T: Burn For Me [by Kath7]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Nov 03, 2004 2:23 pm

Tak długo sobie wyobrażałam to spotkanie, jakie będzie, ale tego to nie wymyśliłam. Ja biedna, nawina - tak jakbym, jeszcze się nie przyzwyczaiła do talentu niektórych autorek 8) - myślałam, iż od razu padną sobie w ramiona wraz ze słowami o wiecznej milości, itp. Co to, to nie!
A tak, cóż za miłe zaskoczenie! :P Tak się cieszę, że ta część była taka, a nie inna czyli spokojna, rozważna, pełna wyciszenia i wyczekiwania. I skończyła się we właściwym momencie. Śliczne!
Milla, dziękuje! :cheesy:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Thu Nov 04, 2004 12:06 pm

Jedno z piękniejszych opowiadań, które czytałam. A zaznaczam, że jestem bardzo wybredna i nie lubię historii, które znacznie odbiegają lub zmieniają fabułę filmu (czytaj: wątki, osobowości, związki stanowiące oś serialu) :wink: Czekam dalej z utęsknieniem...Bo to chyba nie koniec? Ciekawi mnie bardzo co z Zanem? Bo skoro on nie umiera (Valenti mói Liz, że tego by nie zrozumiała, więc umrzeć nie może), to co się z nim stanie? Niech odnajdzie spokój. I szczęście. Jego postać jest tu naprawdę naszkicowana perfekcyjnie, wzbudza głębokie emocje. No i oczywiście szybciutko chcę dowiedzieć się co mój Max ukochany na swojego duplikatowego syna...Bo to pewnie będzie syn :wink: Stanie na wysokości zadania? Milla, pozwól mu sprostać temu trudnemu zadaniu. Przecież to wspaniały chłopak.
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Nov 04, 2004 1:37 pm

Caroleen, bardzo się cieszę, że podoba ci sie to opowiadanie i nie, to jeszcze nie koniec. Natomiast to czy Max stanie na wysokości zadania, czy nie, nie zależy ode mnie. Ja tylko tłumaczę to, co napisała Kath. :wink:
caroleen wrote: Ciekawi mnie bardzo co z Zanem? Bo skoro on nie umiera (Valenti mói Liz, że tego by nie zrozumiała, więc umrzeć nie może), to co się z nim stanie?
Niestety odpowiedź na to pytanie raczej ci się nie spodoba. Zan już umarł. Jego śmierć była opisana w końcówce części 17. :cry: Valenti powiedział Liz, że nie zrozumiałaby gdyby Zan popełnił samobójstwo, gdyby sam chciał umrzeć. Przykro mi, że musiałam ci odebrać nadzieję na happy end dla Zana. :cry: :cry: :cry:
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Thu Nov 04, 2004 2:26 pm

Tym ostatnim zdaniem odebrałaś mi resztkę nadziei.. :cry: W sumie może i masz rację, może Valenti mówił o samobójstwie Zana. Chociaż dla mnie to, co ten chłopak zrobił, było dobrowolną zgodą na śmierć. A czy to nie jest jakaś forma samobójstwa? Szkoda. Pierwszy raz chyba miałam okazję poznać Zana, polubić go, darzyć pewnym podziwem. Do tej pory był postacią raczej mi obcą, którą po macoszemu potraktowano w serialu, a w większości ff chyba jeszcze gorzej ;) Trudno było wyrobić sobie o nim opinię. A w tym opowiadaniu Zan żył naprawdę.
A teraz przyszła mi do głowy jeszcze jedna rzecz...W końcówce 17 części jest mowa o tym niesamowitym połaczeniu Liz i Maxa. I o tym, że Zan na chwilę przed śmiercią poczuł tę więź, która odrodziła się z olbrzymią siłą. A w 18 części spotkanie dwójki kochanków jest takie...przytłumione. Piękne, ale spokojne. Ani słowa o ponownym połaczeniu dusz :) Jak rozumiem to zostało zostawione na deser...Tzn. na początek częsci 19? Bo przecież poza tym, że Max zobaczył w oczach Liz to, co chciał i że wszystko stało się jasne, musi być jeszcze jakiś "dreszczyk"...
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Wed Nov 17, 2004 1:55 am

AN: Mam nadzieję, że po tak długim czekaniu ta częśc was nie rozczaruje. Wszyscy oczekują pewnie dokładnego opisu spotkania Max i Liz, ale na to musicie jeszczę troszeczkę poczekać. Przed tym rozdziałem Kath7 zamieściła wyjaśnienie dlaczego zrobiła tak, a nie inaczej. Punkt widzenia zmienia się co rozdział, w tym czas na Liz. A Kath chciała, żeby zjednoczenie Maxa i Liz było z punktu widzenia Maxa. Tak więc musicie wykazać jeszcze trochę cierpliwości.

<center>CZĘŚĆ 19</center>

Po śniadaniu z szeryfem Beth nie chce wracać do apartamentu. Ciągle nie jest gotowa na pytania, które się pojawią ani na ciszę, która po nich nastąpi. Ojciec Kyle’a nalega, że nie może iść sama na spotkanie z Maxem i Beth wie, że nie da się go od tego odwieść, więc zgadza się poczekać na niego. Przecież ktoś musi wrócić do pokoju, żeby wyjaśnić wszystko pozostałym. Nie może ponownie tak po prostu zniknąć. To by było zbyt okrutne, nawet pomimo tego, że wie, iż później się z nimi zobaczy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to razem z Maxem.

Nie, nie jeśli pójdzie dobrze. Na pewno. Wie, że on się zbliża. Niemal czuje jak jej serce rozjaśnia się w miarę jak mijają godziny. Czuje jak zmniejsza się dzielący ich dystans i wie, że wkrótce zrozumie wreszcie co jest między nią i tajemniczym mężczyzną, który nawiedza jej sny.

Bo on jest teraz mężczyzną. Kiedy go znała był chłopcem, ale teraz nim nie jest. I zdaje sobie sprawę, że nawet gdyby ciągle miała swoje wspomnienia, to tak naprawdę nie znałaby go. Przeszedł przez piekło przez ostatnie pięć lat i nawet gdyby pamiętała go nie tylko ze swoich snów, on będzie inny.

Będzie inny, ale będzie Maxem. Nie pamięta co to znaczy, ale wie, że to znaczy wszystko.

Wie też, że on zrozumie jej potrzebę ocalenia Zana lepiej, niż ktokolwiek inny w tym apartamencie mógłby to zrozumieć. Wie o tym i na to liczy.

On jej pomoże. I jak tylko Zan będzie bezpieczny, będą mogli zastanowić się gdzie dokładnie zostawia to ich wszystkich. Bo o ile intelektualnie rozumie argument szeryfa, że oddanie się w ręce FBI było decyzją Zana, to ciągle nie może tego zaakceptować i potrzebuje ostatniej szansy na to, by spróbować zmienić jego zdanie.

Co to oznacza dla niej i dla Maxa, tego nie wie. Ciągle nie wie jak Max poradzi sobie z faktem, że podczas gdy on przez pięć lat był torturowany przez szaleńca, ona przez trzy z tych lat była pewna, że kocha jego duplikat. A jednak wie, że on jej pomoże.

Przypomina sobie co powiedziała Isabel poprzedniej nocy.

Liz zaufaj mi, jeśli on żyje, nie będzie o to dbał. On cię kocha.

Obejdzie go to. Wie, że tak będzie. W pewnym sensie Isabel ma jednak rację. Po prostu pominęła najważniejszą część. Sen, który odwiedziła ostatniej nocy potwierdził wszystko, co jakimś cudem już wiedziała. Coś, co zawsze wiedziała.

Będzie go to obchodziło, ale mimo wszystko będzie ją kochał.

Bo czuje, że ich związek zawsze na tym właśnie polegał. Na tym ich związek będzie polegał. Mimo wszystko.

Dowiedziała się, że on jest kosmitą. I mimo wszystko go kochała.

Nawet go nie pamięta, a mimo wszystko go kocha.

Była z innym mężczyzną. Wie jakoś, że on wciąż będzie ją kochał, mimo wszystko.

Zan oddał się w ręce FBI, by oszczędzić jej konieczności dokonania wyboru między nim a Maxem. Próbował podjąć tą decyzję za nią, żeby nie musiała żyć z poczuciem winy związanym z tym wyborem. Ale on nie może odebrać jej winy. Po prostu zastąpił ją innym rodzajem – straszniejszym.

Z pierwszym rodzajem mogłaby sobie poradzić, bo wie, że tak naprawdę nigdy nie było żadnego wyboru. To zawsze był Max. W jej snach, w jej życiu, nawet z Zanem.

Zan nie może odebrać jej wyboru ani poczucia winy wynikającego z jego dokonania. Nie pozwoli na to.

Nie pozwoli mu dla niej umrzeć. Buntowniczo krzyżuje ramiona na piersi i zaczyna niecierpliwie stąpać nogą. Ona i Max ocalą go ponieważ Zanowi nie wolno podjąć tej decyzji. Jemu nie wolno dla niej umrzeć. Nie również to. Nie po tym wszystkim, co już dla niej zrobił.

Wcześniejsze słowa szeryfa wracają do niej niczym reprymenda. Może wcale nie chodzi o ciebie Liz.

Ale on nie może mieć racji. O co innego mogłoby chodzić? Jednak szeryf miał rację w swojej analizie ostrzeżenia Lonnie – o tym, że ona wkrótce zrozumie dlaczego Zan robi to, co robi. Bo ona nigdy nie zrozumiałaby tego, że Zan specjalnie zabija się dlatego iż nie może być z nią, to nie może być powód dla którego on to robi. Zresztą to nie w jego stylu. Wie, że on jest zraniony i cierpi, ale nie jest tchórzem. On umie przetrwać wszystko i zawsze umiał.

Nie chodzi o to, że on wie, że ona wybierze Maxa. Wie, że on to nawet rozumie. Przez ostatnie dwa dni więcej niż dowiódł, że zawsze to podejrzewał; tak jak on zawsze na nią czekał, tak ona spędziła te ostatnie trzy lata czekając na kogoś innego. Chciał przyjąć to, co dawała i teraz rozumie, że on zawsze był gotów by ją oddać. Gdyby tak nie było, to dlaczego zabrałby ją na koncert Marii? Gdzieś w środku wiedział co robi, kiedy ją tam zabierał. Dawał jej z powrotem życie, nawet jeśli sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, aż było już po wszystkim.

Nie, tu nie chodzi o ból Zana. Więc musi chodzić o jej – o poczucie winy, które według niego ona będzie czuć z powodu opuszczenia go dla Maxa. To musi być to. Nie ma innego wyjaśnienia. I dlatego ona musi go powstrzymać.

On nie ma prawa zabierać jej poczucia winy.

Ona i Max są sobie przeznaczeni. Poczucie winy z powodu nie próbowania z tym walczyć, nawet kiedy to rani innych jest częścią ceny, jaką muszą płacić za świadomość tego. Oboje już raz oddali za siebie życie, pozostawiając swoich przyjaciół i rodziny w bólu na pięć lat. Poczucie winy za to, że kochając się nawzajem bardziej niż cokolwiek lub kogokolwiek innego jest ich krzyżem, który muszą nieść. Bo radość i ogrom spełnienia, który czuje, że przynosili – i przynoszą – sobie nawzajem musi być zrównoważona. Bo żadna miłość, nie ważne jak idealna i zapisana w gwiazdach, nie może przetrwać niesprawdzona. To przechodzenie przez ogień na drugą stronę tak naprawdę definiuje „połączenie”.

Są winni i kochają się mimo wszystko.

Beth wstaje szybko, kiedy szeryf w końcu wraca. Jest niecierpliwa choć wie, że prawdopodobnie minie jeszcze wiele godzin do przyjazdu Maxa. Nie dba o to. Chce iść na miejsce spotkania teraz, żeby go nie przegapić. Nie może ryzykować, że go przegapi.

Nie może ryzykować przegapienia szansy na odzyskanie kontroli nad swoim życiem. Bo wie, że dopóki na nowo nie połączy się z Maxem – dopóki przeszłość nie zostanie zaleczona – nie ruszy do przodu ze swoim życiem. Żadne z nich nie ruszy do przodu. Szczególnie Zan.

Wzdycha lekko z pobłażliwym rozdrażnieniem, kiedy widzi, że tuż za ojcem Kyle’a, idzie Maria. Pojawia się przebłysk rozpoznania tego uczucia. Domyśla się, że to nie pierwszy raz, kiedy to Maria konfrontuje ją pomimo usilnych próśb by tego nie robiła.

Maria unosi ręce w geście poddania. „Nic nie mów! Zeszłam na dół tylko po to, żeby ci powiedzieć, że rozumiem. To logiczne, żebyś sama to zrobiła.”

Beth mruga. „Skąd wiedziałaś, że zamierzałam coś powiedzieć?”

„Lizzie daj spokój! To ja,” Maria uśmiecha się, ale Beth dostrzega łzy w jej niebieskich oczach, zanim jej najstarsza przyjaciółka wyciąga ramiona i wciąga ją do uścisku. „Nawet Isabel to rozumie. Nie jest z tego zadowolona, ale rozumie. Dla nikogo z nas nie jest bezpiecznie chodzić pokazywać się w mieście dopóki nie wiemy na pewno, że duplikaty wyjechały i że Jednostka Specjalna opuściła miasto.” Odsuwa się. „Wszystko w porządku?”

„Nie,” odpowiada szczerze Beth.

„Zanowi nic nie będzie,” zapewnia Maria. „Masz rację. Jedyną osobą, która może go uratować przez jego własną głupotą jest Max. On jest jedynym, kto może potencjalnie wiedzieć gdzie go zabrali. Wszystko się ułoży Liz. Musi.” Patrzy na Beth stanowczo. „Ale Liz, nie możecie tego zrobić sami. Musisz spotkać się z Maxem, a potem dołączymy do was, żeby to naprawić.”

„Maria...”

Jej przyjaciółka przeszkadza. „Żadnych ‘jeśli’, ‘ale’, czy ‘a’ w tej kwestii,” mówi stanowczo. Pochyla się do przodu i kontynuuje po cichu tuż przy uchu Beth. „Trasa koncertowa zmierza do Bostonu. Muszę tam jechać po pierwsze z powodu kontraktu, a po drugie, bo musimy zrzucić tych drani z naszego śladu. Musimy zachowywać się normalnie. Tess, Kyle, Alex i Isabel zostają tutaj. Michael pojedzie ze mną, ale Isabel zadzwoni jak tylko plan będzie gotowy i spotkamy się z wami gdziekolwiek.”

Beth nieznacznie kręci głową. „Maria...”

„Liz, już to robiliśmy”, przypomina jej Maria. „Jesteśmy grupą. My wszyscy. Pomożemy.”

Wzdycha, uśmiechając się lekko. Ciepłe odczucie, które ta kobieta wywołała w chwili, kiedy się spotkały, ponownie przepływa przez Beth. „Dobrze. Zadzwonimy.”

Kiedy ona i szeryf opuszczają hotel kilka minut później, ciągle ma stanowczy zamiar to zrobić. Zadzwoni. Ci ludzie chcą jej pomóc. Jednak nie oceniają Zana, ani nie chcą by umarł, żeby ochronić Maxa. Chcą pomóc. I ponieważ wie jak to jest czuć się bezradnym, pozwoli im.

Nie jest dłużej sama. To miłe uczucie.

Godzinę później wie, że nie zadzwoni. Bo godzinę później, wspomniane przez Lonnie zrozumienie przychodzi i nie ma więcej potrzeby dzwonić.

Godzinę później wie dlaczego Zan zrobił to, co zrobił i wie, że nie może go ocalić.

Ostatecznie szeryf ma rację. W tym, co zrobił Zan, nie chodziło wcale o nią. Ale nie chodzi też o Zana.

* * *

Kiedy tylko będziesz z Maxem, wyjedźcie. Jedź gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Musisz wyjechać.

Dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa Beth, kiedy przypomina sobie ostrzeżenie Lonnie. Siedzi na ławce na dworcu autobusowym, gdzie po raz pierwszy dotarła do Nowego Jorku. Szeryf jest w pobliskiej restauracji i kupuje dla nich coś na lunch.

Nie wie w jaki sposób wie, że ze wszystkich miejsc gdzie Max mógłby przybyć do miasta to jest to miejsce, ale wie. Zrozumiała, że jej życie biegnie w paralelach.

To tu po raz pierwszy spotkała Zana i dlatego wie, że to tu ponownie spotka Maxa. To tu po raz pierwszy rozpoznała Zana, którego tak naprawdę rozpoznała jako Maxa i dlatego wie, że to tu Max musi przyjechać, żeby zająć miejsce, które pełnoprawnie należy do niego.

Jednak dłużej się nad tym nie zastanawia. Jest jak jest. Zamiast tego wpatruje się w kasę biletową naprzeciwko. Patrzy jak młoda kobieta, którą rozpoznaje, kupuje bilet.

Okazuje się, że to dwa bilety. Ava wręcza je Beth, kiedy opada na miejsce obok niej. „Masz. Maine. Pomyślałam, że może być tam ładnie o tej porze roku.”

Beth patrzy w dół na dwa bilety, potem z powrotem na swoją przyjaciółkę. „Co ty tu robisz? Gdzie są Lonnie i Rath?”

Ava wzrusza ramionami. „Później się z nimi spotkam. Muszę z tobą porozmawiać.”

„Jedziesz do Maine?” pyta Beth. Marszczy brwi. „Myślałam, że ty najbardziej ze wszystkich będziesz chciała szukać Zana. Nie wydaje mi się, żeby on był w Maine, Ava.”

„Ja nie jadę do Maine,” odpowiada cierpliwie Ava, mimo że Beth wie już, co ona powie. Ava też o tym wie, ale zgadza się zagrać w tą grę. „Ty jedziesz do Maine. Ty i Max.”

„Nie. Nie jadę,” odpowiada Beth stanowczo. „Kiedy Max wróci znajdziemy Zana.”

Ava uśmiecha się smutno. „Powiedziałam Lonnie, że ty tak po prostu tego nie zaakceptujesz. Dlatego przyszłam. Musisz wiedzieć.”

Beth czuje jak jej serce zaczyna bić szybciej. „Zamierzasz mi powiedzieć co mam podobno zrozumieć w całej tej sytuacji?” Słyszy, że jej głos się podnosi, ale nie może tego powstrzymać. „Masz zamiar spróbować udawać, że ty to rozumiesz Ava? Bo wiem, że ty też nie rozumiesz. Nie możemy tak po prostu pozwolić mu tego zrobić!”

Czuje na twarzy spokojne spojrzenie niebieskich oczu Avy. „Siostra” Zana czeka aż Beth się pozbiera. Oddycha głęboko, wiedząc, że boi się to usłyszeć i dlatego zaczyna być zła. Nie chce tego usłyszeć. Bo uświadamia sobie, że Lonnie miała rację. To, co usłyszy, zmieni wszystko. I jeśli na to pozwoli, to Zan równie dobrze mógłby już być martwy.

Wie to, a jednak uspokaja się i pozwala Avie ponownie zacząć mówić. Kiedy to robi, blondynka mówi Beth coś, czego nie oczekiwała. „Czy myślałaś o federalnych Beth? Chodzi mi o to, czy wiesz, co oni robią kosmitom, kiedy ich złapią?”

„A ty?” szepcze Beth, serce jej wali. Dlaczego Ava tak ją torturuje? Czy wreszcie mści się za to, że Zan kocha Beth, a nie ją?

Ale wyraz twarzy Avy jest niewinny. Zawsze był i ciągle jest.

„Wiem,” mówi cichutko Ava. „Langley opowiedział nam o tym, co mu zrobili. A Zan... on powiedział Lonnie.”

To zaskakuje Beth. „Co masz na myśli?”

„We śnie,” wyjaśnia Ava. „Powiedział jej co oni zrobili Maxowi.”

„Czy robią to samo jemu?” pyta Beth, jej obawa o Zana znów narasta, choć nie wie jak to możliwe.

„Nie,” odpowiada Ava. „On im nie pozwoli. Odejdzie zanim coś takiego mogłoby się wydarzyć.” Na moment odwraca wzrok. „Okłamał mnie. Powiedział mi, że wróci, ale jak tylko Lonnie powiedziała mi co jej powiedział, wiedziałam, że nie wróci. On nigdy nie wróci Beth i ty musisz to zaakceptować.”

Beth nie rozumie i znów zaczyna panikować. Informacje są pomieszane i nie może zrozumieć ich sensu. „Ava, dlaczego wspomniałaś o tym, co FBI zrobiło Maxowi? Co to ma z nim wspólnego? I skąd Zan w ogóle o tym wie?”

„Poprzez połączenie,” wyjaśnia Ava. „Poprzez ciebie. On wie, ponieważ ty wiesz. Ty i Max... wy jesteście naprawdę. I z tego powodu, Zan też to czuje. On wie o wszystkim co stało się z Maxem.”

Beth jest zszokowana. „O wszystkim?” Niedobrze jej. Starała się nie myśleć o tym, co się stało Maxowi. Po prostu nie było na to czasu i wie, że będzie miała wiele lat na to, by pomóc mu przez to przejść. Ale najpierw muszą byś razem.

Czego nie może zrozumieć, to fakt, że Zan oddał się w ten sposób w ręce FBI, mimo że wiedział w co się pakuje. Co nim kierowało? Nie wierzy dłużej, że chodzi tylko o nią. To po prostu zbyt wiele.

Ava sięga i bierze ją za rękę, najwyraźniej z trudem powstrzymując łzy. „Jedną z pierwszych rzeczy... chcieli zagwarantować, że nie będzie więcej takich jak on.”

Beth kręci głową. Udaje, że nie rozumie, ale obawia się, że zaczyna rozumieć aż za dobrze. „Oni nie wiedzą o was. Nie wiedzą o Isabel, Michaelu ani Tess.”

„To nie to,” mówi zniecierpliwiona Ava. „Więcej takich jak Max. Oni wiedzieli co on do ciebie czuje Beth. Wykorzystali ciebie, by go torturować. Na więcej niż jeden sposób.”

I nagle, gwałtownie, Beth rozumie. „Mówisz o dzieciach? O to ci chodzi?”

Ava przytakuje. „On nie może ich mieć. Zadbali o to.”

Beth opuszcza głowę, łzy napływają jej do oczu. Jej serce woła się do niego. Max! Co oni ci zrobili? Jak to przetrwałeś? Nie chce myśleć o tym, co to oznacza, ale wie, że wkrótce będzie zmuszona stawić temu czoła. Wkrótce on tu będzie i ona będzie dla niego silna.

On jej potrzebuje. I wreszcie wydaje jej się, że rozumie dlaczego Zan zrobił, to co zrobił. To nie było dla niej, ani dla niego. To było dla Maxa. Jego oryginału, jego króla.

Drugiego niego.

Czy może zaakceptować to poświęcenie ze względu na Maxa? Czy to ma zrozumieć? Ale już wcześniej o tym pomyślała. Poza tym Zan musi wiedzieć, że Max i tak nie zaakceptuje takiego poświęcenia dla siebie. W końcu są do siebie bardzo podobni. Nie, to nie może być ta prawda, której tak rozpaczliwie szuka.

Ava czeka, aż sobie to wszystko poukłada i w końcu, kiedy pojawia się jedyny możliwy wniosek, wie.

„Max nie może mieć dzieci,” mówi. Zamyka oczy i z trudnością przełyka ślinę. „Zan jest jego zastępstwem.” Napotyka spojrzenie Avy i kładzie dłoń na brzuchu.

Ava przytakuje, po czym mówi delikatnie. „To prawda. I to dlatego musisz stąd wyjechać. Musisz je chronić.”

Beth nie wie co powiedzieć. Jej emocje są wzburzone. Jest zszokowana. Jest zadziwiona. Jest skonsternowana. Jest przerażona.

A jednak jej serce o tym nie wie. Jej serce ponownie zaczęło bić i zdążyło już ogarnąć to małe życie, które jak teraz wie jest w drodze.

„Rozumiesz teraz?” pyta Ava. „Pozwolisz mu odejść?”

„Czy... on wie?” szepcze Beth, łzy spływają jej po twarzy.

„Oczywiście. Powiedział Lonnie.”

Przez kilka długich minut siedzą w milczeniu. Beth patrzy nie widzącym wzrokiem przed siebie. Zauważa pusto, że szeryf stoi w pobliżu, obserwując je, z kanapkami w dłoniach. Nie podchodzi.

Cisza nie jest wynikiem rozmyślania Beth nad wyjściem z tego bałaganu. Bo nie odbiera tego dłużej w ten sposób. To nie bałagan. To mały cud, zrodzony z tragedii i rozpaczy, i wie, że Zan również tak myśli. Teraz rozumie dlaczego Zan zrobił to co zrobił i wie, że nie ma sposobu na uratowanie go. Wkroczył na jedyną drogę, która stała przed nim otworem i ona nie może go powstrzymać. Max nie może go powstrzymać. Nikt nie może go powstrzymać.

A jednak, to ciągle pochłania każdy strzęp siły, którą posiada, by wyszeptać, „Boże dopomóż mi, muszę. Muszę pozwolić mu odejść.”
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Wed Nov 17, 2004 9:51 am

Milluś, to była najlepsza część z dotychczasowych!
Przychodzi wyjaśnienie, ale ciągle bez świadomości przyszłości. Przychodzi cierpienie, ale nie przynoszące spodziewanego, wielkiego bólu. Przychodzi zrozumienie, ale bez ulgi. W końcu przychodzi spokój, ale bez poczucia spełnienia. Chylę czoła i czekam na dalsze losy :)

"Bo żadna miłość, nie ważne jak idealna i zapisana w gwiazdach, nie może przetrwać niesprawdzona. To przechodzenie przez ogień na drugą stronę tak naprawdę definiuje "połączenie"."

Te dwa zdania powaliły mnie na kolana...Można je śmiało odnieść także do serialu. Warto, żeby oportuniści z roswell.pl poznali je zanim następnym razem powiedzą, że związek Maxa i Liz nie miał w sobie nic "niezwykłego"...
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Nov 17, 2004 2:12 pm

Rozczaruje? :shock: Chciałaś Milla napisać zachwycić. Takie małe przejęzyczenie, no nie? :wink:

Ta część była potrzebna, nie można było przejść do spotkania, rozmowy tych dwojga bez takiego preludium... Smutne ale jak najbardziej potrzebne.

Milla, całuski za tłumaczenie! :D
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Nov 17, 2004 9:44 pm

Jakie to wszystko jest...okrutne. Nieludzkie. Nie wiem jak pisać o ofierze Zana ani o tym co czuł umierając w przeswiadczeniu że zapewnia bezpieczną przyszłość swemu dziecku, dziecku które wychowa inny mężczyzna, który sam nigdy dziecka mieć nie bedzie. Ten PRAWDZIWY król. Orginał. Nie klon, stworzony na wypadek gdyby...nie falsyfikat którego życiowym celem było pełnienie zastępstwa. Ojca. Drugiej połówki w życiu kobiety ktorej serce należało do tamtego...prawdziwego. Ten drugi. Spełnił swą misję i w stosownej chwili odszedł. Bez słowa skargi.
A to co Pierce zrobił Maxowi...zemdiło mnie.
Dzięki Milla :P

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Nov 17, 2004 10:38 pm

I jeszcze inaczej patrzę na heoizm Zana. Początkowo sądziłam, że jego związek z Liz, zastąpienie u jej boku Maxa wiązało się z przeświadczeniem, że KRÓL nigdy nie powróci i jako duplikat wypełnia swoją misję. Nie misję, przecież tam było uczucie , kochał ją i był z nią szczęśliwy. Spłodzenie następcy z całą świadomością, że tak trzeba...bo powołanie, być może konieczność, obowiązek a potem trzeba będzie się usunąć, poświęcić dla ich dobra...nie zostawiając sobie nic w zamian. To zbyt okrutne. Dla wszystkich. I już wiemy dlaczego Max w poprzednim rozdziale nie był w stanie podejść do Liz, dlaczego patrzył na nią z daleka, jak gdyby zawisł nad nimi smutek.
Uściski Milluś. :P
Image

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Thu Nov 18, 2004 10:14 am

Elu, czy to na pewno było tak? Na początku zaznaczę, że Zan w tym ff jest postacią, która najbardziej mnie...hm...zaczarowała, która wzbudza we mnie największe emocje. Ale jednocześnie nie wydaje mi się, żeby on był świadomy od początku sensu "swojej misji". Nie jestem nawet przekonana, czy on wiedział, że to misja. Wydaje mi się, że wszystko to uświadomił sobie dosyć późno. Owszem, wiedział o swoim królu itp., z pełną pokorą przyjął swoje przeznaczenie, ale mimo wszystko bardzo długo był w jego postępowaniu zwykły, ludzki egoizm, zwykłe uczucie, życie po prostu. Nie sądzę, aby przyświecały temu jakieś wzniosłe cele.

I to chyba dobrze, bo życie z ciągłą świadomością, że jesteś tym drugim, że jesteś tylko kopią, to męka. A on na takie cierpienie nie zasłużył. :cry:
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Nov 18, 2004 4:25 pm

Zgodzę się tu z Caroleen. Zan nie wiedział o tym, że jego związek z Liz służy spełnieniu obowiązku. Zakochał się w niej i dlatego z nią był. Owszem zawsze podejrzewał, że może w jej sercu nie jest tym pierwszym, ale ie wieddział na pewno. Po to właśnie zabrał ją na koncert, żeby się wreszcie przekonać. I nie zapominajmy, że o dziecku Zan też nic wcześniej nie wiedział. Uświadomienie sobie, że ono istnieje było dla niego szokiem. I dopiero wtedy, kiedy wiedział już o dziecku, zrozumiał, że miał do spełnienia misję. Wcześniej kierował się miłością. Owszem można spekulować, że jeszcze na Antarze zrobiono coś, żeby zagwarantować iz "duplikat" będzie kochał tą samą kobietę co król, ale to pozostaje tylko w sferze domysłów.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Nov 19, 2004 11:31 pm

W takim razie coś pominęłam :( Milla, w którym miejscu Zan dowiaduje się, że Liz jest w ciąży ? Przecież nawet ona sama o tym nie wiedziała, więc spodziewa się dziecka od bardzo niedawna. A o tym, że Max został okaleczony, Zan wiedział dużo wcześniej. Idąc dalej jego tokiem myślenia...Max nie spłodzi potomka, Zan jest duplikatem który ma za zadanie zastąpić króla gdyby coś mu się stało. Być może ciąża Liz była dla niego zaskoczeniem ale sądzę, że z pełną świadomością tego co stało się z Maxem, usilnie się o nią starał. A ponieważ był duplikatem Maxa, miał te same uczucia i to samo serce, musiał pokochać Liz. Wypełnił swoją misję a sam usunął się, by król mógł razem z żoną wychować następcę tronu.Tym większa jest jego tragedia. Ale to tylko mój punkt widzenia i może się mylę.
I caroleen, ja naprawdę pokochałam Zana, od samego początku. Zresztą pisarka tak prowadzi tę postać, że musi wzbudzać naszą sympatię i współczucie.
Image

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Sat Nov 20, 2004 9:11 pm

Elu, według mnie było tak:
Zan od zawsze wiedział, że są duplikatami i jakie jest ich przeznaczenie. Ale nie rozumiał tego, może nie do końca traktował to poważnie. Poznał Liz, pokochał ją (pewnie z tego powodu, o którym wspomniałaś). Nie łączył jej jednak z tym cholernym przeznaczeniem. A o Maxie i jego cierpieniu nie wiedział wcześniej. Więź miedzy nimi była "zerwana" - m.in. z woli Zana. Wszystko zaczęło mu się układac w jedną całość (ciąża, okaleczenie, przyszłość), kiedy oddał się w ręce Pierca, kiedy pozwolił Maxowi ponownie "wejść w siebie". Dopiero wtedy. Ale w moich oczach zupełnie nie zmiejsza to jego bólu i poświęcenia. Cieszę się tylko, że nie musiał tego brzemienia dźwigać przez całe życie.
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Sun Nov 21, 2004 2:31 am

Elu, wszystkiemu jest winien styl w jakim Kath napisała to opowiadanie. Wiele rzeczy jest zasugerowanych, nie powiedzianych wprost. Ja znam to wszystko niemal na pamięć, więc łatwiej mi domyśleć się co się kryje za pewnymi opisami.

Zan nie dowiedział się, że Liz jest w ciąży. On się tego domyślił, kiedy był w białym pokoju. Zastanawiał się dlaczego Max wybrał akurat ten moment na ucieczkę i zaczął sobie przypominać co Cal mówił mu o połączeniach, co może je zerwać, a co naprawić. Nie zostało to wprawdzie powiedziane wprost, ale przypomnial sobie, że pojawienie się dziecka powoduje, że kosmiczna więź między partnerami nasila się i może nawet ulec wznowieniu. W każdym razie było to w rozdziale 17, ale zostało wprost powiedziane dopiero na jego końcu, kiedy Zan umierał.
Oczekując na ostateczne starcie, Zan myślał o prawdziwym Maxie; o tym dlaczego jego oryginał wybrał akurat ten moment, by uciec. Wie, że ta decyzja bezpośrednio łączy się z Beth, że w jakiś sposób oryginał Zana wie teraz, że ona żyje. Dlaczego? Jak? Co przebiło się przez barierę w połączeniu Maxa i Beth; barierę spowodowaną utratą pamięci Beth i jej związkiem z Zanem? Co odbudowało ich więź?

Pomimo swojego ograniczonego wykształcenia, Zan nie jest głupi i w końcu prawda go uderza. Przywołał w pamięci wszystkie lekcje Langleya na temat więzi – o ich sile i ograniczeniach. Czuje jak zamiera mu oddech, kiedy przypomina sobie jedną rzecz, która wcześniej nie przyszła mu do głowy jako możliwość. Po prostu nie może uwierzyć, że tyle czasu zajęło mu zrozumienie tego. Jest tylko jedna odpowiedź. Absolutnie powinien był wiedzieć. Ale ponieważ on nigdy nie nawiązał połączenia z Beth – ponieważ Max był tam pierwszy – musiał użyć swojego umysłu do rozpracowania tego, zamiast zmysłów, które pozwoliłyby mu wiedzieć od razu.
Gdyby Zan miał więź z Liz wiedziałby od razu, że ona jest w ciąży bo dziecko sięgnęłoby do niego, rozpoznając go jako ojca, ale ponieważ to Max jest połączony z Liz, to do niego sięnęło dziecko, tym samym dając Maxowi powód by uciec Piercowi (podświadomie Max wiedział, że Liz żyje, tylko jego świadomość tego nie wiedziała).

I Zan nie był przez cały czas połączony z Maxem i świadomy tego, co się z nim dzieje. Poczuł Maxa dopiero wtedy, kiedy zrozumiał kim jest Liz. To było sporo wcześniej, kiedy Zan, Michael, Kyle i Tess pojechali spotkać się z pozostałymi duplikatami w rozdziale 7.
Ona wcześniej należała do innego niego i w sercu – w snach – to się nigdy nie zmieniło.

W tym momencie – kiedy w końcu akceptuje to co jest prawdą i nie może być zmienione – Zan zaczyna go czuć. Może wyczuć Maxa – swój oryginał – i wie, że Bath ma rację. On gdzieś tam żyje. Z jego akceptacją istnienia Maxa, król znów żyje.

Zan zastanawia się jak mógł zapomnieć jak to było znać Maxa. Król był częścią niego przez całe życie. Jak zdołał tak całkowicie ignorować ból Maxa? Bo teraz, kiedy znów go czuje, to jest niemal przytłaczające.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Tue Nov 30, 2004 1:18 am

<center>CZĘŚĆ 20</center>

Wpatrują się w siebie zdawałoby się w nieskończoność. Czas zamiera w tych pierwszych chwilach i przez wieczność są jedynymi ludźmi na świecie. Ponieważ tak naprawdę, dla niego, nigdy nie było nikogo innego.

To jest Liz i ona żyje i on zdaje sobie sprawę, że w jej ciemnych oczach lśnią łzy. W tym momencie wie, że ona ciągle należy do niego i że te ostatnie pięć lat warte były każdej sekundy tortur, byle tylko zobaczyć, jak ona znów tak na niego patrzy.

Siedzi nieruchomo naprzeciw niej. To nie tu chce być, ale nie czuje się na siłach ruszyć. Przybył po nią, ale teraz od niej zależy pokonanie tego ostatniego dystansu. On zużył ostatnie resztki sił by tu dotrzeć. Uciekł z piekła ponieważ, gdzieś w środku, wiedział, że nadszedł czas.

Ale w końcu zaczyna się zastanawiać dlaczego to zajęło pięć lat. Jak mogła być od niego odcięta przez tyle czasu? Gdyby wiedział, że ona żyje, poruszyłby niebo i ziemię by dotrzeć do niej dużo wcześniej.

„Myślałem, że nie żyjesz,” mówi. Chce, żeby to wiedziała, żeby nie myślała, że celowo trzymał się od niej z daleka. Nie od niej. Nigdy od niej.

„Wiem.” Uśmiecha się smutno. „Przepraszam.”

„Nie rozumiem,” mówi zwyczajnie. „Gdzie byłaś?” Spogląda na jej ciągle zaciśnięte dłonie. „Liz, dlaczego cię nie czuję?”

Bo tak jest. Ona siedzi dokładnie przed nim, wyczuwa jej obecność na obrzeżach świadomości, ale nie są połączeni.

„Bo ja nie jestem Liz,” odpowiada. Jej głos drży nieznacznie. „Max, ja cię nie pamiętam.”

„Co?” Marszczy brwi. „Co masz na myśli?”

Wie, że ona kłamie. Dlaczego go okłamuje? Bo ona musi pamiętać. Gdyby nie pamiętała, to nie patrzyłaby na niego tak, jak to w tej chwili robi. Ona wie jak to jest między nimi. Widzi to na własne oczy. Czuje to w swoim sercu, nawet jeśli nie jest w stanie wyczuć tego w jej sercu.

Powinien być w stanie czuć to w jej sercu. Co tu jest nie tak?

„Pięć lat temu...” Urywa i podnosi rękę, by odgarnąć za ucho pasmo długich ciemnych włosów. Patrzy na nią łapczywie, jego ręce wyrywają się by sięgnąć i chwycić ją. Czuje jak coś się pomiędzy nimi budzi. To stopniowo narastające napięcie, takie, którego nie da się długo ignorować. Ledwo może się skoncentrować na tym, co ona mówi, ale zmusza się do skupienia uwagi.

„Pięć lat temu skoczyliśmy z mostu,” ciągnie Liz. „Ty zostałeś schwytany...” przełyka z trudem. „Ja się zagubiłam.” Uśmiecha się przez łzy. „Nic nie pamiętam.”

Nagle uderza go, iż jej chodzi o to, że dosłownie go nie pamięta. Widzi, że pod płomieniem w jej oczach jest coś mrocznego. Jest tam pustka, która jest brakiem pamięci. Ona naprawdę nie wie kim on jest.

A jednak i tak go odnalazła. Ostatecznie nie tylko ona była zagubiona. Ona go nie pamięta, ale odnalazła go mimo wszystko.

Może być tylko jedno wyjaśnienie. Czuje przypływ ulgi. Więź nie jest przerwana. Ciągle istnieje, ale jest zablokowana przez jej uszkodzony umysł. Wie jednak, że to nie jest nieodwracalne. Może ją uleczyć.

Ona nie wezwała go z powrotem tylko po to by jego ocalić. To jest również dla niej. Jest mu pisane, by przywrócił prawdziwą ją. On jest jedynym, który może to zrobić, bo tylko on wie kim ona naprawdę jest. Tak jak ona jest jedyną, która kiedykolwiek naprawdę znała jego.

„Liz,” opada przed nią na kolana. Ona patrzy na niego spokojnie, bez strachu. Wyciąga ręce i delikatnie otacza dłońmi jej twarz. Ciągle nie przerwali kontaktu wzrokowego. Od momentu, kiedy ona otworzyła oczy, nie oderwali od siebie wzroku.

„Max,” szepcze. Opuszcza głowę i całuje go. Oboje wzdychają, kiedy, tak zwyczajnie, otwiera się między nimi połączenie. Ona od razu w pełni się przed nim otwiera, ufając mu, że sprowadzi ją z powrotem tak pełnie, jak ona zrobiła to dla niego.

Zmusza się do odepchnięcia natłoku obrazów, które go witają, choć niektóre przedzierają się do jego świadomości. Opiera się analizowaniu ich znaczenia.

Nie pozwala sobie skoncentrować na słodyczy jej ust. Nie będzie zastanawiał się nad tym, jak mocno wali w piersi jego serce, błagając go by się w niej zatracił. Bo to połączenie musi znaczyć coś więcej niż tylko to, jak bardzo on pożąda jej fizycznie.

Zamiast tego, po raz pierwszy od pięciu i pół roku łączy się z żywą tkanką, instynktownie wiedząc jak ona jest zraniona i co musi zrobić, żeby ją uleczyć. Nie czuje się jakby minęło pięć lat odkąd po raz ostatni mógł naprawdę swobodnie używać swoich mocy. Znalezienie zaciemnionego zakątka jej mózgu i kiedy już go odnajduje, przywrócenie go do światła to najnaturalniejsza rzecz na świecie.

To jego dar, a ona jest jego życiem. Nie zawiedzie jej.

I kiedy nowy zestaw obrazów zaczyna przedzierać się do jego świadomości – sceny, które rozpoznaje sprzed Pierce’a i sprzed mostu, sceny, które jak wyczuwa, ona teraz też pamięta – wie, że mu się udało.

Dopiero wtedy pozwala sobie na odprężenie. Ale nie przestaje jej całować. W tym uleczaniu chodzi o więcej niż tylko fizyczne rany. Nie leczy tylko jej, ale siebie również. Z każdym muśnięciem jej warg czuje, jak jego dusza uwalnia ból i cierpienie ostatnich pięciu lat. Ponieważ kiedy jest z Liz, nie ma Białego Pokoju. Nie ma Pierce’a. Nie ma pięciu lat bez niej.

Jest tylko spokój.

Do czasu, kiedy uświadamia sobie, że nie są sami.

Nie jest pewien, kiedy dokładnie staje się świadomy faktu, że nie są dłużej sami w połączeniu. Może wtedy, kiedy zaczyna naprawdę widzieć wspomnienia, które nie należą do Liz, ale do osoby, którą ona była przez ostatnie pięć lat. Może wtedy, kiedy ona zaczyna się odsuwać, szepcząc, że musi wyjaśnić; że są rzeczy, o których muszą porozmawiać teraz, zanim on zobaczy i nie zrozumie. Może wtedy, kiedy jego serce zrozumiało, że ona naprawdę była zagubiona odkąd skoczyli z tego mostu, ale nie była sama.

Ostatecznie, nie jest ważne, kiedy uświadomił sobie tą prawdę. To zmienia wszystko, a jednak, nie na gorsze. Nigdy nie wyobrażał sobie, że mógłby powitać kogoś w tym, co dzieli z Liz, ale niemal natychmiast, akceptuje to.

Oczywiście, jest przez moment zszokowany; jest lekkie uczucie żalu, że już nigdy to nie będzie tylko ich dwoje. Ale wtedy jego serce się rozjaśnia i ta jedna obawa, którą chował w sercu, że rozczaruje ją z powodu tego jednego daru, którego wie, że nigdy nie będzie mógł jej podarować, rozmywa się i wie, co to znaczy, po raz pierwszy w życiu, znaleźć prawdziwy cel.

Ona nie była sama i czasami była szczęśliwa, ale to nie znaczy, że kiedykolwiek przestała należeć do niego. Ponieważ on był z nią przez ostatnie pięć lat. W jej sercu, kiedy była z nim, ale również fizycznie. Bo w tych obrazach był on.

Zawsze nienawidził słowa przeznaczenie, ale wie, że nigdy nie zdoła uciec przed swoim. Los nie zawsze był dla niego łaskawy, ale przywiódł go z powrotem w ramiona Liz. Nie pozwoli, by zazdrość czy gniew w tym przeszkodziły. Przeszli przez zbyt wiele, by pozwolić takim małostkowym emocjom stanąć na drodze. Jeżeli chce być kiedykolwiek szczęśliwy, musi uwierzyć, że wszystko, co się dzieje, ma swoją przyczynę.

Dalej będą testowaniu, ale miłość, którą zawsze do niej czuł, przewiedzie ich na drugą stronę.

„Mogę wyjaśnić,” mówi cicho Liz. Teraz, kiedy połączenie nie jest dłużej zablokowane, czuje jej strach. Pragnie ją zapewnić. Nie rozumie do końca wszystkiego, co widział – nie wie jeszcze jak, kiedy czy dlaczego – ale nie jest zły.

Wie, że ona należy do niego. Wyczuwa również, że życie, które ona w sobie nosi, również ma być jego. Nie spłodzone przez niego, ale i tak jego. Jego dziecko. A jednak, jest historia, którą musi pozwolić jej opowiedzieć, choćby po to, by rozwiać jej obawę, że on nie rozumie.

Ale wyjaśnienia muszą poczekać. Ponieważ, kiedy siedzi na piętach, czekając aż ona zrzuci to z siebie, palący ból przeszywa jego lewe ramię. Krzywy się, zaskoczony. Potem chwyta się za brzuch, zginając się w pół, kiedy ten sam ból, tyle że intensywniejszy, godzi go tam.

„Max!” krzyczy Liz. Łapie go za ramiona. „Co się stało?”

Ale on jej nie słyszy. Jego oczy uciekają w tył głowy i przez dziwny moment wpatruje się w błękitne niebo.

Twarz patrzy w dół, na niego, przerażenie widoczne w każdym rysie.

„Ja krwawię,” mamrocze, wcale nie czując strachu, kiedy twarz ponad nim zostaje przysłonięta przez celujący w niego pistolet.

Max szarpie się, kiedy trzecia kula przeszywa jego ciało.

A jednak, przez cały ten czas, jest całkowicie świadomy, że nic z tego nie dzieje się jemu. To drugi
on. Przeżywa ten moment ze swoim drugim ja, który – kiedy Max zostawi go w tym samotnym miejscu – nie będzie dłużej istniał.

Max żałuje tego, ale wie, że nie może zostać. To, co się tu dzieje, oznacza, że nie musi.

To, co się tu dzieje, oznacza, że
nie wolno mu zostać. Nigdy nie może powrócić do tego samolubnego folgowania sobie w obwinianiu się o wszystko, co poszło źle w życiach ludzi, których kocha. Teraz ma ważniejsze rzeczy, o które musi się martwić. Biały Pokój nie może go dłużej prześladować. Nie może pozwolić, by to, co się stało na tej opuszczonej drodze, poszło na darmo.

Kiedy odchodzi, czuje że ten drugi on odbiera jego akceptację i że jest wdzięczny. Max ma nadzieję, że on w pełni rozumie jak wdzięczny jest mu Max.


Zdecydowanie potrząsa głową, ponownie stając się w pełni świadomym obecności Liz, mimo że była z nim przez cały czas. Jest kredowobiała, ale kiedy zauważa, że on z powrotem jest na niej skupiony, opada na podłogę obok niego i zarzuca ramiona wokół jego szyi.

Trzyma ją mocno, ale nie obawia się. Jest jedynym pozostałym Maxem i nie pozwoli, by ten dar poszedł na darmo.

Nie są dłużej sami. Spogląda ponad ramieniem Liz na szeryfa Valentiego, który stoi tuż za ławką. Nic nie mówi, ale najwyraźniej jest zaniepokojony.

„Max. Dobrze cię widzieć, synu,” mówi szeryf, kiedy Max podnosi się wreszcie na nogi, pociągając ze sobą Liz. Ona wciąż drży.

„Dziękuję szeryfie,” odpowiada. „Pana również.” Spogląda w dół na Liz, która wpatruje się w niego, jej ciemne oczy są pełne bólu. „Ale nie możemy zostać.”

To bolesna prawda. To, czego się dowiedział przez ostatnie kilka minut, sprawiło iż wie, że on i Liz mają jedną szansę na ochronę przyszłości. I żeby to zrobić, nie mogą pozostać w Nowym Jorku. Żałuje, że nie będzie mógł zobaczyć Isabel, Michaela i pozostałych, ale ewentualnie oni podążą.

Na razie, Liz – i to cenne życie rozwijające się w niej – muszą być jego jedyną troską.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Tue Nov 30, 2004 10:37 am

Czekałam na tę część. Na spotkanie tej dwójki. Ale teraz ze zdziwieniem stwierdzam, że bardziej niż to, co działo się między nimi, poruszyło mnie to, co działo się między Maxem a Zanem. Piękne zespolenie, piękny hołd złożony królowi i pięknie ukazanie królowi siły tego hołdu. W moich wcześniejszych postach mówiłam, że brak mi informacji o odnowionym połaczeniu, o tym jak ono dociera do całej tej trójki. Teraz już wszystko wiem i po raz kolejny płaczę nad bohaterstwem mojego kochanego Zana :cry: Dodatkow smuci mnie fakt, że Liz z całą pewnością to wszystko zobaczy... :cry:
Teraz o niczym innym myśleć nie mogę. Do głebszej analizy wezmę się potem. Biedny Zan :cry: :cry: :cry: :cry:
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Nov 30, 2004 12:25 pm

To prawda, bohaterem numer jeden w tym opowiadaniu jest Zan. I mimo, że go nie ma on sam, to jak żył i co zrobił zawsze bedzie istniało w świadomości i pamięci pozostałych. Czasami śmierć jest bezsensowna, pozostawia żal i ciągłe pytanie dlaczego...Śmierć Zana nie poszła na marne. To co widział Max jest przerażające, ale także pozwoli mu patrzeć na swoje dotychczasowe życie inaczej, szerzej. Nie będzie już mógł skupiać się na swoich odczuciach i tym co zrobił mu Pierce. To pozwoli mu również szybciej wrócić do równowagi wiedząc, że Zan przeszedł podobne piekło, że poświęcił życie po to by on sam mógł żyć, i jest teraz odpowiedzialny nie tylko za siebie ale także za Liz i swoje dziecko - które tak szybko zaakceptował. Było mu o tyle łatwiej bo Zan to drugie "ja" Maxa. Śmierć Zana było przysłowiowym khatarsis także dla innych.
Piękne tłumaczenie Milla :D
Image

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Tue Nov 30, 2004 1:45 pm

A czy nie wydaje wam się trochę dziwne, że Max zaakceptował to wszystko bez chwili wahania? Jak dłużej nad tym myślę to wydaje mi się, że być może w porównaniu z piekłem, które przeżył i ze świadomością, że Liz nie żyje to wiadomość o dziecku i minionych latach, o obecności Zana w życiu Liz nie była może istotna. Ważne było tylko to, że udało im się w tym koszmarze odnaleźć i że ona ciągle jest jego. Tylko czy to nie powinno wcześniej czy później wypłynąć? Trudno coś takiego zaakceptować, nawet kiedy wiemy, że ktoś oddający za nas życie bardzo o to prosi...
Oj nie, zaczynam podejrzewać Maxa o jakieś ciemne myśli, a tak nie można ;) Chyba po prostu sytuacja skojarzyła mi się z Relevations. Tam też było dziecko, też "innej" wersji Maxa, ale niestety chłopak długo nie mógł tego przeboleć...Ty jednak dramatyzm akcji wymusza trochę inne, bardziej łągodne podejście do stytuacji i przewartościowanie sobie co jest w życiu najważniejsze.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Nov 30, 2004 4:23 pm

Myślę że caroleen trafiła w sedno sprawy jeśli chodzi o postać Maxa w tym opowiadaniu. Czytałam je w orginale i pamietam obfity feedback który otrzymywała Kath pełen zachwytów nad wykreowanym przez nią Maxem, ludzi piszących że jest on idealnym rozwinięciem Max z 1 sezonu, że taki właśnie powinien być w nastepnych seriach, że Kath tak doskonale go rozumie, nie to co Katims&co którzy go zniszczyli yada yada yada.
To że postać Maxa została w serialu kmpletnie wypaczona i zmarnowana, to nie ulega wątpliwości. Podobnie jak to że Kath rzeczywiście świetnie go "pisze" (patrz "Born of the stars").
Problem w tym że takich ludzi jak Max w "Burn for me" poprostu nie ma. Nie ma ludzi którzy spdziwszy pięć lat w piekle, torturowani, poniewierani i upokarzani, w najgłębszym cierpieniu i samotności, potrafiliby jednocześnie zachować taką niewinność i otwartość na ludzi i świat. Max z 1 serii był pewnie najmniej egoistyczną osobą na świecie, ale to co przydarzyło mu sie w Białym Pokoju odebrało mu niewinność i dziwię się że tak wiele osób nie potrafi tego zaakceptować oczekując że nadal powinien być słodkim chłopcem. A przecież w serialu był tam...dzień? Trochę więcej?
A tu mamy do czynienia z człowiekiem który w takim miejscu spędził 5 lat...i nie ma w nim śladu nienawiści, żalu i goryczy.
Z całym szacunkiem dla Kath, ale...chyba trochę tym razem przedobrzyła :wink:
Dzięki Milla :P
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Sun Dec 05, 2004 3:53 pm

NOTKA

Cześć!

Niestety mam złe wiadomości. Od paru dni rzadko bywałam na Forum, a było to spowodowane kłopotami z komputerem. Stroił fochy przez cały tydzień, a w piątek wieczorem całkiem padł. Zawiozłam go wczoraj do naprawy i tam usłyszałam, że jest szansa na to, żebym nie straciła zawartości tardego dysku, ale trochę to potrwa. Tak więc w tej chwili dostęp do sieci mam tylko w pracy i na uczelni. Nie wiem kiedy będzie następna część.

W przeciwieństwie do pozostałych opowiadań, które mam tylko na twardym dysku, BFM mam też przetłumaczone na papierze, a tata zgodził się już pożyczyć mi swojego laptopa, żebym mogła je sobie przepisać i zamieścić. Tak więc to opowiadanie jest w uprzywilejowanej sytuacji.

Milla
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 6 guests