Heh. Ale się naczekaliście, co?
Ale cierpliwość (albo i niecierpliwość) zostaną wam wynagrodzone. Nie wiem ile będzieci musieli czekać na kolejną częśc, ale dzisiaj (chyba mamy jakieś święto), pojawia się nagle kolejna część... Mam nadzieję, że się wam spodoba.
III
Był pewien, że go zwolnią. Bez żadnego słowa wyjaśnienia wybiegł przecież z galerii i pognał przed siebie. Mógł już pakować swoje rzeczy i zabierać uniform. Żałował. Tylko, że nie samej straty posady, ale możliwości przebywania tutaj. Lubił to co robił, bo miał nieograniczoną możliwość do przyglądania się różnym dziełom. Owszem, bardziej wciągały go komputery, ale lubił czasami oderwać się od tego szarego świata, który działał mechanicznie, budowany pikselami. W galerii było tyle różnych światów, tyle rzeczywistości i barw, że można było to określić mianem ciągłego snu.
Snu, którego czasami brakowało mu w nocy. Nie miał problemów ze spaniem. Nie natury fizycznej czy psychicznej. Po prostu jeśli się budził, to już na dobre. Nie potrafił ponownie zasnąć. Jęknął, wyłączając komputer. Miał nadzieję, że tej nocy nadejdzie spokojny, błogi sen. W końcu po wyjściu ze szpitala ulga wypełniła wszystkie żyły i komórki jego ciała. Nie było jej w szpitalu. Cóż, fakt, że nie spotkał swojej pięknej dziewczyny mógł go nieco dołować, ale myśl o tym, że jest cała i zdrowa...
Alex taki już był. Nie znał ludzi, a potrafił się o nich martwić jak o swoich bliskich. Siostra często mówiła mu, że przejedzie się na tym, że sam będzie cierpiał. Może i dla takich jak on naprawdę nie było miejsca w brutalnej rzeczywistości? Był zbyt normalny? Zbyt naturalny? Zbyt... sobą? Ani nie odgrywał twardziela czy cynika, którego nikt i nic nie obchodzi. Ani nie był romantycznym kochankiem czy zdobwycą kobiecych serc. On sam siebie postrzegał raczej jako typ zwykłego, naprawdę najzwyklejszego chłopaka pod słońcem. W dodatku niesamowicie nieśmiałego. Przynajmniej tak mu się wydawało.
Wyłączył światło, kładąc się na miękkiej pościeli. Zamknął oczy, pozwalając malowniczym obrazom przesuwać sie w umyśle. Jednak praca w galerii przynosiła jakies pozytywne efekty. Mógł przywracać w pamięci wszystkie barwy, odcienie, kształty, wizje i iskry, które inni pozostawiali odbite na płótnie.
Powoli z ciemności wyłonił się delikatny obraz. Jasne kolory, delikatne rysy, rozmycie. Pozwalał umosłowi kontrolować wszystko, nie starał się na siłe odczytać tego malowidła. Dopiero po kilku minutach zaczął wyraźnie dostrzegać porcelanową cerę i jasne kosmyki włosów na poduszce. Szpitalnej poduszce. Chyba zamiast jakiegoś obrazu z galerii powróciła wizja dziewczyny ze szpitala. Tej, którą uznał za „swoją wymarzoną”. Ale to nie była ona. Przekręcił się na bok, chcąc ot tak po prostu pozbyć się wizji tej... jak jej tam było? Isabel. Tak, Isabel. Chociaż nie pamiętał dokładnie jej twarzy, pamiętał to imię. Ładne imię. Proste. Zwykłe. Jak on.
* * *
Liz wyszła kilka godzin temu, pozostawiając ją na pastwę ponurego szpitala. Nie mogła zostac przy niej. Musiała się przygotować do rozprawy. Tak, kto by pomyślał, że Liz Parker zostanie prawnikiem. I to cholernie dobrym. Czasami Isabel miała wrażenie, że najlepszym. Ale ona doskonale znała jej przewagę. Kto patrząc na małą, niepozorną brunetkę o wręcz niewinnej buziulce przejąłby się nią i pożądnie przygotowywał do obrony czy oskarżenia? Nikt, kto jej nie zna. Ale w tej małej osóbce tkwił taki chochlik, że ona sama nie raz się jej bała. Zresztą pod tym względem się uzupełniały. Ją ludzie uważali za zdzirę, która może mieć każdego faceta ale ma lodowe serce, a w rzeczywistości była malarką, która potrafiła się rumienić, gdy ktoś się jej przyglądał.
Tylko dwoje ludzi na całym świecie znało ją na tyle dobrze, by umieć to w niej dostrzec, by umieć docenić. Jej najlepsza przyjaciółka, Liz i jedyny brat, Michael. Tylko oni. I tylko im pozwalała się do siebie zbliżyć na tyle, by mogli jej pomóc w potrzebie. Innych odgradzała szerokim murem. Nie lubiła tych spojrzeń zawiści i bezpodstawnych ocen. A kiedy jeszcze ktoś się dowiedział o jej chorobie, to od razu uciekał.
Tak, uciekali. Nie dlatego, że bali sie tym zarazić, to było niemożliwe. Ale dlatego, że bali sięprzywiązywać. Nie dziwiła im się. W każdej chwili, przy najmniejszej ranie czy urazie mogła stracić życie. To było dla niej już jak chleb powszedni. Dla innych niestety nie. Ludzie nigdy nie przyzwyczają się do śmierci czy do bólu.
Przekręciła głową na bok, spoglądając w stronę okna. Na zewnątrz panował mrok. Musiała to być pochmurna noc, bo nie dostrzegała nawet najmniejszego światełka gwiazd. A tak lubiła na nie patrzeć. Od dziecka. Siadała razem z bratem na ganku i godzinami wgapiali się w atramentowe niebo. Jej pierwsze szkice przedstawiały noc. To była chyba jej urubiona pora w ciągu doby. Najspokojniejsza, najcichsza i najbliższa jej samej. Tak, była jak noc. Piękna, ale niedoceniana. Mroczna, ale delikatna. Niebezpieczna, ale kusząca. Jej umysł powoli odpływał.
Ale nie mogła zasnąć. Nie tutaj. Nienawidziła szpitali. Ten zapach doprowadzał ją do szału. Mdły i nieprzyjemny, wręcz skręcał żołądek. W dodatku martwa cisza dokoła ją dobijała. W domu zawsze włączała sobie ulubioną muzykę, albo wtulona w kanapę, opatulona ciepłym kocem oglądała po raz tysięczny „Casablancę”. Przymknęła powieki, chcąc się zmusić do snu. Potrzebowała go. Musiała szybko zregenerować siły, żeby móc jak najszybciej wrócić do domu, do obrazów, do ciepła, do Liz i do Michaela, do galerii.
A propos galerii... Kiedy Liz była u niej zapytała o jakiegoś chłopaka. Pytała czy to jakiś znajomy z galerii. Ponoć był tutaj, przy niej. Tylko, że ona nie miała znajomych w galerii. Ba, ona nie miała żadnych znajomych, nie licząc popapranych lub snobistycznych artystów, którzy przychodzili na jej wernisaże i udawali zachwyconych. Kim był wspomniany chłopak, nie widziała. Może to on wezwał pogotowie? Może był salowym? Może, może, może... Po co miała się nad tym zastanawiać, skoro i tak nie miało to sensu. Był i go nie ma. Zniknął jak inni ludzie z jej życia. Nic nowego. Nawet się tym nie przejmowała.
Zasnęła.
c.d.n.