Shattered like a falling glass
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
_liz dzięki ci. Wyprowadziłaś mnie ze stanu kompletnego osłupienia po ostatnim wykładzie.
BTV dzięki za stronkę. Wczoraj całe popołudnie ściągałam sobie filmiki i nie mogłam się oderwać od komputera.
Oj może być. Nawet nie będę przypuszczać co może się stać. _liz jest nieobliczalna.Tymczasem dla was na pożywkę część kolejna, cieszcie sie tym błogim stanem jaki panuje w początkach SLAFG. Pamietajcie, że zawsze może być gorzej Laughing
BTV dzięki za stronkę. Wczoraj całe popołudnie ściągałam sobie filmiki i nie mogłam się oderwać od komputera.
No, to najgorsze już za nami... (w sensie 'najżmudniejsze, najmniej oryginalne' najgorsze ) - Liz zna prawdę, Xpiątki znają prawdę. I żyli długo i szczęśliwie... Nie no, wiem że tak łatwo nie będzie Podobno _liz jest okrutna dla swoich bohaterów? Jakże miło mi to słyszeć
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Nie no... rozdrażniacie mnie tymi komentarzami. Nie każę wam pisać epistoł, ale chyba moglibyście sie wysilić na coś więcej nić 2-3 liniki Ja rozumiem, że czasami nie wie się, co napisać, ale zrozumcie, że przy takim podejściu autorowi od razu odechciewa sie zamieszczać kolejnych części, zaczynają go dopadać wątpliwości... Jeszcze trochę a przestanę w ogóle zamieszczać SLAFG i tylko Hotaru dostanie ode mnie kolejne części i dowie się jaki będzie koniec wszystkiego
A dzisiaj zaczynam obalać waszą teorię na temat Aleca. Tzn. na pewno pozostanie uwodzicielskim, błyskotliwym mutantem, któremu nie można się oprzeć. Ale do tej pory zawsze wszyscy traktowali go troszkę powierzchownie (nic dziwnego, sam stwarza takie pozory), tymczasem może być coś w Alecu, o czym nikt inny nie wie...
XIII
- Ciągle nie mogę w to uwierzyć – Biggs pokręcił głową ponownie opierając się łokciami o ladę
Liz prychnęła. Wiedziała, że ciężko jest przełknąć wiadomość o istnieniu życia pozaziemskiego. Ale mutanci chyba powinni być bardziej skłonni do uwierzenia w to.
- Transgeniczni kieszonkowcy mogą łazić po ulicach, ale kosmici to wymysł mediów? - zapytała sarkastycznie
Biggs z rozbawieniem potrząsnął głową. Wiedział, że mówiła prawdę zwłaszcza, że poparła to mocnymi argumentami. Jednak mimo wszystko jeszcze się nie przyzwyczaił do tej myśli. Chyba żadne z nich się do tego nie przyzwyczaiło. Hotaru ciągle się w nią wpatrywała z otwartymi ustami, trzymając dłoń na wcześniejszej ranie. Max studiowała szklankę, szukając w niej jakiś śladów sklejania. Alec nawet nie mrugnął , tylko wciąż wpatrywał się w Liz.
Biggs wyszedł z kuchni i odbierając Max szklankę, zapytał z zaciekawieniem:
- Co robisz w Seattle?
Hotaru ocknęła się. Ona znała powód jej pobytu tutaj. Z opowieści dziewczyny wynikało, że zakochany Max uratował ją i zmienił jej życie, ale na tym skończyła. Nie podała dalszych szczegółów, pominęła złamane serce i ból.
- Uciekam – Liz wzruszyła ramionami – Przed Maxem i całą resztą kosmicznego badziewia.
Rozumieli ja doskonale. Przerabiali to samo, uciekając przez tyle lat od Manticore i innych rządowych jednostek. Wiedzieli jak to jest, gdy wspomnienia bolą i przynoszą wieczny strach. Liz się przecież nie prosiła o to by ją ratować i tym samym zmienić całe jej życie. Może i kosmiczne zdolności były przydatne, ale stanowiły ogromny ciężar, za duży jak na tę małą osóbkę.
Max przerwała chwilowy krąg milczenia. Wystarczyło już wyjaśnieni jak na ten jeden dzień. Trzeba było zapomnieć o tym wszystkim i wrócić do normalnego życia. O ile to życie w ogóle było normalne.
- Na dzisiaj wystarczy – rzuciła rozluźnionym tonem
Oparła dłonie o biodra i z uśmiechem na ustach oznajmiła:
- Wstawaj Liz. Znajdziemy ci pracę.
Dziewczyna poderwała głowę, spoglądając na Max ze zdumieniem. Nie nadawała się na złodziejkę, więc miała nadzieję, że chodziło o prawdziwą posadę.
* * *
W budynku kręciło się mnóstwo ludzi. Jedni wchodzili a drudzy wychodzili. A raczej wyjeżdżali. Co chwila mijał ich jakiś rowerzysta. Liz rozejrzała się po siedzibie Jam Pony. Po lewej rozciągały się szafki przypominające nieco te szkolne, dalej było mnóstwo rozgadanych i przekrzykujących się nawzajem osób. A po prawej za ladą i siatką było całe składowisko przesyłek.
Liz dziwnie się czuła idąc pomiędzy Max i Aleciem. Doprowadzili ją do zniszczonego blatu, za którym stał jakiś mężczyzna. Okulary, nędzna koszula i znerwicowany wyraz twarzy. Max oparła się o ladę i powiedziała ostentacyjnie:
- Normal, oto twoja nowa pracownica. Elizabeth Parker.
Okularnik zmierzył wzrokiem drobną brunetkę.
- Czemu miałbym cię zatrudnić? – skierował się do Liz
To była ta chwila, gdy przydawały się umiejętności aktorskie. Liz uśmiechneła się słodko, niczym mała dziewczynka i odstawiając „oczka szczeniaczka” powiedziała:
- Potrzebuję tej pracy. Jestem naprawdę sumienna i odpowiedzialna. Wolę spędzać czas czytając książki o biologii molekularnej niż przed telewizorem jak niektóre leniwe darmozjady – przedstawiała swoje kwalifikacje melodyjnym, niewinnym głosem – Chciałabym pracować w miejscu, które nauczy mnie dyscypliny. Liczę na to, że tak doświadczony pracodawca jak pan wiele mnie nauczy.
Normal wpatrywał się w nią z zachwytem. Sama nie wiedziała, że potrafi wciskać taki kit. Dosłowny potok debilnych pochlebstw.
- Masz tę pracę – krótka odpowiedź padła
Liz uśmiechnęła się i dodała z rozczuleniem:
- Przypomina mi pan mojego ojca. Tak samo mądry i przystojny.
Normal rozchylił usta. Wszystko co mówiła Liz przyjemnie połechtało jego ego. Odłożył swoją podkładkę i z ogromnym namaszczeniem mieszanym z troską, powiedział:
- Elizabeth możesz prosić o wolne, gdy tylko tego potrzebujesz. Tacy pracownicy jak ty nie muszą mi się tłumaczyć – wręczył jej mały kluczyk – Tam jest twoja szafka.
Liz uśmiechnęła się, zatrzepotała rzęsami i ruszyła w kierunku szafki. Minęła po drodze zszokowanych Alec'a i Max. Oboje stali wgapiając się w nią z otwartymi ustami.
- Kiedy nastąpił koniec świata? - Max zrobiła dziwną minę – Ona w ciągu dwóch minut owinęła sobie Normala wokół małego palca.
Alec przez chwilę wpatrywał sie w Liz bez wyrazu, ale po chwili na jego ustach pojawił się tradycyjny uśmieszek. Podobało mu się, że mała brunetka potrafiła tak zaskakiwać. Wydawało się, że wiesz o niej wszystko a ona wyskakiwała z czymś nowym.
Przez jego umysł przebiło się wspomnienie ostatniej nocy, jeszcze zanim Hotaru została ranna. Uśmiechnął się, przypominając sobie jej drobne ciało, miękką i gładką skórę, słodki smak ust. Nie mógł się powstrzymać. Podszedł do Liz. Wsunął dłoń na jej brzuch, a usta przesunął po jej szyi. Ciche mruknięcie wydobyło się z jej ust, jeszcze bardziej do pobudzając. Jego język zakreślał drobne ósemki aż miękkie wargi powoli zaczęły się wpijać w jej skórę.
- Ummm... - usiłowała wydobyć z siebie słowa w jaki najcichszym tonie – Wszczepili ci też DNA komara? Tylko byś ssał...
Jego śmiech odbił się od rozgrzanej skóry, mimo to nie odrywał od niej ust.
- Uważaj, żebyś nie przegryzł jej tętnicy – usłyszeli czyjś głos obok
Alec zerkną na stojąca tuż przy nich Original Cindy i ponownie musnął ustami szyję Liz. W końcu to ona przerwała, odsuwając się od niego. Zatrzasnęła swoją szafkę i powitała z uśmiechem czarnoskórą dziewczynę.
- Bierz rower – rzuciła Cindy – Jedziesz ze mną.
Liz bez słowa minęła Alec'a i poszła razem z O.C. Chłopak mruknął coś pod nosem i pokręcił głową. Przestawał cokolwiek rozumieć z tej gierki. W jednej chwili całkowicie się mu poddawała a sekundę później odchodziła bez słowa.
* * *
Zjechały na rowerach z powrotem do Jam Pony. Liz musiała przyznać, że świetnie się bawiła jeżdżąc z Cindy. Nie można było się z nią nudzić. Poza tym praca była trochę ciężka, zwłaszcza gdy przychodziło do użerania się z niektórymi odbiorcami. Ostatnie kilkaset metrów przejechały z zawrotnym tempem. Nad miastem zbierały się bowiem zawiesiste chmury. W każdej chwili mogło lunąć.
- A ja jej na to, dziewczyno on może dać ci jedynie rachunki do zapłacenia – Cindy wciąż opowiadała z zacięciem
Liz roześmiała sie szczerze. Musiała przyznać, że czarnoskóra dziewczyna świetnie opowiadała wszelkie historyjki. I ten akcent jakiego czasem używała. Odstawiły rowery i pożegnały się na ten dzień. Liz kończyła swoją zmianę. Wrzuciła rękawiczki do szafki i zamknęła ją z ulgą. Czuła, że jej łydki będą jutro pełne kwasu mlekowego. Skierowała głowę w lewą stronę, słysząc perlisty chichot. Alec stał wsparty plecami o szafki z praktycznie leżącą na nim długonogą szatynką. Liz obrzuciła ją niechętnym spojrzeniem. Nie można było jej niczego zarzucić, oprócz tego, że z pewnością nie posiadała rozwiniętego mózgu. Przeniosła wzrok na Alec'a, który mimo wszystko wyglądał na zadowolonego. Liz pokręciła głową. On naprawdę nie przepuści żadnej spódnicy. Obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni. Czas iść do domu.
Dom. Znów pomyłka. To tylko tymczasowe lokum dopóki nie znajdzie dla siebie mieszkania. Uzgodniła z Hotaru i Max, że będzie się z nimi składała na czynsz i wodę. Wyjrzała niepewnie na zewnątrz. Niebo nie wyglądało przychylnie. Miała wrażenie, że deszcz tylko czeka żeby wyszła na zewnątrz.
- Hej, mała – zaskoczył ją czyjś głos za plecami
Aż podskoczyła. Ale nie musiała się nawet obracać by wiedzieć kto to. Sądziła, że jest zajęty penetracją tamtej panienki.
- Już ci mówiłam co jest małe – syknęła
nie miała ochoty na jego towarzystwo. Nie potrafiła sprecyzować dlaczego. Może przez dziwne kłucie wewnątrz żołądka. Musiała się chyba nabawić niestrawności. Alec tylko się zaśmiał i wsunął dłoń na jej brzuch, opierając głowę o jej ramię i wpatrując się w niebo jak ona. Co za bezczelność! Minutę temu był w stanie przelecieć obcą dziewczynę a teraz znów się kleił do niej.
- Ugh... - wzdrygnęła się i odchyliła głowę – Przypomnij mi dlaczego się z tobą zadaję?
- Hmm... Bo jestem zniewalający, błyskotliwy, inteligentny, uroczy, niepowtarzalny... - Alec wymieniał z przesadną dumą
- I skromny – prychnęła Liz
Jakoś nie kwestionowała jego wyliczanki. Miała tę świadomość, że w dużej mierze ma rację. Mutanci chyba byli pozbawieni wszelkich niedoskonałości.
- Tak. Skromność to moje drugie imię – zaśmiał się
- A myślałam, że erotoman. - rzuciła lekko
- Nie kuś... - mruknął jej prosto w szyję
Liz przewróciła oczami i ruszyła do przodu zanim zdołała się znów dobrać do jej szyi. Pada czy nie, nie będzie tu ciągle stała.
Ku jej zaskoczeniu, Alec szedł za nią. A mówiąc ściślej przy niej. Dlaczego jej nie dziwiło, że skończył zmianę w tym samym momencie? Westchnęła. Zerknęła na niego. Uśmieszek na miejscu, zielone oczy wpatrzone w odległy punkt. Ten chłopak chyba zawsze wyczekiwał nadejścia jakiegoś niebezpieczeństwa. Przypomniała jej się opowieść Max. Teraz już jej to nie dziwiło. Zawsze sądziła, że to jej życie jest skopane i wywrócone do góry nogami. Tak było, ale Alec i cała reszta mutantów mieli o wiele gorzej. Potrząsnęła gwałtownie głową. Max zabroniła wracać myślami do tego co złe i od czego uciekają. Zmrużyła oczy. Zaraz, dlaczego szli w tym samym kierunku?
- Alec? - zapytała nagle – Gdzie ty właściwie mieszkasz?
Zielone oczy ześlizgnęły się na nią. Jasny uśmiech rozświetlił jego twarz. Odpowiedział zwykłym tonem, a mimo tego ciarki przebiegły po jej ciele.
- Kilka przecznic stąd. Ale odprowadzę cię do H.
Hmm. Skoro mieszkał kilka przecznic stąd, czemu miał zamiar ją odprowadzić do Hotaru? To był kawał drogi. Ktoś tu przesadzał z troską i chęcią ochrony. Nie protestowała jednak. Mogła na niego narzekać i udawać, że ma go dosyć, ale lubiła z nim przebywać. To było raczej niedorzeczne, żeby czuć się bezpiecznie i komfortowo przy kimś takim jak Alec. A jednak.
Chłodny wiatr podrażnił jej skórę. Wzniosła oczy ku niebu. Chmury były coraz bardziej ołowiane. Była pewna, że za kilka sekund spadnie deszcz. Nie muliła się. Po chwili zimne krople zaczęły rozbijać się o ich ciała. Początkowo był to drobny kapuśniaczek, jednak w ciągu kilku minut zerwała się prawdziwa ulewa. Liz odgarnęła splątane, mokre włosy z twarzy. Była cała przesiąknięta. Jeszcze chwila a jej skóra też zaczęłaby chłonąc wodę. Alec, swoją drogą równie mokry, pociągnął ją za rękę i przebiegli na druga stronę ulicy.
- Gdzie idziemy? - Liz zapytała, powstrzymując kichnięcie
- Do mnie – padła krótka odpowiedź
Deszcz zacinał coraz silniej. Na żadnym z nich nie pozostała ani jedna sucha niteczka.
Zatrzymali się przed dwupiętrowym budynkiem barwy piaskowca.
* * *
Alec otworzył drzwi. Liz weszła niepewnie do środka. Czy to mądre wchodzić do mieszkania największego erotomana jakiego spotkała? No dobrze, drugiego największego erotomana, zaraz po Kyle'u. Mieszkanie nie było zbyt duże. Jeden spory pokój z zieloną kanapą i szklanym stolikiem. W rogu stał oczywiście zielony motor. Kuchnię i pokój rozdzielała lada, podobnie jak u Hotaru, tylko przy tej stały dwa barowe stołki. Zauważyła dwoje drzwi obok przejścia do kuchni. Na pewno jedne prowadziły do łazienki. A drugie? Czyli jednak było tu coś w rodzaju sypialni.
Liz stanęła na środku, ociekając wodą. Pociągnęła nosem. Byle tylko się nie przeziębiła. Zaraz, przecież kosmici nie chorowali. Chociaż tu przyszła ulga. Alec zniknął za drzwiami domniemanej sypialni, wracając po chwili z czymś czarnym w dłoni. Rzucił jej zawiniątko, mamrocząc:
- Powinna pasować.
Dziewczyna rozłożyła czarną koszulę. Ze zdumieniem spojrzała ponownie na Alec'a. Chciał, żeby włożyła na siebie jego koszulę? Prawie prychnęła.
- Wolisz siedzieć nago? - uniósł jedną brew do góry i wygiął usta w tendencyjny uśmieszek
Od razu powróciła spojrzeniem na materiał. Dobra, założy to, ale przecież nie bezie się przebierać na jego oczach.
- Gdzie jest łazienka?
Zniknęła za wskazanymi drzwiami.
Kiedy wyszła, ubrana jedynie w czarną koszulę, Alec już przebrany w suche ciuchy urzędował w kuchni. Poczuła przyjemny zapach kawy. Dawno nie piła uzależniającego napoju. Mokre rzeczy pozostawiła w łazience, równo rozłożone by szybciej wyszły. Usiadła na jednym ze stołków i z zachwytem chłonęła zapach kawy. Po chwili kubek z kuszącym napojem stanął przed nią. Zachłannie zanurzyła w nim usta, nie przejmując się wrzątkiem. Zauważyła jakąś fotkę leżącą niedbale na ladzie. Bez ramki, bez zabezpieczenia. Sięgnęła po nią i przyjrzała się osobie na zdjęciu. Śliczna, ciemnowłosa dziewczyna. Pełnia niewinności wypisana na twarzy, delikatny nieśmiały uśmiech. Przypominała bezbronną księżniczkę.
- Kto to? - zapytała przyciszonym głosem, nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny
- Nikt. - Alec wyrwał jej zdjęcie z ręki i położył z powrotem na ladzie
Bez słowa, z ponurą miną wyszedł z kuchni, włączył radio i położył się na kanapie. Liz przyjrzała się mu. Coś jej podpowiadało, że ta dziewczyna była kimś ważnym, kimś bliskim. Nie zadawała więcej pytań. Nie chciała go naciskać. Znała to uczucie, gdy nie chce się odpowiadać ani przypominać sobie bolesnych wspomnień. Z radia dobiegły znajome dźwięki.
- Boże, nie... - jęknęła i wyciągnęła dłoń przed siebie, wyłączając radio
Alec spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Sądziłem, że dziewczyny lubią takie piosenki.
Liz wstała i podeszła do niego. Chłopak odsunął się robiąc miejsce na kanapie, ale ona tylko przez chwilę na niego patrzyła, po czym usiadła na podłodze, opierając się plecami o kanapę.
- Lubię takie piosenki, ale nie TĘ piosenkę – przyznała gorzko
Wzdrygnęła się na wspomnienie usypiających dźwięków „I shall believe”. Za dużo wspomnień. Co gorsza były to jeszcze te dobre myśli, które szybko runęły niszcząc sielankę jej życia.
Wypiła kolejny łyk kawy, odchylając głowę do tyłu. Czy wszystko musiało jej przypominać Maxa? Nie potrafiła o nim tak po prostu zapomnieć, chociaż bardzo chciała. Alec coś wymamrotał, a po chwili usłyszała jego zdławiony głos wypowiadający jedno imię.
- Rachel.
Nie miał pojęcia czemu jej o tym mówi, dlaczego zdradza jedną z najgłębszych i najboleśniejszych tajemnic swojej przeszłości. Kilka lat a on ciągle nie umiał się oderwać od tamtego uczucia. Liz domyśliła się, że chodzi o dziewczynę z fotografii i że nie powinna zadawać pytań.
- Miałem zabić jej ojca – jego głos nie przypominał tego, jakim się wcześniej posługiwał, był cichy i pełen goryczy – To było zadanie jeszcze z czasów Manticore. Udawałem jej nauczyciela gry na pianinie.
Nigdy nie opowiadał tej historii. Ale jego język sam toczył słowa, nie zważając na to kto je słyszy. Powoli opróżniał swoje wnętrze z cierpkich wspomnień.
- Zakochałem się – urwał
Czekał na śmiech, prychnięcie, komentarz, że przecież on nie potrafi naprawdę kochać. Ale Liz siedziała w bezruchu i uważnie słuchała. Zupełnie jakby rozumiała co czuje.
- Kochałem ją tak mocno, że wszystko jej wyznałem. Cały plan. W efekcie poszła ostrzec ojca i sama zginęła.
Alec przełknął ślinę i zacisnął powieki. Nie było dnia, żeby nie przeklinał się i nie obwiniał za tamten wypadek. Wszystko przez to, kim był. Podejrzewał, że teraz dziewczyna zacznie mu wciskać tendencyjny kit w stylu „to nie twoja wina” albo sama zacznie go unikać. Liz jednak ścisnęła kubek mocniej w dłoni i równie cichym głosem powiedziała:
- Wiem jak to jest, gdy twoje pochodzenie zabija bliskie ci osoby.
W jej umyśle przemknął obraz przyjaciela. Minęło sporo czasu, a ona ciągle nie umiała się z tym wszystkim pogodzić.
- Alex – wyszeptała to imię jak zaklęcie – Był moim najlepszym przyjacielem. Praktycznie jak brat.
Wspomnienia krążyły w jej głowie, usiłując wycisnąć z jej oczu łzy. Siłą je powstrzymywała.
- Zabiła go kosmiczna wywłoka... wykorzystując wcześniej fakt, że o nas wiedział – dodała gorzko
Nie wiedziała czemu mu to mówi. Chciała złagodzić jego ból? Zrewanżować się tym samym za jego wyznanie? A może na tyle mu ufała, że po prostu chciała się zwierzyć?
Oboje milczeli, wsłuchując się w deszcz bębniący za oknem.
c.d.n.
Hmm... nie powiem wam, ale znacie mnie, więc spodziewać możecie sie wszystkiego. D o s ł o w n i e wszystkiego. Może być słodko, romantycznie, albo źle i ponuro, a może i tak i tak. Ale podsycę nieco wasz apetyt i zdradzę, że sprawy niedługo się troszkę skomplikują (a potem jeszcze bardziej się skomplikują).Nawet nie będę przypuszczać co może się stać. _liz jest nieobliczalna
A dzisiaj zaczynam obalać waszą teorię na temat Aleca. Tzn. na pewno pozostanie uwodzicielskim, błyskotliwym mutantem, któremu nie można się oprzeć. Ale do tej pory zawsze wszyscy traktowali go troszkę powierzchownie (nic dziwnego, sam stwarza takie pozory), tymczasem może być coś w Alecu, o czym nikt inny nie wie...
XIII
- Ciągle nie mogę w to uwierzyć – Biggs pokręcił głową ponownie opierając się łokciami o ladę
Liz prychnęła. Wiedziała, że ciężko jest przełknąć wiadomość o istnieniu życia pozaziemskiego. Ale mutanci chyba powinni być bardziej skłonni do uwierzenia w to.
- Transgeniczni kieszonkowcy mogą łazić po ulicach, ale kosmici to wymysł mediów? - zapytała sarkastycznie
Biggs z rozbawieniem potrząsnął głową. Wiedział, że mówiła prawdę zwłaszcza, że poparła to mocnymi argumentami. Jednak mimo wszystko jeszcze się nie przyzwyczaił do tej myśli. Chyba żadne z nich się do tego nie przyzwyczaiło. Hotaru ciągle się w nią wpatrywała z otwartymi ustami, trzymając dłoń na wcześniejszej ranie. Max studiowała szklankę, szukając w niej jakiś śladów sklejania. Alec nawet nie mrugnął , tylko wciąż wpatrywał się w Liz.
Biggs wyszedł z kuchni i odbierając Max szklankę, zapytał z zaciekawieniem:
- Co robisz w Seattle?
Hotaru ocknęła się. Ona znała powód jej pobytu tutaj. Z opowieści dziewczyny wynikało, że zakochany Max uratował ją i zmienił jej życie, ale na tym skończyła. Nie podała dalszych szczegółów, pominęła złamane serce i ból.
- Uciekam – Liz wzruszyła ramionami – Przed Maxem i całą resztą kosmicznego badziewia.
Rozumieli ja doskonale. Przerabiali to samo, uciekając przez tyle lat od Manticore i innych rządowych jednostek. Wiedzieli jak to jest, gdy wspomnienia bolą i przynoszą wieczny strach. Liz się przecież nie prosiła o to by ją ratować i tym samym zmienić całe jej życie. Może i kosmiczne zdolności były przydatne, ale stanowiły ogromny ciężar, za duży jak na tę małą osóbkę.
Max przerwała chwilowy krąg milczenia. Wystarczyło już wyjaśnieni jak na ten jeden dzień. Trzeba było zapomnieć o tym wszystkim i wrócić do normalnego życia. O ile to życie w ogóle było normalne.
- Na dzisiaj wystarczy – rzuciła rozluźnionym tonem
Oparła dłonie o biodra i z uśmiechem na ustach oznajmiła:
- Wstawaj Liz. Znajdziemy ci pracę.
Dziewczyna poderwała głowę, spoglądając na Max ze zdumieniem. Nie nadawała się na złodziejkę, więc miała nadzieję, że chodziło o prawdziwą posadę.
* * *
W budynku kręciło się mnóstwo ludzi. Jedni wchodzili a drudzy wychodzili. A raczej wyjeżdżali. Co chwila mijał ich jakiś rowerzysta. Liz rozejrzała się po siedzibie Jam Pony. Po lewej rozciągały się szafki przypominające nieco te szkolne, dalej było mnóstwo rozgadanych i przekrzykujących się nawzajem osób. A po prawej za ladą i siatką było całe składowisko przesyłek.
Liz dziwnie się czuła idąc pomiędzy Max i Aleciem. Doprowadzili ją do zniszczonego blatu, za którym stał jakiś mężczyzna. Okulary, nędzna koszula i znerwicowany wyraz twarzy. Max oparła się o ladę i powiedziała ostentacyjnie:
- Normal, oto twoja nowa pracownica. Elizabeth Parker.
Okularnik zmierzył wzrokiem drobną brunetkę.
- Czemu miałbym cię zatrudnić? – skierował się do Liz
To była ta chwila, gdy przydawały się umiejętności aktorskie. Liz uśmiechneła się słodko, niczym mała dziewczynka i odstawiając „oczka szczeniaczka” powiedziała:
- Potrzebuję tej pracy. Jestem naprawdę sumienna i odpowiedzialna. Wolę spędzać czas czytając książki o biologii molekularnej niż przed telewizorem jak niektóre leniwe darmozjady – przedstawiała swoje kwalifikacje melodyjnym, niewinnym głosem – Chciałabym pracować w miejscu, które nauczy mnie dyscypliny. Liczę na to, że tak doświadczony pracodawca jak pan wiele mnie nauczy.
Normal wpatrywał się w nią z zachwytem. Sama nie wiedziała, że potrafi wciskać taki kit. Dosłowny potok debilnych pochlebstw.
- Masz tę pracę – krótka odpowiedź padła
Liz uśmiechnęła się i dodała z rozczuleniem:
- Przypomina mi pan mojego ojca. Tak samo mądry i przystojny.
Normal rozchylił usta. Wszystko co mówiła Liz przyjemnie połechtało jego ego. Odłożył swoją podkładkę i z ogromnym namaszczeniem mieszanym z troską, powiedział:
- Elizabeth możesz prosić o wolne, gdy tylko tego potrzebujesz. Tacy pracownicy jak ty nie muszą mi się tłumaczyć – wręczył jej mały kluczyk – Tam jest twoja szafka.
Liz uśmiechnęła się, zatrzepotała rzęsami i ruszyła w kierunku szafki. Minęła po drodze zszokowanych Alec'a i Max. Oboje stali wgapiając się w nią z otwartymi ustami.
- Kiedy nastąpił koniec świata? - Max zrobiła dziwną minę – Ona w ciągu dwóch minut owinęła sobie Normala wokół małego palca.
Alec przez chwilę wpatrywał sie w Liz bez wyrazu, ale po chwili na jego ustach pojawił się tradycyjny uśmieszek. Podobało mu się, że mała brunetka potrafiła tak zaskakiwać. Wydawało się, że wiesz o niej wszystko a ona wyskakiwała z czymś nowym.
Przez jego umysł przebiło się wspomnienie ostatniej nocy, jeszcze zanim Hotaru została ranna. Uśmiechnął się, przypominając sobie jej drobne ciało, miękką i gładką skórę, słodki smak ust. Nie mógł się powstrzymać. Podszedł do Liz. Wsunął dłoń na jej brzuch, a usta przesunął po jej szyi. Ciche mruknięcie wydobyło się z jej ust, jeszcze bardziej do pobudzając. Jego język zakreślał drobne ósemki aż miękkie wargi powoli zaczęły się wpijać w jej skórę.
- Ummm... - usiłowała wydobyć z siebie słowa w jaki najcichszym tonie – Wszczepili ci też DNA komara? Tylko byś ssał...
Jego śmiech odbił się od rozgrzanej skóry, mimo to nie odrywał od niej ust.
- Uważaj, żebyś nie przegryzł jej tętnicy – usłyszeli czyjś głos obok
Alec zerkną na stojąca tuż przy nich Original Cindy i ponownie musnął ustami szyję Liz. W końcu to ona przerwała, odsuwając się od niego. Zatrzasnęła swoją szafkę i powitała z uśmiechem czarnoskórą dziewczynę.
- Bierz rower – rzuciła Cindy – Jedziesz ze mną.
Liz bez słowa minęła Alec'a i poszła razem z O.C. Chłopak mruknął coś pod nosem i pokręcił głową. Przestawał cokolwiek rozumieć z tej gierki. W jednej chwili całkowicie się mu poddawała a sekundę później odchodziła bez słowa.
* * *
Zjechały na rowerach z powrotem do Jam Pony. Liz musiała przyznać, że świetnie się bawiła jeżdżąc z Cindy. Nie można było się z nią nudzić. Poza tym praca była trochę ciężka, zwłaszcza gdy przychodziło do użerania się z niektórymi odbiorcami. Ostatnie kilkaset metrów przejechały z zawrotnym tempem. Nad miastem zbierały się bowiem zawiesiste chmury. W każdej chwili mogło lunąć.
- A ja jej na to, dziewczyno on może dać ci jedynie rachunki do zapłacenia – Cindy wciąż opowiadała z zacięciem
Liz roześmiała sie szczerze. Musiała przyznać, że czarnoskóra dziewczyna świetnie opowiadała wszelkie historyjki. I ten akcent jakiego czasem używała. Odstawiły rowery i pożegnały się na ten dzień. Liz kończyła swoją zmianę. Wrzuciła rękawiczki do szafki i zamknęła ją z ulgą. Czuła, że jej łydki będą jutro pełne kwasu mlekowego. Skierowała głowę w lewą stronę, słysząc perlisty chichot. Alec stał wsparty plecami o szafki z praktycznie leżącą na nim długonogą szatynką. Liz obrzuciła ją niechętnym spojrzeniem. Nie można było jej niczego zarzucić, oprócz tego, że z pewnością nie posiadała rozwiniętego mózgu. Przeniosła wzrok na Alec'a, który mimo wszystko wyglądał na zadowolonego. Liz pokręciła głową. On naprawdę nie przepuści żadnej spódnicy. Obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni. Czas iść do domu.
Dom. Znów pomyłka. To tylko tymczasowe lokum dopóki nie znajdzie dla siebie mieszkania. Uzgodniła z Hotaru i Max, że będzie się z nimi składała na czynsz i wodę. Wyjrzała niepewnie na zewnątrz. Niebo nie wyglądało przychylnie. Miała wrażenie, że deszcz tylko czeka żeby wyszła na zewnątrz.
- Hej, mała – zaskoczył ją czyjś głos za plecami
Aż podskoczyła. Ale nie musiała się nawet obracać by wiedzieć kto to. Sądziła, że jest zajęty penetracją tamtej panienki.
- Już ci mówiłam co jest małe – syknęła
nie miała ochoty na jego towarzystwo. Nie potrafiła sprecyzować dlaczego. Może przez dziwne kłucie wewnątrz żołądka. Musiała się chyba nabawić niestrawności. Alec tylko się zaśmiał i wsunął dłoń na jej brzuch, opierając głowę o jej ramię i wpatrując się w niebo jak ona. Co za bezczelność! Minutę temu był w stanie przelecieć obcą dziewczynę a teraz znów się kleił do niej.
- Ugh... - wzdrygnęła się i odchyliła głowę – Przypomnij mi dlaczego się z tobą zadaję?
- Hmm... Bo jestem zniewalający, błyskotliwy, inteligentny, uroczy, niepowtarzalny... - Alec wymieniał z przesadną dumą
- I skromny – prychnęła Liz
Jakoś nie kwestionowała jego wyliczanki. Miała tę świadomość, że w dużej mierze ma rację. Mutanci chyba byli pozbawieni wszelkich niedoskonałości.
- Tak. Skromność to moje drugie imię – zaśmiał się
- A myślałam, że erotoman. - rzuciła lekko
- Nie kuś... - mruknął jej prosto w szyję
Liz przewróciła oczami i ruszyła do przodu zanim zdołała się znów dobrać do jej szyi. Pada czy nie, nie będzie tu ciągle stała.
Ku jej zaskoczeniu, Alec szedł za nią. A mówiąc ściślej przy niej. Dlaczego jej nie dziwiło, że skończył zmianę w tym samym momencie? Westchnęła. Zerknęła na niego. Uśmieszek na miejscu, zielone oczy wpatrzone w odległy punkt. Ten chłopak chyba zawsze wyczekiwał nadejścia jakiegoś niebezpieczeństwa. Przypomniała jej się opowieść Max. Teraz już jej to nie dziwiło. Zawsze sądziła, że to jej życie jest skopane i wywrócone do góry nogami. Tak było, ale Alec i cała reszta mutantów mieli o wiele gorzej. Potrząsnęła gwałtownie głową. Max zabroniła wracać myślami do tego co złe i od czego uciekają. Zmrużyła oczy. Zaraz, dlaczego szli w tym samym kierunku?
- Alec? - zapytała nagle – Gdzie ty właściwie mieszkasz?
Zielone oczy ześlizgnęły się na nią. Jasny uśmiech rozświetlił jego twarz. Odpowiedział zwykłym tonem, a mimo tego ciarki przebiegły po jej ciele.
- Kilka przecznic stąd. Ale odprowadzę cię do H.
Hmm. Skoro mieszkał kilka przecznic stąd, czemu miał zamiar ją odprowadzić do Hotaru? To był kawał drogi. Ktoś tu przesadzał z troską i chęcią ochrony. Nie protestowała jednak. Mogła na niego narzekać i udawać, że ma go dosyć, ale lubiła z nim przebywać. To było raczej niedorzeczne, żeby czuć się bezpiecznie i komfortowo przy kimś takim jak Alec. A jednak.
Chłodny wiatr podrażnił jej skórę. Wzniosła oczy ku niebu. Chmury były coraz bardziej ołowiane. Była pewna, że za kilka sekund spadnie deszcz. Nie muliła się. Po chwili zimne krople zaczęły rozbijać się o ich ciała. Początkowo był to drobny kapuśniaczek, jednak w ciągu kilku minut zerwała się prawdziwa ulewa. Liz odgarnęła splątane, mokre włosy z twarzy. Była cała przesiąknięta. Jeszcze chwila a jej skóra też zaczęłaby chłonąc wodę. Alec, swoją drogą równie mokry, pociągnął ją za rękę i przebiegli na druga stronę ulicy.
- Gdzie idziemy? - Liz zapytała, powstrzymując kichnięcie
- Do mnie – padła krótka odpowiedź
Deszcz zacinał coraz silniej. Na żadnym z nich nie pozostała ani jedna sucha niteczka.
Zatrzymali się przed dwupiętrowym budynkiem barwy piaskowca.
* * *
Alec otworzył drzwi. Liz weszła niepewnie do środka. Czy to mądre wchodzić do mieszkania największego erotomana jakiego spotkała? No dobrze, drugiego największego erotomana, zaraz po Kyle'u. Mieszkanie nie było zbyt duże. Jeden spory pokój z zieloną kanapą i szklanym stolikiem. W rogu stał oczywiście zielony motor. Kuchnię i pokój rozdzielała lada, podobnie jak u Hotaru, tylko przy tej stały dwa barowe stołki. Zauważyła dwoje drzwi obok przejścia do kuchni. Na pewno jedne prowadziły do łazienki. A drugie? Czyli jednak było tu coś w rodzaju sypialni.
Liz stanęła na środku, ociekając wodą. Pociągnęła nosem. Byle tylko się nie przeziębiła. Zaraz, przecież kosmici nie chorowali. Chociaż tu przyszła ulga. Alec zniknął za drzwiami domniemanej sypialni, wracając po chwili z czymś czarnym w dłoni. Rzucił jej zawiniątko, mamrocząc:
- Powinna pasować.
Dziewczyna rozłożyła czarną koszulę. Ze zdumieniem spojrzała ponownie na Alec'a. Chciał, żeby włożyła na siebie jego koszulę? Prawie prychnęła.
- Wolisz siedzieć nago? - uniósł jedną brew do góry i wygiął usta w tendencyjny uśmieszek
Od razu powróciła spojrzeniem na materiał. Dobra, założy to, ale przecież nie bezie się przebierać na jego oczach.
- Gdzie jest łazienka?
Zniknęła za wskazanymi drzwiami.
Kiedy wyszła, ubrana jedynie w czarną koszulę, Alec już przebrany w suche ciuchy urzędował w kuchni. Poczuła przyjemny zapach kawy. Dawno nie piła uzależniającego napoju. Mokre rzeczy pozostawiła w łazience, równo rozłożone by szybciej wyszły. Usiadła na jednym ze stołków i z zachwytem chłonęła zapach kawy. Po chwili kubek z kuszącym napojem stanął przed nią. Zachłannie zanurzyła w nim usta, nie przejmując się wrzątkiem. Zauważyła jakąś fotkę leżącą niedbale na ladzie. Bez ramki, bez zabezpieczenia. Sięgnęła po nią i przyjrzała się osobie na zdjęciu. Śliczna, ciemnowłosa dziewczyna. Pełnia niewinności wypisana na twarzy, delikatny nieśmiały uśmiech. Przypominała bezbronną księżniczkę.
- Kto to? - zapytała przyciszonym głosem, nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny
- Nikt. - Alec wyrwał jej zdjęcie z ręki i położył z powrotem na ladzie
Bez słowa, z ponurą miną wyszedł z kuchni, włączył radio i położył się na kanapie. Liz przyjrzała się mu. Coś jej podpowiadało, że ta dziewczyna była kimś ważnym, kimś bliskim. Nie zadawała więcej pytań. Nie chciała go naciskać. Znała to uczucie, gdy nie chce się odpowiadać ani przypominać sobie bolesnych wspomnień. Z radia dobiegły znajome dźwięki.
- Boże, nie... - jęknęła i wyciągnęła dłoń przed siebie, wyłączając radio
Alec spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Sądziłem, że dziewczyny lubią takie piosenki.
Liz wstała i podeszła do niego. Chłopak odsunął się robiąc miejsce na kanapie, ale ona tylko przez chwilę na niego patrzyła, po czym usiadła na podłodze, opierając się plecami o kanapę.
- Lubię takie piosenki, ale nie TĘ piosenkę – przyznała gorzko
Wzdrygnęła się na wspomnienie usypiających dźwięków „I shall believe”. Za dużo wspomnień. Co gorsza były to jeszcze te dobre myśli, które szybko runęły niszcząc sielankę jej życia.
Wypiła kolejny łyk kawy, odchylając głowę do tyłu. Czy wszystko musiało jej przypominać Maxa? Nie potrafiła o nim tak po prostu zapomnieć, chociaż bardzo chciała. Alec coś wymamrotał, a po chwili usłyszała jego zdławiony głos wypowiadający jedno imię.
- Rachel.
Nie miał pojęcia czemu jej o tym mówi, dlaczego zdradza jedną z najgłębszych i najboleśniejszych tajemnic swojej przeszłości. Kilka lat a on ciągle nie umiał się oderwać od tamtego uczucia. Liz domyśliła się, że chodzi o dziewczynę z fotografii i że nie powinna zadawać pytań.
- Miałem zabić jej ojca – jego głos nie przypominał tego, jakim się wcześniej posługiwał, był cichy i pełen goryczy – To było zadanie jeszcze z czasów Manticore. Udawałem jej nauczyciela gry na pianinie.
Nigdy nie opowiadał tej historii. Ale jego język sam toczył słowa, nie zważając na to kto je słyszy. Powoli opróżniał swoje wnętrze z cierpkich wspomnień.
- Zakochałem się – urwał
Czekał na śmiech, prychnięcie, komentarz, że przecież on nie potrafi naprawdę kochać. Ale Liz siedziała w bezruchu i uważnie słuchała. Zupełnie jakby rozumiała co czuje.
- Kochałem ją tak mocno, że wszystko jej wyznałem. Cały plan. W efekcie poszła ostrzec ojca i sama zginęła.
Alec przełknął ślinę i zacisnął powieki. Nie było dnia, żeby nie przeklinał się i nie obwiniał za tamten wypadek. Wszystko przez to, kim był. Podejrzewał, że teraz dziewczyna zacznie mu wciskać tendencyjny kit w stylu „to nie twoja wina” albo sama zacznie go unikać. Liz jednak ścisnęła kubek mocniej w dłoni i równie cichym głosem powiedziała:
- Wiem jak to jest, gdy twoje pochodzenie zabija bliskie ci osoby.
W jej umyśle przemknął obraz przyjaciela. Minęło sporo czasu, a ona ciągle nie umiała się z tym wszystkim pogodzić.
- Alex – wyszeptała to imię jak zaklęcie – Był moim najlepszym przyjacielem. Praktycznie jak brat.
Wspomnienia krążyły w jej głowie, usiłując wycisnąć z jej oczu łzy. Siłą je powstrzymywała.
- Zabiła go kosmiczna wywłoka... wykorzystując wcześniej fakt, że o nas wiedział – dodała gorzko
Nie wiedziała czemu mu to mówi. Chciała złagodzić jego ból? Zrewanżować się tym samym za jego wyznanie? A może na tyle mu ufała, że po prostu chciała się zwierzyć?
Oboje milczeli, wsłuchując się w deszcz bębniący za oknem.
c.d.n.
Ale _liz... kiedy... trudno się rozpisywac, kiedy się nie ma o czym Uwielbiam Twoje opowiadania, zawsze są tak pełne ciepła, tajemnicy, romantyzmu, smutku, bólu, czy czego tam jeszcze, zależnie od sytuacji, bo Ty zawsze potrafisz się dostosować. Ale ile razy w kółko można o tym pisać? Mam skomentować sytuację z ficka? Po tej części chyba powinnam być zaskoczona, że Alec przeszedł takie rzeczy, że był zakochany, nieszczęśliwie etc, ale mój problem tkwi w tym, że ja już o tym wiedziałam (Steal Your Pain). Fajne były te sceny z Jam Pony, w których Alec dobierał się do Liz Zachowuje się wobec niej tak naturalnie, jakby byli parą zwykłą, od zawsze. Pomijając oczywiście to, że po chwili przystawia się do jakiejś innej laski Nie rozumiem gościa A Liz powinna mu wygarnąć Chociaż z drugiej strony sama wyciągnęła go z klubu tamtej nocy Do niczego jej nie zmuszał.
Y... rozpisałam się... No i czy taki komentarz ma sens? Gadam co popadnie
Mimo wszystko wiedz, _liz, że czytam każde Twoje opowiadanie z zapartym tchem, i czekam na każdą kolejną część. To że czasem nic nie pisze nie znaczy, że mi się nie podobało czy coś. Ja poprostu nie umeim ładnie mówić
Y... rozpisałam się... No i czy taki komentarz ma sens? Gadam co popadnie
Mimo wszystko wiedz, _liz, że czytam każde Twoje opowiadanie z zapartym tchem, i czekam na każdą kolejną część. To że czasem nic nie pisze nie znaczy, że mi się nie podobało czy coś. Ja poprostu nie umeim ładnie mówić
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Wczoraj przeczytałam sobie cały ff od początq i przez to jeszcze bardziej mi się spodobał... Nie wiedziałam, że to jest możliwe
Nie miałam jednak okazji zamieścić swojego wpisu gdyż mój 'ukochany' młodszy braciszek wywiózł mnie z krzesłem ze swojego pokoju
Co do ostatniej części jak wszystkie pozostałe podobała mi sie bardzo _Liz jesteś niesamowita
Bardzo podoba mi się ten motyw z komarem, rozśmieszył mnie Tak samo jak motyw z słuchawką
Cieszę się, że wtrąciłaś do tej części Rachel. Właśnie wczoraj oglądałam ten odcinek i miło było o tym przeczytać u Ciebie. W Twoim ff właśnie zobaczyliśmy nowego Alec, który cierpi, ma ogromne poczucie winy... I cieszę się bardzo, że to właśnie z Liz postanowił o tym pogadać, bo ja widzieliśmy ona potrafi go zrozumieć...
_Liz nigdy nie wiem co może być w następnej części bo potrafisz nas zaskoczyć i tym bardziej czekam na kolejną aktualizację
_Liz
Jest już 24 część WTRBTF więc zabieram się za lekturę
Kilka minutek później:
No dobra przeczytałam cz.24 i qrcze no wca;e humor mi się nie poprawił
Nie miałam jednak okazji zamieścić swojego wpisu gdyż mój 'ukochany' młodszy braciszek wywiózł mnie z krzesłem ze swojego pokoju
Co do ostatniej części jak wszystkie pozostałe podobała mi sie bardzo _Liz jesteś niesamowita
Ech ten AlecPodszedł do Liz. Wsunął dłoń na jej brzuch, a usta przesunął po jej szyi. Ciche mruknięcie wydobyło się z jej ust, jeszcze bardziej do pobudzając. Jego język zakreślał drobne ósemki aż miękkie wargi powoli zaczęły się wpijać w jej skórę.
- Ummm... - usiłowała wydobyć z siebie słowa w jaki najcichszym tonie – Wszczepili ci też DNA komara? Tylko byś ssał...
Jego śmiech odbił się od rozgrzanej skóry, mimo to nie odrywał od niej ust.
Bardzo podoba mi się ten motyw z komarem, rozśmieszył mnie Tak samo jak motyw z słuchawką
Cieszę się, że wtrąciłaś do tej części Rachel. Właśnie wczoraj oglądałam ten odcinek i miło było o tym przeczytać u Ciebie. W Twoim ff właśnie zobaczyliśmy nowego Alec, który cierpi, ma ogromne poczucie winy... I cieszę się bardzo, że to właśnie z Liz postanowił o tym pogadać, bo ja widzieliśmy ona potrafi go zrozumieć...
_Liz nigdy nie wiem co może być w następnej części bo potrafisz nas zaskoczyć i tym bardziej czekam na kolejną aktualizację
_Liz
Jest już 24 część WTRBTF więc zabieram się za lekturę
Kilka minutek później:
No dobra przeczytałam cz.24 i qrcze no wca;e humor mi się nie poprawił
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Nie każę wam pisać epistoł, ale chyba moglibyście sie wysilić na coś więcej nić 2-3 liniki Confused
A myślisz te te zawoalowane aluzje, które wymieniasz z H. nie podsycają apetytu?Ale podsycę nieco wasz apetyt i zdradzę, że sprawy niedługo się troszkę skomplikują (a potem jeszcze bardziej się skomplikują).
Akurat tematycznie jestem w podobnym momencie serialu (odc. Z Rachel).
Ale biedactwo z tego Aleca. Pod tym 'smirkiem" który tak często pojawia się na twarzy i pozorną obojętnością kryje się coś o czym napisała _liz.
Na koniec dwa małe zapytanie.
1) Czy Alec ma naprawdę zielone oczy? Czy po porstu wszyscy tak go opisują żeby nie można była się mu wogóle oprzeć?
2) Czy czytając opowiadania Calinii wasz wzrok też kieruję się odruchowa na lewo? Już nie szyja zaczyna pobolewać.
Tak z innej beczki, myślałam ostatnio trochę o tym całym genetycznym zamieszaniu, i w sumie... nie dziewię się Liz. Czy Loganowi. Czy komukoliwek tam innemu, który zna prawdę. Pomyślcie, niby dlaczego ktokolwiek miałby uciekać z krzykiem, gdyby dowiedział się, że Alec i Max (i cała reszta) są... hm, mutantami? Mutantami w sensie - ulepszeni genetycznie. Z tego co się dobrze orientuję, nie są robotami, nie mają śrubek, kabelków i nie działają na prąd. Są zwykłymi ludźmi, tyle że z genami, czyli rzeczą naturalną, innych istot. Poprostu... ulepszeni. Jedyne czego można się bać to to, że byli szoleni na okrutnych żołnieży. Ale BYLI. Szkoleni, ale nie wyszkoleni. Przecież Liz znając ich już od jakiegoś czasu, i wiedząc po troszce jacy są, wiedziała, że nie mają zamiaru jej... zgładzić. Tak więc nie dziwi mnie to, jak Liz zareagowała. Tzn że nie była jakoś dosadnie zszokowana... Zwłaszcza, że poza tym, rzecz dzieje się w Seattle w przyszłości, gdzie po mieście latają jakieś gadające maszyny
X5 rozumiem, tzn ich obawę przed ujawnieniem prawdy. Nie chcą wracać do Manticore, zrozumiałe.
Myślę że dla Liz i znających prawdę o niej i K4, jest dużo trudniej. Uwierzyć w ulepszone DNA, a uwierzyć (i zobaczyć) w istoty pozaziemskie, odwieczną zagadkę, to duża różnica.
A tak poza tym... Tak czytam te Wasze crossoverki, wciągam się coraz bardziej, i jedna mnie myśl prześladuje. Otóż nie mogę się pogodzić z tym, że nigdy nie zobaczę Liz i Aleca razem Roswell i Dark Angel to dwa całkiem różne seriale i nawet jeśli puszczą inny sezon, powtórki czy co tam jeszcze... to tylko croosoverki
A może ktoś zrobiłby video? Taką przemyślaną, trafną mieszankę, posklejane sceny (jak w 'with or without you' polarkowe... to było coś, dzieło sztuki )? Może coś z tego by wyszło, i napewno wszyscy bylibyśmy w 7th heaven Hotaru, miszczuniu, co o tym myślisz? Nie do zrobienia?
X5 rozumiem, tzn ich obawę przed ujawnieniem prawdy. Nie chcą wracać do Manticore, zrozumiałe.
Myślę że dla Liz i znających prawdę o niej i K4, jest dużo trudniej. Uwierzyć w ulepszone DNA, a uwierzyć (i zobaczyć) w istoty pozaziemskie, odwieczną zagadkę, to duża różnica.
A tak poza tym... Tak czytam te Wasze crossoverki, wciągam się coraz bardziej, i jedna mnie myśl prześladuje. Otóż nie mogę się pogodzić z tym, że nigdy nie zobaczę Liz i Aleca razem Roswell i Dark Angel to dwa całkiem różne seriale i nawet jeśli puszczą inny sezon, powtórki czy co tam jeszcze... to tylko croosoverki
A może ktoś zrobiłby video? Taką przemyślaną, trafną mieszankę, posklejane sceny (jak w 'with or without you' polarkowe... to było coś, dzieło sztuki )? Może coś z tego by wyszło, i napewno wszyscy bylibyśmy w 7th heaven Hotaru, miszczuniu, co o tym myślisz? Nie do zrobienia?
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Hm, nowa, siedź cicho. Od tygodnia usiłuje znaleźć muzykę na filmik Alec/Liz, ale mi nie wychodzi, o dziwo. Owszem, Liz zamieściła w wyzwaniach tekst piosenki, z której pochodzi tytuł jej x-tremerkowego opowiadania, ale sama piosenka i jej melodia nie przypadają mi do gustu. Tekst owszem, podoba mi się
I Galadriela - Alec naprawdę ma zielone oczy. Bardzo zielone, powiedziałabym. Mają intensywny kolor, widać to zreszta na zdjęciach bardzo dokładnie. Czasem ciemnieją z różnych powodów...
Onar-ek nie martw się, za tydzień humor ci się poprawi (tak myślę). Od przyszłej części WTRBTF niby Calinia ma "naprawiać" powolutku zzamieszanie wywołane słowami Logana. Ale kiedy przypominam sobie ostatnie zdanie Aleca do Liz i że biedak sądzi, ze Liz nie chce być z nim, w dodatku nie ma zielonego pojecia o tym, że jest przez nią uważany za faceta Max, potrzebuję dużo wyobraźni i wiary w talent Calinii, by uwierzyć, że zdoła ich pogodzić. Pogodzić w taki sposób, by nie wyszło to "na siłę", bo mają być razem w tym opowiadaniu.
I Galadriela - Alec naprawdę ma zielone oczy. Bardzo zielone, powiedziałabym. Mają intensywny kolor, widać to zreszta na zdjęciach bardzo dokładnie. Czasem ciemnieją z różnych powodów...
Onar-ek nie martw się, za tydzień humor ci się poprawi (tak myślę). Od przyszłej części WTRBTF niby Calinia ma "naprawiać" powolutku zzamieszanie wywołane słowami Logana. Ale kiedy przypominam sobie ostatnie zdanie Aleca do Liz i że biedak sądzi, ze Liz nie chce być z nim, w dodatku nie ma zielonego pojecia o tym, że jest przez nią uważany za faceta Max, potrzebuję dużo wyobraźni i wiary w talent Calinii, by uwierzyć, że zdoła ich pogodzić. Pogodzić w taki sposób, by nie wyszło to "na siłę", bo mają być razem w tym opowiadaniu.
No i o takie komentarze mi właśnie chodzi. Kto powiedział, że musza ściśle się trzymać fabuły opowiadania? Lhbię czytać czyjeś toki myślowe. Także możecie jak najbardziej pisać wszystkie skojarzenia (chyba, że będą sie nadawały do cenzury).
Tak, właśnie czekam na to muzyczne dzieło Hotaru. Mówiąc szczerze, sama stwierdziłam niedawno, że ta piosenka nie nadaje się do tej pary. Brak w niej tej iskry. Ale teraz zdaję się na twoją pomysłowość H.
Ze względu na moje osłabienie chorobą, nie napiszę wam dzisiaj nic więcej. po prostu wklejam kolejną część i tyle...
XIV
Liz weszła po cichu do mieszkania. Nie zapalała nawet światła, obawiając się, że zbudzi tym Max albo Hotaru. Zasiedziała się zbytnio u Alec'a. I co dziwniejsze, nie byli czymś zajęci. Siedzieli oboje w milczeniu i chłonęli swoją obecność. Deszcz ich usypiał. Może nawet zasnęła? Nie pamiętała tego. Praktycznie nie pamiętała nic oprócz zapachu kawy, kilku słów i zapadającego zmroku. Kto wie czy przypadkiem nie zostałaby tam dłużej, gdyby nie spojrzała na zegarek. Godzina dwudziesta trzecia nie jest idealną porą na wracanie samej, więc Alec ją odwiózł. Wcale jej się nie chciało spać. Mogłaby wciąż siedzieć i myśleć o niczym.
- Widzę, że kanapa Alec'a jest wygodna – usłyszała czyjś głos w mroku
Zmrużyła oczy, usiłując kogoś dostrzec. Nie była jednak wyposażona w kocie DNA. Włączyła światło. Max siedziała na kanapie i spoglądała na nią z rozbawieniem i zaciekawieniem. Skąd wiedziała, że Liz była u Alec'a? Doskonały słuch, inteligencja, to oczywiste, że się domyśliła. Nie było więc sensu zaprzeczać. Liz przewróciła oczami i powiedziała:
- Nie wiem. Siedziałam na podłodze.
Mac pokręciła głową i wstała. Skierowała się do swojego pokoju. Zanim jednak zniknęła za drzwiami, obróciła się i przyciszonym głosem wymamrotała:
- Nie powiem ci, żebyś na niego uważała. Ale powinnaś wiedzieć, że ciężko z niego wydobyć prawdziwe uczucie.
Liz przytaknęła bez słowa głową. Może ta informacja była niepokojąca, ale jakoś znajdowała swoje wyjaśnienie. Najbardziej uspokajał ją fakt, że Alec w pewien sposób sam jej to przyznał. Rachel. To był jeden z powodów, przez które znajomości Alec'a z dziewczynami nie trwały dłużej niż dobę. On sam wszystko burzył jeszcze zanim zaistniała możliwość by to było coś poważniejszego. Liz usiadła na kanapie, oplatając ramionami kolana. Może to w jaki sposób Alec do tego podchodzi było idealną receptą na życie? Po co się przywiązywać do kogoś, skoro w efekcie otrzyma się wyłącznie cierpienie? A tak można mieć przyjemność i święty spokój.
Zaczęła się zastanawiać, jakby to wyglądało, gdyby zabawiła się Maxem a potem od razu przecięła tę pępowinę. Może wszystko ułożyłoby się inaczej, lepiej? Nie, na pewno nie. Widząc ból Alec'a, uświadomiła sobie, że pomimo cierpienia jakiego zasmakowała Max Evans dał jej też wiele przyjemnych chwil. Tych niezapomnianych, baśniowych, romantycznych. Nikt jej tego nie wydrze. Uśmiechnęła się lekko. Chciała cofnąć czas by móc zmienić niektóre rzeczy, ale przecież wtedy nie zaznałaby tych dobrych chwil, budujących spokój. Mogła się założyć, że Alec też nie chciałby o tym wszystkim zapomnieć. W takich sytuacjach woli się umrzeć niż oddać najdrobniejsze wspomnienie.
Być może zaczynała tu nowe życie. Nikt jej nie znał, nie oceniał, nie miała wyrobionej opinii. Ale tam w Roswell, inni ciągle żyli myślą o swojej starej Liz. Jej rodzice, znajomi. Wszyscy. Im też należała się prawda. Liz zwlokła się z kanapy. Nie mogła dłużej czekać ani rozważać tego. Wyszła. Okolicę znała praktycznie na pamięć, więc odnalezienie aparatu telefonicznego nie stanowiło problemu. Każdy kolejny sygnał zbliżał ją do nieuniknionego.
- Słucham? - usłyszała zaspany, znajomy głos
- Hej tato – przełknęła ślinę
- Liz? Kochanie, co się stało?
Wiedziała, że ta pora tylko bardziej zaniepokoi rodziców. Ale w świetle dnia byłoby jej ciężej to wszystko wyznać. Nabrała głęboko powietrza i powiedziała najspokojniej jak umiała:
- Tato. Dzwonię, żeby powiedzieć prawdę.
- Jesteś w ciąży... - usłyszała zdruzgotany głos
- Co? Nie! Nie, nie jestem w ciąży! I nie jestem też w Vermont. - jej ojciec już zaczynał zasypywać ją zdenerwowanymi pytaniami – Jestem w Seattle.
- Seattle? Moja córeczka w zupełnie obcym mieście? Sama? Kochanie trzymaj się, przyjedziemy po ciebie.
- Nie. - głos Liz był stanowczy
Martwili sie o nią. Chcieli, żeby wróciła, była bezpieczna i była znów ich kochaną grzeczną córeczką. A ona chciała być sobą.
Kochała ojca. Była w stanie zrobić dla niego wszystko. Ale nie to. Teraz naprawdę chodziło o jej życie, jej przyszłość.
- Nie. - powtórzyła jeszcze raz – Nie chcę żebyście mnie znaleźli, żeby ktokolwiek mnie znalazł.
- Czy coś się stało?
- Tak. - łzy napływało do jej oczu – Moje życie w Roswell mnie przytłaczało. To nawet nie było m o j e życie. Żyłam tym czego chcieli ode mnie inni – wiedziała, że zadaje tym ostateczny cios własnym rodzicom – Chcę wreszcie być sobą. Chcę żyć.
Usłyszała szmer i miarowe oddychanie. Nie mogła czekać na kolejną próbę nakłonienia jej do powrotu. Nim ojciec zdołał z siebie cokolwiek wydobyć, rzuciła ostatnie zdanie.
- Kocham was, nie szukajcie mnie.
Odłożyła słuchawkę.
Otarła dłonią łzę spływającą po policzku. Uwolniona. I pełna bólu. To nie jest miłe uczucie oderwać się brutalnie od rodziców, raniąc ich przy tym do żywego i wiedząc, że prawdopodobnie nigdy więcej się ich nie zobaczy. Zaczynała nowe życie od kolejnego cierpienia.
* * *
Zbudziło ją trzaśnięcie drzwiami. Wymamrotała jakieś przekleństwo i otworzyła oczy. Dzień w pełni. Biggs coś mówił pospiesznie do Hotaru, która nie odrywała wzroku od Max. Z kolei ona rozmawiała z kimś przez telefon. Liz była pewna, że to Logan. Z nikim innym transgeniczna dziewczyna nie rozmawiała w ten sposób. W jej oczach za każdym razem tliło się ogromne uczucie.
Liz wstała i bez słowa skierowała się do kuchni. Nie przysłuchiwała sie rozmowie. Jeśli to była jakaś sprawa transgenicznych, to nie miała zamiaru się w to wtrącać. Im mniej szczegółów znała, tym lepiej. Nalała sobie mleka i ziewnęła. Biggs spojrzał na nią ze zdumieniem. Oni w trójkę praktycznie panikowali a ona ze stoickim spokojem, powolutku otrząsała się ze snu. Przesunęła powoli wzrok na zegarek. Dochodziło południe. Czyli spała pół dnia. Nieźle. Ale musiała zregenerować siły po wyczerpującym zerwaniu z przeszłością.
Kolejne trzaśnięcie drzwiami mogło oznaczać tylko jedną osobę. Alec. Ciemne oczy brunetki prześlizgnęły się po całej jego postaci. Spokój jaki zawsze tchnął wyparował. Był równie poruszony co pozostali. Najwyraźniej musiało stać się coś poważnego. Naprawdę poważnego.
Jakaż to katastrofa na skalę światową mogła się zdarzyć w ciągu zaledwie kilku godzin?
- Nie można przebić się przez ten tłum – powiedział Alec
Max przytaknęła, przysłuchując się uważnie temu, co mówił Logan. Liz powoli zaczynała się denerwować sama. Nie wiedziała co sie dzieje, a wolała być dobrze poinformowana. Rozchyliła usta, ale w tym momencie Max wypowiedziała zdławionym głosem:
- 4... To CeCe.
Hotaru praktycznie krzyknęła. W ostatniej chwili zacisnęła dłoń na ustach, wbijając zęby w skórę. Głupi nawyk, że nie może wyrazić uczuć i przerażenia. Cała czwórka pobladła.
Liz domyśliła się, że ta CeCe musiała być tak jak oni mutantem. Nie rozumiała jednak tego zamieszania. Usłyszała jakieś wrzaski dobiegające z ulicy. To chybya były te tłumy o jakich mówił Alec. Poczuła jak wszystko kołuje się w jej głowie. Tlen stawał się cięższy. Mac rozłączyła się i zapanowała cisza. Ciche tykanie zegara stawało się głośne jak uderzanie młotem w kowadło. Liz przesunęła powoli wzrok po całej czwórce mutantów. Alec oddychał krótkimi, płytkimi dawkami powietrza i wbijał spojrzenie w okno. Biggs był blady jak ściana i chyba nie wiedział co się dzieje wokół. Hotaru prawdopodobnie dogryzała sie do własnej krwi, nie mogąc w szoku nawet drgnąć. Max ściskając w dłoni telefon, usiłowała nie zemdleć. Bali się. Po raz pierwszy widziała ich w takim stanie. Powoli sama zaczynała się denerwować.
- Co się dzieje? - zapytała niepewnie
Tylko Biggs na nią spojrzał. Ale nic nie powiedział. Może nie był w stanie a może nawet jej nie dostrzegał.
- Rząd ujawnił Manticore. - wymamrotała Max
To miało jej coś podpowiedzieć? Napięcie zaczęło udzielać się też Liz i nie potrafiła kojarzyć faktów Ujawniono Manticore, co znaczy, że zlikwidowano tę jednostkę, że podano do publicznej wiadomości... Chyba powoli docierały do niej możliwe konsekwencje.
- Powiedziano o mutantach.
Nie musieli mówić nic więcej. Sama już przewidziała co sie stanie, jeśli ludzie dowiedzą sie o innych gatunkach. Panika była nieunikniona. Teraz to dotyczyło też jej. Ciągłe podejrzenia ze strony otaczających ludzi, strach, być może walka o życie. Ludzie mogli być na co dzień markotni, znudzeni życiem, ale w ekstremalnych sytuacjach w każdym budziło się dzikie zwierzę. Ujawnienie przez rząd istnienia mutantów stwarzało taką ekstremalną sytuację. Stąd te tłumy, krzyki i strach. Teraz wszyscy transgeniczni mogli zostać zlinczowani nawet przez własnych przyjaciół. Powietrze zgęstniało jeszcze bardziej. Liz nie potrafiła nabrać powietrza.
Chciała się oderwać od lady, ale nie kontrolując własnych ruchów strąciła na ziemię szklankę z mlekiem. Ten dźwięk wybudził pozostałą czwórkę z letargu. Obserwowali jak Liz błądzi wzrokiem po blacie i usiłuje coś wymamrotać. Prawdopodobnie osunęłaby się na podłogę, gdyby ktoś jej nie złapał. Alkec w błyskawicznym tempie znalazł się tuż za nią, podtrzymując osuwające się ciało własnym. Bez słowa uniósł ją i zaniósł na kanapę. Odgarniając włosy z jej twarzy, zapytał:
- W porządku?
Raczej nie. Wszystko się zawaliło w ciągu jednej nocy. Nie dość, że prawie zabiła wewnętrznie własnych rodziców, to jeszcze dziewięćdziesiąt procent populacji ludzkiej miało ochotę ją spalić żywcem.
- Tak. W porządku. - szepnęła – Nie licząc tego, ze świat wali mi się na głowę.
Alec uśmiechnął się lekko. Nie chodziło o jej słowa. Wiedziała, że teraz wszystko zmieni się całkowicie. Życie będzie napędzane wiecznym strachem.
Wstał. Wyjrzał przez okno. Tłum musiał przejść dalej, teraz ulica wyglądała na całkowicie opustoszałą. Przeniósł wzrok na Max. Zaciskała powieki, kalkulując coś w myślach.
- Chyba będziemy musieli wyjechać – powiedziała
Odpowiedział jej śmiech. Śmiech Liz. Nie mogła powstrzymać tego ataku, ale po chwili wciąż drżącym głosem wyjaśniła:
- Wy powinniście najlepiej wiedzieć, że ucieczka nic nie zmienia. - opanowała się i spoważniała – Dajcie spokój. Całe społeczeństwo wie o mutantach. Gdzie chcecie wyjechać?
Max pochyliła głowę. Było w tym mnóstwo racji. Ucieczka nie była rozwiązaniem a tylko bardziej by wzbudzała podejrzenia. Nic innego im jednak nie przychodziło do głowy. Co mieli robić? Udawać, że wszystko jest ok?
Liz zdawała się czytać w myślach. Westchnęła głęboko i powiedziała cichym, przygnębiającym tonem:
- To ciężkie, ale chyba... chyba najlepiej by było tu zostać i po prostu udawać. Przynajmniej dopóki to nie przycichnie – przesunęła wzrok po zgromadzonych – Niech każdy zajmie się tym, co miał dzisiaj zrobić.
Biggs spojrzał na Alec'a a potem na Max. Po chwili wszyscy wpatrywali się w Guevarę, czekając na jej głos. Transgeniczna brunetka nie odrywała wzroku od Liz. Po kilku sekundach przytaknęła. Na krótką metę to był jakiś plan by grać zwykłych ludzi.
* * *
Weszła na odrapany korytarz. Jej serce łomotało niesamowicie. Cały dzień był największą katorgą jaką do tej pory przeszła. W Roswell często traciła zmysły zamartwiając się o Maxa. Bała się, że złapie go FBI, że go zabiją. Teraz to był zupełnie inny strach. Obawiała się nie tylko i życie czwórki transgenicznych, ale i o samą siebie. Ludzie mijający ją na ulicy czy nawet ci z Jam Pony mogli w każdej chwili się na nią rzucić. Wszystko wydawało się być jeszcze bardziej przerażające, gdy Max wyjaśniła sprawę CeCe. Dobrze podejrzewała, że była jedną z X5. Gdy tylko rząd podał oficjalnie w wiadomościach istnienie mutantów, zaczęła się nagonka. CeCe nie zdołała się chować, nie wiedziała co się dzieje. Ktoś dostrzegł kod kreskowy na jej szyi. Zlinczowali ją a obok postawili płonący znak X.
Liz spanikowała słysząc o kodzie kreskowym, ale Max ją uspokoiła tłumacząc, ze oni swoje niedawno usunęli, więc mają spokój przynajmniej na jakieś trzy tygodnie. W Jam Pony też wszyscy żyli wiedza o mutantach. Słyszała różne opinie. Niestety najczęściej spotykała się z niezbyt przyjaznymi wyrażeniami. A przecież nie znali w ogóle transgenicznych. A ci, których znali, tacy jak Max czy Alec, nie byli groźni. Psychika ludzka bywa naprawdę przerażająca. Sketchy i Normal cały dzień słali złośliwe uwagi i groźby pod adresem „ulepszonych” genetycznie. Tylko O.C. podniosła ją na duchu. Chyba jako jedyna nie przejmowała się ewentualnym zagrożeniem jakie nieśli mutanci.
Liz sama w ogóle się nie odzywała i ze słabym uśmiechem przyjmowała wszelkie przesyłki. Za każdym razem, gdy wracała z miasta po kolejną paczkę, jej wzrok szukał bezradnie Max i Alec'a. Uspokajała się dopiero widząc ich. Guevara była świetną aktorką i zachowywała niesamowitą pogodę ducha. Tylko zielonooki chłopak chodził pogrążony we własnych myślach. Żadna z dziewczyn nie przyciągnęła jego uwagi, co było poważnie martwiącym objawem. Miała złe przeczucie.
Budziły się w niej lęki, o istnieniu których wcześniej nie miała pojęcia. Pośród strachu o własne życie rodziła sie kłująca obawa o niego. Od momentu, w którym ją pocałował wiedziała, że transgeniczny chłopak nie jest tylko miłym odbiciem od rzeczywistości i próbą wymazania z pamięci Maxa Evansa. Przyzwyczaiła się do niego do tego stopnia, że każdego dnia chciała go widzieć. Choćby miał ją drażnić, nie potrafiła o nim zapomnieć. Poza tym w całkiem przyjemny sposób umiał odegnać od niej wszelki ból i niepotrzebne myśli. Kąciki jej ust uniosły się na wspomnienie wieczoru w klubie. Alec był niezwykle uzależniający. Nie mogła ot tak po prostu zapomnieć o jego istnieniu czy przyzwyczaić się do myśli, że może go nie być. Wsiąkał w nią jak powietrze.
Zatrzymała się przed ciemnymi drzwiami. Uniosła dłoń i niepewnie zastukała. Serce podjechało jej do gardła, gdy usłyszała szmer wewnątrz. To chyba jednak nie był najlepszy pomysł, żeby tu przychodzić. Obróciła się, chcąc odejść nim otworzy drzwi. Wykonała zaledwie jeden krok, gdy padło jej imię:
- Liz?
c.d.n.
Tak, właśnie czekam na to muzyczne dzieło Hotaru. Mówiąc szczerze, sama stwierdziłam niedawno, że ta piosenka nie nadaje się do tej pary. Brak w niej tej iskry. Ale teraz zdaję się na twoją pomysłowość H.
Ze względu na moje osłabienie chorobą, nie napiszę wam dzisiaj nic więcej. po prostu wklejam kolejną część i tyle...
XIV
Liz weszła po cichu do mieszkania. Nie zapalała nawet światła, obawiając się, że zbudzi tym Max albo Hotaru. Zasiedziała się zbytnio u Alec'a. I co dziwniejsze, nie byli czymś zajęci. Siedzieli oboje w milczeniu i chłonęli swoją obecność. Deszcz ich usypiał. Może nawet zasnęła? Nie pamiętała tego. Praktycznie nie pamiętała nic oprócz zapachu kawy, kilku słów i zapadającego zmroku. Kto wie czy przypadkiem nie zostałaby tam dłużej, gdyby nie spojrzała na zegarek. Godzina dwudziesta trzecia nie jest idealną porą na wracanie samej, więc Alec ją odwiózł. Wcale jej się nie chciało spać. Mogłaby wciąż siedzieć i myśleć o niczym.
- Widzę, że kanapa Alec'a jest wygodna – usłyszała czyjś głos w mroku
Zmrużyła oczy, usiłując kogoś dostrzec. Nie była jednak wyposażona w kocie DNA. Włączyła światło. Max siedziała na kanapie i spoglądała na nią z rozbawieniem i zaciekawieniem. Skąd wiedziała, że Liz była u Alec'a? Doskonały słuch, inteligencja, to oczywiste, że się domyśliła. Nie było więc sensu zaprzeczać. Liz przewróciła oczami i powiedziała:
- Nie wiem. Siedziałam na podłodze.
Mac pokręciła głową i wstała. Skierowała się do swojego pokoju. Zanim jednak zniknęła za drzwiami, obróciła się i przyciszonym głosem wymamrotała:
- Nie powiem ci, żebyś na niego uważała. Ale powinnaś wiedzieć, że ciężko z niego wydobyć prawdziwe uczucie.
Liz przytaknęła bez słowa głową. Może ta informacja była niepokojąca, ale jakoś znajdowała swoje wyjaśnienie. Najbardziej uspokajał ją fakt, że Alec w pewien sposób sam jej to przyznał. Rachel. To był jeden z powodów, przez które znajomości Alec'a z dziewczynami nie trwały dłużej niż dobę. On sam wszystko burzył jeszcze zanim zaistniała możliwość by to było coś poważniejszego. Liz usiadła na kanapie, oplatając ramionami kolana. Może to w jaki sposób Alec do tego podchodzi było idealną receptą na życie? Po co się przywiązywać do kogoś, skoro w efekcie otrzyma się wyłącznie cierpienie? A tak można mieć przyjemność i święty spokój.
Zaczęła się zastanawiać, jakby to wyglądało, gdyby zabawiła się Maxem a potem od razu przecięła tę pępowinę. Może wszystko ułożyłoby się inaczej, lepiej? Nie, na pewno nie. Widząc ból Alec'a, uświadomiła sobie, że pomimo cierpienia jakiego zasmakowała Max Evans dał jej też wiele przyjemnych chwil. Tych niezapomnianych, baśniowych, romantycznych. Nikt jej tego nie wydrze. Uśmiechnęła się lekko. Chciała cofnąć czas by móc zmienić niektóre rzeczy, ale przecież wtedy nie zaznałaby tych dobrych chwil, budujących spokój. Mogła się założyć, że Alec też nie chciałby o tym wszystkim zapomnieć. W takich sytuacjach woli się umrzeć niż oddać najdrobniejsze wspomnienie.
Być może zaczynała tu nowe życie. Nikt jej nie znał, nie oceniał, nie miała wyrobionej opinii. Ale tam w Roswell, inni ciągle żyli myślą o swojej starej Liz. Jej rodzice, znajomi. Wszyscy. Im też należała się prawda. Liz zwlokła się z kanapy. Nie mogła dłużej czekać ani rozważać tego. Wyszła. Okolicę znała praktycznie na pamięć, więc odnalezienie aparatu telefonicznego nie stanowiło problemu. Każdy kolejny sygnał zbliżał ją do nieuniknionego.
- Słucham? - usłyszała zaspany, znajomy głos
- Hej tato – przełknęła ślinę
- Liz? Kochanie, co się stało?
Wiedziała, że ta pora tylko bardziej zaniepokoi rodziców. Ale w świetle dnia byłoby jej ciężej to wszystko wyznać. Nabrała głęboko powietrza i powiedziała najspokojniej jak umiała:
- Tato. Dzwonię, żeby powiedzieć prawdę.
- Jesteś w ciąży... - usłyszała zdruzgotany głos
- Co? Nie! Nie, nie jestem w ciąży! I nie jestem też w Vermont. - jej ojciec już zaczynał zasypywać ją zdenerwowanymi pytaniami – Jestem w Seattle.
- Seattle? Moja córeczka w zupełnie obcym mieście? Sama? Kochanie trzymaj się, przyjedziemy po ciebie.
- Nie. - głos Liz był stanowczy
Martwili sie o nią. Chcieli, żeby wróciła, była bezpieczna i była znów ich kochaną grzeczną córeczką. A ona chciała być sobą.
Kochała ojca. Była w stanie zrobić dla niego wszystko. Ale nie to. Teraz naprawdę chodziło o jej życie, jej przyszłość.
- Nie. - powtórzyła jeszcze raz – Nie chcę żebyście mnie znaleźli, żeby ktokolwiek mnie znalazł.
- Czy coś się stało?
- Tak. - łzy napływało do jej oczu – Moje życie w Roswell mnie przytłaczało. To nawet nie było m o j e życie. Żyłam tym czego chcieli ode mnie inni – wiedziała, że zadaje tym ostateczny cios własnym rodzicom – Chcę wreszcie być sobą. Chcę żyć.
Usłyszała szmer i miarowe oddychanie. Nie mogła czekać na kolejną próbę nakłonienia jej do powrotu. Nim ojciec zdołał z siebie cokolwiek wydobyć, rzuciła ostatnie zdanie.
- Kocham was, nie szukajcie mnie.
Odłożyła słuchawkę.
Otarła dłonią łzę spływającą po policzku. Uwolniona. I pełna bólu. To nie jest miłe uczucie oderwać się brutalnie od rodziców, raniąc ich przy tym do żywego i wiedząc, że prawdopodobnie nigdy więcej się ich nie zobaczy. Zaczynała nowe życie od kolejnego cierpienia.
* * *
Zbudziło ją trzaśnięcie drzwiami. Wymamrotała jakieś przekleństwo i otworzyła oczy. Dzień w pełni. Biggs coś mówił pospiesznie do Hotaru, która nie odrywała wzroku od Max. Z kolei ona rozmawiała z kimś przez telefon. Liz była pewna, że to Logan. Z nikim innym transgeniczna dziewczyna nie rozmawiała w ten sposób. W jej oczach za każdym razem tliło się ogromne uczucie.
Liz wstała i bez słowa skierowała się do kuchni. Nie przysłuchiwała sie rozmowie. Jeśli to była jakaś sprawa transgenicznych, to nie miała zamiaru się w to wtrącać. Im mniej szczegółów znała, tym lepiej. Nalała sobie mleka i ziewnęła. Biggs spojrzał na nią ze zdumieniem. Oni w trójkę praktycznie panikowali a ona ze stoickim spokojem, powolutku otrząsała się ze snu. Przesunęła powoli wzrok na zegarek. Dochodziło południe. Czyli spała pół dnia. Nieźle. Ale musiała zregenerować siły po wyczerpującym zerwaniu z przeszłością.
Kolejne trzaśnięcie drzwiami mogło oznaczać tylko jedną osobę. Alec. Ciemne oczy brunetki prześlizgnęły się po całej jego postaci. Spokój jaki zawsze tchnął wyparował. Był równie poruszony co pozostali. Najwyraźniej musiało stać się coś poważnego. Naprawdę poważnego.
Jakaż to katastrofa na skalę światową mogła się zdarzyć w ciągu zaledwie kilku godzin?
- Nie można przebić się przez ten tłum – powiedział Alec
Max przytaknęła, przysłuchując się uważnie temu, co mówił Logan. Liz powoli zaczynała się denerwować sama. Nie wiedziała co sie dzieje, a wolała być dobrze poinformowana. Rozchyliła usta, ale w tym momencie Max wypowiedziała zdławionym głosem:
- 4... To CeCe.
Hotaru praktycznie krzyknęła. W ostatniej chwili zacisnęła dłoń na ustach, wbijając zęby w skórę. Głupi nawyk, że nie może wyrazić uczuć i przerażenia. Cała czwórka pobladła.
Liz domyśliła się, że ta CeCe musiała być tak jak oni mutantem. Nie rozumiała jednak tego zamieszania. Usłyszała jakieś wrzaski dobiegające z ulicy. To chybya były te tłumy o jakich mówił Alec. Poczuła jak wszystko kołuje się w jej głowie. Tlen stawał się cięższy. Mac rozłączyła się i zapanowała cisza. Ciche tykanie zegara stawało się głośne jak uderzanie młotem w kowadło. Liz przesunęła powoli wzrok po całej czwórce mutantów. Alec oddychał krótkimi, płytkimi dawkami powietrza i wbijał spojrzenie w okno. Biggs był blady jak ściana i chyba nie wiedział co się dzieje wokół. Hotaru prawdopodobnie dogryzała sie do własnej krwi, nie mogąc w szoku nawet drgnąć. Max ściskając w dłoni telefon, usiłowała nie zemdleć. Bali się. Po raz pierwszy widziała ich w takim stanie. Powoli sama zaczynała się denerwować.
- Co się dzieje? - zapytała niepewnie
Tylko Biggs na nią spojrzał. Ale nic nie powiedział. Może nie był w stanie a może nawet jej nie dostrzegał.
- Rząd ujawnił Manticore. - wymamrotała Max
To miało jej coś podpowiedzieć? Napięcie zaczęło udzielać się też Liz i nie potrafiła kojarzyć faktów Ujawniono Manticore, co znaczy, że zlikwidowano tę jednostkę, że podano do publicznej wiadomości... Chyba powoli docierały do niej możliwe konsekwencje.
- Powiedziano o mutantach.
Nie musieli mówić nic więcej. Sama już przewidziała co sie stanie, jeśli ludzie dowiedzą sie o innych gatunkach. Panika była nieunikniona. Teraz to dotyczyło też jej. Ciągłe podejrzenia ze strony otaczających ludzi, strach, być może walka o życie. Ludzie mogli być na co dzień markotni, znudzeni życiem, ale w ekstremalnych sytuacjach w każdym budziło się dzikie zwierzę. Ujawnienie przez rząd istnienia mutantów stwarzało taką ekstremalną sytuację. Stąd te tłumy, krzyki i strach. Teraz wszyscy transgeniczni mogli zostać zlinczowani nawet przez własnych przyjaciół. Powietrze zgęstniało jeszcze bardziej. Liz nie potrafiła nabrać powietrza.
Chciała się oderwać od lady, ale nie kontrolując własnych ruchów strąciła na ziemię szklankę z mlekiem. Ten dźwięk wybudził pozostałą czwórkę z letargu. Obserwowali jak Liz błądzi wzrokiem po blacie i usiłuje coś wymamrotać. Prawdopodobnie osunęłaby się na podłogę, gdyby ktoś jej nie złapał. Alkec w błyskawicznym tempie znalazł się tuż za nią, podtrzymując osuwające się ciało własnym. Bez słowa uniósł ją i zaniósł na kanapę. Odgarniając włosy z jej twarzy, zapytał:
- W porządku?
Raczej nie. Wszystko się zawaliło w ciągu jednej nocy. Nie dość, że prawie zabiła wewnętrznie własnych rodziców, to jeszcze dziewięćdziesiąt procent populacji ludzkiej miało ochotę ją spalić żywcem.
- Tak. W porządku. - szepnęła – Nie licząc tego, ze świat wali mi się na głowę.
Alec uśmiechnął się lekko. Nie chodziło o jej słowa. Wiedziała, że teraz wszystko zmieni się całkowicie. Życie będzie napędzane wiecznym strachem.
Wstał. Wyjrzał przez okno. Tłum musiał przejść dalej, teraz ulica wyglądała na całkowicie opustoszałą. Przeniósł wzrok na Max. Zaciskała powieki, kalkulując coś w myślach.
- Chyba będziemy musieli wyjechać – powiedziała
Odpowiedział jej śmiech. Śmiech Liz. Nie mogła powstrzymać tego ataku, ale po chwili wciąż drżącym głosem wyjaśniła:
- Wy powinniście najlepiej wiedzieć, że ucieczka nic nie zmienia. - opanowała się i spoważniała – Dajcie spokój. Całe społeczeństwo wie o mutantach. Gdzie chcecie wyjechać?
Max pochyliła głowę. Było w tym mnóstwo racji. Ucieczka nie była rozwiązaniem a tylko bardziej by wzbudzała podejrzenia. Nic innego im jednak nie przychodziło do głowy. Co mieli robić? Udawać, że wszystko jest ok?
Liz zdawała się czytać w myślach. Westchnęła głęboko i powiedziała cichym, przygnębiającym tonem:
- To ciężkie, ale chyba... chyba najlepiej by było tu zostać i po prostu udawać. Przynajmniej dopóki to nie przycichnie – przesunęła wzrok po zgromadzonych – Niech każdy zajmie się tym, co miał dzisiaj zrobić.
Biggs spojrzał na Alec'a a potem na Max. Po chwili wszyscy wpatrywali się w Guevarę, czekając na jej głos. Transgeniczna brunetka nie odrywała wzroku od Liz. Po kilku sekundach przytaknęła. Na krótką metę to był jakiś plan by grać zwykłych ludzi.
* * *
Weszła na odrapany korytarz. Jej serce łomotało niesamowicie. Cały dzień był największą katorgą jaką do tej pory przeszła. W Roswell często traciła zmysły zamartwiając się o Maxa. Bała się, że złapie go FBI, że go zabiją. Teraz to był zupełnie inny strach. Obawiała się nie tylko i życie czwórki transgenicznych, ale i o samą siebie. Ludzie mijający ją na ulicy czy nawet ci z Jam Pony mogli w każdej chwili się na nią rzucić. Wszystko wydawało się być jeszcze bardziej przerażające, gdy Max wyjaśniła sprawę CeCe. Dobrze podejrzewała, że była jedną z X5. Gdy tylko rząd podał oficjalnie w wiadomościach istnienie mutantów, zaczęła się nagonka. CeCe nie zdołała się chować, nie wiedziała co się dzieje. Ktoś dostrzegł kod kreskowy na jej szyi. Zlinczowali ją a obok postawili płonący znak X.
Liz spanikowała słysząc o kodzie kreskowym, ale Max ją uspokoiła tłumacząc, ze oni swoje niedawno usunęli, więc mają spokój przynajmniej na jakieś trzy tygodnie. W Jam Pony też wszyscy żyli wiedza o mutantach. Słyszała różne opinie. Niestety najczęściej spotykała się z niezbyt przyjaznymi wyrażeniami. A przecież nie znali w ogóle transgenicznych. A ci, których znali, tacy jak Max czy Alec, nie byli groźni. Psychika ludzka bywa naprawdę przerażająca. Sketchy i Normal cały dzień słali złośliwe uwagi i groźby pod adresem „ulepszonych” genetycznie. Tylko O.C. podniosła ją na duchu. Chyba jako jedyna nie przejmowała się ewentualnym zagrożeniem jakie nieśli mutanci.
Liz sama w ogóle się nie odzywała i ze słabym uśmiechem przyjmowała wszelkie przesyłki. Za każdym razem, gdy wracała z miasta po kolejną paczkę, jej wzrok szukał bezradnie Max i Alec'a. Uspokajała się dopiero widząc ich. Guevara była świetną aktorką i zachowywała niesamowitą pogodę ducha. Tylko zielonooki chłopak chodził pogrążony we własnych myślach. Żadna z dziewczyn nie przyciągnęła jego uwagi, co było poważnie martwiącym objawem. Miała złe przeczucie.
Budziły się w niej lęki, o istnieniu których wcześniej nie miała pojęcia. Pośród strachu o własne życie rodziła sie kłująca obawa o niego. Od momentu, w którym ją pocałował wiedziała, że transgeniczny chłopak nie jest tylko miłym odbiciem od rzeczywistości i próbą wymazania z pamięci Maxa Evansa. Przyzwyczaiła się do niego do tego stopnia, że każdego dnia chciała go widzieć. Choćby miał ją drażnić, nie potrafiła o nim zapomnieć. Poza tym w całkiem przyjemny sposób umiał odegnać od niej wszelki ból i niepotrzebne myśli. Kąciki jej ust uniosły się na wspomnienie wieczoru w klubie. Alec był niezwykle uzależniający. Nie mogła ot tak po prostu zapomnieć o jego istnieniu czy przyzwyczaić się do myśli, że może go nie być. Wsiąkał w nią jak powietrze.
Zatrzymała się przed ciemnymi drzwiami. Uniosła dłoń i niepewnie zastukała. Serce podjechało jej do gardła, gdy usłyszała szmer wewnątrz. To chyba jednak nie był najlepszy pomysł, żeby tu przychodzić. Obróciła się, chcąc odejść nim otworzy drzwi. Wykonała zaledwie jeden krok, gdy padło jej imię:
- Liz?
c.d.n.
Hotaru to zadziwiające jak pisany przez kogoś ff może wpływać na nasze parogodzinne (jeśli nie całodniowe) nastawienie... Czytając poprzednią 23cz. WTRBTF mało się nie poryczałam i w ogóle jakiś dziwny dzień miałam a dziś też tak samo... Biedny Alec no i Liz i czekaj tu do następnego tygodnia na poprawienie sytuacji...
Ech dziewczyny znaczy Ty Hotaru i Ty _Liz napiszcie coś wesołego lepiej bo ja dłużej tego nie zniese
~*~*~*~*
Ok przeczytałam kolejną część SLAFG i łeeee wcale lepiej się nie czuję... Nie znaczy to oczywiście, że część mi się nie podobała wręcz przeciwnie podobała mi sie jak każda, ale... Qrcze chyba rzeczywiście mam dziś jakiś nieteges humorek...
Fajnie, że Liz nareszcie zadzwoniła do domu i wyjaśniła co i jak. Nie było to łatwe...
Strasznie szkoda mi Aleca bo i u Ciebie _Liz i u Calinii obecnie chłopak jakoś cierpi qrcze biedaczek z chęcią mogłabym go pocieszyć
Chyba nie musze pisać, że czekam na kolejną część No, ale napiszę czekam, czekam, czekam
Ech dziewczyny znaczy Ty Hotaru i Ty _Liz napiszcie coś wesołego lepiej bo ja dłużej tego nie zniese
~*~*~*~*
Ok przeczytałam kolejną część SLAFG i łeeee wcale lepiej się nie czuję... Nie znaczy to oczywiście, że część mi się nie podobała wręcz przeciwnie podobała mi sie jak każda, ale... Qrcze chyba rzeczywiście mam dziś jakiś nieteges humorek...
Fajnie, że Liz nareszcie zadzwoniła do domu i wyjaśniła co i jak. Nie było to łatwe...
Strasznie szkoda mi Aleca bo i u Ciebie _Liz i u Calinii obecnie chłopak jakoś cierpi qrcze biedaczek z chęcią mogłabym go pocieszyć
Chyba nie musze pisać, że czekam na kolejną część No, ale napiszę czekam, czekam, czekam
O Jezu, no i właśnie o to chociło mi w poprzednim komentarzu... O takie reakcje, o ten cały lęk, obawy... No ale! Wiadomo, co innego jak ludzie dowiadują sie o wszystkim z mediów. Wiadomo, co one mogą im nagadać? No i tak wszyscy naraz... wiadomo, panika. Eh...
Dobra, może jutro napiszę więcej , co o tym myślę, dziś już kompletnie nie mam siły, całe popołudnie wręcz pochłaniałam HTDC Głowa mi pęka, mówię wszystkim... Dowidzenia
Dobra, może jutro napiszę więcej , co o tym myślę, dziś już kompletnie nie mam siły, całe popołudnie wręcz pochłaniałam HTDC Głowa mi pęka, mówię wszystkim... Dowidzenia
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Dzień dobry, cóż za piękny dzień, nieprawdaż? Siedzę sobie w domu i czytam wszystkie zaległe części ficków, południe już, a ja ciągle nie ubrana Uwielbiam Dzień Edukacji Narodowej
Wracając do opowiadania No cóż, nabiera akcji. Co teraz? Ludzie dowiedzieli się o istnieniu 'ulepszonych genetycznie' (czyt. mutantów), teraz ci wszyscy biegający po ulicach będą patrzeć na innych podejrzliwie, transgeniczni mają się czego bać Chociaż skoro pozbyli się kodów, to w sumie niewiele im zagraża. Chyba nie ma po co uciekać, przecież skąd ludzie mają wiedzieć? Jednak w tym całym zamieszaniu też zaczęłabym się zamartwiać. Zwłaszcza że ludzie tak reagują. Nie rozumiem ich - ja byłabym raczej zafascynowana sprawą, gdybym usłyszała w wiadomościach, że istanieją ludzie, którzy posiadają zwierzęce geny, są praktycznie idealni i umieją biegać po ścianach. Gorzej, gdybym usłyszała że owi ludzie uciekli z więzie-- yy... zakładu? laboratorium? I próbują zgładzić ludzkość za sprawą swoich morderczych, wojowniczych zapędów W mojej poprzedniej wypowiedzi miałam na myśli Liz, i tych, którzy dowiedzieli się po tym, jak mutantów poznali. Naprawdę poznali... Biedne X piątki, teraz będą prześladowani
Wracając do opowiadania No cóż, nabiera akcji. Co teraz? Ludzie dowiedzieli się o istnieniu 'ulepszonych genetycznie' (czyt. mutantów), teraz ci wszyscy biegający po ulicach będą patrzeć na innych podejrzliwie, transgeniczni mają się czego bać Chociaż skoro pozbyli się kodów, to w sumie niewiele im zagraża. Chyba nie ma po co uciekać, przecież skąd ludzie mają wiedzieć? Jednak w tym całym zamieszaniu też zaczęłabym się zamartwiać. Zwłaszcza że ludzie tak reagują. Nie rozumiem ich - ja byłabym raczej zafascynowana sprawą, gdybym usłyszała w wiadomościach, że istanieją ludzie, którzy posiadają zwierzęce geny, są praktycznie idealni i umieją biegać po ścianach. Gorzej, gdybym usłyszała że owi ludzie uciekli z więzie-- yy... zakładu? laboratorium? I próbują zgładzić ludzkość za sprawą swoich morderczych, wojowniczych zapędów W mojej poprzedniej wypowiedzi miałam na myśli Liz, i tych, którzy dowiedzieli się po tym, jak mutantów poznali. Naprawdę poznali... Biedne X piątki, teraz będą prześladowani
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
nowa o takie komentarze mi właśnie chodzi Może i masz rację z tym, że to byłaby raczej fascynacja dowiedzieć się o istnieniu mutantów. Ale łatwo mówić to teraz i z naszej perspektywy. Nie sądze, aby inny, bardziej przyziemni ludzie, którzy szaleńczo cenią swoje życie i są przyzwyczajeni do konwencjonalej budowy świata byli zachwyceni istnieniem "ulepszonych jednostek". Człowiek jest istotą emocjonalną, która boi się tego co nieznane, zatem dośc naturalną reakcją jest strach. Co innego same ataki na mutantów, które sa po prostu objawem bezmyślnej agresji. Ale z mutantami to jak z chorymi na AIDS. niby wiesz, że żyją, chodzą wokół ciebie, traktujesz ich teoretycznie normalnie, jak innych... Doczasu, gdy to w pewien sposób nie wiąże się z twoim życiem. Po prostu wiele osób panikuje w takich sytuacjach. Dlatego X5 ale też inni w jakikolwiek sposób udoskonaleni, czują się zagrożeni.
A propos prześladaowania... Niedługo ktoś kogoś będzie prześladował i usilnie komplikował cała sytuację. Ale nie zdradze kto i kogo
Alec cierpi. Hmm. No owszem. W tym opowiadaniu każdy ma jakieś rany, które usiłuje zaleczyć. Stąd tytuł "Shattered like a falling glass" - "Roztarzaskana jak spadające szkło". Ale jeśli chodzi o cierpienia Aleca i Liz to chyba was nie pocieszę jeśli powiem, że może być gorzej i będzie gorzej Ale do tego jeszcze daleko (chociaż Hotaru już przeszła ten szok).
Doszłam też do wniosku, że zacznę rzadziej umieszczać kolejne części.
XV
Obróciła się, chcąc odejść nim otworzy drzwi. Wykonała zaledwie jeden krok, gdy padło jej imię:
- Liz?
Teraz nie było już drogi ucieczki. Mogłaby spróbować, ale przecież i tak był dużo szybszy. Odwróciła się więc i z obojętnym chłodem zapytała:
- Nie przeszkadzam?
Alec zaprzeczył ruchem głowy i odsunął się, żeby mogła wejść. Nawet na niego nie spojrzała, tylko weszła pospiesznie do środka z opuszczoną głową. Powtarzała sobie w myśli, że tylko mu to powie, zada to jedno pytanie i wyjdzie. Nabrała głęboko powietrza i obróciła głowę w jego stronę, gdy usłyszała jak zamyka drzwi.
Odwaga i pewność momentalnie odpłynęły, kiedy jej ciemne oczy prześlizgnęły się po jego ciele. Wstrzymała oddech. Nie miał na sobie koszulki. Idealnie zarysowane mięśnie, jasna skóra, ciepło ciała proszącego się wręcz o to, by wtulić się w jego ramiona. Alec podszedł bliżej. Za blisko. Jej wzrok nie mógł się oderwać o nagiego torsu chłopaka. Ręce świerzbiły, by go dotknąć. Myśli Liz odpłynęły w nieodpowiednim kierunku. Miała ochotę zanurzyć się w jego objęciu, poczuć miękkie usta na swojej skórze, dłonie na swoim ciele. Odpłynęła jeszcze bardziej na wspomnienie jego zdolności do rozgrzewania ciała. Ale nie po to przyszła. Potrząsnęła głową i zacisnęła powieki.
- Liz? - jej imię wypłynęło z ust w tym rozpuszczającym się niczym cukier tonie
Jeszcze jeden taki ruch z jego strony i nie będzie już w stanie logicznie myśleć. Po prostu osunie się w jego ramiona i podda bez walki.
Uniosła wzrok do góry, odrywając na chwilę od nagiej klatki piersiowej a wtapiając w zielony odmęt oczu. To też nie pomagało. Wszystko w nim ją obezwładniało i przyjemnie pobudzało. Obróciła się i szybko usiadła na kanapie, wbijając spojrzenie w podłogę. Alec nie odrywał od niej wzroku. Zastanawiało go tylko jedno, co ona tu robi. Przyszła z własnej woli i to raczej nie było nic poważnego, bo już by powiedziała o co chodzi. Cała dygotała. Przechylił głowę nieco w lewą stronę. Powstrzymywał się od tego, by po prostu jej nie przytulić. Znał tę mała istotkę zaledwie tydzień, a ona już tak silnie wbiła się w jego życie. Powierzyła mu swój sekret, a on otworzył przed nią ciemne drzwi swojego wnętrza, za którymi skrywał jedną z boleśniejszych tajemnic. Nie ufał nikomu. Jej tak. W dziwny sposób przynosiła mu spokój i ulgę. Jeżeli cokolwiek ją gryzło, chciał jej pomóc o tym zapomnieć, jeśli ktoś ją skrzywdził, zabije go własnoręcznie. Ta troska nie brała się bynajmniej z platonicznego uczucia.
Jej język zwilżył usta, a on zachłannie śledził ten ruch. Przez jego umysł przewinęły się wspomnienia wszystkich intymnych chwil z nią spędzonych, łącznie z tymi drobnymi, gdy ledwo się dotykali. Miał wiele dziewczyn i połowa z nich naprawdę przypominała top modelki, żadna jednak nie umywała się do drobnej brunetki. Nie mógł wymazać z pamięci jej miękkiej skóry pod swoimi palcami, słodkiego smaku jej ust, każdego mruknięcia jakie z siebie wydawała, gdy byli razem. Klął się na Boga, że jeżeli zaraz nie odezwie się słowem, to wykorzysta sytuację i sprowadzi jej ciało dosłownie do poziomu.
Liz nabrała głęboko powietrza.
- Przyszłam o coś prosić, a w zasadzie zapytać – plątała się w słowach
Alec podszedł bliżej. Stanąć tuż przed nią i czekał na dalsze wyjaśnienia. O co mogła zapytać lub prosić? Może chciała ratować swoją skórę i odciąć się od mutantów? Chciała, żeby o niej zapomnieli i zwrócili jej wolność. A może nawet bała się, że mogą jej zrobić jakąś krzywdę? Nie mógłby jej skrzywdzić w żaden sposób. Dlaczego mogła w ogóle o czymś takim pomyśleć? Nie wypowiadał swoich obaw na głos. Nie zwykł tego robić. Wolał czekać na ten cios. Liz wzięła się w garść i zapytała prosto z mostu.
- Chcesz uciec?
- Co?! - Alec nie wiedział czy ma być zszokowany pytaniem czy zadowolony, że nie przyszła się pożegnać
A Liz poczuła przypływ słów i zaczęła bez ładu mamrotać:
- Nie chce, żebyś odchodził. Nie możesz przecież tak uciec i zostawić ich tu. Nie zostawisz Max, Hotaru ani Biggsa, prawda? - Alec usiłował jej przerwać i coś powiedzieć, ale nie dawała mu szansy – Powiedz mi, że nie odejdziesz... Nie zostawiaj mnie...
To ostatnie zdanie zaskoczyło ich oboje. Liz nie spodziewała się, że jej blokada przepuści to osobiste pragnienie. On nie spodziewał się tego od niej usłyszeć. To było niemal jak wyznanie. Do dziewczyny szybko dotarło, co powiedziała i zaczęła się nieporadnie tłumaczyć:
- Bo... wiesz... um... wiesz o co mi chodzi...
- Chyba tak – powiedział spokojnie
Liz uniosła wzrok. Zielone oczy prześwietlały ją na wylot. Nie było wątpliwości, że dokładnie wiedział o co chodzi. Zupełnie jakby czytał jej myśli.
Czuła się teraz całkiem obnażona. Teraz on wiedział o niej prawie wszystko. Co najważniejsze znał jej najgłębsze obawy i pragnienia. A ona nie wiedziała o nim nic. Jeśli Alec się tym zabawi, a potem stworzy sobie z niej ciekawą historyjkę? Czego ona właściwie od niego chciała? Żeby ją objął, pocałował i pozwolił zapomnieć? Zerwała sie z miejsca i usiłowała dobiec do wyjścia. Zapomniała chyba, że był kilkakrotnie szybszy od niej. Zatrzymał ją w połowie drogi.
Ramiona Alec'a zacisnęły się wokół jej ciała. Nie wyrywała się. Powoli uniosła głowę do góry. Nie napotkała na tendencyjny uśmieszek. Tylko wygłodniałe zielone spojrzenie uświadomiło ją, że nie kpi, że jest całkowicie poważny. Przesunął dłonie po jej plecach, czekając na reakcję. Przymknęła powieki odchylając głowę do tyłu. Różowe usta rozchyliły się. Alec'owi nie potrzeba było nic więcej. Przycisnął ją mocniej do siebie i musnął jej usta. Wciąż ten sam upajający smak. Niecierpliwy język wysunął się, wślizgując pomiędzy wargi Liz. Tym razem napotkał w odpowiedzi jej język. Mruknął coś, po czym przesunął lewą rękę na jej ramię i wzdłuż jej ręki. Ciepłe palce ujęły nadgarstek i poprowadziły rękę Liz na jego szyję. Po chwili druga dłoń dziewczyny sama przesunęła się po klatce piersiowej Alec'a aż na jego kark.
Z każda sekunda pocałunek stawał się głębszy i gorętszy. Jakby oboje nie widzieli się od kilku lat i w ciągu jednej nocy mieli wszystko nadrobić. Spocone dłonie Alec'a przesunęły się na jej talię, a potem jeszcze niżej. Liz momentalnie oplotła go nogami. Poddawała się każdemu jego żądaniu, nie umiała odmówić rozgrzewającemu dotykowi ani namiętnym pocałunkom. Jęknęła, gdy jej plecy uderzyły o kanapę. To była zdecydowanie ulubiona pozycja zielonookiego mutanta. Przesunął się wyżej, ocierając o jej biodra dolną częścią swojego ciała. Nie mogła powstrzymać mruknięcia. Wilgotne usta Alec'a oderwały się od jej pulsujących warg i znaczyły palącą drogę po szyi, wpijając się w miejsce, pod którym przebiegała tętnica. Liz przesunęła dłonie po jego plecach. Nie podejrzewała, że jego skóra jest tak wrażliwa i ciepła. Kiedy ponownie wykonał leniwy ruch biodrami, wbiła opuszki palców w jego plecy, odchylając głowę mocno do tyłu. Krew w jej żyłach wrzała. Każdy najmniejszy dotyk tylko potęgował pragnienie na więcej.
Ponownie wpił się w jej usta, tym razem przesuwając język po górnej wardze. Prawą dłoń przesunął po jej nodze, aż do biodra i miejsca, gdzie spodnie stykały się z nagim brzuchem. Powoli wsunął spocone palce na rozgrzaną skórę, czując jak topnieje pod jego opuszkami. Liz wygięła plecy w lekki łuk. Chłonęła każde drżenie własnego ciała i każdą gorącą falę, jaką wzbudzał w niej transgeniczny chłopak. Oddech znacznie przyspieszył, kiedy miękkie usta Alec'a zaczęły lawirować po jej brzuchu. Umysł i wszelkie samokontrolne funkcje przestały działać. Liczyła się tylko obecność przyjemnego mrowienia we wszystkich częściach ciała i narastające pragnienie na więcej. Dla Alec'a cały świat mógłby się teraz walić. Nie było afery z mutantami ani strachu. Była za to rozkosz. Najdrobniejsze westchnienie, najcichszy jęk, najczulsze przesunięcie jej drobnych palców po jego ciele stanowiły silne zaklęcie, mącące jego umysł. Mała brunetka nawet sobie nie zdawała sprawy ze swojej ogromnej siły. A miała niesamowitą władzę, przynajmniej nad nim.
* * *
Liz przesunęła dłoń po muskularnym ciele. W odpowiedzi została mocniej przyciśnięta do niego. Przez chwilę zastanawiała się co właściwie wyprawia. Leży w mieszkaniu praktycznie obcego faceta, na jego wysłużonej kanapie, w jego ramionach. Czyżby Liz Parker straciła rozsądek? Chyba nie. Po prostu powoli jej zszargana emocjonalnie dusza zaczynała się regenerować. Znów odzyskiwała wiarę w radość i nadzieję. Dawno zniknęła możliwość spełnienia tych dawnych marzeń, ale teraz rodziły się nowe pragnienia. Jakoś nie czuła w tej chwili niebezpieczeństwa. Czuła tylko ciepło, senność i życie tętniące w ciele transgenicznego chłopaka.
Ziewnęła i przeniosła spojrzenie na elektroniczny zegarek stojący na szafce. Znów zawiodło ją wyczucie czasu. Skwasiła się na myśl, że będzie musiała opuścić to przyjemne miejsce i gorące ramiona. Jęknęła i powoli zaczęła się podnosić. Szybko ostała ponownie pociągnięta w dół, a ramię Alec'a oplotło ją ciaśniej. Nie miał zamiaru jej wypuszczać. Mruknęła coś niezrozumiałego, zwalczając pokusę by go pocałować.
- Mhmm... Muszę iść – szepnęła wprost do jego ucha
Alec zdawał sie nie słuchać. Jego palce bawiły się cieniutkim ramiączkiem koszulki, zsuwając je z jej ramienia i ponownie wsuwając.
- Nie musisz – powiedział miękko
- Owszem, muszę – w ogóle nie przeszkadzała jej jego zabawa, nawet przeciwnie zaczynała się wczuwać w rolę i cicho mruknęła – Max i Hotaru będą się martwić.
Zsunął ponownie ramiączko, tym razem pozostawiając je w połowie przedramienia i przesuwając swoje palce po odsłoniętej skórze.
- I co z tego? - w jego głosie pojawiła się lekka nuta rozbawienia
- To z tego, że nie chcę, żeby się cała noc zastanawiały, kto mnie zakatrupił i gdzie płonie kolejny znak X. - rzuciła całkiem chłodno
Sprawa nagonki na wszelkich „ulepszonych” w taki czy inny sposób ludzi była całkiem poważna. Ale teraz sprawą priorytetową była dla niego Liz i możliwość wydobycia z niej kolejnych dreszczy i słodkich jęków.
- Ja się nie przejmuję czy się martwią czy nie – powiedział całkiem poważnie, ale bez przejęcia
- Bo tobie zawsze wszystko zwisa – syknęła
Głowa Alec'a przesunęła się. Zbliżył swoje usta do jej szyi. Jego język wysunął się, dotykając koniuszkiem jej skóry. Gorący oddech odbił się od naskórka i usłyszała ten niski, uwodzicielski ton:
- Czasami stoi...
- Alec! - jej głos był pełen oburzenia i nieopanowanego rozbawienia
On naprawdę myślał ciągle o jednym. Chyba gromadził w sobie niewyczerpany potencjał. Wibrujący śmiech odbił się od jej szyi razem z kolejnym oddechem. Miękkie usta wpiły się w rozgrzaną skórę. Samokontrola przestała działać, pobudzając działanie zmysłów i hormonów. Odchylając głowę do tyłu, Liz wydobyła z siebie szept:
- Alec... muszę... iść...
Zielonooki chłopak momentalnie przekręcił się, lądując na niej. Lewą dłoń przesunął po jej brzuchu, a prawą ręką przeszukiwał podłogę przy kanapie. Liz przymknęła powieki, czekając na ponowny smak jego ust. Ale on był najwyraźniej czymś zajęty. Usłyszała tylko kliknięcie, a po chwili jego głos:
- Max – Alec wypowiadał słowa tak obojętnie, jakby czytał menu – Liz nie wróci na noc.
Oczy brunetki otworzyły się gwałtownie. Rozmawiał przez telefon. Nie. Nie rozmawiał. Oświadczał Max, że Liz nie wróci na noc. Cóż za pomysłowość... i bezczelność. Prawie słyszała docinki i uwagi ze strony transgenicznej dziewczyny.
- Dobranoc Max – rozłączył się, rzucając telefon na podłogę
Powrócił wzrokiem na Liz. Tradycyjny uśmieszek nieustannie gościł na jego ustach. Pochylił się, planując zając się czymś przyjemniejszym.
- Dobranoc Alec – słowa brunetki odbiły się od jego ust
Miał się śmiać czy zdziwić? Chyba nie mówiła poważnie. Kiedy jednak zwinęła się pod nim w kłębek, czekając aż położy się obok, jasne było, że naprawdę chciała iść spać. Pokręcił głową i z niechęcią ułożył się obok niej. Liz ułożyła głowę na jego ramieniu. Tak, zdecydowanie mogła teraz spokojnie zasnąć.
- Wiesz, że DNA rekina pozwala nie spać przez długi czas? - mruknął wprost do jej ucha
- Dobranoc Alec.
* * *
Miasto wcale się nie uspokoiło, choć Liz szczerze na to liczyła. Na niektórych przecznicach wciąż rozlegały się wzburzone krzyki, prowadzono manifestacje. Zawsze byłą przekonana, że demonstracje są wynikiem niezgody pomiędzy dwiema stronami. Ale tutaj wszyscy byli przeciwko mutantom a nikt nie stawał w ich obronie. Co za pokręcony świat. Trensgeniczne pomidory to wcinali na śniadanie, ale przeszkadza im ulepszony genetycznie sąsiad.
„Nie zatrudniamy mutantów”. Tabliczka stojąca na blacie w Jam Pony od razu rzuciła się w oczy Liz. Stanęła zdumiona w miejscu raz po raz odczytując napis. Zza lady wyłonił się Normal, podając jej jakiś plik kartek.
- Podpiszcie się – powiedział najspokojniej w świecie
Brunetka wciąż gapiła się w napis, przez co Alec był zmuszony by wziąć papiery od Normala. Przeczytał je i szturchnął Liz. Dziewczyna spokojnie przeczytała drobny druczek a potem przejrzała masę podpisów.
- Z całym szacunkiem szefie – zaczęła nieco zdezorientowanym tonem – Ale co to ma być?
Normal oparł się o ladę i wyjaśnił tym swoim wszystkowiedzącym, znerwicowanym głosem:
- Petycja. A raczej zobowiązanie – wskazał palcem na czarny druk – Do nie przekazywania przesyłek mutantom.
Liz chciała prychnąć i odłożyć listę, ale zielonooki chłopak wskazał jej przedostatni podpis. Max Guevara. Cóż, rzeczywiście to również należało do całej tej maskarady. Udawanie, że jest się po stronie ludzi. Inaczej ktoś mógłby nabrać podejrzeń. Nagryzmoliła swoje imię i nazwisko, przekazując następnie długopis Alec'owi. Oddali papiery Normalowi, a ten tylko zastukał w zegarek:
- Bip, bip, bip! Do pracy!
Drugi dzień udawania, że wszystko jest w porządku, że nie mają nic wspólnego z mutantami. Jak długo to jeszcze potrwa? Choć może lepiej byłoby zadać pytanie ile jeszcze wytrzymają?
c.d.n.
A propos prześladaowania... Niedługo ktoś kogoś będzie prześladował i usilnie komplikował cała sytuację. Ale nie zdradze kto i kogo
Alec cierpi. Hmm. No owszem. W tym opowiadaniu każdy ma jakieś rany, które usiłuje zaleczyć. Stąd tytuł "Shattered like a falling glass" - "Roztarzaskana jak spadające szkło". Ale jeśli chodzi o cierpienia Aleca i Liz to chyba was nie pocieszę jeśli powiem, że może być gorzej i będzie gorzej Ale do tego jeszcze daleko (chociaż Hotaru już przeszła ten szok).
Doszłam też do wniosku, że zacznę rzadziej umieszczać kolejne części.
XV
Obróciła się, chcąc odejść nim otworzy drzwi. Wykonała zaledwie jeden krok, gdy padło jej imię:
- Liz?
Teraz nie było już drogi ucieczki. Mogłaby spróbować, ale przecież i tak był dużo szybszy. Odwróciła się więc i z obojętnym chłodem zapytała:
- Nie przeszkadzam?
Alec zaprzeczył ruchem głowy i odsunął się, żeby mogła wejść. Nawet na niego nie spojrzała, tylko weszła pospiesznie do środka z opuszczoną głową. Powtarzała sobie w myśli, że tylko mu to powie, zada to jedno pytanie i wyjdzie. Nabrała głęboko powietrza i obróciła głowę w jego stronę, gdy usłyszała jak zamyka drzwi.
Odwaga i pewność momentalnie odpłynęły, kiedy jej ciemne oczy prześlizgnęły się po jego ciele. Wstrzymała oddech. Nie miał na sobie koszulki. Idealnie zarysowane mięśnie, jasna skóra, ciepło ciała proszącego się wręcz o to, by wtulić się w jego ramiona. Alec podszedł bliżej. Za blisko. Jej wzrok nie mógł się oderwać o nagiego torsu chłopaka. Ręce świerzbiły, by go dotknąć. Myśli Liz odpłynęły w nieodpowiednim kierunku. Miała ochotę zanurzyć się w jego objęciu, poczuć miękkie usta na swojej skórze, dłonie na swoim ciele. Odpłynęła jeszcze bardziej na wspomnienie jego zdolności do rozgrzewania ciała. Ale nie po to przyszła. Potrząsnęła głową i zacisnęła powieki.
- Liz? - jej imię wypłynęło z ust w tym rozpuszczającym się niczym cukier tonie
Jeszcze jeden taki ruch z jego strony i nie będzie już w stanie logicznie myśleć. Po prostu osunie się w jego ramiona i podda bez walki.
Uniosła wzrok do góry, odrywając na chwilę od nagiej klatki piersiowej a wtapiając w zielony odmęt oczu. To też nie pomagało. Wszystko w nim ją obezwładniało i przyjemnie pobudzało. Obróciła się i szybko usiadła na kanapie, wbijając spojrzenie w podłogę. Alec nie odrywał od niej wzroku. Zastanawiało go tylko jedno, co ona tu robi. Przyszła z własnej woli i to raczej nie było nic poważnego, bo już by powiedziała o co chodzi. Cała dygotała. Przechylił głowę nieco w lewą stronę. Powstrzymywał się od tego, by po prostu jej nie przytulić. Znał tę mała istotkę zaledwie tydzień, a ona już tak silnie wbiła się w jego życie. Powierzyła mu swój sekret, a on otworzył przed nią ciemne drzwi swojego wnętrza, za którymi skrywał jedną z boleśniejszych tajemnic. Nie ufał nikomu. Jej tak. W dziwny sposób przynosiła mu spokój i ulgę. Jeżeli cokolwiek ją gryzło, chciał jej pomóc o tym zapomnieć, jeśli ktoś ją skrzywdził, zabije go własnoręcznie. Ta troska nie brała się bynajmniej z platonicznego uczucia.
Jej język zwilżył usta, a on zachłannie śledził ten ruch. Przez jego umysł przewinęły się wspomnienia wszystkich intymnych chwil z nią spędzonych, łącznie z tymi drobnymi, gdy ledwo się dotykali. Miał wiele dziewczyn i połowa z nich naprawdę przypominała top modelki, żadna jednak nie umywała się do drobnej brunetki. Nie mógł wymazać z pamięci jej miękkiej skóry pod swoimi palcami, słodkiego smaku jej ust, każdego mruknięcia jakie z siebie wydawała, gdy byli razem. Klął się na Boga, że jeżeli zaraz nie odezwie się słowem, to wykorzysta sytuację i sprowadzi jej ciało dosłownie do poziomu.
Liz nabrała głęboko powietrza.
- Przyszłam o coś prosić, a w zasadzie zapytać – plątała się w słowach
Alec podszedł bliżej. Stanąć tuż przed nią i czekał na dalsze wyjaśnienia. O co mogła zapytać lub prosić? Może chciała ratować swoją skórę i odciąć się od mutantów? Chciała, żeby o niej zapomnieli i zwrócili jej wolność. A może nawet bała się, że mogą jej zrobić jakąś krzywdę? Nie mógłby jej skrzywdzić w żaden sposób. Dlaczego mogła w ogóle o czymś takim pomyśleć? Nie wypowiadał swoich obaw na głos. Nie zwykł tego robić. Wolał czekać na ten cios. Liz wzięła się w garść i zapytała prosto z mostu.
- Chcesz uciec?
- Co?! - Alec nie wiedział czy ma być zszokowany pytaniem czy zadowolony, że nie przyszła się pożegnać
A Liz poczuła przypływ słów i zaczęła bez ładu mamrotać:
- Nie chce, żebyś odchodził. Nie możesz przecież tak uciec i zostawić ich tu. Nie zostawisz Max, Hotaru ani Biggsa, prawda? - Alec usiłował jej przerwać i coś powiedzieć, ale nie dawała mu szansy – Powiedz mi, że nie odejdziesz... Nie zostawiaj mnie...
To ostatnie zdanie zaskoczyło ich oboje. Liz nie spodziewała się, że jej blokada przepuści to osobiste pragnienie. On nie spodziewał się tego od niej usłyszeć. To było niemal jak wyznanie. Do dziewczyny szybko dotarło, co powiedziała i zaczęła się nieporadnie tłumaczyć:
- Bo... wiesz... um... wiesz o co mi chodzi...
- Chyba tak – powiedział spokojnie
Liz uniosła wzrok. Zielone oczy prześwietlały ją na wylot. Nie było wątpliwości, że dokładnie wiedział o co chodzi. Zupełnie jakby czytał jej myśli.
Czuła się teraz całkiem obnażona. Teraz on wiedział o niej prawie wszystko. Co najważniejsze znał jej najgłębsze obawy i pragnienia. A ona nie wiedziała o nim nic. Jeśli Alec się tym zabawi, a potem stworzy sobie z niej ciekawą historyjkę? Czego ona właściwie od niego chciała? Żeby ją objął, pocałował i pozwolił zapomnieć? Zerwała sie z miejsca i usiłowała dobiec do wyjścia. Zapomniała chyba, że był kilkakrotnie szybszy od niej. Zatrzymał ją w połowie drogi.
Ramiona Alec'a zacisnęły się wokół jej ciała. Nie wyrywała się. Powoli uniosła głowę do góry. Nie napotkała na tendencyjny uśmieszek. Tylko wygłodniałe zielone spojrzenie uświadomiło ją, że nie kpi, że jest całkowicie poważny. Przesunął dłonie po jej plecach, czekając na reakcję. Przymknęła powieki odchylając głowę do tyłu. Różowe usta rozchyliły się. Alec'owi nie potrzeba było nic więcej. Przycisnął ją mocniej do siebie i musnął jej usta. Wciąż ten sam upajający smak. Niecierpliwy język wysunął się, wślizgując pomiędzy wargi Liz. Tym razem napotkał w odpowiedzi jej język. Mruknął coś, po czym przesunął lewą rękę na jej ramię i wzdłuż jej ręki. Ciepłe palce ujęły nadgarstek i poprowadziły rękę Liz na jego szyję. Po chwili druga dłoń dziewczyny sama przesunęła się po klatce piersiowej Alec'a aż na jego kark.
Z każda sekunda pocałunek stawał się głębszy i gorętszy. Jakby oboje nie widzieli się od kilku lat i w ciągu jednej nocy mieli wszystko nadrobić. Spocone dłonie Alec'a przesunęły się na jej talię, a potem jeszcze niżej. Liz momentalnie oplotła go nogami. Poddawała się każdemu jego żądaniu, nie umiała odmówić rozgrzewającemu dotykowi ani namiętnym pocałunkom. Jęknęła, gdy jej plecy uderzyły o kanapę. To była zdecydowanie ulubiona pozycja zielonookiego mutanta. Przesunął się wyżej, ocierając o jej biodra dolną częścią swojego ciała. Nie mogła powstrzymać mruknięcia. Wilgotne usta Alec'a oderwały się od jej pulsujących warg i znaczyły palącą drogę po szyi, wpijając się w miejsce, pod którym przebiegała tętnica. Liz przesunęła dłonie po jego plecach. Nie podejrzewała, że jego skóra jest tak wrażliwa i ciepła. Kiedy ponownie wykonał leniwy ruch biodrami, wbiła opuszki palców w jego plecy, odchylając głowę mocno do tyłu. Krew w jej żyłach wrzała. Każdy najmniejszy dotyk tylko potęgował pragnienie na więcej.
Ponownie wpił się w jej usta, tym razem przesuwając język po górnej wardze. Prawą dłoń przesunął po jej nodze, aż do biodra i miejsca, gdzie spodnie stykały się z nagim brzuchem. Powoli wsunął spocone palce na rozgrzaną skórę, czując jak topnieje pod jego opuszkami. Liz wygięła plecy w lekki łuk. Chłonęła każde drżenie własnego ciała i każdą gorącą falę, jaką wzbudzał w niej transgeniczny chłopak. Oddech znacznie przyspieszył, kiedy miękkie usta Alec'a zaczęły lawirować po jej brzuchu. Umysł i wszelkie samokontrolne funkcje przestały działać. Liczyła się tylko obecność przyjemnego mrowienia we wszystkich częściach ciała i narastające pragnienie na więcej. Dla Alec'a cały świat mógłby się teraz walić. Nie było afery z mutantami ani strachu. Była za to rozkosz. Najdrobniejsze westchnienie, najcichszy jęk, najczulsze przesunięcie jej drobnych palców po jego ciele stanowiły silne zaklęcie, mącące jego umysł. Mała brunetka nawet sobie nie zdawała sprawy ze swojej ogromnej siły. A miała niesamowitą władzę, przynajmniej nad nim.
* * *
Liz przesunęła dłoń po muskularnym ciele. W odpowiedzi została mocniej przyciśnięta do niego. Przez chwilę zastanawiała się co właściwie wyprawia. Leży w mieszkaniu praktycznie obcego faceta, na jego wysłużonej kanapie, w jego ramionach. Czyżby Liz Parker straciła rozsądek? Chyba nie. Po prostu powoli jej zszargana emocjonalnie dusza zaczynała się regenerować. Znów odzyskiwała wiarę w radość i nadzieję. Dawno zniknęła możliwość spełnienia tych dawnych marzeń, ale teraz rodziły się nowe pragnienia. Jakoś nie czuła w tej chwili niebezpieczeństwa. Czuła tylko ciepło, senność i życie tętniące w ciele transgenicznego chłopaka.
Ziewnęła i przeniosła spojrzenie na elektroniczny zegarek stojący na szafce. Znów zawiodło ją wyczucie czasu. Skwasiła się na myśl, że będzie musiała opuścić to przyjemne miejsce i gorące ramiona. Jęknęła i powoli zaczęła się podnosić. Szybko ostała ponownie pociągnięta w dół, a ramię Alec'a oplotło ją ciaśniej. Nie miał zamiaru jej wypuszczać. Mruknęła coś niezrozumiałego, zwalczając pokusę by go pocałować.
- Mhmm... Muszę iść – szepnęła wprost do jego ucha
Alec zdawał sie nie słuchać. Jego palce bawiły się cieniutkim ramiączkiem koszulki, zsuwając je z jej ramienia i ponownie wsuwając.
- Nie musisz – powiedział miękko
- Owszem, muszę – w ogóle nie przeszkadzała jej jego zabawa, nawet przeciwnie zaczynała się wczuwać w rolę i cicho mruknęła – Max i Hotaru będą się martwić.
Zsunął ponownie ramiączko, tym razem pozostawiając je w połowie przedramienia i przesuwając swoje palce po odsłoniętej skórze.
- I co z tego? - w jego głosie pojawiła się lekka nuta rozbawienia
- To z tego, że nie chcę, żeby się cała noc zastanawiały, kto mnie zakatrupił i gdzie płonie kolejny znak X. - rzuciła całkiem chłodno
Sprawa nagonki na wszelkich „ulepszonych” w taki czy inny sposób ludzi była całkiem poważna. Ale teraz sprawą priorytetową była dla niego Liz i możliwość wydobycia z niej kolejnych dreszczy i słodkich jęków.
- Ja się nie przejmuję czy się martwią czy nie – powiedział całkiem poważnie, ale bez przejęcia
- Bo tobie zawsze wszystko zwisa – syknęła
Głowa Alec'a przesunęła się. Zbliżył swoje usta do jej szyi. Jego język wysunął się, dotykając koniuszkiem jej skóry. Gorący oddech odbił się od naskórka i usłyszała ten niski, uwodzicielski ton:
- Czasami stoi...
- Alec! - jej głos był pełen oburzenia i nieopanowanego rozbawienia
On naprawdę myślał ciągle o jednym. Chyba gromadził w sobie niewyczerpany potencjał. Wibrujący śmiech odbił się od jej szyi razem z kolejnym oddechem. Miękkie usta wpiły się w rozgrzaną skórę. Samokontrola przestała działać, pobudzając działanie zmysłów i hormonów. Odchylając głowę do tyłu, Liz wydobyła z siebie szept:
- Alec... muszę... iść...
Zielonooki chłopak momentalnie przekręcił się, lądując na niej. Lewą dłoń przesunął po jej brzuchu, a prawą ręką przeszukiwał podłogę przy kanapie. Liz przymknęła powieki, czekając na ponowny smak jego ust. Ale on był najwyraźniej czymś zajęty. Usłyszała tylko kliknięcie, a po chwili jego głos:
- Max – Alec wypowiadał słowa tak obojętnie, jakby czytał menu – Liz nie wróci na noc.
Oczy brunetki otworzyły się gwałtownie. Rozmawiał przez telefon. Nie. Nie rozmawiał. Oświadczał Max, że Liz nie wróci na noc. Cóż za pomysłowość... i bezczelność. Prawie słyszała docinki i uwagi ze strony transgenicznej dziewczyny.
- Dobranoc Max – rozłączył się, rzucając telefon na podłogę
Powrócił wzrokiem na Liz. Tradycyjny uśmieszek nieustannie gościł na jego ustach. Pochylił się, planując zając się czymś przyjemniejszym.
- Dobranoc Alec – słowa brunetki odbiły się od jego ust
Miał się śmiać czy zdziwić? Chyba nie mówiła poważnie. Kiedy jednak zwinęła się pod nim w kłębek, czekając aż położy się obok, jasne było, że naprawdę chciała iść spać. Pokręcił głową i z niechęcią ułożył się obok niej. Liz ułożyła głowę na jego ramieniu. Tak, zdecydowanie mogła teraz spokojnie zasnąć.
- Wiesz, że DNA rekina pozwala nie spać przez długi czas? - mruknął wprost do jej ucha
- Dobranoc Alec.
* * *
Miasto wcale się nie uspokoiło, choć Liz szczerze na to liczyła. Na niektórych przecznicach wciąż rozlegały się wzburzone krzyki, prowadzono manifestacje. Zawsze byłą przekonana, że demonstracje są wynikiem niezgody pomiędzy dwiema stronami. Ale tutaj wszyscy byli przeciwko mutantom a nikt nie stawał w ich obronie. Co za pokręcony świat. Trensgeniczne pomidory to wcinali na śniadanie, ale przeszkadza im ulepszony genetycznie sąsiad.
„Nie zatrudniamy mutantów”. Tabliczka stojąca na blacie w Jam Pony od razu rzuciła się w oczy Liz. Stanęła zdumiona w miejscu raz po raz odczytując napis. Zza lady wyłonił się Normal, podając jej jakiś plik kartek.
- Podpiszcie się – powiedział najspokojniej w świecie
Brunetka wciąż gapiła się w napis, przez co Alec był zmuszony by wziąć papiery od Normala. Przeczytał je i szturchnął Liz. Dziewczyna spokojnie przeczytała drobny druczek a potem przejrzała masę podpisów.
- Z całym szacunkiem szefie – zaczęła nieco zdezorientowanym tonem – Ale co to ma być?
Normal oparł się o ladę i wyjaśnił tym swoim wszystkowiedzącym, znerwicowanym głosem:
- Petycja. A raczej zobowiązanie – wskazał palcem na czarny druk – Do nie przekazywania przesyłek mutantom.
Liz chciała prychnąć i odłożyć listę, ale zielonooki chłopak wskazał jej przedostatni podpis. Max Guevara. Cóż, rzeczywiście to również należało do całej tej maskarady. Udawanie, że jest się po stronie ludzi. Inaczej ktoś mógłby nabrać podejrzeń. Nagryzmoliła swoje imię i nazwisko, przekazując następnie długopis Alec'owi. Oddali papiery Normalowi, a ten tylko zastukał w zegarek:
- Bip, bip, bip! Do pracy!
Drugi dzień udawania, że wszystko jest w porządku, że nie mają nic wspólnego z mutantami. Jak długo to jeszcze potrwa? Choć może lepiej byłoby zadać pytanie ile jeszcze wytrzymają?
c.d.n.
No dawno się tak nie śmiałam To było genialne _Liz- Bo tobie zawsze wszystko zwisa – syknęła
Głowa Alec'a przesunęła się. Zbliżył swoje usta do jej szyi. Jego język wysunął się, dotykając koniuszkiem jej skóry. Gorący oddech odbił się od naskórka i usłyszała ten niski, uwodzicielski ton:
- Czasami stoi...
Eeee jak to będziesz rzadziej umieszczać kolejne odcinki? Nie rób nam tego
OGŁASZAM SPOŁĘCZNĄ ZBIÓRKĘ NA WYNAJĘCIE PŁATNEGO... HM SPRZĄTACZA, który wybiłby Liz z głowy pomysły, jakimi uraczyła mnie przy końcówce 27 części. Dobrze, że na forum obowiązuje pewna cenzura, bo bym nie wytrzymała i wygarnęła, co myślę bardzo dobitnie.
Przyszłam, chciałam przeczytać... ale moja diabelska ciekawość kazała mi przesunąć kursor na zakończenie rozdziału. Nie mogę się otrząsnąć i wrócić do ponownego przeczytania części. A ty - _liz - jak TY możesz nazywać mnie dręczycielem Liz, hę? Niby po 26 można było się spodziewać, że wszystko może przyjść ci do głowy... albo to wpływ ostatnio ponurego tonu WTRBTF.
KTO SIĘ ZRZUCA ZE MNĄ?
Przyszłam, chciałam przeczytać... ale moja diabelska ciekawość kazała mi przesunąć kursor na zakończenie rozdziału. Nie mogę się otrząsnąć i wrócić do ponownego przeczytania części. A ty - _liz - jak TY możesz nazywać mnie dręczycielem Liz, hę? Niby po 26 można było się spodziewać, że wszystko może przyjść ci do głowy... albo to wpływ ostatnio ponurego tonu WTRBTF.
KTO SIĘ ZRZUCA ZE MNĄ?
Jak TY możesz Hotaru? 27 nie jest wcale bardziej dręcząca od twojej 33. Poza tym uprzedzałam... I żeby cie jeszcze specjalnie dobić, to powiem, że chociaż 29 wydaje się być promieniem nadziei, to zdepczę go i odeślę Liz! A jak mnie zamordujesz, to nigdy się nie dowiesz, co będzie dalej
Poza tym to nieuczciwe zaglądac na koniec części, nie czytając jej od początku.
Proszę nie słuchać H. Popadła w obłęd z rozpaczy i tyle. Ale nie martw się nasza kochana Hotaru. Zaopiekuję się tobą, wynajmę lekarza, zapłacę za psychotropy.... a wieczorami będę ci czytać najdrastyczniejszcze części, w których gnębię bohaterów
Poza tym to nieuczciwe zaglądac na koniec części, nie czytając jej od początku.
Proszę nie słuchać H. Popadła w obłęd z rozpaczy i tyle. Ale nie martw się nasza kochana Hotaru. Zaopiekuję się tobą, wynajmę lekarza, zapłacę za psychotropy.... a wieczorami będę ci czytać najdrastyczniejszcze części, w których gnębię bohaterów
Who is online
Users browsing this forum: Google [Bot] and 7 guests