T: Wybór ocalałej [by Gimpy] cz.12

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Eliza

Post by Eliza » Fri Nov 12, 2004 8:24 pm

Heeej! Ja też jestem wierną fanką tego opowiadanka. Dzięki komu?? Oczywiście dzięki Cichej!! To ona mnie wciąga.... hmm.. z tego co pamiętam, to jestem już na 8 części... Bo ja mam indywidualny tok czytania, wyznaczony przez Cichą, i wielkie dzięki dla niej! :)
Jeśli mam być szczera, to mam nadzieje, że ta historia nie jest oparta na faktach, bo nikomu nie życzę takich przeżyć.
Pozdrawiam wszystkich czytających i życzę miłęj dalszej lektury!

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Fri Nov 12, 2004 8:24 pm

Ja za to tego rodzaju opowieści przeczytalam może ze dwie, trzy. I wszystkie były raczej, hmmm, słodkie, stąd skojarzenie, no i oczywiście bezpośrednie tłumaczenie też zrobiło swoje. A jeśli mowa juz o tytułach, to na nie nie patrzę, bo są czasami bardzo mylące i wg mnie niezwiązane z historią.

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 7

Post by Cicha » Sat Nov 13, 2004 10:49 am

Oj Onarku...a Ty znowu zaczynasz z Tess - za to na stos, na stos byś poszła, gdyby to ode mnie zależało :cheesy: To oczywiscie żart.
Powiedziałabym co nieco o bohaterach z tego opowiadania, ale nie chcę nic zdradzić....tak tylko powiem, że Tess nie będzie Ci przeszkadzała.
Co do kategorii tego opowiadania...ja, osobiscie po przeczytaniu kilkanascie razy zaliczyłabym go do ficków z szufladki "Maria DeLuca", a nie M&M, bo dla mnie (być może tylko dla mnie) Michael odgrywa tu tą samą rolę co bohater/bohaterka która się jeszcze nie pojawiła. Może trochę wazniejszą, ale opowiadanie i tak jest o Marii. Jej zycie, jej odczucia, jej wspomnienia, jej problemy...cała ona.

Część 7

Drżę. Zimne, nocne powietrze szczypie moją skórę przez ubrania. To było piekło, wzdycham. Nieznośnie gorąco w dzień i lodowato w nocy. Żadnej równowagi. Oplątuję się ramionami i przytulam sama siebie. Zaczynam myśleć, że moja ucieczka była złym pomysłem. Rozglądam się po nieznanych ulicach. Nie wiem gdzie idę lub, co robię. Otacza mnie ciemność i ledwo widzę to, co jest w przestrzeni dwóch metrów. Wędruję dalej w konkretnym celu. Nie, to nie prawda, przyznaję się. Zgubiłam się.
- Pięknie. – Mamroczę głośno. – Po prostu pięknie. – Oglądam się dookoła. Na lewo stoi oświetlony plac zabaw dla dzieci. Przechodzę przez ulicę w kierunku parku. Padam na huśtawkę i zaczynam się lekko bujać. Znowu wzdycham i sięgam po paczkę papierosów. Zostały jeszcze dwa…będę musiała kupić nowe. Za dużo palę. Wiem, ale nie mogę nic na to poradzić. Sięgam po nie zawsze wtedy, kiedy jestem zła, smutna lub po prostu dają o sobie znać moje uczucia. To pomaga. To poczucie lekkości, po głębokim zaciągnięciu się, a potem rozluźnienie. Palenie jest lepsze niż cięcie, myślę sobie, próbując to usprawiedliwić. I pomaga. Przez jakiś czas podtrzymuję złudzenie, że palenie powstrzyma mnie od popełnienia tego niewyobrażalnego okropieństwa, ale wiem, że w końcu i tak ulegnę tej potrzebie. Z tą myślą szybko zapalam papierosa.
Opieram się o jeden z łańcuchów i napawam nikotyną. Każdy wdech, który robię staje się dłuższy i głębszy. Pod koniec zaciągam się najbardziej, a dym zatrzymuję w środku. Przestaję oddychać. Słyszę kroki, dochodzące zza mnie. Sztywnieję i wypuszczam oddech, który trzymałam. Wyrzucam niedopałek na ziemię przed siebie, a potem go depczę. Intruz siada na huśtawce obok. Patrzę na niego i trochę się rozluźniam.
- Alex jeździ dookoła i cię szuka. – Mówi prosto i zaczyna się bujać. Kiwam głową i patrzę jak ciemnowłosy chłopak ubrany w jeansy i skórę, huśta się w tą i z powrotem. – Namówił nawet całą resztę, żeby cię szukali. – Zerkam na niego z niedowierzaniem. – Tak, wiem…pomyślałem to samo. Więc….dlaczego wyszłaś? – Pyta delikatnie. Nie odpowiadam, tylko dalej się bujam. – Z powodu kłótni?
- Nie wiem Michael. Chyba miało to coś z tym wspólnego….co cię to właściwie obchodzi? – Mamroczę sięgając po kolejnego papierosa.
- To zwyczajna uprzejmość. Wiesz…nasza wielka, ludzka słabość, gdzie zależy nam na ludziach, których nawet nie znamy. – Odpowiada. Gapię się na niego z dziwną miną na twarzy.
- Nie ma czegoś takiego. – Mówię, patrząc naprzód. – Zwyczajna uprzejmość to po prostu miły sposób na namówienie ludzi, żeby zaufali innym, tylko po to, aby zostali wykorzystani, a potem odrzuceni jak wczorajsze resztki.
- Naprawdę w to wierzysz?
- A jak myślisz? – Odwracam się w jego stronę i posyłam mu mordercze spojrzenie.
- Takie myślenie jest smutne…
- Cokolwiek! – wstaję, nie chcąc słuchać przemówienia o ludzkiej dobroci, które wiem, że zaraz nadejdzie. Odwracam się do niego. – Słuchaj…wierz, w co chcesz, a ja będę wierzyła w to, co ja chcę, i to, że zaczniesz recytować to swoje małe, protekcjonalne przemówienie i tak nie zmieni mojego zdania.
- Miałłł, schowaj pazurki, księżniczko. – Wykrzykuje. Wybałuszam oczy.
- Księżniczko? Księżniczko? – Otwieram usta, żeby mu odpowiedzieć – Wiesz, co? Nie jesteś wart jakiejkolwiek odpowiedzi. – Odkręcam się w drugą stronę i zaczynam odchodzić. Zatrzymuję się, kiedy Michael parska.
- Pewnie żadnej nie masz.
- Mam setki, ale nie mam zamiaru ich marnować na ciebie.
- Uhuh. Pewnie najlepsza odpowiedź, jaką masz to „ Wiem, kim ty jesteś, ale kim ja jestem?” – Mówi dziewczęcym głosikiem. Podchodzę do niego tak, blisko, że jego twarz jest praktycznie pomiędzy moimi piersiami. Mój papieros dawno zapomniany, wymyka mi się z palców i ląduje na piasku.
- Słuchaj dupku…wcale nie prosiłam, żeby mnie tu przysłano. Wcale nie chcę tu być i naprawdę nie mam ochoty i zamiaru wysłuchiwać aroganckich uwag ze strony jakiś najeżonych, natrętnych idiotów. – Wypuszczam to z siebie jednym wydechem. Patrzę na niego, wyzywając do odpowiedzi, ale wyraz jego oczu mnie szokuje. Zamiast nieopanowanej złości, w jego oczach widzę nieposkromione pożądanie. Szybko wciągam powietrze. Tego się nie spodziewałam. Michael powoli wstaje. Podnoszę głowę i utrzymuję kontakt wzrokowy. Przestaję unosić twarz, kiedy on staje, a ja zaczynam czuć ból w szyi. Jego ciało przyciska się do mojego, a mój oddech staje się nawet bardziej silny niż przedtem. W moim wnętrzu powoli zaczyna się rodzić panika. Mam oczy szeroko otwarte, ale zamykam je, kiedy Michael zaczyna się nachylać. Moje ciało zaczyna się trząść, a ja to ignoruję. Jego usta delikatnie dotykają moich, a potem czuję tą iskrę, która powoduje, że jeżą mi się włoski na rękach. Pocałunek jest miękki i ostrożny. Jego ciepła dłoń ściska mój łokieć i przyciąga bliżej. Odsuwa głowę i patrzy w oczy, próbując mnie rozczytać.
- Trzęsiesz się. – Szepcze.
- Wiem. – Mój głos jest cichszy niż jego, ledwo słyszalny. Biorę wdech i cofam się w tył. – Nie mogę. Przepraszam. – Biorę kolejny krok i odwracam się, żeby odejść. Słyszę jak za mną podąża. Staje przede mną.
- Przepraszam, jeśli zrobiłem coś nie tak. Po prostu…wyglądasz tak pięknie, kiedy się złościsz, że nie mogłem się powstrzymać. – Kiedy wymawia słowo „pięknie”, łzy cisną mi się do oczu. Nikt nigdy mnie tak nie nazwał bez złośliwego tonu w głosie. – Sposób, w jaki twój nos się błyszczy i marszczy. A twoje brwi się unoszą i twoja górna warga tak zabawnie się trzęsie. – Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale jestem zatrzymana przez odgłos podjeżdżającego samochodu i wołania Alexa.
- Maria! Michael! Chodźcie! – Odwracam głowę w stronę Alexa, a potem znowu do Michaela. Wzdychając podchodzę do pojazdu i wskakuję do środka. Po chwili Michael szybko siada koło mnie.
- Hej Maria. Dobrze się czujesz? – Pyta Alex, wjeżdżając na ulicę.
- Tak. – Mój głos jest miękki.
- Trochę mnie zdenerwowałaś.
- Przepraszam. – Mamroczę. Czuję, że jego brat się na mnie gapi, ale specjalnie go ignoruję.
- Nie. To ja przepraszam. Nie powinienem był, pozwolić, aby ta kłótnia tak wymknęła się spod kontroli. – Przeprasza. Zastanawiam się czy powiedzieć mu, dlaczego naprawdę wyszłam. Że nie chciałam przebywać z jego przyjaciółmi, ale jednak postanawiam nic nie mówić.
- Wybaczam. – Moją odpowiedź wspieram uśmiechem. Resztę drogi do Crashdown jedziemy w ciszy. Obserwuję jak Michael wysiada z samochodu i trzyma dla mnie drzwi. Kiedy wychodzę i staję koło niego, moja głowa jest cały czas opuszczona. On się nachyla, a jego usta prawie dotykają mojego ucha. Drżę z podekscytowania, kiedy zachrypiałym głosem szepcze pożegnanie. Szybko koło niego przechodzę i podchodzę do tylnich drzwi restauracji. Alex wykrzykuje szczęśliwe „Dobranoc”, a ja mu tylko odmachuję. Otwieram drzwi, a potem je za sobą zamykam. Odwracam się, żeby iść na górę, ale w cieniu stojącą i czekającą na mnie widzę Matkę.
Moje oczy robią się szersze, a plecy sztywnieją. Pochłania mnie strach. Matka bierze krok w moim kierunku, a ja tak bardzo chcę się cofnąć….Z dala od niej. Wiem, że nie mogę, więc stoję prosto czekając na nadejście kary za spóźnienie. Ona wychodzi z cienia, a ja marszczę brwi. Jej twarz jest inna. Wzdycham z ulgą.
- Dobrze się czujesz? – Pyta Amy. Śmieję się sama z siebie i kiwam głową.
- Po prostu mnie wystraszyłaś.
- Przepraszam.
- Nie ma sprawy. – Wykorzystuję mój nowojorski akcent, patrzę na nią i przytakuję. Zapada cisza, a ja zerkam na górę, wzdłuż schodów.
- Kuchnia jest już zamknięta, ale są jakieś resztki. Jeśli chcesz to coś sobie zjedz. – Przez chwilę rozważam tą propozycję, ale postanawiam na odwrót. Mój żołądek sprzeciwia się, a ja go ignoruję.
- Nie…raczej pójdę się już położyć. – Źle się czuję, kiedy wyraz rozczarowania przebiega przez jej twarz.
- Dobrze…więc…słodkich snów. – Kieruję się do schodów, desperacko chcąc od niej odejść. – Ech… jutro musimy jechać do szkoły, żeby cię zapisać…mam cię obudzić? – Jestem w połowie drogi do mojego pokoju. Odwracam się w jej stronę i potrząsam głową.
- Nie. Nie musisz. Wcześnie wstaję.
- Ok…- Uśmiecha się, a ja idę na górę. – Maria – Wzdycham, wywracając oczami rozdrażniona. – Jeśli kiedyś będziesz czegoś potrzebowała, w dzień lub w nocy, nie bój się do mnie przyjść. – Przytakuję, całkowicie pewna, że nigdy do niej po nic nie przyjdę.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Sat Nov 13, 2004 2:05 pm

Nie mówiłam, że Candy? :P
Eh, no dobrze, dobrze, zdaję sobie sprawę o co tak naprawde chodzi. Poprostu się cieszę, bo opowiadanie przynajmniej po części jest o tej parze, a takich na tym forum brakuje.
Ale masz rację, że to jest głównie o Marii. Przynajmniej do teraz. I jest śliczne. Trochę mi przypomina Broken Wings (nie wiem, czy ktoś to czytał) :roll: Kocham to opowiadanie, i Wybór Ocalałej też coraz bardziej mi się podoba. Co jest ze mną nie tak, że lubię smutne ficki? :wink:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Sat Nov 13, 2004 2:57 pm

Akurat temu, że Maria wyszła w czasie kłótni wcale się nie dziwię. Sama fatalnie się czuję, gdy ktoś podnosi głos, a przecież nie mam jakiś złych skojarzeń (tak jak autorka).
Cicha, mogłabyś napisać ile części ma ten fic i gdzie można znaleźć orginał? Z góry dziękuję.

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Post by Cicha » Sat Nov 13, 2004 4:02 pm

Opowiadanie ma w sumie 27 części i mozna je znaleźć na stronie http://www.belit.net - chociaż tam jest umieszczona nieprawidłowa piąta część (przynajmniej jeszcze do niedawna była zła)...hmmm...takie całkowicie dobre opowiadanie jest na http://www.roswelldesertskies.com w dziale opowiadań o Marii&Michaelu.
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 8

Post by Cicha » Mon Nov 15, 2004 10:59 am

Część 8

Jęcząc przewracam się na drugi bok, desperacko próbując ponownie zasnąć. Całą wieczność zajęło mi zaśnięcie, nie tak dawno temu. Mój umysł nie przestawał wędrować myślami i wszystko co robiłam przez ponad godzinę to gapienie się w sufit i modlenie, żeby w końcu się zarwał i skrócił moje cierpienia. Wreszcie zasnęłam, było to gdzieś koło drugiej w nocy….i oto jestem, rozbudzona i chociaż nie patrzyłam na zegarek, to i tak wiem, że jest wcześnie. Słońce jeszcze nawet nie zaczęło wschodzić i w moim nowym pokoju jest ciągle ciemno. Bardziej wtulam się w poduszkę i przez jakieś pięć minut leżę z zamkniętymi oczami. Nie wytrzymuję. Jęczę sfrustrowana i turlam się w drugą stronę. Otwieram oczy, a one lądują na zegarku stojącym koło mojego łóżka. Numerki cztery, trzy i dwa świecą, szydząc ze mnie.
Wzdychając skopuję z siebie kocyk, którym zastąpiłam jedwabną narzutę i pcham moje ciało do siedzącej pozycji. Ziewając wstaję i idę do łazienki. Zatrzymuję się w progu i wpatruję we wspaniałą wannę. Alex miał rację…znowu. Głęboka, porcelanowa wanna z brunatnymi, szpiczastymi nogami stoi zapraszająco koło odległej ściany. Wyobrażam sobie jakbym się czuła zanurzając się w niej, otoczona ciepłą wodą z bąbelkami i pływającą, gumową kaczuszką. Uśmiechając się na tą myśl, staję przed lustrem i pierwszy raz od kilku dni widzę swoje odbicie. Wykrzywiam twarz na ten widok. Moje włosy potrzebują szczotkowania, małe pasemka odstają tu i tam. Wory pod oczami są głębokie i groźne. Wyglądam strasznie. Już nawet sama nie mogę na siebie patrzeć. Siadam na przykrywie sedesu i chowam twarz w dłoniach.
Czemu? Pytam sama siebie. Czemu mnie pocałował? Sama nie mogę znieść swojego odbicia w lustrze, a on gapił mi się w oczy i ośmielił się mnie pocałować. Jedyne, sensowne wyjaśnienie to, to, że jest napalonym nastolatkiem, który myślał, że dostanie coś więcej. Nie dostanie. Jestem tego pewna. Ale to wcale nie wyjaśnia tego co powiedział. Znowu jęczę i opieram głowę o ścianę. Próbuję przekonać samą siebie, że jest tylko zwykłym podrywaczem. Że mnie użył, ale tak naprawdę, w głębi wiem, że to nie prawda. Mały głos podpowiada mi, że Michael taki nie jest, ale to chyba tylko pobożne życzenie. Bo gdyby to była prawda….nie zasługuję na takiego chłopaka.
Wstaję i się rozbieram. Nie ośmielam się patrzeć w lustro, dokładnie wiedząc co bym zobaczyła. Ta sama, stara, okropna, brzydka ja. Wchodzę pod prysznic, znajdujący się koło wanny. Upewniam się, że woda jest wystarczająco ciepła i szybko myję swoje ciało i włosy. W przeciągu dziesięciu minut znowu stoję na ziemi i się wycieram. Od dawna nie cieszyłam się z brania prysznicu. Kiedyś tak, ale teraz to zwykła strata czasu. Wchodzę i wychodzę z nadzieją, że nikt nie otworzy drzwi i mnie nie zobaczy. Tak teraz jest. Tak musi być.
Wchodzę do mojego pokoju w samej bieliźnie i naciągam luźne jeansy leżące na ziemi. Na łóżku kładę małą walizkę i przeglądam moją limitowaną kolekcję bluzek na długi rękaw. To duży problem. Wszystko co mam to ciuchy na długi rękaw, a z takim klimatem, jaki panuje w Roswell, moja sytuacja nie wygląda najlepiej. Postanawiam, że po tym jak zapiszę się do szkoły, zostawię Amy i pójdę do centrum handlowego w poszukiwaniu jakiś cieńszych bluzek na długi rękaw. A jeśli nic nie znajdę to będę musiała się przyzwyczaić do upału.
Wyciągam czarną bluzkę z dziurami na ramionach i przy końcach rękawów, gdzie mogę włożyć kciuki, które sama wycięłam. Patrzę w lustro toaletki, sprawdzając czy nie widać czegoś czego nie chciałabym pokazać innym. Przez moment jestem szczęśliwa, że jestem bezpieczna od sceptyzmu. Szukam paczki papierosów. Znajduję ją pustą, wciśniętą pod łóżko.
- Mogłabym przysiądz…- przestaję, przypominając sobie poprzedni wieczór. – Cholera!! – Przeklinam wściekła. – Całkowicie dobry papieros zmarnowany przez tą świnię! – Warczę do siebie. Potrząsam głową na własną głupotę. Pozwoliłam temu debilowi się do mnie dostać i teraz nie mam papierosa. Wzdycham. Złoszczenie się i tak mi go nie zwróci. Chwytam skarpetki i wychodzę na korytarz. Jest cicho. Amy pewnie cały czas śpi. Bez problemu znajduję kuchnię i szukam mojej ukochanej kawy. Rozglądam się dookoła za dzbankiem na kawę, aż w końcu go znajduję…tyle, że pusty.- Co do….- Otwieram szerzej oczy. Nie ma żadnej maszynki do kawy. Nie ma kawy. Najwyraźniej to nie jest mój dzień. Ale znowu…czy kiedykolwiek jest mój dzień? Mamrocząc wracam do swojego pokoju i znajduję portfel. Po sprawdzeniu czy w środku na pewno znajduje się moje ostatnie 20 dolarów, przyczepiam portmonetkę do spodni i wychodzę przez okno mówiąc sama do siebie. - Potrzebuję pracy. – Schodzę po drabince przeciwpożarowej.

Wychodząc ze sklepu, próbuję zapalić nowo kupionego papierosa i utrzymać w ręku kubek świeżej kawy. Powiem tylko, że to dość trudne. Wciągając powietrze wracam do restauracji. Zatrzymuję się przed wejściem i gapię się przez szklane drzwi. Światła są włączone. Czyżby Amy wstała? Może być trochę wkurzona, że nie ma mnie w środku. Zastanawiam się przez chwilę. Czy mnie to obchodzi? Nie bardzo. Mogłabym iść dalej. Przynajmniej wtedy mogłabym w spokoju zapalić i trochę się rozluźnić przed użeraniem się z nią. Jeśli bym tak zrobiła, pewnie bardziej by się zezłościła. Stoję w tym samym miejscu, myśląc co zrobić. Wracam do rzeczywistości, kiedy dziewczyna w moim wieku o dość krótkich, ciemnych włosach z purpurowymi pasemkami podchodzi do drzwi. Uderza mnie dziwne uczucie, że ją znam. Jej oczy są nieufne, ubrania ciemne, a aura, którą rozprzestrzenia wokół siebie obojętna. Przypomina mi mnie samą i od razu czuję, że jest mi bliska.
Otwiera drzwi. Mierzy mnie wzrokiem. Jej oczy lądują na moim papierosie i wyraz głodu przekreśla jej twarz. Chce jednego. Szczerzę zęby i proponuję swojego. Przyjmuje go i zaciąga się, wciągając dym do płuc. Robi tak jeszcze dwa razy i chce mi go oddać, ale odmawiam. Wyciągam paczkę i biorę innego. Ona uśmiecha się w podzięce i bierze głęboki wdech. Zapalam nowego papierosa i patrzę na nią. Wyciągam rękę.
- Maria. – Łapie moją dłoń i nią potrząsa.
- Wiem. – Znowu się uśmiecha i podchodzi do jednego ze stolików stojących na świeżym powietrzu. Siada na nim i patrzy na mnie wyczekująco. Opieram się o ten sam stolik, obok niej. Pochyla się do tyłu i się zaciąga. - Liz - Mówi takim samym tonem jak ja wcześniej. Kiwam głową, tak jakby mówiąc „Cześć’.
- Skąd wiedziałaś kim jestem? – Kąciki jej ust lekko się unoszą i siada prościej.
- Alex pokazywał nam wczoraj twoje zdjęcie, żebyśmy cię poznali, kiedy cię zobaczymy. - Śmieję się i przytakuję - Alex cię lubi. – Wybałuszam oczy, a ona chichocze. – Nie takie „lubi”. Zwykłe lubi. – Wzdycham z ulgą. – Nie zbyt ufa ludziom, ale ciebie polubił. – Uśmiecham się lekko. W sumie to całkiem miło coś takiego wiedzieć.
- Jest słodziutki.
- To prawda. – Kończy papierosa i gasi go na stoliku. Rzuca go na ulicę, wstaje i kieruje się z powrotem do środka. Wstaję, żeby iść za nią. Odwraca się do mnie i pokazuje na mojego papierosa. – Lepiej to zgaś. – Wzdycham i rzucam go tam, gdzie ona wyrzuciła swojego. Znowu się uśmiecha i wchodzi do restauracji. Kiedy wchodzę do środka, nie mogę się nie roześmiać z dekoracji. Pomarańczowe ściany, lada ze stojącymi przy niej stołkami, wystylizowana na wzór lat pięćdziesiątych. Na jednej ze ścian ciągnie się rysunek przedstawiający szarego kosmitę stojącego koło swojego statku. To jest śmieszne. I te nazwy jedzenia w menu. Liz odwraca się w moją stronę. – Nie śmiej się…możesz tu skończyć jako kelnerka.
- Jak cholera. – Śmieję się dalej.
- Nigdy nic nie wiadomo. – Wzrusza ramionami i idzie na zaplecze. Idę za nią i wygodnie usadawiam się na kanapie. Obserwuję jak wyciąga torbę z małej szafki. – Wiem. Nawet dla mnie to miejsce jest trochę zbyt dziwaczne. – Wchodzi do łazienki. – Nie jest tak źle. Turyści uwielbiają tą restaurację więc nigdy nie brakuje klientów. Plus…napiwki zwalają z nóg. – Zza drzwi dochodzi jej stłumiony głos. Otwiera je, a ja parskam.
- O mój Boże. – Mój głos jest pełen śmiechu. – Jeśli praca tutaj oznacza noszenie tego….- Wskazuję na jej mundurek, sięgający do kolan, w kolorze zielonej, morskiej piany. Sukienka na guziki ze srebrnym fartuszkiem w kształcie głowy obcego. Duże czarne oczy, pewnie używane jako kieszonki i na końcu…opaska z dwoma, wystającymi antenkami. – to nie ma mowy, żebym tu pracowała.
- Oh, zamknij się. – Mamrocze pod nosem, wesołym głosem. Odkłada swoje normalne ciuchy i odwraca się w moją stronę – Chodź. Muszę pozdejmować wszystkie krzesła ze stolików, a skoro się tak ze mnie wyśmiewałaś to mi pomożesz. – Otwieram usta, żeby zaprotestować, ale postanawiam inaczej.
- Tak, proszę pani. – Mówię i podążam za nią na salę. – Więc dlatego jesteś tu tak wcześnie? – Pytam odstawiając kawę na ladę i zabierając się za krzesła.
- Aha. – Odpowiada, zbierając z blatów pojemniki z cukrem. – A ty? Co robisz na nogach o tej porze i to w dodatku na zewnątrz?
- Zwykle wcześnie wstaję i wyszłam kupić papierosy, plus…z jakiegoś chorego powodu Amy nie ma kawy w dzbanku, a jeżeli nie wypiję mojej porannej kawy, to potem cały dzień jestem wredną zdzirą. Ech…powiedzmy, że jestem większą zdzirą niż zwykle. – Zaczyna się śmiać.
- Amy nie wierzy w kofeinę. Mówi, że jest szkodliwa czy coś takiego.
- Jest psychiczna – Mówię żartobliwie. Liz chichocząc napełnia pojemniki z cukrem. Następną godzinę spędzamy szykując restaurację do otwarcia. Zmęczona padam na jedno z krzeseł przy kontuarze. Liz robi to samo. Chwytam moją kawę i biorę łyka. Szybko wypluwam.
- Cholera!!
- Zimna? – Pyta, uśmiechając się. Odwracam się do niej i kiwam twierdząco głową. – Nie ma kłopotu. Właśnie zaparzyłam świeżą. Może i Amy bardzo nie lubi tego przyznać, ale ludzie lubią filiżankę kawy jako rozpoczęcie dnia. – Szczerzy zęby, bierze mój kubek i podchodzi do naczynia z ciepłym napojem. – Więc co ci Amy na dzisiaj zaplanowała? – Pyta podając mi go z powrotem.
- Ma mnie zapisać do jednego z waszych liceów.
- Jest tylko jedno. – śmieje się.
- Oh… – przyłączam się.
- Nie jesteś przyzwyczajona do mieszkania w małym miasteczku, co?
- Właściwie, jak już mówiłam Alexowi, jestem z małego miasteczka.
- Naprawdę? – Patrzy na mnie i marszczy brwi.
- Niestety tak. Nie mieliśmy nawet liceum. Raz próbowali, ale było za mało chętnych. A skoro miasto leżało koło Nowego Jorku to większość rodziców tam wysyłała swoje dzieci do szkoły. – Wyjaśniam, popijając kawę. Opowiadam jej też, że przedszkola i szkoły podstawowe przetrwały, bo rodzice nie chcieli wysyłać swoich młodych, wrażliwych dzieciaków do wielkiego miasta. Chociaż mnie Matka wysłała. Nie mówię jej jednak, że Matki nigdy tak naprawdę nie obchodziło co się ze mną działo. Że wysłała mnie samą do wielkiego miasta, gdy miałam sześć lat. Mała, pierwszoklasistka w ogromnym autobusie pełnym obcych ludzi i bez pojęcia gdzie jedzie. Na początku zgubiłam się kilka razy, ale lania i wykłady Matki na temat punktualności, szybko mnie nauczyły. – A ty nie chodzisz do szkoły? – Pytam zmieniając temat.
- Tak, ale mam wolne, aż do pory lunchu, więc pracuję rano. Amy jest bardzo ustępliwa jeśli chodzi o moje godziny. Chociaż czasami wydaje mi się, że jest zbyt miękka. Miałyśmy już kilka kelnerek, które wykorzystały jej dobroć. – Wyraz jej twarzy robi się przygnębiający.
- Ludzie już tacy są.
- Smutne, ale prawdziwe. – Uśmiecha się smutno i wzdycha. – Amy niedługo powinna wstać. Musisz wymyślić, na jakie zajęcia chcesz chodzić.
- Aha. – Przebiegam dłonią przez włosy. – Idę na zewnątrz zapalić, chcesz? – Pytam wstając.
- Pewnie, ale chodźmy na tyły. Amy by mnie zabiła gdybym dopuściła, żeby klienci widzieli jak palę. – Mówi komicznym głosikiem. – Dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa pali, a ją to cały czas wkurza. – Śmieję się. Wchodzimy na zaplecze, kiedy Amy akurat schodzi po schodach.
- Dzień dobry dziewczynki. – Mówi wesoło. Liz odpowiada w ten sam sposób, a ja tylko kiwam głową, bez nawiązywania kontaktu wzrokowego. – Widzę, że już poznałaś Lizzy. Mam nadzieję, że dobrze się dogadujecie.
- Nie…cały ranek chciałyśmy się pozabijać. – Żartuje Liz. Amy zaczyna się śmiać, a ja podnoszę wzrok. Jej szczęśliwa twarz, wywołuje na mojej uśmiech. Ona odpowiada tym samym, a my odwracamy się w kierunku drzwi. Amy patrzy na mnie i na Liz, marszcząc brwi.
- Gdzie idziecie?
- Idziemy poderwać jakiś przystojniaków, z którymi potem pojedziemy na pustynię uprawiać dziki, nic nieznaczący seks, a potem zostawimy ich tam w spodniach dookoła kostek. – Mówi Liz poważnie. Gapię się na nią zszokowanym spojrzeniem, a kiedy się odwracam, widzę śmiejącą się Amy.
- Ładnie Liz, ale mówiłam ci… już nie umiesz mnie szokować. – Staje przed nią.
- Cholera…z tobą nie ma żadnej zabawy. – Liz udaje smutną.
- Staram się jak mogę. – Teraz żartuje Amy. Obydwie przez chwilę się przekomarzają. Nie mogę tego znieść, więc wychodzę tylnimi drzwiami. Wdeptuję w błoto i zaczynam kląć. Potrząsam nogą, próbując ją wysuszyć i siadam na drewnianej skrzyni. Kiedy Liz wreszcie do mnie dołącza, jestem w połowie papierosa. Siada koło mnie i uśmiecha się, gdy podaję jej paczkę z zapalniczką w środku. Zapala jednego papierosa i wszystko mi oddaje.
- Więc...co to było? – pyta, a z jej ust wylatuje dym.
- Co, co było? – udaję niewinnie, mając nadzieję, że to kupi.
- No dalej Maria. Nie kręć. – nachyla się, zaciągając się.
- Nie kręcę, a nawet gdyby tak było to, co ci do tego?
- A więc tak będziemy się bawić, tak?
- Co? – Patrzę na nią zmieszana. Ona wstaje i gasi papierosa, którego nie wypaliła nawet w połowie. Odwraca się do mnie i posyła to mrożące krew spojrzenie.
- Doskonale wiesz, o, czym mówię. – Rzuca na ziemię niedopałek i odchodzi w kierunku drzwi. Wzdycham, a moje usta odzywają się, zanim mój mózg to przemyśli.
- Czekaj… - Zatrzymuje się i kieruje twarz w moją stronę. Znowu wzdycham, nie mogąc uwierzyć, że mam zamiar to zrobić. – Przebywanie w towarzystwie Amy….jest dla mnie trochę trudne. – Patrzę w dół, nie chcąc zobaczyć wyrazu jej twarzy. Podchodzi do mnie.
- Czemu? Amy jest najmilszą osobą na świecie.
- Ja…- Wciągam powietrze – Nie wątpię. Po prostu – Zaciągam się papierosem – Czy kiedykolwiek widziałaś zdjęcie Mat…mojej mamy? – Liz podchodzi jeszcze bliżej.
- Nie. – Przełykam ślinę i otwieram usta, żeby znowu coś powiedzieć.
- Ona i Amy są bardzo podobne i…za każdym razem, gdy patrzę na Amy widzę ją.
- Więc? – Patrzę na nią, a moje oczy wypełnia ból. Powoli uprzytomnia sobie o co mi chodzi. – Twoja mama nie jest najmilszą osobą na świecie? – Przytakuję i odwracam wzrok. Co ja do cholery robię?! Krzyczę na siebie. Nie znam tej dziewczyny, a opowiadam jej o rzeczach, o których przysięgałam nigdy nie mówić. Zbliża się trochę do mnie i wiem, że jeśli na nią spojrzę to dostrzegę w jej oczach współczucie. Nie zniosę tego i wcale tego nie chcę. Wstaję i odchodzę, żeby wejść do środka. Liz zatrzymuje mnie swoją ręką. Przez przypadek patrzę jej w oczy. Zaczynam się odwracać, ale przestaję. Zamiast współczucia widzę empatię i zrozumienie. Łzy cisną mi się do oczu, ale nie wypływają na wierzch. Żuję moją dolną wargę. Ona uśmiecha się uspokajająco, a ja odpowiadam tym samym. - Chodź. – Mówi delikatnie, prowadząc mnie z powrotem do Crashdown.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Mon Nov 15, 2004 3:49 pm

:shock: Czyli to opowiadanie naprawdę nie zalicza się to tych, które wiernie odzwierciedlają charaktery bohaterów. Liz ubrana na czarno, w krótkich włosach z purpurowymi pasemkami? Zaciagająca się papierosami? Nie wyobrażam sobie :P Chociaz taka Liz nie jest też zła :cheesy: Przeciwnie - bardzo ciekawa :wink:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Mon Nov 15, 2004 4:31 pm

Popieram Nova, popieram... Wizerunek grzeczniutkiej Liz już jest obcykany i nudny. Więc każda forma zmiany jest jak najmilej widziana. Mnie też sie podoba. To kied nastepna część Cicha :?: Bo gwarantuję, że już się odemnie nie uwolnisz 8)
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 9

Post by Cicha » Tue Nov 16, 2004 9:00 pm

Miałam zamiar zamieścić część dziewiątą dopiero jutro, ale tak jakoś wyszło i zamieszczam teraz :) Niestety dobre czasy 'codziennie-nowa-część' skończyły się, bo mam lekkie opóźnienie i problem z tłumaczeniem.
No ale na razie cieszcie się tym co tu jest :D

Część 9

Dlaczego ludzie zawsze czują potrzebę wtykania nosa w moje sprawy? Nie rozumiem ich, gdy wierzą, że mogą mi pomóc. Myślą, że gdyby zapytali, co mi jest, a ja bym powiedziała, to w magiczny sposób zostałabym wyleczona z tej przypadłości zwanej smutkiem. Rzecz, z której powinnam zostać wyleczona to życie. Z tej mojej okropnej egzystencji. Nie potrzebuję poklepania po plecach czy pieprzonego uścisku. Potrzebuję tylko, żeby ludzie, na przykład tacy jak Amy, zostawili mnie w świętym spokoju. Jestem przegraną sprawą. Żadna ilość słów lub, tej rzeczy, którą nazywają miłością, nie ocali mnie od siebie samej. Jestem skazana na bycie marną, przez resztę życia.
Chodzi o to, że ja nawet nie planuję żyć tak długo. Jeżeli poprzednie lata są jakąś zapowiedzią tego, co będzie, to chyba nie chcę tu być. Dopiero, co zaczęłam żyć, a czuję jakbym istniała od kilku wieków. Wieków bólu i cierpienia.
Jeśli gdzieś tam jest Bóg, to nienawidzę go. Przeklinam go za życie, które mi dał. Czasami zastanawiam się, jaki jest sens w ciągnięciu tego wszystkiego. Nie mogę powstrzymać myśli, że może lepiej by było gdybym była martwa. Myślę, że nie zrobiłam tego ostatniego cięcia scyzorykiem, ponieważ się boję. Nie boję się śmierci, bo to by było najmilej widziane zakończenie. Boję się, tego, co przyjdzie, kiedy już umrę. Czy jest niebo? Czy do niego pójdę? A może trafię do piekła i będę obłudnie marzyła, żeby znów być żywą? Może nie ma nieba, albo wręcz przeciwnie. Może moja podświadomość zniknie jak kamfora i nikt mnie nie będzie pamiętał. Mogłabym się nad tym rozwodzić przez wiele godzin, a i tak nie znalazłabym odpowiedzi na dręczące mnie pytania. W tej chwili wszystko, co mogę zrobić to myśleć o moim dniu i mieć nadzieję, że nie będzie taki zły. Że nie poddam się tej potrzebie.
- Jesteś gotowa? – Pyta delikatnie Amy. Przytakuję i wstaję nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Amy prowadzi na tyły restauracji, a następnie do swojej małej, czerwonej Jetty. – Zastanowiłaś się, na jakie zajęcia chcesz chodzić? - Wyjeżdżamy na drogę.
- Nie. – Mamroczę i opieram głowę o okno.
- To pewnie i tak nie ma żadnego znaczenia. Biorąc pod uwagę fakt, że jest już połowa semestru, na większości zajęć pewnie nie ma w ogóle miejsc. – Nie odpowiadam. Zamiast tego chwytam plecak i wyciągam z niego mojego discmana. Naciągam słuchawki i wykluczam jakąkolwiek szansę na konwersację pomiędzy nami dwoma. Kątem oka widzę, jak marszczy brwi. Ignoruję falę poczucia winy, która na mnie spada, spychając ją gdzieś na bok i koncentruję się na muzyce. Nie mija dużo czasu, zanim Amy zatrzymuje samochód na parkingu Publicznego Liceum w Roswell. Prowadzi do środka, a ja podążam za nią. Ręce w kieszeniach, a głowa opuszczona z głośno bijącą muzyką. Upewniam się, że chociaż wzrok mam wbity w podłogę, to cały czas ją widzę. Mijamy grupkę nastolatków, a ja czuję na sobie ich wzrok. Podświadomie ręką ściskam pasek od torby. Amy się zatrzymuje, a ja jestem zmuszona podnieść wzrok. Uśmiecha się i trzyma dla mnie otwarte drzwi do sekretariatu. Wchodzimy do środka, a ona idzie prosto do biurka. Wzdycham i padam na jedno z krzeseł, stojących w poczekalni. Wciągam moją torbę na kolana i trzymam ją zaborczo. Obserwuję jak Amy prowadzi miłą rozmowę z jedną z sekretarek. Śmieje się i bierze od niej jakieś papiery. Patrzę jak wypełnia różne rzeczy. Kończy i siada na krześle obok. Patrzy na mnie, jej usta ruszają się, ale słyszę tylko muzykę. Wywracam oczami, wyłączam muzykę i ściągam słuchawki. Amy się uśmiecha. – Musisz mi pomóc z kilkoma rzeczami. – Mówi czytając jakieś kartki. Przytakuję. – Tak pisze się twoje imię, prawda? – Zaglądam w papiery i potrząsam głową – Ok. Ehhh…jakieś alergie? – Kiwam, że nie. – Szczęściara. Ja jestem uczulona na masło orzechowe i rodzynki. – Śmieje się i wraca do przeglądania. – Jakieś dane medyczne, których mogą potrzebować? – Potrząsam głową. – Zajęcia…- przez następne dwadzieścia minut wybieramy dostępne zajęcia. Gdy już jest po wszystkim Amy odnosi papiery do sekretarki. Słucham jak kobieta mówi jej, że muszą przetworzyć moje dane i ułożyć plan zajęć, zanim będę mogła zacząć. Obie gadają jeszcze przez chwilę, a ja zakładam słuchawki. Wstaję i mamroczę do Amy, że wracam do samochodu. Daje mi kluczyki, a ja szybko wychodzę.
W chwili, w której stawiam stopę na zewnątrz, zapalam papierosa. Podchodzę do samochodu, siadam na masce i się zaciągam. Kładę się i zamykam oczy. Powoli zasypiam. Otwieram oczy, kiedy słyszę ruch po drugiej stronie samochodu. Obserwuję jak Liz kładzie się obok mnie. Proponuję jej papierosa, a ona wdzięcznie go przyjmuje. Leżymy w ciszy, każda głęboko w swoich myślach. Liz uderza mnie lekko w bok i pokazuje, żebym zdjęła słuchawki. Robię, o co prosi.
- Hej. – Mówi nie podnosząc się.
- Hej.
- Zapisana? – Pyta zaciągając się.
- Aha.
- Amy?
- W środku.
- Oh. – Siada i opiera się na swoich kolanach. – Będziesz musiała z nią pogadać, wiesz? – Ja także siadam.
- Tak, ale nie chcę.
- Wiem, ale ona myśli, że ją nienawidzisz. – Odwraca głowę, żeby na mnie spojrzeć.
- Nie nienawidzę jej.
- Ja o tym wiem, ale ona nie. – Patrzę na nią ze strachem. Ona wzdycha i lekko się uśmiecha.
- A co niby mam powiedzieć? Nie mogę na ciebie patrzeć, bo wyglądasz jak moja okropna matka? Nie mogę tego zrobić.
- Dlaczego nie? Mi powiedziałaś.
- Ale ty mnie nie wyślesz to jakiegoś specjalisty od czubków, żeby sprawdzić, czy na pewno jest ze mną wszystko „ok.” – kiedy wymawiam słowo „ok.” używam palców i pokazuję. – Nie chcę mówić jakiemuś beznadziejnemu obcemu o moich beznadziejnych problemach, dobra?
- Ja jestem obca.
- Liz. Może i nie wiem o tobie zbyt wiele, ale…- jęczę odwracając się do niej. W końcu wzdycham. – Dobra…zabrzmi trochę dwuznacznie, ale…od pierwszej chwili w której cię zobaczyłam, wiedziałam, że mogę ci ufać. – Odwracam wzrok, nie chcąc widzieć wyrazu jej twarzy. – Wiedziałam, że w pewnym stopniu przeszłaś przez to co ja. Dla mnie nie jesteś obca…. – Przestaję i opuszczam głowę. Wiem, że jeśli na nią spojrzę, ona będzie na mnie patrzyła jak na jakiegoś dziwoląga. Liz coś mamrocze, a ja podnoszę wzrok. – Co? – Przygryza górną wargę.
- Ja tak samo. – Gapię się na nią, jakby była psychiczna. Ona patrzy na mnie. Uśmiecha się, a ja to odwzajemniam. Obydwie odwracamy się i patrzymy naprzód. Podaję jej kolejnego papierosa. Leżymy otoczone wygodną ciszą. Kilka minut późnej przychodzi Amy i każe Liz iść na lekcje. Nie żegna się ze mną. Zerkam na Amy, zastanawiając się czy powinnam jej teraz powiedzieć. Decyduję na odwrót. Rzucam jej kluczyki i staję na ziemi. Ona łapie je z łatwością i marszczy brwi, kiedy dostrzega moje papierosy.
- One ci szkodzą. – Wywracam oczami i staję koło samochodu. – Skąd je masz?
- Kupiłam.
- Jak? Masz 16 lat. Jesteś niepełnoletnia. – Wzdycham na jej słowa.
- Znalazłam kogoś, kto mi je kupił. Może i jestem niepełnoletnia, żeby je kupować, ale jestem wystarczająco duża, żeby je palić, więc daj mi spokój. – Mówię ostrzej niż zamierzałam.
- Nie będziesz paliła przy mnie lub w moim domu, rozumiesz?
- Aha…Alex już mi to wyjaśnił.
- Dobrze. – Uśmiecha się i wsiada do środka. Robię to samo i się do niej odwracam.
- Możesz mnie zabrać do centrum handlowego? – Pytam grzecznie.
- A masz pieniądze? – Opieram głowę o siedzenie i jęczę.
- Cholera! Nie. Wydałam je na papierosy i jedzenie. – Odpowiadam i opieram się o drzwi. Amy wyjeżdża na ulicę i w ciszy jedziemy do Crashdown. Parkuje na tyłach restauracji.
- Potrzebujesz pracy? – Zadaje pytanie, kiedy wysiadamy i wchodzimy do budynku. Na mojej twarzy pojawia się wyraz przerażenia. Siadam na kanapie.
- Czy muszę nosić ten beznadziejny uniform? – Amy przytakuje, uśmiechając się słodko. Wzdycham. – Nie mogę uwierzyć, że to mówię…- mamroczę wstając. – Waśnie znalazłaś nową kelnerkę.
- Dobrze…Liz wszystko ci pokaże, kiedy wróci ze szkoły. – Szerzej się uśmiecha i wchodzi do sali restauracyjnej.
- Dlaczego mam wrażenie, że właśnie zawarłam umowę z samym diabłem? – Mówię sama do siebie i ciężkimi krokami idę po schodach na górę.

Liz histerycznie śmieje się na moim łóżku. Posyłam jej mordercze spojrzenie i poduszkę na głowę.
- Ałłł! – Piszczy, ciągle się zaśmiewając. – Prze…przepraszam…- mówi pomiędzy atakami chichotu.
- Zamknij się! – Narzekam i podchodzę do okna, żeby zapalić. Ona uspokajając się, idzie za mną.
- Oj przestań…dziwisz mi się? – Pyta siadając na jednym z krzeseł.
- Chcesz jednego czy nie? – Zadaję pytanie wpychając jej paczkę papierosów w twarz. Kolory odpływają z jej buzi i momentalnie przestaje się śmiać. – Tak też myślałam. – Rzucam jej opakowanie i opadam na drugie krzesło. Moje myśli wędruję do uniformu. Wytrzeszczam oczy, a moja twarz blednie. Jak mam to nosić bez pokazywania blizn? Obejmuje mnie fala obrzydzenia w stosunku do siebie samej. Na nogach mogę nosić nieprzezroczyste leginsy, ale co z ramionami? Pytam sama siebie. Marszczę brwi i myślę nad rozwiązaniem. Liz zaczyna się śmiać.
- Wyglądasz jakbyś próbowała myślami przesunąć kamień czy coś takiego.
- Ha, ha. – Odpowiadam sarkastycznie, kończąc papierosa i wyrzucając go na ulicę. – Skończ swojego, a ja pójdę poszukać Amy i poprosić ją o…- drżę na samą myśl. – Mundurek. – Przechodzę przez okno do pokoju. Liz woła lekko „Ok”, całkowicie pochłonięta swoim papierosem. Śmieję się i schodzę na dół.
Kiedy wracam z tym głupim kostiumem, ona cały czas siedzi na zewnątrz i wygrzewa się w słońcu. Uśmiecham się i idę do łazienki. Kładę sukienkę na zlewie i przynoszę ze sobą moją walizkę. Zamykam drzwi i rozbieram się do samej bielizny. Nie ruszam się i patrzę na siebie w lustrze. Czuję obrzydzenie na sam mój widok i odwracam się w drugą stronę. Chwytam i zakładam leginsy. Starannie je oglądam w poszukiwaniu jakiejś widocznej blizny. Nie znajdując żadnej, uśmiecham się zadowolona. Przeglądam walizkę, rozglądając się za koszulą na długi rękaw. Jęczę, kiedy dochodzi do mnie, że nawet, jeśli taki ciuch posiadam to i tak nie będzie on wystarczająco cienki. Ugotuję się na śmierć jeszcze przed pierwszą wypłatą.
Odwracam się tyłem do drzwi i wyciągam drugą parę leginsów. Chwytam za scyzoryk i odcinam ich górną część. Ostrożnie wycinam cztery dziury na palce. Jedną nogawkę naciągam na rękę, aż do łokcia. Wkładam palce przez dziury i je rozprostowuję, upewniając się, że cały czas będzie do nich dopływała krew. Potem wycinam dziurę na kciuk. To samo robię z drugą nogawką, a potem naciągam mój roboczy mundurek. Odwracam się i oglądam kreację. Uśmiecham się. Może i wygląda głupio, ale przynajmniej działa.
Ściągam leginsy z rąk i zaczynam rozpinać sukienkę. Czuję wiatr na plecach i szybko odwracam się, tylko po to, żeby znaleźć je szeroko otwarte ze stojącą w nich Liz. Wciągam powietrze.
- Masz z powrotem swoją paczkę…o mój Boże. – Szepcze surowo.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Nov 16, 2004 9:59 pm

Nadrobiłam zaległości :cheesy: Cicha już nie będzie na mnie krzyczeć na gygy :lol:

Podoba mi sie postać Liz i cieszy mnie to, że MAria znalazła w niej coś na wzór przyjaciółki... No i Michael jest uroczy :cheesy:

Czekam na dalsze części :cheesy:

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 10

Post by Cicha » Fri Nov 19, 2004 7:53 pm

Część 10

Patetycznie wstrzymuję oddech, i oniemiała stoję bez ruchu. To znowu się dzieje. Znowu opuściłam moją niewidzialną ścianę. Powinnam była zamknąć drzwi na klucz - wrzeszczę na siebie. Moja dolna warga się trzęsie, a do oczu napływają łzy. Obserwuję, jak jej oczy podróżują po mojej odsłoniętej skórze. Obrzydzenie buduje się w moim wnętrzu, a w gardle zasycha. Oplątuję ramiona wokół mojego trzęsącego się ciała. Ona nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy, a jej oczy wiedzą. O Boże, ona wie. Skomlę cicho i ruszam, żeby chwycić koszulę z ziemi. Ona łapie mnie za ramie i powstrzymuje. Próbuję się wyrwać, ale ona mocno mnie trzyma. Palcami drugiej dłoni, jeździ delikatnie po moich najgorszych bliznach. Głośno przełykam ślinę i czekam na słowa pełne wstrętu i nienawiści. Liz podnosi wzrok i tym razem, to jej oczy są pełne łez. Patrzę na nią zmieszana. Dlaczego płacze?
- Ty je zrobiłaś? – Pyta, miękkim głosem. Próbuję się odsunąć. Nie chcę odpowiadać na jej pytania. Nie chcę się tym teraz przejmować. – Maria. – Szepcze srogo. Łkam, i odskakuję od niej. Desperacko rozglądam się dookoła, a wszystko jest rozmazane przez łzy. Nie wiem, czego szukam, ale wiem, że muszę to znaleźć. – Maria. – Jej głos przepełnia niepokój. Moje ramiona trzęsą się wraz z cichymi szlochami, które trzymam w sobie, nie chcąc ich wypuścić.
- Gdzie jest? – Pytam i odwracam się w drugą stronę.
- Gdzie, co jest? – Łapie mnie za łokieć. Gwałtownie strzepuję jej dłoń.
- Gdzie jest?! – Wrzeszczę na nią i przeczesuję ręką włosy. – Gdzie jest? – Głos mi się załamuje i pozwalam mojej dłoni opaść i złapać włosy. Liz patrzy na mnie zszokowana. – Gdzie jest moja koszula? – Patrzę na nią, a moje oczy są nieme i nieczułe. Rozgląda się wokół. Jej wzrok zatrzymuje się na czymś po mojej lewej, ale nie obchodzi mnie to. Nic nie widząc gapię się naprzód.
- W twojej ręce, złotko. – Przekrzywiam głowę i patrzę w dół. Otwieram szerzej oczy i pozwalam, aby łzy spływały mi po policzkach. Płaczę i na nią patrzę. Powoli się załamuję i upadam na kolana. Ona robi to samo i przyciąga mnie do siebie. Liz uspokajająco gładzi mnie po plecach i szepcze łagodne słowa. Powoli wracam do rzeczywistości. Dochodzi do mnie myśl, że leżę tu prawie goła. Że mój ciemny sekret został odkryty. Moje słabości emocjonalne i fizyczne rozwleczone po podłodze łazienki. Odsuwam się od niej, a ona mnie puszcza. Siadam drżąc i podnoszę na nią wzrok. Z jej brązowych oczu wypływa troska o mnie.
- Wyjdź. – Proszę, a moje oczy błagają o to samo.
- Nie. Nie zostawię cię samej.
- Proszę.
- Nie. – Protestuje, a we mnie wstępuje niekontrolowana złość.
- Wynoś się. – Mówię surowo, starając się panować nad głosem. Liz otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale ja wstaję i powtarzam, aby wyszła. Ona wstaje, zachowując spokój. – Wynoś się, do jasnej cholery! – Krzyczę, łapiąc ją i wyrzucając za drzwi, które szybko za nią zamykam. Ubieram się i wychodzę. Ona stoi pośrodku mojego pokoju.
- Co to było, Maria?! – Patrzy na mnie z współczuciem, a ja mam ochotę zwymiotować.
- Wynoś się! – Podchodzę do niej, ale ona idzie do tyłu.
- Ty je zrobiłaś?! – Płacze sfrustrowana. Jej wzrok spoczywa na moich ramionach, jakby próbowała je zobaczyć przez koszulę.
- Wyjdź natychmiast! – Powtarzam i odwracam się w kierunku łazienki. Chwytam uniform i rzucam nim w nią w złości. – I zabierz swój pieprzony mundurek.
- Nie!! – Odpowiada równie głośno, jak ja, jeśli nie głośniej.
- Dobra. Jeśli ty nie chcesz wyjść, to ja to zrobię. – Odwracam się i chcę pobiec do łazienki, ale ona mnie zatrzymuje.
- Nie możesz uciec Mariu. Potrzebujesz pomocy. – Próbuję się wyrwać i patrzę na nią złowrogo.
- Puść mnie. – Mówię, przez zaciśnięte zęby.
- A jak nie to, co zrobisz…uderzysz mnie?
- Jeśli będę musiała.
- Nie musisz.
- Jak diabli nie muszę! Pobiegniesz na dół i wszystko wygadasz Amy, pieprząc, jakim to jestem dziwadłem! Potem ona wyśle mnie do jakiegoś specjalisty od czubów, a ja jak cholera nie mam zamiaru jej na to pozwolić. Więc albo mnie puścisz, albo ci przyłożę! – Kipię z gniewu. Liz się nie poddaje. Patrzy mi w oczy i dopiero teraz do mnie dociera, że nieważne, co powiem, ona i tak się nie wycofa. Zamykam oczy i opuszczam głowę w porażce. – Dobrze. – Warczę.
- Chcesz o tym pogadać? – Pyta delikatnie. Patrzę na nią i zaczynam się zastanawiać. Mogę jej powiedzieć? Powinnam jej powiedzieć? Wzdycham i opadam na łóżko. – Mogłabyś… wyjść na trochę? Muszę się zastanowić. – Otwiera usta, żeby zaprotestować, ale robię najlepsze, jakie tylko umiem szczenięce oczy, błagając, żeby zostawiła mnie samą.
- Dobrze, ale gdybyś mnie potrzebowała, to będę na dole. – Odwraca się, żeby wyjść, ale ja szybko się podnoszę i ją doganiam. Patrzy na mnie i się uśmiecha łagodnie.
- Nie mów…nie mów Amy. Proszę.
- Maria…
- Proszę.
- Nie powiem. – Wzdycham z ulgą. – Ale musisz mi przyrzec, że powiesz jej, jak tylko będziesz na to gotowa. To nie jest coś, przez co powinnaś przechodzić sama. – Patrzę jej w oczy i przytakuję. Ona ponownie się uśmiecha i wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Kiedy jestem pewna, że sobie poszła, łapię walizkę i zaczynam wpychać w nią wszystkie moje rzeczy. Muszę się stąd wynosić. Powie Amy. Jestem tego pewna. – Powtarzam to sobie w kółko.
- Idź, powiedz Amy, co widziałaś ty idiotko. – Mamroczę sobie pod nosem. – Spraw, żebyś poczuła się lepiej i myśl, że w jakiś sposób ocaliłaś mnie od siebie samej. – W pośpiechu wpadam do łazienki i zabieram moje pozostałe rzeczy. Sprawdzam czy wzięłam wszystko i wychodzę przez okno. Łapię się drabinki przeciwpożarowej i schodzę w dół. Gdy tylko moje stopy dotykają chodnika, zaczynam biec. Łzy spływają po mojej twarzy jak strumienie i ledwo, co widzę ciągnącą się przede mną drogę. Biegnę szybciej, niż zawsze. Uciekam od poniżających spojrzeń, litości i fałszywego zrozumienia. Nogi mnie pieką, a lata palenia spowolniają. Wbiegam w alejkę, znajdującą się pomiędzy dwoma biurami i wpadam na ścianę. Łapczywie chwytam powietrze, nie tylko z powodu dystansu, jaki przebiegłam, ale także płaczu, który trzęsie moim ciałem. Obsuwam się na ziemię i przyciągam do siebie nogi, przytulając je mocno. Cicho płaczę, gdy dochodzi do mnie, że moje marzenia o nowym życiu zostały zniszczone. Że nie mogę tam wrócić. Że już nigdy nie będę mogła spojrzeć w twarz Alexowi, Amy, Michaelowi czy Liz.
Nie wiem jak długo tu siedzę, ale kiedy uspokajam się wystarczająco, żeby rozejrzeć się, wokół, jest ciemno. Jęczę, ale zostaję tam gdzie jestem. Jestem zbyt wykończona emocjonalnie, żeby się ruszyć. Słyszę kroki, dochodzące z końca ulicy i sztywnieję. Gdy się zbliżają, podświadomie wstrzymuję oddech, nie chcąc zostać znaleziona, ale zostawiona w samotności na pławienie się w samonienawiści. Przełykam ślinę, kiedy ta osoba dociera do wejścia alejki. Nie patrzę w jej stronę, tylko trzymam wzrok skupiony na ziemi. Nieznajomy zatrzymuje się, a ja odwracam twarz w drugą stronę. Ściskam siebie mocno i próbuję wtopić się w ścianę za moimi plecami.
- Maria? – Znajomy głos szepcze wzdłuż alejki. Słysząc jego głos, moje ciało zaczyna drżeć. Ignoruję, w jaki sposób na mnie działa i zwijam się w kłębek. On podchodzi i klęka przede mną. Wyciąga rękę i odgarnia mi włosy z twarzy. – Maria. – Szepcze cicho, ocierając moje łzy. Odsuwam się od jego dotyku. Jeszcze więcej łez na pływa mi do oczu. Ściska mnie za ramiona i przyciąga do swojego ciepłego ciała. Próbuję się wyrwać, ale nie pozwala mi na to. Poddaję się i przytulam do niego, ciesząc się jego ciepłem i zapachem. Jego doświadczone dłonie gładzą mnie po plecach. Jeżeli została mi jeszcze jakaś odrobina siły, to teraz wyparowuje ona z każdym kółkiem, które rysuje mi na plecach. Podnosi mnie do góry i trzyma moje wątłe ciało przy swoim. Przytulam się jeszcze bardziej i szepczę.
- Nie zanoś mnie z powrotem. – Głos lekko mi się łamie i się rumienię. On się uśmiecha i całuje mnie w czubek głowy. Odpowiadam uśmiechem i zamykam oczy. Kołysanie, które powstaje z każdym robionym przez niego krokiem prowadzi mnie do mojego normalnego, niespokojnego snu.-Michael.– Mamroczę i całkowicie odpływam do krainy snów.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Fri Nov 19, 2004 8:15 pm

Nie dziwię się reakcja Marii... Szkoda tylko, że nie doceniła Liz i postanowiła uciec bo mi sie wydaje, że ona nie zdradzi tej tajemnicy dla Amy...
W ogóle jakoś dziwnie mi brzmi jak Liz sie do nie zwraca 'Mariu' nie powinna mówić 'Maria' nie wiem...
Michael jest uroczy zawsze wie kiedy sie pojawić :cheesy:

No Cicha ja chce jeszcze 8)

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Fri Nov 19, 2004 9:41 pm

Taak, ja też się nie dziwię reakcji Marii, zwłaszcza po tym co przeszła. A Liz zachowała się wspaniale, jak prawdziwa przyjaciółka, mimo tego że znają sie z Marią dopiero kilka dni. Maria jej nie ufa, ale to też da się zrozumieć.
Heh, Michael? Coś mnie podkusiło żeby przeczytać następną część w oryginale, i już wiem - nawet tylko po tej części można poznać, jak inny jest ten Michael od Michaela z Roswell :roll: W ogóle tu wszyscy są tacy... nieroswellowi. Maria najmniej, ale Liz i Michael? Komletnie inni (chociaz Liz też się mieści w granicach - mimo wszystko ma serce Liz z serialu :D ). Autorka widać postanowiła przedstawić nam całkowicie swój świat.

A, jeszcze jedno - Onarek ma rację, też zwróciłam na to uwagę - Mario jak juz, nie Mariu :P Albo poprostu Maria :)
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Post by elfchick » Fri Nov 19, 2004 10:16 pm

Moim zdaniem powinna mowic "Mario" :cheesy:
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 11

Post by Cicha » Sun Nov 21, 2004 9:55 am

Mario? Czy Wy chcecie zrobić z DeLuci, tego ludzika z gry, co biega po ekranie i zbiera grzybki, które dodają mu mocy? :cheesy:
Rzeczywiście Maria brzmi lepiej, ale Mariu spotyka się bardzo często (przynajmniej ja się często z tym spotkałam). Od tej pory bedzie Maria.
A jesli jeszcze macie jakieś zażalenia, to wysyłać mi pm'a - tam sa bardzo mile widziane :D
Czas na część 11...chyba najtrudniejszą, jaką do tej pory przyszło mi tłumaczyć...i chyba lekko ją zwaliłam (coraz częściej zaczynam żałować, że w ogóle wzięłam się za to opowiadanie, bo czytając je mam wrażenie, że swoim momentami koślawym tłumaczeniem odebrałam mu magię, którą ja pokochałam w oryginale. :roll: ). Więc wybaczcie.
Co do zachowania Marii...ja to odbieram w ten sposób, że ona zachowuje się jak Michael z I sezonu. Nie 'integruje' się z innymi ludźmi, bo nie chce zostać skrzywdzona. Ja to rozumiem. A Michael...wole tego normalnego z serialu :)
No, ale czas na cd....

Część 11

Wzdychając, bardziej wtulam się w ciepłe, otaczające mnie koce. Uśmiecham się delikatnie, czując całkowite rozluźnienie przepływające przez moje ciało. Ostatni raz czułam się tak bardzo dawno temu. Rozkoszuję się tą chwilą, nie chcąc, aby kiedykolwiek dobiegła końca. Łóżko bardziej się ugina, a ja sztywnieję. Ktoś się nade mną pochyla i czuję jego oddech na szyi.
- Witaj śpiochu. – Szepcze Michael, sprawiając, że zaczynam lekko drżeć. Przewracam się na drugi bok i patrzę na niego zaspanymi oczami. Posyłam mu mordercze spojrzenie, a na jego twarzy pojawia się ten głupawy uśmiech. – Co? Żadnego „Dziękuję Michael”? – Pyta, udając zszokowanego.
- Nie potrzebowałam twojej pomocy. – Mój głos jest zachrypiały i rumienię się ze wstydu. Michael musi tego nie zauważyć i zaczyna gadać.
- Zabawne. Z tego, co zauważyłem to, leżałaś skulona w alejce i ledwo, co mogłaś utrzymać własne oczy otwarte, już nie mówiąc o staniu. Poza tym, nie miałem zamiaru ci pozwolić spać na ulicy. – Mówi rozsądnie.
- Nie byłby to pierwszy raz. – Wywracam oczami i mamroczę do siebie. Zwijam się w kłębek, owijając ramiona wokół kolan i przyciągając je bliżej.
- Co? – Patrzy w dół, na mnie.
- Nic. – Staram się zignorować wyraz jego twarzy. Słyszał mnie, ale z jakiegoś powodu postanawia to olać. – Nie potrzebowałam twojej pomocy. Jestem zdolną dziewczynką i potrafię sama, się sobą zająć. – Gapię się na niego, wyzywając do odpowiedzi. Odpowiada. Szybko sięga i wyciąga moje ramie spod ciepłych kocyków. Podciąga rękach mojej bluzki, odsłaniając blizny. Wstrzymuję oddech i próbuję wyrwać rękę.
- Tak jak to robiłaś do tej pory? – Pyta przejmująco. Zerkam na niego złowrogo, a moje oczy napełniają się łzami.
- Pieprz się! – Udaje mi się zabrać ramię i wstać z łóżka. Opuszczam rękaw i mocno go ściskam. Odwracam się i patrzę na niego rozwścieczonym wzrokiem. Gapi się na mnie, a jego twarz pozostaje bez wyrazu. – Liz ci powiedziała, prawda? – Staram się zignorować drżenie mojego głosu i ciała. On nie odpowiada. – Ta zdzira!! – Mamroczę i kieruję się w stronę drzwi. Otwieram je, a sekundę później zamyka duża dłoń Michaela. Z moich ust wydobywa się zwierzęcy i niemal pierwotny syk. – Odsuń się. – Mówię przez zaciśnięte zęby, próbując się uspokoić.
- Nie. – Patrzy na mnie z góry. Wisi nade mną, starając się mnie zastraszyć.
- Odsuń się!! – Mój głos jest trochę zbyt silny.
- Gdzie masz zamiar iść, co? Nie znasz Roswell. Zgubisz się. – Tłumaczy, a ja wywracam oczami.
- No to się zgubię. Co ci do tego? – podświadomie wiem, że moja głowa lekko podskakuje z każdym słowem i wiem, że pewnie wyglądam jak jeden z gości Jerrego Springer’a.
- Nie chcę patrzeć jak dzieje ci się krzywda Maria i chcę ci pomóc. – Jego głos robi się bardziej delikatniejszy.
- Chcesz mi pomóc to mnie wypuść. – Szepczę łagodnie, żeby wreszcie mnie wypuścił. Żeby o mnie zapomniał i zaczął żyć dalej.
- Nie mogę tego zrobić.
- Dlaczego do diaska nie?! – Krzyczę i staję z nim twarzą w twarz, całkowicie zapominając o moim planie.
- Bo mi na tobie zależy! – Odkrzykuje, a ja patrzę na niego z niedowierzaniem.
- Nawet mnie nie znasz. – Burczę pod nosem, nie wierząc, że temu chłopcu, którego spotkałam tylko raz mogłoby na mnie zależeć.
- Ale chcę poznać. – Szepcze delikatnie. Trzęsę głową.
- Wcale nie chcesz mnie poznać, Michael. Chcesz mnie po prostu przelecieć. – Wzdryga się na moje słowa. Otwiera usta, żeby zaprotestować, ale nie pozwalam mu na to. – Tylko dlatego tu jestem, prawda? Tylko dlatego pocałowałeś mnie w parku. Chcesz mnie po prostu zaliczyć. – Podchodzę bliżej i przyciskam swoje ciało do jego. On jęczy i odwraca ode mnie wzrok. – Chcesz wiedzieć jak to jest być ze mną? Więc zrób to Michael. – Dotykam jego klatki piersiowej, a jego oddech jest niestabilny. Szczerzę zęby i przesuwam dłoń w dół jego koszuli. – Rzuć mnie na swoje łóżko i się mną zajmij. – Mój głos robi się coraz bardziej zachrypiały. Kładę dłoń na jego tyłku, który zakrywają spodnie. Michale wciąga powietrze i przez chwilę, pozwala sobie poczuć mój dotyk. Pochylam się i szepczę. – Wiesz, że chcesz.
- Przestań Maria. – Patrzy mi prosto w oczy.
- Czemu? Przecież tego chcesz, nie? – Warczę. Chce zaprotestować. – No daj spokój! Nie mów, że o tym nie myślałeś. Jakby to było rzucić mnie na łóżko i przelecieć. – Wzdycha i zamyka oczy.
- Myślałem, ale…- Przerywam mu.
- Wiec to zrób, a potem mnie wypuść. – Błagam i przyciskam moje usta do jego, w namiętnym, a nawet gwałtownym pocałunku. On jęczy i łapie mnie za nadgarstek, przyciągając bliżej. Językiem lekko dotykam jego ust, prosząc o wejście. Przestaje na chwilę, a potem odsuwa mnie od siebie, cały czas trzymając za rękę. Patrzę na niego zmieszana.
- Nie w ten sposób. – Szepcze ciepło.
- Co nie chcesz mnie? Nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra? – Moje oczy wypełniają łzy, gdy patrzę na niego obojętnie.
-Maria przestań! – Mówi w złości przyciągając mnie do siebie. – Pragnę cię, - Głaszcze mój policzek. – Ale nie tak. Chcę cię poznać. Chcę, żebyś ty poznała mnie. Nie chcę cię przelecieć…chcę się z tobą kochać.
- Nie ma czegoś takiego jak „miłość”, Michael. Miłość jest kolejną wymówką dla ludzi, żeby chodzili naokoło i krzywdzili się nawzajem – Samotna łza spływa mi po policzku. – Skoro mnie do diabła nie chcesz, to mnie wypuść. – Błagam.
- Nie mogę i tego nie zrobię, Maria. Zostaniesz tu, a jeśli będę musiał cię przywiązać do krzesła to tak zrobię, ale cię nie wypuszczę. – Czuję narastającą złość i wyrywam nadgarstek z jego dłoni. – Ty idioto! To pieprzone porwanie. Gdy tylko mnie wypuścisz, idę na policję! – Michael jęczy sfrustrowany i podchodzi do mnie. – Nawet nie próbuj. Odsuń się ode mnie. – Czuję jak moje siły powoli odpływają. Upadam na ziemię, bo nogi nie chcą już dłużej podtrzymywać mojego tyłka. Wypuszczam z siebie cichy szloch i zaczynam się kołysać w przód i w tył. Dostrzegam rozmazaną figurę Michaela, który powoli przede mną kuca. Wyciąga rękę, żeby mnie dotknąć, ale odsuwam się do tyłu. – Nie dotykaj mnie. – Ramionami oplątuje siebie, a moje ręce łapią się koszuli, podczas gdy mój umysł próbuje zapanować nad rzeczywistością. Czuję, że z każdą wylaną łzą tracę rozsądek. Michael znowu wyciąga do mnie rękę, a ja po raz kolejny odskakuję krzycząc na niego, żeby mnie nie dotykał. Szepczę chaotycznie, a moje słowa mają jakikolwiek sens tylko dla mnie. – Za dużo…zbyt wcześnie…nie powinno…nie powinno być w ten sposób…nie powinno być tak…- On znowu chce mnie dotknąć, a ja ponownie próbuję się odsunąć, ale tym razem uniemożliwia mi to ściana. – Nie…- Mamroczę, gdy on mnie do siebie przyciąga. –Nie…Nienienie! – Cały czas płaczę. Walczę z nim najlepiej jak umiem, bijąc go lekko w klatkę piersiową.
-Ciii…wszystko dobrze. – Szepcze, a reszta siły całkowicie mnie opuszcza, kiedy łapie mnie za ramiona i trzyma je między naszymi ciałami. Wszystko, co mogę robić, to szlochać, a moje łzy moczą jego koszulę. Mówi pocieszające słowa, nieświadomie głaszcząc mnie po plecach. Jego kojące zachowanie połączone z charyzmatycznym głosem usypia mnie. Jednak moje oczy pozostają otwarte i tępe, a ciche łzy spływają mi po policzkach. Michael odsuwa się trochę i z zaniepokojeniem patrzy na mnie. Odsuwa mi włosy z twarzy. – Maria spójrz na mnie. – Próbuje mnie cicho namówić. – Ja jednak pozostaję wpatrzona w ścianę przede mną. – Maria, kochanie, spójrz na mnie. – Szepcze głaszcząc moją twarz. Nie mogę na niego spojrzeć. Nie po tym jak się przed nim załamałam. Co zobaczyłabym w jego oczach? Strach z powodu mojego oczywistego obłąkania? Obrzydzenie? Czuję jak nachyla się do mojego ucha i mimowolnie drżę, gdy czuję jego ciepły oddech. – Proszę. - Błaga delikatnie, a ja odwracam głowę jeszcze dalej od niego. On wzdycha i opiera czoło na moim ramieniu.
-Przepraszam. – Mamroczę i mocno zaciskam oczy, gdy czuję kolejną falę łez. Michael podnosi głowę.
- Co? Czemu? – Przygryzam dolną wargę i potrząsam głową. On znowu wzdycha sfrustrowany. Wyciąga rękę i kieruje moją twarz w jego stronę. Nie walczę z nim, ale także na niego nie patrzę. Dopiero on mnie do tego zmusza. Troska, która przepełnia jego oczy odbiera mi oddech. Odwracam się szybko, zanim zacznę znowu płakać.
- Za to. Za krzyczenie na ciebie, za płakanie jak dziecko, za zachowywanie się jak obłąkana wariatka. – Przyciąga mnie do siebie i przytula, a ja pozwalam się sobie rozluźnić w jego objęciach.
- Nie musisz przepraszać. Możesz na mnie wrzeszczeć i płakać w moich ramionach, kiedy tylko zechcesz, poza tym jesteś śliczną obłąkaną wariatką. – Drażni się ze mną, a jego usta muskają mój policzek. Nie mogę się powstrzymać, więc zaczynam chichotać, jednak szybko trzeźwieję, gdy jego usta dotykają mojego policzka. Dopiero teraz zauważam jak blisko siebie jesteśmy. On siedzi na krzyżaka w stylu Indiańskim, a ja siedzę pośrodku, moje nogi leżą na jego lewej nodze. Jego ramiona są owinięte wokół mojej tali, trzymając mnie blisko, pod takim katem, że jestem do niego odwrócona twarzą. Patrzę na niego i zauważam, jak blisko siebie są nasze twarze. Nasze oddechy mieszają się i czuję ból w dole brzucha. Ból i potrzebę czegoś. Czegoś, czego nigdy w życiu nie pragnęłam. Pewnie, że wiele razy pożądałam przyjemności, ale nigdy nie chciałam jej od kogoś innego. Zawsze za bardzo się bałam, żeby wpuścić kogokolwiek wystarczająco blisko, ale teraz, kiedy patrzę w te głębokie, czekoladowe oczy…zaczynam się nachylać, chcąc zdobyć jego usta przy pomocy moich własnych. Wzdycham czując jego miękkie, jedwabne wargi pod moimi. Nie ruszam się…po prostu trzymam usta w miejscu. Michael na początku jest spięty, ale po chwili się rozluźnia. Jakby wyczuwając, że nie jestem gotowa na więcej on także się nie rusza.
Odsuwam się i oblizuję wargi. On głaszcze mnie po plecach, dając znak, żebym się nie śpieszyła. Uśmiecham się wdzięczna i oddycham głęboko. Przełykam ślinę i znowu się nachylam. Tym razem delikatnie ruszam ustami przy jego własnych. On mnie naśladuję, nigdy nie posuwając się dalej, pozwalając prowadzić i dając kontrolę. Znowu się odsuwam i opieram czoło o jego. Czuję jego drżący oddech na mojej twarzy i wiem, że mój jest taki sam. - Trzęsiesz się. – Szepcze cicho, a ja się uśmiecham.
- Ty też. – Trzyma mnie blisko, całując podstawę mojej szyi. Drżę i podziwiam uczucia, jakich doznaję będąc w jego ramionach. – To takie nierealne. – Mamroczę, zbyt leniwa, aby mówić normalnie.
- Dlaczego? – Odpowiada w moje ramię.
- Brzmi głupio, ale…ja jeszcze nigdy tego nie robiłam. – Chowam twarz, rumieniąc się.
- Nie robiłaś czego? – Trzyma mnie mocniej.
- Tego. – Odwracam głowę w jego stronę. – Całowania, trzymania, tego całego załamywania się przed kimś. – Odchylam się i patrzę mu w oczy. – Zawsze musiałam być silna. Przynajmniej przy ludziach. Matka zawsze mówiła, że okazywanie uczuć to okazywanie słabości, a ludzie modlą się o słabości innych. – Siedzi i słucha, cały czas głaszcząc mnie po plecach i tym samym dając mi odwagę, abym się przed nim otworzyła. Zamykam oczy, gdy wracają do mnie wspomnienia Matki modlącej się o moje słabości. Otwieram usta, że kontynuować, ale szybko je zamykam, kiedy moja dolna warga zaczyna drżeć. Znowu mnie do siebie przytula.
- Wolno ci płakać Ria. Masz do tego prawo i nigdy nie powinnaś się wstydzić tego robić. – Uśmiecham się słysząc przezwisko, a potem syczę. – Co? – Patrzy na mnie zmieszany.
- Tego robić. – Powtarzam, naśladując jego udawany nowojorski akcent. Chichoczę, a on wywraca oczami.
- No proszę, i to mówi dziewczyna, która używa takiego rynsztokowego słownictwa? – Odpowiada uśmiechnięty. Przestaję się śmiać i patrzę na niego.
- To twoja wina.
- Moja?
- Aha.
- Czemu? – Uśmiecham się widząc zmieszanie, przekreślające jego twarz. Powoli się nachylam i delikatnie muskam ustami jego, a potem się odsuwając.
- Temu. – Odpowiadam poważnie. Michael zaczyna się śmiać, a potem zaczyna mnie całować. Otwieram usta jako zaproszenie, a on je przyjmuje i jego język po chwili zaczyna dotykać mój. Jęczę z zadowolenia. Nigdy nic nie było takie przyjemne. Łapię za jego koszulę i przyciągam jeszcze bliżej, pogłębiając pocałunek. Jedną ręką przeczesuję jego włosy, a drugą obejmuję wokół talii. Nasze języki walczą miedzy sobą o przewagę. Potrzeba czegoś więcej zmusza mnie do owinięcia moich nóg wokół niego. On zaczyna całować mnie wzdłuż szyi, aż dochodzi do mojego ucha i ssie jego płatek – O Boże. – Wydycham, zamykając oczy i przyciskam moją miednicę do jego. Michael lekko gryzie moje ucho, a potem przestaje i rękoma łapie mnie za biodra, mówiąc tym samym żebym przestała. Otwieram oczy i patrzę na niego. Marszczę czoło, gdy moja klatka piersiowa dwałtownie wzrasta i opada. Podnosi mnie trochę i klęka na kolanach. Wstaje, a ja jestem zmuszona zrobić to samo. Patrzę na niego zmieszana. – Co robisz?
- Przestaję. – Szepcze, trzymając mnie na wysokości swoich ramion.
- Nie…Nie musisz.
- Muszę. Nie jesteś gotowa. – Uśmiecha się smutno i gładzi mój policzek. Otwieram usta, żeby się sprzeciwić, ale on mnie ucisza. – Trzęsiesz się jak liść i widzę strach w twoich oczach Maria. Nie ważne jak bardzo starasz się to ukryć. – Wzdycham, poddając się i opuszczam głowę.
- Prze…- Odzywam się, ale zasłania mi usta swoja dłonią.
- Przestań. – Rozkazuje ciepło. Przytakuję, cały czas czując, że go rozczarowałam. – Chodź napijmy się kawy. – Proponuje, łapiąc mnie za rękę i podchodząc do drzwi.
- Nie to, żebym miała coś przeciwko kawie, kocham kawę, ale chyba nie wolno mi wychodzić. – Odwraca się i szeroko uśmiecha.
- Mądra dziewczynka.
- Staram się.
- Obiecujesz, że nie uciekniesz?
- Przyrzekam na własną śmierć. – Odpowiadam poważnie, delikatnie podkreślając słowo śmierć. Michael tego nie zauważa i wyciąga mnie ze swojego pokoju.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

niewiedzialna

hmm...

Post by niewiedzialna » Sun Nov 21, 2004 8:33 pm

~*~*~*~

Myślę, że każdy nosi w sobie blizny, mniejsze, większe, różnego rodzaju, na całym ciele. Niekoniecznie "skazy" powstały z przyczyn oddziaływań fizycznych.A najwięcej bliz jest chyba w... sercu.

~*~*~*~

Wreście doszłam do tej części. Mam pytanie, bo chyba coś mi się miesza. To maria sama sobie zrobiła te blizny??? Wydawało się, że "miła" Matka jej w tym pomogła? używając siły?. Niech ktoś mi podpowie! :oops: :D

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Post by Cicha » Sun Nov 21, 2004 9:12 pm

Maria sama sobie zrobiła te bloizny...przeczytaj część piątą, w której masz to 'trochę' dokładniej opisane. :cheesy:
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Sun Nov 21, 2004 9:48 pm

I tu mamy tego bardzo niemichaelowatego Michaela :P I to jest własnie ten klasyczny przypadek, w którym jego imie możemy zastąpić każdym innym :roll: Nie uważacie, że to wszystko bardziej pasowałoby np do Maxa? :P
Oczywiście nie mówię, że wolałabym tu widzieć Maxa! O nie :P
Mario? Czy Wy chcecie zrobić z DeLuci, tego ludzika z gry, co biega po ekranie i zbiera grzybki, które dodają mu mocy?
:haha: :D Ale w polskim też mówi się Mario :P
coraz częściej zaczynam żałować, że w ogóle wzięłam się za to opowiadanie, bo czytając je mam wrażenie, że swoim momentami koślawym tłumaczeniem odebrałam mu magię, którą ja pokochałam w oryginale.
Twoje tłumaczenie nie jest w żadnym wypadku ani koślawe, ani tym bardziej nie brak mu magii. Nie rezygnuj z tego, bo odbierzesz nam bardzo dobrą historię :P Trochę wiary w siebie! Jesteś jednym z najlepszych tłumaczy na forum :cheesy:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Mari@_DeLuca***
Gość
Posts: 6
Joined: Sun Oct 03, 2004 1:07 pm
Contact:

Post by Mari@_DeLuca*** » Wed Nov 24, 2004 10:24 pm

Ta częśc jest świetna!Gratuluję Cicha i czekam na następną;-). I wcale nie uważam, aby twoje tłumaczenie było "koślawe". Jest w jak najlepszym porządku. No i Michael nie jest taki jak w serialu. Jednak nie pochodzi pod Maxa. Bardziej bym to nazwała "Alexowatym Michaelem" :cheesy: :mrgreen: . Trzymam kciuki!!!:):):)

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 70 guests