Każda moja łza

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Thu Aug 12, 2004 4:09 pm

_liz WITAJ z powrotem :mrgreen: Mam nadzieję, że wyjazd się udał ;)
_liz wrote: No cóż, przyznam otwarcie, że powolutku, maleńkimi kroczkami zmierzamy do polarka. ale nie bedzie tak łatwo, o nie! Michael jest zbyt upart, żeby tak od razu w drugim czy trzecim rozdziale zaczął kochac Liz tak mocno, że byłby w stanie za nią zginąć.
A ja muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę, że to uczucie między nimi będzie się rodziło powoli, a nie tak nagle, hop-siup i po wszystkim. Zauważyłam, że w większości twoich polarków, Liz boi się Michael, który z kolei czuje to i uważa za atut. Nie wiem dlaczego, ale to nadaje świetny akcent w twoich ff.
_liz wrote:Nie wiem czy "Każda moja łza" zapowiada się na kolejną perełkę...
No coś ty _liz, każde twoje opowiadanie jest perełką :D

Teraz jeśli chodzi o najnowszą część...tyle w niej smutku, zwłaszcza poruszyły mnie sceny, w których Michael mówi o Hanku i swoim bólu :cry: Biedny Michael, mam nadzieję, że poradzi sobie z tym.
_liz wielkie dzięki za to opowiadanie :cmok:
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Aug 19, 2004 4:00 pm

III

Biel. Zwykła, tradycyjna, zimna, szpitalna biel. Zamrugał, nie mogąc znieść tego widoku. Wiedział już, że jutro z samego rana zmieni tę barwę. Nie miał ochoty dłużej się dusić w tym przytłaczającym sześcianie. To w końcu już pełnoprawnie było jego mieszkanie, tylko jego. Nie musiał włóczyć się nocą po mieście, nie musiał żyć z nadzieją, że okno będzie otwarte, nie musiał wbrew samemu sobie prosić Maxa o pomoc, nie musiał siedzieć pod daszkiem. Tak, miał swoje mieszkanie. Tylko dzięki tej myśli wytrzymywał w tym miejscu. Było jego, a wciąż czuł się tu obco. Leżał bez ruchu na podłodze z dłońmi splecionymi pod głową. Jego zmętniony wzrok przesuwał się z sufitu na ściany. Błądził tak spojrzeniem bez celu. Już kilka minut wcześniej stwierdził, że coś z nim jest nie tak. Nie cieszyła go myśl o własnej wolności. A może po prostu nie umiał się tym cieszyć?

On nie potrafił rozpromieniać się jak Isabel ani trajkotać o tym bez przerwy jak Maria. Nie umiał się przyzwyczaić do faktu, że teraz wieczory będą zwykłe i szczęśliwe, że jego odwieczny koszmar już nie wróci. Na pewno nie wróci.

Bo nie żyje.

I ta myśl zadziwiająco tez nie przynosiła mu ulgi. Zamknął oczy usiłując sobie wyobrazić zmasakrowane ciało Hanka. Przestrzelona czaszka, poderżnięte gardło, posiekany na kawałki, uduszony, z nożem w brzuchu, posiniaczony. Dopiero myśl, że kat cierpiał jak ofiara, a może i przez te kilka sekund trochę bardziej, przyniosła uśmiech.

Zastygł. Cieszył się na myśl o bólu i krzyku Hanka. Teoretycznie było to normalne. Życzył mu tego od wielu lat, za te wszystkie krzywdy, których doświadczył. Tylko, że Michael miał w sobie jakiś ludzki gen i to w jego mniemaniu powinno go powstrzymać od myśli o zabijaniu. Nie mógł, nie chciał stać się taki jak Hank. Tak, z kosmicznego punktu widzenia musiał zabijać, by żyć. Ale jeszcze nigdy tego nie robił i miał nadzieję, że nie będzie musiał. Prychnął lekko. To typowe. Znów spadał z drabinki hierarchii i człowieczeństwa. Max uzdrawiał, ratował życie – on zabijał i życzył śmierci. Powoli nuty nienawiści zaczynały się budzić, jakby liczyły na samkowitą pożywkę furii Michaela. Znów powrócił odwieczny temat Maxa. Wiele razy chciał o tym zapomnieć, chciał umieć czysto i bezinteresownie zaufać i oddać się opiece Maxa. Tylko, że on sam mu na to nie pozwalał. Gdy tylko czujność Michaela zasypiała, a on miał nadzieję na koniec swoich problemów kosmicznych, Max znajdował sposób na zrujnowanie tego spokoju. I wszystko prowadziło do jednego zarządzenia, które chociaż nie wypowiedziane słowami, aż biło od Maxa – to on był królem.

To akurat Michaelowi prosto i zwyczajnie było obojętne. Po prostu wszystko w nim wrzało, gdy jego zdanie i osoba były pomijane w podejmowaniu wszelkich decyzji. Czasem miał wrażenie, że Max się go trzyma tylko ze względu na jego mordercze skłonności.

Jęknął. I ponownie był u punktu wyjścia. Mordercze skłonności. Nienawiść rozedrgała jeszcze bardziej, tym razem skierowana przeciwko samemu sobie. Może musiał zabijać, ale nie chciał. Przed oczami mignął mu widok przerażonego Kyla, czasem rozkojarzone spojrzenie Marii, drżenie Liz. Nawet Max czasami aż mrużył oczy. Bali się go. A bywały chwile gdy on sam się siebie bał. I właśnie wtedy powracało wspomnienie Hanka.

Sięgnął po koc leżący na kanapie. Nie chciało mu się wstawać. Dziwny lęk rozpanoszył się w jego umyśle. Wydawało mu się, że jeśli tylko drgnie, koszmar wróci i już nic go nie uratuje. Myśli zlewały się w jedną mazistą całość, która niczym ołów przytłaczała go, niczym azot unosiła jego pozytywne odczucia w daleki i mroczny świat, niczym siarka wypalała go od wewnątrz, niczym rtęć truła go. Wiedział, że popada w paranoję, ale wolał nie kusić losu. Zresztą był przyzwyczajony do podłogi, a rano nie miał zamiaru iść do szkoły. Ponownie... Nie pojawiał się już od kilku dni, co oczywiście spowodowało natychmiastową reakcję rodzeństwa Evans. Jak zwykle zaskoczyli go gadką o odpowiedzialności i dojrzałości, a potem dorzucili kilka szczegółów szkolnego życia. A jego i tak to nie obchodziło. Chciał mieć po prostu święty spokój i przez chwilę naprawdę rozkoszować się tą papierową wolnością.

Powoli, drobnymi kroczkami docierała do niego ta świadomość. Już od kilku tygodni nie włóczył się nocami, zasypiał swobodnie, większość siniaków już się zaleczyła. Tylko gdzieś tam w środku, na samym dnie wciąż łkał mały chłopiec, którego nikt nie pocieszał, który ciągle wpatrywał się w mrok modląc się, żeby koszmar nie powrócił, żeby łzy już na zawsze wyschły.

* * *

Prawie krzyknął. Prawie. Zdołał to jednak zdusić, nim jakikolwiek dźwięk wydobył się z jego krtani. Słony pot kropelkami zrosił jego czoło. W ciszy nocnego mieszkania mieszały się dwa dźwięki. Ulewa za oknem i huk jego serca, które lada chwila mogło się zatrzymać z przerażenia. Powietrze gwałtownie wpływało do jego płuc, gdy usiłował wymazać z pamięci koszmarny obraz. Rozejrzał się dokoła, jakby szukał w zakamarkach potworów albo czyhającego oprawcy. Uspokoił się dopiero po kilku minutach, kiedy resztki snu całkowicie odpłynęły. Mimo otrzeźwienia i powrotu do rzeczywistości, doskonale pamiętał każdy szczegół koszmaru. Był dla niego jak powrót do przeszłości. Znów czuł każdy cios, znów wrócił smak własnej krwi i strach przed powrotem do domu. Nawet po ocknięciu się był pewien, że Hank żyje i lada chwila wejdzie tu i spierze go, odbierając wątłą nić nadziei na jakiekolwiek życie. Tę nadzieję on sam nazywał głupotą.

Nie potrafił położyć się ponownie. Resztką sił uniósł swoje ciało do góry i wyszedł nim paranoiczny lęk zdołał go dopaść i pogrążyć. Wiedział, że lało. Znów. Tym razem wcale mu to nie przeszkadzało. Może i była to kolejna deszczowa noc na ulicy, ale tym razem bez bólu fizycznego. Tylko jego psychika w żaden sposób nie chciała się zaleczyć. Uparcie tłoczyła ołowiane, zatrute myśli w głąb jego jestestwa, burząc wszelki ład i nie pozwalając na regularny oddech. On sam nie pamiętał kiedy ostatnio spokojnie oddychał, kiedy ostatnio było mu naprawdę ciepło. Już zrezygnował z poszukiwania tego, co zgubił w czasie mieszkania z Hankiem.

Usłyszał hałas dobiegający zza jego pleców. Denerwujące miauczenie kota i krzyk jakiegoś pijaka, któremu najwyraźniej kocur zajął karton. Uznałby to za komiczne, gdyby tylko za bardzo nie przypominało jego życia. Gdyby tylko nie przypominało koszmaru...

Ścisk w dole żołądka i ponowne zapotrzebowanie na powietrze osłabiły umysł, który pociągnął za sobą ciało aż na skraj wyczerpania. Gorzka żółć zalewała powoli każdy skrawek jego wnętrzności, pobudzając do życia wszystkie lęki i topiąc w swojej bakteryjnej posoce wszelkie jasne promienie życia. Zimne dreszcze przebiegły po skórze. Myśli powróciły. Te złe myśli, które kiedyś towarzyszyły mu co wieczór. Znów bolało, chociaż nie było żadnych ran. Mdłości ponownie kotłowały się w jego trzewiach. Nie mógł powstrzymać jęku, który wdzierał się na jego usta. Skulił się jeszcze bardziej. Przystanął na chwilę, wpatrując się w chodnik po przeciwnej stronie ulicy. Jakaś matka z małym dzieckiem biegła szybko, licząc, że tak uniknie całkowitego przemoczenia. Zatrzymała się, gdy dłoń dziecka wyślizgnęła się z jej ręki a mała postać runęła na ziemię. Denerwująco padało. Widać, że kobieta była wycieńczona. Mimo to pomogła dziecku wstać i wzięła je na ręce, tuląc do siebie bardzo mocno.

Zabolało. Tak bardzo zabolało, że nie wiedział czy sam zaraz nie runie w dół. Zamrugał gwałtownie, nie wiedząc, czy jego wzrok rozmywa się od deszczu czy łez.

Poszedł dalej. Już wolniej. Dużo wolniej. Jakby szybkie kroki w poszukiwaniu schronienia mogły mu przynieść tylko większe rany. Puste ulice. Wypełnione jedynie deszczem. Gdzieś tam, kątem oka dostrzegł całującą się parę, ale i to już nie miało znaczenia. Nie miał nawet ochoty w myślach wygłosić komentarza. Nieoczekiwanie znalazł się tam, gdzie wylądował kilka tygodnie temu. Mgliste światło, zaduch, brud, odsunięty kontener. I daszek. Mógł iść dalej lub jeszcze lepiej wrócić do swojego mieszkania. Tak, przecież miał mieszkanie. Swoje mieszkanie. Swój suchy, ciepły kąt. Mógł tam iść w każdej chwili.

Usiadł na wilgotnej tekturze...

Zacisnął ramiona wokół siebie samego, licząc, ze uda mu się w ten sposób wytworzyć trochę ciepła lub chociaż powstrzymać chęć na wymiotowanie. Palce mu skostniały, ale i tak bardziej dręczyło go lodowe kłucie wewnątrz umysłu. Bo to natrętne uczucie powodowało wzniecanie kolejnych lęków, które rodziły się ze wspomnień.

Nie zauważył nawet jak drzwi od zaplecza otworzyły się, a jakaś postać przeszła tuż przed nim. Zareagował dopiero na huk i czyjś wyraźnie rozdrażniony głos „Suka”. Uniósł głowę, wbijając zmętniony wzrok w drobną brunetkę, która dawała upust swojej frustracji wrzucając worek ze śmieciami do kontenera z takim impetem, że roztrzaskał się czarny plastik torby. Zmarszczył czoło analizując jej jedyną wypowiedź. Suka. To nie mogło być o nim, chociażby ze względu na płeć. Wpatrywał się w nią, chwilowo zapominając o własnym samozadręczaniu. Zamarła z rozchylonymi ustami. Jej wzrok powoli spłynął po nim, powodując nieprzyjemne dla niego mrowienie. Miała stąd iść, miało jej tu nie być... A nie, to jego tu miało nie być. Zamrugał i odwrócił twarz na myśl o tym, co go ponownie trzymało pod daszkiem. Postać dziewczyny znów zniknęła z umysłu. Do czasu aż brunetka sama usiadła obok niego. Tak, jak kilka tygodni wcześniej. Tym razem nic nie mówiła, nie uśmiechała się, nie patrzyła na niego.

Oplótł się ciaśniej, jakby w obawie, ż eona odbierze mu jakiś fragment jego ciepła. Przed oczami pociemniało, wszystko zawirowało. Ponownie widział twarz Hanka, własne rany, własne łzy. Ale szybko wizja zniknęła, gdy dotarła do niego świadomość, kto siedzi obok. Skulona jak on, wpatrzona w deszcz, z połyskiem łez w oczach, ale gniewem na twarzy. Zastanawiał się jakim sposobem mógłby się jej pozbyć, żeby znów móc zostać samemu.

„Co jest?” mruknął niezbyt zachęcająco. Nawet nie drgnęła ani nie spojrzała. Zaskakująco szybko odzyskał władzę nad zmysłami. Napiął mięśnie, czując podświadomie, że jeśli mu odpowie to odpowiedź wcale mu się nie spodoba. „Znów mała sprzeczka z Maxem?” zapytał ze znudzeniem. Ile razu już to przerabiał i ile razy się tym ani trochę nie przejął? Jeśli oni znów się pokłócili, to nie miał zamiaru sobie tym głowy zaprzątać. Ale ona tylko jęknęła cicho i wykrzywiła usta. Najwyraźniej nie miała ochoty nic mu mówić.

W porządku. W sumie był w stanie dzielić ten daszek z kimś kto i tak się nie odzywał do niego. Przeniósł wzrok w deszcz, szukając tam korytarza do własnego mroku i licząc na to, że któraś z kropel przyniesie rozwiązanie dla jego paranoi. Tylko, że myśli raz uśpione wciąż ciągnęło jego wzrok do postaci brunetki, jakby tylko to było teraz jego zmorą. A mógł się podnieść i odejść w pełni swobodnie. Tylko coś mu podpowiadało, żeby czekał. Sam nie wiedział na co...

„Tess” jedno krótkie, zwięzłe słowo wypadło z jej ust. Uważnie przyglądał się jej wargom, gdy to wypowiadała. Z błyskiem uchwycił najdrobniejsze rozchylenie i drżenie zwilżonych ust. Dopiero po chwili dotarł do niego dźwięk, jakby z opóźnieniem. Tess. Co Tess? Jaka Tess? Z przyzwyczajenia zaczął się zastanawiać nad podstawą tej wypowiedzi. Po kilkunastosekundowej inwigilacji własnego umysłu odnalazł sens tego słowa. Max w trakcie swojego ostatniego wykładu o szkole rzucił imię Tess. Michael wyczuł dziwny niepokój i ekscytację w jego głosie, ale jak zwykle błyskawicznie zapomniał o całej rozmowie. Najwyraźniej ten banalny szczegół dość ostro wplątał się w słodkie życie Maxa. Tylko wciąż nie rozumiał w jaki sposób drażnił Liz. Jego zmysły stanęły na baczność, gdy ponownie rozchyliła usta „On ją całuje”. Jej głos był dla niego prawie nie do wychwycenia, niczym szept w tłumie. Zamrugał. On ją całuje. Ją czyli Tess. Całuje. Ktoś całuje Tess. Zmarszczył czoło. Tego wieczora naprawdę zastanawianie się nad tak nieważnymi zagadkami było dla niego męką. Ktoś całuje Tess. On całuje Tess. On. On... niczym gilotyna, spadła na niego odpowiedź.

„Max?!” jego głos mieszał w sobie zdziwienie, niedowierzanie i śmiech. Nie wierzył w to, co sam powiedział i czekał aż Liz zaprzeczy. Lekki, prawie niezauważalne skinięcie głową przyprawiło go o dreszcz. Uśmiech kpiny zastygł na ustach, ramiona rozluźniły się. Max całuje Tess. W umyśle śmignął mu widok całującej sie w deszczu pary. Potrząsnął głową. Nie, nie wierzył w to. To było niedorzeczne. Byłby w stanie wyobrazić sobie każdego z ta Tess, ale nie Maxa. Przeciez on nigdy by nie zranił w żaden sposób swojej Liz. Prędzej by umarł. Tak mu się zawsze wydawało. Jego przyjaciel, wzór porządnego faceta, ktoś kogo nie raz podziwiał, zawaliłby taką sprawę? Spojrzał na Liz ponownie. Ona nie żartowała. Była całkowicie pewna. Musiała to widzieć na własne oczy. Kretyn... Dla Michaela było głupotą zdradzanie dziewczyny i to na jej oczach. I to takiej dziewczyny jak Liz...

Kaszlnął. Skąd mu się ta myśl wzięła? Sam nie wiedział. Podejrzewał, że chodzi o jej lojalność. Za pomoc i trzymanie języka za zębami Max odwdzięczał się wpychaniem swojego języka do gardła innej. Ponownie na nią zerknął. Już nie chciała nic mówić. A on nie chciał pytać. Doskonale wiedział jak czuje się osoba, która unika pytań, bo nie chce udzielać odpowiedzi. Znał już na pamięć te wewnętrzne modlitwy.

I siedzieli tak w ciszy. Każde pogrążało się w indywidualnym bólu, szukając rozwiązania dla sytuacji.

„Chcesz wejść do środka?” jej głos delikatnie przyciągnął jego wzrok. Nie patrzyła na niego. Czy chciał? Oczywiście, że tak. Ciepło, sucho, bez odgłosu deszczu. Jedyne co go powstrzymywało, to ten dziecinny strach. Nie potrafił go nawet określić. Sam nie wiedział czego się tak dokładnie bał. Po prostu coś w pewnym momencie kazało mu zawsze uciekać. Ale zanim znów zniknie, mógłby zaczerpnąć ciepła, które już raz było mu dane. Przytaknął i wstał, czekając az jej ciało też się uniesie.

Ja deszczowym dniem
Ci przyniosę z ziem
Gdzie nie pada deszcz
Pełen deszczu sznur


* * *

Zostawiła mu kawę i kawałek ciasta, a sama poszła na górę. Słyszał dźwięk prysznica, usiłował go zagłuszyć brzękiem łyżeczki o talerzyk. Wiedział, że zaraz będzie musiał wyjść i wrócić do swojego zimnego azylu. Wbił się mocniej w kanapę na zapleczu, jakby bał się z nią rozstawać. To było jedyne miejsce, gdzie mógł spokojnie zasnąć. Woda w łazience wciąż leciała. Przekręcił się i ułożył na miękkim meblu. Tylko na chwilę... Nie otulało go, jak człowiek, nie dawało rad, nie pocieszało. Po prostu było i nie opuszczało go. Skulony jak mały chłopiec, usilnie otwierał powieki, żeby nie zasnąć. Ale oczy same mu sie zamykały.

Usłyszał kroki na schodach, mimo to nie mógł otworzyć oczu. Jego mięśnie odmówiły wszelkiego posłuszeństwa. Całe ciało lgnęło do miękkiego materiału. Czuł się jak wycieńczony wędrowiec, który po latach włóczęgi bez snu i wypoczynku wreszcie odnajduje swoją arkadię. Kroki ustały. Podświadomie wyczuwał, że ona stoi obok. Czekał aż go szturchnie i wybudzi ze spokojnego letargu. Usłyszał jedynie ciche pstryknięcie i wszystko pociemniało jeszcze bardziej. Nie zdążył złapać kolejnego oddechu, gdy musiał się powstrzymać przed zachłyśnięciem. Przyjemny materiał otulił jego ciało, lgnąć do skóry i muskając wychłodzony naskórek ciepłymi falami. Nie podejrzewał, że koc może być tak miękki i pachnący. Nie przeczuwał również, że Liz pozwoli mu zostać.

I'm afraid to be alone
Afraid you'll leave me when I'm gone
I'm afraid to come back home


c.d.n.
Image

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Thu Aug 19, 2004 9:44 pm

No no, widzę, że Michael zaczyna czuć, że Liz można chociaż troszkę zaufać. Nogi same go niosą, w miejsce (dom Liz), w którym czuje się choć trochę bezpieczniej, spokojniej. To jeszcze nie jest uczucie - miłość, ale chyba zaczyna czuć do niej coś na kształt szacunku. Coś się rozwija, ale powolutku, czyli tak jak lubię :D

[quote=_"liz"]I to takiej dziewczyny jak Liz... [/quote]

A teraz tak mi się skojarzyło, że Michael cierpi, z powodu, krzywd, które wywołał Hank, a Liz też teraz nie będzie miała za dobrze, Max ją zranił, całował się z tą Tess :evil:

_liz, dzięki za kolejną część, następną pewnie przeczytam po przyjeżdzie.
Last edited by Liz16 on Tue Aug 24, 2004 6:26 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Tue Aug 24, 2004 5:37 pm

Zdaję sobie sprawę z tego, ze głupio to zabrzmi, ale..._liz, jesteś mistrzynią oczywistych prawd. Tego, co niby każdy wie, ale nie potrafi za bardzo sprecyzować...Czegoś, co prześwituje tylko przez karty innych opowiadań...Czegoś, co Ty potrafisz skonkretyzować i ująć prostymi słowami. "Bo Max to nie Michael" - tak było w Kropelkach. A tutaj -
oboje patrzyli przez pryzmat Maxa. On dla niej był tylko JEGO przyjacielem, ona dla niego tylko JEGO dziewczyną
Nie obiecuje epistoły, takiej jaką lubisz, _liz..Jak już mówiłam wiele razy, siadam do pisania komentarza właściwie z pustką w głowie...O nie, przepraszam, nie z pustką. Z emocjami, które wywołała we mnie właśnie przeczytana część opowiadania. Tylko nie potrafię znaleźć odpowiednich słów...Ale jakoś to idzie, od literki do literki...Zobaczymy, czy i ten post będziesz mogła zaliczyć do tych moich najdłuższych :P

"Każda moja łza" - w zasazie mogłabym określić ten fanfik jednym zdaniem - studium cierpienia Michaela. I Liz na dokładkę - pielęgniarka, jak ją Michael określił, jedyna osoba, która jest w stanie ukoić jego ból...miłością. W sumie nic odkrywczego, ale pod Twoim piórem ta historia nabiera nowych barw i odcieni.

Śmierć Hanka...śmierć, która powinna nieść ulgę...a jednak Michael nie może uwolnić się od strachu. Bezlitosna ręka ojczyma wciąż go prześladuje. To nie jest takie łatwe. Zapomnienie o wszystkich doznanych od niego krzywdach...zadanych przez niego ranach...i w rezultacie braku dzieciństwa.
Tylko jego psychika w żaden sposób nie chciała się zaleczyć (...) Myśli powróciły. Te złe myśli, które kiedyś towarzyszyły mu co wieczór. Znów bolało, chociaż nie było żadnych ran.
Tess. To znowuż słowo, imię, które nieporządane pojawiło się w życiu Liz. Między nią, a Maxem. Michael miał "swojego Hanka", a Liz - "swoją Tess", czyli krótko mówiąc - swój problem, swoją przyczynę złych myśli. A więc...a więc Liz nie jest tylko i wyłącznie Pielęgniareczką Do Rany Przyłóż. Też ma swój dramat. Innej wagi - nie będę oceniać, czy mniejszej czy większej...Ją także coś dręczy, podobnie jak Michael potrzebuje pomocy. Jak to się rozwinie? Z pewnością nasza _liz ma już w główce wszyściutko poukładane, a i my stopniowo będziemy coraz dalej brnąć i coraz mocniej zagłębiać się w tę historię :P

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Wed Aug 25, 2004 4:27 pm

Eh... Miałam poczekać aż do września z kolejną częścią. Ale prawda jest taka, że mam już napisanych kilka kolejnych części, więc stwierdziłam, iż zamieszczenie jednej dzisiaj nic mnie nie kosztuje, a może się ucieszycie... :roll:

Liz16 - tak w Michaelu wszystko rozwija się powolutku. Heh, to takie abstrakcyjne. Przecież Michael był dość (bardzo) gwałtowny i potrafił w ułamku sekundy stracić nad sobą kontrolę. Ale jesli chozi o uczucia, to jakoś wszystko działa w zwolnionym tempie... I tak najbardziej lubię. Bo w moim mniemaniu to dośc nienormalne jeśli tak nagle po jednym spotkaniu zacząłby kochać Liz ponad wszystko. Jasssne...

Lizzy - słońce ty moje kochane :cmok: Jak ja tęskniłam za twoimi epistołami. Nie jest to na pewno najdłuższa ze wszystkich, ale zadowoliła mnie (ponieważ przy pozostałych moich opowiadaniach pozostawiłaś równie długie a nawet dłuższe odpowiedzi). "Mistrzynią prawd"? :lol: Jej, dzięki. Ale masz rację, że czasem najtrudniej wydobyć i ubrać w słowa to, co najbardziej oczywiste. O imaginacjach można się bajecznie rozpisywać, a fakty są takie... trudne do opisania czasami. Bardzo się cieszę, że zauważyłaś tę drobną prawdę o życiu Liz - ona nie ma wcale pięknego, baśniowego świata, ona też cierpi; może nie jest to tragedia równa tej, którą przeżył Michael, ale przecież to jednak jest wewnętrzny ból, który zabija. I między innymi to ich powolutku do siebie zbliży. Cierpienie, zrozumienie, ból, łzy, miłość...

Teraz dwa bannerki. Pierwszy wykonała dla mnie Tess_Harding (ta z polarattraction), która moim zdaniem potrafi tworzyć cudeńka. Wprawdzie w tym banerku jest drobny błąd w tytule, ale to przez różnicę w językach i czcionce. Tam nie ma "ł" i "ż", więc powstały zabawne znaczki. Mimo to uważam, że bannerek jest śliczny i niezmiernie sie cieszę, że go dla mnie specjalnie wykonała (z tej strony całuski dla Tess). Oto i jej banerek:

Image

A to banerek, który wykonałam ja sama. Nawet mi się podoba :roll: Jest jak zwykle szary i pełen łez... jak to opowiadanko. Mam nadzieję, że się wam spodoba:

Image


Zanim przystąpimy do kolejnej części, to wymienię piosenki z jakich skorzystałam w poprzednich częsciach:

1) "Open your eyes" - Staind
"Suffer" - Staind
2) "Wish" - Nine inch nails
"Why does it always rain on me" - Travis
3) "Home" - Staind

A teraz kolejna część opowiadania. Cóż... Nie jest ona najlepsza i najdłuższa. Może zauważyłyście, że dokonuję pewnych przeskoków w akcji i wybieram sobie wątki, które chcę. W dzisiejszej części też będzie troszeczkę przeskoków i moze siewydać, że akcja idzie za szybko, ale jest to potrzebne, ponieważ kolejna część będzie dużo wolniejsza i bardziej obfita w niepewność. Wytrzymajcie, bo takie wprowadzenie jest potrzebne. Miłego czytania.


IV

Spał. Tak naprawdę spał. Jak każdy normalny, zmęczony człowiek. Nie było mu zimno ani przez chwilę, wszystkie lęki skryły się gdzieś w jego wnętrzu, przytrzymując ze sobą koszmaru, aby go nie nękały. Nawet przez chwilę jego sen nie zbłądził w mroczny zaułek, gdzie czyhał ból i płacz. To było tak przyjemne uczucie, że podświadomie nie chciał się od niego uwolnić. Gdy już przyszło otrzeźwienie, gdy czuł, że jest w stanie wstać i odejść, gdy powieki otworzyły się samoistnie, wciąż pragnął wrócić do snu. Ciągle nie mógł się oderwać od kanapy, od swojego azylu. Ale niestety nie mógł też ponownie zasnąć. Ulotna mgiełka nocna całkowicie rozproszyła się w ostrym świetle dnia. Zamrugał. Zaplecze Crashdown powoli nabierało wyrazistości. I wtedy zobaczył ją...

All I wanted was the chance to say
I would like to see you in the morning
Rolling over just to have you there
Would make it easy for a little bit longer
But here
Closer every year
So near
The fear is coming clear


Skulona w kłębek, z dłońmi oplatającymi jej kolana. Spała. Był pewien, że spała i jednocześnie nie mógł w to uwierzyć. Ze zwykłego, banalnego powodu – nie rozumiał jak można spać w takiej pozycji. Owszem, sam nie raz zasypiał na siedząco, ale ani jego sen nie był głęboki ani pozycja tak dziwaczna. To nietypowe dla niego zastanawianie przerwało mu mruknięcie. Jej mruknięcie.

„Świetnie” jęknął, ponownie na nią spoglądając. Siedziała na podłodze, ale jej głowa była oparta o jego kolana. Napiął wszystkie mięśnie i zastygł, obawiając się, że jeden jego ruch ją obudzi. I wtedy do niego dotarła ta oszałamiająca prawda – bał się obudzić Liz Parker. On, Michael Obojętny Na Wszystko Guerin przejmował się tym, że może zakłócić czyjś spokój. A nawet nie tyle czyjś, co po prostu spokój Parker, z którą wspólne miał jedynie obawianie się o życie Maxa. To wystarczyło, aby znów wrócił jego dawny rozsądek. Jednym ruchem poderwał swoje ciało do pozycji siedzącej, strącając jej głowę i tym samym gwałtownie ją budząc.

Jęknęła coś i otworzyła zaspane oczy. Michael już wstał i skierował sie do wyjścia. Tuż przed drzwiami zatrzymał się i obrócił. Jego chłodny wzrok z uwagą śledził każdy jej ruch, jakby czekał aż ona się podniesie i będzie miał pewność, że wszystko jest w porządku. Po prostu ani jego umysł ani uczucia nie pozwalały na pozostawienie jej samej w stanie rozpaczy i rozkojarzenia.

I stali tak chwilę, przyglądając się sobie niczym własnemu odbiciu w lustrze. Przez ułamek sekundy nie widzieli między sobą tej przepaści, którą bali się na codzień przekraczać. A może ją widzieli, tylko teraz wypełniona była światłem i wodą. W tej przestrzeni czasowej mogli przebyć tę wodę i być jeszcze bliżej siebie.

Jeśli umrę z chmur
Spłynie do twych rąk
Światła złoty krąg
I to będę ja


Jeden, może dwa kroki i mogliby dokonać tego, co im na codzień wydawało się być zupełnie niemożliwe. To, co blokowała szara i krwawa rzeczywistość, mogło rozkwitnąć niczym pąk kwiatu. Mogło, gdyby tylko któreś z nich wykonało ten krok. Gdyby...

Liz zamrugała powiekami, jakby chciała mieć pewność, ze Michael tam stoi, że nie zniknął. On bał się znikać. Bał się, że już nigdy nie będzie mógł tu wrócić i zasnąć spokojnie. A może obawiał się odchodzić ze względu na nią? Zmrużył oczy i zacisnął dłoń na klamce. Czekał. Sam nie wiedział na co. Na oświecenie, na decyzję własnego umysłu, na jej ruch, na koniec świata... Znów zamrugała. Rozchyliła usta, a on czekał na jej głos jak na zbawienie. „Wyspałeś się?” zapytała półszeptem. Bez słowa przytaknął. Nie wiedział co powiedzieć. Nigdy nie rozmawiał z nikim dłużej niż pięć minut, nie licząc Maxa oraz Isabel, a kiedy był z Marią to ona ciągle mówiła. On nigdy nie rozmawiał z Liz Parker. „A ty?” wymamrotał bezładnie, nie mając innego pomysłu. Przytaknęła. I znów było cicho.

Musiał uciec. Jak najszybciej wyrwać się z tego zaklętego kręgu. Odzyskać trzeźwość umysłu.

„Dobra. Na razie” rzucił szybko i jeszcze szybciej otworzył drzwi. Może i chciała coś powiedzieć, zatrzymać go, zapytać o coś, ale nie zdążyła. Był już daleko. Za to jego myśli były niewyobrażalnie blisko niej. Przyspieszył, jakby chciał uciec jeszcze dalej od magnetycznej wizji Parker. Uciec od ciepła, od chwilowego bezpieczeństwa, od uczucia... Nie! Gwałtownie potrząsnął głową. Żadnego uczucia. Tylko zwykła słabostka ludzkiego ciała. Nic innego go tam nie ciągnęło.

Tylko już sam nie był tego tak pewien...

* * *

Na kilka dni własne problemy pogrzebał w paczce płatków kukurydzianych. Wszyscy w panice kręcili się wokół sprawy Tess, modląc się o pomyślne rozwiązanie tej sytuacji. A on jako jedyny przyłączał się do tego tylko z przyzwyczajenia. Z przyzwyczajenia tez był tuż obok Marii. Nie mówił nic o tym, co było, nie chciał też snuć tego co będzie. Tylko jedno z tych przyzwyczajeń go drażniło, to, które ciągnęło go do Crashdown. Ale siłą się powstrzymywał od tego, by tam pójść. Pozostał przy uważnej obserwacji Parker i tego jak jej oczy nieustannie mienią się łzami, choć nie płakała jeszcze nigdy, jak jej usta lekko drżą przy każdym wypowiadanym słowie, jak jej ciało omdlewa na widok Tess lub Maxa.

Rozejrzał się uważnie, szukając brunetki. Zamiast tego uzyskał widok Maxa i Tess. A potem słowa Marii. Liz wyszła z Maxem. Prychnął, uświadamiając wszystkim, że coś tu nie gra. Dopiero po chwili dotarła do niego świadomość, że Parker może mieć kłopoty. Spojrzał na Maxa. Był pewien, że ten odchodzi od zmysłów. I może byłby w stanie to skomentować, gdyby nim samym nie powodowały dziwne niepokoje. Max praktycznie tracił panowanie nad sobą, ledwo zachowywał kamienną twarz. Evans chciał odzyskać Liz za wszelką cenę. Michael tego nie rozumiał. Nie tej rozpaczy, ale skrajności w jakie popadał Max. On sam na jego miejscu zachowywałby się inaczej... Tak mu się przynajmniej wydawało.

To on był w końcu żołnierzem, miał stalowe nerwy. Dla niego liczyła się tylko misja – chronić innych. Chronić. Lekkie przerażenie wbiło się w niego niczym drzazga. On miał ich wszystkich chronić, a teraz Liz gdzieś zaginęła. Rozejrzał się. Max też zniknął. Światła karuzeli i śmiech wprowadzały go w stan obłędu. Zmysły słabły, a on sam popadał w psychozę.

Czyżby zawiódł?

Nagle wszystkie rany, sińce i koszmary odżyły. Tonął w zamieszaniu własnego jestestwa. Miał chronić za wszelką cenę, a teraz każdy z jego podopiecznych znajdował się w niesamowitym niebezpieczeństwie. I nie umiał wziąć się w garść, bo przerażenie na myśl o swojej słabości go obezwładniała. Brakowało kilku sekund, a padłby na ziemię, uświadamiając sobie, że mogą nie żyć. Liz może nie żyć. Jego najlepszy przyjaciel może nie zyć. A może i on sam zaraz umrze...

I wtedy pojawiła się ona. Gorące łzy wypełniały jej oczy, a usta mamrotały „Max... Złapali go...”

Michael nie panował nad odruchami. Jego odwieczna maska strzaskała się przed chwilą, a blokada uczuć i obaw przesiąkała. Szybkim ruchem przysunął ją do siebie i przytulił. Tak, Michael Zimny Głaz tulił do siebie Liz Parker. Była w tym momencie jego jedynym dobrym duchem, jedynym sukcesem, jedyną ulgą. Trzymał ją w ramionach tak mocno, jakby w obawie, że rozpłynie się lub ponownie zniknie odbierając mu resztkę sił.

Już nie mógł jej wypuścić...

* * *

Patrzył jak Max wybiega za nią z jaskini. Przez chwilę się wahał, ale jego ciało samo ruszyło w tym samym kierunku. Wiedział, że ten jeden raz musi jej pomóc i powstrzymać Maxa nim ten ją dogoni. Wiedział, czego potrzebowała i jak bolało. Poczuł słodką ulgę zaciskając dłoń na ramieniu przyjaciela, zupełnie jakby pierwszy raz w życiu robił coś słusznego.

Zatrzymała się na chwilę, choć wiedział, że jej ból ciągnie ją w dół. Spojrzała. Michaelowi, aż zakręciło się w głowie. Była tak podobna do niego w tym jednym momencie. Jej tez bliska osoba wyrwała jakiś fragment życia powiązanego ściśle z dusza i uczuciami. Wydarto jej nutę radości i nadziei, a wsączono trujący i słony ból. On doskonale znał to uczucie, choć zaznał go w zupełnie innej sytuacji. Wiedział, że jej umysł i zszargane struny uczuć potrzebują miejsca by móc krzyczeć i krwawić. Patrzył jak drobne ciało zsuwa się po skale. Pył i piasek otulały gładką skórę, kamienie rozcinały wycieńczony naskórek, łzy paliły policzki. Witała ją pustynia, otwierając przed nią swoje zimne ramiona. Michael miał nadzieję, że uda jej się tam odnaleźć chociaż chwilowe ukojenie lub pozwoli na swobodny płacz.

Jemu to nigdy nie było dane. Nawet teraz, gdy był na pustyni nie mógł się całkiem otworzyć. A chyba teraz tego najbardziej potrzebował. Wszystko obróciło się przeciwko niemu. Najpierw zawiódł i nie ochronił ich przed niebezpieczeństwem, potem wbił swój odpychający i ostry nóż wprost w serce Marii, a potem było jeszcze gorzej, bo uświadomił sobie, że...

Zabił.

* * *

To był już niepodważalny fakt. Dla niego nie było odwrotu. Zabił. Przelał krew. Zrobił to, czego zawsze tak się bał. Jedyna rzecz, która go w nim samym przerażała i od której starał się uciec. Całe jego ciało zesztywniało niczym w letargu. A może bał się ruszyć, żeby przypadkiem znów kogoś nie zabić.

Odkąd tylko nauczył się panować nad swoimi mocami, obawiał się, że może kiedyś zrobić coś tak potwornego. Dodatkowo strach napędzał w nim Hank, który całkiem nieświadomie obudził w Michaelu instynkt żołnierza i łowcy. Przyczynił się tez do rozwinięcia krwawych wizji. A teraz wreszcie to się skumulowało i wypłynęło na świat. Cały gniew, złość, frustracja i podświadoma chęć mordu zlały się w jedno i przejęły kontrolę nad nim. Najbardziej go chyba przerażał fakt, że przyszło mu to z taką łatwością. Po prostu uniósł dłoń i... i zabił, odebrał życie, na ułamek sekundy stał się katem i Bogiem.

Chronił ich, ocalił Valentiego, nie miał innego wyjścia – to mu powiedział Max. Michael prychnął. Zaskakująco łatwo jego przyjaciel przyjął wiadomość o śmierci człowieka. Ale to nie Max zabił, nie on musiał żyć ze świadomością tego, kim naprawdę jest i do czego został stworzony.

„Morderca” mruknął Michael, hamując wyładowanie gniewu garnące się do żył.

Pierce był wrogiem, to była samoobrona, konieczność. Choćby nie wiadomo ile jeszcze argumentów znalazł, to i tak nie zmieniało jego poczucia winy i obrzydzenia do samego siebie. Bał się, że teraz zacznie się zmieniać w prawdziwego oprawcę. Paranoicznie nawet nie spoglądał do lustra, jakby w obawie, że ujrzy tam nie siebie a twarz Hanka albo Nasedo. Tak, ten ostatni wydawał się być wręcz dumny z Michaela, sam zabijał już tylu, że to stało się jego nawykiem. Tylko, że był pozbawiony wszelkich uczuć. A Michael połowicznie był człowiekiem i posiadał ludzką paletę emocji. I to one nie pozwalały mu zasnąć ani przebaczyć samemu sobie.

Ciche stuknięcie w drzwi rozdrażniło go jeszcze bardziej. Podejrzewał, ze to był Max ze swoją mądrością i teraz świadomością bycia przywódcą. Tak mocno jak chciał to pukanie zignorować, tak mocno coś go zmuszało do otworzenia drzwi.

I zrobił to.

Była w kiepskim stanie. Brudne ciuchy i skóra, rozcięte przedramię, spierzchnięte usta, czerwone oczy. Patrzyła na niego z lekkim strachem i jednocześnie ogromną nadzieją. Tak jeszcze nikt na niego nie patrzył. Bo nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś w nim pokładał nadzieję lub u niego szukał ratunku.

„Nie miałam gdzie iść” wymamrotała przez popękane usta.

Nie wiedział sam czy kłamała czy kryło się za tym inne stwierdzenie. Przecież miała dom, bezpieczny kąt, miała Marię czy nawet Alexa. Dlaczego więc stała na jego progu?

c.d.n.


piosenka z dzisiejszej części: "The fear" - Travis
Image

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Wed Aug 25, 2004 6:24 pm

Na wstępie muszę przyznać, że banerki są na prawdę piękne, oba mi się bardzo podobają. Choć jak dla mnie trochę bardziej to opowiadanie przypomina twój banerek _liz, ale to pewnie dlatego, że jest na nim pokazane, jak Michael stoi na deszczu i moknie, jak siedzi na chodniku ( to od razu skojarzyło mi się z tym jak przychodził pod Crashdown i siedział pod daszkiem) i jeszcze Liz wyglądająca przez szybę....

Niestesy nie zostawię pod kolejną częścią "Każdej mojej łzy" tak pięknego komentarza jak Lizzy, ale to dlatego, że jest ona jedną z osób, która umie ubrać wszystko to co chce powiedzieć w piękne słowa. Po prostu zaczyna pisać i tworzyć coś tak wspaniałego. Mnie, choć bardzo się staram nie chce to wychodzić, jakoś nie mogę wyrazić tu wszystkich emocji, które wywołują u mnie twoje opowiadania.
Muszę przyznać, że w tej części chyba zauważyłam największe przeskoki, które do tej pory zastosowałaś, w pozostałych były trochę mniejsze i chyba nie tak częste. Ja owe przeskoki odebrałam tak, jakbyś chciała pokazać, spotęgować wszystkie przykrości, złe chwile, cierpienie oraz ból, które przez tak krótki czas spadły na Liz. Myślę, że w ten sposób uzyskałaś o wiele lepszy efekt, niż gdybyś rozbiła to na kilka części. Podobnie było kiedy ukazywałaś cierpienie Michaela, wtedy przytaczałaś momenty, w których to on odczuwał ten największy ból i nie miał w nikim oparcia. W każdym razie ja to tak widzę.

Jeśli chodzi o uczucie, które między nimi ma się w przyszłości narodzić, to tak jak napisałaś, ja również najbardziej lubię jak dzieje się to powoli, stopniowo, właśnie tak jak tutaj.
Kiedy Michael cierpiał udawał się pod "swój daszek", gdzie spotykał Liz. Mimo, że nie rozmawiali za wiele, a na dobrą sprawę prawie wcale, to jednak bardzo mu to pomagało, przynosiło uspokojenie, wyciszenie. Wiedział, że Liz nie będzie zadawała zbędnych pytań. Myślę, że teraz w przypadku, kiedy to Liz cierpi, będzie podobnie, wszystko odbędzie się w swoim czasie, bez natarczywego wypytywania Michaela. Bo przecież gdyby chciała tak odrazu to wszystko z siebie wyrzucić, zostać zasypaną mnóstwem pytań, to udałaby się do Marii :roll:

Na koniec _liz bardzo ci dziękuję za tą część i że postanowiłaś wrzucić ją ciutkę wcześniej :cmok:
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Thu Aug 26, 2004 4:49 pm

Rzeczywiście, Tess tworzy jedne z najpiękniejszych RoswellArtów w całej sieci :D Chociażby te, które niektórzy na naszym forum mieli swego czasu w podpisach...Wiecie, takie czarno-białe :) A na swojej stronie (niestety, nie pamiętam adresu) Tess ma pokażny zbiorek innych cudowności :wink: Twój bannerek, _liz, też mi się niesamowicie podoba (nawet bardziej niż Tess), a zwłaszcza 'ujęcia' Michaela, które po prostu idealnie, jak żadne inne pasują do tegoż opowiadania. U Tess_Harding jedyną 'symboliką' mogą być krople deszczu. Twój banner przesycony jest symbolami, całkowicie zgadzam się z Liz16:
Liz16 wrote:bardziej to opowiadanie przypomina twój banerek _liz, ale to pewnie dlatego, że jest na nim pokazane, jak Michael stoi na deszczu i moknie, jak siedzi na chodniku ( to od razu skojarzyło mi się z tym jak przychodził pod Crashdown i siedział pod daszkiem) i jeszcze Liz wyglądająca przez szybę...
Właśnie, opowiadania. Ponieważ zawsze jestem szczera, tym razem nie będzie inaczej :wink: Do tego momentu:
Tylko już sam nie był tego tak pewien...
jak zwykle mi się podobało, czułam tę polarkową atmosferę, niepewność rodzącego się uczucia i takie tam. Jednak w następnych zdaniach wszystko się rozsypało. Może to dlatego, że nie najlepiej się czuję (przeziębienie :? ), ale nagle zorientowałam się , że wiem, o czym czytam i co się dzieje. Dalsza część była dla mnie po prostu...niezrozumiała. Jakaś szybka akcja - Max był i w następnej chwili go nie ma, złapali go, Michael zabił Pierce, a Liz ryczy :shock: :lol: Przeskok, na który nie byłam przygotowana po wcześniejszych, leniwie ciągnących się przemyśleniach. Za bardzo to zagmatwałaś. Za bardzo dla mnie i dla tych osób, które jak ja, mgliście jedynie pamiętają co wydarzyło się w pierwszym sezonie. Bo co tu mamy? Mieszankę Independence Day, White Room i Destiny? Myślę, że jeżeli zdecydowałaś się nakreślić nam tło wydarzeń, to powinnaś bardziej się na tym skoncentrować, a nie przeskakiwać od tak hop siup z jednego kamienia na drugi. Opowiadanie to nie gra planszowa, gdzie można za pomocą rzutu kostką przenieść się w pole, które nam najbardziej odpowiada. Ciągłość dobra rzecz :wink: Wiem, wiem, ostrzegałaś przed tym:
_liz wrote:Może zauważyłyście, że dokonuję pewnych przeskoków w akcji i wybieram sobie wątki, które chcę. W dzisiejszej części też będzie troszeczkę przeskoków i moze siewydać, że akcja idzie za szybko, ale jest to potrzebne, ponieważ kolejna część będzie dużo wolniejsza i bardziej obfita w niepewność.
Rozumiem, ale mogłaś nakreślić to jakoś delikatniej...opisać innymi słowami...Albo najlepiej rozłożyć to na dwie części. Żeby było jasne - nie wymagam, żeby dokładnie opisywać co się działo, po kolei w poszczególnych odcinkach serialu, bo to byłaby tragedia jeszcze gorsza - popadanie z jednej skrajności w drugą nie jest dobre. Rozumiem też, ze od samego początku Twoim zamysłem było przedstawienie tej końcówki 1 sezonu, z tym "małym" wyjątkiem, że Michael i Liz zaczynają zbliżać się do siebie, do czego przyczynia się np. pojawienie się Tess i jej zainteresowanie Maxem. W porządku, takie fan fictiony też potrafią zaciekawić, ale trzeba pamiętać, że tak naprawdę to stąpa się po cienkim lodzie utrwalonych w pamięci konkretnych scen w serialu i wszystko trzeba dobrze "rozegrać". Rozumiem też Liz16:
Liz16 wrote: Ja owe przeskoki odebrałam tak, jakbyś chciała pokazać, spotęgować wszystkie przykrości, złe chwile, cierpienie oraz ból, które przez tak krótki czas spadły na Liz. Myślę, że w ten sposób uzyskałaś o wiele lepszy efekt, niż gdybyś rozbiła to na kilka części. Podobnie było kiedy ukazywałaś cierpienie Michaela, wtedy przytaczałaś momenty, w których to on odczuwał ten największy ból i nie miał w nikim oparcia.
Ok. Okey. Liz, Twoja interpretacja - świetna, mam nadzieję, że _liz potwierdzi, iż taki właśnie chciała osiągnąć efekt. Tylko że - moim zdaniem w przypadku Michaela podobnie nie było, potrafiłaś to, _liz, jakoś uporządkować...A teraz - totalny bałagan. A więc nadal trwam przy swoim - dla mnie to było za szybko, gardło mi wysiada, chusteczki z rąk nie wypuszczam i może dlatego jestem zbyt rozkojarzona, by wszystko, co napisałaś, _liz, w tej części objąć wzrokiem i zebrać w całość.

No i na koniec odezwie się moja skromność:
Liz16 wrote:Niestesy nie zostawię pod kolejną częścią "Każdej mojej łzy" tak pięknego komentarza jak Lizzy, ale to dlatego, że jest ona jedną z osób, która umie ubrać wszystko to co chce powiedzieć w piękne słowa. Po prostu zaczyna pisać i tworzyć coś tak wspaniałego.
A gdzie tam! :oops: Piszę, co mi ślina na język przyniesie :jezyk: i żadne to nie są "piękne słowa". To tylko słowa.
Liz16 wrote:Mnie, choć bardzo się staram nie chce to wychodzić, jakoś nie mogę wyrazić tu wszystkich emocji, które wywołują u mnie twoje opowiadania.
Bynajmniej. Twój ostatni komentarz nie jest dowodem na to, że Ci nie wychodzi :)

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Aug 26, 2004 5:15 pm

Odpisze od razu na ten komentarz Lizzy, póki jeszcze pamiętam co chcę powiedzieć. Bynajmniej nie będę się tłumaczyć i bronić, że to tak i siak... Masz całkowitą rację, że jest za szybko i zbyt ostre przeskoki - uprzedzałam. Ja sama nie jestem z tej części zadowolona. Kiedy pisałam tę częśc, wyglądało to troszkę inaczej. Po prostu wyszłam z założenia, że wszyscy doskonale pamiętają, co się działo pod koniec pierwszego sezonu. Ale słusznie zauwazyłaś:
Za bardzo to zagmatwałaś. Za bardzo dla mnie i dla tych osób, które jak ja, mgliście jedynie pamiętają co wydarzyło się w pierwszym sezonie
Przyznaję się do błędu :( Ale cóż, nie jestem doskonałą pisarką i na każdym kroku popełniam pewne błędy. Mogę jedynie zapewnić, że to była ostatnia tak szybko rozegrana część. Skąd mam tę pewność? A stąd, że na tym zakończyło się moje odnoszenie się do wątków serialu. Teraz wszystko potoczy się własnym losem - czyli sceny, które nie miały miejsca w żadnej z kolejnych części. A tak lubię najbardziej :D Teraz przygotujcie się na ponownie wolniejsze tempo. Czasem nawet jeden odcinek będzie rozgrywał się tylko w jednym miejscu, przy jednej sytuacji...

A pomijając całe tempo, to Lizzy chyba zauważyła coś słusznego - moment w którym padły słowa:
Tylko już sam nie był tego tak pewien...
No właśnie. Michael juz nie będzie taki zupełnie pewien wszystkiego. Zacznę (na złość jemu samemu) burzyć tę jego pewność i mur, którym się otoczył :twisted: I wyznam, że wreszcie sobie zacznie uświadamiać, że to, co czuje do Liz to nie tylko szacunek i zwykłe "lubię cię", tylko coś dużo głebszego... duuuużo głebszego 8)

No. To chyba tyle z mojego wyjaśniania. Jeszcze raz przyznaję, że mocno żałuję, ża takie zdeptanie zasad i przyspieszenie tempa w jednym odcinku, a was proszę o rozgrzeszenie i... i żebyście mimo wszystko czytały dalej :wink:
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Thu Aug 26, 2004 6:13 pm

_liz wrote:was proszę o rozgrzeszenie i... i żebyście mimo wszystko czytały dalej
Masz to jak w banku :) Jedno potknięcie nas nie zrazi, no way 8) Ta część była napisana tak bardzo nie w Twoim stylu, że aż się zaniepokoiłam. Całe szczęście, że:
_liz wrote:na tym zakończyło się moje odnoszenie się do wątków serialu. Teraz wszystko potoczy się własnym losem - czyli sceny, które nie miały miejsca w żadnej z kolejnych części. A tak lubię najbardziej
I ja :cheesy:
Na zakończenie malutkie BTW:
_liz wrote:Po prostu wyszłam z założenia, że wszyscy doskonale pamiętają, co się działo pod koniec pierwszego sezonu.
Nie wiem, jak Wy, ale ja najlepiej pamiętam sezon trzeci, powody są chyba zrozumiałe :roll: Na drugim miejscu plasuje się "dwójka", a dopiero na ostatnim seria pierwsza. Eh, najwyraźniej nadeszła pora na wyłudzenie od kogoś płytek z 1. sezonem :twisted:

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Thu Aug 26, 2004 9:22 pm

Tak się zbieram od dłuższego czasu(2-3dni:P)do napisania chociaż malutkiego komentarza, nawet takiego tyci tyci. W końcu siadłam przed kompterkiem klikam, wystukuję, piszę, szukam.....JEST! Ukochane forum :) A więc:
No właśnie. Michael juz nie będzie taki zupełnie pewien wszystkiego
UUUu Aż mi go szkoda :twisted:

Tak, dla mnie ta część też była taka...szybka :? No taka jakby nie _liz, jakby ją ktoś inny napisał... :roll:
Jeszcze raz przyznaję, że mocno żałuję, ża takie zdeptanie zasad i przyspieszenie tempa w jednym odcinku, a was proszę o rozgrzeszenie i... i żebyście mimo wszystko czytały dalej
Oj to my nie powinnyśmy się czepiać, bo nas ostrzegałaś. Nie wiem jak inni ale ja mam zamiar czytać do końca:D

A właśnie! Śliczne bannerki, chociaż bardziej podoba mi się ten szary:)

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Tue Aug 31, 2004 3:33 pm

No cóż. Chyba odpokutowałam. Teraz troszkę zwolnimy tempo. Miłego czytania...



V

„Nie miałam gdzie iść” wymamrotała przez popękane usta.

A on zastanawiał się czy przypadkiem nie kłamała, bo przecież miała tyle miejsc, gdzie mogła iść. Mimo to stała właśnie na jego progu i najwyraźniej czekała aż pozwoli jej wejść i schronić się przed prześladującym ją cierpieniem. Wyglądało na to, że dopiero co wróciła z pustyni. Zapach piasku i gwiazd wtopił się w jej skórę. Ciemne oczy z lśniącymi kroplami słonej wody wpatrywały się w niego. I choćby bardzo chciał zatrzasnąć przed jej nosem drzwi, nie mógł tego zrobić. W końcu ona kilka razy otworzyła dla niego drzwi, był jej winien chociażby tyle. Tak. Postanowił pozwolić jej na chwilę wejść. I nic więcej.

Wskazał jej kanapę. Ale nie usiadła na niej. Jej wzrok błądził dokoła. „Spałeś” szepnęła, wpatrując się w koc na podłodze. Dopiero teraz się zorientował, że znów leżał na ziemi przykryty wyłącznie kocem. Już nie umiał inaczej. „Nie chciałam przeszkadzać” mamrotała „Lepiej pójdę”. Zatrzymał ją siłą, łapiąc w pasie i odsuwając od drzwi. Zaczynała go powoli denerwować ze swoim dziecięcym strachem i kulturą zawsze i wszędzie. Gdyby to on do niej przyszedł, raczej by się nie przejmował tym, że może jej przeszkadzać. Poza tym chciał się dowiedzieć dlaczego przyszła do niego. „Co jest?” zapytał dość niecierpliwie.

Gdy nie odpowiadała, jęknął i rozłożył się na podłodze. Z całym jego zasobem uczuć tego dnia, był w stanie jej wysłuchać bez marudzenia. Od niej jednak zależało czy usiądzie czy wyjdzie, on nie miał zamiaru dwa razy powtarzać.

Poczuł ruch obok siebie. Usiadła. Na podłodze. Na jego ustach pojawił się uśmieszek. Chyba za bardzo się przy nim przyzwyczaiła do siedzenia na ziemi. Rozbawiła go myśl o tym, że Parker przy nim obijała sobie ciało, gdy przy Maxie spała na poduszkach i stąpała po płatkach róż. On ją zdecydowanie wolał w zwykłej pozycji na zimnej posadzce, z potarganymi włosami i obezwładniającą nieśmiałością. „Jak się czujesz?” usłyszał ciche pytanie. Aż przechylił głowę do tyłu i spojrzał na nią. Prychnął. „Daj spokój Parker. Nie przyszłaś tu żeby pytać mnie o samopoczucie”. Wiedział, że jeszcze bardziej ją tym zestresował, ale miał zaskakującą pewność, że i tak nie odejdzie. „Wykrztusisz to wreszcie z siebie?” jęknął znudzony

„Pustynia jest dobra”

To zdanie momentalnie obróciło go na brzuch. Przysunął się bliżej do niej, prawie dotykając brodą jej kolana. Może ta wypowiedź go tak pobudziła? To określenie było mu niezwykle bliskie. Dla niego pustynia była dobra, a nawet bardzo dobra, czasem traktował ją jak dom. Ale do tej pory nikt nie podzielał jego zdania. Isabel i Max woleli tego miejsca unikać, źle im się kojarzyło. A on nie potrafił tak po prostu przeciąż więzów, które łączyły go z tym miejscem. Więzy... oto znalazł kolejną cieniutką nić, która związała do z Liz Parker. Im mocniej szarpał by ją zerwać, tym bardziej się skracała i przysuwała ich bliżej. Zerknął na jej oczy utkwione w przeciwległej ścianie. Musiał jak najszybciej znaleźć nóż, którym mógłby rozciąć tę tworzącą się pępowinę. „Taa...” szybko przekręcił się na plecy. Niestety nie przewidział, że w ten sposób jego głowa wyląduje na kolanach Liz. Mógł się podnieść albo odwrócić ponownie, tylko jakoś nie miał w sobie na to siły. Trzymając nerwy na wodzy i starając się schłodzić w sobie krew, udawał, że nic szczególnego się nie stało. „I co? Przyszłaś tu w takim stanie, żeby mi powiedzieć, że pustynia jest dobra?” starał się nie brzmieć za chłodno, ale też nie za ciepło.

„Nie” powiedziała cicho z westchnięciem „Chciałam się ukryć”. Nic nie odpowiedział, nawet nie drgnął. Lekki dreszcz przebiegł po jego skórze i podrażnił końcówki nerwów, kiedy jej dłoń dotknęła jego głowy. Umysł kazał się zerwać na równe nogi i uciekać, ale ciało pozostawało w bezruchu, całkowicie poddając się. Ciepłe palce przeczesywały nieświadomie jego włosy. Może to ją uspokajało? „Co robisz?” zapytał tak miękko, że sam był tym zaskoczony. Jej dłoń zatrzymała się. Był całkowicie pewien, że czuła się głupio i była wręcz czerwona ze wstydu „Przepraszam” wymamrotała bardzo cicho i zaczęła cofać dłoń.

Jednym ruchem ręki złapał ją za nadgarstek. Położył jej dłoń ponownie na swoich włosach „Nie przestawaj”. Nie kłamał. Pośród spienionego gniewu i przerażenia, gdzieś między obojętnością i znudzeniem, na dnie jego zakurzonego wnętrza coś bardzo chciało, żeby nie przestawała, coś chciało czuć jej bliskość, która budowała cienką warstwę bezpieczeństwa.

„Jak się czujesz?” Przewrócił oczami i mruknął coś pod nosem. „Znów zaczynasz Parker?” jęknął. Nie potrzebował tej tradycyjnej przesłodzonej rozmowy, już wolał żeby nic nie mówiła. Tym razem nie dała się odstraszyć. Może i obawiała się jego wybuchu, ale wiedziała, ze nie może jej zrobić krzywdy. „Rozmawiałeś o tym z Maxem?” zapytała. „Jezu...” zaczynało go to nudzić i drażnić „O czym?” warknął. Jej palce zadrżały, ale nie oderwały się od włosów. Milczała. Przeczuwał, że po prostu bała się podejmować tego tematu, bała się go drażnić i prowokować do agresji. Ta krótka analiza mu wystarczyła – już wiedział co ma na myśli. „On nie rozumie” mruknął. „Bo nie on zabił” dokończyła za niego.

Zastygł w bezruchu. Przywróciła jego koszmar sprzed kilkunastu minut. Powoli zaczynał spadać w dół, w przepaść bez dna, z której za kilka chwil nie będzie się mógł wydostać. I będzie w tym mroku sam ze sobą i swoimi przekleństwami. Jeszcze chwila, a pojawią się twarze ofiar i oskarżycieli, a on nie będzie umiał się bronić.

What I've felt
What I've known
Never shined through in what I've shown
Never be
Never see
Won't see what might have been

What I've felt
What I've known
Never shined through in what I've shown
Never free
Never me


„Chcesz o tym pogadać?” ciepły głos na chwilkę wyrwał go z czeluści. Zerknął na nią. To go dziwiło. Zamiast zająć się własnym życiem, własnymi problemami, ona martwiła się o innych. I przy tym wszystkim wciąż starała się być miła i poukładana. Był pewien, że się zaraz uśmiechnie choć sama miała powody wyłącznie do krzyku i płaczu. Nie chciał, żeby znów stanęła za tą lukrowaną osłonką grzecznej dziewczynki, nienawidził jej wtedy. „Ok. Dość” poderwał się do siadu „Za słodko”. Zamrugała gwałtownie, patrząc na niego jak na wariata. „Za słodko?” zapytała niepewnie. Z chłodem i lekką ironią przytaknął, nawet na nią nie patrząc „Tak. Za dużo cukru w tym wszystkim”. Chyba powoli do niej docierało, co miał na myśli. Wstała i bez słowa kiwnęła głową.

Mógł ją zatrzymać. Mógł znów ją złapać w pasie. Mógł wypowiedzieć jej imię. Mógł...

Wyszła.

* * *

Miał wrażenie, że się wykrwawia. A razem z krwią wypływały wszelkie pozytywne uczucia i myśli. Wszystko zastygało na zewnątrz, tworząc skorupę pod którą powoli zaczynał się dusić. Czuł, że jeśli nie weźmie się w garść, jeśli nie zaczerpnie świeżego powietrza, to za chwilę jeszcze bardziej zaplącze się w tę pajęczynę. Dławił się własnym życiem. I nikt nie przychodził z ratunkiem.

Ostatkiem sił poderwał się do góry. Musiał szybko wyjść, nim ściany zacisną się wokół niego jak kleszcze i nie będzie mógł oddychać.

Nogi same niosły go do przodu, prowadząc w miejsca, w których sam jeszcze nie był. A może był, tylko świadomość nie pozwalała mu ich rozpoznać? Teraz w jego głowie nieustannie odbijało się jedno słowo, które sam w sobie wyrył. „Morderca” szepnął i zacisnął pięści. Powrócił lęk, który szybko przyciągnął gniew. Kiedyś często nienawidził samego siebie, teraz znów wróciło to obrzydzenie. Przed oczami przemknęły obrazy przerażonych osób, widok martwego Pierca, ranny Kyle. Był mordercą i to urodzonym. Choćby chciał to zmienić, nie potrafił pozbyć się tego gniewu. Czuł, że kiedyś sam może z uśmiechem na twarzy być niczym jego kat, Hank. Wstrzymał oddech, gdy w umyśle rozjaśniła się twarz oprawcy z dzieciństwa. Nagle wszystkie rany zapiekły, jakby jeszcze istniały. Pośród jęków dawno zaleczonych siniaków i zabliźnionych rozcięć, odezwał się szarpiący ból w ramieniu. Miejsce, gdzie kiedyś była głęboka rana, zadana przez jego jedyne schronienie. Myśl o wilgotnym kącie pod daszkiem przynosiła ze sobą myśl o Liz.

Specjalnie, na złość własnym pragnieniom, skręcił w ulicę, której dawno nie odwiedzał. Od pamiętnej deszczowej nocy, gdy szyba stanowiła przepaść nie do przekroczenia. Ale teraz nie mógł iść do Marii, nie po tym, co jej powiedział, nie po tym czego ona nie powiedziała, nie po tym, jak pozwoliła mu moknąć. Wiedział, że nie powinien jej obwiniać, ale nie umiał inaczej wyjaśnić tego, że bardziej ciągnęło go do Crashdown.

Crashdown wyrosło przed nim tak nagle, że nie potrafił sobie przypomnieć gdzie skręcił, że tu trafił. Było zamknięte. Kafeteria była zamknięta, ale to miejsce, gdzie chciał się znaleźć z pewnością nie było zamknięte. Nie kontrolował własnych ruchów. Wspinał się po drabince tak szybko, jakby go parzyła. Na balkonie tliły się drobne światełka. Okno było otwarte. To chyba stanowiło klucz. Ten najważniejszy klucz, który otwierał zamek prowadzący do prawdziwego wnętrza, prawdziwego życia Michaela Guerina. Cała ta burza krwawych i gorzkich uczuć w nim, nagle ucichła przynosząc spokój i ciepło. Tak przyjemne uczucie, że rozpuściło lodowe kryształki w białkach jego oczu. Jedna kropla spływała powoli po jego policzku. Jedyna i ani jednej więcej. To jednak wystarczyło, żeby ktoś wyczuł jego obecność i stan ducha.

Nie zauważył gdy wprowadziła go do pokoju, ani gdy usiłowała go zmusić do wypicia czegoś gorącego. Po prostu osunął się w dół i usiadł pod ścianą, wpatrując się w mrok jej pokoju. „Nie chce być jak on” powiedział, mrużąc oczy.

Look at me I'm so pathetic
I can't believe I'm just an addict
I've never needed anyone to help me
I'm begging you to please come save me from myself, save me from me...


Spojrzała na niego uważnie. Czuł jak jej strach powoli wyparowuje, a pojawia się tylko smutek. Podeszła. Wciąż czuł zapach pustyni na jej skórze. Usiadła obok niego. Milczała, jakby szukając odpowiednich słów, którymi mogłaby go wyciągnąć ze studni piekła, w którą się wpędził. „Nie jesteś jak on i nie będziesz” zerknął na nią z lekką niechęcią, musiała uważać przy nim na te dawki cukru. „Nie jesteś jak on. Za mało pijesz” powiedziała z lekkim przekąsem. Na jego ustach na chwilę zadrgał uśmiech, ale równie szybko zniknął. „Nie jesteś mordercą. Ty chronisz” wymamrotała, ale z dużą dawką pewności w głosie. Potrząsnął głową, nie wierząc w ani jedno z jej słów. Niczym uparte dziecko. On wiedział swoje. „Nie!” prawie krzyknął „Wszyscy się mnie boją. Może i słusznie? Może mam zabijać?” wszystkie wyrzuty kierował przeciwko sobie, pogłębiając rany w psychice. „Ja się ciebie nie boję” powiedziała Liz, dotykając jego dłoni. Prychnął. „Jasne Parker. Prawie mdlejesz na mój widok” syknął dość złośliwie, ale raczej z rozbawieniem. Szturchnęła go w odwecie „Nie boję się ciebie” powtórzyła. Zaśmiał się. Wiedział doskonale, że czasami ją przerażał, ale podświadomie czuł, że ten strach jest inny. Albo po prostu sam pragnął, żeby bała się go inaczej niż wszyscy. Pragnął móc jej to powiedzieć. To, że coś czuje i nie jest to zwykła sympatia. Ale w obecnej chwili nie miał w sobie ani skrawka siły na to, by przełamać własną barierę. Milczał.

„Nie jesteś jak on” jeszcze raz mu to powiedziała, jakby doskonale wiedziała jak bardzo potrzebuje tych słów. Jak bardzo potrzebuje jej...

Nie opuszczaj mnie
Ja wymyślę ci słowa
Których sens pojmiesz tylko ty


c.d.n.
Image

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Tue Aug 31, 2004 5:26 pm

A Liz jest taka jak zawsze, tak jak to określił Michael, mimo, że to ona przyszła do niego, bo źle się czuła, bo chciała od tego wszystkiego uciec, to i tak bardziej martwiła się stanem Michaela. I jak tu jej nie kochać.
A co najważniejsze, Michael przyznał się już do swoich uczuć, jeszcze nie głośno, ale już przed samym sobą, a to dużo. ;) I zrobił mały kroczek do przodu, już nie siedział pod daszkiem Crashdown, tylko poszedł do Liz na górę. A ona jak zwykle znalazła dla niego słowa otuchy.
_liz wrote: Albo po prostu sam pragnął, żeby bała się go inaczej niż wszyscy....
No tak on chciał, żeby ona się bała uczucia jakim go żywi i tego czy on to odwzajemnia ;) To _liz w prawie każdym twoim opowiadaniu występuję. A mnie się bardzo podoba, taki dreszczyk ;)
_liz wrote:was proszę o rozgrzeszenie i... i żebyście mimo wszystko czytały dalej...
Z jak największą przyjemnością będę czytała kolejne części tego i nie tylko tego opowiadania :D
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Wed Sep 01, 2004 7:09 pm

Uznałam, że już dłużej zwlekać nie będę i zabieram się do czytania :D Rodzinka z domu wybyła na szkolne zakupy (a ja nie muszę, hehe :jezyk: ), więc względny spokój na przynajmniej dwie godzinki gwarantowany 8)
Rozbawiła go myśl o tym, że Parker przy nim obijała sobie ciało, gdy przy Maxie spała na poduszkach i stąpała po płatkach róż.
Hmm...a czyż nie jest to w pewnym sensie definicja twardego, zimnego, polarkowego związku? Max traktował Liz niemal jak księżniczkę...ale gdzie to ziarnko grochu? Gdzie odrobina realności w tym wszystkim? (Dreamerki - nie linczować! :wink: ) Jasne, cierpiała, czego główną przyczyną było pojawienie się Tess...Ale nie o to mi chodzi. Dla Michaela to była po prostu zwykła dziewczyna, żadne nie-wiadomo-jakie bóstwo czy bogini, ich wzajemne uczucia były zawsze w polarkowych opowiadaniach pełne niepokoju, wątpliwości, strachu...Może dlatego, że Michael mimo wszystko był bardziej ludzki od Maxa? Nauczył się znosić ból i gdy potrzeba zaciskać zęby. Mam tu na myśli jego ciężkie dzieciństwo...Tak tak, ja wiem, że zawsze wszystko zwala się na to nieszczęsne dzieciństwo..Ale cóż, takie odnoszę wrażenie i nic na to nie poradzę.
oto znalazł kolejną cieniutką nić, która związała go z Liz Parker. Im mocniej szarpał by ją zerwać, tym bardziej się skracała i przysuwała ich bliżej (...) Musiał jak najszybciej znaleźć nóż, którym mógłby rozciąć tę tworzącą się pępowinę
A to dziwota 8) Jakieś ruchome piaski czy co? :shock: ....Z pewnością działo się tak dlatego, iż wcale podświadomie zerwać owej nici nie chciał. Po co się szarpać w pajęczynie miłości? Przecież każdy wie, że im bardziej próbujesz się wydostać...tym mocniej zaciskają się więzy. I nóż nic tu nie pomoże. Jak to śpiewał Gawliński bodajże, nie można uciec przed miłością :roll: Nie pamiętam.
Nie chciał, żeby znów stanęła za tą lukrowaną osłonką grzecznej dziewczynki, nienawidził jej wtedy. „Ok. Dość” poderwał się do siadu „Za słodko (...) Za dużo cukru w tym wszystkim”
Znów stanęła mi przed oczyma Liz Pielęgniareczka, z watą cukrową i lizakami dla wszystkich chorych i cierpiących ... Zaraz, czy ona miała na sobie wrotki? :shock: :lol: :lol: :lol: Może Michael też wyobraził sobie coś podobnego...aż go zemdliło :wink: Nienawidził jej takiej. Zawiniętej w papierek od cukierka masy z odrobiną piołunu. Taka to mogła być sobie dla Maxia - ukrywać swoje złe nastroje, byle by tylko on mógł patrzeć na swoją królewnę bez skazy. Ale po co to? Przecież jeżeli coś się czuje...negatywnych emocji nie można gromadzić w sobie...Nie można udawać, że nic się nie stało. Tak mi teraz przyszło do głowy...Choroba Liz w Ch-ch-changes. Może miała tak silny przebieg dlatego, że Liz nie miała odwagi wcześniej powiedzieć tego wszystkiego o Tess, ciąży, co wykrzyczała Maxowi podczas ataku na pustyni?
Mógł ją zatrzymać. Mógł znów ją złapać w pasie. Mógł wypowiedzieć jej imię. Mógł...
"Wszystko to, czego nie zrobiłam, a mogłam...jest moją winą" - taki opisik miałam wczoraj na gadu. Żałuję wielu rzeczy, których nie zrobiłam. Tu nie można powiedzieć sobie: co się stało, to się nie odstanie. Bo problem w tym, że nie stało się nic. 'Niczego' nie można odkręcić. Mam nadzieję, że Michael nie będzie żałował i po prostu następnym razem wypowie jej imię :) Bo w zasadzie - lepiej późno niż wcale.
[quote="Paulo Coelho, "Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam..."]Mogłam. Nigdy nie zdołamy zrozumieć sensu tego słowa, gdyż w każdej chwili naszego życia istnieją sytuacje, które mogły się wydarzyć, ale z jakichś powodów się nie wydarzyły. Istnieją magiczne chwile, które choć mijają niezauważone, to jednak niewidzialna Ręka Opatrzności zmienia bezpowrotnie nasz los"[/quote]
Myśl o wilgotnym kącie pod daszkiem przynosiła ze sobą myśl o Liz.
Yh. Liz Światło Latarni dla zagubionego w gąszczu gniewu i wyrzutów sumienia z powodu 'bycia mordercą' Michaela.

Maria, w tym opowiadanku, nie otworzyła okna. Może gdyby to zrobiła, Michaela "nie ciągnęłoby bardziej do Crashdown" :] Bo tu zastał okno otwarte, jakby zapraszające przechodnia - lecz nie przypadkowego - do złożenia wizyty. Tu Michael miał pewność, że zostanie dobrze przyjęty przez Liz - z zachowaniem wszelkich rytuałów gościnności.
Okno było otwarte. To chyba stanowiło klucz. Ten najważniejszy klucz, który otwierał zamek prowadzący do prawdziwego wnętrza, prawdziwego życia Michaela Guerina.
Michael potrzebował zrozumienia. Zwykłego, ludzkiego zrozumienia. Nie złości, nie usprawiedliwiania, nie współczucia. Ale zrozumienia. Czegoś, co mogło ukoić ból i rozwiać poczucie winy. Kogoś, kto by go wysłuchał...Pomógł ocalić go od siebie samego.
„Nie chce być jak on” (...) "please come save me from myself, save me from me... "
Kogoś, kto by go zapewniał, może bez końca, ale zawsze szczerze, że nie jest mordercą, tylko obrońcą, że nie będzie taki jak Hank. Kogoś, kto wyznałby, że się go nie boi tak jak wszyscy...A może boi się o niego?
Pragnął móc jej to powiedzieć. To, że coś czuje i nie jest to zwykła sympatia
Doprawdy? Nie sympatia? A cóż innego? :shock: :lol: :lol: :lol: No, chłopie, może to właśnie była ta odpowiednia chwila, żeby się otworzyć? Jeszcze bardziej. Miłość potrafi znaleźć siłę do wszystkiego :)
Liz16 wrote:Michael przyznał się już do swoich uczuć, jeszcze nie głośno, ale już przed samym sobą, a to dużo. I zrobił mały kroczek do przodu, już nie siedział pod daszkiem Crashdown, tylko poszedł do Liz na górę
No bo się zaczyna 8) Pomalutku, powolutku, przyznawanie przed samym sobą, że coś może...Tylko jeszcze nie wiadomo co, nie sposób tego określić. Mur, jakim Michael się odgradzał, zaczyna nasiąkać właśnie tym "nie-wiadomo-czym". A i Liz zaczyna rozumieć, że jest mu potrzebna. Nie jako zwykła znajoma, bo przecież ona nie była jedyną kobietą w jego otoczeniu - równie dobrze mógł iść do Isabel. Ale jako ktoś więcej. Tylko co oznacza to "więcej"? Oboje muszą dopiero do tego dojść.
„Nie jesteś jak on” jeszcze raz mu to powiedziała, jakby doskonale wiedziała jak bardzo potrzebuje tych słów. Jak bardzo potrzebuje jej...
A my, _liz, baaaaardzo potrzebujemy Twoich opowiadanek :mrgreen:

Uff, skończyłam. Jak ktoś nie chce, to niech nie czyta, bo i tak pewnie znowu przynudzam :wink:

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Wed Sep 01, 2004 8:09 pm

Look at me I'm so pathetic
I can't believe I'm just an addict
I've never needed anyone to help me
I'm begging you to please come save me from myself, save me from my...


Tka moje drogie. To chyba troszeńkę odsłania nam Michaela, tzn. jego stosunek do Liz. Zaczyna sobie zdawać sprawę, że jej potrzebuje. Może na razie tylko do tego, by go wysłuchała, by pozowoliła mu się schować przed deszczem. Ale z czasem to wszystko powoli zacznie się rozwijać. Już się rozwija i idzie w kierunku samej Liz. On potrzebuje jej. Żeby przy nim była, żeby go słuchała, ratowała go, żeby go ocaliła przed własnym jestestwem, które nieuchronnie prowadzi go na samo dno mętnego świata...
No tak on chciał, żeby ona się bała uczucia jakim go żywi i tego czy on to odwzajemnia To _liz w prawie każdym twoim opowiadaniu występuję
Bo między innymi na tym polega magia polarków. Michael żyje w ciągłym strachu i niepewności. Liz również nie ma życia prośiutkiego i jasnego. Wszystko wokół nich jest chwiejne i w każdej chwili może runąć. Tak samo przyzwyczajenia i uczucia. Nie kwestionuję tu tego, że Liz mogła jednak nie kochać Maxa, że nie była pewna tego uczucia. W tym przypadku (czy kochała Maxa i miała z nim być na zawsze) powiedziałabym, że mogła pomylić się - pierwsza miłość nie zawsze jest tą jedną jedyną i ostatnią... A wracając do Michaela i tego, że pragnął jej strachu. Myślę, że masz rację Liz16. Po częśći, ale masz. Wszyscy bali się go jak mordercy, jak porywczego kosmity itd. Ona jedna mogła bać się go w inny sposób. Taki, który dotyczy tych pozytywnych uczuć.
a czyż nie jest to w pewnym sensie definicja twardego, zimnego, polarkowego związku?
A dlaczego zimnego?! :shock: Heh, po pierwsze Lizzy dziękuję za znów niesamowicie dłuuugi komentarz. Po drugie wiem co masz na myśli. Dokładnie tak. Liz przy Maxie była lukrową księżniczką, nie żyła prawdziwie. Wszystko to było tylko uroczą bajeczką i z pewnością Max kochał Liz (tego nie kwestionuję), ale nie pozwalał jej zasmakować życia, nie pozwalał jej walczyć o samą siebie. I przede wszystkim nie chciał w niej widzieć tego, co mogłoby go zrazić. Dla niego ona nie była zawsze idealna, tylko musiała być zawsze idealna. A Michael chciał, żeby była po prostu sobą, żeby czuła w pełni i okazywała to. Jeśli była wściekła - niech krzyczy i tupie; jeśli bardzo bolało ją serce - niech płacze, nawet na jego oczach; jeśli jest wesoła - niech się śmieje.
Po co się szarpać w pajęczynie miłości? Przecież każdy wie, że im bardziej próbujesz się wydostać...tym mocniej zaciskają się więzy
To się wydaje tak oczywiste, prawda? Ale Michael nie tyle podświadomie nie chciał się uwalniać, co był niesamowicie spanikowany. On się bał tego, że może coś czuć do Liz, że może ich łączyć coś więcej niż do tej pory... A kiedy człowiek się boli, to nie myśli o tym, co może się stać. Chcąc nie chcąc Michael zaplątał się w to jeszcze bardziej (co widać w scence, gdy dłoń Liz trafia na jego głowę i uspokajająco go "głaszcze") i oczywiście wpadnie w to całkowicie... :roll:
Znów stanęła mi przed oczyma Liz Pielęgniareczka, z watą cukrową i lizakami dla wszystkich chorych i cierpiących ... Zaraz, czy ona miała na sobie wrotki?
Tak. Potwierdzam. Miała wrotki i to z pomarańczowymi sznurówkami! 8)
Pomalutku, powolutku, przyznawanie przed samym sobą, że coś może...Tylko jeszcze nie wiadomo co, nie sposób tego określić. Mur, jakim Michael się odgradzał, zaczyna nasiąkać właśnie tym "nie-wiadomo-czym". A i Liz zaczyna rozumieć, że jest mu potrzebna. Nie jako zwykła znajoma, bo przecież ona nie była jedyną kobietą w jego otoczeniu - równie dobrze mógł iść do Isabel. Ale jako ktoś więcej. Tylko co oznacza to "więcej"? Oboje muszą dopiero do tego dojść.
I dojdą do tego (i czegoś jeszcze) :twisted: Poczekaj tylko na ósmą część...

O rany, mi chyba też wyszło coś troszkę za długiego. :lol: Cóż, kolejne części zaczną się pojawiać rzadziej, bo tylko w weekendy. Żeby nie było rozregulowania to kolejną część wrzucę pojutrze lub w niedzielę (sobota niestety jest całkowicie zajęta). *A tak wracając jeszcze do Michaela i jego świadomości odnośnie uczuć jakie żywi do Liz - w kolejnej części (VI) chyba go wreszcie trochę oświeci... Co ja mówię? Trochę?! On przeżyje szok i przejdzie niesamowity przełom! A to, co sobie uświadomi... oczywiście znów w sobie stłumi i pogrzebie w części VII 8) Uwielbiam takie podchody :twisted:
Image

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Wed Sep 01, 2004 8:29 pm

_liz wrote:A dlaczego zimnego?!
No dobrze, chłodnego, źle się wyraziłam. Chłodnego dlatego, że to "polarki", jak sama nazwa wskazuje :P I jeszcze chodziło mi o to, że u nich nic nie jest od razu - ogień miłości nie roznieca się od razu...

I...i tyle..napisałabym coś jeszcze a propo's komentarza _liz, ale mnie gonią :( Tak, tak, już wrócili...Niestety. Jak ja nie lubię w takich sytuacjach mieć siostry :evil:

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Wed Sep 01, 2004 11:27 pm

chodziło mi o to, że u nich nic nie jest od razu - ogień miłości nie roznieca się od razu...
I to chyba najbardziej lubię w polarkach, a przynajmniej to jedna z wilu rzeczy które w nich lubię...no dooobra przyznajmy się JA W POLARKACH LUBIĘ WSZYSTKO!! :D No i co z tego?? :cheesy:
W parze M&L Maxio zwracał by się do niej "najukochaniej najukochańsza Liz" nie wiem jak dla was, ale dla mnie to takie ciepłe kluchy :? Polarki są takie nieidealne i to jest kolejna rzecz która mi się w nich podoba... :lol:
A tak na marginesie nie wydaję wam się czasem, że nie jesteśmy normalni?? A co tam!!

P.S. Aha Dishwalla-"candleburn"<--Jak ją usłyszałam to jakoś odrazu pomyślałam o tym opowiadaniu :roll:, w każdym razie piosenka śliczna więc nie zaszkodzi jak sobie ściągniecie :twisted:

User avatar
aras
Zainteresowany
Posts: 460
Joined: Fri Aug 15, 2003 3:59 pm
Location: Będzin

Post by aras » Wed Sep 01, 2004 11:44 pm

Mam wrażenie, że taki "prawdziwy" Michael występuje w opowiadaniu _liz pierwszy raz. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej był - taki - czy może - aż taki - michaelowaty w stosunku do Liz, nawet jeśli polarek kończył się ich związkiem a zaczynał, gdy Michael był jeszcze z Marią. To chyba jest na plus, choć spotkać się z takim prawdziwym Michael'em w opowiadanku - polarku to trzeba czasu, żeby się do tego przyzwyczaić :wink: .
Na początku tej części przy opisie Liz przypomniało mi się "Fallen Angel" :oops: , _liz - nie myślałaś nigdy o przetłumaczeniu tego opo ??, wiem, że zaczęła to robić ciekawska_osoba, potem Zuza (której nie wiedziałam tu za często/a co to ma do rzeczy), ale chyba nie mają zamiaru kontynułować.
Czytaj między wierszami...

User avatar
lizzy_maxia
Fan
Posts: 888
Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
Location: Łódź, my little corner of the world...
Contact:

Post by lizzy_maxia » Thu Sep 02, 2004 2:07 pm

_liz wrote:Dla niego ona nie była zawsze idealna, tylko musiała być zawsze idealna. A Michael chciał, żeby była po prostu sobą, żeby czuła w pełni i okazywała to
Na dłuższą metę nie można wytrzymać z kimś, kto niejako wymusza na nas pewne zachowania; z kimś, przed kim boimy się otworzyć i zachowywać naturalnie. A przecież 'bycie sobą' - jakkolwiek by tego nie rozumieć - jest podstawą udanych związków. Kiedy za zasłoną uprzejmego uśmiechu ukrywa się swoje prawdziwe uczucia, nie można oczekiwać, że druga osoba zauważy ten cień smutku w oczach.
Elip wrote:A tak na marginesie nie wydaję wam się czasem, że nie jesteśmy normalni?? A co tam!!
Już od dawna wiedziałaś, że coś ze mną nie tak 8)
Elip wrote:piosenka śliczna więc nie zaszkodzi jak sobie ściągniecie
Mnie nie zaszkodzi i z chęcią posłucham, ale nie wiem, czy mój Osioł się zgodzi :wink:

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Fri Sep 03, 2004 3:39 pm

Obiecana na dzisiaj kolejna część, która ma wam wystarczyć aż do końca przyszłego tygodnia. Dręczcie się i męczcie, łudząc, że skoro Michael wreszcie zrozumiał co czuje, to tak pozostanie. Denerwujcie sie, wiedząc ode mnie, że pan Guerin znów ucieknie od tego i wmówi sobie zupełnie coś innego...

Miłego czytania.


VI

Nie opuszczaj mnie

Otworzył oczy. Dobijająca cisza jego mieszkania, ciemne barwy, zapach strachu. Jego strachu. Zacisnął ponownie powieki, usiłując sobie przypomnieć co się działo poprzedniej nocy. Niczym klatki szybko przewijanego filmu, przewijały się przed jego oczami kolejne wydarzenia, kolejne osoby. A potem wszystko zaczęło zwalniać i zatrzymywać się. Żółć znów zagotowała się w jego trzewiach, dając posmak bólu i rdzawego przerażenia. Był szklanką, w którą co chwila wlewały się chemiczne substancje, niekoniecznie znoszące się nawzajem. Sztorm skwaśniałych płynów ustatkował się wraz z kolejnym wspomnieniem wieczoru. Drobna postać przesycona pustynią i cierpieniem.

Nie opuszczaj mnie

Pamiętał. Pamiętał, że przyszła do niego, że prawie wsunęła się w jego ramiona, szukając bezpieczeństwa. I wiedziała... Skądś wiedziała, że on nie chce być sam. Tak. Nie chciał być sam, ale mimo to wyrzucił ją. Ponownie wbrew samemu sobie i własnym łaknieniom. Czasami nie umiał oderwać się od zimnej stali, którą odcinał się od innych.

Ja wymyślę ci słowa
Których sens pojmiesz tylko ty


Odeszła. Ale tylko na chwilę, tylko ciałem. Przed jego oczami zawisł obraz jej pokoju. Nabrał powietrza i znów czuł zapach wanilii. Wtedy to on spadał w dół, a ona sięgała po niego. I rozumiała... Tak doskonale znała ten ból, że aż go to drażniło. Sam nie wiedział czy chciał po prostu nic z siebie nie uwalniać czy przerażała go myśl, że ta mała istota tyle potrafiła znieść. 'Ja się ciebie nie boję' jej głos rozbrzmiał w jego głowie. W tym momencie była jego aniołem, który dzieli jego strach i wie co powiedzieć, żeby przestało boleć. W tym momencie była jego diabłem, który kusił go bliskością i spokojnym snem, chcąc zmylić czujność. Był przy niej zbyt skołowany. Jak dziecko po zejściu z karuzeli, gdy nie wie, w którą iść stronę. I lądował przez to u jej stóp, prosząc o śmierć lub o to, co niemożliwe.

Ja wymyślę ci słowa
Których sens pojmiesz tylko ty
Z nich ułożę baśń


A teraz jak przeklęte deja vu wróciło pukanie. Powietrze w jego płucach zastygło, krew zakrzepła, serce podeszło do gardła. Jeśli to była ona? Jeśli znów przyszła zażądać od niego szczerości i prawdy? Ponownie skruszyć jego powłokę? Najbardziej go w tej możliwości przerażało, że będzie lukrowała każdą wypowiedź, a on będzie musiał przez tę mdłą słodycz przebrnąć, bo po prostu chciał słyszeć jej głos. Już się dławił na myśl o lepkim sosie, w jakim przyjdzie mu zginąć. Ale większą torturą było dla niego nie otwieranie drzwi. Miał wrażenie, że jego dłoń zrosła się z klamką i nie może jej oderwać. Spanikowany szarpnął drzwiami. Najpierw jego ciało napięło się, jakby zaraz miał uciec biegiem, a potem rozluźniło z rezygnacją. Ciemne oczy uważnie na niego spojrzały. „To tylko ty Max” mruknął obojętnie i dość chłodno. Max. Tylko Max. Michael skrzywił się, uświadamiając sobie, że chciał by ktoś inny stał na tym progu. Gdyby znał źródło tego frustrującego pragnienia, szybko by je w sobie zdusił. Problem tkwił w tym, że tyle się w nim kotłowało i przelewało, że nie mógł znaleźć właściwego punktu, odnoszącego się do Liz. Usiłując odzyskać kontrolę nad stalowymi nerwami, spojrzał na przyjaciela. Max wyglądał inaczej niż zawsze. Smutny, przybity, niepewny, zdruzgotany. W zasadzie nie wyglądał inaczej niż zwykle. Oprócz jednego mankamentu. Michael nie musiał się długo zastanawiać, żeby odnaleźć powód markotności Maxa Evansa.

„Parker?” zapytał tradycyjnie znudzonym tonem. Chłopak przytaknął bez słowa. To było zawsze jego słabością. Michael na chwilę zamarł. Podświadomy impuls zadrgał w nim, jakby ostrzegając przed zakaźną chorobą. Usiadł naprzeciwko przyjaciela, uważnie się mu przyglądając. Dawno nie widział w nim takich pokładów bólu i rozgoryczenia. A wszystko przez tę małą istotkę, Liz Parker.

Z nich ułożę baśń
O tym królu co
Umarł z żalu bo
Nie mógł kochać cię


Dla Maxa była wszystkim. Jego niebem, jego piekłem, dniem i nocą. Stanowiła składnik powietrza, którym oddychał. A gdy tego składnika zabrakło, dusił się. Michael przełknął ślinę, zagłuszając psychotyczne krzyki w swojej głowie. Max mówił. Był pewien, że Max coś mówi, ale on nie słyszał ani słowa. Przebijały się jedynie co jakiś czas pojedyncze wyrażenia i słowa. „Byliśmy pokrewnymi duszami... jedyna... na pustyni... przeze mnie... bli tak bardzo... bez niej... kocham” Michael tępo wpatrywał się w niego, przytakując co jakiś czas. Pokrewna dusza - zawsze ich tak określali wszyscy, a nikomu nie przyszło do głowy, że ona jest wszystkim pokrewną duszą, wszyscy mogą w niej odnaleźć swoje odbicie, on je znalazł. Jedyna – Max nigdy nie myślał o innej, do czasu, gdy pojawiła się Tess, wtedy jakoś zapomniał o swojej jedynej Liz. Pustynia – wydawało mu się, że Max wypowiedział to słowo z pewnym obrzydzeniem. Przez niego – jakoś dziwnie nie potrafił temu zaprzeczyć. Boli – egoistą Michael zawsze określał tylko siebie, ale w tym momencie doszedł do wniosku, że Max jest od niego gorszy, uważając siebie za jedynego cierpiącego. Bez niej – kiedyś by to wyśmiał, ale sam już nie umiał myśleć o tym, co by zrobił bez niej, gdyby w te deszczowe wieczory nie przychodziła, gdyby nie przyszła wczoraj. Kocha...

„Pieprzenie” powiedział nagle Michael

Nie umiał po prostu powstrzymać tych słów. Max spojrzał na niego z taką urazą i gniewem, że przez chwilę Michael nawet nie wiedział jakie bluźnierstwo wypowiedział. Dopiero po chwili powróciły jego zimne i ostre myśli. Język od dawna się nie uwalniał. Do tego momentu. „Tak Maxwell” poparł swoje wcześniejsze stwierdzenie „Przyjrzyj się temu co zrobiłeś z życiem Liz. Gdzie ty tu widzisz miłość?”. Na chwilę Max zastygł w bezruchu, a potem wstał i skierował się do wyjścia. Tuż przed samymi drzwiami powiedział nieco przyciszonym głosem „Kocham ją Michael. Tylko ty nigdy nie potrafiłeś tego zrozumieć. Zbyt jej nienawidzisz, prawda?” wyszedł.

Zbyt jej nienawidzi?

Dokładnie analizował każdą głoskę w tej wypowiedzi. Kiedyś bez zastanowienia by się z tą opinią zgodził. Dziś sam juz nie był pewien tego, co czuje, czego nienawidzi, a czego potrzebuje.

Nie opuszczaj mnie

Potrzebował jej. Tego był pewien. Tego i czegoś jeszcze – że nic innego się za tym nie kryje. Dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Zupełnie jakby był podłączony do wykrywacza kłamstw. Zacisnął powieki. Nie mógł nawet myśleć o tym, że może chcieć od Parker czegoś więcej niż... „Właśnie Guerin” mruknął sam do siebie „Czego chcieć więcej niż jej samej?”

* * *

Miał nadzieję, że nikogo znajomego nie spotka w Crashdown. Ale to przecież było Crashdown. Już w progu powitał go koci wzrok Tess, oczywiście przylepionej do stolika, przy którym siedział Max. Coś przyciągnęło jego spojrzenie w drugi koniec sali. Nie zdążył drgnąć, gdy Maxwell tam poszedł. Zmrużył oczy i zacisnął pięści, czując jak wszystko w nim zamarza błyskawicznie, tworząc z gniewu sople o tak ostrych końcach, że byłyby w stanie przebić na wylot. Jej ciało było napięte i tak sztywne, że był pewien, iż jednym ruchem można ją było złamać w pół niczym listewką lub stłuc jak porcelanową filiżankę. Usta, które jeszcze zeszłego wieczoru tak miękko szeptały, teraz były zaciśnięte. A Max coś mówił. Michael wycofał się. Nie chciał być świadkiem tego, co i tak by go jeszcze bardziej pogrążyło. Odetchnął z lekką ulgą, gdy drzwi kafeterii się za nim zamknęły. I chciał biec jak najdalej, ale wykonał jedynie kilka niepewnych kroków.

Drabinka.

Spojrzał w górę. Może już weszła do swojego pokoju? A może ciągle stała na dole z Maxem? Nie miał czasu na próżne zastanawianie. Chwila wahania i jego psychotyczne lęki na spółkę z lodowatym mrokiem zasunął nad nim kotarę i zostanie pochowany żywcem. Wspiął się po szczebelkach i stanął na posadzce. Była w pokoju. Bez słowa zbliżył się do jej okna. Usiadł obok niego, opierając się plecami o murek i usilnie kierując wzrok w niebo. Mógł tak siedzieć w milczeniu, po prostu czując jej obecność. „Wszystko w porządku?” zapytał na głos. Uśmiechnął się lekko. Nie musiał się obracać, żeby wiedzieć jak podskoczyła ze strachu. W mgnieniu oka znalazła się przy oknie. „Michael?! Co ty tu...” urwała swój naturalny nieco zszokowany ton, widząc jak znów pochmurnieje otrzymując nie to, czego chce. „Nie. Nic nie jest w porządku” powiedziała zdławionym głosem. Tylko skinął głową. Było ich dwoje. Z tym, że dla niego sytuacja po prostu się pogarszała z każdym dniem, z każdym krokiem, z każdym oddechem.

„Widziałem jak rozmawiałaś z Maxem” powiedziała, starając się zabarwić głos na czysto obojętny. Przytaknęła tylko. Najwyraźniej nie chciała się spowiadać z tego, co genialny Evans jej powiedział. Michaelowi było to na rękę. Bał się słuchać tego, bo on sam nigdy nie był w stanie nikomu nic takiego powiedzieć. Nie potrafił snuć poezji i komplementów, ani wyznawać swoich uczuć. On je tylko ukrywał. On umiał jedynie uciekać. I od niej też chciał uciec. Ale za każdym razem i tak trafiał w jej pobliże. Bo tylko ona przynosiła ulgę, ukojenie i zrozumienie, tylko przy niej zasypiał bez lęków. Jeszcze jakieś trzy miesiące temu wykpiłby każdego, kto posądziłby go w ogóle o rozmowę z Liz Parker. Trzy miesiące temu był jeszcze poszarpanym kłębkiem nerwów, który snuł się w deszczu, szukając schronienia. I te trzy miesiące temu znalazł swój daszek.

„On za tobą tęskni” mruknął – 'Ja też bym tęsknił' pomyślał. Tylko pochyliła głowę.

„On chce po prostu być z tobą” - 'Ja też chcę, żebyś przy mnie była'

„On cię kocha” - 'Ja chyba też...'

Zacisnął zęby na języku, prawie go przegryzając. Skąd w nim to dziwnie nagłe myśli? Przecież nie potrafił kochać. Tak mu się zawsze wydawało. Powstrzymał prychnięcie. Nie mógł się tak mocno zanurzyć w duszy Liz Parker, żeby stwierdzić, że to miłość. Miłość... Nawet to słowo brzmiało mu abstrakcyjnie. Ale pomyślał o tym uczuciu, praktycznie przyznał to sam przed sobą.

Zamknął powieki. Czasami wielbił Boga za to, że nikt nie mógł słyszeć jego myśli. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co by było gdyby Liz usłyszała jego rozpaczliwe wołanie wewnątrz duszy. Nie patrząc na nią, zadał ostateczne pchnięcie samemu sobie.

„Kochasz go?”

Wiedział, że się zastanawia, że w jej głowie się kołuje, że wolałby nie żyć niż odpowiadać. Wszystko dlatego, że ta odpowiedź zabijała ją samą. „Chyba tak...” wymamrotała. Miał ochotę w coś uderzyć. Z całej siły.

'A mnie?' jego myśli wydzierały się w głębi umysłu, łaknąc odpowiedzi i sprzeciwiając się racjonalizmowi.

„Nie” odpowiedział sam sobie ledwo hamując gniew. Wstał, nie patrząc na nią. Usłyszał swoje imię wypowiadane przez jej miękkie usta, ale nie odwrócił się. Wchodząc na drabinkę, rzucił jedynie zimne „Na razie Parker”. Tylko tyle. Umiał jej powiedzieć tylko to. Zakpił z samego siebie. W jego mniemaniu tylko ktoś taki jak Max był jej godzien. Tak jak kiedyś to już stwierdził – przy nim obijała i siniaczyła ciało, przy Maxie była królową.

Nie opuszczaj mnie
Ja wymyślę ci słowa
Których sens pojmiesz tylko ty
Z nich ułożę baśń
Jak się serca dwa pokochały
Na przekór ludziom złym
Z nich ułożę baśń
O tym królu co
Umarł z żalu bo
Nie mógł kochać cię
Nie opuszczaj mnie


Przy nim nigdy nie poczułaby się jak królowa. Przy nim były tylko ból i smutek i wieczne wyrzuty. Czuł, że jutro to okno też będzie zamknięte.

c.d.n.
Image

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Sat Sep 04, 2004 6:15 pm

_liz wrote:Denerwujcie sie, wiedząc ode mnie, że pan Guerin znów ucieknie od tego i wmówi sobie zupełnie coś innego...
Oj, _liz, żebyś wiedziała, ja po przeczytaniu tej części denerwuje się i to bardzo. Ale co w tym dziwnego. Zakończyłaś tą część w takim momencie.., niby nic takiego a jednak....
?Kochasz go??

Wiedział, że się zastanawia, że w jej głowie się kołuje, że wolałby nie żyć niż odpowiadać. Wszystko dlatego, że ta odpowiedź zabijała ją samą. ?Chyba tak...? wymamrotała. Miał ochotę w coś uderzyć. Z całej siły.
Do tej pory, Michael miał nadzieję i chciał usłyszeć, że Liz już nie kocha Maxa, a tu cios poniżej pasa, ona mówi, że jeszcze coś do niego czuje, że go kocha. Choć zdaje mi się, że to w pewnym stopniu, po prostu rodzaj przywiązania. Niestety Michael tego nie wie ;( I ta jego złość, czysta zazdrość... Jak bardzo chciałby ukryć swoje uczucia, nie przyznawać się do nich, chyba nic mu z tego nie wychodzi. Jego wszystkie myśli podążają w stronę Liz. Kiedy jest smutny, chciałby, żeby ona była koło niego, czym przynosiłaby mu uspokojenia, chwilowe zapomnienie... Natomiast kiedy przychodzi do niego Max i zwierza się ze swoich miłosnych problemów, mówi o wielkiej miłości do Liz, on go ledwie słucha, a tak naprawdę podświadomie marzy o bliskości Liz.
?On za tobą tęskni? mruknął ? 'Ja też bym tęsknił' pomyślał. Tylko pochyliła głowę.

?On chce po prostu być z tobą? - 'Ja też chcę, żebyś przy mnie była'

?On cię kocha? - 'Ja chyba też...'
Widać, że boi się tego słowa jak ognia, boi się, że jeśli obdarzy kogoś taki uczuciem, ponownie zostanie odtrącony, że zrobi coś źle i po pewnym czasie zobaczy "zamknięte okno" Ale mam nadzieję, _liz, że ty to rozwiążesz inaczej :D

_liz dziękuję za tą wspaniałą część. Ja raczej cieszę się, że kolejna będzie dopiero na koniec przyszłego tygodnia. Mam okropną harówkę w lo.
I jeszcze jedno, _liz skąd pochodzą te słowa... "Nie opuszczaj mnie....."
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 24 guests