O! Takie komentarze uwielbiam. Tak ładnie wam to wyszło, że ode mnie też dzisiaj otrzymacie duuuży komentarz sporo wyjaśniający, a w nagrodę kolejną część. Zasłużyliście na nia, chociaż miałam dzisiaj jej nie zamieszczać.
Widzicie, oby tak dalej.
Ten obwinia się o to, ta o to, ci jeszcze o to. Jak ja tego nie lubię... Bo wszyscy wychodzą na męczenników, którzy winni są wszelakim grzechom świata
Taak. Ale na tym głównie jest zbudowany wątek Max i Logana. Nie, źle to ujęłam. Nie na obwinianiu. Ale właśnie to ciągłe poczucie winy z jakiegoś powodu ich blokuje. Boją się, że gdy coś sie stanie, oni będą temu winni, a myśli o tym raczej nie mogliby znieść. Zwłaszcza Max, chociaż to ukrywa niesamowicie boi się o Logana o czym przekonacie się w rozdziale 30 (no dobrze, ogólnie częsci będzie więcej niż 30).
Jest Biggs wrócił Z tego co pamiętam ma sie jeszcze pojawić H. no no no ciekawie sie zapowiada Ale rola Biggsa jest tylko epizodyczna ta?
Tak, obiecałam wam tę dwójkę. Zresztą sama nie mogłam się powstrzymać przed umieszczeniem ich tutaj. Tak jakoś wpletli się w moje życie. Biggs może nie będzie pierwszoplanowym bohaterem, ale troszeczkę ważną rolę odegra - jak już zauważyliście, on dostrzega coś pomiędzy Aleciem i Liz
Pojawi się jeszcze w paru częściach. Na krótko, ale zawsze. Co do H.... Oj, ona odegra nawet bardzo ważną rolę. Dlaczego? Nie będę spoilerować, ale zdradzę jedno: H. należała do tej samej sekcji co Alec i Liz
Odegra nawet bardzo ważną rolę, chociaż nie będzie zbyt wyeksponowana.
Może mi ktoś wreszcie powie czy w drugim sezonie stanie się cud, albo u ciebie _liz stanie się cud
Aras jeśli cudem nazywasz jakieś zbliżenie Logana i Max... hmm... mogę ci tylko powiedzieć, że nie pozostawię ich w martwym punkcie.
'Ten kto nie pamięta przeszłości, będzie skazany na to, że ją przeżyje powtórnie' -George Santayana
Onarek doskonale znam ten cytat, choć w innej wersji
Ten kto nie pamięta przeszłości jest skazany na jej wieczne powtarzanie i miałbyć to nawet jeden z cytatów otwierających rozdziały, ale jednak zrezygnowałam z niego.
Może i trochę ją rozumiem, przy Zacku czuje się bezpiecznie i go 'lubi', ale...
Tak. Ona zdecydowanie lubi Zacka. Tak szczerze. Może dlatego, że nie licząc Aleca jest to jej pierwsze "ludzkie" uczucie, którego doznała poza Manticore. To pozostawia jakiś sentyment. Poza tym jak wspomniałaś ta potrzeba bezpieczeństwa jest tutaj ważna. I chyba ciągle w naszej Liz tkwi element Manticore, bo bywają chwile, gdy powstrzega go jako dowódcę, a jest przyzwyczajona do tego, że ktoś ma nad nią chociaż odrobinę nadzoru.
Ja tu właśnie Aleca nie rozumiem. Chodzi mu o Zacka? Że przyjaciel?
Nie powinnam tego mówić, ale co mi tam. Może i na codzień Alec i Zack praktycznie skaczą sobie do gardłe (no w łagodniejszym ujęciu), nie wydają się siebie lubić, ale jednak jest pomiędzy nimi coś na kształt przyjaźni. Zwłaszcza przekonacie się o tym w części 18.
Ava... Masz zamiar tak podtsawiać dla Aleca coraz to nowsze blond wywłoczki z Roswell
O nie. Ava pozostanie troszkę na dłużej. Nie będzie sie szczególnie wyróżniać, ale w pewnym momencie zagra dość ważną rólkę (akurat jestem w trakcie pisania tego) - od razu uprzedzam, że nie będzie kims w rodzaju Ashy czy innej wywłoki, o którą Liz zrobi awanturę. U mnie Ava będzie w pewien sposób przyczyną smutku, rozpaczy i niemiłego obrotu spraw...
No, ale Biggs od razu zauważył, co się dzieje z Liz. Mógłby pomóc Byłby taką dobrą duszą, jak H w SLAFG
Hmm. Tutaj ta dwójka jakgdyby stoi po przeciwnych stronach barykady. Ale nie nastawiajcie się od razu na skrajności. A H będzie dobrym duchem, ale raczej nie takim jak w SLAFG. Zresztą odnieście do tego, co napisałam wyżej o jej roli.
Coś z Liz konkretnie, czy ogólnie z mutantami? _liz coś chyba wspominała, że będą chcieli wyjechać... Ciekawe
Nikt nie wyjeżdża. W pewnym momencie opowiadania akcja przenosi się w inne miejsce, ale do tego dojdziecie dopiero przy 27 amoże i nawet 28. Co się stało? Coś pośrednio z mutantami. Ale o tym w części dzisiejszej.
Tak, dzisiejszy rozdział - coś się stało. Trzeba coś zrobić. Wplątuje się motyw dowódcy i akcji. Ten rozdział jest zdecydowanie nastawiony na akcję. Tylko, że Zack rozdzielając zadania popełnia pewien błąd... Jaki? A przeczytajcie! A, i podoba mi się również cytat z początku tej części. Chyba mam sentyment do aniołów
17.
Jesteś jak anioł, który podnosi
gdy moje skrzydła zapomniały jak latać...
Liz nawet się nie zorientowała, gdy w jej mieszkaniu pojawili się Max i Logan a na podłodze rozłożono jakieś plany. Wszyscy pochylili się nad nimi, więc ona również. Schemat dwóch miejsc. Komisariat policji i jakieś laboratorium. Zack pospiesznie wyjaśnił:
- Mają kasety z naszym nagraniem. Jedna jest w siedzibie głównej policji, kopia w centrum ochrony laboratorium. Trzeba je wykraść nim je przejrzą lub dostaną się w niepowołane ręce.
Wszyscy przytaknęli. Krew w żyłach przyspieszyła. Znów czuła się jak w Manticore. Zadanie. Plan. Zaraz padną rozkazy. Umysł szybko przetwarzał dane. Wystarczyła minuta a miała oba plany budynków w głowie. Wstali i ustawili się prawie w rządku, jak w czasie apelu na placach trenignowych. Tylko Logan i Zack stali naprzeciwko.
- Logan będzie miał z nami kontakt przez centralę – Zack mówił chłodnym tonem
Dopiero teraz widziała w nim naprawdę dowódcę. I wrócił ten szacunek i strach wobec autorytetu.
- Podzielimy się na dwie grupy. Jedna wkradnie się na policję druga do laboratorium.
Liz czuła jak się wyprostowuje jeszcze bardziej, stając na baczność. Jeszcze chwila a odpowie „tak jest”.
- Liz i ja... - zaczął, ale Guevara mu przerwała:
- To nie czas na twoje fantazje. Nie ryzykuj i nie mieszaj do grupy emocji.
Liz wiedziała co to znaczy. Obawiali się, że jeśli bedzie w jednej grupie z Zackiem to w razie niebezpieczeństwa nie będą kalkulować na zimno, tylko gubić się w emocjach. Cóz, istniało takie ryzyko. Może rzeczywiście lepiej żeby byli w osobnych oddziałach?
Zack przytaknął. Też rozumiał słowa Max i umiał przewidzieć ryzyko. Przebiegł wzrokiem po twarzach ich wszystkich i ostatecznie zdecydował.
- Biggs i Ava odpowiadacie za ewentualne pojawienie się agentów u Max lub u mnie – dwójka przytaknęła – Policją zajmę się ja. Razem z Max.
Spojrzał na Liz, która już wiedziała co ją czeka, ale nawet nie mrugnęła, chociaż się w niej gotowało.
- Alec i Liz do laboratorium.
Wyrok zapadł.
* * *
Rozejrzeli sie dokoła. Z wejściem do laboratorium nie mieli problemu. Nie było jakoś specjalnie strzeżone, tak im się przynajmniej wydawało. Ale w centrali było kilkanaście pancernych szaf, więc znalezienie w którejś z nich kasety mogło trochę porwać.
Liz przesunęła powoli spojrzenie po ciemnym pomieszczeniu. Usiłowała się skupić, naprawde usiłowała, na kierunku w jakim powinna iść. Jednak bliskośc Aleca skutecznie ją rozpraszała. Stał tuż za nią, ich ciała praktycznie sie stykały.
Lekki dreszcz przebiegł po jej synapsach, gdy dotknął jej ramienia. Wiedziała, że się uśmiecha tym swoim tradycyjnym sposobem. Miała dwa wyjścia – ulec lub uciec. Kiedy jego palce przebiegły głebiej na skraj dekoltu, wybrała opcję trzecią.
Jednym ruchem przerzuciła go sobie przez ramię, powalając na podłogę. Szybko się podniósł i posłał jej spojrzenie pełne urazy i zaskoczenia. Stała w pozycji gotowej do walki, jakby on naprawdę mógł ją zaatakować. Zmarszczył brwi. Za kogo ona go uważała? Za jakiegoś gwałciciela czy coś? Wyprostował się i obrócił na pięcie, rzucając chłodno przez ramię:
- Poszukajmy tej przeklętej kasety.
Coś było w jego głosie, co kazało jej się czuć źle. Bardzo źle. Wydawał się być zraniony. Chyba za ostro zareagowała. Ale ten atak nie był wymierzony przeciwko niemu tylko przeciw sobie samej i temu, co sie w niej rodziło.
Jęknęła i podeszła do jednej z szafek. Przeglądała kolejne taśmy oznaczone datami. Tu zdecydowanie nie było tej, której szukali.
- Tu nie ma – powiedziała cicho
Alec zatrzasnął swoją szafkę i obrócił się w jej stronę. Nawet w ciemnościach żaden najmniejszy szczególik jej ciała nie umknął jego uwadze. Ani wyraz ciemnych oczu. Chciał przerwac kontakt wzrokowy, ale nie potrafił.
Była niesamowita. Mógł na nią spoglądać godzinami i nie znudziłby się.
Był głupi skoro nawet przez chwilę mu się wydawało, że nie ma w nim tego dawnego uczucie albo, że uda mu się w sobie je zdusić. Bardzo głupi. Ono z dnia na dzień coraz bardziej się w nim rozbudowywało. Kwitło jak jakaś pieprzona roślinka. Obrastało silnymi witkami całe jego wnętrze i zapuszczało coraz głebiej korzenie. Wszystko mu o niej przypominało.
Sekundy – niosły jej obraz.
Powietrze – przesiąknięte jej zapachem.
Wieczory – pełne jej dźwięcznego głosu
Bicie serca – równe jej rytmowi.
Przegrał tę batalię. Bronił się niewiarygodnie długo, gryzł i kopał byle tylko myśli o niej się nie zbliżały, błagał Blue Lady o litość. Ale im mocniej się wyrywał z objęc wizji Liz, tym bardziej go do niej ciągnęło. I już nie miał siły, by się nadal opierać.
Westchnął. Teraz bedzie się zapadał w tym uczuciu coraz głebiej, chłonąc łapczywie każdy moment, w którym będzie mu dane ją widzieć. A widząc ją z Zackiem będzie przeklinał dzień, w którym się ponownie pojawiła w jego życiu.
Jego wzrok powoli ześlizgnął się i powędrował wyżej na druga kondygnację pomieszczenia. Dostrzegł drobny ruch. Błyskawicznie ruszył sie z miejsca w momencie, gdy padł strzał. Pchnął Liz i oboje padli na podłogę za szafką.
- Złaź ze mnie – syknęła Liz, spychając go z siebie i wychylając się zza szafki, by dostrzec napastnika
Był człowiekiem. Czuła to. Ulepszony genetycznie wzrok odnalazł najszybsze wejście na drugą kondygnację. Raz, dwa, trzy, cztery sekundy i napastnik leżał rozłożony na podłodze a jego własna broń była skierowana na niego. Nie zdązyła mu nawet zagrozić, gdy biała piana wypłynęła z jego ust.
Zaklęła. Przesunęła wzrok w dół. Ale nie widziała Aleca. Czy on dalej siedział za tą szafką? Pokręciła głową i zeszła na dół. Stanęła nad nim przyglądając mu się uważnie. Siedział wsparty plecami o metalową ściankę i mamrotał coś. Chrząknęła. Otworzył oczy i spojrzał na nią. Leniwy uśmieszek wpełzł na jego usta. Usiłował się podnieść.
Tak, usiłował, to dobre określenie. Liz zauważyła, że ma z tym lekki problem. Ciche syknięcie wydobywające się z ust też zwróciło jej uwagę. Klęknęła, ściągając go w dół do siadu.
- Gdzie? - zapytała szeptem, próbując jak najdelikatniej zdjąć z niego kurtkę
- Lewy bark. Pod obojczykiem. - syknął i zacisnął powieki
Kiedy zdjęła wreszcie jego kurtkę i zaczęła podsuwać do góry ciemną koszulkę, by odsłonić ranę, Alec uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Tak ci się spieszy mnie rozebrać Liz?
Specjalnie w odpowiedzi szarpnęła mocniej jego koszulkę, wiedząc że go zaboli.
Rana była dośc poważna. Ciemna krew spływała gęstą strugą. Liz przełknęła niepewnie ślinę i sięgnęła do własnej kieszeni po nóż. Odłożyła go na chwilę, by ponownie zbadac ranę. Drobne palce przesunęły się po jego mięśniach w pobliże krwawiącego otworu. Nie mogła się powstrzymać by nie przebiec ponownie palcami po odsłoniętym torsie, skoro już miała okazję. Nie bronił jej ani nawet nie rzucił żadnej aluzji. Kiedy jednak dotknęła ciała w pobliży rany, mruknął z bólu.
Momentalnie się ocknęła. Potrzasnęła głowa i cofnęła dłoń. Bez słowa odchyliła go lekko, przyglądając się ranie po drugiej stronie. Kula przeszła na wylot. Jeden kłopot z głowy mniej.
- Trzebna zasklepić ranę – mruknęła
Jak na zawołanie Alec podał jej drugą ręką małe pudełeczko. Zapalniczkę. Nawet nie patrzyła na niego ponownie, tylko zabrała się do działania.
W Manticore uczyli nie tylko zabijać, ale i ratować niektóre życia. Wzięła nóż, zanurzając ostrze w płomieniu. Znany, stary sposób. Bolesny piekielnie, ale w obecnej sytuacji jedyne wyjście.
Przyłożyła rozgrzaną stal do krwawiącej rany. Aż było słychać syczenie przypalanego naskórka i kipiącej krwi tworzącej zasklepienie. Widziała jak Alec zaciska dłonie w pięści, ale nawet nie mrugnął, gdy to robiła. Chirurgiczna precyzja z jaką Liz się posługiwała ostrzem dawała mu pewnośc, że nie będzie komplikacji. A sama jej obecność uśmierzała ból. Otarła zakrwawione ostrze o rękaw własnej kurtki i ponownie podgrzała płomieniem. Rana na plecach też się zalepiła.
Liz z ulgą wypuściła przetrzymywane w płucach powietrze.
- Nie ruszaj ręką – powiedziała, delikatnie zakładając na niego kurtkę – Bardzo boli? - zapytała z troską w głosie
Przesunął na nią spojrzenie. Naprawdę się martwiła, nie udawała ani nie wynikało to z czysto żołnierskich pobudek. Martwiła się o niego jak o kogoś bliskiego. Uśmiechnął się lekko, unosząc lewy kącik ust do góry.
- Bolałoby mniej, gdybyś pocałowała – brzmiał jak mały chłopiec, który się skaleczył
Ale Liz się nie śmiała. Poprawiła mu kurtkę i ponownie wbiła w niego wzrok. Pochyliła się muskając wargami jego usta.
Krótko. Delikatnie. Słodko.
Było w tym jednak coś więcej niż pocieszenie. Odsunęła się od niego po chwili. Zielony wzrok tkwił nieustannie na jej twarzy, usiłując doszukać się przyczyny tego pocałunku. Nie musiał pytać ani szukac, on już wiedział.
Liz wstała, odrywając od niego wzrok.
- Znajdę tę kasetę i znikamy. - nawet się nie obróciła za siebie
Znikamy. Alec wiedział, że teraz będzie chciała zniknąć. Uśmiechnął się. Będzie bardzo chciała, ale i tak nie zniknie. Wróci. I bedzie wracać zawsze, aż zostanie na stałe.
c.d.n.