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
- Ostatnia szansa- kelnerka zatrzymała się przy jego stoliku- czy mogę ci coś przynieść?
- Czy mogłabyś cofnąć czas?- spytał.
- Bar zamykamy za piętnaście minut- nie zrozumiała go.
- Nie- potrząsnął głową. Odeszła, a on ukrył twarz w dłoniach. Nikt nie mógł mu dać tego, czego pragnął.
Max podążał za nimi w pewnym oddaleniu, wiedząc że nie powinien, jednoczesnie świadom że nie potrafi zrezygnować.
Mógłby, gdyby była szczęśliwa, gdyby wiodła życie którego pragnęła, na które zasługiwała, ale to piekło nie było tym o czym dla niej marzył. Maria spytała go kiedyś, co zrobi jeśli odnajdzie Liz i dowie się że jest mężatką, że ma rodzinę i dom? Przysięgał że to wszystko czego dla niej pragnie, że wówczas odejdzie nie niepokojąc jej, zniknie w ciszy a ona nigdy nie dowie się że był tak blisko. Ale nie to znalazł.
Jej zycie zmieniło się w koszmar pijaństwa i sexu, dręczącego korowodu wspomnień z przeszłości. Kiedy siedział naprzeciwko niej tego wieczora, nie wiedziała nawet że to naprawdę on. Dla niej był tylko duchem, który przybył by ją dręczyć.
Max zatrzymał się przed budynkiem po przeciwnej stronie ulicy, widząc jak Liz znika w jego wnętrzu w ramionach innego mężczyzny. Wiedział co stanie się w jego mieszkaniu już za kilka minut. Brad weźmie ją do swojego łóżka, miejsca w którym bez wątpienia była już nieraz. Światło rozbłysło w oknie na parterze i jego nadnaturalnie wyczulony słuch bez trudu rozpoznał, że to oni. Gdyby podszedł bliżej, mógłby usłyszeć wszystko, co miałoby miejsce w tych czterech ścianach.
Nie poruszył się. Nie mógł. Zastygł w miejscu. Nie chciał widzieć Liz Parker, czy też Beth- jak teraz się nazywała, w wirze pasji z kimś, kim nie był on sam. Nie było w tym logiki, nie miał do niej żadnych praw. Nie było w tym rozsądku, opuściła go przed wieloma laty i nie miał powodu wierzyć, że zachowała swoją niewinność dla niego.
Przecież on sam nie zachował swojej dla niej, dlaczego miałaby postąpić inaczej?
Niekończący się ból spowodowany jej utratą jeszcze raz nim zawładnął. Tak bardzo się mylił. Tyle razy zawiódł, wykorzystał już wszystkie możliwe wymówki i usprawiedliwienia.
Kropla przepełniła kielich tamtego dnia na nadbrzeżu, kiedy powiedział jej...po tym co jej powiedział. Wciąż nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Wcale tego nie czuł. Nie to chciał jej powiedzieć. To tylko wymknęło się z jego ust.
Isabel uważała że Tess miała wpływ na jego umysł, że nawet wtedy gdy jej plan zabrania ich na Antar nie wypalił, ostateczny triumf wciąż należał do niej. Brzmiało to prawdopodobnie, ponieważ, niech Bóg będzie mu świadkiem, nigdy nie chciał być z Tess. Nie pieprzył się z nią dlatego że była "taka jak on". Paradoksalnie, własnie z tego powodu chciał trzymać się od niej z daleka. Nie ufał jej, ale tamtej nocy w obserwatorium nie potrafił jej odepchnąć, tak samo jak wówczas gdy stali razem na deszczu przed Crashdown. Liz widziała ich wówczas, całujących się i nic już nie było takie jak przedtem.
To była jego wina, nie był wystarczająco silny i potrafił to zaakceptować. Ale nie był w stanie zaakceptować tego że jego popieprzone życie doprowadziło Liz do takiego stanu. Liz którą znał, w której się zakochał, pragnęła miłości, rodziny i spokoju. Pewnej nocy przyszła do jego pokoju i powiedziała mu że pragnie spotykać się ze zwykłymi chłopcami, że pragnie mieć dzieci i chce żeby były bezpieczne. Wszystkiego, czego on nie mógł jej dać.
Powinna wieść takie życie i jeśliby znalazł ją- szczęśliwą, w otoczeniu rodziny, odwróciłby się i odszedł. Ale nie była szczęśliwa. Z jego winy. To co stało się z jej życiem było wyłącznie jego winą.
Ponieważ Liz Parker która istniała zanim położył dłoń na ranie poniżej jej żeber, nigdy nie przeistoczyłaby się w kogoś takiego. Tamta Liz miała marzenia i ambicje, plany na przyszłość.
Ta Liz nie miała nic.
Ta Liz była martwa, tak jak martwy był on.
- Co ty tutaj robisz?- dłoń zacisnęła się na jego przedramieniu, wyrywając go z pełnych udręki rozmyślań. W pierwszej chwili odruchowo pragnął się bronić, na jakikolwiek niezbędny sposób. Lata praktyki wytworzyły w nim ten impuls, wystarczający by pojąć sytuację i odpowiednio zareagować.
- Mógłbym zapytać cię o to samo- Max spoglądał na znajomą twarz.
- Jestem tutaj bo mam wrażenie że jesteś pieprzonym szaleńcem i chcę się upewnić, że nie skrzywdzisz Beth.
- Zależy ci na niej, prawda?- spytał barmana.
- Żebyś wiedział!- Scott spojrzał na niego ostro.
- Mimo tego że jesteście tylko przyjaciółmi- poczuł napływ emocji mężczyzny.
- Przyjaciele to właściwe słowo- warknął Scott.
- Ona jest krucha.
Scott złagodniał.
- Wiem.
- Jest taka przeze mnie- wyznał, otwierając się przed tym całkowicie obcym mężczyzną.
- Ty jej to zrobiłeś. To ty ją tak skrzywdziłeś- odparł Scott.
- Tak- Max przyjął na siebie całą winę.
- Dlaczego?- spytał Scott- jak mogłeś? Wydawało mi sie że zależy ci na niej.
- Jest dla mnie wszystkim- odparł.
- Ale ją zraniłeś. Cokolwie zrobiłeś, to ją zniszczyło.
- Tak- i do tego się przyznał. Zaprzeczanie byłoby kłamstwem.
- Więc ma powód, żeby cię nienawidzić- stwierdził Scott. Nie zabrzmiało to jak pytanie.
Max skinął głową.
- Tak.
- Więc zapewne powinienem skopać ci tyłek- Scott wyprostował się, gotów spenić swą groźbę.
- Nie winiłbym cię. Zrobiłbym to samo będąc na twoim miejscu.
Scott wpatrywał się w niego przez chwilę po czym zadał pytanie, od którego zależało wszystko.
- Czy to że tu jesteś pomoże jej, czy też przyspoży jeszcze więcej bólu?
Spoglądał na niego bez słowa, po czym odparł w jedyny sposób, w jaki potrafił.
- Nie wiem.
So you take me
And you break me
And you see I’m falling apart
Complicate me
And forsake me
You push me out so far
There’s no more feeling
Falling Apart
Song lyrics by
Trust Company
cdn...
Tak, "Downfall" ma 11 rozdziałów i prolog. Tak, przemyślenia Breathless zostały. Tak, będę je tu przytaczać. Te z 1 i 2 rozdziału znalazły się w T/N na wstępie i moim poście.
Downfall
I slipped away
Further from you
Trying to find what is real
You’re somebody else
That I never knew
And someone that I can’t feel
I slipped away
Closer to me
The only thing that is real
I’m falling behind
But now I can see
Your absence helps me heal
I shove it away
I keep it in me
Is this what it takes
To keep me alive
Falling Apart
Song lyrics by
Trust Company
Rozdział 2
Znajomy głos przedzierał się poprzez zasłonę pijackiej mgły i Beth opuściła butelkę o cal. Potem o następny. Podniosła wzrok na mężczyznę zastygłego po drugiej stronie stolika, przymykając na zmianę prawe i lewe oko, usiłując skoncentrować się na jego sylwetce. Czyżby go znała?
Niewątpliwie miał interesujące ciało. Nieco chudziutkie, ale czy miała prawo się uskarżać? Jej przyjaciele mówili o niej to samo. Jego nogi były długie, brzuch płaski, krok pełny. Póki co, całkiem nieźle. Najistotniejsze partie pozostawały zakryte. Podniosła wzrok na jego muskularną pierś, z przyjemnością napawając się widokiem. Czy ten facer miał ochotę się z nią pieprzyć? Mogła się zgodzić.
Śmiech zamarł jej w gardle, gdy spojrzała na jego twarz.
- Odejdź- wybełkotała i odwróciła się, ignorując go.
- Liz. Minęło dużo czasu.
- Bruneci nie są w moim typie- dolała sobie szampana, ostrożnie, tak by niczego nie uronić. W jednej chwili miała ochotę opróżnić butelkę do ostatniej kropli. Wystarczyło, by osunąć się w zapomnienie.
- Liz- usiadł na przeciwko niej- porozmawiaj ze mną...
- To najwyraźniej noc duchów- opróżniła butelkę Moeta do szklanki- najpierw Alex. Teraz ty. Jak się kurwa miewasz Max?
Wybuchnęła śmiechem i Max poruszył się niespokojnie na sąsiednim siedzeniu.
- Jak się kurwa miewasz!- zachichotała- to było dobre!
Wino zaczynało skutkować.
Jeśli wcześniej siebie nienawidził, było to niczym w porównaniu z uczuciem którego doświadczał w tej chwili. Wiedział kto był odpowiedzialny za stan siedzącej przed nim kobiety.
- Co tutaj robisz Max?- spytała, zlizując szampana ze szklanki.
- Przyjechałem cię odszukać.
- Dlaczego?
- Zebyśmy mogli porozmawiać. Nigdy nie mieliśmy na to szansy. Odeszłaś tak niespodziewanie...
- Niespodziewanie?- Liz podniosła się i przechyliła przez stolik- opuściłeś mnie na długo przed tym zanim odeszłam.
- Beth kotku- krzepki blondyn odciągnął ją od stolika- wisisz mi taniec!
- Nie przypominaj mi!- uderzyła go w pierś, pijany uśmieszek drżał na jej ustach- znów do wzięcia?
- No- blondyn również nie był zbyt trzeźwy- miałaś rację. To zdzira. Takich jak ona można mieć na pęczki.
-Zawsze tłumaczę to wam facetom- Liz ponownie skupiła się na Maxie i uśmiech spełzł jej z twarzy- ale nigdy nie słuchacie.
Pochyliła się nad nim i poczuł alkohol w jej oddechu.
- Powinniście słuchać swojego serca, a nie tego...
Max podskoczył kiedy jej dłoń chwyciła go za krocze i ścisnęła z całej siły. Zszokowany omal nie krzyknął, ale jej dłoń cofnęła się a ona sama ponownie oparła się na blondynie.
- Zatańcz ze mną Brad- objęła go w pasie- a potem zabierz mnie do domu.
- Do ciebie czy do mnie?- wyszczerzył się Brad.
- Do ciebie. Stanowczo do ciebie.
Nawet kompletnie pijany, Brad nie mógł nie zauważyć wyrazu twarzy mężczyzny siedzącego przy stole.
- Hej, czyżbym wam przeszkadzał?
- Nie- Liz potrząsnęła głową- on jest tylko duchem. Kiedy obudzę się rano, już go nie będzie. Jak zawsze.
Max obserwował jak chwiejnym krokiem odchodzi w stronę posadzki do tańca, jak dłonie Brada suną po jej ciele, jak jej biodra wiją się zmysłowo i sugestywnie. Poczuł narastające mdłości, widząc kim się stała i wiedząc, że gdyby nie on, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
- Ostatnia szansa- kelnerka zatrzymała się przy jego stoliku- czy mogę ci coś przynieść?
- Czy mogłabyś cofnąć czas?- spytał.
- Bar zamykamy za piętnaście minut- nie zrozumiała go.
- Nie- potrząsnął głową. Odeszła, a on ukrył twarz w dłoniach. Nikt nie mógł mu dać tego, czego pragnął.
Max podążał za nimi w pewnym oddaleniu, wiedząc że nie powinien, jednoczesnie świadom że nie potrafi zrezygnować.
Mógłby, gdyby była szczęśliwa, gdyby wiodła życie którego pragnęła, na które zasługiwała, ale to piekło nie było tym o czym dla niej marzył. Maria spytała go kiedyś, co zrobi jeśli odnajdzie Liz i dowie się że jest mężatką, że ma rodzinę i dom? Przysięgał że to wszystko czego dla niej pragnie, że wówczas odejdzie nie niepokojąc jej, zniknie w ciszy a ona nigdy nie dowie się że był tak blisko. Ale nie to znalazł.
Jej zycie zmieniło się w koszmar pijaństwa i sexu, dręczącego korowodu wspomnień z przeszłości. Kiedy siedział naprzeciwko niej tego wieczora, nie wiedziała nawet że to naprawdę on. Dla niej był tylko duchem, który przybył by ją dręczyć.
Max zatrzymał się przed budynkiem po przeciwnej stronie ulicy, widząc jak Liz znika w jego wnętrzu w ramionach innego mężczyzny. Wiedział co stanie się w jego mieszkaniu już za kilka minut. Brad weźmie ją do swojego łóżka, miejsca w którym bez wątpienia była już nieraz. Światło rozbłysło w oknie na parterze i jego nadnaturalnie wyczulony słuch bez trudu rozpoznał, że to oni. Gdyby podszedł bliżej, mógłby usłyszeć wszystko, co miałoby miejsce w tych czterech ścianach.
Nie poruszył się. Nie mógł. Zastygł w miejscu. Nie chciał widzieć Liz Parker, czy też Beth- jak teraz się nazywała, w wirze pasji z kimś, kim nie był on sam. Nie było w tym logiki, nie miał do niej żadnych praw. Nie było w tym rozsądku, opuściła go przed wieloma laty i nie miał powodu wierzyć, że zachowała swoją niewinność dla niego.
Przecież on sam nie zachował swojej dla niej, dlaczego miałaby postąpić inaczej?
Niekończący się ból spowodowany jej utratą jeszcze raz nim zawładnął. Tak bardzo się mylił. Tyle razy zawiódł, wykorzystał już wszystkie możliwe wymówki i usprawiedliwienia.
Kropla przepełniła kielich tamtego dnia na nadbrzeżu, kiedy powiedział jej...po tym co jej powiedział. Wciąż nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Wcale tego nie czuł. Nie to chciał jej powiedzieć. To tylko wymknęło się z jego ust.
Isabel uważała że Tess miała wpływ na jego umysł, że nawet wtedy gdy jej plan zabrania ich na Antar nie wypalił, ostateczny triumf wciąż należał do niej. Brzmiało to prawdopodobnie, ponieważ, niech Bóg będzie mu świadkiem, nigdy nie chciał być z Tess. Nie pieprzył się z nią dlatego że była "taka jak on". Paradoksalnie, własnie z tego powodu chciał trzymać się od niej z daleka. Nie ufał jej, ale tamtej nocy w obserwatorium nie potrafił jej odepchnąć, tak samo jak wówczas gdy stali razem na deszczu przed Crashdown. Liz widziała ich wówczas, całujących się i nic już nie było takie jak przedtem.
To była jego wina, nie był wystarczająco silny i potrafił to zaakceptować. Ale nie był w stanie zaakceptować tego że jego popieprzone życie doprowadziło Liz do takiego stanu. Liz którą znał, w której się zakochał, pragnęła miłości, rodziny i spokoju. Pewnej nocy przyszła do jego pokoju i powiedziała mu że pragnie spotykać się ze zwykłymi chłopcami, że pragnie mieć dzieci i chce żeby były bezpieczne. Wszystkiego, czego on nie mógł jej dać.
Powinna wieść takie życie i jeśliby znalazł ją- szczęśliwą, w otoczeniu rodziny, odwróciłby się i odszedł. Ale nie była szczęśliwa. Z jego winy. To co stało się z jej życiem było wyłącznie jego winą.
Ponieważ Liz Parker która istniała zanim położył dłoń na ranie poniżej jej żeber, nigdy nie przeistoczyłaby się w kogoś takiego. Tamta Liz miała marzenia i ambicje, plany na przyszłość.
Ta Liz nie miała nic.
Ta Liz była martwa, tak jak martwy był on.
- Co ty tutaj robisz?- dłoń zacisnęła się na jego przedramieniu, wyrywając go z pełnych udręki rozmyślań. W pierwszej chwili odruchowo pragnął się bronić, na jakikolwiek niezbędny sposób. Lata praktyki wytworzyły w nim ten impuls, wystarczający by pojąć sytuację i odpowiednio zareagować.
- Mógłbym zapytać cię o to samo- Max spoglądał na znajomą twarz.
- Jestem tutaj bo mam wrażenie że jesteś pieprzonym szaleńcem i chcę się upewnić, że nie skrzywdzisz Beth.
- Zależy ci na niej, prawda?- spytał barmana.
- Żebyś wiedział!- Scott spojrzał na niego ostro.
- Mimo tego że jesteście tylko przyjaciółmi- poczuł napływ emocji mężczyzny.
- Przyjaciele to właściwe słowo- warknął Scott.
- Ona jest krucha.
Scott złagodniał.
- Wiem.
- Jest taka przeze mnie- wyznał, otwierając się przed tym całkowicie obcym mężczyzną.
- Ty jej to zrobiłeś. To ty ją tak skrzywdziłeś- odparł Scott.
- Tak- Max przyjął na siebie całą winę.
- Dlaczego?- spytał Scott- jak mogłeś? Wydawało mi sie że zależy ci na niej.
- Jest dla mnie wszystkim- odparł.
- Ale ją zraniłeś. Cokolwie zrobiłeś, to ją zniszczyło.
- Tak- i do tego się przyznał. Zaprzeczanie byłoby kłamstwem.
- Więc ma powód, żeby cię nienawidzić- stwierdził Scott. Nie zabrzmiało to jak pytanie.
Max skinął głową.
- Tak.
- Więc zapewne powinienem skopać ci tyłek- Scott wyprostował się, gotów spenić swą groźbę.
- Nie winiłbym cię. Zrobiłbym to samo będąc na twoim miejscu.
Scott wpatrywał się w niego przez chwilę po czym zadał pytanie, od którego zależało wszystko.
- Czy to że tu jesteś pomoże jej, czy też przyspoży jeszcze więcej bólu?
Spoglądał na niego bez słowa, po czym odparł w jedyny sposób, w jaki potrafił.
- Nie wiem.
So you take me
And you break me
And you see I’m falling apart
Complicate me
And forsake me
You push me out so far
There’s no more feeling
Falling Apart
Song lyrics by
Trust Company
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Ale ekspresowo to robisz. Naprawdę nas rozpieszczasz Lizziett.
Zacznę od tego, że lubię Scotta. To porządny facet. Przecież tak naprawdę to on nie zna Liz, nic o niej nie wie poza tym, że częśto przychodzi do klubu, w którym on pracuje. Dodatkowo wie doskonale jaki tryb życia prowadzi Liz. Większość ludzi nawet nie obejrzałaby się dwa razy za kobietą tego pokroju, a jednak on stara się nią na swój sposób opiekować. Nigdy nie znał Liz Parker, a jednak pod fasadą Beth dojrzał kruchą istotę i nie odwrócił sie obojętnie. To, że poszedł za Maxem było po prostu wspaniałe. Który barman poszedłby za kimś dlatego, że widziął w klubie jak facet obserwuje z ukrycia kobietę. Większość nie zwróciłaby uwagi, albo co najwyżej dała znać ochroniarzowi. A on nie, on się przejął i stara się pomóc.
Max, cóż... klasyk - wszystkie nieszczęścia tego świata to moja wina. Żartuję. Bardzo lubię Maxa z tego opowiadania. Jest inny niż zwykle, zna życie i patrzy na wszystko realistycznie. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że pozwolił Liz odejść z tym Bradem, czy jak mu tam było. Ile musiało go kosztować zrobienie, kiedy wiedział co zajdzie między Liz a tym facetem. A stanie przed jego blokiem? Dawny Max od razu by tam wparaował i siłą wyciągnął z tamtąd Liz, ale nie ten Max. On wie, że nie ma żadnych praw do Liz i nie może jej powstrzymać przed tym co ona postanowi zrobić. Więc czeka. Czeka na moment w którym ona przyjmie do wiadomości, że on jest prawdziwy, bo wie, że dopiero wtedy będzie mógł jej pomóc.
Nawet nie będę zaczynała o Beth. Myślę, ze fak iż ona nawet nie wiedziała, że rozmawia z prawdziwym Maxem, że uznała go ze ducha, mówi wszystko. Przecież ona nie była zdziwiona jego obecnością, jest przyzwyczjona do jego "wizyt". Powiedziła Bradowi, że to tylko duch, którego już nie będzie, kiedy rano sie obudzi. Nie pierwszy raz go widziała i przestała zwracać na to uwagę. Wybrała ucieczkę w alkohol i nic nieznaczący sex.
Zacznę od tego, że lubię Scotta. To porządny facet. Przecież tak naprawdę to on nie zna Liz, nic o niej nie wie poza tym, że częśto przychodzi do klubu, w którym on pracuje. Dodatkowo wie doskonale jaki tryb życia prowadzi Liz. Większość ludzi nawet nie obejrzałaby się dwa razy za kobietą tego pokroju, a jednak on stara się nią na swój sposób opiekować. Nigdy nie znał Liz Parker, a jednak pod fasadą Beth dojrzał kruchą istotę i nie odwrócił sie obojętnie. To, że poszedł za Maxem było po prostu wspaniałe. Który barman poszedłby za kimś dlatego, że widziął w klubie jak facet obserwuje z ukrycia kobietę. Większość nie zwróciłaby uwagi, albo co najwyżej dała znać ochroniarzowi. A on nie, on się przejął i stara się pomóc.
Max, cóż... klasyk - wszystkie nieszczęścia tego świata to moja wina. Żartuję. Bardzo lubię Maxa z tego opowiadania. Jest inny niż zwykle, zna życie i patrzy na wszystko realistycznie. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że pozwolił Liz odejść z tym Bradem, czy jak mu tam było. Ile musiało go kosztować zrobienie, kiedy wiedział co zajdzie między Liz a tym facetem. A stanie przed jego blokiem? Dawny Max od razu by tam wparaował i siłą wyciągnął z tamtąd Liz, ale nie ten Max. On wie, że nie ma żadnych praw do Liz i nie może jej powstrzymać przed tym co ona postanowi zrobić. Więc czeka. Czeka na moment w którym ona przyjmie do wiadomości, że on jest prawdziwy, bo wie, że dopiero wtedy będzie mógł jej pomóc.
Nawet nie będę zaczynała o Beth. Myślę, ze fak iż ona nawet nie wiedziała, że rozmawia z prawdziwym Maxem, że uznała go ze ducha, mówi wszystko. Przecież ona nie była zdziwiona jego obecnością, jest przyzwyczjona do jego "wizyt". Powiedziła Bradowi, że to tylko duch, którego już nie będzie, kiedy rano sie obudzi. Nie pierwszy raz go widziała i przestała zwracać na to uwagę. Wybrała ucieczkę w alkohol i nic nieznaczący sex.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 2 guests