Długa droga do domu - NA

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Thu Oct 14, 2004 12:18 pm

Nie w takim kontekście, w jakim się spodziewamy? Ciekawe... Dlatego tym bardziej - nie mogę się doczekać. No i... nie wiem, czy pojawi się tu od razu bezpośrednio przy Liz, ale ja chcę już zobaczyć... no nie wiem, jej reakcję na niego, ich reakcje na siebie nawzajem, jak to będzie z tą ich... miłością...
Mam taki mały sentyment do tego opowiadania, czytałam je jako pierwszy crossover w życiu, i od razu mnie zafascynowało. No i z początku bardziej podobała mi się opcja Liz i Zacka, niż Liz i Aleca. Penie z tego względu, że Aleca nie znałam :P Dlatego tym bardziej wyczekuję kolejnych części, zwłaszcza że Liz i Zacka jeszcze nie dostałam :twisted:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Thu Oct 14, 2004 3:04 pm

Część 4 to głównie retrospekcja - jak Liz spotkała po raz pierwszy Zacka, chociaż wtedy jeszcze nie wiedziała, że to on :roll: O taki kontekst mi chodziło...

4.

Brązowowłosa dziewczyna stała w deszczu mikroskopijnych kropelek wody, z zachwytem wystawiając twarz na ten kontakt. Ciepły i niemal intymny uśmiech zaszczycił jej twarz. Usta rozchyliły się do radosnego uśmiechu. Rozpostarła ramiona i tańczyła pod wodnym pyłem, rozrzucanym przez ogromną fontannę.

Zack patrzył na nią z przyjemnością. Jakkolwiek Elizabeth Parker mogła być wrogiem, uważał, że jest zachwycająca. Była pełna życia i kochała życie.

Kątem oka dostrzegł Zane'a, idącego przez plac w jej kierunku i powstrzymał ciężkie westchnienie. Młodszy brat już go rozpoznał, a jego ponura i wściekła mina wskazywała, że wie dobrze, co oznacza jego obecność tutaj. Mimo, że Liz wysunęła swoją rewelacyjną wiedzę o Manticore zaledwie piątkowego poranka, zdołał dostać się do Vegas jeszcze tego samego wieczoru. Poobserwował trochę grupę przez jeden dzień, aż wreszcie skupił się ponownie na Liz.

Naprawdę nie chciał tego robić.

Przypomniał sobie 3 czerwca 2007 roku. Miał wówczas 9 lat. Słyszał, że czworo X5 zostało zabitych podczas akcji, ale zdołano odzyskać tylko trzy ciała. Czwarte przejęła konkurencyjna grupa i Lydecker klął przez miesiące.

Wiedział o tym, ponieważ Ben pierwotnie był w tamtej jednostce.... Kolejni członkowie tej grupy umierali w PsyOps, podczas treningów lub innych, dziwnych wydarzeń. Ben zawsze zamykał się wówczas w sobie... nie wiedział, co się mogło tym razem stać.

Zaniepokojony podszedł wtedy do jego pryczy. Ale Ben leżał z uśmiechem na ustach.

"Manticore przegrało." szepnął "Oni sami wybrali sobie swoją śmierć."

Rozejrzał się szybko, czy ktoś nie podsłuchiwał.

"W przyszłym tygodniu mieli zostać zlikwidowani."

"Jesteś pewien?" spytał, pełen nagłego niepokoju.

"491 tak powiedziała. Przeznaczeni do likwidacji, ponieważ byli wadliwi."

Szybko spojrzał w stronę Jacka, ale ten spał spokojnie. Jego ataki niepokoiły ich wszystkich. Było kwestią czasu, kiedy straże się dowiedzą.

Wrócił myślą do rzeczywistości.

Liz Parker była pełna zaskoczeń.

~ * ~ * ~ * ~

Liz oparła się o barierkę i patrzyła na wieczorną panoramę miasta. Była zachwycająca. To było Vegas, które żyło nocą. Światła migotały wszędzie, ale i tak nie mogły być konkurencją dla wspaniałego zachodu słońca.

Alex stał obok. Wiedziała, że czekał na wyjaśnienia. I mogła mu je dać.

Odsłoniła włosy na swoim karku. Nieznacznie, ale wystarczająco, by jej ruch go zaniepokoił. Spojrzał i wstrzymał oddech w niedowierzaniu.

"492. Jedyna, która przeżyła ucieczkę w 2007." powiedziała, zasłaniając kark "Od czasu pulsu usuwam to laserem co jakiś czas. Na dzisiejszy wieczór zmieniłam strumień lasera, kod kreskowy jest przywróasera, kod kreskowy jest przywró"

Odwróciła się ponownie w stronę zachodu słońca. Ostatnie promienie muskały ciepłem jej skórę. Przyjemne uczucie.

"Byłam dowódcą jednostki uznawanej za prototyp X7. Już wówczas Manticore oszalało na punkcie naszej lojalności. Mieliśmy psychiczne zdolności, a wspólną świadomość tworzyły połączone świadomości każdego z nas, dopasowane genetycznie oczywiście. Z każdym rokiem każde z nas coraz bardziej wykształcało własną indywidualność i jednocześnie przywiązywało się bardziej do jednostki, ponieważ potrafimy przede wszystkim transferować uczucia, dopiero potem myśli. Manticore szybko stało się wrogiem. Wiesz, co się dzieje, kiedy czujesz wszystkie treningi, tortury, eksperymenty prowadzone na dziesiątce dzieciaków? Dostajesz niezłego świra, nie ma możliwości ukryć tego... i Chryste, ile mieliśmy, kiedy zaczęła się nasza wspólna świadomość? Pół roku? Więc Manticore uznało nas za wadliwych."

"Żołnierze nie znają uczuć." wyrecytował znaną formułkę.

"491 była pierwszą, którą zabili. Za lojalność wobec mnie. Dopilnowali, bym wiedziała jak długo i dlaczego cierpiała." jej głos był obojętny, kiedy to mówiła, ale wewnątrz wciąż paliło to jak nigdy nie zagojona rana. Jej bliźniacza siostra, rozciągnięta na tym cholernym stole, skrępowana pasami, błagająca, by pozwolono jej w końcu umrzeć... Zamknęła oczy w udręce. "Ale jednego udało mi się wysłać poza jednostkę. 493, ale nie spokrewniony. Powinien być w waszej jednostce, jeśli dobrze pamiętam składy... chociaż już go nie wyczuwam od jakiegoś czasu."

Skinął głową. Nie mógł jej powiedzieć o Benie... Ben był martwy od kilku tygodni. Ale nie to było najgorsze, lecz to, co się stało z jego duszą po ucieczce z Wyoming.

"To był miły dzieciak. Wymyślał te głupie historie, dlaczego tam jesteśmy, co jest na zewnątrz..." uśmiechnęła się; nawet w Manticore były jasne chwile "Nauczyłam go robić cienie na ścianie. Powiedział mi o Blue Lady przez wspólną świadomość. Jakoś dotąd nie mogę przekonać się do Boga, pamiętając jego historię... Wiedziałam, że nie przetrwa tego, co planowali dla nas."

Alex przełknął. Ben stracił rozum, ale nawet wówczas nie chciał wracać do Manticore. Błagał Max, by go zabiła. Ze wszystkiego, co jeszcze pozostało w nim z tego miłego dzieciaka, pozostał głęboko zakorzeniony strach przed ich "domem". Zastanowił się, jakim szokiem musiało być dla Liz odkrycie jego tożsamości... wszystkie strachy i obawy musiały wypłynąć na powierzchnię. Chyba nawet ryzykowała więcej niż on.

"Mieliśmy te błyski." kontynuowała "Pamięci, marzenia, plany, uczucia... wydobywaliśmy je z innych różnymi sposobami, ale naukowcy tego nie wiedzieli. Błyski, kiedy Max mnie uzdrawiał, były automatyczne. Przekazywanie pamięci, których nie mieli pozostali członkowie jednostki w formie... hm... spakowanej paczki. Ludzie zazwyczaj nie są świadomi, że wszczepiliśmy im fałszywe pamięci i odczucia. U obcych dzięki rozwiniętemu mózgowi to możliwe. Dzięki temu nawet rozdzieleni, potrafiliśmy znaleźć się w tłumie. To dosyć proste, prostsze niż wyciąganie pamięci innych. Ustawiłam to, aby pewnego dnia Ben albo 494 się na to natknęli... i zobaczyli, jak dobrze może być na wolności. Coś, o czym za murami nie mieliśmy pojęcia. Ale tam... szybko się dowiedzieliśmy, co planują z nami. Wreszcie, została nas piątka. Czekaliśmy więc na okazję. Nadarzyła się szybko, bowiem już jako trzylatkowie byliśmy wysyłani z misjami."

"My nie. Do ucieczki jedyne, co mieliśmy na zewnątrz to... polowanie w lesie."

Skinęła głową. Wiedziała dobrze, o czym mówił.

"Ale 494 w ten sam dzień został zabrany do PsyOps. Musiałam znokautować jego umysł i odłączyć go od świadomości... jak jego brata." głos zadrżał na samo wspomnienie "Umarłam tamtego dnia, jak pozostali. Jestem tego pewna. Ale nagle obudziłam się 10 czerwca na ulicy Nowego Jorku, ubrana, najedzona, zdrowa, z zapasem tryptophanu i jeszcze kilku innych leków na dwa miesiące w kieszeni. Do dzisiaj nie mam pojęcia, kto mi pomógł ani dlaczego."

"Lydecker?" zasugerował kulawo.

"Skąd. Uważał mnie za najgorszy błąd genetyczny w historii X5. Też za nim nie przepadałam."

Odchyliła głowę i zapatrzyła się w niebo. Gwiazdy powoli ukazywały się na granatowym aksamicie. Przypominały maleńkie diamenciki.

"Nie mogę w to uwierzyć!" roześmiała się radośnie "Ktoś jeszcze zwiał z Manticore! To jak setka Bożych Narodzeń naraz..."

"Będziesz musiała spotkać się z 599." nie chciał gasić jej entuzjazmu, ale musiał to przekazać.

"Wiem!" skinęła głową, lustrując tłum. Znowu czuła się obserwowana, i to nie tylko przez tego przystojniaka. "Trzeba pomyśleć, które z nas wyjedzie z Roswell."

"Co?!"

"Nie myślisz chyba, że to bezpieczne, by dwoje X5 przebywało na tym samym, małym terenie?" spytała z rezygnacją "Cenię wolność i moje życie, tak samo jak cenię twoje. To jedyna droga wyjścia z sytuacji. Musimy się rozdzielić!"

Potrząsnął gwałtownie głową i warknął z irytacją.

"Jesteś uparta jak 599! Od lat namawiam go na skrawek informacji, co się stało z innymi, ale ciągle dostaję zbyt mało."

"I dobrze. Też byłam dowódcą. Pewne decyzje muszą być podjęte, Zane. To jedyna forma ochrony w przypadku schwytania jednego z was."

Uśmiechnęła się nagle jak mały, zadowolony kociak.

"Widzisz tego blondyna w skórzanej kurtce?"

Potwierdził. Jasne, że widział. Zack, któżby inny? Dałby głowę, że przyjechał, by wyeliminować Liz. Ale teraz... kto to wie? Jej zdolności mogłyby się bardzo przydać do ochrony pozostałych. I myśli naprawdę podobnie jak Zack. Ech, to chyba efekt roli, jaką oboje spełniali. Wiecznie odpowiedzialni za innych, wiecznie planujący, wiecznie poświęcający wiele.

"Chodzi za mną całe popołudnie, wpatrując się jak w obraz. Jak myślisz, warty strzału?"

Zakrztusił się. Na litość boską! Ona chyba nie ma akurat okresu godowego, prawda?

"Nie wiem..." wydukał słabo.

"Och, przestań! Nie miej takiej przerażonej miny. Tylko niewinny flirt! Poza tym ktoś musi zrobić nam zdjęcie."

"Zdjęcie?" zapytał ogłupiały.

"Taaak. Dowód na historyjkę o zwiedzaniu najpiękniejszych zakątków Vegas, na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy zapytać, co robiliśmy całe popołudnie przed jakże wyczekiwaną przez Marię kolacją..."

Jęknął. Jak do diabła nie dostrzegł dotychczas, że ona jest X5?

~ * ~ * ~ * ~

Zack przetarł oczy. Spojrzał na zegarek. Przejechał dzisiaj wiele mil i wciąż miał do pokonania sporą odległość.

Westchnął, kiedy jego telefon zawibrował w jego kieszeni. Ponury przydrożny bar nie wydawał się być najlepszym miejscem do odsłuchiwania wiadomości od rodzeństwa.

Zapłacił i wyszedł.

Oddzwonił na skrzynkę, spodziewając się usłyszeć głos Tingi, meldującej o nowym miejscu pobytu. Ale głos nie należał do X5, którą przed kilkunastoma godzinami przetransportował do Kanady. Wstrząśnięty, zupełnie nieprzygotowany na wieść, która uderzyła go z całą siłą, osunął się na ziemię.

Zane nie żyje.
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Oct 14, 2004 3:12 pm

Nie wiem jak inni, ale ja z cała pewnością nie zaliczam tego rozdziału do "spotkania Zack/Liz" czy jakiejkowiek innej możliwości, jaką chcesz nam wcisnąć H. :twisted: Owszem, teoretycznie pojawiła się postać, ale stosunkowo za mało, by móc się tym rozkoszować. Za to w kilku słowach już wyraziłaś pewną cząstkę 599 - i nie chodzi mi o pstrzeganie Liz, tylko o samą końcówkę tego rozdziału. Ciągle nie moge przywyknąć do tego fenomenu Hotaru - w kilku niewyszukanych słowach potrafi ująć samą esencję.


P.S: A ja ciągle czekam na komentarz do 27 i Prologu... :lol:
Image

User avatar
ciekawska_osoba
Fan
Posts: 773
Joined: Sun Jul 13, 2003 11:35 am
Location: Rybnik
Contact:

Post by ciekawska_osoba » Thu Oct 14, 2004 10:36 pm

hmm kompletnie nie wiem jak mam skomentować tą częśc - moze jednym zdaniem MAŁO ZACKA!! Hehe Hotaru ja naprawdę przez ciebie osiwieję - tak dręczyć :wink: Heh ale widocznie szykujesz niezłą dawkę emocji skoro tak odciągasz to ich spotkanie. Jesli też dobrze zrozumiałam to Zack jest dowódcą Alexa tak? A Liz nie ma pojęcia o tym, hmmm

nowa z tą parą Zack&Liz masz dokłądnie jak ja - ja również nie znałam wcześniej postaci Aleca, a dzięki postaci Zacka zaczęłąm bardziej regularnie ogladać DA, niestety równie szybko przestałam :oops: stąd nie miałam okazji zobaczyć w akcji Aleca, ale później Hotaru jakimiś czarami sprawiła, ze Alec nei wydał mi się już wielką niewiadomą:)
"We shall never forget and never forgive. And never ever fear. Fear is for the enemy. Fear and bullets."
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Fri Oct 15, 2004 12:10 pm

Hmm, a mnie się nie wydaje, żeby było tu za mało Zacka :P Podoba mi się takie powolne, nietypowe wprowadzanie go do opowiadania. Zwłaszcza ostatnia scena, jakoś tak... żal mi się go zrobiło, a jednocześnie nagle zaczęłam go... bardziej lubić? W zasadzie nie za dobrze gościa znam, przewinął mi się parę razy po ekranie... Podkochiwał się w Max z tego co mi się kojarzy, tak? I nie chciał jej za nic zdradzic, gdzie jest reszta... Och, nie mogę się doczekać, aż jego postać się rozwinie :cheesy:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Fri Oct 15, 2004 2:23 pm

Hmm. Hotaru, Twoje opowiadania niemal zawsze są dla mnie zbyt zawikłane :lol: I kończy się to na tym, że owszem - czytać zaczynam, ale rezygnuję gdzieś w połowie :? Teraz po raz kolejny obiecuję sobie, że wytrwam do końca...zobaczymy, co z tego wyjdzie :roll: Właściwie można powiedzieć, że jestem świeżo po lekturze SLAFG. U _liz proporcje między wątkami roswelliańskimi a fabułą Dark Angel rozkładają się mnie więcej po równo, natomiast Twoje opowiadanie zdecydowanie poszło bardziej w stronę DA, chociażby dlatego, że Alex i Liz są mutantami. A ponieważ ja w DA obcykana' nie jestem, to trudniej mi się "Długą drogę..." czyta. Do tego dochodzi jeszcze Twój specyficzny sposób pisania :) W każdym bądź razie - zacisnę zęby i postaram się wytrwać jak najdłużej :wink:

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Mon Oct 18, 2004 6:16 pm

Mam ogromna ochotę poodpowiadać na wasze posty, ale poczekam na to, co napiszecie po części piatej.

I tak, cieszcie sie. Poniedziałek będzie zdecydowanie dniem aktualizacji DDDD. Nastepna część - 6 - za tydzień w poniedziałek.


5.

Cienie nocy nie chciały odejść razem z nadejściem jasności dnia. Pozostawały w jej głowie, mimo promieni słońca wychylających się nieśmiało zza horyzontu.

Zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na tę feerie radości życia, nie chcąc patrzeć, jak miasto budzi się do kolejnego dnia. Budzi, by przeżyć kolejne szare, nudne godziny w biurze, poplotkować o sąsiadach i znajomych i ponarzekać.

Tylko ktoś, kto łaknął życia tak jak ona, nie obudzi się już więcej.

Zane. Dlaczego tobie nie dane było cieszyć się wciąż wolnością? Dlaczego odszedłeś, żyjąc ledwie 10 lat prawdziwym życiem, oddychając wolnością i patrząc na drogę nie wyznaczona przez psychopatów z Manticore?

Ty, który miałeś wszelkie prawo istnieć dalej.

Kochając każdą sekundę życia z dala od domu.

Wybacz mi, Zane.

Oparła czoło o zimną szybę. Przypominała jej swym chłodem stalową, wysoką ścianę.

Czy wciąż... tam leży? Czy zrobili to jego bezbronnemu, młodemu ciału? Czy wbili chirurgiczne narzędzia w jego pierś?

{Obowiązek.}

Czy po śmierci coś czujemy? Czy Zane czuł to? Czy słyszał ironiczny śmiech technika?

Odsunęła się od okna. Jej oddech był równie zimny, co jej serce. Ruszyła w stronę kontuaru, by przyjąć zamówienia nowych klientów.

Zane. {X5} Zane. {X5}

X5. Zane. X5.

{X5! X5! X5!}

Zacisnęła dłonie na blacie. Palce zaprotestowały nieznacznym bólem. Uniosła je. Krew.

Jak wówczas, kiedy usuwała kod kreskowy Zane'a.

Krew na moich dłoniach.

Moje ręce są brudne.

Mój umysł jest brudny. Wadliwy.

Zacisnęła mocniej dłonie.

~ * ~ * ~ * ~

"Gdzie do diabła jest Max?" Michael wycedził cicho przez zęby w stronę Isabel. Przyszedł rano zwolnić się z pracy na kilka dni, ale to, co zastał w Crashdown, przeraziło go. Dopiero kwadrans od otwarcia, ale Liz, ubrana w zielony uniform i znienawidzone antenki, stała za kontuarem.

"W domu!" dobiegł go zatroskany głos Is "On naprawdę czuje się winny, że nie mógł go uzdrowić."

Skrzywił się, słysząc brzęk tłuczonego szkła. Spojrzał w kierunku źródła dźwięku... i zaklął w niedowierzaniu. Liz trzymała szklankę, właściwie to zgniotła ją, dociskając do blatu. Przez chwilę wydawała się zupełnie nieświadoma tego, co robi. Potem jak w transie uniosła dłonie, oglądając swoje palce w krwawych rozcięciach.

Odwrócił wzrok, nie mogąc na to patrzeć. Czytając pamiętnik Liz, zazdrościł Maxowi z każdym pochłoniętym słowem. Lojalna, kochająca życie dziewczyna... Cieszyła się każdym dniem i każdą godziną, spędzoną w tym miasteczku na końcu świata. Kochała uczucie słońca na twarzy. Wiatru we włosach, codzienne zajęcia w szkole... to wszystko, co inni uważali za rzecz najzwyklejszą, wręcz nudną. Ale nie ona. Było wręcz frustrujące oglądać ją w tym stanie. Miał ochotę podejść, przytulić ją i powiedzieć, że to wszystko to tylko zły sen... czego oczywiście nie mógł zrobić. To nie było jego rolą.

Westchnął. Maria zasnęła dopiero nad ranem i nie wiedział, co zrobi, kiedy się obudzi. Ale zamierzał być tam dla niej, nie ważne co. Pal licho jego funkcję obrońcy, jego własne wyrzuty sumienia, iż nie zdołał go ochronić. Teraz liczyła się tylko Maria.

"Michael, co ty tutaj robisz?" głos Nancy wyrwał go z ponurego odrętwienia.

"Zwalniam się na kilka dni.."

Pani Parker skinęła poważnie głową.

"Jeff właśnie rozmawia z Jose o dodatkowych nadgodzinach... Weź tyle wolnego, ile będzie trzeba... " westchnęła ciężko " Nie wiem... to tylko wydaje się tak nierzeczywiste... I Liz..."

Rozejrzała się po sali. Nigdzie nie było jej widać. Nie wiadomo gdzie poszła i to tylko zmartwiło ją bardziej.

"Od momentu, kiedy tylko jej małe rączki zacisnęła się wokół mojej szyi, przysięgałam chronić ją całym moim życiem. I teraz... nie wiem, co robić. Nie ochronię Liz od bólu. Serce nie sługa. Utrata Alexa jest straszna i niepowetowana dla nas wszystkich. Naprawdę nie wiemy, co mamy robić, by chociaż trochę jej ulżyć."

Michael naprawdę nie wiedział, co powiedzieć. Nigdy nie był dobry w relacjach międzyludzkich. Nie miał gdzie się tego nauczyć, ani też nie pragnął tego.

"Ale nie mówmy już o Liz... Jak ty się czujesz, Michael?"

Zaskoczenie. Jak on się czuję?

Wzruszył ramionami z pozorną obojętnością.

"Alex nie żyje... Liz i Maria są teraz najważniejsze. Byli zawsze najlepszymi przyjaciółmi. Jego utrata zostanie w nich na zawsze."

"Nawet nie masz pojęcia..." wyszemrała Nancy, dodając głośniej "Tylko chciałabym, żeby Max widział to, co ty. Że one potrzebują teraz wszelkiego wsparcia... a nie zostawienia z tym problemem, deklarując jednocześnie nieśmiertelne uczucie. Bo kiedy zamykasz ból w sobie, zjada cię żywcem, na zawsze odgradzając od innych, którzy cię kochają."

~ * ~ * ~ * ~

Za dnia, to było łatwe. Łatwość udawania, łatwość oszukiwania innych... ludzi. Trzymanie gniewu i bólu schowanych tak głęboko, iż nikt się nie domyślał, że zaistnieli. Ale nocą... kiedy świat zapadał się w mroku nocy, wszystko to, co ukryte głęboko, wychodziło na powierzchnię. Podczas nocy nie było udanego uśmiechu na jego twarzy, udanej serdeczności i spokoju. Pozwalał rządzić instynktowi. Pozwalał, by prawdziwa twarz wychodziła z cienia.

Zack nigdy nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby nie tych kilka godzin w ciągu doby, kiedy pozwalał sobie być sobą. Kiedy nie musiał udawać, kiedy mógł cieszyć się uczuciem wiatru na skórze twarzy i wspominać z czułym uśmiechem każde z jego "rodzeństwa".

I tylko jedna z nich nie była dla niego siostrą. Max. Przeczuwał to, nie chciał się temu poddać, ale uczucia to nie jest coś, w czym X5 - tki są dobre. Wyprodukowani i szkoleni po to, by nie mieć uczuć, by być ponad je - przeżywali je mimo wszystko, mimo wszelkiego prania mózgu, szkolenia, ucieczki. I ostatecznie, zapragnął kogoś, kto był dla niego nieosiągalny. Uczucie między nimi było niemożliwe.

Zbyt wiele ryzykował. Zbyt wiele było do stracenia. Ile razy wymykał się Lydeckerowi? Ileż razy dosłownie o włos pomagał innym braciom i siostrom uciec od pościgu?

Ileż razy budził się z koszmarów, niezdolny zupełnie, by zasnąć z powrotem, odpocząć przed dalszą ucieczką, dalszą nieustanną podróżą? Ileż razy budził się zlany potem, starając się zepchnąć w najciemniejsze zakamarki umysłu wspomnienia, które starał się zatrzeć każdym swym oddechem? Jego gniew na Manticore, na Lydeckera, żywił się tymi pamięciami, żywił się obrzydzeniem do samego siebie. Morderca. Rzecz wyhodowana w laboratoriach.

Max miała rację, kiedy po raz pierwszy spotkali się po ucieczce. Mimo tych wszystkich lat z dala od Wyoming umysłowo wciąż żył w Manticore. W niewyobrażalnym koszmarze, od którego nie potrafił się uwolnić.

Sądził, że nic gorszego nie może się stać. Ale życie pokazało mu jedynie, jak kruche i bezpodstawne były jego nadzieje[/]. Zane był martwy, a on nic nie mógł zrobić, nic nie zrobił, by go ocalić. A wszystko, co on teraz pragnął, było niemożliwe. Na zawsze.

Zmienił bieg i przyśpieszył, widząc tablicę informującą, że do Roswell jeszcze 150 mil.

Elizabeth Parker też była X5. Była nawet czymś więcej. Kimś, jak on. Dowódcą. Nie mógł się zastanowić, co teraz czuła. Czy chciała tak rozpaczliwie, tak jak on, usłyszeć znów głos Zane, jego śmiech, zobaczyć jego twarz wykrzywiającą się w zawadiackim uśmiechu? Oddałby wszystkie lata spędzone na wolności, byleby móc usłyszeć chociażby tę gniewną reprymendę, którą uraczył go w Vegas... Zane, wściekający się, że starszy brat planował usunąć Liz, był po prostu straszny. Ale jemu też ulżyło, że nie musiał jej zabijać. Przez lata oglądania Zane'a w Roswell, oglądał też i ją.

Pamiętał tamten dzień sprzed pulsu, w którym umarła... co powiedział Ben.

X5 - 492. Siostra bliźniaczka 491, pierwszej, która zachorowała na progerię.

Jak Brin.

Ale Brin nie przetrwa w Manticore. Nie będzie już jego siostry, będzie tylko bezmyślny żołnierz. Już wspaniali naukowcy z Psy Ops o to zadbają.

Ale Brin przynajmniej przeżyła. A Zane był martwy. Już nigdy go nie zobaczą. I Ben... który stał się seryjnym mordercą. Zabijał się po kawałku, torturując się wspomnieniami i świadomością, tego, kim był. I w końcu utracił rozum.

Nie wiedział zupełnie, jak to przekazać pozostałym. Wystarczająco trudne były wiadomości o Brin. Nie wiedział, jak powiedzieć swoim siostrom i braciom, że zawiódł. On, Zack, ich starzy brat, ich dowódca, zawiódł na całej linii. Nie ochronił Zane'a. Nie ochronił Bena.

Jego myśli wróciły do osoby Elizabeth. Miała uczucia, ale one nie przesłaniały jej logiki. Robiła to, co musiała, mimo, że raniło ją to. Dźwigała znacznie większe rany niż on, a mimo to potrafiła sobie poradzić na wolności, potrafiła przeżyć i ukryć się tak skutecznie, że nawet on się w niczym nie zorientował. Mimo woli czuł dla niej podziw i szacunek. A także współczucie. Utraciła praktycznie całe rodzeństwo i wszystko, co ją zapewne trzymało po śmierci Alexa, zniknęło razem z Benem. Czy wciąż wierzyła, że z Benem jest wszystko w porządku?

Nie, wyczuła, że coś jest nie tak. Widział drgnienie na jej twarzy, kiedy o nim mówiła Zane'owi. Zane tego nie zauważył, ale on sam tak. Poczucie winy. Oskarżenie wobec siebie. Widział tę sama rysę na swojej twarzy, kiedykolwiek spoglądał w lustro. Żadne opanowanie, żadna gra nie mogła zmazać z niego tego piętna.

A teraz umarł Zane. I Elizabeth usunęła jego kod kreskowy.

Zamknął na sekundę oczy w udręce, nie mogąc odegnać myśli o tym, co zrobią z ciałem jego brata w kostnicy. Musiała to zrobić krótko po jego śmierci, nim technicy zaczęli badać wszelkie cechy charakterystyczne. Ocaliła jego ciało od powrotu do domu.

Wypadek? X5 nie giną w wypadkach drogowych. Oglądanie lokalnych wiadomości nie przyniosło mu ulgi ani na odpowiedzi na pytania.

Ale one przyjdą. Był tego pewien. Był pewien, że Elizabeth także ich szuka.

Tym razem nie mógł zawieść.

Elizabeth była taka, jak oni. Nie mógł jej zawieść. Nie mógł zawieść zaufania, jaki położyła w Zane.
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Mon Oct 18, 2004 6:30 pm

Normalnie byłabym zła na to, że śmiesz zamieszczać taką część w takim dniu jak dzisiaj, kiedy po głebokim załamaniu odzyskałam uśmiech. 5 przyniosła tylko smutek. Ale... nie jestem na ciebie zła mimo wszystko. Ten rozdział był po prostu p i ę k n y. Nie używałaś ani poetyckich metafor, ani szczególnych słów. Wszystko zawarte było w krótkich zdaniach. Tylko ty w ten sposób potrafisz wyrazić cała głębię uczuć i przezyć. Najpierw Liz, która powoli zaczyna oswajać się z tą myślą, która nieustannie krązy myślami w swoim świecie, z poczuciem winy i całkowicie rozdartym sercem. Chociaż wszystko runie całkowicie, kiedy jeszcze dowie się o Benie... I wreszcie na dłużej pojawił się Zack. jego postaci tutaj niesamowicie mi się podoba, w jakiś dziwny sposób nawet bardziej niż serialowy Zack. Może po prostu lepiej nakreśliłaś tę postać, nie wiem. Ten ból dowódcy, który wydaje się być o wiele silniejszy i bardziej obezwładniający niż cierpienie pozostałych. W końcu odpowiadał za jego życie, jak więc mógł nie winić się za jego śmierć? I to samo chyba dotyka Liz. Częśc była smutna nie ze względu na śmierć Zane (co oczywiście też jest tragedią), ale poprzez "pęknięte wnętrza" Zacka i Liz.
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Mon Oct 18, 2004 7:14 pm

Co napiszemy? Myślę, że _liz w swoim poście oddała wszystko to, albo przynajmniej większosc tego, co czujemy albo bedziemy czuć po przeczytaniu części piątej.
_liz wrote:Ten rozdział był po prostu p i ę k n y. Nie używałaś ani poetyckich metafor, ani szczególnych słów. Wszystko zawarte było w krótkich zdaniach.
Czy znajdzie się choć jedna osoba, która temu zaprzeczy? Piękny, piękny, piękny. Ja zatrzymałam się na dłużej przy przemyśleniach Michaela - odzywa się we mnie polarkowy duch :twisted: - i uczuciami, z jakimi po stracie najlepszego przyjaciela, musi borykać się Liz. I to dopiero było prze-pięknie opisane :)

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Tue Oct 19, 2004 3:40 pm

Zapomniałam napisać, co oznaczają wyrazy w nawiasach {}. :roll: Będzie się to przewijać aż do samego końca. Oznaczają hasła zakodowane w psychice X5 w PsyOps, specjalnej części Manticore, gdzie wykonywano wszelkie testy psychologiczne i prano mózgi super żołnierzy i nie tylko. O tym, jak przerażajacy i skuteczni byli, niech świadczy fakt, iż nikt, powtarzam, nikt nie chciał tam trafić.

lizzy_maxia wrote:Twoje opowiadanie zdecydowanie poszło bardziej w stronę DA, chociażby dlatego, że Alex i Liz są mutantami.
Hm, poszło w strone DA ze względu na samą postać Zacka. Sequel będzie już niemal w całości w świecie DA. Niemal, ponieważ będzie się przewijał wątek Isabel, Jondy i Roswell w tle. Zobaczycie, jak doczytacie.

lizzy_maxia wrote:W każdym bądź razie - zacisnę zęby i postaram się wytrwać jak najdłużej
Obiecuję, że powoli wszystko zacznie się wyjaśniać. Ale w przeciwieństwie do FN, tutaj chociaż minimalna znajomość DA jest raczej wymagana. A przynajmniej tego, czym jest Manticore, jak dręczyło swoje "dzieci", jakie mają one zdolności.

Po ostatniej części i większym udziale Zacka...
_liz wrote: 5 przyniosła tylko smutek.
A co z rodziałem 6? Hm? Jak mam go zapowiedzieć? Aż łzy kręciły się w moich oczach, kiedy to pisałam.
_liz wrote:Ale... nie jestem na ciebie zła mimo wszystko. Ten rozdział był po prostu p i ę k n y.
Nie umie używać poetyckich metafor. Dziwnie się z nimi czuję. Ale dziękuję za słowa uznania. :D
Najpierw Liz, która powoli zaczyna oswajać się z tą myślą, która nieustannie krązy myślami w swoim świecie, z poczuciem winy i całkowicie rozdartym sercem.
(...)
I wreszcie na dłużej pojawił się Zack. jego postaci tutaj niesamowicie mi się podoba, w jakiś dziwny sposób nawet bardziej niż serialowy Zack.
(...)
Ten ból dowódcy, który wydaje się być o wiele silniejszy i bardziej obezwładniający niż cierpienie pozostałych. W końcu odpowiadał za jego życie, jak więc mógł nie winić się za jego śmierć? I to samo chyba dotyka Liz. Częśc była smutna nie ze względu na śmierć Zane (co oczywiście też jest tragedią), ale poprzez "pęknięte wnętrza" Zacka i Liz.
To właśnie łączy Zacka i Liz. To, co przeżywa teraz Zack Liz przeżywała wielokrotnie w przeszłości, w gorszym znaczeniu. Pożegnała niemal wszystkich ze swoich "rodzeństw", w tym bliżniaczą siostrę. Patrzyła, czuła ich śmierć. I teraz, kiedy umiera Zane, koszmar powraca ze zwielokrotnioną siłą. Chce pomóc Zackowi, chce nawiązać kontakt z nim i pomóc innym uciekinierom z Manticore... jednocześnie boi sie tego jak diabeł świeconej wody. Co zwycięży, przeczytacie.

lizy_maxia wrote: Czy znajdzie się choć jedna osoba, która temu zaprzeczy? Piękny, piękny, piękny. Ja zatrzymałam się na dłużej przy przemyśleniach Michaela - odzywa się we mnie polarkowy duch - i uczuciami, z jakimi po stracie najlepszego przyjaciela, musi borykać się Liz. I to dopiero było prze-pięknie opisane
Jakim cudem ktoś wyłapał ten delikatny polarkowy akcent? :oops: On miał przejść niezauważony.
Ale Michael... kochałam go w odcinkach po śmierci Alexa. W sensie platonicznym oczywiście. Wykazał się wówczas o wiele wiekszą dojrzałością niż Max, który wszakże przez wiekszą część serialu usiłował odgrywać wobec niego "ojca" i opiekuna. Jego postępowanie wobec Marii i w ogóle wobec innych członkó gangu podobało mi sie o wiele bardziej niż odgrodzenie się Maxa od wszystkiego w poczuciu winy, że nie uzdrowił Alexa. I po prostu piekielnie mi się nie podobało, że Max nie był z Liz po śmierci Alexa - jeszcze przed pogrzebem. To w końcu Liz przyszła do niego... ale czy tak do końca się otworzyła? Oczywiście, Max miał pretensje do Valentiego o oskarżenia o samobójstwo... ale w końcu sam uległ suchym faktom, zamiast wierzyć swojemu sercu. Tutaj się na nim bardzo zawiodłam. I to chyba była pierwsza poważna szczelina w moim szacunku do Maxa... by z czasem zamienić sie w coś wiecej niż szczelina. Jasne, dostrzegam jego zalety, odpowiedzialność i wiele innych dobrych cech. Czasem jednak... po prostu nie widzę w nim tego samego człowieka, który potrafił bezinteresownie poświecać się dla innych sprzed połowy 2 sezonu. Po prostu nie potrafię. A już szczególnie po 3 sezonie (do połowy).
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Mon Oct 25, 2004 5:09 pm

NA: Słowa duchownego nie pochodzą w części ode mnie. Do jego wypowiedzi użyłam fragmentów opowieści Steal Your Pain, które oczywiście dopasowałam do mojego opowiadania. Tylko je sobie pożyczyłam... ponieważ w przewrotny sposób ukazywały, jak cierpi Liz i jaką krzywdę uczyniło Manticore wszystkim X5, wypaczając ich charaktery.
Słowa z "błysku" pochodzą z szesnastego odcinka Dark Angel, zatytułowanego "Pollo Loco", kiedy to małemu choremu X5 jeden ze strażników podarowuje obrazek NMP, aby się do niej modlił o pociechę i ochronę. Byli tam wówczas Ben, Max i Zack. Odcinek ten wyemituje dzisiaj TV4 o godzinie 20:00. Powtórki we wtorek (15:45) i w sobotę (17:00).
Słowa w nawiasach {} oznaczają słowa, pojęcia zakodowane w umysłąch X5 podczas pobytu w PsyOps.

~ * ~ * ~ * ~

6.

Ciche wnętrze kaplicy spowijał półmrok, kiedy powoli, bezgłośnie szła główna nawą. Usiadła spokojnie w jednej z bocznych ławek. Jej oczy nigdy nie zostawiły posągu kobiety spowitej w błękitny płaszcz. U jej stóp płonęły setki świec. Lecz żadna z nich nie była jej.

Blue Lady.

Liz nigdy nie była religijna. Nie wierzyła w Boga... tylko skrawkiem siebie zachowała ciche wspomnienie mężczyzny, pochylającego się nad chorym X5. Wspomnienie Bena. Czegoś, co widział, co ubrał w swoją historię. Blue Lady.

"Pomódl się do niej. Będzie chroniła ciebie.

Co tobie dał?

Możesz widzieć jej serce.

Jest piękna.

Blue Lady - kim ona jest?

Ona nas chroni."


Zasłoniła dłonią usta. Nie uświadamiała sobie, że wypowiada głośno słowa z błysku.

"Moje dziecko?"

Odwróciła się gwałtownie na dźwięk głosu. W ułamku sekundy zlustrowała postać starszego człowieka, o siwych włosach. Liz nigdy tak naprawdę nie wiedziała, jak wygląda duchowny... ale coś w jego postawie sprawiło, iż musiała przyjąć, że nim jest. Troska.

"Ja tylko..." zmieszała się "Po prostu wspominam chwilę, kiedy po raz pierwszy o niej usłyszałam..." wskazała nieśmiało głową posąg Dziewicy Marii. Duchowny skinął głową i usiadł w ławce.

"Jest piękna. Jej serce jest piękne."

"Chyba tak..." jej głos był cichszy niż szept "Czasami jednak serce prowadzi nas do miejsc, z których nie ma wyjścia.... w których nikt nas nie słyszy."

Oglądając posąg kobiety, której miłość do syna sprowadziła na nią samą cierpienie, upokorzenie, ból... i usiłując znaleźć w niej tę samą pociechę, którą Ben miał. Nadzieję, że ona mimo wszystko wybaczy, że usłyszy to ciche wołanie gdzieś w głębi serca.

"Bóg nie patrzy na to w tamten sposób, moje dziecko. Słyszy nasze modlitwy zawsze i wszędzie. Czasami Bóg nie odpowiada na nasze modlitwy jako znak, że coś o co pytamy nie jest czymś najlepszym dla nas."

Wybaczenie? Zapomnienie? Które z nich nie jest dla nas dobre? Ponieważ my jesteśmy wadliwi, a nasze ręce od najmłodszych lat były splamione krwią?

Pochyliła głowę. Włosy spłynęły na jej twarz, zasłaniając oczy, zasłaniając drżące usta.

"Nie wierzę w to. Życie było najlepsze dla niego. Ale Bóg mu to odebrał."

"Dobrze, jeśli wierzysz w coś tak ślepo, iż nawet nie masz jakichkolwiek pytań i wątpliwości... Jak więc możesz wiedzieć, że to jest prawdziwe? Że to jest słuszne?"

Uniosła powoli głowę. W jej oczach błysnęło coś, co napełniło duchownego strachem.

Utworzeni, by być doskonałymi żołnierzami.

Nigdy w to nie wątpiła. Wszystko wokół niej to mówiło, cały jej świat to krzyczał. Każde jej wspomnienie... stamtąd... z domu.

"Każdy ma wątpliwości i kiedy je przezwyciężamy, wychodzimy z wiarą silniejszą niż przed."

Żądza mordu płynąca w jej żyłach, kiedy patrzyła z góry na technika... kocie instynkty, odzywające się raz na kilka tygodni, domagające się natychmiastowego, bezwarunkowego spełnienia... czarny kod kreskowy wyraźnie odcinający się na jej szyi. Dowody.

Tak, po każdym zwątpieniu, jej wiara była silniejsza.

"Życie jest zawsze wielką próbą, niekończącą się walką o to, w co wierzymy. Walką, która nigdy nie jest łatwa. Ale Bóg jest miłosierny, moje dziecko. Nie pozwoli nikomu przejść przez to samemu. Jeśli nauczyłbyś się mieć wiarę w otaczających cię ludziach, który się o ciebie troszczą... Ciężar zmniejszy się. Z każdym dniem, z każdą minutą."

Zamykam oczy, ale to nie pomaga. Wszędzie, gdziekolwiek pójdę, zabiorę ze sobą ten obraz. Z każdym dniem, z każdą minutą widzę 491 rozciągniętą na chirurgicznym stole, błagającą, by pozwolono jej umrzeć. Ona miała wiarę we mnie. Troszczyła się o mnie. I ja zawiodłam ją.

"Każdego poranka, kiedy obudzisz się, wiedząc, że masz w życiu kogoś, kto cię kocha, kto się o ciebie troszczy i zna ogrom twojego bólu..."

Otwieram oczy, nie mogąc powstrzymać piekącego, czającego się w kącikach, uczucia. Piekący, słony ślad ślizga się w dół mojego policzka. Łapię odbłysk świateł świec w nim. Nie ma nikogo. Tylko Alec w tym straszliwym miejscu. W domu.

"...z każdym dniem łatwiej będzie oddychać, aż pewnego dnia odetchniesz pełną piersią. Ból nie odejdzie nigdy, on zawsze tam będzie. Ale Bóg i miłość bliskich sprawią, że pomimo twojej straty, będziesz chciała żyć."

"Pamiętam, co powiedziała kiedyś Matka Teresa... mniej więcej." wyszeptała w zadumie "Jeśli kochasz kogoś tak bardzo, że to niemal boli, wówczas nie będzie się więcej zranionym. Zostanie tylko sama czysta miłość... dużo miłości..."

Duchowny delikatnie wyjął małą świeczkę z zaciśniętych palców. Wstał. Okrążył nawę i umieścił ją przed posągiem, nie zapalając jej jednak.

"Musisz zrozumieć, że życie to zarówno dobro i zło - i nigdy nie będzie wyrównane. Tragedie, ból, śmierć bliskiej osoby... żadnej z tych rzeczy nie możemy zapobiec, chociaż często życie daje nam ten jeden komfort, iż możemy się na nie przygotować. Czasem jednak nie. Jedyna pociecha wówczas w fakcie, iż wszystko co złe, pewnego dnia się skończy... że pewnego dnia spotkają nas dobre rzeczy."

Uśmiechnęła się smutno przez łzy, kiedy odchodził. Był tak pełen spokoju i wiary, iż niemal zapragnęła mieć jego niezachwianą wiarę i pewność w dobrą wolę Boga. Ale nie mogła. Nawet jeśli Zane by żył, nie potrafiła przeżyć życia, uważając się za część boskiego planu stworzenia. Bóg, miłosierny Bóg nie powoływał do życia czegoś takiego jak ona - produktu laboratorium, mordercy, kogoś, w czyich żyłach płynęła żądza mordu na równi ze zwierzęcymi komórkami. Zwierzęta nie mają duszy.

Oparła czoło o oparcie kolejnej ławki, kiedy zaczęły się drgawki. Ciało wiło się w niekontrolowanych, krótkich spazmach, by po kilku sekundach ustać.

Utworzeni, by być doskonałymi żołnierzami.

Wybaczenie. Zapomnienie. Żadne z nich nie jest dla nas dobre. Ponieważ my jesteśmy wadliwi, a nasze ręce od najmłodszych lat są splamione krwią.

Wybacz mi, Zane.


{Obowiązek.}

Starła niechciane łzy. Zacisnęła usta. Były niepotrzebne. Żołnierze nie płaczą, żołnierze nie mają uczuć, nie mają do nich prawa. Nie mają prawa czuć przyjaźni, miłości, niczego prócz lojalności wobec jednostki, dowódcy, misji. Praca zespołowa nadrzędnym celem.

{Misja}

Wykonać misję. Ochronić cel.

{Obowiązek}

Ochronić X5.

{Dyscyplina}

Słuchać dowódcy.

{Praca zespołowa}

Jesteście jednością. Jeśli któryś z was zawiedzie, zawiodą wszyscy! - jak wystrzał pełen furii głos Lydeckera rozbrzmiał nagle w jej głowie. Wykrzywiła twarz w bólu. Opadła na kolana. Czuła wilgoć na ustach. Dotknęła. Krew. Krew na dłoniach. Krew tych wszystkich, których zabiła. Krew tych wszystkich, których Manticore zabiło jeszcze przed narodzinami, zanim ich pierwszy krzyk i pierwszy oddech rozbrzmiał w podziemnych laboratoriach. Wszystkich transgenicznych. Setki istnień.

Czyjeś dłonie chciały podnieść ją z posadzki, ale wyrwała się bez trudu, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem na twarz właściciela. Po co? Jeszcze jedna twarz, jeszcze jedno koszmarne wspomnienie, które będzie ją prześladowało z każdym oddechem? Kłuło w piersi z każdym oddechem?

Z wahaniem podeszła do świec. Setki świec. Każdy płomień drgał leciutko, jakby szeptał słowa modlitwy, zanoszone do czystego, pełnego miłosierdzia serca Blue Lady.

"Pomódl się do niej. Będzie chroniła ciebie.

Co tobie dał?

Możesz widzieć jej serce.

Jest piękna.

Blue Lady - kim ona jest?

Ona nas chroni."


Drżącą dłonią wyciągnęła z kieszeni zapałki. Nie chciała odpalać świecy od innych. Nie chciała żyć pożyczonym życiem, pożyczonymi marzeniami... nie chciała ich odbierać ich właścicielom. Była wadliwa. Wszędzie niosła ze sobą cierpienie i śmierć.

Jej siostra. Jej rodzeństwo. Zane.

Ciepła dłoń objęła jej dłoń, kiedy trzymając jeden kawałek drewienka, drugim pokrytym siarką otarła o pudełko. Płomień zaiskrzył nam innymi świecami. Wpatrywała się przez chwilę w drugą dłoń. Silną, wyraźną, doskonałą jak jej... a mimo to drżała także.

Ostrożnie skierowali zapałkę w dół. Wosk ustąpił i bawełniany knot zajął się szybko. Świeca syczała przez chwilę, płomień chwiał się. Patrzyła w smutku, jak ciepło ognia topi wosk, jak słabe strugi spływają wzdłuż białej powierzchni niczym nie wylane łzy. Długo nie odrywała wzroku od tego obrazu.

Powoli uniosła oczy na mężczyznę, który stał z nią. Znajome oczy spoczęły na niej, kiedy dłoń powędrowała do góry wzdłuż pleców, by ostatecznie w zaskakującej delikatności odsłonić kark. Odsłonić to, co było ich przekleństwem.

Zack.
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Mon Oct 25, 2004 5:37 pm

Eh... Dzisiaj chyba cały dzień będę miała taki przybity, jak nastrój tej części. Najpierw SYPII i WTRBTF mimo wszystko mało pocieszające i wyciskające łzy, potem sama się dobiłam 27 SLAFG, a teraz ponownie 6 DDDD. No tak i jeszcze wieczorem czeka mnie śmierć Bena... Nienawidzę poniedziałków :(

Czy ma sens pisanie po raz nie wiem już który tego samego? Nawet jeśli nie ma, to napiszę... 6 jest typowym wyciskaczem łez - i ze względu na treść i na formę. Człowieka aż ściska za serce, kiedy czyta o kościele (chyba każdy wie jaki klimat tam panuje) i rozpaczy Liz. Dodać jeszcze do tego niesamowity styl Hotaru i wykorzystane słowa, a już całkiem się wtapiasz w tę... grobową ciszę. Eh, chyba już nic mi dzisiaj nie poprawi humoru.
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Mon Oct 25, 2004 6:01 pm

Nie. Nie, nie, oo nie... Mam się śmiać czy usiąść i płakać? Nie możesz przerwać w takim momencie :evil: I nie mów, że mamy teraz czekać do poniedziałku?

Wiem, ta część była taka.... smutna i dołująca, a ja tu wyskakuję z pretensjami, ale... Ja tak odreagowuję :roll: Przynajmniej teraz. Dziś mnie też wszystko przytłacza, nie wiem, pogoda czy co? (chciaż pogodę mamy ładną) :roll:

Piękne. To słowo jako pierwsze przychodzi mi do głowy po przeczytaniu tego. Następne słowo to smutne :( Piękne i smutne - oto jakie jest całe DDDD... Ale ta ostatnia scena... ta po odejściu księdza, już kompletnie się rozczuliłam :cry:

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Mon Oct 25, 2004 6:10 pm

Już 6 część DDDD? :shock:
Krcze z tego co pamiętam to zaczęłam czytać ten ff, ale teraz brak mi czasu :cry: Chyba muszę to nadrobić...
Czytam WTRBTF, DDIO (którego jeszcze nie skończyłam również z braku czasu...), FN i bóg wie co jeszcze a tu mi taka perełka Hotaru umknęła...
Nie no czas to zmienić 8) Kiedy tylko uporam się z resztą ff i dojdę do siebie po 27części _liz zabiorę się za DDDD :cheesy:

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Mon Nov 01, 2004 10:11 pm

Nowa, poczekasz jeszcze do następnego poniedziałku. W tej części nie ma Zacka ani Liz.

NA do części: ponownie posłużyłam się autentycznymi wypowiedziami naszych bohaterów z serialu i sytuacjami, jakie zaszły.
Tak będzie stale, aż do końca opowieści, w której moja fikcja miesza się z tą serialową.
Och, i pojawi się dzisiaj na ułamek chwili postać wspomniana w DA, lecz nie "występująca".

7.

Kyle nigdy nie był rannym ptakiem. To właściwie były ostatnie słowa, by go opisać. Każdego ranka zrywał się z łóżka od razu po głośnym brzęczeniu budzika, wykonywał kilka pompek na pobudzenie krążenia i maszerował do kuchni, by z pomocą kofeiny dokonać porannego cudu - obudzić się.

Ale nie dlatego Jim'a zaskoczył widok otwartych oczu syna. Leżał na kanapie, wpatrując się sufit. Jeśli cokolwiek one wyrażały... wyrażały pustkę. Budzik był już wyłączony... piekielna maszyna, która każdego dnia zmuszała go, by stawić czoło światu.

"Cześć tato." wymamrotał.

"Dzień dobry." westchnął ciężko, siadając na kanapie. Pochylił głowę. "Trudno to nazwać dobrym dniem."

Kyle odwrócił wzrok... jakby w ogóle wcześniej patrzył na niego.

"Posłuchaj... Może ci się wydawać, że to, co powiem, zabrzmi nie na miejscu..."

Kyle chciał odwrócić się na drugi bok i nie słyszeć, co mówi ojciec. Przetarł dłonią twarz. Cokolwiek... jakiekolwiek słowa teraz padną, nie czuł, by cokolwiek było na miejscu tego straszliwego poranka. Obudzić się ze świadomością, że Alexa nie ma już wśród nich... Sam fakt jego śmierci nie przerażał go. Każdy kiedyś umiera. Ale wiedza... uczucie, iż nigdy nie usłyszy szczęśliwego: Panie, panowie... Alex Whitman... nie zaśpiewają American Pie w poczuciu wyższości nad sześcioma miliardami ludzików, którzy nie mieli pojęcia o istnieniu obcych... To było za dużo do przyjęcia. Odpychał od siebie tę myśl, ale wracała jak bumerang, za każdym razem waląc w niego z całej siły.

"Ale powinieneś o czymś pamiętać. Alex zginął wczoraj. Nie dzisiaj. Nie chcę, byś łączył dzisiejszą datę z jego śmiercią. Dobrze?"

Spojrzał na ojca. Dzisiaj? Dzisiaj był pierwszy dzień świata bez Alexa. Jak mógł do cholery coś takiego myśleć? Każdy dzień będzie gorszy... Bo oni żyją, a Alex nie. Alex nie doświadczy już tego, co było mu przeznaczone.

"Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin."

Odwrócił wzrok. Potem nie czekając na ojca, zerwał się z łóżka i wyszedł do łazienki. Nie potrzebował kofeiny, zimnego prysznica ani ćwiczeń. Już nigdy nie będzie potrzebował.

Oparł czoło o zimne kafelki pod prysznicem. Nie wiedział, co było zimniejsze: on czy woda. Kogo to zresztą obchodziło?

Alexa. Nienawidził zimna. Nie znosił zimnej wody.

Zamknął oczy, usiłując odegnać wspomnienie. Z wszystkiego, co przeżył przez ostatni rok... od czasu postrzelenia i przywrócenia do życia... nie sądził, że spotka go w życiu coś gorszego. Wciąż czuł na karku zimny oddech śmierci, czuł tę pustkę w sercu. Obojętnie gdzie poszedł, co robił, to tkwiło w nim. Evans mógł go uzdrowić, sprawić, że jego rana zniknęła, a serce znowu biło... ale nie mógł sprawić, by życie wróciło do niego. Sprawiali to inni. Liz. Alex. Maria. Tess. Ojciec. Ci, którzy troszczyli się o niego. A on troszczył się o nich. To dzięki nim czuł się żywy, a nie jak skorupa z martwą zawartością w środku.

Kyle nie płakał wiele w życiu. Płakał, kiedy odeszła matka, nie mogąc zrozumieć, co w nim było takiego złego, co złego zrobił, że go zostawiła... Ale ojciec zrobił wszystko, by przestał. Teraz jednak nikt nie mógł mu pomóc. Alex nie żył. Alex był schwytany w zimny oddech śmierci, w jej lodowate przerażające szpony... i nic już nigdy nie będzie takie same. Ciało Alexa było tylko martwą skorupą, bez duszy, bez świadomości, bez serca. Tak samo jak jego.

~ * ~ * ~ * ~

Wiedziała, że nie powinna tego robić... Ale wszystko, co chciała, to przywrócić połączenie do życia. Jego cząstkę, jego namiastkę.

Otworzyła swoje ciemne oczy i wpatrywała się w pustkę. Tam, gdzie powinien być...

Zane.

Jak to się stało? Jak to się wydarzyło, że nie była przy nim, kiedy jej potrzebował? Ona, która była nierozerwalną, nierozdzielną częścią jego, tak samo jak on był częścią jej. W jakiejś niezwykłej drodze byli jednością. I nie tylko dlatego, że byli dla siebie, kim byli. I teraz to zniknęło. Jakby go tam... nie było.

Zane. Wciąż słyszała w jego uszach śmiech radości, kiedy się ostatnio spotkali. Skąd on wrócił? Ze Szwecji, chyba. Zane zawsze marzył o podróżach... ale wbrew temu trzymał się małego miasteczka, ponieważ czuł się tam dobrze. Jak człowiek. Ktoś, kto ma prawo czuć.

Przewróciła się na drugi bok, usiłując skontrolować na nowo oddech. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Cholera, uczyli ich tego tyle lat... a ona wciąż nie mogła tego opanować. Emocje były dla ludzi, nie dla nich. Dozwolone było tylko to, co pozwalało na efektywną pracę zespołową albo w osiągnięciu misji.

Więc dlaczego czuła się jakby ktoś pokroił na kawałki jej mózg, a potem wrzucił wszystko z powrotem od czaszki i zaszył niedbale? Dlaczego po prostu nie przewróci się na drugi bok, a rano zadzwoni do Zacka? On musi coś wiedzieć. Zawsze wiedział.

~ * ~ * ~ * ~

Isabel Evans na próżno opłukiwała twarz strumieniami zimnej wody. Ślady, ślady łez i tak nie chciały odejść. Przywarły do niej, jak zimny, odrętwiający ból, który także nie chciał odejść.

Odrętwienie.

Wszystko, co mogła w tej chwili czuć, było właśnie tym. Mimo koszmarów, mimo wylanych tej nocy łez, prawda nie chciała uderzyć w nią z pełną siłą.

Alex odszedł. Na zawsze. I cokolwiek by zrobiła, o czymkolwiek śniła, on nigdy już do niej nie wróci.

No więc... co u ciebie?

Dobrze. Teraz dobrze.

Świetnie. A podjęłaś już decyzję w sprawie studiów?

Taak. Postanowiłam zostać i skończyć szkołę równo z wami.


Kolejne łzy spłynęły po jej twarzy. Nawet nie usiłowała ich powstrzymać. Ale były... czuła je jako niewłaściwe. Nie na miejscu. Ona, Isabel Evans, księżniczka Antaru, pół obcy, pół człowiek, czuła się niewłaściwie.

Jak można tak rozpaczać za kimś, wobec kogo uczuć się nawet nie uznawało przed samym sobą? Jak można ronić łzy za kimś, kogo przez tyle czasu nie chciało się uznać za kogoś godnego uwagi?

Teraz, gdy na wszystko było już późno. Za późno. Za późno zrozumiała. Za późno zdobyła się na odwagę nie tylko wobec niego, ale przede wszystkim wobec siebie - odwagę, by przyznać się do cichego zainteresowania, podziwu, ciepłych uczuć.

To dobrze. Bo tęskniłbym, gdybyś wyjechała.

Ja za tobą też. Nie chcę już nigdy się z tobą rozstawać.


Isabel kochała jasny uśmiech Alexa. Jego stałość, lojalność. Zawsze był na miejscu, zawsze wspierał, kiedy go potrzebowała. Był nawet wówczas, kiedy nie chciała tego uznać, kiedy odtrącała... On po prostu był. Usuwał się w cień, pozwalając jej iść za głosem serca, ale zawsze tam był i czekał, by zwróciło się w jego stronę.

Nigdzie się nie wybieram. Z wyjątkiem próby z zespołem. Zrobiło się późno. Chłopaki na mnie czekają. Uciekam. Ale wieczorem się zobaczymy?

Tak.

Ok. Pa. To do zobaczenia.


"Za późno... Za późno... Przepraszam, Alex... Tak bardzo przepraszam..." wyszlochała. Krople wody wydawały się wręcz lodowate w zetknięciu z gorącymi łzami. Zatrzęsła się z zimna, które pochodziło z niej samej. Wyłączyła wodę i osunęła się wzdłuż ściany. Objęła kolana ramionami.

"Tak bardzo przepraszam..." ciche kwilenie wydobyło się z jej ust. Trzęsła się w nieopanowanym płaczu, nagie ciało skulone w najmniejszym kąciku.
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue Nov 02, 2004 10:45 am

Nowa, poczekasz jeszcze do następnego poniedziałku. W tej części nie ma Zacka ani Liz.
:shock: :( (moja reakcja :roll: )

Ale podobała mi się ta część. Może nie bardziej niż poprzednia, która stała się chyba moją ulubioną (razem z pierwszą), ale była pięknie utrzymana w jej klimacie. Smutna i dołująca. Aż łzy kręcą się w oczach... Miałam nadzieję że tak będzie, że ten klimat z cz. 6 nie pryśnie w tej. I tak było :D Dzięki H. za następną część (kiedy zamieszczasz części tak rzadko to jakoś poczuwam się do dziękowania za to :wink: Tak z ciekawości... ile części jest już napisanych? Może udałoby się trochę przyspieszyć kolejne dodawanie części? Tydzień bywa czasem dłuuugi :( ) :P

Ah, i...
Wiedziała, że nie powinna tego robić... Ale wszystko, co chciała, to przywrócić połączenie do życia. Jego cząstkę, jego namiastkę.

Otworzyła swoje ciemne oczy i wpatrywała się w pustkę. Tam, gdzie powinien być...

Zane.

Jak to się stało? Jak to się wydarzyło, że nie była przy nim, kiedy jej potrzebował? Ona, która była nierozerwalną, nierozdzielną częścią jego, tak samo jak on był częścią jej. W jakiejś niezwykłej drodze byli jednością. I nie tylko dlatego, że byli dla siebie, kim byli. I teraz to zniknęło. Jakby go tam... nie było.
itd... Zastanawiam się kto to był. Pewnie ta 'postać wspomniana w DA, lecz nie występująca' :roll: I pewnie ja się nie domyślę kto, od kiedy oglądałam tylko I serię (i to nie całą) :roll:

PS. Ale nie nie, nie dam sobie zepsuć humoru :twisted: Zaraz pójdę i poczytam sobie coś weselszego, może... FN? :cheesy: Dziś mam zamiar mieć dobry dzień :twisted:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Wed Nov 10, 2004 4:35 pm

Środa popołudniu jest.... :( (Musiałam się upomnieć :roll: Czekam od poniedziałku :twisted: )
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Notka autorska

Post by Hotaru » Wed Nov 10, 2004 9:02 pm

NA: Mam zla wiadomosc. Niestety, z powodow znanych tylko wtajemniczonym, na dzien dzisiejszy nie moge wam powiedziec, ze aktualizcje nie beda regularne. Jak tylko uporam sie z klopotami, wroce do aktualizacji.

Nowe czesci opowiadania sa jak najbardziej napisane, ale naprawde nie moglam ich jeszcze przepisac ani poprawic. Musicie mi wybaczyc; troche poczekacie do nastepnej czesci poswieconej Zackowi i Liz. Moge was tylko pocieszyc, ze niedlugo wszystko nabierze wiekszego tempa.
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Wed Nov 10, 2004 9:26 pm

Skoro nie możesz, H., to nie ma sprawy. Zaczekam całe wieki (tfu, tfu), aby była kolena część 8) A poza tym będę miała niespodziankę, kiedy któregos dnia wejdę, i zastanę koleną część :cheesy: Lubię takie niespodzianki.
Wracaj szybko! :D
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
ciekawska_osoba
Fan
Posts: 773
Joined: Sun Jul 13, 2003 11:35 am
Location: Rybnik
Contact:

Post by ciekawska_osoba » Sat Nov 13, 2004 12:04 am

Przeczytałam. I mam dziwne uczucia. Wogóle przez wszystkie części bardzo wyraźnie przewija się historia rozpaczy po śmierci ukochanje osoby, bliskiej osoby, oraz próby poradzenia sobie z brakiem tej osoby. Pogodzenie się ze świadomością, że już nie zobaczy się uśmiechu bliskiej osoby, nie będzie można się przytulić, szukając pocieszenia czy wsparcia gdy coś idzie nie tak, lub brak zwyczajnej rozmowy, która potrafi człowieka uspokoić, wyciszyć, pomóc spojrzeć na różne rzeczy z innej perspektywy.
Zwłaszcza ostatni rozdział jest jakby osobisty - takie mam wrażenie jakbyś doskonale wiedziała o czym piszesz. Przynajmniej dla mnie ma osobiste znaczenie, bo opisujesz Hotaru coś przez co przeszłam i z brakiem z którym się uporałam. Jeśli to wogóle możliwe.

Jednakże nie zmienia to faktu, ze z niecierpliwością czekam aż wreszcie coś zacznie się dziać z Liz i Zackiem, wiesz w FN dość szybko Alec wkroczył w zycie Liz, a tutaj jakoś zwlekasz, albo chcesz nam podnieść adrenaline, albo już sama nie wiem :wink: W każdym razie jestem pod wrażeniem tych części. Poraz kolejny muszę powiedzieć - masz talent do opisywania uczuć, do przelewania ich na papier tak, że neimal się je czuje jak własne.
"We shall never forget and never forgive. And never ever fear. Fear is for the enemy. Fear and bullets."
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 48 guests