A:: Anita : Saga o "Królewskiej Czwórce"

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

A:: Anita : Saga o "Królewskiej Czwórce"

Post by Athaya » Sun Jul 11, 2004 12:53 pm

ZWIASTUN

SAGA O "KRÓLEWSKIEJ CZWÓRCE"
Tom 1:
"Gdzieś W Przeszłości"
Od autorki: Intrygujący tytuł prawda?
Wiec do rzeczy:
Będzie to saga o naszych bohaterach, ale trochę w innym składzie.
Tom 1 zawiera opowieść o Liz i Maxie oraz tajemniczym Medalion Czasu. Nie ma Isabell, Michaela i Tess. Jest tylko Max.
Z góry uprzedzam, że akcja będzie się rozgrywać najpierw na Ziemi potem na Antar. (Żeby ten, kto nie przepada za takimi opowiadaniami nie musiał niepotrzebnie się męczyć). Akcja bardzo podobna do sezonu 1. Wyjaśnienia do składu bohaterów:
Na ziemi żyje jedynie Max, którym opiekuje się Nasedo. Chłopak wie, kim jest naprawdę. Ma dwadzieścia pięć lat i uratował życie Liz. Ratuje życie Liz z tym, że nie w strzelaninie, lecz w wypadku samochodowym. Dziewczyna dowiaduje się o pochodzeniu, Maxa i równocześnie zakochuje się w nim. Nie wie, że zaszły w jej organizmie zmiany. Stała się w niewidoczny sposób hybrydą. Byli małżeństwem, ale nie wiedzieć, czemu rozstali się. On wyjechał do Nowego Jorku i mieszka tam od pięciu lat. Liz natomiast jest właścicielką Crash Down, ponieważ trzy lata wcześniej jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym i ona się teraz zajmuje kafejką. Musiała przerwać studia ponieważ nie chciała by dorobek życia rodziców się zmarnował. Pświęciła biologię dla ratowania domu. Nasedo nie jest zdrajcą a jedynie opiekunem, który ma chronić króla. Max nie wie, dlaczego tu jest. A jego opiekun nie chce mu o tym powiedzieć. Co będzie dalej zobaczycie?:)
Pozdrowienia dla wszystkich czytelników. Anita19
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Sun Jul 11, 2004 12:54 pm

Cz. - 1
Siedział na fotelu i czekał na Nasedo. Jego opiekun miał przynieść dziś jakiś tajemniczy przedmiot, który odnalazł tydzień temu w ściekach. Max nie wiedział, dlaczego to coś tam było, ale miało to bezpośredni związek z nim samym. Nie był człowiekiem, lecz kosmitą. Oto prawdziwa przyczyna tych poszukiwań. Chciał odnaleźć swój prawdziwy dom. Wiedział, że jest nim odległa planeta Antar, której był królem. Był, ponieważ stało się coś w przeszłości, co sprawiło, że znalazł się na Ziemi zupełnie nie pamiętając nic. Dopiero opiekun go w przeszłości uświadamiał, kim jest. Niestety nie mówi, dlaczego - Max podniósł kieliszek brandy i wypił łyk - Zapatrzył się w ogień i zatopił ponownie w myślach.
Dokładniej myślał o Liz. Elizabeth Parker. Tej jedynej i niepowtarzalnej kobiecie, która odwróciła jego życie do góry nogami. Wrócił myślami do tamtego dnia, kiedy ją uratował. Szła przez ulice jak zwykle zamyślona i nie widziała nadjeżdżającego samochodu. Widział jak w nią uderza, jej padające na ziemię ciało, a potem swój krzyk. Tak, uratował jej życie i się zaczęło. Ich wspólne życie. Wtedy, pięć lat temu bardzo się kochali, ale coś gdzieś, w którymś momencie się popsuło. Nie mógł tego rozgryźć. Oboje mieli po osiemnaście lat jak to się stało, a małżeństwem byli dwa lata. Wtedy nastał ten koniec. To był dla niego wielki cios. Przez rok jeszcze próbował mieszkać blisko niej, ale nie mógł. Wciąż ją kochał i dlatego próbował zapomnieć, ale nie udało się. Wyjechał i mieszkał w Nowym Jorku. Teraz minęło już pięć lat a on wciąż pamiętał ten żar między nimi. Pamiętał namiętne pocałunki. Pamiętał...
Jego rozmyślania przerwał zgrzyt zamka w drzwiach. Wiedział, że to Nasedo. Wstał i udał się do kuchni by zmienić brandy na kawę. Nie mógł teraz spać. Musiał zobaczyć, z czym mają odczynienia. Po chwil w kuchni pojawił się drugi kosmita. Nasedo, wyglądał na sześćdziesięciolatka, ale z siłą, co najmniej tysiąca Herkulesów. Jego twarz zazwyczaj była niezwykle poważna i skupiona, choć zdarzały się pojawiać na niej uśmiechy jak dziś. Postawił dziwnie wyglądającą skrzynię na stole i spojrzał na swego podopiecznego.
- Dziś dowiemy się czegoś więcej o naszym domu Max - Powiedział łagodnie
- Nie wiem, czy ja chcę wiedzieć - Odparł Max. To była prawda. W tamtych latach zdarzały się czasy, kiedy byli w wielkim niebezpieczeństwie i musieli uciekać, więc Maxowi nie paliło się do poznawania nieznanych tajemnic.
- Klamka zapadła - Powiedział Nasedo z wyraźnym naciskiem
- Dobrze... Więc co to za diabelstwo - Poddał się i spojrzał na skrzynię.
Była zakurzona, duża i ciężka. Przekonali się, że coś cichutko tam chlupotało jakby woda. Nie wiedzieli jak to zinterpretować. Max spojrzał na zamek. Nie spodobało mu się to, co widział. Widniało tam pięć wypukłych kulek w kształcie litery V i jakieś napisy, a wszystko to znajdowało się na wieku tego czegoś. Ni w ząb nie mógł tego cholerstwa rozszyfrować. Ale Nasedo z wielkim trudem przeczytał
- Tylko król... Zań... Ma moc by... Otworzyć... Pieczęć... - Tu nie mógł odczytać - Pieczęć otwiera insygnia władzy króla Antaru. - To wszystko, co było napisane, ale niewiele wyjaśniło Maxowi. Nadal tępo wpatrywał się w to coś nie wiedząc, co dalej z tym zrobić. Bezwiednie przyłożył palce do krawędzi szkatuły i przejechał palcem. Odczuł zdziwienie, ponieważ spodziewał się czegoś szorstkiego i nieprzyjemnego w dotyku. To natomiast było śliskie i zimne. Wypukłości zaczęły nagle świecić delikatnym jasnym delikatnym światłem. Max uniósł brew i spojrzał na Nasedo. Ten wzruszył ramionami i nie odezwał się ani słowem. Czekał na to jak postąpi Max. W tej samej sekundzie jakby bez własnej woli ręka Maxa znalazła się nagle na pieczęci i rozświetliła od spodu. Następnie światło po przez pulsację uformowało się w jedną kulę i tak trwało chyba na coś czekając.
- Ezylie - Powiedział w pewnej chwili Max a wtedy w całym pokoju nastąpiła eksplozja barw i małe drżenie całego mieszkania. W tym czasie wieko otworzyło się, - Co do diabła! - Max już był poważnie wkurzony tym wszystkim, - Co oznacza to imię? I skąd ja je znam?! - Warkną w stronę Naseda.
- Nie wiem... Niektórych rzeczy ja również nie pamiętam - Odpowiedział staruszek z nieco za bardzo widocznym przerażeniem tej nagłej zmiany w zachowaniu podopiecznego. No, ale on zawsze się tak zachowywał nawet wtedy, był jeszcze Zanem. Postanowił nie reagować na to. Przejdzie mu. - Zobaczmy może, co się znajduje w środku - Zaproponował pojednawczo mężczyzna.
- Ok. - I Max uniósł wieko.
W środku była jakaś dziwna ciecz o kolorze oceanu. I delikatnie się świeciła. Zauważył również, że na dnie leżą jakieś rzeczy i już chciał sięgnąć po nie, ale ku jego ogromnemu zdumieniu to zmieniło się w ciało stałe jakby krzepnięcie w przyspieszonej formie. Pokręcił głową.
- No i co teraz? - Spojrzał pytająco, na Nasedo.
- Myślę, że ktoś to powinien koniecznie zbadać, jeśli chcemy się oboje czegokolwiek dowiedzieć - Zaproponował nagle opiekun
- Człowiek na pewno nie dostanie tego w swoje łapy - Odparł Max miażdżąc wzrokiem mężczyznę i w tym momencie w głowie zaświtała mu myśl, którą szybko odrzucił. Nie chciał do tego wracać. - Jestem zmęczony, idę do siebie, powiedział i znikną w swoim pokoju trzaskają drzwiami.
- Oj młody królu, nawet nie wiesz, z czym się zetknąłeś... I ty Ezylie... Czekaj... Czekaj na swego króla i władcę... Swego ukochanego... - Mrukną i poszedł w stronę pokoju i usiadł na fotelu przy łóżku. Czekał. Był przekonany, że on wróci.
Max nie mógł spać, kręcił się na łóżku w i w tą stronę. Wreszcie otworzył oczy i wstał. Podszedł do okna i spojrzał na ulice Manhattanu. Jak zawsze rozświetlone i żywe? Ktoś byłby przekonany, że noc jest czasem odpoczynku i snu. Ale nie tutaj, tutaj każda ulica żyła własnym nieprzerwanym życiem. Nigdy nie milkła i kusiła sobą by przyjrzeć się jej z bliska. Nagle przed jego oczami pojawiła się jej twarz i ten uśmiech, który zawsze był przeznaczony tylko dla niego.
- Cholera! - Mrukną mając nadzieję na to, iż uda mu się wymazać ten obraz z pamięci. Nic tego on powracał wciąż i wciąż. Jeszcze z większym bólem niż wcześniej. - Westchną. - Musi zadzwonić. Zadzwonić do niej do Liz Parker, a kiedyś Evans. Zastanawiał się jak sobie radzi. Czy ma kogoś? Męża? Dzieci? Ni wiedział nic. - Ponownie odetchną głęboko i wziął do ręki telefon. Wyszedł z pokoju odnalazł jej numer i wykręcił. Sygnał rozległ się trzy razy i nic. Spojrzał na wciąż otwartą skrzynię. Teraz znów tam była wodnista ciesz. Ale przezornie nie próbował jej znów dotykać.
Wtedy w słuchawce odezwał się cichy głos. Przeszedł go dreszcz na sam jego dźwięk. Zebrał się w sobie i powiedział
- Witaj Liz....
Ciąg Dalszy Nastąpi...
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Sun Jul 11, 2004 12:55 pm

Cz. - 2
ROSWELL - Sypialnia Liz Parker. Noc
Obudził ją natarczywy odgłos dzwoniącego telefonu. Ale się nie podniosła pewna, że ten ktoś da jej dalej spać. Nic z tego. Dzwonił i dzwonił. Z trudem się zwlekła z łóżka i podeszła do telefonu. Podniosła słuchawkę z zamiarem zjechania natręta i powiedziała sennie
- Słucham? Jeśli to nic ważnego zdzwoń później! - Warknęła nie pytając nawet, kto to.
- Witaj Liz - Usłyszała Jego głos. Usiadła i tępo wpatrywała się w niewidoczny punkt gdzieś przed sobą. W te sekundzie spadły na nią niechciane wspomnienia. Ich pierwsze poznanie, chodzenie ze sobą. Wypadek. Jej własna świadomość, że Max jest kosmitą. Że zakochała się w nim bez pamięci. Że... - Jesteś tam jeszcze? - Odezwał się ponownie swym głębokim głosem, który wprawiał Liz w mimowolne przyjemne drżenie.
- T... Tak... Przepraszam, ale zamyśliłam się... - Odpowiedziała szybko. Za szybko.
- Liz... To... Dotyczy mnie... Nasedo... Ciebie... My znaleźliśmy skrzynie z dziwnym płynem, który kiedy do niego zbliżę dłoń natychmiast zamarza, nie rozumiem, dlaczego?
- Krzepnięcie?.. Zamiana cieczy w ciało stałe. To proste - Odparła Liz wznosząc oczy do nieba i zastanawiając się czy tylko po to dzwoni o - Spojrzała na zegarek. Świetnie trzecia w nocy - By jej o tym powiedzieć. Mógł to zrobić przecież rano!
- Tak, ale ja chcę wydostać to, co jest w środku... I tylko ja mogę to otworzyć...
- Znaczy jakieś prawo? - Liz jednak porzuciła ostatnią myśl, jaka powstała w jej głowie i rozbudziła się. Co tam zaczęła uważnie słuchać tego, co jej mówi? Ciekawe, co wyniknie z tej nocnej rozmowy.
Pięć lat. Tyle minęło od momentu, kiedy się rozwiedli. Coś się popsuło. I nie dało się już tego naprawić. Jednak nie to najbardziej zapadło jej w pamięć tylko coś, co się chyba nazywa wizją czy jakoś tak. Miliony gwiazd, bal, głosy, oklaski, ludzi, jakiś nierzeczywisty świat, którego nie umiała rozpoznać. Nigdy nie powiedziała o tym Maxowi. Nie chciałaby się denerwował. Potem raz kiedyś pojawiały się obrazy lub sny, ale znikały tak szybko jak tylko przychodziły. Więc nie miała zbytniego czasu by je zinterpretować, albo nie pamiętała.
To bolało, gdy musiała go widzieć i przechodzić tuż obok. Nie móc go przytulić. Pocałować tak jak kiedyś.
- Tak... Myślę, że tak - Powiedział a ona znów wróciła do rzeczywistości - Czy... Mogę przyjechać byś to zbadała? - Zapytał nagle, a ona mogłaby przysiąc, że najpierw nabrał głęboko powietrza zanim się odezwał. I to, co powiedział sprawiło, że się strasznie zdziwiła. Jej zdrowy rozsądek krzyczał żeby nie, ale wszystko inne pragnęło tego jak najbardziej. Odetchnęła i zebrała siły by wypowiedzieć te trzy ważne dla niego słowa.
- Dobrze możesz przyjechać - Powiedziała i w tej samej chwili całe napięcie uleciało z niej jak powietrze z balonu. Odczuła wielka ulgę. Choć ani na sekundę nie pozbyła się wątpliwości. Ale no cóż, klamka zapadła.
- Dziękuję... Zjawię się za kilka godzin... - Znów usłyszała cichutkie westchnienie - A jak twoja rodzina? - To ostatnie słowo najwyraźniej nie chciało mu przejść przez gardło. Tak przynajmniej jej się wydawało.
- Moi rodzice nie żyją od trzech lat, zginęli w wypadku samochodowym i teraz ja prowadzę kafejkę, jeśli o to chodzi - Powiedziała na pozór beznamiętnie. Na pozór, ponieważ wciąż jeszcze nie mogła się otrząsnąć z szoku. I tylko pracą starała się zająć swój czas by nie myśleć o nich. Tylko to się liczyło teraz. - Nie mam nikogo więcej po za Marią, Alexem i Kaylem - Ty... Nie...
- Nie mam męża, ani dzieci - Dokończyła za niego
- Ach - Westchną Tym razem doskonale to słyszała. - To do zobaczenia - Zakończył nagle rozmowę i rozłączył się.
Pokręciła głową w zmartwieniu o niego i wróciła do łóżka. Następne dni będą dla niej bardzo trudne. Zasnęła.
Max w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku jak w transie odłożył słuchawkę. Wciąż była sama. Sama! Nie miała męża ani dzieci. Na jego ustach nagle pojawił się uśmiech. Znów spojrzał na miasto, ale teraz był szczęśliwy, ze zadzwonił. To był bardzo dobry wybór. Odłożył telefon i udał się do pokoju po drodze mijając przedmiot, któremu zawdzięczał spotkanie z Liz nawet nie zaszczycając owego czegoś jednym spojrzeniem. Zamkną za sobą drzwi i padł na łóżko zasypiając w locie.
Nasedo, który słuchał tej rozmowy również się uśmiechną. Wszystko zgodnie z planem.
- Więc znów się spotkacie... I pokochacie - Mrukną. I również udał się na spoczynek.
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
Roswell - Wejście do Kafejki Crash Down
Podszedł do tych drzwi, które w przeszłości otwierał tysiące razy. Serce waliło mu jak młotem. Stała tam z pochyloną głową i coś pisała. Nie miał ani odrobiny odwagi by nacisnąć w końcu tę klamke i wejść. Ale no cóż kiedyś będzie trzeba. Znów nabrał powietrza i otwarł drzwi. Dźwięk dzwoneczków oznajmiających, że przybył klient zabrzmiał dla niego niczym wystrzał armaty. Nerwy napięte miał do ostateczności.
Podniosła głowę. Zauważył natychmiast, że ścięła włosy i teraz nosiła, krótką fryzurkę. Spodobało mu się. Spojrzeli sobie w oczy. Między nimi urosło napięcie o niewyobrażalnej sile. Ruszył wolno w jej stronę zupełnie nie widząc zachwyconych spojrzeń wszystkich pań znajdujących się w środku. Liczyła się tylko ona.
Liz widziała jak do niej podchodzi, ale jak w zwolnionym tempie. Zmienił się. Nabrał muskuł, zapuścił włosy, na jego twarzy widniał jednodniowy zarost. I te oczy. Zdawały się ja pochłaniać. Pamiętała wszystko. Każdy jego ruch, drgnienie mięśnia. Śmiech. I te oczy. Które kiedyś wyrażały do niej nieograniczoną niczym miłość. Ale to się skończyło pięć lat temu. Tak ot po prostu. Widziała jak kobiety na niego patrzą. I uzmysłowiła sobie nagle, że on jest jej. I tylko jej. Nie ma żadnej innej. Przecież nic o tym nie wspominał. Staną przy ladzie i nadal patrzał jej głęboko w oczy. Iskrzyło między nimi. Była pewna, iż widać to gołym okiem. Więc za wszelką cenę próbowała zapanować nad własnymi reakcjami. Nic z tego. Odezwały się w niej dawno zapomniane uczucia. Przybrała więc maskę obojętności
- Witaj - Powiedziała za wszelka cenę próbując opanować zdradliwe drżenie własnego głosu.
- Hej... Dziękuję, że się zgodziłaś... - Odezwał się po dłuższej chwili na próżno próbując się skupić na sprawie z którą tu przyszedł a nie na jej ciele. Widok jaki sobą prezentowała sprawił, że Max poczuł iż ma za ciasno w spodniach. - Cholera! Tylko nie to! - Pomyślał.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie polegać - Odparła zwilżając usta językiem.
Ta niewinna czynność sprawiła, że Max miał ochotę porwać ja w ramiona i nigdy nie wypuścić. Z trudem jednak opanował się.
- Wiem... Jestem... Czy możemy porozmawiać na osobności? - Spytał lekko zachrypniętym głosem, który wprawił Liz w stan oczekiwania na to co się wydarzy.
- Oczywiście, choć - Wskazała drogę, którą on znał aż za dobrze. Poszedł za nią i już wiedział, że zrobił błąd. Wielki błąd. Niestety nie mógł się wycofać. Mógł tylko iść na przód. Jak tylko zamknęły się za nimi drzwi natychmiast rzucili się sobie w ramiona i podążyli do pokoju Liz nie bacząc na konsekwencje. W tej chwili liczyli się tylko oni oboje i ich miłość.
Ciąg Dalszy Nastąpi...
Komentarze, komentarze!!!
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Sun Jul 11, 2004 12:56 pm

Nota wyjaśnienia od autorki!
Ponieważ pytacie Mnie o:
-Michaela, Isabell i Tess- postanowiłam udostępnić wszystkim tę informację.
Choć nie planowałam tego!
Mianowicie:
1."Somevere In The Past" - to Pierwszy tom Sagi. - (Max i Liz w rolach głównych akcji będzie trochę na Ziemi potem na Antar.)
Następne w kolei to:
2. "Tomorrow And Forever" - to Drugi tom - ( Vilandra i Alex w rolach głównych. Tu akcja będzie się działa na Ziemi)
3. "Two World's And One Love" - to Trzeci tom ( Maria i Rath w rolach głównych... Tu akcja znów przeniesie się na Antar)
4. "Heart To Heart" - to Czwarty i OSTATNI tom! Sagi ( Esta i Kayl w rolach głównych... Tu wracamy z powrotem na Ziemię)
Mam nadzieję, że każdy z was będzie usatysfakcjonowany!
Ezylie
Cz. - 3
Przyglądał się jej jak śpi. Wyglądała tak niewinnie i słodko. Zastanawiał się również czy będąc ze sobą nie robią czasem czegoś złego i później nie będzie jak tego odkręcić. Poruszyła się lekko. Znów ułożył się koło niej uśmiechając się do siebie. Jego niedawny strach rozpłyną się w powietrzu. A i napięcie ostatnich tygodni również gdzieś znikło. Podniósł rękę i delikatnie pogładził jej policzek, nachylił się i musną jej usta swoimi.
Liz otwarła oczy napotkała jego rozpalony wzrok. W jej świadomości wciąż widniały obrazy ostatniej godziny kiedy to oddali się miłości. Zamknęła oczy i utonęła we wspomnieniu, które nagle zaczęło się powtarzać ponieważ Max znów pieścił jej szyję. Omal nie odpłynęła w świat rozkoszy kiedy nagle drzwi do pokoju otwarły się jak szerokie i stanęła w nich zszokowana Maria. Otwarła usta i przenosiła spojrzenie to na Maxa to na Liz. Powróciła do Maxa.
- Maria! - Krzyknęła Liz przeklinając w duchu jej nietakt, a zaczynało się robić tak przyjemnie
- Witaj słonko - Wydusiła wreszcie z siebie - Max... Max?... Max! To Ty?! - Hej - Mrukną nieco speszony ta całą sytuacją. Jak mógł być tak bezmyślny. Zapomnieli o Bożym świecie! A przecież tu są ludzie. Nie więcej tego błędu nie popełni! Nigdy więcej.
- To... Ja zaczekam... Na dole - Powiedziała Maria i jak szybko się pojawiła tak natychmiast znikła.
Natomiast Max i Liz już nie mogąc wytrzymać i roześmiali się.
Po pół godzinie oboje zeszli na dół. Max się pożegnał i wrócił do domu a Liz z westchnieniem udała się na poszukiwanie Marii. Znalazła ją szybciej niż się spodziewała. Siedziała na kanapie zaplecza i wpatrzona w Liz wzrokiem potrafiącym niemal zabić. Maria poczekała, aż przyjaciółka usiądzie obok. Kiedy Liz wygodnie usiadła przyjrzała się Marii zbierając się w sobie by wyjaśnić powód dlaczego zastała tą scenę u niej w pokoju. Nie bardzo wiedziała jak zacząć. Choć w przeszłości Maria wiele razy pomogła Maxowi i wiedziała kim On jest naprawdę. Ale jak jej wyjaśnić to dzisiaj? - Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. W końcu po chwili zmagań z własnymi myślami wydusiła to z siebie
- On przyjechał z jakąś skrzynką... Jest w niej substancja, która zamarza gdy Max zbliży tylko dłoń do niej... Mam zbadać czym jest to coś... I możliwe, że również pomóc wyjąć jej zawartość...
- Skarb Antaru? - Spytała domyślnie Maria i jej oczy zaświeciły radośnie. Była jedną z tych kobiet, które lubiły się nimi obwieszać więc zaraz się uśmiechnęła. - Kiedy do niego idziesz? - Jej dociekliwość była straszna.
- Dziś wieczorem jedziemy do Nowego Jorku, do jego domu...
- Jadę z tobą - Odezwała się głosem nie znoszącym sprzeciwu
- Ale... - Liz bezskutecznie próbowała ją odwieść od tego pomysłu. Nic z tego. No cóż przynajmniej będą mieli z Maxem przyzwoitkę - Zaśmiała się w duchu. - No dobra wieczorem przyjdź tutaj. - Liz z ulga zakończyła rozmowę i pożegnała Marię. Wróciła na salę by sprawdzać dalej rachunki. Dzień toczył się dalej nie całkiem normalnym trybem.
WIECZÓR - CRASH DOWN
Siedziała jak na szpilkach czekając na Maxa. Wciąż powracały te wspomnienia, o których już dawno zapomniała. A może nie chciała pamiętać? Najbardziej dziwnym z nich był ten dzień, w którym On wyjaśnił co jej zrobił po wypadku. Wtedy gdy nie zauważyła tego samochodu. Po wszystkim spotkał się z nią i powiedział coś czego nie potrafiła ogarnąc umysłem. Wzniósł palec wskazujący do góry i powiedział "Ja nie jestem stąd". Zadała parę głupich pytań, a on powiedział, że jest "kosmitą". Wtedy nie uwierzyła. Ale ją pocałował i zobaczyła rzeczy, o których nie miała pojęcia. Zobaczyła wszechświat. Jaki jest ogromny i nieograniczony ani granicami, ani umysłem ludzkim. Wtedy uwierzyła. Pokazał jej swoje moce. Opowiedział dlaczego tu jest, przynajmniej częściowo, to co wiedział. Pokochała go od pierwszej chwili. Ale to się skończyło. Byli zbyt młodzi. Tak to chyba to.
Znów rozbrzmiały dzwonki, a jej serce wykonało szalony taniec ze strachu. Odwróciła się i odetchnęła. To tylko Maria. A za nią Alex. No tak, Max ją zabiję za to no ale niech będzie.
- Hej mała - Przywitał się jak zawsze i usiadł w oczekiwaniu
- Wybacz, ale spotkałam go po drodze i musiałam - Tłumaczyła
- Nic się nie stało... Jakoś to wyjaśnię Maxowi - Tak sobie mów, zaśmiała się w duchu.
W tej sekundzie pojawił się Max nieco zdziwiony tak licznym zgromadzeniem. Nie sprzeciwił się jednak. Podszedł do Liz, której serce zaczęło bić jak oszalałe, pochylił się i pocałował tak, że aż zakręciło się jej w głowie.
- Tego mi brakowało - Wyszeptał jej do ucha. Potem wziął za rękę i poszli wszyscy do samochodu. I ruszyli w niemal w nieznane. Max i Liz przodu posyłający sobie gorące spojrzenia, Maria śpiąca z tyłu, i Alex błądzący myślami daleko stąd. Jechali szybko i niemal bez przerwy. Max nie przyznał się do tego, że często pomagał sobie mocą. Byle tylko jak najszybciej się dowiedzieć czym jest ta skrzynka i co w sobie zawiera. A Liz była mu do tego bardzo potrzebna. - Kochał Ją nadal - W końcu się do tego przyznał i spodobała mu się ta myśl. A dzisiejszy dzień u niej powiedział mu, że ona również go kocha. Widział nadzieję na lepszą przyszłość. A może znów będą razem? Na zawsze. - Te wesołe myśli nie opuściły go aż do samego Nowego Jorku.
Po co najmniej czterech godzinach jazdy z westchnieniem ulgi Max zatrzymał samochód w chłodnym wnętrzu parkingu pod wieżowcem, w którym mieszkali z Nasedem. Obudził wszystkich i wprowadził do środka. Maria jak stała tak natychmiast przypadła do okna i zachwycała się pięknym widokiem na miasto. Alex znalazł sobie miejsce i usiadł w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków.
Natomiast Liz z napięciem czekała na Maxa, który poszedł po skrzynię i zastanawiała się jak to wpłynie na jej dalsze życie. Fakt wcale się nie prosiła o to by tu przyjeżdżać i robić badania, ale cos w środku zmuszało ja do tego. Wic jest.
Pojawił się Max i Nasedo, który przyjaźnie się do niej uśmiechną. Oddała swój czując coraz większą sympatię do tego milczka. Spojrzała na znalezisko. I zaniemówiła. Była zniszczona, brudna ale kiedyś w czasach swej świetności musiała być pięknym przedmiotem i cieszyć oczy swego właściciela. Nie rozumiała tylko tych dziwnych znaków na wieku i po bokach.
Natomiast Max od razu przystąpił do czynów byle tylko jak najszybciej się dowiedzieć o co chodzi z przeznaczeniem pudła. Znów poczuł tę dziwną moc i umieścił dłoń nad znakiem. Tak jak poprzednio rozświetlił się on jasnym światłem by utworzyć kule na wierzchu dłoni - Liz widziała jak jego oczy ciemnieją. Jakby to nie był jej Max. Tylko ktoś zupełnie inny. - Max wypowiedział imię - Ezylie - To coś z cichutkim pyknięciem się otworzyło a Max "wrócił" do nich. Alex i Maria patrzeli z niedowierzaniem. Ale przeszłości widzieli podobne rzeczy więc szybko się otrząsnęli i żądni wiedzy zajrzeli do środka.
Ta maź falowała jak woda w oceanie, ale można było dostrzec że na dnie leży kilka dziwnych rzeczy.
- Teraz zbliżę do tego dłoń... - Wodą czy co jest natychmiast zamarzło - Kiedy po raz pierwszy to otwarłem zrobiło się tak samo - Powiedział patrząc jak ciało stałe na powrót staje się cieczą. Liz uniosła brew. Coś zaczynała rozumieć, ale, żeby się upewnić musi to udowodnić.
- Alex... może tobie się uda? - Zaproponowała
- Zobaczymy - Stwierdził i sięgną do wody. Ku ogólnemu zdumieniu znów stało się tak samo jak przed chwilą.
- Tak... Już wiem... Ezylie... To kobieta... Wymawiasz jej imię, choć diabli wiedzą czemu akurat takie, ale to ma bezpośredni związek z tym...
- Skarbie możesz mówić jaśniej? Wiesz my nie mamy tak "obszernego" mózgu - Przerwała niecierpliwie Maria
- Chodzi mi o to, że tylko KOBIETA może dotknąć wody... Tylko to mi przychodzi na myśl...
- Dlaczego? Może to jakiś składnik reagujący na to kim jest ten ktoś sięgający po skarb?
- Nie mam pojęcia... No to biorę to czymkolwiek jest... - To mówiąc Liz ostrożnie zbliżyła dłoń do wody i czekała na reakcję. Nic. Wsunęła powoli rękę do środka. Również nic się nie stało. - Odetchnęła - Przesunęła palce powoli zbliżając ją do przedmiotów. Sięgnęła po cos co wyglądało na jakieś pudełko. Złapała i wyjęła.
W tej sekundzie woda na jej dłoni i skrzyni znikła, a stal czy, co to jest? Natychmiast zaczęło się zmieniać w piach, by po chwili zniknąć całkiem.
Grobową ciszę przerwała Maria
- Coraz ciekawiej... Najpierw ta woda, a teraz to... - Zakpiła
- Ty to potrafisz zepsuć nastrój chwili - Parsknął Alex
- Cisza! - Powiedział Max i zajął się podłużnym pudełkiem.
Bojąc się nowych niespodzianek obchodził się z nim ostrożnie. Sprawdził gdzie jest zamknięcie i powolutku otworzył
- Ojej! - Zawołała zachwycona Maria.
Oto ich oczom ukazał się wysadzany kryształami medalion z wielkim niebieskim kamieniem. Był zachwycający. Liz pomyślała, że jego właścicielka musiała być naprawdę kimś ważnym jeśli posiadała tak cenny przedmiot. Dotknęła go leciutko. Zdumiona zauważyła, że rozbłysną przepięknym światłem. Max podał jej go. Wtedy poczuła jakąś nieznaną sobie siłę, która wręcz zmusiła ją do przyłożenia medalionu do szyi i zapięcia z tyłu. Max chcąc ją od tego odwieźć dotkną jej ramienia i wtedy to się stało. Rozbłysło jasne światło. Oślepiło na sekundę pozostałych i znikło. Maria otwarła oczy i zdziwiona rozejrzała się po pokoju. Ani Liz ani Maxa. Jakby rozpłynęli się w powietrzu.
- Gdzie oni są? - Spojrzała na równie zaniepokojonego Nasedo
- Nie wiem... Chyba... Wypełniają swoje przeznaczenie... - Odparł ten niepewnie
- Jak to nie wiesz! Muszą gdzieś być! Przecież nie krążą sobie gdzieś tam... Dokąd ich zabrał ten medalion! - Krzyknęła
- Na Antar - Nasedo odwrócił głowę by powstrzymać uśmiech. Teraz ich los zależy od nich samych. I tak powinno być od początku.
- Usiądę tu i poczekam na nich...
CDN.
Jeśli macie pytania co do Sagi można mnie znaleźć pod tym numerem: 4742322
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Sun Jul 11, 2004 12:58 pm

Cz. - 4
NIEZNANE
Światło, które nagle ich oboje otoczyło znikło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Max poczuł lekki ból w płucach i zakaszlał nie mogąc złapać tchu, ale po chwili już było z nim dobrze. Spojrzał na Liz, która zbladła i pochyliła się by zwymiotować, a zaraz potem się rozkasłała na dobre i ku jego przerażeniu zemdlała.
Max zauważył, że wokoło nich zrobiła się jakaś gęsta i gryząca w oczy mgła i ku własnemu zdumieniu znów zaczął kaszleć, a z oczu leciały mu łzy. Nie spodobało mu się to gęstniejące coś. Spojrzał na Liz i już miał się pochylić by jej pomóc, kiedy to coś się odrobinę przerzedziło i chmury wyłoniła się nagle przepiękna dziewczyna. Minę miała przerażoną i za razem wściekłą. Mógłby przysiąc, że już ją gdzieś widział. Nie miał jednak pojęcia gdzie.
- Zan? Jak mogłeś być tak niemądry i wyjść po za pałac w czasie Burzy? - Krzyknęła - Wracajmy! Za chwilę zacznie się opad! - Odwróciła się na pięcie i pobiegła w mgłę.
- Nie mogę jej zostawić! - Max wskazał na Liz, która w tej chwili leżała zemdlona. - Wyszła wcześniej i poszedłem za nią wiedząc, że zbliża się burza! - Wymyślił naprędce, ale ona odkrzyknęła
- Później! Uciekajmy! - Krzyknęła dziewczyna.
Max niewiele myśląc porwał Liz w ramiona i pobiegł za tą drugą. Było mu trudno, ponieważ niewiele widział. Jednak postać przed nim ani na minutę nie znikła z przed jego oczu. Kilka razy obracała się by sprawdzić czy on wciąż z nią idzie. Potem szła dalej. I ku jego uldze wreszcie znaleźli się w jakimś pomieszczeniu. Max odetchną z ulgą i oparł się o ścianę. Wrota wciąż jeszcze były otwarte i kila osób na próżno próbowało je z powrotem zamknąć. W tym ta dziewczyna. Niewiele myśląc położył Liz na ziemi i podbiegł do nich. Najpierw spróbował ręcznie, ale wiatr był silny i nie dało się zamknąć, jego wysiłki poszły na nic. Miał serdecznie dosyć tych oparów. Uniósł dłoń i jednym machnięciem ręki z głośnym hukiem zatrzasną drzwi. Kolejnych ruch oczyścił atmosferę. Odszukał spojrzeniem swoją wybawczynię. Był wściekły.
- Dziękuję - Zdołał wydusić i po chwili zemdlał.
Vilandra pokręciła głową. Jej brat to dupek. Jak można być tak głupim i biec na ratunek podczas burzy oparów? Czyżby ta niepozorna służąca była kimś więcej dla niego? - Spytała samą siebie, ale nie otrzymała żadnej konkretnej odpowiedzi
- Zanieście oboje do szpitala i zbadajcie - Rozkazała. Ach, żeby rodzice w końcu wrócili. *Imassol jest bez nich taki pusty. Nie ma, co robić. Wciąż ta służba. To wkurzające! Obróciła się na pięcie i poszła do szpitala by sprawdzić stan Zana i tej służącej. - Tak to dobry pomysł - Pomyślała.
Przeszła przez nieoświetlony prawie wcale korytarz i stanęła przed przepięknie rzeźbionymi drzwiami. Dotknęła odcisku dłoni i te natychmiast się otwarły z cichym sykiem. Przekroczyła próg, zatrzymała się na chwilę by zostać oczyszczoną a w następnej chwili ruszyła dalej. W szpitalu wrzało jak w ulu. Oto książę jest tutaj. Ba a nawet księżniczka. Każdy zastanawiał się, co jest powodem ich przybycia. Lonnie wyraźnie to wyczuwała. I nie bardzo się jej to podobało.
Szła tak zamyślona, że nie widziała tych, którzy się jej kłaniali. Niewiele myśląc weszła do sali, w której miała nadzieje znaleźć Zana. I nie pomyliła się. Zan jakby spał, ale widać było napięcie na jego wyraźnie zmęczonej twarzy. I leżała też tutaj ta służąca była blada jak kreda i widać było, że bardzo trudno jej złapać oddech. Nie umiałaby jej pomóc. Tylko Zan byłby w stanie...
Ale on również nie czuł się za dobrze. Uprzytomniła sobie wtedy, że Zan i ta dziewczyna są z różnych środowisk społecznych. Jej to osobiście nie przeszkadzało, ale matka od razu kazałaby usunąć tę dziewczynę i z sali i szpitala, ponieważ był to szpital jedynie dla rodziny królewskiej. Trzeba jak najszybciej ja przenieść - Pomyślała - I zrobiła to, co sobie zaplanowała. Miała już problem z głowy i natychmiast o nim zapomniała. Szczęśliwa, że się jej udało wszystko ruszyła do swych komnat zapominając o istotach dokoła zatapiając się we własnym świecie.
OKOŁO GODZINY PÓŹNIEJ - Szpital.
Max złapał głębszy oddech i wyraźnie czuł różnicę, jeśli chodzi o oddychanie. Powietrze było wręcz wyczuwalne, kiedy przepływało przez jego gardło. Powoli otwarł oczy i zaraz je zamknął, ponieważ oślepiło go ostre światło. Spróbował jeszcze raz, tym razem powoli. Po chwili wpatrywał się w dziwnie wyglądające urządzenia zupełnie nie rozumiejąc gdzie się w tej chwili znajduje. Rozejrzał się dookoła szukając odpowiedzi na swe pytanie. Było to bardzo dziwne pomieszczenie, prostokątne i całkiem białe. Proste i czyste ściany. Jedno łóżko i mnóstwo zawiłej nic nie mówiącej aparatury. Już chciał coś powiedzieć, kiedy tuż nad nim pojawił się ktoś niezwykle wysoki. Już uniósł dłoń w geście obrony, kiedy istota spojrzała na niego. Omal nie krzykną. Przed sobą miał istotę wyglądającą dokładnie tak jak wyobrażali sobie to ludzie. To znaczy głowę jajowatą, oczy tak wielkie, że aż zajmujące połowę twarzy, zamiast nosa miał szparki i maleńkie usta. A w tej chwili uśmiechała się do niego ta istota.
- Spokojnie książę... - Powiedziało to coś łagodnym głosem. A Max doznał szoku. Rozumiał, co on mówi!!!! Niewiarygodne! Niesamowite! Nierzeczywiste! Spojrzał jeszcze raz na przybysza. I jego wargi leciutko wykrzywiły się w uśmiechu. Nie bał się, widocznie istota ta nie była czymś groźnym a jedynie leczyła. Obcy miał wolne jakby przemyślane ruchy. Nic nie mówił tylko wciąż sprawdzał aparaturę otaczającą Maxa. Miał tyle pytań, chciał wiedzieć jak to się stało, że się tutaj znalazł i ogóle gdzie się znalazł?
- Czy jestem na Antar? - Spytał z wahaniem. Obcy kiwną głową.
- Mam nadzieję, że zdobyte doświadczenie na Ziemi wykorzystasz tutaj w domu - Odezwał się łagodnie.
-, Ale... Skąd... Skąd wiesz? - Max był w szoku. Czy wszyscy wiedzieli o tym, że tam był? Ba! Dopiero będzie! To niewiarygodne
- Ezylie przewidziała to i namówiła Cię na ten krok... Miejmy nadzieję, że się udało... Wiemy o tym tyko Ja, Ezylie i Ty książę... Nikt więcej nie może się dowiedzieć. - Odparł
- A ty, kim jesteś? Bardzo chciałbym wiedzieć? - Spytał Max
- Pozostańmy przy formie "Obcy", wkrótce sam się domyślisz - Odpowiedział zagadkowo.
- Zgoda, ale bardzo chciał bym byś od czasu do czasu mnie odwiedził... Czasem mam ochotę z kimś porozmawiać...
- Oczywiście książę... - Istota uśmiechnęła się
Wtedy do sali wpadła ta piękna dziewczyna i rzuciła się na niego. Tuliła go do siebie mocno jakby bardzo dawno go nie widziała. Śmieszne, a może rzeczywiście tak było? Vilandra... To jest jego siostra! Nareszcie! Zobaczył ją. W oczach stanęły mu łzy szczęścia, które musiał powstrzymać. Nikt nie może się dowiedzieć, że ma dwa życia... Bo już pamiętał tamte 17 lat, które tu przeżył. Nie wiedział tylko, kim jest, Ezylie...
CDN.
* Imassol - w moim tłumaczeniu znaczy "Kryształowy Pałac"
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Sun Jul 11, 2004 1:00 pm

Cz. - 5
ANTAR - Szpital dla ludu...
Czuła bul w całym ciele. To jakby ją rozrywano na miliony kawałeczków. Powoli i z okrucieństwem. Nie mogła ani oddychać ani otworzyć oczu nie poruszała się prawie wcale. Z rzadka dostawała drgawek, ale po sekundzie czuła przyjemne ciepło i widziała gwiazdy. To jakby Max ją uzdrawiał ponownie. A może tak jest naprawdę? Co się znów stało, że nie może ani drgnąć? To, co się z nią działo wciąż bolało. Każda najmniejsza cząsteczka ciała krzyczała sobą i Liz wyraźnie to czuła. Postanowiła się temu poddać i nie robić nic na siłę. Leżała i czekała.
Nagle poczuła ból tak wielki, że nawet nie mogła krzyknąć. Patrzyła jak jej cząsteczki ciała rozpadają się na coraz to mniejsze i rozchodzą się każda w inną stronę. Są prawie czarne od tej czerwieni, którą promieniują. Drżą i czekają. Czekają na przemianę. Teraz to zrozumiała. Zrozumiała otaczający ją świat...
Zobaczyła wszechświat, Antar, Ziemię, zdradę, która nie była zdradą, piękna dziewczyna, gwiazdy, Max, jakiś chłopak. Rodzice. Granilith? Jej przyjaciele - Maria, sławna piosenkarka, Alex, grający na gitarze i śpiewający. Wszystko rozmazane. Pałac, ogromna sala, mrowie ludzi, kłaniają się komuś, Max, ta dziewczyna i chłopak, bal! To jest bal! Ale gdzie? Nie wiedziała i już miała zacząć się zastanawiać nad tym, kiedy nagle wszystko znikło i pojawiła się piękna i łagodna twarz kobiety jakby wykuta z kamienia, która się do niej uśmiechała i coś mówiła, a Liz nie rozumiała
-, Co mówisz?! Nie rozumiem! Kim jesteś?! - Krzyczała - Wtedy cząsteczki jej ciała rozświetliły się jasnym blaskiem by po chwili zacząć zmieniać swą barwę na zieloną. Stawała się kosmitką. Teraz zrozumiała. Musiała umrzeć i zobaczyć tych kilka rzeczy by stać się jedną z nich. Tylko, jaką ona tutaj rolę odegra. Musi się tego dowiedzieć. Znów poczuła wielki bul a jej cząsteczki ponownie się łączyły. To znów była ona, młodsza, ale ona. Odwróciła się w stronę twarzy i próbowała ją rozpoznać. Niestety zupełnie nie wiedziała, kim jest.
- Witaj Elizabeth Parker - Usłyszała cichy szept wydobywający się z kamiennych ust. - Żegnaj Elizabeth... Witaj Ezylie... - Liz otworzyła szerzej oczy ze zdumienia słysząc to imię. Tak samo jak wtedy, gdy Max otwierał skrzynie z medalionem. Czyżby właśnie to ona była tą Ezylie? Ale jak to możliwe?! Przecież jest ziemianką... Poprawka byłą ziemianką.
Nie zdążyła nawet mrugnąć, kiedy w tej otaczającej ją zewsząd ciemności nagle pojawiła się jasna i strasznie wysoka zakapturzona postać.
-, Kim jesteś - Spytała
- Jestem Ndaa...
- Uzdrowiciel... - Szepnęła Ezylie
- Tak, to ja pomagałem ci w najgorszych momentach przemiany... Zrozum to pierwsza przemiana od wieków. Baliśmy się, że nie będzie takiego rezultatu jak oczekiwaliśmy. Widzę jednak, że jest dobrze. Przybyłem tutaj by oddać ci twoją moc, która straciłaś wtedy...
- Teraz zapomnij o imieniu Elizabeth... Pamiętaj poprzednie życie... Pamiętaj! - Zawołała postać...
Wyciągnęła również dłonie i dotknęła nimi czoła oraz serca dziewczyny. Z pod jego rąk wydobyło się delikatne jasne światło, które wchłonęło się w Ezylie a po jej całym ciele przeszły złote iskierki i wniknęły w jej ciało. W tej samej sekundzie jej czoło rozświetliło się i pojawił się na niej znak strażniczki, lecz ona sama nie wiedziała o tym, oraz pieczęć królewska. Ezylie zamknęła oczy by ochronić od pojawiającego się zewsząd światła.
Już nie czuła bólu, znikł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przez chwilę wpatrywała się w nieskazitelnie biały sufit nie bardzo rozumiejąc gdzie jest, kiedy tuż nad nią pojawiła się twarz bardzo wystraszonej dziewczyny o jasnych włosach i zielonych oczach.
- Ezzy?? - Po raz pierwszy usłyszała swe imię - Czy już ci lepiej?? - Pytała przybyła.
- Tak... Myślę, że tak - Odparła Ez
- Wspaniale... Już się bałam, że umrzesz... Te dziwne drgawki na twoim ciele... Obcy...
- Wiem... Już jest dobrze... Fammo - Ezylie na próżno próbowała uspokoić dziewczynę.
Bardzo powoli przypominała sobie życie na Antar
CDN.
Image

marta86-16
Gość
Posts: 38
Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
Location: Koło
Contact:

Post by marta86-16 » Mon Jul 12, 2004 11:29 pm

Anito19, bardzo cieszę się, że piszesz regularnie, bardzo podoba mi się to opowiadanie. Pozdrówka!!! :D
marta86-16roswellianka

Guest

Post by Guest » Tue Jul 13, 2004 9:52 am

marta86-16 wrote:Anito19, bardzo cieszę się, że piszesz regularnie, bardzo podoba mi się to opowiadanie. Pozdrówka!!! :D
Bardzo się cieszę, że podoba ci się moje opowiadanie:) Ale czy ja piszę regularnie? Nie wiem:)
Dzięki:) Anita:)

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Thu Aug 05, 2004 2:51 pm

Cz. – 6
Liz szła potulnie za Fammą i rozglądała się dookoła siebie. Szpital, bo chyba tym było to miejsce, był czysty, schludny, całkiem biały. Korytarz wypełniony był ludźmi i nie tylko, ponieważ nie dało się nie zauważyć wysokich zakapturzonych postaci przechodzących tu i tam, pomagających chorym lub rozmawiających miedzy sobą. Wszystko było dla niej zupełnie nowe i nierzeczywiste. Nadal nie mogła uwierzyć, że znajduje się na Antar ani pojąć tego, iż jest tą Ezylie, tej, której imię wymawiał Max przy otwieraniu skrzyni. Właśnie mijała jedną ze sal gdzie były otwarte drzwi i wtedy to zobaczyła. Obcego, który pochylał się nad kimś leżącym na łóżku i przykładał dłoń do jego klatki piersiowej. Zatrzymała się jak wryta, ponieważ widziała światło podobne do tego, które posiadał Max. Nie rozumiała, co się dzieje i czym są ci obcy... Ndaa... Uzdrowiciel. Tak mówił ten, którego widziała przy swojej przemianie. Nie powiedział tylko skąd Max ma tę moc...
- Ezzy? Źle się czujesz? Zbladłaś jak płótno – Głos dziewczyny stojącej obok wyrwał ja z zamyślenia.
- Nic mi nie jest, tylko trochę kręci mi się w głowie – Odparła Liz, uśmiechając się wymuszenie.
-, Choć...
- Dobrze – Mruknęła Liz
Chwilę później obie dziewczyny wyszły na zewnątrz, Liz o mało nie krzyknęła ze zdziwienia. Wokoło były roje ludzi i nie tylko, kręciły się tutaj również stworzenia o tak dziwnych kształtach, że, aż trudnych do opisania. Nad głową usłyszała cichy szum i podniosła wzrok do góry gdzie latały przeróżnego rodzaju maszyny. Nadal niewiele z tego rozumiała, ale ponaglona przez Fammę ruszyła w dalszą drogę nawet nie wiedząc, dokąd się udają. Tyle tu było nowych i zupełnie jej obcych rzeczy. Ba! Ten świat był jej obcy! Weszły w większy tłum i Famma wzięła Liz za rękę, po czym zaczęły lawirować między budynkami i mijali ludzi. Raz skręcały w prawo potem w lewo i tak ciągle. Weszły na rynek gdzie budki czy tez domy wyglądały jakby zbudowane były z gliny a przed nimi stragany z najdziwniejszymi towarami, jakie zdarzyło się jej widzieć.
- Mięso sulidora, mięso sulidora! Tylko pięć atrienów...
- Najnowszy jedwab! Prosto z Zionu, zapraszam! Tylko 20 ardenów!...
Liz chciwie chłonęła klimat miejsca, bo już zaczęło się jej tutaj podobać, co chwila zatrzymywała się przy jakimś stoisku i dotykała tego, co nowe lub nieznane i wpadła w zachwyt. Ale zapomniała o najważniejszej rzeczy i spojrzała na Famme
- Gdzie my się udajemy? – Spytała bardzo ciekawa, kim jest na tej planecie.
- Tam! – Niczego nie świadoma, Famma wskazała Liz wielki pałac rysujący się w oddali i przyspieszyła.
CDN.
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Sun Aug 15, 2004 7:15 pm

Cz. – 7
Liz przez chwilę stała jak wryta a potem szybko ruszyła za Fammą bojąc się zgubić w tym tłumie nieznanych sobie stworzeń ani ras. Po drodze mijała najdziwniejsze rośliny, jakie zdarzyło się jej widzieć. Nie mogła się wprost napatrzeć, wciąż się odwracała to w jedną to w drugą stronę zachwycona widokiem. Droga, którą szły była równa i pięła się w górę była wybrukowana i tak równa, iż można by pomyśleć można było, że robiona pod linijką.
Jej zachwyty przerwał krzyk Fammy, która próbowała odebrać swoja torbę z zakupami jakiemuś obleśnemu opryszkowi.
- Oddaj to, ty głupia.... – Nie do kończył, ponieważ nagle znalazł się rozpłaszczony na ścianie domu znajdującego się tuż za nim. Famma obejrzała się za siebie by zobaczyć, kim jest jej wybawca i zamarła z przerażenia
- Ezzy... Nam... Nam nie wolno! Nie możemy używać mocy! – Krzyknęła nagle i złapała Liz za rękę i pociągnęła do najbliższej bramy gdzie obie się ukryły. W samą porę, ponieważ sekundę później pojawiła się straż. Gdy nikogo nie znaleźli odeszli. Wtedy Liz ostrożnie wychynęła z za rogu i spokojnie ruszyły w dalszą drogę. Nie mogąc się powstrzymać zapytała
- Czy król będzie zły??
- Nie – Famma się uśmiechnęła – Nie wiedzieć, czemu ale Książe Zan na nikogo się nie złości. Ba! On nam dużo pomaga, jeśli nie ma władców w państwie. I dlatego ma spore poparcie u ludu, co zadowala jego ojca.
-, Zan – Mruknęła Liz. Wiedziała, że to Max, ale nie miała pojęcia jak zareaguje na jej widok to znaczy czy będzie pamiętał ją jeszcze czy też stał się na powrót Zanem z Antaru? Ech... Powoli to zaczyna się robić dziwne – Rozmyślała Liz idąc w stronę zamku.
CDN.
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 64 guests