Kwaśne pomarańcze
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Liz_Parker
- Zainteresowany
- Posts: 301
- Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
- Location: z Sanoka
- Contact:
Hmm.... powiedzmy, że po części spełnię wasza prośbę, bo pojawi sie nowa osoba. Zupełnie nowa! Kolejna część Pomarańczy umieszczę jeszcze w tym tygodniu. Tymczasem zamieszczam art, który będzie dotyczył nowych odcinków. Właśnie w tych nowych częściach zacznie sie wszystko naprawdę mieszać, kwaśnieć i robić nieprzyjemnie zwłaszcza dla Liz. Na fan arcie znajdziecie pewne zdjęcia, ale powiem wam, żebyście nie wyciągali pochopnych wniosków... no i pojawią sie też fotki nowej postaci...
- Liz_Parker
- Zainteresowany
- Posts: 301
- Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
- Location: z Sanoka
- Contact:
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
Heh Każdy ma swój gust. Mnie na przykład w ogóle nie podoba sie Sean czy (bez urazy fanki Jasona) Max... A "nowy" to Joseph Fiennes (m.in. "Zakochany Szekspir" czy "Wróg u bram") - może i nie jest powalająco przystojny, ale kto powiedział, że musi być?Ten "nowy" jest jakiś (nie obraź się) ale brzydki... (dla mnie)
A teraz..._liz, kiedy wreszcie wrzucisz kolejną część
Częśc trzecia
P.S: "Nowy" już w kolejnej części...
Last edited by _liz on Mon Aug 23, 2004 8:46 pm, edited 1 time in total.
No proszę, _liz robi z tego ff akcji
Dalej trochę mnie irytuje to opowiadanie... I dobrze, dobrze, aby tak dalej Podoba mi się, że nie podoba mi się to, co robi Liz. I to co inni robią z nią... Wciąż jestem zła na resztę, na Maxa głównie, za to, że wciągają w to Liz... Ja rozumiem, sama się wciągnęła, pomogła im w czasie strzelaniny, ale... zresztą pisałam o tym w poprzednim poście, pójście do niej do już przesada Ale dziewczyna się nie zgodziła, brawo! Jestem pełna uznania
Dalej trochę mnie irytuje to opowiadanie... I dobrze, dobrze, aby tak dalej Podoba mi się, że nie podoba mi się to, co robi Liz. I to co inni robią z nią... Wciąż jestem zła na resztę, na Maxa głównie, za to, że wciągają w to Liz... Ja rozumiem, sama się wciągnęła, pomogła im w czasie strzelaniny, ale... zresztą pisałam o tym w poprzednim poście, pójście do niej do już przesada Ale dziewczyna się nie zgodziła, brawo! Jestem pełna uznania
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
- Liz_Parker
- Zainteresowany
- Posts: 301
- Joined: Sat Aug 16, 2003 11:23 pm
- Location: z Sanoka
- Contact:
Mi tam się nie podoba.nowa wrote:Aha, i PS. Pamiętam "nowego" z "Zakochanego Szekspira" - czego chcecie, niezły z niego towar
Ciekawe, co z niego będzie...
Opowiadanie robi się coraz bardziej ciekawe. Bardzo fajnie. Trzymaj tak dalej.
"I Have Promises To Keep, And Miles To Go Before I Sleep." ROBERT FROST
"So That's The End. Our Life In Roswell. What A Long Strange Trip It's Been"
"So That's The End. Our Life In Roswell. What A Long Strange Trip It's Been"
Bardzo podoba mis ię sposób w jaki pokazujesz Liz i Tess. "Normalni ludzie" z normalnymi uczuciami, bez instynktów morderczych
Ale zdziwił mnie trochę reakcja Liz na wiadomość, że jej ukochany jest kosmitą. Szybko to zaakceptowała
Ale pewnie spowodowane było to jej miłością do Maxa
Ale zdziwił mnie trochę reakcja Liz na wiadomość, że jej ukochany jest kosmitą. Szybko to zaakceptowała
Ale pewnie spowodowane było to jej miłością do Maxa
„Człowiek hołduje chętniej dobru niźli złu, ale warunki nie sprzyjają mu”
/Bertold Brecht/
/Bertold Brecht/
- lizzy_maxia
- Fan
- Posts: 888
- Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
- Location: Łódź, my little corner of the world...
- Contact:
Będę szczera. Opowieści o ucieczce kosmitów przed FBI - to nie dla mnie. A właśnie taka była część 3. Dlatego - nie powaliła mnie na kolana. W cz. 4 moją uwagę przykuł Zac (mimo że nie lubię tego imienia). Podoba mi się, że wprowadziłaś zupełnie nową postać. Nie obstawiam, czy będzie agentem czy też nie. Mam tylko nadzieję, że nawet jeśli będzie miał coś wspólnego z FBi, nie bedzie to człowiek pokroju agenta Pierca. I chciałabym...żeby zakochał się w Liz. Infantylne to to, ale w tym opowiadaniu widze tylko Maxa tylko i wyłącznie z Tess. Sama Liz - denerwuje mnie jak cholera. Męczennica od siedmiu boleści
Eh, chyba straciłam serce do opowiadań...
Eh, chyba straciłam serce do opowiadań...
Spokojnie. Po prostu chciałam zmienić miejsce akcji, żeby nie działo się wszystko tradycyjnie w Roswell. Wiec musiałam ich przenieść i posłużyłam się dość "spranym" pretekstem, czyli ucieczką przed FBI. Ale nie martwcie się już nie bedzie pogoni, błysków, broni itd. Skupimy się na uczuciach i zawiłościach.Opowieści o ucieczce kosmitów przed FBI - to nie dla mnie. A właśnie taka była część 3.
Tak, zdecydowanie mnie samej ten pomysł też się spodobał. Z taką osobą można "wyprawiać" różne rzeczy i różnie nakreślić jej charakter a także powiązania z innymi bohaterami. No i wprowadza pewną świeżość do świata Roswell.moją uwagę przykuł Zac (mimo że nie lubię tego imienia). Podoba mi się, że wprowadziłaś zupełnie nową postać.
Heh. Kim okaże się być Zac, nie zdradzę! Zakochał się w Liz? Cóż... przyznam szczerze, że własnie po to został wprowadzony do tego ff.Mam tylko nadzieję, że nawet jeśli będzie miał coś wspólnego z FBi, nie bedzie to człowiek pokroju agenta Pierca. I chciałabym...żeby zakochał się w Liz.
Chcę uprzedzić, że wraz ze zmianą miejsca zmieni się troszke nastawienie niektórych bohaterów. Liz powoli zacznie z innej perspektywy na wszystko patrzeć, już nie tylko przez pryzmat miłości do Maxa. Sam Max przejdzie drobny kryzys. A Zac namiesza już totalnie! Kolejna część w przyszłym tygodniu.
V
Drzwi otworzyły się niespodziewanie. Liz obróciła twarz, wbijając spojrzenie w stojącego na progu mężczyznę. Nie był zbyt wysoki, a jego łysina połyskiwała w świetle dnia. Nosił okulary. Wydawać by się mogło, że osoby w okularach są raczej spokojne, łagodne, pełne cierpliwości i wrodzonego ciepła. O tym mężczyźnie nie można było tego powiedzieć. Chłód, wrogość i niebezpieczeństwo stanowiły jego aurę. Dziewczyna lekko się wzdrygnęła, gdy obrzucił ich wszystkich niezbyt przychylnym wzrokiem. Nie wyglądał na zadowolonego ani na chociażby poruszonego. Tess mocniej ścisnęła dłoń Maxa, Isabell skuliła się, a Michael wbił wzrok w odległy punkt. Bali się go. Tego była pewna. Kimkolwiek był ten mężczyzna, musieli go słuchać, a nie wyglądał na zbyt miłego i opiekuńczego. Otworzył szerzej drzwi i wpuścił ich do środka, nie mówiąc ani słowa. Podążali za nim. Liz trzymała się blisko grupy. Dom był ogromny, tak duży, że aż ją przytłaczał. Powinna w zasadzie wyjść, wrócić się, wsiąść do samochodu i jechać z powrotem do Roswell. Pozostała jednak z dwóch powodów. Po pierwsze, już nie była zbyt bezpieczna odkąd wplątała się w to dławiące kosmiczne zamieszanie. Po drugie coś jej kazało tu zostać, zupełnie jakby czekała na kolejne wydarzenie, które zmieni jej życie. Kiedy wchodzili po schodach na piętro, utkwił wzrok w splecionych dłoniach. Niczyich innych tylko Maxa i Tess. W głowie zahuczało jej, powróciły gwałtownie słowa wypowiadane błagalnie przez blondyneczkę. A do niech to wciąż nie docierało. Obie miały ten sam problem – kochały Maxa odkąd tylko to pamiętają. Z tym, że Tess była jego dziewczyną a Liz nie. Innej różnicy brunetka nie zauważała. Max Evans. Ten jedyny chłopak, który stanowił przekleństwo jej marzeń i nastoletniego życia. To naprawdę trudne, kiedy każdy dzień obraca się wokół pragnienia bycia tylko z jedną osobą choć przez ułamek sekundy.
Powiał wiatr wspomnień cytryną kwaszony
przyniósł ze sobą widok tak nieproszony
Serce zabiło jej mocniej, gdy tylko przesunęła spojrzenie na ciało Maxa. W umyśle zaczęły rodzić się pytania, których nigdy wcześniej nie było. Zastanawiało ją, skąd właściwie zrodziła się w niej ta mania, kiedy tak naprawdę popadła w ten obłęd, kiedy zaraziła się przewlekłą chorobą o nazwie Max Evans? Nie umiała odpowiedzieć sama sobie na to pytanie. Nie pamiętała nawet czy to przyszło nagle czy może jednak rodziło się powoli, z każdym dniem, w którym miała okazję go obserwować. Wiedziała jedynie, że potrafiła spędzać każdą wolną chwilę na myśleniu o tym jak to jest, gdy leży się w jego ramionach, gdy jego szept jest zarezerwowany tylko dla niej. Niczym lodowata fala, powróciła świadomość, że tylko jedna osoba wie jak to jest. Tess Harding. Z całym pokładem gniewu, zazdrości i pragnienia zlikwidowania chociaż na chwilę niewinnej blondyneczki pojawiało się jednocześnie rozżalenie. Liz zacisnęła pięści. Gdyby nie ta rozmowa przed paroma godzinami, gdyby nie zapłakane oczy dziewczyny, gdyby nie jej słowa i błagania, potrafiłaby tak jak dawniej jej nienawidzić. Ale niestety Tess powiedziała to jedno magiczne słówko. Że kocha. Liz Parker doskonale wiedziała jak to jest kogoś kochać i widzieć z kimś innym. Ona przerabiała to od kilku lat i ledwie sobie z tym radziła, a przecież nigdy nawet nie zasmakowała tej magii, którą roztacza Max Evans. Co dopiero miałaby zrobić dziewczyna, która praktycznie całe swoje życie spędziła u boku Maxa, gdyby nagle została na lodzie i była skazana na obserwowanie dawnego kochanka w ramionach innej. Teraz sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej.
- Kolacja będzie o dziewiątej. - zimny głos poinformował ich mechanicznie
Liz spojrzała na mężczyznę, który wskazywał jej pokój. Nawet nie zorientowała się, gdy w sąsiednich pokojach zniknęły Max i Tess oraz Isabel. Tylko Michael jeszcze stał na korytarzu, ale przy otwartych drzwiach, które jak sądziła prowadziły do jego sypialni. Weszła bez słowa do wskazanego pomieszczenia, słysząc za sobą skrawki innej rozmowy.
- Widzieliśmy przed twoim domem samochód. - to był Michael – Już go wcześniej widzieliśmy na jednym z postojów. Do kogo on należy?
- Kolacja o dziewiątej. - wycedził do niego przez zęby kosmitach
Najwyraźniej było coś, czym nie chciał się na razie dzielić z nimi. Liz zaskoczył jedynie ostry, wręcz rozkazujący ton Michaela. Zupełnie jakby żądał odpowiedzi. Zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się po pokoju. To było jak hotel. Ogromne łóżko, telewizor, nawet własna łazienka. Łazienka. Odetchnęła z ulgą. Tego jej było teraz trzeba. Porządnego prysznica, który spłucze nie tylko ciężką drogę, ale jeszcze bardziej ołowiane myśli.
* * *
Max siedział sztywno na krześle. Tess właśnie zasnęła. Spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął. Podobała mu się i to bardzo, uwielbiał przyglądać się jej we śnie, gdy była spokojna i pozbawiona wszelkiego strachu, gdy całkowicie oddawała się pod jego opiekę. I mógłby po prostu siedzieć i przyglądać się jej, gdyby jego umysłu nie zaprzątała myśl o czymś innym. O kimś innym. Wciąż powracał w jego głowie obraz ciemnowłosej dziewczyny, którą w to wszystko wplątali. Przełknął ślinę, tak jak wtedy, gdy wykrzyczała mu, że to wszystko jego wina i że ona go kocha. Kiedyś sądził, że słowa miłości są słodkie i poją niczym najlepsze wino, rozgrzewając przyjemnie ciało i sprowadzając uśmiech. Ale Liz Parker wprowadziła do jego słownika nowe znaczenie pojęcia miłość. Kiedy mówiła o swoich uczuciach, jej słowa były kwaśne niczym cytryna, a on poczuł wtedy jak powstaje wewnątrz niego maź o gorzkim posmaku, która zamraża powoli wszystko. Na początku zmroziło tylko jego zmysły. Ale z każdym kolejnym krokiem, z każda kolejną godziną jazdy było coraz gorzej. Stopniowo zamarzał jego umysł, potem nerwy i ciało. Gdy byli już na miejscu i wdrapywali się po schodach, czuł na sobie jej wzrok. Wtedy lodowa powłoka pokryła całą resztę jego wnętrza, usypiając wszelkie ludzkie odczucia i wprowadzając zimny wiatr zamętu. Spojrzał ponownie na Tess, a następnie wstał. Starał się wyjść po cichu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Korytarz był pusty. Podejrzewał, że mężczyzna który ich przyjął jest na dole, a Isabel i Michael śpią w swoich pokojach. Rozejrzał się uważnie, jakby upewniając się, że nikogo nie ma. Podszedł do dwuskrzydłowych drzwi i nabrał głęboko powietrza. Sam nie wiedział po co tam chce wejść, co chce powiedzieć czy wyjaśnić. Po prostu nie mógł się sam powstrzymać. Zapukał cicho, ale nikt mu nie odpowiedział. Dziwny lęk, że coś jest nie tak momentalnie nim zawładnął i pchnął jego dłoń na klamkę. Wszedł do środka. Pokój był pusty, ale przesiąknięty zapachem. Tym zapachem, który mu towarzyszył od kilku dni, ale którego nie potrafił rozpoznać. Półmrok ogarniał wszystko. Max zlustrował podłogę, tak jakby za chwilę miał na niej odnaleźć ciało. Jego uwagę przykuła smuga światła padająca z prawej strony. Zerknął tam i w ułamku sekundy zamarł. To jasne światło wydostawało się przez otwarte drzwi, prowadzące do... łazienki. Usiłował odwrócić twarz, ale jednak silniejsza była pokusa. Niepewnie, jakby wciąż się obawiając przyłapania, spojrzał w tamtą stronę. I zobaczył to, czego nie spodziewał się nigdy ujrzeć. Drobna brunetka zdjęła właśnie ręcznik. Wstrzymał oddech, nie odrywając wzroku od jej ciemnej skóry, po której powoli spływały strugi wody. Rozchylił usta. Przez jego umysł powoli, wręcz leniwie przesuwały się mgliste myśli. Zastanawiało go jaka w dotyku jest jej skóra, jak smakuje, czy dotyka się jej delikatnie czy lepiej odbierać ją pełnią zmysłów. Zastanawiał się jaka byłaby pod jego dłońmi... Szybko obrócił się na pięcie, wychodząc gwałtownie, nie zwracając uwagi na to, czy trzaska drzwiami. Usiłował wymazać obraz nagiej dziewczyny.
- Tess. - powtarzał sobie pod nosem, jakby to go miało ocucić
I wpadł na drobną blondyneczkę, która właśnie wychodziła z pokoju. Nie było już nic, oprócz gwałtownego pocałunku.
* * *
Liz zeszła niepewnie po schodach. Nie wiedziała gdzie powinna się kierować, dopóki nie zauważyła Isabel, która najwyraźniej miała ten sam problem. Obie weszły ramię w ramię do olbrzymiej jadalni. Przy stole siedzieli już chyba wszyscy, oprócz samego gospodarza. Dziewczyna natknęła się przypadkiem na wzrok Maxa, który szybko pochylił głowę, kiedy tylko ją zobaczył. Nie rozumiała tego zachowania. Wcześniej ją ignorował, starał się nie stwarzać takich sytuacji, a teraz zachowywał się zupełnie, jakby się jej bał. Za to szare oczy tkwiły w niej nieustannie, śląc do nieba kolejne modlitwy błagające o pomoc. Dla świętego spokoju Liz usiadła obok Isabel. W tym właśnie momencie do sali wkroczył mężczyzna w okularach, który ich wcześniej tak gorąco przywitał. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zaraz za nim nie podążał jeszcze jeden gość. Brunetka wstrzymała oddech, widząc zielono-szare zabarwienie tęczówek. Znajoma twarz, poznana ledwie kilkanaście godzin temu znów pojawiła się przed jej oczami.
- Zac? - zapytała półszeptem z niedowierzaniem
Młody mężczyzna uśmiechnął się lekko, ale nic nie odpowiedział. Za to nagła reakcja dziewczyny przykuła uwagę pozostałych, którzy dopiero teraz rozpoznali w przybyszu owego nieznajomego z baru. I nie można powiedzieć, że ktokolwiek z nich był z tego zadowolony. Zachary usiadł naprzeciwko niej, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku.
- Widzę, że pana Grey'a już poznałaś. - zabrzmiał przeszywający głos, przykuwając uwagę Liz – O ile twoi niezbyt mądrzy towarzysze ci nie powiedzieli, to ja nazywam się Kal Langley.
Kto słuchałby tego jako anegdoty, uznałby wypowiedź mężczyzny za powitanie. Ale jeśli słyszałoby się to na żywo, z pewnością każdy bez większego problemu odczytałby ironię, złość i ogromną nieprzychylność w padających słowach. Max posłał Langley'owi dość poważne spojrzenie, ale ten najwyraźniej nie był tym zbyt przejęty, bo bez większego zastanawiania zajął się swoją kolacją. Wszyscy zaczęli jeść. Liz wciąż była zbyt zaintrygowana obecnością nieznajomego, aby przysłuchać się rozmowie, którą prowadzili pozostali. A raczej którą prowadził Max z Kalem. Ale i rozmową tego nie można było nazwać, ponieważ mężczyzna tylko przełykał i przysłuchiwał się, gdy Max starał się wszystko wyjaśnić.
- Wtedy postanowiliśmy przyjechać tutaj. - powiedział Max spokojnie – Nie planowaliśmy spadać ci na głowę i ściągać kłopoty.
Krótki śmiech przerwał wywód chłopaka i wyrwał z zamyślenia nawet Liz. Wszyscy spojrzeli na Kala, który wciąż z lekkim rozbawieniem pił wino. Odstawił kieliszek, nałożył sobie porcję cytrynowej sałatki i powiedział:
- Zan. Sprowadzanie na mnie kłopotów to twoje hobby, więc nie zabawiaj się w przybitego szczeniaka.
Pomimo uśmiechu na twarzy mężczyzny, Liz wyczuła, że w słowach kryje się mnóstwo nienawiści i gniewu. Nie rozumiała jednak, jakim cudem zwykły osiemnastolatek miałby przysparzać kłopotów właśnie jemu. No, nie licząc samego faktu, że był kosmitą. Langley odłożył sztućce, rozparł się w krześle i wciąż mierząc Maxa zimnym wzrokiem, zaczął:
- Jestem waszym opiekunem. Tuszuję wszystkie sprawy, które mogą ściągnąć na was FBI, staram się mieć was ciągle pod kontrolą. Tłumaczę wam, że musicie uważać na każdy krok. - wzbierała w nim złość – Ale to chyba jak rzucanie grochem o ścianę! - krzyknął tak głośno, że Tess aż podskoczyła
Wszyscy opuścili głowy, niczym potulne dzieci. Liz z przerażeniem powiodła wzrokiem po nich wszystkich. Miała wrażenie, że za chwilę stanie się świadkiem czegoś, co by jej nawet nie przyszło do głowy. Kal nabrał powietrza, jakby się powoli uspokajał.
- Które z was było tak genialne, że doprowadziło do tego wszystkiego i jeszcze wciągnęło w to wszystko jakąś nędzną dziewczynę? - zapytał
Tess wymamrotała ciche „Ja” zwracając na siebie uwagę mężczyzny. Liz nigdy wcześniej nie dostrzegła w blondynce tyle determinacji i odwagi, które jednocześnie były pomieszane z jej niepewnością. Langley najwyraźniej miał coś jeszcze do powiedzenia, bo otworzył usta, ale w tym momencie mu przerwano. Brunetka nie dowierzała własnym zmysłom, z których każdy informował ją, że właśnie przemawia Max Evans.
- Dość Langley. - jego ton był niezwykle chłodny i ostrzegawczy – Jesteś naszym opiekunem, nie dyktatorem. To twój obowiązek, żeby nas chronić.
Mężczyzna powoli uniósł się z miejsca, można było odnieść wrażenie, że lada chwila wybuchnie lub po prostu zabije Maxa. On tymczasem zacisnął pięści i powstrzymując wszystkie swoje mordercze żądze, odpowiedział:
- Jak sobie wasza wysokość życzy. - wyszedł
* * *
Dziewczyna stała koło kominka, wpatrując się w mrok i pył. Z drugiego krańca salonu docierały do niech ciche szepty. Nie mogła uwierzyć, że wplątała się w to wszystko, że była tutaj i nie miała nawet pojęcia co się dzieje. Opiekun, władca, Zan... to było dla niej za wiele jak na jeden dzień. Poczuła przyjemny zapach i uniosła głowę. Nie przeczuwała, że był to zapach męskiej wody toaletowej. Tuż obok niej stał Zac, przyglądając się jej uważnie. Ciepły uśmiech zadrgał na jego ustach, kiedy tylko jej ciemne oczy wbiły się w jego twarz. Tak, on był kolejną osobą, która była w to wszystko zamieszana. Liz sama nie wiedziała jak zareagować na to. Chciała, żeby był zwykłym nieznajomym, z którym jej się przyjemnie rozmawiało i który jest całkowicie normalny. A on nagle pojawiał się tutaj, w samym centrum tego kosmicznego huraganu. Z drugiej strony, miło było mieć przy sobie kogoś, kto dziwnie wszystko rozumiał i stanowił odskocznię od całego tego zgiełku.
- Zac. - z jej ust wypadło jego imię, powodując natychmiastową reakcję mężczyzny
- Tak?
- Właściwie... - nie wiedziała jak sformułować pytanie – Co ty tu robisz?
Na chwilkę jego uśmiech przygasł, a oczy pociemniały, odbijając jedynie te szare nuty smutku. Oparł się plecami o zimny kominek i powiedział.
- Pracuję. Dla Langley'a.
- Myślałam, że jesteś człowiekiem. - mruknęła sama do siebie
- Bo jestem. - odpowiedział spokojnie – Ale znam te wszystkie kosmiczne tajemnice, układy i całą resztę tego trującego badziewia.
W jej oczach czaiło się wiadome pytanie. Mężczyzna nabrał głęboko powietrza, nie mając do końca pewności, że chce jej to wszystko opowiedzieć. Ale od początku jakaś wewnętrzna siła mówiła mu, że jej można zaufać, że jest mu bliska i że jej takie wyjaśnienia są bardzo potrzebne.
- Kiedyś miałem żonę. - powiedział przyciszonym głosem – Miała na imię Serena. Była kosmitką. - Liz aż zamarła wstrzymując powietrze, a on mówił dalej – Powiedziała mi o tym dopiero po ślubie, bo bała się, że mógłbym... że bym ją zostawił. Ale dla mnie nie liczyło się kim jest. Chociaż... no przyznam, że byłem w szoku. - uśmiechnął się lekko, ale błyskawicznie znów posmutniał – Pewnego dnia zginęła... FBI chciało ją dopaść, ona chciała uciec... i wpadła pod koła pędzącego samochodu.
Liz zastygła, wpatrując się w niego. Miała ogromną ochotę podejść bliżej i dotknąć jego dłoni, jakby to w jakiś sposób miało go pocieszyć lub pomóc mu wytrwać. Ale bała się to zrobić.
- Od tamtej pory pracuję dla Langleya i chronię innych kosmitów.
Jego wzrok przesunął się w stronę kanapy, na której siedziała czwórka nastoletnich uciekinierów. Michael nerwowo coś mówił, Isabel potakiwała mechanicznie, a Max zdawał się go nawet nie słuchać, tylko tulił do siebie Tess, a myślami odpływał gdzie indziej. Ciemne oczy chłopaka uniosły się na chwilę i wbiły w drobne ciało Liz Parker, która chyba wyczuła to spojrzenie podświadomie i pochyliła głowę. Zac zerknął na nią i ponownie na Maxa.
- To dla niego się narażasz? - zapytał półszeptem
Tylko przytaknęła.
c.d.n.
Drzwi otworzyły się niespodziewanie. Liz obróciła twarz, wbijając spojrzenie w stojącego na progu mężczyznę. Nie był zbyt wysoki, a jego łysina połyskiwała w świetle dnia. Nosił okulary. Wydawać by się mogło, że osoby w okularach są raczej spokojne, łagodne, pełne cierpliwości i wrodzonego ciepła. O tym mężczyźnie nie można było tego powiedzieć. Chłód, wrogość i niebezpieczeństwo stanowiły jego aurę. Dziewczyna lekko się wzdrygnęła, gdy obrzucił ich wszystkich niezbyt przychylnym wzrokiem. Nie wyglądał na zadowolonego ani na chociażby poruszonego. Tess mocniej ścisnęła dłoń Maxa, Isabell skuliła się, a Michael wbił wzrok w odległy punkt. Bali się go. Tego była pewna. Kimkolwiek był ten mężczyzna, musieli go słuchać, a nie wyglądał na zbyt miłego i opiekuńczego. Otworzył szerzej drzwi i wpuścił ich do środka, nie mówiąc ani słowa. Podążali za nim. Liz trzymała się blisko grupy. Dom był ogromny, tak duży, że aż ją przytłaczał. Powinna w zasadzie wyjść, wrócić się, wsiąść do samochodu i jechać z powrotem do Roswell. Pozostała jednak z dwóch powodów. Po pierwsze, już nie była zbyt bezpieczna odkąd wplątała się w to dławiące kosmiczne zamieszanie. Po drugie coś jej kazało tu zostać, zupełnie jakby czekała na kolejne wydarzenie, które zmieni jej życie. Kiedy wchodzili po schodach na piętro, utkwił wzrok w splecionych dłoniach. Niczyich innych tylko Maxa i Tess. W głowie zahuczało jej, powróciły gwałtownie słowa wypowiadane błagalnie przez blondyneczkę. A do niech to wciąż nie docierało. Obie miały ten sam problem – kochały Maxa odkąd tylko to pamiętają. Z tym, że Tess była jego dziewczyną a Liz nie. Innej różnicy brunetka nie zauważała. Max Evans. Ten jedyny chłopak, który stanowił przekleństwo jej marzeń i nastoletniego życia. To naprawdę trudne, kiedy każdy dzień obraca się wokół pragnienia bycia tylko z jedną osobą choć przez ułamek sekundy.
Powiał wiatr wspomnień cytryną kwaszony
przyniósł ze sobą widok tak nieproszony
Serce zabiło jej mocniej, gdy tylko przesunęła spojrzenie na ciało Maxa. W umyśle zaczęły rodzić się pytania, których nigdy wcześniej nie było. Zastanawiało ją, skąd właściwie zrodziła się w niej ta mania, kiedy tak naprawdę popadła w ten obłęd, kiedy zaraziła się przewlekłą chorobą o nazwie Max Evans? Nie umiała odpowiedzieć sama sobie na to pytanie. Nie pamiętała nawet czy to przyszło nagle czy może jednak rodziło się powoli, z każdym dniem, w którym miała okazję go obserwować. Wiedziała jedynie, że potrafiła spędzać każdą wolną chwilę na myśleniu o tym jak to jest, gdy leży się w jego ramionach, gdy jego szept jest zarezerwowany tylko dla niej. Niczym lodowata fala, powróciła świadomość, że tylko jedna osoba wie jak to jest. Tess Harding. Z całym pokładem gniewu, zazdrości i pragnienia zlikwidowania chociaż na chwilę niewinnej blondyneczki pojawiało się jednocześnie rozżalenie. Liz zacisnęła pięści. Gdyby nie ta rozmowa przed paroma godzinami, gdyby nie zapłakane oczy dziewczyny, gdyby nie jej słowa i błagania, potrafiłaby tak jak dawniej jej nienawidzić. Ale niestety Tess powiedziała to jedno magiczne słówko. Że kocha. Liz Parker doskonale wiedziała jak to jest kogoś kochać i widzieć z kimś innym. Ona przerabiała to od kilku lat i ledwie sobie z tym radziła, a przecież nigdy nawet nie zasmakowała tej magii, którą roztacza Max Evans. Co dopiero miałaby zrobić dziewczyna, która praktycznie całe swoje życie spędziła u boku Maxa, gdyby nagle została na lodzie i była skazana na obserwowanie dawnego kochanka w ramionach innej. Teraz sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej.
- Kolacja będzie o dziewiątej. - zimny głos poinformował ich mechanicznie
Liz spojrzała na mężczyznę, który wskazywał jej pokój. Nawet nie zorientowała się, gdy w sąsiednich pokojach zniknęły Max i Tess oraz Isabel. Tylko Michael jeszcze stał na korytarzu, ale przy otwartych drzwiach, które jak sądziła prowadziły do jego sypialni. Weszła bez słowa do wskazanego pomieszczenia, słysząc za sobą skrawki innej rozmowy.
- Widzieliśmy przed twoim domem samochód. - to był Michael – Już go wcześniej widzieliśmy na jednym z postojów. Do kogo on należy?
- Kolacja o dziewiątej. - wycedził do niego przez zęby kosmitach
Najwyraźniej było coś, czym nie chciał się na razie dzielić z nimi. Liz zaskoczył jedynie ostry, wręcz rozkazujący ton Michaela. Zupełnie jakby żądał odpowiedzi. Zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się po pokoju. To było jak hotel. Ogromne łóżko, telewizor, nawet własna łazienka. Łazienka. Odetchnęła z ulgą. Tego jej było teraz trzeba. Porządnego prysznica, który spłucze nie tylko ciężką drogę, ale jeszcze bardziej ołowiane myśli.
* * *
Max siedział sztywno na krześle. Tess właśnie zasnęła. Spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął. Podobała mu się i to bardzo, uwielbiał przyglądać się jej we śnie, gdy była spokojna i pozbawiona wszelkiego strachu, gdy całkowicie oddawała się pod jego opiekę. I mógłby po prostu siedzieć i przyglądać się jej, gdyby jego umysłu nie zaprzątała myśl o czymś innym. O kimś innym. Wciąż powracał w jego głowie obraz ciemnowłosej dziewczyny, którą w to wszystko wplątali. Przełknął ślinę, tak jak wtedy, gdy wykrzyczała mu, że to wszystko jego wina i że ona go kocha. Kiedyś sądził, że słowa miłości są słodkie i poją niczym najlepsze wino, rozgrzewając przyjemnie ciało i sprowadzając uśmiech. Ale Liz Parker wprowadziła do jego słownika nowe znaczenie pojęcia miłość. Kiedy mówiła o swoich uczuciach, jej słowa były kwaśne niczym cytryna, a on poczuł wtedy jak powstaje wewnątrz niego maź o gorzkim posmaku, która zamraża powoli wszystko. Na początku zmroziło tylko jego zmysły. Ale z każdym kolejnym krokiem, z każda kolejną godziną jazdy było coraz gorzej. Stopniowo zamarzał jego umysł, potem nerwy i ciało. Gdy byli już na miejscu i wdrapywali się po schodach, czuł na sobie jej wzrok. Wtedy lodowa powłoka pokryła całą resztę jego wnętrza, usypiając wszelkie ludzkie odczucia i wprowadzając zimny wiatr zamętu. Spojrzał ponownie na Tess, a następnie wstał. Starał się wyjść po cichu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Korytarz był pusty. Podejrzewał, że mężczyzna który ich przyjął jest na dole, a Isabel i Michael śpią w swoich pokojach. Rozejrzał się uważnie, jakby upewniając się, że nikogo nie ma. Podszedł do dwuskrzydłowych drzwi i nabrał głęboko powietrza. Sam nie wiedział po co tam chce wejść, co chce powiedzieć czy wyjaśnić. Po prostu nie mógł się sam powstrzymać. Zapukał cicho, ale nikt mu nie odpowiedział. Dziwny lęk, że coś jest nie tak momentalnie nim zawładnął i pchnął jego dłoń na klamkę. Wszedł do środka. Pokój był pusty, ale przesiąknięty zapachem. Tym zapachem, który mu towarzyszył od kilku dni, ale którego nie potrafił rozpoznać. Półmrok ogarniał wszystko. Max zlustrował podłogę, tak jakby za chwilę miał na niej odnaleźć ciało. Jego uwagę przykuła smuga światła padająca z prawej strony. Zerknął tam i w ułamku sekundy zamarł. To jasne światło wydostawało się przez otwarte drzwi, prowadzące do... łazienki. Usiłował odwrócić twarz, ale jednak silniejsza była pokusa. Niepewnie, jakby wciąż się obawiając przyłapania, spojrzał w tamtą stronę. I zobaczył to, czego nie spodziewał się nigdy ujrzeć. Drobna brunetka zdjęła właśnie ręcznik. Wstrzymał oddech, nie odrywając wzroku od jej ciemnej skóry, po której powoli spływały strugi wody. Rozchylił usta. Przez jego umysł powoli, wręcz leniwie przesuwały się mgliste myśli. Zastanawiało go jaka w dotyku jest jej skóra, jak smakuje, czy dotyka się jej delikatnie czy lepiej odbierać ją pełnią zmysłów. Zastanawiał się jaka byłaby pod jego dłońmi... Szybko obrócił się na pięcie, wychodząc gwałtownie, nie zwracając uwagi na to, czy trzaska drzwiami. Usiłował wymazać obraz nagiej dziewczyny.
- Tess. - powtarzał sobie pod nosem, jakby to go miało ocucić
I wpadł na drobną blondyneczkę, która właśnie wychodziła z pokoju. Nie było już nic, oprócz gwałtownego pocałunku.
* * *
Liz zeszła niepewnie po schodach. Nie wiedziała gdzie powinna się kierować, dopóki nie zauważyła Isabel, która najwyraźniej miała ten sam problem. Obie weszły ramię w ramię do olbrzymiej jadalni. Przy stole siedzieli już chyba wszyscy, oprócz samego gospodarza. Dziewczyna natknęła się przypadkiem na wzrok Maxa, który szybko pochylił głowę, kiedy tylko ją zobaczył. Nie rozumiała tego zachowania. Wcześniej ją ignorował, starał się nie stwarzać takich sytuacji, a teraz zachowywał się zupełnie, jakby się jej bał. Za to szare oczy tkwiły w niej nieustannie, śląc do nieba kolejne modlitwy błagające o pomoc. Dla świętego spokoju Liz usiadła obok Isabel. W tym właśnie momencie do sali wkroczył mężczyzna w okularach, który ich wcześniej tak gorąco przywitał. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zaraz za nim nie podążał jeszcze jeden gość. Brunetka wstrzymała oddech, widząc zielono-szare zabarwienie tęczówek. Znajoma twarz, poznana ledwie kilkanaście godzin temu znów pojawiła się przed jej oczami.
- Zac? - zapytała półszeptem z niedowierzaniem
Młody mężczyzna uśmiechnął się lekko, ale nic nie odpowiedział. Za to nagła reakcja dziewczyny przykuła uwagę pozostałych, którzy dopiero teraz rozpoznali w przybyszu owego nieznajomego z baru. I nie można powiedzieć, że ktokolwiek z nich był z tego zadowolony. Zachary usiadł naprzeciwko niej, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku.
- Widzę, że pana Grey'a już poznałaś. - zabrzmiał przeszywający głos, przykuwając uwagę Liz – O ile twoi niezbyt mądrzy towarzysze ci nie powiedzieli, to ja nazywam się Kal Langley.
Kto słuchałby tego jako anegdoty, uznałby wypowiedź mężczyzny za powitanie. Ale jeśli słyszałoby się to na żywo, z pewnością każdy bez większego problemu odczytałby ironię, złość i ogromną nieprzychylność w padających słowach. Max posłał Langley'owi dość poważne spojrzenie, ale ten najwyraźniej nie był tym zbyt przejęty, bo bez większego zastanawiania zajął się swoją kolacją. Wszyscy zaczęli jeść. Liz wciąż była zbyt zaintrygowana obecnością nieznajomego, aby przysłuchać się rozmowie, którą prowadzili pozostali. A raczej którą prowadził Max z Kalem. Ale i rozmową tego nie można było nazwać, ponieważ mężczyzna tylko przełykał i przysłuchiwał się, gdy Max starał się wszystko wyjaśnić.
- Wtedy postanowiliśmy przyjechać tutaj. - powiedział Max spokojnie – Nie planowaliśmy spadać ci na głowę i ściągać kłopoty.
Krótki śmiech przerwał wywód chłopaka i wyrwał z zamyślenia nawet Liz. Wszyscy spojrzeli na Kala, który wciąż z lekkim rozbawieniem pił wino. Odstawił kieliszek, nałożył sobie porcję cytrynowej sałatki i powiedział:
- Zan. Sprowadzanie na mnie kłopotów to twoje hobby, więc nie zabawiaj się w przybitego szczeniaka.
Pomimo uśmiechu na twarzy mężczyzny, Liz wyczuła, że w słowach kryje się mnóstwo nienawiści i gniewu. Nie rozumiała jednak, jakim cudem zwykły osiemnastolatek miałby przysparzać kłopotów właśnie jemu. No, nie licząc samego faktu, że był kosmitą. Langley odłożył sztućce, rozparł się w krześle i wciąż mierząc Maxa zimnym wzrokiem, zaczął:
- Jestem waszym opiekunem. Tuszuję wszystkie sprawy, które mogą ściągnąć na was FBI, staram się mieć was ciągle pod kontrolą. Tłumaczę wam, że musicie uważać na każdy krok. - wzbierała w nim złość – Ale to chyba jak rzucanie grochem o ścianę! - krzyknął tak głośno, że Tess aż podskoczyła
Wszyscy opuścili głowy, niczym potulne dzieci. Liz z przerażeniem powiodła wzrokiem po nich wszystkich. Miała wrażenie, że za chwilę stanie się świadkiem czegoś, co by jej nawet nie przyszło do głowy. Kal nabrał powietrza, jakby się powoli uspokajał.
- Które z was było tak genialne, że doprowadziło do tego wszystkiego i jeszcze wciągnęło w to wszystko jakąś nędzną dziewczynę? - zapytał
Tess wymamrotała ciche „Ja” zwracając na siebie uwagę mężczyzny. Liz nigdy wcześniej nie dostrzegła w blondynce tyle determinacji i odwagi, które jednocześnie były pomieszane z jej niepewnością. Langley najwyraźniej miał coś jeszcze do powiedzenia, bo otworzył usta, ale w tym momencie mu przerwano. Brunetka nie dowierzała własnym zmysłom, z których każdy informował ją, że właśnie przemawia Max Evans.
- Dość Langley. - jego ton był niezwykle chłodny i ostrzegawczy – Jesteś naszym opiekunem, nie dyktatorem. To twój obowiązek, żeby nas chronić.
Mężczyzna powoli uniósł się z miejsca, można było odnieść wrażenie, że lada chwila wybuchnie lub po prostu zabije Maxa. On tymczasem zacisnął pięści i powstrzymując wszystkie swoje mordercze żądze, odpowiedział:
- Jak sobie wasza wysokość życzy. - wyszedł
* * *
Dziewczyna stała koło kominka, wpatrując się w mrok i pył. Z drugiego krańca salonu docierały do niech ciche szepty. Nie mogła uwierzyć, że wplątała się w to wszystko, że była tutaj i nie miała nawet pojęcia co się dzieje. Opiekun, władca, Zan... to było dla niej za wiele jak na jeden dzień. Poczuła przyjemny zapach i uniosła głowę. Nie przeczuwała, że był to zapach męskiej wody toaletowej. Tuż obok niej stał Zac, przyglądając się jej uważnie. Ciepły uśmiech zadrgał na jego ustach, kiedy tylko jej ciemne oczy wbiły się w jego twarz. Tak, on był kolejną osobą, która była w to wszystko zamieszana. Liz sama nie wiedziała jak zareagować na to. Chciała, żeby był zwykłym nieznajomym, z którym jej się przyjemnie rozmawiało i który jest całkowicie normalny. A on nagle pojawiał się tutaj, w samym centrum tego kosmicznego huraganu. Z drugiej strony, miło było mieć przy sobie kogoś, kto dziwnie wszystko rozumiał i stanowił odskocznię od całego tego zgiełku.
- Zac. - z jej ust wypadło jego imię, powodując natychmiastową reakcję mężczyzny
- Tak?
- Właściwie... - nie wiedziała jak sformułować pytanie – Co ty tu robisz?
Na chwilkę jego uśmiech przygasł, a oczy pociemniały, odbijając jedynie te szare nuty smutku. Oparł się plecami o zimny kominek i powiedział.
- Pracuję. Dla Langley'a.
- Myślałam, że jesteś człowiekiem. - mruknęła sama do siebie
- Bo jestem. - odpowiedział spokojnie – Ale znam te wszystkie kosmiczne tajemnice, układy i całą resztę tego trującego badziewia.
W jej oczach czaiło się wiadome pytanie. Mężczyzna nabrał głęboko powietrza, nie mając do końca pewności, że chce jej to wszystko opowiedzieć. Ale od początku jakaś wewnętrzna siła mówiła mu, że jej można zaufać, że jest mu bliska i że jej takie wyjaśnienia są bardzo potrzebne.
- Kiedyś miałem żonę. - powiedział przyciszonym głosem – Miała na imię Serena. Była kosmitką. - Liz aż zamarła wstrzymując powietrze, a on mówił dalej – Powiedziała mi o tym dopiero po ślubie, bo bała się, że mógłbym... że bym ją zostawił. Ale dla mnie nie liczyło się kim jest. Chociaż... no przyznam, że byłem w szoku. - uśmiechnął się lekko, ale błyskawicznie znów posmutniał – Pewnego dnia zginęła... FBI chciało ją dopaść, ona chciała uciec... i wpadła pod koła pędzącego samochodu.
Liz zastygła, wpatrując się w niego. Miała ogromną ochotę podejść bliżej i dotknąć jego dłoni, jakby to w jakiś sposób miało go pocieszyć lub pomóc mu wytrwać. Ale bała się to zrobić.
- Od tamtej pory pracuję dla Langleya i chronię innych kosmitów.
Jego wzrok przesunął się w stronę kanapy, na której siedziała czwórka nastoletnich uciekinierów. Michael nerwowo coś mówił, Isabel potakiwała mechanicznie, a Max zdawał się go nawet nie słuchać, tylko tulił do siebie Tess, a myślami odpływał gdzie indziej. Ciemne oczy chłopaka uniosły się na chwilę i wbiły w drobne ciało Liz Parker, która chyba wyczuła to spojrzenie podświadomie i pochyliła głowę. Zac zerknął na nią i ponownie na Maxa.
- To dla niego się narażasz? - zapytał półszeptem
Tylko przytaknęła.
c.d.n.
- lizzy_maxia
- Fan
- Posts: 888
- Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
- Location: Łódź, my little corner of the world...
- Contact:
No dobrze. Zanim zacznę czytać, chciałabym zaprezentować jeden z moich najnowszych artów (szepnę cichutko, że wydaje mi się, iż jest to jedna z moich najlepszych prac)... Oto ona:
:: Kwaśne Pomarańcze ::
Zauważyłam, że ostatnio jakoś tak lubuję się w czerniach i szarościach Nawet zastanawiam się, czy aby to nie jest zbyt ciemne...Hmm...btw. _liz, widziałaś mój ostatni art do "Niewidzialnych obrazów"? Starczy już tego gadania, przechodze do piątej, następnej części.
Zac rzeczywiście nieźle namieszał...A raczej okazał się kims jeszcze ważniejszym w tej historii Pojawił się "w samym centrum tego kosmicznego bałaganu". Ja jestem z takiego rozwoju sytuacji jak najbardziej zadowolona W dodatku - Serena. To imię kojarzy mi się tylko z jednym - z 4 sezonem. Ale OK - tylko mam nadzieję, że jakoś rozwiniesz wątek Sereny...Ta historyjka o tym jak zginęła..Eh, wydaje się mi być jakaś naciągana i banalna. Abstrahując od Zaca - Max i Liz. Coraz bliżej i coraz goręcej. Nie powiem, żeby mi to odpowiadało, bo w tym opowiadaniu jestem całym sercem za Tess...Ale cóż, fabuła jaka jest, taka jest, gdyby była inna, opowiadanie byłoby czysto rebeliańskie A więc nie ma co wybrzydzać tylko czekać na next part
:: Kwaśne Pomarańcze ::
Zauważyłam, że ostatnio jakoś tak lubuję się w czerniach i szarościach Nawet zastanawiam się, czy aby to nie jest zbyt ciemne...Hmm...btw. _liz, widziałaś mój ostatni art do "Niewidzialnych obrazów"? Starczy już tego gadania, przechodze do piątej, następnej części.
Zac rzeczywiście nieźle namieszał...A raczej okazał się kims jeszcze ważniejszym w tej historii Pojawił się "w samym centrum tego kosmicznego bałaganu". Ja jestem z takiego rozwoju sytuacji jak najbardziej zadowolona W dodatku - Serena. To imię kojarzy mi się tylko z jednym - z 4 sezonem. Ale OK - tylko mam nadzieję, że jakoś rozwiniesz wątek Sereny...Ta historyjka o tym jak zginęła..Eh, wydaje się mi być jakaś naciągana i banalna. Abstrahując od Zaca - Max i Liz. Coraz bliżej i coraz goręcej. Nie powiem, żeby mi to odpowiadało, bo w tym opowiadaniu jestem całym sercem za Tess...Ale cóż, fabuła jaka jest, taka jest, gdyby była inna, opowiadanie byłoby czysto rebeliańskie A więc nie ma co wybrzydzać tylko czekać na next part
Lizzy twój bannerek niesamowicie mi się podoba. Nie szkodzi, że jest czarno-biały, sama też ostatnio wszystko tworzyłabym tylko w takich odcieniach. Dziękuję ci
Hmm... jakby tu odpowiedzieć na twój post Cóz postać Zac'a namieszała i jeszcze wtrąci te swoje trzy grosze. Serena - użyłam tego imienia, bo lubię się nim posługiwac, ale obdarowując nim osobę, która nie jest własnie tą postacią z czwartego sezonu. Serena zginęła w wypadku samochodowym... Tak... Tak twierdzi Zac. W jego mniemaniu zginęła pod kołami samochodu. Co wcale nie onzacza, że tak naprawdę było! A jak było to się kiedyś tam wyjaśni. Natomiast sprawa główna - Max&Liz. Od początku mówiłam, że bedzie to też opowiadanie o nich, więc musicie się spodziewać, że nie bedzie to czysty rebelek. Tess troszeńkę pocierpi... Ale co tam, wsyzscy pocierpią! Mam nadzieję, że kolejna część też ci sie spodoba.
Hmm... jakby tu odpowiedzieć na twój post Cóz postać Zac'a namieszała i jeszcze wtrąci te swoje trzy grosze. Serena - użyłam tego imienia, bo lubię się nim posługiwac, ale obdarowując nim osobę, która nie jest własnie tą postacią z czwartego sezonu. Serena zginęła w wypadku samochodowym... Tak... Tak twierdzi Zac. W jego mniemaniu zginęła pod kołami samochodu. Co wcale nie onzacza, że tak naprawdę było! A jak było to się kiedyś tam wyjaśni. Natomiast sprawa główna - Max&Liz. Od początku mówiłam, że bedzie to też opowiadanie o nich, więc musicie się spodziewać, że nie bedzie to czysty rebelek. Tess troszeńkę pocierpi... Ale co tam, wsyzscy pocierpią! Mam nadzieję, że kolejna część też ci sie spodoba.
- lizzy_maxia
- Fan
- Posts: 888
- Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
- Location: Łódź, my little corner of the world...
- Contact:
Dzięki Do bannerka dorzucę jeszcze swoje trzy grosze...Zwróćcie uwagę na wzrok Maxa...Nie patrzy wprost na Tess, prawda? Gdyby narysować taką kreseczkę, to dosięgłoby...no właśnie Nie było to do końca zamierzone, ale kiedy już się zorientowałam, że jest jak jest...nie poprawiłam tego i to już było zamierzone
A taka króciutka część na weekend. Troszeńkę o Serenie, ale naprawdę niewiele - więcej innym razem. Ta część to raczej krótka obsesja... Z szalonym zakończeniem
VI
Była późna godzina, gdy wreszcie zrezygnowali z czekania na Langley'a i poszli na górę. W zasadzie nie wszyscy się tam udali. Jedynie ci, którzy byli kosmitami. Liz pozostała na dole z Zacharym. Tymczasem pozostali zamknęli za sobą już drzwi do pokoi. Max z dziwną zadumą usiadł na łóżku i wbił wzrok w dywan. Jego samego zastanawiało, co nie pozwala mu normalnie funkcjonować. W natłoku rozmazanych myśli, szukał tej jednej, która ciągle burzyła jego spokój i odwracała uwagę. Niestety, uświadomił sobie, że to nie strach o nich wszystkich, o to, że znajdzie ich FBI, że Kal się wścieka i nie wiadomo co zrobi. Owszem, to go również dręczyło, ale nie tak jak wizje drobnej brunetki. Potrząsnął gwałtownie głową. W jego mniemaniu to nie było możliwe, aby w przeciągu zaledwie kilku dni zacząć się tak interesować obcą zupełnie dziewczyną. A mimo to przed jego oczami pojawiał się nieustannie jej obraz, a w umyśle huczał jej głos, gdy wypowiadała to magiczne zaklęcie. Kochała go. Tak, już mu to wszyscy uświadomili, z nią samą włącznie. A on nadal tego nie rozumiał. Nie wiedział, że można czuć do kogoś coś tak głębokiego, nawet go dobrze nie znając. Liz Parker łamała wszelkie zasady, łącznie z tą. Złamała tez jego stalową barierę w psychice. Tę, która otaczała tylko myśli o Tess i nie dopuszczała nawet na chwilę marzeń o innych. A Liz zmieniła to w ciągu zaledwie kilku sekund. Wystarczyło mu tylko jedno ukradkowe spojrzenie na jej ciemną skórę i fantazje same zaczęły się rodzić. I choć starał się ze wszystkich sił, żeby ją wyrzucić ze swojej głowy, ona nieustannie tam wracała.
- Max... - cichy, niepewny głos przykuł jego uwagę
Uniósł wzrok i wbił go w stojącą przed nim blondynkę. Tess Harding. Odkąd tylko pamiętał byli razem. Od dziecka wiedzieli, że powinni być ze sobą. I jakoś im to nie przeszkadzało. Michael razem z Isabel całkowicie olewali sprawę przeznaczenia, mówiąc, że nie będą się do niczego zmuszać. Jednak on i Tess zawsze czuli, że coś ich do siebie ciągnie. A gdy tylko oboje skończyli piętnaście lat, nie potrafili się już odstąpić na krok. Ciemne oczy Maxa uważnie przyjrzały się całej postaci Tess. Drobne ciało, jasna, mleczna skóra, delikatne rysy, kaskada złocistych loczków i niesamowite kocie oczy. Uśmiechnął się. Tak, kochał ją. Kochał ją cała, każdy cal jej ciała i każdą cząsteczkę jej duszy. I gdy tylko to sobie uświadomił, w jego głowie od razu pojawiła się figurka brunetki. Musiał przestać o niej myśleć, skupił się więc na Tess.
- Tak? - zapytał z lekkim uśmiechem
Zaskoczyło go, gdy dziewczyna klęknęła przed nim i kładąc dłonie na jego kolanach, spojrzała na niego. Ale tak, jak jeszcze nigdy nie patrzyła. Widział jak w jej szarych oczach drgają łzy. Delikatne usta rozchyliły się.
- Kochasz mnie jeszcze Max?
To pytanie było niesamowicie przesiąknięte błaganiem i nadzieją. Nie rozumiał skąd w niej nagle taka zmiana. Zawsze to on mówił o uczuciach, a ona się tylko uśmiechała. Była silna i pogodna, nigdy nic jej nie przestraszyło. A teraz jakieś dziwne przerażenie nie dawało jej spokoju. Uniósł dłonie i ujął delikatnie jej twarz, pochylając się nad nią. Ciepły uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jego usta musnęły jej czoło, a potem dotknęły jej ust. Był to chyba najdelikatniejszy pocałunek, jaki kiedykolwiek wykonali.
- Oczywiście. - odpowiedział po chwili, gdy tylko oderwał od niej usta
Spojrzał na nią ponownie. Zastanawiało go, skąd to dziwne pytanie.
- Skąd te wątpliwości? - zapytał
A Tess przymknęła tylko powieki, unikając jego wzroku. Ją przerażała nowa sytuacja, ale było jej jednocześnie głupio, że zwątpiła w Maxa. Nigdy jej nie zawiódł, zawsze przy niej był, przecież byli sobie przeznaczeni. Wiedziała jednak, że musi to z siebie wyrzucić, nawet jeśli zabrzmiałoby to niesamowicie niedorzecznie i głupio. Westchnęła i powiedziała półszeptem:
- Liz. Wiesz, że ona coś do ciebie czuje... Boję się, że ty... że ty też do niej zaczniesz coś czuć i zostawisz mnie.
Max zmrużył oczy. Czy to było tak oczywiste, że powoli zaczyna się zatracać w myślach o Liz Parker? Asekuracyjnie przytulił do siebie Tess, ale nic nie odpowiedział. Jakby bał się, że nie będzie mógł kontrolować tego co mówi.
* * *
Liz i Zac siedzieli na kanapie, a raczej po jej obu stronach, zachowując niesamowicie duży dystans pomiędzy sobą. Dziewczyna wpatrywała się przed siebie, w kominek, przy którym wcześniej stali. Mężczyzna spoglądał wprost na nią. Od początku przykuła jego uwagę. Coś w niej go zastanawiało i przyciągało. Lubił często analizować psychikę niektórych osób, ale przy Liz aż bał się dowiedzieć co tkwi tam głęboko w niej. Nagle, bez pytania, brunetka otworzyła usta i przyciszonym głosem, zaczęła mówić:
- Zawsze go kochałam. - Zac wiedział doskonale o kim mowa – Nie wiem skąd mi się to wzięło. On po prostu... to po prostu Max.
- Odwzajemnia to uczucie? - zapytał spokojnie mężczyzna
- Jasne. - Liz zakpiła z samej siebie – Dla niego istnieje tylko Tess. Zawsze byli razem, nierozłączni... Na wieki wieków... - mruknęła
- Amen. - zaśmiał się Zac, ale po chwili dodał poważniej – Hmm. Oni chyba są sobie przeznaczeni, tak?
Liz tylko przytaknęła. Nienawidziła tego słowa. Przeznaczenie. Brzmiało dla niej tak samo jak fatum. Było klatką, która nie pozwalała żyć pełnią życia. Było egzekutorem, który odbierał jej wszelką nadzieję. Było przekleństwem.
- Chyba powinnaś dać sobie spokój. - powiedział Zac spokojnie – Zapomnieć.
- Gdyby to tylko było takie proste...
Kiedy Zac o tym mówił, wydawało się brzmieć banalnie. Ale było trudniejsze do zrealizowania. Sama nie wiedziała dlaczego. Może nie chciała zapomnieć, nie chciała przestać żyć nadzieją? A może to było już jak mania, uzależnienie. Ku jej nieszczęściu jeszcze nie stworzono odwyku dla uzależnionych od miłości do niewłaściwych chłopaków. Wolała już nie wracać do tego tematu. Zerknęła na mężczyznę, który najwyraźniej się nad czymś zastanawiał. Przechyliła lekko głowę. W ciemnościach jego oczy niesamowicie lśniły, zupełnie jak oczy kota. Jej ciało przeszły dziwne ciarki.
- A Serena? - zapytała, obawiając się, że zadaje niewłaściwe pytanie
Jego wzrok momentalnie się w nią wbił. Miała wrażenie, że za chwilę nastąpi atak. Sekundy nieubłaganie mijały, a on wciąż milczał. Gdy już jej serce podchodziło do gardła, z jego ust wydobył się głos. O wiele chłodniejszy i smutniejszy niż do tej pory, zupełnie jakby opowiadał obcą sobie historię.
- Poznałem ją tuż po skończeniu liceum. Chciała zostać fizykiem. Ja studiowałem na uniwersytecie. Pobraliśmy się niecałe pół roku od poznania. Była niesamowita.
W ciemnościach Liz nie widziała jego twarzy, ale była całkowicie pewna, że się uśmiechnął, na samo wspomnienie o niej. Czasami ludziom się wydaje, że wracanie myślami do przeszłości i do utraconych osób niesamowicie boli, ale najczęściej bywa wręcz przeciwnie. Tak musiało być w przypadku Zac'a.
- Kochałem w niej wszystko. Nie tylko ciało, chociaż była piękna. Uwielbiałem jej poczucie humoru, jej sposób myślenia i postrzegania świata, jej duszę. Mogła nic nie mówić i po prostu przy mnie być, a ja czułem się jak w niebie.
Pochyliła głowę. Ona czuła się dokładnie tak samo przy Maxie. Zaskoczyło ją to, że oboje z Zac'iem podobnie spoglądają na to uczucie i na osoby, które kochają. Nie mogąc jednak wytrzymać napięcia, które narastało w niej, gdy tylko pomyślała o tym, że nie ma przy niej Maxa, wstała i wyszła. Bez słowa. Mężczyzna odprowadził ją wzrokiem, ale nie zatrzymywał. Wiedział, że cokolwiek się w niej kotłowało musi się samo uspokoić. Uśmiechnął się sam do siebie. Była tak podobna do niego samego. Tak podobna do niej...
* * *
Woda była przyjemnie chłodna. Liz rozejrzała się uważnie, czy przypadkiem przerażający Kal Langley się gdzieś nie czai, a następnie usiadła na skraju basenu. Zanurzyła nogi w błękitnej wodzie. Odchyliła głowę, spoglądając w gwiazdy. Dawno tego nie robiła, a kiedyś wręcz uwielbiała wpatrywać się w nocne niebo. Prawie wpadła do basenu, gdy nagle pojawiła się nad nią jakaś postać. Dopiero ciepły głos ją uspokoił.
- Można się przysiąść?
Przytaknęła tylko. To był Max. Max Evans. Sam przyszedł i jeszcze usiadł obok niej. Nie mogła opanować denerwującego łomotu serca. Zdenerwowany wzrok szukał jakiegoś dogodnego punktu zaczepienia, ale pragnął wciąż, nieustannie powracać na jego twarz. Co on tu robił? Sądziła, że już się do niej nie odezwie, że teraz jeszcze bardziej pogrąży się w ramionach Tess, a ona naprawdę będzie się musiała oduczyć tego co czuje. Oboje milczeli. Nogi Maxa również tkwiły w wodzie, zaledwie parę centymetrów od niej.
- Liz. - zaczął poważnym tonem, ale wyczuła, że boi się mówić – Już rozumiem co czujesz... co czujesz do mnie.
Przymknęła powieki. Nie chciała tego słuchać. Nie teraz. Błagała w duchu, żeby przypadkiem nie powiedział jej tego, czego tak bardzo nie chciała słyszeć. Rozchyliła usta, ale słowa nie wydostawały się z jej gardła. Napięła mięśnie, ale nie mogła wstać i uciec. A on był tak blisko.
- Przykro mi, ale ja tego nie odwzajemniam. - wykrztusił z siebie to, co właśnie przebiło na wylot jej wnętrze – Ale wierzę w to, że ty... że znajdziesz kogoś, kto pokocha cię tak mocno, jak na to zasługujesz. Kiedyś spotkasz kogoś kto jest ciebie wart. Ja nie jestem...
Spojrzała na niego uważnie. To ona go kocha, ona mu komplikuje życie, a on mimo wszystko ją praktycznie przeprasza i mówi, że nie jest jej wart. Zamrugała, wciąż nie wierząc w to, co usłyszała. Kiedy odwrócił twarz w jej stronę, a ich spojrzenia się splotły, wiedziała już, że nie powstrzyma tego, co za chwilę nastąpi. Lekko się uśmiechnęła, unosząc dłoń i dotykając nią nieśmiało jego policzka.
- Właśnie za to cię kocham...
Nim się spostrzegł, jej miękkie usta już łączyły się z jego wargami. Automatycznie zamknął oczy i powoli smakował jej. W głowie aż mu się zakręciło, bo jeszcze nigdy wcześniej, czegoś takiego nie doznał. Nie miał sił się odsunąć. Może by to zrobił, gdyby wiedział, że w jednym z okien firanka jest odsunięta, a pewna osoba uważnie się im przygląda.
c.d.n.
VI
Była późna godzina, gdy wreszcie zrezygnowali z czekania na Langley'a i poszli na górę. W zasadzie nie wszyscy się tam udali. Jedynie ci, którzy byli kosmitami. Liz pozostała na dole z Zacharym. Tymczasem pozostali zamknęli za sobą już drzwi do pokoi. Max z dziwną zadumą usiadł na łóżku i wbił wzrok w dywan. Jego samego zastanawiało, co nie pozwala mu normalnie funkcjonować. W natłoku rozmazanych myśli, szukał tej jednej, która ciągle burzyła jego spokój i odwracała uwagę. Niestety, uświadomił sobie, że to nie strach o nich wszystkich, o to, że znajdzie ich FBI, że Kal się wścieka i nie wiadomo co zrobi. Owszem, to go również dręczyło, ale nie tak jak wizje drobnej brunetki. Potrząsnął gwałtownie głową. W jego mniemaniu to nie było możliwe, aby w przeciągu zaledwie kilku dni zacząć się tak interesować obcą zupełnie dziewczyną. A mimo to przed jego oczami pojawiał się nieustannie jej obraz, a w umyśle huczał jej głos, gdy wypowiadała to magiczne zaklęcie. Kochała go. Tak, już mu to wszyscy uświadomili, z nią samą włącznie. A on nadal tego nie rozumiał. Nie wiedział, że można czuć do kogoś coś tak głębokiego, nawet go dobrze nie znając. Liz Parker łamała wszelkie zasady, łącznie z tą. Złamała tez jego stalową barierę w psychice. Tę, która otaczała tylko myśli o Tess i nie dopuszczała nawet na chwilę marzeń o innych. A Liz zmieniła to w ciągu zaledwie kilku sekund. Wystarczyło mu tylko jedno ukradkowe spojrzenie na jej ciemną skórę i fantazje same zaczęły się rodzić. I choć starał się ze wszystkich sił, żeby ją wyrzucić ze swojej głowy, ona nieustannie tam wracała.
- Max... - cichy, niepewny głos przykuł jego uwagę
Uniósł wzrok i wbił go w stojącą przed nim blondynkę. Tess Harding. Odkąd tylko pamiętał byli razem. Od dziecka wiedzieli, że powinni być ze sobą. I jakoś im to nie przeszkadzało. Michael razem z Isabel całkowicie olewali sprawę przeznaczenia, mówiąc, że nie będą się do niczego zmuszać. Jednak on i Tess zawsze czuli, że coś ich do siebie ciągnie. A gdy tylko oboje skończyli piętnaście lat, nie potrafili się już odstąpić na krok. Ciemne oczy Maxa uważnie przyjrzały się całej postaci Tess. Drobne ciało, jasna, mleczna skóra, delikatne rysy, kaskada złocistych loczków i niesamowite kocie oczy. Uśmiechnął się. Tak, kochał ją. Kochał ją cała, każdy cal jej ciała i każdą cząsteczkę jej duszy. I gdy tylko to sobie uświadomił, w jego głowie od razu pojawiła się figurka brunetki. Musiał przestać o niej myśleć, skupił się więc na Tess.
- Tak? - zapytał z lekkim uśmiechem
Zaskoczyło go, gdy dziewczyna klęknęła przed nim i kładąc dłonie na jego kolanach, spojrzała na niego. Ale tak, jak jeszcze nigdy nie patrzyła. Widział jak w jej szarych oczach drgają łzy. Delikatne usta rozchyliły się.
- Kochasz mnie jeszcze Max?
To pytanie było niesamowicie przesiąknięte błaganiem i nadzieją. Nie rozumiał skąd w niej nagle taka zmiana. Zawsze to on mówił o uczuciach, a ona się tylko uśmiechała. Była silna i pogodna, nigdy nic jej nie przestraszyło. A teraz jakieś dziwne przerażenie nie dawało jej spokoju. Uniósł dłonie i ujął delikatnie jej twarz, pochylając się nad nią. Ciepły uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jego usta musnęły jej czoło, a potem dotknęły jej ust. Był to chyba najdelikatniejszy pocałunek, jaki kiedykolwiek wykonali.
- Oczywiście. - odpowiedział po chwili, gdy tylko oderwał od niej usta
Spojrzał na nią ponownie. Zastanawiało go, skąd to dziwne pytanie.
- Skąd te wątpliwości? - zapytał
A Tess przymknęła tylko powieki, unikając jego wzroku. Ją przerażała nowa sytuacja, ale było jej jednocześnie głupio, że zwątpiła w Maxa. Nigdy jej nie zawiódł, zawsze przy niej był, przecież byli sobie przeznaczeni. Wiedziała jednak, że musi to z siebie wyrzucić, nawet jeśli zabrzmiałoby to niesamowicie niedorzecznie i głupio. Westchnęła i powiedziała półszeptem:
- Liz. Wiesz, że ona coś do ciebie czuje... Boję się, że ty... że ty też do niej zaczniesz coś czuć i zostawisz mnie.
Max zmrużył oczy. Czy to było tak oczywiste, że powoli zaczyna się zatracać w myślach o Liz Parker? Asekuracyjnie przytulił do siebie Tess, ale nic nie odpowiedział. Jakby bał się, że nie będzie mógł kontrolować tego co mówi.
* * *
Liz i Zac siedzieli na kanapie, a raczej po jej obu stronach, zachowując niesamowicie duży dystans pomiędzy sobą. Dziewczyna wpatrywała się przed siebie, w kominek, przy którym wcześniej stali. Mężczyzna spoglądał wprost na nią. Od początku przykuła jego uwagę. Coś w niej go zastanawiało i przyciągało. Lubił często analizować psychikę niektórych osób, ale przy Liz aż bał się dowiedzieć co tkwi tam głęboko w niej. Nagle, bez pytania, brunetka otworzyła usta i przyciszonym głosem, zaczęła mówić:
- Zawsze go kochałam. - Zac wiedział doskonale o kim mowa – Nie wiem skąd mi się to wzięło. On po prostu... to po prostu Max.
- Odwzajemnia to uczucie? - zapytał spokojnie mężczyzna
- Jasne. - Liz zakpiła z samej siebie – Dla niego istnieje tylko Tess. Zawsze byli razem, nierozłączni... Na wieki wieków... - mruknęła
- Amen. - zaśmiał się Zac, ale po chwili dodał poważniej – Hmm. Oni chyba są sobie przeznaczeni, tak?
Liz tylko przytaknęła. Nienawidziła tego słowa. Przeznaczenie. Brzmiało dla niej tak samo jak fatum. Było klatką, która nie pozwalała żyć pełnią życia. Było egzekutorem, który odbierał jej wszelką nadzieję. Było przekleństwem.
- Chyba powinnaś dać sobie spokój. - powiedział Zac spokojnie – Zapomnieć.
- Gdyby to tylko było takie proste...
Kiedy Zac o tym mówił, wydawało się brzmieć banalnie. Ale było trudniejsze do zrealizowania. Sama nie wiedziała dlaczego. Może nie chciała zapomnieć, nie chciała przestać żyć nadzieją? A może to było już jak mania, uzależnienie. Ku jej nieszczęściu jeszcze nie stworzono odwyku dla uzależnionych od miłości do niewłaściwych chłopaków. Wolała już nie wracać do tego tematu. Zerknęła na mężczyznę, który najwyraźniej się nad czymś zastanawiał. Przechyliła lekko głowę. W ciemnościach jego oczy niesamowicie lśniły, zupełnie jak oczy kota. Jej ciało przeszły dziwne ciarki.
- A Serena? - zapytała, obawiając się, że zadaje niewłaściwe pytanie
Jego wzrok momentalnie się w nią wbił. Miała wrażenie, że za chwilę nastąpi atak. Sekundy nieubłaganie mijały, a on wciąż milczał. Gdy już jej serce podchodziło do gardła, z jego ust wydobył się głos. O wiele chłodniejszy i smutniejszy niż do tej pory, zupełnie jakby opowiadał obcą sobie historię.
- Poznałem ją tuż po skończeniu liceum. Chciała zostać fizykiem. Ja studiowałem na uniwersytecie. Pobraliśmy się niecałe pół roku od poznania. Była niesamowita.
W ciemnościach Liz nie widziała jego twarzy, ale była całkowicie pewna, że się uśmiechnął, na samo wspomnienie o niej. Czasami ludziom się wydaje, że wracanie myślami do przeszłości i do utraconych osób niesamowicie boli, ale najczęściej bywa wręcz przeciwnie. Tak musiało być w przypadku Zac'a.
- Kochałem w niej wszystko. Nie tylko ciało, chociaż była piękna. Uwielbiałem jej poczucie humoru, jej sposób myślenia i postrzegania świata, jej duszę. Mogła nic nie mówić i po prostu przy mnie być, a ja czułem się jak w niebie.
Pochyliła głowę. Ona czuła się dokładnie tak samo przy Maxie. Zaskoczyło ją to, że oboje z Zac'iem podobnie spoglądają na to uczucie i na osoby, które kochają. Nie mogąc jednak wytrzymać napięcia, które narastało w niej, gdy tylko pomyślała o tym, że nie ma przy niej Maxa, wstała i wyszła. Bez słowa. Mężczyzna odprowadził ją wzrokiem, ale nie zatrzymywał. Wiedział, że cokolwiek się w niej kotłowało musi się samo uspokoić. Uśmiechnął się sam do siebie. Była tak podobna do niego samego. Tak podobna do niej...
* * *
Woda była przyjemnie chłodna. Liz rozejrzała się uważnie, czy przypadkiem przerażający Kal Langley się gdzieś nie czai, a następnie usiadła na skraju basenu. Zanurzyła nogi w błękitnej wodzie. Odchyliła głowę, spoglądając w gwiazdy. Dawno tego nie robiła, a kiedyś wręcz uwielbiała wpatrywać się w nocne niebo. Prawie wpadła do basenu, gdy nagle pojawiła się nad nią jakaś postać. Dopiero ciepły głos ją uspokoił.
- Można się przysiąść?
Przytaknęła tylko. To był Max. Max Evans. Sam przyszedł i jeszcze usiadł obok niej. Nie mogła opanować denerwującego łomotu serca. Zdenerwowany wzrok szukał jakiegoś dogodnego punktu zaczepienia, ale pragnął wciąż, nieustannie powracać na jego twarz. Co on tu robił? Sądziła, że już się do niej nie odezwie, że teraz jeszcze bardziej pogrąży się w ramionach Tess, a ona naprawdę będzie się musiała oduczyć tego co czuje. Oboje milczeli. Nogi Maxa również tkwiły w wodzie, zaledwie parę centymetrów od niej.
- Liz. - zaczął poważnym tonem, ale wyczuła, że boi się mówić – Już rozumiem co czujesz... co czujesz do mnie.
Przymknęła powieki. Nie chciała tego słuchać. Nie teraz. Błagała w duchu, żeby przypadkiem nie powiedział jej tego, czego tak bardzo nie chciała słyszeć. Rozchyliła usta, ale słowa nie wydostawały się z jej gardła. Napięła mięśnie, ale nie mogła wstać i uciec. A on był tak blisko.
- Przykro mi, ale ja tego nie odwzajemniam. - wykrztusił z siebie to, co właśnie przebiło na wylot jej wnętrze – Ale wierzę w to, że ty... że znajdziesz kogoś, kto pokocha cię tak mocno, jak na to zasługujesz. Kiedyś spotkasz kogoś kto jest ciebie wart. Ja nie jestem...
Spojrzała na niego uważnie. To ona go kocha, ona mu komplikuje życie, a on mimo wszystko ją praktycznie przeprasza i mówi, że nie jest jej wart. Zamrugała, wciąż nie wierząc w to, co usłyszała. Kiedy odwrócił twarz w jej stronę, a ich spojrzenia się splotły, wiedziała już, że nie powstrzyma tego, co za chwilę nastąpi. Lekko się uśmiechnęła, unosząc dłoń i dotykając nią nieśmiało jego policzka.
- Właśnie za to cię kocham...
Nim się spostrzegł, jej miękkie usta już łączyły się z jego wargami. Automatycznie zamknął oczy i powoli smakował jej. W głowie aż mu się zakręciło, bo jeszcze nigdy wcześniej, czegoś takiego nie doznał. Nie miał sił się odsunąć. Może by to zrobił, gdyby wiedział, że w jednym z okien firanka jest odsunięta, a pewna osoba uważnie się im przygląda.
c.d.n.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 8 guests