T: Parallax [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Parallax [by EmilyluvsRoswell]
Uff...sama już nie wiem, czy mam zamieszczać tu opowiadanie, czy tylko link- przyznaję że pogubiłam się już w tych wszystkich opcjach i anty opcjach zmieniających się z prędkością kosmiczną...nie nadążam narazie wrzucam więc rozdział pierwszy, ale zapewniam że grzecznie dostosuję się do poleceń {o}
"Parallax" EmilyluvsRoswell
I.
Jej matka pragnęła, by podróżowała.
- To ważne, abyś poznawała świat, dopóki jest to możliwe- mówiła- nie marnuj czasu, bo jutro może nigdy nie nadejść.
Poleciała do Anglii, podczas wiosennej przerwy w przedmaturalnej klasie. Dla nie podróż zawsze rozpoczynała się wraz z chwilą, gdy samolot odrywał się od ziemi. Koła unosiły się z podłoża i nagle doświadczała uczucia niezwykłego bezwładu i lekkości by już po chwili poddać się serii wstrząsów wraz z startującym silnikiem. Przyprawiało ją to o zawrót głowy, jednocześnie rozpościerając przed nią wachlarz możliwości. Lądowanie nie ma w sobie tej rozkoszy, ale rozczarowanie znika gdy minąwszy barierę celną pozwoliła się zawładnąć ferii dźwięków i obrazów oferowanych przez miejsce do którego przybyła. Londyn jest taki tłoczny, choć nie tak jak Nowy Jork, pachnie wilgotnym betonem i piwem. Powietrze wydaje się lżejsze niż w domu, a trawa w parku bardziej zielona i pełna ukrytego życia.
Telefon zadzwonił trzeciego dnia. Własnie wróciła do swojego pokoju z wycieczki do Stonehenge z głową wciąż pełną magii uśpionej w surowym kamiennym kręgu, w świetle, które zdawało się go rozpalać. Zajęło to chwilę nim pojęła że ten obcy, monotonny dźwięk wydaje z siebie telefon. Wiedziała, że stało się coś złego jeszcze zanim odpowiedziała. Zdążyła juz zadzwonić do domu by poinformować o swoim szczęśliwym przyjeździe a jej matka nie miała w zwyczaju jej kontrolować.
Głos po drugiej stronie był niski i nieuchwytnie znajomy. Prawnik jej matki.
- Claudio, tak mi przykro- była świadoma jego słów przenikających wgłąb jej myśli, niektóre z nich mknęły bezszelestnie, inne niosły się echem- ...wpadała pod samochód...bardzo szybko...
Upuściła słuchawkę- uderzyła o blat nocnego stolika, odbiła się, stoczyła na podłogę. Słowa, teraz niewyraźnie i nierozpoznawalne płynęły z niej nieprzerwanym strumieniem i wśród nich potrafiła rozróżnić swoje imię, powtarzane raz za razem.
Kolana odmówiły jej posłuszeńswa i usiadła ciężko na brzegu łóżka.
Spodziewała się, że mieszkanie będzie teraz inne, ale na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się niezmienione. Pokój jej matki był nietknięty. Jej szczotka do włosów leżała na małym stoliku, obok niej jasna koralowa szminka i jedno z dziecięcuch zdjęć Claudii w srebrnej ramce. Zużyta chusteczka w koszyku, a na niej idealny odcisk ust matki. Czarne spodnie porzucone niedbale na podłodze przed lustrem, zostawione tam jak gdyby dopiero przed chwilą, odrzucone na korzyść innej pary. W powietrzu unosił się słaby zapach róż i Claudia zajrzawszy do łazienki znalazła na półce flakonik ulubionych perfum matki.
Wszystko wydawało się takie jak dawniej.
Egzemplarz "Scientific American" na kuchennym stole, nieotworzone rachunki obok, notatki do artykułu przy komputerze. Pokój Claudii był zdecydowanie czystszy niż przed jej wyjazdem, pościel została zmieniona, ubrania które zostawiła wyprane i schowane do szafki.
Stojąc po środku salonu doszła do wniosku że cisza zdaje się krzyczeć, ale wszystkie jej płyty zostały w Bostonie, a nie była w stanie słuchać muzyki matki. Włączyła radio, podkręcając dźwięk na maximum, nie dbając o to, że nadają własnie informacje. Kiedy słońce zaszło, pogasiła wszystkie światła i zasnęła, zwinięta w kłębek na kanapie.
Rankiem ubrała się i wsiadła do metra, jadąc w kierunku Time Square, a potem przeszła siedem przecznic do biura prawnika. Budynek był stary i winda skrzypiała złowróżbnie, pnąc się na piętnaste piętro. Wewnątrz recepcjonistka, kobieta w średnim wieku, zaproponowała jej kawę a potem wskazała drogę do czystego, bezpretensjonalnego biura. Lloyd Reynolds już na nią czekał. Miał posiwiałe włosy i błękitne oczy. Claudia domyśliła się że przybrał dziesięć funtów od czasu gdy kupił ten granatowy garnitur który miał na sobie, a dwadzieścia od dnia w którym ostatni raz go widziała.
- Claudio, tak mi przykro z powodu twojej straty- powiedział, a współczucie w jego oczach wydawało się szczere, wręcz osobiste- to tragedia. Znałem Liz od tylu lat. Była dobrą kobietą. Zbyt młodą by...-urwał, widząc że porusza się się znacząco na krześle- nie będę cię zatrzymywał dłużej niż to konieczne.
Papiery do podpisania- dotyczące inwestycji, mieszkania, szpitala i krematorium. Ostatnia wola jej matki była jasno wyrażona w liście. Claudia zostawiała swój podpis mechanicznie, raz za razem, nie czytając żadnego z podsuwanych jej dokumentów. Pod każdą linią, przy każdym X, Claudia Parker, wciąż i wciąż, aż poczuła że palce odmawiają jej posłuszeństwa.
Kiedy wychodziła, niosła ze sobą folder wypełniony kopiami dokumentów i kopertę, którą dopiero miała otworzyć.
- Daj mi znać gdybyś czegokolwiek potrzebowała- powiedział Lloyd, odprowadzając ją do drzwi.
Potrzebowała jedynie odpowiedzi, ale wiedziała aż nazbyt dobrze, że nie powinna zadawać pytań. Usmiechnęła się więc grzecznie,uścisnęła jego dłoń i skierowała się w stronę windy a obcasy jej butów wystukiwały rytm na wytartej podłodze.
Porzuciła kopertę na stoliku do kawy i nie dotknęła jej przez dwa dni. Kiedy jej nerwy były już napięte jak struna, odchyliła jej poły ostrożnie, by niczego nie rozedrzeć. Poszło łatwiej niż myślała, stary klej nie trzymał już mocno. Usiadła na kanapie i rzuciła kopertę obok, tak że jej zawartość wysunęła się na na zewnątrz. Szelest papieru, a potem coś małego i twardego wypadło spomiędzy kartek. Klucz, z rodzaju tych którymi otwiera się skrzynki depozytowe.
Oprócz klucza znalazła list, mapę Nowego Meksyku i kartę biznesową galerii sztuki w Albuquerque.
To wszystko.
Powoli otworzyła list i musnęła palcami drobne, błękitne pismo pokrywające stronę. Pismo jej matki zawsze było eleganckie i precyzyjne, doskonale czytelne- rzadkość u naukowców. Odetchnęła głęboko i zaczęła czytać.
"Najdroższa Claudio
Chociaż przestałaś zadawać pytania przed wieloma laty, nigdy nie byłam dość naiwna by uwierzyć, że nie masz już żadnych. Obiecałam sobie że powiem ci prawdę gdy skończysz 21 lat, nie dlatego że będziesz ją w stanie znieść, ale dlatego iż pragnęłam byś żyła w beztrosce tak długo jak było to możliwe. Jeśli teraz to czytasz, musiało zdarzyć się coś co nie pozwoliło mi powiedzieć ci wszystkiego osobiście, tak jak pragnęłam. Więc pozostawiam to- a przynajmniej cząstkę- w innych rękach.
Klucz otwiera skrzynkę depozytową w Albuqerque. Zawiera ona moją przeszłość- a przez to- również twoją. Przeczytaj wszystko co tam znajdziesz, a potem udaj się pod adres wskazany na karcie. Wracaj tam każdego dnia, dopóki nie pojmiesz.
Zapytasz dlaczego trzymałam to wszystko w tajemnicy przed tobą. Zrozum, że podjęłam decyzję- wszyscy ją podjęliśmy. Wybrałam ciebie Claudi, ponad wszystko inne, bo cię kocham. Chciałam cię chronić, wiedząc że już nie długo będę mogła to robić. Pamiętaj czego cię nauczyłam o życiu i zawsze słuchaj swojego serca. Moja babcia, której imie nosisz, powiedziała mi to na samym początku i nigdy nie żałowałam, że posłuchałam tej rady.
Twoja kochająca matka
Liz"
Na liście nie było daty. Na dole kartki wypisany był adres Banku w Nowym Meksyku i trzy cyfrowy numer, zaznaczony zielonym tuszem. Claudia ostrożnie złożyła list i wsunęła go z powrotem do koperty, wraz z mapą, kartą i kluczem.
Po raz pierwszy tak naprawdę zastanawiała się, dlaczego jej matka przez całe życie pozostała sama.
Rozmyślała o wyborach, wspominając słowa matki, powtarzającej jej że może być wszystkim- i że wszystko potrafi. To jak litania, odmawiana bez końca gdy dorastała. Matka zachęcała ją by czytała, poznawała, rozwijała się.
- Nie możesz wiedzieć, co chcesz w życiu robić, skoro nie wiesz co na ciebie czeka- mówiła.
Kiedy nadszedł czas i musiała się zdeklarować, zadzwoniła do matki, spanikowana, rozdarta pomiędzy miłością do historii i obsesją na punkcie nauk ścisłych.
- Musisz podjąć decyzję Claudi- powiedziała- nie mogę zrobić tego za ciebie.
- Ale zawsze powtarzałaś, że mogę zrobić wszystko czego zapragnę. Co jeśli nie mogę się zdecydować?
- Robienie czegoś a robienie wszystkiego, to pewna różnica- odparła łagodnie- wybierz coś.
Claudia zastanawiała się przez chwilę.
- Jak myślisz, co jest ważniejsze mamo?
- Oba przedmioty są tak samo ważne- odpowiedziała matka i Claudia mimo dzielącej je odległości niemal wyczuła tęskny uśmiech w jej głosie- historia to przeszłość, a zarazem fundament twojej przyszłości. A przedmioty ścisłe to właśnie przyszłość- to one ją kształtują i pchają świat naprzód.
Wówczas dręczyła ją pokusa, by uchwycić się tego zdania- jak mogła planować przyszłość, nie mając pojęcia o swojej przeszłości? Ale czuła, że to stwierdzenie zaprowadzi ją do nikąd. Jej matka unikała wszelkich klisz, nigdy nie mówiła, że Claudia jest zbyt młoda by poznać prawdę, lub że pewnego dnia zrozumie- ale wciąż potrafiła zręcznie omijać niewygodne tematy. Claudia nauczyła się już dawno temu, że jeżeli jej matka nie będzie chciała odpowiedzieć na pytanie, poprostu tego nie zrobi.
Gdy odwiesiła słuchawkę wciąż jeszcze rozmyślała- nad przeszłością swoją i matki i wszystkimi pytaniami które niosła z sobą- pytaniami, na któte odpowiedzi nie mogła znaleść w szkolnej sali. Potem pomyslała o swojej matce i sposobie w jaki wychodziła na przeciw światu- krok za krokiem- inteligentna, myśląca, zdeterminowana.
Postanowiła podążyć jej śladem.
Cztery dni po skończeniu szkoły wysiadła na lotnisku w Albaquerque. Suchy żar późnego popołudnia owionął jej twarz a powietrze zdawało się marszczyć w zetknięciu z ziemią. Rozmiar nieba ją oszołomił, jego ogrom wydawał się pochłaniać horyzont. Słońce igrało na odległych wzgórzach, rozpalając tam swoje ogniska. Tu nawet kolory były inne- płomienny pomarańcz, przygaszone złoto i brązy, spłowiała zieleń.
Inny świat.
Sprawdziła swój pokój i wyszła na spacer. Kobieta za kontuarem wskazała jej drogę do Starego Miata, ale wybrała przciwny kierunek, ruszając w stronę uniwersytetu. Dziwne uczucie, przemierzać ulice, mijać miejsca które kiedyś odwiedzała jej matka, jeszcze jako studentka- małe sklepy, kawiarnie, zwykłe restauracje. Jej matka nigdy nie mówiła zbyt wiele o swoich studenckich latach- tak jak o wszystkim co dotyczyło przeszłości, zostawiając to samotnym wspomnieniom z daleka od dyskusji i rozmów. Teraz tych wspomnień już nie było i Claudia szła przed siebie bez celu, zastanawiając się dlaczego jej matka wysłała ją właśnie tutaj, by poznała prawdę.
Im dłużej wędrowała, tym bardziej czujła sie zniecierpliwiona. Żałowała, że pora była tak późna, że nie może pójść do banku i posłużyć się kluczem, który zostawiła jej matka. Że musi czekać do rana, do czasu, gdy otworzą bank. Ironia losu, po tylu latach niewiedzy powinna być w stanie przeczekać jeszcze tę jedną noc.
Rozejrzawszy się stwierdziła że odeszła dalej niż planowała. Ulice wyglądały niechlujnie, w pobliżu kręcili się nieliczni przechodnie. Miała zamiar wracać, gdy dostrzegła szyld i zamarła. Monte Vista. Sięgnęła do kieszeni szortów i jej palce natrafiły na kartę ktorą wcisnęła tam wcześniej. Jakim cudem zawędrowała tak daleko? Okrążyła róg ulicy, idąc wciąż przed siebie.
Ulica skręciła na północ w stronę bogatszej dzielnicy miasta gdzie bary i sklepiki powoli ustępują miejsca kawiarniom, butikom i księgarniom. Galeria znajdowała się pośrodku ulicy, wtulona pomiędzy sklep jubilerski a piekarnię. Staroświecki szyld wirował nad wejściem w metalowej oprawie: The Whirlwind Gallery. Wewnątrz paliły się światła i Claudia dostrzegła jasnowłosą kobietę przechylającą się przez kontuar, zwróconą plecami do drzwi. Miała na sobie czerwoną sukienkę, jej włosy związane były w zwyczajowy węzeł. Rozmawiała przez telefon, długopisem wystukując rytm na pulpicie.
Claudia cofnęła się, odrywając od szyby i koncentrując na artystycznych zdjęciach wystawionych w witrynie. To seria fotografii lokalnych krajobrazów, raz jeszcze rzuciły się jej w oczy proporcje między niebem a ziemią. Gdyby nie uderzyło jej to wcześniej, mogłaby przyjąć że to efekt stworzony przez fotografa- gra świateł, ustawienie kątów. Kto mógłby przypuszczać że sposób w jaki postrzegasz niebo zmienia się wraz zmiejscem w którym przebywasz? Tak wiele, pomyślała, zależy wyłącznie od perspektywy.
Tej nocy śnił jej się bezkresny zielony ocean i męska dłoń, sięgająca do niej poprzez piaszczyste wybrzeże. Obudziła się bez tchu, mokra od potu, jej ciemne włosy lepiły się do rozgrzanych policzków. Z sercem boleśnie tłukącącym się w piersi powlokła się do łazienki, przemyła twarz chłodną wodą. Kiedy patrzy w lustro widzi odbicie swojej matki- kształt jej twarzy i nosa, rysunek ust. Tylko jej oczy są inne, łagodnie lśniące bursztyny, tak odmienne od ciemnobrązowych oczu matki.
Obce oczy.
Claudia odetchnęła głęboko i wytarła ręce. Je również odziedziczyła po matce. Drobne dłonie o długich, smukłych palcach i krótko przyciętych paznokciach.
Ale to nie są dłonie jej matki.
Miała sześć lat gdy wróciwszy pewnego dnia ze szkoły znalazła swojego chomika leżącego bez ruchu w klatce. Głaskała go, przemawiając czule, ale nie chciał się obudzić. I wtedy zrozumiała co się stało. Łzy płynęły jej po policzkach, gdy niosła małe zwierzątko do salonu, pragnąc pokazać jej matce. Ale kiedy dotarła do kanapy, chomik poruszał się w jej dłoniach, niezdarnie usiłując wyślizgnąć się spomiędzy palców.
Matka wytłumaczyła jej, że jest inna. Niezwykła. Bo jest córką swojego ojca. Ale niektórzy ludzie nie zrozumieją i dlatego nie może używać swoich zdolności w niczyjej obecności.
Wtedy po raz pierwszy i ostatni jej matka z własnej woli wspomniała ojca.
O godzinie dziewiątej stała przed wejściem do banku z kubkiem kawy w ręce, czekając niecierpliwie na otwarcie drzwi. Czując jak kofeina zaczyna krążyć w jej żyłach usmiechnęła się, wdzięczna za ten jeden stały element swojego życia. W każdym mieście jest Starbucks.
Wewnątrz panował przyjemny chłód. Podążyła za młodą kobietą do długiego, wąskiego pomieszczenia. Kobieta podsunęła jej papiery do podpisania, a potem przeszły na zaplecze, gdzie wzdłuż ściany ciągnęły się długie rzędy skrzynek depozytowych. Na krótką chwilę ogarnęła ją panika, strach że klucz który wsunęła do zamka nie będzie pasował. Ale klucz przekręcił się bez trudu i kobieta pomogła jej wysunąć skrzynkę z wnęki i przenieść ją do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie mogła liczyć na odrobinę prywatności.
Skrzynka jest największą z dostępnych a jednak wciąż wydaje się zbyt mała, by pomieścić czyjąś przeszłość. Claudia uniosła wieko odkrywając kilka paczek zawiniętych w zwykły brązowy papier, jaki mozna znaleźć w staromodnym rzeźnickim sklepie i ponumerowanych czarnym tuszem.
W pierwszym odruchu chciała rozedrzeć opakowania, ale zamiast tego wsunęła je ostrożnie do swojego plecaka. Kiedy skończyła, torba ciążyła jej na ramieniu a skrzynka zatrzasnęła się z głuchym szczęknięciem.
Nie uległa pokusie aż do chwili gdy ponownie znalazła się w swoim pokoju, bezpieczna za starannie zamkniętymi drzwiami i szczelnie zasuniętymi firankami. Rozłożyła paczki na łóżku, układając je zgodnie z numeracją. Musnąwszy palcami pierwszą z nich poczuła jak ogarnia ją nagła fala chłodu, pomimo panującego na zewnątrz upału. Zawahała się- jakaś cząstka niej była niechętna, wręcz przerażona na myśl o zmianach jakie wkroczą w jej życie. Ale ta chwila minęła i Claudia rozdarła pierwsze opakowanie.
Zawierało dużą kopertę, podobną do tej jaką otrzymała od prawnika matki, ta jednak nie była zapieczętowana. Otworzyła ją i sięgnęła po plik fotografii. Na pierwszej z nich była młoda, roześmiana para w wieczorowych strojach. W kobiecie rozpoznała matkę, promienną i piękną. Mężczyzna miał oczy Claudii. Jeszcze inskrypcja wypisana z tyłu drobnym pismem matki: Bal Promocyjny, kwiecień 2001 rok.
Claudia wpatrywała się w datę pustym wzrokiem, jej umysł odmawiał przyswajania informacji. Niewiele wiedziała na temat okoliczności swoich narodzin- kolaż ze strzępków informacji wykradzionych matce i jej własnych domysłów. Zawsze przypuszczała że jej rodzice poznali się w collegu, lub tuż po jego ukończeniu- jej matka miała 23 lata i była samotna, kiedy ona przyszła na świat. Wydało się jej niemożliwe, że jej rodzice znali się od czasów szkoły średniej, że ich związek przetrwał tak długo, a jednak, mimo wszystko- rozstali się. Poczuła ukłucie bólu na myśl o matce
Było więcej zdjęć a wszyskie pochodziły z tego samego balu. Niektóre z nich przedstawiały samych rodziców, na innych znalazły się jeszcze inne pary. Pośpiesznie przejżała je wszystkie, zerkając na odwrotne strony, ale jej matka pozostawiła tam jedynie daty, pomijając wszelkie imiona.
Ale są przecież inne paczki, przypomniała sobie. To niemożliwe by jej matka ocaliła jedynie zdjęcia z balu promocyjnego.
Następna zawiera kolejną kopertę, tym razem zapieczętowaną. Claudia rozdarła ją i wyciągnęła zawartość- dwa kawałki tektury połączone gumką i małą aksamitną sakiewkę. Odrzuciła gumkę i spomiedzy tektury wysunęły się dwa dokumenty. Pierwszym było świadectwo zawarcia małżeństwa przez Elisabeth Annę Parker i Maxa Evansa, datowane na 3 lipiec 2004 roku w stanie Nevada. Drugim była metryka Claudii Parker Evans urodzonej w sierpniu 2006 roku.
Palce Claudii drżały, gdy odkładała dokumenty na łóżko.
Jej rodzice byli małżeństwem. Jej matka kłamała. Dlaczego pozwoliła jej przeżyć tyle lat w przekonaniu, że była bękartem? Że jej ojciec nigdy nie stanowił części ich małej rodziny? Wokół tyle jest dzieci nie znających matki lub ojca, tak samo wiele tych pozamałżeńskich. Mieli XXI wiek, takie zjawisko nie było już piętnem, nie było przekleństwem tak jak dawniej. Ale zawsze pozostaje gorycz, poczucie odrzucenia jakie niesie ze sobą brak ojca. Nie miało znaczenia, jak wiele razy matka powtarzała Claudii, że ojciec ją kochał; gdzieś w zakamarkach podświadomości wciąż czaiła się dręcząca niepewność. Dlaczego ojciec je opuścił? Dlaczego nigdy nie próbował jej odnaleźć? Czy to jej wina? Nie chciał jej? Czy porzucił matkę z jej powodu? Logika szeptała jej, że to niedorzeczne, ale cząstka niej nigdy wcześniej nie była pewniejsza odpowiedzi.
Otrząsnęła się, biorąc do ręki aksamitną sakiewkę i poluzowała troczki. Nie miała wątpliwości, że wewnątrz znajdzie biżuterię- wyczuła twardy, obły kształt poprzez miękką tkaninę, jednak zawartość ją zaskoczyła. Dwa złote krążki- dobrana para ślubnych obrączek nawleczona na gruby złoty łańcuszek. Metal wydał się zaskakująco ciepły w zetknięciu z jej skórą i palce Claudii zaczęły odruchowo go pocierać.
Przerwała gwałtownie i szybko wsunęła obrączki do sakiewki, nie przygotowana na powódź obrazów- wspomnień matki, które zdawały się ją zalewać.
Następna paczka była cięższa niż dwie poprzednie i okazała się książką- pamiętnikiem. Claudia pozwoliła, by otworzyła się w jej dłoniach, by zatrzepotały stronice, z których każdą pokrywało znajome pismo matki, czarne na kremowym tle. Wróciła do początku i odkryła schludną etykietkę po wewnętrznej stronie okładki: Własność Liz Parker, wrzesień 1999. Spojrzała na pierwszą linijkę i zaczęła czytać.
"23 wrzesień: wpis pierwszy. Nazywam się Liz Parker i pięć dni temu umarłam. Od tej chwili nic nie jest już takie jak przedtem..."
Już nie czytała. Przez chwilę poprostu wpatrywała się w kartkę, słowa tańczyły i rozmazywały się przed jej oczyma. Po chwili zatrzasnęła książkę i odrzuciła ja na bok, po czym zgarnęła pozostałe paczki i umieściła je na nocnym stoliku. Kiedy na łóżku nie było już niczego poza pamiętnikiem i fotografiami, usadowiła się wygodniej, opierając o wezgłowie i wsuwając poduszkę pod plecy. Odetchnęła głęboko, sięgnęła po pamiętnik i zaczęła czytać od początku.
Matka podarowała jej pamiętnik gdy skończyła 13 lat- czarną książkę w skórzanej oprawie, pełną niekończących się, białych, niezapisanych stron. Claudia pamiętała swoje zaskoczenie- minęły juz tygodnie od jej urodzin, a miesiące dzieliły ją od świąt. Matka usmiechnęła sie jedynie w odpowiedzi, mówiąc że niektóre okazje nie mają nic wspólnego z datami i kalendarzem a nowe początki rzadko czekają do pierwszego stycznia.
Claudia zabrała pamiętnik do pokoju, otworzyła go na pierwszej stronie i ostrożnie wykaligrafowała tam swoje imię. Potem przez godzine wpatrywała się w pustą kartkę, niepewna co powinna napisać. Pamiętniki stworzono po to by utrwalać ludzkie osiągnięcia a ona jeszcze nie zdążyła dokonać niczego wartego upamiętnienia. Jej życie było serią nie zadanych pytań, ktore pozostały bez odpowiedzi- tajemnic które odgradzały ją od innych dziewcząt, budząc w niej wątpliwości co do własnej tożsamości.
Wreszcie, wypisała datę w rogu strony, opuściła kilka linijek i ostrożnie skreśliła pojedyncze pytanie: Kim jestem?
Potem matka zajrzała do pokoju z pytaniem, czy nie jest głodna i obie wyszły do baru za rogiem na ulubione ostre fytki Claudii i czekoladowego shakea. Śmiały się i rozmawiały o szkole Claudii i pracy matki a potem wylądowały w Planetarium Haydena, podziwiać przestrzeń kosmiczną zapewne po raz setny, bo Claudia nigdy nie przestała dręczyć o to niemiłosiernie.
Następnego ranka obudziła się wcześnie, czując się zesztywniała i dziwnie zmęczona a po chwili odkryła ciemną plamę na prześcieradle. Kiedy pobiegła powiedzieć o tym matce, Liz delikatnie odsunęła włosy z jej czoła a potem mocno przytuliła do siebie.
Kiedy skończyła czytać, była czwarta po południu. Oczy miała zmęczone, bolała ją głowa, ale przede wszystkim czuła się emocjonalnie wyczerpana. Chciała zaprzeczyć, nie wierzyć, ale nie potrafiła. Musiałaby zwątpić w równowagę psychiczną matki a Claudia zawsze wiedziała że Liz była w pełni racjonalna.
Podniosła się i pokój zairował wokół niej, uświadomiła sobie że od rana nie miała w ustach nic prócz kawy. Przeszła przez hall na drżących nogach, dotarła do automatu i kupiła kilka batonów, paczkę czipsów i wiśniową colę. Wróciła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zignorowała pamiętnik i jedząc sięgnęła po pozostałe paczki. Jej myśli zdawały się tańczyć a palce chciały dotrzymać im kroku, bez skrupułów rozdzierając opakowania. Było tam więcej zdjęć, tym razem w albumie, pewna liczna szkiców dziwacznych symboli i naszyjnik na czarnym sznurku. Jej umysł rejestrował obecność każdej z tych rzeczy, dopełniając je opisem wyrwanym z pisaniny matki. Wiedziała co to jest, a jednak wszystko wydawało się jej zupełnie obce, bo przecież nigdy wcześniej nie widziała żadnego z tych przedmiotów.
Ostatnie opakowanie zawierało kryształ. Emitował blade, różowe światło i wydawał się taki chłodny w jej dłoniach. Zmarszczyła brwi. Matka nie wspomniała w pamiętniku o żadnym krysztale i zastanawiała się, co to znaczyło- do czego to służyło? I z którego świata pochodziło?
Westchnęła i powróciła do pamiętnika, opuszczając wstęp i na ślepo wybierając kolejny fragment. W dzienniku jej matki było wiele luk- długich okresów czasu podczas których zarzucała pisanie z tego czy innego powodu. Żyła zbyt szybko by zdążyć zapisać to czego doświadczyła? Lub być może cierpiała zbyt bardzo, by móc przelać to na papier? Z jakiegoś powodu Claudia było pewna, że to nie wszystko- że prawda nie kończy się na niekompletnej kronice życia jej matki i kilku dziwcznych pamiątkach. Czuła się zagubiona i niespokojna- nieusatysfakcjonowana. Brakujące elementy układanki wydawały się zbyt istotne by poprostu je zignorować. Jeśli nawet pojęła strukturę początku- mechanizmu który pchnął jej osobliwy świat w ruch, to wciąż pozostało kilka odpowiedzi na pytania, które prześladowały ją od czasów dzieciństwa.
Zgodnie z niewielkim szyldem widocznym w oknie, galeria powinna być czynna jeszcze przez następne pół godziny, jednak w środku nie było nikogo. Dzwonki przy drzwiach odpowiedziały śpiewnie gdy weszła do środka, ale nawet wtedy nikt się nie pojawił.
Wkroczyła w głąb pomieszczenia, przechodząc wzdłuż wystawy fotografii które podziwiała poprzedniego wieczora, zwracając uwagę na wystrój wnętrza. Zaaranżowano je tak, by maksymalnie wykorzystać przestrzeń, trzy główne kolumny dzieliły pomieszczenie na cztery części, kilka pozostałych było ruchomych, pozwalając właścicielowi na przyszłe konfigurowanie wystawy.
Sufit był wysoki, poprzecinany srebrnymi rurkami a czarny żelazny krzyż wydawał się w tym otoczeniu zupełnie nagi. Przypomniało jej to galerię w Soho- jedno z miejsc do których matka zwykła ją zabierać w te weekendy, gdy wypuszczały się na wspólne eskapady po mieście- a była to ostatnia rzecz jaką spodziewała się znaleźć w Nowym Meksyku.
Ściany pokrywały akwarele, wszystkie wyglądały sna dzieło tego samego artysty. Zachwyciła ją gra kolorów, prostota linii które mimo to niosły z sobą tak wiele detali. Niektóre z nich przedstawiały niewielkie puebla występujące w tym regionie, inne zostały namalowane w miejscowym rezerwacie i zawierały sporo portretów lokalnych Indian. Było też pare krajobrazów- wschody słońca, formacje skalne...jeden z nich na dłuższą chwilę przykuł jej wzrok- świat pod osłoną nocy, gdy księżyc zdawał się niemal pulsować, rozsadzając sobą niebo.
Wciąż podziwiała obrazy, gdy usłyszała że ktoś nadchodzi z sąsiedniego pomieszczenia, stawiając ciężkie kroki na drewnianej podłodze; jej zmysły gwałtownie się wyostrzyły, jak gdyby ktoś przeciągnął nożem po jej plecach, nie uroniwszy przy tym kropli krwi.
Kroki ucichły raptownie tuż za jej plecami i przez chwilę zastanawiała się czy- ktokolwiek to był- dostrzegł ją- czy też raczej wyczuł?
- Wkrótce zamykamy. Potrzebuje pani pomocy?
Gos był głęboki i pewny, ale Claudia wyczuła w nim coś jeszcze poza uprzejmym pytaniem. Odwróciła się powoli i czekała.
Stał przy kontuarze, zwrócony do niej plecami, przegarniając plik papierów. Jego włosy były jasnobrązowe, niesforne, zbyt długie by mógł być kimkolwiek innym poza artystą lub muzykiem.
Miał na sobie czyste, spłowiałe dżinsy, ciemnozielony podkoszulek i wysokie, spryskane farbą buty, które musiały obciążać jego kroki.
Mięśnie jego ramion były napięte, zbyt napięte jak na kogoś kto jedynie szukał faktury, lub czegoś innego, czym wydawał się całkowicie pochłonięty.
- To pana obrazy?- spytała w końcu.
Wtedy to on odwrócił się i spojrzał na nią. Wyglądał młodziej niż oczekiwała, jeszcze przed czterdziestką, choć wiedziała że musi mieć tyle lat, ile liczyła sobie matka. Ale jego oczy- jego oczy wydawały się bez porównania starsze. Westchnęła cicho. Zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że okaże się kimś zupełnie innym. I zapewne tak właśnie było. Potem z jego twarzy wyczytała że ją rozpoznał i powoli potrząsnął głową.
- Claudia Evans- powiedział.
Drgnęła na dźwięk tego nazwiska. Dziwnie było usłyszeć je wypowiedziane na głos, a tym bardziej gdy padło z ust nieznajomego człowieka. W nagłym odruchu szacunku zdała sobie sprawę że wie on więcej o jej życiu, niż ona sama.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, jego twarz pociemniała.
- Co się stało twojej matce?
Zesztywniała.
- Skąd wiesz, że coś sie jej stało?
- Twoje urodziny wypadają dopiero za trzy miesiące, a ty jesteś tu sama. Powiedz mi.
Poczuła jak coś w niej pęka.
- W marcu- wyszeptała- wpadła pod samochód na skrzyżowaniu Columbus Avenue.
To było jak fala przypływu obmywająca ją od stóp do głów. Nie miała pojęcia, skąd nadeszły wszystkie te emocje i dlaczego wybrały sobie właśnie tę chwilę, by wyrwać sie na wolność. Wiedziała tylko, że budzą się zbyt szybko i że nie może zrobić nic, by je powstrzymać. Otworzyła usta, chcąc przeprosić, usprawiedliwić sie i wyjść, ale wydobyło się z nich tylko głuche łkanie i poczuła jak oddech umyka z jej ciała. Łzy płynęły strumieniami po jej policzkach, rozpaczliwie pragnęła zaczerpnąć tchu i kolana ugięły sie pod nią.
Otoczyły ją silne ramiona- ciepłe, kojące ramiona które zamknęły się wokół niej, uchraniając ją przezd upadkiem. Ukryła twarz na jego piersi i pozwoliła mu kołysać się łagodnie, nie przestając płakać.
CDN....
"Parallax" EmilyluvsRoswell
I.
Jej matka pragnęła, by podróżowała.
- To ważne, abyś poznawała świat, dopóki jest to możliwe- mówiła- nie marnuj czasu, bo jutro może nigdy nie nadejść.
Poleciała do Anglii, podczas wiosennej przerwy w przedmaturalnej klasie. Dla nie podróż zawsze rozpoczynała się wraz z chwilą, gdy samolot odrywał się od ziemi. Koła unosiły się z podłoża i nagle doświadczała uczucia niezwykłego bezwładu i lekkości by już po chwili poddać się serii wstrząsów wraz z startującym silnikiem. Przyprawiało ją to o zawrót głowy, jednocześnie rozpościerając przed nią wachlarz możliwości. Lądowanie nie ma w sobie tej rozkoszy, ale rozczarowanie znika gdy minąwszy barierę celną pozwoliła się zawładnąć ferii dźwięków i obrazów oferowanych przez miejsce do którego przybyła. Londyn jest taki tłoczny, choć nie tak jak Nowy Jork, pachnie wilgotnym betonem i piwem. Powietrze wydaje się lżejsze niż w domu, a trawa w parku bardziej zielona i pełna ukrytego życia.
Telefon zadzwonił trzeciego dnia. Własnie wróciła do swojego pokoju z wycieczki do Stonehenge z głową wciąż pełną magii uśpionej w surowym kamiennym kręgu, w świetle, które zdawało się go rozpalać. Zajęło to chwilę nim pojęła że ten obcy, monotonny dźwięk wydaje z siebie telefon. Wiedziała, że stało się coś złego jeszcze zanim odpowiedziała. Zdążyła juz zadzwonić do domu by poinformować o swoim szczęśliwym przyjeździe a jej matka nie miała w zwyczaju jej kontrolować.
Głos po drugiej stronie był niski i nieuchwytnie znajomy. Prawnik jej matki.
- Claudio, tak mi przykro- była świadoma jego słów przenikających wgłąb jej myśli, niektóre z nich mknęły bezszelestnie, inne niosły się echem- ...wpadała pod samochód...bardzo szybko...
Upuściła słuchawkę- uderzyła o blat nocnego stolika, odbiła się, stoczyła na podłogę. Słowa, teraz niewyraźnie i nierozpoznawalne płynęły z niej nieprzerwanym strumieniem i wśród nich potrafiła rozróżnić swoje imię, powtarzane raz za razem.
Kolana odmówiły jej posłuszeńswa i usiadła ciężko na brzegu łóżka.
Spodziewała się, że mieszkanie będzie teraz inne, ale na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się niezmienione. Pokój jej matki był nietknięty. Jej szczotka do włosów leżała na małym stoliku, obok niej jasna koralowa szminka i jedno z dziecięcuch zdjęć Claudii w srebrnej ramce. Zużyta chusteczka w koszyku, a na niej idealny odcisk ust matki. Czarne spodnie porzucone niedbale na podłodze przed lustrem, zostawione tam jak gdyby dopiero przed chwilą, odrzucone na korzyść innej pary. W powietrzu unosił się słaby zapach róż i Claudia zajrzawszy do łazienki znalazła na półce flakonik ulubionych perfum matki.
Wszystko wydawało się takie jak dawniej.
Egzemplarz "Scientific American" na kuchennym stole, nieotworzone rachunki obok, notatki do artykułu przy komputerze. Pokój Claudii był zdecydowanie czystszy niż przed jej wyjazdem, pościel została zmieniona, ubrania które zostawiła wyprane i schowane do szafki.
Stojąc po środku salonu doszła do wniosku że cisza zdaje się krzyczeć, ale wszystkie jej płyty zostały w Bostonie, a nie była w stanie słuchać muzyki matki. Włączyła radio, podkręcając dźwięk na maximum, nie dbając o to, że nadają własnie informacje. Kiedy słońce zaszło, pogasiła wszystkie światła i zasnęła, zwinięta w kłębek na kanapie.
Rankiem ubrała się i wsiadła do metra, jadąc w kierunku Time Square, a potem przeszła siedem przecznic do biura prawnika. Budynek był stary i winda skrzypiała złowróżbnie, pnąc się na piętnaste piętro. Wewnątrz recepcjonistka, kobieta w średnim wieku, zaproponowała jej kawę a potem wskazała drogę do czystego, bezpretensjonalnego biura. Lloyd Reynolds już na nią czekał. Miał posiwiałe włosy i błękitne oczy. Claudia domyśliła się że przybrał dziesięć funtów od czasu gdy kupił ten granatowy garnitur który miał na sobie, a dwadzieścia od dnia w którym ostatni raz go widziała.
- Claudio, tak mi przykro z powodu twojej straty- powiedział, a współczucie w jego oczach wydawało się szczere, wręcz osobiste- to tragedia. Znałem Liz od tylu lat. Była dobrą kobietą. Zbyt młodą by...-urwał, widząc że porusza się się znacząco na krześle- nie będę cię zatrzymywał dłużej niż to konieczne.
Papiery do podpisania- dotyczące inwestycji, mieszkania, szpitala i krematorium. Ostatnia wola jej matki była jasno wyrażona w liście. Claudia zostawiała swój podpis mechanicznie, raz za razem, nie czytając żadnego z podsuwanych jej dokumentów. Pod każdą linią, przy każdym X, Claudia Parker, wciąż i wciąż, aż poczuła że palce odmawiają jej posłuszeństwa.
Kiedy wychodziła, niosła ze sobą folder wypełniony kopiami dokumentów i kopertę, którą dopiero miała otworzyć.
- Daj mi znać gdybyś czegokolwiek potrzebowała- powiedział Lloyd, odprowadzając ją do drzwi.
Potrzebowała jedynie odpowiedzi, ale wiedziała aż nazbyt dobrze, że nie powinna zadawać pytań. Usmiechnęła się więc grzecznie,uścisnęła jego dłoń i skierowała się w stronę windy a obcasy jej butów wystukiwały rytm na wytartej podłodze.
Porzuciła kopertę na stoliku do kawy i nie dotknęła jej przez dwa dni. Kiedy jej nerwy były już napięte jak struna, odchyliła jej poły ostrożnie, by niczego nie rozedrzeć. Poszło łatwiej niż myślała, stary klej nie trzymał już mocno. Usiadła na kanapie i rzuciła kopertę obok, tak że jej zawartość wysunęła się na na zewnątrz. Szelest papieru, a potem coś małego i twardego wypadło spomiędzy kartek. Klucz, z rodzaju tych którymi otwiera się skrzynki depozytowe.
Oprócz klucza znalazła list, mapę Nowego Meksyku i kartę biznesową galerii sztuki w Albuquerque.
To wszystko.
Powoli otworzyła list i musnęła palcami drobne, błękitne pismo pokrywające stronę. Pismo jej matki zawsze było eleganckie i precyzyjne, doskonale czytelne- rzadkość u naukowców. Odetchnęła głęboko i zaczęła czytać.
"Najdroższa Claudio
Chociaż przestałaś zadawać pytania przed wieloma laty, nigdy nie byłam dość naiwna by uwierzyć, że nie masz już żadnych. Obiecałam sobie że powiem ci prawdę gdy skończysz 21 lat, nie dlatego że będziesz ją w stanie znieść, ale dlatego iż pragnęłam byś żyła w beztrosce tak długo jak było to możliwe. Jeśli teraz to czytasz, musiało zdarzyć się coś co nie pozwoliło mi powiedzieć ci wszystkiego osobiście, tak jak pragnęłam. Więc pozostawiam to- a przynajmniej cząstkę- w innych rękach.
Klucz otwiera skrzynkę depozytową w Albuqerque. Zawiera ona moją przeszłość- a przez to- również twoją. Przeczytaj wszystko co tam znajdziesz, a potem udaj się pod adres wskazany na karcie. Wracaj tam każdego dnia, dopóki nie pojmiesz.
Zapytasz dlaczego trzymałam to wszystko w tajemnicy przed tobą. Zrozum, że podjęłam decyzję- wszyscy ją podjęliśmy. Wybrałam ciebie Claudi, ponad wszystko inne, bo cię kocham. Chciałam cię chronić, wiedząc że już nie długo będę mogła to robić. Pamiętaj czego cię nauczyłam o życiu i zawsze słuchaj swojego serca. Moja babcia, której imie nosisz, powiedziała mi to na samym początku i nigdy nie żałowałam, że posłuchałam tej rady.
Twoja kochająca matka
Liz"
Na liście nie było daty. Na dole kartki wypisany był adres Banku w Nowym Meksyku i trzy cyfrowy numer, zaznaczony zielonym tuszem. Claudia ostrożnie złożyła list i wsunęła go z powrotem do koperty, wraz z mapą, kartą i kluczem.
Po raz pierwszy tak naprawdę zastanawiała się, dlaczego jej matka przez całe życie pozostała sama.
Rozmyślała o wyborach, wspominając słowa matki, powtarzającej jej że może być wszystkim- i że wszystko potrafi. To jak litania, odmawiana bez końca gdy dorastała. Matka zachęcała ją by czytała, poznawała, rozwijała się.
- Nie możesz wiedzieć, co chcesz w życiu robić, skoro nie wiesz co na ciebie czeka- mówiła.
Kiedy nadszedł czas i musiała się zdeklarować, zadzwoniła do matki, spanikowana, rozdarta pomiędzy miłością do historii i obsesją na punkcie nauk ścisłych.
- Musisz podjąć decyzję Claudi- powiedziała- nie mogę zrobić tego za ciebie.
- Ale zawsze powtarzałaś, że mogę zrobić wszystko czego zapragnę. Co jeśli nie mogę się zdecydować?
- Robienie czegoś a robienie wszystkiego, to pewna różnica- odparła łagodnie- wybierz coś.
Claudia zastanawiała się przez chwilę.
- Jak myślisz, co jest ważniejsze mamo?
- Oba przedmioty są tak samo ważne- odpowiedziała matka i Claudia mimo dzielącej je odległości niemal wyczuła tęskny uśmiech w jej głosie- historia to przeszłość, a zarazem fundament twojej przyszłości. A przedmioty ścisłe to właśnie przyszłość- to one ją kształtują i pchają świat naprzód.
Wówczas dręczyła ją pokusa, by uchwycić się tego zdania- jak mogła planować przyszłość, nie mając pojęcia o swojej przeszłości? Ale czuła, że to stwierdzenie zaprowadzi ją do nikąd. Jej matka unikała wszelkich klisz, nigdy nie mówiła, że Claudia jest zbyt młoda by poznać prawdę, lub że pewnego dnia zrozumie- ale wciąż potrafiła zręcznie omijać niewygodne tematy. Claudia nauczyła się już dawno temu, że jeżeli jej matka nie będzie chciała odpowiedzieć na pytanie, poprostu tego nie zrobi.
Gdy odwiesiła słuchawkę wciąż jeszcze rozmyślała- nad przeszłością swoją i matki i wszystkimi pytaniami które niosła z sobą- pytaniami, na któte odpowiedzi nie mogła znaleść w szkolnej sali. Potem pomyslała o swojej matce i sposobie w jaki wychodziła na przeciw światu- krok za krokiem- inteligentna, myśląca, zdeterminowana.
Postanowiła podążyć jej śladem.
Cztery dni po skończeniu szkoły wysiadła na lotnisku w Albaquerque. Suchy żar późnego popołudnia owionął jej twarz a powietrze zdawało się marszczyć w zetknięciu z ziemią. Rozmiar nieba ją oszołomił, jego ogrom wydawał się pochłaniać horyzont. Słońce igrało na odległych wzgórzach, rozpalając tam swoje ogniska. Tu nawet kolory były inne- płomienny pomarańcz, przygaszone złoto i brązy, spłowiała zieleń.
Inny świat.
Sprawdziła swój pokój i wyszła na spacer. Kobieta za kontuarem wskazała jej drogę do Starego Miata, ale wybrała przciwny kierunek, ruszając w stronę uniwersytetu. Dziwne uczucie, przemierzać ulice, mijać miejsca które kiedyś odwiedzała jej matka, jeszcze jako studentka- małe sklepy, kawiarnie, zwykłe restauracje. Jej matka nigdy nie mówiła zbyt wiele o swoich studenckich latach- tak jak o wszystkim co dotyczyło przeszłości, zostawiając to samotnym wspomnieniom z daleka od dyskusji i rozmów. Teraz tych wspomnień już nie było i Claudia szła przed siebie bez celu, zastanawiając się dlaczego jej matka wysłała ją właśnie tutaj, by poznała prawdę.
Im dłużej wędrowała, tym bardziej czujła sie zniecierpliwiona. Żałowała, że pora była tak późna, że nie może pójść do banku i posłużyć się kluczem, który zostawiła jej matka. Że musi czekać do rana, do czasu, gdy otworzą bank. Ironia losu, po tylu latach niewiedzy powinna być w stanie przeczekać jeszcze tę jedną noc.
Rozejrzawszy się stwierdziła że odeszła dalej niż planowała. Ulice wyglądały niechlujnie, w pobliżu kręcili się nieliczni przechodnie. Miała zamiar wracać, gdy dostrzegła szyld i zamarła. Monte Vista. Sięgnęła do kieszeni szortów i jej palce natrafiły na kartę ktorą wcisnęła tam wcześniej. Jakim cudem zawędrowała tak daleko? Okrążyła róg ulicy, idąc wciąż przed siebie.
Ulica skręciła na północ w stronę bogatszej dzielnicy miasta gdzie bary i sklepiki powoli ustępują miejsca kawiarniom, butikom i księgarniom. Galeria znajdowała się pośrodku ulicy, wtulona pomiędzy sklep jubilerski a piekarnię. Staroświecki szyld wirował nad wejściem w metalowej oprawie: The Whirlwind Gallery. Wewnątrz paliły się światła i Claudia dostrzegła jasnowłosą kobietę przechylającą się przez kontuar, zwróconą plecami do drzwi. Miała na sobie czerwoną sukienkę, jej włosy związane były w zwyczajowy węzeł. Rozmawiała przez telefon, długopisem wystukując rytm na pulpicie.
Claudia cofnęła się, odrywając od szyby i koncentrując na artystycznych zdjęciach wystawionych w witrynie. To seria fotografii lokalnych krajobrazów, raz jeszcze rzuciły się jej w oczy proporcje między niebem a ziemią. Gdyby nie uderzyło jej to wcześniej, mogłaby przyjąć że to efekt stworzony przez fotografa- gra świateł, ustawienie kątów. Kto mógłby przypuszczać że sposób w jaki postrzegasz niebo zmienia się wraz zmiejscem w którym przebywasz? Tak wiele, pomyślała, zależy wyłącznie od perspektywy.
Tej nocy śnił jej się bezkresny zielony ocean i męska dłoń, sięgająca do niej poprzez piaszczyste wybrzeże. Obudziła się bez tchu, mokra od potu, jej ciemne włosy lepiły się do rozgrzanych policzków. Z sercem boleśnie tłukącącym się w piersi powlokła się do łazienki, przemyła twarz chłodną wodą. Kiedy patrzy w lustro widzi odbicie swojej matki- kształt jej twarzy i nosa, rysunek ust. Tylko jej oczy są inne, łagodnie lśniące bursztyny, tak odmienne od ciemnobrązowych oczu matki.
Obce oczy.
Claudia odetchnęła głęboko i wytarła ręce. Je również odziedziczyła po matce. Drobne dłonie o długich, smukłych palcach i krótko przyciętych paznokciach.
Ale to nie są dłonie jej matki.
Miała sześć lat gdy wróciwszy pewnego dnia ze szkoły znalazła swojego chomika leżącego bez ruchu w klatce. Głaskała go, przemawiając czule, ale nie chciał się obudzić. I wtedy zrozumiała co się stało. Łzy płynęły jej po policzkach, gdy niosła małe zwierzątko do salonu, pragnąc pokazać jej matce. Ale kiedy dotarła do kanapy, chomik poruszał się w jej dłoniach, niezdarnie usiłując wyślizgnąć się spomiędzy palców.
Matka wytłumaczyła jej, że jest inna. Niezwykła. Bo jest córką swojego ojca. Ale niektórzy ludzie nie zrozumieją i dlatego nie może używać swoich zdolności w niczyjej obecności.
Wtedy po raz pierwszy i ostatni jej matka z własnej woli wspomniała ojca.
O godzinie dziewiątej stała przed wejściem do banku z kubkiem kawy w ręce, czekając niecierpliwie na otwarcie drzwi. Czując jak kofeina zaczyna krążyć w jej żyłach usmiechnęła się, wdzięczna za ten jeden stały element swojego życia. W każdym mieście jest Starbucks.
Wewnątrz panował przyjemny chłód. Podążyła za młodą kobietą do długiego, wąskiego pomieszczenia. Kobieta podsunęła jej papiery do podpisania, a potem przeszły na zaplecze, gdzie wzdłuż ściany ciągnęły się długie rzędy skrzynek depozytowych. Na krótką chwilę ogarnęła ją panika, strach że klucz który wsunęła do zamka nie będzie pasował. Ale klucz przekręcił się bez trudu i kobieta pomogła jej wysunąć skrzynkę z wnęki i przenieść ją do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie mogła liczyć na odrobinę prywatności.
Skrzynka jest największą z dostępnych a jednak wciąż wydaje się zbyt mała, by pomieścić czyjąś przeszłość. Claudia uniosła wieko odkrywając kilka paczek zawiniętych w zwykły brązowy papier, jaki mozna znaleźć w staromodnym rzeźnickim sklepie i ponumerowanych czarnym tuszem.
W pierwszym odruchu chciała rozedrzeć opakowania, ale zamiast tego wsunęła je ostrożnie do swojego plecaka. Kiedy skończyła, torba ciążyła jej na ramieniu a skrzynka zatrzasnęła się z głuchym szczęknięciem.
Nie uległa pokusie aż do chwili gdy ponownie znalazła się w swoim pokoju, bezpieczna za starannie zamkniętymi drzwiami i szczelnie zasuniętymi firankami. Rozłożyła paczki na łóżku, układając je zgodnie z numeracją. Musnąwszy palcami pierwszą z nich poczuła jak ogarnia ją nagła fala chłodu, pomimo panującego na zewnątrz upału. Zawahała się- jakaś cząstka niej była niechętna, wręcz przerażona na myśl o zmianach jakie wkroczą w jej życie. Ale ta chwila minęła i Claudia rozdarła pierwsze opakowanie.
Zawierało dużą kopertę, podobną do tej jaką otrzymała od prawnika matki, ta jednak nie była zapieczętowana. Otworzyła ją i sięgnęła po plik fotografii. Na pierwszej z nich była młoda, roześmiana para w wieczorowych strojach. W kobiecie rozpoznała matkę, promienną i piękną. Mężczyzna miał oczy Claudii. Jeszcze inskrypcja wypisana z tyłu drobnym pismem matki: Bal Promocyjny, kwiecień 2001 rok.
Claudia wpatrywała się w datę pustym wzrokiem, jej umysł odmawiał przyswajania informacji. Niewiele wiedziała na temat okoliczności swoich narodzin- kolaż ze strzępków informacji wykradzionych matce i jej własnych domysłów. Zawsze przypuszczała że jej rodzice poznali się w collegu, lub tuż po jego ukończeniu- jej matka miała 23 lata i była samotna, kiedy ona przyszła na świat. Wydało się jej niemożliwe, że jej rodzice znali się od czasów szkoły średniej, że ich związek przetrwał tak długo, a jednak, mimo wszystko- rozstali się. Poczuła ukłucie bólu na myśl o matce
Było więcej zdjęć a wszyskie pochodziły z tego samego balu. Niektóre z nich przedstawiały samych rodziców, na innych znalazły się jeszcze inne pary. Pośpiesznie przejżała je wszystkie, zerkając na odwrotne strony, ale jej matka pozostawiła tam jedynie daty, pomijając wszelkie imiona.
Ale są przecież inne paczki, przypomniała sobie. To niemożliwe by jej matka ocaliła jedynie zdjęcia z balu promocyjnego.
Następna zawiera kolejną kopertę, tym razem zapieczętowaną. Claudia rozdarła ją i wyciągnęła zawartość- dwa kawałki tektury połączone gumką i małą aksamitną sakiewkę. Odrzuciła gumkę i spomiedzy tektury wysunęły się dwa dokumenty. Pierwszym było świadectwo zawarcia małżeństwa przez Elisabeth Annę Parker i Maxa Evansa, datowane na 3 lipiec 2004 roku w stanie Nevada. Drugim była metryka Claudii Parker Evans urodzonej w sierpniu 2006 roku.
Palce Claudii drżały, gdy odkładała dokumenty na łóżko.
Jej rodzice byli małżeństwem. Jej matka kłamała. Dlaczego pozwoliła jej przeżyć tyle lat w przekonaniu, że była bękartem? Że jej ojciec nigdy nie stanowił części ich małej rodziny? Wokół tyle jest dzieci nie znających matki lub ojca, tak samo wiele tych pozamałżeńskich. Mieli XXI wiek, takie zjawisko nie było już piętnem, nie było przekleństwem tak jak dawniej. Ale zawsze pozostaje gorycz, poczucie odrzucenia jakie niesie ze sobą brak ojca. Nie miało znaczenia, jak wiele razy matka powtarzała Claudii, że ojciec ją kochał; gdzieś w zakamarkach podświadomości wciąż czaiła się dręcząca niepewność. Dlaczego ojciec je opuścił? Dlaczego nigdy nie próbował jej odnaleźć? Czy to jej wina? Nie chciał jej? Czy porzucił matkę z jej powodu? Logika szeptała jej, że to niedorzeczne, ale cząstka niej nigdy wcześniej nie była pewniejsza odpowiedzi.
Otrząsnęła się, biorąc do ręki aksamitną sakiewkę i poluzowała troczki. Nie miała wątpliwości, że wewnątrz znajdzie biżuterię- wyczuła twardy, obły kształt poprzez miękką tkaninę, jednak zawartość ją zaskoczyła. Dwa złote krążki- dobrana para ślubnych obrączek nawleczona na gruby złoty łańcuszek. Metal wydał się zaskakująco ciepły w zetknięciu z jej skórą i palce Claudii zaczęły odruchowo go pocierać.
Przerwała gwałtownie i szybko wsunęła obrączki do sakiewki, nie przygotowana na powódź obrazów- wspomnień matki, które zdawały się ją zalewać.
Następna paczka była cięższa niż dwie poprzednie i okazała się książką- pamiętnikiem. Claudia pozwoliła, by otworzyła się w jej dłoniach, by zatrzepotały stronice, z których każdą pokrywało znajome pismo matki, czarne na kremowym tle. Wróciła do początku i odkryła schludną etykietkę po wewnętrznej stronie okładki: Własność Liz Parker, wrzesień 1999. Spojrzała na pierwszą linijkę i zaczęła czytać.
"23 wrzesień: wpis pierwszy. Nazywam się Liz Parker i pięć dni temu umarłam. Od tej chwili nic nie jest już takie jak przedtem..."
Już nie czytała. Przez chwilę poprostu wpatrywała się w kartkę, słowa tańczyły i rozmazywały się przed jej oczyma. Po chwili zatrzasnęła książkę i odrzuciła ja na bok, po czym zgarnęła pozostałe paczki i umieściła je na nocnym stoliku. Kiedy na łóżku nie było już niczego poza pamiętnikiem i fotografiami, usadowiła się wygodniej, opierając o wezgłowie i wsuwając poduszkę pod plecy. Odetchnęła głęboko, sięgnęła po pamiętnik i zaczęła czytać od początku.
Matka podarowała jej pamiętnik gdy skończyła 13 lat- czarną książkę w skórzanej oprawie, pełną niekończących się, białych, niezapisanych stron. Claudia pamiętała swoje zaskoczenie- minęły juz tygodnie od jej urodzin, a miesiące dzieliły ją od świąt. Matka usmiechnęła sie jedynie w odpowiedzi, mówiąc że niektóre okazje nie mają nic wspólnego z datami i kalendarzem a nowe początki rzadko czekają do pierwszego stycznia.
Claudia zabrała pamiętnik do pokoju, otworzyła go na pierwszej stronie i ostrożnie wykaligrafowała tam swoje imię. Potem przez godzine wpatrywała się w pustą kartkę, niepewna co powinna napisać. Pamiętniki stworzono po to by utrwalać ludzkie osiągnięcia a ona jeszcze nie zdążyła dokonać niczego wartego upamiętnienia. Jej życie było serią nie zadanych pytań, ktore pozostały bez odpowiedzi- tajemnic które odgradzały ją od innych dziewcząt, budząc w niej wątpliwości co do własnej tożsamości.
Wreszcie, wypisała datę w rogu strony, opuściła kilka linijek i ostrożnie skreśliła pojedyncze pytanie: Kim jestem?
Potem matka zajrzała do pokoju z pytaniem, czy nie jest głodna i obie wyszły do baru za rogiem na ulubione ostre fytki Claudii i czekoladowego shakea. Śmiały się i rozmawiały o szkole Claudii i pracy matki a potem wylądowały w Planetarium Haydena, podziwiać przestrzeń kosmiczną zapewne po raz setny, bo Claudia nigdy nie przestała dręczyć o to niemiłosiernie.
Następnego ranka obudziła się wcześnie, czując się zesztywniała i dziwnie zmęczona a po chwili odkryła ciemną plamę na prześcieradle. Kiedy pobiegła powiedzieć o tym matce, Liz delikatnie odsunęła włosy z jej czoła a potem mocno przytuliła do siebie.
Kiedy skończyła czytać, była czwarta po południu. Oczy miała zmęczone, bolała ją głowa, ale przede wszystkim czuła się emocjonalnie wyczerpana. Chciała zaprzeczyć, nie wierzyć, ale nie potrafiła. Musiałaby zwątpić w równowagę psychiczną matki a Claudia zawsze wiedziała że Liz była w pełni racjonalna.
Podniosła się i pokój zairował wokół niej, uświadomiła sobie że od rana nie miała w ustach nic prócz kawy. Przeszła przez hall na drżących nogach, dotarła do automatu i kupiła kilka batonów, paczkę czipsów i wiśniową colę. Wróciła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zignorowała pamiętnik i jedząc sięgnęła po pozostałe paczki. Jej myśli zdawały się tańczyć a palce chciały dotrzymać im kroku, bez skrupułów rozdzierając opakowania. Było tam więcej zdjęć, tym razem w albumie, pewna liczna szkiców dziwacznych symboli i naszyjnik na czarnym sznurku. Jej umysł rejestrował obecność każdej z tych rzeczy, dopełniając je opisem wyrwanym z pisaniny matki. Wiedziała co to jest, a jednak wszystko wydawało się jej zupełnie obce, bo przecież nigdy wcześniej nie widziała żadnego z tych przedmiotów.
Ostatnie opakowanie zawierało kryształ. Emitował blade, różowe światło i wydawał się taki chłodny w jej dłoniach. Zmarszczyła brwi. Matka nie wspomniała w pamiętniku o żadnym krysztale i zastanawiała się, co to znaczyło- do czego to służyło? I z którego świata pochodziło?
Westchnęła i powróciła do pamiętnika, opuszczając wstęp i na ślepo wybierając kolejny fragment. W dzienniku jej matki było wiele luk- długich okresów czasu podczas których zarzucała pisanie z tego czy innego powodu. Żyła zbyt szybko by zdążyć zapisać to czego doświadczyła? Lub być może cierpiała zbyt bardzo, by móc przelać to na papier? Z jakiegoś powodu Claudia było pewna, że to nie wszystko- że prawda nie kończy się na niekompletnej kronice życia jej matki i kilku dziwcznych pamiątkach. Czuła się zagubiona i niespokojna- nieusatysfakcjonowana. Brakujące elementy układanki wydawały się zbyt istotne by poprostu je zignorować. Jeśli nawet pojęła strukturę początku- mechanizmu który pchnął jej osobliwy świat w ruch, to wciąż pozostało kilka odpowiedzi na pytania, które prześladowały ją od czasów dzieciństwa.
Zgodnie z niewielkim szyldem widocznym w oknie, galeria powinna być czynna jeszcze przez następne pół godziny, jednak w środku nie było nikogo. Dzwonki przy drzwiach odpowiedziały śpiewnie gdy weszła do środka, ale nawet wtedy nikt się nie pojawił.
Wkroczyła w głąb pomieszczenia, przechodząc wzdłuż wystawy fotografii które podziwiała poprzedniego wieczora, zwracając uwagę na wystrój wnętrza. Zaaranżowano je tak, by maksymalnie wykorzystać przestrzeń, trzy główne kolumny dzieliły pomieszczenie na cztery części, kilka pozostałych było ruchomych, pozwalając właścicielowi na przyszłe konfigurowanie wystawy.
Sufit był wysoki, poprzecinany srebrnymi rurkami a czarny żelazny krzyż wydawał się w tym otoczeniu zupełnie nagi. Przypomniało jej to galerię w Soho- jedno z miejsc do których matka zwykła ją zabierać w te weekendy, gdy wypuszczały się na wspólne eskapady po mieście- a była to ostatnia rzecz jaką spodziewała się znaleźć w Nowym Meksyku.
Ściany pokrywały akwarele, wszystkie wyglądały sna dzieło tego samego artysty. Zachwyciła ją gra kolorów, prostota linii które mimo to niosły z sobą tak wiele detali. Niektóre z nich przedstawiały niewielkie puebla występujące w tym regionie, inne zostały namalowane w miejscowym rezerwacie i zawierały sporo portretów lokalnych Indian. Było też pare krajobrazów- wschody słońca, formacje skalne...jeden z nich na dłuższą chwilę przykuł jej wzrok- świat pod osłoną nocy, gdy księżyc zdawał się niemal pulsować, rozsadzając sobą niebo.
Wciąż podziwiała obrazy, gdy usłyszała że ktoś nadchodzi z sąsiedniego pomieszczenia, stawiając ciężkie kroki na drewnianej podłodze; jej zmysły gwałtownie się wyostrzyły, jak gdyby ktoś przeciągnął nożem po jej plecach, nie uroniwszy przy tym kropli krwi.
Kroki ucichły raptownie tuż za jej plecami i przez chwilę zastanawiała się czy- ktokolwiek to był- dostrzegł ją- czy też raczej wyczuł?
- Wkrótce zamykamy. Potrzebuje pani pomocy?
Gos był głęboki i pewny, ale Claudia wyczuła w nim coś jeszcze poza uprzejmym pytaniem. Odwróciła się powoli i czekała.
Stał przy kontuarze, zwrócony do niej plecami, przegarniając plik papierów. Jego włosy były jasnobrązowe, niesforne, zbyt długie by mógł być kimkolwiek innym poza artystą lub muzykiem.
Miał na sobie czyste, spłowiałe dżinsy, ciemnozielony podkoszulek i wysokie, spryskane farbą buty, które musiały obciążać jego kroki.
Mięśnie jego ramion były napięte, zbyt napięte jak na kogoś kto jedynie szukał faktury, lub czegoś innego, czym wydawał się całkowicie pochłonięty.
- To pana obrazy?- spytała w końcu.
Wtedy to on odwrócił się i spojrzał na nią. Wyglądał młodziej niż oczekiwała, jeszcze przed czterdziestką, choć wiedziała że musi mieć tyle lat, ile liczyła sobie matka. Ale jego oczy- jego oczy wydawały się bez porównania starsze. Westchnęła cicho. Zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że okaże się kimś zupełnie innym. I zapewne tak właśnie było. Potem z jego twarzy wyczytała że ją rozpoznał i powoli potrząsnął głową.
- Claudia Evans- powiedział.
Drgnęła na dźwięk tego nazwiska. Dziwnie było usłyszeć je wypowiedziane na głos, a tym bardziej gdy padło z ust nieznajomego człowieka. W nagłym odruchu szacunku zdała sobie sprawę że wie on więcej o jej życiu, niż ona sama.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, jego twarz pociemniała.
- Co się stało twojej matce?
Zesztywniała.
- Skąd wiesz, że coś sie jej stało?
- Twoje urodziny wypadają dopiero za trzy miesiące, a ty jesteś tu sama. Powiedz mi.
Poczuła jak coś w niej pęka.
- W marcu- wyszeptała- wpadła pod samochód na skrzyżowaniu Columbus Avenue.
To było jak fala przypływu obmywająca ją od stóp do głów. Nie miała pojęcia, skąd nadeszły wszystkie te emocje i dlaczego wybrały sobie właśnie tę chwilę, by wyrwać sie na wolność. Wiedziała tylko, że budzą się zbyt szybko i że nie może zrobić nic, by je powstrzymać. Otworzyła usta, chcąc przeprosić, usprawiedliwić sie i wyjść, ale wydobyło się z nich tylko głuche łkanie i poczuła jak oddech umyka z jej ciała. Łzy płynęły strumieniami po jej policzkach, rozpaczliwie pragnęła zaczerpnąć tchu i kolana ugięły sie pod nią.
Otoczyły ją silne ramiona- ciepłe, kojące ramiona które zamknęły się wokół niej, uchraniając ją przezd upadkiem. Ukryła twarz na jego piersi i pozwoliła mu kołysać się łagodnie, nie przestając płakać.
CDN....
Last edited by Lizziett on Sun Jul 11, 2004 10:47 pm, edited 1 time in total.
Aniu, tak się cieszę, że mamy kolejne tłumaczenie Emily na naszym Forum, i to jakie Nie znam go ale z jakąż przyjemnością się go czyta. Po dzisiejszych zawirowaniach z radością je pochłonęłam. Tyle nowych doznań, działa tak kojąco. Przypomina mi się Pilgrim Souls i nie widzieć czemu odrobinkę September and Others Sorrows.
Tak lubię atmosferę f-f Emily, to ciepło i pietyzm z jakim otacza swoich bohaterów, i z jaką czułością się z nimi obchodzi.
Claudia, córka Liz i Maxa, dowiadująca się tak niespodziewanie o swoim pochodzeniu, rodzicach, wracająca do korzeni, do miejsc zupełnie jej nieznanych.
Połknęłam ten pierwszy rozdział tak szybko, za szybko pozwalając by otoczyła mnie na magiczna atosfera jaką zawsze na mnie działa twórczość Emily. No i późna godzina temu sprzyja...
Dzięki Słonko za Emily i za piękne tłumaczenie. Nie będę zaglądać do oryginału, żeby dowiedziec się co dalej. Tylko proszę, nie każ nam czekać zbyt długo na kolejną część.
I tak przy okazji. Pytałaś o "Kwiaty na poddaszu", napisałam Ci o nich w pokoiku u RosDeidre.
Tak lubię atmosferę f-f Emily, to ciepło i pietyzm z jakim otacza swoich bohaterów, i z jaką czułością się z nimi obchodzi.
Claudia, córka Liz i Maxa, dowiadująca się tak niespodziewanie o swoim pochodzeniu, rodzicach, wracająca do korzeni, do miejsc zupełnie jej nieznanych.
Połknęłam ten pierwszy rozdział tak szybko, za szybko pozwalając by otoczyła mnie na magiczna atosfera jaką zawsze na mnie działa twórczość Emily. No i późna godzina temu sprzyja...
Dzięki Słonko za Emily i za piękne tłumaczenie. Nie będę zaglądać do oryginału, żeby dowiedziec się co dalej. Tylko proszę, nie każ nam czekać zbyt długo na kolejną część.
I tak przy okazji. Pytałaś o "Kwiaty na poddaszu", napisałam Ci o nich w pokoiku u RosDeidre.
Właśnie skończyłam czytać i mam łzy w oczach. Takie piekne i takie smutne.
Co sie wydarzyło, że Liz sama wychowywała córkę. Najwyraźniej wszyscy wiedzą o Claudi i o tym, że Liz amierzała powiedzieć jej prawdę gdy skończy 21 lat. Czy wszyscy rozjechali się po swiecie ze względów bezpieczeństwa, czy tylko Liz oddaliła się z córką, by zapewnić jej bezpieczene życie. Czy Max żyje? Jakoś trudno mi wyobrazić sobie, by żył tam gdzieś wiedząc o tym, że ma córke i by pozwolił by dorastała bez ojca. Co się wydarzyło, że ich życie ułożyło się w ten sposób.
Jak łatwo wywnioskować z ilości moich pytań, nie czytałam tego opowiadania. I chyba wezmę przykład z Eli i nie przeczytam orginału. Poczekam na dalsze części w twoim przekładzie.
Co sie wydarzyło, że Liz sama wychowywała córkę. Najwyraźniej wszyscy wiedzą o Claudi i o tym, że Liz amierzała powiedzieć jej prawdę gdy skończy 21 lat. Czy wszyscy rozjechali się po swiecie ze względów bezpieczeństwa, czy tylko Liz oddaliła się z córką, by zapewnić jej bezpieczene życie. Czy Max żyje? Jakoś trudno mi wyobrazić sobie, by żył tam gdzieś wiedząc o tym, że ma córke i by pozwolił by dorastała bez ojca. Co się wydarzyło, że ich życie ułożyło się w ten sposób.
Jak łatwo wywnioskować z ilości moich pytań, nie czytałam tego opowiadania. I chyba wezmę przykład z Eli i nie przeczytam orginału. Poczekam na dalsze części w twoim przekładzie.
Dzięki "Parallax" to krótkie opowiadanie, które mam już niemal w całości przetłumaczone, więc nie obawiajcie się, że będziecie czekać w nieskończoność na kolejny rozdział.
Skojarzenia z "Pilgrim souls" i "September"? Hm, a mi mocno zapachniało "Antarian Sky" zwłaszcza gdy Claudia podziwiała zdjęcia nieba i akwarele w galerii i gdy na scenę wkroczył Michael...roswelliański artysta numer 1. I ja też uwielbiam sposób w jaki Emily opisuje "swoich" bohaterów...mozna by pomysleć że to ludzie z kręgu jej najblizszych przyjaciół, szczególnie jej bliscy, ukochani i drodzy. Szkoda że o twórcach Roswell sezonu 3 absolutnie nie da się powiedzieć tego samego
Tak Elu, czytałam twój post o "Kwiatach" dzięki nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się z "Fanny i Aleksandrem" Bergmana.
Skojarzenia z "Pilgrim souls" i "September"? Hm, a mi mocno zapachniało "Antarian Sky" zwłaszcza gdy Claudia podziwiała zdjęcia nieba i akwarele w galerii i gdy na scenę wkroczył Michael...roswelliański artysta numer 1. I ja też uwielbiam sposób w jaki Emily opisuje "swoich" bohaterów...mozna by pomysleć że to ludzie z kręgu jej najblizszych przyjaciół, szczególnie jej bliscy, ukochani i drodzy. Szkoda że o twórcach Roswell sezonu 3 absolutnie nie da się powiedzieć tego samego
Tak Elu, czytałam twój post o "Kwiatach" dzięki nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się z "Fanny i Aleksandrem" Bergmana.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
I dobrze Ci się skojarzyło Aniu z "Fanny i Aleksandrem" - to się nazywa mieć wyczucie. Tylko, że w tym przypadku to klasyka, piękna. A "Kwiaty...hmm, ciekawostka - wzorowana chyba odrobinę na Bergmanie, a mimo to polecam.
Porównałam Parallax do September...bo w obu opow. bohaterka dowiaduje się o sobie coś, co jest dla niej czymś nowym, zaskakującym, zmieniającym jej życie....A Pilgrim...to przecież ten sam sposób traktowania bohaterów, tworzenia ciepłej otoczki wokół nich.
A Tobie kojarzy się z Antarian Night ? Może...Dla mnie styl i klimat w opowiadaniach obu autorek jest tak różny, jakby stały po dwóch stronach. Odczuwam to w odbiorze, przy czytaniu, jak dotyk. W opowiadaniach Emily dominuje miękkość, są bardziej wygładzone, bez chropawych i ostrych kantów a mimo to jej bohaterzy są bardziej rzeczywiści, w ich osobowościach, cechach charakteru możemy odnaleźć samych siebie, identyfikować się z nimi.
RosDeidre - ech, jej pisarstwo tak trudno określić...i jest zupełnym przeciwieństwem Emily. Postacie troszkę nierealne, bardziej baśniowe, poetyckie, momentami surrealistyczne...a przecież tak pełne ognia, pasji, bardzo zmysłowe...porównywalne z obrazami Davida w AN. No i ten często zmieniający się szyk zdań, który nieraz stosuje podkreślając nastrój sytuacji.
Ale obie łączy jedno. Są mistrzyniami w budowaniu klimatu i budzenia w nas wrażliwości. I choć robią to w tak różny sposób, efekt osiągają ten sam.
Porównałam Parallax do September...bo w obu opow. bohaterka dowiaduje się o sobie coś, co jest dla niej czymś nowym, zaskakującym, zmieniającym jej życie....A Pilgrim...to przecież ten sam sposób traktowania bohaterów, tworzenia ciepłej otoczki wokół nich.
A Tobie kojarzy się z Antarian Night ? Może...Dla mnie styl i klimat w opowiadaniach obu autorek jest tak różny, jakby stały po dwóch stronach. Odczuwam to w odbiorze, przy czytaniu, jak dotyk. W opowiadaniach Emily dominuje miękkość, są bardziej wygładzone, bez chropawych i ostrych kantów a mimo to jej bohaterzy są bardziej rzeczywiści, w ich osobowościach, cechach charakteru możemy odnaleźć samych siebie, identyfikować się z nimi.
RosDeidre - ech, jej pisarstwo tak trudno określić...i jest zupełnym przeciwieństwem Emily. Postacie troszkę nierealne, bardziej baśniowe, poetyckie, momentami surrealistyczne...a przecież tak pełne ognia, pasji, bardzo zmysłowe...porównywalne z obrazami Davida w AN. No i ten często zmieniający się szyk zdań, który nieraz stosuje podkreślając nastrój sytuacji.
Ale obie łączy jedno. Są mistrzyniami w budowaniu klimatu i budzenia w nas wrażliwości. I choć robią to w tak różny sposób, efekt osiągają ten sam.
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
Lizziett, cos mi sie wydaje, ze tym mężczyzną jest Max, a moze Michael?
W każdym bądź razie ktoś z nią związany, bo ją zna. A może to Kyle, choć bardziej z opisu wynika, że to Michael, bo przecież Max ma ciemniejsze włosy, no mam nadzieję, ze niedługo się przekonam.
Pozdrówka!!!
W każdym bądź razie ktoś z nią związany, bo ją zna. A może to Kyle, choć bardziej z opisu wynika, że to Michael, bo przecież Max ma ciemniejsze włosy, no mam nadzieję, ze niedługo się przekonam.
Pozdrówka!!!
marta86-16roswellianka
{o} nie morduj. To opowiadanie ma w sumie trzy części, ja nie potrafię przerabiać ich na linki, piszę w wordpadzie a rozdziały na x.comie mi się nie mieszczą obiecuje że jak tylko nauczę się zamieniać, to ładnie to poprawię, ale w tej chwili nie mam czasu, zwłaszcza że staram się powoli naprawiać bigos którego narobiły "moje" fanarty w różnych działach.
Więc drugi rozdział narazie tutaj.I czemu do licha nie widać tego fanartu
II.
Zanim zdążyła się zorientować siedziała obok Michaela w jego przed potopowym traku, z chwili na chwilę coraz bardziej oddalając się od Albaquerque. Jakimś cudem w przeciągu godziny udało mu się zamknąć galerię, pojechać do hotelu po jej rzeczy i zatrzymać sie w przydrożnej knajpie po dwa tacos na wynos.
- Dokąd właściwie jedziemy?- spytała, nieco zażenowana że dopiero teraz przyszło jej to do głowy.
Usmiechnął się, wyraźnie rozbawiony. Zastanawiała się, czy już wczesniej zdarzało mu się mieć do czynienia z rozhisteryzowanymi kobietami. Wspominając sposób w jaki jej matka opisała Marię DeLucę, doszła do wniosku, że to całkiem prawdopodobne.
- Do Roswell- odparł.
Skinęła głową. To jasne. Roswell. Przecież tam wszystko się zaczęło.
- Jak długo to potrwa?
Kolejny uśmiech.
- Mniej więcej trzy godziny.
Zerknęła na prędkościomierz i z trudem zwalczyła w sobie chęć ponaglenia go.
Odgryzła kawałek swojego burrito. Po lunchu składającym się z ziemniaczanych czipsów i batonów Snickers, smakowało niebiańsko. Prawie. Poszperała w torbie i sięgnęła po jeszcze jedną porcję ostrego sosu.
Michael zachichotał obok niej.
- Co cię tak bawi?
- Bez wątpienia jesteś jedną z nas- odparł.
- Najwidoczniej przegapiłam jakieś pytanie- odcięła się.
- Poczucie smaku Maxa w ustach Liz- zamruczał- dlaczego mnie to nie dziwi?
Siegnęła po napój i łyknęła zachłannie, żywiołowo wciągając resztę przez słomkę, rozkoszując się smakiem wiśniowej coli zmieszanej z topiącym się powoli lodem. Napiła się jeszcze trochę, po czym odwróciła do Michaela.
- Jacy oni byli?
Zerknął na nią, nieznacznie marszcząc brwi.
- Max i Liz?
- Tak.
Przez chwilę wydawało się, że poczuł się niezręcznie.
- Nie jestem pewien o co właściwie pytasz.
Claudia syknęła ze zniecierpliwieniem.
- Aż do dzisiejszego ranka nie znałam imienia swojego ojca. Nie wiedziałam, że rodzice byli małżeństwem. Że moja matka dorastała w Roswell. Przeczytałam jej dziennik, ale są tam tylko strzępki prawdy i masa niejasności- poruszyła się niespokojnie, szarpiąc pasem bezpieczeństwa- Michael, moje życie z wielkiej niewiadomej przerodziło się w impresjonistyczny obraz. Pokaż mi jego zdjęcie.
- Po to właśnie zabieram cię do Roswell- stwierdził.
- Wiem- westchnęła- ja tylko...opowiedz mi o nich. Tak, jak ich zapamietałeś. Proszę.
- Dobrze- wymamrotał, raczej niechętnie.
Zwróciła się ku niemu i obserwowała jak emocje tańczą na jego twarzy. Wcześniej nie dotarło do niej, że mogło być to dla niego bolesne. Ale miała tak wiele pytań- a jej matka pozostawiła odpowiedzi na nie właśnie w jego rękach. Nie była pewna, czy jest w stanie roztrząsać poważniejsze tematy- dotyczące spraw znacznie bardziej nieziemskich- podczas tej długiej jazdy. Tęskniła za czymś zwyczajnym- za opowieścią o miłości.
- Max pokochał twoją matkę od pierwszej chwili gdy ją ujrzał. Tak jakby kogoś lub coś w niej rozpoznał. Wiem tylko jedno- odkąd go znałem, należał do Liz Parker. Nawet zanim poznała prawdę o nas. Nawet wtedy gdy wydawało się że nigdy nie będą razem. Do diabła, nawet wtedy gdy był w ramionach innej kobiety.
- Tess- szepnęła.
Michael zerknął na nią przelotnie.
- Zawsze się zastanawiałem co też Liz napisała o niej w swoim pamiętniku.
- Nic dobrego- odparła szorstko, nie chcąc by ich rozmowa zeszła na inne tory.
- Tego jestem pewien. Ale niezależnie od wszystkiego, Max kochał Liz. Więcej niż kochał. On nie był w stanie bez niej funkcjonować. Dawała mu coś, czego potrzebował- jakiś rodzaj wewnętrznej siły... Bez niej zdawał się zaledwie egzystować.
- A ona?
Michael prychnął.
- Nigdy nie rozumiałem twojej matki. Za każdym razem kiedy byłem pewien że właśnie ją rozgryzłem, ona robiła coś, czym szokowała mnie jak diabli. Nauczyłem się, że nie należy jej niedoceniać. Ale wiem, że kochała Maxa równie mocno jak on kochał ją. Udowodniła to tyle razy że nie potrafię zliczyć.
- Nie rozumiem- potarła czoło zmęczonym gestem i westchnęła. Miała wrażenie że lada moment jej mózg eksploduje- kochali się tak bardzo, razem przeszli przez piekło. Wszystko to brzmi jak niewiarygodna baśń. Baśń w której dobro zwycięża nad złośliwą wiedźmą, złymi ludźmi w czerni i nieziemskimi mocami. Co się stało Michael? Co do cholery stało się ze szczęsliwym zakończeniem? I skąd te wszystkie tajemnice? Dlaczego nie powiedziała mi o moim ojcu, o was wszystkich, o tym kim naprawdę jestem? Dlaczego przez te wszystkie lata tak bardzo się starała abym żyła w niewiedzy?
- Po to by mieć pewność że jesteś bezpieczna.
Zawahała się, na krótką chwilę.
- Bezpieczna? A co miałoby mi grozić? Mama napisała że FBI już dłużej nie stanowiło problemu.
- Nie chodziło o ziemskie zagrożenie.
Zatrzymali się na stacji benzynowej i Claudia wysiadła chcąc rozprostować nogi. Czuła że Michael obserwuje ją z daleka, jego spojrzenie było czujne, ale potrzebowała choć na kilka minut oddalić się od niego. Jej głowa pulsowała wściekłym bólem, umysł rozpaczliwie usiłował ogarnąć wszystko, czego zdążyła się dziś nauczyć. Podróż przypominała dwu godzinny wykład z jej własnej historii. Wszystko czego zawsze pragnęła się dowiedzieć, a nawet więcej, o tym kim jest i skąd pochodzi, podane jej jak na tacy we wnętrzu starego Forda. Zbyt wiele jak na zwyczajną opowieść o miłości. Potrzebowała powietrza.
Kiedy Michael nadszedł by zapłacić za benzynę, stała przy kontuarze wybierając batonik którym miała osłodzić sobie aspirynę i wiśniową colę. Sięgnął po paczkę gumy do żucia, dając jej do zrozumienia że zapłaci również za jej zakupy. Wzruszyła ramionami, godząc się na to w milczeniu dochodząc do wniosku że przynajmniej ból głowy był po części jego winą. Najwyraźniej wyczuł jej złe samopoczucie, lub poprostu zauważył aspirynę, bo milczał w drodze do samochodu.
- Chcesz żebym to ja prowadziła?- spytała.
- Nie wiesz dokąd jechać.
Uniosła brew.
- To nie taki problem podążać za drogowskazami. Poza tym, możesz mi powiedzieć którędy mam jechać.
- Nic mi nie jest.
- Skoro tak twierdzisz- usiadła na fotelu pasażera.
Kiedy oddalali się od stacji, zerknął na nią ukradkiem.
- Rozumiem że to miał być komentarz do mojego stylu jazdy?
- Czyżbym wspomniała coś o tym?
Wymamrotał pod nosem coś, co podejrzanie zabrzmiało jak "kobiety".
Minęła jedenasta kiedy dotarli do Roswell, miasto wydało jej się tak ciche że przez moment zastanawiała się, czy nie jest całkowicie opuszczone. Michael zaparkował przezd UFO Center i wyłączył silnik.
- Nie zostawiaj niczego osobistego w środku- powiedział.
Skinęła głową, zgarniając swoją torebkę i plecak.
- Idziemy tam?- spytała, nie odrywając spojrzenia od jaskrawego neonu zdobiącego fasadę budynku.
Potrząsnął głową.
- Po drugiej stronie ulicy. Chodźmy.
Wysiadła i obejrzała się za siebie. Dopiero wtedy dostrzegła CrashDown po drugiej stronie ulicy. Światła były pogaszone, wejście zabite deskami, ale natychmiast rozpoznała ten wielki latający talerz nad wejściem, zapamiętany ze zdjęć pozostawionych przez matkę. Pośpieszyła za Michaelem ulicą, ale zmarła wpół kroku gdy dostrzegła światło padające z okna nad restauracją.
- Chodź wreszcie- ponaglił ją Michael i chwyciwszy za rękaw, pociągnął w wąską uliczkę biegnącą obok budynku. Zatrzymali się przy drzwiach na wpół ukrytych za pojemnikiem na śmieci i Michael przesunął dłonią nad zamkiem.
- Do środka- nakazał i zauważyła spojrzenie jakim obrzucił pustą już teraz uliczkę, zanim wszedł do środka zatrzaskując drzwi za ich plecami.
- Uważaj- ostrzegł ją cicho- przed sobą masz schody.
- Więc może pójdziesz pierwszy- zasugerowała szeptem, wiedząc już że nie powinna prosić go o włączenie światła, choć w ciemnościach nie widziała czubka własnego nosa.
Minął ją i poprowadził na górę po schodach. Wspinała się za nim, serce tłukło jej się w piersi głośno, obawiała się nawet, że mógł to usłyszeć. Wiedziała już, dokąd zmierzają ale nie była pewna, czy bardziej denerwuje ją osobliwe zachowanie Michaela, czy też myśl że za chwilę znajdzie się w miejscu, w którym dorastała jej matka.
Tuż przed nią Michael nagle zesztywniał, lecz już po chwili jego ciało odprężyło się.
- Do cholery, mówiłem ci żebyś została w pokoju Liz- wyszeptał gniewnie.
- Wiedziałam że to ty Ufoludku- odparł kobiecy głos. Zamigotało światło, wyłaniając z mroku czyjeś jasne, falujące włosy i promienne zielone oczy- a teraz odsuń się i pozwól mi przyjżeć się mojej chrześniaczce.
Po raz drugi tego samego dnia Claudia poczuła jak otaczają ją ciepłe i obce ramiona, jednocześnie mając świadomość, że własnie dotarła do domu.
Siedzieli na podłodze w pokoju, ktory niegdyś był sypialnią jej matki,a płomienie świec otulały go nieziemskim blaskiem. W mieszkaniu nie było żadnych mebli, jeśli nie liczyć starej kanapy w salonie, ale ani Michaelowi ani Marii zdawało się nie przeszkadzać, że wybrała własnie to miejsce. Michael zaparzył na dole trzy filiżanki kawy i przyniósł pudełko chusteczek dla Marii, która co chwilę wybuchała nowym potokiem łez, w szczególności na każdą wzmiankę o Liz. Za każdym razem Michael przytulał ją do siebie, sącząc kojące słowa do jej ucha, aż w końcu powoli się uspokajała.
W takich chwilach Claudia czuła się jak intruz.
- Przepraszam- powiedziała wreszcie Maria, w jej głosie zabrzmiała determinacja. Wyprostowała się i odetchnęła głęboko- to dla mnie trudne. Tak bardzo ją przypominasz- szepnęła tęsknie- nie widziałam jej od tak dawna. Nigdy nie sądziłam, że po raz ostatni...- urwała, potrząsając głową- nie- powiedziała, raczej do siebie samej, odrywając spojrzenie od Claudii i spuszczając wzrok, nerwowo bawiąc się ślubną obrączką na palcu.
- Rozumiem- szepnęła miękko Claudia.
Maria westchnęła.
- Też bym chciała- mruknęła- ale to teraz nieważne- jej spojrzenie prześlizgnęło się po ścianach pokoju- to takie dziwne uczucie...znowu się tu znaleść. Michael i ja przyjeżdżamy tu co kilka tygodni, odwiedzić moją matkę i Jima i sprawdzić czy wszystko w porządku. Dlatego tu dziś jestem. Zazwyczaj poprostu upewniany się czy wszystko jest zamknięte i czy nikt nie kręci się w okolicy. W tym pokoju nie byłam od lat.
- Co się stało z restauracją? Dlaczego jest zamknięta? Czy teraz to wy jesteście właścicielami?
- Ty jesteś właścicielką Claudio- powiedział Michael- Liz odziedziczyła ją po śmierci twoich dziadków. Ale zdecydowała zabrać cię do Nowego Yorku. Bez względu na to, nie byłoby bezpiecznie nadal prowadzić Crashdown. Wszyscy wiedzieli że poprzez tę restaurację można dotrzeć do was obu bez trudu. Liz zamknęła lokal i poprosiła, żebyśmy mieli na niego oko, na wypadek gdyby wydarzyło się coś podejrzanego.
- A wydarzyło się?
- Pare przypadków wadalizmu- odparła Maria- jakieś dzieciaki usiłowały się tu włamać.
- Nic...
- Nieziemskiego?- dokończył Michael- trudno powiedzieć.
Claudia westchnęła.
- Sluchajcie- zaczęła- wiem, że to dla was bolesne, ale ten niekończący się pościg za odpowiedzią doprowadza mnie do szaleństwa. Czy nie zasługuję na prawdę? Czy nie tego pragnęła moja matka? Mam wrażenie że tak- potarła oczy wierzchem dłoni- ale co ja tak naprawdę wiem? Boże, czasami mam wrażenie że stała się kimś obcym, kimś kogo nawet nie rozpoznaję. Jak mogła przez tyle lat mnie okłamywać? Pozwolić bym spędziła życie w niewiedzy- mówiła coraz szybciej, nie zdając sobie sprawy że podnosi głos- milczenie jest nawet gorsze niż kłamstwo. Jak mogła to zrobić? Jak mogła myśleć że będę szczęśliwsza nie wiedząc kim jestem i skąd pochodzę? Wszystko to zostawiła w waszych rękach. Do cholery! Jak ktokolwiek może być zdolny do zachowania takiej tajemnicy?
Michael prychnął.
- Twoja matka była w tym mistrzem- stwierdził- nie potrafiła przekonywująco skłamać by ocalić swoje lub nasze życie, ale po tym jak Maria i Alex poznali prawdę...nie było mowy by cokolwiek z niej wycisnąć. Mogła zabrać sekret do grobu...- urwał, zdając sobie gwałtownie sprawę z tego co właśnie powiedział i w pokoju zapanowało pełne napięcia milczenie. Maria wyglądała na przerażoną i nawet Michael wydawał się wstrząśnięty- ja...
Claudia potrząsnęła głową, przerywając mu.
- Już dobrze. Wiem co miałeś na myśli- uspokoiła go- ja tylko...proszę...muszę poznać całą prawdę. Gdzie jest mój ojciec? Co się stało z Isabel? Przecież ona jest...moją ciotką. A pozostali? Kyle? Tess? Wiem o śmierci Alexa z dziennika matki, ale nigdy nie napisała o tym co odkryła. Czy kiedykolwiek poznała prawdę? Tak wiele tam niedomówień- powiedziała, słysząc desperację we własnym głosie, nie pozwoliła sobie jednak na wstyd i zażenowanie- proszę, powiedzcie mi co sie stało.
Znów cisza. Jej błagalne słowa niosły się echem po opuszczonym mieszkaniu. Ukryła twarz w dłoniach i czekała, jej ramiona zdawały się uginać pod ciężarem niepokoju i strachu. Cząstka niej lękała się odpowiedzi, jednocześnie ich łaknąc.
Michael pierwszy przerwał milczenie.
- Twoja matka chciała cię chronić Claudio. Jako jedyne dziecko Maxa jesteś nastęcą tronu Antaru. A Liz miała powody by wierzyć, że Kavaar przebyłby każdą odległość by powstrzymać cię od przejęcia władzy.
- Co masz na myśli?- podniosła wzrok.
Potrząsnął głową, milcząco ostrzegając ją, by mu nie przerywała.
- Powiedziałem ci- Liz chciała cię chronić przed zagrożeniem z kosmosu, ale nie chodzilo tylko o atak Nicholasa. Wszyscy byliśmy w niebezpieczeństwie z uwagi na to kim byliśmy w poprzednim życiu, ale ty byłaś dziesięciokrotnie bardziej zagrożona z powodu tego kim jesteś teraz. A jako dziecko byłaś zupełnie bezbronna. Kiedy Liz wyjechała z tobą do Nowego Jorku nie wiedzieliśmy nawet czy odziedziczyłaś moce Maxa. Byłaś w ciągłym niebezpieczeństwie.
- Ale...
- Pozwól mu skończyć- przerwała Maria i Claudia skinęła głową.
Michael łyknął kawy, zbierając myśli, a w jego spojrzeniu pojawił się nieobecny wyraz. Powietrze nagle wydało się jej całkiem nieruchome i miała wrażenie że słyszy ich oddechy- ich indywidualny rytm, wdech i wydech, następujące regularnie po sobie. Czoło Michaela przecinała pionowa zmarszczka i przygotowała się w duchu na słowa, które popłynęły po chwili.
- Wszystko zdawało się rozpadać- rzekł głucho- to był koniec przedmaturalnej klasy, od miesięcy źle się działo. Okłamywaliśmy się nawzajem, przestaliśmy sobie ufać. Max i Liz na przemian kłócili się i godzili a Tess czepiła się Maxa na dobre- potrząsnął głową- teraz to już nie ma znaczenia, ale żadne z nas nie było tym szczególnie zachwycone. Ale nic nie mówiliśmy. Znaliśmy swoje przeznaczenie i jeśli Max postanowił być mu posłuszny, ani Iz ani ja nie mogliśmy nic zrobić. Dopóki Max nie zaczął odsuwać się od Liz. Kręciła się blisko nas od miesięcy, zawsze gotowa do pomocy, zawsze po naszej stronie. Jednak to ona od niego odeszła, przekonana że powinien być z Tess. Nic nie mogła na to poradzić, choć było jasne co czuje. I wtedy zginął Alex.
Claudia poczuła zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa a Maria zakwiliła tuląc się do Michaela. Zacisnęła powieki, z trudem powstrzymując się od płaczu, ale pojedyncza łza spłynęła samotnie po jej policzku. Michael pogłaskał ją po ramieniu nieobecnym, mechanicznym ruchem, tym razem jednak nie przestał opowiadać.
- Liz doszła do wniosku że Alexa zamordował jeden z Obcych. Wszyscy uważaliśmy, że to irracjonalne, ale Max dosłownie oszalał. Powiedział, że ona ona ściąga na nas uwagę, wystawia na niebezpieczeństwo. Co prawda nigdy tak nie uważałem ale byłem pewien, że Liz się myli. Ale ona miała rację. W tym samym czasie gdy szukała dowodów, ona i Max rozpętali Trzecią Wojnę Światową. Wszystko wymknęło się spod kontroli, Max zwrócił się do Tess pragnąc pocieszenia. Zaszła w ciążę. Dziecko nie było w stanie przetrwać w naszej atmosferze, musieliśmy opuścić planetę.
Claudia westchnęła. Jej myśli krążyły wokół słowa "ciąża" i nie potrafiła zepchnąć go gdzieś w zakamarki podświadomości.
- Oni...On...?- gwałtownie wciągnęła powietrze, bojąc się że może przestać oddychać. Nie tego się spodziewała, nie po tym co przeczytała w dzienniku matki o miłości jaka łączyła jej rodziców i niezwykłej więzi pomiędzy nimi.
Michael urwał a Maria przysunęła się bliżej, ale Claudia zignorowała obejmujące ją ramiona.
- Musisz się uspokoić. Pozwól Michaelowi skończyć, wszystko nabierze głębszego sensu. Powstrzymaj sie z osądami dopóki nie poznasz całej prawdy.
- Jak? - wykrztusiła.
- Musisz zrozumieć- powiedziała Maria- Max nie wiedział, że Liz wciąż go kocha. Był pewien że zdradziła go przed wieloma miesącami. Od roku kłócił się z Michaelem, on i Isabel prawie nie rozmawiali, myślał że Tess jest wszystkim co mu pozostało.
- Ale dlaczego? Jak mógł pomyśleć że matka go zdradziła?
- Co ona do cholery napisała w tym pamiętniku?- warknął Michael.
Maria uciszyła go.
- Wiesz że nie mogła tego napisać wprost. Nie mogła ryzykować- odwróciła się do Claudii- Liz pozwoliła by Max uwierzył iż spędziła noc z Kylem Valentim. Zaaranżowała to tak, że zobaczył ich razem w łóżku. Wszystko to było jedynie przedstawieniem, które miało sprawić by zbliżył się do Tess. Twoja matka wierzyła że to jedyny sposób by ostatecznie pokonać Skórów i Kavaara.
- Naprawdę to zrobiła?- Claudia pomyślała o sposobie w jaki matka pisała o ojcu, o miłości obecnej w każdym słowie i wspomnieniu. Zrozumiała, a przynajmniej miała taką nadzieję, jak wiele to poświęcenie musiało ją kosztować.
Znów poczuła się jak dziecko. Jej matka zawsze opowiadała jej do snu przerażające historie, snując niekończące się opowieści o Obcych i ich władcach, o czarnowłosych pięknościach ocalonych spod gradu kul, oswobodzonych z niewoli u złych zmiennokształtnych.
Uwielbiała te historie nawet gdy sprawiały że krzyczała ze strachu, kryjąc twarz na kolanach matki. Później zawsze gładziła ją po wlosach, szepcząc kojące słowa do ucha, nazywając dzielną księżniczką i niezależnie od tego jak bardzo przerażały ją te opowieści, nigdy nie śniły się jej koszmary.
Zastanawiała się czy byłoby inaczej, gdyby rozumiała jak bardzo bliskie prawdy były opowieści matki.
Teraz już wiedziała, również to że w pewnym sensie jest księżniczką, ale nie potrafiła odnaleźć w sobie cienia odwagi. Ale pragnęła usłyszeć całość historii z ust Michaela. Musiała. Przysunęła się bliżej i napotkała jego pytające spojrzenie, przez chwilę wpatrywała się w jego oczy, milcząco prosząc by kontynuował.
Michael skinął głową.
- Odkryliśmy że Alex pracował nad komputerowym programem, który miał rozkodować książkę razem z nami zesłaną na Ziemię. Była to instrukcja wykorzystania granilithu do podróży na Antar.
Claudia zmarszczyła brwi.
- Ale dlaczego Alex ją tłumczył?
Maria znacząco uniosła brew i spojrzała na Michaela.
- Co?- spytał- też chciałbym to wiedzieć- potrząsnął głową- nigdy się nad tym nie zastanawialiśmy. Tłumaczenie stanowiło rozwiązanie naszego największego problemu- jak ocalić życie dziecka Maxa. Byliśmy gotowi do odlotu. Cała czwórka. Max dowiedział się prawdy o Liz i Kyle'u w ostatniej chwili, nie mógł już nic zrobić. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do jaskini granilithu. Tylko że ja...wycofałem się w ostatniej chwili- Michael uśmiechnął się przelotnie do Marii, której oczy zalśniły w odpowiedzi.
- Nie mogłeś odejść?- spytała Claudia, choc odpowiedź na to pytanie była aż nazbyt oczywista.
Potrząsnął głową.
- Wyszedłem z groty i spotkałem Liz, Marię i Kyle'a. Odkryli kto zabił Alexa.
Oczy Claudii rozszerzyły się w nagłym przebłysku zrozumienia.
- Tess?
Michael i Maria skinęli w odpowiedzi.
- Wykorzystała Alexa do tłumaczenia książki, pragnąc wrócić do domu- głos Marii był zaskakująco miękki- kiedy pranie mózgu któremu go poddała przestało działać, zabiła go.
- Boże- szepnęła Claudia, czując bolesne ukłucie w piersi- co dalej?
- Max oskarżył ją o to i przyznała że zaszła w ciążę by móc wrócić na Antaa. Nasedo zawarł układ z Kavaarem gdy jeszcze byliśmy w inkubatorach, kiedy Skórowie po raz pierwszy przybyli na Ziemię. Nawet ta cholerna książka była podróbką- sfabrykowana tak by ryciny sugerowały że naszym przeznaczeniem jest połączyć się na Ziemi w te same pary, w które połączeni byliśmy w poprzednim życiu. Kavaar miał zamiar natychmiast zabić całą naszą trójkę a z syna Maxa zrobić marionetkowego władcę na tronie Antaru, co miało położyć kres wojnie- wzruszył ramionami- Max pozwolił Tess odlecieć, a my zostaliśmy na Ziemi.
- Pozwolił jej odejść?
- Przypomniała mu, że zabijając ją zamorduje również własnego syna- powiedziała Maria, jej ton wyraźnie zdradzał że uważała to za warte poświęcenia.
Claudia skinęł a głową.
- Nie mógł skrzywdzić niewinnego dziecka. Mojego brata- dodała, choć słowo to zabrzmiało dziwnie nawet dla niej samej.
- Nie, nie brata- zaprzeczył Michael.
- Co?
- Pod koniec lata, Max zdał sobie sprawę że również on znajdował się pod wpływem Tess. Nigdy nie uprawiali seksu- to tylko jeszcze jedna mentalna gimnastyka na która wysiliła się, by uwierzył że spędzili ze sobą noc.
- Więc...tak naprawdę nie była w ciąży?
Maria prychnęła.
- A skąd. Przynajmniej nie wtedy. Kavaar zatroszczył się, by była, jak tylko dotała na ich planetę.
- Wmówił wszystkim że dziecko ktore urodziła, to syn Maxa- dokończył Michael.
- Jak to odkryliście?- spytała Claudia. Chwilami miała wrażenie że gubi się w zawiłościach własnej historii, ciężar wiedzy zdobytej w tak krótkim czasie zdawał się ją przytłaczać.
Michael poruszył się niespokojnie.
- Przez dłuższy czas nie mieliśmy o niczym pojęcia- powiedział w końcu- wszystko wróciło do normy. Max i Liz ponownie byli nierozłączni. Nasze życie zaczynało powoli się układać. Skończyliśmy szkołę średnią, poszliśmy do collegu, znaleźliśmy pracę. Max i Liz się pobrali a po paru latach urodziłaś się ty. I wówczas, w lecie gdy skończyłaś dwa lata, rozpętało się piekło.
Istnieje szczególny rodzaj pustki którą odczuwasz z chwilą gdy twój umysł odmawia przyswajania dalszych informacji. Wsłuchiwała się w potok słów, w opowieść Michaela- historię próby morderswa i zabójstw. Usłyszała o tym jak jej dziadkowie zostali zamordowani pod najciemniejszą osłoną nocy, podczas długiego weekendu, gdy jej rodzice wyjechali a ona spała u Michaela i Marii w Albaquerque, pogrążona w błogiej nieświadomości. Jak ponownie wszyscy zebrali się w Roswell, zdając sobie sprawę że zostali zaatakowani- nie przez wojowników którzy przebyli całą galaktykę by ich odnaleźć, ale przez przebiegłych, tajemniczych agentów, którzy wynurzali się z cienia by zaatakować w chwili gdy się tego najmniej spodziewali. Jak przez całe miesiące prowadzili ukrytą wojnę, a ich jedynym źródłem informacji był przyjaciel Maxa- Larek, który kilkakrotnie kontaktował się z nimi narażając własne życie.
- To był najgorszy okres w naszym życiu- powiedział Michael, wyraz jego twarzy był nieodgadniony- Max odkrył że syn Tess ma sześć lat i nikt na Antarze nie wierzył, by był potomkiem Maxa, mimo największych wysiłków Kavaara. Wybuchło powstanie, wszystko wymknęło mu się spod kontroli. Zdesperowany, podpisał wyrok śmierci na Maxa- akt bezprecedensowy w historii Antaru, jako że Max nie był mieszkańcem tej planety i nie podlegał jego jurysdykcji. Ale rozkaza został wydany i zabójcy opuścili Antar, ruszając na Ziemię.
Strach, ten zimny dreszcz, powoli pełzł wzdłuż jej ciała dopóki nie miała wrażenia że całkowicie utraciła w nim czucie. Wiedziała już, co usłyszy za chwilę, a jednak wciąż żywiła nadzieję że się myli.
- To było na tydzień przed świętami. Liz pojechała do ciebie z wizytą, ona i Max ukryli cię wcześniej u przyjaciela w Austin ale ponieważ zbliżały się święta, chciała cię mieć przy sobie. Max miał dołączyć do niej po naprostowaniu jakiś spraw związanych z praktyką prawniczą twoich rodziców. Myślę, że to był pierwszy raz gdy rozstali się na dłużej niż dzień od tamtej wiosny, gdy był z Tess.
- Poprostu to powiedz- poprosiła, czując jak rytm jej serca zwalnia. Było to dziwne uczucie, a jednak nie wydawało jej się zupełnie obce. Zastanawiała się czy miało to związek z inną stroną jej natury.
Michael spuścił wzrok a Claudia zauważyła że Maria mocniej ściska jego dłoń. Płakała, łzy w ciszy płynęły po jej policzkach.
- Dopadli go na 285- powiedział sztywno Michael i Claudia zdała sobie sprawę, że on też płacze- nigdy nie dowiedzieliśmy się co tak naprawdę się wydarzyło, ale twoja matka poprostu wiedziała. Zadzwoniła do mnie, rozdygotana, pragnąc rozmawiać z Maxem. Błagała mnie abym powiedział, że jest ze mną. Ale nie był. Powiedziałem jej że nie widziałem go przez cały dzień. Że miał zamiar wyruszyć do Teksasu tego ranka. Ten zwierzęcy krzyk jaki z siebie wydała- wyszeptał- nidy nie słyszałem czegoś takiego. Poczułem się, jakbym ją zabił. I w pewnym sensie tak było. Ale ona wiedziała- wiedziała za nim do mnie zadzwoniła. Ten telefon był tylko dopełnieniem.
Claudia otarła oczy, ale łzy nie przestawały płynąć.
Czuła że Maria wciska jej paczkę chusteczek do ręki i z wdzięcznością chwyciła pełną garść. Pustka zniknęła, zastąpił ją ból tak dotkliwy że miała pewność iż można z niego umrzeć. Serce również sprawiało jej ból, tak ostry że zastanawiała się czy jeszcze funkcjonuje, jej oddech był płytki i rozedrgany. Rozpaczliwie wciągała powietrze, ocierając policzki, szyję, zaglębienie u jej podstawy- wszystkie zakamarki w ktorych zbierały się łzy. Bez skutecznie. Przestała walczyć i pozwoliła by pękły wszelkie tamy.
Michael wziął ją w ramiona i posadził niezdarnie na swoich kolanach, tak jakby wciąż była małą dziewczynką. Maria objęła ramieniem jej skulone, wstrząsane łkaniem ciało, wspierając ją i czule glaszcząc jej włosy.
Ich dotyk nie przyniósł jej ukojenia. Tak jakby każda drobina żalu po matce którą straciła i po ojcu ktorego nigdy nie znała, znalazła wreszcie ujście. Jej wybuch płaczu w galerii był niczym w porównaniu z powodzią emocji ktora zawładnęła nią w tej chwili, ze świadomością głębokiej utraty. Odzyskała przeszłość, tożsamość i rodzinę, ale nigdy nie czuła się tak niepewna tego kim naprawdę jest.
CDN.
Więc drugi rozdział narazie tutaj.I czemu do licha nie widać tego fanartu
II.
Zanim zdążyła się zorientować siedziała obok Michaela w jego przed potopowym traku, z chwili na chwilę coraz bardziej oddalając się od Albaquerque. Jakimś cudem w przeciągu godziny udało mu się zamknąć galerię, pojechać do hotelu po jej rzeczy i zatrzymać sie w przydrożnej knajpie po dwa tacos na wynos.
- Dokąd właściwie jedziemy?- spytała, nieco zażenowana że dopiero teraz przyszło jej to do głowy.
Usmiechnął się, wyraźnie rozbawiony. Zastanawiała się, czy już wczesniej zdarzało mu się mieć do czynienia z rozhisteryzowanymi kobietami. Wspominając sposób w jaki jej matka opisała Marię DeLucę, doszła do wniosku, że to całkiem prawdopodobne.
- Do Roswell- odparł.
Skinęła głową. To jasne. Roswell. Przecież tam wszystko się zaczęło.
- Jak długo to potrwa?
Kolejny uśmiech.
- Mniej więcej trzy godziny.
Zerknęła na prędkościomierz i z trudem zwalczyła w sobie chęć ponaglenia go.
Odgryzła kawałek swojego burrito. Po lunchu składającym się z ziemniaczanych czipsów i batonów Snickers, smakowało niebiańsko. Prawie. Poszperała w torbie i sięgnęła po jeszcze jedną porcję ostrego sosu.
Michael zachichotał obok niej.
- Co cię tak bawi?
- Bez wątpienia jesteś jedną z nas- odparł.
- Najwidoczniej przegapiłam jakieś pytanie- odcięła się.
- Poczucie smaku Maxa w ustach Liz- zamruczał- dlaczego mnie to nie dziwi?
Siegnęła po napój i łyknęła zachłannie, żywiołowo wciągając resztę przez słomkę, rozkoszując się smakiem wiśniowej coli zmieszanej z topiącym się powoli lodem. Napiła się jeszcze trochę, po czym odwróciła do Michaela.
- Jacy oni byli?
Zerknął na nią, nieznacznie marszcząc brwi.
- Max i Liz?
- Tak.
Przez chwilę wydawało się, że poczuł się niezręcznie.
- Nie jestem pewien o co właściwie pytasz.
Claudia syknęła ze zniecierpliwieniem.
- Aż do dzisiejszego ranka nie znałam imienia swojego ojca. Nie wiedziałam, że rodzice byli małżeństwem. Że moja matka dorastała w Roswell. Przeczytałam jej dziennik, ale są tam tylko strzępki prawdy i masa niejasności- poruszyła się niespokojnie, szarpiąc pasem bezpieczeństwa- Michael, moje życie z wielkiej niewiadomej przerodziło się w impresjonistyczny obraz. Pokaż mi jego zdjęcie.
- Po to właśnie zabieram cię do Roswell- stwierdził.
- Wiem- westchnęła- ja tylko...opowiedz mi o nich. Tak, jak ich zapamietałeś. Proszę.
- Dobrze- wymamrotał, raczej niechętnie.
Zwróciła się ku niemu i obserwowała jak emocje tańczą na jego twarzy. Wcześniej nie dotarło do niej, że mogło być to dla niego bolesne. Ale miała tak wiele pytań- a jej matka pozostawiła odpowiedzi na nie właśnie w jego rękach. Nie była pewna, czy jest w stanie roztrząsać poważniejsze tematy- dotyczące spraw znacznie bardziej nieziemskich- podczas tej długiej jazdy. Tęskniła za czymś zwyczajnym- za opowieścią o miłości.
- Max pokochał twoją matkę od pierwszej chwili gdy ją ujrzał. Tak jakby kogoś lub coś w niej rozpoznał. Wiem tylko jedno- odkąd go znałem, należał do Liz Parker. Nawet zanim poznała prawdę o nas. Nawet wtedy gdy wydawało się że nigdy nie będą razem. Do diabła, nawet wtedy gdy był w ramionach innej kobiety.
- Tess- szepnęła.
Michael zerknął na nią przelotnie.
- Zawsze się zastanawiałem co też Liz napisała o niej w swoim pamiętniku.
- Nic dobrego- odparła szorstko, nie chcąc by ich rozmowa zeszła na inne tory.
- Tego jestem pewien. Ale niezależnie od wszystkiego, Max kochał Liz. Więcej niż kochał. On nie był w stanie bez niej funkcjonować. Dawała mu coś, czego potrzebował- jakiś rodzaj wewnętrznej siły... Bez niej zdawał się zaledwie egzystować.
- A ona?
Michael prychnął.
- Nigdy nie rozumiałem twojej matki. Za każdym razem kiedy byłem pewien że właśnie ją rozgryzłem, ona robiła coś, czym szokowała mnie jak diabli. Nauczyłem się, że nie należy jej niedoceniać. Ale wiem, że kochała Maxa równie mocno jak on kochał ją. Udowodniła to tyle razy że nie potrafię zliczyć.
- Nie rozumiem- potarła czoło zmęczonym gestem i westchnęła. Miała wrażenie że lada moment jej mózg eksploduje- kochali się tak bardzo, razem przeszli przez piekło. Wszystko to brzmi jak niewiarygodna baśń. Baśń w której dobro zwycięża nad złośliwą wiedźmą, złymi ludźmi w czerni i nieziemskimi mocami. Co się stało Michael? Co do cholery stało się ze szczęsliwym zakończeniem? I skąd te wszystkie tajemnice? Dlaczego nie powiedziała mi o moim ojcu, o was wszystkich, o tym kim naprawdę jestem? Dlaczego przez te wszystkie lata tak bardzo się starała abym żyła w niewiedzy?
- Po to by mieć pewność że jesteś bezpieczna.
Zawahała się, na krótką chwilę.
- Bezpieczna? A co miałoby mi grozić? Mama napisała że FBI już dłużej nie stanowiło problemu.
- Nie chodziło o ziemskie zagrożenie.
Zatrzymali się na stacji benzynowej i Claudia wysiadła chcąc rozprostować nogi. Czuła że Michael obserwuje ją z daleka, jego spojrzenie było czujne, ale potrzebowała choć na kilka minut oddalić się od niego. Jej głowa pulsowała wściekłym bólem, umysł rozpaczliwie usiłował ogarnąć wszystko, czego zdążyła się dziś nauczyć. Podróż przypominała dwu godzinny wykład z jej własnej historii. Wszystko czego zawsze pragnęła się dowiedzieć, a nawet więcej, o tym kim jest i skąd pochodzi, podane jej jak na tacy we wnętrzu starego Forda. Zbyt wiele jak na zwyczajną opowieść o miłości. Potrzebowała powietrza.
Kiedy Michael nadszedł by zapłacić za benzynę, stała przy kontuarze wybierając batonik którym miała osłodzić sobie aspirynę i wiśniową colę. Sięgnął po paczkę gumy do żucia, dając jej do zrozumienia że zapłaci również za jej zakupy. Wzruszyła ramionami, godząc się na to w milczeniu dochodząc do wniosku że przynajmniej ból głowy był po części jego winą. Najwyraźniej wyczuł jej złe samopoczucie, lub poprostu zauważył aspirynę, bo milczał w drodze do samochodu.
- Chcesz żebym to ja prowadziła?- spytała.
- Nie wiesz dokąd jechać.
Uniosła brew.
- To nie taki problem podążać za drogowskazami. Poza tym, możesz mi powiedzieć którędy mam jechać.
- Nic mi nie jest.
- Skoro tak twierdzisz- usiadła na fotelu pasażera.
Kiedy oddalali się od stacji, zerknął na nią ukradkiem.
- Rozumiem że to miał być komentarz do mojego stylu jazdy?
- Czyżbym wspomniała coś o tym?
Wymamrotał pod nosem coś, co podejrzanie zabrzmiało jak "kobiety".
Minęła jedenasta kiedy dotarli do Roswell, miasto wydało jej się tak ciche że przez moment zastanawiała się, czy nie jest całkowicie opuszczone. Michael zaparkował przezd UFO Center i wyłączył silnik.
- Nie zostawiaj niczego osobistego w środku- powiedział.
Skinęła głową, zgarniając swoją torebkę i plecak.
- Idziemy tam?- spytała, nie odrywając spojrzenia od jaskrawego neonu zdobiącego fasadę budynku.
Potrząsnął głową.
- Po drugiej stronie ulicy. Chodźmy.
Wysiadła i obejrzała się za siebie. Dopiero wtedy dostrzegła CrashDown po drugiej stronie ulicy. Światła były pogaszone, wejście zabite deskami, ale natychmiast rozpoznała ten wielki latający talerz nad wejściem, zapamiętany ze zdjęć pozostawionych przez matkę. Pośpieszyła za Michaelem ulicą, ale zmarła wpół kroku gdy dostrzegła światło padające z okna nad restauracją.
- Chodź wreszcie- ponaglił ją Michael i chwyciwszy za rękaw, pociągnął w wąską uliczkę biegnącą obok budynku. Zatrzymali się przy drzwiach na wpół ukrytych za pojemnikiem na śmieci i Michael przesunął dłonią nad zamkiem.
- Do środka- nakazał i zauważyła spojrzenie jakim obrzucił pustą już teraz uliczkę, zanim wszedł do środka zatrzaskując drzwi za ich plecami.
- Uważaj- ostrzegł ją cicho- przed sobą masz schody.
- Więc może pójdziesz pierwszy- zasugerowała szeptem, wiedząc już że nie powinna prosić go o włączenie światła, choć w ciemnościach nie widziała czubka własnego nosa.
Minął ją i poprowadził na górę po schodach. Wspinała się za nim, serce tłukło jej się w piersi głośno, obawiała się nawet, że mógł to usłyszeć. Wiedziała już, dokąd zmierzają ale nie była pewna, czy bardziej denerwuje ją osobliwe zachowanie Michaela, czy też myśl że za chwilę znajdzie się w miejscu, w którym dorastała jej matka.
Tuż przed nią Michael nagle zesztywniał, lecz już po chwili jego ciało odprężyło się.
- Do cholery, mówiłem ci żebyś została w pokoju Liz- wyszeptał gniewnie.
- Wiedziałam że to ty Ufoludku- odparł kobiecy głos. Zamigotało światło, wyłaniając z mroku czyjeś jasne, falujące włosy i promienne zielone oczy- a teraz odsuń się i pozwól mi przyjżeć się mojej chrześniaczce.
Po raz drugi tego samego dnia Claudia poczuła jak otaczają ją ciepłe i obce ramiona, jednocześnie mając świadomość, że własnie dotarła do domu.
Siedzieli na podłodze w pokoju, ktory niegdyś był sypialnią jej matki,a płomienie świec otulały go nieziemskim blaskiem. W mieszkaniu nie było żadnych mebli, jeśli nie liczyć starej kanapy w salonie, ale ani Michaelowi ani Marii zdawało się nie przeszkadzać, że wybrała własnie to miejsce. Michael zaparzył na dole trzy filiżanki kawy i przyniósł pudełko chusteczek dla Marii, która co chwilę wybuchała nowym potokiem łez, w szczególności na każdą wzmiankę o Liz. Za każdym razem Michael przytulał ją do siebie, sącząc kojące słowa do jej ucha, aż w końcu powoli się uspokajała.
W takich chwilach Claudia czuła się jak intruz.
- Przepraszam- powiedziała wreszcie Maria, w jej głosie zabrzmiała determinacja. Wyprostowała się i odetchnęła głęboko- to dla mnie trudne. Tak bardzo ją przypominasz- szepnęła tęsknie- nie widziałam jej od tak dawna. Nigdy nie sądziłam, że po raz ostatni...- urwała, potrząsając głową- nie- powiedziała, raczej do siebie samej, odrywając spojrzenie od Claudii i spuszczając wzrok, nerwowo bawiąc się ślubną obrączką na palcu.
- Rozumiem- szepnęła miękko Claudia.
Maria westchnęła.
- Też bym chciała- mruknęła- ale to teraz nieważne- jej spojrzenie prześlizgnęło się po ścianach pokoju- to takie dziwne uczucie...znowu się tu znaleść. Michael i ja przyjeżdżamy tu co kilka tygodni, odwiedzić moją matkę i Jima i sprawdzić czy wszystko w porządku. Dlatego tu dziś jestem. Zazwyczaj poprostu upewniany się czy wszystko jest zamknięte i czy nikt nie kręci się w okolicy. W tym pokoju nie byłam od lat.
- Co się stało z restauracją? Dlaczego jest zamknięta? Czy teraz to wy jesteście właścicielami?
- Ty jesteś właścicielką Claudio- powiedział Michael- Liz odziedziczyła ją po śmierci twoich dziadków. Ale zdecydowała zabrać cię do Nowego Yorku. Bez względu na to, nie byłoby bezpiecznie nadal prowadzić Crashdown. Wszyscy wiedzieli że poprzez tę restaurację można dotrzeć do was obu bez trudu. Liz zamknęła lokal i poprosiła, żebyśmy mieli na niego oko, na wypadek gdyby wydarzyło się coś podejrzanego.
- A wydarzyło się?
- Pare przypadków wadalizmu- odparła Maria- jakieś dzieciaki usiłowały się tu włamać.
- Nic...
- Nieziemskiego?- dokończył Michael- trudno powiedzieć.
Claudia westchnęła.
- Sluchajcie- zaczęła- wiem, że to dla was bolesne, ale ten niekończący się pościg za odpowiedzią doprowadza mnie do szaleństwa. Czy nie zasługuję na prawdę? Czy nie tego pragnęła moja matka? Mam wrażenie że tak- potarła oczy wierzchem dłoni- ale co ja tak naprawdę wiem? Boże, czasami mam wrażenie że stała się kimś obcym, kimś kogo nawet nie rozpoznaję. Jak mogła przez tyle lat mnie okłamywać? Pozwolić bym spędziła życie w niewiedzy- mówiła coraz szybciej, nie zdając sobie sprawy że podnosi głos- milczenie jest nawet gorsze niż kłamstwo. Jak mogła to zrobić? Jak mogła myśleć że będę szczęśliwsza nie wiedząc kim jestem i skąd pochodzę? Wszystko to zostawiła w waszych rękach. Do cholery! Jak ktokolwiek może być zdolny do zachowania takiej tajemnicy?
Michael prychnął.
- Twoja matka była w tym mistrzem- stwierdził- nie potrafiła przekonywująco skłamać by ocalić swoje lub nasze życie, ale po tym jak Maria i Alex poznali prawdę...nie było mowy by cokolwiek z niej wycisnąć. Mogła zabrać sekret do grobu...- urwał, zdając sobie gwałtownie sprawę z tego co właśnie powiedział i w pokoju zapanowało pełne napięcia milczenie. Maria wyglądała na przerażoną i nawet Michael wydawał się wstrząśnięty- ja...
Claudia potrząsnęła głową, przerywając mu.
- Już dobrze. Wiem co miałeś na myśli- uspokoiła go- ja tylko...proszę...muszę poznać całą prawdę. Gdzie jest mój ojciec? Co się stało z Isabel? Przecież ona jest...moją ciotką. A pozostali? Kyle? Tess? Wiem o śmierci Alexa z dziennika matki, ale nigdy nie napisała o tym co odkryła. Czy kiedykolwiek poznała prawdę? Tak wiele tam niedomówień- powiedziała, słysząc desperację we własnym głosie, nie pozwoliła sobie jednak na wstyd i zażenowanie- proszę, powiedzcie mi co sie stało.
Znów cisza. Jej błagalne słowa niosły się echem po opuszczonym mieszkaniu. Ukryła twarz w dłoniach i czekała, jej ramiona zdawały się uginać pod ciężarem niepokoju i strachu. Cząstka niej lękała się odpowiedzi, jednocześnie ich łaknąc.
Michael pierwszy przerwał milczenie.
- Twoja matka chciała cię chronić Claudio. Jako jedyne dziecko Maxa jesteś nastęcą tronu Antaru. A Liz miała powody by wierzyć, że Kavaar przebyłby każdą odległość by powstrzymać cię od przejęcia władzy.
- Co masz na myśli?- podniosła wzrok.
Potrząsnął głową, milcząco ostrzegając ją, by mu nie przerywała.
- Powiedziałem ci- Liz chciała cię chronić przed zagrożeniem z kosmosu, ale nie chodzilo tylko o atak Nicholasa. Wszyscy byliśmy w niebezpieczeństwie z uwagi na to kim byliśmy w poprzednim życiu, ale ty byłaś dziesięciokrotnie bardziej zagrożona z powodu tego kim jesteś teraz. A jako dziecko byłaś zupełnie bezbronna. Kiedy Liz wyjechała z tobą do Nowego Jorku nie wiedzieliśmy nawet czy odziedziczyłaś moce Maxa. Byłaś w ciągłym niebezpieczeństwie.
- Ale...
- Pozwól mu skończyć- przerwała Maria i Claudia skinęła głową.
Michael łyknął kawy, zbierając myśli, a w jego spojrzeniu pojawił się nieobecny wyraz. Powietrze nagle wydało się jej całkiem nieruchome i miała wrażenie że słyszy ich oddechy- ich indywidualny rytm, wdech i wydech, następujące regularnie po sobie. Czoło Michaela przecinała pionowa zmarszczka i przygotowała się w duchu na słowa, które popłynęły po chwili.
- Wszystko zdawało się rozpadać- rzekł głucho- to był koniec przedmaturalnej klasy, od miesięcy źle się działo. Okłamywaliśmy się nawzajem, przestaliśmy sobie ufać. Max i Liz na przemian kłócili się i godzili a Tess czepiła się Maxa na dobre- potrząsnął głową- teraz to już nie ma znaczenia, ale żadne z nas nie było tym szczególnie zachwycone. Ale nic nie mówiliśmy. Znaliśmy swoje przeznaczenie i jeśli Max postanowił być mu posłuszny, ani Iz ani ja nie mogliśmy nic zrobić. Dopóki Max nie zaczął odsuwać się od Liz. Kręciła się blisko nas od miesięcy, zawsze gotowa do pomocy, zawsze po naszej stronie. Jednak to ona od niego odeszła, przekonana że powinien być z Tess. Nic nie mogła na to poradzić, choć było jasne co czuje. I wtedy zginął Alex.
Claudia poczuła zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa a Maria zakwiliła tuląc się do Michaela. Zacisnęła powieki, z trudem powstrzymując się od płaczu, ale pojedyncza łza spłynęła samotnie po jej policzku. Michael pogłaskał ją po ramieniu nieobecnym, mechanicznym ruchem, tym razem jednak nie przestał opowiadać.
- Liz doszła do wniosku że Alexa zamordował jeden z Obcych. Wszyscy uważaliśmy, że to irracjonalne, ale Max dosłownie oszalał. Powiedział, że ona ona ściąga na nas uwagę, wystawia na niebezpieczeństwo. Co prawda nigdy tak nie uważałem ale byłem pewien, że Liz się myli. Ale ona miała rację. W tym samym czasie gdy szukała dowodów, ona i Max rozpętali Trzecią Wojnę Światową. Wszystko wymknęło się spod kontroli, Max zwrócił się do Tess pragnąc pocieszenia. Zaszła w ciążę. Dziecko nie było w stanie przetrwać w naszej atmosferze, musieliśmy opuścić planetę.
Claudia westchnęła. Jej myśli krążyły wokół słowa "ciąża" i nie potrafiła zepchnąć go gdzieś w zakamarki podświadomości.
- Oni...On...?- gwałtownie wciągnęła powietrze, bojąc się że może przestać oddychać. Nie tego się spodziewała, nie po tym co przeczytała w dzienniku matki o miłości jaka łączyła jej rodziców i niezwykłej więzi pomiędzy nimi.
Michael urwał a Maria przysunęła się bliżej, ale Claudia zignorowała obejmujące ją ramiona.
- Musisz się uspokoić. Pozwól Michaelowi skończyć, wszystko nabierze głębszego sensu. Powstrzymaj sie z osądami dopóki nie poznasz całej prawdy.
- Jak? - wykrztusiła.
- Musisz zrozumieć- powiedziała Maria- Max nie wiedział, że Liz wciąż go kocha. Był pewien że zdradziła go przed wieloma miesącami. Od roku kłócił się z Michaelem, on i Isabel prawie nie rozmawiali, myślał że Tess jest wszystkim co mu pozostało.
- Ale dlaczego? Jak mógł pomyśleć że matka go zdradziła?
- Co ona do cholery napisała w tym pamiętniku?- warknął Michael.
Maria uciszyła go.
- Wiesz że nie mogła tego napisać wprost. Nie mogła ryzykować- odwróciła się do Claudii- Liz pozwoliła by Max uwierzył iż spędziła noc z Kylem Valentim. Zaaranżowała to tak, że zobaczył ich razem w łóżku. Wszystko to było jedynie przedstawieniem, które miało sprawić by zbliżył się do Tess. Twoja matka wierzyła że to jedyny sposób by ostatecznie pokonać Skórów i Kavaara.
- Naprawdę to zrobiła?- Claudia pomyślała o sposobie w jaki matka pisała o ojcu, o miłości obecnej w każdym słowie i wspomnieniu. Zrozumiała, a przynajmniej miała taką nadzieję, jak wiele to poświęcenie musiało ją kosztować.
Znów poczuła się jak dziecko. Jej matka zawsze opowiadała jej do snu przerażające historie, snując niekończące się opowieści o Obcych i ich władcach, o czarnowłosych pięknościach ocalonych spod gradu kul, oswobodzonych z niewoli u złych zmiennokształtnych.
Uwielbiała te historie nawet gdy sprawiały że krzyczała ze strachu, kryjąc twarz na kolanach matki. Później zawsze gładziła ją po wlosach, szepcząc kojące słowa do ucha, nazywając dzielną księżniczką i niezależnie od tego jak bardzo przerażały ją te opowieści, nigdy nie śniły się jej koszmary.
Zastanawiała się czy byłoby inaczej, gdyby rozumiała jak bardzo bliskie prawdy były opowieści matki.
Teraz już wiedziała, również to że w pewnym sensie jest księżniczką, ale nie potrafiła odnaleźć w sobie cienia odwagi. Ale pragnęła usłyszeć całość historii z ust Michaela. Musiała. Przysunęła się bliżej i napotkała jego pytające spojrzenie, przez chwilę wpatrywała się w jego oczy, milcząco prosząc by kontynuował.
Michael skinął głową.
- Odkryliśmy że Alex pracował nad komputerowym programem, który miał rozkodować książkę razem z nami zesłaną na Ziemię. Była to instrukcja wykorzystania granilithu do podróży na Antar.
Claudia zmarszczyła brwi.
- Ale dlaczego Alex ją tłumczył?
Maria znacząco uniosła brew i spojrzała na Michaela.
- Co?- spytał- też chciałbym to wiedzieć- potrząsnął głową- nigdy się nad tym nie zastanawialiśmy. Tłumaczenie stanowiło rozwiązanie naszego największego problemu- jak ocalić życie dziecka Maxa. Byliśmy gotowi do odlotu. Cała czwórka. Max dowiedział się prawdy o Liz i Kyle'u w ostatniej chwili, nie mógł już nic zrobić. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do jaskini granilithu. Tylko że ja...wycofałem się w ostatniej chwili- Michael uśmiechnął się przelotnie do Marii, której oczy zalśniły w odpowiedzi.
- Nie mogłeś odejść?- spytała Claudia, choc odpowiedź na to pytanie była aż nazbyt oczywista.
Potrząsnął głową.
- Wyszedłem z groty i spotkałem Liz, Marię i Kyle'a. Odkryli kto zabił Alexa.
Oczy Claudii rozszerzyły się w nagłym przebłysku zrozumienia.
- Tess?
Michael i Maria skinęli w odpowiedzi.
- Wykorzystała Alexa do tłumaczenia książki, pragnąc wrócić do domu- głos Marii był zaskakująco miękki- kiedy pranie mózgu któremu go poddała przestało działać, zabiła go.
- Boże- szepnęła Claudia, czując bolesne ukłucie w piersi- co dalej?
- Max oskarżył ją o to i przyznała że zaszła w ciążę by móc wrócić na Antaa. Nasedo zawarł układ z Kavaarem gdy jeszcze byliśmy w inkubatorach, kiedy Skórowie po raz pierwszy przybyli na Ziemię. Nawet ta cholerna książka była podróbką- sfabrykowana tak by ryciny sugerowały że naszym przeznaczeniem jest połączyć się na Ziemi w te same pary, w które połączeni byliśmy w poprzednim życiu. Kavaar miał zamiar natychmiast zabić całą naszą trójkę a z syna Maxa zrobić marionetkowego władcę na tronie Antaru, co miało położyć kres wojnie- wzruszył ramionami- Max pozwolił Tess odlecieć, a my zostaliśmy na Ziemi.
- Pozwolił jej odejść?
- Przypomniała mu, że zabijając ją zamorduje również własnego syna- powiedziała Maria, jej ton wyraźnie zdradzał że uważała to za warte poświęcenia.
Claudia skinęł a głową.
- Nie mógł skrzywdzić niewinnego dziecka. Mojego brata- dodała, choć słowo to zabrzmiało dziwnie nawet dla niej samej.
- Nie, nie brata- zaprzeczył Michael.
- Co?
- Pod koniec lata, Max zdał sobie sprawę że również on znajdował się pod wpływem Tess. Nigdy nie uprawiali seksu- to tylko jeszcze jedna mentalna gimnastyka na która wysiliła się, by uwierzył że spędzili ze sobą noc.
- Więc...tak naprawdę nie była w ciąży?
Maria prychnęła.
- A skąd. Przynajmniej nie wtedy. Kavaar zatroszczył się, by była, jak tylko dotała na ich planetę.
- Wmówił wszystkim że dziecko ktore urodziła, to syn Maxa- dokończył Michael.
- Jak to odkryliście?- spytała Claudia. Chwilami miała wrażenie że gubi się w zawiłościach własnej historii, ciężar wiedzy zdobytej w tak krótkim czasie zdawał się ją przytłaczać.
Michael poruszył się niespokojnie.
- Przez dłuższy czas nie mieliśmy o niczym pojęcia- powiedział w końcu- wszystko wróciło do normy. Max i Liz ponownie byli nierozłączni. Nasze życie zaczynało powoli się układać. Skończyliśmy szkołę średnią, poszliśmy do collegu, znaleźliśmy pracę. Max i Liz się pobrali a po paru latach urodziłaś się ty. I wówczas, w lecie gdy skończyłaś dwa lata, rozpętało się piekło.
Istnieje szczególny rodzaj pustki którą odczuwasz z chwilą gdy twój umysł odmawia przyswajania dalszych informacji. Wsłuchiwała się w potok słów, w opowieść Michaela- historię próby morderswa i zabójstw. Usłyszała o tym jak jej dziadkowie zostali zamordowani pod najciemniejszą osłoną nocy, podczas długiego weekendu, gdy jej rodzice wyjechali a ona spała u Michaela i Marii w Albaquerque, pogrążona w błogiej nieświadomości. Jak ponownie wszyscy zebrali się w Roswell, zdając sobie sprawę że zostali zaatakowani- nie przez wojowników którzy przebyli całą galaktykę by ich odnaleźć, ale przez przebiegłych, tajemniczych agentów, którzy wynurzali się z cienia by zaatakować w chwili gdy się tego najmniej spodziewali. Jak przez całe miesiące prowadzili ukrytą wojnę, a ich jedynym źródłem informacji był przyjaciel Maxa- Larek, który kilkakrotnie kontaktował się z nimi narażając własne życie.
- To był najgorszy okres w naszym życiu- powiedział Michael, wyraz jego twarzy był nieodgadniony- Max odkrył że syn Tess ma sześć lat i nikt na Antarze nie wierzył, by był potomkiem Maxa, mimo największych wysiłków Kavaara. Wybuchło powstanie, wszystko wymknęło mu się spod kontroli. Zdesperowany, podpisał wyrok śmierci na Maxa- akt bezprecedensowy w historii Antaru, jako że Max nie był mieszkańcem tej planety i nie podlegał jego jurysdykcji. Ale rozkaza został wydany i zabójcy opuścili Antar, ruszając na Ziemię.
Strach, ten zimny dreszcz, powoli pełzł wzdłuż jej ciała dopóki nie miała wrażenia że całkowicie utraciła w nim czucie. Wiedziała już, co usłyszy za chwilę, a jednak wciąż żywiła nadzieję że się myli.
- To było na tydzień przed świętami. Liz pojechała do ciebie z wizytą, ona i Max ukryli cię wcześniej u przyjaciela w Austin ale ponieważ zbliżały się święta, chciała cię mieć przy sobie. Max miał dołączyć do niej po naprostowaniu jakiś spraw związanych z praktyką prawniczą twoich rodziców. Myślę, że to był pierwszy raz gdy rozstali się na dłużej niż dzień od tamtej wiosny, gdy był z Tess.
- Poprostu to powiedz- poprosiła, czując jak rytm jej serca zwalnia. Było to dziwne uczucie, a jednak nie wydawało jej się zupełnie obce. Zastanawiała się czy miało to związek z inną stroną jej natury.
Michael spuścił wzrok a Claudia zauważyła że Maria mocniej ściska jego dłoń. Płakała, łzy w ciszy płynęły po jej policzkach.
- Dopadli go na 285- powiedział sztywno Michael i Claudia zdała sobie sprawę, że on też płacze- nigdy nie dowiedzieliśmy się co tak naprawdę się wydarzyło, ale twoja matka poprostu wiedziała. Zadzwoniła do mnie, rozdygotana, pragnąc rozmawiać z Maxem. Błagała mnie abym powiedział, że jest ze mną. Ale nie był. Powiedziałem jej że nie widziałem go przez cały dzień. Że miał zamiar wyruszyć do Teksasu tego ranka. Ten zwierzęcy krzyk jaki z siebie wydała- wyszeptał- nidy nie słyszałem czegoś takiego. Poczułem się, jakbym ją zabił. I w pewnym sensie tak było. Ale ona wiedziała- wiedziała za nim do mnie zadzwoniła. Ten telefon był tylko dopełnieniem.
Claudia otarła oczy, ale łzy nie przestawały płynąć.
Czuła że Maria wciska jej paczkę chusteczek do ręki i z wdzięcznością chwyciła pełną garść. Pustka zniknęła, zastąpił ją ból tak dotkliwy że miała pewność iż można z niego umrzeć. Serce również sprawiało jej ból, tak ostry że zastanawiała się czy jeszcze funkcjonuje, jej oddech był płytki i rozedrgany. Rozpaczliwie wciągała powietrze, ocierając policzki, szyję, zaglębienie u jej podstawy- wszystkie zakamarki w ktorych zbierały się łzy. Bez skutecznie. Przestała walczyć i pozwoliła by pękły wszelkie tamy.
Michael wziął ją w ramiona i posadził niezdarnie na swoich kolanach, tak jakby wciąż była małą dziewczynką. Maria objęła ramieniem jej skulone, wstrząsane łkaniem ciało, wspierając ją i czule glaszcząc jej włosy.
Ich dotyk nie przyniósł jej ukojenia. Tak jakby każda drobina żalu po matce którą straciła i po ojcu ktorego nigdy nie znała, znalazła wreszcie ujście. Jej wybuch płaczu w galerii był niczym w porównaniu z powodzią emocji ktora zawładnęła nią w tej chwili, ze świadomością głębokiej utraty. Odzyskała przeszłość, tożsamość i rodzinę, ale nigdy nie czuła się tak niepewna tego kim naprawdę jest.
CDN.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
No i znowu sie popłakałam To wszystko było takie smutne Biedna Claudia, nie była przygotowane na taką prawdę. Liz oczywiście zataiła przed nią prawdę, by ją chronić i udało jej sie to, ale jednocześnie z tego samego powodu wydarzenia z przeszłości były dla Claudii szokiem. Nie wiedziała nawet, że jej ojciec nie żyje, była pewna, że był draniem, który opóścił jej matkę, kiedy zaszła w ciążę. A teraz dowiedziała się, że zginął przed laty i tak naprawdę bardzo kochał ją i Liz.
To prawda. W tak krótkim czasie dowiedzieć się tyle przerażających rzeczy o swoim pochodzeniu i rodzicach. Ale nawet w takiej chwili warto było poznać prawdę – nawet bez tej kosmicznej otoczki. Będzie jej teraz łatwiej żyć ze świadomością że miała cudownych, niezwykłych, kochających się rodziców, którzy zrobili wszystko żeby ją ochronić, zapewnić bezpieczeństwo. No i zostali najlepsi ich przyjaciele, tak ciepli, oddani...dla których ona będzie kimś bardzo bliskim, pociechą i przypomnieniem tego co stracili.
Dzięki Aniu za wzruszające chwile. Co się dzieje z fanartami ?
Dzięki Aniu za wzruszające chwile. Co się dzieje z fanartami ?
To jest.... inne. Właściwie, to nie można tak powiedzieć. Ile ja się naczytałam, tego typu opowiadań, o podobnej akcji. Ale w tym jest inaczej. Przyciąga. Czyżby to styl i niesamowita nazwa autorki? I tłumaczki? Sama nazwa, nic nie zmienia. Więc co?
Będę się zastanawiała dalej, a tymczasem czekam na 3 cz. Czemu tak mało ludzi to komentuje? (może tak nie jest, ale własnie tak mi się wydaje)
Będę się zastanawiała dalej, a tymczasem czekam na 3 cz. Czemu tak mało ludzi to komentuje? (może tak nie jest, ale własnie tak mi się wydaje)
III.
Nigdy nie poddawała się rozpaczy. Nawet jako dziecko uważała łzy za bezużyteczne. Znacznie lepiej jest spożytkować energię rozwiązując dręczący cię problem- naprawiając to co czyni cię nieszczęśliwą. Matka nauczyła ją że jej umysł jest najcenniejszym darem i stanowi nasilniejszą broń przeciwko wszelkim przeciwnościom.
Zastanawiała się, jak jej matka wyobrażała sobie chwilę w której pozna prawdę o sobie?
Wreszcie nadeszła ta niezręczna chwila kiedy nie miała już łez, ani pojęcia, co dalej. Zsunęła się z kolan Michaela, oswobodziła z objęć Marii. Gorący rumieniec zabarwił jej pobladłe policzki, zesztywniała i podniosła się z podłogi.
Czy istnieje protokół stosowny dla takiej chwili? Powinna przeprosić, uśmiechnąć się, udawać że nic się nie stało, że własnie nie zrobiła z siebie widowiska? Może powinna to zatuszować, zadając więcej pytań- podejmując przerwany temat? Przecież to jeszcze nie wszystko, nie poznała jeszcze całej historii. Nic nie wiedziała o skutkach. Ale jej umysł odmawiał funkcjonowania, wróciła pustka, była zdolna jedynie zatoczyć się w stronę drzwi i ciężko wesprzeć na drewnianej futrynie, w nadziei że jej myśli same powrócą na dawny tor.
To Maria podjęła za nią decyzję.
- Może zrobimy sobie przerwę?- zasugerowała i Claudia skinęła głową.
Michael podniósł się i podał rękę Marii. W milczeniu prześlizgnęli sie obok Claudii, dłoń Marii delikatnie musnęła jej ramię, kiedy ją mijała. Claudia przysłuchiwała się, kiedy schodzili do kawiarni, szepcząc łagodnie do siebie, ich głosy przypominały szmer wiatru w korytarzu, gdy powoli oddalali się od niej.
Została sama w pokoju, w którym dorastała jej matka. Odeszła od drzwi i zatoczyła powolny krąg, zastanawiając się jak musiało tutaj wygladać kiedyś, gdy stało tu należące do matki łóżko i szafa, co mogło zdobić te ściany? O czym marzyła jej matka- młoda dziewczyna żyjąca w mieście napędzanym kosmiczną obsesją? O czym myślała podczas bezsennych nocy? Jakie dzieciństwo przygotowało ją na miłość do istoty nie z tego świata- i na niebezpieczeństwa, które towarzyszyly temu uczuciu?
Przeciągnęła dłonią po gładkiej ścianie, ale pokój zbyt dlugo pozostawał opuszczony, by jakiekolwiek wrażenia wciąż były obecne w farbie i tynku.
Okna są zabite, ale wiedziała, czego powinna się spodziewać. Jej matka opisała w pamiętniku balkon nad kawiarnią, na który mozna się było dostać z jej pokoju- oraz swój fotel, rośliny i świece, których blask przydawał przestrzeni pełnej ciepła atmosfery. To był jej azyl, do ktorego umykała przed rodzicami którzy nie rozumieli dlaczego ich córka dorastając staje się nagle odległa i tajemnicza. Azyl, w ktorym chroniła się przed niebezpieczeństwem, bólem i strachem. Jej matka wspominała niespotykaną falę grudniowych upałów jaka nadeszła w roku w którym się zakochała i ojca, który wspiął się na balkon by ją zobaczyć. Na tym własnie balkonie po raz pierwszy całowali się pod gwiazdami.
Odczuła nagłe pragnienie znalezienia sie na tym balkonie, połączenia z młoda parą poprzez przestrzeń i czas. Podeszła do najbliższego okna, otworzyła je i poluzowała jedną z desek. Stawiały zdecydowany opór, chociaż naparła na nie całym swym ciężarem. Bezsilnie uderzyła w nie dłonią, przeklinając pod nosem. Wyglądało na nią że jej droga roi się od przeszkód, zawsze znajdzie się coś, co odgradza ją od prawdy, nie pozwalając jej ujrzeć wszystkiego takim, jakim było naprawdę.
Nie szukając świecy ruszyła przez pogrążony w ciemnościach pokój w stronę schodów i na zaplecze, gdzie czekali Maria i Michael, oparci o ścianę przy jednym z zabitych okien.
- Co się stało po tym jak moj ojciec został zamordowany?- spytała- muszę to wiedzieć.
Michael i Maria wymienili spojrzenia i mężczyzna skinął głową.
- Nikt nie przeczy- stwierdził.
- Przepraszam- odparła Claudia, jego łagodna nagana uświadomiła jej, jak szorsto musiało zabrzmieć jej pytanie- wiem. Poprostu...czuję się taka zagubiona i bezradna- potarła oczy- nigdy nie znałam mojego ojca. A teraz czuję sie tak, jakbym nigdy nie znała również mojej matki. Była wszystkim co miałam a mam wrażenie że wciąż na nowo ją tracę- wyszeptała.
- Nie możesz jej stracić- powiedziała Maria- jest częścią ciebie. I kochała cię bardziej niż cokolwiek innego na świecie.
- Może wrócimy na górę a ja opowiem ci resztę. Niewiele tego zostało- zaproponował Michael.
- Wolałabym zostać tutaj- odpowiedziała Claudia.
- Dobrze- zgodził się. Zsunął się wzdłuż ściany, wyciągając rękę do Marii, milcząco prosząc ją by przy nim usiadła. Odczekał, aż Claudia przysiądzie na schodach prowadzących do mieszkania- wszystko w porządku?
- Tak- odparła.
Odetchnął głęboko i przez chwilę patrzył gdzieś przed siebie.
- Przez pierwsze kilka dni po śmierci Maxa panował chaos. Liz była jak obłąkana i jakże moglibyśmy ją winić, ale balansowała na granicy rozwagi. Nawet ja tak myślałem, a to o czymś świadczy. Wróciła z Teksasu i wspólnie podjęliśmy śledztwo. Spawdziliśmy drogę na ktorej Max wpadł w pułapkę, całe otoczenie, wszystko, co mogło przynieść nam odpowiedź. Trzeciego dnia Isabel i ja doświadczyliśmy wystarczająco wielu wizji, by domyslić się wszystkiego i byliśmy wyczerpani. Ale nie twoja matka. Nic nie mogło jej powstrzymać. Maria, Kyle i Valenti usiłowali ją przekonać, mówili że nic dobrego nie wyniknie z tego że wyczerpani i nieostrożni pozwolimy się złapać, a już napewno- nic dobrego dla Maxa. Nie chciała nas słuchać. Wtedy Maria uderzyła ją w twarz, spytała czy chce, żebyś została sierotą. To ją przekonało- westchnął.
- Co się stało?
- Zgodziła się, żebyśmy wrócili do miasta. Odpoczęli przez jeden dzień. Potem podążyliśmy za zabójcami.
Nawet po tych wszystkich latach w jego spojrzeniu wciąż była obecna wściekłość.
- Wszyscy?- spytała Claudia.
Skinął głową i mocniej przytulił do siebie Marię.
- Iz i ja sami chcieliśmy się tym zająć, ale Liz była nieugięta. Nie pozwoliła, byśmy zostawili ją w mieście, bez względu na konsekwencje. Nie mogliśmy jej tego wyperswadować. Razem z nią poszli pozostali.
- Razem zawsze byliśmy silniejsi- dodała miękko Maria.
- Co się stało?
Głos Michaela był ochrypły.
- Wygraliśmy- odparł.
Claudia chciała go przycisnąć, wydobyć więcej szczegółów, ale coś w wyrazie jego twarzy powiedziało jej że nie dowie się niczego więcej. Przynajmniej na razie.
- Co stało się potem?
- Isabel zdecydowała że nadszedł czas wojny. Powiedziała nam, że wraca na Antar, by publicznie zdemaskować syna Tess i zabić Kavaara.
- Sama?
Michael skinął głową.
- Tak właśnie chciała. Powiedziała, że to jedyny możliwa decyzja. Była w stanie zbliżyć się do Kavaara, z uwagi na więź jaka łączyła ich w poprzednim życiu. Poza tym, była mu to dłużna. Jemu i Tess.
- Z powodu Alexa- zrozumiała Claudia.
- Tak I z powodu Maxa- skinął glową Michael.
- Więc naprawdę tam wróciła- powiedziała miękko Claudia- opuściła ziemię i...
- W pewnym sensie, nie miała powodu, by tu zostać- powiedziała Maria- jej brat został zamordowany. Alex został zamordowany. Liz miała ciebie, Michael był ze mną. To stało się jej celem. Wyrównanie rachunków.
- Posłużyła się granilthem, podróżując na Antar. Minęły miesiące zanim dowiedzieliśmy się czegokolwiek. Wiedzielismy tylko, że na Ziemię nie przybyło już więcej zabójców- kontynuował Michael- Larek poinformował nas, że Kavaar został obalony, a Isabel przejęła władzę. Jej pierwszą decyzją było wskrzeszenie senatu, który odgrywał znaczącą rolę w polityce Antaru za czasów jej ojca.
Claudia poczuła że kręci się jej w głowie.
- Wygrała? Naprawdę się jej udało?
Michael skinął głową.
- Nie była sama, to jasne. Powstanie wrzało, kiedy tam przybyła, ale ona stanęła na czele. Max nie żył, a syn Tess nie był jego nastepcą, Isabel była więc pierwsza w linii do tronu. Oczywiście, to ty jesteś następczynią, ale Antarianie nie wiedzą o tobie. I nie będą wiedzieli, jeżeli ty sama tego nie zapragniesz.
- Masz na myśli...mialabym wyruszyć na Antar?- spytała cicho Claudia- czy to mozliwe?
Maria usmiechnęła się łagodnie, widząc jej zakłopotanie.
- Claudi, wszystko jest możliwe. Jesteś córką Maxa.
Nie potrafiła zasnąć. Leżała na zużytej kanapie w pokoju który kiedyś należał do jej dziadków, Michael i Maria dzielili śpiwór na podłodze zaplecza. W głowie jej tętniło, myśli stanowiły bezładną plątaninę. Cząstka niej miała nadzieję obudzić się nastepnego ranka i stwierdzić że ostatnie trzy miesiące były jedynie koszmarnym snem, że w dalszym ciągu jest poprostu studentką, córką Liz Parker, która nigdy nie posiadała niczego poza miłoscią swej matki. Być może tym razem nie szukałaby odpowiedzi.
Ale odpowiedzi ją otaczały i nie mogła ich ignorować. Podniosła się i sięgnęła po pudełko zapałek i zapaliła świecę na podłodze obok siebie. Płomień obudził dziwne cienie tańczące na ścianie, każda następne świeca przydawała pokojowi blasku, aż w końcu płonęły wszystkie.
Klęknawszy na podłodze, sięgnęła po torbę i zaczęła przegrzebywać jej wnętrze w poszukiwaniu pamiątek znalezionych w skrzynce depozytowej matki.
Wzięła do ręki blado różowy kryształ, obróciła go w dloniach, czując jak pulsuje energią. Teraz przynajmniej rozumiała, do czego słuzył- jej ojciec posłużył się tym wysyłając Tess na Antar a Isabel dzięki temu tam wróciła. Claudia też mogła się tym posłużyć, jeżeli tylko się zdecyduje.
Wsunęła kryształ do torby i sięgnęła po list matki. Papier zaczynał wyglądać na zużyty od nieustannego rozwijania, ale Claudia nie potrafiła odmówić sobie kolejnej lektury. Czego oczekiwała od niej matka? Czy powinna zostać na Ziemi, skończyć szkołę, prowadzić normalne, ludzkie życie? A może jej przeznaczeniem był Antar? Zawsze wierzyła że poznanie prawdy o ojcu- o przeszłości matki, pomoże jej odpowiedzieć sobie na pytanie kim jest? Ale teraz czuła się jeszcze bardziej zagubiona. Do ktorego świata należała? Kim była?
O świcie wyruszyli w drogę. Claudia siedziała z tyłu, z kubkiem mocnej kawy w dłoni, podczas gdy Michael zmierzał w stronę pustyni. Krajobraz wydawał się jeszcze bardziej suchy i jałowy niż w Albuquerque a temperatura już zaczynała się podnosić. Szybko przełknęła kawę i wyciągnęła butelkę wody z chłodziarki, świadoma tego że musi chronić się przed odwodnieniem. Nie było to coś czym musiała się zamartwiać w Nowym Jorku.
Cieszyła się, że nikt nie wciągał jej do rozmowy. Przypuszczała, że w ciągu minionej nocy powiedzieli sobie tyle, że wystarczy na wiele dni. Wyglądała przez okno na pokrytą pyłem okolicę, podziwiając ogromne błękitne niebo i próbując nie myśleć.
Minęło 20 minut od chwili gdy przekroczyli granice miasta i wjechali w tunel, a teren powoli stawał się coraz bardziej skalisty.
- Już dojeżdżamy- odezwał się Michael.
Claudia przeniosła spojrzenie na frontową szybę, usiłując domyslić się co mianowicie miał na myśli Michael mówiąc że dojeżdżają. Nie dostrzegła niczego niezwykłego. Ale już po chwili Michael zjechał z drogi i skierował samochód w stronę ogromnego skalnego masywu, który wydawał się znacznie bardziej okazały od swych sąsiadów. Michael okrążył go i zaparkował po stronie oddalonej od drogi.
- To tutaj- oświadczył, odwracając się.
Nie była pewna co powiedzieć.
Wysiedli z auta i podążyła za Michaelem i Marią do podnóża skarpy. Pomimo gorąca poczuła zimny dreszcz, gdy zbliżyli się się do płaskowyżu, zastanawiała się czy ona również jest w pewien sposób powiązana z tym miejscem. Kiedy Michael wyciągnął dłoń w stronę gładkiej skały, powstrzymała go.
- Poczekaj- powiedziała- pozwól mi...
Pytająco uniósł brwi, ale odsunął się i pozwolił jej podejść bliżej. Wyciągnęła rękę, rozszczepiając palce dłoni w sposób w jaki zaobserwowała u Michaela. Przesunęła dłonią ponad powierzchnią skały i drgnęła, kiedy pojawił się na niej pulsujący światłem odcisk.
- O mój Boże- wyszeptała.
- Połóż na tym dłoń- nakazał Michael.
Claudia przyłożyła dłoń do świetlistego odcisku i nacisnęła delikatnie. Usłyszała cichy szmer i fragment skały odsunął się na bok, tworząc wyłom w gładkiej powierzchni. Przez chwilę stała zupełnie nieruchomo z dłonią zastygłą w pół gestu, spoglądając przed siebie. Ta chwila uczyniła wszystko bardziej realnym niż godziny rozmów i lektury.
Michael poprowadził ich do środka. Wewnątrz jaskini panował chłód i mrok i minęło trochę czasu zanim ich oczy odzwyczaiły się od blasku dnia. Wreszcie mogła podejść do czterech pustych inkubatorów, umieszczonych w szeregu pod ścianą. Ruszyła wgląb jaskini i przesunęła dłonią po ostatnim z inkubatorów, zgarniając z niego pajęczyny.
- Ten należał do Maxa- powiedział Michael.
Powoli skinęła glową. Nie była zaskoczona.
- Granilth wciąż tu jest?
- Tak.
W jego głosie zabrzmiało wahanie i Claudia odwróciła się w jego stronę. Dopiero wówczas dostrzegła rzeźbiony głaz po przeciwnej stronie groty. I stojącą przed nim pokrytą pyłem urnę.
Przeszła przez jaskinię i uklękła przed nagrobkiem. Litery i słowa wydawały się być wyryte w gładkiej powierzchni skały.
Max Evans~~ Ukochany Mąż, Ojciec, Brat, Przyjaciel.
Nie było żadnych dat. Wyciągnęła dłoń, pragnąć dotknąć urny, ale się powstrzymała.
- Dlaczego tutaj? - wyszeptała.
- A gdzie indziej?- spytał Michael- nie mogliśmy ryzykować że ktokolwiek go znajdzie? Tutaj, jest bezpieczny.
Maria zbliżyła się i usiadła na ziemi obok niej.
- To był pomysł Liz- powiedziała- Isabel użyła swych mocy by wyżłobić napis.
- Chyba potrzebuję powietrza- powiedziała Claudia. Podniosła się i wybiegła z jaskini.
Stała opaarta o bok samochodu, pijąc wodę szybkimi łykami. Była nagrzana od slońca, zbyt dlugo leżąc na tylnym siedzeniu wozu, ale zignorowała to. Piła zachłannie do ostatniej kropli a potem wrzuciła pustą butelkę na do torby.
Z miejsca w ktorym stała mogła widzieć Mchaela i Marię, zastygłych pod skalnym nawisem. Obserwowali ją i niemal czuła ich troskę, mimo dzielącej ich odległości. Była im wdzięczna że pozwolili jej na chwilę w odosobnieniu, zrozumieli, ze musiała być sama, chociaż przez moment. Ciężar ostatnich 24 godzin zdawał się ją przygniatać, czuła się przytłoczona zalewem odkryć i informacji. Bardziej niż kiedykolwiek od śmierci matki, marzyła by móc spędzić z nią choć jeszcze jeden dzień, by móc z nią rozmawiać, pytać o to co powinna zrobić.
Jeszcze raz pomyślała o jej listach- o jej ostatnich słowach. Powiedziała, żeby na zawsze zapamiętała to czego nauczyła ją o życiu i słuchaniu głosu serca. A także że to ją wybrała, ponad wszystko inne. Claudia pragnęła zrozumieć sens tych słów.
Michael i Maria powoli zbliżali się do samochodu. Wydawali się być zgrzani a Maria związała swe włosy w luźny koński ogon. Claudia pomyślała że z tej odległości wyglądają bardzo młodo, idąc ramię w ramię, trzymając się za ręce. Przez chwile wyobrażała sobie, że widzi ich takimi jakimi byli przeszło 20 lat temu- parą nastolatków walczących z niespotykanymi przeciwnościami losu, ze wszyskich sił starających się przeżyć kolejny dzień. Czy tacy właśnie byli jej rodzice? Czy mieli wrażenie że tracą grunt pod nogami? Czuli się przerażeni i zagubieni? Czy właśnie tego matka tak bardzo pragnęła jej oszczędzić, nawet kosztem kłamstw i niedomówień?
- Trzymasz się?- spytał Michael, gdy się zbliżyli.
Claudia wzruszyła ramionami.
- Przeżyję- westchnęła, zastanawiając się czy było to szczere. Nawet tego nie była pewna.
- Chcesz jeszcze wody?- spytała Maria. Sięgnęła do wnętrza samochodu i wyciągnęła butelki z chłodziarki. Claudia skinęła glową i Maria rzuciła jej jedną, drugą podając Michaelowi a trzecią zatrzymując dla siebie.
- Żałuję że nie ma tu mojej matki- odezwała się niespodziewanie Claudia- tak wiele jeszcze nie wiem...o tyle rzeczy pragne jeszcze ją spytać. To nie w porządku.
Maria podeszła do niej i oparła się o samochód.
- Wiem. Też chciałabym żeby tu była. Ale możesz przecież zapytać nas. Nie mogę obiecać, że mamy wszystkie odpowiedzi, ale zawsze możesz spróbować.
Claudia skinęła glową. Przyglądała się jak Michael otwiera swoją wodę i pije zachłannie, opróżniając połowę butelki. Odrobiną zwilżył sobie dloń i przesunął nią po twarzy, pozostawiając na czole ciemną smugę pyłu z jaskini. Zastanawiała się, czy jest tak samo rozczochrana jak on, ale szybko otrząsnęła się z tych myśli.
- O co chcesz mnie zapytać?- nacisnęła Maria.
- Ja...pytałam już o to Michaela, ale ...jacy oni byli?- spytała, zwracając się w stronę Marii- moi rodzice?
Na twarzy Marii pojawił się cień usmiechu.
- To była czysta magia- szepnęła- powiedziałam kiedyś Liz, że ona i Max, są bratnimi duszami. Mieliśmy 16 lat i myślałam, że to zabrzmi romantycznie- ciągnęła- opychałyśmy się lodami. Plotkowałysmy, jak to jest kiedy całujesz kogoś nie z tego świata- zrobiła ucieszną minę, kiedy Michael prychnął- zastanawiałyśmy się...czy nie zmieniło nas to już na zawsze - potrząsnęła głową- myślę że Liz wiedziała, już wtedy, że dla niej nie będzie istniał nikt poza Maxem. Nigdy. Że drugi taki już się nie znajdzie.
- To brzmi jak baśń- szepnęła Claudia.
- Ale tak było- Maria wzruszyła ramionami- o tym co ich łączyło, mozna przeczytać w książkach. Nie mówię jednak, że nie było im ciężko. Lub że wszystko w ich związku było idealne. Ale kochali się w sposób o jakim większość z nas nie ma pojęcia i go nie rozumie.
- A ty i Michael?- spytała odruchowo Claudia- przepraszam- dodała pośpiesznie- nie powinnam pytać.
- W porządku- przerwała Maria. Zerknęła na Michaela i ich spojrzenia się spotkały- to co nas łączy jest inne, ale nie mniej wyjątkowe. Twoi rodzice byli innymi ludźmi niż Michael i ja. I więcej w życiu przeszli. Wiele doświadczyli- powiedziała- ponieważ Max był tym kim był, tak myślę.
- Ponieważ był przywódcą?
- Ponieważ zawsze był przywódcą- powiedział Michael- w tym życiu i w poprzednim. Prowadził nas od czasu gdy byliśmy dziećmi. Zanim zdążyliśmy pojąć, dlaczego. Taki był.
- To dlatego poprostu się nie ukryli, kiedy odkryli że Kavaar chce go zabić? Dlaczego poprostu nie uciekli, skoro tak się kochali? Dlaczego się nie ratowali?
Michael potrząsnął głową.
- To byłoby do nich niepodobne. Maxowi nigdy nie przyszłoby do glowy, żeby uciekać, a Liz- żeby go porzucić. Nawet kiedy Max zginął, Liz nie poddała się i nie przestała walczyć.
- Moja matka napisała, że wybrała mnie. Tak przeczytałam w jej liście. Co miała na myśli?
Michael spojrzał na Marię.
- Zapewne to, że postanowiła się ukrywać- porzucić dom i przyjaciół, żeby cię chronić. Dopóki byłaś w Roswell, istniało niebezpieczeństwo, że Kavaar podąży twoim śladem. Nawet kiedy Isabel przejęła władzę, nie mieliśmy pewności. Kavaar był potężnym władcą od dziesięcioleci i miał sprzymierzeńców wśród innych planet w naszym systemie. Dlatego nigdy nie przestaliśmy być ostrożni.
- Mówisz, że ona poświęciła dla mnie swoje życie- powiedziała Claudia.
- Nie Claudi, to nie było tak- pośpieszyła Maria- byłaś całym jej światem. Zrobiłaby dla ciebie wszystko. A w Nowym Jorku żyło się wam dobrze. Była zachwycona tym miastem, tłocznymi ulicami, kulturą, przygodą. Była stworzona do czegoś lepszego niż małe miasteczko w Nowym Meksyku. Cieszyła ją myśl, że będziesz dorastać w tym otoczeniu. Chciała żebyś miała prawdziwe dzieciństwo, tak długo jak to tylko możliwe.
Claudia odsunęła się od samochodu i zaczęła krążyć niespokojnie, jej tenisówki wzbijały pył u ich stóp.
- Ale co teraz? Jakie życie mnie czeka? Czy mam poprostu wrócić do normalności, udając że nic się nie wydarzyło, że nie jestem po części Obcą?
- To zależy od ciebie- powiedział Michael- musiałaś wiedzieć, że jesteś inna, jeszcze zanim tu przyjechałać. Masz moce od czasów dzieciństwa. Poprostu nie wiedziałaś, co oznaczają. Max, Iz i ja, dorastaliśmy w Roswell. Mieliśmy siebie. Nie byliśmy zszokowani faktem że pochodzimy z innej planety. Ale nie wmówisz mi, że dla ciebie jest to całkowitym zaskoczeniem.
- Nie- zgodziła się Claudia- wiedziałam, że nie jestem taka jak inni. Ale nie ma zanczenia co wiedziałam a czego nie. Nie jestem już tą samą osobą, ktorą byłam pare dni temu.
- To bzdura- wybuchnął Michael- jesteś dokładnie taka sama. Poprostu zrozumiałaś swoją historię. Kiedy odkryliśmy że zostaliśmy genetycznie odtworzeni- że nie jesteśmy tutaj bez powodu- czy sądzisz że nas to zmieniło? Czy Max stał się inną osobą, ponieważ dowiedział się, że w poprzednim życiu był władcą inna planety? Nie. Świadomość prawdy nie zmieni tego, kim jesteś Claudio. Zmieni się twój sposob postrzegania świata, poszerzą się twoje horyzonty.
- Niebo nagle stanie się większe- szepnęła- a ja będę widzieć więcej- westchnęła- gdybym tylko wiedziała co z tym zrobić.
Siedziała samotnie na środku jaskini. Mała aksamitna sakiewka idealnie wpasowała się w jej dłoń, wstążki prześlizgnęły się między jej palcami. Gładziła miękki materiał, czując pod palcami twardy kształt pierścionków rodziców. Odetchnęła głeboko i otworzyła sakiewkę, wysuwając z niej dwie obrączki pobrzękujące na łańcuszku. Metal wydał się chłodny w zetknięciu z jej skórą i światło, przybłąkane z zewnątrz, odbiło się od jego powierzchni, rzucając bladożółte cienie na ściany groty.
Przyglądając się pierścionkom zastanawiała się, czy postępuje słusznie. Wiedziała, że to strach budzi w niej zwątpienie. Strach przed tym co mogła ujrzeć- lub czego mogła nie zobaczyć. Nie wiedziała również, czy jakiekolwiek wizje których mogła doświadczyć pomogą w zrozumnieniu odpowiedzi, których szukała. Ale Michael i Maria byli tego pewni. Po chwili wahania, zacisnęła palce wokoł obrączek i zamknęła oczy.
Wizje nadeszły niczym niespodziewana fala ognia, oszałamiając ją powodzią obrazów i dźwięków. Jej matka w zwiewnej białej sukni, unoszona w ramionach ojca, wibrujący, męski śmiech towarzyszący jej głosowi- "Max...", łagodna muzyka której nie potrafiła rozpoznać, więcej śmiechu i głosów powtarzających graulacje; bursztynowe oczy lśniące pożądaniem, głęboki głos szepczący " Jesteś moim przyznaczeniem". Błyski narastały. Claudia widziała siebie jako niemowlę w ramionach matki, gdy jej ojciec trzymał je obie na kolanach kołysząc delikatnie, jego oczy wypełniała miłość i duma. Jej rodzice tańczący boso na czyimś chodniku pod gwiazdami, ojciec miękko sączący słowa do ucha matki. Potem przeszył ją ostry ból i znów zobaczyła matkę, z oczami pełnymi łez, zsuwającą obrączkę z palca i wieszającą ją na łańcuszku, który dźwigał już jedną z nich.
Claudia otworzyła oczy i pozwoliła pierścionkom wyślizgnąć się z jej dłoni. Serce gwałtownie tłukło się w jej piersi, oddech był rozedrgany. Nie lubiła tej umiejętności- zawsze uważała odbieranie wspomnień z przedmiotów za pogwałcenie prywatności. Chociaż to matka zostawiła jej te pierścionki, czuła się jak intruz. Nie z powodu tego, co zobaczyła, ale z uwagi na falę niewiarygodnych emocji jakich doświadczyła- jakich wciąż doświadczała. Podobnie jak obrazy, uczucia zdawały zlewać się w jedno, ale wciąż potrafiła jej rozpoznać. Czuła wielką radość, odrobinę triumfu i ulgi, rozpacz, ale przedewszystkim, czuła miłość- bezgraniczną, ponadczasową, bezwarunkową miłość. I coś więcej- miała wrażenie przynależności, zjednoczenia, więzi, jaka łączyła jej rodziców.
U wejścia do jaskini pojawił się cień i podniosła wzrok, dostrzegając Michaela. Maria stała kilka kroków za nim. Z powrotem wsunęła obraczki do sakiewki i wstała.
- Myślę, że możemy już odejść- powiedziała im.
- Wszystko w porządku?- spytała niespokojnie Maria.
Uśmiechnęła się kojąco.
- Tak. Jest mi troche gorąco. I....potrzebuję trochę czasu.
Maria skinęła głową.
- Rozumiem.
Wrócili do samochodu i Claudia usadowiła się na tylnym siedzeniu, wciąż ściskając w dłoni obrączki rodziców.
Tydzień przed rozpoczęciem pomaturalnej szkoły, Claudia podróżowała przez Nowy Meksyk pożyczonym samochodem. Zerkała na wskazówki które pozostawił jej Michael a potem spojrzała w lusterko wsteczne, w nadziei że nie mineła zakrętu. Ale po chwili dostrzegła go tuż przed sobą, pustynną, pokrytą pyłem ścieżkę poznaczoną dawnymi śladami opon, wiodącą prosto ku skalistym wzniesieniom. Zjechała z autostrady i ruszyła ścieżką którą podążała z Michaelem i Marią trzy miesiące temu, parkując nieopodal wzniesienia.
Podniosła swoją torbę z przedniego siedzenia i ostrożnie poniosła ją w stronę wzgórza. Kiedy dotarła do wejścia, odłożyła ją na bok i miękko przesunęła dłonią nad ścianą groty. Raz jeszcze pojawił się na niej srebrny odcisk i przyłożyła dłoń do pulsującego światłem symbolu. Wrota uchyliły się przed nią, sięgnęła po torbę i wślizgnęła się do jaskini.
Minęła chwila, nim na powrót oswoiła się z jej wnętrzem. Jej palce przemknęły po kamiennej powierzchni nagrobka jej ojca, dodając kolejne słowa tuż pod jego epitafium.
Liz Parker Evans- Ukochana Żona, Matka, Przyjaciółka.
Kiedy skończyła, litery zdawały się pasować doskonale. Otworzyła torbę i wyjąwszy z niej urnę z prochami matki, postawiła ją delikatnie obok pierwszej, należącej do ojca. Potem zdjęła z szyi łańcuszek dźwigający dwie złote obrączki i zawiesiła go między urnami tak że zdawał się je łączyć. Pierścionki zderzyły się ze sobą wydając metaliczny dźwięk, zsuwając się w dół łańcuszka.
- Odpoczywajcie w pokoju- szepnęła przez łzy.
Zebrała swoje rzeczy i ruszyła ku wyjściu. Ruchem dłoni nakazała jaskini się zatrzasnąć, kryjąc w ciemnościach jej wnętrze. Zanim skierowała sie w stronę miasta, otarła oczy i rzuciła ostatnie spojrzenie na skalną powierzchnię skrywająca wejście do groty. Była idealnie gładka, bez śladów konturów ktore mogłyby zdradzić sekkretne przejście. Uśmiechnęła się, nawracając w stronę drogi i odjechała.
KONIEC
Nigdy nie poddawała się rozpaczy. Nawet jako dziecko uważała łzy za bezużyteczne. Znacznie lepiej jest spożytkować energię rozwiązując dręczący cię problem- naprawiając to co czyni cię nieszczęśliwą. Matka nauczyła ją że jej umysł jest najcenniejszym darem i stanowi nasilniejszą broń przeciwko wszelkim przeciwnościom.
Zastanawiała się, jak jej matka wyobrażała sobie chwilę w której pozna prawdę o sobie?
Wreszcie nadeszła ta niezręczna chwila kiedy nie miała już łez, ani pojęcia, co dalej. Zsunęła się z kolan Michaela, oswobodziła z objęć Marii. Gorący rumieniec zabarwił jej pobladłe policzki, zesztywniała i podniosła się z podłogi.
Czy istnieje protokół stosowny dla takiej chwili? Powinna przeprosić, uśmiechnąć się, udawać że nic się nie stało, że własnie nie zrobiła z siebie widowiska? Może powinna to zatuszować, zadając więcej pytań- podejmując przerwany temat? Przecież to jeszcze nie wszystko, nie poznała jeszcze całej historii. Nic nie wiedziała o skutkach. Ale jej umysł odmawiał funkcjonowania, wróciła pustka, była zdolna jedynie zatoczyć się w stronę drzwi i ciężko wesprzeć na drewnianej futrynie, w nadziei że jej myśli same powrócą na dawny tor.
To Maria podjęła za nią decyzję.
- Może zrobimy sobie przerwę?- zasugerowała i Claudia skinęła głową.
Michael podniósł się i podał rękę Marii. W milczeniu prześlizgnęli sie obok Claudii, dłoń Marii delikatnie musnęła jej ramię, kiedy ją mijała. Claudia przysłuchiwała się, kiedy schodzili do kawiarni, szepcząc łagodnie do siebie, ich głosy przypominały szmer wiatru w korytarzu, gdy powoli oddalali się od niej.
Została sama w pokoju, w którym dorastała jej matka. Odeszła od drzwi i zatoczyła powolny krąg, zastanawiając się jak musiało tutaj wygladać kiedyś, gdy stało tu należące do matki łóżko i szafa, co mogło zdobić te ściany? O czym marzyła jej matka- młoda dziewczyna żyjąca w mieście napędzanym kosmiczną obsesją? O czym myślała podczas bezsennych nocy? Jakie dzieciństwo przygotowało ją na miłość do istoty nie z tego świata- i na niebezpieczeństwa, które towarzyszyly temu uczuciu?
Przeciągnęła dłonią po gładkiej ścianie, ale pokój zbyt dlugo pozostawał opuszczony, by jakiekolwiek wrażenia wciąż były obecne w farbie i tynku.
Okna są zabite, ale wiedziała, czego powinna się spodziewać. Jej matka opisała w pamiętniku balkon nad kawiarnią, na który mozna się było dostać z jej pokoju- oraz swój fotel, rośliny i świece, których blask przydawał przestrzeni pełnej ciepła atmosfery. To był jej azyl, do ktorego umykała przed rodzicami którzy nie rozumieli dlaczego ich córka dorastając staje się nagle odległa i tajemnicza. Azyl, w ktorym chroniła się przed niebezpieczeństwem, bólem i strachem. Jej matka wspominała niespotykaną falę grudniowych upałów jaka nadeszła w roku w którym się zakochała i ojca, który wspiął się na balkon by ją zobaczyć. Na tym własnie balkonie po raz pierwszy całowali się pod gwiazdami.
Odczuła nagłe pragnienie znalezienia sie na tym balkonie, połączenia z młoda parą poprzez przestrzeń i czas. Podeszła do najbliższego okna, otworzyła je i poluzowała jedną z desek. Stawiały zdecydowany opór, chociaż naparła na nie całym swym ciężarem. Bezsilnie uderzyła w nie dłonią, przeklinając pod nosem. Wyglądało na nią że jej droga roi się od przeszkód, zawsze znajdzie się coś, co odgradza ją od prawdy, nie pozwalając jej ujrzeć wszystkiego takim, jakim było naprawdę.
Nie szukając świecy ruszyła przez pogrążony w ciemnościach pokój w stronę schodów i na zaplecze, gdzie czekali Maria i Michael, oparci o ścianę przy jednym z zabitych okien.
- Co się stało po tym jak moj ojciec został zamordowany?- spytała- muszę to wiedzieć.
Michael i Maria wymienili spojrzenia i mężczyzna skinął głową.
- Nikt nie przeczy- stwierdził.
- Przepraszam- odparła Claudia, jego łagodna nagana uświadomiła jej, jak szorsto musiało zabrzmieć jej pytanie- wiem. Poprostu...czuję się taka zagubiona i bezradna- potarła oczy- nigdy nie znałam mojego ojca. A teraz czuję sie tak, jakbym nigdy nie znała również mojej matki. Była wszystkim co miałam a mam wrażenie że wciąż na nowo ją tracę- wyszeptała.
- Nie możesz jej stracić- powiedziała Maria- jest częścią ciebie. I kochała cię bardziej niż cokolwiek innego na świecie.
- Może wrócimy na górę a ja opowiem ci resztę. Niewiele tego zostało- zaproponował Michael.
- Wolałabym zostać tutaj- odpowiedziała Claudia.
- Dobrze- zgodził się. Zsunął się wzdłuż ściany, wyciągając rękę do Marii, milcząco prosząc ją by przy nim usiadła. Odczekał, aż Claudia przysiądzie na schodach prowadzących do mieszkania- wszystko w porządku?
- Tak- odparła.
Odetchnął głęboko i przez chwilę patrzył gdzieś przed siebie.
- Przez pierwsze kilka dni po śmierci Maxa panował chaos. Liz była jak obłąkana i jakże moglibyśmy ją winić, ale balansowała na granicy rozwagi. Nawet ja tak myślałem, a to o czymś świadczy. Wróciła z Teksasu i wspólnie podjęliśmy śledztwo. Spawdziliśmy drogę na ktorej Max wpadł w pułapkę, całe otoczenie, wszystko, co mogło przynieść nam odpowiedź. Trzeciego dnia Isabel i ja doświadczyliśmy wystarczająco wielu wizji, by domyslić się wszystkiego i byliśmy wyczerpani. Ale nie twoja matka. Nic nie mogło jej powstrzymać. Maria, Kyle i Valenti usiłowali ją przekonać, mówili że nic dobrego nie wyniknie z tego że wyczerpani i nieostrożni pozwolimy się złapać, a już napewno- nic dobrego dla Maxa. Nie chciała nas słuchać. Wtedy Maria uderzyła ją w twarz, spytała czy chce, żebyś została sierotą. To ją przekonało- westchnął.
- Co się stało?
- Zgodziła się, żebyśmy wrócili do miasta. Odpoczęli przez jeden dzień. Potem podążyliśmy za zabójcami.
Nawet po tych wszystkich latach w jego spojrzeniu wciąż była obecna wściekłość.
- Wszyscy?- spytała Claudia.
Skinął głową i mocniej przytulił do siebie Marię.
- Iz i ja sami chcieliśmy się tym zająć, ale Liz była nieugięta. Nie pozwoliła, byśmy zostawili ją w mieście, bez względu na konsekwencje. Nie mogliśmy jej tego wyperswadować. Razem z nią poszli pozostali.
- Razem zawsze byliśmy silniejsi- dodała miękko Maria.
- Co się stało?
Głos Michaela był ochrypły.
- Wygraliśmy- odparł.
Claudia chciała go przycisnąć, wydobyć więcej szczegółów, ale coś w wyrazie jego twarzy powiedziało jej że nie dowie się niczego więcej. Przynajmniej na razie.
- Co stało się potem?
- Isabel zdecydowała że nadszedł czas wojny. Powiedziała nam, że wraca na Antar, by publicznie zdemaskować syna Tess i zabić Kavaara.
- Sama?
Michael skinął głową.
- Tak właśnie chciała. Powiedziała, że to jedyny możliwa decyzja. Była w stanie zbliżyć się do Kavaara, z uwagi na więź jaka łączyła ich w poprzednim życiu. Poza tym, była mu to dłużna. Jemu i Tess.
- Z powodu Alexa- zrozumiała Claudia.
- Tak I z powodu Maxa- skinął glową Michael.
- Więc naprawdę tam wróciła- powiedziała miękko Claudia- opuściła ziemię i...
- W pewnym sensie, nie miała powodu, by tu zostać- powiedziała Maria- jej brat został zamordowany. Alex został zamordowany. Liz miała ciebie, Michael był ze mną. To stało się jej celem. Wyrównanie rachunków.
- Posłużyła się granilthem, podróżując na Antar. Minęły miesiące zanim dowiedzieliśmy się czegokolwiek. Wiedzielismy tylko, że na Ziemię nie przybyło już więcej zabójców- kontynuował Michael- Larek poinformował nas, że Kavaar został obalony, a Isabel przejęła władzę. Jej pierwszą decyzją było wskrzeszenie senatu, który odgrywał znaczącą rolę w polityce Antaru za czasów jej ojca.
Claudia poczuła że kręci się jej w głowie.
- Wygrała? Naprawdę się jej udało?
Michael skinął głową.
- Nie była sama, to jasne. Powstanie wrzało, kiedy tam przybyła, ale ona stanęła na czele. Max nie żył, a syn Tess nie był jego nastepcą, Isabel była więc pierwsza w linii do tronu. Oczywiście, to ty jesteś następczynią, ale Antarianie nie wiedzą o tobie. I nie będą wiedzieli, jeżeli ty sama tego nie zapragniesz.
- Masz na myśli...mialabym wyruszyć na Antar?- spytała cicho Claudia- czy to mozliwe?
Maria usmiechnęła się łagodnie, widząc jej zakłopotanie.
- Claudi, wszystko jest możliwe. Jesteś córką Maxa.
Nie potrafiła zasnąć. Leżała na zużytej kanapie w pokoju który kiedyś należał do jej dziadków, Michael i Maria dzielili śpiwór na podłodze zaplecza. W głowie jej tętniło, myśli stanowiły bezładną plątaninę. Cząstka niej miała nadzieję obudzić się nastepnego ranka i stwierdzić że ostatnie trzy miesiące były jedynie koszmarnym snem, że w dalszym ciągu jest poprostu studentką, córką Liz Parker, która nigdy nie posiadała niczego poza miłoscią swej matki. Być może tym razem nie szukałaby odpowiedzi.
Ale odpowiedzi ją otaczały i nie mogła ich ignorować. Podniosła się i sięgnęła po pudełko zapałek i zapaliła świecę na podłodze obok siebie. Płomień obudził dziwne cienie tańczące na ścianie, każda następne świeca przydawała pokojowi blasku, aż w końcu płonęły wszystkie.
Klęknawszy na podłodze, sięgnęła po torbę i zaczęła przegrzebywać jej wnętrze w poszukiwaniu pamiątek znalezionych w skrzynce depozytowej matki.
Wzięła do ręki blado różowy kryształ, obróciła go w dloniach, czując jak pulsuje energią. Teraz przynajmniej rozumiała, do czego słuzył- jej ojciec posłużył się tym wysyłając Tess na Antar a Isabel dzięki temu tam wróciła. Claudia też mogła się tym posłużyć, jeżeli tylko się zdecyduje.
Wsunęła kryształ do torby i sięgnęła po list matki. Papier zaczynał wyglądać na zużyty od nieustannego rozwijania, ale Claudia nie potrafiła odmówić sobie kolejnej lektury. Czego oczekiwała od niej matka? Czy powinna zostać na Ziemi, skończyć szkołę, prowadzić normalne, ludzkie życie? A może jej przeznaczeniem był Antar? Zawsze wierzyła że poznanie prawdy o ojcu- o przeszłości matki, pomoże jej odpowiedzieć sobie na pytanie kim jest? Ale teraz czuła się jeszcze bardziej zagubiona. Do ktorego świata należała? Kim była?
O świcie wyruszyli w drogę. Claudia siedziała z tyłu, z kubkiem mocnej kawy w dłoni, podczas gdy Michael zmierzał w stronę pustyni. Krajobraz wydawał się jeszcze bardziej suchy i jałowy niż w Albuquerque a temperatura już zaczynała się podnosić. Szybko przełknęła kawę i wyciągnęła butelkę wody z chłodziarki, świadoma tego że musi chronić się przed odwodnieniem. Nie było to coś czym musiała się zamartwiać w Nowym Jorku.
Cieszyła się, że nikt nie wciągał jej do rozmowy. Przypuszczała, że w ciągu minionej nocy powiedzieli sobie tyle, że wystarczy na wiele dni. Wyglądała przez okno na pokrytą pyłem okolicę, podziwiając ogromne błękitne niebo i próbując nie myśleć.
Minęło 20 minut od chwili gdy przekroczyli granice miasta i wjechali w tunel, a teren powoli stawał się coraz bardziej skalisty.
- Już dojeżdżamy- odezwał się Michael.
Claudia przeniosła spojrzenie na frontową szybę, usiłując domyslić się co mianowicie miał na myśli Michael mówiąc że dojeżdżają. Nie dostrzegła niczego niezwykłego. Ale już po chwili Michael zjechał z drogi i skierował samochód w stronę ogromnego skalnego masywu, który wydawał się znacznie bardziej okazały od swych sąsiadów. Michael okrążył go i zaparkował po stronie oddalonej od drogi.
- To tutaj- oświadczył, odwracając się.
Nie była pewna co powiedzieć.
Wysiedli z auta i podążyła za Michaelem i Marią do podnóża skarpy. Pomimo gorąca poczuła zimny dreszcz, gdy zbliżyli się się do płaskowyżu, zastanawiała się czy ona również jest w pewien sposób powiązana z tym miejscem. Kiedy Michael wyciągnął dłoń w stronę gładkiej skały, powstrzymała go.
- Poczekaj- powiedziała- pozwól mi...
Pytająco uniósł brwi, ale odsunął się i pozwolił jej podejść bliżej. Wyciągnęła rękę, rozszczepiając palce dłoni w sposób w jaki zaobserwowała u Michaela. Przesunęła dłonią ponad powierzchnią skały i drgnęła, kiedy pojawił się na niej pulsujący światłem odcisk.
- O mój Boże- wyszeptała.
- Połóż na tym dłoń- nakazał Michael.
Claudia przyłożyła dłoń do świetlistego odcisku i nacisnęła delikatnie. Usłyszała cichy szmer i fragment skały odsunął się na bok, tworząc wyłom w gładkiej powierzchni. Przez chwilę stała zupełnie nieruchomo z dłonią zastygłą w pół gestu, spoglądając przed siebie. Ta chwila uczyniła wszystko bardziej realnym niż godziny rozmów i lektury.
Michael poprowadził ich do środka. Wewnątrz jaskini panował chłód i mrok i minęło trochę czasu zanim ich oczy odzwyczaiły się od blasku dnia. Wreszcie mogła podejść do czterech pustych inkubatorów, umieszczonych w szeregu pod ścianą. Ruszyła wgląb jaskini i przesunęła dłonią po ostatnim z inkubatorów, zgarniając z niego pajęczyny.
- Ten należał do Maxa- powiedział Michael.
Powoli skinęła glową. Nie była zaskoczona.
- Granilth wciąż tu jest?
- Tak.
W jego głosie zabrzmiało wahanie i Claudia odwróciła się w jego stronę. Dopiero wówczas dostrzegła rzeźbiony głaz po przeciwnej stronie groty. I stojącą przed nim pokrytą pyłem urnę.
Przeszła przez jaskinię i uklękła przed nagrobkiem. Litery i słowa wydawały się być wyryte w gładkiej powierzchni skały.
Max Evans~~ Ukochany Mąż, Ojciec, Brat, Przyjaciel.
Nie było żadnych dat. Wyciągnęła dłoń, pragnąć dotknąć urny, ale się powstrzymała.
- Dlaczego tutaj? - wyszeptała.
- A gdzie indziej?- spytał Michael- nie mogliśmy ryzykować że ktokolwiek go znajdzie? Tutaj, jest bezpieczny.
Maria zbliżyła się i usiadła na ziemi obok niej.
- To był pomysł Liz- powiedziała- Isabel użyła swych mocy by wyżłobić napis.
- Chyba potrzebuję powietrza- powiedziała Claudia. Podniosła się i wybiegła z jaskini.
Stała opaarta o bok samochodu, pijąc wodę szybkimi łykami. Była nagrzana od slońca, zbyt dlugo leżąc na tylnym siedzeniu wozu, ale zignorowała to. Piła zachłannie do ostatniej kropli a potem wrzuciła pustą butelkę na do torby.
Z miejsca w ktorym stała mogła widzieć Mchaela i Marię, zastygłych pod skalnym nawisem. Obserwowali ją i niemal czuła ich troskę, mimo dzielącej ich odległości. Była im wdzięczna że pozwolili jej na chwilę w odosobnieniu, zrozumieli, ze musiała być sama, chociaż przez moment. Ciężar ostatnich 24 godzin zdawał się ją przygniatać, czuła się przytłoczona zalewem odkryć i informacji. Bardziej niż kiedykolwiek od śmierci matki, marzyła by móc spędzić z nią choć jeszcze jeden dzień, by móc z nią rozmawiać, pytać o to co powinna zrobić.
Jeszcze raz pomyślała o jej listach- o jej ostatnich słowach. Powiedziała, żeby na zawsze zapamiętała to czego nauczyła ją o życiu i słuchaniu głosu serca. A także że to ją wybrała, ponad wszystko inne. Claudia pragnęła zrozumieć sens tych słów.
Michael i Maria powoli zbliżali się do samochodu. Wydawali się być zgrzani a Maria związała swe włosy w luźny koński ogon. Claudia pomyślała że z tej odległości wyglądają bardzo młodo, idąc ramię w ramię, trzymając się za ręce. Przez chwile wyobrażała sobie, że widzi ich takimi jakimi byli przeszło 20 lat temu- parą nastolatków walczących z niespotykanymi przeciwnościami losu, ze wszyskich sił starających się przeżyć kolejny dzień. Czy tacy właśnie byli jej rodzice? Czy mieli wrażenie że tracą grunt pod nogami? Czuli się przerażeni i zagubieni? Czy właśnie tego matka tak bardzo pragnęła jej oszczędzić, nawet kosztem kłamstw i niedomówień?
- Trzymasz się?- spytał Michael, gdy się zbliżyli.
Claudia wzruszyła ramionami.
- Przeżyję- westchnęła, zastanawiając się czy było to szczere. Nawet tego nie była pewna.
- Chcesz jeszcze wody?- spytała Maria. Sięgnęła do wnętrza samochodu i wyciągnęła butelki z chłodziarki. Claudia skinęła glową i Maria rzuciła jej jedną, drugą podając Michaelowi a trzecią zatrzymując dla siebie.
- Żałuję że nie ma tu mojej matki- odezwała się niespodziewanie Claudia- tak wiele jeszcze nie wiem...o tyle rzeczy pragne jeszcze ją spytać. To nie w porządku.
Maria podeszła do niej i oparła się o samochód.
- Wiem. Też chciałabym żeby tu była. Ale możesz przecież zapytać nas. Nie mogę obiecać, że mamy wszystkie odpowiedzi, ale zawsze możesz spróbować.
Claudia skinęła glową. Przyglądała się jak Michael otwiera swoją wodę i pije zachłannie, opróżniając połowę butelki. Odrobiną zwilżył sobie dloń i przesunął nią po twarzy, pozostawiając na czole ciemną smugę pyłu z jaskini. Zastanawiała się, czy jest tak samo rozczochrana jak on, ale szybko otrząsnęła się z tych myśli.
- O co chcesz mnie zapytać?- nacisnęła Maria.
- Ja...pytałam już o to Michaela, ale ...jacy oni byli?- spytała, zwracając się w stronę Marii- moi rodzice?
Na twarzy Marii pojawił się cień usmiechu.
- To była czysta magia- szepnęła- powiedziałam kiedyś Liz, że ona i Max, są bratnimi duszami. Mieliśmy 16 lat i myślałam, że to zabrzmi romantycznie- ciągnęła- opychałyśmy się lodami. Plotkowałysmy, jak to jest kiedy całujesz kogoś nie z tego świata- zrobiła ucieszną minę, kiedy Michael prychnął- zastanawiałyśmy się...czy nie zmieniło nas to już na zawsze - potrząsnęła głową- myślę że Liz wiedziała, już wtedy, że dla niej nie będzie istniał nikt poza Maxem. Nigdy. Że drugi taki już się nie znajdzie.
- To brzmi jak baśń- szepnęła Claudia.
- Ale tak było- Maria wzruszyła ramionami- o tym co ich łączyło, mozna przeczytać w książkach. Nie mówię jednak, że nie było im ciężko. Lub że wszystko w ich związku było idealne. Ale kochali się w sposób o jakim większość z nas nie ma pojęcia i go nie rozumie.
- A ty i Michael?- spytała odruchowo Claudia- przepraszam- dodała pośpiesznie- nie powinnam pytać.
- W porządku- przerwała Maria. Zerknęła na Michaela i ich spojrzenia się spotkały- to co nas łączy jest inne, ale nie mniej wyjątkowe. Twoi rodzice byli innymi ludźmi niż Michael i ja. I więcej w życiu przeszli. Wiele doświadczyli- powiedziała- ponieważ Max był tym kim był, tak myślę.
- Ponieważ był przywódcą?
- Ponieważ zawsze był przywódcą- powiedział Michael- w tym życiu i w poprzednim. Prowadził nas od czasu gdy byliśmy dziećmi. Zanim zdążyliśmy pojąć, dlaczego. Taki był.
- To dlatego poprostu się nie ukryli, kiedy odkryli że Kavaar chce go zabić? Dlaczego poprostu nie uciekli, skoro tak się kochali? Dlaczego się nie ratowali?
Michael potrząsnął głową.
- To byłoby do nich niepodobne. Maxowi nigdy nie przyszłoby do glowy, żeby uciekać, a Liz- żeby go porzucić. Nawet kiedy Max zginął, Liz nie poddała się i nie przestała walczyć.
- Moja matka napisała, że wybrała mnie. Tak przeczytałam w jej liście. Co miała na myśli?
Michael spojrzał na Marię.
- Zapewne to, że postanowiła się ukrywać- porzucić dom i przyjaciół, żeby cię chronić. Dopóki byłaś w Roswell, istniało niebezpieczeństwo, że Kavaar podąży twoim śladem. Nawet kiedy Isabel przejęła władzę, nie mieliśmy pewności. Kavaar był potężnym władcą od dziesięcioleci i miał sprzymierzeńców wśród innych planet w naszym systemie. Dlatego nigdy nie przestaliśmy być ostrożni.
- Mówisz, że ona poświęciła dla mnie swoje życie- powiedziała Claudia.
- Nie Claudi, to nie było tak- pośpieszyła Maria- byłaś całym jej światem. Zrobiłaby dla ciebie wszystko. A w Nowym Jorku żyło się wam dobrze. Była zachwycona tym miastem, tłocznymi ulicami, kulturą, przygodą. Była stworzona do czegoś lepszego niż małe miasteczko w Nowym Meksyku. Cieszyła ją myśl, że będziesz dorastać w tym otoczeniu. Chciała żebyś miała prawdziwe dzieciństwo, tak długo jak to tylko możliwe.
Claudia odsunęła się od samochodu i zaczęła krążyć niespokojnie, jej tenisówki wzbijały pył u ich stóp.
- Ale co teraz? Jakie życie mnie czeka? Czy mam poprostu wrócić do normalności, udając że nic się nie wydarzyło, że nie jestem po części Obcą?
- To zależy od ciebie- powiedział Michael- musiałaś wiedzieć, że jesteś inna, jeszcze zanim tu przyjechałać. Masz moce od czasów dzieciństwa. Poprostu nie wiedziałaś, co oznaczają. Max, Iz i ja, dorastaliśmy w Roswell. Mieliśmy siebie. Nie byliśmy zszokowani faktem że pochodzimy z innej planety. Ale nie wmówisz mi, że dla ciebie jest to całkowitym zaskoczeniem.
- Nie- zgodziła się Claudia- wiedziałam, że nie jestem taka jak inni. Ale nie ma zanczenia co wiedziałam a czego nie. Nie jestem już tą samą osobą, ktorą byłam pare dni temu.
- To bzdura- wybuchnął Michael- jesteś dokładnie taka sama. Poprostu zrozumiałaś swoją historię. Kiedy odkryliśmy że zostaliśmy genetycznie odtworzeni- że nie jesteśmy tutaj bez powodu- czy sądzisz że nas to zmieniło? Czy Max stał się inną osobą, ponieważ dowiedział się, że w poprzednim życiu był władcą inna planety? Nie. Świadomość prawdy nie zmieni tego, kim jesteś Claudio. Zmieni się twój sposob postrzegania świata, poszerzą się twoje horyzonty.
- Niebo nagle stanie się większe- szepnęła- a ja będę widzieć więcej- westchnęła- gdybym tylko wiedziała co z tym zrobić.
Siedziała samotnie na środku jaskini. Mała aksamitna sakiewka idealnie wpasowała się w jej dłoń, wstążki prześlizgnęły się między jej palcami. Gładziła miękki materiał, czując pod palcami twardy kształt pierścionków rodziców. Odetchnęła głeboko i otworzyła sakiewkę, wysuwając z niej dwie obrączki pobrzękujące na łańcuszku. Metal wydał się chłodny w zetknięciu z jej skórą i światło, przybłąkane z zewnątrz, odbiło się od jego powierzchni, rzucając bladożółte cienie na ściany groty.
Przyglądając się pierścionkom zastanawiała się, czy postępuje słusznie. Wiedziała, że to strach budzi w niej zwątpienie. Strach przed tym co mogła ujrzeć- lub czego mogła nie zobaczyć. Nie wiedziała również, czy jakiekolwiek wizje których mogła doświadczyć pomogą w zrozumnieniu odpowiedzi, których szukała. Ale Michael i Maria byli tego pewni. Po chwili wahania, zacisnęła palce wokoł obrączek i zamknęła oczy.
Wizje nadeszły niczym niespodziewana fala ognia, oszałamiając ją powodzią obrazów i dźwięków. Jej matka w zwiewnej białej sukni, unoszona w ramionach ojca, wibrujący, męski śmiech towarzyszący jej głosowi- "Max...", łagodna muzyka której nie potrafiła rozpoznać, więcej śmiechu i głosów powtarzających graulacje; bursztynowe oczy lśniące pożądaniem, głęboki głos szepczący " Jesteś moim przyznaczeniem". Błyski narastały. Claudia widziała siebie jako niemowlę w ramionach matki, gdy jej ojciec trzymał je obie na kolanach kołysząc delikatnie, jego oczy wypełniała miłość i duma. Jej rodzice tańczący boso na czyimś chodniku pod gwiazdami, ojciec miękko sączący słowa do ucha matki. Potem przeszył ją ostry ból i znów zobaczyła matkę, z oczami pełnymi łez, zsuwającą obrączkę z palca i wieszającą ją na łańcuszku, który dźwigał już jedną z nich.
Claudia otworzyła oczy i pozwoliła pierścionkom wyślizgnąć się z jej dłoni. Serce gwałtownie tłukło się w jej piersi, oddech był rozedrgany. Nie lubiła tej umiejętności- zawsze uważała odbieranie wspomnień z przedmiotów za pogwałcenie prywatności. Chociaż to matka zostawiła jej te pierścionki, czuła się jak intruz. Nie z powodu tego, co zobaczyła, ale z uwagi na falę niewiarygodnych emocji jakich doświadczyła- jakich wciąż doświadczała. Podobnie jak obrazy, uczucia zdawały zlewać się w jedno, ale wciąż potrafiła jej rozpoznać. Czuła wielką radość, odrobinę triumfu i ulgi, rozpacz, ale przedewszystkim, czuła miłość- bezgraniczną, ponadczasową, bezwarunkową miłość. I coś więcej- miała wrażenie przynależności, zjednoczenia, więzi, jaka łączyła jej rodziców.
U wejścia do jaskini pojawił się cień i podniosła wzrok, dostrzegając Michaela. Maria stała kilka kroków za nim. Z powrotem wsunęła obraczki do sakiewki i wstała.
- Myślę, że możemy już odejść- powiedziała im.
- Wszystko w porządku?- spytała niespokojnie Maria.
Uśmiechnęła się kojąco.
- Tak. Jest mi troche gorąco. I....potrzebuję trochę czasu.
Maria skinęła głową.
- Rozumiem.
Wrócili do samochodu i Claudia usadowiła się na tylnym siedzeniu, wciąż ściskając w dłoni obrączki rodziców.
Tydzień przed rozpoczęciem pomaturalnej szkoły, Claudia podróżowała przez Nowy Meksyk pożyczonym samochodem. Zerkała na wskazówki które pozostawił jej Michael a potem spojrzała w lusterko wsteczne, w nadziei że nie mineła zakrętu. Ale po chwili dostrzegła go tuż przed sobą, pustynną, pokrytą pyłem ścieżkę poznaczoną dawnymi śladami opon, wiodącą prosto ku skalistym wzniesieniom. Zjechała z autostrady i ruszyła ścieżką którą podążała z Michaelem i Marią trzy miesiące temu, parkując nieopodal wzniesienia.
Podniosła swoją torbę z przedniego siedzenia i ostrożnie poniosła ją w stronę wzgórza. Kiedy dotarła do wejścia, odłożyła ją na bok i miękko przesunęła dłonią nad ścianą groty. Raz jeszcze pojawił się na niej srebrny odcisk i przyłożyła dłoń do pulsującego światłem symbolu. Wrota uchyliły się przed nią, sięgnęła po torbę i wślizgnęła się do jaskini.
Minęła chwila, nim na powrót oswoiła się z jej wnętrzem. Jej palce przemknęły po kamiennej powierzchni nagrobka jej ojca, dodając kolejne słowa tuż pod jego epitafium.
Liz Parker Evans- Ukochana Żona, Matka, Przyjaciółka.
Kiedy skończyła, litery zdawały się pasować doskonale. Otworzyła torbę i wyjąwszy z niej urnę z prochami matki, postawiła ją delikatnie obok pierwszej, należącej do ojca. Potem zdjęła z szyi łańcuszek dźwigający dwie złote obrączki i zawiesiła go między urnami tak że zdawał się je łączyć. Pierścionki zderzyły się ze sobą wydając metaliczny dźwięk, zsuwając się w dół łańcuszka.
- Odpoczywajcie w pokoju- szepnęła przez łzy.
Zebrała swoje rzeczy i ruszyła ku wyjściu. Ruchem dłoni nakazała jaskini się zatrzasnąć, kryjąc w ciemnościach jej wnętrze. Zanim skierowała sie w stronę miasta, otarła oczy i rzuciła ostatnie spojrzenie na skalną powierzchnię skrywająca wejście do groty. Była idealnie gładka, bez śladów konturów ktore mogłyby zdradzić sekkretne przejście. Uśmiechnęła się, nawracając w stronę drogi i odjechała.
KONIEC
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Sama nie wiem co powiedzieć, to opowiadanie wywarł na mnie ogromne wrażenie. Było takie inne, jakby magiczne. Myślę, że właśnie tak postrzegałam zawsze miłość Liz i Maxa, jako taką bezgraniczną, ponadczasową.
Końcówka opowiadania była cudowna, to przyniesienie przez Claudię urny Liz i położenie jej koło prochów Maxa..... i jeszcze te obrączki. To tak jakby teraz po śmierci obojga mieli się ponownie połączyć. Myślę, że Liz byłaby z niej dumna, pewnie tego właśnie chciała.
Lizziett wielkie dzięki
Końcówka opowiadania była cudowna, to przyniesienie przez Claudię urny Liz i położenie jej koło prochów Maxa..... i jeszcze te obrączki. To tak jakby teraz po śmierci obojga mieli się ponownie połączyć. Myślę, że Liz byłaby z niej dumna, pewnie tego właśnie chciała.
Lizziett wielkie dzięki
Piękne, nostalgiczne opowiadanie będące hołdem złożonym rodzicom. To było tak bardzo w stylu Emily, historia która mogła przydarzyć się każdemu. Dowiedzieć się o swoim pochodzeniu, poznać nieprawdopodobną miłość, usłyszeć ją z ust najbliższych przyjaciół.
Dziękuję Aniu, za przybliżenie nam kolejnego opowiadania Emily, tak nietypowego i bardzo wzruszającego. Kocham jej opowiadania, zawsze można w nich znależć coś, co odnosi się do naszego życia, co pozwala zadumać się i pomarzyć.
Właśnie przed chwilą przyjechałam z wycieczki w Góry Stołowe, plecak jeszcze leży nierozpakowany a ja jak na skrzydłach wpadłam na moją ukochaną stronę i oczywiście zaczytałam się, wpadłam po uszy zapominając o całym świecie. Jak miło do wracać, gdzie po powrocie czekają na mnie takie perełki
Dziękuję Aniu, za przybliżenie nam kolejnego opowiadania Emily, tak nietypowego i bardzo wzruszającego. Kocham jej opowiadania, zawsze można w nich znależć coś, co odnosi się do naszego życia, co pozwala zadumać się i pomarzyć.
Właśnie przed chwilą przyjechałam z wycieczki w Góry Stołowe, plecak jeszcze leży nierozpakowany a ja jak na skrzydłach wpadłam na moją ukochaną stronę i oczywiście zaczytałam się, wpadłam po uszy zapominając o całym świecie. Jak miło do wracać, gdzie po powrocie czekają na mnie takie perełki
Piekne opowiadanie. Wyzwalające tak wiele emocji. Czytając, szczególnie tą ostatnią część, uśmiechałam się przez łzy.
Na samym końcu, kiedy Claudia powiesiła łańcuszek z obrączkami, łącząc w ten sposób dwie urny, przyszło mi do głowy jak nietypowe dla Emily jest to opowiadanie. Ona raczej daje zwykle Maxowi i Liz ich happy end. A tutaj sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Max zginął bardzo wcześnie, Liz została sama i sama wychowała córkę, nawet z dala od przyjaciół, żeby ją chronić. I Claudia, która wyrosła w przeświadczeniu, że ojciec jej nie chciał. I tak naprawdę nie znała też matki. Oboje rodziców poznała dopiero po śmierci matki.
Na samym końcu, kiedy Claudia powiesiła łańcuszek z obrączkami, łącząc w ten sposób dwie urny, przyszło mi do głowy jak nietypowe dla Emily jest to opowiadanie. Ona raczej daje zwykle Maxowi i Liz ich happy end. A tutaj sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Max zginął bardzo wcześnie, Liz została sama i sama wychowała córkę, nawet z dala od przyjaciół, żeby ją chronić. I Claudia, która wyrosła w przeświadczeniu, że ojciec jej nie chciał. I tak naprawdę nie znała też matki. Oboje rodziców poznała dopiero po śmierci matki.
Who is online
Users browsing this forum: Google [Bot] and 50 guests