T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Marta 86-16 ... nie będziesz musiala czekać na kolejną część, tylko (to dla wszystkich niezorientowanych jeszcze w temacie ) to juz nie tłumaczenie, ale moje zakończenie Sedna oto kolejny czapterek:
Czapterek OCZKO
Zakrwawiony nóż. Spóźniłem się. Nie zapobiegłem temu. A mogłem. Mogłem ją uratować, bo to ja ją zabiłem każąc jej wrócić. A teraz ona płacze. Liz jest przerażona, ale i tak myśli szybciej i najbardziej logicznie z całej naszej trójki, która stoi i trzęsie się wewnątrz jak galaretka z nóżek. Tess, ponieważ odważyła się, ale nie potrafiła skończyć tego co zaczęła, Liz, ponieważ tego nie przewidziała, ja, ponieważ boję się najwięcej o to, co będę musiał zrobić za chwilę… to ja muszę ponieść karę… ja, ponieważ to ja jej nie pomogłem, a wiedziałem…
Liz wysyła Tess do jej pokoju. Tam do tej pory nigdy nie czuła się bezpieczna, ale Liz o tym nie wie. Tess spogląda na mnie. Mój wzrok po raz pierwszy nie mówi nic. Staram się jednak, by wyczytała z niego zapewnienie, że wszystko będzie dobrze.
W filmach jest inaczej. Krew jest bardziej czerwona a w domu zawsze jest w nocy jaśniej. Nie czuć zapachu brudu i potu, nie czuć zapachu uryny, nie czuć zapachu papierosów od leżącego z dziurą w klatce piersiowej faceta. Biały dywan jest biały, podczas, gdy w rzeczywistości jest bury, a krew krzepnie szybko niszcząc go na zawsze. Oglądając film nie masz ochoty wymiotować. Oglądając film twój żołądek nie wiąże się w supeł. Nie nachodzą cię fale gorąca.
Mówi „nie lecz tej rany na głowie, musi być nieprzytomny.”
Potakuję. Zmuszam się, by się do niego zbliżyć. Klękam. Staram się wmówić sobie, że to dla dobra Tess. Boże, dlaczego muszę to zrobić przy Liz, dlaczego w ogóle muszę to zrobić? Dlaczego nie mogłem uratować Tess? Dlaczego wciągnąłem w to Liz? Dlaczego niszczę Zycie ludziom, na których mi zależy?
I nagle czuję uścisk na sercu, na płucach, nie mogę oddychać, duszę się. Wiecie czym jest czarna dziura? To otchłań czerpiąca swą siłę ze wszystkiego, co jest w pobliżu i dzięki temu istnieje, dzięki temu rośnie, dzięki temu jest niepokonana. Ed Harding to czarna dziura. To nie gołąb, to nie Tess, on chce więcej, bierze więcej niż chciałbym mu dać. A w zamian daje mi koszmary, które będą mi się śniły przez kolejne dwa tygodnie, a o których nigdy nie zapomnę. Nie chce mnie puścić. Nie mogę przestać patrzyć, co robi Tess, nie mogę przestać widzieć tego wrednego uśmiechu na jego pysku, nie mogę przestać czuć jego odoru z ust, gdy się do niej przysuwa, gdyby Tabasco mi pomogło wypiłbym beczkę lub dwie, ale nie pomoże. Zaczynam się dusić i błagam, by ktoś pomógł mi oderwać się od niego…
„Wiedziałam, cholera wiedziałam.” Dochodzi zza drzwi.
Jestem wdzięczny temu komuś, ponieważ przestałem dzięki niemu widzieć życie Tess… Jednak gdy dociera do mnie czyj to głos zaczyna do mnie docierać co innego: jej koszmar na stałe stał się moim i to będzie ostatni wieczór, jaki spędzę na wolności. Zepsułem wszystko. Zniszczyłem życie swoje, Izabell, Michaela, każdego kto mnie znał, zniszczyłem życie Liz, po raz kolejny. Kosmici zniszczyli jej życie. Ledwo oddycham, łapię powietrze z trudem, ale zastanawiam się, czy zdążę uprzedzić rodziców, czy zdążę uratować Izz i Michaela. Musza uciekać, bo nie zasłużyli na to, co spotka mnie. Teraz mogą mieć jeszcze szansę.
„Wiedziałem, że to ty” mówi Kyle „Wiedziałem, że to ty jesteś kosmitą. Co jej zrobiłeś? ZMUSIŁEŚ ją by cię lubiła? Jesteś aż tak popieprzony?”
„To już koniec. Koniec ze mną.” Nawet nie wiedziałem, ze ta jedna jedyna myśl zabrzmiała nie tylko w moim pozbawionym tlenu i przepełnionym tymi plugawymi obrazami umyśle. Jednak dzieje się coś, czego nie potrafię zrozumieć.
„To ja Kyle, JA. Ja jestem ufoludem. I co zamierzasz zrobić, wydasz mnie? Powiesz wszystkim? Twoja dziewczyna właśnie zamierzała kogoś zabić, chcesz ja wsadzić do więzienia?”
„Ty?”
Kyle nie wierzy.
Ja nie wierzę.
Nikt nie uwierzy.
Wystarczy, że zbadają moją krew.
Ale ona mówi jeszcze „Idź stąd.”
Jest przestraszony. Zdziwiony. Zdezorientowany. Mógł mnie zniszczyć. Chciał. Ale wszystko poszło nie tak jak powinno było pójść. Począwszy od dnia, w którym skupiony na własnym samoumartwianiu i drżąc o własny tyłek odebrałem jego dziewczynie, dziewczynie, która kocha go ponad życie, prawo do spokoju.
Mówię „Liz.”
Mówi „Proszę bardzo, a teraz usuń tę krew.”
Zrobię co każe. Nie jestem w stanie zrozumieć tego co tu zaszło. Wszystko mnie boli. Wciąż widzę Tess i Eda Hardinga. Mam otwarte oczy ale widzę tylko to, o czym chciałbym zapomnieć.
Liz idzie po Tess.
Każe mi iść z Tess do jeepa.
Idziemy.
Każe jechać do domu.
Jadę.
Dzwoni komórka Tess. Tess mówi, że to Liz. Coś jest w kuchni. Przyznaje się do tego, że Ed wchodzi do jej pokoju. Szafka koło lodówki. Jestem jak dzieciaki Busterów. Synapsy mi się nie stykają. Jest mi niedobrze. Skupiam się, by zawieźć bezpiecznie Tess. By jej nie zabić. Nie teraz. Nie znów.
Jesteśmy u Liz. Tam będzie bezpieczniej. Tam Tess będzie bezpieczna. Wychodzę na balkon. Słyszę jak podjeżdża samochód. Wiem, że Kyle tu zaraz będzie a mimo to pozwalam Tess wczepić się z całej siły we mnie. Jej paznokcie wbijają się w moje ramiona i potem w plecy. Łzy moczą koszulkę.
Przez jakąś dziwną ścianę słyszę ich rozmowę.„Jak myślisz, kto by wygrał w bójce” mówi Kyle „Ja czy Max.” Liz odpowiada „Prawdopodobnie Max.” Wierzy we mnie czy wie? Wie. Tylko dlatego. „Serio? Ale kanał, założyłbym się, że ja.” Kyle ma racje. Wygrał. Wygrał miłość Tess, wygrał miłość Liz. Nie jest kosmitą, który spieprzył życie im obu.
W końcu Kyle wycofuje się. Zostawia Tess ze mną. Liz go okłamuje. Ratuje mi moje małowartościowe życie. Ale ratuje też Izz, Michaela, moich rodziców, siebie, każdego, kto mnie kiedykolwiek dotknął, kto kiedykolwiek ze mną rozmawiał…
Liz się wycofuje. Zostawia mnie z Tess, a ja nie mogę jej teraz puścić. Nie mogę… wciąż ciężko oddycham, wciąż boli, wciąż widzę nie to, co wolałbym widzieć.
Gdy w końcu Tess uspokaja się podchodzę do tej drobnej brunetki. „Liz?” Ma ranę na policzku. „Co ci się stało w policzek?”
„Wdałam się w bójkę z lodówką i przegrałam.”
Jej słowa docierają do mnie jak przez satelitę… „Coś się wydarzyło?”
„Nie.”
Gdy o mało nie wciągnęła cię czarna dziura tak łatwo przestać analizować co mówią do ciebie inni.
Spoglądam na papiery, które trzyma „Co robisz?”
„Wyjeżdżam Max, hasta la vista Roswell.”
To nie może być prawda! Nie teraz, nie tak! Nie mnie! Błagam! „Opuszczasz Roswell?”
„Się zgadza.”
Jeśli wyjedzie, nigdy jej nie przeproszę, że zniszczyłem jej życie, nigdy tego nie wyprostuję, nigdy nie powiem jej, że mimo tego, jak wielkim jestem nieudacznikiem, jak wielkim jestem dla niej zagrożeniem, mimo tego wszystkiego nie powiem jej, że … „Nie możesz po prostu wyjechać, co ze szkołą, z twoimi rodzicami?”
„Dadzą sobie radę.”
„Co z Alexem i Marią?”
„Dojadą jak zdadzą. Od dawna chcę się stąd wydostać Max. Potrzebuję tego, potrzebny mi nowy start.” Patrzy na Tess „Ktoś musi ją odstawić na dworzec, zajmiesz się tym?”
Oczywiście, że się tym zajmę. Zrobię co każe Liz, co tylko powie. Potaknę.
„Więc…Ty i Tess, co?”
Potakuję, nie myślę , potakuję. Muszę ją tu zatrzymać, muszę jej tyle wyjaśnić.
”I niech ci na zdrowie Max.”
Zaprasza na imprezę u tego Eddiego… Edie… Ed…
Potakuję, nie myślę , potakuję.
Czapterek OCZKO
Zakrwawiony nóż. Spóźniłem się. Nie zapobiegłem temu. A mogłem. Mogłem ją uratować, bo to ja ją zabiłem każąc jej wrócić. A teraz ona płacze. Liz jest przerażona, ale i tak myśli szybciej i najbardziej logicznie z całej naszej trójki, która stoi i trzęsie się wewnątrz jak galaretka z nóżek. Tess, ponieważ odważyła się, ale nie potrafiła skończyć tego co zaczęła, Liz, ponieważ tego nie przewidziała, ja, ponieważ boję się najwięcej o to, co będę musiał zrobić za chwilę… to ja muszę ponieść karę… ja, ponieważ to ja jej nie pomogłem, a wiedziałem…
Liz wysyła Tess do jej pokoju. Tam do tej pory nigdy nie czuła się bezpieczna, ale Liz o tym nie wie. Tess spogląda na mnie. Mój wzrok po raz pierwszy nie mówi nic. Staram się jednak, by wyczytała z niego zapewnienie, że wszystko będzie dobrze.
W filmach jest inaczej. Krew jest bardziej czerwona a w domu zawsze jest w nocy jaśniej. Nie czuć zapachu brudu i potu, nie czuć zapachu uryny, nie czuć zapachu papierosów od leżącego z dziurą w klatce piersiowej faceta. Biały dywan jest biały, podczas, gdy w rzeczywistości jest bury, a krew krzepnie szybko niszcząc go na zawsze. Oglądając film nie masz ochoty wymiotować. Oglądając film twój żołądek nie wiąże się w supeł. Nie nachodzą cię fale gorąca.
Mówi „nie lecz tej rany na głowie, musi być nieprzytomny.”
Potakuję. Zmuszam się, by się do niego zbliżyć. Klękam. Staram się wmówić sobie, że to dla dobra Tess. Boże, dlaczego muszę to zrobić przy Liz, dlaczego w ogóle muszę to zrobić? Dlaczego nie mogłem uratować Tess? Dlaczego wciągnąłem w to Liz? Dlaczego niszczę Zycie ludziom, na których mi zależy?
I nagle czuję uścisk na sercu, na płucach, nie mogę oddychać, duszę się. Wiecie czym jest czarna dziura? To otchłań czerpiąca swą siłę ze wszystkiego, co jest w pobliżu i dzięki temu istnieje, dzięki temu rośnie, dzięki temu jest niepokonana. Ed Harding to czarna dziura. To nie gołąb, to nie Tess, on chce więcej, bierze więcej niż chciałbym mu dać. A w zamian daje mi koszmary, które będą mi się śniły przez kolejne dwa tygodnie, a o których nigdy nie zapomnę. Nie chce mnie puścić. Nie mogę przestać patrzyć, co robi Tess, nie mogę przestać widzieć tego wrednego uśmiechu na jego pysku, nie mogę przestać czuć jego odoru z ust, gdy się do niej przysuwa, gdyby Tabasco mi pomogło wypiłbym beczkę lub dwie, ale nie pomoże. Zaczynam się dusić i błagam, by ktoś pomógł mi oderwać się od niego…
„Wiedziałam, cholera wiedziałam.” Dochodzi zza drzwi.
Jestem wdzięczny temu komuś, ponieważ przestałem dzięki niemu widzieć życie Tess… Jednak gdy dociera do mnie czyj to głos zaczyna do mnie docierać co innego: jej koszmar na stałe stał się moim i to będzie ostatni wieczór, jaki spędzę na wolności. Zepsułem wszystko. Zniszczyłem życie swoje, Izabell, Michaela, każdego kto mnie znał, zniszczyłem życie Liz, po raz kolejny. Kosmici zniszczyli jej życie. Ledwo oddycham, łapię powietrze z trudem, ale zastanawiam się, czy zdążę uprzedzić rodziców, czy zdążę uratować Izz i Michaela. Musza uciekać, bo nie zasłużyli na to, co spotka mnie. Teraz mogą mieć jeszcze szansę.
„Wiedziałem, że to ty” mówi Kyle „Wiedziałem, że to ty jesteś kosmitą. Co jej zrobiłeś? ZMUSIŁEŚ ją by cię lubiła? Jesteś aż tak popieprzony?”
„To już koniec. Koniec ze mną.” Nawet nie wiedziałem, ze ta jedna jedyna myśl zabrzmiała nie tylko w moim pozbawionym tlenu i przepełnionym tymi plugawymi obrazami umyśle. Jednak dzieje się coś, czego nie potrafię zrozumieć.
„To ja Kyle, JA. Ja jestem ufoludem. I co zamierzasz zrobić, wydasz mnie? Powiesz wszystkim? Twoja dziewczyna właśnie zamierzała kogoś zabić, chcesz ja wsadzić do więzienia?”
„Ty?”
Kyle nie wierzy.
Ja nie wierzę.
Nikt nie uwierzy.
Wystarczy, że zbadają moją krew.
Ale ona mówi jeszcze „Idź stąd.”
Jest przestraszony. Zdziwiony. Zdezorientowany. Mógł mnie zniszczyć. Chciał. Ale wszystko poszło nie tak jak powinno było pójść. Począwszy od dnia, w którym skupiony na własnym samoumartwianiu i drżąc o własny tyłek odebrałem jego dziewczynie, dziewczynie, która kocha go ponad życie, prawo do spokoju.
Mówię „Liz.”
Mówi „Proszę bardzo, a teraz usuń tę krew.”
Zrobię co każe. Nie jestem w stanie zrozumieć tego co tu zaszło. Wszystko mnie boli. Wciąż widzę Tess i Eda Hardinga. Mam otwarte oczy ale widzę tylko to, o czym chciałbym zapomnieć.
Liz idzie po Tess.
Każe mi iść z Tess do jeepa.
Idziemy.
Każe jechać do domu.
Jadę.
Dzwoni komórka Tess. Tess mówi, że to Liz. Coś jest w kuchni. Przyznaje się do tego, że Ed wchodzi do jej pokoju. Szafka koło lodówki. Jestem jak dzieciaki Busterów. Synapsy mi się nie stykają. Jest mi niedobrze. Skupiam się, by zawieźć bezpiecznie Tess. By jej nie zabić. Nie teraz. Nie znów.
Jesteśmy u Liz. Tam będzie bezpieczniej. Tam Tess będzie bezpieczna. Wychodzę na balkon. Słyszę jak podjeżdża samochód. Wiem, że Kyle tu zaraz będzie a mimo to pozwalam Tess wczepić się z całej siły we mnie. Jej paznokcie wbijają się w moje ramiona i potem w plecy. Łzy moczą koszulkę.
Przez jakąś dziwną ścianę słyszę ich rozmowę.„Jak myślisz, kto by wygrał w bójce” mówi Kyle „Ja czy Max.” Liz odpowiada „Prawdopodobnie Max.” Wierzy we mnie czy wie? Wie. Tylko dlatego. „Serio? Ale kanał, założyłbym się, że ja.” Kyle ma racje. Wygrał. Wygrał miłość Tess, wygrał miłość Liz. Nie jest kosmitą, który spieprzył życie im obu.
W końcu Kyle wycofuje się. Zostawia Tess ze mną. Liz go okłamuje. Ratuje mi moje małowartościowe życie. Ale ratuje też Izz, Michaela, moich rodziców, siebie, każdego, kto mnie kiedykolwiek dotknął, kto kiedykolwiek ze mną rozmawiał…
Liz się wycofuje. Zostawia mnie z Tess, a ja nie mogę jej teraz puścić. Nie mogę… wciąż ciężko oddycham, wciąż boli, wciąż widzę nie to, co wolałbym widzieć.
Gdy w końcu Tess uspokaja się podchodzę do tej drobnej brunetki. „Liz?” Ma ranę na policzku. „Co ci się stało w policzek?”
„Wdałam się w bójkę z lodówką i przegrałam.”
Jej słowa docierają do mnie jak przez satelitę… „Coś się wydarzyło?”
„Nie.”
Gdy o mało nie wciągnęła cię czarna dziura tak łatwo przestać analizować co mówią do ciebie inni.
Spoglądam na papiery, które trzyma „Co robisz?”
„Wyjeżdżam Max, hasta la vista Roswell.”
To nie może być prawda! Nie teraz, nie tak! Nie mnie! Błagam! „Opuszczasz Roswell?”
„Się zgadza.”
Jeśli wyjedzie, nigdy jej nie przeproszę, że zniszczyłem jej życie, nigdy tego nie wyprostuję, nigdy nie powiem jej, że mimo tego, jak wielkim jestem nieudacznikiem, jak wielkim jestem dla niej zagrożeniem, mimo tego wszystkiego nie powiem jej, że … „Nie możesz po prostu wyjechać, co ze szkołą, z twoimi rodzicami?”
„Dadzą sobie radę.”
„Co z Alexem i Marią?”
„Dojadą jak zdadzą. Od dawna chcę się stąd wydostać Max. Potrzebuję tego, potrzebny mi nowy start.” Patrzy na Tess „Ktoś musi ją odstawić na dworzec, zajmiesz się tym?”
Oczywiście, że się tym zajmę. Zrobię co każe Liz, co tylko powie. Potaknę.
„Więc…Ty i Tess, co?”
Potakuję, nie myślę , potakuję. Muszę ją tu zatrzymać, muszę jej tyle wyjaśnić.
”I niech ci na zdrowie Max.”
Zaprasza na imprezę u tego Eddiego… Edie… Ed…
Potakuję, nie myślę , potakuję.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Teoria Brodyego na temat rozmnażania kosmitów ubawiła mnie jak nigdy. Reakcja Maxa jeszcze bardziej. Dwójka małych Baxterów i spostrzeżenia Maxa na ich temat , po prostu miodzio. Wszystkie postacie, łącznie z drugoplanowymi są tak soczyste, barwne i pełne humoru. Kiedy wchodzę w treść i zagłębiam się po uszy, świat wokół mnie przestaje istnieć, a gdy się kończy dochodzi do mnie, że to Ty ich stworzyłaś....
I wreszcie scena przywracania do życia Eda Hardinga. Gdzie przez Maxa przepływa całe zło jakiego się dopuścił. Być może tak właśnie było, i pewnie na pewno. Przecież łacząc sie z kimś mentalnie wchodzi w jego umysł, widzi kim i jaki jest....
Dzięki za kolejną, wzruszającą część.
I wreszcie scena przywracania do życia Eda Hardinga. Gdzie przez Maxa przepływa całe zło jakiego się dopuścił. Być może tak właśnie było, i pewnie na pewno. Przecież łacząc sie z kimś mentalnie wchodzi w jego umysł, widzi kim i jaki jest....
Dzięki za kolejną, wzruszającą część.
Będę oryginalna i nie podziękuję Chociaż właściwie to zrobię, bo cóż innego można, gdy czyta się kolejne części w twoim wykonaniu. Dzięki! Właściwie to chciałam zacząć od cytowania najlepszych fragmentów, ale po co cytować niemal całą część? Bo prawda jest taka, LEO, że twój "Core" to majstersztyk i już sama nie wiem, czy powiedzieć, że nie odróżnisz go od oryginału, czy przyznać, że jednak nie. W sumie to chyba jednak pół na pół, bo udało ci się zachować pierwotną, błyskotliwą i zabawną narrację, ale też dodałaś coś od siebie i to widać (czytać? ). Znów się powtórzę, ale czekam... i wszyscy wiemy na co.
Coż ja mogę powiedzieć, gdy wszystko już powiedziane? Działając zgodnie z regulaminem forum, aby nie pisać rzeczy zbędnych powiem tylko krótko: całkowite zgranie Twoich czapterków z czapterkami Incognito tworzy doskonałą całość. Świetne!
Z niecierpliowścią czekam na kolejne!
Z niecierpliowścią czekam na kolejne!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
ELU- tak bardzo sie cieszę z każdego twojego słowa. Pusze się sama przed sobą, tylko szkoda mi, że już nic w temacie Incognito nie moge ani przetłumaczyć ani dopisać ...
Natomiast w kwestii Brody'ego natchnieniem było to obrywanie kciuków kosmitom... Zawsze jak widziałam sceny z Brody'm nieświadomym jeszcze pochodzenia Maxa miałam usmiech na twarzy. Zwłaszcza jak przypomina mi się scena z II serii, kiedy to Max, Izz i Michael i da zabić Brody'ego myśląc, zę jest on Skórem, a potem max wchodzi, dowiaduje się, że Brody był uprowadzony, a brody z kolei... kiedy Max już chce mu się przyznać... jest święcie rpzekonany, że Max też był uprowadzony... pokrewne dusze rozbawiły mnie do łez...
Baxteriątka małe wredne szkodniki... Nie mogłam się orpzeć stworzeniu dwójki smarkaczy, których nie jest w stanie pokonać nawet piła tarczowa... znam takie wredne poczwarki, które "wychowuje się" bezstresowo i potrafią wleźćna głowe i zatupać. Strach sie bać...
Uleczanie Eda Hardinga to było ciężkie przeżycie dla maxa, bo musiał taplać się" w brudach tego człowieka. Małotego. Max jak zwykle sie o wszystko obwinia. karze się tak, jak przewidywał i opisywał to w Kręciołku dr Amos.
max uleczając kogoś oddawał mu część siebie... zmieniał go... to wiemy z serialu. gdyby iść tamtym wątkiem i połączyć go z Sednem wyszedłby horror... dla Tess, dla Maxa, dla każdego z bohaterów... Koszmarem dla maxa jest pamięanie tego, czego nigdy w życiu nie chciałby nawet oglądać. To oznacza dla niego kolejne koszmary, kolejne wyrzuty sumienia, popadanie w pętlę obwiniania się o wszystko co złe...
OLU, ADKO - wielkie dziękuję za takie pochlebne recenzje... ech, szkoda, że nikt nie moze odnaleźćIncognito i innych opowiadań, jakie on być moze napisał. Chętnie bym go jeszcze potłumaczyła i zapytała o opinię w sprawie mojego dokończenia Ale nawet gdyby mnie zrugał, to niewiele bym sie prsejęła, bo Wasze opinie dały mi 99% satysfakcji i świadomość dobrze napisanej 'pracy', która była przyjemnością.
Natomiast w kwestii Brody'ego natchnieniem było to obrywanie kciuków kosmitom... Zawsze jak widziałam sceny z Brody'm nieświadomym jeszcze pochodzenia Maxa miałam usmiech na twarzy. Zwłaszcza jak przypomina mi się scena z II serii, kiedy to Max, Izz i Michael i da zabić Brody'ego myśląc, zę jest on Skórem, a potem max wchodzi, dowiaduje się, że Brody był uprowadzony, a brody z kolei... kiedy Max już chce mu się przyznać... jest święcie rpzekonany, że Max też był uprowadzony... pokrewne dusze rozbawiły mnie do łez...
Baxteriątka małe wredne szkodniki... Nie mogłam się orpzeć stworzeniu dwójki smarkaczy, których nie jest w stanie pokonać nawet piła tarczowa... znam takie wredne poczwarki, które "wychowuje się" bezstresowo i potrafią wleźćna głowe i zatupać. Strach sie bać...
Uleczanie Eda Hardinga to było ciężkie przeżycie dla maxa, bo musiał taplać się" w brudach tego człowieka. Małotego. Max jak zwykle sie o wszystko obwinia. karze się tak, jak przewidywał i opisywał to w Kręciołku dr Amos.
max uleczając kogoś oddawał mu część siebie... zmieniał go... to wiemy z serialu. gdyby iść tamtym wątkiem i połączyć go z Sednem wyszedłby horror... dla Tess, dla Maxa, dla każdego z bohaterów... Koszmarem dla maxa jest pamięanie tego, czego nigdy w życiu nie chciałby nawet oglądać. To oznacza dla niego kolejne koszmary, kolejne wyrzuty sumienia, popadanie w pętlę obwiniania się o wszystko co złe...
OLU, ADKO - wielkie dziękuję za takie pochlebne recenzje... ech, szkoda, że nikt nie moze odnaleźćIncognito i innych opowiadań, jakie on być moze napisał. Chętnie bym go jeszcze potłumaczyła i zapytała o opinię w sprawie mojego dokończenia Ale nawet gdyby mnie zrugał, to niewiele bym sie prsejęła, bo Wasze opinie dały mi 99% satysfakcji i świadomość dobrze napisanej 'pracy', która była przyjemnością.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Czapterek tutu
Męska toaleta jest chyba ciaśniejsza od damskiej. Jedyne lustro jest podłamane na rogach, jakby jakiś wygłodniały bezmózg nie miał na lunch. Po dzwonku na przerwę robi się luźniej. Ja dalej trzymam głowę w umywalce. Jest mi niedobrze. Jest mi gorąco. Jak zamykam oczy widzę Tess i jej ojczyma. Gdy na plecach czuję czyjąś dłoń mam gęsią skórę. Wyjmuję głowę z wody. Czuję pomiędzy łopatkami zimne strumyki.
„Jesteś dupkiem Evans. Ale byłeś przy Tess i z Liz. Przypadkiem. Odczep się od mojej dziewczyny, bo jak nie, to ci pomogę się nawrócić się na amerykański football.”
Nie znoszę amerykańskiego footballu. To nie ta sylwetka. A’la gorilla. Nie lubię błota i nie lubię w paru miejscach wyglądać szerzej niż w rzeczywistości. Ale rozumiem Kyle’a. Wolałbym nawet, gdyby mnie teraz stłukł. Nie oddam mu.
A on patrzy na mnie z obrzydzeniem.
Odwraca się na pięcie.
„Podczas, gdy ty dostawiałeś się do mojej dziewczyny, Liz obrywała od tego sadysty drzwiami od lodówki. Ciekawe gdzie wtedy był nasz hiroł?”
I wychodzi.
Boże… nigdy nie wierz patologicznemu kłamcy…
******************************************************************
Za parawanem tego co było dochodzą do mnie wiadomości o imprezie, o tym, że powinienem tam być, pójść, z Liz, z Tess, która wyjechać nie chce. Nie potrafi opuścić Kyle’a, kocha go i chce być z nim. Nie dziwię się jej. Zawożę ją do niego.
Widzę Fragglesa i zastanawiam się, czy Liz zrobiłaby to też dla niego, by uratować te jego włosiste pałąki zamiast moich wachlarzowatych uszu i reszty, do której równie mocno jestem przywiązany. Dochodzę do wniosku, że tak. Liz taka jest. Jak cebula, ale pod tymi warstwami ma wiele litości dla przyjaciół. Dla mnie i dla Tess. Najlepszych i zakochanych w sobie kumpli. Jak ją sprostować co do tego?
Widzę ją, siadam obok, bełkoczę jakieś ‘hej’ i staram się nie myśleć co odpowiem jak zapyta mnie o Tess.
„Gdzie Tess?”
Zapomnijcie. Nie mam siły na detale. Wciąż widzę tę krew i wciąż mnie mdli.
Ten Fraggles dostawia się do niej. Z piwskiem, narkoman jeden zatracony. Muszę się upewnić: „Przyszłaś tu z Eddiem?”
„Jeszcze jedno słowo.”
„Więc, w końcu cię przekonał, co?”
„Max, przymknij się.”
Zaraz zrobię co każe, ale najpierw:„Urodzisz mu upragnionego syna?”
„ZAMILKNIJ.”
Muszę z nią porozmawiać „Muszę z tobą porozmawiać.”
Pojawia się Courtney. Ostatnio klepnęła mnie po pośladku. „Kto gra w butelkę? Max, co ty na to?” Dam jej komórkę Barta. Chłopak potrafi wkręcać i potrzebuje doświadczenia. Ona i tak nie ma dolnego limitu wieku.
Jednak butelka, to sposób. Patrzę na Liz. „Idziemy?”
„Idź, wyliż Courtney migdałki, ona to lubi.”
„Liz, to obrzydliwe.”
„Tak, świat jest okrutny.”
I gramy. Tylko Alex, Maria i Courtney nie wiedzą na kogo wskaże butelka. Nie kosztuje to wiele mojej energii, ale muszę spróbować.
Liz szaleje. Zbliżyła się do krawędzi i jej odwaga urosła do rozmiarów, których nie poznam nigdy, dopóki w niebezpieczeństwie nie będzie któreś z nas. Izz, Michael lub rodzice… lub Liz. Ale śmieję się. Bo Liz droczy się z Fragglesem, każe Marii całować Alexa. To była moja wina, ale miałem dość uśmiechniętej twarzy Izz. Mogłaby czasami pocierpieć ze mną. Za Barta i Marianne.
Kolej na mnie.. i na Liz. Teraz albo nigdy.
Nie mam odwagi. Oboje rezygnujemy. Oboje twierdzimy, że to pomyłka.
Patrzy na Eddiego „Zabierz mnie do domu.”
Przypuśćmy: gdyby z jakiegoś powodu wybuchła międzyplanetarna wojna (może to nie jest najlepszy przykład, ale teoretyzujemy), wtedy mógłbym uratować Liz z rąk bandytów, którzy wyglądaliby jak ten Fraggles Eddie. Zrobiłbym jakieś strzałki dum dum , sfrunął jak Superman, walnął pięścią jak Rambo i skwitował tekstem ‘I’ll be back’. Gdybym umiał latać i gdybym wiedział co to są te cholerne strzały dum dum. Ale Izabell za szybko zmienia kanały żebym mógł chociaż raz dobrnąć do końca jakiegoś programu. Nasze oglądanie przypomina życie faceta z ‘memento’. Seria reklam to jedyne co oglądamy w całości.
A może potrafimy latać? Spodki latają więc może i my też? Z całą pewnością nie jesteśmy zieloni, a więc istniej antyteza do tezy, że skoro zieloni nie latają to nie-zieloni może tak?
Tak czy inaczej musze ja jakoś powstrzymać. Więc gonię ją „Pozwól mi z tobą porozmawiać.”
„Mów”.
„Nie chcę, żebyś wyjeżdżała.”
„Szkoda.”
„Kiedy tak w ogóle wyjeżdżasz?”
„Za parę dni”.
…
„Liz, … ja... Ja czuję ... Myślałem...”
„Wykrztuś to z siebie wreszcie.”
Biorę głęboki oddech „Lubię cię Liz ... wiesz ... w sposób... to znaczy bardziej niż jak przyjaciel przyjaciela.”
„Ty lubisz Tess.”
Potrząsam głową „Widzisz, zabawne ... Ja wcale ... wcale nie. Podrzuciłem ją do domu Kyle’a dziś wieczorem. Pogodzili się.”
„Zdebilałeś.”
Pora się przyznać: „Liz, byłem debilem, nawet więcej. Byłem dupkiem w stosunku do Ciebie. Kyle powiedział mi co zaszło. Powinienem być tam, mogłaś zginąć.”
„Max, ostatnio jesteś pod dużym stresem, musisz usiąść i przemyśleć to co mówisz.”
„Nie wyjeżdżaj.”
„Jesteś obłąkany.”
Oboje jesteśmy i dlatego powinna mnie zrozumieć, a tymczasem … „Ja tu serce otwieram, wiec łaskawie się odczep.”
„Nie.”
„Kiedy wracasz”.
„Pojęcia nie mam. To koniec, to powinien być koniec, tu nie chodzi o mnie.”
„O czym ty do cholery mówisz?”
„Tu chodzi o CIEBIE Liz, i daleko tu do jakiegokolwiek końca. Jeśli za tydzień nie wrócisz, wsiądę do samochodu i odnajdę cię.” Jestem żałosny. Aż żal dupę ściska.
Eddie pojawia się z kluczykami do wozu. „Gotowa do jazzzdy?”
„Liz, nie chcesz iść z Eddiem, on cię wkurza.”
Eddie na to „Hej!”
„A co jeśli ja nie lubię cię takim, co wtedy Max?”
„Lubisz.”
„HĘ?”
„Ja... wiem.. od jakiegoś czasu.. domyśliłem się jakiś czas temu, skoro to nie chodziło o Kyle’a, wiesz... o kogo innego by chodziło.”
*********************************************
Byłem tak blisko. Trzymałem ją, całowałem, dotykałem i… pozwoliłem odejść.
Udawanie przyjaciela… to nie wyszło nawet Billy’emu Crystalowi i Meg Ryan… Tess… Tess to co innego. Mała Miss Roswell ma problemy, które rozwiąże tylko sama z pomocą Kyle’a, bo tylko jego kocha. A ja? Ja jestem żałosny. Cokolwiek mam – potrafię to wypuścić z rąk.
Niezborność kurwa życiowa. Pierdolić układy partnerskie. Żal dupę ściska.
Ależ ja się zrobiłem wulgarny na starość…
Jednak analizując dalej, jeśli ona czuje do mnie chociaż odrobinę tego, co ja czuję do niej, to MUSZĘ wykorzystać tę szansę, bo inaczej nawet stary Amos mi nie pomoże.
Błagałem Marię, żeby mi powiedziała, czy Liz już wyjechała, czy jeszcze jest, czy może się rozmyśliła. Jeśli Maria mi nie pomoże, nie mam szans… niech zrobi cokolwiek, byle bym tylko mógł porozmawiać z Liz…
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Przezabawny był moment gdy Max zastanawia się jak zwrócić na siebie uwagę Liz....Tyle zabawnego i zarazem wisielczego humoru wnosisz w to opowiadanie LEO. Prawdziwy dylemat z ujawnianiem uczuć, przełamywaniem się w odkrywaniu kim naprawdę jestem, bo Max zdaje sobie sprawę, że tylko prawda jest w stanie przekonać do niego Liz. Nic tu nie jest proste, walka z sobą, poznawanie Liz i siebie samego...nowych dla nich doznań, to część dorastania do siebie.
Dzięki LEO.
Dzięki LEO.
...śmiem twierdzić, że nie sugerowałam sie żadnym osłem moje dokończenie Sedna skończyłam pisać na długo zanim dowiedziałam się o shreku 2 Ale porównanie moze być nawet komplementem.. Osioł jest genialny. i już
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Ja tylko z małym pytankiem: czy teraz czapterki będą miały swe "odsłony" raz w tygodniu?
Już się niecierpliwie na kolejny!
Już się niecierpliwie na kolejny!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
czapterki ida swoim rytmem od samego poczatku aż do samego... jużniedlugo... końca. Czyli co 5 dni, co czasami daje częściej niż raz w tygodniu.
Czapterek tfacieździa czy
„Max wyłaź z tej łazienki!” Izabell wali w drzwi. „Wyłaź, bo sama tam wejdę” szepcze przykładając usta do dziurki od klucza.
„Co mu odpieprzyło?” Michael zawsze dbał o moje samopoczucie.
„Się chłopak nie może zdecydować.” Warczy Izabell. „Tess czy Liz? TESS CZY LIZ?!!” wrzeszczy w końcu.
„Wejdź tam.” Mówi Michael.
Izz zapewne mierzy go wzrokiem. „A co jak będzie nago?”
„Co? Brata nago nie widziałaś?” odezwał się specjalista od nagich facetów.
„Jestem nago” wrzeszczę zza drzwi. Zimno mi w tyłek od klapy sedesu. Ale jestem kompletnie ubrany.
Izz wchodzi. Patrzę na nią. Michael patrzy przez szparę w drzwiach. Izz zamyka drzwi.
„Maria dzwoniła?” pytam siostrę z nadzieją w oczach. Muszę wyglądać jak zbity pies. Żal… ech, sami wiecie co… takie jest życie, lubi się powtarzać. Więc patrzę na nią moim nowym spojrzeniem, które mówi ‘powiedz mi coś miłego’.
„Nie” odpowiada. Niezupełnie o to mi chodziło. DUPA.
„Izz, ja nie wiem, co robić… nie chcę, żeby wyjechała, nie mogę pozwolić jej wyjechać i tak mnie zostawić.” Szepczę.
„To jedź z nią ty baranie!” Michael drze się zza drzwi. „To do Maxa” słyszę jak tłumaczy się zapewne mojej mamie „On kocha Liz.”
Czemu tak późno to zrozumiałem? Może to zakodowane genetycznie? Uraz mózgu? Tępota kosmiczna?
I nagle ktoś dzwoni do drzwi. Słyszę jak mama schodzi.
„Liz! Cóż za niespodzianka! Myślałam, że wyjeżdżasz!”
Mamo, błagam, zatrzymaj ją trochę.
„Zjesz jakieś śniadanie? Zostało jeszcze parę naleśników.”
„Dziękuję, ale już jadłam.”
„Max jest na górze” mówi.
Izz łapie Michaela za kołnierz i wlecze do swojego pokoju. Michael syczy scenicznym szeptem: jak ją kochasz to nie puszczaj jej pierdoło kosmiczna” i znikają za drzwiami pokoju Izz. Ja wbiegam do mojego i czekam przy drzwiach. Kiedy słyszę pukanie nie wiem, czy to wali moje serce, czy rzeczywiście ktoś stoi po ich drugiej stronie. I zamiast otworzyć je, zamiast chwycić ja w ramiona wyduszam z siebie: „O co chodzi.”
Słyszę w odpowiedzi „Chciałby pan kupić parę ciasteczek od harcerki.”
„O cholera.”
Ups. Wyrwało mi się.
„Mam to rozumieć jako „nie”?”
Uśmiecham się. To ona. ONA. „Nie wyjechałaś.”
„Jeszcze nie, chodź gdzieś ze mną.”
„Gdzie?”
„Jak ci powiem, to nie pójdziesz.”
„E tam, pójdę.” Mam nadzieję, że zabierze mnie ze sobą dokądkolwiek pojedzie. Będę jej małym osobistym popieprzonym ufoludem, różowiuchny, miluchny ja błaga ją o to wzrokiem. ZABIERZ MNIE!
„Jupiter.”
„ok...?” Nie chcę wracać do domu… chyba, że z nią „ Tylko założę buty.”
Ogląda moje książki tak, jak ja oglądam ją codziennie, kiedy nie patrzy. Dokładnie, zauważając każdy szczegół. Do ręki bierze Szekspira, Romeo i Julia…
Mówię „Dobra książka.”
A ona wybucha śmiechem „Żartujesz, co?”
Nie będzie łatwo. „Myślałem, że to twoja ulubiona.”
„Kto to powiedział?”
„Maria.”
„To była moja ulubiona książka cztery lata temu, było minęło.”
„Co się stało?”
„Zrozumiałam w tym tragedię.”
„Nie jest taka smutna ... to znaczy, jest smutna, tylko nie przez to, że musieli zginąć, ale przynajmniej odnaleźli siebie.”
„Zabili się bez powodu, ich miłość była impulsem, Romeo był uzależniony od bycia zakochanym.”
Sam tego chciałem „Jak to?”
„Rozalina.”
„Rozalina?” jaka Rozalina?
„Musisz zwracać uwagę na pierwsze strony Max. Spojrzyj na historię z perspektywy. Pierwsze dwie sceny aktu pierwszego, Romeo miętosi w kółko temat dziewczyny. Julii? Figa. ROSALINY Max. Romeo jest gotów rzucić się ze skał bo Rozalina wychodzi za innego, parę scen później, w głowie mu tylko Julia.” „Brzmi znajomo?”
Szekspir, ty Brutusie.
A ona nie popuszcza. „Był uzależniony od miłości. Był impulsywny. Gdyby Julia zginęła a on nie, prawdopodobnie by to jakoś przebolał parę scen dalej.”
„Nie przebolałby.”
Nie rozmawiamy już ani o Capuletich ani o Montekich, ale chyba zdążyliście się już kapnąć.
„Przebolałby.” Ona się upiera.
„To co innego.”
„Dla mnie bez różnicy.”
„Liz” mówię prawie przez zaciśnięte szczęki „Romeo nie był kosmitą.”
„Nie - był Montekim.”
„Może Romeo wybrał miłość do Rozaliny bo ona akurat wychodziła za mąż. Może zrobił tak, bo nie uważał, że jest godny być kochanym prze kogokolwiek. Może Julia udowodniła mu w jakim był błędzie.”
„Książka milczy na ten temat.”
„Pieprzyć książkę.”
„Czas na nas”
Już wiem, że idziemy do Amosa. Facet będzie miał zgryz. Ale jest terapeutą. Powinien pomóc. No tak czy nie?
Gabinet. Mnóstwo książek. Większość z nich czytałem. Kiedyś się może kapnąć, ale nie psujmy mu zabawy. I ten szkielecik. Babcia mówi, że jestem za chudy. Gdyby jeszcze wiedziała jak łatwo się rozpadam na kawałki – jak ta zabawka, wiedziałaby jak bardzo ów szkielecik mi się podoba. To jedyna rzecz, którą się bawię czekając na mojego guru od zakamarków umysłu. Oprócz globusa. Czasami wprawiam go w ruch i trafiam palcem na oślep. Tyle miejsc, o których nic nie wiem. Do których nigdy nie pojadę. Chciałbym, ale ja, Michael i Izz jesteśmy jakoś przykuci do Roswell. Ja i moje dodatkowe kończyny mamy kulę u stóp i kajdany, do których nie potrafimy odnaleźć klucza. I boimy się, że gdybyśmy gdzieś wyjechali, ktoś by to wziął za ucieczkę. A wtedy nie moglibyśmy przestać uciekać, bo ktoś zacząłby nas ścigać. Czasami łatwiej jest zostać w tym samym miejscu i patrzeć w oczy temu samemu wrogowi. Jest łatwiej żyć wiedząc, czego się można spodziewać. Jeśli wiesz, że mogą cię złapać za rogiem ulicy prowadzącej do szkoły, to przynajmniej wiesz, że główna alejka jest bezpieczna. Bo jest szeroka i dużo tam ludzi. Nikt nie porywa nikogo w tłumie gapiów. Wiedząc które ulice są bezpieczne a które nie jest łatwiej żyć. Gdybyśmy wyjechali każda ulica byłaby niebezpieczna.
Tak było wtedy. Tak myślałem, ale teraz muszę zaryzykować, bo bez niej jestem jak ten szkielet, a szkielet do kompletu potrzebuje małego kosmity, którego ona ciągle nosi w kieszeni. Wtedy wszedł doktorek. Kazał mi zostawić globus w spokoju ale był zadowolony, że mnie przyłapał na jakiejś aktywności.
Ten globus mnie intryguje. Jeśli zakręcę nim i zatrzymam palcem, czy Liz pojedzie tam ze mną? Czy uda mi się tak po prostu wszystkich tu zostawić. Samych?
Patrzę na zdjęcia doktorka. Ma rodzinę, ma dzieci. Na pewno zabiera je na jakieś wakacje. Wyjeżdża. Kocha swoją żonę i jest szczęśliwy. Zastanawiam się, czy ja też bym tak mógł. Czy mógłbym być szczęśliwy.
„Jesteś okrutny.” Mówi Liz. Wiem, że chodzi jej o to, że ruszam fotografie.
„Nie mów, że tego nie robiłaś.” Mówię i patrzę jak bawi się szkielecikiem. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że pragnąłbym być na miejscy tej zabawki.
„Myślisz, że on nas nienawidzi?”
„E tam.”
„Gdybym była na jego miejscu to bym nas nienawidziła.”
Chce zabrać szkielet. Zabierz szkielet Liz. Zabierz go razem z małym kosmitą.
„Liz, nie wyjeżdżaj. Zostań parę tygodni dłużej, cztery miesiące, dopóki się szkoła nie skończy, możesz wziąć jeszcze cztery miesiące.”
„To ty tak myślisz.”
„Nawet nie dajesz mi szansy.”
Drzwi się otwierają, wchodzi dr Amos . Żuchwa mu opadła. Chyba faktycznie nas nienawidzi. „Max, Liz, co za miła ... niespodzianka.”
Muszę zacząć, zanim ktokolwiek się odezwie, bo zanim przyspieszę, zapomną co było na początku. „Lubię Liz, ona mi nie wierzy, chce wyjechać.”
Dr Amos „Lubisz Liz?”
„Tak.”
„Wszystko to da się wyjaśnić.” Wtrąca się Liz.
Sam jestem sobie winien. Flegmatyk jeden. Jak ja się nienawidzę…
A ona wyciąga z kieszeni kartkę papieru i zaczyna czytać „Jeden. Poznałam jego sekret i nikomu go nie zdradziłam.”
Zrobiła listę? Uwierzycie? Ja nie zdążyłem tego nawet przemyśleć, a ona zrobiła listę? Nie to, żebym nie był pewien co do uczucia do niej, ale nie robiłem listy. „Zrobiłaś listę?”
„Cisza. Dwa. Nadal akceptuje go jako przyjaciela po tym jak poznałam jego sekret.”
Mniejsza o to: trzeba się dostosować. „Czy to zły powód by ją lubić?”
Dr Amos mówi „Wydaje mi się...” ale i on nie ma szans…
„Jeszcze nie skończyłam. Trzy. Ktoś inny poznał jego sekret a ja wzięłam winę na siebie, wiecie o czym mówię. Cztery. On wie, że ja ... ja ... że go.. l... lu ... lubię.”
Morda mi się cieszy…
Dr Amos stwierdza „Cóż, może w takim razie powinniśmy...”
„Po PIĄTE, prawie zginęłam ratując obiekt jego afektów.”
W dupę obiekt afektów. To było dawno temu i nieprawda.
„Liz, ona nie jest...”
Dr Amos „Prawie zginęłaś?”
„Biorąc pod uwagę okoliczności, również to, że wyjeżdżam, to zrozumiałe, że on może czuć niewytłumaczalne, przelotne uczucia do swojego najlepszego kumpla, który jak się akurat złożyło zna jego sekret i który jak się złożyło ma to gdzieś i tak dalej i tym podobne, dziękujemy państwu za uwagę.”
„Gówno niewytłumaczalne i przelotne” Wulgarny jestem. Ale sytuacja tego wymaga.
Prawda?
Dr Amos „Max, chyba powinieneś ...”
„On nie wie czego chce.”
„Dokładnie wiem, czego chcę.”
No teraz już wiem. Żeby nie wyjeżdżała.
Dr Amos „No cóż, może byśmy...”
„Twoje uczucia są powierzchowne.”
„Liz, wszystkie te rzeczy świadczą o tobie, o tym, jaka jesteś, ale to nie jedyny powód, dla którego cię lubię.”
A dr Amos „Max, Liz, powinniście naprawdę...”
„Dwa tygodnie temu nie mogłeś zapamiętać nawet mojego imienia.”
Co racja to racja.
„Byłem debilem.”
Co racja to racja.
Wiem, powtarzam się, ale takie jest życie.
Dr Amos podnosi ręce „Dobra, nie słuchajcie mnie. Ja tu tylko jestem TERAPEUTĄ.”
Co racja to … sami wiecie.
„Znudzę ci się, zapomnisz o mnie.”
„NIE zapomnę.”
Dr Amos mówi: „To znaczy, po co słuchać terapeuty, co ON może wiedzieć.”
„Tess ci się znudziła, zapomniałeś o Tess”.
„Nigdy nie czułem nic takiego do Tess, i nie zapomniałem o niej.”
Dr Amos „Może po prostu oddam waszej dwójce moją licencję byście mogli tu siedzieć cały dzień i się brać za czuby. Ktoś ruszał mój globus? Kto ruszał mój globus?”
„Jak ci niby mam uwierzyć.”
„Daj mi szansę, oto jak.”
„Kto przesunął mój obrazek?”
„Ja chcę stąd wyjść.”
„Mogę ci wszystko udowodnić, ale nie jeśli wyjedziesz.”
„STARCZY!!!!!!” dr Amos wrzeszczy.
„ KTO SIĘ PYTAM RUSZYŁ MÓJ OBRAZEK?”
Niech ten facet do cholery zajmie się czymś pożytecznym, bo jak na razie niewielki z niego pożytek!
Dr Amos potakuje „Zawiedliście mnie i to bardzo, oboje.”
Brawo. Niech Amerykę ochrzczą jego imieniem. Zawodziłem siebie samego więcej razy niż on miał pacjentów i to zanim jeszcze zrobił habilitację, a co dopiero mówić o innych.
„Tylko się posłuchajcie, jak bitwa w przedszkolu.”
„Chce pan znać sekret Maxa panie doktorze?”
Jeśli ona powie coś, czego pożałuję, to … wolę tego pożałować, niż pozwolić jej odejść.
„On nadal słucha New Kids On The Block, ma wszystkie ich albumy.”
?
„Ciiiiiiiiii, to tajemnica.”
„Przyłapałam go jak odstawiał numer z kawałka running man w swoim pokoju, po ciemku.”
Dr Amos odzywa się „Jeśli nie uspokoicie się, możecie wyjść.”
„To nielegalne, nie można wylać pacjenta.”
„Można, jeśli się czuje, że moja pomoc nie jest już w stanie pomóc pacjentowi. Czy mnie w końcu posłuchacie?”
Dać mu szansę? Wypadałoby. Rodzice płacą mu fortunę, żeby nas naprostował.
„No.”
Spogląda na mnie i potem na nią „Rozmawiałem z Maxem tydzień temu i wierzę mu, że żywi do ciebie całkowicie zdrowe uczucie.”
Kocham cię doktorku. Jak królik marchewkę. Do boju mój ukochany terapeuto!
„Zdrowe?” pyta Liz.
„Jakkolwiek Maxwell, może zdawać sobie sprawę z tego, że jest już za późno.”
„Za późno?” mówię. Co on mi tu do cholery?
„Jeśli Liz chce wyjechać, nie możesz jej powstrzymać.”
Jak to nie mogę?
Czemu nie mogę?
Jak się chce to się może.
Prawda doktorze?
„Gdybyśmy mieli więcej czasu by popracować razem, ale jeśli dziś jest koniec, to chyba nie jestem w stanie pomóc waszej dwójce.”
… muszę stamtąd wyjść… nie wiem, co mam robić… no przecież nie posłucham Michaela… a plan? Trzeba mieć jakiś plan.
Prawda?
”Więc Liz, to była nasza ostatnia sesja?”
„Ja nie.. nie wiem... nie mogę... może ... sama nie wiem.” Mówi i wychodzi za mną.
„Opuszczasz miasto i to ja niby jestem impulsywny?” pytam ją w samochodzie starając się tam nie rozryczeć jak jakaś baba. „To się nie trzyma kupy Liz, w ogóle. Wiem, że to moja wina, ale ty nawet nie dajesz mi cienia szansy, żeby nad tym popracować.”
Już wiem, co zrobię. Michael ma rację. „Gdybyś tak bardzo nie chciała się stąd wydostać dałabyś mi drugą szansę?”
„Co?”
„Marny cień szansy?”
„Gdzie jedziesz?”
„Dałabyś?”
„Tak, dałabym. Gdzie jedziesz?”
„Niespodzianka.” Ależ ja jestem rozmowny. Zdeterminowany. Impulsywny.
Cały ja.
Dobra. Skończcie się już śmiać. Faceci tak mają. Czasami głupieją. To nie nasza wina, tylko płci przeciwnej. Bo jeśli któryś z nas w końcu uwierzy, że to jest TO, to zaczynamy zachowywać się właśnie tak: impulsywnie. No, przynajmniej kosmici. Ci których znam. NO DOBRA! JA. JA się tak zachowuję.
„Jedziesz na autostradę.”
„Tak.”
„Gdzie jedziesz?”
Gdzie ja jadę? „Wyjeżdżamy stąd.”
„Co?”
„Chciałaś wydostać się stąd, więc wydostajesz się stąd. Nie mogę cię zmusić do pozostania, więc wydostajemy się stąd razem. Nie mogę się teraz poddać Liz, za dużo jest rzeczy, które muszę ci powiedzieć.”
„Porywasz mnie.”
Ta. Typowe uprowadzenie.
„Trzy dni, daj mi trzy dni.”
„Jesteś kidnaperem.”
Pewnie, że jestem. „Nie jestem.”
„Dokąd jedziemy.”
„Jedziemy na pola makowe.” Będziemy eksperymentować…
„Do Kalifornii?”
„Trzy dni.”
Byłem już napalonym nastolatkiem, gejem i pierdołą, to mogę być i kidnaperem. Tylko wolałbym być ‘porywaczem’ nie ‘kidnaperem, bo przed oczami pojawia mi się prokurator jak myślę o tym, ze ona mówi o sobie „dziecko”. Nieletnia brzmi już lepiej… co ja pieprzę?!
„Jesteś obłąkany.”
No. „Nie.”
„To nielegalne.”
Vabank: „Jeśli chcesz do domu, zawrócę i cię odwiozę.”
„Co?”
Waha się. Nie powiedziała, że chce zawrócić, więc jestem na dobrej drodze. Boże, uwierzę w Ciebie, jak ona da mi szansę się wytłumaczyć.
„Jedź ze mną, pozwól z sobą porozmawiać, daj mi trzy dni. Co ty na to Liz? Będzie fajnie, słowo.”
A ona milczy. Wiem, że to działa na moją korzyść…
„Co ty na taki układ, że jeśli przez następne dwie minuty nie powiesz mi, żebym zawracał, to będę po prostu jechał dalej, co ty na to?”
„Co?”
„Dwie minuty.”
„Co w ciebie wstąpiło, takiego cię nie znałam.”
Ona mnie takiego nie znała? Ja się takiego nie znałem, co dopiero ona. Ale cóż. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Mr Evans – człowiek i kosmita. Pytanie tylko: który teraz ze mnie wyłazi?
„Nie wiem, to ma chyba jakiś związek z paniką. Jedź ze mną.”
„Chciałam zobaczyć makowe pola, myślałam o tym, kiedy o mało nie umarłam.”
„Więc pojedź tam ze mną.”
„Sama nie wiem.”
„Gdyby jutro szlag trafił świat, nigdy nie zobaczyłabyś makowych pól, więc jedź ze mną.”
Zastanawia się, milczy, w końcu ku mojej radości mówi: „Ok.”
Czapterek tfacieździa czy
„Max wyłaź z tej łazienki!” Izabell wali w drzwi. „Wyłaź, bo sama tam wejdę” szepcze przykładając usta do dziurki od klucza.
„Co mu odpieprzyło?” Michael zawsze dbał o moje samopoczucie.
„Się chłopak nie może zdecydować.” Warczy Izabell. „Tess czy Liz? TESS CZY LIZ?!!” wrzeszczy w końcu.
„Wejdź tam.” Mówi Michael.
Izz zapewne mierzy go wzrokiem. „A co jak będzie nago?”
„Co? Brata nago nie widziałaś?” odezwał się specjalista od nagich facetów.
„Jestem nago” wrzeszczę zza drzwi. Zimno mi w tyłek od klapy sedesu. Ale jestem kompletnie ubrany.
Izz wchodzi. Patrzę na nią. Michael patrzy przez szparę w drzwiach. Izz zamyka drzwi.
„Maria dzwoniła?” pytam siostrę z nadzieją w oczach. Muszę wyglądać jak zbity pies. Żal… ech, sami wiecie co… takie jest życie, lubi się powtarzać. Więc patrzę na nią moim nowym spojrzeniem, które mówi ‘powiedz mi coś miłego’.
„Nie” odpowiada. Niezupełnie o to mi chodziło. DUPA.
„Izz, ja nie wiem, co robić… nie chcę, żeby wyjechała, nie mogę pozwolić jej wyjechać i tak mnie zostawić.” Szepczę.
„To jedź z nią ty baranie!” Michael drze się zza drzwi. „To do Maxa” słyszę jak tłumaczy się zapewne mojej mamie „On kocha Liz.”
Czemu tak późno to zrozumiałem? Może to zakodowane genetycznie? Uraz mózgu? Tępota kosmiczna?
I nagle ktoś dzwoni do drzwi. Słyszę jak mama schodzi.
„Liz! Cóż za niespodzianka! Myślałam, że wyjeżdżasz!”
Mamo, błagam, zatrzymaj ją trochę.
„Zjesz jakieś śniadanie? Zostało jeszcze parę naleśników.”
„Dziękuję, ale już jadłam.”
„Max jest na górze” mówi.
Izz łapie Michaela za kołnierz i wlecze do swojego pokoju. Michael syczy scenicznym szeptem: jak ją kochasz to nie puszczaj jej pierdoło kosmiczna” i znikają za drzwiami pokoju Izz. Ja wbiegam do mojego i czekam przy drzwiach. Kiedy słyszę pukanie nie wiem, czy to wali moje serce, czy rzeczywiście ktoś stoi po ich drugiej stronie. I zamiast otworzyć je, zamiast chwycić ja w ramiona wyduszam z siebie: „O co chodzi.”
Słyszę w odpowiedzi „Chciałby pan kupić parę ciasteczek od harcerki.”
„O cholera.”
Ups. Wyrwało mi się.
„Mam to rozumieć jako „nie”?”
Uśmiecham się. To ona. ONA. „Nie wyjechałaś.”
„Jeszcze nie, chodź gdzieś ze mną.”
„Gdzie?”
„Jak ci powiem, to nie pójdziesz.”
„E tam, pójdę.” Mam nadzieję, że zabierze mnie ze sobą dokądkolwiek pojedzie. Będę jej małym osobistym popieprzonym ufoludem, różowiuchny, miluchny ja błaga ją o to wzrokiem. ZABIERZ MNIE!
„Jupiter.”
„ok...?” Nie chcę wracać do domu… chyba, że z nią „ Tylko założę buty.”
Ogląda moje książki tak, jak ja oglądam ją codziennie, kiedy nie patrzy. Dokładnie, zauważając każdy szczegół. Do ręki bierze Szekspira, Romeo i Julia…
Mówię „Dobra książka.”
A ona wybucha śmiechem „Żartujesz, co?”
Nie będzie łatwo. „Myślałem, że to twoja ulubiona.”
„Kto to powiedział?”
„Maria.”
„To była moja ulubiona książka cztery lata temu, było minęło.”
„Co się stało?”
„Zrozumiałam w tym tragedię.”
„Nie jest taka smutna ... to znaczy, jest smutna, tylko nie przez to, że musieli zginąć, ale przynajmniej odnaleźli siebie.”
„Zabili się bez powodu, ich miłość była impulsem, Romeo był uzależniony od bycia zakochanym.”
Sam tego chciałem „Jak to?”
„Rozalina.”
„Rozalina?” jaka Rozalina?
„Musisz zwracać uwagę na pierwsze strony Max. Spojrzyj na historię z perspektywy. Pierwsze dwie sceny aktu pierwszego, Romeo miętosi w kółko temat dziewczyny. Julii? Figa. ROSALINY Max. Romeo jest gotów rzucić się ze skał bo Rozalina wychodzi za innego, parę scen później, w głowie mu tylko Julia.” „Brzmi znajomo?”
Szekspir, ty Brutusie.
A ona nie popuszcza. „Był uzależniony od miłości. Był impulsywny. Gdyby Julia zginęła a on nie, prawdopodobnie by to jakoś przebolał parę scen dalej.”
„Nie przebolałby.”
Nie rozmawiamy już ani o Capuletich ani o Montekich, ale chyba zdążyliście się już kapnąć.
„Przebolałby.” Ona się upiera.
„To co innego.”
„Dla mnie bez różnicy.”
„Liz” mówię prawie przez zaciśnięte szczęki „Romeo nie był kosmitą.”
„Nie - był Montekim.”
„Może Romeo wybrał miłość do Rozaliny bo ona akurat wychodziła za mąż. Może zrobił tak, bo nie uważał, że jest godny być kochanym prze kogokolwiek. Może Julia udowodniła mu w jakim był błędzie.”
„Książka milczy na ten temat.”
„Pieprzyć książkę.”
„Czas na nas”
Już wiem, że idziemy do Amosa. Facet będzie miał zgryz. Ale jest terapeutą. Powinien pomóc. No tak czy nie?
Gabinet. Mnóstwo książek. Większość z nich czytałem. Kiedyś się może kapnąć, ale nie psujmy mu zabawy. I ten szkielecik. Babcia mówi, że jestem za chudy. Gdyby jeszcze wiedziała jak łatwo się rozpadam na kawałki – jak ta zabawka, wiedziałaby jak bardzo ów szkielecik mi się podoba. To jedyna rzecz, którą się bawię czekając na mojego guru od zakamarków umysłu. Oprócz globusa. Czasami wprawiam go w ruch i trafiam palcem na oślep. Tyle miejsc, o których nic nie wiem. Do których nigdy nie pojadę. Chciałbym, ale ja, Michael i Izz jesteśmy jakoś przykuci do Roswell. Ja i moje dodatkowe kończyny mamy kulę u stóp i kajdany, do których nie potrafimy odnaleźć klucza. I boimy się, że gdybyśmy gdzieś wyjechali, ktoś by to wziął za ucieczkę. A wtedy nie moglibyśmy przestać uciekać, bo ktoś zacząłby nas ścigać. Czasami łatwiej jest zostać w tym samym miejscu i patrzeć w oczy temu samemu wrogowi. Jest łatwiej żyć wiedząc, czego się można spodziewać. Jeśli wiesz, że mogą cię złapać za rogiem ulicy prowadzącej do szkoły, to przynajmniej wiesz, że główna alejka jest bezpieczna. Bo jest szeroka i dużo tam ludzi. Nikt nie porywa nikogo w tłumie gapiów. Wiedząc które ulice są bezpieczne a które nie jest łatwiej żyć. Gdybyśmy wyjechali każda ulica byłaby niebezpieczna.
Tak było wtedy. Tak myślałem, ale teraz muszę zaryzykować, bo bez niej jestem jak ten szkielet, a szkielet do kompletu potrzebuje małego kosmity, którego ona ciągle nosi w kieszeni. Wtedy wszedł doktorek. Kazał mi zostawić globus w spokoju ale był zadowolony, że mnie przyłapał na jakiejś aktywności.
Ten globus mnie intryguje. Jeśli zakręcę nim i zatrzymam palcem, czy Liz pojedzie tam ze mną? Czy uda mi się tak po prostu wszystkich tu zostawić. Samych?
Patrzę na zdjęcia doktorka. Ma rodzinę, ma dzieci. Na pewno zabiera je na jakieś wakacje. Wyjeżdża. Kocha swoją żonę i jest szczęśliwy. Zastanawiam się, czy ja też bym tak mógł. Czy mógłbym być szczęśliwy.
„Jesteś okrutny.” Mówi Liz. Wiem, że chodzi jej o to, że ruszam fotografie.
„Nie mów, że tego nie robiłaś.” Mówię i patrzę jak bawi się szkielecikiem. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że pragnąłbym być na miejscy tej zabawki.
„Myślisz, że on nas nienawidzi?”
„E tam.”
„Gdybym była na jego miejscu to bym nas nienawidziła.”
Chce zabrać szkielet. Zabierz szkielet Liz. Zabierz go razem z małym kosmitą.
„Liz, nie wyjeżdżaj. Zostań parę tygodni dłużej, cztery miesiące, dopóki się szkoła nie skończy, możesz wziąć jeszcze cztery miesiące.”
„To ty tak myślisz.”
„Nawet nie dajesz mi szansy.”
Drzwi się otwierają, wchodzi dr Amos . Żuchwa mu opadła. Chyba faktycznie nas nienawidzi. „Max, Liz, co za miła ... niespodzianka.”
Muszę zacząć, zanim ktokolwiek się odezwie, bo zanim przyspieszę, zapomną co było na początku. „Lubię Liz, ona mi nie wierzy, chce wyjechać.”
Dr Amos „Lubisz Liz?”
„Tak.”
„Wszystko to da się wyjaśnić.” Wtrąca się Liz.
Sam jestem sobie winien. Flegmatyk jeden. Jak ja się nienawidzę…
A ona wyciąga z kieszeni kartkę papieru i zaczyna czytać „Jeden. Poznałam jego sekret i nikomu go nie zdradziłam.”
Zrobiła listę? Uwierzycie? Ja nie zdążyłem tego nawet przemyśleć, a ona zrobiła listę? Nie to, żebym nie był pewien co do uczucia do niej, ale nie robiłem listy. „Zrobiłaś listę?”
„Cisza. Dwa. Nadal akceptuje go jako przyjaciela po tym jak poznałam jego sekret.”
Mniejsza o to: trzeba się dostosować. „Czy to zły powód by ją lubić?”
Dr Amos mówi „Wydaje mi się...” ale i on nie ma szans…
„Jeszcze nie skończyłam. Trzy. Ktoś inny poznał jego sekret a ja wzięłam winę na siebie, wiecie o czym mówię. Cztery. On wie, że ja ... ja ... że go.. l... lu ... lubię.”
Morda mi się cieszy…
Dr Amos stwierdza „Cóż, może w takim razie powinniśmy...”
„Po PIĄTE, prawie zginęłam ratując obiekt jego afektów.”
W dupę obiekt afektów. To było dawno temu i nieprawda.
„Liz, ona nie jest...”
Dr Amos „Prawie zginęłaś?”
„Biorąc pod uwagę okoliczności, również to, że wyjeżdżam, to zrozumiałe, że on może czuć niewytłumaczalne, przelotne uczucia do swojego najlepszego kumpla, który jak się akurat złożyło zna jego sekret i który jak się złożyło ma to gdzieś i tak dalej i tym podobne, dziękujemy państwu za uwagę.”
„Gówno niewytłumaczalne i przelotne” Wulgarny jestem. Ale sytuacja tego wymaga.
Prawda?
Dr Amos „Max, chyba powinieneś ...”
„On nie wie czego chce.”
„Dokładnie wiem, czego chcę.”
No teraz już wiem. Żeby nie wyjeżdżała.
Dr Amos „No cóż, może byśmy...”
„Twoje uczucia są powierzchowne.”
„Liz, wszystkie te rzeczy świadczą o tobie, o tym, jaka jesteś, ale to nie jedyny powód, dla którego cię lubię.”
A dr Amos „Max, Liz, powinniście naprawdę...”
„Dwa tygodnie temu nie mogłeś zapamiętać nawet mojego imienia.”
Co racja to racja.
„Byłem debilem.”
Co racja to racja.
Wiem, powtarzam się, ale takie jest życie.
Dr Amos podnosi ręce „Dobra, nie słuchajcie mnie. Ja tu tylko jestem TERAPEUTĄ.”
Co racja to … sami wiecie.
„Znudzę ci się, zapomnisz o mnie.”
„NIE zapomnę.”
Dr Amos mówi: „To znaczy, po co słuchać terapeuty, co ON może wiedzieć.”
„Tess ci się znudziła, zapomniałeś o Tess”.
„Nigdy nie czułem nic takiego do Tess, i nie zapomniałem o niej.”
Dr Amos „Może po prostu oddam waszej dwójce moją licencję byście mogli tu siedzieć cały dzień i się brać za czuby. Ktoś ruszał mój globus? Kto ruszał mój globus?”
„Jak ci niby mam uwierzyć.”
„Daj mi szansę, oto jak.”
„Kto przesunął mój obrazek?”
„Ja chcę stąd wyjść.”
„Mogę ci wszystko udowodnić, ale nie jeśli wyjedziesz.”
„STARCZY!!!!!!” dr Amos wrzeszczy.
„ KTO SIĘ PYTAM RUSZYŁ MÓJ OBRAZEK?”
Niech ten facet do cholery zajmie się czymś pożytecznym, bo jak na razie niewielki z niego pożytek!
Dr Amos potakuje „Zawiedliście mnie i to bardzo, oboje.”
Brawo. Niech Amerykę ochrzczą jego imieniem. Zawodziłem siebie samego więcej razy niż on miał pacjentów i to zanim jeszcze zrobił habilitację, a co dopiero mówić o innych.
„Tylko się posłuchajcie, jak bitwa w przedszkolu.”
„Chce pan znać sekret Maxa panie doktorze?”
Jeśli ona powie coś, czego pożałuję, to … wolę tego pożałować, niż pozwolić jej odejść.
„On nadal słucha New Kids On The Block, ma wszystkie ich albumy.”
?
„Ciiiiiiiiii, to tajemnica.”
„Przyłapałam go jak odstawiał numer z kawałka running man w swoim pokoju, po ciemku.”
Dr Amos odzywa się „Jeśli nie uspokoicie się, możecie wyjść.”
„To nielegalne, nie można wylać pacjenta.”
„Można, jeśli się czuje, że moja pomoc nie jest już w stanie pomóc pacjentowi. Czy mnie w końcu posłuchacie?”
Dać mu szansę? Wypadałoby. Rodzice płacą mu fortunę, żeby nas naprostował.
„No.”
Spogląda na mnie i potem na nią „Rozmawiałem z Maxem tydzień temu i wierzę mu, że żywi do ciebie całkowicie zdrowe uczucie.”
Kocham cię doktorku. Jak królik marchewkę. Do boju mój ukochany terapeuto!
„Zdrowe?” pyta Liz.
„Jakkolwiek Maxwell, może zdawać sobie sprawę z tego, że jest już za późno.”
„Za późno?” mówię. Co on mi tu do cholery?
„Jeśli Liz chce wyjechać, nie możesz jej powstrzymać.”
Jak to nie mogę?
Czemu nie mogę?
Jak się chce to się może.
Prawda doktorze?
„Gdybyśmy mieli więcej czasu by popracować razem, ale jeśli dziś jest koniec, to chyba nie jestem w stanie pomóc waszej dwójce.”
… muszę stamtąd wyjść… nie wiem, co mam robić… no przecież nie posłucham Michaela… a plan? Trzeba mieć jakiś plan.
Prawda?
”Więc Liz, to była nasza ostatnia sesja?”
„Ja nie.. nie wiem... nie mogę... może ... sama nie wiem.” Mówi i wychodzi za mną.
„Opuszczasz miasto i to ja niby jestem impulsywny?” pytam ją w samochodzie starając się tam nie rozryczeć jak jakaś baba. „To się nie trzyma kupy Liz, w ogóle. Wiem, że to moja wina, ale ty nawet nie dajesz mi cienia szansy, żeby nad tym popracować.”
Już wiem, co zrobię. Michael ma rację. „Gdybyś tak bardzo nie chciała się stąd wydostać dałabyś mi drugą szansę?”
„Co?”
„Marny cień szansy?”
„Gdzie jedziesz?”
„Dałabyś?”
„Tak, dałabym. Gdzie jedziesz?”
„Niespodzianka.” Ależ ja jestem rozmowny. Zdeterminowany. Impulsywny.
Cały ja.
Dobra. Skończcie się już śmiać. Faceci tak mają. Czasami głupieją. To nie nasza wina, tylko płci przeciwnej. Bo jeśli któryś z nas w końcu uwierzy, że to jest TO, to zaczynamy zachowywać się właśnie tak: impulsywnie. No, przynajmniej kosmici. Ci których znam. NO DOBRA! JA. JA się tak zachowuję.
„Jedziesz na autostradę.”
„Tak.”
„Gdzie jedziesz?”
Gdzie ja jadę? „Wyjeżdżamy stąd.”
„Co?”
„Chciałaś wydostać się stąd, więc wydostajesz się stąd. Nie mogę cię zmusić do pozostania, więc wydostajemy się stąd razem. Nie mogę się teraz poddać Liz, za dużo jest rzeczy, które muszę ci powiedzieć.”
„Porywasz mnie.”
Ta. Typowe uprowadzenie.
„Trzy dni, daj mi trzy dni.”
„Jesteś kidnaperem.”
Pewnie, że jestem. „Nie jestem.”
„Dokąd jedziemy.”
„Jedziemy na pola makowe.” Będziemy eksperymentować…
„Do Kalifornii?”
„Trzy dni.”
Byłem już napalonym nastolatkiem, gejem i pierdołą, to mogę być i kidnaperem. Tylko wolałbym być ‘porywaczem’ nie ‘kidnaperem, bo przed oczami pojawia mi się prokurator jak myślę o tym, ze ona mówi o sobie „dziecko”. Nieletnia brzmi już lepiej… co ja pieprzę?!
„Jesteś obłąkany.”
No. „Nie.”
„To nielegalne.”
Vabank: „Jeśli chcesz do domu, zawrócę i cię odwiozę.”
„Co?”
Waha się. Nie powiedziała, że chce zawrócić, więc jestem na dobrej drodze. Boże, uwierzę w Ciebie, jak ona da mi szansę się wytłumaczyć.
„Jedź ze mną, pozwól z sobą porozmawiać, daj mi trzy dni. Co ty na to Liz? Będzie fajnie, słowo.”
A ona milczy. Wiem, że to działa na moją korzyść…
„Co ty na taki układ, że jeśli przez następne dwie minuty nie powiesz mi, żebym zawracał, to będę po prostu jechał dalej, co ty na to?”
„Co?”
„Dwie minuty.”
„Co w ciebie wstąpiło, takiego cię nie znałam.”
Ona mnie takiego nie znała? Ja się takiego nie znałem, co dopiero ona. Ale cóż. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Mr Evans – człowiek i kosmita. Pytanie tylko: który teraz ze mnie wyłazi?
„Nie wiem, to ma chyba jakiś związek z paniką. Jedź ze mną.”
„Chciałam zobaczyć makowe pola, myślałam o tym, kiedy o mało nie umarłam.”
„Więc pojedź tam ze mną.”
„Sama nie wiem.”
„Gdyby jutro szlag trafił świat, nigdy nie zobaczyłabyś makowych pól, więc jedź ze mną.”
Zastanawia się, milczy, w końcu ku mojej radości mówi: „Ok.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
To było cudowne, doskonałe i takie nieopanowane LEO. Z prawdziwą radością czytałam i w miarę jak zbliżałam się do końca...pomyślałam sobie...dlaczego nie? Wprost przeciwnie...
Dlaczego LEO nie przetłumaczyć tych części na angielski i opublikować je na RoswellFanatics ? Przecież są zbyt doskonałe żeby "marnowały się" tylko na naszej stronie ? To opowiadanie ma swoją historię, swoich zagorzałych miłośników i bylibyśmy dumni gdyby ktoś (TY) z naszej strony dał im coś tak fantastycznego... Pomyśl o tym.
Dzięki...jesteś wielka.
Dlaczego LEO nie przetłumaczyć tych części na angielski i opublikować je na RoswellFanatics ? Przecież są zbyt doskonałe żeby "marnowały się" tylko na naszej stronie ? To opowiadanie ma swoją historię, swoich zagorzałych miłośników i bylibyśmy dumni gdyby ktoś (TY) z naszej strony dał im coś tak fantastycznego... Pomyśl o tym.
Dzięki...jesteś wielka.
jestem zdecydowanie za tym szalonym pomysłem Ale jak namierzymy Incognito? Bo zdaje się jego zgoda byłaby wskazana
A czapterek był niesamowity. Ja również nie znałam Maxa od tej strony. Dzięki LEO, że nam go przedstawiłaś I te jego podwójne myśli, a raczej mówienie zupełnie czegoś innego, niż to, co rodzi się w jego umyśle. To chyba jego największy problem. Może i czegoś chce, ba nie czegoś, a Liz. Pragnie jej, ale nie potrafi tego w odpowiedni sposób wyrazić. A dodatkowo Liz nie jest "prostą" dziewczyną, która wierzy jedynie słowom. Na szczęście w głowie Maxa zrodził się plan. Miejmy nadzieję, że się uda (no dobra, wiem, że się uda, ale miło jest sobie pogdybać ),
A czapterek był niesamowity. Ja również nie znałam Maxa od tej strony. Dzięki LEO, że nam go przedstawiłaś I te jego podwójne myśli, a raczej mówienie zupełnie czegoś innego, niż to, co rodzi się w jego umyśle. To chyba jego największy problem. Może i czegoś chce, ba nie czegoś, a Liz. Pragnie jej, ale nie potrafi tego w odpowiedni sposób wyrazić. A dodatkowo Liz nie jest "prostą" dziewczyną, która wierzy jedynie słowom. Na szczęście w głowie Maxa zrodził się plan. Miejmy nadzieję, że się uda (no dobra, wiem, że się uda, ale miło jest sobie pogdybać ),
Ups! Taka gafa!
A tak wogóle to rewelacja! Ten czapterek Leo to jest majstersztyk!
Kapitalne!
Ela ma rację - w naszym rodzimym języku, czapterki Twego autorstwa się marnują! To trzeba przetłumaczyć i puścić w obieg! Pomysł godny przemyślenia!
Dzięki za kolejną porcję wyśmienitej prozy!
A tak wogóle to rewelacja! Ten czapterek Leo to jest majstersztyk!
Szekspir, ty Brutusie.
Kapitalne!
Ela ma rację - w naszym rodzimym języku, czapterki Twego autorstwa się marnują! To trzeba przetłumaczyć i puścić w obieg! Pomysł godny przemyślenia!
Dzięki za kolejną porcję wyśmienitej prozy!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Kompletnie nie mam pojęcia kim jest Incognito. jak nick wskazuje - osoba lubiąca pryawtność. Wiem też, że ciężko Incognito namierzyć, bo Maxel już próbował. Ale może komuś z Was się uda. Co do płci... to chyba zawsze jest tak, że kobieta dopowiada sobie, ze Incognito to mężczyzna, a facet widzi w Incognito kobietę. Identyfikację utrudniają obie części opowiadania, w których raz stawia sie autor w pozycji kobiety, drugim razem w pozycji mężczyzny
Skoro mówicie o przetłuamczeniu tych kilkunastu rozdziałów, to zastanowię się. Na razie temat jest dla mnie aktualny, ale znam go tak dobrze, żetroszkę od niego odpocznę. A potem ... ale gdzie to umieścić proponujecie? na naszej stronce w FF?
Czapterek 24th
Sedno tkwi we mnie. To ja jestem sprawcą tego wszystkiego. To ja jestem winien. Bałem się odkąd pamiętam. Przy Izabell i Michaelu robiłem dobrą minę i udawałem odważnego. Bo wiedziałem, że oni tego potrzebują. Tak samo jak ja potrzebowałem tego, by Michael powiedział, żebym z nią jechał. Wie, że musimy być razem, ale potrafi zrozumieć, że ja chcę tego o czym marzy i on i Izz. Chcemy pozbyć się strachu, chcemy żyć. Chcemy być normalni. Chcemy przestać się obawiać, że ktoś, kogo pokochamy, zostanie przez nas skrzywdzony. Chcemy zaufać komuś innemu niż tylko sobie, bo pragniemy akceptacji. Nie chcemy być już sami.
Nie potrafiłem żyć zasadą ‘żyj szybko - umrzyj młodo’. Boję się śmierci, bo nigdy nie widziałem jej inaczej, jak na stole podczas eksperymentów. Obok siebie widziałem Izz, śnił mi się też Michael. Ale wiem już, że łatwiej jest umierać, kiedy sprawy się wyjaśniają, kiedy przynajmniej pewne sprawy zostaną wyjaśnione.
Wszystko, co mogę jej zaoferować to niepewność i strach o przyszłość. I przeszłość, która zniszczyła całe jej życie. Jak powiedzieć jej to, że nie potrafię bez niej żyć i jednocześnie uniknąć tego wzroku, który mi powie, że namieszałem już wystarczająco dużo i że nie chce mnie więcej widzieć.
Liz przerywa moje rozmyślania pytając, czy przypadkiem się nie rozmyśliłem. Nie, tego jestem pewien. Nie mam żadnych wątpliwości.
„Bo gdybyś miał, możesz jeszcze zawrócić, nic nie powiem, nadal nie jest za późno.”
„Nie zawrócę. Zastanawiam się tylko od czego powinienem zacząć. I nie staraj się mnie przekonać, że cię nie lubię.”
„Od czego powinieneś zacząć co?”
„Przeprosiny.”
To dobry początek. Coś musi być pierwsze. A mi najlepiej wychodzi przepraszanie. Często to robię. Przepraszam. Ale teraz, to muszę zrobić coś więcej, niż tylko wydukać marne „przepraszam”. Jeśli chcę, by ona pozostała, muszę się płaszczyć.
„ Nigdy wcześniej nie płaszczyłem się, nie byłem nawet blisko.”
„Proszę, nie zaczynaj więc ode mnie.”
Patrzę na nią, widzę wiatr rozwiewający jej włosy i czuję w żołądku coś, czego nigdy wcześniej nie czułem.
„Żywię do ciebie uczucia, których za cholerę nie pozwalasz mi z siebie wyrzucić.”
A może to nie żołądek?
„Wyrzucić powiadasz. Sam się wyrzuć.”
„Czemu tak strasznie się czujesz skrępowana?”
„Wcale nie”
Wcale nie. Tylko za chwilę stanie się integralną częścią prawych drzwi jeepa.
„Liz, siedzisz tak daleko ode mnie ja to tylko możliwe. Nie cierpię tego” .
„0Czego?”
„Czuć się jak jakiś zboczony porywacz.”
„Oto konkretna myśl. Zawracaj.”
„Ja NIE mam wątpliwości, nie jesteś sobą, zamykasz się.”
„Może taka właśnie jestem?”
„Nie, taka nigdy przy mnie nie byłaś.”
Na stacji benzynowej kupuję coś do przegryzienia, rezerwuję motel. „Mamy wodę, napój, chrupki kukurydziane, hmm... czekoladę? Gumy...”
„Jaką czekoladę?”
„M&M’s”
„OOO” cofam rękę kiedy po nie sięga. Jestem zboczeńcem łapiącym nastolatki na cukierki.
Ha
HA
„Najpierw mi obiecasz, że będziesz miła.”
Perwers. Mama by się załamała.
„Moja czekolada.”
„Nie przywykłaś do dzielenia się, co?”
Uśmiecha się „Moja.”
Może lubi takich zboczeńców?
Przewracam oczami „Dobra, dobra. Dziś czekolada, jutro zechcesz mojego samochodu, domu.”
„Twoich pieniędzy.”
Potakuję „Moich pieniędzy.”
„Twojej kolekcji książek.”
„Jesteś bezwzględna.”
„Myślisz, że o tym nie wiem.”
Panie i Panowie – oddałbym jej to wszystko. Z wyjątkiem tej książki z dedykacją Lewiatana. Playboye wziął Bart, o mało nie pobił się o nie z Michaelem.
„Więc, Ty i Tess jesteście razem?” wiedziałem, że to kiedyś nastąpi. Zaczynam zaprzeczać. Nie wiem, jak to tłumaczyć.
„Często się spotykacie?” brnie dalej jątrząc moją ranę. Sam jestem sobie winien. Jak zawsze „Krótki lot jaskółki bez skrzydeł, co?”
„Liz.”
„Nie miałeś żadnych stosunków seksualnych z tą kobietą, co?” ["You did not have sexual relations with that woman."]
“Przestań.”
“A pewnie, że nie Panie Prezydencie Evans.”
„Całowaliśmy się.”
„Gdzie”
„Gdzie?”
„No, gdzie.”
„Hmm.. w moim domu.”
„Nie o to mi chodziło, mówimy tu o częściach ciała.”
Gdybym pamiętał, to bym powiedział. Ale nie powiem jej, że byłem zalany w pestkę!
„Zaraz...ZARAZ...zaczekaj momencik, Liz, całowaliśmy się, nie było zdzierania z siebie ubrań.”
„A.” Mówi „A co z wędrującymi rączętami?”
„Żadnego obmacywania.”
„Wiesz, umówiłam się z Eddiem.”
„Tak?” Małpolud. Skopię mu tyłek. Po coś w końcu się podciągam no nie?
I jestem kosmitą.
„No, zazdrosny?”
„TAK!”
„Tylko żartowałam.”
„O ... Boże.”
„Co zamierzasz powiedzieć rodzicom?” pyta.
„Jeszcze nie wiem, a ty?”
Modlę się o wsparcie Izz. Bo wolałbym, żeby Michael nie starał się mi pomóc w spotkaniu z moimi rodzicami.
„Powiem, żeby wezwali gliny, zostałam porwana.”
„Używasz ile wlezie i masz frajdę na całego.”
„Bardzo prawdopodobne. Powiem, że pojechałam pod namiot, im to nie robi różnicy. I tak miałam się wynieść. Opuścisz szkołę.”
„Trzy dni, przeżyję jakoś.”
„Prawdziwy z ciebie przestępca, wiesz?”
Jak się unika mówienie prawdy przez całe życie, to nabiera się wprawy do kręcenia.
„Gdzie się zatrzymamy?”
„Zatrzymamy?”
„No, na noc.”
„Zatrzymać się na noc?”
„Centrum Arizony jest połową drogi, może zechcemy pojechać dalej niż tam.”
„Hotel?”
„No.”
„Razem?”
Uśmiecham się. „No cóż, myślałem, że może wynajmę sobie pokój a ty się prześpisz w samochodzie.”
„Dobry pomysł.” Mówi.
„Fajnie”
„No, więc tego nie spieprz.”
„Pozwól mi się przeprosić.”
„Odczep się”
„Nie wariuj.”
„Kto, ja?”
„Nigdy wcześniej ... tak dobrze ... się z nikim ...w całym moim życiu nie czułem” mówię starając się nie patrzyć na nią, by nie widzieć jej zdziwienia i zmieszania. „To znaczy ... znasz mnie... Boże, jakie to krępujące.”
„Więc przestań.”
„Nie planowałem tego rozumiesz? Ale cię lubię Liz, w ten dziwny, przerażająco – denerwująco – mam nadzieję – że - mi – przebaczysz – sposób. A Tess, nie ma co porównywać, Liz. To znaczy, jest miła i ładna i w ogóle, ale ty ... TY ... sam nie wiem, jak ... jak to opisać. Kiedy byliśmy w tym basenie.. byłem...”
„Napalony?”
O. Tu cytat dla prokuratora i mojego ojca – adwokata. Mamo – nie słuchaj tego, jak twój syn przyznaje się do fantazji seksualnych z tą dziewczyną w roli głównej. Wiem, że nie pocieszy cię fakt, że jestem normalnym pod tym względem chłopakiem, ale nie takiego syna chciałaś sobie wychować prawda? Nie ważne, że wcześniej ci mówiłem, że z nią spałem. „Ocaliłaś mnie od wszystkiego Liz. Więc mi już wybacz tę całą przyjaźń. Jest cudowna i w ogóle, ale nie tego potrzebuję od ciebie.”
„Potrzebujesz?”
„Ciebie.”
Zamyka oczy, jak Izz. Boi się.
„Ona ma purpurowe biustonosze”. Mówi zbijając mnie z tropu.
„Co?”
„Tess ma purpurowe jedwabne biustonosze.”
„A.. ok.”
„Moje są białe. Dokładnie rzecz ujmując bawełniane, czy to stanowi jakiś problem?”
To nie jest warunek sin eqwa non naszej znajomości. Jakieś kolorowe mogę jej zawsze kupić. Biel mogę zawsze zmienić na inny kolor A poza tym, dla mnie lepiej wygląd bez. „No cóż” zaczynam „Możesz mi jeden pokazać i natychmiast wyjaśnimy tę sprawę do końca.”
„Bardzo śmieszne.”
„Od przeprosin przeszliśmy do twojej bielizny, więc wybacz mi, że mam problemy z koncentracją.”
„Zawsze jesteś taki szczery?” pyta.
„Nigdy nie bywam aż tak szczery, przenigdy.” Pora zacząć mówić prawdę.
„Może ja też powinnam być szczera.”
„Byłoby miło.”
„Najpierw znajdźmy ten hotel.” Mówi. I dodaje „Dużo kłamię.”
„Wiem.”
„To się robi męczące. Chcesz poznać jeden ze śliskich sekrecików?” mówi
A co mnie może jeszcze zaskoczyć? „No.”
„Obiecaj, że się nie wkurzysz.”
„Obiecuję.”
„To ja powiedziałam Tarze Fisher, że jesteś homo.”
Skoro mówicie o przetłuamczeniu tych kilkunastu rozdziałów, to zastanowię się. Na razie temat jest dla mnie aktualny, ale znam go tak dobrze, żetroszkę od niego odpocznę. A potem ... ale gdzie to umieścić proponujecie? na naszej stronce w FF?
Czapterek 24th
Sedno tkwi we mnie. To ja jestem sprawcą tego wszystkiego. To ja jestem winien. Bałem się odkąd pamiętam. Przy Izabell i Michaelu robiłem dobrą minę i udawałem odważnego. Bo wiedziałem, że oni tego potrzebują. Tak samo jak ja potrzebowałem tego, by Michael powiedział, żebym z nią jechał. Wie, że musimy być razem, ale potrafi zrozumieć, że ja chcę tego o czym marzy i on i Izz. Chcemy pozbyć się strachu, chcemy żyć. Chcemy być normalni. Chcemy przestać się obawiać, że ktoś, kogo pokochamy, zostanie przez nas skrzywdzony. Chcemy zaufać komuś innemu niż tylko sobie, bo pragniemy akceptacji. Nie chcemy być już sami.
Nie potrafiłem żyć zasadą ‘żyj szybko - umrzyj młodo’. Boję się śmierci, bo nigdy nie widziałem jej inaczej, jak na stole podczas eksperymentów. Obok siebie widziałem Izz, śnił mi się też Michael. Ale wiem już, że łatwiej jest umierać, kiedy sprawy się wyjaśniają, kiedy przynajmniej pewne sprawy zostaną wyjaśnione.
Wszystko, co mogę jej zaoferować to niepewność i strach o przyszłość. I przeszłość, która zniszczyła całe jej życie. Jak powiedzieć jej to, że nie potrafię bez niej żyć i jednocześnie uniknąć tego wzroku, który mi powie, że namieszałem już wystarczająco dużo i że nie chce mnie więcej widzieć.
Liz przerywa moje rozmyślania pytając, czy przypadkiem się nie rozmyśliłem. Nie, tego jestem pewien. Nie mam żadnych wątpliwości.
„Bo gdybyś miał, możesz jeszcze zawrócić, nic nie powiem, nadal nie jest za późno.”
„Nie zawrócę. Zastanawiam się tylko od czego powinienem zacząć. I nie staraj się mnie przekonać, że cię nie lubię.”
„Od czego powinieneś zacząć co?”
„Przeprosiny.”
To dobry początek. Coś musi być pierwsze. A mi najlepiej wychodzi przepraszanie. Często to robię. Przepraszam. Ale teraz, to muszę zrobić coś więcej, niż tylko wydukać marne „przepraszam”. Jeśli chcę, by ona pozostała, muszę się płaszczyć.
„ Nigdy wcześniej nie płaszczyłem się, nie byłem nawet blisko.”
„Proszę, nie zaczynaj więc ode mnie.”
Patrzę na nią, widzę wiatr rozwiewający jej włosy i czuję w żołądku coś, czego nigdy wcześniej nie czułem.
„Żywię do ciebie uczucia, których za cholerę nie pozwalasz mi z siebie wyrzucić.”
A może to nie żołądek?
„Wyrzucić powiadasz. Sam się wyrzuć.”
„Czemu tak strasznie się czujesz skrępowana?”
„Wcale nie”
Wcale nie. Tylko za chwilę stanie się integralną częścią prawych drzwi jeepa.
„Liz, siedzisz tak daleko ode mnie ja to tylko możliwe. Nie cierpię tego” .
„0Czego?”
„Czuć się jak jakiś zboczony porywacz.”
„Oto konkretna myśl. Zawracaj.”
„Ja NIE mam wątpliwości, nie jesteś sobą, zamykasz się.”
„Może taka właśnie jestem?”
„Nie, taka nigdy przy mnie nie byłaś.”
Na stacji benzynowej kupuję coś do przegryzienia, rezerwuję motel. „Mamy wodę, napój, chrupki kukurydziane, hmm... czekoladę? Gumy...”
„Jaką czekoladę?”
„M&M’s”
„OOO” cofam rękę kiedy po nie sięga. Jestem zboczeńcem łapiącym nastolatki na cukierki.
Ha
HA
„Najpierw mi obiecasz, że będziesz miła.”
Perwers. Mama by się załamała.
„Moja czekolada.”
„Nie przywykłaś do dzielenia się, co?”
Uśmiecha się „Moja.”
Może lubi takich zboczeńców?
Przewracam oczami „Dobra, dobra. Dziś czekolada, jutro zechcesz mojego samochodu, domu.”
„Twoich pieniędzy.”
Potakuję „Moich pieniędzy.”
„Twojej kolekcji książek.”
„Jesteś bezwzględna.”
„Myślisz, że o tym nie wiem.”
Panie i Panowie – oddałbym jej to wszystko. Z wyjątkiem tej książki z dedykacją Lewiatana. Playboye wziął Bart, o mało nie pobił się o nie z Michaelem.
„Więc, Ty i Tess jesteście razem?” wiedziałem, że to kiedyś nastąpi. Zaczynam zaprzeczać. Nie wiem, jak to tłumaczyć.
„Często się spotykacie?” brnie dalej jątrząc moją ranę. Sam jestem sobie winien. Jak zawsze „Krótki lot jaskółki bez skrzydeł, co?”
„Liz.”
„Nie miałeś żadnych stosunków seksualnych z tą kobietą, co?” ["You did not have sexual relations with that woman."]
“Przestań.”
“A pewnie, że nie Panie Prezydencie Evans.”
„Całowaliśmy się.”
„Gdzie”
„Gdzie?”
„No, gdzie.”
„Hmm.. w moim domu.”
„Nie o to mi chodziło, mówimy tu o częściach ciała.”
Gdybym pamiętał, to bym powiedział. Ale nie powiem jej, że byłem zalany w pestkę!
„Zaraz...ZARAZ...zaczekaj momencik, Liz, całowaliśmy się, nie było zdzierania z siebie ubrań.”
„A.” Mówi „A co z wędrującymi rączętami?”
„Żadnego obmacywania.”
„Wiesz, umówiłam się z Eddiem.”
„Tak?” Małpolud. Skopię mu tyłek. Po coś w końcu się podciągam no nie?
I jestem kosmitą.
„No, zazdrosny?”
„TAK!”
„Tylko żartowałam.”
„O ... Boże.”
„Co zamierzasz powiedzieć rodzicom?” pyta.
„Jeszcze nie wiem, a ty?”
Modlę się o wsparcie Izz. Bo wolałbym, żeby Michael nie starał się mi pomóc w spotkaniu z moimi rodzicami.
„Powiem, żeby wezwali gliny, zostałam porwana.”
„Używasz ile wlezie i masz frajdę na całego.”
„Bardzo prawdopodobne. Powiem, że pojechałam pod namiot, im to nie robi różnicy. I tak miałam się wynieść. Opuścisz szkołę.”
„Trzy dni, przeżyję jakoś.”
„Prawdziwy z ciebie przestępca, wiesz?”
Jak się unika mówienie prawdy przez całe życie, to nabiera się wprawy do kręcenia.
„Gdzie się zatrzymamy?”
„Zatrzymamy?”
„No, na noc.”
„Zatrzymać się na noc?”
„Centrum Arizony jest połową drogi, może zechcemy pojechać dalej niż tam.”
„Hotel?”
„No.”
„Razem?”
Uśmiecham się. „No cóż, myślałem, że może wynajmę sobie pokój a ty się prześpisz w samochodzie.”
„Dobry pomysł.” Mówi.
„Fajnie”
„No, więc tego nie spieprz.”
„Pozwól mi się przeprosić.”
„Odczep się”
„Nie wariuj.”
„Kto, ja?”
„Nigdy wcześniej ... tak dobrze ... się z nikim ...w całym moim życiu nie czułem” mówię starając się nie patrzyć na nią, by nie widzieć jej zdziwienia i zmieszania. „To znaczy ... znasz mnie... Boże, jakie to krępujące.”
„Więc przestań.”
„Nie planowałem tego rozumiesz? Ale cię lubię Liz, w ten dziwny, przerażająco – denerwująco – mam nadzieję – że - mi – przebaczysz – sposób. A Tess, nie ma co porównywać, Liz. To znaczy, jest miła i ładna i w ogóle, ale ty ... TY ... sam nie wiem, jak ... jak to opisać. Kiedy byliśmy w tym basenie.. byłem...”
„Napalony?”
O. Tu cytat dla prokuratora i mojego ojca – adwokata. Mamo – nie słuchaj tego, jak twój syn przyznaje się do fantazji seksualnych z tą dziewczyną w roli głównej. Wiem, że nie pocieszy cię fakt, że jestem normalnym pod tym względem chłopakiem, ale nie takiego syna chciałaś sobie wychować prawda? Nie ważne, że wcześniej ci mówiłem, że z nią spałem. „Ocaliłaś mnie od wszystkiego Liz. Więc mi już wybacz tę całą przyjaźń. Jest cudowna i w ogóle, ale nie tego potrzebuję od ciebie.”
„Potrzebujesz?”
„Ciebie.”
Zamyka oczy, jak Izz. Boi się.
„Ona ma purpurowe biustonosze”. Mówi zbijając mnie z tropu.
„Co?”
„Tess ma purpurowe jedwabne biustonosze.”
„A.. ok.”
„Moje są białe. Dokładnie rzecz ujmując bawełniane, czy to stanowi jakiś problem?”
To nie jest warunek sin eqwa non naszej znajomości. Jakieś kolorowe mogę jej zawsze kupić. Biel mogę zawsze zmienić na inny kolor A poza tym, dla mnie lepiej wygląd bez. „No cóż” zaczynam „Możesz mi jeden pokazać i natychmiast wyjaśnimy tę sprawę do końca.”
„Bardzo śmieszne.”
„Od przeprosin przeszliśmy do twojej bielizny, więc wybacz mi, że mam problemy z koncentracją.”
„Zawsze jesteś taki szczery?” pyta.
„Nigdy nie bywam aż tak szczery, przenigdy.” Pora zacząć mówić prawdę.
„Może ja też powinnam być szczera.”
„Byłoby miło.”
„Najpierw znajdźmy ten hotel.” Mówi. I dodaje „Dużo kłamię.”
„Wiem.”
„To się robi męczące. Chcesz poznać jeden ze śliskich sekrecików?” mówi
A co mnie może jeszcze zaskoczyć? „No.”
„Obiecaj, że się nie wkurzysz.”
„Obiecuję.”
„To ja powiedziałam Tarze Fisher, że jesteś homo.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Dobry czapterek. Leo, naprawdę zastanów się dobrze z tym tłuimaczeniem, bo "widownia" polska nie ma wielkich możliwości, i nie jest znowu nas tysiące, czy miliony (:P). A angielski przecież to dopiero możliwości.
itd.
To ci się udało
O. Tu cytat dla prokuratora i mojego ojca – adwokata. Mamo – nie słuchaj tego, jak twój syn przyznaje się do fantazji seksualnych z tą dziewczyną w roli głównej.
itd.
To ci się udało
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 25 guests