T: The Fates Series: May All Your... [by Taffy]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Czy mam kontynuować tłumaczenie tej serii?

Poll ended at Sun Sep 05, 2004 5:49 pm

Tak.
5
83%
Tak, ale nie od razu.
1
17%
Nie.
0
No votes
 
Total votes: 6

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Jul 13, 2004 3:04 pm

Dopiero dorwałam się do czytania i dawno się tak nie śmiałam jak przy tym opowiadaniu. To było coś w rodzaju pastiszu, satyry na wiele dreamerkowych, przesłodzonych fanficków. Odniosłam wrażenie, że Taffy miała doskonałą zabawę w pisaniu a Ty równie wielką frajdę w tłumaczeniu go. Nawiasem mówiąc świetnym. Doskonale uchwycone postacie, z tą nutką kpiny a przy tym ciepła, wydobycie to co dla nich indywidualne z uwypukleniem ich zalet i wad, zapisuje to opowiadanie w dziale moich ulubionych.
Serdeczne dzięki, Milla :P
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Jul 13, 2004 8:21 pm

:lol: Popłakałam się ze śmiechu. Tak jak napisała Ela, to jazda po tych wszystkich przerażająco ckliwych łóżkowych ekscesach i pożarach namiętności Maxa i Liz, kiczowatych i nadętych opisach ich urody, ze szczególnym uwzględnieniem słynnego torsu Maxa :wink: uhm...w sumie mielismy okazję widzieć go bez przyodziewku zaledwie tydzień temu w "Busted"...wyglądał jak szparag :roll: ...ile ten chłopak waży? Chyba nic.
Chociaż lubię Seana, to sporo osób uważa że miał on wypisane na twarzy "gwałcę na randkach" i z tego powodu nie brakuje opowiadań w których rzuca się na biedulkę Liz gdy wtem na białym koniu...ehm, no dobra, bez konia...pojawia się rycerz Max by ocalić wybrankę swego serca...i Taffy również tego nie odpuściła.

A jak Max podjarał się na hasło "nowe bikini Liz"...tak burza z pewnością minie do rana :lol:
Liz: ma na sobie długi płaszcz przeciwdeszczowy. Jest całkiem przemoknięta, drżą jej wargi...
"Nie mogłam spać. Ty nie pozwalasz mi spać."

Max: "Huh, Liz, o czym ty mówisz?"
:lol: to było piękne...swoją drogą zawsze zastanawiało mnie w opowiadaniach że oni tak gonią półnago i na bosaka po tym Roswell i kompletnie nikt nie zwraca na nich uwagi.
"Max, przepraszam za wszystkie razy kiedy cię zraniłam... hic, hic... Wszystkie razy kiedy... hic... cię okłamałam. Ja... hic, hic... nie mogę wyjaśnić mojego postępowania, ale... hic, hic, hic... nigdy nie przestałam... hic, hic... cię kochać. Proszę uwierz... hic, hic, hic... mi."
to było bez wątpienia najbardziej wstrząsające wyznanie miłości w historii :wink:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Jul 13, 2004 8:47 pm

:lol: :lol: :lol: Tak, Aniu , ten drugi cytat był zdecydowanie najlepszy, już go nie chciałam tak szczególnie wyróżniać ale ja także przy nim dostałam czkawki ze smiechu :lol: No i w rozdziale 3 "wstrząsająca" rozmowa Michaela z Alexem, nie ma sobie równej.
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Jul 13, 2004 10:33 pm

Milla, gwoli ścisłości, to osoby od 17 roku życia.... :)
A przy "hic hic" w oku niebezpiecznie mi błyskało. Cała Liz, nie ma co... :twisted:
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Tue Jul 13, 2004 10:53 pm

Obawiam się Nan, że jednak sie mylisz. :twisted:
NC-17 - dozwolone dla osób powyżej siedemnasetgo roku życia. :mrgreen:
Ale nie martw się, każdemu może sie zdarzyć. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi :shock: oj nie... zaraz.... ty jesteś Hybrydą! :twisted: :lol:

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Jul 15, 2004 5:28 pm

AN: Zdecydowanie, to opowiadanie to ulga od tych wszystkich 'wyciskaczy łez', które tak lubimy. :wink: Nie wiem, czy powinnam wam to zdradzać, ale w zanadrzu czekają jeszcze lepsze perełki. Powiedzy, że czytając to (mam na myśli całą serię, nie tylko to opowiadanie) kilkakrotnie popłakałam się ze śmiechu. :lol:
I Elu, nie wiem jak Taffy, ale z całą pewnością świetnie się bawię tłumacząc to. Czasami siadam do TMF, żeby się odprężyć po BFM lub Innocent. :cheesy:



<center>ROZDZIAŁ 9</center>

Akcja: Sypialnia Maxa, tuż po tym jak zapukała jego mama


Max: spanikowany gwałtownie się podnosi, ciągnąc ze sobą Liz. Oto on: siedzi na łóżku, trzymając w ramionach miłość swojego życia i oczywiście za drzwiami stoi jego matka. Rozgląda się po pokoju, mając nadzieję, że zmaterializuje się przed nim jakieś cudowne rozwiązanie, ale oczywiście nic z tego. Jest przekonany, że jego serce przestało bić, bo utknęło w gardle. Musi coś odpowiedzieć, ale nie może. Ze spojrzeniem mówiącym 'Oops, złapani na gorącym uczynku' odwraca się do Liz.

Liz: z całkowitym spokojem kontempluje, jak seksownie on w tej chwili wygląda, cały spocony, z potarganymi włosami. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby jego oczy były takie wielkie. Jest zafascynowana sposobem w jaki jego mięśnie napinają się, gdy obraca się, rozglądając się po pokoju. Zupełnie nieświadomie jej ręka zaczyna gładzić linię szyi podczas podziwiania widoku.

Max: zmuszając się do wzięcia kilku głębokich wdechów, zdołał się jakoś uspokoić, ale tylko odrobinę. Gdy spogląda na Liz, zaskakuje go, jak spokojna ona się wydaje. Jego uwagę przyciąga ruch jej ręki, chciałby się przekonać dokąd jeszcze mogłaby ona zawędrować. Jest zaskoczony gwałtowną reakcją własnego ciała na ten widok.

Mama: jej zaniepokojenie narasta...
"Max, Max, nic ci nie jest? Skarbie, słyszysz mnie? Czyżbyś jednak został dziś ranny? Jesteś w stanie otworzyć drzwi?"

Max: głos matki sprowadza jego umysł z powrotem do rzeczywistości, ale jego ciało żyje własnym życiem. Nie spuszczając wzroku z Liz, bierze głęboki oddech, zmawia cichą modlitwę i podejmuje próbę...
"Mamo ja... uh... nic mi nie jest... może jestem trochę obolały, ale to wszystko... ja... uh... naprawdę nie chcę w tej chwili wstawać... ale nic mi nie jest... daję słowo."

Mama: zaczyna się naprawdę martwić i nie podoba jej się brzmienie jego głosu...
"Skarbie, proszę, czy mógłbyś jednak spróbować? Masz głos, jakby coś cię bolało. Jeśli jest tak źle, to powinniśmy zabrać cię na ostry dyżur. Skarbie, czy chcesz, żebym poszła po tatę, żeby ci pomógł?"

Liz: jej fascynacja reakcją jego ciała narasta w miarę, jak myśli o tych wszystkich sekretnych miejscach na jej ciele, które chciałaby, żeby odnalazł. Jej ręka odpowiada na obrazy tworzone przez umysł. W końcu podnosi spojrzenie do jego oczu i zauważa wyraz jego twarzy. Z jakiś niewiadomych przyczyn wyraz czystego przerażenia na jego twarzy jest tak cholernie uroczy i zabawny. Nie może się powstrzymać, zaczyna chichotać.

Max: jest zszokowany. Nie może w to uwierzyć: Liz chichocze! Z marnym efektem próbuje ją uciszyć, kładąc dłoń na jej ustach. Oczami błaga ją, żeby przestała. Liz w końcu przytakuje i kładzie swoje dłonie na jego. Max zdaje sobie sprawę, że nie ma sposobu by mama odeszła jeśli sama nie przekona się, że nic mu nie jest. Musi tylko wcześniej poradzić sobie z paroma problemami. Próbuje kupić sobie trochę czasu...
"Nie... uh... daj mi tylko kilka minut na dotarcie do drzwi, dobrze?"

Mama: to wcale nie brzmi dobrze. Starając się zachować spokój...
"Dobrze skarbie. Ale myślę, że powinnam iść po twojego tatę. Zaraz wrócę, nie martw się."
Max: nie jest to dokładnie to, co chciał usłyszeć. W tej sytuacji można zrobić tylko jedną rzecz. Ukryć dowody. Poruszając się tak szybko, jak to możliwe chwyta płaszcz, koszulkę i Liz, a następnie idzie w kierunku szafy. Cicho błagając ją by się zachowywała, zamyka drzwi szafy. Nie ma czasu na szukanie swoich bokserek, więc wyciąga nowe z szuflady i zakłada je, co zwraca jego uwagę na inny problem, który staje się dość widoczny. Miał nadzieję, że przy całej tej panice sam zniknie, ale nic z tego. Szybko otwiera drzwi szafy i wyciąga z środka szlafrok. Wcale nie pomaga mu to, że zauważył, iż Liz nałożyła tylko koszulkę. Słyszy rodziców za drzwiami. Bierze głęboki wdech, cicho błaga o cud i otwiera drzwi.

Tata: kiedy otwierają się drzwi, widzi swojego syna: zarumieniona twarz, spocony, ciężko oddycha, a kiedy Max cofa się by drzwi mogły się otworzyć, zauważa, że syn porusza się, jakby coś go bolało. Myślał, że Diane jest zwyczajnie nadopiekuńcza, kiedy obudziła go mówiąc, że coś jest nie tak z Maxem, że może być ranny, ale teraz, gdy sam go zobaczył, nie jest taki pewny. Wcześniej wydawał się zupełnie zdrowy, teraz wygląda prawie na przestraszonego.

Mama: wpada do pokoju. Wystarczyło jedno spojrzenie na syna i wie, że coś jest nie w porządku. Jego twarz jest czerwona i jest taki spocony. Sprawdza jego czoło, czy czasem nie ma gorączki. Jest trochę ciepłe. Jego ruchy są sztywne i oszczędne. Chce go przytulić tak, jak wtedy, gdy był mały, ale on się odsuwa, kiedy próbuje to zrobić. Trochę przez to zraniona...
"Skarbie, gdzie cię boli?"

Max: chce uciekać, całą jego energię pochłania powstrzymanie się od tego i zachowanie kontroli. Nie może pozwolić by mama podeszła zbyt blisko, bo mogłaby się zorientować na czym naprawdę polega jego problem. Widzi jej zraniony wzrok, kiedy się od niej odsuwa, będzie musiał jej to potem wynagrodzić. Ale teraz chce tylko, żeby sobie poszła. Stara się brzmieć przekonująco...
"Mamo, jestem tylko trochę obolały i... Może kilka nadwyrężonych mięśni, ale to wszystko. Skoro i tak wstałem, to chyba wezmę prysznic... wiesz... spróbuję trochę rozluźnić mięśnie."

Tata: chodzi po pokoju, starając się rozgryźć co tu się dzieje. Dlaczego Max jest taki zdenerwowany? Przez moment myśli zaniepokojony {Może Max coś wziął, ale on nie jest taki głupi, prawda? Ma trochę problemów od zeszłego roku, ale ciągle?} Dokładniej przygląda się sypialni syna: {Woda na podłodze, łóżko w nieładzie. Dlaczego bokserki leżą na podłodze? CO tam jest w koszu na śmieci?} Nie może uwierzyć w to, co widzi. Nagle wszystko nabiera sensu. Nie zastanawia się, kim ona jest. Jest tylko jedna dziewczyna, z którą Max ciągle bywa przyłapywany. {Nakryty ponownie Max.} Prawie chce mu się śmiać. Decyduje się ulitować nad chłopakiem...
"Diane, myślę, że Maxowi nic nie będzie. Poczekajmy i zobaczymy, jak się będzie czuł rano."
Naprawdę mocno stara się nie uśmiechnąć...
"Max, przydałby ci się ten prysznic, jesteś strasznie spocony, więc może zimny prysznic trochę cię ochłodzi i sprawi, ze poczujesz się lepiej. Spróbuj trochę się przespać, ta wieczorna aktywność musiała cię zmęczyć."
W tym momencie wraca do roli zaniepokojonego rodzica...
"Ciebie i mnie czeka jutro mała pogawędka o tym, co naprawdę stało się wcześniej. Och, i zostaw drzwi otwarte. Jestem pewien, że mama wpadnie później sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Nie ma potrzeby bardziej jej martwić, prawda? Dobranoc synu."

Mama: w czasie, gdy jest ciągnięta do drzwi...
"Jesteś pewien Philipie? On nie wygląda dobrze i powinieneś go wcześniej słyszeć. Jestem przekonana, że coś go bolało."

Tata: przygryzając wargę...
"Ooo, jestem pewien, że on musi tylko zostać sam na chwilę, żeby ah... trochę odpocząć. Na pewno rano wszystko będzie w porządku."
{Max, jesteś moim dłużnikiem. Myślę, że jutrzejszy dzień będzie ciekawy.}

Mama: od miesięcy niepokoi się o Maxa. Od czasu pożaru w kuchni obserwuje bezradnie, jak jej syn po cichu odsuwa się od niej. Wydaje się, że on ma jeszcze jakieś zupełnie inne życie i coś w nim idzie nie tak. Dzisiejszy wieczór to kolejny przykład. Chce mu pomóc, ale on jej nie pozwala. Podejmuje decyzję {Jutro. On i ja usiądziemy sobie i odbędziemy długą pogawędkę. Tak, czy inaczej dowiem się, co się dzieje w jego życiu. I jak Liz Parker ma się do tego? Jest oczywiste, że bardzo mu na niej zależy. To taka słodka dziewczyna. Powinnam zaprosić ją i jej rodziców jutro na niedzielną kolację i poznać ich trochę lepiej. Zadzwonię do Nancy z samego rana.}


Po wyprawieniu Liz do domu, Max bierze w końcu, tak potrzebny zimny prysznic, po czym rzuca się na łóżko, by złapać trochę odpoczynku, którego z pewnością będzie potrzebował na to, co zapowiada się być bardzo interesującą niedzielą.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:50 pm, edited 3 times in total.

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Thu Jul 15, 2004 5:53 pm

Milla, ja się popłakałam......ale ze śmiechu, myślałam, że nie wytrzymam :mrgreen: To było wspaniałe, te nerwy Maxa, jego szukający wzrok.....co tu zrobić....i do tego jeszcze Liz, najwyrażniej rozbawiona całą sytuacją, a później jeszcze schowana w szafie...hehe. Miałaś rację to opowiadanie odpręża i wywołuje śmiech ;)
Podobała mi się reakcja ojca, nie wydał syna, pomógł mu. Na pewno niedziela będzie ciekawa :D
Z niecierpliowścią czekam na kolejną część
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Jul 15, 2004 10:31 pm

Wiecie co dziewczyny, przeczytałam ten rozdział i najpierw długo się śmiałam a potem ogarnęło mnie rozczulenie i refleksja. To co tworzy się po oglądnięciu tego serialu to coś cudownego i niesamowitego. Myślę o tych wszystkich opowiadaniach pisanych przez bardzo młodziutkie wielbicielki, takich niezdarnych i chropawych po wspaniałe fanficki prawdziwych autorskich talentów, od ogromnie ciepłych, wzruszających, mądrych, po lekkie i zabawne jak to. A są one wynikiem oczarowania, prowadzenia bohaterów po zakamarkach własnej wyobraźni, przelewania na papier swoich tęsknot i marzeń....pozwalających odetchnąć i pobyć w świecie jakiego na co dzień nie ma. I to wszystko sprawił serial, który po zakończeniu zaczął żyć własnych życiem, właśnie w opowiadaniach. Jak to się stało ? Ciekawe czy twórcy zdawali sobie sprawę z jego fenomenu ? Temat na pracę dyplomową...Już kiedyś Lizziett o tym pisała, niech mi ktoś pokaże tyle ujawnionych talentów i tyle twórczej pracy, tyle radości i prawdziwych wzruszeń przy ich czytaniu - po oglądnięciu np. Buffy czy Smallville.

Dzięki Milla. Mnie zaimponował Max swoim opanowaniem i umiejętnością zachowania się w tak trochę...hmm, powiedzmy, niezręcznej i krępującej sytuacji. :wink: ..no i kto nie chciałby mieć takiego ojca by tak zareagował gdy wypatrzył co zawierał kosz na śmieci syna. I oj...Liz schowana w szafie...w samej tylko koszulce. Te koszulki Liz czy Tess, podobnie jak bokserki Maxa (czy Marco) zaczynają już mieć symboliczne znaczenie :lol: :lol:
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Fri Jul 16, 2004 10:03 pm

AN: Zgodnie z zapowiedzią, żeby wynagrodzić długą przerwę, teraz szybko zamieszcza kolejne części. Dziesięaty jest bardzo krótki, więc postanowiłam zamieścić dwa na raz, żeby to zrównoważyć.
Elu, całkowicie się z tobą zgadzam. Żaden inny serial nie doczekał się tak wspaniałej twórczości pobocznej. Może to dlatego, że mimo wszystko twórcy rozczarowali fanów w drugim, a przede wszstkim trzecim sezonie. Wskazywałby na to choćby fakt, że niemal wszystkie opowiadania mają swój początek albo w czasie wydarzeń drugiego, albo trzeciego sezony. Bardzo mało jest tych cofających się do pierwszego. Większość osób uważa najzwyczajniej, że w pierwszym sezonie nie ma co poprawiać, może poza finałową sceną, kiedy to Liz odchodzi od Maxa. :? Przynajmniej takie jest moje wyjaśnienie tego fenomenu, wskazywałby na to również fakt, że twórczość fanów tak na dobre rozwinęła się dopiero po zakończeniu emisji serialu (mówię tu o sytuacji z zagranicy), kiedy to stało się jasne, że Katims nie da widzom, tego, czego chcą. W przypadku innych seriali twórczość fanów zamiera po zakończeniu nadawania, może dlatego Roswell jest takim fenomenem. :D Oczywiście twórcy moją w tym swój udział, aczkolwiek nie taki jaki by chcieli, po prostu zawiedli oczekiwania fanów, którzy musieli wziąźć sprawy w swoje ręce.
I dzięki temu my możemy cieszyć się twórczością tak wybitnych autorów jak Deejonaise, mockingbird39, EmilyLuvsRoswell, max and liz believer, Majesty, Rosdeidre, TaffyCat i paru innych. :D Chyba jednak nie ma na co narzekać. :mrgreen:



<center>ROZDZIAŁ 10</center>

Akcja: Sypialnia Liz, trochę później, bardzo wczesny niedzielny poranek


Liz: wślizguje się do łóżka. Jest w siódmym niebie. Musi uporządkować myśli dotyczące najniezwyklejszej nocy jej życia, więc wyjmuje dziennik. {On jest taki, taki doskonały. Uwielbiam po prostu na niego patrzeć. Uwielbiam sposób w jaki jego ciało reaguje na mój dotyk i to jak moje reaguje na jego dotyk. Tonę w morzu Maxa i nigdy nie chcę zostać uratowana! Nie mogę się doczekać, kiedy znowu będziemy razem. Ale może nie u niego w domu... przynajmniej nie wtedy, kiedy jego rodzice tam są. Och Max, po prostu nie wiem co mnie naszło. To było tak, jakbym była pijana. Tak, to musi być to. Byłam pijana Maxem!} Jej oczy stają się ciężkie i nie może dłużej pisać. Odkłada dziennik i zamykając oczy przesyła swoją miłość do Maxa, zanim odpłynęła w krainę snów. {Kocham cię Max. Dziękuję, że odwzajemniasz tą miłość. Słodkich snów.} Gdzieś na obrzeżach świadomości słyszy odpowiedź: {Ja też cię kocham, teraz i zawsze.}


Później tego ranka.


Liz: jęczy, kiedy zaczyna dzwonić budzik. Nie chce wstawać, położyła się zaledwie kilka godzin temu. Wspomnienie tego, dlaczego niedawno się położyła, wprawia ją w marzycielski nastrój. Przechodzi przez poranny rytuał, jakby unosiła się w powietrzu. Zapach przyrządzanego śniadania uświadamia jej jaka jej głodna. Siada do śniadania.
"Dzień dobry mamo. Mmmm, to pachnie wspaniale. I wspaniale wygląda. Aha, odpracowuję dziś zmianę Marii, bo ona wzięła wczoraj moją, więc nie będę mogła pomóc przy przygotowaniu kolacji."

Mama: zauważyła rozmarzone spojrzenie córki...
"Dzień dobry skarbie, miło widzieć, że masz apetyt. Nie martw się o kolację. Zostaliśmy zaproszeni. Całą trójką idziemy na kolację do Evansów. Diane zadzwoniła rano, żeby nas zaprosić i biorąc pod uwagę wszystko, co się wydarzyło wczorajszej nocy, to chyba dobry pomysł. Jak sądzisz?"
{Tak, to zdecydowanie dobry pomysł. Cieszę się, że Diane zadzwoniła. Max to miły chłopiec, ale nie znamy go zbyt dobrze. Najwyższy czas to zmienić.}

Liz: zaczyna kasłać i się krztusić. Starając się nie wypluć jedzenia...
"Uch... tak.... uch, jasne.... to świetnie."
{O mój Boże! Muszę zadzwonić do Maxa.}


Liz nie ma jednak szczęścia w próbach skontaktowania się z Maxem tego ranka. On sam jest trochę zajęty.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:51 pm, edited 2 times in total.

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Fri Jul 16, 2004 10:05 pm

<center>ROZDZIAŁ 11</center>

Akcja: Sypialnia Maxa, niedzielny poranek


Max: budzi się i przeciąga. Nie może sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spał tak dobrze. Nie podnosi się jeszcze przez jakiś czas i myśli o ubiegłej nocy. {Mmm, Liz, ubiegła noc była niesamowita. Wszystko co robiliśmy, co czuliśmy, było dokładnie takie, jak przewidywałem, że może być. Czułem się taki kompletny, taki kochany. Wiedziałem, że nie spałaś z Kyle'm, ale o co w tym wszystkim chodziło? Przede wszystkim, dlaczego chciałaś, żebym uwierzył, że z nim spałaś? Zdaje się, że ciągle musimy omówić parę rzeczy, ale jestem w stanie poradzić sobie ze wszystkim dopóki wiem, że mnie kochasz. A wiem, że tak jest. Nawet gdy wczoraj zasypiałem wydawało mi się, że słyszę jak mówisz, że mnie kochasz. Wiem, że to niemożliwe, ale to wydawało się takie prawdziwe, że nie mogłem się powstrzymać by nie przesłać ci mojej miłości. Chciałbym, żebyś mogła to usłyszeć. Nie miałem szansy porządnie się z tobą pożegnać zanim wyszłaś. Tak się spieszyliśmy, żeby cię stąd wyprawić, zanim mama wróci.} Ta myśl sprawiła, że lekko się skrzywił. {Mamo, czy naprawdę musiałaś wracać i mnie sprawdzać? Nie mam już sześciu lat. Cóż, przynajmniej nie zostaliśmy przyłapani. Nie ma szans, żebym mógł się z tego wytłumaczyć! Tata zdecydowanie dziwnie na mnie patrzył. Ciekawe dlaczego chce ze mną porozmawiać o ostatniej nocy? Ta bójka, to nie była moja wina. Pewnie chce po prostu powiedzieć, żebym był bardziej ostrożny. Czy ten zapach to bekon? Umieram z głodu!} Szybko ubiera się i podąża za zapachem jedzenia do kuchni...

Mama: przyrządza w kuchni śniadanie. Ciepło wita uśmiechniętego syna, wchodzącego do kuchni...
"Dzień dobry kochanie. Wyglądasz dziś dużo lepiej. Jak się czujesz? Jesteś głodny? Usiądź, a ja nałożę ci śniadanie."

Max: czuje się trochę winny za zranienie jej uczuć wczorajszej nocy, więc daje jej porządnego porannego całusa i siada z ojcem przy stole...
"Tak, czuję się świetnie. Porządny sen naprawdę może zdziałać cuda. To pachnie wspaniale, umieram z głodu."
Zauważa, że ojciec bardzo dziwnie na niego patrzy. Jakby chciał być wściekły czy coś, ale w jego oczach była iście diabelska iskierka...
"Dzień dobry tato. Zdaje się, że miałeś rację. Relaksujący prysznic i sen to wszystko, czego potrzebowałem."
Zaczyna jeść śniadanie. {Dlaczego tata tak na mnie patrzy? Chyba mam kryte wszystkie bazy, cóż przynajmniej te istotne. Nie przychodzi mi do głowy nic, czym jeszcze trzeba by się zająć.} Rozgląda się dokoła...
"Gdzie jest Izzy?"

Mama: "To jest najdziwniejsze. Jej nowy ręcznie robiony pled, który przysłała jej ciocia Rose, zginął. Położyła go wczoraj na łóżku, a teraz go nie ma. Stara się dowiedzieć, co się z nim stało, odkąd wczorajszej nocy zauważyła, że zniknął. Ciągle szuka. Nie przypuszczam, żebyś go gdzieś widział, prawda?"

Max: przerywa jedzenie... {O kurczę, jeden mały szczegół. Wyciągnąć to z samochodu, wyczyścić i odłożyć na łóżko Izzy zanim sama to znajdzie, albo jestem martwy.} Nie ma szans odpowiedzieć na pytanie matki.

Isabel: ciągnąc za sobą bardzo mokry, ubrudzony błotem pled...
"MAAAXX!!! Byłbyś tak dobry i wytłumaczył, w jaki sposób mój pled znalazł się w Jeepie? Popatrz na niego! Jak to całe błoto się na nim znalazło? Po prostu nie mogę w to uwierzyć! Co TY zamierzasz z tym zrobić? Huh, więc czekam!"

Max: za późno...
"Uh, wyczyszczę to. Obiecuję. Naprawdę przepraszam Izzy. Będzie jak nowy, zanim się obejrzysz."
Posyła ojcu błagalne spojrzenie.

Tata: dostrzega zdesperowany wzrok Maxa...
"Izzy, jestem pewien, że twój brat to naprawi. Biorąc pod uwagę wszystko, co się wydarzyło ubiegłej nocy, jestem przekonany, że po prostu zapomniał, że pled został w Jeepie na deszczu. Odpuść mu trochę. Poza tym, Max i ja mamy zaklepaną małą pogawędkę. Dopilnuję, żeby to do niego dotarło, prawda Max?"
{Max, synu muszę ci to przyznać. Nie partolisz zbyt często, ale jak już to robisz, to w wielkim stylu. Musisz być naprawdę po uszy zakochany w pannie Parker, żeby wpaść w takie kłopoty, a dzień się dopiero zaczyna. Myślę, że ta kolacja zaplanowana przez twoją matkę na dziś wieczór będzie bardzo interesująca, jeśli oczywiście dożyjesz do tego czasu.}
"Och Max, a tak przy okazji, twoja matka zaprosiła kilku gości na dzisiejszą kolację. Parkerowie będą tu o 18.30, więc proszę zachowuj się jak najlepiej. Izzy, to dotyczy również ciebie."

Isabel: natychmiast zaczyna się śmiać...
"Tato nie przegapiłabym tego za żadne pieniądze. Nie mogę się doczekać."
Zostawia pled w pralni i idzie wzdłuż przedpokoju cały czas się śmiejąc. {Mamo, tato dziękuję wam. Sama nie wymyśliłabym lepszej tortury dla Maxa. Dzisiejszy wieczór będzie świetny i nawet nie muszę nic robić, tylko siedzieć i patrzeć, jak mój braciszek się skręca. Nie mogę się doczekać.}

Tata: obserwuje wyraz przerażenia na twarzy syna. Wiedząc, że raczej nie będzie lepiej decyduje, że równie dobrze może wypełnić swoje ojcowskie obowiązki od razu...
"Max, jeśli skończyłeś już jeść, to przydałaby mi się pomoc w garażu. Będziemy mieli szansę porozmawiać."
On i Max wychodzą z domu i idą do garażu, żeby przedyskutować parę spraw.

Max: nie jest dobrze. To odczucie narasta, gdy ojciec patrzy na niego poważnie. To nie będzie nic dobrego, chce jak najszybciej mieć to za sobą...
"Tato, przepraszam za tą bójkę, ale to nie była moja wina. Sean na mnie napadł. Tylko się broniłem. Nie chciałem martwić ciebie, ani mamy."

Tata: wie, że ta rozmowa to koszmar każdego rodzica, nie wspominając o tym, że jest to najgorszy koszmar każdego nastolatka, ale jest zdeterminowany, by zrobić to co musi. Bierze głęboki oddech i zaczyna...
"Max, nie chcę rozmawiać z tobą o bójce. Jakkolwiek nie podoba mi się, że naraziłeś się na niebezpieczeństwo, to nie mam powodu być na ciebie zły. Właściwie to jestem dumny z tego, jak sobie poradziłeś. Nie jestem natomiast zadowolony z tego, co działo się wczorajszej nocy w twoim pokoju."

Max: jego oczy robią się wielkie, kiedy dociera do niego sens wypowiedzi ojca. Modląc się w duszy, żeby nie mieć racji...
"Uh, wczorajszej nocy w moim pokoju..."

Tata: uważnie obserwuje reakcję syna...
"Tak Max. Nie jestem tak ślepy, jak ci się wydaje. Wiem, że twoja mama ciągle uważa cię za małego chłopca, ale ja widzę młodego mężczyznę z uczuciami młodego mężczyzny i... uh... jego pragnieniami. Przyznaję, że jeszcze rok temu zastanawiałem się dlaczego nie chodzisz na randki, ani nie interesujesz się dziewczynami.... co oczywiście nie zmieniłoby tego, co twoja mama i ja czujemy do ciebie... uh... W każdym razie teraz zastanawiam się, jak przeskoczyłeś tak szybko od ... errr... całkowitego braku zainteresowania do łamani domowych reguł. Wiem, że ją kochasz i cieszę się, że znalazłeś kogoś, kto sprawia, że jesteś taki szczęśliwy. Liz to bardzo miła dziewczyna. Od lat znam Jeffa i Nancy. Nie mogłeś dokonać lepszego wyboru. Ale oboje jesteście jeszcze bardzo młodzi i całe życie przed wami. Nikt z nas nie chce, byście je sobie skomplikowali przez nieplanowaną ciążę. Musicie dalej być ostrożni. Nie pozwól, by sprawy wymknęły się spod kontroli."
Przerywa, by zobaczyć, czy cokolwiek z tego dotarło do Maxa. Syn nie patrzy mu w oczy, więc równie dobrze może powiedzieć wszystko...
"Nie podoba mi się fakt, że jesteś tak nieostrożny, albo głupi, by robić to zaledwie kilka drzwi od pokoju mamy i mojego. Wiem, że nie mogę zrobić nic, żeby cię powstrzymać i to naprawdę nie jest mój cel. Ale lepiej, żebym nie natknął się na kolejną krępującą sytuację. Nie jest to właściwe zachowanie i nie będę tego tolerował. Rozumiesz?"

Max: jego żołądek zwinął się w wielki supeł. Jest strasznie zażenowany i czuje się okropnie, okropnie bo został przyłapany i okropnie bo zawiódł ojca. Nie ma sensu niczemu zaprzeczać. W końcu patrzy ojcu w oczy...
"Przepraszam tato. Obiecuję, że będę ostrożny. Ja również nie chcę, żebyśmy zostali nastoletnimi rodzicami. Masz rację, powinienem był odwieźć Liz do domu, ale...um... cóż... chyba nie myślałem zbyt jasno. Nie dopuszczę by to się powtórzyło... um... Tato, czy mama wie?"

Tata: syn patrzy mu w oczy i widzi, że jest szczery. Uśmiecha się, słysząc jego pytanie...
"Max, nawet kiedy będziesz miał 30 lat i troje dzieci, twoja matka ciągle nie będzie chciała przyznać, że robisz takie rzeczy. Zawsze będziesz jej małym chłopcem. Ale może powinieneś sam wyrzucić śmieci ze swojego pokoju. Aha, Max to, co dotyczy tego domu odnosi się również do domu Parkerów. Nie życzę sobie żadnych nieprzyjemnych telefonów od Jeffa. Zrozumiałeś?"

Max: jest bardzo zgodny. Modli się, żeby to już był koniec...
"Oczywiście,... uh... skończyliśmy? Mogę odejść?"

Tata: "Jeżeli nie chcesz o niczym więcej porozmawiać to myślę, że skończyliśmy. Domyślam się, że chcesz z kimś porozmawiać. Pamiętaj, żeby wrócić wcześniej do domu, mama chce spędzić z tobą trochę czasu. Och i na miłość boską, trzymaj się z daleka od rzeczy Isabel. Nie będę nawet pytał co robiłeś z tym pledem. Nie chcę wiedzieć. Po prostu wyczyść go, bo inaczej będziesz sobie musiał radzić z furią Izzy, a wtedy niech Bóg ma cię w swojej opiece."

Max: przytakuje i rusza do swojego pokoju po portfel i kluczyki do samochodu. Wybiegając z domu wynosi śmieci. {Boże, czy może być jeszcze gorzej? Muszę porozmawiać z Liz. Jak ja mam usiąść dziś przy stole z jej ojcem? Jak mama mogła mi to zrobić? Czego w ogóle mama chce ode mnie? Śmieci, jak głupio, nic dziwnego, ze ojciec się zorientował! Nie przeżyję dzisiejszego wieczora. Po prostu to wiem. Może, gdyby był tam ktoś jeszcze, mógłby odciągnąć trochę uwagi. Ciekawe co Michael robi dziś w porze kolacji? I tak muszę go złapać. Poza tym jest mi coś winien za ten wybuch Marii.} Zmierza do Crashdown, ale zatrzymuje się po drodze u swojego zastępcy.


Tego ranka Mojry nie były łaskawe dla Maxa i jeszcze z nim nie skończyły.

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Sat Jul 17, 2004 12:33 pm

Milla, jesteś kochana nie myślałam, że tak szybko będę mogła przeczytać dalsze części. A tu wczoraj wchodzę po 24 i co widzę :D Ale trzeba przyznać, że ojciec Maxa zachował się pięknie, nie krzyczał, tylko mu wytłumaczył co o tym myśli. Ale za drugim razem będzie już gorzej ;)
Ja to nadal jestem ciekawa jak będzie wyglądało to popołudniowe spotkanie rodziców Maxa i Liz. Oni się okropnie tym denerwują :D :mrgreen:

Milla mam nadzieję, że kolejne części będą także szybko :wink:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sat Jul 17, 2004 1:49 pm

:lol: dzięki Milla.
Jedną z moich ulubionych scen w 2 sezonie była ta w "TSAP" kiedy Isabel przed randką z Grantem miota się w panice po pokoju zmieniając ciuchy a Max stoi w progu z takim ironicznym uśmieszkiem i się z niej nabija.
Dlaczego? Bo zachowywali się wtedy jak normalne rodzeństwo, spanikowana Izzy i jej złośliwy młodszy brat, w tle żadnego "Max you are my destiny", wzdychania, baranich oczu i oślizgłych scen z serii "Max&Tess na ściezkach przeznaczenia".
Dlatego zaśmiewając się nad tym rozdziałem miałam przed oczami wkurzoną Iz wlekącą za sobą nieszczęsny koc i cieszącą się w duchu na wieczorne tortury braciszka, ojca Maxa i jego skrócony wykład o kwiatkach i pszczółkach :wink: a zwłaszcza
Tego ranka Mojry nie były łaskawe dla Maxa i jeszcze z nim nie skończyły
:lol: to było piękne. Ciekawe co biedaczka jeszcze dziś czeka? Nie mogę się doczekać tej kolacji 8)
Może, gdyby był tam ktoś jeszcze, mógłby odciągnąć trochę uwagi. Ciekawe co Michael robi dziś w porze kolacji?
Podły Max, podły 8) ale jest to pomysł...pamiętając te subtelne porcyjki które ładował sobie w "ID"- tak trzymaj Max, to jest człowiek ktory z pewnością...ehm...odwróci powszechną uwagę od udręczonych kochanków.

Ech...wiadomo że Roswell było przede wszystkim serialem sf i tej konwencji powinno się trzymać...ale zamiast tej telenoweli o szlachetnej brunetce, napalonej blondynce i niepozbieranym brunecie, trzeba było rozwijać inne wątki...świetnie się zapowiadający wątek AmyDeLuca i szeryfa, Kyle'a i Tess, "girlfriend" Maxa i Marii, jakiejś więzi pomiędzy Michaelem i Liz (uwielbiam jak on ja tak przytula na końcu MTTM), lub między Tess a Liz ( to juz wpływy Gravity i RosDeidre), więcej Maxa i Isabel, ale w nastroju jak z TSAP a nie sentymentalno- rzewnym ( czy mi się wydaje, czy też aktorzy mieli jakiś problem :? :wink: ) no i jeszcze trochę "męskich rozmów" Maxa i Michaela, coś w typie "źródeł energii" :roll:
Ech...chyba płaczę nad rozlanym mlekiem :roll:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sun Jul 18, 2004 1:17 pm

Elu setki razy myślałam o tym samym ! O fenomenie naszego serialu, o tym jak sam zaczął żyć w wyobrazni fanów, jak złamał wszelkie bariery- pomyślałam o tym, gdy wstąpiła do nas Anais i odezwała się Deidre. To coś niesamowitego- jakby połączenie dusz na całym świecie jedną pasją, która dała nam tak wiele...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Mon Jul 19, 2004 9:58 pm

AN: Dziś kolejne dwie części. Ale ja was rozpieszczam. :D Tylko się nie przyzwyczajcie, nie zawsze tak będzie. :mrgreen: :twisted:



<center>ROZDZIAŁ 12</center>

Akcja: Mieszkanie Michaela, wczesne niedzielne popołudnie


Michael: jest w tej chwili raczej zajęty i nie ma ochoty odpowiadać na pukanie do drzwi. Bardzo zirytowany krzyczy w stronę zamkniętych drzwi...
„ODEJDŹ! Nic nie chcę!”

Max: zupełnie niewzruszony przez tą całkiem oczekiwaną odpowiedź...
„Michael, to ja. Muszę z tobą porozmawiać. To ważne.”

Michael: bierze głęboki oddech. Stara się kontrolować swój temperament. Tak spokojny jak, tylko może być odsuwa się od swojego gościa...
„To nie potrwa długo.”
Mamrocząc pod nosem, idzie otworzyć drzwi...
„Max, oby to była sprawa życia i śmierci, bo jeśli jeszcze taka nie jest, to zaraz będzie.”
Otwiera drzwi...
„Jestem raczej zajęty, więc streszczaj się Maxwell. O co chodzi, tylko wersja skrócona!”

Max: wchodzi do środka i natychmiast uświadamia sobie, że z całą pewnością w czymś przeszkodził. Wita się z gościem Michaela...
„Cześć Mario, miło cię widzieć. Uh, czy rozmawiałaś dzisiaj z Liz?”

Maria: z pełnym satysfakcji uśmiechem na spuchniętych od pocałunków ustach, odpowiada...
„Cześć Max. Nie, nie rozmawiałam z nią od wczoraj. Ja...yh byłam od tego czasu trochę zajęta.”
W tym momencie jej nastrój się pogarsza, jest zaniepokojona...
„Czy coś się stało? Coś się stało Liz? Tylko mi nie mów, że ten idiota Sean znów się pokazał.”

Michael: z twarzy przyjaciela odczytuje, że coś się stało...
„Maxwell, co się stało?”

Max: ulżyło mu, że wreszcie może to z siebie zrzucić. {No może nie wszystko.} Zaczyna wprowadzać ich w wydarzenia wczorajszego wieczora...
„Tak, Sean się zjawił. Napadł mnie, kiedy odwiozłem wczoraj Liz do domu. Miał nóż. Nie martwcie się nie wyrządził żadnych szkód... no... w każdym razie, nic czego nie mógłbym naprawić. Mniejsza z tym, unieszkodliwiłem go i wtedy pojawił się Valenti. Liz go wezwała. Teraz Sean jest w areszcie, za usiłowanie zabójstwa. Nic mi nie jest. Ani Liz. I nie Michael, Sean nie widział, żebym coś robił.”

Michael: ma ochotę sam sobie dokopać. Ubiegłej nocy Max miał kłopoty, a jego tam nie było, by go chronić. Jest jego zastępcą i powinien tam być, to jego rola. Bardzo na siebie zły, ale chce sprawiać wrażenie, że go to nie ruszyło...
„Żadnych szkód, tak? Więc w czym problem?”

Max: nie zwodzi go fasada luzu Michaela...
„Uh... cóż, Valenti zdecydował postąpić zgodnie z przepisami, co oznaczało zawiadomienie moich rodziców... uh...żeby streścić długą historię.... W świetle tego, że Liz i ja planujemy... uh... ponownie się spotykać, nasze mamy postanowiły, że byłoby wspaniale zjeść razem kolację... no wiecie, żebyśmy się mogli wszyscy lepiej poznać. I tu przydałaby mi się pomoc.”

Michael: jest bardzo zmieszany...
„O jakiej dokładnie pomocy mówimy?”

Max: trochę zawstydzony, że musi o to prosić...
„Uh pomyślałem, że gdybyśmy z Liz mieli tam kogoś dla moralnego wsparcia, to mogłoby bardzo pomóc. Więc zastanawiałem się, co robisz dzisiaj wieczorem? Acha Maria, wiem, że Liz bardzo by się ucieszyła gdybyś ty też tam była. I ja również.”

Michael: nie chce mieć z tym nic wspólnego...
„Maxwell, nie ma...”

Maria: absolutnie zachwycona, że jej plan się powiódł. Jest zdeterminowana dopilnować, by nic nie stanęło na drodze na nowo rozkwitającego romansu...
„Chętnie przyjdziemy. O której mamy tam być? Och i gdzie właściwie jest to małe przyjęcie?”

Max: przestaje wstrzymywać oddech...
„U mnie o 18.30...um... przyjdźcie, o której będziecie mogli.”
Zauważa, że Michael jest wkurzony, więc decyduje się nie ryzykować i jak najszybciej się zmyć...
„Dziękuję wam, to dużo dla mnie znaczy, dla nas... uh... przepraszam za... uh... wciągnięcie was w to. Ciągle muszę pogadać z Liz, więc będę spadał. Do zobaczenia później.”
Kiedy zamyka za sobą drzwi nie może nie usłyszeć głośnego wybuchu, dochodzącego zza drzwi. Uśmiecha się, gdy słyszy w odpowiedzi inny wybuch, co zdecydowanie brzmi jak Maria. {Hmm brzmi jakby Mt. Saint Maria nie pozbyła się jeszcze całej lawy. Rewanż to czasem prawdziwa suka, prawda Michael?}


Wreszcie Mojry decydują się dać Maxowi odetchnąć, ale tylko trochę.

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Mon Jul 19, 2004 10:07 pm

<center>ROZDZIAŁ 13</center>

Akcja: Crashdown Cafe, niedzielne popołudnie, skończył się już tłok charakterystyczny dla pory obiadowej, Liz właśnie kończy zmianę


Liz: nie jest w stanie jasno myśleć, pomieszała dwa ostatnie zamówienia. Jest rozdarta pomiędzy euforią spowodowaną wydarzeniami ostatniej nocy, a przerażeniem na myśl o dzisiejszej kolacji. Dodatkowo niepokoi ją fakt, że ciągle nie udało jej się skontaktować z Maxem. Jest z tego powodu tak podminowana, że jej ciało zaczyna wibrować. Kiedy obsługuje swojego ostatniego klienta, te wibracje narastają się niemal do drżenia. Kończąc zmianę jest gotowa przysiąc, że wyskoczy ze skóry jeśli to się szybko nie skończy. Podnosi głowę, gdy dźwięk dzwonka obwieszcza przybycie nowego klienta. To, czego jej przez cały dzień brakowało, właśnie wchodzi do środka.

Max: jest zaskoczony, że nie dostał mandatu. Po drodze tutaj zignorował kilka znaków stop, nie wspominając o tym, że jechał 80 przy ograniczeniu do 50. Im był bliżej, tym szybciej jechał. Dobrze, że to nie jest długa droga. W końcu parkuje pod Crashdown, wyskakuje z wozu zanim jeszcze koła przestały się kręcić i rusza do frontowych drzwi. Dostrzega ją w tej samej chwili, w której ona spostrzega jego. Całe pomieszczenie wydaje się kręcić, ale to nie ważne, bo ona jest razem z nim w samym środku tego wiru, patrzą sobie w oczy.

Jeff: wychodzi z zaplecza, żeby pomóc przy zmianie załogi. Zauważa milczącą wymianę spojrzeń między swoją córką, a młodym mężczyzną. {Co dokładnie dzieje się między moją małą dziewczynką, a chłopakiem Evansów?} Ta sprawa naprawdę wymaga sprawdzenia, chrząka głośno...
„AHEM... Liz, skończyłaś już?”

Liz: pytanie ojca przedziera się do jej świadomości. Zmusza się do odwrócenia wzroku od oczu Maxa, by móc odpowiedzieć...
„Tak, właśnie skończyłam... uh... Czy Max może wejść do mnie na chwilę? Musimy się pouczyć do jutrzejszego testu z fizyki.”

Jeff: naprawdę chciałby powiedzieć nie, ale nie może wymyślić żadnego sensownego powodu, więc zamiast tego odpowiada z ciężkim sercem...
„Jasne skarbie, idźcie.”
Obserwuje, jak ci dwoje wbiegają na górę, trzymając się za ręce. {To się robi poważne. Powinienem zacząć bacznie ich obserwować. Max sprawia wrażenie całkiem miłego chłopca. Ma głowę na karku, a przynajmniej przez większość czasu. Philip i Diane do dobrzy ludzie i odwalili kawał dobrej roboty wychowując go. Pamiętam, jak pierwszy raz przyprowadzili Maxa i jego siostrę do Crashdown, takie słodkie dzieciaki. Nie mieści mi się w głowie, jak ktoś mógł porzucić te małe dzieci na pustyni. Przypuszczam, że oni byli po prostu pisani Philipowi i Diane. Co nie zmienia faktu, że jednak nie znam go za dobrze. Dzisiejszy wieczór to pierwszy krok, by zacząć to nadrabiać. Jeżeli sytuacja dalej będzie się rozwijała, to może będę musiał odbyć z nim małą pogawędkę i dowiedzieć się jakie są jego intencje w stosunku do mojej małej dziewczynki.}


Max i Liz wchodzą na górę, przechodzą przez pokój Liz i wychodzą prosto na balkon, by w cichym miejscu porozmawiać o wszystkim.


Liz: stara się być silna i oprzeć się wpływowi, jaki on na nią wywiera. Cofa się kilka kroków by zachować bezpieczną odległość...
„Próbowałam się z tobą skontaktować przez cały ranek. Nie wiem czy wiesz, ale dzwoniła twoja mama i zaprosiła nas dzisiaj na kolację.”

Max: rozpaczliwie chce wziąć ją w ramiona, ale wie, że jeśli to zrobi to na pewno na tym nie poprzestanie, a wystarczy, że wpadli przy jego ojcu, nie chce nawet myśleć co by było z jej ojcem. Z westchnieniem...
„Wiem, ale to nawet nie połowa. Mój tata, tak jakby domyślił się, co się działo ubiegłej nocy... i... cóż, miałem rano pogawędkę w stylu ‘bądźcie ostrożni, oboje jesteście jeszcze bardzo młodzi’.”

Liz: ogarnia ją przerażenie...
„O Mój Boże! Kto jeszcze wie? Twoja mama? Isabel?”

Max: „Nie, tylko mój tata. Przyjął to całkiem dobrze... cóż, niezupełnie. To było dziwne. Prawie sprawił wrażenie, jakby mu ulżyło. Nie wiem.”

Liz: lekko zirytowana...
„Chwileczkę! Poczuł ulgę, że jego syn uprawia sex!?”

Max: rumieni się na wspomnienie tego, co jego ojciec wtrącił do swojego porannego wykładu. Liz wygląda tak uroczo, gdy jest zła...
„Uh... on tak jakby wspomniał coś o byciu zaniepokojonym tym, że nie byłem zbytnio zainteresowany... uh... dziewczynami aż do zeszłego roku. Nie był zbyt zadowolony z powodu ostatniej nocy, ale starał się okazać... zrozumienie. Przynajmniej krył mnie przed mamą, a to już coś. Wyraził się też bardzo jasno, żebyśmy ponownie nie wpadli w ten sposób u mnie, ani u ciebie.”

Liz: naprawdę nie chce się roześmiać, ale po prostu nie może się oprzeć, żeby się z nim troszkę nie podroczyć....
„Więc... um... zastanawiał się co do ciebie, huh? Hmmm, ciekawe co myślał o tym, że Michael wślizgiwał się do twojej sypialni w środku nocy? No wiesz, ty i Michael tworzycie w sumie uroczą parę. Przeciwności się przyciągają i w ogóle!”
Wybucha śmiechem, gdy widzi jego zszokowaną minę i czerwone policzki.

Max: niespecjalnie zachwycony, ale nie potrafi być zły. Ona po prostu wygląda zbyt ślicznie stojąc tam i śmiejąc się. W końcu sam zaczyna się śmiać.
„Tak, cóż. Zdaje się, że wczorajsza noc to sprostowała. Ale poważnie, musimy być ostrożni. Coś mi mówi, że twój ojciec nie odczuje takiej... ulgi.”
Przypomina sobie o gościach, których zaprosił na wieczór...
„Aha, przyszło mi do głowy, że przydałoby nam się wieczorem moralne wsparcie, więc zaprosiłem Michaela i Marię na kolację. Mogą... uh... odciągnąć trochę uwagi. Mam nadzieję.”

Liz: ciągle chichocze...
„Dobry pomysł. Coś mi mówi, że będziemy dziś wieczorem potrzebować tyle pomocy, ile to tylko możliwe.”
Jej myśli powracają do zeszłej nocy. Zmysłowym tonem...
„Max, wczorajsza noc... ja... nie potrafię opisać, jak sprawiłeś, że się czułam. Kocham cię całym sercem i duszą.”

Max: patrzy jak poruszają się jej usta i pragnie ją pocałować. Spogląda przez okno, do jej pokoju i to przypomina mu tamtą noc i Kyle’a. Nie ważne, jak bardzo ona jest rozpraszająca, jest zdeterminowany uzyskać wreszcie kilka odpowiedzi...
„Liz, ubiegła noc była niesamowita. Zawsze wiedziałem, że tak będzie. Kocham cię, zawsze cię kochałem i zawsze będę, ale... um... muszę wiedzieć o co chodzi w tej sprawie z Kyle’m. Dlaczego mnie okłamałaś? Przede wszystkim, dlaczego chciałaś, bym uwierzył w coś takiego? Jakiekolwiek miałaś powody, razem sobie z nimi poradzimy. Proszę, powiedz mi prawdę. Mam prawo wiedzieć.”

Liz: wiedziała, że to nadchodzi. Od tak dawna chciała mu powiedzieć, ale ciągle boi się co się może wydarzyć. Utrzymywanie przed nim sekretu jest jednak zbyt trudne i bolesne. Patrzy przed siebie , niezdolna do spojrzenia na niego, łzy zaczynają napływać do jej oczu, kiedy zaczyna...
„Max, proszę nic nie mów, dopóki nie skończę. Nie będę w stanie dokończyć, jeżeli to zrobisz.”
Z ciężkim westchnieniem...
„Tamtej nocy, kiedy śpiewałeś mi serenadę, ty z przyszłości oddalonej o 14 lat, użyłeś Granolithu by cofnąć się w czasie. Ty/on potrzebował mojej pomocy. Wasi wrogowie przybyli na Ziemię i oni... oni wygrywali. Ty... ty z przyszłości powiedziałeś mi, że ty i ja wróciliśmy do siebie i dlatego Tess opuściła Roswell... i... wy troje nie byliście dość silni, by pokonać ich bez niej... wasza czwórka uzupełnia się nawzajem i jesteście najsilniejsi, kiedy jesteście razem... ty/on chciałeś, żebym sprawiła, żebyś ty/ty przestał mnie kochać. Nie rozumiesz... musiałam to zrobić, bo inaczej nastąpiłby koniec świata. To dlatego przyszłam do ciebie tamtej nocy i powiedziałam te straszne, bolesne rzeczy, dlatego próbowałam połączyć cię z Tess... i... dlatego... udawałam, że spałam z Kyle’m. To była najtrudniejsza rzecz, jaką w życiu zrobiłam. Wyraz twojej twarzy... ale musiałam... ty/on powiedział mi, że tuż zanim się cofnął trzymał w ramionach martwego Michaela... Isabel zginęła dwa tygodnie wcześniej... ja.... po prostu... nie mogłam pozwolić, by to się stało.”
Max bierze ją w ramiona i po prostu ją trzyma, kiedy jego łzy mieszają się z jej. Nie odzywa się, kiedy ona kontynuuje szlochając...
„Powiedział, że gdy przyszłość zostanie zmieniona, on po prostu zniknie. Inna przyszła wersja jego powstanie w nowej przyszłości. Zanim zniknął, poprosiłam go o nasz weselny taniec... tańczyliśmy, kiedy on po prostu się rozmył.”


Siedzą tam, skuleni w rogu jej balkonu, płaczą przytuleni do siebie.


Max: tysiące myśli przelatuje przez jego głowę, ale w końcu uderza go jedna podstawowa kwestia. {Jak mogłem to zrobić? Być taki okrutny?} Potrzebował czasu, by to sobie wszystko poukładać, przemyśleć. Musi przemyśleć pytania, zanim w ogóle będą mogli zacząć szukać odpowiedzi. I potrzebują czasu, by wydobrzeć. Bardzo delikatnie obejmuje dłońmi jej twarz i patrzy jej w oczy...
„Kocham cię, teraz i zawsze. Nie wiem co powiedzieć, ani nawet co myśleć o tym wszystkim. Ale wiem, ze to nie tylko nasza czwórka, czyni nas silnymi, to nasz ósemka. Cokolwiek przyniesie przyszłość, razem przez to przejdziemy. Proszę, uwierz mi.”
Zaczyna delikatnie pokrywać pocałunkami jej czoło, mokre od łez policzki, spuchnięte oczy i wreszcie jej drżące usta. Jej wargi odpowiadają na pocałunek. Dalej siedzą tam, przytuleni, delikatnie się całując. Ich serca i dusze zaczynają zabliźniać swoje rany. Wzmacniają się nawzajem, odpoczywają trochę, pozwalając dla odmiany przemawiać swoim sercom. Żadne słowa nie są potrzebne, już wiedzą czego potrzebują, zawsze o tym wiedzieli.... potrzebują siebie nawzajem.


Mojry pozwalają wreszcie dwóm bratnim duszom połączyć się w jedną, by uzyskać siłę i miłość, której wielokrotnie będą w przyszłości potrzebować, może nawet wcześniej niż im się wydaje.

User avatar
Liz16
Fan
Posts: 534
Joined: Fri Apr 16, 2004 9:10 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Liz16 » Mon Jul 19, 2004 11:04 pm

Milla, ty nas na prawdę rozpieszczasz, dwie części, wielkie dzięki :cmok:
Jak dobrze, że Max wie już prawdę o Future Maxie, Liz to musiało dużo kosztować, ale teraz będzie jej lżej :D Teraz to chyba w następnej części będziemy mogli przeczytać o tej kolacji :D
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Jul 19, 2004 11:23 pm

I co ja tu jeszcze mogę dodać po tej porcji doskonałej zabawy...świetne. Szczególnie scena u Michaela :lol: :lol: A całość jest utrzymana w konwencji odc. "I Married an Alien"
Dzięki Milla :P
Image

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Wed Jul 21, 2004 8:26 pm

Miło jest przeczytać coś tak śmiesznego :cheesy:

A kwestia Michaela :"LEPIEJ ŻEBY TO BYŁA SPRAWA ŻYCIA LUB ŚMIERCI, A JEŚLI NIE TO ZARAZ BĘDZIE...'' :cheesy:
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Jul 22, 2004 9:05 pm

AN: No i wreszcie długo wyczekiwana kolacja u Evansów. :lol: Miłej zabawy...



<center>ROZDZIAŁ 14</center>

Akcja: przed domem Evansów, późne niedzielne popołudnie


Max: właśnie wrócił od Liz i siedzi w Jeepie zaparkowanym na podjeździe. Jest emocjonalnie wyczerpany. Wykorzystał swoje moce by usunąć u siebie i Liz ślady po wcześniejszym płaczu, ale to tylko załatwiło sprawę tego co na zewnątrz, wnętrze ciągle wymagało pracy. Dodatkowo muszą jakoś przetrwać dzisiejszy wieczór, nie mówiąc już o tym, że mama chce z nim spędzić trochę czasu. Im szybciej upora się z mamą, tym szybciej będzie mógł się trochę położyć. Wysiada z samochodu i wchodzi do domu kuchennymi drzwiami. Ze zmęczonym uśmiechem na twarzy, wita mamę...
„Cześć mamo. To wygląda wspaniale i równie dobrze pachnie.”

Mama: przygotowuje kolację. Zauważa, jak wygląda jej syn...
„Skarbie, jak się czujesz? Wyglądasz na zmęczonego.”

Max: siada przy stole...
„Jestem trochę zmęczony, nie jest tak źle... uh... Mamo, co do dzisiejszej kolacji... Ja, tak jakby zaprosiłem też Michaela i Marię DeLuca... uh... mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?

Mama: trochę tym zaskoczona, ale domyśla się o co chodzi...
„Hmmm, chciałam ograniczyć to tylko do rodziny, ale myślę, że Michael się kwalifikuje... potrzebujesz odrobinę dodatkowego wsparcia na wieczór, co? Ale Maria też?”
Podaje Maxowi małą przekąskę i siada z nim przy stole...
„Zjedz coś. Do kolacji zostało jeszcze trochę czasu.”

Max: bierze Tabasco i polewa nim ciasteczka...
„Maria jest najlepszą przyjaciółką Liz i... cóż... ona i Michael mają to... ‘coś’”

Mama: krzywi się patrząc, jak syn je...
„Nigdy nie zrozumiem, czemu wy tak uwielbiacie Tabasco. Zrób mi przysługę i nie rób tego dzisiaj przy kolacji. Więc Maria przychodzi by wesprzeć Liz. Ona i Michael mają... ‘coś’, tak się wyraziłeś? Mógłbyś mnie wprowadzić co w dzisiejszych czasach kryje się pod określeniem ‘coś’?”

Max: czuje się trochę niepewnie...
„Przykro mi... uh... tak... um... tak naprawdę nie jestem do końca pewny co oni mają. Nie jestem nawet pewny, czy oni wiedzą, a dokładniej, czy Michael wie. Ale ona jest dla niego dobra. Pasuje do niego.”

Mama: to wzmogło jej ciekawość...
„Cóż, to wspaniale. Michael jest jak brat dla ciebie i Izzy, często martwię się, że jest na swoim. Cieszę się, że ma kogoś specjalnego. Maria to miła dziewczyna. Dobrze, że ich zaprosiłeś. A teraz, kiedy już opisałeś ich ‘coś’, to może opiszesz teraz twoje i Liz?”


Max: {O kurczę.}
„No... więc... ona jest niezwykła... um... my jakby... po prostu pasujemy razem. Znam ją od trzeciej klasy, ale dopiero... w zeszłym roku zaczęliśmy się spotykać.”
Unika patrzenia na mamę, zamiast tego jest bardzo skoncentrowany na jedzeniu ciasteczek. {Proszę cię mamo, tak bardzo nie chcę teraz odbywać tej rozmowy. Jestem w tej chwili zbyt zmęczony, by odbywać długą dyskusję na temat mojego życia uczuciowego.} Posyła mamie swoje najlepsze spojrzenie małego chłopca i przeciera oczy...
„Miałem zamiar zdrzemnąć się trochę przed kolacją. Zdaje się, że nie spałem w nocy tak długo, jak powinienem.”

Mama: widząc znajomą minę na twarzy syna, wie co on próbuje zrobić. Bez względu na to jaki jest dorosły, ciągle jest jej małym chłopcem i w tej chwili używa wszystkich dostępnych środków by uniknąć przesłuchania...
„Możemy porozmawiać później. Nie mogę się doczekać, żeby lepiej poznać Liz i jej rodzinę. Odpocznij trochę. Zawołam cię przed przyjściem gości.”


Max zostawia mamę, by mogła dokończyć przygotowania na wieczór. Idzie do pokoju i wyczerpany rzuca się na łóżko.


Max: echa ostatnich wydarzeń odbijają się w jego śnie {Biegnie z Michaelem szkolnym korytarzem, czuje gorąco płomieni sięgających jego placów. Słyszy wołanie Izzy, żeby się obaj zatrzymali. Ogląda się przez ramię i widzi ziejącego ogniem smoka, który ciągnie za sobą upaprany błotem pled i nie przestaje krzyczeć za nimi, żeby się zatrzymali. „O Boże, musimy biec szybciej!” Wpada na Michaela, który się zatrzymał. „Michael, zwariowałeś, ona nas złapie! Musimy się stąd wydostać.” Zauważa zszokowane spojrzenie Michaela i odwraca się by zobaczyć, na co on wskazuje. Ogarnia go absolutne przerażenie, kiedy dokładnie przed nimi pojawia się drugi smok. Ten również zieje ogniem i wrzeszczy coś o nieustannym znikaniu zaraz po spieprzeniu wszystkiego. Dziwne jest to, że smok niesie kosz piknikowy. Łapie Michaela i uciekają do klasy. Kiedy tam wpadają zakłócają odbywającą się lekcję: jego ojciec wygłasza wykład o wychowaniu seksualnym i zaprasza ich do przyłączenia się, twierdząc, że mogą się czegoś dowiedzieć. Michael chwyta go za ramię i wyskakują przez okno, po czym biegną w stronę Crashdown. Wpadają do środka i natykają się na Jeffa Parkera tyle, że on jest olbrzymim T-Rexem i jest wkurzony. Zapędza ich w róg i zamierza dokonać na nich zemsty za to, że ośmielili się tknąć jego córkę i Marię...}
Nieoczekiwanie czuje, jak ktoś nim potrząsa i budzi się.

Isabel: stoi nad swoim zdezorientowanym bratem ze skrzyżowanymi ramionami i rozgniewanym wzrokiem...
„To dopiero musiał być sen. Mama woła cię od 10 minut. W końcu wysłała mnie, żebym ściągnęła cię z łóżka. Jest po szóstej i mama chce, żebyś przyszykował się na wieczór. Więc lepiej się rusz!”


18.30, zaczynają schodzić się goście.


Philip: otwiera drzwi...
„Jeff, Nancy cieszę, że mogliście przyjść. Miło cię znowu widzieć Liz.”
Zanim zamyka drzwi zauważa podjeżdżającą czerwoną Jettę i czeka na nowych gości...
„Miło, że pani przyszła panno DeLuca. Michael miło dla odmiany zobaczyć, jak używasz drzwi. Dobrze, że przyszedłeś na kolację.”

Maria: wyciąga na wierzch cały swój czar...
„Dziękujemy za zaproszenie panie Evans. Nie mogliśmy się doczekać. Prawda Michael?”

Michael: pamięta ich wcześniejszą zażartą dyskusję i potencjalne zagrożenie, jeśli nie rozegra tego dobrze...
„Tak, panie Evans nie mogliśmy się doczekać... uh... dzięki za zaproszenie.”

Diane: „Tak się cieszę, że wszyscy dali radę przyjść. Może przejdziemy na trochę do salonu. Kolacja jest prawie gotowa. Jeff, Nancy macie ochotę na drinka?”
Odwraca się w stronę córki...
„Izzy, może przyniesiesz napoje dla młodzieży?”


Kiedy już Philip przyrządził drinki dla dorosłych, a Isabel przyniosła napoje, wszyscy zrelaksowali się w salonie i zaczęli się nawzajem poznawać.


Jeff: przypomina sobie pewne wydarzenie i z ledwo wstrzymywanym śmiechem zaczyna...
„Wiecie, muszę przyznać, że byłem bardzo zaskoczony, gdy którejś nocy przyłapałem Maxa pod balkonem Liz, kiedy śpiewał jej serenadę po hiszpańsku w akompaniamencie grupy mariachi.”

Wszystkie oczy zwracają się na Maxa, wyrażając różne stopnie szoku.

Philip: {Miałem rację, on ma fioła na jej punkcie!} Zauważa, jaki czerwony jest jego syn i powstrzymuje się od głośnego wybuchu śmiechu.

Michael: wygląda, jakby był gotów zlinczować Maxa {Czy masz pojęcie jakie piekło zgotuje mi Maria z powodu twojego genialnego pomysłu?} Spogląda na Marię {Tak, miałem rację. Ona nie zamierza tak tego zostawić.}...
„Świetna robota Maxwell.”

Isabel: nie chce przyjąć do wiadomości, że jej brat mógłby zrobić coś tak obciachowego...
„Max proszę cię powiedz, że Kyle znowu cię upił i nie wiedziałeś co robisz.”
Zauważa nowy wyraz przerażenia na twarzy brata i momentalnie uświadamia sobie swój błąd, ale jest już za późno. Bezgłośnie mówi...
„Przepraszam.”

Philip: nie jest już tak zachwycony...
„Max, wyjaśnij mi to picie i kim jest ten Kyle?”

Max: chciałby być gdziekolwiek indziej, byle nie tutaj. Rozluźnia się trochę, gdy Liz bierze go za rękę. Uśmiecha się do niej z wdzięcznością i zwraca się do ojca...
„To się zdarzyło tylko raz, w zeszłym roku. Naprawdę wypiłem tylko mały łyk... ale... uh... zdaje się, że niezbyt dobrze znoszę alkohol.”

Diane: „A co dokładnie robiłeś, kiedy źle znosiłeś alkohol?”

Max: „No... więc... uh... widzisz...”

Liz: „Wyratował mnie od nudnej randki w ciemno.”
Posyła mu nieśmiały uśmiech, a on ściska jej dłoń.

Nancy: „Chwileczkę, czy jedyna randka w ciemno, którą miałaś w zeszłym roku, to nie była ta, którą zaaranżowało dla ciebie radio? Kiedy o tym myślę, było wtedy jakieś zamieszanie. Teraz sobie przypominam, twój tata i ja poszliśmy do twojego pokoju, żeby zobaczyć co się dzieje i znaleźliśmy tam ludzi z radia, twojego partnera z randki i Kyla Valentiego. Wpadliśmy w panikę, kiedy prezenter radiowy ogłosił, że zostałaś uprowadzona przez... och... jak on to ujął? Acha, ‘przez ciemnowłosego, tajemniczego przybysza z egzotycznego miejsca’. Dzięki Bogu, Kyle był tam i powiedział, że chodzi o Maxa. Chyba sobie przypominam, że Kyle był lekko wstawiony. Wyszedł z ludźmi od radia. Co dokładnie zdarzyło się tamtej nocy?”

Philip: „Kyle, to Kyle Valenti? Nie mów mi, że upiłeś się z synem szeryfa, a później uciekłeś z Liz w ciemną noc?”

Max: rozgląda się po pokoju i widzi to, czego oczekiwał: Izzy i Michael ledwo powstrzymują histeryczny śmiech, nawet Maria stara się nie roześmiać; mama, tata i Parkerowie tylko dalej patrzą na niego i Liz, czekając na wyjaśnienia. Odwraca się do Liz, która siedzi tam z równie głupią miną, jak on...

Maria: przychodzi im na ratunek, tak jakby...
„Ależ oczywiście zabrał ją na koncert, by zobaczyć występ mój i Alexa.”
Ale nawet ona nie może się powstrzymać od odrobiny złośliwości...
„Oczywiście jako, że Liz była częścią tej całej radiowej randki w ciemno, to musiała wejść na scenę i prezenter radiowy powiedział, żeby wybrała chłopaka, którego chciała jako swoją wymarzoną randkę. Każdy z chłopaków musiał przekonać ją, że to on jest tym jedynym. Kyle był sobą i opuścił scenę po tym jak oświadczył, że zamierza zwymiotować. Ten chłopak Doug, którego wybrało radio był panem Nudnym, ale ludzie nasz Max zaskoczył wszystkich, kiedy na scenie, na oczach połowy miasta wziął Liz w ramiona i namiętnie ją pocałował. Zgadnijcie kogo wybrała? Wszystkie dziewczyny rozpływały się nad tym pocałunkiem!”
Kiedy kończy, wybucha śmiechem, tak samo, jak Michael i Izzy; nawet rodzice zaczynają chichotać.

Diane: „Max, czy to dlatego w zeszłym roku te wszystkie dziewczyny zaczęły dzwonić i wpadać nieoczekiwanie, żeby cię zobaczyć?
Widząc, że Max wygląda, jakby chciał umrzeć ze wstydu, zmienia temat...
„Kolacja powinna już być gotowa, może przejdziemy do jadalni. Izzy, przydałaby mi się pomoc.”

Maria: kiedy siada do stołu, szepcze do Michaela...
„Michael, serwetka.”
Spogląda, żeby się przekonać, czy wypełnił jej instrukcję i przewraca oczami na widok rezultatu...
„Michael, połóż serwetkę na kolanach, nie zatykaj jej za kołnierz i zabierz łokcie ze stołu.”
Uśmiecha się słodko, kiedy chłopak wypełnia jej polecenia.

Michael: z pełnym rezygnacji westchnieniem {To będzie długi posiłek, oby był dobry.}

Jeff: „Więc, powiedz mi Max, co zamierzasz zrobić ze swoją przyszłością?”

Max: zastanawia się jak by zareagowali, gdyby poznali prawdę {Wiecie, tak naprawdę jestem hybrydą, a właściwie klonem kosmicznego króla i jestem akurat trochę zajęty walką z moimi wrogami, ale jak tylko skończę, pomyślę o przyszłości. Nie, to by chyba nie wyszło za dobrze.} Zamiast tego...
„Cóż, tak naprawdę to jeszcze nie zdecydowałem. Myślałem o uczeniu, ale ostatnio nauki polityczne też mnie interesują.”

Jeff: „Myślałeś już, do którego collegu chciałbyś iść?”

Max: patrząc na Liz...
„Mam nadzieję, że moje stopnie wystarczą by dostać się na Harvard, ale najprawdopodobniej UNM.”

Jeff: „A co po studiach, jakieś pomysły co do tego, gdzie będziesz żył?”

Max: „Na Ziemi?”
Otrzymuje kopniaka w goleń od Michaela i jednoczesne dźgnięcie łokciem w bok od Isabel.

Jeff: chichocze...
„To było dobre. Ale chodzi mi o to, czy planujesz się stąd wynieść, czy pozostać w okolicy?”

Liz: błagalnie...
„Tato, czy mógłbyś skończyć z tym przesłuchaniem?”

Philip: podczas, gdy sporo dowiaduje się o swoim synu z tego przesłuchania, decyduje się zmienić temat...
„Więc Jeff, jak idą interesy? Wydajecie się bardzo zajęci. Myśleliście o otworzeniu kolejnej restauracji?”
Udaje mu się utrzymać rozmowy na bardziej ogólnych tematach przez resztę posiłku.

Diane: „Więc, kto ma ochotę na deser? Mamy deser truskawkowy ze świeżą bitą śmietaną.”

Liz: stara się uciec, zanim zacznie chichotać...
„Pani Evans, może ja i Maria przyniesiemy? Co najmniej to możemy zrobić, by się odwdzięczyć za tak wspaniały posiłek. Nalegamy.”

Michael: dość cicho...
„Więc Maxwell, co to za sprawa z tobą, Liz i truskawkami? Robi się cała wesoła, za każdym razem, kiedy ktoś o nich wspomni, wiesz tak jak teraz?”

Max: tak cicho jak może, jako że jego mama patrzy na nich...
„Powiedzmy, że wiąże się z tym pewna historia i tak to zostawmy.”

Maria: podczas, gdy pomaga w kuchni przy deserze, po raz pierwszy naprawdę dobrze przygląda się przyjaciółce i natychmiast zdaje sobie sprawę, że coś jest inaczej, ale nie wie co. Nagle ją to uderza...
„O Mój Boże, ty lśnisz!”

Liz: w popłochu odwraca się i patrzy na Marię...
„O nie! Gdzie?”
Zaczyna się sobie przyglądać.

Maria: „Nie, mam na myśli, że lśnisz od wewnątrz. Zaraz... co masz na myśli, pytając gdzie? Chwileczkę, jak daleko wy dwoje zaszliście na tym wczorajszym pikniku?”

Liz: spokojnie wręcza Marii tacę i sama bierze drugą...
„Nie dalej, niż szybki pożegnalny pocałunek. To, to co zdarzyło się później jest warte lśnienia.”
Po tym wchodzi z powrotem do jadalni niosą tacę i pozostawiając w kuchni Marię, która po raz pierwszy w życiu zaniemówiła.

Dalej wieczór przebiega normalnie i kończy się tym, że Parkerowie zapraszają wszystkich do siebie na następny raz.


Bardzo zmęczony kosmiczny król wreszcie ma trochę spokoju i ciszy, by mógł wypocząć przed tym, co Mojry jeszcze dla niego przygotowały.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Thu Jul 22, 2004 10:07 pm

:lol: Milla dzięki, tego mi było trzeba - jako że jestem w połowie 'Innocent" 8) .
Sen Maxa...to było tak niewyobrażalnie głupie, ale mimo to prawie popłakałam się ze śmiechu. Kolacja mnie nie rozczarowała, ale nie chcę żeby już było "po" i wszyscy poszli sobie do domu...stanowczo Max za mało się jeszcze poskręcał :wink:
Isabel wywłócząca trupa najsłynniejszej na świecie roswelliańskiej randki w ciemno była nie do podrobienia...zawsze żałowałam że w tym odcinku ona i Michael snuli się gdzieś po pustkowiu, tracąc jedyną i niepowtarzalną okazję obcowania z pijanym Maxem...dużo bym dała żeby zobaczyć ich reakcję.
Ale dla mnie najpiekniejsze było to:
Jeff: przypomina sobie pewne wydarzenie i z ledwo wstrzymywanym śmiechem zaczyna...
„Wiecie, muszę przyznać, że byłem bardzo zaskoczony, gdy którejś nocy przyłapałem Maxa pod balkonem Liz, kiedy śpiewał jej serenadę po hiszpańsku w akompaniamencie grupy mariachi.”

Michael: wygląda, jakby był gotów zlinczować Maxa {Czy masz pojęcie jakie piekło zgotuje mi Maria z powodu twojego genialnego pomysłu?} Spogląda na Marię {Tak, miałem rację. Ona nie zamierza tak tego zostawić.}...
„Świetna robota Maxwell.”
:lol: mogę się założyć że w następnym odcinku zobaczymy Michaela wyjącego "The Unforgiven" ( do serenady to by się jednak nie zniżył 8) ) pod oknem Marii.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 16 guests