T: The Fates Series: Those Meddling... [by Taffy] cz.10 i 11
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: The Fates Series: Those Meddling... [by Taffy] cz.10 i 11
Tytuł: Those Meddling Fates
Autor: TaffyCat
Tłumaczenie: Milla
Kategoria: CC, głównie M/L
Rating: PG - NC-17
Opis: Jest to kontynuacja opowiadania May All Your Dreamer Fantasies Come True. Bez znajomości tamtego opowiadania raczej trudno będzie zrozumieć o co chodzi.
<center>ROZDZIAŁ 1</center>
Zgodnie z grecką mitologią Mojry były boginiami, które kontrolowały przeznaczenie każdego człowieka, od momentu urodzenia aż do śmierci. A oto one: Clotho, prządka, która przędzie nić ludzkiego życia; Lachesis, rozdzielająca, która decyduje ile czasu należy się każdej osobie; i Atropos, ta przed którą nie można umknąć, która przecina nić, gdy człowiek ma umrzeć.
Akcja: późne poniedziałkowe popołudnie, sypialnia Liz
Liz: w pudełku babci Claudii, które właśnie otrzymała od swojej cioci Mary, znalazła kilka starych miłosnych listów napisanych przez szkolną miłość babci, Toma Barnetta. Właśnie czytała te słodkie i romantyczne listy, myśląc o Maxie, kiedy ją to uderzyło. Panika, panika tak intensywna, że prawie wpadła w histerię. Od ponad dwudziestu minut krąży po pokoju, płacząc i wyginając sobie palce. Nie ma pojęcia dlaczego. {Muszę nad sobą zapanować. Dlaczego to robię? Co się ze mną dzieje? Dlaczego tak się czuję? Skąd to się bierze?} Zmusza swój umysł do pracy i przeanalizowania tego. {Dlaczego jestem taka zaniepokojona? Bo panikuję. Z jakiego powodu czuję panikę? Nie wiem. W porządku, w takim razie dlaczego odczuwam panikę? Nie mam powodu do paniki, nic mi się nie dzieje. Więc komu coś się dzieje? O MÓJ BOŻE, MAX! To Max panikuje. Muszę mu pomóc!} Chwyta swoją torebkę i biegnie na dół. W lokalu widzi Isabel i Alexa pijących napoje...
„Isabel, musimy jechać do twojego domu. Max mnie potrzebuje, coś jest nie tak.”
Isabel: gdyby roztrzęsiony wygląd Liz już jej nie zaniepokoił, to z pewnością zrobiłyby to jej słowa...
„Liz co się stało, gdzie on jest?”
Liz: „Wydaje mi się, że pojechał do domu, ale coś jest nie w porządku. Czuję to, czuję jego. On jest przerażony.”
Michael: podsłuchał to i natychmiast wpada w rolę zastępcy-obrońcy...
„Ja pójdę. Mogę go bronić lepiej niż wy.”
Liz: z jakiś powodów wydaje jej się, że on nie ma tym razem racji. Dzieje się coś innego, on nie potrzebuje Michaela, tylko jej. Właśnie ma to powiedzieć, kiedy wchodzi szeryf Valenti.
Valenti: widząc w jakim stanie jest Liz wie, że chodzi o Maxa...
„Liz?”
Michael: nie daje Liz szansy odpowiedzieć...
„Ona twierdzi, że Max ma kłopoty. Właśnie jadę do jego domu.”
Liz: w końcu wyraża swoje myśli, bardzo pewnym tonem...
„Nie Michael, nie wydaje mi się, żeby on potrzebował ciebie. Ja... czuję go. To nie jest fizyczne zagrożenie, lecz bardziej emocjonalne. Myślę, że ja i Isabel musimy tam iść.”
Valenti: odzywa się, zanim Michael może zaprotestować...
„Liz ma rację. Michael, on w tej chwili potrzebuje pomocy Liz i Isabel. Domyślam się o co chodzi i wiem, że nie grozi mu fizyczne niebezpieczeństwo. Daję ci słowo. Pozwól im iść.”
Alex: nie czekając ani chwili dłużej, natychmiast chwyta Isabel i Liz i prowadzi je do swojego samochodu...
„Chodźmy. Ja poprowadzę.”
Michael: obserwuje, jak Alex odjeżdża z parkingu i wcale mu się to nie podoba. Zwraca swoją uwagę na szeryfa, by uzyskać odpowiedzi...
„O co chodzi? Co tak przeraziło Maxa?”
Valenti: wie, że Michael nie spocznie, aż nie uzyska jakiejś odpowiedzi...
„Michael, rozmawiałem dziś po południu z jego ojcem. To sprawa bardziej w typie rodzicielskiej, raczej nie chcesz być tego świadkiem. Sądzę, że Maxowi pomoże obecność Liz. Najlepiej pozwolić im to załatwić. Wiem, że Max opowie ci później o wszystkim, ale na razie zostaw to.”
Michael: ciągle mu się to nie podoba, ale nie chce być zamieszany w żadne rodzicielskie sprawy, więc decyduje się zaufać osądowi szeryfa. Jego mięśnie trochę się rozluźniają, kiedy Maria go obejmuje, z ociąganiem skina głową.
Maria: zadowolona, że jest tam, by uspokoić swojego Kosmicznego Chłopca. Zauważa coś, co wszyscy inni przeoczyli w ferworze chwili...
„Ciekawe jak Liz wyczuła panikę Maxa? Czy oni są teraz psychiczni, czy coś?”
Mojry wprawiły w ruch tryby, co przyniesie nieprzewidziane konsekwencje.
Autor: TaffyCat
Tłumaczenie: Milla
Kategoria: CC, głównie M/L
Rating: PG - NC-17
Opis: Jest to kontynuacja opowiadania May All Your Dreamer Fantasies Come True. Bez znajomości tamtego opowiadania raczej trudno będzie zrozumieć o co chodzi.
<center>ROZDZIAŁ 1</center>
Zgodnie z grecką mitologią Mojry były boginiami, które kontrolowały przeznaczenie każdego człowieka, od momentu urodzenia aż do śmierci. A oto one: Clotho, prządka, która przędzie nić ludzkiego życia; Lachesis, rozdzielająca, która decyduje ile czasu należy się każdej osobie; i Atropos, ta przed którą nie można umknąć, która przecina nić, gdy człowiek ma umrzeć.
Akcja: późne poniedziałkowe popołudnie, sypialnia Liz
Liz: w pudełku babci Claudii, które właśnie otrzymała od swojej cioci Mary, znalazła kilka starych miłosnych listów napisanych przez szkolną miłość babci, Toma Barnetta. Właśnie czytała te słodkie i romantyczne listy, myśląc o Maxie, kiedy ją to uderzyło. Panika, panika tak intensywna, że prawie wpadła w histerię. Od ponad dwudziestu minut krąży po pokoju, płacząc i wyginając sobie palce. Nie ma pojęcia dlaczego. {Muszę nad sobą zapanować. Dlaczego to robię? Co się ze mną dzieje? Dlaczego tak się czuję? Skąd to się bierze?} Zmusza swój umysł do pracy i przeanalizowania tego. {Dlaczego jestem taka zaniepokojona? Bo panikuję. Z jakiego powodu czuję panikę? Nie wiem. W porządku, w takim razie dlaczego odczuwam panikę? Nie mam powodu do paniki, nic mi się nie dzieje. Więc komu coś się dzieje? O MÓJ BOŻE, MAX! To Max panikuje. Muszę mu pomóc!} Chwyta swoją torebkę i biegnie na dół. W lokalu widzi Isabel i Alexa pijących napoje...
„Isabel, musimy jechać do twojego domu. Max mnie potrzebuje, coś jest nie tak.”
Isabel: gdyby roztrzęsiony wygląd Liz już jej nie zaniepokoił, to z pewnością zrobiłyby to jej słowa...
„Liz co się stało, gdzie on jest?”
Liz: „Wydaje mi się, że pojechał do domu, ale coś jest nie w porządku. Czuję to, czuję jego. On jest przerażony.”
Michael: podsłuchał to i natychmiast wpada w rolę zastępcy-obrońcy...
„Ja pójdę. Mogę go bronić lepiej niż wy.”
Liz: z jakiś powodów wydaje jej się, że on nie ma tym razem racji. Dzieje się coś innego, on nie potrzebuje Michaela, tylko jej. Właśnie ma to powiedzieć, kiedy wchodzi szeryf Valenti.
Valenti: widząc w jakim stanie jest Liz wie, że chodzi o Maxa...
„Liz?”
Michael: nie daje Liz szansy odpowiedzieć...
„Ona twierdzi, że Max ma kłopoty. Właśnie jadę do jego domu.”
Liz: w końcu wyraża swoje myśli, bardzo pewnym tonem...
„Nie Michael, nie wydaje mi się, żeby on potrzebował ciebie. Ja... czuję go. To nie jest fizyczne zagrożenie, lecz bardziej emocjonalne. Myślę, że ja i Isabel musimy tam iść.”
Valenti: odzywa się, zanim Michael może zaprotestować...
„Liz ma rację. Michael, on w tej chwili potrzebuje pomocy Liz i Isabel. Domyślam się o co chodzi i wiem, że nie grozi mu fizyczne niebezpieczeństwo. Daję ci słowo. Pozwól im iść.”
Alex: nie czekając ani chwili dłużej, natychmiast chwyta Isabel i Liz i prowadzi je do swojego samochodu...
„Chodźmy. Ja poprowadzę.”
Michael: obserwuje, jak Alex odjeżdża z parkingu i wcale mu się to nie podoba. Zwraca swoją uwagę na szeryfa, by uzyskać odpowiedzi...
„O co chodzi? Co tak przeraziło Maxa?”
Valenti: wie, że Michael nie spocznie, aż nie uzyska jakiejś odpowiedzi...
„Michael, rozmawiałem dziś po południu z jego ojcem. To sprawa bardziej w typie rodzicielskiej, raczej nie chcesz być tego świadkiem. Sądzę, że Maxowi pomoże obecność Liz. Najlepiej pozwolić im to załatwić. Wiem, że Max opowie ci później o wszystkim, ale na razie zostaw to.”
Michael: ciągle mu się to nie podoba, ale nie chce być zamieszany w żadne rodzicielskie sprawy, więc decyduje się zaufać osądowi szeryfa. Jego mięśnie trochę się rozluźniają, kiedy Maria go obejmuje, z ociąganiem skina głową.
Maria: zadowolona, że jest tam, by uspokoić swojego Kosmicznego Chłopca. Zauważa coś, co wszyscy inni przeoczyli w ferworze chwili...
„Ciekawe jak Liz wyczuła panikę Maxa? Czy oni są teraz psychiczni, czy coś?”
Mojry wprawiły w ruch tryby, co przyniesie nieprzewidziane konsekwencje.
Last edited by Milla on Mon Sep 19, 2005 2:03 am, edited 12 times in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
No tak, zdecydowanie ten dzień przeznaczyłam na czytanie opowiadań. Wzięłam sobie wolne od pracy, miałam załatwić mnóstwo spraw, a przesiedziałam z nosem wciśniętym w monitor z kawą w filiżance, kawałkiem wielkiego arbuza przed sobą i chusteczkami...na wszelki wypadek. Przydało się wszystko, podróż w krainę wyobraźni wart jest wszystkiego. Ale to Roswell....i najpiękniejsze po nim opowiadania.
Żartujesz Milla ? troszkę tego malutko...
Żartujesz Milla ? troszkę tego malutko...
A jednak doczekałam się kolejnej części kochanego opowiadanie May ALL Your...... Z czego bardzo, ale to bardzo się cieszę
Króciutka ta część i jak na razie w miarę spokojna, niby Max przeżywa teraz jakieś złe chwile, ale jeszcze nie były one aż tak dokładnie pokazane, więc się nie denerwuję. Zastanawia mnie tylko to połączenie między Liz i Maxem Znowu zadziałała miłość
Króciutka ta część i jak na razie w miarę spokojna, niby Max przeżywa teraz jakieś złe chwile, ale jeszcze nie były one aż tak dokładnie pokazane, więc się nie denerwuję. Zastanawia mnie tylko to połączenie między Liz i Maxem Znowu zadziałała miłość
AN: Sorrki za opóźnienie. Wróciłam w tym tygodniu do pracy, po niemal miesięcznej przerwie i cóż... nie mogłam się z niczym wyrobić.
<center>ROZDZIAŁ 2</center>
Akcja: późne popołudnie w domu Evansów
Państwo Evansowie i Max siedzą w ciszy w salonie i piją herbatę. Po tym jak doświadczyli tak silnych emocji Diane nalegała na herbatę, twierdząc, że to ich uspokoi. Ciągle pozostało tak wiele pytań, że nie wiedzą nawet gdzie zacząć.
Max: cisza i ciepła herbata pomogły mu się uspokoić. Postanawia uprzedzić pytania rodziców...
„Tato, gdzie są dokumenty, które pokazał ci ten przyjaciel? Czy on je ciągle ma? Czy można mu zaufać, że nic nikomu nie powie?”
Philip: natychmiast zapewnia syna...
„Ja mam te dokumenty. Dał mi je i nie martw się, ich zawartość nie trafiła do raportu. Pamiętasz Boba Swansona i jego żonę Jane; ich syn Tom jest kilka lat starszy od was? Kilka miesięcy temu Bob otrzymał zadanie by przejrzeć te akta i sporządzić z nich raport. Przeszedł już na emeryturę i na pewno nic nie powie. Przede wszystkim do lat jesteśmy przyjaciółmi, a poza tym gdyby ktoś się dowiedział co on zrobił, to Bob w najlepszym razie straciłby emeryturę.”
Max: zapewnienia ojca go uspokoiły...
„Kto jeszcze o tym wie?”
Philip: „Tylko my i szeryf Valenti.”
Widząc zaskoczenie na twarzy syna zaczyna się niepokoić...
„Max, czy coś jest nie tak? Według tych dokumentów szeryf wiedział o wszystkim i pomagał wam. Poprosiłem go tylko o potwierdzenie wszystkiego. Czyżbym pomylił się co do niego? Źle zrobiłem? Powiedz mi o co chodzi, chcę tylko poznać prawdę. To jest zbyt ważne, by pozostawiać niewyjaśnione kwestie.”
Max: „Nie, nie. Wszystko w porządku, ufam mu. Pomógł w mojej ucieczce. Od tamtej pory bardzo nas wspierał. Jestem tylko zaskoczony, że nic mi nie wspomniał o tej rozmowie. Um... gdzie są te dokumenty?”
Philip: idzie do przedpokoju po neseser. Wyciąga z niego dużą kopertę i kładzie ją na stole...
„Zawartość tej koperty jest zbyt niebezpieczna żebyśmy ją zatrzymali, musimy zniszczyć te dokumenty. Tak sobie myślałem... wieczory ciągle są dość chłodne, miło by było posiedzieć dzisiaj przy kominku.”
Słysząc jego sugestię Max uśmiecha się nieznacznie i kiwa głową zgadzając się na nią.
Widząc to Philip decyduje się poruszyć kwestię, która najbardziej niepokoi jego i Diane. Bardzo ostrożnie zaczyna mówić...
„Max, to co przeczytałem... co oni ci zrobili, nie mogę sobie nawet wyobrazić przez co przeszedłeś. Ale wiem, że nie jest zdrowo byś trzymał to wszystko w środku. Nawet jeśli myślisz, że sobie z tym poradziłeś, to musisz to z siebie wyrzucić. Tylko wtedy te rany zaczną się naprawdę goić. Proszę cię synu, porozmawiaj o tym z nami.”
Max: przez cały czas bardzo się starał odsunąć od siebie te wspomnienia i nie wystawiać ich na światło dzienne. Zdaje sobie sprawę, że rodzice mają rację, ale nie jest pewien czy jest w stanie to zrobić. Zamyka oczy, modląc się o siłę, o Liz. Decyduje się spróbować, zaczyna mówić, jego głos jest pusty i monotonny...
„Zachowywał się tak, jakbym był dla niego tylko przedmiotem. Miał wyniki badań, wiedział, że jestem w części człowiekiem, ale tego nie uznawał. Ciągle zadawał te same pytania na które nie znałem odpowiedzi, ale on mi nie wierzył. Dalej drążył. Byłem całkowicie na jego łasce, ale on jej nie miał.”
Znów jest na granicy łez. Czuje, że mama gładzi go po plecach, starając się pocieszyć go tak, jak to robiła gdy był mały. Czuje się emocjonalnie wyczerpany...
„Wiem, że macie rację. Zdaję sobie sprawę, że muszę to z siebie wyrzucić, ale chyba nie jestem na to gotowy. Otworzyłem się jedynie przed Liz i to tylko dlatego, że zobaczyła to wszystko w błyskach, kiedy mnie pocałowała. To było zaraz po ucieczce i byłem za słaby, by to kontrolować.”
Diane: serce jej się kraje, gdy słyszy przez co przeszedł jej syn. Nie jest zaskoczona, że to Liz wie co się naprawdę wydarzyło, jednak czegoś nie rozumie...
„Skarbie, nie jestem pewna co masz na myśli mówiąc ‘błyski’, co to takiego? Czy Liz jest taka jak ty?”
Max: zaskoczony pytaniem, patrzy na rodziców. Zapomniał, że oni jeszcze nie wiedzą o nim i Liz...
„Um nie, Liz nie jest taka jak ja. Ona jest człowiekiem, ale nawiązaliśmy ze sobą łączność, kiedy ją uleczyłem.”
Zauważa, że to tylko pogłębiło zmieszanie rodziców...
„Chyba powinienem zacząć od początku. Jakieś półtora roku temu w Crashdown była strzelanina i Liz została przypadkowo postrzelona... uleczyłem ją, a kiedy to robiłem widziałem różne rzeczy... błyski, zawierające jej wspomnienia. Później, kiedy powiedziałem jej prawdę o sobie, była trochę zdenerwowana. Więc odwróciłem połączenie i pozwoliłem jej zobaczyć moje wspomnienia, no i ... um... czasami ona wciąż może to robić nawet, kiedy niekoniecznie bym tego chciał.”
Diane: już jakieś czas temu domyśliła się, że jej syn jest zakochany w Liz, ale teraz po raz pierwszy zaczyna sobie uświadamiać, jak głębokie jest ich uczucie...
„Skarbie, to wspaniale, że wy dwoje... jesteście połączeni. Myślę, że Liz jest dla ciebie odpowiednia.”
Mówiąc to całuje syna w czoło.
Philip: jest zaskoczony tym, jaki silny jest jego syn. Ma przeczucie, że będzie mu to potrzebne w przyszłości. Ciągle ma parę pytań dotyczących majowych wydarzeń, ale przede wszystkim chce zapewnić syna o swoim poparciu...
„Max, kiedy będziesz gotów o tym porozmawiać pamiętaj, że zawsze jestem gotów cię wysłuchać. Zgadzam się z twoją mamą jeśli chodzi o Liz, ona jest dla ciebie dobra. Ale muszę wiedzieć jeszcze parę rzeczy. Co się stało z agentem Piercem? Bob powiedział, że zniknął. Czy wiesz gdzie on jest?”
Max: nawet mimo, że jest emocjonalnie wyczerpany, w jego głosie pojawia się gniew, kiedy odpowiada...
„Jeśli jest jakakolwiek sprawiedliwość, to smaży się teraz w piekle. Pierce nie żyje. To była samoobrona, ale nie żałuję.”
Philip: podejrzewał, że tak będzie brzmiała odpowiedź, mimo to nie był do końca przygotowany by to rzeczywiście usłyszeć. Musi się upewnić, co się dokładnie wydarzyło...
„Zabiłeś go? Kto o tym wie? Czy szeryf wie?”
Max: jest zbyt zmęczony, jego gniew wyparowuje, wzdycha i zaczyna wyjaśniać...
„Zaczął do nas strzelać, szeryf odpowiedział ogniem. Opróżnił cały magazynek, ale chybił. Gdy szeryf zmieniał magazynek Pierce wrócił i miał strzelić. Michael użył swoich mocy, by go powstrzymać, żeby nas bronić. Nigdy wcześniej nie zrobił nic takiego. Po tym jak zatarliśmy ślady, szeryf pomógł nam pozbyć się ciała.”
Philip: gdyby nie fakt, że już tyle się dzisiaj dowiedział, to po usłyszeniu tego wpadłby w panikę. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo szeryf jest w to wszystko zamieszany, włączając w to zakamuflowanie zabójstwa. Przypomina sobie, jak on i Diane zgadywali kto jeszcze posiada moce...
„Więc Michael, jest taki jak ty?”
Widzi, że syn przytakuje...
„Isabel?”
Max spogląda na niego i ledwo dostrzegalnie przytakuje...
„Kto jeszcze?”
Max: „Tess.”
Liz: całą drogę z Crashdown siedziała jak na szpilkach. W chwili, gdy Isabel otwiera frontowe drzwi, wpada do środka i Max natychmiast jest w jej ramionach. Nie zauważa zaskoczonych spojrzeń jego rodziców, jest skupiona tylko na Maxie. Przez chwilę patrzy mu w oczy, po czym całuje go delikatnie i kojąco. Natychmiast widzi wszystko, co się wydarzyło: ‘informacje ojca’ ‘panika’ ‘żal z powodu zranionej dłoni ojca’ ‘wyleczenie go’ ‘płacz’ ‘picie herbaty’ ‘pytania’ ‘ujawnienie doświadczeń z Białego Pokoju’ ‘ulgę, że może wreszcie powiedzieć wszystko rodzicom’, a także ‘radość, że oni wciąż go kochają’. Otrząsa się trochę, rozgląda dookoła i zdaje sobie sprawę, że jego rodzice im się przyglądają.
Diane: obserwując emocje malujące się na twarzy Liz, dostrzega o co chodziło jej synowi, kiedy mówił o ich połączeniu...
„Liz, kochanie, czy widziałaś błyski?”
Liz: nie jest pewna co zrobić. Spogląda na Maxa, by się dowiedzieć co odpowiedzieć i widzi ile go to wszystko kosztowało. Chce mu oszczędzić dalszych bolesnych pytań, więc wyjaśnia...
„Tak. Czasami mogę zobaczyć co mu się przydarzyło, szczególnie jeśli było to bardzo... emocjonalne doświadczenie.”
Zarówno jej słowa, jak i język ciała wyrażają opiekuńczość w stosunku do Maxa, co nie uchodzi uwadze Evansów.
Isabel: nie jest do końca pewna co się stało, ale biorąc pod uwagę wygląd obecnych, szczególnie brata, wie, że stało się coś bardzo poważnego. Za nic w świecie nie puściłaby teraz ręki Alexa, wchodzą razem do salonu...
„Mamo, tato co się stało?”
Philip: modli się, by za drugim razem poszło łatwiej...
„Isabel, dowiedzieliśmy się, że Max był przetrzymywany przez FBI, a także o tym, że wy, Michael i Tess jesteście inni. Musimy wiedzieć co się dzieje, żebyśmy mogli wam pomóc. Odbyliśmy bardzo trudną rozmowę z twoim bratem. Chcemy, żebyś wiedziała, że bardzo kochamy was oboje i że nigdy nie moglibyśmy żałować tego, że pojawiliście się w naszym życiu. Jesteście i zawsze będziecie naszymi dziećmi. Mamy nadzieję, że pozwolicie nam dalej być waszymi rodzicami.”
Isabel: zaczyna płakać i podbiega do rodziców...
„Mamo, tato od tak dawna chcieliśmy wam powiedzieć, ale baliśmy się, że stracimy was, jeśli to zrobimy.”
Przez kilka następnych minut ściska i całuje oboje rodziców, uspokaja się i razem z Alexem siada na kanapie.
Diane: cieszy się, że nie pomyliła się co do córki. Ma nadzieję, że teraz będzie mogła odegrać większą rolę w życiu swoich dzieci; choć gdy patrzy na Maxa i Liz zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie nie będzie go miała na zbyt długo. Kiedy przenosi uwagę na Izzy i widzi jak jej córka opiera się na Alexsie po wsparcie uświadamia sobie, że z nią również nie zostało jej zbyt wiele czasu. Przychodzi jej do głowy, że może ze wsparciem Alexa córka zechce powiedzieć jej coś, co od lat nie dawało jej spokoju...
„Kochanie, jest coś, nad czym się zawsze zastanawiałam. Mam nadzieję, że teraz możesz mi to powiedzieć. co wy dwoje robiliście na pustyni tej nocy, kiedy was znaleźliśmy? Jak się tam dostaliście?”
Isabel: spogląda na brata i z ulgą zauważa, że skinął głową zgadzając się by odpowiedziała...
„Dopiero co wyszliśmy z naszych inkubatorów, w których byliśmy od katastrofy w ’47. Błąkaliśmy się dookoła, zagubieni. Przez jakiś czas Michael był z nami, natomiast Tess jeszcze się nie.... no cóż, wykluła. Kiedy zobaczyliśmy światła waszego samochodu, Michael się schował. Max chciał, żeby wziął go za rękę, ale on nie chciał wrócić. Minęły trzy lata zanim znowu go zobaczyliśmy. Nie pamiętamy wiele z tamtej nocy, więc nie wiedzieliśmy nic o Tess, aż do zeszłego roku, kiedy przyjechała do Roswell.”
Diane: serce jej się łamie, gdy słyszy, że Michael był tam tamtej nocy, a oni go nie dostrzegli...
„Żałuję, że Michael nie wziął cię wtedy za rękę, z radością zajęlibyśmy się całą waszą trójką, albo nawet czwórką. Co się stało z Tess?”
Isabel: „Mieliśmy opiekuna. Był tam, kiedy przyszedł czas Tess. Zdaje się, że z powodu katastrofy wszystko się trochę pomieszało i nasza trójka wyszła trochę wcześniej. W każdym razie nasz opiekun wychował Tess, ale... um... zmarł w zeszłym roku, więc Max spytał się, czy Tess mogłaby mieszkać u szeryfa.”
Była bardzo podekscytowana, kiedy dowiedziała się co się dzieje, zawsze chciała by rodzice znali prawdę, ale teraz musząc wyjaśniać im wszystko zrozumiała dlaczego Max miał opory, a także jego wyczerpanie, to strasznie męczące.
Kiedy pokój pogrąża się w ciszy, wszyscy uznają to za sygnał, że na dzisiaj koniec. Alex i Liz zostają zaproszeni na kolację. Rozpalają w kominku, zamawiają pizzę i oglądają stare filmy w telewizji. Kiedy chłopcy zaczynają wydawać z siebie odrażające odgłosy podczas jedzenia by zniesmaczyć dziewczęta, rodzice uświadamiają sobie, że to wciąż jeszcze nastolatki, bez względu na to jak są wyjątkowi. Tej nocy zostaje wyjaśniona jeszcze jedna tajemnica, teraz już wiedzą o co chodzi z sosem Tabasco.
Mojry postarały się by wiele lat wcześniej Philip i Diane obrali tamtą drogę do domu; potrzebowały bardzo niezwykłych rodziców dla bardzo niezwykłych dzieci.
<center>ROZDZIAŁ 2</center>
Akcja: późne popołudnie w domu Evansów
Państwo Evansowie i Max siedzą w ciszy w salonie i piją herbatę. Po tym jak doświadczyli tak silnych emocji Diane nalegała na herbatę, twierdząc, że to ich uspokoi. Ciągle pozostało tak wiele pytań, że nie wiedzą nawet gdzie zacząć.
Max: cisza i ciepła herbata pomogły mu się uspokoić. Postanawia uprzedzić pytania rodziców...
„Tato, gdzie są dokumenty, które pokazał ci ten przyjaciel? Czy on je ciągle ma? Czy można mu zaufać, że nic nikomu nie powie?”
Philip: natychmiast zapewnia syna...
„Ja mam te dokumenty. Dał mi je i nie martw się, ich zawartość nie trafiła do raportu. Pamiętasz Boba Swansona i jego żonę Jane; ich syn Tom jest kilka lat starszy od was? Kilka miesięcy temu Bob otrzymał zadanie by przejrzeć te akta i sporządzić z nich raport. Przeszedł już na emeryturę i na pewno nic nie powie. Przede wszystkim do lat jesteśmy przyjaciółmi, a poza tym gdyby ktoś się dowiedział co on zrobił, to Bob w najlepszym razie straciłby emeryturę.”
Max: zapewnienia ojca go uspokoiły...
„Kto jeszcze o tym wie?”
Philip: „Tylko my i szeryf Valenti.”
Widząc zaskoczenie na twarzy syna zaczyna się niepokoić...
„Max, czy coś jest nie tak? Według tych dokumentów szeryf wiedział o wszystkim i pomagał wam. Poprosiłem go tylko o potwierdzenie wszystkiego. Czyżbym pomylił się co do niego? Źle zrobiłem? Powiedz mi o co chodzi, chcę tylko poznać prawdę. To jest zbyt ważne, by pozostawiać niewyjaśnione kwestie.”
Max: „Nie, nie. Wszystko w porządku, ufam mu. Pomógł w mojej ucieczce. Od tamtej pory bardzo nas wspierał. Jestem tylko zaskoczony, że nic mi nie wspomniał o tej rozmowie. Um... gdzie są te dokumenty?”
Philip: idzie do przedpokoju po neseser. Wyciąga z niego dużą kopertę i kładzie ją na stole...
„Zawartość tej koperty jest zbyt niebezpieczna żebyśmy ją zatrzymali, musimy zniszczyć te dokumenty. Tak sobie myślałem... wieczory ciągle są dość chłodne, miło by było posiedzieć dzisiaj przy kominku.”
Słysząc jego sugestię Max uśmiecha się nieznacznie i kiwa głową zgadzając się na nią.
Widząc to Philip decyduje się poruszyć kwestię, która najbardziej niepokoi jego i Diane. Bardzo ostrożnie zaczyna mówić...
„Max, to co przeczytałem... co oni ci zrobili, nie mogę sobie nawet wyobrazić przez co przeszedłeś. Ale wiem, że nie jest zdrowo byś trzymał to wszystko w środku. Nawet jeśli myślisz, że sobie z tym poradziłeś, to musisz to z siebie wyrzucić. Tylko wtedy te rany zaczną się naprawdę goić. Proszę cię synu, porozmawiaj o tym z nami.”
Max: przez cały czas bardzo się starał odsunąć od siebie te wspomnienia i nie wystawiać ich na światło dzienne. Zdaje sobie sprawę, że rodzice mają rację, ale nie jest pewien czy jest w stanie to zrobić. Zamyka oczy, modląc się o siłę, o Liz. Decyduje się spróbować, zaczyna mówić, jego głos jest pusty i monotonny...
„Zachowywał się tak, jakbym był dla niego tylko przedmiotem. Miał wyniki badań, wiedział, że jestem w części człowiekiem, ale tego nie uznawał. Ciągle zadawał te same pytania na które nie znałem odpowiedzi, ale on mi nie wierzył. Dalej drążył. Byłem całkowicie na jego łasce, ale on jej nie miał.”
Znów jest na granicy łez. Czuje, że mama gładzi go po plecach, starając się pocieszyć go tak, jak to robiła gdy był mały. Czuje się emocjonalnie wyczerpany...
„Wiem, że macie rację. Zdaję sobie sprawę, że muszę to z siebie wyrzucić, ale chyba nie jestem na to gotowy. Otworzyłem się jedynie przed Liz i to tylko dlatego, że zobaczyła to wszystko w błyskach, kiedy mnie pocałowała. To było zaraz po ucieczce i byłem za słaby, by to kontrolować.”
Diane: serce jej się kraje, gdy słyszy przez co przeszedł jej syn. Nie jest zaskoczona, że to Liz wie co się naprawdę wydarzyło, jednak czegoś nie rozumie...
„Skarbie, nie jestem pewna co masz na myśli mówiąc ‘błyski’, co to takiego? Czy Liz jest taka jak ty?”
Max: zaskoczony pytaniem, patrzy na rodziców. Zapomniał, że oni jeszcze nie wiedzą o nim i Liz...
„Um nie, Liz nie jest taka jak ja. Ona jest człowiekiem, ale nawiązaliśmy ze sobą łączność, kiedy ją uleczyłem.”
Zauważa, że to tylko pogłębiło zmieszanie rodziców...
„Chyba powinienem zacząć od początku. Jakieś półtora roku temu w Crashdown była strzelanina i Liz została przypadkowo postrzelona... uleczyłem ją, a kiedy to robiłem widziałem różne rzeczy... błyski, zawierające jej wspomnienia. Później, kiedy powiedziałem jej prawdę o sobie, była trochę zdenerwowana. Więc odwróciłem połączenie i pozwoliłem jej zobaczyć moje wspomnienia, no i ... um... czasami ona wciąż może to robić nawet, kiedy niekoniecznie bym tego chciał.”
Diane: już jakieś czas temu domyśliła się, że jej syn jest zakochany w Liz, ale teraz po raz pierwszy zaczyna sobie uświadamiać, jak głębokie jest ich uczucie...
„Skarbie, to wspaniale, że wy dwoje... jesteście połączeni. Myślę, że Liz jest dla ciebie odpowiednia.”
Mówiąc to całuje syna w czoło.
Philip: jest zaskoczony tym, jaki silny jest jego syn. Ma przeczucie, że będzie mu to potrzebne w przyszłości. Ciągle ma parę pytań dotyczących majowych wydarzeń, ale przede wszystkim chce zapewnić syna o swoim poparciu...
„Max, kiedy będziesz gotów o tym porozmawiać pamiętaj, że zawsze jestem gotów cię wysłuchać. Zgadzam się z twoją mamą jeśli chodzi o Liz, ona jest dla ciebie dobra. Ale muszę wiedzieć jeszcze parę rzeczy. Co się stało z agentem Piercem? Bob powiedział, że zniknął. Czy wiesz gdzie on jest?”
Max: nawet mimo, że jest emocjonalnie wyczerpany, w jego głosie pojawia się gniew, kiedy odpowiada...
„Jeśli jest jakakolwiek sprawiedliwość, to smaży się teraz w piekle. Pierce nie żyje. To była samoobrona, ale nie żałuję.”
Philip: podejrzewał, że tak będzie brzmiała odpowiedź, mimo to nie był do końca przygotowany by to rzeczywiście usłyszeć. Musi się upewnić, co się dokładnie wydarzyło...
„Zabiłeś go? Kto o tym wie? Czy szeryf wie?”
Max: jest zbyt zmęczony, jego gniew wyparowuje, wzdycha i zaczyna wyjaśniać...
„Zaczął do nas strzelać, szeryf odpowiedział ogniem. Opróżnił cały magazynek, ale chybił. Gdy szeryf zmieniał magazynek Pierce wrócił i miał strzelić. Michael użył swoich mocy, by go powstrzymać, żeby nas bronić. Nigdy wcześniej nie zrobił nic takiego. Po tym jak zatarliśmy ślady, szeryf pomógł nam pozbyć się ciała.”
Philip: gdyby nie fakt, że już tyle się dzisiaj dowiedział, to po usłyszeniu tego wpadłby w panikę. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo szeryf jest w to wszystko zamieszany, włączając w to zakamuflowanie zabójstwa. Przypomina sobie, jak on i Diane zgadywali kto jeszcze posiada moce...
„Więc Michael, jest taki jak ty?”
Widzi, że syn przytakuje...
„Isabel?”
Max spogląda na niego i ledwo dostrzegalnie przytakuje...
„Kto jeszcze?”
Max: „Tess.”
Liz: całą drogę z Crashdown siedziała jak na szpilkach. W chwili, gdy Isabel otwiera frontowe drzwi, wpada do środka i Max natychmiast jest w jej ramionach. Nie zauważa zaskoczonych spojrzeń jego rodziców, jest skupiona tylko na Maxie. Przez chwilę patrzy mu w oczy, po czym całuje go delikatnie i kojąco. Natychmiast widzi wszystko, co się wydarzyło: ‘informacje ojca’ ‘panika’ ‘żal z powodu zranionej dłoni ojca’ ‘wyleczenie go’ ‘płacz’ ‘picie herbaty’ ‘pytania’ ‘ujawnienie doświadczeń z Białego Pokoju’ ‘ulgę, że może wreszcie powiedzieć wszystko rodzicom’, a także ‘radość, że oni wciąż go kochają’. Otrząsa się trochę, rozgląda dookoła i zdaje sobie sprawę, że jego rodzice im się przyglądają.
Diane: obserwując emocje malujące się na twarzy Liz, dostrzega o co chodziło jej synowi, kiedy mówił o ich połączeniu...
„Liz, kochanie, czy widziałaś błyski?”
Liz: nie jest pewna co zrobić. Spogląda na Maxa, by się dowiedzieć co odpowiedzieć i widzi ile go to wszystko kosztowało. Chce mu oszczędzić dalszych bolesnych pytań, więc wyjaśnia...
„Tak. Czasami mogę zobaczyć co mu się przydarzyło, szczególnie jeśli było to bardzo... emocjonalne doświadczenie.”
Zarówno jej słowa, jak i język ciała wyrażają opiekuńczość w stosunku do Maxa, co nie uchodzi uwadze Evansów.
Isabel: nie jest do końca pewna co się stało, ale biorąc pod uwagę wygląd obecnych, szczególnie brata, wie, że stało się coś bardzo poważnego. Za nic w świecie nie puściłaby teraz ręki Alexa, wchodzą razem do salonu...
„Mamo, tato co się stało?”
Philip: modli się, by za drugim razem poszło łatwiej...
„Isabel, dowiedzieliśmy się, że Max był przetrzymywany przez FBI, a także o tym, że wy, Michael i Tess jesteście inni. Musimy wiedzieć co się dzieje, żebyśmy mogli wam pomóc. Odbyliśmy bardzo trudną rozmowę z twoim bratem. Chcemy, żebyś wiedziała, że bardzo kochamy was oboje i że nigdy nie moglibyśmy żałować tego, że pojawiliście się w naszym życiu. Jesteście i zawsze będziecie naszymi dziećmi. Mamy nadzieję, że pozwolicie nam dalej być waszymi rodzicami.”
Isabel: zaczyna płakać i podbiega do rodziców...
„Mamo, tato od tak dawna chcieliśmy wam powiedzieć, ale baliśmy się, że stracimy was, jeśli to zrobimy.”
Przez kilka następnych minut ściska i całuje oboje rodziców, uspokaja się i razem z Alexem siada na kanapie.
Diane: cieszy się, że nie pomyliła się co do córki. Ma nadzieję, że teraz będzie mogła odegrać większą rolę w życiu swoich dzieci; choć gdy patrzy na Maxa i Liz zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie nie będzie go miała na zbyt długo. Kiedy przenosi uwagę na Izzy i widzi jak jej córka opiera się na Alexsie po wsparcie uświadamia sobie, że z nią również nie zostało jej zbyt wiele czasu. Przychodzi jej do głowy, że może ze wsparciem Alexa córka zechce powiedzieć jej coś, co od lat nie dawało jej spokoju...
„Kochanie, jest coś, nad czym się zawsze zastanawiałam. Mam nadzieję, że teraz możesz mi to powiedzieć. co wy dwoje robiliście na pustyni tej nocy, kiedy was znaleźliśmy? Jak się tam dostaliście?”
Isabel: spogląda na brata i z ulgą zauważa, że skinął głową zgadzając się by odpowiedziała...
„Dopiero co wyszliśmy z naszych inkubatorów, w których byliśmy od katastrofy w ’47. Błąkaliśmy się dookoła, zagubieni. Przez jakiś czas Michael był z nami, natomiast Tess jeszcze się nie.... no cóż, wykluła. Kiedy zobaczyliśmy światła waszego samochodu, Michael się schował. Max chciał, żeby wziął go za rękę, ale on nie chciał wrócić. Minęły trzy lata zanim znowu go zobaczyliśmy. Nie pamiętamy wiele z tamtej nocy, więc nie wiedzieliśmy nic o Tess, aż do zeszłego roku, kiedy przyjechała do Roswell.”
Diane: serce jej się łamie, gdy słyszy, że Michael był tam tamtej nocy, a oni go nie dostrzegli...
„Żałuję, że Michael nie wziął cię wtedy za rękę, z radością zajęlibyśmy się całą waszą trójką, albo nawet czwórką. Co się stało z Tess?”
Isabel: „Mieliśmy opiekuna. Był tam, kiedy przyszedł czas Tess. Zdaje się, że z powodu katastrofy wszystko się trochę pomieszało i nasza trójka wyszła trochę wcześniej. W każdym razie nasz opiekun wychował Tess, ale... um... zmarł w zeszłym roku, więc Max spytał się, czy Tess mogłaby mieszkać u szeryfa.”
Była bardzo podekscytowana, kiedy dowiedziała się co się dzieje, zawsze chciała by rodzice znali prawdę, ale teraz musząc wyjaśniać im wszystko zrozumiała dlaczego Max miał opory, a także jego wyczerpanie, to strasznie męczące.
Kiedy pokój pogrąża się w ciszy, wszyscy uznają to za sygnał, że na dzisiaj koniec. Alex i Liz zostają zaproszeni na kolację. Rozpalają w kominku, zamawiają pizzę i oglądają stare filmy w telewizji. Kiedy chłopcy zaczynają wydawać z siebie odrażające odgłosy podczas jedzenia by zniesmaczyć dziewczęta, rodzice uświadamiają sobie, że to wciąż jeszcze nastolatki, bez względu na to jak są wyjątkowi. Tej nocy zostaje wyjaśniona jeszcze jedna tajemnica, teraz już wiedzą o co chodzi z sosem Tabasco.
Mojry postarały się by wiele lat wcześniej Philip i Diane obrali tamtą drogę do domu; potrzebowały bardzo niezwykłych rodziców dla bardzo niezwykłych dzieci.
<center>ROZDZIAŁ 3</center>
Akcja: dom Evansów, wczesny wtorkowy poranek
Max: zapach przyrządzanego śniadania zaskoczył go. Mama nie robi zwykle śniadań w dni robocze. Nie spał zbyt dobrze zeszłej nocy, ciągle się budził myśląc o wczorajszych wydarzeniach. Dopiero nad ranem był w stanie naprawdę zasnąć i w rezultacie nie obudził się, gdy zadzwonił budzik. Na szczęście Alex podwozi dziś Izzy, więc nie musi się przynajmniej martwić o wyciągnięcie jej za drzwi, ale i tak musi się spieszyć. Wpada do kuchni by złapać szybko coś do jedzenia i ruszyć w drogę...
„Dzień dobry mamo, wezmę tylko tosta i zmykam, spóźnię się do szkoły.”
Udaje mu się dotrzeć prawie do drzwi.
Diane: jej macierzyński instynkt jest od wczoraj na wysokim biegu. Zamierza dopilnować by jej syn zadbał o siebie i zamierza zacząć od razu...
„STAĆ! Nie wyjdziesz z tego domu bez porządnego śniadania. Mam dość tego, że żywisz się tylko niezdrowym jedzeniem. Wstałam dzisiaj wcześniej, żeby zrobić ci dobre śniadanie, więc ty usiądziesz przy stole i zjesz je. Słyszałeś co powiedziałam, wracaj tu i siadaj.”
Kiedy jej syn siada przy stole, nakłada mu jedzenie na talerz i stawia przed nim.
„Idę skończyć szykować się do pracy, a kiedy wrócę ten talerz ma być wyczyszczony.”
Max: patrzy jak jego mama oddala się korytarzem, po czym przenosi swoją uwagę na drugiego okupanta stołu. Kieruje swoje słowa do gazety, za którą chowa się jego tata...
„Tato, spóźnię się do szkoły. Nie mam na to czasu.”
Philip: dalej przegląda stronę sportową...
„Hmmm, zaczyna się sezon wiosenny, może my mężczyźni wybierzemy się na weekend do Phoenix na mecz.”
Odkłada gazetę i patrzy na syna z lekkim rozbawieniem...
„To jest, oczywiście pod warunkiem, że twoja mama spuści cię z oka na dość długo, byśmy zdążyli wyjechać.”
Max: zaczyna jeść swoje gofry. Nie widzi nic zabawnego w tym, jak matka zachowuje się w stosunku do niego od wczorajszego wieczora...
„Tato, to nie jest śmieszne, cztery razy zaglądała do mnie w nocy. Ciągle przykrywała mnie kocem, tylko po to, żebym mógł go skopać w chwili, w której zamknęły się za nią drzwi, a teraz jeszcze to. Tato, czy nie możesz sprawić, żeby przestała?”
Philip: czuje sympatię jeśli chodzi o sytuację syna, ale wie też, że lepiej nie próbować się wtrącać...
„Właściwie to była u ciebie sześć razy i wspominała coś dowiedzeniu się czy produkują dla dorosłych te jednoczęściowe piżamy, no wiesz, takie w jakich zmuszała was do spania, gdy byliście mali.”
Chichocze...
„Daj jej trochę czasu, chce mieć pewność, że nic ci nie będzie.”
Max: czuje się winny, że martwi mamę, ale ciągle nie jest zadowolony z sytuacji...
„W porządku, ale dla jasności, sam mogę sobie wybrać piżamę.”
Przez parę chwil je w milczeniu, po czym znów się odzywa...
„Więc... jak myślisz, ile czasu ona potrzebuje na powrót do normy?”
Philip: kończy własne śniadanie i wstaje, żeby nalać sobie jeszcze kawy...
„Och, czy ja wiem. Rok, albo dwa powinny wystarczyć.”
Spogląda na syna i zaczyna się śmiać na widok jego przerażonej miny.
Diane: wracając do kuchni przechodzi obok pokoju Maxa i jest zaskoczona, gdy widzi głowę zaglądającą przez okno. Wchodzi do pokoju...
„Michaelu Guerinie, czy nie byłoby prościej wejść drzwiami? Max je śniadanie, może wejdziesz i przyłączysz się do niego. Nalegam.”
Michael: przyszedł, bo miał nadzieję złapać Maxa, gdy ten będzie wychodził, żeby mogli porozmawiać w drodze do szkoły. Jest zmieszany, że przyłapała go mama Maxa...
„Uh... pani Evans, w porządku, próbowałem po prostu załapać się, by Max podwiózł mnie dziś do szkoły.”
Widzi, że nie ma szans na wykręcenie się z tego, wdrapuje się przez okno i zostaje odprowadzony do kuchni.
Diane: „Spójrzcie, kogo znalazłam. Usiądź Michael, a ja ci nałożę trochę gofrów.”
Kiedy wręcza mu talerz, zauważa, że stojąca na stole buteleczka Tabasco jest pusta...
„Oto twoje śniadanie. Ou, chyba mam jeszcze jedną butelkę Tabasco w szafce, żebyś mógł polać sobie gofry.”
Michael: zszokowany, upuszcza widelec. Kopie Maxa pod stołem, żeby zwrócić w końcu jego uwagę...
„Maxwell, co do cho...?”
Philip: przerywa mu, posyłając ostrzegawcze spojrzenie...
„Młody człowieku, uważaj na swój język.”
Michael: ciągle zdenerwowany, ale przyjmuje do wiadomości uwagę...
„Um, przepraszam pana. Um, Maxwell, co się dzieje?”
Max: nie jest pewien jak ma odpowiedzieć, nie wysyłając jednocześnie temperamentu Michaela na orbitę. Z całą pewnością nie chciałby, żeby jego rodzice byli tego świadkami...
„Um... oni tak jakby wiedzą o nas. Wyjaśnię ci to w drodze do szkoły. Lepiej się pospiesz i zjedz, bo mama nigdzie mnie nie wypuści dopóki obaj nie skończymy.”
Philip: kończy swoją kawę i chrząka, by zwrócić uwagę chłopców...
„Michael, wszystko w porządku. Nie zamierzamy was nikomu wydać. Wasz sekret jest z nami bezpieczny, ale ciągle jest wiele spraw o których musimy później porozmawiać. Max, wiesz, że możesz na nas liczyć i Michael to odnosi się również do ciebie. A teraz, muszę już lecieć do biura.”
Klepie obu chłopców po plecach, całuje żonę i wychodzi.
Diane: odwraca się do stołu i zauważa, że jeden z nich ledwo co tknął swoje śniadanie...
„Michael, skarbie, Max ma rację, nikt stąd nie wyjdzie dopóki obaj nie zjecie wszystkiego, co macie na talerzach.”
Uśmiecha się gdy Michael w zadziwiającym tempie zaczyna pochłaniać swoje oblane sosem Tabasco gofry. Zabiera czysty talerz...
„No proszę, teraz dużo lepiej. A teraz, lepiej biegnijcie do szkoły.”
W drodze do szkoły...
Michael: „Dobra Maxwell, co jest? Ile oni wiedzą?”
Max: uznaje, że równie dobrze może mieć już to za sobą...
„Wiedzą głównie o Piersie i wydarzeniach majowych, ale opowiedzieliśmy im też trochę o nocy, kiedy się... wykluliśmy.”
Michael: jego temperament jest w drodze na orbitę...
„Czyś ty zwariował! Co, a raczej powinienem zapytać kto, opanował twój umysł, żebyś otworzył usta na ten temat? Do diabła Maxwell, ilu jeszcze ludzi dołączy do klubu ‘znam kosmitów’? Twój ojciec jest prawnikiem na miłość boską; będzie chciał mnie wydać za zamordowanie Pierce’a. Nie wspominając nawet o tym, na ile pytań będą chcieli odpowiedzi. Dlaczego zrobiłeś coś tak głupiego?”
Max: wiedział jak Michael zareaguje, co wcale tego nie ułatwia. Zaczyna się bronić...
„Nie naskakuj na mnie, nie podjąłem nagle decyzji, żeby im powiedzieć. Michael, wierz lub nie, ale moi rodzice byli trochę bardziej zainteresowani co mi się stało w Białym Pokoju, niż co ty zrobiłeś. Poza tym słyszałeś, co powiedział mój tata, nasz sekret jest z nimi bezpieczny, nie zamierzają nas wydać. Daj mi spokój, dobrze?”
Uspokaja się trochę i kontynuuje wyjaśnienia...
„Tata ma przyjaciela, który pracował dla FBI i właśnie przeszedł na emeryturę. Jego ostatnim zadaniem było przejrzenie prywatnych dzienników Pierce’a, które zostały właśnie odnalezione. Kto mógł wiedzieć, że ten facet prowadził dziennik? W każdym razie, przyjaciel taty sfałszował ten raport, więc wszystko powinno być OK, ale... um... on pomyślał jednak, że powinien dać znać mojemu tacie i oddać mu te dokumenty. Kiedy wróciłem wczoraj do domu, rodzice czekali, żeby ze mną porozmawiać. Nie spodziewałem się tego.”
Michael: czuje się jak pierwszej klasy dupek. Nie zastanawiał się zbytnio nad tym co Pierce zrobił Maxowi. Nagle doznaje olśnienia {Liz! To dlatego tak wczoraj panikowała. Nic dziwnego, że Max był przerażony. Zaraz, skąd ona o tym wiedziała? Czy oni są psychiczni, odkąd to zrobili? Co mi przypomina...}...
„Um, Maxwell, wczoraj Liz wpadła do Crashdown kompletnie spanikowana. Mówiła, że jesteś przerażony i że ona i Izzy muszą natychmiast do ciebie jechać. Skąd ona o tym wiedziała? Zadzwoniłeś do niej, czy coś?”
Max: nie zastanawiał się na tym, ale teraz, gdy Michael wspomniał zaczyna myśleć. Skąd Liz wiedziała, że on jej potrzebuje? Modlił się o odrobinę jej siły by pomogło mu to wszystko przetrwać i chciał, żeby była przy nim. I nagle była i od razu wiedział, że wszystko będzie w porządku. {Skąd ona wiedziała? Czyżbym wezwał ją moimi myślami?}. Zjeżdża na pobocze, ignorując wszystko, włącznie z uniesionymi brwiami Michaela. Postanawia to sprawdzić, koncentruje się tylko na Liz, woła ją w myślach. {Liz, słyszysz mnie? Liz, jeśli mnie słyszysz, spróbuj odpowiedzieć. Liz? Kocham cię Liz, teraz i zawsze.} Silnie koncentruje się na wizerunku ukochanej i po chwili słyszy cichy i bardzo zaskoczony głos Liz: {Max, słyszę cię! O Mój Boże! Będziemy musieli to rozgryźć! Ale uh... zaskoczyłeś mnie w kiepskim momencie. Nie mam dzisiaj pierwszej lekcji, więc dopiero biorę prysznic. Tak mnie zszokowałeś, że nalałam sobie szamponu do oka!} Uśmiecha się wyobrażając ją sobie pod prysznicem, drażni się {Hmmm, może jeśli bardziej się skoncentruję, to będę mógł zobaczyć co robisz, zamiast tylko słyszeć.} Uśmiecha się i chichocze, gdy słyszy jej oburzenie: {Maxie Evansie, lepiej żebyś tego nie robił! Pamiętaj tylko, że jeśli to zrobisz, będę musiała złożyć ci dziś wieczorem małą wizytę i przekonamy się, ile snu pozwolę ci zaznać! A teraz, daj mi się skończyć szykować i spotkamy się na następnej lekcji. I nie zapominaj, że cię kocham!} Jeszcze raz przesyła jej swoje uczucia {Kocham cię, teraz i zawsze} po czym zwraca swoją uwagę do bardzo już zdenerwowanego Michaela...
„Um tak Michael, wydaje się, że więź moja i Liz jest teraz trochę telepatyczna. Jak na razie wydaje się, że ona może wyczuć moje emocje, a teraz właśnie rozmawialiśmy ze sobą. Myślę, że będziemy musieli trochę poeksperymentować, jak to dokładnie działa.”
Michael: nie jest pewien co czuje w związku z tym ostatnim odkryciem, a także z potencjalnymi implikacjami, które mogą dotknąć jego. Odzywa się trochę nerwowo...
„Sprawdźmy czy dobrze to rozumiem, odkąd ty i Liz.... uh przeszliście na drugą stronę, oboje możecie wyczuwać emocje drugiego i możecie mówić w swoich głowach?”
Widząc, że jego przyjaciel przytakuje z uśmiechem, wzdryga się...
„Więc twierdzisz, że kiedy... er... jeśli Maria i ja naprawdę to zrobimy, ryzykuję nie tylko, że ona będzie mogła odczytać co czuję, ale też będę musiał słuchać jej w mojej głowie, nawet kiedy nie ma jej obok! Świetnie Maxwell, po prostu świetnie! Masz dla mnie jeszcze jakieś rewelacje dziś rano?”
Max: ledwo udaje mu się utrzymać poważną minę...
„Już tylko jedną, cóż... właściwie to małe ostrzeżenie. Moja mama wpadła w ten model hiper-matki odkąd poznała wczoraj prawdę. Już doprowadza mnie do szaleństwa, a jako że Izzy wspomniała, iż byłeś tam tamtej nocy, kiedy nas znaleźli, wydaje mi się, że ona czuje się trochę winna, że cię też nie przygarnęli. Więc... no... wydaje mi się, że jesteś jej następnym celem.”
Widząc paniczny wyraz na twarzy Michaela, nie wytrzymuje i zaczyna się śmiać. W świetnym nastroju rusza w dalszą drogę, do szkoły.
Mojry muszą nauczyć młodych kosmitów cennej lekcji. Odrobina rodzicielskiego wpływu może być dobrą rzeczą, a także może to być bardzo pouczającym doświadczeniem.
Akcja: dom Evansów, wczesny wtorkowy poranek
Max: zapach przyrządzanego śniadania zaskoczył go. Mama nie robi zwykle śniadań w dni robocze. Nie spał zbyt dobrze zeszłej nocy, ciągle się budził myśląc o wczorajszych wydarzeniach. Dopiero nad ranem był w stanie naprawdę zasnąć i w rezultacie nie obudził się, gdy zadzwonił budzik. Na szczęście Alex podwozi dziś Izzy, więc nie musi się przynajmniej martwić o wyciągnięcie jej za drzwi, ale i tak musi się spieszyć. Wpada do kuchni by złapać szybko coś do jedzenia i ruszyć w drogę...
„Dzień dobry mamo, wezmę tylko tosta i zmykam, spóźnię się do szkoły.”
Udaje mu się dotrzeć prawie do drzwi.
Diane: jej macierzyński instynkt jest od wczoraj na wysokim biegu. Zamierza dopilnować by jej syn zadbał o siebie i zamierza zacząć od razu...
„STAĆ! Nie wyjdziesz z tego domu bez porządnego śniadania. Mam dość tego, że żywisz się tylko niezdrowym jedzeniem. Wstałam dzisiaj wcześniej, żeby zrobić ci dobre śniadanie, więc ty usiądziesz przy stole i zjesz je. Słyszałeś co powiedziałam, wracaj tu i siadaj.”
Kiedy jej syn siada przy stole, nakłada mu jedzenie na talerz i stawia przed nim.
„Idę skończyć szykować się do pracy, a kiedy wrócę ten talerz ma być wyczyszczony.”
Max: patrzy jak jego mama oddala się korytarzem, po czym przenosi swoją uwagę na drugiego okupanta stołu. Kieruje swoje słowa do gazety, za którą chowa się jego tata...
„Tato, spóźnię się do szkoły. Nie mam na to czasu.”
Philip: dalej przegląda stronę sportową...
„Hmmm, zaczyna się sezon wiosenny, może my mężczyźni wybierzemy się na weekend do Phoenix na mecz.”
Odkłada gazetę i patrzy na syna z lekkim rozbawieniem...
„To jest, oczywiście pod warunkiem, że twoja mama spuści cię z oka na dość długo, byśmy zdążyli wyjechać.”
Max: zaczyna jeść swoje gofry. Nie widzi nic zabawnego w tym, jak matka zachowuje się w stosunku do niego od wczorajszego wieczora...
„Tato, to nie jest śmieszne, cztery razy zaglądała do mnie w nocy. Ciągle przykrywała mnie kocem, tylko po to, żebym mógł go skopać w chwili, w której zamknęły się za nią drzwi, a teraz jeszcze to. Tato, czy nie możesz sprawić, żeby przestała?”
Philip: czuje sympatię jeśli chodzi o sytuację syna, ale wie też, że lepiej nie próbować się wtrącać...
„Właściwie to była u ciebie sześć razy i wspominała coś dowiedzeniu się czy produkują dla dorosłych te jednoczęściowe piżamy, no wiesz, takie w jakich zmuszała was do spania, gdy byliście mali.”
Chichocze...
„Daj jej trochę czasu, chce mieć pewność, że nic ci nie będzie.”
Max: czuje się winny, że martwi mamę, ale ciągle nie jest zadowolony z sytuacji...
„W porządku, ale dla jasności, sam mogę sobie wybrać piżamę.”
Przez parę chwil je w milczeniu, po czym znów się odzywa...
„Więc... jak myślisz, ile czasu ona potrzebuje na powrót do normy?”
Philip: kończy własne śniadanie i wstaje, żeby nalać sobie jeszcze kawy...
„Och, czy ja wiem. Rok, albo dwa powinny wystarczyć.”
Spogląda na syna i zaczyna się śmiać na widok jego przerażonej miny.
Diane: wracając do kuchni przechodzi obok pokoju Maxa i jest zaskoczona, gdy widzi głowę zaglądającą przez okno. Wchodzi do pokoju...
„Michaelu Guerinie, czy nie byłoby prościej wejść drzwiami? Max je śniadanie, może wejdziesz i przyłączysz się do niego. Nalegam.”
Michael: przyszedł, bo miał nadzieję złapać Maxa, gdy ten będzie wychodził, żeby mogli porozmawiać w drodze do szkoły. Jest zmieszany, że przyłapała go mama Maxa...
„Uh... pani Evans, w porządku, próbowałem po prostu załapać się, by Max podwiózł mnie dziś do szkoły.”
Widzi, że nie ma szans na wykręcenie się z tego, wdrapuje się przez okno i zostaje odprowadzony do kuchni.
Diane: „Spójrzcie, kogo znalazłam. Usiądź Michael, a ja ci nałożę trochę gofrów.”
Kiedy wręcza mu talerz, zauważa, że stojąca na stole buteleczka Tabasco jest pusta...
„Oto twoje śniadanie. Ou, chyba mam jeszcze jedną butelkę Tabasco w szafce, żebyś mógł polać sobie gofry.”
Michael: zszokowany, upuszcza widelec. Kopie Maxa pod stołem, żeby zwrócić w końcu jego uwagę...
„Maxwell, co do cho...?”
Philip: przerywa mu, posyłając ostrzegawcze spojrzenie...
„Młody człowieku, uważaj na swój język.”
Michael: ciągle zdenerwowany, ale przyjmuje do wiadomości uwagę...
„Um, przepraszam pana. Um, Maxwell, co się dzieje?”
Max: nie jest pewien jak ma odpowiedzieć, nie wysyłając jednocześnie temperamentu Michaela na orbitę. Z całą pewnością nie chciałby, żeby jego rodzice byli tego świadkami...
„Um... oni tak jakby wiedzą o nas. Wyjaśnię ci to w drodze do szkoły. Lepiej się pospiesz i zjedz, bo mama nigdzie mnie nie wypuści dopóki obaj nie skończymy.”
Philip: kończy swoją kawę i chrząka, by zwrócić uwagę chłopców...
„Michael, wszystko w porządku. Nie zamierzamy was nikomu wydać. Wasz sekret jest z nami bezpieczny, ale ciągle jest wiele spraw o których musimy później porozmawiać. Max, wiesz, że możesz na nas liczyć i Michael to odnosi się również do ciebie. A teraz, muszę już lecieć do biura.”
Klepie obu chłopców po plecach, całuje żonę i wychodzi.
Diane: odwraca się do stołu i zauważa, że jeden z nich ledwo co tknął swoje śniadanie...
„Michael, skarbie, Max ma rację, nikt stąd nie wyjdzie dopóki obaj nie zjecie wszystkiego, co macie na talerzach.”
Uśmiecha się gdy Michael w zadziwiającym tempie zaczyna pochłaniać swoje oblane sosem Tabasco gofry. Zabiera czysty talerz...
„No proszę, teraz dużo lepiej. A teraz, lepiej biegnijcie do szkoły.”
W drodze do szkoły...
Michael: „Dobra Maxwell, co jest? Ile oni wiedzą?”
Max: uznaje, że równie dobrze może mieć już to za sobą...
„Wiedzą głównie o Piersie i wydarzeniach majowych, ale opowiedzieliśmy im też trochę o nocy, kiedy się... wykluliśmy.”
Michael: jego temperament jest w drodze na orbitę...
„Czyś ty zwariował! Co, a raczej powinienem zapytać kto, opanował twój umysł, żebyś otworzył usta na ten temat? Do diabła Maxwell, ilu jeszcze ludzi dołączy do klubu ‘znam kosmitów’? Twój ojciec jest prawnikiem na miłość boską; będzie chciał mnie wydać za zamordowanie Pierce’a. Nie wspominając nawet o tym, na ile pytań będą chcieli odpowiedzi. Dlaczego zrobiłeś coś tak głupiego?”
Max: wiedział jak Michael zareaguje, co wcale tego nie ułatwia. Zaczyna się bronić...
„Nie naskakuj na mnie, nie podjąłem nagle decyzji, żeby im powiedzieć. Michael, wierz lub nie, ale moi rodzice byli trochę bardziej zainteresowani co mi się stało w Białym Pokoju, niż co ty zrobiłeś. Poza tym słyszałeś, co powiedział mój tata, nasz sekret jest z nimi bezpieczny, nie zamierzają nas wydać. Daj mi spokój, dobrze?”
Uspokaja się trochę i kontynuuje wyjaśnienia...
„Tata ma przyjaciela, który pracował dla FBI i właśnie przeszedł na emeryturę. Jego ostatnim zadaniem było przejrzenie prywatnych dzienników Pierce’a, które zostały właśnie odnalezione. Kto mógł wiedzieć, że ten facet prowadził dziennik? W każdym razie, przyjaciel taty sfałszował ten raport, więc wszystko powinno być OK, ale... um... on pomyślał jednak, że powinien dać znać mojemu tacie i oddać mu te dokumenty. Kiedy wróciłem wczoraj do domu, rodzice czekali, żeby ze mną porozmawiać. Nie spodziewałem się tego.”
Michael: czuje się jak pierwszej klasy dupek. Nie zastanawiał się zbytnio nad tym co Pierce zrobił Maxowi. Nagle doznaje olśnienia {Liz! To dlatego tak wczoraj panikowała. Nic dziwnego, że Max był przerażony. Zaraz, skąd ona o tym wiedziała? Czy oni są psychiczni, odkąd to zrobili? Co mi przypomina...}...
„Um, Maxwell, wczoraj Liz wpadła do Crashdown kompletnie spanikowana. Mówiła, że jesteś przerażony i że ona i Izzy muszą natychmiast do ciebie jechać. Skąd ona o tym wiedziała? Zadzwoniłeś do niej, czy coś?”
Max: nie zastanawiał się na tym, ale teraz, gdy Michael wspomniał zaczyna myśleć. Skąd Liz wiedziała, że on jej potrzebuje? Modlił się o odrobinę jej siły by pomogło mu to wszystko przetrwać i chciał, żeby była przy nim. I nagle była i od razu wiedział, że wszystko będzie w porządku. {Skąd ona wiedziała? Czyżbym wezwał ją moimi myślami?}. Zjeżdża na pobocze, ignorując wszystko, włącznie z uniesionymi brwiami Michaela. Postanawia to sprawdzić, koncentruje się tylko na Liz, woła ją w myślach. {Liz, słyszysz mnie? Liz, jeśli mnie słyszysz, spróbuj odpowiedzieć. Liz? Kocham cię Liz, teraz i zawsze.} Silnie koncentruje się na wizerunku ukochanej i po chwili słyszy cichy i bardzo zaskoczony głos Liz: {Max, słyszę cię! O Mój Boże! Będziemy musieli to rozgryźć! Ale uh... zaskoczyłeś mnie w kiepskim momencie. Nie mam dzisiaj pierwszej lekcji, więc dopiero biorę prysznic. Tak mnie zszokowałeś, że nalałam sobie szamponu do oka!} Uśmiecha się wyobrażając ją sobie pod prysznicem, drażni się {Hmmm, może jeśli bardziej się skoncentruję, to będę mógł zobaczyć co robisz, zamiast tylko słyszeć.} Uśmiecha się i chichocze, gdy słyszy jej oburzenie: {Maxie Evansie, lepiej żebyś tego nie robił! Pamiętaj tylko, że jeśli to zrobisz, będę musiała złożyć ci dziś wieczorem małą wizytę i przekonamy się, ile snu pozwolę ci zaznać! A teraz, daj mi się skończyć szykować i spotkamy się na następnej lekcji. I nie zapominaj, że cię kocham!} Jeszcze raz przesyła jej swoje uczucia {Kocham cię, teraz i zawsze} po czym zwraca swoją uwagę do bardzo już zdenerwowanego Michaela...
„Um tak Michael, wydaje się, że więź moja i Liz jest teraz trochę telepatyczna. Jak na razie wydaje się, że ona może wyczuć moje emocje, a teraz właśnie rozmawialiśmy ze sobą. Myślę, że będziemy musieli trochę poeksperymentować, jak to dokładnie działa.”
Michael: nie jest pewien co czuje w związku z tym ostatnim odkryciem, a także z potencjalnymi implikacjami, które mogą dotknąć jego. Odzywa się trochę nerwowo...
„Sprawdźmy czy dobrze to rozumiem, odkąd ty i Liz.... uh przeszliście na drugą stronę, oboje możecie wyczuwać emocje drugiego i możecie mówić w swoich głowach?”
Widząc, że jego przyjaciel przytakuje z uśmiechem, wzdryga się...
„Więc twierdzisz, że kiedy... er... jeśli Maria i ja naprawdę to zrobimy, ryzykuję nie tylko, że ona będzie mogła odczytać co czuję, ale też będę musiał słuchać jej w mojej głowie, nawet kiedy nie ma jej obok! Świetnie Maxwell, po prostu świetnie! Masz dla mnie jeszcze jakieś rewelacje dziś rano?”
Max: ledwo udaje mu się utrzymać poważną minę...
„Już tylko jedną, cóż... właściwie to małe ostrzeżenie. Moja mama wpadła w ten model hiper-matki odkąd poznała wczoraj prawdę. Już doprowadza mnie do szaleństwa, a jako że Izzy wspomniała, iż byłeś tam tamtej nocy, kiedy nas znaleźli, wydaje mi się, że ona czuje się trochę winna, że cię też nie przygarnęli. Więc... no... wydaje mi się, że jesteś jej następnym celem.”
Widząc paniczny wyraz na twarzy Michaela, nie wytrzymuje i zaczyna się śmiać. W świetnym nastroju rusza w dalszą drogę, do szkoły.
Mojry muszą nauczyć młodych kosmitów cennej lekcji. Odrobina rodzicielskiego wpływu może być dobrą rzeczą, a także może to być bardzo pouczającym doświadczeniem.
wyobrażam sobie minę Michaela. Tylko współczuć biedakowi- słuchać jazgotu Marii non stop przez 24 godziny na dobę, nawet kiedy już "uwolni" się od jej towarzystwa, to musi być horror„Więc twierdzisz, że kiedy... er... jeśli Maria i ja naprawdę to zrobimy, ryzykuję nie tylko, że ona będzie mogła odczytać co czuję, ale też będę musiał słuchać jej w mojej głowie, nawet kiedy nie ma jej obok! Świetnie Maxwell, po prostu świetnie! Masz dla mnie jeszcze jakieś rewelacje dziś rano?”
Diane jako hiper- matka jest bezbłędna. Na miejscu Izy i Maxa i Michaela, uciekłabym gdzie pieprz rośnie.
Chociaż kto ich tam wie...wszyscy wiemy jak Tess zareagowała na Valentiego w modelu hiper- taty
thanx Milla.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
<center>ROZDZIAŁ 4</center>
Akcja: pokój Liz, wczesny wtorkowy wieczór
Liz: nareszcie ma trochę czasu na babskie pogaduszki. Siadają z Marią i zabierają się za nadrabianie zaległości...
„Dziękuję, że mnie wczoraj zastąpiłaś w pracy. Nie mogłam zostawić Maxa dopóki wszystko się nie uspokoiło i nie wróciło do normy.”
Maria: oblizuje lody z łyżki...
„Nie ma sprawy. Jak się trzyma Kochaś? To musiał być dla niego prawdziwy szok, nie mówiąc już o jego rodzicach.”
Liz: „Tak, ale uważam, że całkiem dobrze sobie z tym poradzili, właściwie to lepiej niż Max.”
Maria: daje upust swojej ciekawości...
„A więc, co dokładnie dzieje się między tobą i Maxem? Byłaś wczoraj bardzo zdesperowana, by do niego iść. Skąd wiedziałaś, że cię potrzebował?”
Liz: nie ukrywa radości, jest podekscytowana nowym aspektem jej związku z Maxem...
„Wygląda na to, że odkąd Max i ja... no wiesz, ruszyliśmy nasz związek do przodu, pojawiły się dość interesujące skutki uboczne. Jak na razie czuję, gdy jego emocje stają się intensywne, a dziś rano odkryliśmy, że możemy rozmawiać ze sobą telepatycznie, co daje sporo interesujących możliwości.”
Maria: udziela jej się podniecenie przyjaciółki...
„O Mój Boże! To wspaniałe! W rzeczy samej interesujące możliwości! Więc jak będzie, zamierzasz wypróbować te nowe możliwości? Hmmm no?”
Liz: z niebezpiecznym uśmiechem na twarzy...
„Być może.” {Ciekawe czy uda mi się złapać go pod prysznicem? Może podsunę mu parę pomysłów co do tego, czego bym chciała spróbować z nim pod prysznicem. Ciekawe jak to zniesie?} Zaczyna chichotać.
Maria: przyjemnie zaskoczona na widok wyrazu twarzy przyjaciółki...
„Dobra maleńka, masz zdecydowanie za duży ubaw beze mnie. Jak myślisz, czy to tylko kwestia pomiędzy tobą i Maxem, czy może kosmiczno-ludzka? No wiesz, jeśli Michael i ja wykonamy ten gigantyczny skok do przodu, to czy myślisz, że mielibyśmy te same... efekty uboczne?”
Liz: przypomina sobie o reakcji Michaela na możliwość, że Maria będzie w stanie mówić do niego telepatycznie o każdej porze dnia i nocy i zaczyna się śmiać się tak mocna, że prawie wypluwa swoje lody...
„O tak, Michael już nigdy nie mógłby się przed tobą ukryć! Gdziekolwiek by nie poszedł zawsze mogłabyś do niego dotrzeć!”
Kiedy już obie z Maria uspokajają się po niemal histerycznym ataku śmiechu, kontynuuje...
„A tak poważnie, to nie mam pojęcia czy to tylko sprawa między mną i Maxem, czy ogólnie kosmiczno-ludzka. Ale chyba nie zamierzasz... no wiesz, zrobić tego, tylko po to by się przekonać, prawda?”
Maria: udaje święcie oburzoną...
„Jasne, że nie! A przynajmniej, dopóki nie odpowiesz na moje 20 pytań. Tak się składa, że akurat mam je przy sobie.”
Mówiąc to, wyjmuje z kieszeni kartkę papieru.
Liz: przewraca oczami, ale ma zamiar wypełnić swoją część umowy...
„Jeśli dobrze pamiętam, to było 15 pytań, a nie 20.”
Maria: „1. Bolało?”
Liz: „Trochę, ale nie było tak źle. Następne.”
Maria: „2. Jak było?”
Liz: „Co, jak było?”
Maria: „No wiesz, sex. Jak to naprawdę jest? Do tego drugiego ‘jak’ przejdę za chwilę. No, odpowiadaj!”
Liz: „Hmmm, kompletnie. Chodzi mi o to, że kiedy my.... to było tak, jakbym znalazła coś, czego nawet nie wiedziałam, że mi brak i zdałam sobie sprawę, że moje życie już nigdy nie będzie bez tego kompletne.”
Słysząc, że Maria głośno wciąga nosem powietrze ze zdenerwowania, modyfikuje swoją odpowiedź...
„Niesamowity, wspaniały, lepszy niż czekolada!”
Maria: „Tak lepiej, numer 3. Kosmiczny sex, działa tak samo jak ludzki, prawda? Chodzi mi o to, czy nie było jakiegoś nadprogramowego wyposażenia, ani nic dziwnego co musiałabyś rozpracować?”
Liz: „Jasne, całkowicie tak samo i nie znalazłam nic, czego bym się nie spodziewała. Następne pytanie.”
Maria: „Dzięki Bogu, numer 4. Nie musiałaś robić nic dziwnego, ani nic zbyt... no wiesz, żeby go , no... umm podekscytować? No wiesz... dlatego, że on jest kosmitą i w ogóle?”
Liz: stara się nie roześmiać...
„Maria, wystarczy, że oddycham i Max się ekscytuje i mogę dodać, że ty masz ten sam efekt na pewnego kosmitę.”
Maria: przyznaje rację przyjaciółce...
„No tak, rzeczywiście. W porządku, numer 5. Czy rozmiar naprawdę ma znaczenie?”
Liz: „No cóż, jako, że nie mam żadnego... um... porównania, to nie jestem pewna, ale dodam tylko, że nie musiałam się tym martwić.”
Maria: „Dobrze, a więc dalej, numer 6. Jakie to było, to drugie ‘jak’?”
Liz: „Niesamowite!”
Maria: „Niesamowite i to wszystko? Może trochę rozwiniesz?”
Liz: „Cóż, to było niesamowite przekonać się, co to może zrobić?”
Maria: „Uh... um no dobrze, więc numer 7. Ile to trwało? To nie był szybki numerek, prawda? Nie spieszyliście się?”
Liz: „Zdecydowanie się nie spieszyliśmy, szczególnie za pierwszym razem nie było pośpiechu. Ale potem, cóż to też było coś więcej niż szybki numerek, ale w każdym razie też było świetnie.”
Maria: „Chwileczkę, później? Co wy jesteście króliki, czy coś? O ilu razach my tu mówimy?”
Liz: „Uh, to by był numer 8 i tylko dwa razy.”
Maria: „Hej, to nie było pytanie! W porządku, numer 9. Wspomniałaś coś, że jego mama zapukała do drzwi, chyba nie zostaliście przyłapani?”
Liz: „Nie przez jego mamę, ale jego tata domyślił się wszystkiego i następnego ranka Max usłyszał wykład pod tytułem ‘bądźcie ostrożni, jesteście bardzo młodzi’. Na szczęście nie powiedział nic nikomu, a przynajmniej tak powiedział Maxowi. Następne.”
Maria: „Dobrze, a teraz, skoro oboje byliście wielkimi D, to dlaczego miałaś zabezpieczenie?”
Liz: „To już 10 i nie miałam, ale wiedziałam, że on ma. Max z przyszłości powiedział mi, że miał je tamtej nocy, kiedy przyszedł zaprosić mnie na koncert.”
Maria: „W porządku, a więc Max chodził sobie z prezerwatywą w kieszeni. Ciekawe co mogłabym znaleźć w kieszeni Gwiezdnego Chłopca? Kolejne. Max wiedział, że to był twój pierwszy raz, kiedy to zrobiliście, prawda? Powiedziałaś mu o Kyle’u, tak?”
Liz: „Nie wiedział, że byłam dziewicą, dopóki się nie... kochaliśmy, ale rozmawialiśmy później i powiedziałam mu o wszystkim. Zamierza porozmawiać dziś wieczorem z Tess o tym co powiedział Max z przyszłości, a jutro powiemy wszystkim w mieszkaniu Michaela. Dobrze, numer 12?”
Maria: wzdycha, wzruszona tym, jak bardzo Max kocha Liz....
„Och, jakie to słodkie, tylko pomyśl, ten facet wciąż cię kochał i pragnął, mimo że myślał iż byłaś z kimś innym. Dobrze, że w końcu zna prawdę, to musiała być dla ciebie olbrzymia ulga. Zobaczmy, numer 12. To było uh... obustronnie satysfakcjonujące? No wiesz, pytam o to, czy upewnił się, że sprawiło ci to tyle samo przyjemności co jemu?”
Liz: „Maria, mówimy tu o Maxie, nie ma mowy by pozostawił mnie... niezaspokojoną. Powiedzmy, że oboje doszliśmy do szczytowego końca. Naaaaasssstęępne.”
Maria: „Zdaje się, że Kochaś to bardziej pasujący przydomek niż mi się wydawało. Szczęśliwa 13. Zamierzasz przerzucić się ma bardziej niezawodną metodę antykoncepcyjną, prawda? Bądźmy ze sobą szczere, w pewnym momencie dacie się ponieść, oops i co wtedy?”
Liz: „Tak, taki mam plan. Po prostu nie miałam jeszcze czasu, żeby umówić się na wizytę u lekarza.”
Maria: „Hmmm, jutro z samego rana umówimy się na wizytę. Nie mam zamiaru zostać w najbliższym czasie ciocią Marią. A teraz numer 14. Czy myślisz, że Max mógłby dać Kosmicznemu Chłopcu parę wskazówek dotyczących romantycznej części. Michael jest w stanie rozpracować techniczny aspekt, z tym nie ma problemu, ale strona emocjonalna wymaga jeszcze dopracowania.”
Liz: śmiejąc się...
„Maria! Zdajesz sobie sprawę, że oni obaj umrą z zażenowania, jeśli dowiedzą się kiedykolwiek o czym my tak naprawdę rozmawiamy. Ale zobaczę, czy uda mi się coś Maxowi zasugerować. Ostatnie pytanie.”
Maria: również zaczyna się śmiać...
„O tak, z całą pewnością taka byłaby ich reakcja, ale zrobiłoby im to dobrze, odrobina strachu by im nie zaszkodziło. W każdym razie, numer 15. Czy Max jest tym jedynym? Tym jednym jedynym i na wieki?”
Liz: bez wahania...
„Tak, żadne z nas nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Z jakiegoś powodu jesteśmy sobie przeznaczeni. Teraz, kiedy twoja ciekawość została już zaspokojona, chcę ci pokazać, co przysłała mi ciocia Mary.”
Wyciąga z szafy pudełko zawierające listy i pamiątki...
„To listy od młodzieńczej miłości mojej babci Claudii. Nazywał się Tom Barnett i jego listy są takie słodkie, najwyraźniej był bardzo zakochany w babci. Ciekawe co się z nim stało?”
Maria: po przeczytaniu kilku listów, ociera łzy wzruszenia i mówi...
„To musi być rodzinne, zarówno ty jak i twoja babcia, nawet twoja mama, znalazłyście takich słodkich, romantycznych, cudownych mężczyzn, którzy tak pięknie potrafią wyrażać swoje uczucia. Daję słowo te listy to dokładnie coś, co Max by napisał. Kiedy to czytałam, to zupełnie jakbym czytała słowa Maxa.”
Liz: zwraca uwagę na obserwację Marii...
„Wiesz co, ja też tak pomyślałam. Pewnie po prostu podoba nam się ten sam typ mężczyzn, oczywiście pomijając kosmiczny czynnik.”
Maria: „Tak, to ma sens. Ciekawe jak on wyglądał. Myślisz, że on ciągle gdzieś tu mieszka? Ciekawe co się stało, dlaczego zerwali?”
Liz: „Nie wiem, nigdy nie słyszałam, żeby ktoś o nim wspominał. W pudełku jest koperta z paroma zdjęciami, zobacz czy jest tam jego zdjęcie.”
Maria: znajduje kopertę i wyjmuje zdjęcia, na widok pierwszego...
„Hej, czy to twoja babcia Claudia? Wyglądasz zupełnie jak ona kiedy była w szkole średniej!”
Liz: spogląda na zdjęcie...
„O wow, faktycznie! Cóż, wszyscy zawsze mówili, że jesteśmy do siebie bardzo podobne, zdaje się, że to dotyczyło również wyglądu. Zobacz, co jeszcze tam jest.”
Czyta dalej jeden z listów, kiedy nagle słyszy westchnienie Marii...
„Co się stało?”
Maria: śmiertelnie zszokowana...
„O Mój Boże! O Mój Boże!”
Wręcza Liz zdjęcie i mówi...
„Liz, on brzmi jak Max bo to jest Max! Zobacz!”
Liz: patrzy na zdjęcie i nagle dawne pytania nabierają nowego znaczenia. {Czy to dlatego Max rozpoznał mnie, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy? Babcia Claudia ROZPOZNAŁA go, kiedy sprowadził ją z powrotem, żebym mogła się pożegnać. Zawsze tak mi się wydawało, ale nie mogłam zrozumieć jak to możliwe. Muszę porozmawiać z Maxem!}
Podnosi słuchawkę i wystukuje numer do UFO Center...
„Halo Brody, czy jest tam Max? Tak mówi Liz, jeśli Max nie jest zajęty to chciałabym z nim przez chwilę porozmawiać. Acha, cóż nie, jeżeli rozmawia z klientem to mu nie przeszkadzaj. O której kończy? W porządku, mógłbyś mu coś przekazać? Powiedz mu, żeby wpadł do mnie po pracy, muszę z nim porozmawiać. Dziękuję, do zobaczenia!”
Odwraca się z powrotem do Marii...
„Kończy pracę za godzinę. Zobaczmy czego możemy się dowiedzieć zanim tu dotrze.”
Maria: ogląda kopertę, w której były zdjęcia i wpada na pomysł...
„List został wysłany w Taos w Nowym Meksyku. Możemy zadzwonić do biura numerów i zapytać o nazwisko Barnett, może natrafimy na jakiegoś jego krewnego. Chyba warto spróbować, nie?”
Liz: ponownie bierze telefon i dzwoni do informacji...
„Um, Taos, Nowy Meksyk, nazwisko Barnett, jedno ‘N’ dwa ‘T’. Nie znam adresu, imię Tom. Acha, w porządku, mogę prosić wszystkie trzy numery?”
Szybko zapisuje numery...
„Dziękuję.”
„Nie ma Toma Barnetta, ale jest T.Barnett, John, a także Cheryl Barnett.”
Zaczyna wystukiwać numer T.Barnetta, kiedy Maria chwyta ją za rękę.
Maria: „Liz, jesteś pewna, że chcesz to zrobić?”
Widzi, że przyjaciółka nie wie o co jej chodzi...
„Chodzi mi o to, czy jesteś pewna, że Max chciałby, żebyś to zrobiła? To może się okazać, delikatnie mówiąc skomplikowane, a jego życie jest już dość pogmatwane.”
Liz: zastanawia się nad tym przez chwilę...
„Masz rację, to będzie skomplikowane, ale myślę, że Max będzie chciał wiedzieć. Może jeśli znajdę tego człowieka lub jego krewnych to powiem po prostu, że jestem wnuczką Claudii i po przeczytaniu starych listów miłosnych, które napisał pomyślałam, że miło by było go odnaleźć. Powinni w to uwierzyć, w końcu to prawda.”
Nie czekając na odpowiedź wykręca numer...
„Dzień dobry, próbuję znaleźć Toma Barnetta z Taos. Och, pan jest Tom Barnett! Ale ma pan dość młody głos, człowiek którego szukam ma około sześćdziesięciu lub siedemdziesięciu lat. Och, a może to pana ojciec albo wuj, albo ktoś z krewnych? Ach, jest pan jedynym Tomem w swojej rodzinie. Cóż, dziękuję panu. Przepraszam za kłopot.”
Wykręca numer Johna Barnetta. Odpowiada jej automatyczna sekretarka...
„Dzień dobry, staram się znaleźć Toma Barnetta, który mieszkał w Taos. Miałam nadzieję, że to numer jego lub kogoś z jego krewnych. Byłabym wdzięczna, gdyby mógł pan do mnie oddzwonić; nazywam się Liz Parker, mój numer to 502-555-1234. Dziękuję.”
Ostatni numer...
„Dzień dobry, szukam Toma Barnetta i... och, um... cóż, mam kilka listów, które napisał do mojej babci, kiedy byli młodzi i... to pani ojciec? Moja babcia miała na imię Claudia... Och, słyszała pani jak mówił o Claudii? Oczywiście, poczekam aż pani go zawoła...”
Posyła Marii zaskoczone spojrzenie...
„Maria to on! O Mój Boże! On wciąż żyje!”
Słyszy głos w słuchawce i zwraca swoją uwagę z powrotem do rozmowy...
„Halo, dzień dobry, nazywam się Liz Parker. Przeczytałam listy, które Tom Barnett z Taos napisał przed laty do mojej babci Claudii i pomyślałam, że mogłabym spróbować go odnaleźć, czy to pan?”
Tom: słyszy jej głos, brzmi zupełnie jak przed niemal 50 laty, nie chwilę, powiedziała, że Claudia to jej babcia. Wraca do rzeczywistości...
„Tak, jestem Tom Barnett z Taos. 50 lat temu byłem związany z Claudią Jenkins i napisałem do niej kilkanaście listów, większość z nich z okresu, kiedy stacjonowałem w Korei podczas wojny. Powiedziałaś, że masz na nazwiska Parker, Liz Parker? Czy twój dziadek nazywa się Scott Parker? Nazywał się, och, przykro mi to słyszeć. A jak się ma twoja babcia?”
Musi usiąść, gdy słyszy wieści. Nawet nie próbuje powstrzymać łez, stara się jednak mówić spokojnym głosem...
„Kiedy to się stało? Zaledwie rok temu... Zawsze miałem zamiar się z nią skontaktować, ale jakoś nigdy tego nie zrobiłem. Była wspaniałą kobietą. Powiedziałaś, że masz moje listy? Ja ciągle mam te, które napisała do mnie Claudia. Bardzo chciałbym złożyć je razem. Mógłbym skopiować dla ciebie jej listy. Przyjechać tutaj? Tak mi się wydaje... gdzie mieszkasz? Roswell, nie wiedziałem, że Claudia osiadła w Roswell. Myślałem, że to ostatnie miejsce na świecie, gdzie by zamieszkała. Och nie, nieważne, takie tam gadanie starego człowieka. Oczywiście, byłoby wspaniale, gdybyś przyjechała. Podam ci adres...”
Maria: zszokowana słucha, jak jej przyjaciółka rozmawia z kimś, kto z całą pewnością jest ludzkim dawcą DNA Maxa. Patrzy jak Liz kończy rozmowę i odkłada słuchawkę. Przez chwilę żadna z nich się nie odzywa. W końcu otrząsa się i stara się ustalić fakty...
„Liz popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy my właśnie odkryłyśmy, że młodzieńcza miłość babci Claudii jest najprawdopodobniej ludzkim dawcą DNA Maxa, a ty właśnie skończyłaś z nim rozmawiać po tym jak zgodziłaś się odwiedzić go w Taos? Jak myślisz, jak on zareaguje kiedy zobaczy Maxa? Max będzie chciał go poznać, prawda?”
Liz: kiwa głową...
„Uh hm, tak. Max powinien być tu za około pół godziny.”
Maria: słyszy hałas za oknem i spogląda w stronę balkonu...
„Cóż, w takim razie powiedziałabym, że chłopak trochę się pospieszył.”
Max: wchodzi przez okno, całuje Liz na powitanie, po czym odwraca się do Marii...
„Cześć Maria. Liz, co się stało? Poczułem, że coś cię niepokoi. Kiedy wspomniałem Brodemu, że chciałbym wyjść wcześniej powiedział, że dzwoniłaś i prosiłaś, żebym do ciebie przyszedł. O co chodzi?”
Siada zszokowany, kiedy Liz opowiada mu o Tomie Barnett i pokazuje zdjęcia. Fakt, że ten człowiek jeszcze żyje i mieszka tak blisko wstrząsa nim.
Liz: kończy swoją opowieść...
„Max jego głos brzmi zupełnie jak twój, to znaczy tak, jak twój głos będzie prawdopodobnie brzmiał za jakieś 50 lat. Był bardzo miły, a telefon odebrała jego córka.”
Kiedy Max dalej siedzi nic nie mówiąc i wpatruje się w zdjęcie, zaczyna się niepokoić...
„Max, proszę powiedz coś. Chcesz go poznać, prawda?”
Max: w końcu odwraca swoją uwagę od fotografii i jego umysł zaczyna analizować to nowe odkrycie...
„Wiedziałem, że miałem ludzkiego dawcę, ale z jakiegoś powodu założyłem, że on nie żyje. Zawsze myślałem, że jesteśmy połączeni przez moją kosmiczną stronę, nigdy nie przyszło mi do głowy, że to moja ludzka strona cię rozpoznała. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że nie będzie trudno wyjaśnić mu kim jestem. Na kiedy się umówiłaś, że pojedziemy do Taos?”
Liz: „W sobotę, jeśli ci to odpowiada.”
Max: „Tak, może być w sobotę. Pracuję rano, ale kończę o 10 i zaraz potem możemy wyjechać. To kawałek drogi, więc najprawdopodobniej będziemy musieli zostać tam na noc. Będę potrzebował pomocy taty.”
Widzi zdziwienie dziewcząt po ostatnim zdaniu...
„Odkąd mama dowiedziała się wszystkiego, obserwuje mnie niczym jastrząb. Nieustannie mnie sprawdza i upewnia się, czy nic mi nie jest. Nie pomogłoby nawet gdybym powiedział, że przenocuję u Michaela, po prostu wydzwaniałaby tam przez całą noc domagając się rozmowy ze mną.”
Maria: „Dość łatwo będzie temu zaradzić, musisz po prostu znaleźć coś lub kogoś, na kim twoja mama mogłaby skupić swoją uwagę podczas weekendu.”
Nie jest pewna co oznacza zabawny uśmiech, który pojawił się na twarzy Maxa.
Mojry kończą jeden pełen cykl i rozpoczynają nowy w zupełni innym kierunku.
Akcja: pokój Liz, wczesny wtorkowy wieczór
Liz: nareszcie ma trochę czasu na babskie pogaduszki. Siadają z Marią i zabierają się za nadrabianie zaległości...
„Dziękuję, że mnie wczoraj zastąpiłaś w pracy. Nie mogłam zostawić Maxa dopóki wszystko się nie uspokoiło i nie wróciło do normy.”
Maria: oblizuje lody z łyżki...
„Nie ma sprawy. Jak się trzyma Kochaś? To musiał być dla niego prawdziwy szok, nie mówiąc już o jego rodzicach.”
Liz: „Tak, ale uważam, że całkiem dobrze sobie z tym poradzili, właściwie to lepiej niż Max.”
Maria: daje upust swojej ciekawości...
„A więc, co dokładnie dzieje się między tobą i Maxem? Byłaś wczoraj bardzo zdesperowana, by do niego iść. Skąd wiedziałaś, że cię potrzebował?”
Liz: nie ukrywa radości, jest podekscytowana nowym aspektem jej związku z Maxem...
„Wygląda na to, że odkąd Max i ja... no wiesz, ruszyliśmy nasz związek do przodu, pojawiły się dość interesujące skutki uboczne. Jak na razie czuję, gdy jego emocje stają się intensywne, a dziś rano odkryliśmy, że możemy rozmawiać ze sobą telepatycznie, co daje sporo interesujących możliwości.”
Maria: udziela jej się podniecenie przyjaciółki...
„O Mój Boże! To wspaniałe! W rzeczy samej interesujące możliwości! Więc jak będzie, zamierzasz wypróbować te nowe możliwości? Hmmm no?”
Liz: z niebezpiecznym uśmiechem na twarzy...
„Być może.” {Ciekawe czy uda mi się złapać go pod prysznicem? Może podsunę mu parę pomysłów co do tego, czego bym chciała spróbować z nim pod prysznicem. Ciekawe jak to zniesie?} Zaczyna chichotać.
Maria: przyjemnie zaskoczona na widok wyrazu twarzy przyjaciółki...
„Dobra maleńka, masz zdecydowanie za duży ubaw beze mnie. Jak myślisz, czy to tylko kwestia pomiędzy tobą i Maxem, czy może kosmiczno-ludzka? No wiesz, jeśli Michael i ja wykonamy ten gigantyczny skok do przodu, to czy myślisz, że mielibyśmy te same... efekty uboczne?”
Liz: przypomina sobie o reakcji Michaela na możliwość, że Maria będzie w stanie mówić do niego telepatycznie o każdej porze dnia i nocy i zaczyna się śmiać się tak mocna, że prawie wypluwa swoje lody...
„O tak, Michael już nigdy nie mógłby się przed tobą ukryć! Gdziekolwiek by nie poszedł zawsze mogłabyś do niego dotrzeć!”
Kiedy już obie z Maria uspokajają się po niemal histerycznym ataku śmiechu, kontynuuje...
„A tak poważnie, to nie mam pojęcia czy to tylko sprawa między mną i Maxem, czy ogólnie kosmiczno-ludzka. Ale chyba nie zamierzasz... no wiesz, zrobić tego, tylko po to by się przekonać, prawda?”
Maria: udaje święcie oburzoną...
„Jasne, że nie! A przynajmniej, dopóki nie odpowiesz na moje 20 pytań. Tak się składa, że akurat mam je przy sobie.”
Mówiąc to, wyjmuje z kieszeni kartkę papieru.
Liz: przewraca oczami, ale ma zamiar wypełnić swoją część umowy...
„Jeśli dobrze pamiętam, to było 15 pytań, a nie 20.”
Maria: „1. Bolało?”
Liz: „Trochę, ale nie było tak źle. Następne.”
Maria: „2. Jak było?”
Liz: „Co, jak było?”
Maria: „No wiesz, sex. Jak to naprawdę jest? Do tego drugiego ‘jak’ przejdę za chwilę. No, odpowiadaj!”
Liz: „Hmmm, kompletnie. Chodzi mi o to, że kiedy my.... to było tak, jakbym znalazła coś, czego nawet nie wiedziałam, że mi brak i zdałam sobie sprawę, że moje życie już nigdy nie będzie bez tego kompletne.”
Słysząc, że Maria głośno wciąga nosem powietrze ze zdenerwowania, modyfikuje swoją odpowiedź...
„Niesamowity, wspaniały, lepszy niż czekolada!”
Maria: „Tak lepiej, numer 3. Kosmiczny sex, działa tak samo jak ludzki, prawda? Chodzi mi o to, czy nie było jakiegoś nadprogramowego wyposażenia, ani nic dziwnego co musiałabyś rozpracować?”
Liz: „Jasne, całkowicie tak samo i nie znalazłam nic, czego bym się nie spodziewała. Następne pytanie.”
Maria: „Dzięki Bogu, numer 4. Nie musiałaś robić nic dziwnego, ani nic zbyt... no wiesz, żeby go , no... umm podekscytować? No wiesz... dlatego, że on jest kosmitą i w ogóle?”
Liz: stara się nie roześmiać...
„Maria, wystarczy, że oddycham i Max się ekscytuje i mogę dodać, że ty masz ten sam efekt na pewnego kosmitę.”
Maria: przyznaje rację przyjaciółce...
„No tak, rzeczywiście. W porządku, numer 5. Czy rozmiar naprawdę ma znaczenie?”
Liz: „No cóż, jako, że nie mam żadnego... um... porównania, to nie jestem pewna, ale dodam tylko, że nie musiałam się tym martwić.”
Maria: „Dobrze, a więc dalej, numer 6. Jakie to było, to drugie ‘jak’?”
Liz: „Niesamowite!”
Maria: „Niesamowite i to wszystko? Może trochę rozwiniesz?”
Liz: „Cóż, to było niesamowite przekonać się, co to może zrobić?”
Maria: „Uh... um no dobrze, więc numer 7. Ile to trwało? To nie był szybki numerek, prawda? Nie spieszyliście się?”
Liz: „Zdecydowanie się nie spieszyliśmy, szczególnie za pierwszym razem nie było pośpiechu. Ale potem, cóż to też było coś więcej niż szybki numerek, ale w każdym razie też było świetnie.”
Maria: „Chwileczkę, później? Co wy jesteście króliki, czy coś? O ilu razach my tu mówimy?”
Liz: „Uh, to by był numer 8 i tylko dwa razy.”
Maria: „Hej, to nie było pytanie! W porządku, numer 9. Wspomniałaś coś, że jego mama zapukała do drzwi, chyba nie zostaliście przyłapani?”
Liz: „Nie przez jego mamę, ale jego tata domyślił się wszystkiego i następnego ranka Max usłyszał wykład pod tytułem ‘bądźcie ostrożni, jesteście bardzo młodzi’. Na szczęście nie powiedział nic nikomu, a przynajmniej tak powiedział Maxowi. Następne.”
Maria: „Dobrze, a teraz, skoro oboje byliście wielkimi D, to dlaczego miałaś zabezpieczenie?”
Liz: „To już 10 i nie miałam, ale wiedziałam, że on ma. Max z przyszłości powiedział mi, że miał je tamtej nocy, kiedy przyszedł zaprosić mnie na koncert.”
Maria: „W porządku, a więc Max chodził sobie z prezerwatywą w kieszeni. Ciekawe co mogłabym znaleźć w kieszeni Gwiezdnego Chłopca? Kolejne. Max wiedział, że to był twój pierwszy raz, kiedy to zrobiliście, prawda? Powiedziałaś mu o Kyle’u, tak?”
Liz: „Nie wiedział, że byłam dziewicą, dopóki się nie... kochaliśmy, ale rozmawialiśmy później i powiedziałam mu o wszystkim. Zamierza porozmawiać dziś wieczorem z Tess o tym co powiedział Max z przyszłości, a jutro powiemy wszystkim w mieszkaniu Michaela. Dobrze, numer 12?”
Maria: wzdycha, wzruszona tym, jak bardzo Max kocha Liz....
„Och, jakie to słodkie, tylko pomyśl, ten facet wciąż cię kochał i pragnął, mimo że myślał iż byłaś z kimś innym. Dobrze, że w końcu zna prawdę, to musiała być dla ciebie olbrzymia ulga. Zobaczmy, numer 12. To było uh... obustronnie satysfakcjonujące? No wiesz, pytam o to, czy upewnił się, że sprawiło ci to tyle samo przyjemności co jemu?”
Liz: „Maria, mówimy tu o Maxie, nie ma mowy by pozostawił mnie... niezaspokojoną. Powiedzmy, że oboje doszliśmy do szczytowego końca. Naaaaasssstęępne.”
Maria: „Zdaje się, że Kochaś to bardziej pasujący przydomek niż mi się wydawało. Szczęśliwa 13. Zamierzasz przerzucić się ma bardziej niezawodną metodę antykoncepcyjną, prawda? Bądźmy ze sobą szczere, w pewnym momencie dacie się ponieść, oops i co wtedy?”
Liz: „Tak, taki mam plan. Po prostu nie miałam jeszcze czasu, żeby umówić się na wizytę u lekarza.”
Maria: „Hmmm, jutro z samego rana umówimy się na wizytę. Nie mam zamiaru zostać w najbliższym czasie ciocią Marią. A teraz numer 14. Czy myślisz, że Max mógłby dać Kosmicznemu Chłopcu parę wskazówek dotyczących romantycznej części. Michael jest w stanie rozpracować techniczny aspekt, z tym nie ma problemu, ale strona emocjonalna wymaga jeszcze dopracowania.”
Liz: śmiejąc się...
„Maria! Zdajesz sobie sprawę, że oni obaj umrą z zażenowania, jeśli dowiedzą się kiedykolwiek o czym my tak naprawdę rozmawiamy. Ale zobaczę, czy uda mi się coś Maxowi zasugerować. Ostatnie pytanie.”
Maria: również zaczyna się śmiać...
„O tak, z całą pewnością taka byłaby ich reakcja, ale zrobiłoby im to dobrze, odrobina strachu by im nie zaszkodziło. W każdym razie, numer 15. Czy Max jest tym jedynym? Tym jednym jedynym i na wieki?”
Liz: bez wahania...
„Tak, żadne z nas nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Z jakiegoś powodu jesteśmy sobie przeznaczeni. Teraz, kiedy twoja ciekawość została już zaspokojona, chcę ci pokazać, co przysłała mi ciocia Mary.”
Wyciąga z szafy pudełko zawierające listy i pamiątki...
„To listy od młodzieńczej miłości mojej babci Claudii. Nazywał się Tom Barnett i jego listy są takie słodkie, najwyraźniej był bardzo zakochany w babci. Ciekawe co się z nim stało?”
Maria: po przeczytaniu kilku listów, ociera łzy wzruszenia i mówi...
„To musi być rodzinne, zarówno ty jak i twoja babcia, nawet twoja mama, znalazłyście takich słodkich, romantycznych, cudownych mężczyzn, którzy tak pięknie potrafią wyrażać swoje uczucia. Daję słowo te listy to dokładnie coś, co Max by napisał. Kiedy to czytałam, to zupełnie jakbym czytała słowa Maxa.”
Liz: zwraca uwagę na obserwację Marii...
„Wiesz co, ja też tak pomyślałam. Pewnie po prostu podoba nam się ten sam typ mężczyzn, oczywiście pomijając kosmiczny czynnik.”
Maria: „Tak, to ma sens. Ciekawe jak on wyglądał. Myślisz, że on ciągle gdzieś tu mieszka? Ciekawe co się stało, dlaczego zerwali?”
Liz: „Nie wiem, nigdy nie słyszałam, żeby ktoś o nim wspominał. W pudełku jest koperta z paroma zdjęciami, zobacz czy jest tam jego zdjęcie.”
Maria: znajduje kopertę i wyjmuje zdjęcia, na widok pierwszego...
„Hej, czy to twoja babcia Claudia? Wyglądasz zupełnie jak ona kiedy była w szkole średniej!”
Liz: spogląda na zdjęcie...
„O wow, faktycznie! Cóż, wszyscy zawsze mówili, że jesteśmy do siebie bardzo podobne, zdaje się, że to dotyczyło również wyglądu. Zobacz, co jeszcze tam jest.”
Czyta dalej jeden z listów, kiedy nagle słyszy westchnienie Marii...
„Co się stało?”
Maria: śmiertelnie zszokowana...
„O Mój Boże! O Mój Boże!”
Wręcza Liz zdjęcie i mówi...
„Liz, on brzmi jak Max bo to jest Max! Zobacz!”
Liz: patrzy na zdjęcie i nagle dawne pytania nabierają nowego znaczenia. {Czy to dlatego Max rozpoznał mnie, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy? Babcia Claudia ROZPOZNAŁA go, kiedy sprowadził ją z powrotem, żebym mogła się pożegnać. Zawsze tak mi się wydawało, ale nie mogłam zrozumieć jak to możliwe. Muszę porozmawiać z Maxem!}
Podnosi słuchawkę i wystukuje numer do UFO Center...
„Halo Brody, czy jest tam Max? Tak mówi Liz, jeśli Max nie jest zajęty to chciałabym z nim przez chwilę porozmawiać. Acha, cóż nie, jeżeli rozmawia z klientem to mu nie przeszkadzaj. O której kończy? W porządku, mógłbyś mu coś przekazać? Powiedz mu, żeby wpadł do mnie po pracy, muszę z nim porozmawiać. Dziękuję, do zobaczenia!”
Odwraca się z powrotem do Marii...
„Kończy pracę za godzinę. Zobaczmy czego możemy się dowiedzieć zanim tu dotrze.”
Maria: ogląda kopertę, w której były zdjęcia i wpada na pomysł...
„List został wysłany w Taos w Nowym Meksyku. Możemy zadzwonić do biura numerów i zapytać o nazwisko Barnett, może natrafimy na jakiegoś jego krewnego. Chyba warto spróbować, nie?”
Liz: ponownie bierze telefon i dzwoni do informacji...
„Um, Taos, Nowy Meksyk, nazwisko Barnett, jedno ‘N’ dwa ‘T’. Nie znam adresu, imię Tom. Acha, w porządku, mogę prosić wszystkie trzy numery?”
Szybko zapisuje numery...
„Dziękuję.”
„Nie ma Toma Barnetta, ale jest T.Barnett, John, a także Cheryl Barnett.”
Zaczyna wystukiwać numer T.Barnetta, kiedy Maria chwyta ją za rękę.
Maria: „Liz, jesteś pewna, że chcesz to zrobić?”
Widzi, że przyjaciółka nie wie o co jej chodzi...
„Chodzi mi o to, czy jesteś pewna, że Max chciałby, żebyś to zrobiła? To może się okazać, delikatnie mówiąc skomplikowane, a jego życie jest już dość pogmatwane.”
Liz: zastanawia się nad tym przez chwilę...
„Masz rację, to będzie skomplikowane, ale myślę, że Max będzie chciał wiedzieć. Może jeśli znajdę tego człowieka lub jego krewnych to powiem po prostu, że jestem wnuczką Claudii i po przeczytaniu starych listów miłosnych, które napisał pomyślałam, że miło by było go odnaleźć. Powinni w to uwierzyć, w końcu to prawda.”
Nie czekając na odpowiedź wykręca numer...
„Dzień dobry, próbuję znaleźć Toma Barnetta z Taos. Och, pan jest Tom Barnett! Ale ma pan dość młody głos, człowiek którego szukam ma około sześćdziesięciu lub siedemdziesięciu lat. Och, a może to pana ojciec albo wuj, albo ktoś z krewnych? Ach, jest pan jedynym Tomem w swojej rodzinie. Cóż, dziękuję panu. Przepraszam za kłopot.”
Wykręca numer Johna Barnetta. Odpowiada jej automatyczna sekretarka...
„Dzień dobry, staram się znaleźć Toma Barnetta, który mieszkał w Taos. Miałam nadzieję, że to numer jego lub kogoś z jego krewnych. Byłabym wdzięczna, gdyby mógł pan do mnie oddzwonić; nazywam się Liz Parker, mój numer to 502-555-1234. Dziękuję.”
Ostatni numer...
„Dzień dobry, szukam Toma Barnetta i... och, um... cóż, mam kilka listów, które napisał do mojej babci, kiedy byli młodzi i... to pani ojciec? Moja babcia miała na imię Claudia... Och, słyszała pani jak mówił o Claudii? Oczywiście, poczekam aż pani go zawoła...”
Posyła Marii zaskoczone spojrzenie...
„Maria to on! O Mój Boże! On wciąż żyje!”
Słyszy głos w słuchawce i zwraca swoją uwagę z powrotem do rozmowy...
„Halo, dzień dobry, nazywam się Liz Parker. Przeczytałam listy, które Tom Barnett z Taos napisał przed laty do mojej babci Claudii i pomyślałam, że mogłabym spróbować go odnaleźć, czy to pan?”
Tom: słyszy jej głos, brzmi zupełnie jak przed niemal 50 laty, nie chwilę, powiedziała, że Claudia to jej babcia. Wraca do rzeczywistości...
„Tak, jestem Tom Barnett z Taos. 50 lat temu byłem związany z Claudią Jenkins i napisałem do niej kilkanaście listów, większość z nich z okresu, kiedy stacjonowałem w Korei podczas wojny. Powiedziałaś, że masz na nazwiska Parker, Liz Parker? Czy twój dziadek nazywa się Scott Parker? Nazywał się, och, przykro mi to słyszeć. A jak się ma twoja babcia?”
Musi usiąść, gdy słyszy wieści. Nawet nie próbuje powstrzymać łez, stara się jednak mówić spokojnym głosem...
„Kiedy to się stało? Zaledwie rok temu... Zawsze miałem zamiar się z nią skontaktować, ale jakoś nigdy tego nie zrobiłem. Była wspaniałą kobietą. Powiedziałaś, że masz moje listy? Ja ciągle mam te, które napisała do mnie Claudia. Bardzo chciałbym złożyć je razem. Mógłbym skopiować dla ciebie jej listy. Przyjechać tutaj? Tak mi się wydaje... gdzie mieszkasz? Roswell, nie wiedziałem, że Claudia osiadła w Roswell. Myślałem, że to ostatnie miejsce na świecie, gdzie by zamieszkała. Och nie, nieważne, takie tam gadanie starego człowieka. Oczywiście, byłoby wspaniale, gdybyś przyjechała. Podam ci adres...”
Maria: zszokowana słucha, jak jej przyjaciółka rozmawia z kimś, kto z całą pewnością jest ludzkim dawcą DNA Maxa. Patrzy jak Liz kończy rozmowę i odkłada słuchawkę. Przez chwilę żadna z nich się nie odzywa. W końcu otrząsa się i stara się ustalić fakty...
„Liz popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy my właśnie odkryłyśmy, że młodzieńcza miłość babci Claudii jest najprawdopodobniej ludzkim dawcą DNA Maxa, a ty właśnie skończyłaś z nim rozmawiać po tym jak zgodziłaś się odwiedzić go w Taos? Jak myślisz, jak on zareaguje kiedy zobaczy Maxa? Max będzie chciał go poznać, prawda?”
Liz: kiwa głową...
„Uh hm, tak. Max powinien być tu za około pół godziny.”
Maria: słyszy hałas za oknem i spogląda w stronę balkonu...
„Cóż, w takim razie powiedziałabym, że chłopak trochę się pospieszył.”
Max: wchodzi przez okno, całuje Liz na powitanie, po czym odwraca się do Marii...
„Cześć Maria. Liz, co się stało? Poczułem, że coś cię niepokoi. Kiedy wspomniałem Brodemu, że chciałbym wyjść wcześniej powiedział, że dzwoniłaś i prosiłaś, żebym do ciebie przyszedł. O co chodzi?”
Siada zszokowany, kiedy Liz opowiada mu o Tomie Barnett i pokazuje zdjęcia. Fakt, że ten człowiek jeszcze żyje i mieszka tak blisko wstrząsa nim.
Liz: kończy swoją opowieść...
„Max jego głos brzmi zupełnie jak twój, to znaczy tak, jak twój głos będzie prawdopodobnie brzmiał za jakieś 50 lat. Był bardzo miły, a telefon odebrała jego córka.”
Kiedy Max dalej siedzi nic nie mówiąc i wpatruje się w zdjęcie, zaczyna się niepokoić...
„Max, proszę powiedz coś. Chcesz go poznać, prawda?”
Max: w końcu odwraca swoją uwagę od fotografii i jego umysł zaczyna analizować to nowe odkrycie...
„Wiedziałem, że miałem ludzkiego dawcę, ale z jakiegoś powodu założyłem, że on nie żyje. Zawsze myślałem, że jesteśmy połączeni przez moją kosmiczną stronę, nigdy nie przyszło mi do głowy, że to moja ludzka strona cię rozpoznała. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że nie będzie trudno wyjaśnić mu kim jestem. Na kiedy się umówiłaś, że pojedziemy do Taos?”
Liz: „W sobotę, jeśli ci to odpowiada.”
Max: „Tak, może być w sobotę. Pracuję rano, ale kończę o 10 i zaraz potem możemy wyjechać. To kawałek drogi, więc najprawdopodobniej będziemy musieli zostać tam na noc. Będę potrzebował pomocy taty.”
Widzi zdziwienie dziewcząt po ostatnim zdaniu...
„Odkąd mama dowiedziała się wszystkiego, obserwuje mnie niczym jastrząb. Nieustannie mnie sprawdza i upewnia się, czy nic mi nie jest. Nie pomogłoby nawet gdybym powiedział, że przenocuję u Michaela, po prostu wydzwaniałaby tam przez całą noc domagając się rozmowy ze mną.”
Maria: „Dość łatwo będzie temu zaradzić, musisz po prostu znaleźć coś lub kogoś, na kim twoja mama mogłaby skupić swoją uwagę podczas weekendu.”
Nie jest pewna co oznacza zabawny uśmiech, który pojawił się na twarzy Maxa.
Mojry kończą jeden pełen cykl i rozpoczynają nowy w zupełni innym kierunku.
Nie ma to jak babskie pogaduchy przy lodach. Piętnaście pytań Marii było znakomitych, zresztą ten wątek pojawia się w wielu opowiadaniach, kiedy po upojnej nocy Liz i Maxa, Maria wyciąga ją na zwierzenia. To takie typowe dla niej. Ciekawe czy bywają opowidania gdzie sytuacja jest odwrotna...i to Liz nie mogąc się doczekać , "wyciąga" Marię na zwierzenia z jej doświadczeń. Czternaste pytanie powaliło mnie ze śmiechu przed komputerem. Wygląda na to, że wielu opowiadaniach Max uważany jest za ekperta w tej dziedzinie, takiego naszego Lwa Starowicza.
Dzięki Milluś.
Dzięki Milluś.
AN: Sorrki za opóźnienie. Podobnie jak w przypadku pozostałych opowiadań, tu również zawinił brak czasu.
<center>ROZDZIAŁ 5</center>
Akcja: ten sam dzień, trochę później, przed domem Valentich
Szeryf: otwiera drzwi...
„Max, cieszę się, że wpadłeś. Wejdź. Chciałem z tobą porozmawiać, oh... jak tam z rodzicami?”
Max: wchodzi do domu myśląc o tym jak dobrym przyjacielem stał się szeryf Valenti w ciągu tego ostatniego roku...
„Wszystko dobrze się układa szeryfie. Musimy jeszcze porozmawiać o wielu sprawach, ale dobrze wiedzieć, że... że oni wciąż nas kochają. Przykro mi, że ojciec tak pana przesłuchiwał.”
Szeryf: widocznie mu ulżyło...
„To dobrze Max. Um, twój tata był dość... cóż wkurzony, kiedy dowiedział się co Pierce ci zrobił. Powiedziałem coś tylko dlatego, bo widziałem, że twój ojciec jest bardzo przejęty. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Cieszę się, że wszystko się układa. Wydaje mi się, że posiadanie waszych rodziców po swojej stronie może się okazać przydatne, szczególnie że jedno z nich to najlepszy prawnik w tym stanie.”
Max: uśmiecha się słysząc słowa szeryfa...
„Ciągle się przyzwyczajam do świadomości, że znają prawdę, ale nie żałuję, że tak jest i nie winię pana, właściwie to chciałem panu podziękować za wszystko co pan dla nas zrobił w ciągu tego roku. Wyciągnął nas pan z wielu kłopotów i tak, ma pan rację nie zaszkodzi mieć prawnika po swojej stronie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość problemów w jakie wpadamy. Um, przyszedłem porozmawiać z Tess, jeśli jest w domu.”
Szeryf: poklepuje go po plecach w przyjacielskim geście...
„Ona i Kyle właśnie wrócili ze sklepu, zaraz ją zawołam, a potem muszę lecieć albo spóźnię się na randkę z Amy.”
Max: śmieje się na myśl o tym zaskakującym związku...
„Tak szeryfie, to naprawdę kiepski pomysł kazać czekać kobiecie z rodziny DeLuca, proszę spytać Michaela.”
Tess: wchodzi do salonu; jest zdziwiona, że Max przyszedł się z nią zobaczyć...
„Max, co tam?”
Max: siada przy stole i gestem zaprasza Tess by zrobiła to samo...
„Tess, muszę z tobą porozmawiać o... cóż o tobie i mnie i Liz.”
Widzi, że Tess staje się napięta. Chce przekazać jej to tak delikatnie jak się da...
„Tess, jesienią kiedy... kiedy Liz starała się pomóc ci zbliżyć się do mnie, zrobiła to dlatego, że ją o to prosiłem... um, cóż to nie byłem dokładnie ja, tylko... ja z przyszłości.”
Tess: jest bardzo zmieszana...
„Zaraz, zaraz, ty z przyszłości? Max, znowu piłeś z Kylem?”
Kyle: wraca z garażu...
„Chyba słyszałem swoje imię? Cześć Max, co cię sprowadza?”
Siada przy stole, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru wyjść.
Max: nie jest pewien czy odpowiada mu obecność Kyla podczas tej rozmowy, decyduje się jednak zaufać osądowi Liz i dać mu szansę...
„Hej Kyle, cóż, właśnie próbowałem wyjaśnić co... co zaszło między mną, Liz i Tess i um tobą chyba też.”
Z jakiś powodów odczuł zadowolenie, że Kyle wyraźnie zaczął się denerwować...
„Jak wcześniej mówiłem, Liz próbowała sprawić żebyśmy z Tess byli razem ponieważ najwyraźniej użyłem Granilithu do podróży w czasie i cofnąłem się o 14 lat, żeby zmienić historię.”
Kyle: zszokowany...
„CO!? Poczekaj chwilę! Kto do cholery dał ci prawo cofnąć się w czasie i zmienić historię!? Nie możesz tak po prostu cofnąć się w czasie i wszystko zmienić tylko dlatego, że ci tak pasuje! Człowieku, jak na kogoś kto nie należy nawet do popularnej grupki w szkole, masz cholernie dobre mniemanie o sobie!”
Max: nie jest ani trochę zaskoczony wybuchem Kyle’a, zaskoczyło go natomiast milczenie Tess...
„Tess... wróciłem, żeby... nas ostrzec. Musimy trzymać się razem, my wszyscy, nie tylko nasza czwórka, ale także ty Kyle, Liz, Maria i Alex, a także twój ojciec Kyle i teraz też moi rodzice. Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy dość silni by wygrać.”
Kyle: to natychmiast go otrzeźwia...
„Wygrać co? Co się stanie?”
Obejmuje ramieniem Tess, by dodać jej otuchy.
Tess: poczuła jak krew zmroziła jej się w żyłach, gdy wspomniał o zmianie historii. Zdaje sobie sprawę, że to może oznaczać tylko jedno, czerpiąc siłę z obecności Kyla, odzywa się...
„Wojna. W tej drugiej linii czasowej nie byliśmy razem i przegraliśmy wojnę, prawda?”
Kiedy Max potwierdza skinieniem głowy, kontynuuje...
„Historia się powtarza, przegraliśmy, zupełnie jak w naszym poprzednim życiu. Niech zgadnę, nie byliśmy razem przez ze mnie, mam rację?”
Gdy kończy jest na granicy łez, więc Kyle sadza ją sobie na kolanach i mocno obejmuje.
Max: obserwuje zachowanie pary i jest cieszy się, że Liz miała rację...
„Nie. To była moja wina, nie byliśmy razem przeze mnie, ponieważ cię odepchnąłem. Ja byłem temu winny i dlatego wróciłem, by spróbować to zmienić. Tess, nie chcę byś wyjechała. Owszem, częściowo z powodu zagrożenia, ale też dlatego, że jesteś jedną z nas i przynależysz tutaj. W tej chwili Roswell to jedyny dom jaki mamy, jesteśmy rodziną i potrzebujemy siebie nawzajem.”
Tess: opiera się o Kyle’a...
„Max, nie mam zamiaru wyjechać. Przyznaje, jakiś czas temu rozważałam wyjazd, ale nie chcę być więcej sama, nieustannie uciekać. Na lepsze, lub gorsze zostaję i będę się trzymać ze wszystkimi.”
Max: czuje ulgę, musi się jednak upewnić, że Tess dobrze rozumie sytuację...
„Tess, nie wiem na pewno, jak nasz... związek wyglądał w poprzednim życiu. Myślę, że zależało nam na sobie i ciągle mi na tobie zależy, tyle że nie w ten sam sposób jak wtedy, gdy byliśmy... um... małżeństwem.”
Widzi, że Kyle obejmuje Tess bardziej zaborczo...
„Nie łączy nas to, co dawniej i nie wydaje mi się byś naprawę tego chciała. Oboje ułożyliśmy sobie życie...”
Przenosi wzrok na Kyle’a...
„I znaleźliśmy nową miłość. Mam nadzieję, że to rozumiesz i będziesz szczęśliwa. Zasługujesz na szczęście.”
Tess: słowa Max’s łamią jej serce, ale zdaje sobie sprawę, że to musiało zostać powiedziane, by oboje mogli ruszyć na przód...
„Masz rację, oboje musimy ruszyć do przodu. Przyznaję, że część mnie tęskni do tego co kiedyś mieliśmy, ale to są tylko niejasne wspomnienia z zupełnie innego życia, a my musimy żyć tu i teraz. Wnioskuje, że ty i Liz jesteście znów razem i tym razem na dobre!”
Kiedy Max potwierdza...
„To dobrze, jesteś silniejszy, kiedy ona jest u twego boku, a właśnie tego będziemy potrzebować, silnego przywódcy. Cieszę się, że wszystko się między wami ułożyło.”
Spogląda na Kyle’a i uśmiecha się do niego...
„I myślę, że u mnie również wszystko idzie w dobrym kierunku.”
Max: uśmiecha się i myśli o tym jak głupkowato ci dwoje wyglądają, uśmiechając się w ten sposób do siebie {Mam nadzieję, że ja i Liz nie wyglądamy razem w ten sposób...}. Postanawia trochę się z nimi podrażnić...
„Mnie też się tak wydaje. Nigdy nie patrzyłaś na mnie tak, jak patrzysz w tej chwili na Kyle’a.”
Kyle: patrzy z zadowoleniem na Tess Oboje rumienią się słysząc komentarz Max’a. Nagle przypomina sobie, że musi wyprostować jeszcze jedną sprawę, krzywi się i mówi...
„Max, jest coś, co musisz wiedzieć. Liz i ja nigdy... nie spaliśmy ze sobą. Poprosiła mnie o pomoc, twierdząc, że tylko w ten sposób odczepisz się od niej, ale teraz... um... sądzę, że to było częścią tej historii z El Presidente z przyszłości.”
Max: Kyle właśnie udowodnił jakim człowiekiem jest naprawdę...
„Masz rację. Liz wyjaśniła mi już wszystko, ale cieszę się, że to powiedziałeś. Zdaję sobie sprawę, że wiele nas różni i sądzę, że to się nie zmieni, ale nie jesteś taki zły. Dam ci jednak małą radę. Wkurzenie kosmity może się okazać bardzo niebezpieczne i zupełnie jak u ludzi zdenerwowane kobiety są dużo groźniejsze od mężczyzn, więc uważam, że jesteś albo człowiekiem bardzo odważnym, albo bardzo głupim.”
Obaj z Kyle’m ciągle się śmieją, kiedy ze wszystkich stron zaczynają bombardować ich poduszki.
Bez względu na to jak bardzo rodzice się starają, życie ich dzieci nie zawsze układa się tak, jak to sobie zaplanowali, zwłaszcza jeśli postanowią się w to wmieszać Mojry.
<center>ROZDZIAŁ 5</center>
Akcja: ten sam dzień, trochę później, przed domem Valentich
Szeryf: otwiera drzwi...
„Max, cieszę się, że wpadłeś. Wejdź. Chciałem z tobą porozmawiać, oh... jak tam z rodzicami?”
Max: wchodzi do domu myśląc o tym jak dobrym przyjacielem stał się szeryf Valenti w ciągu tego ostatniego roku...
„Wszystko dobrze się układa szeryfie. Musimy jeszcze porozmawiać o wielu sprawach, ale dobrze wiedzieć, że... że oni wciąż nas kochają. Przykro mi, że ojciec tak pana przesłuchiwał.”
Szeryf: widocznie mu ulżyło...
„To dobrze Max. Um, twój tata był dość... cóż wkurzony, kiedy dowiedział się co Pierce ci zrobił. Powiedziałem coś tylko dlatego, bo widziałem, że twój ojciec jest bardzo przejęty. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Cieszę się, że wszystko się układa. Wydaje mi się, że posiadanie waszych rodziców po swojej stronie może się okazać przydatne, szczególnie że jedno z nich to najlepszy prawnik w tym stanie.”
Max: uśmiecha się słysząc słowa szeryfa...
„Ciągle się przyzwyczajam do świadomości, że znają prawdę, ale nie żałuję, że tak jest i nie winię pana, właściwie to chciałem panu podziękować za wszystko co pan dla nas zrobił w ciągu tego roku. Wyciągnął nas pan z wielu kłopotów i tak, ma pan rację nie zaszkodzi mieć prawnika po swojej stronie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość problemów w jakie wpadamy. Um, przyszedłem porozmawiać z Tess, jeśli jest w domu.”
Szeryf: poklepuje go po plecach w przyjacielskim geście...
„Ona i Kyle właśnie wrócili ze sklepu, zaraz ją zawołam, a potem muszę lecieć albo spóźnię się na randkę z Amy.”
Max: śmieje się na myśl o tym zaskakującym związku...
„Tak szeryfie, to naprawdę kiepski pomysł kazać czekać kobiecie z rodziny DeLuca, proszę spytać Michaela.”
Tess: wchodzi do salonu; jest zdziwiona, że Max przyszedł się z nią zobaczyć...
„Max, co tam?”
Max: siada przy stole i gestem zaprasza Tess by zrobiła to samo...
„Tess, muszę z tobą porozmawiać o... cóż o tobie i mnie i Liz.”
Widzi, że Tess staje się napięta. Chce przekazać jej to tak delikatnie jak się da...
„Tess, jesienią kiedy... kiedy Liz starała się pomóc ci zbliżyć się do mnie, zrobiła to dlatego, że ją o to prosiłem... um, cóż to nie byłem dokładnie ja, tylko... ja z przyszłości.”
Tess: jest bardzo zmieszana...
„Zaraz, zaraz, ty z przyszłości? Max, znowu piłeś z Kylem?”
Kyle: wraca z garażu...
„Chyba słyszałem swoje imię? Cześć Max, co cię sprowadza?”
Siada przy stole, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru wyjść.
Max: nie jest pewien czy odpowiada mu obecność Kyla podczas tej rozmowy, decyduje się jednak zaufać osądowi Liz i dać mu szansę...
„Hej Kyle, cóż, właśnie próbowałem wyjaśnić co... co zaszło między mną, Liz i Tess i um tobą chyba też.”
Z jakiś powodów odczuł zadowolenie, że Kyle wyraźnie zaczął się denerwować...
„Jak wcześniej mówiłem, Liz próbowała sprawić żebyśmy z Tess byli razem ponieważ najwyraźniej użyłem Granilithu do podróży w czasie i cofnąłem się o 14 lat, żeby zmienić historię.”
Kyle: zszokowany...
„CO!? Poczekaj chwilę! Kto do cholery dał ci prawo cofnąć się w czasie i zmienić historię!? Nie możesz tak po prostu cofnąć się w czasie i wszystko zmienić tylko dlatego, że ci tak pasuje! Człowieku, jak na kogoś kto nie należy nawet do popularnej grupki w szkole, masz cholernie dobre mniemanie o sobie!”
Max: nie jest ani trochę zaskoczony wybuchem Kyle’a, zaskoczyło go natomiast milczenie Tess...
„Tess... wróciłem, żeby... nas ostrzec. Musimy trzymać się razem, my wszyscy, nie tylko nasza czwórka, ale także ty Kyle, Liz, Maria i Alex, a także twój ojciec Kyle i teraz też moi rodzice. Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy dość silni by wygrać.”
Kyle: to natychmiast go otrzeźwia...
„Wygrać co? Co się stanie?”
Obejmuje ramieniem Tess, by dodać jej otuchy.
Tess: poczuła jak krew zmroziła jej się w żyłach, gdy wspomniał o zmianie historii. Zdaje sobie sprawę, że to może oznaczać tylko jedno, czerpiąc siłę z obecności Kyla, odzywa się...
„Wojna. W tej drugiej linii czasowej nie byliśmy razem i przegraliśmy wojnę, prawda?”
Kiedy Max potwierdza skinieniem głowy, kontynuuje...
„Historia się powtarza, przegraliśmy, zupełnie jak w naszym poprzednim życiu. Niech zgadnę, nie byliśmy razem przez ze mnie, mam rację?”
Gdy kończy jest na granicy łez, więc Kyle sadza ją sobie na kolanach i mocno obejmuje.
Max: obserwuje zachowanie pary i jest cieszy się, że Liz miała rację...
„Nie. To była moja wina, nie byliśmy razem przeze mnie, ponieważ cię odepchnąłem. Ja byłem temu winny i dlatego wróciłem, by spróbować to zmienić. Tess, nie chcę byś wyjechała. Owszem, częściowo z powodu zagrożenia, ale też dlatego, że jesteś jedną z nas i przynależysz tutaj. W tej chwili Roswell to jedyny dom jaki mamy, jesteśmy rodziną i potrzebujemy siebie nawzajem.”
Tess: opiera się o Kyle’a...
„Max, nie mam zamiaru wyjechać. Przyznaje, jakiś czas temu rozważałam wyjazd, ale nie chcę być więcej sama, nieustannie uciekać. Na lepsze, lub gorsze zostaję i będę się trzymać ze wszystkimi.”
Max: czuje ulgę, musi się jednak upewnić, że Tess dobrze rozumie sytuację...
„Tess, nie wiem na pewno, jak nasz... związek wyglądał w poprzednim życiu. Myślę, że zależało nam na sobie i ciągle mi na tobie zależy, tyle że nie w ten sam sposób jak wtedy, gdy byliśmy... um... małżeństwem.”
Widzi, że Kyle obejmuje Tess bardziej zaborczo...
„Nie łączy nas to, co dawniej i nie wydaje mi się byś naprawę tego chciała. Oboje ułożyliśmy sobie życie...”
Przenosi wzrok na Kyle’a...
„I znaleźliśmy nową miłość. Mam nadzieję, że to rozumiesz i będziesz szczęśliwa. Zasługujesz na szczęście.”
Tess: słowa Max’s łamią jej serce, ale zdaje sobie sprawę, że to musiało zostać powiedziane, by oboje mogli ruszyć na przód...
„Masz rację, oboje musimy ruszyć do przodu. Przyznaję, że część mnie tęskni do tego co kiedyś mieliśmy, ale to są tylko niejasne wspomnienia z zupełnie innego życia, a my musimy żyć tu i teraz. Wnioskuje, że ty i Liz jesteście znów razem i tym razem na dobre!”
Kiedy Max potwierdza...
„To dobrze, jesteś silniejszy, kiedy ona jest u twego boku, a właśnie tego będziemy potrzebować, silnego przywódcy. Cieszę się, że wszystko się między wami ułożyło.”
Spogląda na Kyle’a i uśmiecha się do niego...
„I myślę, że u mnie również wszystko idzie w dobrym kierunku.”
Max: uśmiecha się i myśli o tym jak głupkowato ci dwoje wyglądają, uśmiechając się w ten sposób do siebie {Mam nadzieję, że ja i Liz nie wyglądamy razem w ten sposób...}. Postanawia trochę się z nimi podrażnić...
„Mnie też się tak wydaje. Nigdy nie patrzyłaś na mnie tak, jak patrzysz w tej chwili na Kyle’a.”
Kyle: patrzy z zadowoleniem na Tess Oboje rumienią się słysząc komentarz Max’a. Nagle przypomina sobie, że musi wyprostować jeszcze jedną sprawę, krzywi się i mówi...
„Max, jest coś, co musisz wiedzieć. Liz i ja nigdy... nie spaliśmy ze sobą. Poprosiła mnie o pomoc, twierdząc, że tylko w ten sposób odczepisz się od niej, ale teraz... um... sądzę, że to było częścią tej historii z El Presidente z przyszłości.”
Max: Kyle właśnie udowodnił jakim człowiekiem jest naprawdę...
„Masz rację. Liz wyjaśniła mi już wszystko, ale cieszę się, że to powiedziałeś. Zdaję sobie sprawę, że wiele nas różni i sądzę, że to się nie zmieni, ale nie jesteś taki zły. Dam ci jednak małą radę. Wkurzenie kosmity może się okazać bardzo niebezpieczne i zupełnie jak u ludzi zdenerwowane kobiety są dużo groźniejsze od mężczyzn, więc uważam, że jesteś albo człowiekiem bardzo odważnym, albo bardzo głupim.”
Obaj z Kyle’m ciągle się śmieją, kiedy ze wszystkich stron zaczynają bombardować ich poduszki.
Bez względu na to jak bardzo rodzice się starają, życie ich dzieci nie zawsze układa się tak, jak to sobie zaplanowali, zwłaszcza jeśli postanowią się w to wmieszać Mojry.
<center>ROZDZIAŁ 6</center>
Akcja: Kancelaria Prawna Evansów, środowe popołudnie
Max: rano umówił się z ojcem, że wpadnie do niego w czasie lunchu, żeby porozmawiać. Od wczoraj próbował wymyślić historyjkę dla ojca na ten weekend. Teraz, kiedy wiedzą, jest to dużo trudniejsze. Rozmawiali z Liz wczorajszego wieczora, pracując nad swoim telepatycznym łączem. Sprawy przybrały bardzo interesujący obrót, kiedy zaczęli się kłócić telepatycznie. Po pewnym czasie dali sobie spokój; ona chce, żeby powiedział ojcu prawdę, a on nie, obawiając się, że to doprowadzi do większej ilości pytań. Teraz, siedząc naprzeciwko ojca, wciąż nie ma dobrej bajeczki. Potrzebuje pomocy ojca, by poradzić sobie z mamą, ale ma nadzieję pominąć powody. Decyduje się na okrojoną wersję prawdy...
„Um, tato muszę się wyrwać na weekend. Nie byłoby nas tylko w sobotę w nocy, wrócimy w niedzielę po południu.”
Philip: unosi brew słysząc „my”. Odchyla się do tyłu na krześle, splata razem dłonie i spokojnie zwraca się do syna...
„Dlaczego? Kogo masz na myśli mówić „my? I gdzie dokładnie chcesz jechać?”
Max: zły na siebie za to „my”, próbuje jeszcze raz...
„Um, pomyślałem tylko, że wyrwę się na trochę z przyjacielem i wiesz, naładuję baterie. Ostatnio było dość ciężko.”
Cały czas wpatruje się we własne kolana i od czasu do czasu spogląda na ojca. {Nawet mnie wydaje się to raczej żałosne, nie ma szans, żeby to kupił. Mam nadzieję, że Liz ma rację, bo prawda to teraz moja jedyna alternatywa.}
Philip: decyduje się zastosować technikę, która daje efekty zarówno z klientami jak i z dziećmi. Siedzi spokojnie i czeka nie odzywając się.
Max: kiedy cisza się przeciąga coraz bardziej się denerwuje {Nienawidzę jak to robi!} Nie jest w stanie dłużej tego znieść...
„Więc, uh, jeśli się zgadzasz, to ja już będę się zbier...”
Zaczyna się podnosić, spogląda na ojca i zauważa na jego twarzy wyraz dezaprobaty. Czuje się winny jak diabli, nie jest w stanie dokończyć i siada z powrotem.
Philip: stanowczym tonem głosu, który każdy nastolatek rozpozna jako nie-ma-szans-żebym-to-kupił...
„Max, sam wiesz lepiej. Chcesz spróbować jeszcze raz?’
Max: {Cholera!} zawstydzony...
„Um, cóż możliwe, że Liz natknęła się na informacje dotyczące moich... uch... ziemskich korzeni i musimy jechać do Taos, żeby to sprawdzić. Więc jeśli się zgadzasz...”
Philip: dalej tym samym tonem głosu...
„Nie.”
Max: szybko podnosi głowę...
„Nie?”
Philip: „Max jeśli to jedyny powód, to możemy jechać w ten weekend całą rodziną i odwiedzić ciotkę Trudy w Taos i oczywiście możemy zaprosić Liz. jestem pewien, że Jeff i Nancy nie mieliby nic przeciwko temu, by Liz nam towarzyszyła, oczywiście jeśli zapewnię ich, że będziecie pod odpowiednim nadzorem.”
Widzi jak Max krzywi się na wzmiankę o tym...
„Więc chodzi o coś więcej? Jeśli chcesz mojego wsparcia, ja chcę całej historii. A więc decyduj, jak będzie?”
Max: pokonany...
„Tato, jestem zakochany w Liz, wiesz o tym?”
Widzi jak ojciec przytakuje...
„Ale nie wiesz, że byłem w niej zakochany od pierwszej chwili, kiedy ją zobaczyłem w trzeciej klasie. To było jakbym już ją znał i od zawsze ją kochał.”
Obserwuje wyraz koncentracji na twarzy ojca...
„Zawsze myślałem, że to ma coś wspólnego z... no cóż, z moją obcą stroną, ale wczoraj Liz czytała stare listy swojej babci, które ta dostała od swojego chłopaka ze szkoły średniej. Była tam też jego fotografia... Tato, na tym zdjęciu byłem ja, ale zdjęcie jest z lat 40. Wydaje mi się... że on był moim ludzkim dawcą DNA i jako, że Liz jest bardzo podobna do swojej babci, to w jakiś sposób moja ludzka strona ją rozpoznała. Tato, ten człowiek ciągle żyje, Liz z nim rozmawiała. Umówiła się z nim na sobotę, żeby wymienić kopie listów. Chcę go poznać. Tato to jest... dla mnie bardzo osobista sprawa, a jeśli mama się dowie to się rozklei, a nie wydaje mi się, żebym był sobie w stanie z tym poradzić.”
Philip: pociera dłońmi twarz, próbując uporać się tą nową rewelacją. {Mam nadzieję, że to ostatnia w tym tygodniu. Naprawdę przydałoby mi się parę dni bez niespodzianek. Jak do diabła Max sam sobie z tym wszystkim radził? Od tego wszystkiego ma się ochotę na drinka! A tak, Max próbował i jeżeli dobrze pamiętam, to on nie toleruje alkoholu. Zdaje się, że jest w nim jednak trochę więcej z człowieka. Boże, które pytanie mam zadać jako pierwsze?}...
„Max, nie jestem pewien co masz na myśli mówiąc o dawcy DNA, czy chodzi ci o to, że on jest twoim biologicznym ojcem?”
Max: „Um, niezupełnie.”
Philip: zirytowany tym owijaniem w bawełnę...
„Dosyć tego Max. Co masz na myśli mówiąc o dawcy DNA? Po prostu to powiedz.”
Max: zaskoczony tym, że ojciec podniósł głos...
„Wydaje mi się, że to od niego pobrano materiał genetyczny, by zmieszać je z kosmicznym DNA do sklonowania mnie. Ja, my... jesteśmy klonami.”
Philip: zszokowany. {Świetnie, kolejna niespodzianka. No cóż, w końcu sam zapytałem. Równie dobrze mogę przejść do następnego pytania. Dlaczego mam przeczucie, że to przebije poprzednią odpowiedź?}...
„W porządku, a kto był twoim kosmicznym dawcą?”
Max: niepokoi go, że nie jest w stanie odczytać nic z wyrazu twarzy ojca. Waha się...
„Uh, jesteś pewien, że naprawdę chcesz wiedzieć?”
Nagle mina ojca staje się całkiem jasna, aby uniknąć kłopotów, szybko wykrztusza...
„Zan, król Zan.”
Jego ojciec stał się niepokojąco blady...
„Tato... tato, dobrze się czujesz?”
Philip: wstrząśnięty tym co usłyszał. Udaje mu się wykrztusić ochryple...
„Um tak, um... daj mi chwilę.“
{Boże Święty, on jest ich KRÓLEM!}; przypomina sobie słowa szeryfa. {Próbował mnie ostrzec, nie? Nazwał Maxa urodzonym przywódcą, więc musi wiedzieć dużo więcej niż mi powiedział! Ale dlaczego, dlaczego mieliby klonować swojego króla? Dlaczego mieszać do tego ludzkie DNA? Dlaczego przysłali go, nie ich, tutaj? Mam przeczucie, że to mi się nie spodoba. Jakie są kosmiczne więzy między Maxem, Michaelem, Isabel i Tess? Dlaczego... nie stop, wystarczy tych dlaczego. Najpierw parę odpowiedzi na wcześniejsze dlaczego.} Bierze kilka głębokich wdechów, mając nadzieję, że to przejaśni mu trochę w głowie. Jest zdecydowany dotrzeć do sedna sprawy. Zwraca swoją uwagę z powrotem na Maxa i widzi jaki przestraszony jest jego syn i ile kosztowało go wyjawienie tego wszystkiego. Łagodzi wyraz twarzy i ton głosu...
„Synu, dlaczego oni to zrobili? Co się stało z ich królem... uh... z tobą?”
Max: bardzo stara się utrzymać kontrolę nad emocjami...
„Wybuchła wojna, on... ja... er... Zan został zabity razem ze swoją siostrą Vilandrą, z żoną Avą i ze swoim zastępcą, Rathem. W jakiś sposób pobrano naszą esencję i zmieszano ją z ludzkim DNA. Zostaliśmy tu wysłani ze względów bezpieczeństwa, żebyśmy mieli szansę dorosnąć, byśmy mogli im później pomóc.”
Philip: jest zadowolony, że siedzi. {Chyba jestem na Diabelskim Młynie. To by miało mniej więcej tyle samo sensu, co wszystko inne. Jak ja to wyjaśnię Diane? Hmmm, lepiej teraz o tym nie myśleć. Ale tak, Maxowi przydałoby się trochę czasu z dala od tego wszystkiego. Wkrótce chyba wszyscy będziemy tego potrzebować. Może poproszę Diane, żeby coś zaplanowała dla nas wszystkich. No, ale teraz czas wrócić do tego filmu sci-fic, którym stało się moje życie.} Siada prosto, opiera łokcie na biurku i podpiera głowę na złączonych dłoniach. Właściwie to skoro już jest w szoku, to równie dobrze może kontynuować...
„Dobrze, więc podsumujmy. Jesteś w części człowiekiem z tego faceta w Taos, który przypadkiem jest młodzieńczą miłością babci Liz Parker, a twoja obca strona to ten kosmiczny król, który zginął na wojnie. Pewnie nie znasz nazwy planety, ani jak się nazywa jej mieszkańców?”
Wzdycha, kiedy Max kręci głową...
„W porządku, a więc zostałeś tu przysłany, by dorosnąć bezpiecznie, żebyś mógł wrócić i co, pomóc dalej toczyć tą wojną?”
Przewraca oczami, gdy Max potwierdza...
„Rozumiesz, że ta ostatnia część niezbyt mnie zachwyca? Ale kontynuujmy, dobrze? Proszę powiedz chociaż, że ta Vilandra to Isabel, że ona naprawdę jest twoją siostrą?”
Max: „Tak, Michael jest moim drugim, a... uh Tess była moją żoną.”
Philip: „Domyślam się, że Liz była tym zachwycona. Czy powinienem się też martwić, że... wiesz nagle wyskoczy gdzieś jakiś wnuk, albo coś w tym stylu?”
Max: krzywi się na tą myśl...
„Um nie... uh... przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.”
Philip: nie może się powstrzymać od sarkazmu...
„Świetnie, to naprawdę bardzo pocieszające. A więc wróćmy na moment do tej wojny i wrogów. Czy czasem następną rzeczą, jaką mi powiesz nie będzie to, że ci wrogowie przylecieli tu za tobą?”
Max: „Uh, to nie byłaby następna rzecz, ale... um... właściwie to tak.”
Philip: „Oczywiście. Masz dla mnie coś jeszcze na dzisiaj?”
Max: zmartwiony tym, jak ojciec przyjmuje to wszystko...
„Um, nie. Tato, nic ci nie jest?”
Philip: „Ależ oczywiście, że nie synu. Dlaczego miałoby mi coś być? Wróćmy do tego, co zapoczątkowało to wszystko. Tak, możesz jechać z Liz na weekend do Taos, jeżeli zgodzą się na to jej rodzice. Oczywiście zatrzymacie się u cioci Trudy. Zadzwonię do niej dzisiaj, żeby wszystko ustalić. Porozmawiam też z Jeffem Parkerem i zapewnię go, że będziecie pod nadzorem dorosłego. Przykro mi Max, ale oboje jesteście jeszcze nieletni. Co do twojej matki to pamiętaj, że może nie powiem jej wszystkiego, ale nie będę jej okłamywać. To nie jest warte pokuty, która mnie później spotyka. A więc jak planujesz jej się wymknąć w weekend?”
Jest pod wrażeniem planu syna...
„Jesteś pewien, że uda ci się ich do tego namówić? To by na pewno zapewniło zajęcie twojej mamie na cały weekend, ale oni zdają sobie sprawę z tego, w co się pakują, prawda?”
Max: „Jasne, większość już się zgodziła, a wczoraj wieczorem rozmawiałem z Izzy. Kiedy skończyła się śmiać, powiedziała, że nie może się doczekać.”
Philip: w końcu sam zaczyna się śmiać...
„Chyba zgodzę się z twoją siostrą. Ale teraz mam kilka telefonów do wykonania, a ty lepiej się zbieraj, już jesteś spóźniony do szkoły.”
Dawno temu Mojry dały chłopcu-królowi dobry przykład do naśladowania. Teraz młody król uświadamia sobie, że ma w nim też dobrego sprzymierzeńca, takiego, do którego wiele razy zwróci się w przyszłości.
Akcja: Kancelaria Prawna Evansów, środowe popołudnie
Max: rano umówił się z ojcem, że wpadnie do niego w czasie lunchu, żeby porozmawiać. Od wczoraj próbował wymyślić historyjkę dla ojca na ten weekend. Teraz, kiedy wiedzą, jest to dużo trudniejsze. Rozmawiali z Liz wczorajszego wieczora, pracując nad swoim telepatycznym łączem. Sprawy przybrały bardzo interesujący obrót, kiedy zaczęli się kłócić telepatycznie. Po pewnym czasie dali sobie spokój; ona chce, żeby powiedział ojcu prawdę, a on nie, obawiając się, że to doprowadzi do większej ilości pytań. Teraz, siedząc naprzeciwko ojca, wciąż nie ma dobrej bajeczki. Potrzebuje pomocy ojca, by poradzić sobie z mamą, ale ma nadzieję pominąć powody. Decyduje się na okrojoną wersję prawdy...
„Um, tato muszę się wyrwać na weekend. Nie byłoby nas tylko w sobotę w nocy, wrócimy w niedzielę po południu.”
Philip: unosi brew słysząc „my”. Odchyla się do tyłu na krześle, splata razem dłonie i spokojnie zwraca się do syna...
„Dlaczego? Kogo masz na myśli mówić „my? I gdzie dokładnie chcesz jechać?”
Max: zły na siebie za to „my”, próbuje jeszcze raz...
„Um, pomyślałem tylko, że wyrwę się na trochę z przyjacielem i wiesz, naładuję baterie. Ostatnio było dość ciężko.”
Cały czas wpatruje się we własne kolana i od czasu do czasu spogląda na ojca. {Nawet mnie wydaje się to raczej żałosne, nie ma szans, żeby to kupił. Mam nadzieję, że Liz ma rację, bo prawda to teraz moja jedyna alternatywa.}
Philip: decyduje się zastosować technikę, która daje efekty zarówno z klientami jak i z dziećmi. Siedzi spokojnie i czeka nie odzywając się.
Max: kiedy cisza się przeciąga coraz bardziej się denerwuje {Nienawidzę jak to robi!} Nie jest w stanie dłużej tego znieść...
„Więc, uh, jeśli się zgadzasz, to ja już będę się zbier...”
Zaczyna się podnosić, spogląda na ojca i zauważa na jego twarzy wyraz dezaprobaty. Czuje się winny jak diabli, nie jest w stanie dokończyć i siada z powrotem.
Philip: stanowczym tonem głosu, który każdy nastolatek rozpozna jako nie-ma-szans-żebym-to-kupił...
„Max, sam wiesz lepiej. Chcesz spróbować jeszcze raz?’
Max: {Cholera!} zawstydzony...
„Um, cóż możliwe, że Liz natknęła się na informacje dotyczące moich... uch... ziemskich korzeni i musimy jechać do Taos, żeby to sprawdzić. Więc jeśli się zgadzasz...”
Philip: dalej tym samym tonem głosu...
„Nie.”
Max: szybko podnosi głowę...
„Nie?”
Philip: „Max jeśli to jedyny powód, to możemy jechać w ten weekend całą rodziną i odwiedzić ciotkę Trudy w Taos i oczywiście możemy zaprosić Liz. jestem pewien, że Jeff i Nancy nie mieliby nic przeciwko temu, by Liz nam towarzyszyła, oczywiście jeśli zapewnię ich, że będziecie pod odpowiednim nadzorem.”
Widzi jak Max krzywi się na wzmiankę o tym...
„Więc chodzi o coś więcej? Jeśli chcesz mojego wsparcia, ja chcę całej historii. A więc decyduj, jak będzie?”
Max: pokonany...
„Tato, jestem zakochany w Liz, wiesz o tym?”
Widzi jak ojciec przytakuje...
„Ale nie wiesz, że byłem w niej zakochany od pierwszej chwili, kiedy ją zobaczyłem w trzeciej klasie. To było jakbym już ją znał i od zawsze ją kochał.”
Obserwuje wyraz koncentracji na twarzy ojca...
„Zawsze myślałem, że to ma coś wspólnego z... no cóż, z moją obcą stroną, ale wczoraj Liz czytała stare listy swojej babci, które ta dostała od swojego chłopaka ze szkoły średniej. Była tam też jego fotografia... Tato, na tym zdjęciu byłem ja, ale zdjęcie jest z lat 40. Wydaje mi się... że on był moim ludzkim dawcą DNA i jako, że Liz jest bardzo podobna do swojej babci, to w jakiś sposób moja ludzka strona ją rozpoznała. Tato, ten człowiek ciągle żyje, Liz z nim rozmawiała. Umówiła się z nim na sobotę, żeby wymienić kopie listów. Chcę go poznać. Tato to jest... dla mnie bardzo osobista sprawa, a jeśli mama się dowie to się rozklei, a nie wydaje mi się, żebym był sobie w stanie z tym poradzić.”
Philip: pociera dłońmi twarz, próbując uporać się tą nową rewelacją. {Mam nadzieję, że to ostatnia w tym tygodniu. Naprawdę przydałoby mi się parę dni bez niespodzianek. Jak do diabła Max sam sobie z tym wszystkim radził? Od tego wszystkiego ma się ochotę na drinka! A tak, Max próbował i jeżeli dobrze pamiętam, to on nie toleruje alkoholu. Zdaje się, że jest w nim jednak trochę więcej z człowieka. Boże, które pytanie mam zadać jako pierwsze?}...
„Max, nie jestem pewien co masz na myśli mówiąc o dawcy DNA, czy chodzi ci o to, że on jest twoim biologicznym ojcem?”
Max: „Um, niezupełnie.”
Philip: zirytowany tym owijaniem w bawełnę...
„Dosyć tego Max. Co masz na myśli mówiąc o dawcy DNA? Po prostu to powiedz.”
Max: zaskoczony tym, że ojciec podniósł głos...
„Wydaje mi się, że to od niego pobrano materiał genetyczny, by zmieszać je z kosmicznym DNA do sklonowania mnie. Ja, my... jesteśmy klonami.”
Philip: zszokowany. {Świetnie, kolejna niespodzianka. No cóż, w końcu sam zapytałem. Równie dobrze mogę przejść do następnego pytania. Dlaczego mam przeczucie, że to przebije poprzednią odpowiedź?}...
„W porządku, a kto był twoim kosmicznym dawcą?”
Max: niepokoi go, że nie jest w stanie odczytać nic z wyrazu twarzy ojca. Waha się...
„Uh, jesteś pewien, że naprawdę chcesz wiedzieć?”
Nagle mina ojca staje się całkiem jasna, aby uniknąć kłopotów, szybko wykrztusza...
„Zan, król Zan.”
Jego ojciec stał się niepokojąco blady...
„Tato... tato, dobrze się czujesz?”
Philip: wstrząśnięty tym co usłyszał. Udaje mu się wykrztusić ochryple...
„Um tak, um... daj mi chwilę.“
{Boże Święty, on jest ich KRÓLEM!}; przypomina sobie słowa szeryfa. {Próbował mnie ostrzec, nie? Nazwał Maxa urodzonym przywódcą, więc musi wiedzieć dużo więcej niż mi powiedział! Ale dlaczego, dlaczego mieliby klonować swojego króla? Dlaczego mieszać do tego ludzkie DNA? Dlaczego przysłali go, nie ich, tutaj? Mam przeczucie, że to mi się nie spodoba. Jakie są kosmiczne więzy między Maxem, Michaelem, Isabel i Tess? Dlaczego... nie stop, wystarczy tych dlaczego. Najpierw parę odpowiedzi na wcześniejsze dlaczego.} Bierze kilka głębokich wdechów, mając nadzieję, że to przejaśni mu trochę w głowie. Jest zdecydowany dotrzeć do sedna sprawy. Zwraca swoją uwagę z powrotem na Maxa i widzi jaki przestraszony jest jego syn i ile kosztowało go wyjawienie tego wszystkiego. Łagodzi wyraz twarzy i ton głosu...
„Synu, dlaczego oni to zrobili? Co się stało z ich królem... uh... z tobą?”
Max: bardzo stara się utrzymać kontrolę nad emocjami...
„Wybuchła wojna, on... ja... er... Zan został zabity razem ze swoją siostrą Vilandrą, z żoną Avą i ze swoim zastępcą, Rathem. W jakiś sposób pobrano naszą esencję i zmieszano ją z ludzkim DNA. Zostaliśmy tu wysłani ze względów bezpieczeństwa, żebyśmy mieli szansę dorosnąć, byśmy mogli im później pomóc.”
Philip: jest zadowolony, że siedzi. {Chyba jestem na Diabelskim Młynie. To by miało mniej więcej tyle samo sensu, co wszystko inne. Jak ja to wyjaśnię Diane? Hmmm, lepiej teraz o tym nie myśleć. Ale tak, Maxowi przydałoby się trochę czasu z dala od tego wszystkiego. Wkrótce chyba wszyscy będziemy tego potrzebować. Może poproszę Diane, żeby coś zaplanowała dla nas wszystkich. No, ale teraz czas wrócić do tego filmu sci-fic, którym stało się moje życie.} Siada prosto, opiera łokcie na biurku i podpiera głowę na złączonych dłoniach. Właściwie to skoro już jest w szoku, to równie dobrze może kontynuować...
„Dobrze, więc podsumujmy. Jesteś w części człowiekiem z tego faceta w Taos, który przypadkiem jest młodzieńczą miłością babci Liz Parker, a twoja obca strona to ten kosmiczny król, który zginął na wojnie. Pewnie nie znasz nazwy planety, ani jak się nazywa jej mieszkańców?”
Wzdycha, kiedy Max kręci głową...
„W porządku, a więc zostałeś tu przysłany, by dorosnąć bezpiecznie, żebyś mógł wrócić i co, pomóc dalej toczyć tą wojną?”
Przewraca oczami, gdy Max potwierdza...
„Rozumiesz, że ta ostatnia część niezbyt mnie zachwyca? Ale kontynuujmy, dobrze? Proszę powiedz chociaż, że ta Vilandra to Isabel, że ona naprawdę jest twoją siostrą?”
Max: „Tak, Michael jest moim drugim, a... uh Tess była moją żoną.”
Philip: „Domyślam się, że Liz była tym zachwycona. Czy powinienem się też martwić, że... wiesz nagle wyskoczy gdzieś jakiś wnuk, albo coś w tym stylu?”
Max: krzywi się na tą myśl...
„Um nie... uh... przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.”
Philip: nie może się powstrzymać od sarkazmu...
„Świetnie, to naprawdę bardzo pocieszające. A więc wróćmy na moment do tej wojny i wrogów. Czy czasem następną rzeczą, jaką mi powiesz nie będzie to, że ci wrogowie przylecieli tu za tobą?”
Max: „Uh, to nie byłaby następna rzecz, ale... um... właściwie to tak.”
Philip: „Oczywiście. Masz dla mnie coś jeszcze na dzisiaj?”
Max: zmartwiony tym, jak ojciec przyjmuje to wszystko...
„Um, nie. Tato, nic ci nie jest?”
Philip: „Ależ oczywiście, że nie synu. Dlaczego miałoby mi coś być? Wróćmy do tego, co zapoczątkowało to wszystko. Tak, możesz jechać z Liz na weekend do Taos, jeżeli zgodzą się na to jej rodzice. Oczywiście zatrzymacie się u cioci Trudy. Zadzwonię do niej dzisiaj, żeby wszystko ustalić. Porozmawiam też z Jeffem Parkerem i zapewnię go, że będziecie pod nadzorem dorosłego. Przykro mi Max, ale oboje jesteście jeszcze nieletni. Co do twojej matki to pamiętaj, że może nie powiem jej wszystkiego, ale nie będę jej okłamywać. To nie jest warte pokuty, która mnie później spotyka. A więc jak planujesz jej się wymknąć w weekend?”
Jest pod wrażeniem planu syna...
„Jesteś pewien, że uda ci się ich do tego namówić? To by na pewno zapewniło zajęcie twojej mamie na cały weekend, ale oni zdają sobie sprawę z tego, w co się pakują, prawda?”
Max: „Jasne, większość już się zgodziła, a wczoraj wieczorem rozmawiałem z Izzy. Kiedy skończyła się śmiać, powiedziała, że nie może się doczekać.”
Philip: w końcu sam zaczyna się śmiać...
„Chyba zgodzę się z twoją siostrą. Ale teraz mam kilka telefonów do wykonania, a ty lepiej się zbieraj, już jesteś spóźniony do szkoły.”
Dawno temu Mojry dały chłopcu-królowi dobry przykład do naśladowania. Teraz młody król uświadamia sobie, że ma w nim też dobrego sprzymierzeńca, takiego, do którego wiele razy zwróci się w przyszłości.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Jestem pewna że oprócz mnie jeszcze wiele osób czyta to opowiadanie - bo inaczej wiele tracą - ale bez względu na wszystko nie przestawaj go tłumaczyć Milla. Widać że sprawia Ci radość i pewnie sama się przy tym świetnie bawisz. Podobnie jak ja.
najlepszy cytat tej części to moim zdaniem:
"Max próbował i jeżeli dobrze pamiętam, to on nie toleruje alkoholu. Zdaje się, że jest w nim jednak trochę więcej z człowieka."
Moja teoria byłaby akurat odwrotna ale może w Stanach jest inaczej
No i oczywiście moje ukochane Moiry, najwidoczniej Max jest ich ulubieńcem.
Wielkie dzięki Milla
najlepszy cytat tej części to moim zdaniem:
"Max próbował i jeżeli dobrze pamiętam, to on nie toleruje alkoholu. Zdaje się, że jest w nim jednak trochę więcej z człowieka."
Moja teoria byłaby akurat odwrotna ale może w Stanach jest inaczej
No i oczywiście moje ukochane Moiry, najwidoczniej Max jest ich ulubieńcem.
Wielkie dzięki Milla
Tak Elu, Mojry kochają Maxa. Czasem trochę mu podokuczają, ale to wszystko z miłości. I jak na razie nie mam zamiaru przerywać tlumaczenia tego opowiadanka. Za bardzo to lubię. Poza tym to miła odskocznia od tych poważniejszych opowiadań.
<center>ROZDZIAŁ 7</center>
Akcja: środowe popołudnie, mieszkanie Michaela
Max: rozgląda się po twarzach osób zgromadzonych w pokoju. Niesamowite, kto tu jest. {Gdyby rok temu ktoś powiedziałby mi, że nie będzie mi przeszkadzało, że wszyscy ci ludzie znają prawdę o mnie, włączając w to nawet szeryfa i moich rodziców, uznałbym go za wariata.} Obserwuje jak Michael kłóci się z Marią. {Boże, oni znowu zaczynają! Hmmm, Michael nie będzie zachwycony planem na weekend. Tata już zapowiedział, że będzie się starał pozostać na uboczu i tylko obserwować. Wspomniał coś o tym, że tak będzie bezpieczniej. Michael będzie zupełnie sam z Isabel, mamą i Marią przez dwa dni. Yep, zdecydowanie nie będzie zadowolony!} Prawie wybucha śmiechem na myśl o tym. Zdaje sobie sprawę, że wszyscy czekają aż zacznie. Odchrząkuje i prawie udaje mu się opanować złośliwy uśmieszek...
„Zacznijmy. Jak niektórzy z was wiedzą w tym tygodniu wypłynęły pewne sprawy dotyczące Liz i mnie. Ale nie wiecie, że to może mieć wpływ na was wszystkich...”
Wyjaśnia jak jego rodzice poznali prawdę i o telepatycznej więzi łączącej teraz jego i Liz, bardzo uważa, by nie napomknąć o tym, jak się ona rozwinęła. Nie jest ślepy i dostrzega, że wszyscy ledwo powstrzymują się od śmiechu...
„A więc przechodząc dalej...”
Alex: nie ma mowy, żeby przepuścił taką sposobność. Śmiertelnie poważnym tonem...
„Chwileczkę, wróć. Powiedziałeś, że ta telepatia rozwinęła się, kiedy ty i Liz wzmocniliście swoją więź. W porządku, jako że wszyscy tu są, do pewnego stopnia, w kosmiczno-ludzkich związkach, chciałbym wiedzieć dokładnie jak daleko zaszliście. No wiesz, jedna rundka dookoła księżyca i z powrotem, czy cała droga do wieczności i dalej!”
Fakt, że udało mu się to powiedzieć i nie wybuchnąć śmiechem, zadziwia nawet jego samego. Ale jedno spojrzenie na to, jaki czerwony zrobił się Max, przechyla szalę. Wszyscy inni idą za jego przykładem...
Max: Liz ukryła twarz na jego piersi i odmawia spojrzenia w górę, co pozostawia go samego w stawianiu czoła pozostałym. Jest cały czerwony. Po kilku bardzo długich minutach, próbuje przywrócić spokój...
„Dobra ludzie wystarczy, bardzo śmieszne Alex. Niech ktoś poda Kyle’owi szklankę wody, wydaje mi się, że on zaraz zacznie się dusić, a nie mam ochoty wykonywać oddychania usta-usta. Michael...”
Michael: przygryza wargę. Naprawdę stara się przestać, ale jeszcze nigdy nie widział Maxa takiego... takiego przyłapanego na gorącym uczynku...
„Zdaje się, że tylko Liz otrzymuje usta-... ah... usta. Sorry stary, nie mogłem się powstrzymać.”
Maria: nie może się zdecydować czy ma go uderzyć, żeby przestał, czy znowu zacząć się śmiać.
Max: poddaje się i uznaje humor sytuacji, sam stara się nie roześmiać. Kiedy wszystko w końcu przycicha, znów przejmuje kontrolę nad spotkaniem...
„Ahem, teraz, kiedy mamy to już z głowy.”
Spogląda na Kyle’a, który ciągle ma trudności z zachowaniem powagi. {Kyle, założę się, że mama by cię pokochała.} Ta myśl umieszcza złośliwą iskierkę w jego oku...
„Jak większość z was wie, Liz i ja znamy się od trzeciej klasy, ale ja zawsze czułem jakbym znał ją od zawsze i wydaje nam się, że odkryliśmy dlaczego...”
W pokoju robi się cicho, kiedy wszyscy absorbują zadziwiającą rewelację o babci Claudii i Tomie Barnecie. Kończy swoje wyjaśnienia...
„Więc Liz zgodziła się spotkać z nim w sobotę w jego domu w Taos, pojadę razem z nią.”
Michael: zaintrygowany myślą, że Max naprawdę spotka swojego dawcę, nie wspominając już o nowej więzi z Liz. Ciągle nie jest pewien jak rozegrają wszystko w ten weekend...
„A więc Maxwell, jak sobie przypominam twoja matka jest teraz nastawiona na całodobową opiekę nad tobą, jak zamierzasz uciec? Domyślam się, że będziesz nas potrzebował, żebyśmy cię kryli, więc jaka jest historyjka?”
Nie podoba mu się uśmieszek Maxa. Wygląda jak kot, który właśnie zjadł kanarka.
Max: „Um, tak się składa, że masz rację. Będę potrzebował pomocy was wszystkich, żeby poradzić sobie z mamą.”
Posyła Isabel miażdżące spojrzenie, kiedy siostra tłumi chichot...
„Właściwie to mam nową taktykę – prawdę. Częściowo pomaga mi tata. Już załatwił, żebyśmy z Liz mogli przenocować u mojej ciotki Trudy, rozmawiał nawet z rodzicami Liz i uzyskał ich zgodę.”
Rozgląda się po zaskoczonych twarzach i upuszcza drugi but...
„Ale poradzenie sobie z mamą zostawił mnie, ale nie pozwolił mi jej okłamać, więc powiem jej, że jadę z Liz do Taos, żeby odwiedzić ciotkę Trudy i żeby Liz mogła się spotkać ze starym przyjacielem swojej babci. Ale w tej sytuacji mama będzie nalegała na to, by znać każdy mój ruch i tu zaczyna się wasza rola. Pomyślałem, że jedno z was mogłoby służyć jako dystraktor w ten weekend. Ktoś, kto poruszyłby jej serce i kogo z radością obdarzyłaby swoją uwagą.”
Michael: słucha Maxa i rozgląda się po pokoju, zastanawiając się kto zostanie ofiarą. {Hmmm, Tess pewnie spodobałoby się mieć mamę przez weekend. Zabawnie byłoby zobaczyć jak Kyle by sobie poradził. Dlaczego wszyscy patrzą się na mnie? NIE DO DIABŁA!} Odwraca się z powrotem do Maxa...
„NIE, NIE MA MOWY! Słuchaj, twoja mama jest świetna tylko w małych dawkach. Dwa dni to za dużo. NIE!”
Max: „Michael, jesteś idealny do tej roli. Posłuchaj. Wiesz, że moja mama już czuje się winna, że nie znalazła cię tamtej nocy, poza tym już należysz do rodziny, dodaj do tego fakt, że jesteś przez weekend bezdomny z powodu... och... powiedzmy pękniętej rury. Czy naprawdę sądzisz, że mogłaby się oprzeć biednej, bezdomnej sierocie?”
To jest sygnał dla Isabel i Marii, by przejąć pałeczkę...
Isabel: od razu wchodzi w swoją rolę...
„Daj spokój Michael. Wiem, jak poradzić sobie z mamą i będę tam, żeby cię wspomóc. Maria, czy nie wspominałaś czasem, że twoja mama i szeryf mają plany na ten weekend? Może też z nami zostaniesz, w ten sposób obie będziemy w stanie pomóc odwracać uwagę mamy.”
Maria: gładko przejmuje pałeczkę...
„Hej, to świetny pomysł. W ten sposób nie musiałbym być całkiem sama w nocy. Oczywiście, nie chciałbyś, żebym spędziła calusieńką noc sama jak palec, prawda Kosmiczny Chłopcze? W ten sposób nie musiałbyś się o mnie martwić, a jednocześnie pomógłbyś Maxowi i Liz.”
Max: „Dokładnie. Wiesz, że nie prosiłbym o to, gdyby to nie było ważne i cóż, jesteś moją prawą ręką i naprawdę przydałaby mi się twoja pomoc.”
Michael: umie przejrzeć zmowę, kiedy jest jej ofiarą, ale wie też, że jest w pułapce. To wcale nie poprawia jego normalnie kwaśnego humoru. Zwraca wzrok na próbującego ukryć śmiech Kyle’a. {Może wrobienie kolejnej ofiary w dzielenie tego piekła, uczyniłby ten weekend znośniejszym? Niemal warto byłoby zobaczyć spotkanie super palanta z super mamą.} Ciągle mu się to nie podoba, ale decyduje się wprowadzić pomysł w życie...
„Wiesz co Maxwell, nie wydaje mi się, żebym sam wystarczył by zająć twoją mamę. Amy i szeryf wyjeżdżają na weekend, co pozostawia kolejne dwie sieroty całkiem same w domu. Jestem pewien, że twoja mama by tego nie chciała.”
Max: chwyta okazję zanim Kyle zdąży zaprotestować...
„Wiesz co, masz rację. Porozmawiam... nie zaraz, poproszę tatę, żeby zadzwonił do szeryfa. Moi rodzice mogą zrobić choć tyle, po tym wszystkim, co szeryf zrobił by nam pomóc.”
{Dzięki Michael, sam nie wrobiłbym w to Kyle’a lepiej.}
Kyle: przerażony perspektywą...
„Chwileczkę! Nie potrzebuję niańki na weekend!”
Isabel: zachwycona {To się nazywa rozrywka! Rany, ale będzie ubaw!} Wzbudza poczucie winy u ofiary...
„Kyle to znaczy, że nie lubisz mojej mamy? Dlaczego?”
Kyle: sfrustrowany...
„Co? Nie, czekaj... chodzi mi... uh...”
Zwraca się o pomoc do Tess, ale jej nie otrzymuje.
Tess: rozradowana na myśl o zabawie w matkę-córkę przez weekend. Nie wspominając nawet o potencjalnym ubawie, obserwowania jak chłopaki się skręcają...
„Isabel, zawsze uwielbiałam twoją mamę. Jest najlepsza. Może mogłybyśmy pomóc jej w wypróbowaniu tych nowych przepisów, o których wspominałaś?”
Isabel: {Podoba mi się to. Podoba mi się to. Podoba mi się to.}...
„O tak. Wiesz, ma ten przepis na świetną tartę brukselkową, który bardzo chce wypróbować.”
Michael: krzywi się na myśl o zjedzeniu tego czegoś {Pamiętać: zabrać dodatkowe Tabasco, całe mnóstwo dodatkowego Tabasco. Co to do diabła jest tarta brukselkowa? Hmmm, tylko jedno z nas wyjdzie stąd bez uszczerbku, tak nie może być.} Zwraca się do samotnego ocalałego...
„No, Alex może przyłączysz się do zabawy? Będzie nas sześcioro.”
Alex: nie da się wciągnąć w to wielkie fiasko...
„Nie, to nic. Bawcie się Kyle’em dobrze. Mam randkę z własnymi rodzicami na „Konkursie na najlepszego sobowtóra Elvisa” w Santa Fe w ten weekend.”
Kyle: zupełnie poważnie...
„Zamienię się.”
Czasami Mojry zostawiają pewne rzeczy, aby dzieci same je rozwiązały. Jak inaczej by się nauczyły?
<center>ROZDZIAŁ 7</center>
Akcja: środowe popołudnie, mieszkanie Michaela
Max: rozgląda się po twarzach osób zgromadzonych w pokoju. Niesamowite, kto tu jest. {Gdyby rok temu ktoś powiedziałby mi, że nie będzie mi przeszkadzało, że wszyscy ci ludzie znają prawdę o mnie, włączając w to nawet szeryfa i moich rodziców, uznałbym go za wariata.} Obserwuje jak Michael kłóci się z Marią. {Boże, oni znowu zaczynają! Hmmm, Michael nie będzie zachwycony planem na weekend. Tata już zapowiedział, że będzie się starał pozostać na uboczu i tylko obserwować. Wspomniał coś o tym, że tak będzie bezpieczniej. Michael będzie zupełnie sam z Isabel, mamą i Marią przez dwa dni. Yep, zdecydowanie nie będzie zadowolony!} Prawie wybucha śmiechem na myśl o tym. Zdaje sobie sprawę, że wszyscy czekają aż zacznie. Odchrząkuje i prawie udaje mu się opanować złośliwy uśmieszek...
„Zacznijmy. Jak niektórzy z was wiedzą w tym tygodniu wypłynęły pewne sprawy dotyczące Liz i mnie. Ale nie wiecie, że to może mieć wpływ na was wszystkich...”
Wyjaśnia jak jego rodzice poznali prawdę i o telepatycznej więzi łączącej teraz jego i Liz, bardzo uważa, by nie napomknąć o tym, jak się ona rozwinęła. Nie jest ślepy i dostrzega, że wszyscy ledwo powstrzymują się od śmiechu...
„A więc przechodząc dalej...”
Alex: nie ma mowy, żeby przepuścił taką sposobność. Śmiertelnie poważnym tonem...
„Chwileczkę, wróć. Powiedziałeś, że ta telepatia rozwinęła się, kiedy ty i Liz wzmocniliście swoją więź. W porządku, jako że wszyscy tu są, do pewnego stopnia, w kosmiczno-ludzkich związkach, chciałbym wiedzieć dokładnie jak daleko zaszliście. No wiesz, jedna rundka dookoła księżyca i z powrotem, czy cała droga do wieczności i dalej!”
Fakt, że udało mu się to powiedzieć i nie wybuchnąć śmiechem, zadziwia nawet jego samego. Ale jedno spojrzenie na to, jaki czerwony zrobił się Max, przechyla szalę. Wszyscy inni idą za jego przykładem...
Max: Liz ukryła twarz na jego piersi i odmawia spojrzenia w górę, co pozostawia go samego w stawianiu czoła pozostałym. Jest cały czerwony. Po kilku bardzo długich minutach, próbuje przywrócić spokój...
„Dobra ludzie wystarczy, bardzo śmieszne Alex. Niech ktoś poda Kyle’owi szklankę wody, wydaje mi się, że on zaraz zacznie się dusić, a nie mam ochoty wykonywać oddychania usta-usta. Michael...”
Michael: przygryza wargę. Naprawdę stara się przestać, ale jeszcze nigdy nie widział Maxa takiego... takiego przyłapanego na gorącym uczynku...
„Zdaje się, że tylko Liz otrzymuje usta-... ah... usta. Sorry stary, nie mogłem się powstrzymać.”
Maria: nie może się zdecydować czy ma go uderzyć, żeby przestał, czy znowu zacząć się śmiać.
Max: poddaje się i uznaje humor sytuacji, sam stara się nie roześmiać. Kiedy wszystko w końcu przycicha, znów przejmuje kontrolę nad spotkaniem...
„Ahem, teraz, kiedy mamy to już z głowy.”
Spogląda na Kyle’a, który ciągle ma trudności z zachowaniem powagi. {Kyle, założę się, że mama by cię pokochała.} Ta myśl umieszcza złośliwą iskierkę w jego oku...
„Jak większość z was wie, Liz i ja znamy się od trzeciej klasy, ale ja zawsze czułem jakbym znał ją od zawsze i wydaje nam się, że odkryliśmy dlaczego...”
W pokoju robi się cicho, kiedy wszyscy absorbują zadziwiającą rewelację o babci Claudii i Tomie Barnecie. Kończy swoje wyjaśnienia...
„Więc Liz zgodziła się spotkać z nim w sobotę w jego domu w Taos, pojadę razem z nią.”
Michael: zaintrygowany myślą, że Max naprawdę spotka swojego dawcę, nie wspominając już o nowej więzi z Liz. Ciągle nie jest pewien jak rozegrają wszystko w ten weekend...
„A więc Maxwell, jak sobie przypominam twoja matka jest teraz nastawiona na całodobową opiekę nad tobą, jak zamierzasz uciec? Domyślam się, że będziesz nas potrzebował, żebyśmy cię kryli, więc jaka jest historyjka?”
Nie podoba mu się uśmieszek Maxa. Wygląda jak kot, który właśnie zjadł kanarka.
Max: „Um, tak się składa, że masz rację. Będę potrzebował pomocy was wszystkich, żeby poradzić sobie z mamą.”
Posyła Isabel miażdżące spojrzenie, kiedy siostra tłumi chichot...
„Właściwie to mam nową taktykę – prawdę. Częściowo pomaga mi tata. Już załatwił, żebyśmy z Liz mogli przenocować u mojej ciotki Trudy, rozmawiał nawet z rodzicami Liz i uzyskał ich zgodę.”
Rozgląda się po zaskoczonych twarzach i upuszcza drugi but...
„Ale poradzenie sobie z mamą zostawił mnie, ale nie pozwolił mi jej okłamać, więc powiem jej, że jadę z Liz do Taos, żeby odwiedzić ciotkę Trudy i żeby Liz mogła się spotkać ze starym przyjacielem swojej babci. Ale w tej sytuacji mama będzie nalegała na to, by znać każdy mój ruch i tu zaczyna się wasza rola. Pomyślałem, że jedno z was mogłoby służyć jako dystraktor w ten weekend. Ktoś, kto poruszyłby jej serce i kogo z radością obdarzyłaby swoją uwagą.”
Michael: słucha Maxa i rozgląda się po pokoju, zastanawiając się kto zostanie ofiarą. {Hmmm, Tess pewnie spodobałoby się mieć mamę przez weekend. Zabawnie byłoby zobaczyć jak Kyle by sobie poradził. Dlaczego wszyscy patrzą się na mnie? NIE DO DIABŁA!} Odwraca się z powrotem do Maxa...
„NIE, NIE MA MOWY! Słuchaj, twoja mama jest świetna tylko w małych dawkach. Dwa dni to za dużo. NIE!”
Max: „Michael, jesteś idealny do tej roli. Posłuchaj. Wiesz, że moja mama już czuje się winna, że nie znalazła cię tamtej nocy, poza tym już należysz do rodziny, dodaj do tego fakt, że jesteś przez weekend bezdomny z powodu... och... powiedzmy pękniętej rury. Czy naprawdę sądzisz, że mogłaby się oprzeć biednej, bezdomnej sierocie?”
To jest sygnał dla Isabel i Marii, by przejąć pałeczkę...
Isabel: od razu wchodzi w swoją rolę...
„Daj spokój Michael. Wiem, jak poradzić sobie z mamą i będę tam, żeby cię wspomóc. Maria, czy nie wspominałaś czasem, że twoja mama i szeryf mają plany na ten weekend? Może też z nami zostaniesz, w ten sposób obie będziemy w stanie pomóc odwracać uwagę mamy.”
Maria: gładko przejmuje pałeczkę...
„Hej, to świetny pomysł. W ten sposób nie musiałbym być całkiem sama w nocy. Oczywiście, nie chciałbyś, żebym spędziła calusieńką noc sama jak palec, prawda Kosmiczny Chłopcze? W ten sposób nie musiałbyś się o mnie martwić, a jednocześnie pomógłbyś Maxowi i Liz.”
Max: „Dokładnie. Wiesz, że nie prosiłbym o to, gdyby to nie było ważne i cóż, jesteś moją prawą ręką i naprawdę przydałaby mi się twoja pomoc.”
Michael: umie przejrzeć zmowę, kiedy jest jej ofiarą, ale wie też, że jest w pułapce. To wcale nie poprawia jego normalnie kwaśnego humoru. Zwraca wzrok na próbującego ukryć śmiech Kyle’a. {Może wrobienie kolejnej ofiary w dzielenie tego piekła, uczyniłby ten weekend znośniejszym? Niemal warto byłoby zobaczyć spotkanie super palanta z super mamą.} Ciągle mu się to nie podoba, ale decyduje się wprowadzić pomysł w życie...
„Wiesz co Maxwell, nie wydaje mi się, żebym sam wystarczył by zająć twoją mamę. Amy i szeryf wyjeżdżają na weekend, co pozostawia kolejne dwie sieroty całkiem same w domu. Jestem pewien, że twoja mama by tego nie chciała.”
Max: chwyta okazję zanim Kyle zdąży zaprotestować...
„Wiesz co, masz rację. Porozmawiam... nie zaraz, poproszę tatę, żeby zadzwonił do szeryfa. Moi rodzice mogą zrobić choć tyle, po tym wszystkim, co szeryf zrobił by nam pomóc.”
{Dzięki Michael, sam nie wrobiłbym w to Kyle’a lepiej.}
Kyle: przerażony perspektywą...
„Chwileczkę! Nie potrzebuję niańki na weekend!”
Isabel: zachwycona {To się nazywa rozrywka! Rany, ale będzie ubaw!} Wzbudza poczucie winy u ofiary...
„Kyle to znaczy, że nie lubisz mojej mamy? Dlaczego?”
Kyle: sfrustrowany...
„Co? Nie, czekaj... chodzi mi... uh...”
Zwraca się o pomoc do Tess, ale jej nie otrzymuje.
Tess: rozradowana na myśl o zabawie w matkę-córkę przez weekend. Nie wspominając nawet o potencjalnym ubawie, obserwowania jak chłopaki się skręcają...
„Isabel, zawsze uwielbiałam twoją mamę. Jest najlepsza. Może mogłybyśmy pomóc jej w wypróbowaniu tych nowych przepisów, o których wspominałaś?”
Isabel: {Podoba mi się to. Podoba mi się to. Podoba mi się to.}...
„O tak. Wiesz, ma ten przepis na świetną tartę brukselkową, który bardzo chce wypróbować.”
Michael: krzywi się na myśl o zjedzeniu tego czegoś {Pamiętać: zabrać dodatkowe Tabasco, całe mnóstwo dodatkowego Tabasco. Co to do diabła jest tarta brukselkowa? Hmmm, tylko jedno z nas wyjdzie stąd bez uszczerbku, tak nie może być.} Zwraca się do samotnego ocalałego...
„No, Alex może przyłączysz się do zabawy? Będzie nas sześcioro.”
Alex: nie da się wciągnąć w to wielkie fiasko...
„Nie, to nic. Bawcie się Kyle’em dobrze. Mam randkę z własnymi rodzicami na „Konkursie na najlepszego sobowtóra Elvisa” w Santa Fe w ten weekend.”
Kyle: zupełnie poważnie...
„Zamienię się.”
Czasami Mojry zostawiają pewne rzeczy, aby dzieci same je rozwiązały. Jak inaczej by się nauczyły?
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Po pierwsze czytam to opowiadanie od dawna. Kiedyś na innej stronce. Nie wiem, to chyba też było twoje tłumaczenie. Za tym opowiadaniem przywędrowałam na forum a przed tym długo się broniłam. Teraz jeszcze się zarejestrowałam. Co to opowiadanie ze mną robi? Na początku po długiej przerwie, trudno było mi znowu się za nie wziąść, ale od kilku części znów jestem uzależniona. Pozostaje mi mieć nadzieję, że przetłumaczysz je do końca Milla.Ela wrote:Jestem pewna że oprócz mnie jeszcze wiele osób czyta to opowiadanie - bo inaczej wiele tracą - ale bez względu na wszystko nie przestawaj go tłumaczyć Milla.
Milla publikowałaś gdzieś już to opowiadanie ? A wracając do wypowiedzi anonimowego gościa, dlatego zawsze prosimy żeby po przeczytaniu opowiadania zostawić po sobie jeżeli nie komentarz to chociaż buziaczka, co jest pewnym uznaniem i podziękowaniem za trud jaki wkłada się w tłumaczenie.
Dzieki Milla
Dzieki Milla
Tak, ale to było rok temu i jeśli dobrze pamiętam, to wysłałam tylko MAYDFCT i dwa pierwsze rozdziały TMF. I u nas na Forum jest wersja poprawiona.Ela wrote:Milla publikowałaś gdzieś już to opowiadanie
Gościu, miło wiedzieć, że przywędrowałaś za Mojrami na Forum. I ja też mam nadzieję, że dotrwam do końca tego opowiadania. A jest ono dość długie. Zaraz... ile to było... chyba 186, albo 187 rozdziałów i chyba kilka rozdziałów rozbitych na A, B, C, D...
Tak jak powiedziała Ela, byłoby mi bardzo miło, gdybyś ty i inni czytający pozostawili po sobie jakiś ślad. Zawsze milej się tłumaczy, wiedząc, że ktoś z przyjemnością to czyta.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Bardzo mi przykro, nie chciałam nikogo przerażać.
Umówmy sie tak, będę to tłumaczyć dopóki będą osoby, które chcą czytać to opowiadanie. Kiedy uznacie, że macie dosyć, wybiorę jakiś fajny moment w akcji i zakończe na tym tłumaczenie, a resztę najwyżej streszczę. Co wy na to?
Umówmy sie tak, będę to tłumaczyć dopóki będą osoby, które chcą czytać to opowiadanie. Kiedy uznacie, że macie dosyć, wybiorę jakiś fajny moment w akcji i zakończe na tym tłumaczenie, a resztę najwyżej streszczę. Co wy na to?
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 15 guests