A:: Tess : "Traces of Sadness"
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
A:: Tess : "Traces of Sadness"
Hejka!!!!
Oto mój nowy ff. Nie mam pojęcia co z niego wyjdzie bo po raz pierwszy piszę go z osobą o której nigdy nie pisałam. Mam nadzieję, że się wam spodoba...
TRACES OF SADNESS cz.1
-Czy mogę w czymś pomóc?- do stolika przy którym siedziała młoda blondwłosa dziewczyna podeszła kelnerka. Dziewczyna spojrzała w jej stronę.
-Nie, na razie dziękuję... Liz- spojrzała na plakietkę przypiętą do fartuszka.- Chociaż... Poproszę colę.
-Jaką? Wiśniową, light czy zwykłą?- zapytała Liz.
-Niech będzie light.
-A może zaproponuję ci jakieś ciastko albo coś innego do jedzenia?- zaproponowała kelnerka. Blondynka spojrzała na nią jak na wariatkę.
-Tylko colę.- powiedziała. Liz poszła zrealizować zamówienie. Domyśliła się, że dziewczyna się odchudza. Spojrzała na nią. Była dość wysoka i szczupła. Ubrana była w top do pępka i krótką spódniczkę w kratkę. Na swoich wyjątkowo długich nogach miała buty na obcasie. Liz pomyślała, że chciałaby mieć taką figurę. Blondynka wybrała sobie miejsce przy oknie. Była zajęta spoglądaniem przez nie. Wydawało się, że to zajęcie mocno ją pochłonęło. Rzeczywiście, mało rzeczy do niej dochodziło. Liz musiała głośno odchrząknąć zanim blondyneczka na nią spojrzała.
-Twoja cola.- wyrwała ją z marzeń.
-Ach... tak.. dziękuję.- powiedziała rozmarzonym głosem.
-Widzę cię tutaj po raz pierwszy. Wybacz ciekawość, ale jesteś tu przejazdem czy się wprowadziłaś?
-Niedawno się tu przeprowadziłam z Nowego Jorku. A tak przy okazji.. Jestem Courtney Banks.- wyciągnęła rękę. Liz ją uścisnęła.
-A ja Liz Parker.- usiadła naprzeciwko.
-Miło mi.- uśmiechnęła się Courtney.
-I wzajemnie. Mówisz, że jestes z Nowego Jorku?
-Tak. To miasteczko to miała być odmiana. Wiesz, zgiełk i zatrute powietrze. W przewodniku przeczytałam, że rozbiło się tutaj UFO.
-Tak. W 1947.- przytaknęła Liz.
-Fajnie. Wierzysz w UFO?- zapytała nagle Courtney.
-Yyy... Raczej nie... Ale przyjeżdża tu wielu dziwaków. Można się od nich sporo dowiedzieć.
-Na przykład, że wczoraj w pobliżu spotkali ufoludka?- roześmiała się Courtney.- Znam to.
-Masz rację. Ale ja raczej nie wierzę w to... Chociaż kto wie? Może gdzieś wśród nas zyją kosmici...
-Taaa... Mają zieloną skórę i czółki. Ja w zasadzie wierzę, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, ale to nie obsesja.
-Liz! Chodź tu szybko!- zawołał jaki mężczyzna.
-To mój ojciec. Muszę lecieć. Może pogadamy innym razem?- zaproponowała Liz. Wstała.
-Bardzo chętnie. Na pewno się spotkamy. Wracaj do pracy.
-To cześć. Miło cię było poznać, Courtney!- Liz poszła. Tymczasem Courtney powróciła do swojego starego zajęcia, czyli obserwowanie widoków. A widoki rzeczywiście były niezłe. Stało tam kilku chłopców, niezwykle przystojnych. Courtney zwróciła uwagę na jednego z nich. Był niewysoki, miał czarne włosy i zawzięcie o czymś dyskutował.
W Crashdown Courtney siedziała długo. Raz zamawiała colę a innym razem wodę mineralną. I nic do jedzenia. Wyszła dopiero tuż przed zamknięciem. Od razu wróciła do domu.
-Courtney, gdzieś ty była?- do przedpokoju weszła kobieta. Courtney właśnie ściągała buty. Jej rodzice, a zwłaszcza matka, bardzo dbali o porządek a jeszcze bardziej dbali o swoją jedynaczkę.
-Byłam w kawiarni, mamo- wyjaśniła.
-Tyle czasu?
-Zawierałam nowe znajomości.
-Tylko żeby te twoje „nowe znajomości” nie były podobne do tych w Nowym Jorku.- ostrzegła ją matka.
-Nie przesadzaj!
-Ja tylko stwierdzam fakty. Kolacja na stole.`
-Jadłam w Crashdown.- skłamała Courtney.- Idę na górę, bo jestem strasznie zmęczona- ziewnęła ostentacyjnie. Szybko wbiegła na górę. Od nowa musiała przyzwyczajać się do nowego miejsca. Włączyła magnetofon. Wcale nie była zmęczona. Po prostu nie chciała jeść. Wiedziała, że nie powinna stosować głodówek, ale nie mogła nic przełknąć. Usiadła w fotelu i zamknęła oczy.` Zaczęła wspominać swoje życie w Nowym Jorku. Nie było takie jakie sobie wymarzyła. Jej rodzice bardzo się starali, ale ona to olała. Wpadła w złe towarzystwo. Przestała słuchać rodziców. Tamci nawet nie mieli normalnego domu. Wcale nie mieli domu.` Czasami coś ukradli a czasami ktoś im dał. Z litości. Ludzie w okolicy poznali Courtney i dziwili się, że zadaje się z marginesem społecznym. Ale ona miała swoje powody dla których się z nimi zadawała. Oni byli tacy jak ona. Mimo, że wyglądali jak punki, byli identyczni. Opowiadali jej różne historie a Courtney im wierzyła. Słuchała ich jak urzeczona. Cóż.... Złe towarzystwo, nieodpowiednie miejsce. Dzięki temu przeprowadzili się do Roswell. Musiała zostawić przyjaciół. Choć raczej to nie byli jej przyjaciele. Znajomi to było lepsze określenie. Normalka. Teraz Courtney chciała zacząć życie od nowa. Chciała zapomnieć o tym kim jest. Nie mogła o tym zapomnieć. To przypominało jej o sobie w postaci ataków. Dla mieszkańców Roswell miała być zwykłą dziewczyną- Courtney Banks.
***
-Hej Courtney!- do stolika przy którym siedziała blondynka podeszła Liz.
-O, Liz. Witam. Widzę, że dzisiaj masz wolne.
-Tak. Słuchaj, mam do ciebie prośbę. Muszę wyjechać do Nowego Jorku pozałatwiać kilka spraw. Czy mogłabyś wybrać się tam ze mną? Moja koleżanka zachorowała a mi się nie chce jechać samej. Co ty na to? Zgódź się, proszę!- Liz spojrzała błagalnie na Courtney.
-Do Nowego Jorku?- zapytała Courtney, żeby się upewnić.
-Tak.
-No, nie wiem...- Courtney nie miała wcale ochoty wracać na stare śmiecie.
-Błagam!- Liz spojrzała na nią.
-Liz, znasz mnie jeden dzień...- zaczęła Courtney, ale Liz jej przerwała.
-Ale czuję się tak jakbym znała cię całą wieczność!- powiedziała.- Zresztą po drodze możemy się poznać.- dodała.
-Sama nie wiem....
-Zapytaj rodziców. Jeśli chcemy wrócić tak w miarę wcześnie, to musimy jechać zaraz.
-No, dobrze. Pojadę z tobą.- zgodziła się Courtney. Liz podskoczyła.
-Jesteś wspaniała! Chodź, podrzucę cię do domu!- dziewczyny wyszły z Crashdown. Courtney nie była pewna czy rodzice się zgodzą. Dlatego zdecydowała, że nie powie im gdzie jedzie.
-To tu.- powiedziała Courtney kiedy dojechały.- Poczekaj, zaraz wracam.- Courtney pobiegła do domu.
-Już jesteś?- zdziwił się ojciec widząc swoją córkę.
-Tak, ale przyszłam powiedzieć, że jadę z koleżanką do innego miasta. Wrócę później więc się nie martwcie.- wyjaśniła.
-Możesz jechać, ale...
-Tak, wiem. Jeszcze nie wyzdrowiałam i muszę uważać. Wybacz, ale znam to na pamięć.- mruknęła Courtney.
-Wzięłaś tabletki?- zapytał ojciec.
-Tak! Idę!- Courtney wyszła z domu.- Już jestem- powiedziała do Liz.
-To jedziemy! Powiedziałaś, że wrócisz późno?
-Tak...- Courtney głośno westchnęła.
-Coś nie tak?- zapytała Liz.
-W zasadzie to tak. Z Nowym Jorkiem związane są niemiłe wspomnienia.
-Jak nie chcesz, nie musisz mówić- powiedziała Liz.
-Chcę... Tylko się nie przestrasz.
-Nie martw się.- Liz się uśmiechnęła.
-Mam szczęśliwą rodzinę, mieliśmy domek jednorodzinny. Tak się jakoś złożyło, że wpadłam w złe towarzystwo. Potem zachorowałam i rodzice postanowili wyjechać. To było naprawdę złe towarzystwo. Ludzie z marginesu. Wiesz, włamania, kradzieże, te rzeczy.
-Rozumiem. Nie przejmuj się, nie przeszkadza mi to. To w końcu przeszłość.
-Tak... Wiesz, tak się zastanawiam...
-Wiem. Zastanawiasz się dlaczego tak szybko ci zaufałam.
-Skąd wiedziałaś?- zdziwiła się Courtney.
-Strzelałam. Wiesz dlaczego? Bo to przez twoją osobę. Kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy w Crashdown od razu pomyślałam, że musisz być bardzo fajna. Nie myliłam się. Kiedy tak siedziałaś, piłaś tę swoją dietetyczną colę i gapiłaś się w okno wyglądałaś tak niewinnie... Muszę ci powiedzieć, że wydzielasz pozytywne wibracje. Ale mam nadzieję, że już jest z tobą lepiej? Chodzi mi o ta twoją chorobę
-Tak, jest lepiej, choć jeszcze nie wyzdrowiałam tak do końca.
-A chłopak?- zainteresowała się Liz.
-Chłopak? Tak, miałam chłopaka. Nawet kilku. Ale to przeszłość. Nie mogę się z nikim związać na stałe.
-Może jeszcze nie jesteś gotowa na stały związek?
-Nie, to nie to... Po prostu nie mogę. Nie to, że nie chcę. Bardzo chcę, ale nie mogę. To strasznie skomplikowane.- Courtney odwróciła wzrok. Spoglądała przez okno. Przed sobą widziała sceny ze swojego życia. Czworo znajomych, którzy wyglądali jak punki. Włóczenie się po mieście, po najgorszych dzielnicach Nowego Jorku. Aż w końcu choroba, przeprowadzka. Nowe życie.....
-Courtney!- głos Liz wyrwał ją z marzeń.- Już niedługo będziemy na miejscu.
-Ok. Trochę się zamyśliłam.
-Nie ma sprawy. Też mi się to zdarza.- Liz spojrzała na koleżankę.- Dobrze znasz Nowy Jork?
-Trochę... Zależy o czym myślisz?
-O tym o czym wszystkie dziewczyny- Liz się zaśmiała.
-Sklepy... Hmmm... Będąc w Nowym Jorku omijałam sklepy z daleka. Zwłaszcza te z ciuchami. Nie miałam na to czasu.
-Poradzimy sobie.- liz była bardzo dobrym kierowcą. Powoli dojeżdżały do Nowego Jorku. Było niesamowicie gorąco. W pewnym momencie Courtney poczuła, że zbliża się atak. Szczęściem przejeżdżały właśnie obok stacji benzynowej.
-Czy możesz się tu zatrzymać?- zapytała. Liz stanęła. Courtney poszła do łazienki. Dziewczyna wyciągnęła z torby jakąś tabletkę. Połknęła ją i popiła wodą. Zrobiło jej się słabo. Tabletka powinna zaraz zacząć działać. Courtney usiadła przy ścianie. Do ataku było jeszcze daleko, więc nic się nie powinno stać. Tabletka powinna zadziałać szybciej niż nastąpi atak. Po chwili Courtney poczuła się lepiej. Powoli wstała i wyszła.
-Przepraszam, że tak długo.
-Nic się nie stało. To co? Jedziemy?
-Jedziemy.- zgodziła się Courtney. W końcu dojechały do Nowego Jorku. Liz załatwiła swoje sprawy a potem poszły do sklepów z ubraniami. Jak typowe dziewczyny spędziły tam bardzo dużo czasu. Miały niezły ubaw przymierzając różne dziwaczne rzeczy. Potem Courtney zaprosiła Liz na lody. Obie bawiły się wspaniale, aż w końcu musiały wracać.
-A może teraz ty opowiesz coś o sobie?- zaproponowała Courtney w drodze powrotnej.
-Moje życie nie jest ciekawe. Urodziłam się i wychowałam w Roswell. Pracuję jako kelnerka w Crashdown, które należy do moich rodziców. Mam chłopaka Maxa i przyjaciół: Marię, Tess, Michaela, Isabel, Kyle'a i Alexa. Spora grupa. Często się spotykamy, żartujemy... I to jest całe moje życie.... Nuda, co nie?
-Nie, wcale- zaprzeczyła Courtney.- Twoje życie jest takie... normalne. Nie to co moje. Ty masz chłopaka, normalny dom, przyjaciół....- westchnęła. Potem obie milczały. I tak aż do Roswell. Kiedy dojechały, była już noc.
-Dzięki za przejażdżkę.- powiedziała Courtney, wysiadając przed swoim domem.
-To ja ci dziękuję, że mi towarzyszyłaś. Courtney! Mam pomysł. Może spotkasz się jutro ze mną i moimi przyjaciółmi? W Crashdown?
-No, nie wiem... Może oni nie życzą sobie nowej osoby...
-Nie wygłupiaj się! Wpadnę po ciebie po południu. Pa!- Liz odjechała. Courtney odwróciła się na pięcie i poszła do domu. Rodzice jeszcze nie spali. Wyglądało na to, ze czekali na nią.
-Nareszcie jesteś!- krzyknęła matka z kuchni.
-Mamo, jestem już dużą dziewczynką.
-Przestań! Gdzie byłaś?
-Mówiłam tacie. Byłam na zakupach.
-Tak długo?
-Byłyśmy poza miastem
-My?- zainteresowała się matka.
-Coś ty taka ciekawska? Ja i Liz.
-Chodź na kolację, zaraz ci podam.
-O tej porze?- zdziwiła się Courtney.
-To dobra pora. Mogę się założyć, że nic nie jadłaś. Znowu zaczynasz chudnąć! Od kilku dni nie jesz!
-Niech ci będzie. Ty zawsze wiesz lepiej...
-W końcu jestem twoją matką.
-No dobra. Już idę.- powiedziała Courtney z rezygnacją. Kłótnia z matką była ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.- Co jest na kolację?
-To co zawsze jadasz.- matka pokazała kanapki. Kanapki były dziwne. Były czerwone. To co na nich się znajdowało, nie wyglądało na jadalne.
-Znowu to paskudztwo?- westchnęła Courtney zabierając się do jedzenia. Rodzice byli zadowoleni, że ich córka znowu je. Jednak zaniepokoił ich fakt, że dziewczyna była blada i jakaś nieobecna.
-Idę spać.- oznajmiła kończąc jedzenie.- To mi starczy do następnego miesiąca. Dobranoc.- poszła na górę do swojego pokoju. Ledwo położyła głowę na poduszce, już spała. Po jakiejś godzinie do pokoju zajrzała matka. To co zobaczyła bardzo ją zaniepokoiło.
CDN.....
Oto mój nowy ff. Nie mam pojęcia co z niego wyjdzie bo po raz pierwszy piszę go z osobą o której nigdy nie pisałam. Mam nadzieję, że się wam spodoba...
TRACES OF SADNESS cz.1
-Czy mogę w czymś pomóc?- do stolika przy którym siedziała młoda blondwłosa dziewczyna podeszła kelnerka. Dziewczyna spojrzała w jej stronę.
-Nie, na razie dziękuję... Liz- spojrzała na plakietkę przypiętą do fartuszka.- Chociaż... Poproszę colę.
-Jaką? Wiśniową, light czy zwykłą?- zapytała Liz.
-Niech będzie light.
-A może zaproponuję ci jakieś ciastko albo coś innego do jedzenia?- zaproponowała kelnerka. Blondynka spojrzała na nią jak na wariatkę.
-Tylko colę.- powiedziała. Liz poszła zrealizować zamówienie. Domyśliła się, że dziewczyna się odchudza. Spojrzała na nią. Była dość wysoka i szczupła. Ubrana była w top do pępka i krótką spódniczkę w kratkę. Na swoich wyjątkowo długich nogach miała buty na obcasie. Liz pomyślała, że chciałaby mieć taką figurę. Blondynka wybrała sobie miejsce przy oknie. Była zajęta spoglądaniem przez nie. Wydawało się, że to zajęcie mocno ją pochłonęło. Rzeczywiście, mało rzeczy do niej dochodziło. Liz musiała głośno odchrząknąć zanim blondyneczka na nią spojrzała.
-Twoja cola.- wyrwała ją z marzeń.
-Ach... tak.. dziękuję.- powiedziała rozmarzonym głosem.
-Widzę cię tutaj po raz pierwszy. Wybacz ciekawość, ale jesteś tu przejazdem czy się wprowadziłaś?
-Niedawno się tu przeprowadziłam z Nowego Jorku. A tak przy okazji.. Jestem Courtney Banks.- wyciągnęła rękę. Liz ją uścisnęła.
-A ja Liz Parker.- usiadła naprzeciwko.
-Miło mi.- uśmiechnęła się Courtney.
-I wzajemnie. Mówisz, że jestes z Nowego Jorku?
-Tak. To miasteczko to miała być odmiana. Wiesz, zgiełk i zatrute powietrze. W przewodniku przeczytałam, że rozbiło się tutaj UFO.
-Tak. W 1947.- przytaknęła Liz.
-Fajnie. Wierzysz w UFO?- zapytała nagle Courtney.
-Yyy... Raczej nie... Ale przyjeżdża tu wielu dziwaków. Można się od nich sporo dowiedzieć.
-Na przykład, że wczoraj w pobliżu spotkali ufoludka?- roześmiała się Courtney.- Znam to.
-Masz rację. Ale ja raczej nie wierzę w to... Chociaż kto wie? Może gdzieś wśród nas zyją kosmici...
-Taaa... Mają zieloną skórę i czółki. Ja w zasadzie wierzę, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, ale to nie obsesja.
-Liz! Chodź tu szybko!- zawołał jaki mężczyzna.
-To mój ojciec. Muszę lecieć. Może pogadamy innym razem?- zaproponowała Liz. Wstała.
-Bardzo chętnie. Na pewno się spotkamy. Wracaj do pracy.
-To cześć. Miło cię było poznać, Courtney!- Liz poszła. Tymczasem Courtney powróciła do swojego starego zajęcia, czyli obserwowanie widoków. A widoki rzeczywiście były niezłe. Stało tam kilku chłopców, niezwykle przystojnych. Courtney zwróciła uwagę na jednego z nich. Był niewysoki, miał czarne włosy i zawzięcie o czymś dyskutował.
W Crashdown Courtney siedziała długo. Raz zamawiała colę a innym razem wodę mineralną. I nic do jedzenia. Wyszła dopiero tuż przed zamknięciem. Od razu wróciła do domu.
-Courtney, gdzieś ty była?- do przedpokoju weszła kobieta. Courtney właśnie ściągała buty. Jej rodzice, a zwłaszcza matka, bardzo dbali o porządek a jeszcze bardziej dbali o swoją jedynaczkę.
-Byłam w kawiarni, mamo- wyjaśniła.
-Tyle czasu?
-Zawierałam nowe znajomości.
-Tylko żeby te twoje „nowe znajomości” nie były podobne do tych w Nowym Jorku.- ostrzegła ją matka.
-Nie przesadzaj!
-Ja tylko stwierdzam fakty. Kolacja na stole.`
-Jadłam w Crashdown.- skłamała Courtney.- Idę na górę, bo jestem strasznie zmęczona- ziewnęła ostentacyjnie. Szybko wbiegła na górę. Od nowa musiała przyzwyczajać się do nowego miejsca. Włączyła magnetofon. Wcale nie była zmęczona. Po prostu nie chciała jeść. Wiedziała, że nie powinna stosować głodówek, ale nie mogła nic przełknąć. Usiadła w fotelu i zamknęła oczy.` Zaczęła wspominać swoje życie w Nowym Jorku. Nie było takie jakie sobie wymarzyła. Jej rodzice bardzo się starali, ale ona to olała. Wpadła w złe towarzystwo. Przestała słuchać rodziców. Tamci nawet nie mieli normalnego domu. Wcale nie mieli domu.` Czasami coś ukradli a czasami ktoś im dał. Z litości. Ludzie w okolicy poznali Courtney i dziwili się, że zadaje się z marginesem społecznym. Ale ona miała swoje powody dla których się z nimi zadawała. Oni byli tacy jak ona. Mimo, że wyglądali jak punki, byli identyczni. Opowiadali jej różne historie a Courtney im wierzyła. Słuchała ich jak urzeczona. Cóż.... Złe towarzystwo, nieodpowiednie miejsce. Dzięki temu przeprowadzili się do Roswell. Musiała zostawić przyjaciół. Choć raczej to nie byli jej przyjaciele. Znajomi to było lepsze określenie. Normalka. Teraz Courtney chciała zacząć życie od nowa. Chciała zapomnieć o tym kim jest. Nie mogła o tym zapomnieć. To przypominało jej o sobie w postaci ataków. Dla mieszkańców Roswell miała być zwykłą dziewczyną- Courtney Banks.
***
-Hej Courtney!- do stolika przy którym siedziała blondynka podeszła Liz.
-O, Liz. Witam. Widzę, że dzisiaj masz wolne.
-Tak. Słuchaj, mam do ciebie prośbę. Muszę wyjechać do Nowego Jorku pozałatwiać kilka spraw. Czy mogłabyś wybrać się tam ze mną? Moja koleżanka zachorowała a mi się nie chce jechać samej. Co ty na to? Zgódź się, proszę!- Liz spojrzała błagalnie na Courtney.
-Do Nowego Jorku?- zapytała Courtney, żeby się upewnić.
-Tak.
-No, nie wiem...- Courtney nie miała wcale ochoty wracać na stare śmiecie.
-Błagam!- Liz spojrzała na nią.
-Liz, znasz mnie jeden dzień...- zaczęła Courtney, ale Liz jej przerwała.
-Ale czuję się tak jakbym znała cię całą wieczność!- powiedziała.- Zresztą po drodze możemy się poznać.- dodała.
-Sama nie wiem....
-Zapytaj rodziców. Jeśli chcemy wrócić tak w miarę wcześnie, to musimy jechać zaraz.
-No, dobrze. Pojadę z tobą.- zgodziła się Courtney. Liz podskoczyła.
-Jesteś wspaniała! Chodź, podrzucę cię do domu!- dziewczyny wyszły z Crashdown. Courtney nie była pewna czy rodzice się zgodzą. Dlatego zdecydowała, że nie powie im gdzie jedzie.
-To tu.- powiedziała Courtney kiedy dojechały.- Poczekaj, zaraz wracam.- Courtney pobiegła do domu.
-Już jesteś?- zdziwił się ojciec widząc swoją córkę.
-Tak, ale przyszłam powiedzieć, że jadę z koleżanką do innego miasta. Wrócę później więc się nie martwcie.- wyjaśniła.
-Możesz jechać, ale...
-Tak, wiem. Jeszcze nie wyzdrowiałam i muszę uważać. Wybacz, ale znam to na pamięć.- mruknęła Courtney.
-Wzięłaś tabletki?- zapytał ojciec.
-Tak! Idę!- Courtney wyszła z domu.- Już jestem- powiedziała do Liz.
-To jedziemy! Powiedziałaś, że wrócisz późno?
-Tak...- Courtney głośno westchnęła.
-Coś nie tak?- zapytała Liz.
-W zasadzie to tak. Z Nowym Jorkiem związane są niemiłe wspomnienia.
-Jak nie chcesz, nie musisz mówić- powiedziała Liz.
-Chcę... Tylko się nie przestrasz.
-Nie martw się.- Liz się uśmiechnęła.
-Mam szczęśliwą rodzinę, mieliśmy domek jednorodzinny. Tak się jakoś złożyło, że wpadłam w złe towarzystwo. Potem zachorowałam i rodzice postanowili wyjechać. To było naprawdę złe towarzystwo. Ludzie z marginesu. Wiesz, włamania, kradzieże, te rzeczy.
-Rozumiem. Nie przejmuj się, nie przeszkadza mi to. To w końcu przeszłość.
-Tak... Wiesz, tak się zastanawiam...
-Wiem. Zastanawiasz się dlaczego tak szybko ci zaufałam.
-Skąd wiedziałaś?- zdziwiła się Courtney.
-Strzelałam. Wiesz dlaczego? Bo to przez twoją osobę. Kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy w Crashdown od razu pomyślałam, że musisz być bardzo fajna. Nie myliłam się. Kiedy tak siedziałaś, piłaś tę swoją dietetyczną colę i gapiłaś się w okno wyglądałaś tak niewinnie... Muszę ci powiedzieć, że wydzielasz pozytywne wibracje. Ale mam nadzieję, że już jest z tobą lepiej? Chodzi mi o ta twoją chorobę
-Tak, jest lepiej, choć jeszcze nie wyzdrowiałam tak do końca.
-A chłopak?- zainteresowała się Liz.
-Chłopak? Tak, miałam chłopaka. Nawet kilku. Ale to przeszłość. Nie mogę się z nikim związać na stałe.
-Może jeszcze nie jesteś gotowa na stały związek?
-Nie, to nie to... Po prostu nie mogę. Nie to, że nie chcę. Bardzo chcę, ale nie mogę. To strasznie skomplikowane.- Courtney odwróciła wzrok. Spoglądała przez okno. Przed sobą widziała sceny ze swojego życia. Czworo znajomych, którzy wyglądali jak punki. Włóczenie się po mieście, po najgorszych dzielnicach Nowego Jorku. Aż w końcu choroba, przeprowadzka. Nowe życie.....
-Courtney!- głos Liz wyrwał ją z marzeń.- Już niedługo będziemy na miejscu.
-Ok. Trochę się zamyśliłam.
-Nie ma sprawy. Też mi się to zdarza.- Liz spojrzała na koleżankę.- Dobrze znasz Nowy Jork?
-Trochę... Zależy o czym myślisz?
-O tym o czym wszystkie dziewczyny- Liz się zaśmiała.
-Sklepy... Hmmm... Będąc w Nowym Jorku omijałam sklepy z daleka. Zwłaszcza te z ciuchami. Nie miałam na to czasu.
-Poradzimy sobie.- liz była bardzo dobrym kierowcą. Powoli dojeżdżały do Nowego Jorku. Było niesamowicie gorąco. W pewnym momencie Courtney poczuła, że zbliża się atak. Szczęściem przejeżdżały właśnie obok stacji benzynowej.
-Czy możesz się tu zatrzymać?- zapytała. Liz stanęła. Courtney poszła do łazienki. Dziewczyna wyciągnęła z torby jakąś tabletkę. Połknęła ją i popiła wodą. Zrobiło jej się słabo. Tabletka powinna zaraz zacząć działać. Courtney usiadła przy ścianie. Do ataku było jeszcze daleko, więc nic się nie powinno stać. Tabletka powinna zadziałać szybciej niż nastąpi atak. Po chwili Courtney poczuła się lepiej. Powoli wstała i wyszła.
-Przepraszam, że tak długo.
-Nic się nie stało. To co? Jedziemy?
-Jedziemy.- zgodziła się Courtney. W końcu dojechały do Nowego Jorku. Liz załatwiła swoje sprawy a potem poszły do sklepów z ubraniami. Jak typowe dziewczyny spędziły tam bardzo dużo czasu. Miały niezły ubaw przymierzając różne dziwaczne rzeczy. Potem Courtney zaprosiła Liz na lody. Obie bawiły się wspaniale, aż w końcu musiały wracać.
-A może teraz ty opowiesz coś o sobie?- zaproponowała Courtney w drodze powrotnej.
-Moje życie nie jest ciekawe. Urodziłam się i wychowałam w Roswell. Pracuję jako kelnerka w Crashdown, które należy do moich rodziców. Mam chłopaka Maxa i przyjaciół: Marię, Tess, Michaela, Isabel, Kyle'a i Alexa. Spora grupa. Często się spotykamy, żartujemy... I to jest całe moje życie.... Nuda, co nie?
-Nie, wcale- zaprzeczyła Courtney.- Twoje życie jest takie... normalne. Nie to co moje. Ty masz chłopaka, normalny dom, przyjaciół....- westchnęła. Potem obie milczały. I tak aż do Roswell. Kiedy dojechały, była już noc.
-Dzięki za przejażdżkę.- powiedziała Courtney, wysiadając przed swoim domem.
-To ja ci dziękuję, że mi towarzyszyłaś. Courtney! Mam pomysł. Może spotkasz się jutro ze mną i moimi przyjaciółmi? W Crashdown?
-No, nie wiem... Może oni nie życzą sobie nowej osoby...
-Nie wygłupiaj się! Wpadnę po ciebie po południu. Pa!- Liz odjechała. Courtney odwróciła się na pięcie i poszła do domu. Rodzice jeszcze nie spali. Wyglądało na to, ze czekali na nią.
-Nareszcie jesteś!- krzyknęła matka z kuchni.
-Mamo, jestem już dużą dziewczynką.
-Przestań! Gdzie byłaś?
-Mówiłam tacie. Byłam na zakupach.
-Tak długo?
-Byłyśmy poza miastem
-My?- zainteresowała się matka.
-Coś ty taka ciekawska? Ja i Liz.
-Chodź na kolację, zaraz ci podam.
-O tej porze?- zdziwiła się Courtney.
-To dobra pora. Mogę się założyć, że nic nie jadłaś. Znowu zaczynasz chudnąć! Od kilku dni nie jesz!
-Niech ci będzie. Ty zawsze wiesz lepiej...
-W końcu jestem twoją matką.
-No dobra. Już idę.- powiedziała Courtney z rezygnacją. Kłótnia z matką była ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.- Co jest na kolację?
-To co zawsze jadasz.- matka pokazała kanapki. Kanapki były dziwne. Były czerwone. To co na nich się znajdowało, nie wyglądało na jadalne.
-Znowu to paskudztwo?- westchnęła Courtney zabierając się do jedzenia. Rodzice byli zadowoleni, że ich córka znowu je. Jednak zaniepokoił ich fakt, że dziewczyna była blada i jakaś nieobecna.
-Idę spać.- oznajmiła kończąc jedzenie.- To mi starczy do następnego miesiąca. Dobranoc.- poszła na górę do swojego pokoju. Ledwo położyła głowę na poduszce, już spała. Po jakiejś godzinie do pokoju zajrzała matka. To co zobaczyła bardzo ją zaniepokoiło.
CDN.....
Jane Cahill
- lizzy_maxia
- Fan
- Posts: 888
- Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
- Location: Łódź, my little corner of the world...
- Contact:
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Hejka!!!!
Ano teraz jak na razie cię rozczaruję, bo tu też jest dużo dialogów, ale pisząc kolejne części postaram się zmniejszyć ich liczbę. a na razie kolejna część
TRACES OF SADNESS cz.2
-Dzień dobry. Nazywam się Liz Parker. Czy zastałam Courtney?
-Dzień dobry. Poczekaj chwilę, zaraz ją zawołam.- matka Courtney poszła na górę.- Kochanie, przyszła do ciebie Liz.
-To fajnie. Możesz powiedzieć jej, że zaraz przyjdę?- Courtney zeskoczyła z łóżka, na którym siedziała. Po chwili zbiegała na dół.- Hej Liz!
-Hej! Idziemy?- Liz spojrzała na nią.
-Skoro się umówiłyśmy... Idziemy- wyszły.
-A więc, spotykamy się w Crashdown. Michael na pewno się spóźni jak to Michael. Reszta powinna już być. Wszyscy wiedzą, że przyjdziesz.- wyjaśniała Liz w drodze do Crashdown.
-Hej wszystkim...- Liz podeszła do chłopaka siedzącego tyłem do drzwi. W zasadzie oprócz Liz i Courtney, w kawiarni były cztery osoby.- Gdzie pozostali?
-Nie wiem.- odparł chłopak.
-To jest Courtney.- powiedziała Liz.- A to Max, Isabel, Alex i Kyle.
-Cześć.- wzrok Courtney zatrzymał się na Kyle'u. To jego obserwowała kilka dni temu.- Miło...- urwała kiedy spojrzała na Maxa i Isabel.- Wy...- szepnęła.
-Słucham?- zapytał Max.
-Nie, nic...- powiedziała Courtney.
-Źle wyglądasz... Zbladłaś...- Liz spojrzała na koleżankę.
-Trochę mi słabo.
-Kyle! Suń się!- Liz szturchnęła chłopaka, który posłusznie wykonał polecenie. Liz pomogła dojść Courtney na miejsce. „ To przecież niemożliwe, żeby oni.... Oni wyglądają inaczej...” myślała rozgorączkowana Courtney. Po chwili przyszli Michael i Tess.
-Wyobraźcie sobie, że Maria jeszcze nie wyzdrowiała! Choroba w wakacje. Trzeba być Marią, żeby...- urwał kiedy zobaczył Courtney.- Ktoś ty?- zapytał.
-To jest Courtney.- wyjaśniła Liz.- Niedawno się tu wprowadziła.
-Cześć, jestem Tess Harding.- Tess wyciągnęła rękę.
-A ja Courtney Banks. A ty?- spojrzała na Michaela.
-Michael Guerin.
-Miło poznać.- Courtney zaczęła przyglądać się nowym znajomym. Kyle wydał jej się przystojnym chłopakiem. Wcale nie był taki niski jak przypuzczała na początku, kiedy obserwowała go przez okno. Wtedy stał z chłopakami wyższymi od siebie.
-Całkiem fajnie się milczy- powiedział nagle Alex.
-Może poznamy się lepiej?- zaproponowała Isabel.
-Zgadzam się! Należy jak najszybciej zapoznać się z nową koleżanką!- poparł ją Kyle.
-Ty, Valenti, bardzo chętnie zapoznałbyś się z każdą nową dziewczyną.- ironizował Michael. Reszta się roześmiała.
-O mnie nie ma czego opowiadać, ale bardzo chętnie posłucham co wy macie do powiedzenia.- powiedziała Courtney.
-A może innym razem? Może dziś pogadamy tylko o Kyle'u. On szuka dziewczyny.- wtrącił Michael. Na szczęście Michael siedział za daleko, bo Kyle miał ochotę go trzepnąć.
-Naprawdę?- Courtney spojrzała na Kyle'a.- Taki przystojniak nie ma dziewczyny?
-Zaczyna się....- mruknął Michael. Po chwili każdy zajął się sobą. Liz gadała z Maxem, Isabel z Alexem, Michael z Tess a Courtney z Kylem. Przy okazji dowiedziała się kilku interesujących rzeczy. Na przykład w kim kocha się Kyle. Dziewczyna cieszyła się, że Max, tess, Isabel i Michael poświęcali jej bardzo mało uwagi. Oni ją przerażali. W końcu spojrzała na zegarek. Zrobiło się późno.
-Muszę juz lecieć!- powiedziała.- miło było was poznać, ale niestety muszę wracać do domu.
-Może spotkamy się jeszcze?- zapytała Liz.
-Bardzo chętnie. Zadzwonię do ciebie.- Courtney wyszła. Wcale nie musiała wracać do domu, ale nie mogła dłużej siedzieć z NIMI. Za bardzo byli podobni do jej starych znajomych.
-Courtney, to ty?- dobiegło ją wołanie kiedy tylko weszła do domu.
-Tak mamo!- odkrzyknęła wchodząc po schodach.
-Był do ciebie telefon- oznajmiła matka wychodząc z salonu. Courtney się zatrzymała.
-Kto dzwonił?
-Nie przedstawił się. Powiedział, że będziesz wiedziała.- podała jej numer.
-Nie mam pojęcia co to za numer.- Courtney przyglądała się numerowi.
-Courtney, nie rób niczego zbyt pochopnie.
-Mamo, ja nigdy nie robię niczego pochopnie.
-Znam cię trochę.
-Za mało.- syknęła Courtney.- Nie jestem juz małą dziewczynką!
-Dla mnie jesteś.
-To juz najwyższy czas aby przestało tak być!
-Courtney!
-Co? Jeżeli mi nie ufacie to po co tu wróciliśmy?- Courtney nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć.
-Bo tu się to wszystko zaczęło! Może uda nam się ciebie wyleczyć! Martwimy się o ciebie! Czy ty tego nie rozumiesz!?- matka ukryła twarz w dłoniach.
-Wydaje mi się, że nie rozumiem. Mam już tego wszystkiego dość!- Courtney weszła do pokoju trzaskając drzwiami. Była taka senna.... Zastanawiała się czy nie warto połknąć tabletki, tak na wszelki wypadek. Nie zrobiła tego. Rzuciła tabletki w kąt. Położyła się a po chwili zasnęła.
Obudziła się w nocy. Czuła, że zbliża się atak. Usiłowała wstać, ale nie mogła. Była zbyt słaba.
-Mamo!- krzyknęła, ale z gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Gdzie są te cholerne tabletki!? Courtney była już taka słaba, że nie mogła podnieść ręki. I wtedy nastąpił atak. Był bardzo silny i bolesny. Courtney krzyknęła z bólu. Dziewczyna rzuciła się na łóżku i nagle w całym domu rozbłysnęło oślepiające światło. Po chwili telewizor stojący w jej pokoju wybuchnął a potem zaczął się palić. Światło powoli gasło. Kiedy wydawało się, że sytuacja się polepszyła, nastąpił kolejny atak, równie silny i bolesny. Znowu pojawiło się światło a z ciała Courtney zaczęło wydobywać się czerwone światło. Do pokoju przybiegli przestraszeni rodzice. Na dole słychać było jak wybuchają inne sprzęty. Rodzice Courtney prawie nic nie widzieli, gdyż światło było naprawdę oślepiające, choć nie tak jasne jak podczas ataku. Powoli traciło na sile.
-Courtney!- matka dziewczyny chciała do niej podbiec, ale mąż ją zatrzymał.
-Nie możesz tego zrobić. Trzeba to przeczekać.- powiedział. Po chwili znowu nastąpił atak, na szczęście nie tak poważny jak poprzedni. Na szczęście dla Courtney siła ataków powoli malała. Kolejne, które po sobie następowały słabły aż w końcu zupełnie ustały. Wyczerpana Courtney leżała na łóżku ciężko oddychając. Była nieprzytomna a z jej ciała nadal wydobywało się czerwone światło. Matka nie mogła jej nawet dotknąć, gdyż ciało dziewczyny było bardzo gorące. Nawet nie mogła sie do niej zbliżyć, gdyz bił od niej straszny żar.
-Zostawmy ją. Jutro powinno być lepiej.- ojciec Courtney wyprowadził żonę z pokoju córki.
-Marc, co teraz będzie?
-Nie wiem, Jodie. Chyba to co zawsze, choć mam nadzieję, że jednak jutro jej stan sie poprawi.
***
Dzwonek do drzwi.
-Dzień dobry. Czy zastałam Courtney?- zapytała Liz.
-Courtney jest chora. Jak poczuje się lepiej to do ciebie zadzwoni.- odpowiedziała matka Courtney.
-Czy to coś poważnego?- zaniepokoiła się Liz.
-Obawiam się, że tak. Courtney choruje od bardzo dawna.
-Wiem, mówiła mi.
-Tak?- pani Banks była zdziwiona.- No to skoro wiesz o jej chorobie to mogę ci powiedzieć, że w nocy miała poważny atak. Lekarze nie wiedzą co jej jest.
-To straszne!- przeraziła się Liz.- To życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia. Dowidzenia.
-Kto to był?- do przedpokoju wyszedł ojciec Courtney.
-Koleżanka naszej córki. Wie o chorobie.
-Może Courtney musiała jej powiedzieć. Były razem na zakupach i może Courtney musiała wziąść tabletki. Nasza córka jest już dorosła i wie co może a czego nie powinna mówić.- pocieszył żonę.
-Obyś miał rację.
Tymczasem w Crashdown.....
-Gdzie jest Courtney?- zapytała Isabel, kiedy Liz wróciła sama.
-Courtney jest chaora.
-Czy w tym mieście szerzy się epidemia grypy? Najpierw Maria a teraz Courtney...- westchnęła Isabel. Ona nigdy nie chorowała, więc nie mogła pojąć jak można być chorym i to na dodatek latem.
-Nie wszyscy są kosmitami jak niektórzy- mruknął Kyle, którego też powoli dopadała choroba. Już pociągał nosem i miał okropny kaszel.
-A ty, Valenti, powinieneś iść do lekarza.- zauważyła Isabel.- Jak chcesz to doktor Evans cie wyleczy.
-Już od godziny ci tłumaczę, że nic mi nie jest! Czy to do ciebie nie dociera?
-Nie!- beztrosko odparła Isabel.
-Kobiety...- mruknął Kyle.
-Coś ci nie pasuje?- Isabel posłała mu mordercze spojrzenie.
-Uspokójcie się wreszcie!- Max przerwał kłótnię.- Valenti- Evans 1:1.- podsumował.
-Remis? W życiu!- mruknął Kyle.
-Nie wiedziałam, że to powiem, ale zgadzam się z tobą, Kyle.
-Martwię się o Courtney.- powiedziała nagle Liz.
-Dlaczego?- zapytał Michael.
-Ona jest poważnie chora, nie jakaś tam grypa. A jej mama powiedziała, że w nocy dolegliwości się nasiliły.
-Może to przejdzie? Może to klimat....
-Kyle, nie wygłupiaj się!- Isabel szturchnęła go w bok.- Szkoda dziewczyny. Bardzo ją polubiłam.
-Tak, ja też. Ona jest miła.
-A widzieliście jej minę jak zobaczyła Maxa i Issy?- zapytał Alex. Wszyscy na niego spojrzeli.
-Nie rozumiem...- mruknęła Tess.
-No, zbladła i powiedziała „Wy...”. Wyglądała na przestraszoną.- wyjaśnił Alex.
-Oj, Alex. Dziewczyna jest chora i dlatego...- Michael wzruszył ramionami.
-Michael! Nieładnie jest mówić o nieobecnych!
-A Valenti się zakochał!- Isabel zmieniła temat.
-Wcale nie!- sprostował Kyle.
-Widziałam jak wczoraj obściskiwałeś się z Lindsay! I robiłeś do niej maślane oczy. O tak!- Isabel zademonstrowała. A Kyle bardzo żałował, że nie jest kosmitą i nie ma takiej mocy jak Isabel. Teraz zrobił się czerwony a reszta zaczęła się śmiać.
CDN.....
Ano teraz jak na razie cię rozczaruję, bo tu też jest dużo dialogów, ale pisząc kolejne części postaram się zmniejszyć ich liczbę. a na razie kolejna część
TRACES OF SADNESS cz.2
-Dzień dobry. Nazywam się Liz Parker. Czy zastałam Courtney?
-Dzień dobry. Poczekaj chwilę, zaraz ją zawołam.- matka Courtney poszła na górę.- Kochanie, przyszła do ciebie Liz.
-To fajnie. Możesz powiedzieć jej, że zaraz przyjdę?- Courtney zeskoczyła z łóżka, na którym siedziała. Po chwili zbiegała na dół.- Hej Liz!
-Hej! Idziemy?- Liz spojrzała na nią.
-Skoro się umówiłyśmy... Idziemy- wyszły.
-A więc, spotykamy się w Crashdown. Michael na pewno się spóźni jak to Michael. Reszta powinna już być. Wszyscy wiedzą, że przyjdziesz.- wyjaśniała Liz w drodze do Crashdown.
-Hej wszystkim...- Liz podeszła do chłopaka siedzącego tyłem do drzwi. W zasadzie oprócz Liz i Courtney, w kawiarni były cztery osoby.- Gdzie pozostali?
-Nie wiem.- odparł chłopak.
-To jest Courtney.- powiedziała Liz.- A to Max, Isabel, Alex i Kyle.
-Cześć.- wzrok Courtney zatrzymał się na Kyle'u. To jego obserwowała kilka dni temu.- Miło...- urwała kiedy spojrzała na Maxa i Isabel.- Wy...- szepnęła.
-Słucham?- zapytał Max.
-Nie, nic...- powiedziała Courtney.
-Źle wyglądasz... Zbladłaś...- Liz spojrzała na koleżankę.
-Trochę mi słabo.
-Kyle! Suń się!- Liz szturchnęła chłopaka, który posłusznie wykonał polecenie. Liz pomogła dojść Courtney na miejsce. „ To przecież niemożliwe, żeby oni.... Oni wyglądają inaczej...” myślała rozgorączkowana Courtney. Po chwili przyszli Michael i Tess.
-Wyobraźcie sobie, że Maria jeszcze nie wyzdrowiała! Choroba w wakacje. Trzeba być Marią, żeby...- urwał kiedy zobaczył Courtney.- Ktoś ty?- zapytał.
-To jest Courtney.- wyjaśniła Liz.- Niedawno się tu wprowadziła.
-Cześć, jestem Tess Harding.- Tess wyciągnęła rękę.
-A ja Courtney Banks. A ty?- spojrzała na Michaela.
-Michael Guerin.
-Miło poznać.- Courtney zaczęła przyglądać się nowym znajomym. Kyle wydał jej się przystojnym chłopakiem. Wcale nie był taki niski jak przypuzczała na początku, kiedy obserwowała go przez okno. Wtedy stał z chłopakami wyższymi od siebie.
-Całkiem fajnie się milczy- powiedział nagle Alex.
-Może poznamy się lepiej?- zaproponowała Isabel.
-Zgadzam się! Należy jak najszybciej zapoznać się z nową koleżanką!- poparł ją Kyle.
-Ty, Valenti, bardzo chętnie zapoznałbyś się z każdą nową dziewczyną.- ironizował Michael. Reszta się roześmiała.
-O mnie nie ma czego opowiadać, ale bardzo chętnie posłucham co wy macie do powiedzenia.- powiedziała Courtney.
-A może innym razem? Może dziś pogadamy tylko o Kyle'u. On szuka dziewczyny.- wtrącił Michael. Na szczęście Michael siedział za daleko, bo Kyle miał ochotę go trzepnąć.
-Naprawdę?- Courtney spojrzała na Kyle'a.- Taki przystojniak nie ma dziewczyny?
-Zaczyna się....- mruknął Michael. Po chwili każdy zajął się sobą. Liz gadała z Maxem, Isabel z Alexem, Michael z Tess a Courtney z Kylem. Przy okazji dowiedziała się kilku interesujących rzeczy. Na przykład w kim kocha się Kyle. Dziewczyna cieszyła się, że Max, tess, Isabel i Michael poświęcali jej bardzo mało uwagi. Oni ją przerażali. W końcu spojrzała na zegarek. Zrobiło się późno.
-Muszę juz lecieć!- powiedziała.- miło było was poznać, ale niestety muszę wracać do domu.
-Może spotkamy się jeszcze?- zapytała Liz.
-Bardzo chętnie. Zadzwonię do ciebie.- Courtney wyszła. Wcale nie musiała wracać do domu, ale nie mogła dłużej siedzieć z NIMI. Za bardzo byli podobni do jej starych znajomych.
-Courtney, to ty?- dobiegło ją wołanie kiedy tylko weszła do domu.
-Tak mamo!- odkrzyknęła wchodząc po schodach.
-Był do ciebie telefon- oznajmiła matka wychodząc z salonu. Courtney się zatrzymała.
-Kto dzwonił?
-Nie przedstawił się. Powiedział, że będziesz wiedziała.- podała jej numer.
-Nie mam pojęcia co to za numer.- Courtney przyglądała się numerowi.
-Courtney, nie rób niczego zbyt pochopnie.
-Mamo, ja nigdy nie robię niczego pochopnie.
-Znam cię trochę.
-Za mało.- syknęła Courtney.- Nie jestem juz małą dziewczynką!
-Dla mnie jesteś.
-To juz najwyższy czas aby przestało tak być!
-Courtney!
-Co? Jeżeli mi nie ufacie to po co tu wróciliśmy?- Courtney nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć.
-Bo tu się to wszystko zaczęło! Może uda nam się ciebie wyleczyć! Martwimy się o ciebie! Czy ty tego nie rozumiesz!?- matka ukryła twarz w dłoniach.
-Wydaje mi się, że nie rozumiem. Mam już tego wszystkiego dość!- Courtney weszła do pokoju trzaskając drzwiami. Była taka senna.... Zastanawiała się czy nie warto połknąć tabletki, tak na wszelki wypadek. Nie zrobiła tego. Rzuciła tabletki w kąt. Położyła się a po chwili zasnęła.
Obudziła się w nocy. Czuła, że zbliża się atak. Usiłowała wstać, ale nie mogła. Była zbyt słaba.
-Mamo!- krzyknęła, ale z gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Gdzie są te cholerne tabletki!? Courtney była już taka słaba, że nie mogła podnieść ręki. I wtedy nastąpił atak. Był bardzo silny i bolesny. Courtney krzyknęła z bólu. Dziewczyna rzuciła się na łóżku i nagle w całym domu rozbłysnęło oślepiające światło. Po chwili telewizor stojący w jej pokoju wybuchnął a potem zaczął się palić. Światło powoli gasło. Kiedy wydawało się, że sytuacja się polepszyła, nastąpił kolejny atak, równie silny i bolesny. Znowu pojawiło się światło a z ciała Courtney zaczęło wydobywać się czerwone światło. Do pokoju przybiegli przestraszeni rodzice. Na dole słychać było jak wybuchają inne sprzęty. Rodzice Courtney prawie nic nie widzieli, gdyż światło było naprawdę oślepiające, choć nie tak jasne jak podczas ataku. Powoli traciło na sile.
-Courtney!- matka dziewczyny chciała do niej podbiec, ale mąż ją zatrzymał.
-Nie możesz tego zrobić. Trzeba to przeczekać.- powiedział. Po chwili znowu nastąpił atak, na szczęście nie tak poważny jak poprzedni. Na szczęście dla Courtney siła ataków powoli malała. Kolejne, które po sobie następowały słabły aż w końcu zupełnie ustały. Wyczerpana Courtney leżała na łóżku ciężko oddychając. Była nieprzytomna a z jej ciała nadal wydobywało się czerwone światło. Matka nie mogła jej nawet dotknąć, gdyż ciało dziewczyny było bardzo gorące. Nawet nie mogła sie do niej zbliżyć, gdyz bił od niej straszny żar.
-Zostawmy ją. Jutro powinno być lepiej.- ojciec Courtney wyprowadził żonę z pokoju córki.
-Marc, co teraz będzie?
-Nie wiem, Jodie. Chyba to co zawsze, choć mam nadzieję, że jednak jutro jej stan sie poprawi.
***
Dzwonek do drzwi.
-Dzień dobry. Czy zastałam Courtney?- zapytała Liz.
-Courtney jest chora. Jak poczuje się lepiej to do ciebie zadzwoni.- odpowiedziała matka Courtney.
-Czy to coś poważnego?- zaniepokoiła się Liz.
-Obawiam się, że tak. Courtney choruje od bardzo dawna.
-Wiem, mówiła mi.
-Tak?- pani Banks była zdziwiona.- No to skoro wiesz o jej chorobie to mogę ci powiedzieć, że w nocy miała poważny atak. Lekarze nie wiedzą co jej jest.
-To straszne!- przeraziła się Liz.- To życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia. Dowidzenia.
-Kto to był?- do przedpokoju wyszedł ojciec Courtney.
-Koleżanka naszej córki. Wie o chorobie.
-Może Courtney musiała jej powiedzieć. Były razem na zakupach i może Courtney musiała wziąść tabletki. Nasza córka jest już dorosła i wie co może a czego nie powinna mówić.- pocieszył żonę.
-Obyś miał rację.
Tymczasem w Crashdown.....
-Gdzie jest Courtney?- zapytała Isabel, kiedy Liz wróciła sama.
-Courtney jest chaora.
-Czy w tym mieście szerzy się epidemia grypy? Najpierw Maria a teraz Courtney...- westchnęła Isabel. Ona nigdy nie chorowała, więc nie mogła pojąć jak można być chorym i to na dodatek latem.
-Nie wszyscy są kosmitami jak niektórzy- mruknął Kyle, którego też powoli dopadała choroba. Już pociągał nosem i miał okropny kaszel.
-A ty, Valenti, powinieneś iść do lekarza.- zauważyła Isabel.- Jak chcesz to doktor Evans cie wyleczy.
-Już od godziny ci tłumaczę, że nic mi nie jest! Czy to do ciebie nie dociera?
-Nie!- beztrosko odparła Isabel.
-Kobiety...- mruknął Kyle.
-Coś ci nie pasuje?- Isabel posłała mu mordercze spojrzenie.
-Uspokójcie się wreszcie!- Max przerwał kłótnię.- Valenti- Evans 1:1.- podsumował.
-Remis? W życiu!- mruknął Kyle.
-Nie wiedziałam, że to powiem, ale zgadzam się z tobą, Kyle.
-Martwię się o Courtney.- powiedziała nagle Liz.
-Dlaczego?- zapytał Michael.
-Ona jest poważnie chora, nie jakaś tam grypa. A jej mama powiedziała, że w nocy dolegliwości się nasiliły.
-Może to przejdzie? Może to klimat....
-Kyle, nie wygłupiaj się!- Isabel szturchnęła go w bok.- Szkoda dziewczyny. Bardzo ją polubiłam.
-Tak, ja też. Ona jest miła.
-A widzieliście jej minę jak zobaczyła Maxa i Issy?- zapytał Alex. Wszyscy na niego spojrzeli.
-Nie rozumiem...- mruknęła Tess.
-No, zbladła i powiedziała „Wy...”. Wyglądała na przestraszoną.- wyjaśnił Alex.
-Oj, Alex. Dziewczyna jest chora i dlatego...- Michael wzruszył ramionami.
-Michael! Nieładnie jest mówić o nieobecnych!
-A Valenti się zakochał!- Isabel zmieniła temat.
-Wcale nie!- sprostował Kyle.
-Widziałam jak wczoraj obściskiwałeś się z Lindsay! I robiłeś do niej maślane oczy. O tak!- Isabel zademonstrowała. A Kyle bardzo żałował, że nie jest kosmitą i nie ma takiej mocy jak Isabel. Teraz zrobił się czerwony a reszta zaczęła się śmiać.
CDN.....
Jane Cahill
- lizzy_maxia
- Fan
- Posts: 888
- Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
- Location: Łódź, my little corner of the world...
- Contact:
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Hejka!!!!!
Bardzo dziękuję za komentarze... Dziś zamieszczam kolejną część.... mam nadzieję, że się wam spodoba.
TRACES OF SADNESS cz.3
Courtney odzyskała przytomność dopiero trzy dni po ataku. Kiedy była nieprzytomna w domu działy się dziwne rzeczy. Od czasu do czasu rozbłysnęło światło, coś się spalało. Trzy dni to był bardzo krótki okres, biorąc pod uwagę siłę ataku. Czasami Courtney była nieprzytomna kilka tygodni. Teraz otworzyła oczy, wciąż mocno osłabiona i przeraźliwie blada.
-Która godzina?- zapytała Courtney otwierając oczy.
-Kochanie....- powiedziała jej matka przez łzy.- Jest wcześnie. Jak się czujesz?
-Jakby moją głowę przejechał pociąg.- mruknęła.
-Musisz leżeć. Myślałam, że tu, w Roswell, odzyskasz siły....
-Na pewno odzyskam. Musisz być cierpliwa. Mocno narozrabiałam?
-Słucham?
-Czy rozwaliłam sporo przedmiotów.- wskazała głową na telewizor, który był mocno spalony. Matka potrząsnęła przecząco głową.- Nie kłam.- Courtney podniosła rękę i machnęła nią. Nic się jednak nie wydarzyło.- Cholera!- mruknęła.
-Kotku, jesteś jeszcze osłabiona, to normalne....- tłumaczyła matka. Courtney jej nie słuchała. Cały czas machała ręką, bez rezultatów. W końcu doprowadziła do tego, że telewizor znowu zaczął się palić.
-Niech to szlag!- zaklęła. W końcu dała sobie spokój.- Czy była tu Liz?- zapytała nagle.
-Była. Dlaczego powiedziałaś jej o chorobie?
-Mamo, nie ufasz mi?- Courtney spojrzała na matkę.- Powiedziałam jej tylko to, że jestem chora. Nic więcej.- uśmiechnęła się. Matka stała i przyglądała się swojej córce. Dziewczyna przymknęła oczy a po chwili spała.
Tydzień później Courtney pojawiła się w Crashdown. Rodzice nie pozwolili jej wstawać dopiero niedawno udało jej się wynegocjować spacer do Crashdown. Oczywiście najpierw naprawiła sprzęty, które rozwaliły się podczas ataku. Courtney weszła do kawiarni i usiadła przy stoliku. Po chwili usłyszała okrzyk radości i do stolika podbiegła roześmiana Liz.
-Courtney! Jak dobrze, że juz jesteś!
-Tęskniłaś? Byłam sobie na Majorce...- zażartowała Courtney.
-Taak? Wcale się nie opaliłaś!- zaśmiała się Liz.
-Wiem... Cały czas leżałam w łóżku.
-Jak się czujesz? Mam nadzieje, że juz lepiej.
-Świetnie, wspaniale, cudownie, super.
-Czy możesz nie żartować?- Liz spojrzała na nią z przyganą.
-Niech ci będzie. Czuję się juz lepiej, ale było ze mną naprawdę bardzo źle.
-Wiem... Byłam u ciebie. Pewnie mama ci powiedziała?- Liz spojrzała na nią. Courtney przytaknęła. Chwilę rozmawiały i Courtney powiedziała jej, że raczej nie może siedzieć długo i zaraz wraca do domu. Liz postanowiła ja odprowadzić.
-Słuchaj, wiem, że nie powinnam o to pytać, ale zastanawia mnie pewien fakt...- Liz się zawahała. Courtney spojrzała na nią pytająco.- Zastanawiam się dlaczego nie jesteś podobna do swoich rodziców.... Nie musisz odpowiadać.
-Nie szkodzi, że o to pytasz. Jestem adoptowana. Nie znam swoich biologicznych rodziców. Adoptowano mnie jak miałam sześć lat. Rodzice powiedzieli mi, że znaleziono mnie w pobliżu Roswell. Nie pamiętam jednak zbyt wiele. W zasadzie to niczego nie pamiętam. Zdarza się...- westchnęła.
-Przykro mi...
-Dlaczego? Nie powinno ci być przykro. To moim biologicznym rodzicom powinno być przykro. To oni mnie porzucili. Moi teraźniejsi rodzice są wspaniali. Kocham ich bardzo mocno i nie mam zamiaru poszukiwać tych prawdziwych rodziców. Jest dobrze tak jak teraz. Nic więcej nie jest mi do szczęścia potrzebne. No, może tylko to, żeby moja choroba minęła.
-Nieźle...- mruknęła Liz.- Słuchaj, wiem, że jeszcze nie powinnaś wychodzić, ale mam propozycję. Może za kilka dni mogłabyś u mnie nocować? Mogłybyśmy zajadać chipsy i oglądać głupie filmy na video. Co ty na to?- zaproponowała Liz.
-Brzmi nieźle. Pogadam z rodzicami i dam ci znać, ok?
-Nie ma sprawy. No i doszłyśmy do celu. Twój dom.
-Tak. No to do zobaczenia.- Courtney pożegnała się z Liz. Weszła do domu. Rodzice jeszcze nie wrócili ze spotkania. Postanowiła iść do pokoju i poczytać trochę. Najpierw się umyła i przebrała w pidżamę a potem szybko wskoczyła pod kołdrę. W zasadzie to nie miała pojęcia o czym czyta. Dochodziło do tego, że czytała jedno zdanie po kilka razy, nie zdając sobie z tego sprawy. Ogarnęły ją dziwne myśli i nie wiedziała skąd się biorą. Nagle przed oczami przemknął jej obraz ciemnego pokoju z dużymi oknami. To było złudzenie. Courtney nie zdążyła przyjrzeć się temu pokojowi, gdyż ten zniknął tak szybko jak się pojawił. Courtney usłyszała, że rodzice wrócili. Szybko zgasiła światło i kiedy matka zajrzała do pokoju, dziewczyna udawała, że śpi. To dziwne widzenie nie dawało jej spokoju. Czuła, że zna ten pokój, ale nie miała pojęcia skąd. W końcu zasnęła.
Kilka dni później, całkiem zapomniała o tym złudzeniu. Miała spać u Liz.
-W zasadzie to nie jestem przekonany co do tego pomysłu. Jeszcze nie wyzdrowiałaś do końca- powiedział ojciec.
-Tato, czuję się dobrze. Będę spała u Liz czy tego chcesz czy nie.- Courtney się postawiła.- Poradzę sobie, nie musisz się o nic martwić. Juz od dwóch tygodni nie miałam ataku.
-Możesz u niej spać, tylko nie zapomnij lekarstw.
-Nie zapomnę. Wracam jutro, nie wiem dokładnie o której.- Courtney wyszła z salonu i skierowała się do pokoju. Denerwowało ja to przesadne dbanie o jej zdrowie. To było częstym powodem kłótni.
-Courtney, uważam, że powinnaś zostać.....- powiedziała matka.
-Mamo. Nie jestem małą dziewczynką.
-Przestań krzyczeć...
-Chyba wiedzieliście w co sie pakujecie biorąc pod opiekę dziecko z nieznanej rodziny! Zgodziliście się ukrywać przed światem moje prawdziwe pochodzenie!- krzyczała.- I nie gadajcie, ze mam się nie denerwować, bo sama to nawet nie mogę oddychać!- trzasnęła drzwiami. Spakowała rzeczy na przebranie i po chwili wyszła. Z Liz znały się juz ponad miesiąc i doskonale się dogadywały. Stały się prawdziwymi przyjaciółkami i Courtney bardzo poważnie rozważała pomysł wyjawienia przyjaciółce prawdy o swoim pochodzeniu. U Liz okazało się, że będą same przez calutką noc, bo jej rodzice wyjechali do innego miasta. Dziewczyny nasypały popcornu i chipsów do miseczek i poszły oglądać telewizję. Rzeczywiście, Liz wybrała najgłupsze komedie jakie były w wypożyczalni i jej domowym zbiorze. Ale przyjemnie było tak siedzieć i śmiać się z bohaterów robiących z siebie idiotów. Nie wytrzymały za długo i poszły spać. Trochę jeszcze rozmawiały, ale były zbyt zmęczone.
Courtney obudziła się i spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta. Dziewczyna czuła, że zbliża się atak. Była poważnie osłabiona i z trudem sięgnęła po plecak gdzie były schowane tabletki. Niestety, Courtney wzięła tabletki zbyt późno i lekarstwo nie zadziałało na czas. Dziewczyna rzuciła się na łóżku a z jej ciała wydobyło się oślepiające światło. Na szczęście atak nie był silny. Nagle rozległ się trzask i telewizor zaczął płonąć. Liz, którą obudziła dziwna jasność w pokoju, spoglądała ze strachem to na Courtney, z której wydobywało się czerwone światło, to na palący się telewizor. Nagle światło zniknęło. Liz dotknęła ramienia koleżanki. Było ciepłe. Courtney otworzyła oczy. Spojrzała na Liz, która była mocno wystraszona. Tabletka już działała i Courtney czuła się dobrze.
-Przepraszam- wyszeptała.- Za późno wzięłam tabletki. I tak mamy szczęście, że poszedł tylko telewizor.- uśmiechnęła się. Już nie dbała o środki ostrożności. Machnęła ręką i telewizor przestał się palic. Nawet sam się włączył.
-Jak... jak to zrobiłaś?- Liz spojrzała na koleżankę.
-Liz... Jestem kosmitką. Pochodzę z rasy Skórów. Chyba szkodzi mi ziemska atmosfera. Razem z rodzicami wprowadziliśmy się tu z myślą, że znajdziemy dla mnie lekarstwo. Wiem tylko tyle, że może mnie uleczyć coś co jest ukryte na pustyni. Tam gdzieś jest statek, którym mogłabym się dostać do domu. Trzeba go tylko znaleźć. W Nowym Jorku spotkałam podobnych do mnie i to oni powiedzieli mi o granilicie. To właśnie było to złe towarzystwo. Wróciliśmy do Roswell, ale nie potrafimy znaleźć lekarstwa. Moi rodzice są zwykłymi ludźmi. Wiedzą kim jestem i akceptują mnie. Pomagają ile tylko mogą, ale to nie wystarczy. Nie wiem kim dokładnie jestem. Wiem tylko, że moją rodzinną planetą jest Antar. Nie pamiętam dokładnie kim tam byłam, ale czuje, że mogłabym tam wrócić. Tylko nie wiem czy tego chcę. Oto cała prawda o moim życiu.- zakończyła Courtney. Liz patrzyła na nią zdziwiona. Tego się nie spodziewała.
CDN....
Bardzo dziękuję za komentarze... Dziś zamieszczam kolejną część.... mam nadzieję, że się wam spodoba.
TRACES OF SADNESS cz.3
Courtney odzyskała przytomność dopiero trzy dni po ataku. Kiedy była nieprzytomna w domu działy się dziwne rzeczy. Od czasu do czasu rozbłysnęło światło, coś się spalało. Trzy dni to był bardzo krótki okres, biorąc pod uwagę siłę ataku. Czasami Courtney była nieprzytomna kilka tygodni. Teraz otworzyła oczy, wciąż mocno osłabiona i przeraźliwie blada.
-Która godzina?- zapytała Courtney otwierając oczy.
-Kochanie....- powiedziała jej matka przez łzy.- Jest wcześnie. Jak się czujesz?
-Jakby moją głowę przejechał pociąg.- mruknęła.
-Musisz leżeć. Myślałam, że tu, w Roswell, odzyskasz siły....
-Na pewno odzyskam. Musisz być cierpliwa. Mocno narozrabiałam?
-Słucham?
-Czy rozwaliłam sporo przedmiotów.- wskazała głową na telewizor, który był mocno spalony. Matka potrząsnęła przecząco głową.- Nie kłam.- Courtney podniosła rękę i machnęła nią. Nic się jednak nie wydarzyło.- Cholera!- mruknęła.
-Kotku, jesteś jeszcze osłabiona, to normalne....- tłumaczyła matka. Courtney jej nie słuchała. Cały czas machała ręką, bez rezultatów. W końcu doprowadziła do tego, że telewizor znowu zaczął się palić.
-Niech to szlag!- zaklęła. W końcu dała sobie spokój.- Czy była tu Liz?- zapytała nagle.
-Była. Dlaczego powiedziałaś jej o chorobie?
-Mamo, nie ufasz mi?- Courtney spojrzała na matkę.- Powiedziałam jej tylko to, że jestem chora. Nic więcej.- uśmiechnęła się. Matka stała i przyglądała się swojej córce. Dziewczyna przymknęła oczy a po chwili spała.
Tydzień później Courtney pojawiła się w Crashdown. Rodzice nie pozwolili jej wstawać dopiero niedawno udało jej się wynegocjować spacer do Crashdown. Oczywiście najpierw naprawiła sprzęty, które rozwaliły się podczas ataku. Courtney weszła do kawiarni i usiadła przy stoliku. Po chwili usłyszała okrzyk radości i do stolika podbiegła roześmiana Liz.
-Courtney! Jak dobrze, że juz jesteś!
-Tęskniłaś? Byłam sobie na Majorce...- zażartowała Courtney.
-Taak? Wcale się nie opaliłaś!- zaśmiała się Liz.
-Wiem... Cały czas leżałam w łóżku.
-Jak się czujesz? Mam nadzieje, że juz lepiej.
-Świetnie, wspaniale, cudownie, super.
-Czy możesz nie żartować?- Liz spojrzała na nią z przyganą.
-Niech ci będzie. Czuję się juz lepiej, ale było ze mną naprawdę bardzo źle.
-Wiem... Byłam u ciebie. Pewnie mama ci powiedziała?- Liz spojrzała na nią. Courtney przytaknęła. Chwilę rozmawiały i Courtney powiedziała jej, że raczej nie może siedzieć długo i zaraz wraca do domu. Liz postanowiła ja odprowadzić.
-Słuchaj, wiem, że nie powinnam o to pytać, ale zastanawia mnie pewien fakt...- Liz się zawahała. Courtney spojrzała na nią pytająco.- Zastanawiam się dlaczego nie jesteś podobna do swoich rodziców.... Nie musisz odpowiadać.
-Nie szkodzi, że o to pytasz. Jestem adoptowana. Nie znam swoich biologicznych rodziców. Adoptowano mnie jak miałam sześć lat. Rodzice powiedzieli mi, że znaleziono mnie w pobliżu Roswell. Nie pamiętam jednak zbyt wiele. W zasadzie to niczego nie pamiętam. Zdarza się...- westchnęła.
-Przykro mi...
-Dlaczego? Nie powinno ci być przykro. To moim biologicznym rodzicom powinno być przykro. To oni mnie porzucili. Moi teraźniejsi rodzice są wspaniali. Kocham ich bardzo mocno i nie mam zamiaru poszukiwać tych prawdziwych rodziców. Jest dobrze tak jak teraz. Nic więcej nie jest mi do szczęścia potrzebne. No, może tylko to, żeby moja choroba minęła.
-Nieźle...- mruknęła Liz.- Słuchaj, wiem, że jeszcze nie powinnaś wychodzić, ale mam propozycję. Może za kilka dni mogłabyś u mnie nocować? Mogłybyśmy zajadać chipsy i oglądać głupie filmy na video. Co ty na to?- zaproponowała Liz.
-Brzmi nieźle. Pogadam z rodzicami i dam ci znać, ok?
-Nie ma sprawy. No i doszłyśmy do celu. Twój dom.
-Tak. No to do zobaczenia.- Courtney pożegnała się z Liz. Weszła do domu. Rodzice jeszcze nie wrócili ze spotkania. Postanowiła iść do pokoju i poczytać trochę. Najpierw się umyła i przebrała w pidżamę a potem szybko wskoczyła pod kołdrę. W zasadzie to nie miała pojęcia o czym czyta. Dochodziło do tego, że czytała jedno zdanie po kilka razy, nie zdając sobie z tego sprawy. Ogarnęły ją dziwne myśli i nie wiedziała skąd się biorą. Nagle przed oczami przemknął jej obraz ciemnego pokoju z dużymi oknami. To było złudzenie. Courtney nie zdążyła przyjrzeć się temu pokojowi, gdyż ten zniknął tak szybko jak się pojawił. Courtney usłyszała, że rodzice wrócili. Szybko zgasiła światło i kiedy matka zajrzała do pokoju, dziewczyna udawała, że śpi. To dziwne widzenie nie dawało jej spokoju. Czuła, że zna ten pokój, ale nie miała pojęcia skąd. W końcu zasnęła.
Kilka dni później, całkiem zapomniała o tym złudzeniu. Miała spać u Liz.
-W zasadzie to nie jestem przekonany co do tego pomysłu. Jeszcze nie wyzdrowiałaś do końca- powiedział ojciec.
-Tato, czuję się dobrze. Będę spała u Liz czy tego chcesz czy nie.- Courtney się postawiła.- Poradzę sobie, nie musisz się o nic martwić. Juz od dwóch tygodni nie miałam ataku.
-Możesz u niej spać, tylko nie zapomnij lekarstw.
-Nie zapomnę. Wracam jutro, nie wiem dokładnie o której.- Courtney wyszła z salonu i skierowała się do pokoju. Denerwowało ja to przesadne dbanie o jej zdrowie. To było częstym powodem kłótni.
-Courtney, uważam, że powinnaś zostać.....- powiedziała matka.
-Mamo. Nie jestem małą dziewczynką.
-Przestań krzyczeć...
-Chyba wiedzieliście w co sie pakujecie biorąc pod opiekę dziecko z nieznanej rodziny! Zgodziliście się ukrywać przed światem moje prawdziwe pochodzenie!- krzyczała.- I nie gadajcie, ze mam się nie denerwować, bo sama to nawet nie mogę oddychać!- trzasnęła drzwiami. Spakowała rzeczy na przebranie i po chwili wyszła. Z Liz znały się juz ponad miesiąc i doskonale się dogadywały. Stały się prawdziwymi przyjaciółkami i Courtney bardzo poważnie rozważała pomysł wyjawienia przyjaciółce prawdy o swoim pochodzeniu. U Liz okazało się, że będą same przez calutką noc, bo jej rodzice wyjechali do innego miasta. Dziewczyny nasypały popcornu i chipsów do miseczek i poszły oglądać telewizję. Rzeczywiście, Liz wybrała najgłupsze komedie jakie były w wypożyczalni i jej domowym zbiorze. Ale przyjemnie było tak siedzieć i śmiać się z bohaterów robiących z siebie idiotów. Nie wytrzymały za długo i poszły spać. Trochę jeszcze rozmawiały, ale były zbyt zmęczone.
Courtney obudziła się i spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta. Dziewczyna czuła, że zbliża się atak. Była poważnie osłabiona i z trudem sięgnęła po plecak gdzie były schowane tabletki. Niestety, Courtney wzięła tabletki zbyt późno i lekarstwo nie zadziałało na czas. Dziewczyna rzuciła się na łóżku a z jej ciała wydobyło się oślepiające światło. Na szczęście atak nie był silny. Nagle rozległ się trzask i telewizor zaczął płonąć. Liz, którą obudziła dziwna jasność w pokoju, spoglądała ze strachem to na Courtney, z której wydobywało się czerwone światło, to na palący się telewizor. Nagle światło zniknęło. Liz dotknęła ramienia koleżanki. Było ciepłe. Courtney otworzyła oczy. Spojrzała na Liz, która była mocno wystraszona. Tabletka już działała i Courtney czuła się dobrze.
-Przepraszam- wyszeptała.- Za późno wzięłam tabletki. I tak mamy szczęście, że poszedł tylko telewizor.- uśmiechnęła się. Już nie dbała o środki ostrożności. Machnęła ręką i telewizor przestał się palic. Nawet sam się włączył.
-Jak... jak to zrobiłaś?- Liz spojrzała na koleżankę.
-Liz... Jestem kosmitką. Pochodzę z rasy Skórów. Chyba szkodzi mi ziemska atmosfera. Razem z rodzicami wprowadziliśmy się tu z myślą, że znajdziemy dla mnie lekarstwo. Wiem tylko tyle, że może mnie uleczyć coś co jest ukryte na pustyni. Tam gdzieś jest statek, którym mogłabym się dostać do domu. Trzeba go tylko znaleźć. W Nowym Jorku spotkałam podobnych do mnie i to oni powiedzieli mi o granilicie. To właśnie było to złe towarzystwo. Wróciliśmy do Roswell, ale nie potrafimy znaleźć lekarstwa. Moi rodzice są zwykłymi ludźmi. Wiedzą kim jestem i akceptują mnie. Pomagają ile tylko mogą, ale to nie wystarczy. Nie wiem kim dokładnie jestem. Wiem tylko, że moją rodzinną planetą jest Antar. Nie pamiętam dokładnie kim tam byłam, ale czuje, że mogłabym tam wrócić. Tylko nie wiem czy tego chcę. Oto cała prawda o moim życiu.- zakończyła Courtney. Liz patrzyła na nią zdziwiona. Tego się nie spodziewała.
CDN....
Jane Cahill
- Tess_Harding
- Starszy nowicjusz
- Posts: 223
- Joined: Thu Feb 12, 2004 10:06 pm
- Location: Golenice
- Contact:
Hejka!!!!
No, niestety zaczęła się szkoła a wtym roku czeka mnie matura więc nie mam za dużo czasu na pisanie, ale staram się. Dziś umieszczam kolejną część.
TRACES OF SADNESS cz.4
Liz była zaskoczona. Znała kosmitów, ale nie spodziewała się, że Courtney może być jedną z nich. Obiecała przyjaciółce, że nikomu nie wyjawi jej sekretu, ale pomyślała, że może gdyby Królewska Czwórka i Courtney wiedzieli o sobie to może byłoby inaczej... Może udałoby się wyleczyć Courtney. Dziewczyna była bardzo chora.
- Cześć Max!- Liz poszła do niego.
- Liz? Co ty tu robisz?- zdziwił się Max.
- Chciałabym z tobą pogadać o Courtney....
- Coś się stało?
- Uważam, że powinniśmy dopuścić ją do tajemnicy.
- Słucham??
- To co słyszałeś. Poznałam ją i uważam, że jest godna zaufania.
- Skąd możesz to wiedzieć?- max starał się nie ufać nowo poznanym osobom.
- Max, ufasz mi?- zapytała Liz.
- Ufam. Ale...
- zaufaj mi i w tym przypadku. Powinniśmy jej powiedzieć. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
- Pogadam z innymi, ale niczego nie obiecuję.
- Jesteś kochany!- Liz rzuciła się swojemu chłopakowi na szyję.
Tymczasem Courtney odebrała bardzo dziwny telefon
- Halo?
- Witaj Courtney....
- Kto mówi?
- Znasz mnie. Przyjedź jak najszybciej możesz do Nowego Jorku. Wiesz gdzie nas znaleźć.- połączenie zostało przerwane. Courtney wiedziała kim był jej tajemniczy rozmówca.
- Mamo, tato....- weszła do salonu.- Muszę wyjechać na jakiś czas.
- Słucham?- ojciec spojrzał na nią.
- Mam bardzo pilną sprawę. Poradzę sobie. Wyjeżdżam jutro rano i mogę wrócić w nocy. Wezmę tabletki.- uprzedziła wypowiedź ojca.
- Jesteś już dorosła. Tylko uważaj na siebie.
- Nie ma sprawy!- Courtney pobiegła do pokoju.
Następnego dnia, rano była gotowa do drogi. Cieszyła się, że rodzice nie zapytali gdzie jedzie. A jechała do Nowego Jorku i rodzice nie byliby z tego powodu zadowoleni. Koło południa, Courtney dotarła na miejsce. Z przystanku od razu skierowała się w znajome miejsce. Ulica zdawała się być pusta. Courtney rozejrzała się nerwowo dookoła.
- Kogo moje piękne oczy widzą?!- rozległ się głos za plecami dziewczyny.- Wiesz, że bardzo dużo ryzykujesz przychodząc tutaj.
- Rath?- Courtney spojrzała za siebie. Z cienia wyszedł chłopak z tatuażami i kolczykami. Wyglądał jak punk. Courtney miała rację, kiedy opowiadała o nim Liz. Oczywiście bez wymieniania imion.
- Dziękuję, że jednak przyszłaś.
- Czego ode mnie chcesz? Co mi zrobiliście?- Courtney zasypała dziwnego przybysza pytaniami.
- Powoli! Nie jestem biurem informacyjnym!- zaśmiał się Rath.- Czego od ciebie chcę.... Oczywiście tego co zawsze. Courtney, kiedyś byliśmy przyjaciółmi....
- Masz rację, byliśmy.- warknęła Courtney.- Gdzie pozostali?
- Pewnie chcesz gadać z twoją przyjaciółeczką Avą. Poczekaj to zaraz po nią pójdę. Może dla niej będziesz milsza....- Rath usunął się w cień. Po kilku minutach przyszła dziewczyna z kolczykiem w wardze i brwi i w różowych włosach.
- Ava!
- Witaj, Courtney.- dziewczyny padły sobie w objęcia.- Rath powiedział mi, że chcesz gadać tylko ze mną. Mogę ci teraz powiedzieć o co chodzi.- Ava zrobiła się poważna.- W zasadzie sprowadziliśmy cię tu, gdyż tak nam kazano. Nie mogę powiedzieć ci kto wydał takie polecenie. Chodzi o twoją chorobę...
- Co się dzieje?- Courtney nerwowo chodziła w tą i z powrotem.
- Chodzi o to, że ta twoja choroba to nie jest tak naprawdę choroba. Przyznaję, że to sprawka Ratha i kogoś innego. Wiedzieliśmy, że kiedyś wyjedziesz, zanim znajdzie cię odpowiednia osoba. Te dolegliwości to nadajnik. To było po to by wiedzieć, gdzie jesteś. Przykro mi, że tak bardzo cierpisz, ale nie mamy na to żadnego wpływu. Coś poszło nie tak jak planowaliśmy i przez to tak bardzo cierpisz.- wyjaśniła Ava.
- Nadajnik? Co ty gadasz? Przecież po ataku jestem nieprzytomna nawet przez kilka tygodni!- rozzłościła się Courtney.
- Tak, ale w czasie ataku z twojego ciała wydobywa się światło i to ono naprowadza nas na twój trop. Nie chcieliśmy żebyś cierpiała...
- Ale cierpię! Tyle, że nikogo to nie obchodzi!
- Ależ obchodzi...- broniła się Ava.
- Powiedz, kto mi to zrobił!- Courtney chwyciła ją za ramiona.- Powiedz!
- Courtney! Uspokój się! Ja nic nie wiem! Chciałaś znać odpowiedzi to poznałaś!- krzyknęła Ava. Courtney ją puściła.
- Cholera!
- To juz wiesz to co chciałaś.- Ava odwróciła się z zamiarem odejścia.- Dzięki, że przyjechałaś.- powoli zaczęła odchodzić.- Aha! Jeżeli chcesz wyzdrowieć, to w Roswell są inni kosmici, którzy mogą cię wyleczyć. To bardzo proste. Tylko musisz się do nich zwrócić.
- Kim oni są?-zapytała Courtney.
- Sama powinnaś to wiedzieć....- Ava odeszła. Courtney długo stała i patrzyła za nią. Nikt inny się nie pojawił. Była zawiedziona. Teraz było jeszcze więcej pytań niz odpowiedzi. Na przykład komu zależało na tym, by wiedzieć gdzie ona przebywa. Przecież to nienormalne! Ava wiedziała wiele rzeczy o których nie miała zamiaru mówić. Courtney poszła na przystanek. Tam ponad godzinę czekała na autobus do Roswell.
- Mamo, wróciłam!
- Courtney? Dzięki Bogu! Już się zaczynaliśmy niepokoić!
- Idę spać, bo jestem potwornie zmęczona.- dziewczyna poszła na górę. Nie zasnęła od razu. Musiała jeszcze raz, dokładnie przeanalizować całą rozmowę z Avą....
CDN....
No, niestety zaczęła się szkoła a wtym roku czeka mnie matura więc nie mam za dużo czasu na pisanie, ale staram się. Dziś umieszczam kolejną część.
TRACES OF SADNESS cz.4
Liz była zaskoczona. Znała kosmitów, ale nie spodziewała się, że Courtney może być jedną z nich. Obiecała przyjaciółce, że nikomu nie wyjawi jej sekretu, ale pomyślała, że może gdyby Królewska Czwórka i Courtney wiedzieli o sobie to może byłoby inaczej... Może udałoby się wyleczyć Courtney. Dziewczyna była bardzo chora.
- Cześć Max!- Liz poszła do niego.
- Liz? Co ty tu robisz?- zdziwił się Max.
- Chciałabym z tobą pogadać o Courtney....
- Coś się stało?
- Uważam, że powinniśmy dopuścić ją do tajemnicy.
- Słucham??
- To co słyszałeś. Poznałam ją i uważam, że jest godna zaufania.
- Skąd możesz to wiedzieć?- max starał się nie ufać nowo poznanym osobom.
- Max, ufasz mi?- zapytała Liz.
- Ufam. Ale...
- zaufaj mi i w tym przypadku. Powinniśmy jej powiedzieć. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
- Pogadam z innymi, ale niczego nie obiecuję.
- Jesteś kochany!- Liz rzuciła się swojemu chłopakowi na szyję.
Tymczasem Courtney odebrała bardzo dziwny telefon
- Halo?
- Witaj Courtney....
- Kto mówi?
- Znasz mnie. Przyjedź jak najszybciej możesz do Nowego Jorku. Wiesz gdzie nas znaleźć.- połączenie zostało przerwane. Courtney wiedziała kim był jej tajemniczy rozmówca.
- Mamo, tato....- weszła do salonu.- Muszę wyjechać na jakiś czas.
- Słucham?- ojciec spojrzał na nią.
- Mam bardzo pilną sprawę. Poradzę sobie. Wyjeżdżam jutro rano i mogę wrócić w nocy. Wezmę tabletki.- uprzedziła wypowiedź ojca.
- Jesteś już dorosła. Tylko uważaj na siebie.
- Nie ma sprawy!- Courtney pobiegła do pokoju.
Następnego dnia, rano była gotowa do drogi. Cieszyła się, że rodzice nie zapytali gdzie jedzie. A jechała do Nowego Jorku i rodzice nie byliby z tego powodu zadowoleni. Koło południa, Courtney dotarła na miejsce. Z przystanku od razu skierowała się w znajome miejsce. Ulica zdawała się być pusta. Courtney rozejrzała się nerwowo dookoła.
- Kogo moje piękne oczy widzą?!- rozległ się głos za plecami dziewczyny.- Wiesz, że bardzo dużo ryzykujesz przychodząc tutaj.
- Rath?- Courtney spojrzała za siebie. Z cienia wyszedł chłopak z tatuażami i kolczykami. Wyglądał jak punk. Courtney miała rację, kiedy opowiadała o nim Liz. Oczywiście bez wymieniania imion.
- Dziękuję, że jednak przyszłaś.
- Czego ode mnie chcesz? Co mi zrobiliście?- Courtney zasypała dziwnego przybysza pytaniami.
- Powoli! Nie jestem biurem informacyjnym!- zaśmiał się Rath.- Czego od ciebie chcę.... Oczywiście tego co zawsze. Courtney, kiedyś byliśmy przyjaciółmi....
- Masz rację, byliśmy.- warknęła Courtney.- Gdzie pozostali?
- Pewnie chcesz gadać z twoją przyjaciółeczką Avą. Poczekaj to zaraz po nią pójdę. Może dla niej będziesz milsza....- Rath usunął się w cień. Po kilku minutach przyszła dziewczyna z kolczykiem w wardze i brwi i w różowych włosach.
- Ava!
- Witaj, Courtney.- dziewczyny padły sobie w objęcia.- Rath powiedział mi, że chcesz gadać tylko ze mną. Mogę ci teraz powiedzieć o co chodzi.- Ava zrobiła się poważna.- W zasadzie sprowadziliśmy cię tu, gdyż tak nam kazano. Nie mogę powiedzieć ci kto wydał takie polecenie. Chodzi o twoją chorobę...
- Co się dzieje?- Courtney nerwowo chodziła w tą i z powrotem.
- Chodzi o to, że ta twoja choroba to nie jest tak naprawdę choroba. Przyznaję, że to sprawka Ratha i kogoś innego. Wiedzieliśmy, że kiedyś wyjedziesz, zanim znajdzie cię odpowiednia osoba. Te dolegliwości to nadajnik. To było po to by wiedzieć, gdzie jesteś. Przykro mi, że tak bardzo cierpisz, ale nie mamy na to żadnego wpływu. Coś poszło nie tak jak planowaliśmy i przez to tak bardzo cierpisz.- wyjaśniła Ava.
- Nadajnik? Co ty gadasz? Przecież po ataku jestem nieprzytomna nawet przez kilka tygodni!- rozzłościła się Courtney.
- Tak, ale w czasie ataku z twojego ciała wydobywa się światło i to ono naprowadza nas na twój trop. Nie chcieliśmy żebyś cierpiała...
- Ale cierpię! Tyle, że nikogo to nie obchodzi!
- Ależ obchodzi...- broniła się Ava.
- Powiedz, kto mi to zrobił!- Courtney chwyciła ją za ramiona.- Powiedz!
- Courtney! Uspokój się! Ja nic nie wiem! Chciałaś znać odpowiedzi to poznałaś!- krzyknęła Ava. Courtney ją puściła.
- Cholera!
- To juz wiesz to co chciałaś.- Ava odwróciła się z zamiarem odejścia.- Dzięki, że przyjechałaś.- powoli zaczęła odchodzić.- Aha! Jeżeli chcesz wyzdrowieć, to w Roswell są inni kosmici, którzy mogą cię wyleczyć. To bardzo proste. Tylko musisz się do nich zwrócić.
- Kim oni są?-zapytała Courtney.
- Sama powinnaś to wiedzieć....- Ava odeszła. Courtney długo stała i patrzyła za nią. Nikt inny się nie pojawił. Była zawiedziona. Teraz było jeszcze więcej pytań niz odpowiedzi. Na przykład komu zależało na tym, by wiedzieć gdzie ona przebywa. Przecież to nienormalne! Ava wiedziała wiele rzeczy o których nie miała zamiaru mówić. Courtney poszła na przystanek. Tam ponad godzinę czekała na autobus do Roswell.
- Mamo, wróciłam!
- Courtney? Dzięki Bogu! Już się zaczynaliśmy niepokoić!
- Idę spać, bo jestem potwornie zmęczona.- dziewczyna poszła na górę. Nie zasnęła od razu. Musiała jeszcze raz, dokładnie przeanalizować całą rozmowę z Avą....
CDN....
Jane Cahill
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 74 guests