kochani, jako że ostatnio były małe zawirowania z miejscem naszego forum wypadły dwa odcinki - dwa czapterki konkretnie. dlatego dziś - dwa własnie Wam wklejam. kolejny już we wtorek
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Oby Wam sie podobało!
Czapterek 19
Gorąco mi.
Nigdy wcześniej nie było mi tak gorąco.
I głupio.
Tess zaczyna płakać przez sen.
Michael mamrocze.
Tess zaczyna się wiercić.
Moje łóżko jest za ciasne.
Tess odwraca się do mnie. Ma otwarte oczy. Obudziła się. Mówi, że się boi. Że powinna nocować u Liz, ale jej nie może prosić o to, o co chce prosić mnie. Płacze, a ja leżę dalej odwrócony do niej plecami. Chcę się odwrócić, ale ona mi nie pozwala. Mówi, że się boi, ze nie ma siły samej, że nie może o to prosić Kyle’a, że nie ma nikogo, kto by jej pomógł. Że chce tylko bym tam poszedł z nią. Bym był blisko. Żeby nie była sama. A potem mówi mi to, czego powinienem był się tak bać. Że chce kogoś zamordować. Wiedziałem o tym, ale nie mogłem przewidzieć, że to powie tak na głos. Do mnie. Że to tak wyszepcze. Odsuwa się, bo chce, żebym ja teraz zobaczył. Więc się odwracam. Twarz ukrywa w dłoniach. Widzę jej dłonie. I widzę jej ramiona. Są granatowo żółte. Pokryte plamami. W niektórych miejscach bordowe. Muszą boleć. Bardzo. To stare i nowe siniaki. Boże. Szlocha. Michael dalej mamrocze przez sen. Tess pochyla głowę w moim kierunku. Wciska ją pod moją brodę. Moja koszula robi się wilgotna. Z potu i od jej łez. Kiedy zasypia ja zaczynam myśleć, w co wdepnąłem. I wiem, że muszę zadzwonić do Liz…
„O mój Boże! Michaelu Phillipie Evans! Jak ci nie wstyd”
Budzi mnie krzyk.
Nade mną stoi babcia.
Czemu krzyczy?
Czemu mi tak ciepło?
Czemu nie słyszałem jak otwiera drzwi?
Czemu nie byłem czujny tak jak zawsze?
O matko…
Leżę opatulony rękami Tess, która właśnie przeciera oczy. Ma je całe podkrążone.
„Babciu” krzyczę za nią „Tess przyszła przenocować, a Michael zajął śpiwór…” wskazuję na podłogę.
Michael wyniósł się nad ranem.
Śpiwór jest pusty.
Kurwa.
Każdy, kto doświadczył życia na łonie rodziny wie, że takie sytuacje wymagają zebrania ogólnego forum. Jeśli nie forum, to przynajmniej gremium. No i jest. Oskarżony: ja. Sędzia: Mama. Mam przesrane. Prokurator jest mężem sędziego a główny świadek jego teściową. Wiecie co się mówi o teściowych? Że nie ma co im podskakiwać. Współwinnym jest dziewczyna syna szeryfa, a przydzielony z urzędu obrońca dalej jest na mnie wściekły za wyjawienie sekretu o miłości do Stallone, więc czeka mnie wyrok jak nic. A do tego dochodzi jeszcze morderstwo z premedytacją, w którym Tess chce, bym wziął udział…
Zamiast tego wysłuchuję … ciszy. A potem burza. Mama jest zawiedziona, tata zdziwiony, babcia wstrząśnięta, dziadek się uśmiecha, ale dziadek nie ma głosu. Potem wysłuchuję o zawodnych metodach rodzicielskiego wychowania, zabezpieczeniach, figlach pod ojcowskim dachem, odpowiedzialności, nauce i potrzebie posiadania zawodu zanim założy się rodzinę, która powinno się założyć z kimś, kogo się naprawdę kocha. Może nie w tej kolejności, ale przez plany o morderstwie nie mogę się skupić. O 17.00 mam być w domu. Jestem uziemiony.
Zamiast na zajęcia jadę po Liz. Ten Fragles coś do niej mamrocze o kinie. Chętnie bym mu wyprostował te dredy. Baseballem. Ale przemoc nie leży w mojej naturze. Seks – to co innego.
Muszę zmienić temat, muszę przestać myśleć o Tess i jej planach, bo zwariuje. Musze powiedzieć Liz, ale nie teraz, teraz jedziemy do nikąd. Nigdzie. To nasz cel. Pytam ją o sekrety, a ona mi na to, że Fraggles się w niej kocha.
Czasami słowa po prostu wylatują z moich ust.
„Ten od prochów?” pytam więc bezpośrednio, co jak na mnie jest dużym osiągnięciem.
„Ta, pragnie mojego ciała.”
„Naprawdę?” udaję zdziwienie, chociaż musze się przyznać, że gdyby włożyć na nią coś bardziej obcisłego zdanie Fragglesa by mnie wcale nie zdziwiło.
„Chce, bym mu urodziła upragnione dziecko.”
„Dziwne.” Jak można rodzić takiemu typowi dziecko kochając się w Kyle’u? Zaraz zmieni temat. Zagalopowała się.
„Ta..” mówi wyglądając przez okno „Całkiem pieprzenie dziwne, więc kto będzie się bawić w podpisywanie tych książek.”
Mówię jej o Craterze Leviathanie. To co przeczytałem w jego opatulonych po uszy fobią i lękiem książkach, jest odkąd pamiętam moim światem i tak jak kończą się jego książki, tak prawdopodobnie skończy się mój świat: szybko, smutno i boleśnie. Kupiłem wszystkie jego książki. Myślałem, ze znajdę wskazówki. Jak zrobić, by być szczęśliwym. Ale ten facet jest niepoprawnym pesymistą, więc źle wybrałem. Nagle jednak okazuje się, że Liz go uwielbia. Że przeczytała większość jego książek i że tak samo jaja ja większość zna na pamięć. Więc cytujemy bezmyślnie kolejne fragmenty jego dzieł. Czas mija szybciej. A ona, jak mówi, wydaje się bardziej niż normalna. Nawet urocza. Włosy rozwiewa wiatr, oczy błyszczą się jak opowiada fabułę, która i tak już znam.
Docieramy na miejsce. Istny dom wariatów. Pasujemy tu. Ja tu pasuję. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, jest więcej większych oszołomów. Stoję cierpliwie w kolejce i patrzę w oczy człowieka, który zdaje się mnie znać. A on nagle mówi do mnie:
„Synu, pamiętaj: lęk przed odkryciem się owija się w tajemnicę, której poznanie uratuje ci życie. Kobieta potrafi zrozumieć i potrafi nienawidzić.”
Wolałem to pierwsze zdanie.
Czytam jego dedykację.
Max
Sekrety są oknami duszy
A może to warzywa?
Mieszkam w nigdzie, powinieneś może też spróbować.
Obudź się synu!
-Crather Leviathan
Odnajduję Liz, pokazuję jej to i udaję, że nie wiem, o czym on myślał pisząc to. Odwiedzamy kolejne działy. Pokazuję jej moją ulubioną książkę o hodowli kaktusów. Mają kolce, ale ratują życie wodą, którą w sobie gromadzą. Część ludzi ich nie lubi, ale ja uważam, że mają prawo żyć. I ratować komuś życie. I mają prawo do samotności i do pustyni. Szkoda tylko, że każdy dotyk ich jest tak bolesny, że sprawiają ból każdemu, bez względu na to, czy ją kochają czy nie…
Widzę, że dobrze się bawi, ale jak nie wrócę na 17.00 to nic tego nie wytłumaczy. Więc mówię: „Powinniśmy już wracać, mam randkę z Tess o 5.”
Jest na mnie zła. Teraz to widzę. Ale nie mogę jej powiedzieć, że mam szlaban, bo spałem z Tess. Technicznie spałem. Na pocieszenie mam coś dla niej. Kosmitę, takiego jak szkielet w gabinecie dr Amosa.
Łapię kosmitę i podtyka mi pod nos: „To ty?” pyta.
„No, całkiem możliwe”.
„Który z nich to ty.” Mówi przyciskając i zwalniając guziczek „Szczęśliwy mały ufoludek, czy bidna , maluczka kupka kosteczek?”
„Jedno i drugie chyba.”
Gdybym potrafił jej powiedzieć, gdybym potrafił zrozumieć, że może ona zechce zrozumieć coś, czego ja sam nie rozumiem… ale za bardzo się boję. To jest za dużo. Nawet jak na mnie. Nie mogę jej tym obarczać. Powietrze robi się gęste od napięcia. Zaczynamy się droczyć jak dzieci z podstawówki.
Nagle wypala: „Nie martw się mój mały szczęśliwy ufoludku, nie pozwolę dużemu ufoludowi dłużej się tobą bawić.”
„Nigdy nie podziękowałem ci...za... za to, że nikomu nie powiedziałaś.”
„Nie ma o czym mówić.”
„Nie, serio, nawet wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby ktoś inny się dowiedział.”
„No cóż, zrobiłam to z czysto egoistycznych pobudek. Nie chcę patrzeć jak Roswell przeżywa to jeszcze raz.”
Myślałam, że jest cień szansy, że zrobiła to dla mnie.
„Cóż.. dzięki w każdym razie.”
„Dobra..”
„Mały szczęśliwy ufoludek ma nadzieję, że będziesz się dobrze bawił na swojej randce.”
Uśmiecham się. Gdyby wiedziała. „Wiesz co, jak będziesz częściej rozmawiać z tym kosmitą, możesz potrzebować dodatkowych sesji z dr Amosem.” Widzę jak za witryną czai się ta blondyna-od-kolezanki-Liz.
Mój pokój jest za ciasny. Łazienka za mała. Nie wytrzymam dłużej. Jest ósma.
„O Boże, muszę ci coś powiedzieć.”
„Niech zgadnę” mówi „Dostałeś wezwanie z rodzimej planety i musisz oddać im te swoje uszy.”
„Tess” mówię, a głos mi drży, nie wiedziałem, że mój głos mnie zdradzi. Zdradzam samego siebie. „Tess chce, żebym pomógł jej kogoś zabić.”
Słyszę w słuchawce: „Oh.” A potem nic. Cisza.
„Liz?”
„Hmmm ... co jej odpowiedziałeś?”
„Nic jej nie powiedziałem. Liz... ona... Boże, widziałaś jej ręce?” tylko to mogłem z siebie wydusić.
„Max, ona zatrzymała się u mnie, nie wiem jak...”
„Po prostu spójrz na jej ramiona.”
„Kiedy skończyła się wasza randka?” pyta.
„Parę minut temu.” A co jej miałem powiedzieć? Że nie potrafiłem powiedzieć jej tego wprost?
„Ożeszku, ona już tu jest, lecę.”
„Liz, do cholery, co ja mam zrobić.”
„Ty się... ty się uspokój.”
Ja mam się uspokoić?
„I oddychaj na miłość boską, nie wiem, oglądnij coś w telekuku albo coś.” Rzuca słuchawkę na widełki.
Telewizor? Mam zakaz. Zwykle nie robi to na mnie wrażenia, bo i tak to jeden wielki kanał, ale w tej chwili by mi się przydał. Pooglądałbym jakąś romantikę. Pozwala myśleć nie zwracając uwagi na treść.
Potem dzwoni Tess. Tess chce, bym przyszedł do Liz rano, przed zajęciami. W jej głosie słychać nadzieję. Nadzieję, że jak oboje tam będziemy, to ona może zapomni o tym, o co mnie prosiła.
Czapterek tłenty
Rozumiem fryzjera. Nie mogę wyglądać jak ten Fraggles Eddie. Poza tym rozumiem potrzebę golenia się. Izz mówi, że nie znosi, jak rano drapię. Kiedy jestem nieogolony i kiedy ona mnie przytula. Czasami. Bo taki kochany jestem. Ta różowiuchna, miluchna wersja mnie. Ale po co do cholery ryzykować wykłucie oczu wpychając sobie do nich jakiś drut? Nie rozumiem dziewczyn. Chcą być ładne, ale w nocy tylko w serialach żadna z nich nie zmywa tych ton pudru, kremu, farby znad oczu i z ust. Mama zawsze zmywa. Przecież tata nie wstaje rano cały umazany jej szminką. Jak nie malują się to odchudzają. Życie bywa okrutne. Ktoś wyciął nam niezły kawał. Ja dawno się już pogodziłem, że żaden ze mnie macho, Michael udaje, że opinia innych o nim mu wisi i udaje, że nie próbuje podciągać się na drążku. A Izabell np. twierdzi, że jest za gruba. Co piątek obiecuje sobie, że od poniedziałku się odchudza. Wcale nie uważam, by to było jej potrzebne, ale ona oglądała jakiś film o Związku Radzieckim i twierdzi, że jeśli przytyje choćby kilogram będzie wyglądać jak przodowniczka pracy w oraniu pól na jakimś traktorze. W poniedziałek pamięta o diecie, ale tylko do wieczornego filmu, kiedy to wściekając się na mnie idzie po lody.
Powiedziałem jej, że Alex chyba też nie widzi powodu, dla którego miałaby się odchudzać i nie uważa ją chyba za grubą. Dwie noce z rzędu śniły mi się koszmary. Krzyżówka naćpanej myszy ze słoniem Dumbo i Clark Kent ratujący
Tess z rąk Kyle’a. Pojęcia nie mam czemu się tak wkurzyła.
„Po co to w ogóle jest?” pytam.
„Powiem ci po co to jest” mówi Liz „to taktyka, marketingowe badziewie, sprzedają ci tani bezbarwny żel w butelce i kasują 5 baksów za sztukę. Obietnica niewidzialnego piękna.”
Ja na to: „O.”
Tess mówi „ Sens w tym, że to podkręca twoje rzęsy, utrzymuje w niezmienionym stylu i jest tańsze, kiedy nie potrzebujesz koloru.”
Udaję, że wiem o czym mówią :”O”.
„Piękno” mówi Liz „To instytucja”.
„Liz” mówi Tess „Ja tylko chcę, żeby twoje oczy wyglądały na większe.”
Śmieję się „ Za dużo czytasz, obie czytacie za dużo.”
Liz „ Nie ma takiej możliwości.”
Zapada chwila ciszy, w której ani ja ani Liz ani Tess nie chcemy powiedzieć czemu tak właściwie tam jesteśmy. Więc Tess zmienia temat. „Chodzisz na siłownię?”
„Nie, podciągam się w pokoju, raz na jakiś czas”.
Tess kładzie głowę na moim ramieniu. Wydaje się, że zapomniała. Na chwilę, ale że zapomniała i że jest szczęśliwa z tego powodu. Więc uśmiecham się do Liz, bo teraz przynajmniej oboje wiemy, że Tess czuje się lepiej. Wtedy jestem już pewny, że mogę zabrać Liz do tego niezależnego kina, gdzie wyświetlają film według książki Leviatana Crathera. I pomimo tego, że kupuję jej Sneakersa a ona mi popcorn to coś jest nie tak. Bo na chwilę, gdy zgasło światło, poczułem jej zapach i jej ciepło. Była blisko i nie wiedząc nic nie uciekła. Ale w pewnym momencie zrozumiałem, że była za blisko. Że może się pokłuć. Więc muszę to szybko skończyć, żeby jej nie skrzywdzić. Musimy wracać do szkoły. Musze wytrzymać do lunchu, podczas którego ostracyzm ze strony Michaela, Marii, Alexa i Izz pomoże mi usiąść koło Liz Parker. Parker. Ładne Nazwisko. I Imię. Jak Taylor. Nie jak kawa.
„Ciebie też wywalili.” Myśli, że ostracyzm posunął się wyjątkowo daleko..
„Ta... przejdzie im. Zawsze im przechodzi.” To prawda. Musimy się czasami rozstać, by chętniej wracać do siebie po pomoc i po potrzebę nie-bycia-samotnym.
Chyba muszę jej coś powiedzieć. O makowym polu. Pokazuje jej zdjęcia, które jest dla mnie jedynym miejscem, w które warto wierzyć.
„Makowy Rezerwat, Kalifornia.”
To zrobiło na niej wrażenie. Maki. „Twoja głowa nigdy nie dorosła do tych uszu.” Widocznie coś jeszcze oprócz maków zwróciło jej uwagę. Spokojnie. Przyzwyczaiłem się. Zawsze powtarzam, ze życie boli a prawda jest okrutna.
Rzucam jej spojrzenie „odpieprz się” i zabieram fotografię. Teraz już wiem, co powinienem powiedzieć. „Powinniśmy pojechać.” Tam jest tak samo gorąco jak tutaj, ale znacznie ładniej. Tam można zapomnieć.
„Do Kalifornii?” pyta. Waha się, ale w końcu rozumie.
„Nie mam czasu” mówi.
„Po szkole”. Powiem Brody’emu, że jadę szukać kosmitów. Da mi wolne.
„Czemu”
„Co czemu?”
„Czemu ja”
„Cóż” zaczynam „fajnie nam razem, nie?”
„Cokolwiek pomyśli Tess.”
„Jej nie zależy, wie, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.”
„Cóż, nie jest ci dobrze razem z Tess?”
„Tak, ale my robimy inne rzeczy.”
„Jak na ten przykład obijanie się?”
„Nie...”
„To co innego, planowanie morderstwa?” mówi.
O-o. jeśli spojrzę jej w oczy wszystko zrozumie, a do tego nie mogę dopuścić. Nie teraz, nie kiedy mnie może polubić.
„Zapomnij.” Mówię. Temat urywa się, bo podchodzi Tess.
„Możemy spotkać się w piątek wieczorem w moim domu, jest trochę rzeczy, które chcę zabrać, a nie chcę iść sama.”
Zgadzam się. Tess nas połączyła i nas potrzebuje. Musi się stamtąd wynieść. Jeśli nie bezie mogła nocować u Liz, jakoś wcisną ją u mnie, albo lepiej u Izz. Ona zrozumie.
Czwartek jest jeszcze bardziej upalny niż środa. Wsadziłbym się do paczki i wysłała na Alaskę, ale tam za często widuje się Ufo, więc po co kusić los. Izz wchodzi do pokoju i kładzie się na moim łóżku. Jak jest gorąco nigdy nic nam się nie chce. Michael już przyszedł i też leży na moim łóżku. Z Izz to może leżeć, a ze mną nie. Nigdy go nie zrozumiem. Michael przez chwile stara się skupić na książce, którą czyta, ale odkłada ją, bo pot skleja oczy. I tak leżymy. Ja na podłodze. Izz z przymkniętymi jak zawsze oczami odzywa się: „Dalej się na ciebie wściekają.” Ma na myśli domowników powyżej 20 roku życia.
„Ja też bym się wściekł, gdybym znalazł syna w łóżku z dziewczyną. We własnym domu. Nieletnich.” To głos Michaela. Zastanawiam się ile ruchów wymagających użycia mięśni muszę zrobić by sięgnąć po moją pałkę baseballowa i jak blisko w jej zasięgu znajduje się Michael. Jest jednak za gorąco. Wiec tym razem mu podaruję. Moralista się znalazł.
„Powinieneś włożyć ten sweterek od babci” mówi Izabell. „jest beznadziejny, ale jak go ponosisz to im trochę przejdzie.
Rzucam jej moje ‘odbiło ci?” spojrzenie. Jest blisko 32 stopnie.
„To zjedz jej ciasto. Dwa kawałki.”
Mama odziedziczyła talent kulinarny po babci wiec wiecie, co to oznacza.
„Jutro włożę sweter.” Odzywam się. Coś trzeba było wybrać.
„Mają otworzyć nowy market na rogu Neptuna i Mlecznej drogi.” Obwieszcza Izz. „Za tydzień.” Dodaje. „Umówiłam się już z Marią, że tam pójdziemy.”
„Po co? Obok są już dwa markety z ciuchami i kosmetykami.” Wzdycha Michael.
„Nic kompletnie nie rozumiesz. Otwarcie to nowości i promocje. Ja nie mam się w co ubrać. Przecież nie będę chodzić tak jak wy. W jednych portkach przez pół roku.”
„Ja mam 4 pary spodni.” Obwieszczam.
„Wszystkie z długimi nogawkami. Powodzenia przy tych 32 stopniach.” Stęka Izz. Ma racje. Przydałyby się jakieś krótkie.
Brody chodzi w tę i z powrotem. Ewidentnie coś go dręczy. Przechodzę obok, staram się nie odzywać. Wychodzi bez trudu. Mam praktykę.
„Evans” mówi Brody. Zatrzymuję się w pół kroku. Nie odwracam się, może nie zauważy różnicy. „Ciąża.”
Rozmawiał z moimi rodzicami.
„Dzieciaki mnie pytają.”
Czekam aż powie resztę.
„Nie mogę im powiedzieć skąd się biorą kosmici.”
Ciekawe, czy mnie może powiedzieć. Sam bym się chętnie czegoś dowiedział na ten temat. Nie to, żebym nie wiedział w ogóle, ale w tych okolicznościach każda informacja wydaje się ważna. Tak na przyszłość.
„Evans. Kosmici zapładniają ziemskie kobiety. Po to je porywają.” Tłumaczy mi rzeczowo „Dzieci rzadko kiedy się rodzą. Są potwornie zdeformowane, bo ciężko jest połączyć dwa gatunki. Jeśli coś przeżyje – rząd natychmiast bierze je na eksperymenty do strefy 51.”
Mogłem się domyślić. Brody to nie jest wiarygodne źródło.
„To skąd się biorą kosmici?”
„Klonują się.”
„Nie uprawiają seksu?”
„Nie.”
To dlatego są tacy wredni i zmarnowani, milczący, często muszą myśleć o śmierci. To by też tłumaczyło te cztery palce. W normalnym życiu kciuk się przydaje. Tylko teoretyzuję.
„A po co chcą połączyć dwa gatunki?”
„Bo umierają. Ich gatunek wymiera.”
„Dlaczego?”
„Jeszcze sobie nie przypomniałem. To kwestia czasu. Tak mi się wydaje. Jak dzieciaki będą pytać przyznajemy się tylko do wersji o klonowaniu. Zrozumiałeś Evans?”
Potakuję.
Czy to możliwe żebyśmy w trójkę uciekli ze strefy 51?
****************************************************************
Jutro piątek, ale zanim to nastąpi…
Do tej pory to właśnie ja uchodziłem za wyjątkowo zrównoważoną latorośl rodziny Evansów. Nie to, żeby Izz była mniej odpowiedzialna, ale ja byłem o wiele bardziej spokojny. To chyba was nie dziwi. Z atrofią mięśni nie ma żartów, a poza tym pośpiech powoduje niepotrzebne spalanie tłuszczy i zużycie energii, którą magazynuję na wypadek, kiedy przyjadą dziadkowie i trzeba się będzie z dwa, góra trzy razy uśmiechnąć. Przecież żaden wysiłek nie weźmie się z powietrza.
Najgorsze jest jednak posiadanie sąsiadów. A zwłaszcza, wersja najbardziej obłędna, to posiadanie sąsiadów, którzy posiadają dzieci, które są trzy razy młodsze od ciebie. Dlaczego? Ponieważ amerykański zwyczaj głosi pokrewieństwo dusz i sąsiedzką samopomoc, która czasami sprowadza się do opieki nad dziećmi sąsiadów. Za darmo. Chociaż przyznam się szczerze, że nawet gdyby mi zapłacili nie pilnowałbym tych bachorów. Wolę amputację. I pracę w Ufo-center.
Po całej sprawie z seksem teoretycznym, praktycznymi prezerwatywami i wyjątkowo namacalnymi dowodami mojego spania z dziewczynami wydawało mi się, że moja kandydatura na opiekunkę została na zawsze przekreślona. Jednak Izz wzięła sprawy w swoje ręce i ostentacyjnie obwieściła, że ona i Alex idą do kina i nie może już tego odkręcić. Poza tym stanęła w progu pokoju. Mojego pokoju. Popatrzyła na łóżko i na podłogę i na schowany pod łóżkiem śpiwór dla Michaela. Przymyka oczy.
„Przygarnij dwójkę Busterów” poprosiła. „Chcę iść na kolację i do kina z Alexem. Proszę Max.”
Izabell, jeśli myślisz, że pozwolę się wmanewrować w te rozwrzeszczane i rozpuszczone wyjce o zdolnościach kojarzenia faktów na poziomie ameby i pantofelka, to się grubo mylisz. Więc odpowiadam unikając jej wzroku. „ok.”
I dlaczego do cholery ona idzie z Alexem? Czemu Michael gada z Alexem? Co to jest w ogóle? Alexomania? Alexoholizm? Może Alex zostanie księdzem? I niech mu droga lekką będzie. A jak pocałuje moją siostrę w kinie to osobiście dam mu w pysk. W słusznej sprawie tyle energii decyduję się zużyć w ciemno.
Tak więc rodzice szli na proszoną, służbową kolację, a ja, ten-który-ma-szlaban był jedynym, który do wyboru miał kąpiel z włączoną suszarką lub Barta i Marianne. Jeśli jednak ja i suszarka zawrzemy dozgonną znajomość nigdy nie zbliżę się bardziej do Liz, a czuję przez moją pseudo zieloną skórę, że mam cień szansy, by poznać ją bardziej.
„Jaka ona jest? No w łóżku.” Zapytał Bart. Dłubał w nosie i badał zawartość odwiertów. Usłyszałem brzęk tłuczonego szkła. Marianne zamiast odwiertów badała zawartość naszych kuchennych szafek. Waży tyle co ja mając metr trzydzieści. Głodna jest zawsze. Nie biorę jej na kolana, bo działa jak prasa na złomowisku samochodów. To jak przyspieszona osteoporoza na twoje kości. Jak je widzę dochodzę do wniosku, że bycie ufoludem jest komfortowym wytłumaczeniem na niechęć do posiadania potomstwa.
„No to jak? Łatwa była? Miałeś orgazm?”
Mówili o tym w wieczornych wiadomościach? Słyszałem, że dorastając wyzbywamy się umiejętności fantazjowania. Może te dzieciaki by w końcu cholera jasna zaczęły dorastać?
„Jęczała?” – zapytała Marianne łapiąc resztki herbatników, które wypadały jej z zapchanych ust. „Mama jęczy ale tylko przez minutę. Czasami dwie. A ona jęczała? Jak długo? Ile średnio trwa orgazm u faceta? A ile u kobiety?”
Co to? Różowa seria? Naoglądali się Opowieści różowego pantofelka czy podbierają playboya ojcu?
Wysyłam mu wyjątkowo proste w zrozumieniu spojrzenie ‘dziecko-co-ty-wiesz-o seksie’ i ignoruję go.
„To jak się robi ten orgazm?” Bart nie odpuszcza tak łatwo. O ile Mairanne ma uścisk szczęki buldoga, to Bart ma jego upór. Razem całkiem brzydki z nich pies.
„Dowiesz się za parę lat na biologii” mówię.
„Za parę lat może być za późno.” Mówi poważnie Bart robiąc oczami coś, co chyba powinienem rozumieć, ale wolę się nie domyślać. „Sam wiesz, masz siostrę. Ładna z niej dupa, tak poza tym.”
Z takimi dzieciakami trzeba postępować stanowczo. Uciąć temat zanim go rozwleką.
„Lody i dwa roczniki playboya oraz „Naj” do podziału jeśli się zamkniecie. Dzielicie się tym jak chcecie. Zgoda?”
„Ile tych lodów i jakie?” Marianne jednego nie można odmówić: rzeczowości.
„500 ml. Czekoladowo waniliowe” Izabell zupełnie przypadkowo wybiegła po nie godzinę przed wyjściem z Alexem.
„Zgoda.”
Teraz mogę się skupić na własnym samoumartwianiu i wieczornym bloku reklam przeplatanym starą serią „Świętego”.
*******************************************************************
Znowu upał. Jest wieczór i powinno być chłodniej, ale nie jest. Koszula lepi się do ciała jakbym wcale przed chwilą nie brał prysznica. Liz milczy. Oboje milczymy. Jedziemy do Tess i zastanawiamy się, co tam będzie. Jak ona zareaguje na to mieszkanie. Na to, co tam przeżywa dzień w dzień. Zastanawiałem się, czy nie prosić ojca o poradę. Jest przecież prawnikiem. Ale zanim to zrobię, musze spytać Tess. Muszę podać jej numer darmowej infolinii dla ofiar przemocy w rodzinie. Dzwoniłem tam. Pomogą jej, jeśli tylko tam przyjdzie. Mogę pojechać z nią. Liz pewnie też z nami pojedzie. Tess nie może tam zostać. Kiedy podjeżdżamy pod jej dom jej samochodu tam nie ma. Jeszcze nie przyjechała. Czeka pewnie na nas. Zaparkowaliśmy, ale nie ma co siedzieć w wozie. Dachu nawet nie zakładałem, ale tapicerka piecze w każde miejsce nieosłonięte materiałem. A w materiale na ciele robi się jeszcze goręcej. Proponuję Liz spacer. Kiedy widzę ogrodzenie z szczebelkami w kształcie pelikana wiem, co jest za nimi. Parę razy odwoziłem Tess. I łaziliśmy alejkami tak długo, dopóki ona nie miała już nic nowego do powiedzenia na temat Kyle’a a ja na temat Liz. Więc otwieram bramę. Tam rzadko ktoś jest.
„Co robisz?” pyta.
„Idę popływać.” Nie chce mi się gadać. Jest za gorąco. „Nikogo nie ma. Jest gorąco. Pływamy.” A ona się waha. „Włamiesz się do biura dr Amosa ze mną, ale nie włamiesz się na basen?”
Zdejmuję koszulę. Jeśli zacznę pachnieć potem spalę się ze wstydu.
Stoję przy chłodnej, ledwo drgającej wodzie, która kusi bardziej niż seks. Oczywiście Liz w wodzie musi wyglądać o wiele lepiej niż jakakolwiek inna dziewczyna. Poza tym zdejmie z siebie te workowate ciuchy.
„Dalej, już ci wybaczyłem, wskakuj” ochlapuję jej stopy jak siedmioletni gówniarz.
A ona każe mi się odwrócić. Tabasco może i czuję jako jeden z nielicznych smaków, ale co jak co to wzrok ja mam dobry. I słuch. Chociaż prze moje uszy to raczej oczywiste. Ale co do wzroku, to nie będę na razie tłumaczył się Liz.
Muszę zachowywać się jak najbardziej platonicznie, bo inaczej zepsuję wszystko. Wystraszę ją i już mi nigdy tego nie zapomni. Sekunda i słyszę plusk wody. Widzę jak jej biały bawełniany stanik przylgnął do ciała. Boże… całe szczęście, że światła w basenie nie są włączone.
„Jeśli kiedykolwiek wątpiłeś, że możesz być bardziej stuknięty ode mnie, to lepiej zapamiętaj tę noc.” Mówi.
Oj, zapamiętam.
Podpływa do schodków, siada na nich, wciera wodę w twarz. Podpływam i siadam koło niej.
„Nie zamierzam nikogo zabijać’ mówię „jeśli to miałaś na myśli, tylko martwię się o nią, chce jej pomóc przez to przejść.”
Potakuje „Ja też.”
Nie wiem, co dzieje się ze mną, ale wiem, że jeśli teraz nie obejmę jej, nie pocałuję, nie poczuję ciepła jej skóry, to stracę coś, co mogłoby mnie trzymać przy zdrowych zmysłach, kiedy może być mi to najbardziej potrzebne. Staram się przytulić ją jak najbardziej normalnie, ale nie potrafię.
„Naprawdę musimy coś zrobić Max” mówi „Musimy go wydać.”
Potakuję.
„Wiem, że Tess tego nie chce, wiem, że to kupa problemów, ale nie możemy zrobić nic poza tym.”
„Ona jest naprawdę w kropce” mówię „Przebaczy nam za to”
Potakuje. I wiem, że każde z nas mówi coś starając się by miało to sens, ale upał nie pozwala się skupić. I ja myślę o czymś innym. O kroplach wody na jej skórze, o jej zapachu, o jej wspaniałym, bawełnianym, białym staniku i jego zawartości. I oczywiście o jej wspaniałym umyśle i czułym sercu. Może mogłoby ono pokochać kosmitę?
I nie wiem, czy to uczucie, czy dreszcze, ale ma gęsią skórę, a jej usta robią się ciemniejsze. Ta woda chyba jest za zimna. Pytam, czy jej zimno, ale zaprzecza. Oboje nie chcemy tego przerwać. Tak bardzo chciałbym, by to właśnie była prawda i … wmawiam to sobie. Potrzebuję jej. Bardziej niż ona może to sobie wyobrazić. Wyszliśmy z wody i nie potrafiłem się powstrzymać. Musiałem poczuć ją przy sobie. Musiałem poczuć się bezpiecznie a nie wiem czemu ona stała się moim domem. Przez moment nasze głowy stykają się, nasze szyje przylegają do siebie, czuje na karku jej oddech. Czuję jej usta, a tego nie planowałem…
„Co robisz.” Pyta. Bart powiedziałbym, że dobieram się do niej próbując taktyki „na basen”. I nagle dociera do mnie to, co zrobiłem. Dociera do mnie przerażenie, że posunąłem się za daleko, że teraz mogę wszystko stracić, że za szybko się odsłoniłem, że pozwoliłem jej być bliżej, a przez to może ucierpieć. Więc w odpowiedzi na jej pytanie mówię zawstydzony, dziękując nocy za brak światła „Nie wiem”.
„Jesteś tak blisko niej, by ją mieć”. Mówi. I nagle rozumiem, że ona mówi o Tess. „Nie spieprz tego Max, zasługujesz, by mieć czego pragniesz.” Ona pragnie Kyle’a i tak mi to mówi. Nie chce mnie urazić, nie chce mnie zranić tak po prostu odtrącając.
„Przepraszam” mówię.
„Po prostu chodźmy już, bo się spóźnimy.” Mówi dając do zrozumienia, że jeśli ja szybko zapomnę o tym, co tam zaszło, ona postąpi podobnie. Nie mam wyjścia, muszę się zgodzić. Inaczej odtrąci mnie. Odtrąci bardziej i na zawsze.
Idziemy w milczeniu. Spodnie kleją mi się do nóg. Robi mi się w nich coraz goręcej. Wóz Tess już jest. Ale jest pusty. Tess weszła do domu. Gdybym wierzył w Boga modliłbym się, by się okazało, że Tess weszła tam parę sekund wcześniej. Ale kiedy zakrwawiona otwiera drzwi wiem, że moje modlitwy nie zostałyby wysłuchane. Patrzę na Liz, kiedy ona patrzy na podłogę w przedpokoju.
„Spóźniliście się.” Mówi Tess i trzęsie się. „Nie mogłam... zrobić tego” łapie oddech „Nie mogłam zrobić tego do końca”.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "