T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Chapterek fajny, bardzo mi się podobał. Chociaż ... nie wiem, może to tylko moje wrażenie, ale wydaje mi się, że jest więcej dialogów, a mniej tego co Max myśli. Te dialogi są oczywiście świetne i tworzą super opowiadanie, tyle tylko że ... cóż, czytaliśmy SPIN, więc już je znamy. Nie negując przyjemności jaką daje odświeżenie sobie tego, jedyną nowością w CORE są właśnie przemyślenia Maxa. A widać że ci one wychodzą, bo tam gdzie są, są świetne i naprawdę można się pośmiać. Dlatego też chciałbym ich czytać jak najwięcej.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Popieram, popieram. Tłumaczenie wstawimy tutaj i zorbimy sobie reklamę na RF Będą do nas ściągać pielgrzymkami. Daję słowo, jeśli tylko uda "nam" się to porządnie przetłumaczyć. I popieram pana, post wyżej Więcej przemyśleń, bo są fantastyczne. Chociaż z drugiej strony, gdyby ich było za dużo, to dialog by się rozmył, a prawdę mówiąc jakiś czas już minął od kiedy czytałam SPIN.
A ja już się martwię, że za niedługo koniec! Trochę żal...
Ale ze mnie pesymistka!
A mnie się czapterek od początki do końca podobał! Czyli "nici" z konstruktywnej krytyki.
Tak więc zmykam...
Ale ze mnie pesymistka!
A mnie się czapterek od początki do końca podobał! Czyli "nici" z konstruktywnej krytyki.
Tak więc zmykam...
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
najpierw napiszę, że wszyscy jesteście wspaniałymi fanami ... nie jestem żądna jakiejś wielkiej sławy, chociaż byłoby miło Umieściłam LKK na stronie w dziale ff... właściwie umieścił je tam Luki za co mu jestem bardzo wdzięczna. teraz przez te zmiany chyba znów zniknęło. Cieszę się, że w ogóle tam było - dostyałam nawet jedną pochlebną recenzję i teraz spokojnie poczekam sobie aż zmiany zaistnieją i wszystko wróci do normy... anyway... chyba mnie skusiliście... na to przetłumaczenie na ang mojego dokończenia core... o mamusiu...
Co do dialogów... niestety niejako narzuca je kręciołek. stasrałam się pominąć to, co się dało, jednak końcówka spin jest specyficzna, robi się 'słodko' jak to określił Maxel i niestety tego też nie da się uniknąć w sednie. Nie mniej jednak zobaczymy jak mi to wyszło do samego końca
jutro cdn
Co do dialogów... niestety niejako narzuca je kręciołek. stasrałam się pominąć to, co się dało, jednak końcówka spin jest specyficzna, robi się 'słodko' jak to określił Maxel i niestety tego też nie da się uniknąć w sednie. Nie mniej jednak zobaczymy jak mi to wyszło do samego końca
jutro cdn
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Zabrzmiało poważnie... przestańcie, bo się speszę (oczywiście proszę mnie nie słuchać: NIE PRZESTAWAJCIE )
Czapterek : srebrne gody
Jak jej powiedzieć? To nie będzie proste. Ale nie wyskoczy chyba z pędzącego samochodu?
„Ja mówię poważnie” mówi.
„Nie ma sprawy, ja powiedziałem jej, że jesteś lesbijką.”
„ŻE CO???”
„No, ty i Tess.” Śmieję się „Żałuj, że nie widziałaś jej twarzy, chyba ma oko na ciebie, to tak przy okazji.”
„Wydaje mi się, że potrafię to zrozumieć, w końcu była strasznie załamana słysząc, że z ciebie pedałek. A propos. Masz na sobie jej ulubiona koszulkę.”
„Wściekasz się, bo pokonałem cię grając w twoją własną grę.”
„Pod żadną postacią, w żadnym momencie, nie pokonasz mnie w kłamaniu. Jesteś podły.”
„Ja?. Nie tylko wszyscy myślą, że chciałem odbić Tess Kyle’owi, to jeszcze reszta myśli, że jestem pedałem. Chyba nie muszę wspominać, że kumple Kyle’a też nie darzą mnie dużą dozą sympatii. Działam jak magnes na wszystkich znienawidzonych kryminalistów. Jak ktoś zapaskudzi mi dom jajkami, ty to posprzątasz.”
„Śnij dalej.”
„Mogę M&M’a?” Miluchny, różowiuchny ja. Szczeniaczek normalnie. Maskotka. Niech mnie ktoś przytuli cholera jasna!
„MOJA czekolada”
„PODZIEL SIĘ!”
„Jaki kolor?”
Podstawą udanego związku jest umiejętność dojścia do dobrowolnego kompromisu satysfakcjonującego obie strony.
„Nie ma znaczenia”
„Owszem, ma”
„Ok... czerwone”
„Wiesz co, to naukowo udowodnione, że dzięki zielonym M&M’som jesteś bardziej napalony.”
„No to jedz.” Chrup marchewkę, chrup.
„Kiedy to przeobraziłeś się w takiego faceta, co?”
„Kiedy zaczęłaś ni stąd ni zowąd mówić o swojej bieliźnie i napalaniu się. Twoja główka też jest podgniła Parker.”
„Ja tylko próbuję prowadzić miłą konwersację EVANS. Znajdźmy wreszcie ten hotel i poszalejemy jak króliki”.
Czuję się jak podrywacz i porywacz. Kiedy to ja się stałem kryminalistą? „Wiesz, że nie o to chodzi.”
„W takim razie o co chodzi? Trzymanie się za rączki przez całą nockę?”
„Dla mnie nie ma sprawy, nawet się jeszcze nie całowaliśmy.”
„No proszę, chodząca cnota.”
O nie, czas zaprzeczyć hipotezie. „Dobra, chcesz szaleć jak króliki? Będziemy szaleć jak króliki.”
„Całowaliśmy się” ona na to.
Parker, pora wyprowadzić cię z błędu.
„Nie Liz, nie MY, JA cię całowałem, ty tylko tam stałaś.”
Milczy przez chwilę. Chociaż nie patrzymy na siebie wiem, że ma te rumieńce, tak samo jak ona wie, że moje uszy płoną.
„Nie czułam wtedy, żebym mogła. … Żartowałam z tymi królikami”
„Wiem.”
Zasypia się i budzi. Jest piękna. Jest przy mnie. Milczę, coś mówię o piosenkach w radiu i pozwalam jej spać. I myśleć o tym, co nas czeka. Bo to nie będzie łatwe dla mnie, a zwłaszcza nie dla niej.
Pustynia jest jak moje życie. Nic innego nigdy nie widziałem. Zawsze byłem ja i moje dodatkowe kończyny i paraliżujący lęk o to, co będzie, gdy ich zabraknie. Raz na jakiś czas uczucie, które przemyka przez puste kilometry pustyni jak krzew zapędzony do aroyo. Od czasu do czasu coś, co wygląda na czyjeś schronisko, ale daje ci tylko przelotne złudzenie, że cię ochroni. Jak ten obskurny hotel. Hotel, który powinien być zapewne pałacem, o jakim ona marzy, a tymczasem oferuje zapewne stare łóżka, pachnące środkami dezynfekującymi koce i zatkany zlew.
„Przepraszam, cały czas ty prowadziłeś, ja będę prowadzić w powrotną drogę.”
Jestem zmęczony. Nie jazdą. Ale zastanawianiem się nad tym, jak sprawić, by poznała prawdę i by mnie mimo to pokochała. „Pojęcia nie masz jak prowadzić tyle czasu”.
„To szesnaście godzin, nauczę się.”
„Brzmi niebezpiecznie.”
„No, ale ty jesteś niebezpiecznym chłopakiem, śmiejesz się niebezpieczeństwu w twarz.”
„Co racja to racja.”
„Więc... powinniśmy wynająć pokój co?” pyta.
„My? Ty śpisz w samochodzie, pamiętasz? Może gdy poczuje przypływ dobrego nastroju przyniosę ci koc, zapukaj, gdybyś czegoś potrzebowała. Mam pokój 318 – zarezerwowałem na ostatniej stacji benzynowej.” Wyczołguję się z wozu „zapamiętasz?”
Udaję, że odchodzę i w połowie drogi zawracam, by otworzyć jej drzwi. Taki rycerski cholera jestem. Dobrze, że przynajmniej widzę gdzie one są – po tej całej jeździe. Ale ją widzę wyraźnie i staram się trzymać ją tak blisko mnie, jak to tylko możliwe. Do tej pory miała większą styczność z lodówką niż ze mną.
„Co z moimi zdolnościami?” pyta.
„Zrobiło mi się samotnie. Tak czy inaczej zdolności dziewczyn to nic w porównaniu z kosmicznymi mocami.” Proszę ją by podeszła, a ona mnie słucha.
„Powinniśmy porozmawiać” mówi.
„Liz, gadanie to marny pomysł, gadaliśmy przez ostatnie czternaście godzin.”
„O tym nie rozmawia się w samochodzie.”
„O co chodzi?”
„Chcesz wiedzieć o czym myślałam, przez ostatnie parę tygodni?
„Oczywiście”
„Chcesz wiedzieć co myślę... o tobie.”
Boję się.
„Tak.”
Czapterek : srebrne gody
Jak jej powiedzieć? To nie będzie proste. Ale nie wyskoczy chyba z pędzącego samochodu?
„Ja mówię poważnie” mówi.
„Nie ma sprawy, ja powiedziałem jej, że jesteś lesbijką.”
„ŻE CO???”
„No, ty i Tess.” Śmieję się „Żałuj, że nie widziałaś jej twarzy, chyba ma oko na ciebie, to tak przy okazji.”
„Wydaje mi się, że potrafię to zrozumieć, w końcu była strasznie załamana słysząc, że z ciebie pedałek. A propos. Masz na sobie jej ulubiona koszulkę.”
„Wściekasz się, bo pokonałem cię grając w twoją własną grę.”
„Pod żadną postacią, w żadnym momencie, nie pokonasz mnie w kłamaniu. Jesteś podły.”
„Ja?. Nie tylko wszyscy myślą, że chciałem odbić Tess Kyle’owi, to jeszcze reszta myśli, że jestem pedałem. Chyba nie muszę wspominać, że kumple Kyle’a też nie darzą mnie dużą dozą sympatii. Działam jak magnes na wszystkich znienawidzonych kryminalistów. Jak ktoś zapaskudzi mi dom jajkami, ty to posprzątasz.”
„Śnij dalej.”
„Mogę M&M’a?” Miluchny, różowiuchny ja. Szczeniaczek normalnie. Maskotka. Niech mnie ktoś przytuli cholera jasna!
„MOJA czekolada”
„PODZIEL SIĘ!”
„Jaki kolor?”
Podstawą udanego związku jest umiejętność dojścia do dobrowolnego kompromisu satysfakcjonującego obie strony.
„Nie ma znaczenia”
„Owszem, ma”
„Ok... czerwone”
„Wiesz co, to naukowo udowodnione, że dzięki zielonym M&M’som jesteś bardziej napalony.”
„No to jedz.” Chrup marchewkę, chrup.
„Kiedy to przeobraziłeś się w takiego faceta, co?”
„Kiedy zaczęłaś ni stąd ni zowąd mówić o swojej bieliźnie i napalaniu się. Twoja główka też jest podgniła Parker.”
„Ja tylko próbuję prowadzić miłą konwersację EVANS. Znajdźmy wreszcie ten hotel i poszalejemy jak króliki”.
Czuję się jak podrywacz i porywacz. Kiedy to ja się stałem kryminalistą? „Wiesz, że nie o to chodzi.”
„W takim razie o co chodzi? Trzymanie się za rączki przez całą nockę?”
„Dla mnie nie ma sprawy, nawet się jeszcze nie całowaliśmy.”
„No proszę, chodząca cnota.”
O nie, czas zaprzeczyć hipotezie. „Dobra, chcesz szaleć jak króliki? Będziemy szaleć jak króliki.”
„Całowaliśmy się” ona na to.
Parker, pora wyprowadzić cię z błędu.
„Nie Liz, nie MY, JA cię całowałem, ty tylko tam stałaś.”
Milczy przez chwilę. Chociaż nie patrzymy na siebie wiem, że ma te rumieńce, tak samo jak ona wie, że moje uszy płoną.
„Nie czułam wtedy, żebym mogła. … Żartowałam z tymi królikami”
„Wiem.”
Zasypia się i budzi. Jest piękna. Jest przy mnie. Milczę, coś mówię o piosenkach w radiu i pozwalam jej spać. I myśleć o tym, co nas czeka. Bo to nie będzie łatwe dla mnie, a zwłaszcza nie dla niej.
Pustynia jest jak moje życie. Nic innego nigdy nie widziałem. Zawsze byłem ja i moje dodatkowe kończyny i paraliżujący lęk o to, co będzie, gdy ich zabraknie. Raz na jakiś czas uczucie, które przemyka przez puste kilometry pustyni jak krzew zapędzony do aroyo. Od czasu do czasu coś, co wygląda na czyjeś schronisko, ale daje ci tylko przelotne złudzenie, że cię ochroni. Jak ten obskurny hotel. Hotel, który powinien być zapewne pałacem, o jakim ona marzy, a tymczasem oferuje zapewne stare łóżka, pachnące środkami dezynfekującymi koce i zatkany zlew.
„Przepraszam, cały czas ty prowadziłeś, ja będę prowadzić w powrotną drogę.”
Jestem zmęczony. Nie jazdą. Ale zastanawianiem się nad tym, jak sprawić, by poznała prawdę i by mnie mimo to pokochała. „Pojęcia nie masz jak prowadzić tyle czasu”.
„To szesnaście godzin, nauczę się.”
„Brzmi niebezpiecznie.”
„No, ale ty jesteś niebezpiecznym chłopakiem, śmiejesz się niebezpieczeństwu w twarz.”
„Co racja to racja.”
„Więc... powinniśmy wynająć pokój co?” pyta.
„My? Ty śpisz w samochodzie, pamiętasz? Może gdy poczuje przypływ dobrego nastroju przyniosę ci koc, zapukaj, gdybyś czegoś potrzebowała. Mam pokój 318 – zarezerwowałem na ostatniej stacji benzynowej.” Wyczołguję się z wozu „zapamiętasz?”
Udaję, że odchodzę i w połowie drogi zawracam, by otworzyć jej drzwi. Taki rycerski cholera jestem. Dobrze, że przynajmniej widzę gdzie one są – po tej całej jeździe. Ale ją widzę wyraźnie i staram się trzymać ją tak blisko mnie, jak to tylko możliwe. Do tej pory miała większą styczność z lodówką niż ze mną.
„Co z moimi zdolnościami?” pyta.
„Zrobiło mi się samotnie. Tak czy inaczej zdolności dziewczyn to nic w porównaniu z kosmicznymi mocami.” Proszę ją by podeszła, a ona mnie słucha.
„Powinniśmy porozmawiać” mówi.
„Liz, gadanie to marny pomysł, gadaliśmy przez ostatnie czternaście godzin.”
„O tym nie rozmawia się w samochodzie.”
„O co chodzi?”
„Chcesz wiedzieć o czym myślałam, przez ostatnie parę tygodni?
„Oczywiście”
„Chcesz wiedzieć co myślę... o tobie.”
Boję się.
„Tak.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Eh, nowe czesci, a ja nie mam cyasu przeczytac, siedze bowiem w Rostoku i mam 20 minut internetu dzieki mojej siostrze.... klawiature maja tutaj tak dziwna ze nawet nie wiem jak wpisac malpe... ale przynajmniej jak przyjade do domku, bedyie na mnie czekala lektura... a moze przed sobota pojawi sie jeszcze jakas czesc?
Hotaru
Hotaru
LEO, dziękuję z całego serca za przybliżenie nam SPIN i CORE, za radość i śmiech jaki wywoływało w nas Twoje wspaniałe tłumaczenie, za jego kontynuację, dodanie swojej wizji tej perełki, która jest ozdobą naszego forum.
Mam ją w swoich zbiorach i będę do niej wracać.
I jestem pewna, że nie poprzestaniesz na tym i przygotowujesz już dla nas niespodziankę, coś równie fanatastycznego
Czekamy
Mam ją w swoich zbiorach i będę do niej wracać.
I jestem pewna, że nie poprzestaniesz na tym i przygotowujesz już dla nas niespodziankę, coś równie fanatastycznego
Czekamy
Ach, Leo, ja chcę więcej !!! Cierpię na dotkliwy brak umysłowej strawy*, co nawet wyraża się w fakcie, iż zaczynam brzmieć jak różowiutki człowieczek. I jesli N A P R A W D Ę niedługo nie będzie nowej części, będzie naprawdę źle!
Ale tę przeczytałam oczywiście i znowu brak, krótkie to jakoś... ledwo sie rozpędziłam, rozsmakowałam w przepychankach Maxa i Liz i blah, cdn. Ba, nawet cdn nie było Miejmy nadzieję, że to tylko niedopowiedzenie, prawda? Zaraz będzie nowa część i znowu biedna Asia będzie chodziła z głupim uśmiechem na ustach śpiewając nową mantrę "nowa cześć, nowa część". Geeez. Za dużo DDIO.
* nie pytajcie, dlaczego jakoś ostatnio nie czytam nowych ff na forum; ale kiedy widzę CC... kotłuje się w moim żołądku jak na tym przeklętym korku za Szczecinem w 33 stopniowym upale...
Ale tę przeczytałam oczywiście i znowu brak, krótkie to jakoś... ledwo sie rozpędziłam, rozsmakowałam w przepychankach Maxa i Liz i blah, cdn. Ba, nawet cdn nie było Miejmy nadzieję, że to tylko niedopowiedzenie, prawda? Zaraz będzie nowa część i znowu biedna Asia będzie chodziła z głupim uśmiechem na ustach śpiewając nową mantrę "nowa cześć, nowa część". Geeez. Za dużo DDIO.
* nie pytajcie, dlaczego jakoś ostatnio nie czytam nowych ff na forum; ale kiedy widzę CC... kotłuje się w moim żołądku jak na tym przeklętym korku za Szczecinem w 33 stopniowym upale...
Czapterek 26
Milczenie jest strasznie bolesne.
„Liz.” Siadam na łóżku. „Powiedz cokolwiek.”
„Nie wiem od czego się zaczęło.. nie wiem nawet gdzie. Chciałam cię nienawidzić, nigdy cię nie nienawidziłam, ale chciałam, zanim cię w ogóle poznałam.”
„Liz ... dlaczego..”
„Chciałam winić cię za moje problemy ale nie mogłam, bo znałam twój sekret, nie wiem skąd, ale wiedziałam. Ale nie mogłam cię znienawidzić bo widziałam jak mocno nienawidziłeś sam siebie, a potem zobaczyłam jak potrąciłeś ją samochodem, jak twoje życie rozsypuje się na kawałki. Widziałam jak.. ją... uleczasz.”
Łza za łzą skapują z jej twarzy.
„Może chciałam tego ... może czułam się martwa. Ale może zobaczyłam w jaki sposób na nią patrzysz i może chciałam, żebyś był szczęśliwy. Pocałowałeś ją ... na imprezie... nie patrzyłam. Skończyłoby się dokładnie wtedy, ale wyznałeś mi swój sekret, ... dotknąłeś mnie, powiedziałeś, że jestem szalona, chciałam wrzeszczeć na ciebie. Nie wiem ... gdzieś podczas tej całej drogi coś się zmieniło, byłeś moim przyjacielem ... rozumiałeś mnie, wspaniale spędzaliśmy razem czas. Chciałam żebyś przestał się nienawidzić. Więc... przekonałam samą siebie, że powinieneś być z Tess i ... i trochę się zamotałam. Wszystko co zrobiłam przez ostatnie dwa tygodnie zrobiłam dla ciebie. Sprawiłam, że zniknął wypadek samochodowy, przechowywałam twój sekret. Nie to, żebym miała ocalić Roswell, tylko żebym mogła ocalić ciebie. Wszystko co robiłam, każde wypowiedziane przeze mnie słowo ... wszystko prowadzi do ciebie.”
Boże…
„A ty nigdy nie mogłeś... spojrzeć mi w oczy. Co do kurwy nędzy było takiego koszmarnego we mnie, że nie mogłeś mi nawet spojrzeć w oczy? Coś mi się stało, zostawiłeś w Crashdown swoją kurtkę i powąchałam ją o piątej nad ranem. Uczyliśmy się u ciebie w domu i przyłapałeś mnie jak wąchałam twoje cholerne ramię i nie pachniałeś źle, pachniałeś... naprawdę ładnie. Kiedy poszliśmy po autografy do książek.. myślałam o tych wszystkich koszmarnych rzeczach, które robiłam, by zacząć cię nienawidzić. Śniłeś mi się ... nienawidziłam każdej sekundy która przeżywałam.”
Oto stary ja: elokwencja wychodzi mi uszami.
„Basen... Basen , to miejsce, w którym cierpiałam najbardziej. A przede wszystkim, nie masz powodów czuć się winnym, nie masz za co przepraszać. Bo to wszystko moja wina. Ja pozwoliłam się skrzywdzić. Dopóki nie weszliśmy do basenu nie zwiodłeś mnie, ani razu. Więc to moja wina, bo mogłam odejść, ale nie odeszłam ... bo... bo chciałam być blisko ciebie. Bo ... Max ... sprawiasz, że czuję ... coś dziwnego ... i przerażającego ... jakbym chciała, żebyś wiedział ... kim jestem ... jakbym chciała już więcej cię nie okłamywać.”
Nie mogę uwierzyć… nie chcę… to znaczy chcę, ale nie wierzę…
„Myślisz, że to zdrowe Max? Jestem psychicznie-obsesyjnie opętana tobą. Czy to coś, co byś chciał usłyszeć?”
Boże, nie pragnę niczego bardziej.
„Lubisz mnie, ale czy chciałbyś mieć neurotyczną dziewczynę? Kogoś, kto nawet nie wie kim jest bo układał sam siebie tysiące razy? Chcesz znać wszystkie moje sekrety i czy chcesz bym poznała wszystkie twoje?”
„Więc oto co chciałam powiedzieć. Idę wziąć prysznic. Jeśli chcesz wyjść, teraz jest odpowiedni moment.”
Wychodzi do łazienki. Siedzę jak ostatnia dupa. Zmęczony, skołowany, zalany słowotokiem, niemy i ślepy. Chcę by podeszła, ale ona odchodzi zostawiając mnie z tym wszystkim.
„Co do cholery mam zrobić. Już podjęłaś decyzję, że ja odejdę. Daj żyć Liz, skoro jestem taki wspaniały, to może pozwolisz mi samemu zdecydować, jeśli naprawdę czujesz się taka silna, to czemu tak łatwo ci uciekać.”
„Nie jest ... łatwo.”
„Więc zbieraj tyłek w troki z powrotem i ... i powiedz mi, że chcesz, żebym ci pomógł ... a zrobię to. Zrobię wszystko... ale nie wiem, czego chcesz.”
„Nie wiem czego TY chcesz.”
„Chcę ciebie Liz. Tak, nadal. Nie jesteś neurotyczna. Mam ci tyle do powiedzenia, ale jedynym uciekającym jesteś tylko ty sama .”
„Nadal się boję.”
„Wiem.”
„Nie mogę się ruszyć.”
„Więc powiedz co mam zrobić.”
„Chcę, żebyś mnie zmusił do zostania i chcę ,żebyś powiedział mi jak bardzo chcesz, bym przestała uciekać, I żebyś mi pomógł. I żebyś mi przyrzekł, że nie zapomnisz o mnie przynajmniej... dopóki mi się nie polepszy. Chcę, żebyś mi powiedział, dlaczego jest ci tak ciężko spojrzeć mi w oczy ale nadal nie jestem pewna, czy ... czy chcę to usłyszeć.”
„Ok.”
Biorę jej dłoń, delikatnie popycham ją w stronę łóżka i sprawiam, że siada na nim. Klękam przed nią i błagam by na mnie spojrzała. Muszę spojrzeć jej w oczy, bo nigdy nie uwierzy w to, co jej powiem.
„Jestem opętany tobą. Wiem, że czujesz się tak bo ja tu jestem, wiem, że ciężko jest odpuścić. Ale to ty nauczyłaś mnie jak to robić, nie wiesz tego? Nie potrafisz mnie przerazić. Chcę znać każdy szczegół pojawiający się w tej twojej głowie. Każdy szalony, neurotyczny szczegół. I NIGDY więcej nie zignoruję cię.”
„Nigdy więcej” powtarzam ciszej tuląc swoją głowę do jej czoła.
„Liz Parker, z tych wszystkich rzeczy nie brzmi, żebyś mnie tak mocno lubiła.”
Zmęczeni zdajemy się jednak wysilić na uśmiech.
Niech patrzy w moje oczy, bo prościej jest nic nie udawać i pozwolić jej czytać w nich, niż wydusić to z siebie. „Musimy porozmawiać, ale zaraz cię pocałuję i jeśli nie odwzajemnisz mi tego pocałunku to tym razem się naprawdę zirytuję i będzie bardzo źle.”
Ale nie mogę…
„Coś nie tak?” pyta.
Widzę jej policzek. Tess, Kyle, Ed, Lodówka. Całe to cierpienie przeze mnie.
„Nadal boli?” pytam.
„Trochę.”
„O.”
„Więc?”
„Więc co?”
„Więc możesz to wyleczyć?”
„Mógłbym” ale tego nie zrobię Liz Parker… pozwolę Ci cierpieć jeszcze dłużej, bo sam muszę powiedzieć ci wcześniej coś, co mogłabyś sama we mnie zobaczyć.
„No wiesz, nie MUSISZ.”
„Wyleczę.”
„Nie chcesz.”
„Liz, chcę.”
„Nie, nie chcesz.”
„Liz.”
„Czemu nie chcesz wyleczyć mnie?”
„Chcę.”
„Już nie chcesz być kosmitą.”
„Jestem zmęczony” odpowiadam, by nie potaknąć odruchowo.
„Chcesz, żebym udawała, że nie jesteś kosmitą.”
„Możemy, proszę, iść już spać.”
„Prawdopodobnie to powinniśmy o tym porozmawiać” mówi.
„Jestem zmęczony.”
„Więc idź spać.”
„Pójdę. Gdzie idziesz?”
„Muszę pomyśleć, zaraz wracam”.
„Liz.”
„Spałam cały dzień i teraz chcę pomyśleć, więc mi po prostu daj pomyśleć.”
„Nie jest bezpiecznie.”
„Nic nie jest bezpieczne.”
„I kto teraz ucieka od swoich problemów?”
„Jestem zmęczony.”
Więc ona wychodzi.
Łóżko jest twarde, a pośrodku wrzyna mi się w kręgosłup jakaś sprężyna. Nawet łóżko jest przeciwko mnie. Tu śmierdzi. Ze ścian zaczyna odpadać tynk, a w kątach widać początki grzyba. Zawilgocenie na pustyni to jak czkawka u wieloryba. Ale jak widać zdarza się. Pościel jest nieprzyjemna w dotyku.
***************************************************
Kiedy ma się coś na sumieniu, to ono gryzie, dopóki tego się z siebie nie wyrzuci. Dziwne, że akurat w moim przypadku to działa. A nie powinno. Ukrywam o sobie więcej, niż kilkanaścioro innych ludzi razem wziętych i do tej pory spałem. Nie mówię, że spokojnie, ale spałem. A teraz?
Pościel jest miękka, jakby nikt jej nie zmieniał. Brzydzę się. Jest poza tym ciepła. Nie lubię ciepłej pościeli. Powinna być przyjemnie chłodna. A nie jest.
Nie mogę w takim łóżku zasnąć.
Nie mogę zasnąć, dopóki jej nie powiem.
Widzę jak siedzi na krawędzi basenu. Odgradza mnie od niej siatka. Nie lubię być za żadnymi kratami. Tłumaczcie to sobie jak chcecie. Idę do niej.
Widzę krew na jej ręce.
Nie mogę wydusić z siebie nic logicznego. Nie rozumiem co do mnie mówi a przed oczami mam ciągle tę krew.
„No tak, nie wyleczysz jej dopóki się nie odezwiesz. Pogadamy jutro, za następne 3 tygodnie będzie wszystko ok.”
Jakie 3 tygodnie?
Muszę jej pomóc, muszę wreszcie zapomnieć, że było już wszystko wyprostowane i po raz ostatni muszę powiedzieć coś, co to wszystko może zniszczyć. Ale muszę, bo nie mogę patrzeć jak ona krwawi. I nie chcę pływać. To znaczy chcę, chcę być blisko niej, ale już nie milczeć, tylko wiedzieć, że wszystko zostało wyjaśnione. Wszystko.
Ale ona unika mojego wzroku tak samo, jak ja do tej pory unikałem jej spojrzenia. Ucieka do wody, która jest równie ciepła jak pościel w obskurnym pokoju. W tej chwili, na tym obleśnym pustkowi, w rozpadającym się hotelu ludzie wyzierają zza okien obserwując jedyną rozrywkę dostępną poza płatnymi kanałami porno w telewizji. Nas.
Znów jesteśmy blisko a basen zdaje się być taki, jak tamten. To tamten basen i tamta chwila. Tylko nie jest ciemno. Wolałbym, żeby było ciemno. Oboje się boimy. Widzę to po jej oczach.
Muszę ją objąć, bo inaczej nigdy sobie tego nie wybaczę. Muszę być blisko. Może to ostatni raz, kiedy jestem tak blisko niej, ale muszę mieć coś, czego mógłbym się potem trzymać. Co mógłbym wspominać mówiąc: Maxwellu Phillipie Evans, miałeś wszystko i z wdziękiem słonia oraz z uporem maniaka zniszczyłeś to tak, jak wszystko inne wcześniej. Gratulacje.
*****************************************
W końcu zrozumiałem, że tak dobrze nie może być cały czas. Widzę krew na jej ręce, widzę w niej ból.
„Nie radzę sobie z tym za dobrze.”
Z niczym sobie nie radzę. Gdyby nie moje dodatkowe kończyny nie nauczyłbym się nawet raczkować.
„Z czym?”
„Jeśli cię wyleczę, zobaczysz rzeczy.”
„Więc?”
„Więc powinienem ci najpierw coś powiedzieć.”
Zobaczysz to, czego na pewno nie spodziewasz się zobaczyć. Tak samo, jak ja nie spodziewałem się zobaczyć bólu i rozpaczy Tess. Ty zobaczysz więcej panno Parker. I mnie znienawidzisz.
„Coś złego?”
„Nie wiem, może to złe, może dobre, to zależy od ciebie.”
„Powiedz mi cokolwiek.”
„Może nie jesteś jedyną, która dobrze kłamie.”
„Co masz na myśli?”
„Znasz mój sekret Liz, mój wielki sekret. Ale mam i inne. Może nie ty jesteś szalona.”
Milczenie jest strasznie bolesne.
„Liz.” Siadam na łóżku. „Powiedz cokolwiek.”
„Nie wiem od czego się zaczęło.. nie wiem nawet gdzie. Chciałam cię nienawidzić, nigdy cię nie nienawidziłam, ale chciałam, zanim cię w ogóle poznałam.”
„Liz ... dlaczego..”
„Chciałam winić cię za moje problemy ale nie mogłam, bo znałam twój sekret, nie wiem skąd, ale wiedziałam. Ale nie mogłam cię znienawidzić bo widziałam jak mocno nienawidziłeś sam siebie, a potem zobaczyłam jak potrąciłeś ją samochodem, jak twoje życie rozsypuje się na kawałki. Widziałam jak.. ją... uleczasz.”
Łza za łzą skapują z jej twarzy.
„Może chciałam tego ... może czułam się martwa. Ale może zobaczyłam w jaki sposób na nią patrzysz i może chciałam, żebyś był szczęśliwy. Pocałowałeś ją ... na imprezie... nie patrzyłam. Skończyłoby się dokładnie wtedy, ale wyznałeś mi swój sekret, ... dotknąłeś mnie, powiedziałeś, że jestem szalona, chciałam wrzeszczeć na ciebie. Nie wiem ... gdzieś podczas tej całej drogi coś się zmieniło, byłeś moim przyjacielem ... rozumiałeś mnie, wspaniale spędzaliśmy razem czas. Chciałam żebyś przestał się nienawidzić. Więc... przekonałam samą siebie, że powinieneś być z Tess i ... i trochę się zamotałam. Wszystko co zrobiłam przez ostatnie dwa tygodnie zrobiłam dla ciebie. Sprawiłam, że zniknął wypadek samochodowy, przechowywałam twój sekret. Nie to, żebym miała ocalić Roswell, tylko żebym mogła ocalić ciebie. Wszystko co robiłam, każde wypowiedziane przeze mnie słowo ... wszystko prowadzi do ciebie.”
Boże…
„A ty nigdy nie mogłeś... spojrzeć mi w oczy. Co do kurwy nędzy było takiego koszmarnego we mnie, że nie mogłeś mi nawet spojrzeć w oczy? Coś mi się stało, zostawiłeś w Crashdown swoją kurtkę i powąchałam ją o piątej nad ranem. Uczyliśmy się u ciebie w domu i przyłapałeś mnie jak wąchałam twoje cholerne ramię i nie pachniałeś źle, pachniałeś... naprawdę ładnie. Kiedy poszliśmy po autografy do książek.. myślałam o tych wszystkich koszmarnych rzeczach, które robiłam, by zacząć cię nienawidzić. Śniłeś mi się ... nienawidziłam każdej sekundy która przeżywałam.”
Oto stary ja: elokwencja wychodzi mi uszami.
„Basen... Basen , to miejsce, w którym cierpiałam najbardziej. A przede wszystkim, nie masz powodów czuć się winnym, nie masz za co przepraszać. Bo to wszystko moja wina. Ja pozwoliłam się skrzywdzić. Dopóki nie weszliśmy do basenu nie zwiodłeś mnie, ani razu. Więc to moja wina, bo mogłam odejść, ale nie odeszłam ... bo... bo chciałam być blisko ciebie. Bo ... Max ... sprawiasz, że czuję ... coś dziwnego ... i przerażającego ... jakbym chciała, żebyś wiedział ... kim jestem ... jakbym chciała już więcej cię nie okłamywać.”
Nie mogę uwierzyć… nie chcę… to znaczy chcę, ale nie wierzę…
„Myślisz, że to zdrowe Max? Jestem psychicznie-obsesyjnie opętana tobą. Czy to coś, co byś chciał usłyszeć?”
Boże, nie pragnę niczego bardziej.
„Lubisz mnie, ale czy chciałbyś mieć neurotyczną dziewczynę? Kogoś, kto nawet nie wie kim jest bo układał sam siebie tysiące razy? Chcesz znać wszystkie moje sekrety i czy chcesz bym poznała wszystkie twoje?”
„Więc oto co chciałam powiedzieć. Idę wziąć prysznic. Jeśli chcesz wyjść, teraz jest odpowiedni moment.”
Wychodzi do łazienki. Siedzę jak ostatnia dupa. Zmęczony, skołowany, zalany słowotokiem, niemy i ślepy. Chcę by podeszła, ale ona odchodzi zostawiając mnie z tym wszystkim.
„Co do cholery mam zrobić. Już podjęłaś decyzję, że ja odejdę. Daj żyć Liz, skoro jestem taki wspaniały, to może pozwolisz mi samemu zdecydować, jeśli naprawdę czujesz się taka silna, to czemu tak łatwo ci uciekać.”
„Nie jest ... łatwo.”
„Więc zbieraj tyłek w troki z powrotem i ... i powiedz mi, że chcesz, żebym ci pomógł ... a zrobię to. Zrobię wszystko... ale nie wiem, czego chcesz.”
„Nie wiem czego TY chcesz.”
„Chcę ciebie Liz. Tak, nadal. Nie jesteś neurotyczna. Mam ci tyle do powiedzenia, ale jedynym uciekającym jesteś tylko ty sama .”
„Nadal się boję.”
„Wiem.”
„Nie mogę się ruszyć.”
„Więc powiedz co mam zrobić.”
„Chcę, żebyś mnie zmusił do zostania i chcę ,żebyś powiedział mi jak bardzo chcesz, bym przestała uciekać, I żebyś mi pomógł. I żebyś mi przyrzekł, że nie zapomnisz o mnie przynajmniej... dopóki mi się nie polepszy. Chcę, żebyś mi powiedział, dlaczego jest ci tak ciężko spojrzeć mi w oczy ale nadal nie jestem pewna, czy ... czy chcę to usłyszeć.”
„Ok.”
Biorę jej dłoń, delikatnie popycham ją w stronę łóżka i sprawiam, że siada na nim. Klękam przed nią i błagam by na mnie spojrzała. Muszę spojrzeć jej w oczy, bo nigdy nie uwierzy w to, co jej powiem.
„Jestem opętany tobą. Wiem, że czujesz się tak bo ja tu jestem, wiem, że ciężko jest odpuścić. Ale to ty nauczyłaś mnie jak to robić, nie wiesz tego? Nie potrafisz mnie przerazić. Chcę znać każdy szczegół pojawiający się w tej twojej głowie. Każdy szalony, neurotyczny szczegół. I NIGDY więcej nie zignoruję cię.”
„Nigdy więcej” powtarzam ciszej tuląc swoją głowę do jej czoła.
„Liz Parker, z tych wszystkich rzeczy nie brzmi, żebyś mnie tak mocno lubiła.”
Zmęczeni zdajemy się jednak wysilić na uśmiech.
Niech patrzy w moje oczy, bo prościej jest nic nie udawać i pozwolić jej czytać w nich, niż wydusić to z siebie. „Musimy porozmawiać, ale zaraz cię pocałuję i jeśli nie odwzajemnisz mi tego pocałunku to tym razem się naprawdę zirytuję i będzie bardzo źle.”
Ale nie mogę…
„Coś nie tak?” pyta.
Widzę jej policzek. Tess, Kyle, Ed, Lodówka. Całe to cierpienie przeze mnie.
„Nadal boli?” pytam.
„Trochę.”
„O.”
„Więc?”
„Więc co?”
„Więc możesz to wyleczyć?”
„Mógłbym” ale tego nie zrobię Liz Parker… pozwolę Ci cierpieć jeszcze dłużej, bo sam muszę powiedzieć ci wcześniej coś, co mogłabyś sama we mnie zobaczyć.
„No wiesz, nie MUSISZ.”
„Wyleczę.”
„Nie chcesz.”
„Liz, chcę.”
„Nie, nie chcesz.”
„Liz.”
„Czemu nie chcesz wyleczyć mnie?”
„Chcę.”
„Już nie chcesz być kosmitą.”
„Jestem zmęczony” odpowiadam, by nie potaknąć odruchowo.
„Chcesz, żebym udawała, że nie jesteś kosmitą.”
„Możemy, proszę, iść już spać.”
„Prawdopodobnie to powinniśmy o tym porozmawiać” mówi.
„Jestem zmęczony.”
„Więc idź spać.”
„Pójdę. Gdzie idziesz?”
„Muszę pomyśleć, zaraz wracam”.
„Liz.”
„Spałam cały dzień i teraz chcę pomyśleć, więc mi po prostu daj pomyśleć.”
„Nie jest bezpiecznie.”
„Nic nie jest bezpieczne.”
„I kto teraz ucieka od swoich problemów?”
„Jestem zmęczony.”
Więc ona wychodzi.
Łóżko jest twarde, a pośrodku wrzyna mi się w kręgosłup jakaś sprężyna. Nawet łóżko jest przeciwko mnie. Tu śmierdzi. Ze ścian zaczyna odpadać tynk, a w kątach widać początki grzyba. Zawilgocenie na pustyni to jak czkawka u wieloryba. Ale jak widać zdarza się. Pościel jest nieprzyjemna w dotyku.
***************************************************
Kiedy ma się coś na sumieniu, to ono gryzie, dopóki tego się z siebie nie wyrzuci. Dziwne, że akurat w moim przypadku to działa. A nie powinno. Ukrywam o sobie więcej, niż kilkanaścioro innych ludzi razem wziętych i do tej pory spałem. Nie mówię, że spokojnie, ale spałem. A teraz?
Pościel jest miękka, jakby nikt jej nie zmieniał. Brzydzę się. Jest poza tym ciepła. Nie lubię ciepłej pościeli. Powinna być przyjemnie chłodna. A nie jest.
Nie mogę w takim łóżku zasnąć.
Nie mogę zasnąć, dopóki jej nie powiem.
Widzę jak siedzi na krawędzi basenu. Odgradza mnie od niej siatka. Nie lubię być za żadnymi kratami. Tłumaczcie to sobie jak chcecie. Idę do niej.
Widzę krew na jej ręce.
Nie mogę wydusić z siebie nic logicznego. Nie rozumiem co do mnie mówi a przed oczami mam ciągle tę krew.
„No tak, nie wyleczysz jej dopóki się nie odezwiesz. Pogadamy jutro, za następne 3 tygodnie będzie wszystko ok.”
Jakie 3 tygodnie?
Muszę jej pomóc, muszę wreszcie zapomnieć, że było już wszystko wyprostowane i po raz ostatni muszę powiedzieć coś, co to wszystko może zniszczyć. Ale muszę, bo nie mogę patrzeć jak ona krwawi. I nie chcę pływać. To znaczy chcę, chcę być blisko niej, ale już nie milczeć, tylko wiedzieć, że wszystko zostało wyjaśnione. Wszystko.
Ale ona unika mojego wzroku tak samo, jak ja do tej pory unikałem jej spojrzenia. Ucieka do wody, która jest równie ciepła jak pościel w obskurnym pokoju. W tej chwili, na tym obleśnym pustkowi, w rozpadającym się hotelu ludzie wyzierają zza okien obserwując jedyną rozrywkę dostępną poza płatnymi kanałami porno w telewizji. Nas.
Znów jesteśmy blisko a basen zdaje się być taki, jak tamten. To tamten basen i tamta chwila. Tylko nie jest ciemno. Wolałbym, żeby było ciemno. Oboje się boimy. Widzę to po jej oczach.
Muszę ją objąć, bo inaczej nigdy sobie tego nie wybaczę. Muszę być blisko. Może to ostatni raz, kiedy jestem tak blisko niej, ale muszę mieć coś, czego mógłbym się potem trzymać. Co mógłbym wspominać mówiąc: Maxwellu Phillipie Evans, miałeś wszystko i z wdziękiem słonia oraz z uporem maniaka zniszczyłeś to tak, jak wszystko inne wcześniej. Gratulacje.
*****************************************
W końcu zrozumiałem, że tak dobrze nie może być cały czas. Widzę krew na jej ręce, widzę w niej ból.
„Nie radzę sobie z tym za dobrze.”
Z niczym sobie nie radzę. Gdyby nie moje dodatkowe kończyny nie nauczyłbym się nawet raczkować.
„Z czym?”
„Jeśli cię wyleczę, zobaczysz rzeczy.”
„Więc?”
„Więc powinienem ci najpierw coś powiedzieć.”
Zobaczysz to, czego na pewno nie spodziewasz się zobaczyć. Tak samo, jak ja nie spodziewałem się zobaczyć bólu i rozpaczy Tess. Ty zobaczysz więcej panno Parker. I mnie znienawidzisz.
„Coś złego?”
„Nie wiem, może to złe, może dobre, to zależy od ciebie.”
„Powiedz mi cokolwiek.”
„Może nie jesteś jedyną, która dobrze kłamie.”
„Co masz na myśli?”
„Znasz mój sekret Liz, mój wielki sekret. Ale mam i inne. Może nie ty jesteś szalona.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Max się boi. Tak bardzo. Pamiętam, że czytając SPIN częściowo nie mogłam zrozumieć, dalczego Max tak bardzo się opierał. W motelu, na basenie. Widziałam jego strach, ale do końca nie rozumiałam jego powodów. Ale teraz wyłożyłaś to LEO jak na dłoni. Ufam temu Maxowi i teraz wyraźniej dostrzegam czym się kieruje. A także dlaczego w motelu mówił o zmęczeniu a nie próbował Liz wszystkiego wyjaśnić w bardziej efektowny sposób
Czapter 27
Idę trzymając w dłoni ręcznik dla niej. Ściskam go kurczowo, jakby to była moja ostatnia deska ratunku. Ale wiem, że muszę to zrobić. Muszę być fair, bo przecież celem mojego życia jest zatruwanie sobie samemu mojego marnego istnienia.
To obleśne łóżko jest wszystkim co mamy. I siadam na nim i mam nadzieję. Po raz chyba pierwszy w życiu coś nie jest mi obojętne. Ktoś nie jest mi obojętny. Ktoś poza Izz i poza Michaelem i poza rodzicami.
Przyciągam ją bliżej, przytulam i mówię „muszę ci powiedzieć Liz, muszę.”
„Co zobaczę Max, co zobaczę, gdy mnie uleczysz?”
Ona wie.
„Winę.”
Opóźniałbym ten moment w nieskończoność, byle zapamiętać z niej jak najwięcej. Zapach włosów, skóry, spojrzenie spod ciemnych powiek, ciepło dotyku. Ale wszystko się kończy. A najszybciej to co dobre.
Mówię jej o śnie, w którym byliśmy na makowym polu. Nie wierzy mi, że to było podczas pierwszej imprezy. Nie dziwię się jej. Nie zachowywałem się na faceta, który śni o kobiecie i potem jej unika.
„Więc wiedziałeś, że tu przyjedziemy?”
„To był tylko sen, ja po prostu chciałem cię tu zabrać.”
„Więc co to oznacza?”
„To znaczy, że jestem dobrym kłamcą. To oznacza, jak dobrze potrafiłem ignorować cię po tym, jak mogłem nie kochać cię potem. Znasz sny Liz, pragnąłem cię i nie byłem w stanie okłamywać się co do tego, nawet nie próbowałem. To oznacza, że jestem wytrawnym kłamcą, co oznacza, że nie chciałem, żebyś wiedziała, więc nie wiedziałaś. To znaczy, że chciałem, żebyś myślała, że cię nie zauważam więc sprawiłem, że myślałaś, że cię nie zauważam. Jestem tak samo opętany jak ty, o ile nie bardziej.”
To było proste.
Prostsze niż myślałem.
Ale ona nie wierzy już w te słowa. Co dopiero będzie potem?
„Pomyliłeś imprezki.”
„Nie, nie pomyliłem. Myślałaś, że cię nie zauważam nawet kiedy byliśmy przyjaciółmi. Czepiałem się każdego twojego słowa Liz Parker. Każdej sekundy z tobą...”
„O czym ty mówisz?”
„Byliśmy przyjaciółmi. To był mój pierwszy błąd ... nie mogłem nie być w pobliżu ciebie ... Ale nie mogłem patrzeć ci prosto w oczy … wtedy to byłby koniec. Myślałaś, że nie patrzę ci w oczy, ale w każdym momencie, kiedy odwracałaś wzrok ja patrzyłem na twoje oczy… w każdym momencie...”
„Nie chciałeś żebym wiedziała?”
„Wiesz jak ciężko było udawać, że mi nie zależy. Ale i tak byłem w tym dobry.”
Wiem o co zapyta. O kogo.
„Tess”.
„Tess. Chodziłem na randki z Tess i cały czas rozmawialiśmy o Kyle’u. Ona nigdy nawet nie chciała wiedzieć, dlaczego udawałem przed tobą, że ją lubię, nie potrafiła się na takich rzeczach skupić.”
„Powiedziałaś dr Amosowi, że gdybyś dowiedziała się kim są kosmici to doprowadziłabyś do publicznego spalenia ich. Dowiedziałem się, że mnie lubisz i nienawidzisz w jedną noc.”
Płacze. Doprowadziłem ją do łez. Jestem żałosny.
„Max, nigdy nie nienawidziłam cię, ja tylko mówiłam rzeczy ... mówiłam ... mówiłam... mówiłam, że w poprzednim życiu byłam ślimakiem ... mówiłam mu, że walczyłam w Nam ... to było zanim poznałam ciebie...”
„Kosmici spieprzyli ci życie Liz. Ja je spieprzyłem. Ja jestem powodem, dla którego tyle kłamiesz.”
„nie ... nie.”
„Roswell przegrało przez kosmitów i zrujnowało ci życie. Roswell dało ci te wszystkie problemy w prezencie.”
„Roswell Max. Nie kosmici, Roswell ma tyle tajemnic I kłamstw I plotek bo to popieprzone miejsce i nie poradziłabym sobie z nim ...”
Czas zniszczyć wszystko.
„Sekrety, ktokolwiek odnalazł tę jaskinię i zaczął wszystkie te prawdziwe pogłoski spieprzył ci życie, to chcesz powiedzieć?”
„Ja... chyba ... chyba tak Max ... ale to nie ty... ty nic nie zrobiłeś.”
„Nikt nie znalazł jaskini Liz. Ja zacząłem te pogłoski, ja, Izabell i Michael.”
Dr Amos byłby ze mnie dumny.
Otworzyłem się kurwa mać.
„Wybraliśmy pierwszą napotkaną grupę ludzi i udawaliśmy, że znaleźliśmy ją, to my spieprzyliśmy Roswell i każdego kto tu mieszka, to my sprawiliśmy, że każdy każdego tu nienawidzi.”
„Wina, Liz. Teraz już wiesz za co się nienawidzę. Teraz już wiesz.”
Czemu myślę, że gdy powiem jej wszystko, to mi przebaczy? „ Byliśmy w siódmej klasie. Ja, Izz, Michael. Wiedzieliśmy, że jesteśmy inni i baliśmy się, że ktoś to zauważy zanim nauczymy się dobrze maskować, zanim nauczymy się bronić, zanim nauczymy się uciekać. Jedyny sposób, wtedy wydawał mi się dobrym pomysłem, to ukryć coś, czego nie będziemy potrafili wkrótce ukryć. Naszej inności. A można to zrobić bardzo prosto. Jeśli we wszystkich szuka się czegoś dziwnego, to prędzej czy później się to znajdzie. Każdy chce być inny Liz, każdy. Nikt nie chce być pospolity. Nikt nie chciał, prócz nas. I dlatego wymyśliłem najgłupszy plan w moim życiu. Jaskinię, kosmitów. Nic tak doskonale nie ukrywa prawdy jak ona sama siebie.”
Nie odzywa się. Milczy a to jest najgorsze. Wolałbym, by na mnie krzyczała, mogłaby mnie nawet walnąć. Wszystko byłoby lżejsze od tego milczenia.
„Odwiozę Cię do domu, jeśli chcesz, albo wezwę taksówkę... zapłacą.”
„Nie.”
„Nadal krwawię.”
„Co teraz zrobimy.”
„Za trzy tygodnie umrę jeśli mnie nie wyleczysz.”
„Tylko tyle?” pytam „Wyleczę cię i koniec.”
Łapie moją dłoń i kładzie na policzku. „Wylecz mnie i dowiedz się czegoś.”
Widzę ją. A ona widzi mnie. Dziwnie mnie widzi, tłumaczy sobie to czego nie rozumie możliwie w najbardziej biologiczny sposób, podczas gdy ja nie tłumaczę nic. Po prostu czytam w niej i pozwalam jej czytać we mnie.
I daję jej moje wspomnienia. Niebo, którego nie znam.
Daję jej mój ból i strach. O to, że nikt nas nie zechce.
Daję jej zobaczyć moje przekonanie, że nic dobrego nigdy nie powinno nie spotkać.
I daję jej mój obraz makowych pól i moje poczucie radości, które potem schowałem gdzieś w sobie tak głęboko, by nikt go nigdy mi nie odebrał.
I daję jej moje rozczarowania. Psychologów, którzy z uporem maniaka starali się dowiedzieć jak bardzo dziwny jestem, dlaczego nic nie mówię, dlaczego nie uśmiecham się. Dlaczego się nie cieszę, że ktoś mnie w końcu zechciał.
I daję jej wstyd, że potrafię coś, czego nikt nie potrafi. Bo to mnie różni od innych, normalnych ludzi. I wiem, e ona widzi jak mama wtedy na mnie patrzyła, wtedy, kiedy odruchowo wyleczyłem tego ptaka. Od tamtej pory wiedziałem, ze w jej wzroku coś już będzie, coś innego.
I daję jej mój strach przed śmiercią. Nie przed starością, ale przed śmiercią, której spodziewam się każdego dnia. Która mi się czasami śni, przed którą muszę uratować jeśli już nie siebie, to przynajmniej Izabell i Michaela.
I daję jej dostrzec zazdrość, że inni żyją tak spokojnie, ze są szczęśliwi.
Ale to co widzę, jest bardziej bolesne niż moje przyznanie się do prawdy.
Bo ta mała dziewczynka była tak samo samotna jak my.
Tak bardzo chciała pokochać kogoś i nie czuć się inną, ale zawsze była dziewczyną w sukience w spodki, córką właściciela kosmicznej kawiarenki, jedynaczką, oczkiem w głowie normalnych, wspaniałych rodziców.
Oddychamy ciężko. Łapiemy nerwowo powietrze, które wydychamy. Pragniemy więcej i więcej sobie dajemy.
I widzę Kyle’a. Cichy ból zazdrości, że Tess potrafi być tak kochana.
I widzę Alexa. Alexa, który jest zawsze blisko i który pozwala mówić sobie prawie wszystko i nie zwraca uwagi na jej inność.
I widzę siebie. Siebie wodzącego oczami za Tess.
Siebie zakochanego do bólu w Tess i czuję jej ból.
Jej ból od samego początku.
Nagle okazuje się, ze oboje ukrywamy siebie tak bardzo, że robimy coś zupełnie przeciwnego w stosunku do tego czego pragniemy naprawdę.
I widzę, że nikomu nie powiedziała. Nawet Marii. I widzę jak bardzo tego żałuje. I widzę nasz wyjazd do Nigdzie. Widzę jej cichą, skrywaną radość.
Wszystko to i znacznie więcej przebiega mi przed oczami, w moim umyśle. Zakręceni jak baranie rogi błagamy wzajemnie o rozwiązanie węzła gordyjskiego, którym się wspólnie staliśmy. Ale jeśli go ktoś przetnie, wiem, że umrę.
Zmęczenie.
Prawda męczy.
Za dużo wszystkiego naraz.
Chce jej się spać.
Jesteśmy tacy podobni do siebie. Tylko inni. Ba – odkrywcze, co? Prawda jest jak kwas solny dla uczciwych ludzi. Jeśli za długo gnieciesz w środku to co boli, zaczyna cię zżerać. A ona jest uczciwa. Dlatego jedynym sposobem na powiedzenie wszystkim wszystkiego było kłamanie. Było bezpieczne, bo w końcu nikt nie słucha i nie bierze poważnie tego co mówi. A wśród kłamstw ukryć prawdę jest bardzo łatwo. Powiedziała Amosowi, że wie, kim są kosmici, że ich nienawidzi, że zniszczyli jej świat. To prawda, ale powiedziała też, że jest opętana myślą o mnie.
Łatwiej jest każdego przepuścić przez sito na samym początku, iż potem cierpieć, niż bać się, czy nie zostanie się samym.
Mówi „Hm... chcę.... do łóżka...” Jestem jej wdzięczny. Ja nie chcę już myśleć, nie chcę mówić, chcę czuć ją przy sobie.
Jest blisko a jej włosy pachną i są miękkie. Dotykam miejsca, które było czerwone po tym, jak Harding uderzył ja drzwiami lodówki. „Prawie zginęłaś, powinienem tam wtedy być.” Widziałem to. Przerażenie w jej oczach i Kyle’a, który był wtedy przy niej zamiast mnie. Kyle.
„Już po wszystkim.” mówię.
„Zasługuję na to?”
„Zasługujesz na wszystko.”
„Tak jak ty.”
Chciałbym w to wierzyć. Przy niej może mi się udać.
„Zrobiłem parę złych rzeczy”
„Oboje narozrabialiśmy ... naprawimy je.”
„Jak?”
„My... coś wymyślimy.”
„Zostań w Roswell Liz.”
„Zostanę.”
Zamykam oczy bo nie chcę widzieć jej odmowy, jej zdziwienia i zastanowienia, bo każda sekunda byłaby koszmarnym wyczekiwaniem na cios. „Poczekaj aż skończę szkołę a zabiorę cię dokąd zechcesz.”
Idę trzymając w dłoni ręcznik dla niej. Ściskam go kurczowo, jakby to była moja ostatnia deska ratunku. Ale wiem, że muszę to zrobić. Muszę być fair, bo przecież celem mojego życia jest zatruwanie sobie samemu mojego marnego istnienia.
To obleśne łóżko jest wszystkim co mamy. I siadam na nim i mam nadzieję. Po raz chyba pierwszy w życiu coś nie jest mi obojętne. Ktoś nie jest mi obojętny. Ktoś poza Izz i poza Michaelem i poza rodzicami.
Przyciągam ją bliżej, przytulam i mówię „muszę ci powiedzieć Liz, muszę.”
„Co zobaczę Max, co zobaczę, gdy mnie uleczysz?”
Ona wie.
„Winę.”
Opóźniałbym ten moment w nieskończoność, byle zapamiętać z niej jak najwięcej. Zapach włosów, skóry, spojrzenie spod ciemnych powiek, ciepło dotyku. Ale wszystko się kończy. A najszybciej to co dobre.
Mówię jej o śnie, w którym byliśmy na makowym polu. Nie wierzy mi, że to było podczas pierwszej imprezy. Nie dziwię się jej. Nie zachowywałem się na faceta, który śni o kobiecie i potem jej unika.
„Więc wiedziałeś, że tu przyjedziemy?”
„To był tylko sen, ja po prostu chciałem cię tu zabrać.”
„Więc co to oznacza?”
„To znaczy, że jestem dobrym kłamcą. To oznacza, jak dobrze potrafiłem ignorować cię po tym, jak mogłem nie kochać cię potem. Znasz sny Liz, pragnąłem cię i nie byłem w stanie okłamywać się co do tego, nawet nie próbowałem. To oznacza, że jestem wytrawnym kłamcą, co oznacza, że nie chciałem, żebyś wiedziała, więc nie wiedziałaś. To znaczy, że chciałem, żebyś myślała, że cię nie zauważam więc sprawiłem, że myślałaś, że cię nie zauważam. Jestem tak samo opętany jak ty, o ile nie bardziej.”
To było proste.
Prostsze niż myślałem.
Ale ona nie wierzy już w te słowa. Co dopiero będzie potem?
„Pomyliłeś imprezki.”
„Nie, nie pomyliłem. Myślałaś, że cię nie zauważam nawet kiedy byliśmy przyjaciółmi. Czepiałem się każdego twojego słowa Liz Parker. Każdej sekundy z tobą...”
„O czym ty mówisz?”
„Byliśmy przyjaciółmi. To był mój pierwszy błąd ... nie mogłem nie być w pobliżu ciebie ... Ale nie mogłem patrzeć ci prosto w oczy … wtedy to byłby koniec. Myślałaś, że nie patrzę ci w oczy, ale w każdym momencie, kiedy odwracałaś wzrok ja patrzyłem na twoje oczy… w każdym momencie...”
„Nie chciałeś żebym wiedziała?”
„Wiesz jak ciężko było udawać, że mi nie zależy. Ale i tak byłem w tym dobry.”
Wiem o co zapyta. O kogo.
„Tess”.
„Tess. Chodziłem na randki z Tess i cały czas rozmawialiśmy o Kyle’u. Ona nigdy nawet nie chciała wiedzieć, dlaczego udawałem przed tobą, że ją lubię, nie potrafiła się na takich rzeczach skupić.”
„Powiedziałaś dr Amosowi, że gdybyś dowiedziała się kim są kosmici to doprowadziłabyś do publicznego spalenia ich. Dowiedziałem się, że mnie lubisz i nienawidzisz w jedną noc.”
Płacze. Doprowadziłem ją do łez. Jestem żałosny.
„Max, nigdy nie nienawidziłam cię, ja tylko mówiłam rzeczy ... mówiłam ... mówiłam... mówiłam, że w poprzednim życiu byłam ślimakiem ... mówiłam mu, że walczyłam w Nam ... to było zanim poznałam ciebie...”
„Kosmici spieprzyli ci życie Liz. Ja je spieprzyłem. Ja jestem powodem, dla którego tyle kłamiesz.”
„nie ... nie.”
„Roswell przegrało przez kosmitów i zrujnowało ci życie. Roswell dało ci te wszystkie problemy w prezencie.”
„Roswell Max. Nie kosmici, Roswell ma tyle tajemnic I kłamstw I plotek bo to popieprzone miejsce i nie poradziłabym sobie z nim ...”
Czas zniszczyć wszystko.
„Sekrety, ktokolwiek odnalazł tę jaskinię i zaczął wszystkie te prawdziwe pogłoski spieprzył ci życie, to chcesz powiedzieć?”
„Ja... chyba ... chyba tak Max ... ale to nie ty... ty nic nie zrobiłeś.”
„Nikt nie znalazł jaskini Liz. Ja zacząłem te pogłoski, ja, Izabell i Michael.”
Dr Amos byłby ze mnie dumny.
Otworzyłem się kurwa mać.
„Wybraliśmy pierwszą napotkaną grupę ludzi i udawaliśmy, że znaleźliśmy ją, to my spieprzyliśmy Roswell i każdego kto tu mieszka, to my sprawiliśmy, że każdy każdego tu nienawidzi.”
„Wina, Liz. Teraz już wiesz za co się nienawidzę. Teraz już wiesz.”
Czemu myślę, że gdy powiem jej wszystko, to mi przebaczy? „ Byliśmy w siódmej klasie. Ja, Izz, Michael. Wiedzieliśmy, że jesteśmy inni i baliśmy się, że ktoś to zauważy zanim nauczymy się dobrze maskować, zanim nauczymy się bronić, zanim nauczymy się uciekać. Jedyny sposób, wtedy wydawał mi się dobrym pomysłem, to ukryć coś, czego nie będziemy potrafili wkrótce ukryć. Naszej inności. A można to zrobić bardzo prosto. Jeśli we wszystkich szuka się czegoś dziwnego, to prędzej czy później się to znajdzie. Każdy chce być inny Liz, każdy. Nikt nie chce być pospolity. Nikt nie chciał, prócz nas. I dlatego wymyśliłem najgłupszy plan w moim życiu. Jaskinię, kosmitów. Nic tak doskonale nie ukrywa prawdy jak ona sama siebie.”
Nie odzywa się. Milczy a to jest najgorsze. Wolałbym, by na mnie krzyczała, mogłaby mnie nawet walnąć. Wszystko byłoby lżejsze od tego milczenia.
„Odwiozę Cię do domu, jeśli chcesz, albo wezwę taksówkę... zapłacą.”
„Nie.”
„Nadal krwawię.”
„Co teraz zrobimy.”
„Za trzy tygodnie umrę jeśli mnie nie wyleczysz.”
„Tylko tyle?” pytam „Wyleczę cię i koniec.”
Łapie moją dłoń i kładzie na policzku. „Wylecz mnie i dowiedz się czegoś.”
Widzę ją. A ona widzi mnie. Dziwnie mnie widzi, tłumaczy sobie to czego nie rozumie możliwie w najbardziej biologiczny sposób, podczas gdy ja nie tłumaczę nic. Po prostu czytam w niej i pozwalam jej czytać we mnie.
I daję jej moje wspomnienia. Niebo, którego nie znam.
Daję jej mój ból i strach. O to, że nikt nas nie zechce.
Daję jej zobaczyć moje przekonanie, że nic dobrego nigdy nie powinno nie spotkać.
I daję jej mój obraz makowych pól i moje poczucie radości, które potem schowałem gdzieś w sobie tak głęboko, by nikt go nigdy mi nie odebrał.
I daję jej moje rozczarowania. Psychologów, którzy z uporem maniaka starali się dowiedzieć jak bardzo dziwny jestem, dlaczego nic nie mówię, dlaczego nie uśmiecham się. Dlaczego się nie cieszę, że ktoś mnie w końcu zechciał.
I daję jej wstyd, że potrafię coś, czego nikt nie potrafi. Bo to mnie różni od innych, normalnych ludzi. I wiem, e ona widzi jak mama wtedy na mnie patrzyła, wtedy, kiedy odruchowo wyleczyłem tego ptaka. Od tamtej pory wiedziałem, ze w jej wzroku coś już będzie, coś innego.
I daję jej mój strach przed śmiercią. Nie przed starością, ale przed śmiercią, której spodziewam się każdego dnia. Która mi się czasami śni, przed którą muszę uratować jeśli już nie siebie, to przynajmniej Izabell i Michaela.
I daję jej dostrzec zazdrość, że inni żyją tak spokojnie, ze są szczęśliwi.
Ale to co widzę, jest bardziej bolesne niż moje przyznanie się do prawdy.
Bo ta mała dziewczynka była tak samo samotna jak my.
Tak bardzo chciała pokochać kogoś i nie czuć się inną, ale zawsze była dziewczyną w sukience w spodki, córką właściciela kosmicznej kawiarenki, jedynaczką, oczkiem w głowie normalnych, wspaniałych rodziców.
Oddychamy ciężko. Łapiemy nerwowo powietrze, które wydychamy. Pragniemy więcej i więcej sobie dajemy.
I widzę Kyle’a. Cichy ból zazdrości, że Tess potrafi być tak kochana.
I widzę Alexa. Alexa, który jest zawsze blisko i który pozwala mówić sobie prawie wszystko i nie zwraca uwagi na jej inność.
I widzę siebie. Siebie wodzącego oczami za Tess.
Siebie zakochanego do bólu w Tess i czuję jej ból.
Jej ból od samego początku.
Nagle okazuje się, ze oboje ukrywamy siebie tak bardzo, że robimy coś zupełnie przeciwnego w stosunku do tego czego pragniemy naprawdę.
I widzę, że nikomu nie powiedziała. Nawet Marii. I widzę jak bardzo tego żałuje. I widzę nasz wyjazd do Nigdzie. Widzę jej cichą, skrywaną radość.
Wszystko to i znacznie więcej przebiega mi przed oczami, w moim umyśle. Zakręceni jak baranie rogi błagamy wzajemnie o rozwiązanie węzła gordyjskiego, którym się wspólnie staliśmy. Ale jeśli go ktoś przetnie, wiem, że umrę.
Zmęczenie.
Prawda męczy.
Za dużo wszystkiego naraz.
Chce jej się spać.
Jesteśmy tacy podobni do siebie. Tylko inni. Ba – odkrywcze, co? Prawda jest jak kwas solny dla uczciwych ludzi. Jeśli za długo gnieciesz w środku to co boli, zaczyna cię zżerać. A ona jest uczciwa. Dlatego jedynym sposobem na powiedzenie wszystkim wszystkiego było kłamanie. Było bezpieczne, bo w końcu nikt nie słucha i nie bierze poważnie tego co mówi. A wśród kłamstw ukryć prawdę jest bardzo łatwo. Powiedziała Amosowi, że wie, kim są kosmici, że ich nienawidzi, że zniszczyli jej świat. To prawda, ale powiedziała też, że jest opętana myślą o mnie.
Łatwiej jest każdego przepuścić przez sito na samym początku, iż potem cierpieć, niż bać się, czy nie zostanie się samym.
Mówi „Hm... chcę.... do łóżka...” Jestem jej wdzięczny. Ja nie chcę już myśleć, nie chcę mówić, chcę czuć ją przy sobie.
Jest blisko a jej włosy pachną i są miękkie. Dotykam miejsca, które było czerwone po tym, jak Harding uderzył ja drzwiami lodówki. „Prawie zginęłaś, powinienem tam wtedy być.” Widziałem to. Przerażenie w jej oczach i Kyle’a, który był wtedy przy niej zamiast mnie. Kyle.
„Już po wszystkim.” mówię.
„Zasługuję na to?”
„Zasługujesz na wszystko.”
„Tak jak ty.”
Chciałbym w to wierzyć. Przy niej może mi się udać.
„Zrobiłem parę złych rzeczy”
„Oboje narozrabialiśmy ... naprawimy je.”
„Jak?”
„My... coś wymyślimy.”
„Zostań w Roswell Liz.”
„Zostanę.”
Zamykam oczy bo nie chcę widzieć jej odmowy, jej zdziwienia i zastanowienia, bo każda sekunda byłaby koszmarnym wyczekiwaniem na cios. „Poczekaj aż skończę szkołę a zabiorę cię dokąd zechcesz.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
HA! Ale mam ucztę dla oczu, ducha - ogólnie dla mojego jestestwa!
Z powodu mojej nieobecności mogę delektować się aż trzema czapterkami na raz! Cudeńko! Wspaniałe zgranie z całością!
Powtarzam się, ale pochlebstw nigdy nie za dużo : Leo jesteś Wielka!
Z powodu mojej nieobecności mogę delektować się aż trzema czapterkami na raz! Cudeńko! Wspaniałe zgranie z całością!
Powtarzam się, ale pochlebstw nigdy nie za dużo : Leo jesteś Wielka!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Czapter 28th
Kiedy jako dziecko znalazłeś swój raj chronisz go wspomnieniami, idealizujesz, w końcu z każdym bólem uciekasz tam, bo tam jesteś nietykalny. I boisz się tam pojechać, boisz się rozczarujesz, że nie będzie tak jak zapamiętałeś. I nagle okazuje się, że morze pomarańczowych kwiatów przeżyło kataklizmy cywilizacyjne, że pole oparło się koparkom i wieżowcom wielkich korporacji i wiesz, że w twoim raju jest anioł… jest lepiej, ponieważ teraz tam ktoś czeka. Anioł.
Anioł kicha.
Anioł ma na mnie alergię? Nie zdziwiłbym się, ale zaczynam myśleć z większą nadzieją, więc nie przejmuję się tym i zachowuję się jak gówniarz.
Bawię się kosmitą i szkielecikiem.
Żenujące.
Ludzie, mam już swoje lata.
Niedługo będę mógł oficjalnie się spić.
„Witaj ty dorosły męski kosmito”
„Witaj piękna milady, ładny ... masz ... mostek.”
„Max, rozpraszasz mnie.”
„Cicho, oni wystawiają sztukę dla ciebie.”
Ona na mnie kicha. Kicha na mnie a mnie się to podoba. Masochizm w czystym wydaniu.
„Obrzydliwe... wy dziewczyny macie swoje haczyki na mnie”
Ona na to „Za to mnie kochasz.”
Jak już wielokrotnie powtarzałem, co racja to racja.
„No tak, cóż, mogę kontynuować?”
„No, wiesz, odbierz im całą tę niewinność, skorumpuj całkowicie.”
„Cisza,”
A ona znowu kicha na mnie.
Jej mała głowa to najsłodsza rzecz, która leżała na moich kolanach. Nie liczę pudełka pączków, ale tamta radość nie trwała długo…
„Gdzie to ja skończyłem... a...tak.”
„No cóż, witaj duży, męski kosmito.”
Jak rany… dobrze, że mam za sobą mutację.
„Witaj milady, ładny masz... mostek.”
A ona znowu się wtrąca, ja upominam i trzymam w myślach kosmiczne kciuki, własne i te od Brody’ego, żeby znów mi poprzeszkadzała. Chcę, żeby wtrącała się w moje życie.
„OHH, nie można ci się oprzeć ... z tą twoją ... zieloną skórką.”
Tak jak mówiłem: skoro nie jest udowodnione, że nie latamy, może latamy. A sokoro nie wiadomo jak wyglądają rodzice, to zielona skórka może być odpowiednim kolorem dla moich dziadków.
„Ta.. no cóż...” odzywa się kosmita „Więc może... może... wyskoczymy gdzieś razem?”
Szkielecik na to „OH, już myślałam, że nigdy nie zaproponujesz, ty... hybrydo jedna ty..”
Ona marszczy nos i poważnie spogląda na mnie „To nie tak ma być.”
Kontynuuję. „Mmmmm...och........achhhhhhhhh...”
„O masz ci los...”
Spodziewała się nieszczęśliwego zakończenia?
Mały kosmita rozpada się na części i ponownie zbiera do kupy. Kosmita, kiedy się już pozbierał mówi do szkieleciku: „WOW, to był pocałunek, a tak przy okazji, to widać ci mostek.”
„Kto by pomyślał, że z Maxa Evansa taki żartowniś... doprawdy.”
No jak to kto? Moje ego woła o pomstę. Odkrywam w sobie nieoszacowane złoża dobrego humoru i celnych ripost. Nie jak ten Fraggles. Paprykarz jeden.
Kicha na mnie.
„Przestań ty dziewczyńska dziewczyno”
A ona całuje kosmitę.
Nie mnie.
„Nie fair.”
Całuje jej podbródek. Patrzę na nią z góry. Wygląda tak spokojnie, jakby chciała się ze mną podzielić radością i spokojem, który w tej chwili ma w sobie.
Myślimy i mówimy o uczuciach, których nie potrafimy rozpoznać. Po prostu są, opanowują nas, jest nam z nimi dobrze. Dlaczego? Bo Liz mówi, że czuje obsesję odwzajemnioną.
Pora spojrzeć marzeniom w twarz.
Uśmiecham się „Uwielbiam tę twoją brutalną szczerość kiedy już ją stosujesz.”
„O co chodzi.”
„Hmm... kiedy obsesja jest odwzajemniona ... to wydaje mi się, że to się nazywa... miłość?”
Powiedziałem to głośno.
Mama byłaby ze mnie dumna. Jej syn po zostaniu gejem, puszczaniu się i licznych krętactwach zakochał się.
„Tak... miłość.” Mówi.
„Tak... chyba też to czuję.”
„Hm... nie muszę już chyba lubić... pytać cię więcej.. muszę?”
„Pytać o co?”
„Pytanie sprawia, że czuję się debilnie.”
„Pytanie o co?”
„No wiesz... pytanie się.”
Co ona taka niedomyślna? Mam to ogłosić przez megafon?
„Pytanie się brzmi bezsensownie kiedy powtarzasz to tyle razy ... pytać ... pytać ... pytać... o co biega tak w ogóle?”
„Co?”
„O co chciałeś zapytać?”
Dajcie mi megafon.
„Nie chciałem pytać.”
Zaraz zepsuję nastrój.
„Dlaczego nie chciałeś pytać?”
„Hm... chyba zepsułem nastrój.”
„Czyżbyśmy się denerwowali?”
Ja? Czy ja kiedykolwiek wyglądam na zdenerwowanego? Ten stoicki wyraz twarzy ćwiczony dzięki atrofii mięśni twarzy jest jak polisa na ukrywanie tego, co we wnętrzu.
„Tak mi się wydaje.”
No i wiem, że zaraz o coś zapyta.
„Dlaczego jesteśmy zdenerwowani?”
Nie wie?
„Pojęcia nie mam ... ostatniej nocy poszło tak łatwo.”
„Co poszło łatwo?”
„Nawet nie pytałem.”
„Nie pytałeś o co?”
MEGAFON!
„Po prostu się zamykam.”
„Więc chyba powinno nam się udać.”
„Wow... ok.”
„O to chciałeś zapytać?”
„Mniej więcej.”
Czy ona żartuje?
„Cóż, nie musisz pytać.”
„Bogu dzięki, nie będę.”
„Miłość, miłość, miłość, miłość, miłość pytać , pytać, pytać, pytać.” Mówię.
No tak, to zdecydowanie pomaga.
„Już się nie denerwuję... to chyba minęło.”
„Ja też nie ... ten szkielecik...to należy do ciebie, podwędziłem go dla ciebie.”
Uśmiecham się „Tak?”
„No.”
Wow. Popełniła dla mnie wykroczenie. Przestępstwo konkretnie.
„Dzięki.”
„Nie za ma co”.
Znowu na mnie kicha!
Kocham jak ona kicha na mnie.
”To alergia, wraca.”
„Wiem, ale to i tak fajne.”
No i tak trwamy tam, pośród makowych pól. Szczęśliwi. Żyjemy chwilą obecną. Nie boję się już, że w moich oczach zobaczy coś, co ją zrani. Widziała wszystko. Wie wszystko. Mogę już patrzyć na nią bez końca.
Przyciągam ją tak blisko, że kropla wody by między nami nie przepłynęła…
Kicha na mnie a ja ją za to kocham.
Facet przez kobietę potrafi kompletnie zgłupieć.
To masochizm.
Żywe kultury bakterii.
„To niesamowite miejsce” mówi.
„To tylko miejsce. Jest doskonałe, ponieważ jesteśmy tu razem, ale to tylko miejsce, byłoby koszmarne, gdybyśmy byli tu sami.”
„Jak Roswell” mówi.
„Tak, jak Roswell.”
Cholera widzicie? Sami widzicie czemu kosmici wybierają Roswell. Ze względu nie na pustynię, nie na możliwości kredytowe i koniunkturę. Ale dla brązowych chmurek lub blond loczków (Kyle może być już spokojny).
„Tęsknie za nim.”
Potakuję „Wygląda na to, że mimo wszystko nie ma jak w domu.”
„Tęsknię za ludźmi, za Tess.”
„Ja też.”
„I za Alexem i za Marią.”
„I za Michaelem i za Izabell.”
„No.”
„No.”
„To co teraz robimy?”
Uśmiecham się do niej, przytulam. „Cóż, najpierw, zaszalejemy jak króliki... żartuję... dobra... najpierw trochę częściej powychodzimy razem.”
„Zdecydowanie.”
„Potem się prześpimy”
„ok.”
„Potem... spojrzymy trzeźwo na świat.”
Potakuje.
Ja się uśmiecham.
W dupę z atrofią mięśni. Na coś trzeba umrzeć.
Kobieta i pojazdy mechaniczne.
Nie pytajcie mnie jak to działa.
Ale działa.
To, jak życie pokazało, gwarantowany sposób na przedłużenie znajomości: dać prowadzić kobiecie. Ale tylko samochód, bo jak ona poprowadzi jego właściciela, to po minucie okazuje się, że jesteś w oku cyklonu i jak dobrze się nie obrócisz, to za chwilę spadniesz na czyjąś maskę jak krowa w Twisterze…
Liz: ja chcę być Milką.
Jednak jest pewien minus. Ona ma zajęte ręce. I jest maXymalnie (HA – HA) skupiona na jeździe, chociaż stara się jak może tego nie okazywać. Jest tak spięta, że jak już dojedziemy bezkolizyjnie, to wysiądzie z wozu dalej kurczowo trzymając kierownicę…
No i wiecie, wszystko lubię, ale jak była już mowa o królikach, to wolałbym dojechać szybciej. „No cóż... za trzy tygodnie powinniśmy się tam dostać.”
„Da radę” mówi.
„Żartowałem.”
Widzieliście to: ZAŻARTOWAŁEM!
Jestem reformowalny.
„Kocham cię.”
„NO GDZIE TO SPRZEGŁO?!”
Kobiety tak szybko się denerwują…
„WOW, wow... szybko odpuszczasz.”
„Odpuszczam co?”
„Ja też cię kocham… Sprzęgło, musisz zwolnić, i jednocześnie dodać gazu, ok.? A potem, jak chcesz zahamować to od tego masz sprzęgło i hamulec, może powinniśmy przysunąć fotele.”
A to wydaje się ją dodatkowo stresować. Chcę jej uratować życie, żebyśmy nie zestarzeli się w tym wozie, a ona kurczowo wpija się w kierownicę a wzrok wpatruje w żółtą linię.
„Ok. Za dwa tygodnie masz urodziny” mówi. Widzę, że kobieta chce dojechać na czas.
„Nie, nie mam.”
„Więc, kiedy je masz?”
„Jakieś pięć miesięcy temu.”
„Dla mnie to nie opcja.”
„Hmm...”
„W jaki dzień dokładnie się urodziłeś?”
„Dokładnie to się nie urodziłem, rodzice wybrali na datę dzień adopcji.”
„Cóż, więc sam widzisz, że nie wiesz, kiedy się urodziłeś, wiec może masz faktycznie urodziny za dwa tygodnie?”
„A co jeśli za dwa miesiące?”
„Dokładnie.”
„Zaraz, moment, co dokładnie?”
„Dokładnie, że za dwa tygodnie są twoje urodziny.”
„Serio?”
„YHY.”
„Kupisz mi coś?”
„No.”
„Fajnie.”
„A co jeśli mam urodziny dzisiaj?”
„To na mnie nie działa.”
Podchodzą mnie wolne numery…
Kiedy jako dziecko znalazłeś swój raj chronisz go wspomnieniami, idealizujesz, w końcu z każdym bólem uciekasz tam, bo tam jesteś nietykalny. I boisz się tam pojechać, boisz się rozczarujesz, że nie będzie tak jak zapamiętałeś. I nagle okazuje się, że morze pomarańczowych kwiatów przeżyło kataklizmy cywilizacyjne, że pole oparło się koparkom i wieżowcom wielkich korporacji i wiesz, że w twoim raju jest anioł… jest lepiej, ponieważ teraz tam ktoś czeka. Anioł.
Anioł kicha.
Anioł ma na mnie alergię? Nie zdziwiłbym się, ale zaczynam myśleć z większą nadzieją, więc nie przejmuję się tym i zachowuję się jak gówniarz.
Bawię się kosmitą i szkielecikiem.
Żenujące.
Ludzie, mam już swoje lata.
Niedługo będę mógł oficjalnie się spić.
„Witaj ty dorosły męski kosmito”
„Witaj piękna milady, ładny ... masz ... mostek.”
„Max, rozpraszasz mnie.”
„Cicho, oni wystawiają sztukę dla ciebie.”
Ona na mnie kicha. Kicha na mnie a mnie się to podoba. Masochizm w czystym wydaniu.
„Obrzydliwe... wy dziewczyny macie swoje haczyki na mnie”
Ona na to „Za to mnie kochasz.”
Jak już wielokrotnie powtarzałem, co racja to racja.
„No tak, cóż, mogę kontynuować?”
„No, wiesz, odbierz im całą tę niewinność, skorumpuj całkowicie.”
„Cisza,”
A ona znowu kicha na mnie.
Jej mała głowa to najsłodsza rzecz, która leżała na moich kolanach. Nie liczę pudełka pączków, ale tamta radość nie trwała długo…
„Gdzie to ja skończyłem... a...tak.”
„No cóż, witaj duży, męski kosmito.”
Jak rany… dobrze, że mam za sobą mutację.
„Witaj milady, ładny masz... mostek.”
A ona znowu się wtrąca, ja upominam i trzymam w myślach kosmiczne kciuki, własne i te od Brody’ego, żeby znów mi poprzeszkadzała. Chcę, żeby wtrącała się w moje życie.
„OHH, nie można ci się oprzeć ... z tą twoją ... zieloną skórką.”
Tak jak mówiłem: skoro nie jest udowodnione, że nie latamy, może latamy. A sokoro nie wiadomo jak wyglądają rodzice, to zielona skórka może być odpowiednim kolorem dla moich dziadków.
„Ta.. no cóż...” odzywa się kosmita „Więc może... może... wyskoczymy gdzieś razem?”
Szkielecik na to „OH, już myślałam, że nigdy nie zaproponujesz, ty... hybrydo jedna ty..”
Ona marszczy nos i poważnie spogląda na mnie „To nie tak ma być.”
Kontynuuję. „Mmmmm...och........achhhhhhhhh...”
„O masz ci los...”
Spodziewała się nieszczęśliwego zakończenia?
Mały kosmita rozpada się na części i ponownie zbiera do kupy. Kosmita, kiedy się już pozbierał mówi do szkieleciku: „WOW, to był pocałunek, a tak przy okazji, to widać ci mostek.”
„Kto by pomyślał, że z Maxa Evansa taki żartowniś... doprawdy.”
No jak to kto? Moje ego woła o pomstę. Odkrywam w sobie nieoszacowane złoża dobrego humoru i celnych ripost. Nie jak ten Fraggles. Paprykarz jeden.
Kicha na mnie.
„Przestań ty dziewczyńska dziewczyno”
A ona całuje kosmitę.
Nie mnie.
„Nie fair.”
Całuje jej podbródek. Patrzę na nią z góry. Wygląda tak spokojnie, jakby chciała się ze mną podzielić radością i spokojem, który w tej chwili ma w sobie.
Myślimy i mówimy o uczuciach, których nie potrafimy rozpoznać. Po prostu są, opanowują nas, jest nam z nimi dobrze. Dlaczego? Bo Liz mówi, że czuje obsesję odwzajemnioną.
Pora spojrzeć marzeniom w twarz.
Uśmiecham się „Uwielbiam tę twoją brutalną szczerość kiedy już ją stosujesz.”
„O co chodzi.”
„Hmm... kiedy obsesja jest odwzajemniona ... to wydaje mi się, że to się nazywa... miłość?”
Powiedziałem to głośno.
Mama byłaby ze mnie dumna. Jej syn po zostaniu gejem, puszczaniu się i licznych krętactwach zakochał się.
„Tak... miłość.” Mówi.
„Tak... chyba też to czuję.”
„Hm... nie muszę już chyba lubić... pytać cię więcej.. muszę?”
„Pytać o co?”
„Pytanie sprawia, że czuję się debilnie.”
„Pytanie o co?”
„No wiesz... pytanie się.”
Co ona taka niedomyślna? Mam to ogłosić przez megafon?
„Pytanie się brzmi bezsensownie kiedy powtarzasz to tyle razy ... pytać ... pytać ... pytać... o co biega tak w ogóle?”
„Co?”
„O co chciałeś zapytać?”
Dajcie mi megafon.
„Nie chciałem pytać.”
Zaraz zepsuję nastrój.
„Dlaczego nie chciałeś pytać?”
„Hm... chyba zepsułem nastrój.”
„Czyżbyśmy się denerwowali?”
Ja? Czy ja kiedykolwiek wyglądam na zdenerwowanego? Ten stoicki wyraz twarzy ćwiczony dzięki atrofii mięśni twarzy jest jak polisa na ukrywanie tego, co we wnętrzu.
„Tak mi się wydaje.”
No i wiem, że zaraz o coś zapyta.
„Dlaczego jesteśmy zdenerwowani?”
Nie wie?
„Pojęcia nie mam ... ostatniej nocy poszło tak łatwo.”
„Co poszło łatwo?”
„Nawet nie pytałem.”
„Nie pytałeś o co?”
MEGAFON!
„Po prostu się zamykam.”
„Więc chyba powinno nam się udać.”
„Wow... ok.”
„O to chciałeś zapytać?”
„Mniej więcej.”
Czy ona żartuje?
„Cóż, nie musisz pytać.”
„Bogu dzięki, nie będę.”
„Miłość, miłość, miłość, miłość, miłość pytać , pytać, pytać, pytać.” Mówię.
No tak, to zdecydowanie pomaga.
„Już się nie denerwuję... to chyba minęło.”
„Ja też nie ... ten szkielecik...to należy do ciebie, podwędziłem go dla ciebie.”
Uśmiecham się „Tak?”
„No.”
Wow. Popełniła dla mnie wykroczenie. Przestępstwo konkretnie.
„Dzięki.”
„Nie za ma co”.
Znowu na mnie kicha!
Kocham jak ona kicha na mnie.
”To alergia, wraca.”
„Wiem, ale to i tak fajne.”
No i tak trwamy tam, pośród makowych pól. Szczęśliwi. Żyjemy chwilą obecną. Nie boję się już, że w moich oczach zobaczy coś, co ją zrani. Widziała wszystko. Wie wszystko. Mogę już patrzyć na nią bez końca.
Przyciągam ją tak blisko, że kropla wody by między nami nie przepłynęła…
Kicha na mnie a ja ją za to kocham.
Facet przez kobietę potrafi kompletnie zgłupieć.
To masochizm.
Żywe kultury bakterii.
„To niesamowite miejsce” mówi.
„To tylko miejsce. Jest doskonałe, ponieważ jesteśmy tu razem, ale to tylko miejsce, byłoby koszmarne, gdybyśmy byli tu sami.”
„Jak Roswell” mówi.
„Tak, jak Roswell.”
Cholera widzicie? Sami widzicie czemu kosmici wybierają Roswell. Ze względu nie na pustynię, nie na możliwości kredytowe i koniunkturę. Ale dla brązowych chmurek lub blond loczków (Kyle może być już spokojny).
„Tęsknie za nim.”
Potakuję „Wygląda na to, że mimo wszystko nie ma jak w domu.”
„Tęsknię za ludźmi, za Tess.”
„Ja też.”
„I za Alexem i za Marią.”
„I za Michaelem i za Izabell.”
„No.”
„No.”
„To co teraz robimy?”
Uśmiecham się do niej, przytulam. „Cóż, najpierw, zaszalejemy jak króliki... żartuję... dobra... najpierw trochę częściej powychodzimy razem.”
„Zdecydowanie.”
„Potem się prześpimy”
„ok.”
„Potem... spojrzymy trzeźwo na świat.”
Potakuje.
Ja się uśmiecham.
W dupę z atrofią mięśni. Na coś trzeba umrzeć.
Kobieta i pojazdy mechaniczne.
Nie pytajcie mnie jak to działa.
Ale działa.
To, jak życie pokazało, gwarantowany sposób na przedłużenie znajomości: dać prowadzić kobiecie. Ale tylko samochód, bo jak ona poprowadzi jego właściciela, to po minucie okazuje się, że jesteś w oku cyklonu i jak dobrze się nie obrócisz, to za chwilę spadniesz na czyjąś maskę jak krowa w Twisterze…
Liz: ja chcę być Milką.
Jednak jest pewien minus. Ona ma zajęte ręce. I jest maXymalnie (HA – HA) skupiona na jeździe, chociaż stara się jak może tego nie okazywać. Jest tak spięta, że jak już dojedziemy bezkolizyjnie, to wysiądzie z wozu dalej kurczowo trzymając kierownicę…
No i wiecie, wszystko lubię, ale jak była już mowa o królikach, to wolałbym dojechać szybciej. „No cóż... za trzy tygodnie powinniśmy się tam dostać.”
„Da radę” mówi.
„Żartowałem.”
Widzieliście to: ZAŻARTOWAŁEM!
Jestem reformowalny.
„Kocham cię.”
„NO GDZIE TO SPRZEGŁO?!”
Kobiety tak szybko się denerwują…
„WOW, wow... szybko odpuszczasz.”
„Odpuszczam co?”
„Ja też cię kocham… Sprzęgło, musisz zwolnić, i jednocześnie dodać gazu, ok.? A potem, jak chcesz zahamować to od tego masz sprzęgło i hamulec, może powinniśmy przysunąć fotele.”
A to wydaje się ją dodatkowo stresować. Chcę jej uratować życie, żebyśmy nie zestarzeli się w tym wozie, a ona kurczowo wpija się w kierownicę a wzrok wpatruje w żółtą linię.
„Ok. Za dwa tygodnie masz urodziny” mówi. Widzę, że kobieta chce dojechać na czas.
„Nie, nie mam.”
„Więc, kiedy je masz?”
„Jakieś pięć miesięcy temu.”
„Dla mnie to nie opcja.”
„Hmm...”
„W jaki dzień dokładnie się urodziłeś?”
„Dokładnie to się nie urodziłem, rodzice wybrali na datę dzień adopcji.”
„Cóż, więc sam widzisz, że nie wiesz, kiedy się urodziłeś, wiec może masz faktycznie urodziny za dwa tygodnie?”
„A co jeśli za dwa miesiące?”
„Dokładnie.”
„Zaraz, moment, co dokładnie?”
„Dokładnie, że za dwa tygodnie są twoje urodziny.”
„Serio?”
„YHY.”
„Kupisz mi coś?”
„No.”
„Fajnie.”
„A co jeśli mam urodziny dzisiaj?”
„To na mnie nie działa.”
Podchodzą mnie wolne numery…
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Może trochę nie w temacie ale widzę, że ta krowa w Twisterze nie tylko na mnie wywarła wrażenie.
Zaszła daleko! Znaleźć się w takim fanficu... Ależ gwiazda! I to tylko przez jedno małe przefrunięcie przed Jeepem!
Zaszła daleko! Znaleźć się w takim fanficu... Ależ gwiazda! I to tylko przez jedno małe przefrunięcie przed Jeepem!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
no dobra... przyznam się, że ... żaba nie kuma O co chodzi z tą krową???
ps. makowe pole to oaza pewności, spokoju i poczucia bezpieczeństwa, które jest w stanie stworzyć tylko ta pokochana przez nas z wzajemnością osoba... każdemu ży6czę makowego pola i przechodze do...epilogu
EPILOG: Czyli świadome podsumowanie
Autor: Max Evans
Kocham ją.
POST SCRIPTUM
1. Kobiety
„Jak zaraz nie wyjdziesz z łazienki to odetnę ci dopływ cieplej wody!” Izz drze się zza drzwi. Nie rozumie potrzeby namydlenia, spłukania i powtórzenia.
„Jeszcze się nie namydliłem Izz. Odejdź.”
„Siedzisz tam godzinę. Jeśli pracujesz nad swoim fizycznym kręgosłupem to powiem rodzicom i będziesz miał mnóstwo czasu, żeby poćwiczyć nad moralnym.”
Otwieram drzwi i wystawiam namydloną głowę mierząc wzrokiem moją siostrę.
„Nie wiem o czym mówisz.”
Doskonale wiem o czym mówi.
„Wiesz o czym mówię.”
Pieprzyć moje umiejętności blefowania.
Jak chcę blefować powinienem trzymać twarz za drzwiami.
Do dupy taka atrofia mięśni. Jak potrzeba to jej nie ma.
A teraz gwoli wyjaśnienia. Jeśli masz umiejętność zmiany materii, to nie ma problemu z wyniesieniem książek z pewnymi tytułami jako książek z innymi tytułami. Lektury z Indii są… bardzo ciekawe. Każdy … numer. Jestem doskonałym teoretykiem, ale za to jakie mam podstawy do wejścia w świat praktyki!
Tak. To ja. Perwers.
Co zdziwieni?
Postawcie się w mojej sytuacji: jestem ufoludem. Nie mam szans na długie życie. Nie mam szans na coś więcej niż tylko teoria. Bo co prawda opanowałem podstawy ludzkiej biologii, ale nasza biologia jest … wyzwaniem. Wkrótce zamierzam się pobawić w Kolumba. Miejmy nadzieję, że Indianie nie będą agresywni.
„Izz …” zaczynam wyrzucać z siebie z sykiem „masz własny egzemplarz od trzech lat, więc nie pieprz o moralnym kręgosłupie, bo twój na widok Alexa wygina się już jak paragraf. Daj mi poćwiczyć mój, to rodzice będą nadal żyli w błogiej nieświadomości, że mają dwójkę zdrowych psychicznie i normalnych fizycznie dzieci. Prawda nie zawsze jest zbawienna.”
O kurczę. Ja potrafię szybko mówić.
Izz wchodzi do łazienki. Trzeba zmienić temat. I to szybko. Jest wkurzona.
„Mówiłem ci, żebyś nie podbierała mi żyletek. Dwa razy już się zaciąłem.”
„Moje łydki wyglądają o wiele gorzej.” Syczy przez zęby.
„Tylko ty twoich łydek nie nosisz na twarzy.” Odparowuję.
„Nie zmieniaj tematu. Alex to moja sprawa.”
No przecież nie moja. Tę sprawę wyjaśniłem mamie już w hipermarkecie.
„Ja chyba go kocham.”
Słyszę jak piana syczy znikając z moich włosów. A niech syczy.
„Ja potrzebuję go Max. Nie chcę już być sama.” Mówi patrząc w podłogę.
Siada na brzegu wanny. Siadam koło niej.
„On… on niczego nie wymusza. Nie pyta. Nie nalega. Po prostu jest. Dlatego chcę być koło niego.”
Przytulam ją. Będzie mokra, bo i ja jestem mokry, ale wyschniemy. Trwałych uszkodzeń ciała nie będzie.
„Masz prawo do szczęścia Izz. Każdy ma takie prawo, ale tobie należy się szczęście bardziej niż komukolwiek. Jeśli da ci je Alex, będę pierwszym, który wam złoży gratulacje, ale jeśli cię skrzywdzi… podrzucę mu moje żyletki, których ty używałaś.”
Izz patrzy na mnie. W oczach ma łzy. Zaczyna się śmiać.
Więcej nie musimy sobie mówić.
Wystarczy jak posiedzimy przytuleni.
Miluchny, różowiuchny ja oplata siostrę ramionami i wciera w jej włosy pianę, której nie zdążył spłukać.
Rzadko tak się przytulamy. Głupi się wtedy czuję, ale czasami Izz bardzo tego potrzebuje.
Dobra, ja też.
Od czasu do czasu.
W końcu jesteśmy rodzeństwem.
Kiedy nikt nie widzi jak płaczemy lubimy być blisko siebie.
Kiedy nikt nie widzi. A mama stoi w drzwiach. Myślałem, że Izz zamknęła za sobą drzwi.
Biedna mama.
Znów zacznę się plątać w zeznaniach. Co ta kobieta już ze mną przeszła.
******************************************************************
Liz pachnie farbą. To całkiem sexy. Ostatnio wszystko czym Liz pachnie wydaje się być sexy. Najbardziej kiedy pachnie mną. Wydaje się Wam to niemożliwe? HA! A jednak. Namydlić – spłukać – powtórzyć w końcu postawiło na swoim. Liz odnalazła mój szampon i mój płyn do kąpieli, którego Izz nie zdążyła w przypływie złości wyrzucić do śmieci. Byłaby niepowetowana strata, bo sporo na niego wydałem. To się nazywa inwestycja. Właśnie zaczynam zbierać procenty.
Nie potrafię się skupić na niczym innym jak tylko na Liz stojącej obok mnie i patrzącej na mnie z tryumfem w oczach. Nie widzę nawet tego Fragglesa, który staje obok nas z egzemplarzem szkolnej gazety.
„Słyszałeś, że to podpucha?”
„Że co to podpucha?”
„To przygnębiające, przysiągłbym, że jestem jednym z nich.”
„Podpucha że co?” co on bredzi? Znowu się czegoś nawąchał? Po jaką cholerę wpycha mi w doń tę gazetę?
„Imprezka dzisiaj u mnie w domu.”
O. ten to umie zmieniać temat.
„Podpucha że co?”
Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale skoro mi już namieszał, to niech przynajmniej coś wyjaśni.
Eddie odchodzi.
„Liz... Liz Liz ... jaka podpucha?”
„A daj pokój duszy... cała ta kosmiczna sprawa... całkowita podpucha.”
?????
„Że jak?”
„Czytaj.”
Czytam. I nie mogę uwierzyć. Że to co znaleziono w jaskini, to były zwykłe rekwizyty zmajstrowane przez bandę dzieciaków bawiących się na pustyni z nudów, że pomalowany na różowo stożek śmieszy tandetnym wyglądem (Liz mówi, że pomalowała go z Tess), że metal to metal, nie jakieś tam nadprzyrodzone niewytłumaczalne zjawisko o nieznanym składzie.
Nie wiem kiedy i jak, ale znaleźliśmy się w składziku.
„Co nam mówili o włażeniu tutaj?” Mówi Liz.
„Ty ... „ dukam biorąc jej twarz w dłonie i zaczynam ją całą całować. „... jesteś genialna?”
”Myślałam, że to leciało coś w stylu „wara od szkolnego składziku”.”
„Myślisz, że to zadziała?”
Potakuj „Znasz potęgę popularności Tess, pomaga mi, myśli, że robię to dla siebie.”
Uśmiecham się, pochylam się tak, że stykamy się czołami ... „Liz...”
„Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin...”
Kiedy strach towarzyszy ci od początku życia nigdy go nie lekceważysz, nigdy się nie przyzwyczaisz do jego obecność. Kiedy zaczynasz kogoś kochać strach rośnie, bo zaczynasz też bać się o każdą nową osobę, która jest bliska twemu sercu. O strachu nie można zapomnieć. Nigdy, ale można bać się mniej.
ps. makowe pole to oaza pewności, spokoju i poczucia bezpieczeństwa, które jest w stanie stworzyć tylko ta pokochana przez nas z wzajemnością osoba... każdemu ży6czę makowego pola i przechodze do...epilogu
EPILOG: Czyli świadome podsumowanie
Autor: Max Evans
Kocham ją.
POST SCRIPTUM
1. Kobiety
„Jak zaraz nie wyjdziesz z łazienki to odetnę ci dopływ cieplej wody!” Izz drze się zza drzwi. Nie rozumie potrzeby namydlenia, spłukania i powtórzenia.
„Jeszcze się nie namydliłem Izz. Odejdź.”
„Siedzisz tam godzinę. Jeśli pracujesz nad swoim fizycznym kręgosłupem to powiem rodzicom i będziesz miał mnóstwo czasu, żeby poćwiczyć nad moralnym.”
Otwieram drzwi i wystawiam namydloną głowę mierząc wzrokiem moją siostrę.
„Nie wiem o czym mówisz.”
Doskonale wiem o czym mówi.
„Wiesz o czym mówię.”
Pieprzyć moje umiejętności blefowania.
Jak chcę blefować powinienem trzymać twarz za drzwiami.
Do dupy taka atrofia mięśni. Jak potrzeba to jej nie ma.
A teraz gwoli wyjaśnienia. Jeśli masz umiejętność zmiany materii, to nie ma problemu z wyniesieniem książek z pewnymi tytułami jako książek z innymi tytułami. Lektury z Indii są… bardzo ciekawe. Każdy … numer. Jestem doskonałym teoretykiem, ale za to jakie mam podstawy do wejścia w świat praktyki!
Tak. To ja. Perwers.
Co zdziwieni?
Postawcie się w mojej sytuacji: jestem ufoludem. Nie mam szans na długie życie. Nie mam szans na coś więcej niż tylko teoria. Bo co prawda opanowałem podstawy ludzkiej biologii, ale nasza biologia jest … wyzwaniem. Wkrótce zamierzam się pobawić w Kolumba. Miejmy nadzieję, że Indianie nie będą agresywni.
„Izz …” zaczynam wyrzucać z siebie z sykiem „masz własny egzemplarz od trzech lat, więc nie pieprz o moralnym kręgosłupie, bo twój na widok Alexa wygina się już jak paragraf. Daj mi poćwiczyć mój, to rodzice będą nadal żyli w błogiej nieświadomości, że mają dwójkę zdrowych psychicznie i normalnych fizycznie dzieci. Prawda nie zawsze jest zbawienna.”
O kurczę. Ja potrafię szybko mówić.
Izz wchodzi do łazienki. Trzeba zmienić temat. I to szybko. Jest wkurzona.
„Mówiłem ci, żebyś nie podbierała mi żyletek. Dwa razy już się zaciąłem.”
„Moje łydki wyglądają o wiele gorzej.” Syczy przez zęby.
„Tylko ty twoich łydek nie nosisz na twarzy.” Odparowuję.
„Nie zmieniaj tematu. Alex to moja sprawa.”
No przecież nie moja. Tę sprawę wyjaśniłem mamie już w hipermarkecie.
„Ja chyba go kocham.”
Słyszę jak piana syczy znikając z moich włosów. A niech syczy.
„Ja potrzebuję go Max. Nie chcę już być sama.” Mówi patrząc w podłogę.
Siada na brzegu wanny. Siadam koło niej.
„On… on niczego nie wymusza. Nie pyta. Nie nalega. Po prostu jest. Dlatego chcę być koło niego.”
Przytulam ją. Będzie mokra, bo i ja jestem mokry, ale wyschniemy. Trwałych uszkodzeń ciała nie będzie.
„Masz prawo do szczęścia Izz. Każdy ma takie prawo, ale tobie należy się szczęście bardziej niż komukolwiek. Jeśli da ci je Alex, będę pierwszym, który wam złoży gratulacje, ale jeśli cię skrzywdzi… podrzucę mu moje żyletki, których ty używałaś.”
Izz patrzy na mnie. W oczach ma łzy. Zaczyna się śmiać.
Więcej nie musimy sobie mówić.
Wystarczy jak posiedzimy przytuleni.
Miluchny, różowiuchny ja oplata siostrę ramionami i wciera w jej włosy pianę, której nie zdążył spłukać.
Rzadko tak się przytulamy. Głupi się wtedy czuję, ale czasami Izz bardzo tego potrzebuje.
Dobra, ja też.
Od czasu do czasu.
W końcu jesteśmy rodzeństwem.
Kiedy nikt nie widzi jak płaczemy lubimy być blisko siebie.
Kiedy nikt nie widzi. A mama stoi w drzwiach. Myślałem, że Izz zamknęła za sobą drzwi.
Biedna mama.
Znów zacznę się plątać w zeznaniach. Co ta kobieta już ze mną przeszła.
******************************************************************
Liz pachnie farbą. To całkiem sexy. Ostatnio wszystko czym Liz pachnie wydaje się być sexy. Najbardziej kiedy pachnie mną. Wydaje się Wam to niemożliwe? HA! A jednak. Namydlić – spłukać – powtórzyć w końcu postawiło na swoim. Liz odnalazła mój szampon i mój płyn do kąpieli, którego Izz nie zdążyła w przypływie złości wyrzucić do śmieci. Byłaby niepowetowana strata, bo sporo na niego wydałem. To się nazywa inwestycja. Właśnie zaczynam zbierać procenty.
Nie potrafię się skupić na niczym innym jak tylko na Liz stojącej obok mnie i patrzącej na mnie z tryumfem w oczach. Nie widzę nawet tego Fragglesa, który staje obok nas z egzemplarzem szkolnej gazety.
„Słyszałeś, że to podpucha?”
„Że co to podpucha?”
„To przygnębiające, przysiągłbym, że jestem jednym z nich.”
„Podpucha że co?” co on bredzi? Znowu się czegoś nawąchał? Po jaką cholerę wpycha mi w doń tę gazetę?
„Imprezka dzisiaj u mnie w domu.”
O. ten to umie zmieniać temat.
„Podpucha że co?”
Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale skoro mi już namieszał, to niech przynajmniej coś wyjaśni.
Eddie odchodzi.
„Liz... Liz Liz ... jaka podpucha?”
„A daj pokój duszy... cała ta kosmiczna sprawa... całkowita podpucha.”
?????
„Że jak?”
„Czytaj.”
Czytam. I nie mogę uwierzyć. Że to co znaleziono w jaskini, to były zwykłe rekwizyty zmajstrowane przez bandę dzieciaków bawiących się na pustyni z nudów, że pomalowany na różowo stożek śmieszy tandetnym wyglądem (Liz mówi, że pomalowała go z Tess), że metal to metal, nie jakieś tam nadprzyrodzone niewytłumaczalne zjawisko o nieznanym składzie.
Nie wiem kiedy i jak, ale znaleźliśmy się w składziku.
„Co nam mówili o włażeniu tutaj?” Mówi Liz.
„Ty ... „ dukam biorąc jej twarz w dłonie i zaczynam ją całą całować. „... jesteś genialna?”
”Myślałam, że to leciało coś w stylu „wara od szkolnego składziku”.”
„Myślisz, że to zadziała?”
Potakuj „Znasz potęgę popularności Tess, pomaga mi, myśli, że robię to dla siebie.”
Uśmiecham się, pochylam się tak, że stykamy się czołami ... „Liz...”
„Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin...”
Kiedy strach towarzyszy ci od początku życia nigdy go nie lekceważysz, nigdy się nie przyzwyczaisz do jego obecność. Kiedy zaczynasz kogoś kochać strach rośnie, bo zaczynasz też bać się o każdą nową osobę, która jest bliska twemu sercu. O strachu nie można zapomnieć. Nigdy, ale można bać się mniej.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 12 guests