T: Wybór ocalałej [by Gimpy] cz.12
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Wybór ocalałej [by Gimpy] cz.12
To opowiadanie znalazłam jakiś (+/-) rok temu. Zaczęłam je czytać, ale po pewnym czasie przestałam. Nie podobało mi się. Czemu? Bo bohaterowie z tego opowiadania to nie te same postacie, które mieliśmy okazję poznać w serialu. Jednak potem znowu do niego wróciłam. I nie żałuję. Teraz wiem ile autorka włożyła w charaktery naszych ulubieńców od siebie. Dwa miesiące temu przeczytałam, że w pewnym stopniu ten fick jest oparty na faktach z życia Gimpy - autorki. Lekko mnie to zdołowało...popłakałam się (a to dla mnie nowość, bo nie należę do osób nazbyt wrażliwych). Nie mogłam i nie mogę uwierzyć, że nawet najmniejszy procent tego co jest zawarte w tym opowiadaniu, można przeżyć...jedno z najbatrdziej dołujących, przygnębiających i smutnych opowiadań, jakie miałam okazję przeczytać. Bardzo gorąco polecam.
Wybór Ocalałej
Autorka: Gimpy
Oryginalny tytuł: A Survivor's Choice
Od Autorki: To bardzo osobista historia, oparta na prawdziwych doświadczeniach. Mówi o rzeczach, o których niektórym może być trudno czytać. Są bardzo autentyczne i wielu ludzi musi sobie z nimi radzić. Zaczęłam ją pisać dla siebie, ale teraz robię to dla tych, którzy tak jak ja -walczą. Nie jesteście sami.
Życie nigdy nie jest idealne - wszyscy mają swoje wzloty i upadki. Niektórzy więcej upadków niż inni. Niektórzy żyją życiem wypełnionym w większości kłopotami i rzadko zdarzającymi się radościami. Niektórzy potrafią przezwyciężyć swoje problemy, a inni potrzebują na to dużo czasu. Jej czas właśnie nadszedł.
Część 1
Widziała je dzisiaj. Po trzech długich i męczących latach ukrywania, w końcu je zobaczyła. Przeżyłam moment słabości. Opuściłam swoją niewidzialną ścianę. Zapomniałam jak ważne jest utrzymanie ich w tajemnicy i teraz muszę za to zapłacić.
Dziś mnie odsyła. Tak naprawdę to mi to obojętne. Nienawidzę tego miejsca i wszystkich, którzy są z nim związani. Jej, mojej szkoły, moich tak zwanych „przyjaciół”, tego beznadziejnego miasta. Będę szczęśliwa, kiedy się stąd wyniosę.
Nie wiem gdzie jadę. Bez względu na to jak bardzo proszę, ona i tak mi nie powie. Taksówka podjedzie za parę minut, żeby zabrać mnie na stację autobusową. Wszystkie moje rzeczy spakowałam do jednej, jedynej walizki. Wszystkie moje brudne rzeczy wręcz idealnie zmieściły się do malutkiej walizeczki.
Ostatni raz rozglądam się po moim pokoju. Wyblakła i odklejająca się tapeta , która jest tu odkąd tylko pamiętam, jakimś cudem wygląda jeszcze bardziej wilgotniej i brudno. To nie był mój pokój. Może i tu spałam, ale kiedy rozglądasz się po pokoju powinieneś zobaczyć rzeczy przypominające ci o jego właścicielu. Znaki pozostałe po jego doświadczeniach. Ale nie w tym pokoju.
Mimo, że mieszkałam tu przez dziewięć lat, wszystko jest takie samo jak kiedyś. Ten sam brzydki, pomarańczowy dywan, który śmierdzi jak kocie siki. Ta sama rozpadająca się toaletka z rozbitym lustrem, w którym jesteś w stanie zobaczyć siebie gdy staniesz w odpowiednim miejscu. Nie ma żadnych dziur po pineskach, których użyłabym do wieszania plakatów moich ulubionych zespołów. Zabroniła mi tego. Zabroniła mi wielu rzeczy, ale tak najbardziej…zabroniła mi żyć.
Nie mogę nic poradzić tylko się uśmiechać. Prawdziwy uśmiech…coś czego nie było na mojej twarzy od bardzo dawna . Czuję się dobrze, gdy się śmieję. Wynoszę się stąd i nigdy nie wrócę.
Idzie korytarzem. Zawsze rozpoznam, że to ona. Wydaje ją sposób w jaki przesuwa swoje długie, sztuczne, czerwone i błyszczące paznokcie wzdłuż ściany. Otwiera drzwi, a ja muszę wstrzymać oddech, żeby nie zwymiotować z powodu bijącego od niej zapachu whisky i papierosów. Opiera się o framugę drzwi i uśmiecha do mnie, ukazując tym samym swoje krzywe, żółte zęby.
- Skończyłaś się pakować? - Pyta. Jej słowa zimne i ostre.
Wszystko na co mnie stać to przytaknięcie, bo boję się odezwać. Wstaję i chwytam walizkę. Odwracam się do niej i czekam, aż odejdzie od drzwi. Albo nie zrozumiała, o co mi chodzi, albo naumyślnie nie pozwalała mi wyjść. Gapi się na mnie, a wyraz jej twarzy pozostaje obojętny i nieczytelny. Nie mogę powstrzymać fali strachu, która przesuwa się wzdłuż mojego kręgosłupa. Wpatruje się w miejsce gdzie są ukryte. Mimo, że zasłaniają je moje luźne jeansy, nie mogę się powstrzymać tylko z zażenowaniem zakryć je, przesuwając przed siebie walizkę. Zaczyna ze mnie kpić.
- Jesteś ohydna kochanie - mówi głosem wypełnionym fałszywą miłością i podchodzi do mnie. Ja instynktownie chcę wziąć krok w tył, ale z doświadczenia wiem, żeby tego nie robić. Wszystko bym tym tylko pogorszyła - Będę szczęśliwa, kiedy ciebie już tu nie będzie. Zabieraj siebie i swój brud z mojego domu. - Chcę jej wywrzeszczeć w twarz, że jej „dom” już wcześniej był bardzo brudny, ale nie mogę zebrać w sobie wystarczająco dużo odwagi. - Współczuję osobom, które cię do siebie zabierają - wyciąga rękę i gładzi nią mój policzek. Wzdrygam się i mam nadzieję, że tego nie zauważy. Zauważa i w mgnieniu oka leżę na ziemi, a mój policzek szczypie. Ciche łzy wyłamują się spod moich powiek. Obserwuję wystraszona jak się nade mną pochyla. Łapie brutalnie moją buzię w swoją dłoń - Mogłaś być taka piękna - mówi uszczypliwie - Jak ja…ale zamiast tego stałaś się tym brzydkim, bezwartościowym czymś. Czasami - Kuca cały czas trzymając mój policzek - zastanawiam się czy na pewno jesteś moja. Zadaję sobie pytanie czy to możliwe, żebym urodziła coś tak wstrętnego. - Jej słowa już mnie nie bolą. Słyszałam je wiele razy. Tak wiele, że straciły jakiekolwiek znaczenie. Wszystko na czym jestem w stanie się skoncentrować, to siniaki, które wiem, że powstają pod jej palcami. Moja nienawiść do tej kobiety rośnie i wszystko co chcę zrobić to ją zabić. Zabić za wszystkie rzeczy, które mi zrobiła przez te lata. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymuje ją odgłos klaksonu dochodzący z zewnątrz. Wstaje i wygląda przez okno. Ja mogę tylko leżeć i gapić się w sufit. Czuję się martwa. - Taksówka przyjechała. - Mówi i wychodzi z „mojego” pokoju. Powoli siadam i skomlę smutno. Zamykam usta, żeby stłumić ten dźwięk. Wstaję i się otrzepuję. Przełykam ślinę, wychodzę ze „swojego” pokoju i zamykam za sobą drzwi. Przechodzę korytarzem, a potem po schodach. Na dole zaczynam się za nią rozglądać. Siedzi w salonie i mnie ignoruje. Wzdycham i wychodzę na zewnątrz. Idąc chodnikiem, nawiedza mnie poczucie wolności. Nie wysilam się nawet, żeby się rozejrzeć po ulicy na której dorastałam. Wsiadam do taksówki nie znając celu mojej podróży…nie dbając o niego. Jestem wolna i tylko to się liczy. Kiedy samochód zwalnia w głośnym korku ulicznym wyciągam discmana i wkładam słuchawki. Kiwam głową w rytm muzyki i pierwszy raz od tak dawna zaczynam chichotać.
CDN
Wybór Ocalałej
Autorka: Gimpy
Oryginalny tytuł: A Survivor's Choice
Od Autorki: To bardzo osobista historia, oparta na prawdziwych doświadczeniach. Mówi o rzeczach, o których niektórym może być trudno czytać. Są bardzo autentyczne i wielu ludzi musi sobie z nimi radzić. Zaczęłam ją pisać dla siebie, ale teraz robię to dla tych, którzy tak jak ja -walczą. Nie jesteście sami.
Życie nigdy nie jest idealne - wszyscy mają swoje wzloty i upadki. Niektórzy więcej upadków niż inni. Niektórzy żyją życiem wypełnionym w większości kłopotami i rzadko zdarzającymi się radościami. Niektórzy potrafią przezwyciężyć swoje problemy, a inni potrzebują na to dużo czasu. Jej czas właśnie nadszedł.
Część 1
Widziała je dzisiaj. Po trzech długich i męczących latach ukrywania, w końcu je zobaczyła. Przeżyłam moment słabości. Opuściłam swoją niewidzialną ścianę. Zapomniałam jak ważne jest utrzymanie ich w tajemnicy i teraz muszę za to zapłacić.
Dziś mnie odsyła. Tak naprawdę to mi to obojętne. Nienawidzę tego miejsca i wszystkich, którzy są z nim związani. Jej, mojej szkoły, moich tak zwanych „przyjaciół”, tego beznadziejnego miasta. Będę szczęśliwa, kiedy się stąd wyniosę.
Nie wiem gdzie jadę. Bez względu na to jak bardzo proszę, ona i tak mi nie powie. Taksówka podjedzie za parę minut, żeby zabrać mnie na stację autobusową. Wszystkie moje rzeczy spakowałam do jednej, jedynej walizki. Wszystkie moje brudne rzeczy wręcz idealnie zmieściły się do malutkiej walizeczki.
Ostatni raz rozglądam się po moim pokoju. Wyblakła i odklejająca się tapeta , która jest tu odkąd tylko pamiętam, jakimś cudem wygląda jeszcze bardziej wilgotniej i brudno. To nie był mój pokój. Może i tu spałam, ale kiedy rozglądasz się po pokoju powinieneś zobaczyć rzeczy przypominające ci o jego właścicielu. Znaki pozostałe po jego doświadczeniach. Ale nie w tym pokoju.
Mimo, że mieszkałam tu przez dziewięć lat, wszystko jest takie samo jak kiedyś. Ten sam brzydki, pomarańczowy dywan, który śmierdzi jak kocie siki. Ta sama rozpadająca się toaletka z rozbitym lustrem, w którym jesteś w stanie zobaczyć siebie gdy staniesz w odpowiednim miejscu. Nie ma żadnych dziur po pineskach, których użyłabym do wieszania plakatów moich ulubionych zespołów. Zabroniła mi tego. Zabroniła mi wielu rzeczy, ale tak najbardziej…zabroniła mi żyć.
Nie mogę nic poradzić tylko się uśmiechać. Prawdziwy uśmiech…coś czego nie było na mojej twarzy od bardzo dawna . Czuję się dobrze, gdy się śmieję. Wynoszę się stąd i nigdy nie wrócę.
Idzie korytarzem. Zawsze rozpoznam, że to ona. Wydaje ją sposób w jaki przesuwa swoje długie, sztuczne, czerwone i błyszczące paznokcie wzdłuż ściany. Otwiera drzwi, a ja muszę wstrzymać oddech, żeby nie zwymiotować z powodu bijącego od niej zapachu whisky i papierosów. Opiera się o framugę drzwi i uśmiecha do mnie, ukazując tym samym swoje krzywe, żółte zęby.
- Skończyłaś się pakować? - Pyta. Jej słowa zimne i ostre.
Wszystko na co mnie stać to przytaknięcie, bo boję się odezwać. Wstaję i chwytam walizkę. Odwracam się do niej i czekam, aż odejdzie od drzwi. Albo nie zrozumiała, o co mi chodzi, albo naumyślnie nie pozwalała mi wyjść. Gapi się na mnie, a wyraz jej twarzy pozostaje obojętny i nieczytelny. Nie mogę powstrzymać fali strachu, która przesuwa się wzdłuż mojego kręgosłupa. Wpatruje się w miejsce gdzie są ukryte. Mimo, że zasłaniają je moje luźne jeansy, nie mogę się powstrzymać tylko z zażenowaniem zakryć je, przesuwając przed siebie walizkę. Zaczyna ze mnie kpić.
- Jesteś ohydna kochanie - mówi głosem wypełnionym fałszywą miłością i podchodzi do mnie. Ja instynktownie chcę wziąć krok w tył, ale z doświadczenia wiem, żeby tego nie robić. Wszystko bym tym tylko pogorszyła - Będę szczęśliwa, kiedy ciebie już tu nie będzie. Zabieraj siebie i swój brud z mojego domu. - Chcę jej wywrzeszczeć w twarz, że jej „dom” już wcześniej był bardzo brudny, ale nie mogę zebrać w sobie wystarczająco dużo odwagi. - Współczuję osobom, które cię do siebie zabierają - wyciąga rękę i gładzi nią mój policzek. Wzdrygam się i mam nadzieję, że tego nie zauważy. Zauważa i w mgnieniu oka leżę na ziemi, a mój policzek szczypie. Ciche łzy wyłamują się spod moich powiek. Obserwuję wystraszona jak się nade mną pochyla. Łapie brutalnie moją buzię w swoją dłoń - Mogłaś być taka piękna - mówi uszczypliwie - Jak ja…ale zamiast tego stałaś się tym brzydkim, bezwartościowym czymś. Czasami - Kuca cały czas trzymając mój policzek - zastanawiam się czy na pewno jesteś moja. Zadaję sobie pytanie czy to możliwe, żebym urodziła coś tak wstrętnego. - Jej słowa już mnie nie bolą. Słyszałam je wiele razy. Tak wiele, że straciły jakiekolwiek znaczenie. Wszystko na czym jestem w stanie się skoncentrować, to siniaki, które wiem, że powstają pod jej palcami. Moja nienawiść do tej kobiety rośnie i wszystko co chcę zrobić to ją zabić. Zabić za wszystkie rzeczy, które mi zrobiła przez te lata. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymuje ją odgłos klaksonu dochodzący z zewnątrz. Wstaje i wygląda przez okno. Ja mogę tylko leżeć i gapić się w sufit. Czuję się martwa. - Taksówka przyjechała. - Mówi i wychodzi z „mojego” pokoju. Powoli siadam i skomlę smutno. Zamykam usta, żeby stłumić ten dźwięk. Wstaję i się otrzepuję. Przełykam ślinę, wychodzę ze „swojego” pokoju i zamykam za sobą drzwi. Przechodzę korytarzem, a potem po schodach. Na dole zaczynam się za nią rozglądać. Siedzi w salonie i mnie ignoruje. Wzdycham i wychodzę na zewnątrz. Idąc chodnikiem, nawiedza mnie poczucie wolności. Nie wysilam się nawet, żeby się rozejrzeć po ulicy na której dorastałam. Wsiadam do taksówki nie znając celu mojej podróży…nie dbając o niego. Jestem wolna i tylko to się liczy. Kiedy samochód zwalnia w głośnym korku ulicznym wyciągam discmana i wkładam słuchawki. Kiwam głową w rytm muzyki i pierwszy raz od tak dawna zaczynam chichotać.
CDN
Last edited by Cicha on Thu Nov 25, 2004 6:24 pm, edited 13 times in total.
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Część 2
Dzięki za komentarz elfchick!
Część 2
Wzdychając stoję pośrodku ogromnej stacji autobusowej, niepewna, co mam zrobić dalej. Jazda tutaj przebiegła całkiem sprawnie i szybko. Podróż taksówką była z góry opłacona, więc kierowca siedział cicho. Aby utrzymać moje myśli na pogodnym gruncie głośno słuchałam płyt. Nie mogę myśleć o tym, co się stało, albo o tym, co się działo. Nie mogę, bo jeśli zacznę…nie potrafię się nawet zmusić do powiedzenia tego na głos, więc szybko zaczynam myśleć o czymś innym. Dopiero teraz trafia do mnie niepewność sytuacji, w której się znajduję. Nie mam pojęcia, dokąd jadę lub, co robię. Co mnie czeka od tego momentu? Do którego autobusu mam wsiąść?
Najlepsza rzecz, jaką mogę zrobić to iść do punktu informacji. Sięgam do torby i wyjmuję moją zimową czapkę. Wciągam ją na głowę i na słuchawki, które dzięki niej mocniej tkwią mi w uszach. Wolno, ale pewnie podchodzę do informacji i staję w kolejce za młodą rodzinką. Trzymam głowę nisko i wpycham ręce do kieszeni.
Kolejka ślamazarnie idzie naprzód. Ludzie wokół poruszają się w pośpiechu, ale wszystko, co słyszę to głęboki i piękny głos wokalisty, NickelBack’a, który grzmi mi w uszach. Czuję przyglądającą mi się parę oczu, więc podnoszę wzrok. Mała dwu lub trzyletnia dziewczynka z młodej rodzinki stoi za nogą swojej mamy i patrzy na mnie z zainteresowaniem. Zerkam na nią surowo, bardziej ją wystraszając, bo chowa twarz w płaszczu swojej mamy, żeby się przede mną ukryć. Wychyla głowę. Robię głupią minę, a ona zaczyna chichotać. Jej matka spogląda na nią szorstko i ucisza dziecko, mówiąc, że są w miejscu publicznym. Patrzę na nią ze złością. Jak śmie zabraniać małej odrobiny zabawy? Czy nie po to jest dzieciństwo? Żeby się śmiać i bawić? Być beztroskim i cieszyć się niezwykłymi rzeczami, które nas otaczają?
Dziecko patrzy w ziemię smutno i przeprasza. Potrząsam głową i oczami wyobraźni wbijam w jej matkę kilka noży. Znowu zerkam na dziewczynkę, uśmiecham się słodko i ruchem ust, bez dźwięku formuję słowo „przepraszam”. Uśmiecha się do mnie szeroko. Z nikąd nachodzi mnie wyjątkowa chęć, aby się popłakać i muszę wciągnąć powietrze. Nie rozumiem tego, albo nie chcę rozumieć. Odwracam się od dziecka i podgłaśniam muzykę, ewidentnie odgradzając się od świata.
Zanim zdążę cokolwiek zrobić, nadchodzi moja kolej. Podnoszę wzrok i zostaję przywitana przez ogromną, śmiejącą się twarz. Gdyby nie mój instynkt, odskoczyłabym do tyłu ze strachu. Szczęśliwi ludzie mnie przerażają. Nikt w rzeczywistości nie jest tak szczęśliwy, na jak szczęśliwą wygląda ta blondynka. Wymuszam z siebie uśmiech. Jej usta poruszają się, ale nie wydają żadnego dźwięku. Ściągam słuchawki i wyjmuję je spod czapki, wieszając na szyi, a „Runaway” Linkin Parka cały czas gra na maksa.
- Dzień dobry - mówi kobieta pogodnie - Witamy w Greyhound. Jak mogę ci pomóc? - Pyta, a jej głos jest zbyt żywy. Przysięgam, że jeśli uśmiechnie się jeszcze szerzej to jej twarz pęknie. Ta myśl sprawia, że zaczynam się śmiać. Jej uśmiech lekko traci swój wyraz, ale zaraz szybko go odzyskuje.
- Potrzebuję pomocy przy szukaniu autobusu - Mój głos jest drażliwy. Uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Dobrze. Więc dokąd jedzie ten autobus? - Pyta odwracając się do komputera.
- Właśnie o to chodzi. Nie mam pojęcia gdzie jadę lub, do którego autobusu mam wsiąść. Wiem tylko, że jest jakiś autobus. Czy to ma sens? - śmieję się zdenerwowana. Marszczy brwi i zaciska usta. Nawet teraz, z tym swoim wspaniałym nastrojem, wygląda wkurzająco. Wydaje z siebie odgłos jakby myślała.
- Dobrze słonko. Podaj mi swoje pełne imię i poszukam w komputerze, czy jest na twoje nazwisko jakaś rezerwacja. - Znowu wraca do monitora i czeka cierpliwie, aż podam swoje dane. Opieram ramiona na ladzie i kładę na nich głowę.
- Maria - obserwuję jak wpisuje moje imię. Patrzy na mnie oczekująco - DeLuca. D…E…L…U…C…A - literuję nazwisko, nie dbając o to czy tego potrzebuje czy nie. Kończy pisać i kieruje się w moją stronę.
- Maria Alejandra DeLuca? - Potwierdzam skinięciem głowy - Mogę prosić o jakiś dowód tożsamości? - Pyta pełna radości. Chwytam za łańcuch, do którego mam przyczepiony portfel i wyciągam z niego moją legitymację. Ona ją bierze i porównuje dane z karty z tymi z komputera.
- Więc tak pani, DeLuca…- mówi chwytając jakieś papiery - To jest twój pierwszy bilet…
- Czekaj…pierwszy? - Zadaję pytanie, lekko zmieszana - Że niby jest więcej autobusów?
- Tak. Z tego co mam tu napisane autobus, którym pojedziesz do Baltimore masz o 18:30. Już na miejscu w punkcie informacji odbierzesz drugi bilet, który będzie twoją przepustką do Cleveland. Stamtąd pojedziesz do Memphis, a potem do Dallas no i tam wsiądziesz do autobusu, który zabierze cię do celu twojej podróży - Roswell w Nowym Meksyku - informuje mnie szczęśliwa.
- Roswell? Roswell jako stolica kosmitów? - Pytam zdziwiona. To oczywiste, że matka wysłałaby mnie do jakiegoś śmiesznego miasteczka. Była psychiczna.
- Tak tu jest napisane. Sama zobacz - zaczyna odwracać monitor w moją stronę.
- Nie, nie ma sprawy. Wierzę ci. - wzdycham sfrustrowana. Co do cholery jest takiego w Roswell, i jaki ma to związek ze mną? Podaje mi bilet. Biorę go i wpycham do kieszeni. - 18:30, tak?
- Tak. Bramka numer 12. Jest tam. - pokazuje na duży znak z numerem 12.
- Wow. Kto by pomyślał? - Odgryzam się sarkastycznie. Nawet nie fatyguję się z przeprosinami, ani podziękowaniem, a zamiast tego odchodzę w kierunku drzwi. Padam na plastikowe siedzenie, a nogi kładę na innym, stojącym naprzeciwko. Potrzebując obydwu - ciepła i pocieszenia, obejmuję ramionami i przytulam sama siebie. Nikt inny by tego nie zrobił. Mój zegarek pokazuje, że jest dopiero 15. Mam jeszcze trzy i pół godziny i nic ciekawego do roboty. Znudzona płytą, której słuchałam przez ostatnie trzydzieści minut, przeglądam moją kolekcję albumów szukając czegoś innego. - Może i jestem bezużyteczna, ale przynamniej mam wspaniałe płyty - żartuję sama do siebie smutno. Wybieram album Davida Ushera. Album, który cudownie odzwierciedla mój nastrój. Wkładam słuchawki do uszu, naciągam bardziej czapkę i kładę głowę na kolanach. Myślami odpływam do celu mojej podróży. Roswell. Co takiego może na mnie czekać w Roswell? A raczej kto? Moja matka nigdy nie mówiła o rodzinie. Żadnych dziadków. Żadnych ciotek lub wujków. Żadnych dalekich kuzynów. Nikogo. Wzdycham i zaczynam się relaksować, opierając się na moich kolanach całkowicie. Mój żołądek zaczyna narzekać, przypominając mi, że nie jadłam przez ponad cały dzień. - Automaty z jedzeniem oto nadchodzę - mamroczę wstając. Rozglądając się dookoła, dostrzegam jeden i do niego podchodzę. Stoję i patrzę się na to całe słone i słodkie jedzenie, próbując zdecydować, którym najem się najbardziej. Muszę zaoszczędzić jak najwięcej z pieniędzy, które mam. Wybieram jakiegoś nieznanego producenta niezdrowej żywności, którego słodycze zaspokoją mój żołądek na przynajmniej pół następnego dnia i wracam do swojego krzesła. Zwijam się w kłębek i jem małą cząstkę tego tłustego żarcia. Mój brzuch błaga o więcej, głośno się na mnie złoszcząc za pozbawienie go jedzenia. - Siedź cicho - mówię delikatnie. Trzy i pół godziny mijają wolno. Kiedy przychodzi czas, wsiadam do autobusu i całą drogę siedzę z tyłu skulona. I gdy wyjeżdżamy z miasta, obserwuję jak zachodzi słońce.
CDN
Część 2
Wzdychając stoję pośrodku ogromnej stacji autobusowej, niepewna, co mam zrobić dalej. Jazda tutaj przebiegła całkiem sprawnie i szybko. Podróż taksówką była z góry opłacona, więc kierowca siedział cicho. Aby utrzymać moje myśli na pogodnym gruncie głośno słuchałam płyt. Nie mogę myśleć o tym, co się stało, albo o tym, co się działo. Nie mogę, bo jeśli zacznę…nie potrafię się nawet zmusić do powiedzenia tego na głos, więc szybko zaczynam myśleć o czymś innym. Dopiero teraz trafia do mnie niepewność sytuacji, w której się znajduję. Nie mam pojęcia, dokąd jadę lub, co robię. Co mnie czeka od tego momentu? Do którego autobusu mam wsiąść?
Najlepsza rzecz, jaką mogę zrobić to iść do punktu informacji. Sięgam do torby i wyjmuję moją zimową czapkę. Wciągam ją na głowę i na słuchawki, które dzięki niej mocniej tkwią mi w uszach. Wolno, ale pewnie podchodzę do informacji i staję w kolejce za młodą rodzinką. Trzymam głowę nisko i wpycham ręce do kieszeni.
Kolejka ślamazarnie idzie naprzód. Ludzie wokół poruszają się w pośpiechu, ale wszystko, co słyszę to głęboki i piękny głos wokalisty, NickelBack’a, który grzmi mi w uszach. Czuję przyglądającą mi się parę oczu, więc podnoszę wzrok. Mała dwu lub trzyletnia dziewczynka z młodej rodzinki stoi za nogą swojej mamy i patrzy na mnie z zainteresowaniem. Zerkam na nią surowo, bardziej ją wystraszając, bo chowa twarz w płaszczu swojej mamy, żeby się przede mną ukryć. Wychyla głowę. Robię głupią minę, a ona zaczyna chichotać. Jej matka spogląda na nią szorstko i ucisza dziecko, mówiąc, że są w miejscu publicznym. Patrzę na nią ze złością. Jak śmie zabraniać małej odrobiny zabawy? Czy nie po to jest dzieciństwo? Żeby się śmiać i bawić? Być beztroskim i cieszyć się niezwykłymi rzeczami, które nas otaczają?
Dziecko patrzy w ziemię smutno i przeprasza. Potrząsam głową i oczami wyobraźni wbijam w jej matkę kilka noży. Znowu zerkam na dziewczynkę, uśmiecham się słodko i ruchem ust, bez dźwięku formuję słowo „przepraszam”. Uśmiecha się do mnie szeroko. Z nikąd nachodzi mnie wyjątkowa chęć, aby się popłakać i muszę wciągnąć powietrze. Nie rozumiem tego, albo nie chcę rozumieć. Odwracam się od dziecka i podgłaśniam muzykę, ewidentnie odgradzając się od świata.
Zanim zdążę cokolwiek zrobić, nadchodzi moja kolej. Podnoszę wzrok i zostaję przywitana przez ogromną, śmiejącą się twarz. Gdyby nie mój instynkt, odskoczyłabym do tyłu ze strachu. Szczęśliwi ludzie mnie przerażają. Nikt w rzeczywistości nie jest tak szczęśliwy, na jak szczęśliwą wygląda ta blondynka. Wymuszam z siebie uśmiech. Jej usta poruszają się, ale nie wydają żadnego dźwięku. Ściągam słuchawki i wyjmuję je spod czapki, wieszając na szyi, a „Runaway” Linkin Parka cały czas gra na maksa.
- Dzień dobry - mówi kobieta pogodnie - Witamy w Greyhound. Jak mogę ci pomóc? - Pyta, a jej głos jest zbyt żywy. Przysięgam, że jeśli uśmiechnie się jeszcze szerzej to jej twarz pęknie. Ta myśl sprawia, że zaczynam się śmiać. Jej uśmiech lekko traci swój wyraz, ale zaraz szybko go odzyskuje.
- Potrzebuję pomocy przy szukaniu autobusu - Mój głos jest drażliwy. Uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Dobrze. Więc dokąd jedzie ten autobus? - Pyta odwracając się do komputera.
- Właśnie o to chodzi. Nie mam pojęcia gdzie jadę lub, do którego autobusu mam wsiąść. Wiem tylko, że jest jakiś autobus. Czy to ma sens? - śmieję się zdenerwowana. Marszczy brwi i zaciska usta. Nawet teraz, z tym swoim wspaniałym nastrojem, wygląda wkurzająco. Wydaje z siebie odgłos jakby myślała.
- Dobrze słonko. Podaj mi swoje pełne imię i poszukam w komputerze, czy jest na twoje nazwisko jakaś rezerwacja. - Znowu wraca do monitora i czeka cierpliwie, aż podam swoje dane. Opieram ramiona na ladzie i kładę na nich głowę.
- Maria - obserwuję jak wpisuje moje imię. Patrzy na mnie oczekująco - DeLuca. D…E…L…U…C…A - literuję nazwisko, nie dbając o to czy tego potrzebuje czy nie. Kończy pisać i kieruje się w moją stronę.
- Maria Alejandra DeLuca? - Potwierdzam skinięciem głowy - Mogę prosić o jakiś dowód tożsamości? - Pyta pełna radości. Chwytam za łańcuch, do którego mam przyczepiony portfel i wyciągam z niego moją legitymację. Ona ją bierze i porównuje dane z karty z tymi z komputera.
- Więc tak pani, DeLuca…- mówi chwytając jakieś papiery - To jest twój pierwszy bilet…
- Czekaj…pierwszy? - Zadaję pytanie, lekko zmieszana - Że niby jest więcej autobusów?
- Tak. Z tego co mam tu napisane autobus, którym pojedziesz do Baltimore masz o 18:30. Już na miejscu w punkcie informacji odbierzesz drugi bilet, który będzie twoją przepustką do Cleveland. Stamtąd pojedziesz do Memphis, a potem do Dallas no i tam wsiądziesz do autobusu, który zabierze cię do celu twojej podróży - Roswell w Nowym Meksyku - informuje mnie szczęśliwa.
- Roswell? Roswell jako stolica kosmitów? - Pytam zdziwiona. To oczywiste, że matka wysłałaby mnie do jakiegoś śmiesznego miasteczka. Była psychiczna.
- Tak tu jest napisane. Sama zobacz - zaczyna odwracać monitor w moją stronę.
- Nie, nie ma sprawy. Wierzę ci. - wzdycham sfrustrowana. Co do cholery jest takiego w Roswell, i jaki ma to związek ze mną? Podaje mi bilet. Biorę go i wpycham do kieszeni. - 18:30, tak?
- Tak. Bramka numer 12. Jest tam. - pokazuje na duży znak z numerem 12.
- Wow. Kto by pomyślał? - Odgryzam się sarkastycznie. Nawet nie fatyguję się z przeprosinami, ani podziękowaniem, a zamiast tego odchodzę w kierunku drzwi. Padam na plastikowe siedzenie, a nogi kładę na innym, stojącym naprzeciwko. Potrzebując obydwu - ciepła i pocieszenia, obejmuję ramionami i przytulam sama siebie. Nikt inny by tego nie zrobił. Mój zegarek pokazuje, że jest dopiero 15. Mam jeszcze trzy i pół godziny i nic ciekawego do roboty. Znudzona płytą, której słuchałam przez ostatnie trzydzieści minut, przeglądam moją kolekcję albumów szukając czegoś innego. - Może i jestem bezużyteczna, ale przynamniej mam wspaniałe płyty - żartuję sama do siebie smutno. Wybieram album Davida Ushera. Album, który cudownie odzwierciedla mój nastrój. Wkładam słuchawki do uszu, naciągam bardziej czapkę i kładę głowę na kolanach. Myślami odpływam do celu mojej podróży. Roswell. Co takiego może na mnie czekać w Roswell? A raczej kto? Moja matka nigdy nie mówiła o rodzinie. Żadnych dziadków. Żadnych ciotek lub wujków. Żadnych dalekich kuzynów. Nikogo. Wzdycham i zaczynam się relaksować, opierając się na moich kolanach całkowicie. Mój żołądek zaczyna narzekać, przypominając mi, że nie jadłam przez ponad cały dzień. - Automaty z jedzeniem oto nadchodzę - mamroczę wstając. Rozglądając się dookoła, dostrzegam jeden i do niego podchodzę. Stoję i patrzę się na to całe słone i słodkie jedzenie, próbując zdecydować, którym najem się najbardziej. Muszę zaoszczędzić jak najwięcej z pieniędzy, które mam. Wybieram jakiegoś nieznanego producenta niezdrowej żywności, którego słodycze zaspokoją mój żołądek na przynajmniej pół następnego dnia i wracam do swojego krzesła. Zwijam się w kłębek i jem małą cząstkę tego tłustego żarcia. Mój brzuch błaga o więcej, głośno się na mnie złoszcząc za pozbawienie go jedzenia. - Siedź cicho - mówię delikatnie. Trzy i pół godziny mijają wolno. Kiedy przychodzi czas, wsiadam do autobusu i całą drogę siedzę z tyłu skulona. I gdy wyjeżdżamy z miasta, obserwuję jak zachodzi słońce.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Wiesz co Cicha? Masz rację to jest naprawdę smutny ff, ale z chęcią przeczytam kolejne części. Więc roswell tak No no robi się coraz ciekawiej mimo panującego tam nastroju... Cieszę się razem z bohaterka, że uwolniła się z 'tamtego' domu... Chociaz nigdy nie czytałam ff o Marii ten będę czytała dalej...
Cieszę się, że się podoba! Onarku, kiedyś musi być ten pierwszy raz w czytaniu opowiadań o Marii A tak serio, to cieszę się, że akurat to opowiadanie jest pierwszym jakie czytasz w tej kategorii
Niedługo zamieszczę czwartą część!
Część 3
Godziny mijają jako rozmazany rollercoaster emocjonalny. Nie ma momentu, w którym nie musiałabym zmieniać toru myśli, żeby się tylko nie rozpłakać. Mimo, że nienawidzę mojej matki i domu, który zostawiam za sobą to i tak czuję się zagubiona i stęskniona. Myśl o nowym mieście i nowych twarzach mnie przeraża. Nie mogę się powstrzymać, tylko bać, że będą mnie unikali. Tak wiele razy byłam unikana, drażniona, ignorowana…lista ciągnęłaby się w dół jeszcze przez długi czas. Jedni myśleliby, że się do tego przyzwyczaiłam, ale to tak jak mówienie, że żołnierz przyzwyczaja się do oglądania śmierci swoich kolegów na wojnie. To coś, do czego człowiek nigdy się nie przyzwyczaja, a tylko uczy się lepiej sobie z tym radzić.
Świat jest zabawnym miejscem. Nam wszystkim jest przeznaczone na przykład gwałtowne reagowanie lub uprawianie seksu do tego stopnia, że granica pomiędzy wyobraźnią, a rzeczywistością zostaje zatarta. Czasami zapominamy co, to znaczy być człowiekiem. To tak jakby naszym głównym celem było chodzenie naokoło i krzywdzenie się nawzajem, dopóki się sami nie zabijemy, nie zabijemy ich, nie zginiemy w wypadku, lub, jeśli mamy szczęście w sposób naturalny.
Sposoby w jakie krzywdzimy innych są odrażające. W autobusie widzę ich kilka. Obok mnie starsza pani ze swoim wnukiem smacznie śpią, ale od samego początku podróży, baba cały czas się go czepiała. Bez względu na to, co zrobił, ona atakowała go surowymi słowami. Współczuję temu dziecku i wiem jak to jest. Matka jest….była taka sama.
Teraz jest ciemno, słońce zaszło parę godzin temu. Opieram czoło o zimną szybę. Brakuje gwiazd, niebo jest pokryte ciemnymi, gniewnymi chmurami. Będzie padało. Czuję to. Myślę, że to do mnie pasuje. Czuję wzmagającą się we mnie burzę. Czuję tak wiele rzeczy, że wszystkie topią się w jedną całość. Jeśli ktokolwiek kiedyś zapytałby mnie, co czułam, mogłabym szczerze odpowiedzieć, że nie wiem. To, co teraz robię jest czymś, czego nie lubię, czymś, co wcale nie jest dobre. Czuję jakbym miała długo i otwarcie płakać, ale nie mogę. Gdybym teraz zaczęła pewnie nie potrafiłabym przestać. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam. Wzdycham i zwijam się w kłębek na swoim siedzeniu. To kłamstwo. Pamiętam. Pamiętam każdy dzień. Nigdy nie zapomnę. Nigdy.
Najlepszym rozwiązaniem jest sen. Nie jestem zmęczona. Mogłabym zostać na nogach przez parę dni, ale jeśli teraz tak bym zrobiła, to moje myśli powędrowałyby w niebezpieczne miejsca. Miejsca, do których nie chcę wracać. Zamykam oczy i modlę się o dobrą noc. O spokojną noc.
***
Budzę się, kiedy ktoś potrząsa moim ramieniem. Otwieram oczy i znowu je zamykam przez oślepiające światło.
- Dzień dobry złotko. – Głos starszej pani przemawia do mnie radośnie. Ziewam i siadam. Jakoś podczas nocy rozłożyłam się na dwóch siedzeniach, a moja noga zwinęła się z tyłu. Słońce świeci wysoko na niebie, a ja zerkam na zegarek.
- Jest dopiero szósta rano! Co za dziwak budzi człowieka o takiej nienormalnej godzinie?! – Starsza pani patrzy na mnie ze złością, jakbym ją obraziła. Potrząsam głową i ją ignoruję – Głupia zdzira – mamroczę sobie pod nosem. Mój żołądek zaczyna się upominać. – Czas na śniadanie – Mój głos, najbliższy wesołemu tonowi, jaki kiedykolwiek otrzymam. Sięgam po torbę pod siedzenie i wyciągam niezdrowe jedzono, które kupiłam innego dnia. Została mi jeszcze ponad połowa. Łapię całą garść i wpycham ją do ust. Stara babka kpi z mojego braku manier, a ja nie mogę się powstrzymać…odwracam się w jej stronę i pokazuję jej język, udostępniając tym samym piękny widok na moje w połowie przeżute jedzenie. Jej wnuczek chichocze, a ona odkręca się w drugą stronę z obrzydzeniem i przerażeniem. Parskam, a część jedzenia wylatuje mi z buzi i uderza kobietę w twarz. Obydwoje, ja i chłopiec pokładamy się ze śmiechu. Starsza pani patrzy na naszą dwójkę z dystansem, wstaje i rusza w kierunku łazienki, przez cały czas wydając odgłosy jak jakiś ptak. Potrząsając głową i śmiejąc się odwracam się z powrotem do okna. Jej wnuczek siada koło mnie. Patrzę na niego dziwnie, a on się do mnie uśmiecha.
- Dziękuję – Jego głos jest miękki i słodki, pasujący do jego młodej twarzy i wieku.
- Za co?
- No wiesz – Uśmiecha się szerzej, uśmiechem, który odzwierciedla jego odpowiedź. Wraca na swoje siedzenie, zanim wróci stara baba. Szczerzę zęby. Babka wraca i siada dumnie. Nie odzywa się do mnie ani słowem, tylko posyła te złowrogie spojrzenia. Resztę drogi do Baltimore spędzam słuchając płyty za płytą. Niedługo będę musiała kupić więcej baterii. Kiedy dojeżdżamy do miasta nastaje południe. Kiedy dojeżdżamy na stację jest 13. Patrzę jak kobieta i jej wnuczek, którego imienia nigdy nie poznałam, zabierają swoje rzeczy. Babka rusza się, aby wyjść z autobusu, a chłopiec zostaje z tyłu przyglądając mi się. Staje przede mną.
- Nigdy nie zapomnę tego dnia. – Całuje mój policzek. – Dziękuję. – Szepcze mi do ucha. – Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz. – Mówi odsuwając się. Patrzę w dół w zamyśleniu. Czego szukam?? Co przez to miał na myśli? Patrzę w górę, ale jego już nie ma. Rozglądam się dookoła, ale nigdzie go nie widzę. Wzdychając biorę własne rzeczy i wychodzę z pojazdu. Ta stacja jest mniejsza od tej w domu. Bardzo łatwo znajduję punkt informacji. Tym razem jestem uratowana od tortury zadawania się z nieludzko szczęśliwym urzędnikiem i szybko odnajduję się w autobusie zmierzającym do Cleveland…z paczką baterii w ręce.
CDN
Niedługo zamieszczę czwartą część!
Część 3
Godziny mijają jako rozmazany rollercoaster emocjonalny. Nie ma momentu, w którym nie musiałabym zmieniać toru myśli, żeby się tylko nie rozpłakać. Mimo, że nienawidzę mojej matki i domu, który zostawiam za sobą to i tak czuję się zagubiona i stęskniona. Myśl o nowym mieście i nowych twarzach mnie przeraża. Nie mogę się powstrzymać, tylko bać, że będą mnie unikali. Tak wiele razy byłam unikana, drażniona, ignorowana…lista ciągnęłaby się w dół jeszcze przez długi czas. Jedni myśleliby, że się do tego przyzwyczaiłam, ale to tak jak mówienie, że żołnierz przyzwyczaja się do oglądania śmierci swoich kolegów na wojnie. To coś, do czego człowiek nigdy się nie przyzwyczaja, a tylko uczy się lepiej sobie z tym radzić.
Świat jest zabawnym miejscem. Nam wszystkim jest przeznaczone na przykład gwałtowne reagowanie lub uprawianie seksu do tego stopnia, że granica pomiędzy wyobraźnią, a rzeczywistością zostaje zatarta. Czasami zapominamy co, to znaczy być człowiekiem. To tak jakby naszym głównym celem było chodzenie naokoło i krzywdzenie się nawzajem, dopóki się sami nie zabijemy, nie zabijemy ich, nie zginiemy w wypadku, lub, jeśli mamy szczęście w sposób naturalny.
Sposoby w jakie krzywdzimy innych są odrażające. W autobusie widzę ich kilka. Obok mnie starsza pani ze swoim wnukiem smacznie śpią, ale od samego początku podróży, baba cały czas się go czepiała. Bez względu na to, co zrobił, ona atakowała go surowymi słowami. Współczuję temu dziecku i wiem jak to jest. Matka jest….była taka sama.
Teraz jest ciemno, słońce zaszło parę godzin temu. Opieram czoło o zimną szybę. Brakuje gwiazd, niebo jest pokryte ciemnymi, gniewnymi chmurami. Będzie padało. Czuję to. Myślę, że to do mnie pasuje. Czuję wzmagającą się we mnie burzę. Czuję tak wiele rzeczy, że wszystkie topią się w jedną całość. Jeśli ktokolwiek kiedyś zapytałby mnie, co czułam, mogłabym szczerze odpowiedzieć, że nie wiem. To, co teraz robię jest czymś, czego nie lubię, czymś, co wcale nie jest dobre. Czuję jakbym miała długo i otwarcie płakać, ale nie mogę. Gdybym teraz zaczęła pewnie nie potrafiłabym przestać. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam. Wzdycham i zwijam się w kłębek na swoim siedzeniu. To kłamstwo. Pamiętam. Pamiętam każdy dzień. Nigdy nie zapomnę. Nigdy.
Najlepszym rozwiązaniem jest sen. Nie jestem zmęczona. Mogłabym zostać na nogach przez parę dni, ale jeśli teraz tak bym zrobiła, to moje myśli powędrowałyby w niebezpieczne miejsca. Miejsca, do których nie chcę wracać. Zamykam oczy i modlę się o dobrą noc. O spokojną noc.
***
Budzę się, kiedy ktoś potrząsa moim ramieniem. Otwieram oczy i znowu je zamykam przez oślepiające światło.
- Dzień dobry złotko. – Głos starszej pani przemawia do mnie radośnie. Ziewam i siadam. Jakoś podczas nocy rozłożyłam się na dwóch siedzeniach, a moja noga zwinęła się z tyłu. Słońce świeci wysoko na niebie, a ja zerkam na zegarek.
- Jest dopiero szósta rano! Co za dziwak budzi człowieka o takiej nienormalnej godzinie?! – Starsza pani patrzy na mnie ze złością, jakbym ją obraziła. Potrząsam głową i ją ignoruję – Głupia zdzira – mamroczę sobie pod nosem. Mój żołądek zaczyna się upominać. – Czas na śniadanie – Mój głos, najbliższy wesołemu tonowi, jaki kiedykolwiek otrzymam. Sięgam po torbę pod siedzenie i wyciągam niezdrowe jedzono, które kupiłam innego dnia. Została mi jeszcze ponad połowa. Łapię całą garść i wpycham ją do ust. Stara babka kpi z mojego braku manier, a ja nie mogę się powstrzymać…odwracam się w jej stronę i pokazuję jej język, udostępniając tym samym piękny widok na moje w połowie przeżute jedzenie. Jej wnuczek chichocze, a ona odkręca się w drugą stronę z obrzydzeniem i przerażeniem. Parskam, a część jedzenia wylatuje mi z buzi i uderza kobietę w twarz. Obydwoje, ja i chłopiec pokładamy się ze śmiechu. Starsza pani patrzy na naszą dwójkę z dystansem, wstaje i rusza w kierunku łazienki, przez cały czas wydając odgłosy jak jakiś ptak. Potrząsając głową i śmiejąc się odwracam się z powrotem do okna. Jej wnuczek siada koło mnie. Patrzę na niego dziwnie, a on się do mnie uśmiecha.
- Dziękuję – Jego głos jest miękki i słodki, pasujący do jego młodej twarzy i wieku.
- Za co?
- No wiesz – Uśmiecha się szerzej, uśmiechem, który odzwierciedla jego odpowiedź. Wraca na swoje siedzenie, zanim wróci stara baba. Szczerzę zęby. Babka wraca i siada dumnie. Nie odzywa się do mnie ani słowem, tylko posyła te złowrogie spojrzenia. Resztę drogi do Baltimore spędzam słuchając płyty za płytą. Niedługo będę musiała kupić więcej baterii. Kiedy dojeżdżamy do miasta nastaje południe. Kiedy dojeżdżamy na stację jest 13. Patrzę jak kobieta i jej wnuczek, którego imienia nigdy nie poznałam, zabierają swoje rzeczy. Babka rusza się, aby wyjść z autobusu, a chłopiec zostaje z tyłu przyglądając mi się. Staje przede mną.
- Nigdy nie zapomnę tego dnia. – Całuje mój policzek. – Dziękuję. – Szepcze mi do ucha. – Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz. – Mówi odsuwając się. Patrzę w dół w zamyśleniu. Czego szukam?? Co przez to miał na myśli? Patrzę w górę, ale jego już nie ma. Rozglądam się dookoła, ale nigdzie go nie widzę. Wzdychając biorę własne rzeczy i wychodzę z pojazdu. Ta stacja jest mniejsza od tej w domu. Bardzo łatwo znajduję punkt informacji. Tym razem jestem uratowana od tortury zadawania się z nieludzko szczęśliwym urzędnikiem i szybko odnajduję się w autobusie zmierzającym do Cleveland…z paczką baterii w ręce.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
No tak Cicha zawsze jest ten pierwszy raz
Cicha czekam na kolejną część i muszę napisać, że coraz bardzeij zaczynam się w to wszytsko wciągać.
To straszne jak inni ludzie potrafią nas zranić a my nie potrafimy o tym zapomnieć... Możemy przestać o tym myśleć, ale zawsze będziemy to pamiętać... Człowiek człowiekowi wilkiem, albo jak napisała Nałkowska 'Ludzie ludziom zgotowali ten los'... Ech...Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam. Wzdycham i zwijam się w kłębek na swoim siedzeniu. To kłamstwo. Pamiętam. Pamiętam każdy dzień. Nigdy nie zapomnę. Nigdy.
Hyhy zabawne... Jaka bezczelna ta Maria no no noStara babka kpi z mojego braku manier, a ja nie mogę się powstrzymać…odwracam się w jej stronę i pokazuję jej język, udostępniając tym samym piękny widok na moje w połowie przeżute jedzenie.
Cicha czekam na kolejną część i muszę napisać, że coraz bardzeij zaczynam się w to wszytsko wciągać.
Część 4
Tak...czas na część 4.
Część 4
2 dni, 3 przesiadki, 4 torby niezdrowego jedzenia, przynajmniej 30 przesłuchanych płyt i w końcu jestem…w ostatnim autobusie do Roswell. Nie spałam dużo. Słowa tamtego chłopca cały czas dźwięczą mi w uszach. Co miał na myśli mówiąc to, co powiedział? Wzdycham. Z takim tokiem myślenia daleko nie zajdę. Ostatnie dwa dni spędziłam o tym myśląc. Bez rezultatu. Poddaję się i wyglądam przez okno. Otacza mnie pustynia Nowego Meksyku. Nawet z włączoną klimatyzacją czuję panujący na niej upał. Pochłania mnie to niewygodne uczucie. Opuszczam jedno piekło dla drugiego. Moje sny i fantazje o wolności znikają z każdą kroplą potu spływającą po czole. Wiem, że przesadzam. Przyzwyczaję się do upału, a może nawet go polubię, ale w tej chwili nie cierpię tego. Nie cierpię tej całej sytuacji.
Zdejmuję słuchawki, aby zmienić kolejną płytę. Słyszę cichy szept młodego, siedzącego przede mną faceta, mówiący, że jesteśmy na obrzeżach miasta. W moim brzuchu ożywają motylki. Co jeśli mi się tu nie spodoba? Co jeśli mi się nie spodoba rodzina, z którą mam zamieszkać? Co jeśli ja się im nie spodobam? Co jeśli w ogóle nie zostanę umieszczona z jakąś rodziną tylko w bezpiecznym domu dziecka? Co jeśli dzieciaki ze szkoły mnie nie polubią? W moim umyśle rośnie liczba zapytań zaczynających się, na „Co” i to właśnie one doprowadzają mnie do szaleństwa. Chwytam album POD licząc, że oderwie moją uwagę od tego wszystkiego. Nastawiam głośno i zdenerwowana bawię się ramiączkami mojej bluzki.
Mijamy znak „ Witamy w Roswell”, a ja zaczynam się śmiać, kiedy widzę na nim zdjęcie zielonego kosmity. Kompletnie zapomniałam, że to kosmiczna wieś – Ciekawe czy jakiegoś spotkam? – Mamroczę sama do siebie. Moje ciało powoli zaczyna się rozluźniać.
***
Wychodzę z autobusu z walizką w ręce i rozglądam się dookoła. Ta stacja jest mała, pasująca do rozmiaru Roswell. Osoba za mną niegrzecznie mówi, żebym szła dalej. Odwracam się, pokazuję mu odpowiedni palec i odchodzę w kierunku budynku stacji. Wzrokiem szukam punktu informacji. Wreszcie go znajduję i staję w kolejce. Wkrótce potem nadchodzi moja kolej. Pytam starszego, miłego pana czy są dla mnie jakieś wiadomości. Sprawdza i potrząsa głową.
-Co? Jest pan pewien? – Sprawdza po raz drugi i przytakuje. – Ale…co…- otwieram i zamykam usta, a mój umysł próbuje zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
- Przykro mi panienko. Czy mógłbym może do kogoś zadzwonić, żeby po ciebie tutaj przyjechał? – Kręcę głową cały czas w szoku – Czy mogę zamówić panience taksówkę? – Odwracam się w przeciwną stronę i odchodzę ślepo, moje ramiona opadłe. Woła za mną, ale go ignoruję. Co ja niby mam teraz zrobić? Uprzytomnienie sobie, o co chodzi lekko mnie dobija.
- Matka – Kipię z gniewu. Moje ciało zaczyna się trząść ze złości. W oczach rodzą się łzy. – Mogłam się tego spodziewać. – Szepczę, mój głos pełen bólu. – Wysyła mnie przez pół kraju do nikąd.
- Może to nie jest Nowy Jork, ale nic też nie. – spokojny głos odpowiada zza mnie.
- Słuchaj dupku, mój nastrój, jeśli to w ogóle możliwe, jest gorszy niż beznadziejny, więc się odczep!! – Wrzeszczę nawet się nie odwracając. Wiem, że zachowuję się niedorzecznie. Jednak zanim zdążę się odwrócić i przeprosić nieznajomy znowu się odzywa.
- Kiedy powiedziała, że jesteś z Nowego Jorku, stwierdziłem, że będziesz miała problem z grzecznością, ale to? – Przestaje, a we mnie rośnie złość. Kieruję twarz w jego kierunku. Moja mina mogłaby zabić.
- Za kogo ty się uważasz? – Mój gniew wybucha. Nieznajomy cofa się i podnosi wyżej ręce. Podchodzę i stoję z nim twarzą w twarz. – Za kogo się uważasz skoro tak biegasz dookoła i wpychasz nos do cudzych spraw?! Nawet mnie nie znasz!
- Jesteś Maria, prawda? – Pyta. Wybałuszam oczy i zaczynam iść do tyłu.
- Kim jesteś? Skąd znasz moje imię?
- Jestem Alex. Twoja ciotka mnie wysłała, żebym cię odebrał. – Patrzę na niego krytycznie. Jest jakimś mizernym nastolatkiem, pewnie szesnasto lub siedemnastoletnim. Jego włosy są ciemne i „najeżone”. Ma na sobie zapinaną na guziki koszulę z jakimś dziwnym, pomarańczowym wzorem i luźne jeansy z przyczepionym łańcuchem na portfel podobnym do mojego. Nie wygląda zbyt groźnie lub niebezpiecznie.
- Przepraszam. – Nie wysilam się z wytłumaczeniem mojego zachowania. Nie znam go i nie muszę się przed nim usprawiedliwiać. Uśmiecha się szczerym uśmiechem.
- Nie ma sprawy. Zaskakująco często naskakują na mnie piękne kobiety. – Jego uśmiech jest zaraźliwy, bo ja wkrótce też zaczynam się uśmiechać. – Więc…powinniśmy już jechać. – Odwraca się i odchodzi w kierunku parkingu. Zaczynam się wahać. – Idziesz? – Patrzy na mnie.
- Matka nigdy nic nie mówiła o ciotce.
- Amy nigdy nic nie mówiła o siostrzenicy…aż do dnia dzisiejszego oczywiście. – Rozgląda się. – Wiem, że mnie nie znasz i nie masz powodu, żeby mi ufać, ale zaufaj jeśli powiem, że…boję się ciebie o wiele bardziej niż ty mnie. – Chichoczę szybko. – Będzie padało. Powinniśmy iść jeżeli nie chcesz złapać zapalenia płuc. – Spoglądam na niebo, tylko po to, żeby zobaczyć ciemne chmury powoli powstające nad małym miasteczkiem.
- Skąd mam wiedzieć, że jesteś tym, za kogo się podajesz, a nie jakimś psychicznym, maniakiem-zabójcą, który mnie porwie, zgwałci, a potem zostawi pośrodku pustyni, kojotom na pożarcie? – Pytam całkowicie poważna. Jemu chyba wydaje się, że żartuję, bo zaczyna się śmiać. Posyłam mu mordercze spojrzenie, po którym przestaje i patrzy na mnie uważnie.
- Ty tak na serio? – Przytakuję. – Ummm…- myśli sekundę. – Masz! – Podaje mi kawałek papieru, który wyjął z kieszeni. Biorę go i podejrzliwie przekręcam. To moje zdjęcie, kiedy miałam dwanaście lat. W moich oczach dostrzegam iskrę, która momentalnie mnie odrzuca. Nie miałam we wzroku tej iskry od bardzo dawna.
- Skąd to masz? – Spoglądam na niego.
- Amy mi to dała, żebym mógł cię rozpoznać.
- Skąd…- Mój głos się załamuję i czuję, że się rumienię ze wstydu. – Skąd ona to ma?
- Nie wiem. Słuchaj… wiem, że to niewiele, ale naprawdę powinniśmy już jechać. – patrzę jak stawia swój kołnierz, żeby utrzymać ciepłą temperaturę pod płaszczem. Dopiero teraz zauważam, jak jest zimno i zaczynam się trząść. Alex proponuje mi swoją kurtkę. Przez chwilę zastanawiam się czy jej czasem nie przyjąć, ale w końcu odmawiam. Chłopak krzywo na mnie patrzy.
- Gdzie jest twój samochód? – Szczerzy zęby i mówi, żebym szła za nim. Okrążamy małą stację dochodząc do parkingu. Gonię go do samochodu, który jest mały i pomarańczowy. Pasuje do jego koszuli. Otwiera dla mnie drzwi.
- Co? Nikt ci wcześniej nie otworzył drzwi? – Pyta zauważając moje pełne niedowierzania spojrzenie.
- Nie bardzo. – Odpowiadam wsiadając.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. – uśmiecha się i zamyka drzwi. Zapinam pasy, kiedy on dochodzi do swojego siedzenia. Wchodzi i zapala auto. Wyjeżdżamy z parkingu. Po paru minutach ciszy, wreszcie decyduję się odezwać.
- Nie jestem z Nowego Jorku.
- Co?
- Przynajmniej nie z miasta, chociaż chodziłam tam do szkoły. Mieszkałam w miasteczku, którego populacja sięgała zaledwie pięć tysięcy, położonym koło Nowego Jorku. – Wyjaśniam tylko dlatego, żeby jakoś zapełnić tą ciszę.
- Oh…Amy powiedziała, że jesteś z Nowego Jorku…sam stwierdziłem, że chodzi o miasto. – Jego oczy nie opuszczają jezdni.
- Jesteś jej synem? – Mój głos pełen nadziei.
- Nie, nie. Amy nie ma dzieci i zanim spytasz…nie jest mężatką. – Próbuje zdusić śmiech. Przytakuję i opieram głowę o okno.
- Dlaczego przysłała ciebie, a nie przyjechała sama?
- Zawsze zadajesz tyle pytań? Prowadzi popularną restaurację „Crashdown”. Praca ją „zniewoliła”, a ja byłem na miejscu, więc wysłała mnie w zamian. – Kiwam głową. Obserwuję jak pierwsze krople deszczu rozbijają się o okno - Więc…dlaczego tu jesteś? – Sztywnieję i jak wiele razy wcześniej, z zażenowaniem zakrywam je walizką.
- Amy ci nie powiedziała? – Nie patrzę na niego, tylko cały czas przez okno.
- Nie. Jak już mówiłem, my nawet nie wiedzieliśmy, że przyjeżdżasz, dopóki nie poprosiła, żebym cię odebrał.
- My? – Pytam, mając nadzieję, że zapomni o poprzednim pytaniu.
- Ja i moi przyjaciele. Niektórzy z nas pracują w Crashdown, więc często tam bywamy. Amy jest tak jakby naszą drugą matką. – zaczyna rozmyślać i chociaż go nie widzę, wiem, że ma na twarzy ten swój głupawy uśmiech.
- Wydaje się być miła.
- Jest miła. – Przez resztę drogi siedzimy w ciszy. Mija dziesięć minut zanim się znowu do mnie odzywa. - Tu jest. -patrzę do góry i zaczynam się śmiać, widząc połowę statku kosmicznego wystającego ze ściany, zrobionej z cegły. Nazwa kawiarni świeci niebieskim fluorescencyjnym światłem. Wygląda trochę staroświecko i ciepło. Miejsce do którego warto wpadać od czasu do czasu. Alex wjeżdża do alejki koło budynku i parkuje z tyłu. Zamyka swoje drzwi i mówi. – Chodźmy. – Wychodzę i oboje ruszamy do domu, starając się przy tym nie zmoknąć. Wchodzimy do małego pokoiku, który wygląda jak zaplecze. Koło ściany stoi duża kanapa do wylegiwania się, przed i po pracy. Na lewo są schody, które prowadzą na górę. Niedaleko znajduje się zlew i wejście do kuchni. Następne są drzwi z małym okienkiem. Przez szkło widzę restaurację pełną klientów. Po lewej stoją szafki pewnie dla kelnerek i kucharza. Ściany są z cegły, uszczelnienie chyba nie jest zbyt potrzebne jeśli w Roswell panuje taki klimat. Alex się do mnie odwraca. – Twój pokój jest w tym kierunku. – Mówi i potem wchodzi na górę, zaliczając dwa stopnie naraz. Wolno za nim podążam.
- Mieszka nad restauracją? – Wołam do niego.
- Tak i teraz ty też tu mieszkasz. Spodoba ci się. Pokój który dostajesz, ma wyjście na ten wspaniały balkon i łazienkę tylko dla siebie.
- Słodko. – Mój głos pozostaje niewzruszony. Chłopak skręca, a ja tracę go z oczu. Gdy dochodzę do szczytu schodów nigdzie go nie ma. Zaczynam się stresować. Wychyla głowę z pokoju na końcu korytarza.
-Tędy. – uśmiecha się. Lecę za nim. Zatrzymuję się w drzwiach mojej nowej sypialni. Przede mną stoi ogromne łóżko przykryte czerwonym, jedwabnym płótnem.
-Jedwab? – Szepczę w szoku. Podchodzę do łóżka i dotykam dłonią materiał. Zamykam oczy, napawając się tym uczuciem. Po mojej prawej stronie stoi ściana z cegły z małym okienkiem, prowadzącym na balkon, o którym wspominał Alex. Ściana przede mną także jest z cegły, a oparta o nią stoi wspaniała, mahoniowa toaletka. – Nigdy nie miałam takiej toaletki. – Oznajmiam Alexowi smutno. On się tylko uśmiecha i obserwuje, jak oglądam pokój. W rogu tej samej ściany przy której stoi łóżko znajdują się drzwi do łazienki. – Nie mów, że jest wanna.
- Tak, jedna z tych głębokich, porcelanowych wanien. – Potrząsam głową.
- Nie mogę tego przyjąć. To zbyt wiele. – odwracam się w jego kierunku, a on wygląda na zmieszanego – Jedwab, wanna…to zbyt wiele jak dla mnie. Nie zasługuję na to.
- Oczywiście, że zasługujesz…- Obydwoje z Alexem w zaskoczeniu patrzymy na drzwi. Serce staje mi w piersi, kiedy widzę stojącą w nich kobietę. Wygląda prawie jak Matka. Kolor jej włosów, jej wzrost, budowa ciała, wszystko…oprócz jej twarzy. Jej twarz jest milsza…bardziej przyjazna.
- Nie mogę wziąć tego pokoju. – Wymawiam te słowa bez zastanowienia.
- Możesz i go weźmiesz. Ahh – Nie pozwala mi zaprotestować – Weźmiesz – Powtarza surowo – chociażby tylko dlatego, żeby sprawić radość starej kobiecie.
- Amy nie jesteś stara, nie masz nawet czterdziestu lat. – Wcina się Alex.
- Młoda też nie jestem.
- Ale nie jesteś stara.
- Alex?
- Tak Amy?
- Idź na dół i pomóż w kuchni.
- Dobrze. – Uśmiecha się do mnie. – Miło było cię poznać – Z jakiegoś powodu nie chcę, żeby odchodził. Nawet jeśli go nie znam, to wiem, że z nim czułabym się tu o wiele lepiej. Pierwszy raz od bardzo dawna chcę się do kogoś przyczepić i nie puszczać. Jakby widział mój strach…uśmiecha się szerzej. – Ona nie gryzie…bardzo.
AUĆ – Piszczy, kiedy Amy lekko uderza go w ramie. Sztywnieję, wspomnienia bijącej mnie matki pojawiają mi się przed oczami. Naprawdę nie chcę, żeby Alex wychodził. Wiem, że Amy nie jest Matką. Gdzieś w podświadomości o tym wiem, ale to ich podobieństwo mnie przeraża. Muszę być silna. Nie mogę pozwolić, aby to się dostało do mojego wnętrza. Z bólem obserwuję jak Alex wychodzi, narzekając cicho. Amy odwraca się w moją stronę, a ja chcę się cofnąć. Chcę uciec i się schować. Ona tego nie zauważa i siada na łóżku.
- Więc…jak podróż? – Pyta, delikatnie na mnie patrząc.
- Była….Długa. – Odpowiadam bezuczuciowo. Gapię się wszędzie, tylko nie na nią. Kątem oka dostrzegam jak zmartwiona marszczy brwi i wzdycha.
- Czuj się jak u siebie w domu. Możesz zejść na dół na kolację kiedy tylko będziesz miała na to ochotę. Jestem pewna, że pozostali już nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają. – Ja tylko przytakuję. Ona otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w końcu się rozmyśla i wydycha powietrze. Kieruje się do wyjścia, ale odwraca się do mnie – Nie oczekuję, że szybko się przyzwyczaisz do tego miasta. Proszę tylko, żebyś spróbowała. – Mówi delikatnie i wychodzi. Wypuszczam powietrze, które nawet nie wiem, że trzymałam w płucach i podchodzę do łóżka. Opadam na nie i wydaję z siebie odgłos sugerujący, że jest mi dobrze. Materac jest miękki i puchaty. Tyle mam z tego piekła - mówię sobie w myślach i zaczynam chichotać. Zwijam się w kłębek i zamykam oczy. Zasypiam z myślą, że może po raz pierwszy wszystko zapowiadało się dla mnie dobrze. Że może mogłabym zacząć żyć normalnie.
CDN
Część 4
2 dni, 3 przesiadki, 4 torby niezdrowego jedzenia, przynajmniej 30 przesłuchanych płyt i w końcu jestem…w ostatnim autobusie do Roswell. Nie spałam dużo. Słowa tamtego chłopca cały czas dźwięczą mi w uszach. Co miał na myśli mówiąc to, co powiedział? Wzdycham. Z takim tokiem myślenia daleko nie zajdę. Ostatnie dwa dni spędziłam o tym myśląc. Bez rezultatu. Poddaję się i wyglądam przez okno. Otacza mnie pustynia Nowego Meksyku. Nawet z włączoną klimatyzacją czuję panujący na niej upał. Pochłania mnie to niewygodne uczucie. Opuszczam jedno piekło dla drugiego. Moje sny i fantazje o wolności znikają z każdą kroplą potu spływającą po czole. Wiem, że przesadzam. Przyzwyczaję się do upału, a może nawet go polubię, ale w tej chwili nie cierpię tego. Nie cierpię tej całej sytuacji.
Zdejmuję słuchawki, aby zmienić kolejną płytę. Słyszę cichy szept młodego, siedzącego przede mną faceta, mówiący, że jesteśmy na obrzeżach miasta. W moim brzuchu ożywają motylki. Co jeśli mi się tu nie spodoba? Co jeśli mi się nie spodoba rodzina, z którą mam zamieszkać? Co jeśli ja się im nie spodobam? Co jeśli w ogóle nie zostanę umieszczona z jakąś rodziną tylko w bezpiecznym domu dziecka? Co jeśli dzieciaki ze szkoły mnie nie polubią? W moim umyśle rośnie liczba zapytań zaczynających się, na „Co” i to właśnie one doprowadzają mnie do szaleństwa. Chwytam album POD licząc, że oderwie moją uwagę od tego wszystkiego. Nastawiam głośno i zdenerwowana bawię się ramiączkami mojej bluzki.
Mijamy znak „ Witamy w Roswell”, a ja zaczynam się śmiać, kiedy widzę na nim zdjęcie zielonego kosmity. Kompletnie zapomniałam, że to kosmiczna wieś – Ciekawe czy jakiegoś spotkam? – Mamroczę sama do siebie. Moje ciało powoli zaczyna się rozluźniać.
***
Wychodzę z autobusu z walizką w ręce i rozglądam się dookoła. Ta stacja jest mała, pasująca do rozmiaru Roswell. Osoba za mną niegrzecznie mówi, żebym szła dalej. Odwracam się, pokazuję mu odpowiedni palec i odchodzę w kierunku budynku stacji. Wzrokiem szukam punktu informacji. Wreszcie go znajduję i staję w kolejce. Wkrótce potem nadchodzi moja kolej. Pytam starszego, miłego pana czy są dla mnie jakieś wiadomości. Sprawdza i potrząsa głową.
-Co? Jest pan pewien? – Sprawdza po raz drugi i przytakuje. – Ale…co…- otwieram i zamykam usta, a mój umysł próbuje zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
- Przykro mi panienko. Czy mógłbym może do kogoś zadzwonić, żeby po ciebie tutaj przyjechał? – Kręcę głową cały czas w szoku – Czy mogę zamówić panience taksówkę? – Odwracam się w przeciwną stronę i odchodzę ślepo, moje ramiona opadłe. Woła za mną, ale go ignoruję. Co ja niby mam teraz zrobić? Uprzytomnienie sobie, o co chodzi lekko mnie dobija.
- Matka – Kipię z gniewu. Moje ciało zaczyna się trząść ze złości. W oczach rodzą się łzy. – Mogłam się tego spodziewać. – Szepczę, mój głos pełen bólu. – Wysyła mnie przez pół kraju do nikąd.
- Może to nie jest Nowy Jork, ale nic też nie. – spokojny głos odpowiada zza mnie.
- Słuchaj dupku, mój nastrój, jeśli to w ogóle możliwe, jest gorszy niż beznadziejny, więc się odczep!! – Wrzeszczę nawet się nie odwracając. Wiem, że zachowuję się niedorzecznie. Jednak zanim zdążę się odwrócić i przeprosić nieznajomy znowu się odzywa.
- Kiedy powiedziała, że jesteś z Nowego Jorku, stwierdziłem, że będziesz miała problem z grzecznością, ale to? – Przestaje, a we mnie rośnie złość. Kieruję twarz w jego kierunku. Moja mina mogłaby zabić.
- Za kogo ty się uważasz? – Mój gniew wybucha. Nieznajomy cofa się i podnosi wyżej ręce. Podchodzę i stoję z nim twarzą w twarz. – Za kogo się uważasz skoro tak biegasz dookoła i wpychasz nos do cudzych spraw?! Nawet mnie nie znasz!
- Jesteś Maria, prawda? – Pyta. Wybałuszam oczy i zaczynam iść do tyłu.
- Kim jesteś? Skąd znasz moje imię?
- Jestem Alex. Twoja ciotka mnie wysłała, żebym cię odebrał. – Patrzę na niego krytycznie. Jest jakimś mizernym nastolatkiem, pewnie szesnasto lub siedemnastoletnim. Jego włosy są ciemne i „najeżone”. Ma na sobie zapinaną na guziki koszulę z jakimś dziwnym, pomarańczowym wzorem i luźne jeansy z przyczepionym łańcuchem na portfel podobnym do mojego. Nie wygląda zbyt groźnie lub niebezpiecznie.
- Przepraszam. – Nie wysilam się z wytłumaczeniem mojego zachowania. Nie znam go i nie muszę się przed nim usprawiedliwiać. Uśmiecha się szczerym uśmiechem.
- Nie ma sprawy. Zaskakująco często naskakują na mnie piękne kobiety. – Jego uśmiech jest zaraźliwy, bo ja wkrótce też zaczynam się uśmiechać. – Więc…powinniśmy już jechać. – Odwraca się i odchodzi w kierunku parkingu. Zaczynam się wahać. – Idziesz? – Patrzy na mnie.
- Matka nigdy nic nie mówiła o ciotce.
- Amy nigdy nic nie mówiła o siostrzenicy…aż do dnia dzisiejszego oczywiście. – Rozgląda się. – Wiem, że mnie nie znasz i nie masz powodu, żeby mi ufać, ale zaufaj jeśli powiem, że…boję się ciebie o wiele bardziej niż ty mnie. – Chichoczę szybko. – Będzie padało. Powinniśmy iść jeżeli nie chcesz złapać zapalenia płuc. – Spoglądam na niebo, tylko po to, żeby zobaczyć ciemne chmury powoli powstające nad małym miasteczkiem.
- Skąd mam wiedzieć, że jesteś tym, za kogo się podajesz, a nie jakimś psychicznym, maniakiem-zabójcą, który mnie porwie, zgwałci, a potem zostawi pośrodku pustyni, kojotom na pożarcie? – Pytam całkowicie poważna. Jemu chyba wydaje się, że żartuję, bo zaczyna się śmiać. Posyłam mu mordercze spojrzenie, po którym przestaje i patrzy na mnie uważnie.
- Ty tak na serio? – Przytakuję. – Ummm…- myśli sekundę. – Masz! – Podaje mi kawałek papieru, który wyjął z kieszeni. Biorę go i podejrzliwie przekręcam. To moje zdjęcie, kiedy miałam dwanaście lat. W moich oczach dostrzegam iskrę, która momentalnie mnie odrzuca. Nie miałam we wzroku tej iskry od bardzo dawna.
- Skąd to masz? – Spoglądam na niego.
- Amy mi to dała, żebym mógł cię rozpoznać.
- Skąd…- Mój głos się załamuję i czuję, że się rumienię ze wstydu. – Skąd ona to ma?
- Nie wiem. Słuchaj… wiem, że to niewiele, ale naprawdę powinniśmy już jechać. – patrzę jak stawia swój kołnierz, żeby utrzymać ciepłą temperaturę pod płaszczem. Dopiero teraz zauważam, jak jest zimno i zaczynam się trząść. Alex proponuje mi swoją kurtkę. Przez chwilę zastanawiam się czy jej czasem nie przyjąć, ale w końcu odmawiam. Chłopak krzywo na mnie patrzy.
- Gdzie jest twój samochód? – Szczerzy zęby i mówi, żebym szła za nim. Okrążamy małą stację dochodząc do parkingu. Gonię go do samochodu, który jest mały i pomarańczowy. Pasuje do jego koszuli. Otwiera dla mnie drzwi.
- Co? Nikt ci wcześniej nie otworzył drzwi? – Pyta zauważając moje pełne niedowierzania spojrzenie.
- Nie bardzo. – Odpowiadam wsiadając.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. – uśmiecha się i zamyka drzwi. Zapinam pasy, kiedy on dochodzi do swojego siedzenia. Wchodzi i zapala auto. Wyjeżdżamy z parkingu. Po paru minutach ciszy, wreszcie decyduję się odezwać.
- Nie jestem z Nowego Jorku.
- Co?
- Przynajmniej nie z miasta, chociaż chodziłam tam do szkoły. Mieszkałam w miasteczku, którego populacja sięgała zaledwie pięć tysięcy, położonym koło Nowego Jorku. – Wyjaśniam tylko dlatego, żeby jakoś zapełnić tą ciszę.
- Oh…Amy powiedziała, że jesteś z Nowego Jorku…sam stwierdziłem, że chodzi o miasto. – Jego oczy nie opuszczają jezdni.
- Jesteś jej synem? – Mój głos pełen nadziei.
- Nie, nie. Amy nie ma dzieci i zanim spytasz…nie jest mężatką. – Próbuje zdusić śmiech. Przytakuję i opieram głowę o okno.
- Dlaczego przysłała ciebie, a nie przyjechała sama?
- Zawsze zadajesz tyle pytań? Prowadzi popularną restaurację „Crashdown”. Praca ją „zniewoliła”, a ja byłem na miejscu, więc wysłała mnie w zamian. – Kiwam głową. Obserwuję jak pierwsze krople deszczu rozbijają się o okno - Więc…dlaczego tu jesteś? – Sztywnieję i jak wiele razy wcześniej, z zażenowaniem zakrywam je walizką.
- Amy ci nie powiedziała? – Nie patrzę na niego, tylko cały czas przez okno.
- Nie. Jak już mówiłem, my nawet nie wiedzieliśmy, że przyjeżdżasz, dopóki nie poprosiła, żebym cię odebrał.
- My? – Pytam, mając nadzieję, że zapomni o poprzednim pytaniu.
- Ja i moi przyjaciele. Niektórzy z nas pracują w Crashdown, więc często tam bywamy. Amy jest tak jakby naszą drugą matką. – zaczyna rozmyślać i chociaż go nie widzę, wiem, że ma na twarzy ten swój głupawy uśmiech.
- Wydaje się być miła.
- Jest miła. – Przez resztę drogi siedzimy w ciszy. Mija dziesięć minut zanim się znowu do mnie odzywa. - Tu jest. -patrzę do góry i zaczynam się śmiać, widząc połowę statku kosmicznego wystającego ze ściany, zrobionej z cegły. Nazwa kawiarni świeci niebieskim fluorescencyjnym światłem. Wygląda trochę staroświecko i ciepło. Miejsce do którego warto wpadać od czasu do czasu. Alex wjeżdża do alejki koło budynku i parkuje z tyłu. Zamyka swoje drzwi i mówi. – Chodźmy. – Wychodzę i oboje ruszamy do domu, starając się przy tym nie zmoknąć. Wchodzimy do małego pokoiku, który wygląda jak zaplecze. Koło ściany stoi duża kanapa do wylegiwania się, przed i po pracy. Na lewo są schody, które prowadzą na górę. Niedaleko znajduje się zlew i wejście do kuchni. Następne są drzwi z małym okienkiem. Przez szkło widzę restaurację pełną klientów. Po lewej stoją szafki pewnie dla kelnerek i kucharza. Ściany są z cegły, uszczelnienie chyba nie jest zbyt potrzebne jeśli w Roswell panuje taki klimat. Alex się do mnie odwraca. – Twój pokój jest w tym kierunku. – Mówi i potem wchodzi na górę, zaliczając dwa stopnie naraz. Wolno za nim podążam.
- Mieszka nad restauracją? – Wołam do niego.
- Tak i teraz ty też tu mieszkasz. Spodoba ci się. Pokój który dostajesz, ma wyjście na ten wspaniały balkon i łazienkę tylko dla siebie.
- Słodko. – Mój głos pozostaje niewzruszony. Chłopak skręca, a ja tracę go z oczu. Gdy dochodzę do szczytu schodów nigdzie go nie ma. Zaczynam się stresować. Wychyla głowę z pokoju na końcu korytarza.
-Tędy. – uśmiecha się. Lecę za nim. Zatrzymuję się w drzwiach mojej nowej sypialni. Przede mną stoi ogromne łóżko przykryte czerwonym, jedwabnym płótnem.
-Jedwab? – Szepczę w szoku. Podchodzę do łóżka i dotykam dłonią materiał. Zamykam oczy, napawając się tym uczuciem. Po mojej prawej stronie stoi ściana z cegły z małym okienkiem, prowadzącym na balkon, o którym wspominał Alex. Ściana przede mną także jest z cegły, a oparta o nią stoi wspaniała, mahoniowa toaletka. – Nigdy nie miałam takiej toaletki. – Oznajmiam Alexowi smutno. On się tylko uśmiecha i obserwuje, jak oglądam pokój. W rogu tej samej ściany przy której stoi łóżko znajdują się drzwi do łazienki. – Nie mów, że jest wanna.
- Tak, jedna z tych głębokich, porcelanowych wanien. – Potrząsam głową.
- Nie mogę tego przyjąć. To zbyt wiele. – odwracam się w jego kierunku, a on wygląda na zmieszanego – Jedwab, wanna…to zbyt wiele jak dla mnie. Nie zasługuję na to.
- Oczywiście, że zasługujesz…- Obydwoje z Alexem w zaskoczeniu patrzymy na drzwi. Serce staje mi w piersi, kiedy widzę stojącą w nich kobietę. Wygląda prawie jak Matka. Kolor jej włosów, jej wzrost, budowa ciała, wszystko…oprócz jej twarzy. Jej twarz jest milsza…bardziej przyjazna.
- Nie mogę wziąć tego pokoju. – Wymawiam te słowa bez zastanowienia.
- Możesz i go weźmiesz. Ahh – Nie pozwala mi zaprotestować – Weźmiesz – Powtarza surowo – chociażby tylko dlatego, żeby sprawić radość starej kobiecie.
- Amy nie jesteś stara, nie masz nawet czterdziestu lat. – Wcina się Alex.
- Młoda też nie jestem.
- Ale nie jesteś stara.
- Alex?
- Tak Amy?
- Idź na dół i pomóż w kuchni.
- Dobrze. – Uśmiecha się do mnie. – Miło było cię poznać – Z jakiegoś powodu nie chcę, żeby odchodził. Nawet jeśli go nie znam, to wiem, że z nim czułabym się tu o wiele lepiej. Pierwszy raz od bardzo dawna chcę się do kogoś przyczepić i nie puszczać. Jakby widział mój strach…uśmiecha się szerzej. – Ona nie gryzie…bardzo.
AUĆ – Piszczy, kiedy Amy lekko uderza go w ramie. Sztywnieję, wspomnienia bijącej mnie matki pojawiają mi się przed oczami. Naprawdę nie chcę, żeby Alex wychodził. Wiem, że Amy nie jest Matką. Gdzieś w podświadomości o tym wiem, ale to ich podobieństwo mnie przeraża. Muszę być silna. Nie mogę pozwolić, aby to się dostało do mojego wnętrza. Z bólem obserwuję jak Alex wychodzi, narzekając cicho. Amy odwraca się w moją stronę, a ja chcę się cofnąć. Chcę uciec i się schować. Ona tego nie zauważa i siada na łóżku.
- Więc…jak podróż? – Pyta, delikatnie na mnie patrząc.
- Była….Długa. – Odpowiadam bezuczuciowo. Gapię się wszędzie, tylko nie na nią. Kątem oka dostrzegam jak zmartwiona marszczy brwi i wzdycha.
- Czuj się jak u siebie w domu. Możesz zejść na dół na kolację kiedy tylko będziesz miała na to ochotę. Jestem pewna, że pozostali już nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają. – Ja tylko przytakuję. Ona otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w końcu się rozmyśla i wydycha powietrze. Kieruje się do wyjścia, ale odwraca się do mnie – Nie oczekuję, że szybko się przyzwyczaisz do tego miasta. Proszę tylko, żebyś spróbowała. – Mówi delikatnie i wychodzi. Wypuszczam powietrze, które nawet nie wiem, że trzymałam w płucach i podchodzę do łóżka. Opadam na nie i wydaję z siebie odgłos sugerujący, że jest mi dobrze. Materac jest miękki i puchaty. Tyle mam z tego piekła - mówię sobie w myślach i zaczynam chichotać. Zwijam się w kłębek i zamykam oczy. Zasypiam z myślą, że może po raz pierwszy wszystko zapowiadało się dla mnie dobrze. Że może mogłabym zacząć żyć normalnie.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
No no no więc Maria juz dojechała I kto po nią przyszedł? Alex Fajniutko tak dawno nic nie czytałam gdzie występowałby z jakąś dłuższą rolą To Amy ma Crashdown a co z Parkerami? Sypialnia Liz jest sypialnia Marii... Troszkę zmian, ale nie mogę się doczekac co będzie jak pozna resztę i co jeszcze się zmieniło...
No Cicha czekam na kolejną część
No Cicha czekam na kolejną część
W sumie Onarku to raczej się nie dowiesz co z Parkerami. Nawet ja tego nie wiem, bo nigdzie nie jest to powiedziane Dzięki za kolejny komentarz i już zamieszczam kolejną część - chyba jedną z najbardziej...przygniatających i męczących psychikę. Taką podczas której czytania, należy pamiętać o prawdziwej części opowiadania...o tej opartej na faktach.
Część 5
Gwałtownie otwieram frontowe drzwi. Biegnę na górę, przeklinając i nie dbając o, to czy się zamkną. Z trzaskiem zamykam mój pokój. Chcę płakać, ale nie mogę. Chcę się zwinąć w kłębek i umrzeć, ale nie mogę. Nie pozwolę się sprowokować tym idiotom ze szkoły. Boże, potrzebuję płaczu. Potrzebuję przestać czuć. Potrzebuję stłumić mój gniew. Stłumić mój ból - powtarzam sobie w myślach. Stoję pośrodku sypialni, z twarzą całkowicie obojętną, ale oczyma wykrzykującymi moje ukryte uczucia. Wiedząc, zerkam na najwyższą szufladę zniszczonej toaletki. Nie chcę, ale muszę. Muszę przestać czuć. Z każdym krokiem, robię głęboki wdech. Do czasu, gdy dochodzę do celu, mój oddech jest strasznie niestabilny. Kolana się pode mną uginają i upadam na ziemię. Wciskają się w obrzydliwy, śmierdzący moczem dywan. Zapach ten wchłania się w moje ubrania, psując je. Trzęsącą się ręką otwieram szufladę i wkładam ją do środka chwytając to, czego szukam. Opuszczam ramię, oniemiała i ściskam mój skarb. Już teraz całe moje ciało się trzęsie, a ja nie mogę nic na to poradzić.
Odwracam dłoń. Moje palce są białe od ściskania tego skarbu, aż tak mocno. Rozluźniam rękę i otwieram dłoń. Na niej, w krwi, leży mały, kieszonkowy scyzoryk. Mój ratunek. Lekko oblizuję usta i upadam na tyłek. Podciągam rękaw, ignorując obrzydliwe blizny, które rysują się na mojej skórze. Podciągam materiał, wyżej, nad łokieć i zbliżam ostrze do skóry.
- Nie chcę więcej czuć…- Szepczę do siebie, a mój głos przepełnia nienawiść. Biorę głęboki wdech i przyciskam nóż do ciała. Wzdrygam się, kiedy jego ostrze mnie rani. Łzy, które nie chciały przyjść wcześniej, robią to teraz… z każdym pociągnięciem narzędzia. Przesuwam je powoli i boleśnie w kierunku łokcia, zastępując ból psychiczny, bólem fizycznym. Zaczynam się trząść nawet bardziej gwałtownie. Zaczynam łkać, wbijając nóż mocniej…głębiej i modląc się o odrętwienie, które przyjdzie następne. Ból zaczyna być zbyt silny i rzucam scyzoryk na drugi koniec pokoju. Przesuwam się po podłodze do tyłu i opieram o łóżko. Obserwuję jak karmazynowy płyn spływa mi po ramieniu, tym samym odzwierciedlając łzy, które ciekną po mojej twarze. Łapię stary, brudny ręcznik, leżący niedaleko i zamiast przycisnąć go do ran, podkładam go pod rękę, tak, żeby krew nie spłynęła mi na ubrania. Patrzę ślepo na odklejającą się tapetę, kiwając się do przodu to znowu do tyłu. Ten ratunek mnie pochłania i siedzę tak, nic nie czując przez następną godzinę.
Kiedy budzę się ze snu, łapczywie chwytam powietrze. Siadam i wzdycham przypominając sobie, co mi się śniło. Zaciskam oczy, aby powstrzymać niechciane łzy. Ramiona zaczynają mi się trząść. Przyciągam kolana do klatki piersiowej i obejmuję siebie, kołysząc się w tą i z powrotem. Wypuszczam łamiący serce szloch i szybko zasłaniam usta. Modlę się, żeby nikt mnie nie słyszał. Moje ręce łapią się wszystkiego i niczego. Podświadomie nucę sobie piosenkę. Nie znam tej melodii, ale nucenie jej trochę mnie pociesza. Wiem, że gdyby ktoś teraz wszedł do pokoju, pomyślałby, że jestem wariatką. Byłam wariatką. Pod pewnymi względami ciągle nią jestem.
Chęć, żeby się pociąć uderza mnie z niesamowitą prędkością. Tak szybko, że moje ciało przechyla się do przodu. Gwałtownie potrząsam głową. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę. Chcę tylko, żeby skończył się ten ból. Chcę, żeby to wszystko się skończyło. Jednym szarpnięciem chwytam moją torbę z podłogi. Kładę ją przed sobą i szukam w jej wnętrzu czegoś…czegokolwiek, żebym przestała czuć. Palcami dotykam małego scyzoryka. Szybko go wyciągam i zrzucam plecak z łóżka. Z każdą łzą wypuszczam cichy pisk. Tym razem podciągam długi rękaw mojej ulubionej koszuli. Na tym ramieniu nie mam tak wielu blizn jak na drugim. Mocno ściskam nożyk próbując tym samym sprawić, żeby moja ręka przestała się trząść. Wolno i niepewnie przysuwam ostrze. Zanim jednak scyzoryk zdąży dotknąć mojej skóry, słyszę silne pukanie do drzwi. Sztywnieję, następne wspomnienie znajduje drogę do mojej głowy.
Rzucam się i przewracam w łóżku.
- Nie…- mamroczę. Moje ciało gwałtownie przesuwa się na drugą stroną materaca. - Proszę nie…- Mój głos się załamuje. Rzucam się w drugim kierunku, tym razem mocniej. - Proszę…Boże nie. Przestań! Proszę! Nieeeee! - Szarpiąc się siadam w łóżku. Ubrania przyklejają się do mojego spoconego ciała. Ten koszmar był taki rzeczywisty. Moje ramiona trzęsą się, gdy zaczynam cicho łkać. - Mamusiu…- Szepczę małym, wystraszonym głosikiem, wiedząc, że Matka nie przyjdzie. Nigdy nie przychodzi. Na tą myśl płaczę jeszcze mocniej. Wszystko powoli staje się rozmazane przez łzy. Gwałtowniej chwytam ustami powietrze. To za dużo jak dla mnie. Nie zniosę tych łez. Nie zniosę tego bólu. Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu mojej cennej torby. Leży pod ścianą koło toaletki. Wychodzę spod kołdry i czołgam się po brudnej podłodze do plecaka. Płacząc, łapię go i całą jego zawartość wysypuję na ziemię. Moje ruchy są szybkie i gwałtowne. Tak bardzo chcę, żeby to się skończyło. Znajduję to, czego szukałam i opieram się o ścianę. Wpatruję się w zieloną zapalniczkę, którą trzymam w ręce i uśmiecham się głupio poprzez łzy. Po trzech próbach wreszcie udaje mi się ją zapalić. Ogień bucha z malutkiego przedmiotu. Przyglądam się płomieniowi. Woda w oczach sprawia, że wszystko robi się mniej wyraźne. Czekam, aż metal się nagrzeje. Wolną ręką trochę obsuwam spodnie od piżamy, tak, że odsłaniają kawałek skóry. Powoli przysuwam gorący przedmiot do mojego ciała. Przyciskam go mocno i muszę zagryźć wnętrze policzka, żeby powstrzymać się przed krzykiem. Podświadomie próbuję odsunąć nogę od gorąca, ale nie pozwalam sobie na to. Moja skóra piecze i czuję, że metal zaczyna ostygać. Akurat teraz, moja niesławna Matka, która tak często po prostu postanawia ignorować mój płacz, otwiera drzwi do pokoju, żeby sprawdzić, co się ze mną dzieje. Wydaję z siebie jeszcze jeden odgłos płaczu i próbuję zasłonić nogę, ale wiem, że jest już za późno.
Szybko wstaję i odwracam się, żeby na nią spojrzeć. Stoi tam ubrana w ten swój zdzirowaty, obdarty szlafrok i obrzydzeniem wypisanym na twarzy.
-Co ty do cholery wyrabiasz?! - Krzyczy. Próbuję coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydobędą się z mojego gardła. Zamiast tego podciągam spodnie, próbując ukryć to, co zrobiłam. Jej oczy błyszczą i podbiega do mnie. Zapominając o tym, czego nauczyło mnie życie z nią przez dziewięć ostatnich lat, cofam się do tyłu. Łapie mnie za ramię i przyciąga do siebie. -Co chciałaś zrobić?! - Wolną ręką chwyta moje spodnie. Jej paznokcie drapią moją poparzoną skórę i wypuszczam z siebie bolesny pisk. Ściąga moje spodnie, ukazując różowe, opuchnięte poparzenie, zrobione przed chwilą i cztery inne, które z czasem zdążyły się wyleczyć. Wpatruje się w nie. Jej twarz robi się delikatniejsza, a ja przez sekundę myślę, że zrobi jej się mnie żal. Myśli te szybko zostają wypchnięte z mojego umysłu, tak samo jak ja zostaję pchnięta o ścianę. - Patrz, co sobie zrobiłaś! Jesteś dziwadłem! Co jest z tobą do cholery nie tak?! - Płacze, mocniej rzucając mną o ścianę. Nawet nie próbuję mówić. Z łatwością radzę sobie z tymi obelgami. - Zadałam ci pieprzone pytanie! - Krzyczy i za ramię popycha mnie na ziemię. - Zawsze wiedziałam, że wychowywanie ciebie będzie trudne, ale teraz - Przestaje, łapiąc mnie i znowu podciągając do góry. - Jak ktokolwiek może cię teraz pokochać? - Patrzę na nią, desperacko powstrzymując płacz. - Żaden mężczyzna nigdy cię nie pokocha Mariu. Jesteś chorą, paskudną, rozbitą, małą zdzirą. Nie mogę nawet na ciebie patrzeć. - Rzuca mnie na łóżko, wykręcając mi trochę ramię. - Nie będę trzymała pod swoim dachem takiego dziwadła.
-Co? Co masz na myśli? - Wreszcie odnajduję w sobie odwagę, żeby się odezwać. Mój głos mały i słaby.
-Nigdy nie powinnam była cię przygarnąć po śmierci twojego ojca. Powinnam była cię zostawić w jakimś domu dziecka lub nawet lepiej…sprzedać jakiemuś facetowi z Pakistanu. Teraz też bym to chętnie zrobiła, ale nikt by za ciebie nie zapłacił nawet dwóch centów. Nawet najbardziej zdesperowana świnia. Pakuj swoje rzeczy. - Mówi odwracając się do wyjścia. - Pozbędę się ciebie raz na zawsze. - Zamyka za sobą drzwi. Dopiero po chwili, wolno dociera do mnie, co miała na myśli. Zaczynam płakać i chowam twarz w poduszkę.
- Maria? Nie śpisz? - Delikatny głos Alexa przywraca mnie do rzeczywistości. Szybko wycieram nowopowstałe łzy. - Maria? - Woła trochę głośniej. Patrzę na drzwi. Potem na scyzoryk. Trzęsącymi się rękoma chowam go pod poduszkę i wychodzę z łóżka. To nie było tego warte.
- Nie śpię, ale nie wchodź…przebieram się! - Odpowiadam. Słyszę stłumione „Ok” i łapię za walizkę. Otwieram ją i wybieram coś z mojej limitowanej kolekcji bluzek na długi rękaw. Ściągam niebieską i szybko zakładam czarną. Wiążę włosy w kucyk i przeszukuję torebkę w desperackiej potrzebie papierosa.
- Skończyłaś? - Pyta Alex, a ja rozglądam się dookoła. Moja uwaga pada na jedwabne płótno leżące koło łóżka. Nie czułam się dobrze używając go, wiec zwaliłam je na podłogę i spałam bez niego. Paczkę papierosów wciskam do tylniej kieszeni spodni. Podnoszę jedwabny koc i ścielę łóżko. Dopiero potem postanawiam je znowu rozwalić. Zadowolona ze swojej roboty wyciągam papierosy z kieszeni. Jeden umieszczam w ustach, a moje ręce cały czas wkurzająco się trzęsą. Chcę go zapalić, ale zastanawiam się jeszcze raz. Wyglądam na balkon. Podchodzę i otwieram okno. Wychodzę, pochylając głowę. Staję i brakuje mi powietrza. Alex miał rację…balkon jest wspaniały. Stoją tu dwa duże krzesła, na których można się rozłożyć, parę roślin tu i tam i jest stąd ładny widok na ulicę. Podchodzę do kamiennego parapetu i na nim siadam. Odwracam się i wywieszam nogi na drugą stronę. Słyszę wołającego Alexa.
- Możesz już wejść. - Odkrzykuję, wreszcie zapalając papierosa. Porządnie się zaciągam, a kiedy wydycham dym, wydaję odgłos przyjemności.
- Gdzie jesteś?
- Tutaj. - Odpowiadam znowu się zaciągając. Słyszę jak wychodzi przez okno.
- Co robisz? - Pyta stając koło mnie. Wyciągam papierosa z ust i pokazuję mu go. - Oh.
- Stwierdziłam, że Amy nie spodobałoby się gdybym paliła w środku.
- Dobrze stwierdziłaś. Ona jest zapaloną przeciwniczką palenia. - Informuje mnie. Czuję na sobie jego wzrok. Obserwuje jak moje ręce trzęsą się, kiedy znowu się zaciągam. Z każdym wdechem moja głowa robi się lżejsza, a moje ciało powoli zaczyna się rozluźniać. - Dobrze ci się spało? - Opiera się o parapet.
- Godzina? - Nie wysilam się z udzieleniem mu odpowiedzi.
- Ummm… - Alex zerka na zegarek - 21:30…właściwie to 21:32, ale czym są dwie minuty? - Uśmiecha się.
- Całym życiem. - Odpowiadam delikatnie.
- Co?
- Nic. Wracajmy do środka. - Sugeruję i zaciągając się po raz ostatni, rzucam niedopałek na ulicę.
- Ok. - Patrzy na mnie sceptycznie. - Inni już nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają. - Przytakuję i zeskakuję z parapetu. Odwracam się do niego i posyłam uśmiech. On marszczy brwi i patrzy na mnie zaniepokojony. - Płakałaś?
- Nie - odpowiadam prosto i wchodzę z powrotem do domu. Alex idzie za mną, a potem prowadzi schodami w dół.
CDN
Część 5
Gwałtownie otwieram frontowe drzwi. Biegnę na górę, przeklinając i nie dbając o, to czy się zamkną. Z trzaskiem zamykam mój pokój. Chcę płakać, ale nie mogę. Chcę się zwinąć w kłębek i umrzeć, ale nie mogę. Nie pozwolę się sprowokować tym idiotom ze szkoły. Boże, potrzebuję płaczu. Potrzebuję przestać czuć. Potrzebuję stłumić mój gniew. Stłumić mój ból - powtarzam sobie w myślach. Stoję pośrodku sypialni, z twarzą całkowicie obojętną, ale oczyma wykrzykującymi moje ukryte uczucia. Wiedząc, zerkam na najwyższą szufladę zniszczonej toaletki. Nie chcę, ale muszę. Muszę przestać czuć. Z każdym krokiem, robię głęboki wdech. Do czasu, gdy dochodzę do celu, mój oddech jest strasznie niestabilny. Kolana się pode mną uginają i upadam na ziemię. Wciskają się w obrzydliwy, śmierdzący moczem dywan. Zapach ten wchłania się w moje ubrania, psując je. Trzęsącą się ręką otwieram szufladę i wkładam ją do środka chwytając to, czego szukam. Opuszczam ramię, oniemiała i ściskam mój skarb. Już teraz całe moje ciało się trzęsie, a ja nie mogę nic na to poradzić.
Odwracam dłoń. Moje palce są białe od ściskania tego skarbu, aż tak mocno. Rozluźniam rękę i otwieram dłoń. Na niej, w krwi, leży mały, kieszonkowy scyzoryk. Mój ratunek. Lekko oblizuję usta i upadam na tyłek. Podciągam rękaw, ignorując obrzydliwe blizny, które rysują się na mojej skórze. Podciągam materiał, wyżej, nad łokieć i zbliżam ostrze do skóry.
- Nie chcę więcej czuć…- Szepczę do siebie, a mój głos przepełnia nienawiść. Biorę głęboki wdech i przyciskam nóż do ciała. Wzdrygam się, kiedy jego ostrze mnie rani. Łzy, które nie chciały przyjść wcześniej, robią to teraz… z każdym pociągnięciem narzędzia. Przesuwam je powoli i boleśnie w kierunku łokcia, zastępując ból psychiczny, bólem fizycznym. Zaczynam się trząść nawet bardziej gwałtownie. Zaczynam łkać, wbijając nóż mocniej…głębiej i modląc się o odrętwienie, które przyjdzie następne. Ból zaczyna być zbyt silny i rzucam scyzoryk na drugi koniec pokoju. Przesuwam się po podłodze do tyłu i opieram o łóżko. Obserwuję jak karmazynowy płyn spływa mi po ramieniu, tym samym odzwierciedlając łzy, które ciekną po mojej twarze. Łapię stary, brudny ręcznik, leżący niedaleko i zamiast przycisnąć go do ran, podkładam go pod rękę, tak, żeby krew nie spłynęła mi na ubrania. Patrzę ślepo na odklejającą się tapetę, kiwając się do przodu to znowu do tyłu. Ten ratunek mnie pochłania i siedzę tak, nic nie czując przez następną godzinę.
Kiedy budzę się ze snu, łapczywie chwytam powietrze. Siadam i wzdycham przypominając sobie, co mi się śniło. Zaciskam oczy, aby powstrzymać niechciane łzy. Ramiona zaczynają mi się trząść. Przyciągam kolana do klatki piersiowej i obejmuję siebie, kołysząc się w tą i z powrotem. Wypuszczam łamiący serce szloch i szybko zasłaniam usta. Modlę się, żeby nikt mnie nie słyszał. Moje ręce łapią się wszystkiego i niczego. Podświadomie nucę sobie piosenkę. Nie znam tej melodii, ale nucenie jej trochę mnie pociesza. Wiem, że gdyby ktoś teraz wszedł do pokoju, pomyślałby, że jestem wariatką. Byłam wariatką. Pod pewnymi względami ciągle nią jestem.
Chęć, żeby się pociąć uderza mnie z niesamowitą prędkością. Tak szybko, że moje ciało przechyla się do przodu. Gwałtownie potrząsam głową. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę. Chcę tylko, żeby skończył się ten ból. Chcę, żeby to wszystko się skończyło. Jednym szarpnięciem chwytam moją torbę z podłogi. Kładę ją przed sobą i szukam w jej wnętrzu czegoś…czegokolwiek, żebym przestała czuć. Palcami dotykam małego scyzoryka. Szybko go wyciągam i zrzucam plecak z łóżka. Z każdą łzą wypuszczam cichy pisk. Tym razem podciągam długi rękaw mojej ulubionej koszuli. Na tym ramieniu nie mam tak wielu blizn jak na drugim. Mocno ściskam nożyk próbując tym samym sprawić, żeby moja ręka przestała się trząść. Wolno i niepewnie przysuwam ostrze. Zanim jednak scyzoryk zdąży dotknąć mojej skóry, słyszę silne pukanie do drzwi. Sztywnieję, następne wspomnienie znajduje drogę do mojej głowy.
Rzucam się i przewracam w łóżku.
- Nie…- mamroczę. Moje ciało gwałtownie przesuwa się na drugą stroną materaca. - Proszę nie…- Mój głos się załamuje. Rzucam się w drugim kierunku, tym razem mocniej. - Proszę…Boże nie. Przestań! Proszę! Nieeeee! - Szarpiąc się siadam w łóżku. Ubrania przyklejają się do mojego spoconego ciała. Ten koszmar był taki rzeczywisty. Moje ramiona trzęsą się, gdy zaczynam cicho łkać. - Mamusiu…- Szepczę małym, wystraszonym głosikiem, wiedząc, że Matka nie przyjdzie. Nigdy nie przychodzi. Na tą myśl płaczę jeszcze mocniej. Wszystko powoli staje się rozmazane przez łzy. Gwałtowniej chwytam ustami powietrze. To za dużo jak dla mnie. Nie zniosę tych łez. Nie zniosę tego bólu. Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu mojej cennej torby. Leży pod ścianą koło toaletki. Wychodzę spod kołdry i czołgam się po brudnej podłodze do plecaka. Płacząc, łapię go i całą jego zawartość wysypuję na ziemię. Moje ruchy są szybkie i gwałtowne. Tak bardzo chcę, żeby to się skończyło. Znajduję to, czego szukałam i opieram się o ścianę. Wpatruję się w zieloną zapalniczkę, którą trzymam w ręce i uśmiecham się głupio poprzez łzy. Po trzech próbach wreszcie udaje mi się ją zapalić. Ogień bucha z malutkiego przedmiotu. Przyglądam się płomieniowi. Woda w oczach sprawia, że wszystko robi się mniej wyraźne. Czekam, aż metal się nagrzeje. Wolną ręką trochę obsuwam spodnie od piżamy, tak, że odsłaniają kawałek skóry. Powoli przysuwam gorący przedmiot do mojego ciała. Przyciskam go mocno i muszę zagryźć wnętrze policzka, żeby powstrzymać się przed krzykiem. Podświadomie próbuję odsunąć nogę od gorąca, ale nie pozwalam sobie na to. Moja skóra piecze i czuję, że metal zaczyna ostygać. Akurat teraz, moja niesławna Matka, która tak często po prostu postanawia ignorować mój płacz, otwiera drzwi do pokoju, żeby sprawdzić, co się ze mną dzieje. Wydaję z siebie jeszcze jeden odgłos płaczu i próbuję zasłonić nogę, ale wiem, że jest już za późno.
Szybko wstaję i odwracam się, żeby na nią spojrzeć. Stoi tam ubrana w ten swój zdzirowaty, obdarty szlafrok i obrzydzeniem wypisanym na twarzy.
-Co ty do cholery wyrabiasz?! - Krzyczy. Próbuję coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydobędą się z mojego gardła. Zamiast tego podciągam spodnie, próbując ukryć to, co zrobiłam. Jej oczy błyszczą i podbiega do mnie. Zapominając o tym, czego nauczyło mnie życie z nią przez dziewięć ostatnich lat, cofam się do tyłu. Łapie mnie za ramię i przyciąga do siebie. -Co chciałaś zrobić?! - Wolną ręką chwyta moje spodnie. Jej paznokcie drapią moją poparzoną skórę i wypuszczam z siebie bolesny pisk. Ściąga moje spodnie, ukazując różowe, opuchnięte poparzenie, zrobione przed chwilą i cztery inne, które z czasem zdążyły się wyleczyć. Wpatruje się w nie. Jej twarz robi się delikatniejsza, a ja przez sekundę myślę, że zrobi jej się mnie żal. Myśli te szybko zostają wypchnięte z mojego umysłu, tak samo jak ja zostaję pchnięta o ścianę. - Patrz, co sobie zrobiłaś! Jesteś dziwadłem! Co jest z tobą do cholery nie tak?! - Płacze, mocniej rzucając mną o ścianę. Nawet nie próbuję mówić. Z łatwością radzę sobie z tymi obelgami. - Zadałam ci pieprzone pytanie! - Krzyczy i za ramię popycha mnie na ziemię. - Zawsze wiedziałam, że wychowywanie ciebie będzie trudne, ale teraz - Przestaje, łapiąc mnie i znowu podciągając do góry. - Jak ktokolwiek może cię teraz pokochać? - Patrzę na nią, desperacko powstrzymując płacz. - Żaden mężczyzna nigdy cię nie pokocha Mariu. Jesteś chorą, paskudną, rozbitą, małą zdzirą. Nie mogę nawet na ciebie patrzeć. - Rzuca mnie na łóżko, wykręcając mi trochę ramię. - Nie będę trzymała pod swoim dachem takiego dziwadła.
-Co? Co masz na myśli? - Wreszcie odnajduję w sobie odwagę, żeby się odezwać. Mój głos mały i słaby.
-Nigdy nie powinnam była cię przygarnąć po śmierci twojego ojca. Powinnam była cię zostawić w jakimś domu dziecka lub nawet lepiej…sprzedać jakiemuś facetowi z Pakistanu. Teraz też bym to chętnie zrobiła, ale nikt by za ciebie nie zapłacił nawet dwóch centów. Nawet najbardziej zdesperowana świnia. Pakuj swoje rzeczy. - Mówi odwracając się do wyjścia. - Pozbędę się ciebie raz na zawsze. - Zamyka za sobą drzwi. Dopiero po chwili, wolno dociera do mnie, co miała na myśli. Zaczynam płakać i chowam twarz w poduszkę.
- Maria? Nie śpisz? - Delikatny głos Alexa przywraca mnie do rzeczywistości. Szybko wycieram nowopowstałe łzy. - Maria? - Woła trochę głośniej. Patrzę na drzwi. Potem na scyzoryk. Trzęsącymi się rękoma chowam go pod poduszkę i wychodzę z łóżka. To nie było tego warte.
- Nie śpię, ale nie wchodź…przebieram się! - Odpowiadam. Słyszę stłumione „Ok” i łapię za walizkę. Otwieram ją i wybieram coś z mojej limitowanej kolekcji bluzek na długi rękaw. Ściągam niebieską i szybko zakładam czarną. Wiążę włosy w kucyk i przeszukuję torebkę w desperackiej potrzebie papierosa.
- Skończyłaś? - Pyta Alex, a ja rozglądam się dookoła. Moja uwaga pada na jedwabne płótno leżące koło łóżka. Nie czułam się dobrze używając go, wiec zwaliłam je na podłogę i spałam bez niego. Paczkę papierosów wciskam do tylniej kieszeni spodni. Podnoszę jedwabny koc i ścielę łóżko. Dopiero potem postanawiam je znowu rozwalić. Zadowolona ze swojej roboty wyciągam papierosy z kieszeni. Jeden umieszczam w ustach, a moje ręce cały czas wkurzająco się trzęsą. Chcę go zapalić, ale zastanawiam się jeszcze raz. Wyglądam na balkon. Podchodzę i otwieram okno. Wychodzę, pochylając głowę. Staję i brakuje mi powietrza. Alex miał rację…balkon jest wspaniały. Stoją tu dwa duże krzesła, na których można się rozłożyć, parę roślin tu i tam i jest stąd ładny widok na ulicę. Podchodzę do kamiennego parapetu i na nim siadam. Odwracam się i wywieszam nogi na drugą stronę. Słyszę wołającego Alexa.
- Możesz już wejść. - Odkrzykuję, wreszcie zapalając papierosa. Porządnie się zaciągam, a kiedy wydycham dym, wydaję odgłos przyjemności.
- Gdzie jesteś?
- Tutaj. - Odpowiadam znowu się zaciągając. Słyszę jak wychodzi przez okno.
- Co robisz? - Pyta stając koło mnie. Wyciągam papierosa z ust i pokazuję mu go. - Oh.
- Stwierdziłam, że Amy nie spodobałoby się gdybym paliła w środku.
- Dobrze stwierdziłaś. Ona jest zapaloną przeciwniczką palenia. - Informuje mnie. Czuję na sobie jego wzrok. Obserwuje jak moje ręce trzęsą się, kiedy znowu się zaciągam. Z każdym wdechem moja głowa robi się lżejsza, a moje ciało powoli zaczyna się rozluźniać. - Dobrze ci się spało? - Opiera się o parapet.
- Godzina? - Nie wysilam się z udzieleniem mu odpowiedzi.
- Ummm… - Alex zerka na zegarek - 21:30…właściwie to 21:32, ale czym są dwie minuty? - Uśmiecha się.
- Całym życiem. - Odpowiadam delikatnie.
- Co?
- Nic. Wracajmy do środka. - Sugeruję i zaciągając się po raz ostatni, rzucam niedopałek na ulicę.
- Ok. - Patrzy na mnie sceptycznie. - Inni już nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają. - Przytakuję i zeskakuję z parapetu. Odwracam się do niego i posyłam uśmiech. On marszczy brwi i patrzy na mnie zaniepokojony. - Płakałaś?
- Nie - odpowiadam prosto i wchodzę z powrotem do domu. Alex idzie za mną, a potem prowadzi schodami w dół.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Czytając te fragmenty o samookaleczaniu, przypomniał mi się film "Sekretarka", w którym główna bohaterka również to robiła. Tylko że powody takiego saomoudręczania są zupełnie różne. W filmie, rodzice usiłowali córce pomóc tak jak mogli, a tu mamuśka raczej jest powodem tych działań, a nie osobą, u której szuka się pomocy.
Kiedy czytałam pierwszą część myślałam, że główną bohaterką jest tu Liz Nie doczytałam jej nawet do końca... Nie miałam ochoty na kolejne opowiadanie, gdzie wszystko kręci się wyłącznie wokół Biednej Poszkodowanej Świętej Samarytanki Liz (co nie znaczy, że nie lubię Liz to moja ulubiona bohaterka... )
Ale dziś przez przypadek zoabczyłam, że tu chodzi o Marię... I zaczęłam czytać. I się wciągnęłam... To smutne opowiadanie, ale piękne... Po tej ostatniej części.... Eh, zdołowałam się trochę. Daję słowo, kiedy czytałam o tym, co Maria sobie robiła... mnie samą bolało Uh... I wszystko skręca mi się w środku, kiedy parzę i wiem, co mniej więcej ją czeka w Roswell, jakie życie...
Czekam na dalej
Ale dziś przez przypadek zoabczyłam, że tu chodzi o Marię... I zaczęłam czytać. I się wciągnęłam... To smutne opowiadanie, ale piękne... Po tej ostatniej części.... Eh, zdołowałam się trochę. Daję słowo, kiedy czytałam o tym, co Maria sobie robiła... mnie samą bolało Uh... I wszystko skręca mi się w środku, kiedy parzę i wiem, co mniej więcej ją czeka w Roswell, jakie życie...
Czekam na dalej
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Część 6
Wow...jestem pod wrażeniem...aż trzy komentarze - zwykle jeden Onarek ujawnia swoje zdanie, ale cieszę się, że innym też sie podoba.
Co do drastyczności opowiadania Onarku, to nic Ci nie powiem, żeby Cię nie zniechęcać A tak serio to gorzej niż w części poprzedniej raczej nie będzie Dobra...zamieszczam część 6!
Część 6
Obserwuję jak głowa Alexa podskakuje z każdym krokiem, który robi w dół schodów. Zaciskam pięści, bezskutecznie próbując powstrzymać moje ręce od trzęsienia. Górna część mojego ciała drży z każdym oddechem. Nienawidzę tego. Nienawidzę, że nie potrafię panować na własnymi uczuciami. Wiem, że Alex coś podejrzewa. Odwraca się w moją stronę, żeby na mnie spojrzeć, gdy po raz setny pociągam nosem. Patrzy na mnie z taką troską. Nie potrafię mu spojrzeć w oczy. Żeby powstrzymać się od płaczu muszę zagryźć dolną wargę. Wpatruję się w sufit i cicho skomlę. Czuję jak bierze moją dłoń w swoją i jestem zaskoczona sama sobą, kiedy go nie odtrącam. Ściska moje palce ciepło, ale ja cały czas nie mogę na niego spojrzeć. Pewnie myśli, że jestem szurnięta. Kątem oka widzę jak odwraca się na około i ciągnie mnie razem z sobą w dół. Lecz zamiast ciągnąć mnie do drzwi z małym okienkiem, prowadzących do restauracji, on prowadzi mnie do drzwi wyjściowych. Marszczę brwi zdziwiona. Co on planuje?
Otwiera drzwi i wychodzimy na dwór. Deszcz przestał padać, ale charakterystyczny zapach, który po nim pochłania miasto, cały czas panuje. Zamykam oczy i go wciągam, wypuszczając lekki jęk zadowolenia. Alex zatrzymuje się i zerka na mnie. Otwieram oczy i gapię się na niego. Wyraz jego twarzy jest wyrazem, z którym nikt na mnie od dawna nie patrzył. Jest przyjacielski. Mam ochotę płakać i uciekać w tym samym momencie.
-Coś nie tak? - Odzywa się delikatnie. Głos staje mi w gardle. Nie wiem jak mam mu odpowiedzieć na to pytanie. Zauważa brak odpowiedzi i wzdycha. - Nie musisz mi nic mówić. - Potrząsam ramiona z ulgą. - Na razie. - Dodaje nieśmiało. Nasze oczy spotykają się, a ja od razu wiem, że kiedyś mu powiem…ale nie teraz i pewnie nieprędko. Kiwam głową wdzięczna, wciąż nie mogąc odnaleźć w sobie głosu. Zaczyna mnie ciągnąć w kierunku swojego samochodu, ale go zatrzymuję.
- Gdzie jedziemy? - Odzywam się ostrzej niż zamierzałam. Jednak zanim odpowie patrzy na mnie, a potem, na Crashdown
- Do mnie.
- Do ciebie? Dlaczego? - Pytam wkładając w mój ton za dużo nieufności.
- Nie martw się. Nie mam zamiaru cię porwać, zgwałcić, a potem zostawić na pustyni na pożarcie….kojotów, tak to było? - Szczerzy zęby wspominając moje zachowanie na stacji. Wywracam oczami i uśmiecham się do niego. Alex to odwzajemnia i zaciąga mnie do swojego samochodu. Otwieram sobie drzwi zanim on zdąży to zrobić za mnie. Potrząsa głową, a potem siada za kierownicą.
Alex wolno zatrzymuje samochód na podjeździe, małego podmiejskiego domu. Trawa jest zielona i no cóż… zadbana. Z przodu budynku znajduje się ogródek złożony z wszystkich rodzajów kwiatów. On na pewno nie mieszka sam, myślę i się uśmiecham. Wysiadam i wchodzę za nim do środka. Obserwuję jak kładzie klucze na szafce i zdejmuje buty.
- Michael? - Woła, lekko mnie wystraszając. Kim jest Michael? Jego psem? Jego bratem? Może jego współlokatorem? - Michael! Jesteś w domu?! - Znowu krzyczy.
- Tutaj jestem głąbie! - Podskakuję, gdy słyszę głęboki, męski głos dochodzący z niedaleka. Alex prowadzi mnie do pokoju, który wygląda jak salon. Wnętrze domu jest bardziej kobiece niż się spodziewałam. Kobiecość lekko unosi się w powietrzu. Pierwszą rzeczą, jaką widzę są ogromne stopy Michaela oparte o stolik. Przez chwilę zastanawiam się czy on czasem nie siedzi tam nago, ale potem dostrzegam proste, niebieskie bokserki i czarną, spraną koszulkę Metallici. Ma szerokie barki i wprost mogę sobie wyobrazić, że pod tą bluzką znajduje się umięśniona klatka piersiowa. Mój wzrok pada na jego twarz i znów nie czuję rozczarowania. Tak jak reszta jego ciała, jego twarz jest wspaniała i pełna zdecydowania. Włosy ma najeżone i wyglądają jakby dopiero się wygramolił z łóżka. Jedyne słowo, które od razu wpada mi do głowy to „mniam”.
- Hej. - Mówi Alex do Michaela. On tylko przytakuje w naszym kierunku. Alex patrzy na mnie, a potem na Michaela. - Maria to jest mój brat Michael. Michael to jest Maria, siostrzenica Amy. - Chłopak znowu tylko kiwa głową.
- Można być bardziej nieuprzejmym? - Mamroczę sobie pod nosem. Chłopak szybko podnosi głowę, żeby się bronić, ale kiedy jego oczy padają na mnie - przestaje. Zamyka usta i gapi się tym intensywnym spojrzeniem. Czuję się niewygodnie, gdy tak mnie obserwuje bez słowa i zdenerwowana przestępuję z nogi na nogę. Mimo to, cały czas podtrzymuję jego wzrok, nie poddając się. Ma takie głębokie brązowe, smakowite oczy, że gdybym była wystarczająco odważna to mogłabym się w nich zagłębić. Otrząsam się z tego snu i odwracam wzrok. Jego oczy pozostają na mnie.
- Cześć. - mówi szczerze. Naśladując jego wcześniejsze zachowanie potrząsam tylko sztywno głową. Alex zaczyna kaszleć.
- Nie chciałbym przerywać tego waszego pojedynku na spojrzenia, ale…Maria chcesz coś do jedzenia albo do picia? - Obydwoje na niego patrzymy. Rumienię się ze wstydu i kątem oka dostrzegam zabójcze spojrzenia, które Michael posyła swojemu bratu.
- Ummm….tak, pewnie. Wezmę, co tylko masz. Nie jestem wybredna. - Odpowiadam delikatnie. Prawdą jest, że po prostu nie chcę rozmawiać. Nie chcę tu być. Nie chcę prowadzić cywilizowanej rozmowy z ludźmi, których nawet nie znam. Wzdrygam się i wydycham powietrze.
- Dobra. Zaraz wrócę…usiądź sobie…czuj się jak u siebie w domu. - Uśmiecha się i odchodzi wzdłuż korytarza, po chwili znikając. Niechętnie zdejmuję buty, pokazując, że wcale nie mam ochoty tu być. Wchodzę głębiej do salonu. Moje stopy wtapiają się w miękki dywan. Wyobrażam sobie, jakby to było chodząc po nim na bosaka. Delikatne niteczki wchodzące pomiędzy palce…łaskoczące mnie. Czuję na sobie oczy Michaela i podnoszę wzrok. On szybko się odwraca, wracając do oglądania telewizji. Siadam na tej samej kanapie, co on, ale tak daleko, jak to tylko jest możliwe. Wzdycham w myślach i wracam do wcześniejszych wydarzeń. Myślę o potrzebie czegoś, co pozwoliłoby mi nie czuć. To było coś pierwotnego i przerażającego. O potrzebie czegoś, co powstrzymałoby ból. Alex nie ma zielonego pojęcia, że w czymś mi przeszkodził. Że ocalił mnie od siebie samej. Czuję gromadzące się w oczach łzy. Pociągam nosem, a Michael znów na mnie zerka. Jestem pewna, że zapyta czy wszystko jest w porządku, ale on wraca do meczu hokeja.
Cierpliwie czekam, aż Alex wróci i mnie uratuje. Cisza panująca pomiędzy mną, a jego bratem jest czymś, czego nie potrafię znieść. Co jakiś czas na mnie spogląda…. wkurzające jak cholera i sprawia, że czuję się głupio. Pewnie robi to tylko, dlatego, bo myśli, że łatwo mnie „zaliczyć”. Jak każdy inny facet, z którym się zetknęłam. Wszystko, czego zawsze chcą to moje ciało.
-Jak ktokolwiek może cię teraz pokochać? - Patrzę na nią, desperacko powstrzymując płacz - Żaden mężczyzna nigdy cię nie pokocha Mariu. Jesteś chorą, paskudną, rozbitą, małą zdzirą. Nie mogę nawet na ciebie patrzeć - rzuca mnie na łóżko, wykręcając mi trochę ramię - Nie będę trzymała pod swoim dachem takiego dziwadła.
-Co? Co masz na myśli? - Wreszcie odnajduję w sobie odwagę, żeby się odezwać. Mój głos mały i słaby.
- Nigdy nie powinnam była cię przygarnąć po śmierci twojego ojca. Powinnam była cię zostawić w jakimś domu dziecka lub nawet lepiej…sprzedać jakiemuś facetowi z Pakistanu. Teraz też bym to chętnie zrobiła, ale nikt by za ciebie nie zapłacił nawet dwóch centów. Nawet najbardziej zdesperowana świnia…
Słowa matki dźwięczą mi w uszach. Wszystko, czego faceci kiedykolwiek ode mnie chcieli to moje ciało, które po tym jak je sobie już „wzięli”, najczęściej siłą, budziło w nich tylko i wyłącznie obrzydzenie, przez to, co zobaczyli. Matka nawet nie zdawała sobie sprawy, jak prawdziwe były jej słowa.
Jednak Alex wydaje się inny. Traktuje mnie miło, bez oczekiwań. Nawet mimo to, że czuję, że mogę mu ufać…moja paranoja góruje. Ani razu nie spojrzał na mnie, tak jakby chciał się ze mną „zabawić”. Ani razu nie spojrzał na mnie dwuznacznie. Nie mogę się powstrzymać, tylko zastanawiać czy w środku jest taki sam jak inni chłopcy. Czy na samym końcu, jednak mnie wykorzysta, a potem wyrzuci, jak zwykłego śmiecia…którym jestem? Zanim jednak mam szansę całkowicie zacząć się nad sobą rozczulać, Alex wraca do pokoju z dwoma jabłkami w rękach. Podnoszę na niego wzrok. Moja twarz jest pełna smutku, ale nie z tego powodu, z którego on myśli.
- Sory…- przeprasza - to wszystko, co mamy. - Posyła mi głupawy uśmiech.
- Nie ma sprawy. Lubię owoce. - Odpowiadam tym moim nowojorskim akcentem. Biorę jabłko i wgryzam się w nie wygłodniała. Alex uśmiecha się i rusza się, żeby usiąść pomiędzy mną, a Michaelem. Kiedy siada, jego noga lekko ociera się o moją, a ja się odsuwam. Nie jestem pewna, czy zauważył, ale mam nadzieję, że jednak nie. Gapię się w inną stronę i staram nie udzielać. Słyszę, jak Alex bierze głęboki wdech i wiem, że chce coś powiedzieć.
-Dzwoniłem do Amy i powiedziałem gdzie jesteś. - Przytakuję zerkając na telewizor. - Chce, żebyś wróciła przed 23. - Znowu kiwam głową. Wiem, że próbuje wymusić ze mnie słowną odpowiedź, ale ja nie jestem w humorze na poznawanie siebie nawzajem. Przestaje na chwilę i gryzie swój owoc. - Więc Mariu…- Nieco się kurczę, kiedy próbuje zagadać. - Opowiedz mi o sobie. - Patrzę na niego z uniesioną brwią. - Nawet nie wiem ile masz lat. - Wyjaśnia.
- Mam 16 lat - Wiem, że jest rozczarowany, bo nie idę według jego planu. To wszystko, w czym jestem dobra. W rozczarowywaniu.
- Ja też. Michael jest moim bratem bliźniakiem, więc zgadnij ile ma lat. - Żartuje, a ja obdarowuję go małym uśmiechem. - Więc…powiedz nam coś o sobie.
- Moglibyście iść do innego pokoju? - Odzywa się Michael, ratując mnie od konieczności odpowiedzenia na pytanie. - Próbuję oglądać mecz.
- To pieprzona kaseta, Michael! - Kłóci się Alex. Przekleństwo, które wypływa z jego ust jest…nie na miejscu. Jakby takie okropne słowo, nie powinno być wymawiane przez kogoś takiego. Chłopak łapie za pilota i wyłącza obydwa - kasetę i telewizor.
- Hej!! - Narzeka Michael. Rzuca się po pilota, ale jego brat gdzieś go wywala. Patrzy na niego groźnie - Zapłacisz mi za to.
- Daj spokój, stary. Mamy gościa. Dzwoniłem do Tess. Ma przywieźć resztę, żebyśmy mogli tu razem posiedzieć. - Odpowiada Alex. Michael wstaje, gotowy pójść po przyrząd leżący gdzieś w rogu pokoju. Więcej ludzi? O Boże. Nie zniosę większej liczby osób. Będą chcieli ze mną rozmawiać i się wygłupiać. Wszyscy będą mieli wspólne wspomnienia….mówią jedno słowo i cała reszta wie o co chodzi, a ja będę się czuła…inna. O Boże….nie chcę więcej ludzi.
- O, co ci do cholery chodzi?! Chłopacy i tak będą chcieli oglądać mecz. - Jego głos jest surowy.
- Chory jesteś?! I tak zmusiłeś ich już do tego 10 razy! Max nawet nie lubi sportów, a zna tą grę minutę po minucie! Pewnie mógłby ją komentować nawet przez sen. Słyszałem, że tak robi…kiedy ma koszmary!! - Alex podnosi się, a jego głos rośnie. Wraz ze wzmagającą się w nim złością, we mnie wzrasta strach, który próbuję opanować. Nie lubię, kiedy ludzie się kłócą. Kłótnie prowadzą do złych rzeczy. Ignoruję odpowiedź jego brata i resztę sporu. Wstaję i idę do drzwi, cicho mówiąc, że sama się odprowadzę. Wkładam buty, ale nie wysilam się z ich zawiązaniem. Dwóch wrzeszczących na siebie bliźniaków nawet nie zauważa, kiedy otwieram frontowe drzwi i idę obcymi ulicami Roswell. Sama. Tak jak to już zawsze będzie.
CDN
Co do drastyczności opowiadania Onarku, to nic Ci nie powiem, żeby Cię nie zniechęcać A tak serio to gorzej niż w części poprzedniej raczej nie będzie Dobra...zamieszczam część 6!
Część 6
Obserwuję jak głowa Alexa podskakuje z każdym krokiem, który robi w dół schodów. Zaciskam pięści, bezskutecznie próbując powstrzymać moje ręce od trzęsienia. Górna część mojego ciała drży z każdym oddechem. Nienawidzę tego. Nienawidzę, że nie potrafię panować na własnymi uczuciami. Wiem, że Alex coś podejrzewa. Odwraca się w moją stronę, żeby na mnie spojrzeć, gdy po raz setny pociągam nosem. Patrzy na mnie z taką troską. Nie potrafię mu spojrzeć w oczy. Żeby powstrzymać się od płaczu muszę zagryźć dolną wargę. Wpatruję się w sufit i cicho skomlę. Czuję jak bierze moją dłoń w swoją i jestem zaskoczona sama sobą, kiedy go nie odtrącam. Ściska moje palce ciepło, ale ja cały czas nie mogę na niego spojrzeć. Pewnie myśli, że jestem szurnięta. Kątem oka widzę jak odwraca się na około i ciągnie mnie razem z sobą w dół. Lecz zamiast ciągnąć mnie do drzwi z małym okienkiem, prowadzących do restauracji, on prowadzi mnie do drzwi wyjściowych. Marszczę brwi zdziwiona. Co on planuje?
Otwiera drzwi i wychodzimy na dwór. Deszcz przestał padać, ale charakterystyczny zapach, który po nim pochłania miasto, cały czas panuje. Zamykam oczy i go wciągam, wypuszczając lekki jęk zadowolenia. Alex zatrzymuje się i zerka na mnie. Otwieram oczy i gapię się na niego. Wyraz jego twarzy jest wyrazem, z którym nikt na mnie od dawna nie patrzył. Jest przyjacielski. Mam ochotę płakać i uciekać w tym samym momencie.
-Coś nie tak? - Odzywa się delikatnie. Głos staje mi w gardle. Nie wiem jak mam mu odpowiedzieć na to pytanie. Zauważa brak odpowiedzi i wzdycha. - Nie musisz mi nic mówić. - Potrząsam ramiona z ulgą. - Na razie. - Dodaje nieśmiało. Nasze oczy spotykają się, a ja od razu wiem, że kiedyś mu powiem…ale nie teraz i pewnie nieprędko. Kiwam głową wdzięczna, wciąż nie mogąc odnaleźć w sobie głosu. Zaczyna mnie ciągnąć w kierunku swojego samochodu, ale go zatrzymuję.
- Gdzie jedziemy? - Odzywam się ostrzej niż zamierzałam. Jednak zanim odpowie patrzy na mnie, a potem, na Crashdown
- Do mnie.
- Do ciebie? Dlaczego? - Pytam wkładając w mój ton za dużo nieufności.
- Nie martw się. Nie mam zamiaru cię porwać, zgwałcić, a potem zostawić na pustyni na pożarcie….kojotów, tak to było? - Szczerzy zęby wspominając moje zachowanie na stacji. Wywracam oczami i uśmiecham się do niego. Alex to odwzajemnia i zaciąga mnie do swojego samochodu. Otwieram sobie drzwi zanim on zdąży to zrobić za mnie. Potrząsa głową, a potem siada za kierownicą.
Alex wolno zatrzymuje samochód na podjeździe, małego podmiejskiego domu. Trawa jest zielona i no cóż… zadbana. Z przodu budynku znajduje się ogródek złożony z wszystkich rodzajów kwiatów. On na pewno nie mieszka sam, myślę i się uśmiecham. Wysiadam i wchodzę za nim do środka. Obserwuję jak kładzie klucze na szafce i zdejmuje buty.
- Michael? - Woła, lekko mnie wystraszając. Kim jest Michael? Jego psem? Jego bratem? Może jego współlokatorem? - Michael! Jesteś w domu?! - Znowu krzyczy.
- Tutaj jestem głąbie! - Podskakuję, gdy słyszę głęboki, męski głos dochodzący z niedaleka. Alex prowadzi mnie do pokoju, który wygląda jak salon. Wnętrze domu jest bardziej kobiece niż się spodziewałam. Kobiecość lekko unosi się w powietrzu. Pierwszą rzeczą, jaką widzę są ogromne stopy Michaela oparte o stolik. Przez chwilę zastanawiam się czy on czasem nie siedzi tam nago, ale potem dostrzegam proste, niebieskie bokserki i czarną, spraną koszulkę Metallici. Ma szerokie barki i wprost mogę sobie wyobrazić, że pod tą bluzką znajduje się umięśniona klatka piersiowa. Mój wzrok pada na jego twarz i znów nie czuję rozczarowania. Tak jak reszta jego ciała, jego twarz jest wspaniała i pełna zdecydowania. Włosy ma najeżone i wyglądają jakby dopiero się wygramolił z łóżka. Jedyne słowo, które od razu wpada mi do głowy to „mniam”.
- Hej. - Mówi Alex do Michaela. On tylko przytakuje w naszym kierunku. Alex patrzy na mnie, a potem na Michaela. - Maria to jest mój brat Michael. Michael to jest Maria, siostrzenica Amy. - Chłopak znowu tylko kiwa głową.
- Można być bardziej nieuprzejmym? - Mamroczę sobie pod nosem. Chłopak szybko podnosi głowę, żeby się bronić, ale kiedy jego oczy padają na mnie - przestaje. Zamyka usta i gapi się tym intensywnym spojrzeniem. Czuję się niewygodnie, gdy tak mnie obserwuje bez słowa i zdenerwowana przestępuję z nogi na nogę. Mimo to, cały czas podtrzymuję jego wzrok, nie poddając się. Ma takie głębokie brązowe, smakowite oczy, że gdybym była wystarczająco odważna to mogłabym się w nich zagłębić. Otrząsam się z tego snu i odwracam wzrok. Jego oczy pozostają na mnie.
- Cześć. - mówi szczerze. Naśladując jego wcześniejsze zachowanie potrząsam tylko sztywno głową. Alex zaczyna kaszleć.
- Nie chciałbym przerywać tego waszego pojedynku na spojrzenia, ale…Maria chcesz coś do jedzenia albo do picia? - Obydwoje na niego patrzymy. Rumienię się ze wstydu i kątem oka dostrzegam zabójcze spojrzenia, które Michael posyła swojemu bratu.
- Ummm….tak, pewnie. Wezmę, co tylko masz. Nie jestem wybredna. - Odpowiadam delikatnie. Prawdą jest, że po prostu nie chcę rozmawiać. Nie chcę tu być. Nie chcę prowadzić cywilizowanej rozmowy z ludźmi, których nawet nie znam. Wzdrygam się i wydycham powietrze.
- Dobra. Zaraz wrócę…usiądź sobie…czuj się jak u siebie w domu. - Uśmiecha się i odchodzi wzdłuż korytarza, po chwili znikając. Niechętnie zdejmuję buty, pokazując, że wcale nie mam ochoty tu być. Wchodzę głębiej do salonu. Moje stopy wtapiają się w miękki dywan. Wyobrażam sobie, jakby to było chodząc po nim na bosaka. Delikatne niteczki wchodzące pomiędzy palce…łaskoczące mnie. Czuję na sobie oczy Michaela i podnoszę wzrok. On szybko się odwraca, wracając do oglądania telewizji. Siadam na tej samej kanapie, co on, ale tak daleko, jak to tylko jest możliwe. Wzdycham w myślach i wracam do wcześniejszych wydarzeń. Myślę o potrzebie czegoś, co pozwoliłoby mi nie czuć. To było coś pierwotnego i przerażającego. O potrzebie czegoś, co powstrzymałoby ból. Alex nie ma zielonego pojęcia, że w czymś mi przeszkodził. Że ocalił mnie od siebie samej. Czuję gromadzące się w oczach łzy. Pociągam nosem, a Michael znów na mnie zerka. Jestem pewna, że zapyta czy wszystko jest w porządku, ale on wraca do meczu hokeja.
Cierpliwie czekam, aż Alex wróci i mnie uratuje. Cisza panująca pomiędzy mną, a jego bratem jest czymś, czego nie potrafię znieść. Co jakiś czas na mnie spogląda…. wkurzające jak cholera i sprawia, że czuję się głupio. Pewnie robi to tylko, dlatego, bo myśli, że łatwo mnie „zaliczyć”. Jak każdy inny facet, z którym się zetknęłam. Wszystko, czego zawsze chcą to moje ciało.
-Jak ktokolwiek może cię teraz pokochać? - Patrzę na nią, desperacko powstrzymując płacz - Żaden mężczyzna nigdy cię nie pokocha Mariu. Jesteś chorą, paskudną, rozbitą, małą zdzirą. Nie mogę nawet na ciebie patrzeć - rzuca mnie na łóżko, wykręcając mi trochę ramię - Nie będę trzymała pod swoim dachem takiego dziwadła.
-Co? Co masz na myśli? - Wreszcie odnajduję w sobie odwagę, żeby się odezwać. Mój głos mały i słaby.
- Nigdy nie powinnam była cię przygarnąć po śmierci twojego ojca. Powinnam była cię zostawić w jakimś domu dziecka lub nawet lepiej…sprzedać jakiemuś facetowi z Pakistanu. Teraz też bym to chętnie zrobiła, ale nikt by za ciebie nie zapłacił nawet dwóch centów. Nawet najbardziej zdesperowana świnia…
Słowa matki dźwięczą mi w uszach. Wszystko, czego faceci kiedykolwiek ode mnie chcieli to moje ciało, które po tym jak je sobie już „wzięli”, najczęściej siłą, budziło w nich tylko i wyłącznie obrzydzenie, przez to, co zobaczyli. Matka nawet nie zdawała sobie sprawy, jak prawdziwe były jej słowa.
Jednak Alex wydaje się inny. Traktuje mnie miło, bez oczekiwań. Nawet mimo to, że czuję, że mogę mu ufać…moja paranoja góruje. Ani razu nie spojrzał na mnie, tak jakby chciał się ze mną „zabawić”. Ani razu nie spojrzał na mnie dwuznacznie. Nie mogę się powstrzymać, tylko zastanawiać czy w środku jest taki sam jak inni chłopcy. Czy na samym końcu, jednak mnie wykorzysta, a potem wyrzuci, jak zwykłego śmiecia…którym jestem? Zanim jednak mam szansę całkowicie zacząć się nad sobą rozczulać, Alex wraca do pokoju z dwoma jabłkami w rękach. Podnoszę na niego wzrok. Moja twarz jest pełna smutku, ale nie z tego powodu, z którego on myśli.
- Sory…- przeprasza - to wszystko, co mamy. - Posyła mi głupawy uśmiech.
- Nie ma sprawy. Lubię owoce. - Odpowiadam tym moim nowojorskim akcentem. Biorę jabłko i wgryzam się w nie wygłodniała. Alex uśmiecha się i rusza się, żeby usiąść pomiędzy mną, a Michaelem. Kiedy siada, jego noga lekko ociera się o moją, a ja się odsuwam. Nie jestem pewna, czy zauważył, ale mam nadzieję, że jednak nie. Gapię się w inną stronę i staram nie udzielać. Słyszę, jak Alex bierze głęboki wdech i wiem, że chce coś powiedzieć.
-Dzwoniłem do Amy i powiedziałem gdzie jesteś. - Przytakuję zerkając na telewizor. - Chce, żebyś wróciła przed 23. - Znowu kiwam głową. Wiem, że próbuje wymusić ze mnie słowną odpowiedź, ale ja nie jestem w humorze na poznawanie siebie nawzajem. Przestaje na chwilę i gryzie swój owoc. - Więc Mariu…- Nieco się kurczę, kiedy próbuje zagadać. - Opowiedz mi o sobie. - Patrzę na niego z uniesioną brwią. - Nawet nie wiem ile masz lat. - Wyjaśnia.
- Mam 16 lat - Wiem, że jest rozczarowany, bo nie idę według jego planu. To wszystko, w czym jestem dobra. W rozczarowywaniu.
- Ja też. Michael jest moim bratem bliźniakiem, więc zgadnij ile ma lat. - Żartuje, a ja obdarowuję go małym uśmiechem. - Więc…powiedz nam coś o sobie.
- Moglibyście iść do innego pokoju? - Odzywa się Michael, ratując mnie od konieczności odpowiedzenia na pytanie. - Próbuję oglądać mecz.
- To pieprzona kaseta, Michael! - Kłóci się Alex. Przekleństwo, które wypływa z jego ust jest…nie na miejscu. Jakby takie okropne słowo, nie powinno być wymawiane przez kogoś takiego. Chłopak łapie za pilota i wyłącza obydwa - kasetę i telewizor.
- Hej!! - Narzeka Michael. Rzuca się po pilota, ale jego brat gdzieś go wywala. Patrzy na niego groźnie - Zapłacisz mi za to.
- Daj spokój, stary. Mamy gościa. Dzwoniłem do Tess. Ma przywieźć resztę, żebyśmy mogli tu razem posiedzieć. - Odpowiada Alex. Michael wstaje, gotowy pójść po przyrząd leżący gdzieś w rogu pokoju. Więcej ludzi? O Boże. Nie zniosę większej liczby osób. Będą chcieli ze mną rozmawiać i się wygłupiać. Wszyscy będą mieli wspólne wspomnienia….mówią jedno słowo i cała reszta wie o co chodzi, a ja będę się czuła…inna. O Boże….nie chcę więcej ludzi.
- O, co ci do cholery chodzi?! Chłopacy i tak będą chcieli oglądać mecz. - Jego głos jest surowy.
- Chory jesteś?! I tak zmusiłeś ich już do tego 10 razy! Max nawet nie lubi sportów, a zna tą grę minutę po minucie! Pewnie mógłby ją komentować nawet przez sen. Słyszałem, że tak robi…kiedy ma koszmary!! - Alex podnosi się, a jego głos rośnie. Wraz ze wzmagającą się w nim złością, we mnie wzrasta strach, który próbuję opanować. Nie lubię, kiedy ludzie się kłócą. Kłótnie prowadzą do złych rzeczy. Ignoruję odpowiedź jego brata i resztę sporu. Wstaję i idę do drzwi, cicho mówiąc, że sama się odprowadzę. Wkładam buty, ale nie wysilam się z ich zawiązaniem. Dwóch wrzeszczących na siebie bliźniaków nawet nie zauważa, kiedy otwieram frontowe drzwi i idę obcymi ulicami Roswell. Sama. Tak jak to już zawsze będzie.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Widzisz Cicha jednak nie tylko ja czytam ten ff
- Hej. - Mówi Alex do Michaela. On tylko przytakuje w naszym kierunku. Alex patrzy na mnie, a potem na Michaela. - Maria to jest mój brat Michael. Michael to jest Maria, siostrzenica Amy. - Chłopak znowu tylko kiwa głową.
Michael bratem bliźniakiem Alexa? Tego się nie spodziewałam Śmieszne Dwa przeciwieństwa jak dla mnie no, ale... Heh śmiesznie tyle moge powiedzieć- Mam 16 lat - Wiem, że jest rozczarowany, bo nie idę według jego planu. To wszystko, w czym jestem dobra. W rozczarowywaniu.
- Ja też. Michael jest moim bratem bliźniakiem, więc zgadnij ile ma lat. - Żartuje, a ja obdarowuję go małym uśmiechem.
Jeszcze tu Tess brakowało Może się jeszcze dowiemy, że to jakaś 'matka miłosierdzia'? Ok ok bez komentarza, ale miałąm nadzieję, że na ta postać tu nie natrafię a proszę... Cicha mogłaś mnie uprzedzićDzwoniłem do Tess. Ma przywieźć resztę, żebyśmy mogli tu razem posiedzieć.
Jak pisałam wcześniej trudno mi się czyta to opowiadanie... Po prostu cały czas wiem, że to jest prawdą, że ktos się odwżył opisać swoje cierpienie i wówczas jest mi tak smutkwao... No, ale Cicha będę czytałą dalej więc tłumacz moja droga tłumaczSłowa matki dźwięczą mi w uszach. Wszystko, czego faceci kiedykolwiek ode mnie chcieli to moje ciało, które po tym jak je sobie już „wzięli”, najczęściej siłą, budziło w nich tylko i wyłącznie obrzydzenie, przez to, co zobaczyli. Matka nawet nie zdawała sobie sprawy, jak prawdziwe były jej słowa.
Candy? Wiesz, Nowa, nawet jeśli Maria i Michael będą parą, to słowo zupełnie nie pasuje do tego opowiadania. Dlaczego? Bo ten fic słodki bynajmniej nie jest, i czy będą jakieś miłe momenty M&M czy nie, to cień cierpienia i smutku z dotychczasowych części wpłynie na całość tekstu.
Dzięki Cicha za kolejną część (i to jak szybko!).
Dzięki Cicha za kolejną część (i to jak szybko!).
Eee... miałam na myśli kategorię Tzn... Oj wiecie o co chodzi Taką nazwę ma ta para, co właściwie nie znaczy nawet, że w filmie bez przerwy stosunki Michaela i Marii były takie słodkie Wszyscy wiemy, skąd mają taką, a nie inną nazwę. Chodziło mi tylko o kategorię.
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Tak, tak, wiem, że chodziło Ci tylko o kategorię, ale za to mi chodziło o coś innego. Wszystkie (chyba) typy opowiadań mają nazwy, które nie odzwierciedlają dokładnie rodzaju opowiadania, nie "narzucają" nastroju. A w tym przypadku nazwanie pary M&M candy, no cóż, dla mnie jest jednoznaczne, oczekuję czegoś słodkiego, miłego, przyjemnego a nawet zabawnego. Wiem, że nie musi to być prawda, ale skojarzenie jest silniejsze ode mnie.
Who is online
Users browsing this forum: Bing [Bot] and 46 guests