T: September and other sorrows [by Cherie]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Liz_Parker
- Zainteresowany
- Posts: 301
- Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
- Location: z Sanoka
- Contact:
- Liz_Parker
- Zainteresowany
- Posts: 301
- Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
- Location: z Sanoka
- Contact:
Ten rozdział głównie zawdzięczamy Eli, która poprawiła moje nie zbyt udane tłumaczenie tego rozdziału. Ta część jest ważna, ponieważ wyjaśnia parę rzeczy z przeszłości. Zapraszam do czytania!
Rozdział ósmy
Rozdział ósmy
Last edited by tigi on Thu Sep 09, 2004 5:57 pm, edited 2 times in total.
- Liz_Parker
- Zainteresowany
- Posts: 301
- Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
- Location: z Sanoka
- Contact:
Ech...to jedno z najorginalniejszych opowiadań jakie czytałam...i jedno z najbardziej przejmujących...masz racje Liz, jak mozna tyle czasu cierpieć?! Nikt nie powinien być skazany na takie życie...nikt nie powinien patrzeć na to jak młoda zona umiera w dniu ślubu, jak ktoś traktuje jej ciało jak rzecz, nikt nie powinien bezradnie przyglądać się jak na jego oczach mordują ludzi, których kocha najbardziej...nikt nie powinien spędzić 20 lat w piekle za to tylko, że był inny i nikt nie powinien zyć ze wspomnieniem najpiękniejszego dnia, który przerodził sie w horror.
Dzięki tigi
Dzięki tigi
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
- Liz_Parker
- Zainteresowany
- Posts: 301
- Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
- Location: z Sanoka
- Contact:
- lizzy_maxia
- Fan
- Posts: 888
- Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
- Location: Łódź, my little corner of the world...
- Contact:
A więc nie było żadnego napadu na bank. Pewnie, to do naszych kosmitów nie podobne Jednak to, co sięstało naprawdę...jest chyba dużo gorsze, tragiczniejsze. Dopiero co się pobrali. Młodzi, szczęśliwi, zakochani...Opuścili Roswell pełni obaw o przyszłość...Wiedzieli, że grozi im niebezpieczeństwo. A jednak mieli nadzieję, że uda im się zaznać jeszcze wielu chwil szczęścia i spokoju. Tymczasem...
Powoli zbliżamy się do końca. Dziś zamieszczam przedostatnią część. Miłego czytania
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziewiąty
Last edited by tigi on Thu Sep 09, 2004 5:58 pm, edited 1 time in total.
- brendanferhfan
- Zainteresowany
- Posts: 480
- Joined: Fri Feb 13, 2004 4:52 pm
Dzisiaj pochłonełam wszystkie części September... Jest świetne, tylko zastanawia mnie to że Carla jest jakimś odpowiednikiem Zana (potomka MAxa i Tess) czyli on też tam gdzieś ma moce... Chyba że źle to wszystko rozumiem... A to by już o mojej inteligęcji naprawde źle znaczyło
Ale opowiadanie jest świetne, po komentarzach widać że ostatnia część jest najlepsza, naczy się najbardziej wzruszająca. Czy to oznacza że Max zginął albo coś w tym stylu? Aż się boje, czekam na następną część.
Ale opowiadanie jest świetne, po komentarzach widać że ostatnia część jest najlepsza, naczy się najbardziej wzruszająca. Czy to oznacza że Max zginął albo coś w tym stylu? Aż się boje, czekam na następną część.
brendanferhfan, Carla jest wnuczką Zana i ...ma te same geny co Max i Ava, która jest jej babcią. Jest trzeciem pokoleniem hybryd, tak jak mówi nam na początku dziewiątego rozdziału. A Max oczywiście żyje - przecież Carla nam o tym mówi..." wiem, że odeszli, bezpiecznie..." A jak to się skończy warto poczekać na ostatni rozdział, dziesiąty.
To opowiadanie jest specyficznie napisane...krótkimi zdaniami, w których zawarte są najważniejsze myśli i uczucia Carli. Dlatego to opowiadanie jest tak świetne. Mało słów, a tak wiele treści.
Dzięki tigi, to było cudowne.
I jeszcze mała uwaga. Proszę, uzupełnij pierwsze rozdziały...do piątego są niewidoczne, po tej naszej "kosmicznej" katastrofie na forum.
To opowiadanie jest specyficznie napisane...krótkimi zdaniami, w których zawarte są najważniejsze myśli i uczucia Carli. Dlatego to opowiadanie jest tak świetne. Mało słów, a tak wiele treści.
Dzięki tigi, to było cudowne.
I jeszcze mała uwaga. Proszę, uzupełnij pierwsze rozdziały...do piątego są niewidoczne, po tej naszej "kosmicznej" katastrofie na forum.
Chciałabym tylko poinformować że następna część jest prawie gotowa, tylko muszę nanieść parę poprawek. Ale nie wiem kiedy zamieszczę, ponieważ ostatnio mam na tłumaczenie mało czasu, więc proszę o cierpliwość, tym bardziej że ostatnia część była dawno temu i na pewno jesteście spragnieni kolejnego rozdziału.
Rozdział dziesiąty (zakończenie)
Zasłona z gwiazd przykrywa pustynię gdy jadę długą, zapomnianą drogą w stronę Vasquez Rocks. Jest 4 : 00 rano, ale nie jestem zmęczona.
Adrelina i krew przetaczają się gwałtownie przez moje żyły kiedy zatrzymuję samochód, wysiadając z niego tak szybko jak potrafię.
Patrzę w górę i poniżej poświaty księżyca widzę ich, zarysy sylwetek na tle nieba.
Pan Evans, babcia i ktoś trzeci. Wspinam się ścieżką pod górę, w pośpiechu potykam się i upadam. Pan Davis sięga w dół i podciąga mnie na nogi.
Jego oczy są inne. Ciemniejsze. Przenikliwe.
- Larek ? – pytam ciekawie.
- W jego ciele, tak można powiedzieć – odpowiada z uśmiechem.
Moje oczy dostrzegają pana Evansa, i wpadam w jego otwarte ramiona.
Przyciąga mnie blisko, składa pocałunek na moim czole.
Czuję jak babcia nas obserwuje i odwracam się.
Nie potrafię określić wyrazu jej spojrzenia. Jest smutne i pełne wspomnień.
Inny mężczyzna, tak bardzo podobny do tego którego kiedyś kochała .
Pochyla głowę, podchodzi do pana Davisa i oboje się oddalają, zostawiając mnie tylko z panem Evansem.
Uchyla nieznacznie usta.
Kładę mu palce na ustach i uciszam go.
- Będzie mi ciebie brakowało, wiesz – mówię ciepło.
Kiwa głową, oczy po brzegi napełniają mu się łzami.
Ja także płaczę, gdy ujmując mnie za ramiona odsuwa od siebie na tyle by zajrzeć mi w oczy.
Bywają takie chwile gdzie nie potrzeba słów. Ta jest jedną z nich.
Przerywa ją powrót babci i pana Davisa.
- Już czas – mówi babcia.
Odpinam klamerkę mojego naszyjnika i kładę go na dłoni pana Evansa.
- Jeżeli nie zadziała – szepczę – Co się wtedy stanie ?
Pan Evans umieszcza dłoń na ścianie i skała się odsuwa.
- Umrę tutaj – mówi – Tam gdzie się urodziłem.
Ale w jego głosie nie ma żalu.
Pan Davis...Larek - mam nadzieję na krótko, podchodzi i wręcza panu Evansowi mały, sześciokątny przyrząd.
Wyjaśnia mu gdzie włożyć kryształ.
- Nowa technologia - słyszę jak mówi – Powinien cię przenieść z powrotem.
Fragmenty – Ponieważ dawniej byliśmy wspaniałymi przyjaciółmi.
- Wybacz, że to trwało tak długo.
- Dziękuję za twą dobroć - słyszę jak pan Evan mówi to do pana Davisa.
Odwraca się do babci.
- Ava, przykro mi z powodu Zana. I spraw które się nie udały – mówi do niej.
Babcia patrzy na niego z taką czcią, aż mnie to zaskakuje.
- Przeznaczenie, Max – mówi, nikły uśmiech pojawia się na jej twarzy – Tym razem niech ono pracuje dla ciebie.
Babcia i pan Davis stoją obok siebie. Łapię oddech kiedy oboje skłaniają się przed panem Evansem.
- Wasza Wysokość – mówi babcia – Bezpiecznej podróży.
- I długiego życia – dodaje pan Davis.
Jestem świadkiem swoistego rytuału, a co dziwniejsze, ja się nie kłaniam.
Zamiast tego ujmuję jego rękę i kładę ją sobie na policzku – Kocham cię.
Nie trzeba nic więcej mówić. On o tym wie. Uśmiecha się do mnie. Tylko do mnie.
Kamień się przetacza i zamyka wejście.
Razem z babcią zabieramy pana Davisa z powrotem do Roswell. Nie rozmawiamy. Każde z nas wydaje się być pogrążone we własnych myślach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Od tego czasu minął rok.
Już nie pracuję w administracji rządowej. Podjęłam pracę na oddziale dziecięcym w Phenix General.
Ludzie mówią, że mam magiczny dotyk. Umiejętność obchodzenia się z dziećmi.
Dzieci dobrze mnie odbierają, a ja robię co mogę by im ulżyć. Łagodzić ich ból.
Czasami potrafię uzdrawiać, czasami nie.
Ale staram się mądrze wykorzystywać swój dar.
Przysłużyć się panu Evansowi. By czcić jego pamięć.
Dużo myślę o panu Evansie. Gdzie teraz jest ? Czy umarł w tamtej jaskini ? Lub może oszukał czas. Tak chciałabym wiedzieć.
Dźwięk dzwonka telefonu przywraca mnie do rzeczywistości.
To babcia. – Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Dwa dni temu umarł pan Davis. Jutro pogrzeb.
- Przyjdziesz ? – pytam ale wiem, że jej nie będzie. Jest w Paryżu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po pogrzebie pana Davisa znalazłam się w innej części cmentarza, poszukując duchów. I moje poszukiwania zakończyły się pomyślnie.
Patrzę na nagrobny kamień na którym umieszczono sześć nazwisk i klękam by złożyć pachnące róże pomiędzy wysuszonymi chwastami, zasłaniającymi pomnik pod którym spoczywają.
Zaskoczona czuję lekkie klepnięcie na ramieniu.
- Panna Williams ? – pyta dziewczyna - Carla Williams ?
- Tak - odpowiadam, wpatrując się w nią. Jest młoda i przytrzymuje ramieniem pudełko po butach.
- Ramona, mam na imię Ramona – mówi podając mi rękę – Pan Davis był moim pradziadkiem.
- Widziałam twoje nazwisko w księdze gości – mówi dalej – I poszłam za tobą.
- Dlaczego? – pytam zmieszana.
- Tej nocy kiedy umarł powiedział mi, że tu będziesz – mówi wręczając mi pudełko – Prosił, żeby ci to dać osobiście.
Biorę od niej pudełko.
- Był miłym człowiekiem – mówi – Dobrze go znałaś ?
- Był przyjacielem mojej babci – I tak, był miłym człowiekiem.
- Dziękuję za to że przyszłaś – mówi gdy odwraca się i odchodzi.
Cisza wisi w powietrzu i czas się dla mnie zatrzymuję kiedy otwieram pudełko.
Wewnątrz jest mniejsze pudełko zawinięte w brązowy papier. Jest na nim stempel pocztowy, jak gdyby już raz było wysłane ale nigdy nie dotarło do miejsca przeznaczenia.
Adresowane do mnie. 19 wrzesień, 2010 r.
Otwieram je.
Kryształ łapie słoneczne światło kiedy wyciągam z paczki mój naszyjnik.
Kolana mi słabną i osuwam się na ziemię.
Są tam zdjęcia. Michaela i Marii. I Kyla i Isabelle. Stoją pod spodkiem który mówi, że to Crashdown Cafe.
Ale następne zdjęcie jakie znajduję jest moim skarbem.
To dziewczyna której gwiazdy lata rozsypały się na włosach. Liz.
I mój pan Evans. Max. Młody i przystojny. Jego oczy uśmiechają się do mnie poprzez morze czasu i przestrzenie.
Pomiędzy nimi siedzi piękne dziecko, dziewczynka, cztero albo pięcioletnia.
Odwracam zdjęcie.
Sześć słów, które mówią mi wszystko co chciałam wiedzieć.
* Ma na imię Carla. Dziękuję ci *
Naprawdę nie zależy mi czy uwierzysz w moją opowieść czy nie. Wiem tylko, że pewnego razu podarowałam dobrej i łagodnej duszy prezent.
I zapakowałam go w cienie września.
Koniec
I tak oto nasza długa przygoda z tym opowiadaniem kończy się. towarzyszyło nam wiele pięknych momentów, wzruszających, radosnych.
Dziękuję Wam za śliczne komentarze. Z przyjemnością dla Was tłumaczyłam. Równiez dziękuję Cherie, ze napisała tak wspaniałe opowiadanie.
Cherie, this was beatiful story.
Wiem od niej samej ze zagladałam na ta stronę. Szkoda że nie zostawiła komentarza.
Eluś, dziękuję Ci za wszelką pomoc.
Zasłona z gwiazd przykrywa pustynię gdy jadę długą, zapomnianą drogą w stronę Vasquez Rocks. Jest 4 : 00 rano, ale nie jestem zmęczona.
Adrelina i krew przetaczają się gwałtownie przez moje żyły kiedy zatrzymuję samochód, wysiadając z niego tak szybko jak potrafię.
Patrzę w górę i poniżej poświaty księżyca widzę ich, zarysy sylwetek na tle nieba.
Pan Evans, babcia i ktoś trzeci. Wspinam się ścieżką pod górę, w pośpiechu potykam się i upadam. Pan Davis sięga w dół i podciąga mnie na nogi.
Jego oczy są inne. Ciemniejsze. Przenikliwe.
- Larek ? – pytam ciekawie.
- W jego ciele, tak można powiedzieć – odpowiada z uśmiechem.
Moje oczy dostrzegają pana Evansa, i wpadam w jego otwarte ramiona.
Przyciąga mnie blisko, składa pocałunek na moim czole.
Czuję jak babcia nas obserwuje i odwracam się.
Nie potrafię określić wyrazu jej spojrzenia. Jest smutne i pełne wspomnień.
Inny mężczyzna, tak bardzo podobny do tego którego kiedyś kochała .
Pochyla głowę, podchodzi do pana Davisa i oboje się oddalają, zostawiając mnie tylko z panem Evansem.
Uchyla nieznacznie usta.
Kładę mu palce na ustach i uciszam go.
- Będzie mi ciebie brakowało, wiesz – mówię ciepło.
Kiwa głową, oczy po brzegi napełniają mu się łzami.
Ja także płaczę, gdy ujmując mnie za ramiona odsuwa od siebie na tyle by zajrzeć mi w oczy.
Bywają takie chwile gdzie nie potrzeba słów. Ta jest jedną z nich.
Przerywa ją powrót babci i pana Davisa.
- Już czas – mówi babcia.
Odpinam klamerkę mojego naszyjnika i kładę go na dłoni pana Evansa.
- Jeżeli nie zadziała – szepczę – Co się wtedy stanie ?
Pan Evans umieszcza dłoń na ścianie i skała się odsuwa.
- Umrę tutaj – mówi – Tam gdzie się urodziłem.
Ale w jego głosie nie ma żalu.
Pan Davis...Larek - mam nadzieję na krótko, podchodzi i wręcza panu Evansowi mały, sześciokątny przyrząd.
Wyjaśnia mu gdzie włożyć kryształ.
- Nowa technologia - słyszę jak mówi – Powinien cię przenieść z powrotem.
Fragmenty – Ponieważ dawniej byliśmy wspaniałymi przyjaciółmi.
- Wybacz, że to trwało tak długo.
- Dziękuję za twą dobroć - słyszę jak pan Evan mówi to do pana Davisa.
Odwraca się do babci.
- Ava, przykro mi z powodu Zana. I spraw które się nie udały – mówi do niej.
Babcia patrzy na niego z taką czcią, aż mnie to zaskakuje.
- Przeznaczenie, Max – mówi, nikły uśmiech pojawia się na jej twarzy – Tym razem niech ono pracuje dla ciebie.
Babcia i pan Davis stoją obok siebie. Łapię oddech kiedy oboje skłaniają się przed panem Evansem.
- Wasza Wysokość – mówi babcia – Bezpiecznej podróży.
- I długiego życia – dodaje pan Davis.
Jestem świadkiem swoistego rytuału, a co dziwniejsze, ja się nie kłaniam.
Zamiast tego ujmuję jego rękę i kładę ją sobie na policzku – Kocham cię.
Nie trzeba nic więcej mówić. On o tym wie. Uśmiecha się do mnie. Tylko do mnie.
Kamień się przetacza i zamyka wejście.
Razem z babcią zabieramy pana Davisa z powrotem do Roswell. Nie rozmawiamy. Każde z nas wydaje się być pogrążone we własnych myślach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Od tego czasu minął rok.
Już nie pracuję w administracji rządowej. Podjęłam pracę na oddziale dziecięcym w Phenix General.
Ludzie mówią, że mam magiczny dotyk. Umiejętność obchodzenia się z dziećmi.
Dzieci dobrze mnie odbierają, a ja robię co mogę by im ulżyć. Łagodzić ich ból.
Czasami potrafię uzdrawiać, czasami nie.
Ale staram się mądrze wykorzystywać swój dar.
Przysłużyć się panu Evansowi. By czcić jego pamięć.
Dużo myślę o panu Evansie. Gdzie teraz jest ? Czy umarł w tamtej jaskini ? Lub może oszukał czas. Tak chciałabym wiedzieć.
Dźwięk dzwonka telefonu przywraca mnie do rzeczywistości.
To babcia. – Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Dwa dni temu umarł pan Davis. Jutro pogrzeb.
- Przyjdziesz ? – pytam ale wiem, że jej nie będzie. Jest w Paryżu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po pogrzebie pana Davisa znalazłam się w innej części cmentarza, poszukując duchów. I moje poszukiwania zakończyły się pomyślnie.
Patrzę na nagrobny kamień na którym umieszczono sześć nazwisk i klękam by złożyć pachnące róże pomiędzy wysuszonymi chwastami, zasłaniającymi pomnik pod którym spoczywają.
Zaskoczona czuję lekkie klepnięcie na ramieniu.
- Panna Williams ? – pyta dziewczyna - Carla Williams ?
- Tak - odpowiadam, wpatrując się w nią. Jest młoda i przytrzymuje ramieniem pudełko po butach.
- Ramona, mam na imię Ramona – mówi podając mi rękę – Pan Davis był moim pradziadkiem.
- Widziałam twoje nazwisko w księdze gości – mówi dalej – I poszłam za tobą.
- Dlaczego? – pytam zmieszana.
- Tej nocy kiedy umarł powiedział mi, że tu będziesz – mówi wręczając mi pudełko – Prosił, żeby ci to dać osobiście.
Biorę od niej pudełko.
- Był miłym człowiekiem – mówi – Dobrze go znałaś ?
- Był przyjacielem mojej babci – I tak, był miłym człowiekiem.
- Dziękuję za to że przyszłaś – mówi gdy odwraca się i odchodzi.
Cisza wisi w powietrzu i czas się dla mnie zatrzymuję kiedy otwieram pudełko.
Wewnątrz jest mniejsze pudełko zawinięte w brązowy papier. Jest na nim stempel pocztowy, jak gdyby już raz było wysłane ale nigdy nie dotarło do miejsca przeznaczenia.
Adresowane do mnie. 19 wrzesień, 2010 r.
Otwieram je.
Kryształ łapie słoneczne światło kiedy wyciągam z paczki mój naszyjnik.
Kolana mi słabną i osuwam się na ziemię.
Są tam zdjęcia. Michaela i Marii. I Kyla i Isabelle. Stoją pod spodkiem który mówi, że to Crashdown Cafe.
Ale następne zdjęcie jakie znajduję jest moim skarbem.
To dziewczyna której gwiazdy lata rozsypały się na włosach. Liz.
I mój pan Evans. Max. Młody i przystojny. Jego oczy uśmiechają się do mnie poprzez morze czasu i przestrzenie.
Pomiędzy nimi siedzi piękne dziecko, dziewczynka, cztero albo pięcioletnia.
Odwracam zdjęcie.
Sześć słów, które mówią mi wszystko co chciałam wiedzieć.
* Ma na imię Carla. Dziękuję ci *
Naprawdę nie zależy mi czy uwierzysz w moją opowieść czy nie. Wiem tylko, że pewnego razu podarowałam dobrej i łagodnej duszy prezent.
I zapakowałam go w cienie września.
Koniec
I tak oto nasza długa przygoda z tym opowiadaniem kończy się. towarzyszyło nam wiele pięknych momentów, wzruszających, radosnych.
Dziękuję Wam za śliczne komentarze. Z przyjemnością dla Was tłumaczyłam. Równiez dziękuję Cherie, ze napisała tak wspaniałe opowiadanie.
Cherie, this was beatiful story.
Wiem od niej samej ze zagladałam na ta stronę. Szkoda że nie zostawiła komentarza.
Eluś, dziękuję Ci za wszelką pomoc.
Przyjemność była także po mojej stronie, i ja także dziękuję Ci za pozwolenie mi wtrącenie od czasu do czasu swoich czterech groszy, tigi. To była ogromna przyjemność. No i dobrnęliśmy do końca. Cieszę się że mamy u nas to przedziwne opowiadanie, mogące być klasycznym przykładem dla innych, jak można w krótkich, oszczędnych zdaniach napisać coś tak wzruszającego. Cieszę się że udało się zachować oryginalny styl pisarki, wydobyć z niego piękno.
Ostatnia część jest wyjątko ciepła, i taka jakaś krucha i delikatna. Czytając ją miałam łzy w oczach....To jedna z naszych forumowych perełek.
Ostatnia część jest wyjątko ciepła, i taka jakaś krucha i delikatna. Czytając ją miałam łzy w oczach....To jedna z naszych forumowych perełek.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 81 guests