T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
LEO, nie znam oryginału...i chyba niewiele osób z nas go zna. Nie sądzę żeby była potrzeba czytania Core w oryginale kiedy mamy tak wspamniały przekład. Dlatego nie wiem jaką szykujesz nam niespodziankę
Thanx za kolejną część, zajrzałam także do tej sceny chcąc przypomnieć sobie jak w tym samym momencie reaguje Liz... i to proponuję wszystkim, ktorzy delektują się tym opowiadaniem. Zderzenie myśli jednego i drugiego bohatera. Jak często czujemy się niezrozumiali i samotni, nie wiedząc, że ten ktos obok nas myśli i czuje podobnie.
Thanx za kolejną część, zajrzałam także do tej sceny chcąc przypomnieć sobie jak w tym samym momencie reaguje Liz... i to proponuję wszystkim, ktorzy delektują się tym opowiadaniem. Zderzenie myśli jednego i drugiego bohatera. Jak często czujemy się niezrozumiali i samotni, nie wiedząc, że ten ktos obok nas myśli i czuje podobnie.
ELUNIU - za parę dni powiem Ci, jaką przeolbrzymią radość sprawiłaś mi tym własnie postem. Nie masz pojęcia, jak wielką jest on dla mnie nagrodą. BARDZO CI za niego dziękuję.
NANIUŚ - ech Ty... DZIĘKUJĘ za opinię w prywatnej wiadomości!
NANIUŚ - ech Ty... DZIĘKUJĘ za opinię w prywatnej wiadomości!
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Coż ja mogę powiedzieć? Odcinek świetny, oryginału nie czytałam i tylko dzięki LEO moge się delektować tym cudeńkiem.
Więc reasumując: czekam aż niespodzianka sama sie wyjaśni!
Cóż, małe, biedne stworzonko (czyli ja ) "nie załapało"! I jako plus na swoją obronę powiem: przyznaje się bez bicia!
Więc reasumując: czekam aż niespodzianka sama sie wyjaśni!
Cóż, małe, biedne stworzonko (czyli ja ) "nie załapało"! I jako plus na swoją obronę powiem: przyznaje się bez bicia!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Co dotyczy niespodzianki: podpowiem: gwiazki umieszczane przy rozdziałach od piętnastego włącznie mają decydujace znaczenie w kwestii niespodzianki, którą już Wam zrobiłam. Sedno ( ) tkwi w tym, by znać mniej więcej oryginał, a wtedy wszystko samo sie wyjaśni. Jesli nie wyjaśni się samo wyjaśnię to po kolejnym czapterku i waszych recenzjach dotyczących czapterka 18.
Powiem tylko tak. Ja zrobiłam Wam niespodziankę, ale Wy zrobiliście mi nie mniejszą. wszystko sie wyjaśni Obiecuję. Mogę też ogłosić konkurs na rozpracowanie niespodzianki nagroda bedzie z nią związana
a teraz do rzeczy, czyli wracając do sedna ...
[b]Czapterek szesnaście*[/b]
Nie mogą nas złapać. Nie dosyć, że w oczach Tess jestem seksoholikiem, w oczach rodziców niedoszłym gejem, to jeszcze stanę się potencjalnym kryminalistą. Jak mnie wsadzą, to nie będę już musiał się martwić o bycie ‘potencjalnym’ pedałem. Wspominałem już, że nie wyglądam jak Rambo? I że nie mam też wdzięku Brudnego Harry’ego? Posiadam jednak cechy pierwszego i drugiego: wzrost i gadatliwość.
Prawdziwa kula radości ze mnie.
Skoro ciekawość to pierwszy stopień do piekła, to jestem już na pierwszym piętrze. I nie do końca wiem, czy Liz jest za mną czy przede mną. Ale mam szansę poznać ją szybciej niż w siedem lat i uważam, że nie byłoby rozsądnie to zmarnować.
Uparła się na czarną czapkę i ubranie. Gdybym w porę jej nie powstrzymał zajrzałaby do mojej szafy sama. Ten mebel ma większą popularność niż ja sam podczas całego mojego marnego życia. Czyż to nie smutne?
Tak czy inaczej dałem jej jedną z moich czapek. Spada jej na oczy. Wiedziałem, że ma małą głowę, ale że aż tak? To w zasadzie urocze i patrzyłbym na nią dłużej, ale nie chcę napotykać jej wzroku, bo w moim mogłaby za wiele wyczytać.
No i stoimy przed oknem szanownego doktora Amosa. Mam w głowie cały plan tego ośrodka. Na wypadek, gdyby ta włamywaczka nie wiedziała dokąd iść. Ale na razie dobrze się bawi, więc się nie odzywam. Taki rozmowny jestem. Z resztą, no dobra, ja też się dobrze bawię.
Potem otwieram okno. Wiecie jak. Więc pomińmy te szczegóły. Ona mi chyba nie wierzy. Za mną okno się zatrzaskuje, jakby chciało wydać mój tyłek i posłać go na pierwsze pięterko wprost do sekcji dla czubów. A może wyżej? Do pokoju, z którego nie ma już wyjścia dla takich jak ja?
Tak czy inaczej rumor to pretekst, by wsunąć się pod biurko. Razem z Liz oczywiście.
„Idzie?” pyta.
„Chyba tak.” – nie potrafię jej kompletnie okłamać w tej kwestii, ale coś słyszałem, więc to może być strażnik.
Wystaję trochę plecami spod tego małego ciasnego biurka. Ona to widzi. Jestem usprawiedliwiony. Mogę przysunąć się bliżej niej. Ładnie pachnie.
„To chore” szepczę tak na wszelki wypadek.
„Nie” mówi „MY jesteśmy chorzy.”
Boję się. O nią głównie.
Wyłazimy i Liz otwiera konkretną szufladę. Uśmiecha się i podaje mi teczkę.
„Proszę, MAXWELL” mówi podając mi moją teczkę. – czy ja nie mógłbym się nazywać jakoś bardziej normalnie? A nie jak kawa?
„Bardzo ci dziękuję ELIZABETH.”
Albo jak gladiator? Wielkie imię… Tak. Ja bardzo dziękuję za takie wielkości. Tymczasem zabawa rozkręca się… na Maxa. Ha Ha.
Amos… Amos… zobaczymy, co ja tam według niego… „lęk przed otwarciem się…” bla bla bla… „Tess jako idea fix… niezdrowe zainteresowanie osobą, która jest poza zasięgiem” jakbym sam nie wiedział… co tam jeszcze… „potrzeba zrozumienia”. To jest dobre. Jak sam siebie zrozumiem to poproszę innych o akceptację. „Potrzeba akceptacji”.
No comments.
„Wyrzuty sumienia, żal, niska samoocena” Taa. To różowiuchny, miluchny cały ja. „Sos Tabasco jest swoistym fetyszem. Potrzeba samoumartwiania się wpływa również na potrzebę odczuwania bardziej ostrzejszych smaków.” Jakbyś większości smaków nie czuł, to też byś dodawał Tabasco debilu.
Wiecie co to znaczy mieć na imię Max i mieć w podstawówce metr sześćdziesiąt???
Podsumowanie: „Wydaje się, iż Max może żywić ukryte uczucia do innej dziewczyny. Szkolnej koleżanki najprawdopodobniej. Osoby o równie skomplikowanej i problematycznej osobowości, zamkniętej w sobie i buntowniczej. Jednak jego osobowość zdaje się jej nie zauważać i trzymać w rezerwie do momentu, aż zrozumie, iż staranie się uzyskania akceptacji T jest nieosiągalne” Czyżby czyżyk?
Liz proponuje mi wymianę aktami.
Akcja ze zgrywaniem czuba nie powiodła się, ale tak do końca to nie chcę się ujawniać. Podsumowanie zostawię dla siebie. No i oszczędzę jej tej „skomplikowanej i problematycznej osobowości”.
Jej teczka jest równie gruba jak moja. „Wyparcie się romantycznych uczuć do K”. … Pacjent wyraża krańcową nienawiść do K podczas dzisiejszej sesji. Ostatnio dyskusja sprowadza się wyłącznie do K. Wyczuwam, iż pacjent może żywić skrajne i konfliktowo romantyczne uczucia względem niego. Pacjent identyfikuje K z kosmitami, co może oznaczać iż pacjent wyczuwa i identyfikuje się z możliwym poczuciem wyobcowania jakie dostrzega w K.” „Pacjent może zaprzeczać uczuciu zazdrości w stosunku do T, która najwyraźniej jest obiektem afektów K. Pacjent mówi o T w niekorzystnym kontekście i pomniejsza problemy T. K wydaje się pacjentce powodem komplikacji jej życia i obwinia go za problemy, jakie spotkały ją w życiu. Otwarcie przyznaje się do tego, że bez wahania wydałaby K za zamieszanie, jakie wniósł do jej życia.”
Jestem debilem do entej potęgi. Liz kocha Kyle’a!
Ona kocha Kyle’a, tylko o tym nie wie.
Pomóc jej to sobie uświadomić?
Nie. Niech się cholera sama męczy.
To dlatego nie lubi Tess!!
Tylko dlaczego się z nią przyjaźni??
Bo che być bliżej Kyle’a!!
Nieświadomie oczywiście.
„Jezu Liz, jesteś większym czubkiem niż myślałem.” – mówię, bo normalnie nie mogę wyjść z podziwu, że ktoś może być bardziej pokręcony ode mnie.
„Na przykład” unosi brwi .
No nie mogę powiedzieć jej tego przed profesjonalną pomocą medyczną, więc jadę z innym tekstem. „Powiedziałaś dr Amosowi, że twoi rodzice są rosyjskimi szpiegami i że masz sześć palców?”
Uśmiecha się głupawo „to akurat prawda.”
„Chciałbym to zobaczyć.”
„Może później. A co z tobą? Kontynuuje „ Nie ja zrobiłam z tabasco fetysz.”
„To jest smaczne” mówię.
O matko. Ona pisze o kosmitach! Tylko bez paniki. Potrzebny jest plan.
„Dużo mówisz o kosmitach’ mówi nerwowo.
„A, zgadza się.” Mówi „doświadczyłam uprowadzenia.”
„Jasssne. Tu pisze, że wiesz kim są kosmici.”
„Każdy ma swoje typy.”
„A kogo każdy podejrzewa?”
„Ciebie.”
Cholera.
„Nie martw się” mówi i tajemniczo pochyla się ku mnie „Ja wiem, kim NAPRAWDĘ są kosmici.”
„Kto”
„Ja.”
Jestem bezpieczny. Jeśli wsadzą mnie na pierwsze piętro, to ona będzie sąsiadką przez ścianę.
„Tak?”
„A tak.”
„Naprawdę bym chciała, żebyś nie mówił nic, ale to musi być naprawdę ciężko tak ukrywać się przed wszystkimi, życząc sobie rzeczy, które nie są mi potrzebne.”
„To prawda.”
„Może możemy znaleźć odniesienie” mówi „ Tak naprawdę chyba nie ma znaczenia kim są kosmici.”
„A czemu nie?”
„Co?”
„Czemu myślisz, że to nie ma znaczenia?”
„A.. bo.. ja jestem tak samo normalna jak ty, ty tak samo normalny jak ja. „
Pamiętacie jak wspominałem, że będzie moją sąsiadką z kaftanika bezpieczeństwa? Ona trafi tam wcześniej. Teraz już jestem pewien.
Trzeba udać, że mi to wisi. Ta jej opinia. I pora zmienić temat. „Wyparcie się romantycznych uczuć?”
„Tam nie wolno” mówi.
„Zazdrosna? O Tess?”
„Nie.”
„Liz, lubisz Kyle’a?” pora spojrzeć prawdzie w oczy. I tak się będzie wypierać.
„NIE, Boże , nie.”
Gwałtowne zaprzeczenie. Zbyt szybko.
„Podobałoby ci się, co?”- mówi.
„Co?”
„Podobałoby ci się, gdybym zdjęła Kyle’a z twojej głowy, bo maiłbyś wtedy Tess CAŁĄ dla siebie.” To dlatego tak gwałtownie zaprzecza.
„Co?”
„Przestań zgrywać debila.”
„Nie to miałem na myśli Liz.”
„Dla twojej informacji, nie żywię WYPIERANYCH ROMANTYCZNYCH UCZUĆ w stosunku do Kyle’a, właściwie to spędziłam całe popołudnie obserwując jak jego życie wali się w gruzy podczas gdy ty byłeś zajęty zabawianiem jego dziewczyny przez całą nockę.”
„My nie robiliśmy nic takiego... my tylko...” Czy tłumaczenie jej czegokolwiek ma sens?
„ZWISA mi to co robiliście.”
„Więc czemu się tak wściekasz?”
„Naprawdę myślisz, że Tess jest taką osobą, której możesz powierzyć swój sekret?”
No teraz to przesadziła „Oczywiście, że nie.”
„Więc czemu...”
„To właśnie sedno Liz. Z nią mogę udawać jakby nie było żadnego sekretu, ona też ma sekrety i nie musimy o takich rzeczach rozmawiać.” Ups. Powiedziałem.
„ A czemuż to do cholery myślisz, że teraz ona zwraca tyle uwagi na ciebie? Zapamiętaj sobie Max, ona w końcu wyjawi ci swoje sekrety, ale wtedy one mogą ci się nie spodobać.”
Gdyby wiedziała co ja wiem… pora jednak na zaprzeczenie. „Pojęcia nie mam o czym mówisz.”
„Idę.” Mówię.
„Do boju.”
A ty nie idziesz?”
„Nie.”
„Ja tu nocuję” mówi. „Nie wiesz, przecież tu mieszkam.”
„Liz.”
„Niespodzianka, dr Amos naprawdę jest moim kosmicznym ojcem, wiesz, kiedy ufoludki się dobierają w pary odgryzają sobie głowy jak modliszki.”
?? ???
„To dlatego moja mama nie żyje. Nancy Parker to tylko wymysł twojej wyobraźni”.
Ona chyba wie. „Widziałaś, prawda?”
„Widziałam?”
„Widziałaś, co stało się z Tess, to było na wprost twojego domu... powinienem był się domyślić, że wymyśliłaś tę historyjkę z zapleczem.”
„Nie widziałam nic w tym stylu Maxie Evans, a teraz idź zanim zmiażdżę cię na proch mymi kosmicznymi mocami.”
„Boże, dlaczego nikomu nie powiedziałaś?
Powiem tylko tak. Ja zrobiłam Wam niespodziankę, ale Wy zrobiliście mi nie mniejszą. wszystko sie wyjaśni Obiecuję. Mogę też ogłosić konkurs na rozpracowanie niespodzianki nagroda bedzie z nią związana
a teraz do rzeczy, czyli wracając do sedna ...
[b]Czapterek szesnaście*[/b]
Nie mogą nas złapać. Nie dosyć, że w oczach Tess jestem seksoholikiem, w oczach rodziców niedoszłym gejem, to jeszcze stanę się potencjalnym kryminalistą. Jak mnie wsadzą, to nie będę już musiał się martwić o bycie ‘potencjalnym’ pedałem. Wspominałem już, że nie wyglądam jak Rambo? I że nie mam też wdzięku Brudnego Harry’ego? Posiadam jednak cechy pierwszego i drugiego: wzrost i gadatliwość.
Prawdziwa kula radości ze mnie.
Skoro ciekawość to pierwszy stopień do piekła, to jestem już na pierwszym piętrze. I nie do końca wiem, czy Liz jest za mną czy przede mną. Ale mam szansę poznać ją szybciej niż w siedem lat i uważam, że nie byłoby rozsądnie to zmarnować.
Uparła się na czarną czapkę i ubranie. Gdybym w porę jej nie powstrzymał zajrzałaby do mojej szafy sama. Ten mebel ma większą popularność niż ja sam podczas całego mojego marnego życia. Czyż to nie smutne?
Tak czy inaczej dałem jej jedną z moich czapek. Spada jej na oczy. Wiedziałem, że ma małą głowę, ale że aż tak? To w zasadzie urocze i patrzyłbym na nią dłużej, ale nie chcę napotykać jej wzroku, bo w moim mogłaby za wiele wyczytać.
No i stoimy przed oknem szanownego doktora Amosa. Mam w głowie cały plan tego ośrodka. Na wypadek, gdyby ta włamywaczka nie wiedziała dokąd iść. Ale na razie dobrze się bawi, więc się nie odzywam. Taki rozmowny jestem. Z resztą, no dobra, ja też się dobrze bawię.
Potem otwieram okno. Wiecie jak. Więc pomińmy te szczegóły. Ona mi chyba nie wierzy. Za mną okno się zatrzaskuje, jakby chciało wydać mój tyłek i posłać go na pierwsze pięterko wprost do sekcji dla czubów. A może wyżej? Do pokoju, z którego nie ma już wyjścia dla takich jak ja?
Tak czy inaczej rumor to pretekst, by wsunąć się pod biurko. Razem z Liz oczywiście.
„Idzie?” pyta.
„Chyba tak.” – nie potrafię jej kompletnie okłamać w tej kwestii, ale coś słyszałem, więc to może być strażnik.
Wystaję trochę plecami spod tego małego ciasnego biurka. Ona to widzi. Jestem usprawiedliwiony. Mogę przysunąć się bliżej niej. Ładnie pachnie.
„To chore” szepczę tak na wszelki wypadek.
„Nie” mówi „MY jesteśmy chorzy.”
Boję się. O nią głównie.
Wyłazimy i Liz otwiera konkretną szufladę. Uśmiecha się i podaje mi teczkę.
„Proszę, MAXWELL” mówi podając mi moją teczkę. – czy ja nie mógłbym się nazywać jakoś bardziej normalnie? A nie jak kawa?
„Bardzo ci dziękuję ELIZABETH.”
Albo jak gladiator? Wielkie imię… Tak. Ja bardzo dziękuję za takie wielkości. Tymczasem zabawa rozkręca się… na Maxa. Ha Ha.
Amos… Amos… zobaczymy, co ja tam według niego… „lęk przed otwarciem się…” bla bla bla… „Tess jako idea fix… niezdrowe zainteresowanie osobą, która jest poza zasięgiem” jakbym sam nie wiedział… co tam jeszcze… „potrzeba zrozumienia”. To jest dobre. Jak sam siebie zrozumiem to poproszę innych o akceptację. „Potrzeba akceptacji”.
No comments.
„Wyrzuty sumienia, żal, niska samoocena” Taa. To różowiuchny, miluchny cały ja. „Sos Tabasco jest swoistym fetyszem. Potrzeba samoumartwiania się wpływa również na potrzebę odczuwania bardziej ostrzejszych smaków.” Jakbyś większości smaków nie czuł, to też byś dodawał Tabasco debilu.
Wiecie co to znaczy mieć na imię Max i mieć w podstawówce metr sześćdziesiąt???
Podsumowanie: „Wydaje się, iż Max może żywić ukryte uczucia do innej dziewczyny. Szkolnej koleżanki najprawdopodobniej. Osoby o równie skomplikowanej i problematycznej osobowości, zamkniętej w sobie i buntowniczej. Jednak jego osobowość zdaje się jej nie zauważać i trzymać w rezerwie do momentu, aż zrozumie, iż staranie się uzyskania akceptacji T jest nieosiągalne” Czyżby czyżyk?
Liz proponuje mi wymianę aktami.
Akcja ze zgrywaniem czuba nie powiodła się, ale tak do końca to nie chcę się ujawniać. Podsumowanie zostawię dla siebie. No i oszczędzę jej tej „skomplikowanej i problematycznej osobowości”.
Jej teczka jest równie gruba jak moja. „Wyparcie się romantycznych uczuć do K”. … Pacjent wyraża krańcową nienawiść do K podczas dzisiejszej sesji. Ostatnio dyskusja sprowadza się wyłącznie do K. Wyczuwam, iż pacjent może żywić skrajne i konfliktowo romantyczne uczucia względem niego. Pacjent identyfikuje K z kosmitami, co może oznaczać iż pacjent wyczuwa i identyfikuje się z możliwym poczuciem wyobcowania jakie dostrzega w K.” „Pacjent może zaprzeczać uczuciu zazdrości w stosunku do T, która najwyraźniej jest obiektem afektów K. Pacjent mówi o T w niekorzystnym kontekście i pomniejsza problemy T. K wydaje się pacjentce powodem komplikacji jej życia i obwinia go za problemy, jakie spotkały ją w życiu. Otwarcie przyznaje się do tego, że bez wahania wydałaby K za zamieszanie, jakie wniósł do jej życia.”
Jestem debilem do entej potęgi. Liz kocha Kyle’a!
Ona kocha Kyle’a, tylko o tym nie wie.
Pomóc jej to sobie uświadomić?
Nie. Niech się cholera sama męczy.
To dlatego nie lubi Tess!!
Tylko dlaczego się z nią przyjaźni??
Bo che być bliżej Kyle’a!!
Nieświadomie oczywiście.
„Jezu Liz, jesteś większym czubkiem niż myślałem.” – mówię, bo normalnie nie mogę wyjść z podziwu, że ktoś może być bardziej pokręcony ode mnie.
„Na przykład” unosi brwi .
No nie mogę powiedzieć jej tego przed profesjonalną pomocą medyczną, więc jadę z innym tekstem. „Powiedziałaś dr Amosowi, że twoi rodzice są rosyjskimi szpiegami i że masz sześć palców?”
Uśmiecha się głupawo „to akurat prawda.”
„Chciałbym to zobaczyć.”
„Może później. A co z tobą? Kontynuuje „ Nie ja zrobiłam z tabasco fetysz.”
„To jest smaczne” mówię.
O matko. Ona pisze o kosmitach! Tylko bez paniki. Potrzebny jest plan.
„Dużo mówisz o kosmitach’ mówi nerwowo.
„A, zgadza się.” Mówi „doświadczyłam uprowadzenia.”
„Jasssne. Tu pisze, że wiesz kim są kosmici.”
„Każdy ma swoje typy.”
„A kogo każdy podejrzewa?”
„Ciebie.”
Cholera.
„Nie martw się” mówi i tajemniczo pochyla się ku mnie „Ja wiem, kim NAPRAWDĘ są kosmici.”
„Kto”
„Ja.”
Jestem bezpieczny. Jeśli wsadzą mnie na pierwsze piętro, to ona będzie sąsiadką przez ścianę.
„Tak?”
„A tak.”
„Naprawdę bym chciała, żebyś nie mówił nic, ale to musi być naprawdę ciężko tak ukrywać się przed wszystkimi, życząc sobie rzeczy, które nie są mi potrzebne.”
„To prawda.”
„Może możemy znaleźć odniesienie” mówi „ Tak naprawdę chyba nie ma znaczenia kim są kosmici.”
„A czemu nie?”
„Co?”
„Czemu myślisz, że to nie ma znaczenia?”
„A.. bo.. ja jestem tak samo normalna jak ty, ty tak samo normalny jak ja. „
Pamiętacie jak wspominałem, że będzie moją sąsiadką z kaftanika bezpieczeństwa? Ona trafi tam wcześniej. Teraz już jestem pewien.
Trzeba udać, że mi to wisi. Ta jej opinia. I pora zmienić temat. „Wyparcie się romantycznych uczuć?”
„Tam nie wolno” mówi.
„Zazdrosna? O Tess?”
„Nie.”
„Liz, lubisz Kyle’a?” pora spojrzeć prawdzie w oczy. I tak się będzie wypierać.
„NIE, Boże , nie.”
Gwałtowne zaprzeczenie. Zbyt szybko.
„Podobałoby ci się, co?”- mówi.
„Co?”
„Podobałoby ci się, gdybym zdjęła Kyle’a z twojej głowy, bo maiłbyś wtedy Tess CAŁĄ dla siebie.” To dlatego tak gwałtownie zaprzecza.
„Co?”
„Przestań zgrywać debila.”
„Nie to miałem na myśli Liz.”
„Dla twojej informacji, nie żywię WYPIERANYCH ROMANTYCZNYCH UCZUĆ w stosunku do Kyle’a, właściwie to spędziłam całe popołudnie obserwując jak jego życie wali się w gruzy podczas gdy ty byłeś zajęty zabawianiem jego dziewczyny przez całą nockę.”
„My nie robiliśmy nic takiego... my tylko...” Czy tłumaczenie jej czegokolwiek ma sens?
„ZWISA mi to co robiliście.”
„Więc czemu się tak wściekasz?”
„Naprawdę myślisz, że Tess jest taką osobą, której możesz powierzyć swój sekret?”
No teraz to przesadziła „Oczywiście, że nie.”
„Więc czemu...”
„To właśnie sedno Liz. Z nią mogę udawać jakby nie było żadnego sekretu, ona też ma sekrety i nie musimy o takich rzeczach rozmawiać.” Ups. Powiedziałem.
„ A czemuż to do cholery myślisz, że teraz ona zwraca tyle uwagi na ciebie? Zapamiętaj sobie Max, ona w końcu wyjawi ci swoje sekrety, ale wtedy one mogą ci się nie spodobać.”
Gdyby wiedziała co ja wiem… pora jednak na zaprzeczenie. „Pojęcia nie mam o czym mówisz.”
„Idę.” Mówię.
„Do boju.”
A ty nie idziesz?”
„Nie.”
„Ja tu nocuję” mówi. „Nie wiesz, przecież tu mieszkam.”
„Liz.”
„Niespodzianka, dr Amos naprawdę jest moim kosmicznym ojcem, wiesz, kiedy ufoludki się dobierają w pary odgryzają sobie głowy jak modliszki.”
?? ???
„To dlatego moja mama nie żyje. Nancy Parker to tylko wymysł twojej wyobraźni”.
Ona chyba wie. „Widziałaś, prawda?”
„Widziałam?”
„Widziałaś, co stało się z Tess, to było na wprost twojego domu... powinienem był się domyślić, że wymyśliłaś tę historyjkę z zapleczem.”
„Nie widziałam nic w tym stylu Maxie Evans, a teraz idź zanim zmiażdżę cię na proch mymi kosmicznymi mocami.”
„Boże, dlaczego nikomu nie powiedziałaś?
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
LEO, chyba musimy najpierw rozwiązać zagadkę pt. "Co to za niespodzianka, jakiego typu i z czym się ją je ?" Jasny gwint, nie mam pojęcia . Przeczytałam dwie ostatnie części zwierzeń Maxa konfrontując je z opowiadaniem Liz...i co ? Wyciągnęłam wnioski, które nie są trudne...czy to na tym polega ?
Czyżyk, Graalion ? - ornitologia nie jest moją mocną stroną
Czyżyk, Graalion ? - ornitologia nie jest moją mocną stroną
Pliss.. Niech ktoś wpadnie na to jaka to niespodzianka!
LEO nieźle zakręciła!
Kto czytał oryginał? Tam powinno być rozwiązanie. ... chyba?
LEO nieźle zakręciła!
Kto czytał oryginał? Tam powinno być rozwiązanie. ... chyba?
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Czapterek seventeen*
Kiedy prowadzisz samochód wydaje ci się, ze twoje życie jest pod kontrolą. Chcesz w lewo – skręcasz w lewo, chcesz pominąć zbędne szczegóły – przyspieszasz. Czasami jednak na jezdnię, prosto pod koła wyskakuje ci coś. Albo … ktoś. I twoje życie zaczyna się kręcić i wymykać spod kontroli, którą na złudny ułamek sekundy wydawało się, że masz.
Kłamstwa są zasłoną dla prawdy. Ona kłamie. Kłamie i blefuje. Kocha Kyle’a i chcąc być bliżej niego przyjaźni się z Tess. Mam szansę być bliżej niej też będąc bliżej Tess. Tess będzie się czuła popularna.
Liz mówi, ze nikomu nie powiedziała. I że nikomu nie powie. Czemu jej wierzę? Bo chcę komuś wierzyć. Komuś innemu niż Izabell i Michael. Różowiuchny miluchny ja potrzebuje przecież akceptacji.
„Boże” mówię zapewnie debilnie szczerząc się „nie masz pojęcia jak długo czekałem, żeby móc komuś powiedzieć.”
No skoro ona już wie, to nie muszę nikogo innego wybierać. Poza tym, dobrze że to właśnie ona.
A potem wszystko się jakoś samo układa. Ona pyta się o sztuczki a ja, kompletnie niczym się nie przejmując zaczynam się puszyć jak paw tym, co Michael nazywa brakiem koordynacji zmysłowo – ruchowej w wydaniu kosmicznym. Przemieniam jej kluczyki, czapkę. Pokazałem orbitoid i wywieszkę, którą kiedyś znalazła Izz. Pierwszy raz powiedziałem o tym, że chcę żyć. Jak inni. Że nie chcę być … specjalny. To znaczy nie w taki sposób w jaki specjalny jestem.
„Nie mogę uwierzyć” mówię „nie mogę uwierzyć, że tak to spokojnie przyjmujesz.”
A ona na to ze stoickim spokojem.
„Powiedziałeś mi to zeszłej nocy, kiedy się spiłeś.”
Dupa. Czar prysł.
Pamiętacie te fazy po upiciu się? Kac, uzmysławianie sobie własnej głupoty i pokuta. To jest właśnie uzmysłowienie sobie swojej własnej, gigantycznej głupoty. Tak czy inaczej nie mogę w nią uwierzyć. We własną głupotę.
„CO?”
„Powiedziałeś mi, że jesteś kosmitą, kiedy prowadziłam konwersację z Eddiem, już wiedziałam, ale i tak mi powiedziałeś.”
„A, no tak.” Eddzie Fraggles.
„Powiedziałeś, powiedziałeś, że mam małą głowę i że jesteś kosmitą i ze wracasz z Tess.”
„Tak powiedziałem?” cholera, to też powiedziałem? To może o prezencie od rodziców w szafie tez jej powiedziałem, co?
„No.”
Wcale mi nie ulżyło.
„Dziwne. Może, może po prostu pomyślałem, że ... że jesteś kimś... kimś, komu mogę powiedzieć.”
„Kimś?”
„No. Nie wyglądałaś na osobę, którą łatwo przestraszyć.”
Przytakuje mi.
„Powiedziałem ,że masz naprawdę małą głowę?” – jestem maksymalnie cholera brutalny.
Mruczy potwierdzając.
„Nadal jesteś na mnie wściekła?” pytam „Za to, że lubię Tess?”
„Nie, tylko wydaje mi się, że nieźle się sparzysz.”
To już i tak sam wiem. „Tak, prawdopodobnie tak będzie... ale muszę spróbować, racja?” Dopóki ona się kocha w Kyle’u nie mogę się wysuwać.
„Chyba tak.” Mówi.
Pora wyjechać z czymś, co dziewczyny lubią najbardziej. Ponoć. „Ona ma te oczy... wiesz?”
„Tak są CUDOWNE”.
„Byłaś kiedyś w nigdzie?” pytam, ale chyba nie rozumie o co mi chodzi. „Nigdzie, Nowy Meksyk, we wtorek podpisują tam książkę, powinniśmy tam pojechać.”
„Czemu nie zaprosisz Tess?”
„Nie chcę jechać z Tess. Jej by się nie podobało.” To prawda. Ona nie myśli o książkach. Ani o czytaniu. Myśli o bólu, do którego ją przywróciłem.
Liz w końcu zgadza się. W obliczu tych tajonych uczuć do Kyle’a mogę być tylko jej przyjacielem. Na razie. Przynajmniej będę blisko. Poza tym Mama będzie szczęśliwa, tata dumny, Michael ma tego Whitmana, więc nic nie zauważy, a Izz zajmie się swoja nową koleżanką i da mi spokój. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
Kochani... jestem dumna z siebie! Jestem Dumna z Was!!
Proszę o komentarze do tego odcinka, a jutro lub pojutrze umieszczę odpowiedź dotyczącą mojej niespodzianki, chociaż wydaje mi się, że Graalion już wie I wydaje mi się, że Ela jest baaaardzo blisko. To wszystko jest takie proste ... chyba
Kiedy prowadzisz samochód wydaje ci się, ze twoje życie jest pod kontrolą. Chcesz w lewo – skręcasz w lewo, chcesz pominąć zbędne szczegóły – przyspieszasz. Czasami jednak na jezdnię, prosto pod koła wyskakuje ci coś. Albo … ktoś. I twoje życie zaczyna się kręcić i wymykać spod kontroli, którą na złudny ułamek sekundy wydawało się, że masz.
Kłamstwa są zasłoną dla prawdy. Ona kłamie. Kłamie i blefuje. Kocha Kyle’a i chcąc być bliżej niego przyjaźni się z Tess. Mam szansę być bliżej niej też będąc bliżej Tess. Tess będzie się czuła popularna.
Liz mówi, ze nikomu nie powiedziała. I że nikomu nie powie. Czemu jej wierzę? Bo chcę komuś wierzyć. Komuś innemu niż Izabell i Michael. Różowiuchny miluchny ja potrzebuje przecież akceptacji.
„Boże” mówię zapewnie debilnie szczerząc się „nie masz pojęcia jak długo czekałem, żeby móc komuś powiedzieć.”
No skoro ona już wie, to nie muszę nikogo innego wybierać. Poza tym, dobrze że to właśnie ona.
A potem wszystko się jakoś samo układa. Ona pyta się o sztuczki a ja, kompletnie niczym się nie przejmując zaczynam się puszyć jak paw tym, co Michael nazywa brakiem koordynacji zmysłowo – ruchowej w wydaniu kosmicznym. Przemieniam jej kluczyki, czapkę. Pokazałem orbitoid i wywieszkę, którą kiedyś znalazła Izz. Pierwszy raz powiedziałem o tym, że chcę żyć. Jak inni. Że nie chcę być … specjalny. To znaczy nie w taki sposób w jaki specjalny jestem.
„Nie mogę uwierzyć” mówię „nie mogę uwierzyć, że tak to spokojnie przyjmujesz.”
A ona na to ze stoickim spokojem.
„Powiedziałeś mi to zeszłej nocy, kiedy się spiłeś.”
Dupa. Czar prysł.
Pamiętacie te fazy po upiciu się? Kac, uzmysławianie sobie własnej głupoty i pokuta. To jest właśnie uzmysłowienie sobie swojej własnej, gigantycznej głupoty. Tak czy inaczej nie mogę w nią uwierzyć. We własną głupotę.
„CO?”
„Powiedziałeś mi, że jesteś kosmitą, kiedy prowadziłam konwersację z Eddiem, już wiedziałam, ale i tak mi powiedziałeś.”
„A, no tak.” Eddzie Fraggles.
„Powiedziałeś, powiedziałeś, że mam małą głowę i że jesteś kosmitą i ze wracasz z Tess.”
„Tak powiedziałem?” cholera, to też powiedziałem? To może o prezencie od rodziców w szafie tez jej powiedziałem, co?
„No.”
Wcale mi nie ulżyło.
„Dziwne. Może, może po prostu pomyślałem, że ... że jesteś kimś... kimś, komu mogę powiedzieć.”
„Kimś?”
„No. Nie wyglądałaś na osobę, którą łatwo przestraszyć.”
Przytakuje mi.
„Powiedziałem ,że masz naprawdę małą głowę?” – jestem maksymalnie cholera brutalny.
Mruczy potwierdzając.
„Nadal jesteś na mnie wściekła?” pytam „Za to, że lubię Tess?”
„Nie, tylko wydaje mi się, że nieźle się sparzysz.”
To już i tak sam wiem. „Tak, prawdopodobnie tak będzie... ale muszę spróbować, racja?” Dopóki ona się kocha w Kyle’u nie mogę się wysuwać.
„Chyba tak.” Mówi.
Pora wyjechać z czymś, co dziewczyny lubią najbardziej. Ponoć. „Ona ma te oczy... wiesz?”
„Tak są CUDOWNE”.
„Byłaś kiedyś w nigdzie?” pytam, ale chyba nie rozumie o co mi chodzi. „Nigdzie, Nowy Meksyk, we wtorek podpisują tam książkę, powinniśmy tam pojechać.”
„Czemu nie zaprosisz Tess?”
„Nie chcę jechać z Tess. Jej by się nie podobało.” To prawda. Ona nie myśli o książkach. Ani o czytaniu. Myśli o bólu, do którego ją przywróciłem.
Liz w końcu zgadza się. W obliczu tych tajonych uczuć do Kyle’a mogę być tylko jej przyjacielem. Na razie. Przynajmniej będę blisko. Poza tym Mama będzie szczęśliwa, tata dumny, Michael ma tego Whitmana, więc nic nie zauważy, a Izz zajmie się swoja nową koleżanką i da mi spokój. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
Kochani... jestem dumna z siebie! Jestem Dumna z Was!!
Proszę o komentarze do tego odcinka, a jutro lub pojutrze umieszczę odpowiedź dotyczącą mojej niespodzianki, chociaż wydaje mi się, że Graalion już wie I wydaje mi się, że Ela jest baaaardzo blisko. To wszystko jest takie proste ... chyba
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Nie zawsze rzeczy oczywiste, takimi się okazują! Rozwiązanie najprostsze jest rozwiązaniem najtrudniejszym!
Jak wiecie (a wiecie ) - to podzielcie się rozwiązaniem!
Nareszcie Max i Liz w tym samym momencie - co istotne - dokonują zwrotu w pojmowaniu tego co ich łączy, obydwoje myślą jednocześnie o przyjaźni (na początek ).
Odkrycie tego faktu u Liz wywołuje panikę (dr Amos), u Maxa uczucie spokoju, szczęścia (typowe ).
Coż, akcja się rozkręca, bo to całkowicie zmienia ich wzajemne relacje!
Wiemy co myślała Liz teraz kolej na Maxa! Czekam z niecierpliwością!
Jak wiecie (a wiecie ) - to podzielcie się rozwiązaniem!
Nareszcie Max i Liz w tym samym momencie - co istotne - dokonują zwrotu w pojmowaniu tego co ich łączy, obydwoje myślą jednocześnie o przyjaźni (na początek ).
Odkrycie tego faktu u Liz wywołuje panikę (dr Amos), u Maxa uczucie spokoju, szczęścia (typowe ).
Coż, akcja się rozkręca, bo to całkowicie zmienia ich wzajemne relacje!
Wiemy co myślała Liz teraz kolej na Maxa! Czekam z niecierpliwością!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Czapterek 8teen*
Wiecie jak wygląda naćpana mysz, której wydaje się że widzi gigantyczny kawałek sera? Tak wyglądam jak się uśmiecham. Próbowałem kiedyś przed lustrem. Uśmiechać się. Wolałem wypróbować w miejscu niepublicznym, czy moja daleko posunięta atrofia mięśni twarzy pozwoli jeszcze na takie luksusy. No i tu pojawia się problem. Jak będę tak się za często uśmiechał, powiedzmy dwa – trzy razy na miesiąc, to atrofia spowoduje trwałe uszkodzenie mięśni i może mi tak już zostać na amen.
W trumnie wyglądałbym jak mysz, która właśnie zrozumiała, że nie patrzy na ser, tylko centralnie w pysk tłustego kota. Tak, wiem, prawda jest smutna i przerażająca, ale tak już jest. Do tego te uszy. Jak byłem mniejszy Michael śmiał się, że muszę uważać, żeby nie zahaczyć nimi przechodząc przez drzwi. Dosypałem mu wtedy cukru do odżywki do włosów, ale efekt mu się chyba spodobał. Bardzo możliwe też, że niczego nie zauważył.
Tess w każdym bądź razie powiedziała, że powinienem się częściej uśmiechać. Powinienem zaryzykować?
Kiedy tak siedzimy koło siebie zastanawiam się, czemu ludzie tak bardzo chcą się do kogoś przywiązać. Zwłaszcza dziewczyny.
„Kyle jest wspaniały” mówi Tess „Potrafi być bardzo wyrozumiały, a nie ma lekkiego życia.”
Czekać tylko aż ta jego wyrozumiałość zwali się na mój tyłek.
„Brakuje mu matki. Wiele razy mi o niej opowiadał. A tobie? Brakuje Ci prawdziwych rodziców?”
„Chciałbym zobaczyć jak wyglądali.” … i czy mieli metr pięćdziesiąt.
„Wiesz, Kyle chce być taki jak jego ojciec, ale nie chce być szeryfem. Boi się mu to powiedzieć. Bo myśli, że ojciec nie będzie go akceptował. Wydaje mi się, że jak się kogoś bardzo kocha, to się go akceptuje takim jakim on jest. Jak myślisz?”
„Byłoby to całkiem przyjemne.”
„Co?”
„Akceptacja.”
„A, rozmawiałeś już z Liz?”
O-o.
„Czy ją już lepiej poznałeś? Czy przestałeś się w końcu bać?”
Opowiedziałem jej o włamaniu do biura Amosa. Nie wiem czemu. Chyba dlatego, że jak skupia się na myśleniu o Kyle’u, to wydaje się idealnym słuchaczem. Pominąłem kosmiczne szczegóły. Powiedzieć jej, czy nie? O Kyle’u i Liz? Nie, to nie moja sprawa. Jeszcze nie.
„Zaprosiłem ją do Nigdzie.”
„To dobrze. Kyle nie lubi tam jeździć. Za dużo ludzi jak dla niego. Woli pustynie, gdzie Budda może łatwiej przedrzeć się przez szum komunikacyjny, jak on to mówi. Wspominałam Ci, że go kocham?”
Boże, uwielbiam rozmawiać z Tess.
„Ostatnio jak do niego przyszłam siedzieliśmy razem po turecku. Tak jak ten gruby, łysy. Kyle mamrotał coś pod nosem. Ładnie wyglądał, ale mi ścierpły nogi. Jednej nawet nie czułam. Wiesz, że tak można najłatwiej złamać nogę?”
„Medytując?”
„Siedząc po turecku i jak ci zdrętwieje. Kyle ma już wprawę. On nie drętwieje.”
Patrzę na nią i ciągle widzę drzwi do jej pokoju. Robi się poważna. Jej oczy przymykają się. Patrzy na zegar. Chyba wiem, co chce powiedzieć.
„Mogę przenocować dziś u ciebie?”
„??”
„Kyle wyjechał z ojcem poza miasto, a ja nie chcę siedzieć sama w domu.”
A ja nie chcę, żeby się tłumaczyła. Może odnajdzie trochę spokoju, który jej jestem winien.
„Przyjdź wieczorem. Wpuszczę cię oknem.”
„A, i Tess?”
„Tak?”
„Nie mów nic Liz. Przynajmniej na razie.”
„Kiedyś będziesz musiał jej powiedzieć, bo inaczej skończy się zrobieniem z niej nieosiągalnego symbolu kobiecości, a to pogłębi twoją niską samoocenę i przygnębienie. A powinieneś się częściej uśmiechać.”
Boże, wspominałem już, że uwielbiam rozmawiać z Tess?
Wspominałem, że mamy dziadków?
Powiedziałbym, że to szczegół, ale okazuje się, że rzeczy drobne czasami urastają do rangi gigantów.
Otóż mamy dziadków.
A tata i mama mają rodziców.
Różowiuchny miluchny ja widzi siebie jako dziadka za 40 – 50 lat. Co jest wnukiem pozostaje kwestią do obgadania. Podobnie z kwestią babci owego wnuka.
O ile rodzice taty są zwyczajnie mało aktywni, tak rodzicom mamy Floryda wydaje się od czasu do czasu mało fascynująca. Wtedy budzą się instynkty macierzyńskie.
Kolejna fascynująca rzecz. Urodzić dziecko. Zasadzić drzewo, wybudować dom. Drzewo już zasadziłem. Pies Mulronów ma chyba toksyczny mocz, bo jak obsikał naszą jabłoń, to zdechła. Musiałem posadzić nową.
Co do reszty: zachować własny gatunek. No ja bym nie był taki pewny czy tego chcę. Nie wiem, kiedy przyjdzie czas na nas, nie wiem kiedy nas złapią, z grubsza mało wiem. Dlatego nie będę w moje problemy pakował innych.
Dziadkowie są innego zdania. Są zachwyceni Izabell, no i chyba przy okazji mną. Dają nam ciągle jakieś prezenty. O ile do dziesiątego roku życia mi się one podobały, tak teraz gdyby tylko coś to dało zgłosiłbym sprzeciw.
Kiedy babcia z dziadkiem podarowali nam tę tabliczkę z napisem ‘nie ma jak w domu’ Izabell sama pomagała ją wieszać. Ja płakałem w pokoju a Michael nie odzywał się i nie przychodził do nas przez tydzień.
Widocznie ufoludy są jak ludzie: różni.
Izabell zawsze pragnęła powiedzieć rodzicom. Tak bardzo pragnęła ich akceptacji i zapewnień, że zawsze nam pomogą, że zawsze będą przy nas, że zawsze będą nas kochać To pragnienie zmieniło się w wiarę i dało jej siłę do życia. Zawsze była silniejsza ode mnie i od Michaela.
Ja z początku nie rozumiałem tego napisu i nie mogłem zrozumieć czemu to takie ważne, by mieć dom i dlaczego my go nie znamy. Dopiero później zrozumiałem, że ja i Izabell poznaliśmy czym jest dom od samego początku, podczas gdy Michael nigdy nie poznał tego uczucia. W końcu w trójkę pojęliśmy całość: prawdziwego domu nigdy nie poznamy, ten co mamy jest jedynym jaki nam dano, ale tak naprawdę tylko w trójkę stanowimy rodzinę. Dzięki mamie i tacie żyjemy na kredyt i dlatego nie wolno nam tego zniszczyć. Nie wolno nam powiedzieć im. Gdy Michael to powiedział przytaknąłem mu. Izabell płakała w pokoju.
Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi nie mogłem jeszcze przewidzieć co się stanie. Dopiero seria okrzyków radości i odgłosy cmokania się w policzek uzmysłowiły mi kto nas odwiedził.
„Gdzie moja śliczna dziewczynka!?” – krzyczy babcia. Oczywiście chodzi o Izz.
„I gdzież mój śliczny zastraszony bobasek?!” – to znowu babcia. Ma na myśli mnie.
Niestety.
Schodzimy na dół. Babcia bierze moją głowę w dłonie i patrzy na mnie zadzierając głowę do góry. To jedyny moment, kiedy czuje się przy niej wygodnie. Potem szczypie mnie w policzek.
„Ależ z ciebie duży kawaler! Masz już jakąś pannicę?”
Przeczę ruchem głowy. Nie ma sensu starać się odezwać. Nie da mi szans. Nie jest przyzwyczajona, że odpowiadam.
Za każdym razem o to pyta. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do odpowiedzi?
„Pamiętam jak Diane odebrała was z sierocińca… co to był za widok! Takie śliczne aniołki! Takie maleńkie! Takie zastraszone! A teraz proszę! Taka śliczna panna i taki przystojny kawaler!”
Ja i dziadkowie mamy podzielone opinie w mojej własnej kwestii.
„Izabell, łamiesz serca chłopakom tym biustem!” – odezwał się dziadek. Izz ma mord w oczach i uśmiecha się z zaciśniętymi zębami.
Obiad, to będzie czysty seks.
„Jak tam ci idzie w szkole?” pyta babcia.
„Max opuścił się z historii ostatnio, ale to nadrobi. Bierze korepetycje” mówi tata.
„Izabell ma same czwórki i piątki” dodaje mama.
Mamo jestem ci wdzięczy.
Izz, jestem ci wdzięczny. Za to, że istniejesz.
„Matko kochana, jak ten czas leci!” – wzdycha babcia – „pamiętam jak bawiliście się w piaskownicy i Max zjadł 3 łopatki piasku, żeby udowodnić, że babka piaskowa jest równie smaczna jak domowy wypiek.”
Pomińmy to chwilą milczenia.
„A to kiedy zjeżdżając ze zjeżdżalni wpadł na drzewo i rozciął sobie policzek na wysokości bokobrodów?” – wspomina dziadek.
ie okłamujmy się. Wyrosłem już z problemów koordynacji ruchowej, jednak zapędy autodestrukcyjne chyba mi pozostały.
„Woli wersję, że to blizna po tym, jak zaczął się golić i pociągnął żyletką w pionie.” Dodaje radośnie tata. Tato – zamilknij. Przy stole siedzi jeszcze Izabell. Czy ktoś o tym pamięta??
„Izabell kochała się w Sylwestrze Stallone” – mówię. Mam nadzieję odwrócić ich uwagę. Ale potem boli mnie tylko łydka. Siedzę za blisko Izabell.
Kocham odwiedziny dziadków. Serio.
Łazienka jest pusta. Zawsze jest szybko pusta gdy dziadkowie przyjeżdżają, bo Izz chce szybko położyć się spać. Ja też. Dziś musiałem wytrzymać dłużej niż zwykle. Ze względu na Tess. Ale zacząłem udawać zmęczenie godzinę wcześniej niż zwykle. Udało się. Namydlić, spłukać, powtórzyć. Zęby. Dezodorant. A co tam.
Pukanie do okna. Otwieram. Dobrze, że nie mam pokoju na piętrze.
„Dziękuję ci.” Mówi Tess. „Dobrze mieć takich przyjaciół.”
Przypominam sobie tę kuchnię. Noc i strach przed otwarciem się drzwi do jej pokoju. Mówię „łóżko jest twoje”.
„A ty gdzie będziesz spał?”
Pokazuję jej śpiwór dla Michaela.
„Dziękuję Max.”
Taki już jestem. Kochany.
Kiedy tak leżę pod łóżkiem zastanawiam się co by było, gdyby teraz weszła Mama. Na szczęście jestem pod łóżkiem, co by chociaż w części uratowało sytuację. Z resztą, czy coś może się jeszcze bardziej skomplikować?
„Boisz się śmierci Max?” pyta Tess. Pyta, bo wie, że nie widzę jej twarzy.
„Tak.”
„Wiesz, mi się czasami wydaje, że to wcale nie jest takie straszne. Bóg, Budda czy Jehowa mówią, że przecież jest następne życie. Kyle mówi o jakimś rekreowaniu, ale nie wiem, czy chciałabym zostać mrówką w następnym wcieleniu. A ty, jak myślisz, kim byś był w następnym wcieleniu?”
O Boże! Tara Fisher! Liz! Homo! Przypomniałem sobie!
„Karaluchem” odpowiadam w obliczu takiego obrotu spraw.
O pierwszej w nocy w końcu zasypiam. Zasypiam, bo się położyłem. Do tej pory siedziałem patrząc na nią w moim łóżku. Na Tess. Teraz nie wiem, czy o to mi właśnie nie chodziło. To znaczy powinno być tak, że spałbym tam z nią, ale w obliczu zmian jakie zaszły jest i tak ciekawie. Ma ładne włosy, ładne oczy, ładną powierzchowność i ponure, piwniczne wnętrze. Cierpi. A ja jestem tego częścią. Bałem się zasnąć, bo wtedy mógłbym zobaczyć ją tak samo jak wtedy. Kiedy kazałem jej tu wrócić.
Cichy trzask. Usłyszałem go, bo ja nigdy nie śpię mocnym snem. Przy łóżku mam kij do baseballa. Drzemię i trzymam przy łóżku kij, na wypadek, gdyby po nas przyszli. Po mnie i po Izabell.
Wstaję po cichu. Biorę kij i staję plecami do ściany gotowy do wymierzenia ciosu. Okno otwiera się. O mało nie wyautowałem głowy Michaela.
„Odbiło ci?” – szepcze. „Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś?”
Dlaczego on mnie opiernicza?
„Jestem śpiący. Daj żyć.” Mówi i wczołguje się w mój śpiwór koło łóżka.
„Michael. Pora poszukać ci innego miejsca” mówię.
„Spadaj.”
W nocy Michael robi się niegościnny. Tylko dlatego, że nie lubi spać u Izz. Ona za bardzo przejmuje się, gdy krzyczy i mamrocze przez sen. Budzi go i pociesza. Ja natomiast pozwalam mu to przeczekać.
Michael robi tak samo ze mną.
Dopiero gdy noga Tess zwiesza się nad Michaelem jego uwaga zostaje skutecznie przyciągnięta. Podnosi się i zagląda do łóżka.
„Coś ty zrobił?” pyta widząc w nim Tess.
„Nie tylko ty potrzebujesz czasami gdzie indziej przenocować.” Odpowiadam.
„Spałeś z nią?” Michael zaczyna podnosić głos.
„Odbiło ci?” ja też podnoszę głos.
Tess się podnosi.
„Cześć Michael.” Mówi zaspana. „Nie masz nic przeciwko?”
A co ON ma mieć przeciwko?
Michael wzdryga ramionami. „Ja się stąd nie ruszam” kwituje.
Czy wspominałem, że mój pokój cieszy się dużym powodzeniem?
„Max, łóżko jest szerokie. Zmieścimy się w nim oboje. Bez podtekstów.” mówi Tess przesuwając się bardziej do strony drzwi.
O tym kiedyś marzyłem. To był bardzo przyjemny sen. Bardzo. Serio. Żałowałem, że się obudziłem. Bardzo żałowałem. Mama mnie obudziła. Byłem na nią nawet zły. A teraz co?
„Tess, spokojnie. Michael się przesunie i zmieścimy się obaj pod śpiworem.”
„Porąbało cię jak myślisz, że będę z tobą spał.” Stwierdza chłodno Michael odwracając się plecami do mnie.
Przez chwilę stoję jak ostatnia sierota pomiędzy śpiworem z Michaelem i łóżkiem z Tess. Czy ja jestem normalny wahając się?
Tess podnosi kołdrę.
Boże, dzięki za to, że w nocy jest ciemno. Moje uszy płoną.
Raz się żyje. Wchodzę.
Na wszelki wypadek obracam się do niej plecami.
Tak na wszelki wypadek.
* pora na wyjaśnienia Niespodzianka była w tym terminie, w którym Wam ja obiecałam. Ten, kto chociażby przypadkowo zaglądnął do oryginału wie, że Sedno kończy się na 14 rozdziale. Incognito niestety nie dokończył tego opowiadania. Tak zatem od 15 odcinka czytacie moje zakończenie sedna.
Wiecie jak wygląda naćpana mysz, której wydaje się że widzi gigantyczny kawałek sera? Tak wyglądam jak się uśmiecham. Próbowałem kiedyś przed lustrem. Uśmiechać się. Wolałem wypróbować w miejscu niepublicznym, czy moja daleko posunięta atrofia mięśni twarzy pozwoli jeszcze na takie luksusy. No i tu pojawia się problem. Jak będę tak się za często uśmiechał, powiedzmy dwa – trzy razy na miesiąc, to atrofia spowoduje trwałe uszkodzenie mięśni i może mi tak już zostać na amen.
W trumnie wyglądałbym jak mysz, która właśnie zrozumiała, że nie patrzy na ser, tylko centralnie w pysk tłustego kota. Tak, wiem, prawda jest smutna i przerażająca, ale tak już jest. Do tego te uszy. Jak byłem mniejszy Michael śmiał się, że muszę uważać, żeby nie zahaczyć nimi przechodząc przez drzwi. Dosypałem mu wtedy cukru do odżywki do włosów, ale efekt mu się chyba spodobał. Bardzo możliwe też, że niczego nie zauważył.
Tess w każdym bądź razie powiedziała, że powinienem się częściej uśmiechać. Powinienem zaryzykować?
Kiedy tak siedzimy koło siebie zastanawiam się, czemu ludzie tak bardzo chcą się do kogoś przywiązać. Zwłaszcza dziewczyny.
„Kyle jest wspaniały” mówi Tess „Potrafi być bardzo wyrozumiały, a nie ma lekkiego życia.”
Czekać tylko aż ta jego wyrozumiałość zwali się na mój tyłek.
„Brakuje mu matki. Wiele razy mi o niej opowiadał. A tobie? Brakuje Ci prawdziwych rodziców?”
„Chciałbym zobaczyć jak wyglądali.” … i czy mieli metr pięćdziesiąt.
„Wiesz, Kyle chce być taki jak jego ojciec, ale nie chce być szeryfem. Boi się mu to powiedzieć. Bo myśli, że ojciec nie będzie go akceptował. Wydaje mi się, że jak się kogoś bardzo kocha, to się go akceptuje takim jakim on jest. Jak myślisz?”
„Byłoby to całkiem przyjemne.”
„Co?”
„Akceptacja.”
„A, rozmawiałeś już z Liz?”
O-o.
„Czy ją już lepiej poznałeś? Czy przestałeś się w końcu bać?”
Opowiedziałem jej o włamaniu do biura Amosa. Nie wiem czemu. Chyba dlatego, że jak skupia się na myśleniu o Kyle’u, to wydaje się idealnym słuchaczem. Pominąłem kosmiczne szczegóły. Powiedzieć jej, czy nie? O Kyle’u i Liz? Nie, to nie moja sprawa. Jeszcze nie.
„Zaprosiłem ją do Nigdzie.”
„To dobrze. Kyle nie lubi tam jeździć. Za dużo ludzi jak dla niego. Woli pustynie, gdzie Budda może łatwiej przedrzeć się przez szum komunikacyjny, jak on to mówi. Wspominałam Ci, że go kocham?”
Boże, uwielbiam rozmawiać z Tess.
„Ostatnio jak do niego przyszłam siedzieliśmy razem po turecku. Tak jak ten gruby, łysy. Kyle mamrotał coś pod nosem. Ładnie wyglądał, ale mi ścierpły nogi. Jednej nawet nie czułam. Wiesz, że tak można najłatwiej złamać nogę?”
„Medytując?”
„Siedząc po turecku i jak ci zdrętwieje. Kyle ma już wprawę. On nie drętwieje.”
Patrzę na nią i ciągle widzę drzwi do jej pokoju. Robi się poważna. Jej oczy przymykają się. Patrzy na zegar. Chyba wiem, co chce powiedzieć.
„Mogę przenocować dziś u ciebie?”
„??”
„Kyle wyjechał z ojcem poza miasto, a ja nie chcę siedzieć sama w domu.”
A ja nie chcę, żeby się tłumaczyła. Może odnajdzie trochę spokoju, który jej jestem winien.
„Przyjdź wieczorem. Wpuszczę cię oknem.”
„A, i Tess?”
„Tak?”
„Nie mów nic Liz. Przynajmniej na razie.”
„Kiedyś będziesz musiał jej powiedzieć, bo inaczej skończy się zrobieniem z niej nieosiągalnego symbolu kobiecości, a to pogłębi twoją niską samoocenę i przygnębienie. A powinieneś się częściej uśmiechać.”
Boże, wspominałem już, że uwielbiam rozmawiać z Tess?
Wspominałem, że mamy dziadków?
Powiedziałbym, że to szczegół, ale okazuje się, że rzeczy drobne czasami urastają do rangi gigantów.
Otóż mamy dziadków.
A tata i mama mają rodziców.
Różowiuchny miluchny ja widzi siebie jako dziadka za 40 – 50 lat. Co jest wnukiem pozostaje kwestią do obgadania. Podobnie z kwestią babci owego wnuka.
O ile rodzice taty są zwyczajnie mało aktywni, tak rodzicom mamy Floryda wydaje się od czasu do czasu mało fascynująca. Wtedy budzą się instynkty macierzyńskie.
Kolejna fascynująca rzecz. Urodzić dziecko. Zasadzić drzewo, wybudować dom. Drzewo już zasadziłem. Pies Mulronów ma chyba toksyczny mocz, bo jak obsikał naszą jabłoń, to zdechła. Musiałem posadzić nową.
Co do reszty: zachować własny gatunek. No ja bym nie był taki pewny czy tego chcę. Nie wiem, kiedy przyjdzie czas na nas, nie wiem kiedy nas złapią, z grubsza mało wiem. Dlatego nie będę w moje problemy pakował innych.
Dziadkowie są innego zdania. Są zachwyceni Izabell, no i chyba przy okazji mną. Dają nam ciągle jakieś prezenty. O ile do dziesiątego roku życia mi się one podobały, tak teraz gdyby tylko coś to dało zgłosiłbym sprzeciw.
Kiedy babcia z dziadkiem podarowali nam tę tabliczkę z napisem ‘nie ma jak w domu’ Izabell sama pomagała ją wieszać. Ja płakałem w pokoju a Michael nie odzywał się i nie przychodził do nas przez tydzień.
Widocznie ufoludy są jak ludzie: różni.
Izabell zawsze pragnęła powiedzieć rodzicom. Tak bardzo pragnęła ich akceptacji i zapewnień, że zawsze nam pomogą, że zawsze będą przy nas, że zawsze będą nas kochać To pragnienie zmieniło się w wiarę i dało jej siłę do życia. Zawsze była silniejsza ode mnie i od Michaela.
Ja z początku nie rozumiałem tego napisu i nie mogłem zrozumieć czemu to takie ważne, by mieć dom i dlaczego my go nie znamy. Dopiero później zrozumiałem, że ja i Izabell poznaliśmy czym jest dom od samego początku, podczas gdy Michael nigdy nie poznał tego uczucia. W końcu w trójkę pojęliśmy całość: prawdziwego domu nigdy nie poznamy, ten co mamy jest jedynym jaki nam dano, ale tak naprawdę tylko w trójkę stanowimy rodzinę. Dzięki mamie i tacie żyjemy na kredyt i dlatego nie wolno nam tego zniszczyć. Nie wolno nam powiedzieć im. Gdy Michael to powiedział przytaknąłem mu. Izabell płakała w pokoju.
Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi nie mogłem jeszcze przewidzieć co się stanie. Dopiero seria okrzyków radości i odgłosy cmokania się w policzek uzmysłowiły mi kto nas odwiedził.
„Gdzie moja śliczna dziewczynka!?” – krzyczy babcia. Oczywiście chodzi o Izz.
„I gdzież mój śliczny zastraszony bobasek?!” – to znowu babcia. Ma na myśli mnie.
Niestety.
Schodzimy na dół. Babcia bierze moją głowę w dłonie i patrzy na mnie zadzierając głowę do góry. To jedyny moment, kiedy czuje się przy niej wygodnie. Potem szczypie mnie w policzek.
„Ależ z ciebie duży kawaler! Masz już jakąś pannicę?”
Przeczę ruchem głowy. Nie ma sensu starać się odezwać. Nie da mi szans. Nie jest przyzwyczajona, że odpowiadam.
Za każdym razem o to pyta. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do odpowiedzi?
„Pamiętam jak Diane odebrała was z sierocińca… co to był za widok! Takie śliczne aniołki! Takie maleńkie! Takie zastraszone! A teraz proszę! Taka śliczna panna i taki przystojny kawaler!”
Ja i dziadkowie mamy podzielone opinie w mojej własnej kwestii.
„Izabell, łamiesz serca chłopakom tym biustem!” – odezwał się dziadek. Izz ma mord w oczach i uśmiecha się z zaciśniętymi zębami.
Obiad, to będzie czysty seks.
„Jak tam ci idzie w szkole?” pyta babcia.
„Max opuścił się z historii ostatnio, ale to nadrobi. Bierze korepetycje” mówi tata.
„Izabell ma same czwórki i piątki” dodaje mama.
Mamo jestem ci wdzięczy.
Izz, jestem ci wdzięczny. Za to, że istniejesz.
„Matko kochana, jak ten czas leci!” – wzdycha babcia – „pamiętam jak bawiliście się w piaskownicy i Max zjadł 3 łopatki piasku, żeby udowodnić, że babka piaskowa jest równie smaczna jak domowy wypiek.”
Pomińmy to chwilą milczenia.
„A to kiedy zjeżdżając ze zjeżdżalni wpadł na drzewo i rozciął sobie policzek na wysokości bokobrodów?” – wspomina dziadek.
ie okłamujmy się. Wyrosłem już z problemów koordynacji ruchowej, jednak zapędy autodestrukcyjne chyba mi pozostały.
„Woli wersję, że to blizna po tym, jak zaczął się golić i pociągnął żyletką w pionie.” Dodaje radośnie tata. Tato – zamilknij. Przy stole siedzi jeszcze Izabell. Czy ktoś o tym pamięta??
„Izabell kochała się w Sylwestrze Stallone” – mówię. Mam nadzieję odwrócić ich uwagę. Ale potem boli mnie tylko łydka. Siedzę za blisko Izabell.
Kocham odwiedziny dziadków. Serio.
Łazienka jest pusta. Zawsze jest szybko pusta gdy dziadkowie przyjeżdżają, bo Izz chce szybko położyć się spać. Ja też. Dziś musiałem wytrzymać dłużej niż zwykle. Ze względu na Tess. Ale zacząłem udawać zmęczenie godzinę wcześniej niż zwykle. Udało się. Namydlić, spłukać, powtórzyć. Zęby. Dezodorant. A co tam.
Pukanie do okna. Otwieram. Dobrze, że nie mam pokoju na piętrze.
„Dziękuję ci.” Mówi Tess. „Dobrze mieć takich przyjaciół.”
Przypominam sobie tę kuchnię. Noc i strach przed otwarciem się drzwi do jej pokoju. Mówię „łóżko jest twoje”.
„A ty gdzie będziesz spał?”
Pokazuję jej śpiwór dla Michaela.
„Dziękuję Max.”
Taki już jestem. Kochany.
Kiedy tak leżę pod łóżkiem zastanawiam się co by było, gdyby teraz weszła Mama. Na szczęście jestem pod łóżkiem, co by chociaż w części uratowało sytuację. Z resztą, czy coś może się jeszcze bardziej skomplikować?
„Boisz się śmierci Max?” pyta Tess. Pyta, bo wie, że nie widzę jej twarzy.
„Tak.”
„Wiesz, mi się czasami wydaje, że to wcale nie jest takie straszne. Bóg, Budda czy Jehowa mówią, że przecież jest następne życie. Kyle mówi o jakimś rekreowaniu, ale nie wiem, czy chciałabym zostać mrówką w następnym wcieleniu. A ty, jak myślisz, kim byś był w następnym wcieleniu?”
O Boże! Tara Fisher! Liz! Homo! Przypomniałem sobie!
„Karaluchem” odpowiadam w obliczu takiego obrotu spraw.
O pierwszej w nocy w końcu zasypiam. Zasypiam, bo się położyłem. Do tej pory siedziałem patrząc na nią w moim łóżku. Na Tess. Teraz nie wiem, czy o to mi właśnie nie chodziło. To znaczy powinno być tak, że spałbym tam z nią, ale w obliczu zmian jakie zaszły jest i tak ciekawie. Ma ładne włosy, ładne oczy, ładną powierzchowność i ponure, piwniczne wnętrze. Cierpi. A ja jestem tego częścią. Bałem się zasnąć, bo wtedy mógłbym zobaczyć ją tak samo jak wtedy. Kiedy kazałem jej tu wrócić.
Cichy trzask. Usłyszałem go, bo ja nigdy nie śpię mocnym snem. Przy łóżku mam kij do baseballa. Drzemię i trzymam przy łóżku kij, na wypadek, gdyby po nas przyszli. Po mnie i po Izabell.
Wstaję po cichu. Biorę kij i staję plecami do ściany gotowy do wymierzenia ciosu. Okno otwiera się. O mało nie wyautowałem głowy Michaela.
„Odbiło ci?” – szepcze. „Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś?”
Dlaczego on mnie opiernicza?
„Jestem śpiący. Daj żyć.” Mówi i wczołguje się w mój śpiwór koło łóżka.
„Michael. Pora poszukać ci innego miejsca” mówię.
„Spadaj.”
W nocy Michael robi się niegościnny. Tylko dlatego, że nie lubi spać u Izz. Ona za bardzo przejmuje się, gdy krzyczy i mamrocze przez sen. Budzi go i pociesza. Ja natomiast pozwalam mu to przeczekać.
Michael robi tak samo ze mną.
Dopiero gdy noga Tess zwiesza się nad Michaelem jego uwaga zostaje skutecznie przyciągnięta. Podnosi się i zagląda do łóżka.
„Coś ty zrobił?” pyta widząc w nim Tess.
„Nie tylko ty potrzebujesz czasami gdzie indziej przenocować.” Odpowiadam.
„Spałeś z nią?” Michael zaczyna podnosić głos.
„Odbiło ci?” ja też podnoszę głos.
Tess się podnosi.
„Cześć Michael.” Mówi zaspana. „Nie masz nic przeciwko?”
A co ON ma mieć przeciwko?
Michael wzdryga ramionami. „Ja się stąd nie ruszam” kwituje.
Czy wspominałem, że mój pokój cieszy się dużym powodzeniem?
„Max, łóżko jest szerokie. Zmieścimy się w nim oboje. Bez podtekstów.” mówi Tess przesuwając się bardziej do strony drzwi.
O tym kiedyś marzyłem. To był bardzo przyjemny sen. Bardzo. Serio. Żałowałem, że się obudziłem. Bardzo żałowałem. Mama mnie obudziła. Byłem na nią nawet zły. A teraz co?
„Tess, spokojnie. Michael się przesunie i zmieścimy się obaj pod śpiworem.”
„Porąbało cię jak myślisz, że będę z tobą spał.” Stwierdza chłodno Michael odwracając się plecami do mnie.
Przez chwilę stoję jak ostatnia sierota pomiędzy śpiworem z Michaelem i łóżkiem z Tess. Czy ja jestem normalny wahając się?
Tess podnosi kołdrę.
Boże, dzięki za to, że w nocy jest ciemno. Moje uszy płoną.
Raz się żyje. Wchodzę.
Na wszelki wypadek obracam się do niej plecami.
Tak na wszelki wypadek.
* pora na wyjaśnienia Niespodzianka była w tym terminie, w którym Wam ja obiecałam. Ten, kto chociażby przypadkowo zaglądnął do oryginału wie, że Sedno kończy się na 14 rozdziale. Incognito niestety nie dokończył tego opowiadania. Tak zatem od 15 odcinka czytacie moje zakończenie sedna.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Co jak co, ale tego się nie spodziewałam. Nie wiem, czy jesteś świadoma, ale sprawiłaś, że kilka minut temu moje serce zatrzymało się na moment. TO MOGŁO MNIE ZABIĆ (lub doprowadzić do trwaqłych, nieodwracalnych zmian w mózgu i innych częściach ciała)! Czy ty zdajesz sobie z tego sprawę, Leo?
Wdech, wydech, wdech, wydech...
No dobrze, prawda jest taka, że niespodzianka okazała się DUŻĄ niespodzianką. Która całkowicie ci wyszła. Nie poczułam różnicy - Zero. Co oznacza, że masz talenta Leo, i proszę nie kończ na tej 18 części. Dobrze zrobiłam, że najpierw nie przeczytałam, tej gwiazdki, ale wróciłam do początku i czytałam odcinek. W przeciwnym razie, chyba tak by mnie zatkało, że wyłączyłabym wszystkie okienka w komputerze i zrobiłabym sobie ziółka na uspokojenie. teraz bym tego nei pisała.
Masz tą samą nutkę ironii w twoich częściach jak Incognito. A fragment z dziadkami rozbroił mnie na tyle, że (jak zwykle w takich momentach) zaraz pojawił się u mego boku mój wierny, zatwardziały anty-roswell-brat. I stwierdził, że to jest dobre. To chyba, o czymś już świadczy?
O nie, LEO. Tego się nie spodziewałam. To dlatego nikt prawie nie odpowiedział na poprzedni post bo po prostu wyszliśmy na kompletnych ignorantów nie mogąc doszukać się jaka, do licha jest ta zagadko- niespodzianka. Przyznam się, że gdybym znała stronę (szukałam, nie mogłam znaleźć) gdzie jest CORE w oryginale, zajrzałabym. Ale operując Twoim językiem, nienachalnie. Po prostu nie czułam takiej potrzeby wiedząc że tłumaczenie, dla mnie, jest lepsze od oryginału...Ale troszkę jest w tym twojej winy- zasługi, że nie dostrzegliśmy gdzie kończy się jeden autor i zaczyna drugi.
No i kompletnie się zachłysnęłam. Przeczytałam kolejny odcinek (z Twoim dopiskiem) rano, przed pójściem do pracy i do teraz nie mogę przestać o tym myśleć. Doszłam do wniosku, że jesteś za dobra jak dla nas. Nie w sensie, że taka z Ciebie Matka Teresa. Tylko czym zasłużyliśmy sobie że obdarowujesz nas i dzielisz się z nami swoim talentem. Jesteśmy szczęściarzami. Ale nieskromnie mówiąć – nawiększą dla Ciebie satysfakcją i nagrodą powinna być ( i pewnie jest -już słyszę Twój chichot) nasza kompletna niezamierzona niewiedza.
Teraz kiedy wiem co to za nagroda, chcę Ci powiedzieć, że cenię ją ogromnie. Zawsze kochałam Kręciołka i Sedno ale teraz nabrało dla mnie szczególnego znaczenia. I troszkę inaczej go czytam, chociaż czyta mi się dokładnie tak samo.
Dziękuję LEO i mocno Cię ściskam.
Podziel się z nami, proszę o tym pomyśle, planach i jego kontynuacji.
No i kompletnie się zachłysnęłam. Przeczytałam kolejny odcinek (z Twoim dopiskiem) rano, przed pójściem do pracy i do teraz nie mogę przestać o tym myśleć. Doszłam do wniosku, że jesteś za dobra jak dla nas. Nie w sensie, że taka z Ciebie Matka Teresa. Tylko czym zasłużyliśmy sobie że obdarowujesz nas i dzielisz się z nami swoim talentem. Jesteśmy szczęściarzami. Ale nieskromnie mówiąć – nawiększą dla Ciebie satysfakcją i nagrodą powinna być ( i pewnie jest -już słyszę Twój chichot) nasza kompletna niezamierzona niewiedza.
Teraz kiedy wiem co to za nagroda, chcę Ci powiedzieć, że cenię ją ogromnie. Zawsze kochałam Kręciołka i Sedno ale teraz nabrało dla mnie szczególnego znaczenia. I troszkę inaczej go czytam, chociaż czyta mi się dokładnie tak samo.
Dziękuję LEO i mocno Cię ściskam.
Podziel się z nami, proszę o tym pomyśle, planach i jego kontynuacji.
KOCHANI!!!
MADDIE - absolutnie nie chcialabym Cie przyprawić o jakąkolwiek trwałą szkodę na zdrowiu ale to co napisałaś i sposób w jaki to zrobiłaś był dla mnie największym komplementem, jaki mogłaś mi dać. To wspaniały prezent - od każdego z Was, kto wyraził zdziwienie, zumienie, ale przede wszystkim... kto nie zauważył różnicy
To daltego trzymałam "to" w tajemnicy, ale jak obiecałam, tak i wystartowałam z niespodzianką.
Maddie - 18 czapterk to nie koniec. Dokończylam juz całe Sedno dochodząc do samiuśkiego końca, tak jak w Kręciołku. Wszystko Przed Wami.
Za "nutkę ironii" jestem Ci szczególnie wdzięczna Cieszę sie, że potrafiłam z moim humorem wczuć sie w treść i poprowadzić wątki do końca.
Barzo dziękuję bratu za opinię, bo zdanie kogoś, kto nie lubi Roswell a komu podoba sie opowiadanie lub nawet jego część to oczywisty komplement.
Co do fragmentu o dziadkach... niestety i mnie tak kiedyś szczypano w policzek A z resztą któż tego nie przeżywa? Zapewne i część Waszych dni jest ukryta w tym dokończeniu, bo z pewnością przeplata się tam parę moich myśli, moze nawet wspomnień
ELUNIU - To co napisałaś o tym, iz nie czułaś potrzeby szukania oryginału mając moje tłumaczenie to przepiękne słowa. Czasami wydaje mi się, że świat i ja sama tracę wartość, szukam pocieszenia i sensu i znajduję go własnie tu, w waszych komentarzach.
Ale miałas też rację pisząc o dopasowaniu tłumacza do utworu i autora. bardzo żałuję, że nie mam żadnego kontaktu z Incognito, bo bardzo bym chciała by ocenił moją pracę i rozwiązanie jakie podsunęłam na koniec opowiadania zasugerowana oczywiście Kręciołkiem. Pewnie z moim cyniczno-sarkastyczno-ironicznym (momentami oczywiście0 podejściem do świata mogłabym sie z nim/nia dogadać
Nie czuję się kims wyjatkowym. To WY mnie kimś takim widzicie i dlatego czuje sie wspaniale. To dla Was i oczywiście dla samej siebie dopisałam Sedno. Wiedziałam, ze ten styl jest mi bliski. jestem podobnie skonstruowana jak Max Ale... nie chcwalmy dnia przed zachodem słońca. Przed Wami jeszcze sporo czapterków Sedna do oceny, czy rzeczywiście podołałam poprzeczce, jaką ustawił Incognito.
Eluniu, te dwa opowiadania, które teraz stoją juz wydrukowane na półce u... mojej mamy, która je czyta są dla mnie czymś wyjatkowym nie tylko ze wzgledu na mój własny wkład w te historie. fakt, iz moje nie tylko tłumaczenie, ale też dokończenie historii mojego autoprstwa sprawiło, iż Sedno i Kręciołek są dla Ciebie ważne poczytuję jako bardzo wysokie wyróżnienie i być moze brzmi to pompatycznie, to jednak tak jest.
zdradzę Wam jeden sekret... najbardziej obawiałam sie jednego. Sedno to ... punkt widzenia. CHŁOPAKA ale zapytałam sie jednego z męskiej części wielbicieli Incognito, czy udało mi sie ten punkt widzenia oddać i stwierdził, że podołałam tokowi myślenia płci odmiennej
Co do kontynuacji... jak juz wspomniałam. Sedno jest już ukończone. Wraz z Kręciolkiem stanowią już na mojej półce zamkniętą całość. jeśli tak trafią również na Wasze półki (z nieskromnym dopiskiem "LEO" jako współautor Sedna będę bardzo szczęśliwa.
Tu postanowilam nic nie kombinować i piszedalej w "SPIN "z zaznaczeniem autorstwa Incognito. moze kiedyś przetłumacze mu te kilkanaście rozdziałów i otrzymam jego / jej własną recenzję?
Co będzie dalej z maxem i Liz? Wiecie z Kręciołka. Jak dokąłdnie to się będzie działo? Hm... to już własnie dalsza część mojej niespodzianki dla Was.
jak sie cieszę, że Wam sie podoba i że nie zauważyliście różnicy!
MADDIE - absolutnie nie chcialabym Cie przyprawić o jakąkolwiek trwałą szkodę na zdrowiu ale to co napisałaś i sposób w jaki to zrobiłaś był dla mnie największym komplementem, jaki mogłaś mi dać. To wspaniały prezent - od każdego z Was, kto wyraził zdziwienie, zumienie, ale przede wszystkim... kto nie zauważył różnicy
To daltego trzymałam "to" w tajemnicy, ale jak obiecałam, tak i wystartowałam z niespodzianką.
Maddie - 18 czapterk to nie koniec. Dokończylam juz całe Sedno dochodząc do samiuśkiego końca, tak jak w Kręciołku. Wszystko Przed Wami.
Za "nutkę ironii" jestem Ci szczególnie wdzięczna Cieszę sie, że potrafiłam z moim humorem wczuć sie w treść i poprowadzić wątki do końca.
Barzo dziękuję bratu za opinię, bo zdanie kogoś, kto nie lubi Roswell a komu podoba sie opowiadanie lub nawet jego część to oczywisty komplement.
Co do fragmentu o dziadkach... niestety i mnie tak kiedyś szczypano w policzek A z resztą któż tego nie przeżywa? Zapewne i część Waszych dni jest ukryta w tym dokończeniu, bo z pewnością przeplata się tam parę moich myśli, moze nawet wspomnień
ELUNIU - To co napisałaś o tym, iz nie czułaś potrzeby szukania oryginału mając moje tłumaczenie to przepiękne słowa. Czasami wydaje mi się, że świat i ja sama tracę wartość, szukam pocieszenia i sensu i znajduję go własnie tu, w waszych komentarzach.
Ale miałas też rację pisząc o dopasowaniu tłumacza do utworu i autora. bardzo żałuję, że nie mam żadnego kontaktu z Incognito, bo bardzo bym chciała by ocenił moją pracę i rozwiązanie jakie podsunęłam na koniec opowiadania zasugerowana oczywiście Kręciołkiem. Pewnie z moim cyniczno-sarkastyczno-ironicznym (momentami oczywiście0 podejściem do świata mogłabym sie z nim/nia dogadać
Nie czuję się kims wyjatkowym. To WY mnie kimś takim widzicie i dlatego czuje sie wspaniale. To dla Was i oczywiście dla samej siebie dopisałam Sedno. Wiedziałam, ze ten styl jest mi bliski. jestem podobnie skonstruowana jak Max Ale... nie chcwalmy dnia przed zachodem słońca. Przed Wami jeszcze sporo czapterków Sedna do oceny, czy rzeczywiście podołałam poprzeczce, jaką ustawił Incognito.
Eluniu, te dwa opowiadania, które teraz stoją juz wydrukowane na półce u... mojej mamy, która je czyta są dla mnie czymś wyjatkowym nie tylko ze wzgledu na mój własny wkład w te historie. fakt, iz moje nie tylko tłumaczenie, ale też dokończenie historii mojego autoprstwa sprawiło, iż Sedno i Kręciołek są dla Ciebie ważne poczytuję jako bardzo wysokie wyróżnienie i być moze brzmi to pompatycznie, to jednak tak jest.
zdradzę Wam jeden sekret... najbardziej obawiałam sie jednego. Sedno to ... punkt widzenia. CHŁOPAKA ale zapytałam sie jednego z męskiej części wielbicieli Incognito, czy udało mi sie ten punkt widzenia oddać i stwierdził, że podołałam tokowi myślenia płci odmiennej
Co do kontynuacji... jak juz wspomniałam. Sedno jest już ukończone. Wraz z Kręciolkiem stanowią już na mojej półce zamkniętą całość. jeśli tak trafią również na Wasze półki (z nieskromnym dopiskiem "LEO" jako współautor Sedna będę bardzo szczęśliwa.
Tu postanowilam nic nie kombinować i piszedalej w "SPIN "z zaznaczeniem autorstwa Incognito. moze kiedyś przetłumacze mu te kilkanaście rozdziałów i otrzymam jego / jej własną recenzję?
Co będzie dalej z maxem i Liz? Wiecie z Kręciołka. Jak dokąłdnie to się będzie działo? Hm... to już własnie dalsza część mojej niespodzianki dla Was.
jak sie cieszę, że Wam sie podoba i że nie zauważyliście różnicy!
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Leo jesteś WIELKA!
To się nazywa Niespodzianka! Gratuluję! Dzięki Tobie to opowiadanie ma dalszy ciąg - więc jest się z czego cieszyć! ( same wykrzykniki - ale poprostu jestem bardzo mile zaskoczona).
Jeszcze raz Wielkie Dzięki!
To się nazywa Niespodzianka! Gratuluję! Dzięki Tobie to opowiadanie ma dalszy ciąg - więc jest się z czego cieszyć! ( same wykrzykniki - ale poprostu jestem bardzo mile zaskoczona).
Jeszcze raz Wielkie Dzięki!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
LEO
Leo chciałam ci tylko napisać, że to jedno z najlepszych tłumaczeń jakie widziałam, a twoje dokończenie jest naprawdę super. Uważam tak przede wszystkim dlatego, ze nie zorientowałam się ,że pisał to ktoś inny, a nie wiem czy nawet nie lepsze.
marta86-16roswellianka
kochani, jako że ostatnio były małe zawirowania z miejscem naszego forum wypadły dwa odcinki - dwa czapterki konkretnie. dlatego dziś - dwa własnie Wam wklejam. kolejny już we wtorek Oby Wam sie podobało!
Czapterek 19
Gorąco mi.
Nigdy wcześniej nie było mi tak gorąco.
I głupio.
Tess zaczyna płakać przez sen.
Michael mamrocze.
Tess zaczyna się wiercić.
Moje łóżko jest za ciasne.
Tess odwraca się do mnie. Ma otwarte oczy. Obudziła się. Mówi, że się boi. Że powinna nocować u Liz, ale jej nie może prosić o to, o co chce prosić mnie. Płacze, a ja leżę dalej odwrócony do niej plecami. Chcę się odwrócić, ale ona mi nie pozwala. Mówi, że się boi, ze nie ma siły samej, że nie może o to prosić Kyle’a, że nie ma nikogo, kto by jej pomógł. Że chce tylko bym tam poszedł z nią. Bym był blisko. Żeby nie była sama. A potem mówi mi to, czego powinienem był się tak bać. Że chce kogoś zamordować. Wiedziałem o tym, ale nie mogłem przewidzieć, że to powie tak na głos. Do mnie. Że to tak wyszepcze. Odsuwa się, bo chce, żebym ja teraz zobaczył. Więc się odwracam. Twarz ukrywa w dłoniach. Widzę jej dłonie. I widzę jej ramiona. Są granatowo żółte. Pokryte plamami. W niektórych miejscach bordowe. Muszą boleć. Bardzo. To stare i nowe siniaki. Boże. Szlocha. Michael dalej mamrocze przez sen. Tess pochyla głowę w moim kierunku. Wciska ją pod moją brodę. Moja koszula robi się wilgotna. Z potu i od jej łez. Kiedy zasypia ja zaczynam myśleć, w co wdepnąłem. I wiem, że muszę zadzwonić do Liz…
„O mój Boże! Michaelu Phillipie Evans! Jak ci nie wstyd”
Budzi mnie krzyk.
Nade mną stoi babcia.
Czemu krzyczy?
Czemu mi tak ciepło?
Czemu nie słyszałem jak otwiera drzwi?
Czemu nie byłem czujny tak jak zawsze?
O matko…
Leżę opatulony rękami Tess, która właśnie przeciera oczy. Ma je całe podkrążone.
„Babciu” krzyczę za nią „Tess przyszła przenocować, a Michael zajął śpiwór…” wskazuję na podłogę.
Michael wyniósł się nad ranem.
Śpiwór jest pusty.
Kurwa.
Każdy, kto doświadczył życia na łonie rodziny wie, że takie sytuacje wymagają zebrania ogólnego forum. Jeśli nie forum, to przynajmniej gremium. No i jest. Oskarżony: ja. Sędzia: Mama. Mam przesrane. Prokurator jest mężem sędziego a główny świadek jego teściową. Wiecie co się mówi o teściowych? Że nie ma co im podskakiwać. Współwinnym jest dziewczyna syna szeryfa, a przydzielony z urzędu obrońca dalej jest na mnie wściekły za wyjawienie sekretu o miłości do Stallone, więc czeka mnie wyrok jak nic. A do tego dochodzi jeszcze morderstwo z premedytacją, w którym Tess chce, bym wziął udział…
Zamiast tego wysłuchuję … ciszy. A potem burza. Mama jest zawiedziona, tata zdziwiony, babcia wstrząśnięta, dziadek się uśmiecha, ale dziadek nie ma głosu. Potem wysłuchuję o zawodnych metodach rodzicielskiego wychowania, zabezpieczeniach, figlach pod ojcowskim dachem, odpowiedzialności, nauce i potrzebie posiadania zawodu zanim założy się rodzinę, która powinno się założyć z kimś, kogo się naprawdę kocha. Może nie w tej kolejności, ale przez plany o morderstwie nie mogę się skupić. O 17.00 mam być w domu. Jestem uziemiony.
Zamiast na zajęcia jadę po Liz. Ten Fragles coś do niej mamrocze o kinie. Chętnie bym mu wyprostował te dredy. Baseballem. Ale przemoc nie leży w mojej naturze. Seks – to co innego.
Muszę zmienić temat, muszę przestać myśleć o Tess i jej planach, bo zwariuje. Musze powiedzieć Liz, ale nie teraz, teraz jedziemy do nikąd. Nigdzie. To nasz cel. Pytam ją o sekrety, a ona mi na to, że Fraggles się w niej kocha.
Czasami słowa po prostu wylatują z moich ust.
„Ten od prochów?” pytam więc bezpośrednio, co jak na mnie jest dużym osiągnięciem.
„Ta, pragnie mojego ciała.”
„Naprawdę?” udaję zdziwienie, chociaż musze się przyznać, że gdyby włożyć na nią coś bardziej obcisłego zdanie Fragglesa by mnie wcale nie zdziwiło.
„Chce, bym mu urodziła upragnione dziecko.”
„Dziwne.” Jak można rodzić takiemu typowi dziecko kochając się w Kyle’u? Zaraz zmieni temat. Zagalopowała się.
„Ta..” mówi wyglądając przez okno „Całkiem pieprzenie dziwne, więc kto będzie się bawić w podpisywanie tych książek.”
Mówię jej o Craterze Leviathanie. To co przeczytałem w jego opatulonych po uszy fobią i lękiem książkach, jest odkąd pamiętam moim światem i tak jak kończą się jego książki, tak prawdopodobnie skończy się mój świat: szybko, smutno i boleśnie. Kupiłem wszystkie jego książki. Myślałem, ze znajdę wskazówki. Jak zrobić, by być szczęśliwym. Ale ten facet jest niepoprawnym pesymistą, więc źle wybrałem. Nagle jednak okazuje się, że Liz go uwielbia. Że przeczytała większość jego książek i że tak samo jaja ja większość zna na pamięć. Więc cytujemy bezmyślnie kolejne fragmenty jego dzieł. Czas mija szybciej. A ona, jak mówi, wydaje się bardziej niż normalna. Nawet urocza. Włosy rozwiewa wiatr, oczy błyszczą się jak opowiada fabułę, która i tak już znam.
Docieramy na miejsce. Istny dom wariatów. Pasujemy tu. Ja tu pasuję. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, jest więcej większych oszołomów. Stoję cierpliwie w kolejce i patrzę w oczy człowieka, który zdaje się mnie znać. A on nagle mówi do mnie:
„Synu, pamiętaj: lęk przed odkryciem się owija się w tajemnicę, której poznanie uratuje ci życie. Kobieta potrafi zrozumieć i potrafi nienawidzić.”
Wolałem to pierwsze zdanie.
Czytam jego dedykację.
Max
Sekrety są oknami duszy
A może to warzywa?
Mieszkam w nigdzie, powinieneś może też spróbować.
Obudź się synu!
-Crather Leviathan
Odnajduję Liz, pokazuję jej to i udaję, że nie wiem, o czym on myślał pisząc to. Odwiedzamy kolejne działy. Pokazuję jej moją ulubioną książkę o hodowli kaktusów. Mają kolce, ale ratują życie wodą, którą w sobie gromadzą. Część ludzi ich nie lubi, ale ja uważam, że mają prawo żyć. I ratować komuś życie. I mają prawo do samotności i do pustyni. Szkoda tylko, że każdy dotyk ich jest tak bolesny, że sprawiają ból każdemu, bez względu na to, czy ją kochają czy nie…
Widzę, że dobrze się bawi, ale jak nie wrócę na 17.00 to nic tego nie wytłumaczy. Więc mówię: „Powinniśmy już wracać, mam randkę z Tess o 5.”
Jest na mnie zła. Teraz to widzę. Ale nie mogę jej powiedzieć, że mam szlaban, bo spałem z Tess. Technicznie spałem. Na pocieszenie mam coś dla niej. Kosmitę, takiego jak szkielet w gabinecie dr Amosa.
Łapię kosmitę i podtyka mi pod nos: „To ty?” pyta.
„No, całkiem możliwe”.
„Który z nich to ty.” Mówi przyciskając i zwalniając guziczek „Szczęśliwy mały ufoludek, czy bidna , maluczka kupka kosteczek?”
„Jedno i drugie chyba.”
Gdybym potrafił jej powiedzieć, gdybym potrafił zrozumieć, że może ona zechce zrozumieć coś, czego ja sam nie rozumiem… ale za bardzo się boję. To jest za dużo. Nawet jak na mnie. Nie mogę jej tym obarczać. Powietrze robi się gęste od napięcia. Zaczynamy się droczyć jak dzieci z podstawówki.
Nagle wypala: „Nie martw się mój mały szczęśliwy ufoludku, nie pozwolę dużemu ufoludowi dłużej się tobą bawić.”
„Nigdy nie podziękowałem ci...za... za to, że nikomu nie powiedziałaś.”
„Nie ma o czym mówić.”
„Nie, serio, nawet wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby ktoś inny się dowiedział.”
„No cóż, zrobiłam to z czysto egoistycznych pobudek. Nie chcę patrzeć jak Roswell przeżywa to jeszcze raz.”
Myślałam, że jest cień szansy, że zrobiła to dla mnie.
„Cóż.. dzięki w każdym razie.”
„Dobra..”
„Mały szczęśliwy ufoludek ma nadzieję, że będziesz się dobrze bawił na swojej randce.”
Uśmiecham się. Gdyby wiedziała. „Wiesz co, jak będziesz częściej rozmawiać z tym kosmitą, możesz potrzebować dodatkowych sesji z dr Amosem.” Widzę jak za witryną czai się ta blondyna-od-kolezanki-Liz.
Mój pokój jest za ciasny. Łazienka za mała. Nie wytrzymam dłużej. Jest ósma.
„O Boże, muszę ci coś powiedzieć.”
„Niech zgadnę” mówi „Dostałeś wezwanie z rodzimej planety i musisz oddać im te swoje uszy.”
„Tess” mówię, a głos mi drży, nie wiedziałem, że mój głos mnie zdradzi. Zdradzam samego siebie. „Tess chce, żebym pomógł jej kogoś zabić.”
Słyszę w słuchawce: „Oh.” A potem nic. Cisza.
„Liz?”
„Hmmm ... co jej odpowiedziałeś?”
„Nic jej nie powiedziałem. Liz... ona... Boże, widziałaś jej ręce?” tylko to mogłem z siebie wydusić.
„Max, ona zatrzymała się u mnie, nie wiem jak...”
„Po prostu spójrz na jej ramiona.”
„Kiedy skończyła się wasza randka?” pyta.
„Parę minut temu.” A co jej miałem powiedzieć? Że nie potrafiłem powiedzieć jej tego wprost?
„Ożeszku, ona już tu jest, lecę.”
„Liz, do cholery, co ja mam zrobić.”
„Ty się... ty się uspokój.”
Ja mam się uspokoić?
„I oddychaj na miłość boską, nie wiem, oglądnij coś w telekuku albo coś.” Rzuca słuchawkę na widełki.
Telewizor? Mam zakaz. Zwykle nie robi to na mnie wrażenia, bo i tak to jeden wielki kanał, ale w tej chwili by mi się przydał. Pooglądałbym jakąś romantikę. Pozwala myśleć nie zwracając uwagi na treść.
Potem dzwoni Tess. Tess chce, bym przyszedł do Liz rano, przed zajęciami. W jej głosie słychać nadzieję. Nadzieję, że jak oboje tam będziemy, to ona może zapomni o tym, o co mnie prosiła.
Czapterek tłenty
Rozumiem fryzjera. Nie mogę wyglądać jak ten Fraggles Eddie. Poza tym rozumiem potrzebę golenia się. Izz mówi, że nie znosi, jak rano drapię. Kiedy jestem nieogolony i kiedy ona mnie przytula. Czasami. Bo taki kochany jestem. Ta różowiuchna, miluchna wersja mnie. Ale po co do cholery ryzykować wykłucie oczu wpychając sobie do nich jakiś drut? Nie rozumiem dziewczyn. Chcą być ładne, ale w nocy tylko w serialach żadna z nich nie zmywa tych ton pudru, kremu, farby znad oczu i z ust. Mama zawsze zmywa. Przecież tata nie wstaje rano cały umazany jej szminką. Jak nie malują się to odchudzają. Życie bywa okrutne. Ktoś wyciął nam niezły kawał. Ja dawno się już pogodziłem, że żaden ze mnie macho, Michael udaje, że opinia innych o nim mu wisi i udaje, że nie próbuje podciągać się na drążku. A Izabell np. twierdzi, że jest za gruba. Co piątek obiecuje sobie, że od poniedziałku się odchudza. Wcale nie uważam, by to było jej potrzebne, ale ona oglądała jakiś film o Związku Radzieckim i twierdzi, że jeśli przytyje choćby kilogram będzie wyglądać jak przodowniczka pracy w oraniu pól na jakimś traktorze. W poniedziałek pamięta o diecie, ale tylko do wieczornego filmu, kiedy to wściekając się na mnie idzie po lody.
Powiedziałem jej, że Alex chyba też nie widzi powodu, dla którego miałaby się odchudzać i nie uważa ją chyba za grubą. Dwie noce z rzędu śniły mi się koszmary. Krzyżówka naćpanej myszy ze słoniem Dumbo i Clark Kent ratujący
Tess z rąk Kyle’a. Pojęcia nie mam czemu się tak wkurzyła.
„Po co to w ogóle jest?” pytam.
„Powiem ci po co to jest” mówi Liz „to taktyka, marketingowe badziewie, sprzedają ci tani bezbarwny żel w butelce i kasują 5 baksów za sztukę. Obietnica niewidzialnego piękna.”
Ja na to: „O.”
Tess mówi „ Sens w tym, że to podkręca twoje rzęsy, utrzymuje w niezmienionym stylu i jest tańsze, kiedy nie potrzebujesz koloru.”
Udaję, że wiem o czym mówią :”O”.
„Piękno” mówi Liz „To instytucja”.
„Liz” mówi Tess „Ja tylko chcę, żeby twoje oczy wyglądały na większe.”
Śmieję się „ Za dużo czytasz, obie czytacie za dużo.”
Liz „ Nie ma takiej możliwości.”
Zapada chwila ciszy, w której ani ja ani Liz ani Tess nie chcemy powiedzieć czemu tak właściwie tam jesteśmy. Więc Tess zmienia temat. „Chodzisz na siłownię?”
„Nie, podciągam się w pokoju, raz na jakiś czas”.
Tess kładzie głowę na moim ramieniu. Wydaje się, że zapomniała. Na chwilę, ale że zapomniała i że jest szczęśliwa z tego powodu. Więc uśmiecham się do Liz, bo teraz przynajmniej oboje wiemy, że Tess czuje się lepiej. Wtedy jestem już pewny, że mogę zabrać Liz do tego niezależnego kina, gdzie wyświetlają film według książki Leviatana Crathera. I pomimo tego, że kupuję jej Sneakersa a ona mi popcorn to coś jest nie tak. Bo na chwilę, gdy zgasło światło, poczułem jej zapach i jej ciepło. Była blisko i nie wiedząc nic nie uciekła. Ale w pewnym momencie zrozumiałem, że była za blisko. Że może się pokłuć. Więc muszę to szybko skończyć, żeby jej nie skrzywdzić. Musimy wracać do szkoły. Musze wytrzymać do lunchu, podczas którego ostracyzm ze strony Michaela, Marii, Alexa i Izz pomoże mi usiąść koło Liz Parker. Parker. Ładne Nazwisko. I Imię. Jak Taylor. Nie jak kawa.
„Ciebie też wywalili.” Myśli, że ostracyzm posunął się wyjątkowo daleko..
„Ta... przejdzie im. Zawsze im przechodzi.” To prawda. Musimy się czasami rozstać, by chętniej wracać do siebie po pomoc i po potrzebę nie-bycia-samotnym.
Chyba muszę jej coś powiedzieć. O makowym polu. Pokazuje jej zdjęcia, które jest dla mnie jedynym miejscem, w które warto wierzyć.
„Makowy Rezerwat, Kalifornia.”
To zrobiło na niej wrażenie. Maki. „Twoja głowa nigdy nie dorosła do tych uszu.” Widocznie coś jeszcze oprócz maków zwróciło jej uwagę. Spokojnie. Przyzwyczaiłem się. Zawsze powtarzam, ze życie boli a prawda jest okrutna.
Rzucam jej spojrzenie „odpieprz się” i zabieram fotografię. Teraz już wiem, co powinienem powiedzieć. „Powinniśmy pojechać.” Tam jest tak samo gorąco jak tutaj, ale znacznie ładniej. Tam można zapomnieć.
„Do Kalifornii?” pyta. Waha się, ale w końcu rozumie.
„Nie mam czasu” mówi.
„Po szkole”. Powiem Brody’emu, że jadę szukać kosmitów. Da mi wolne.
„Czemu”
„Co czemu?”
„Czemu ja”
„Cóż” zaczynam „fajnie nam razem, nie?”
„Cokolwiek pomyśli Tess.”
„Jej nie zależy, wie, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.”
„Cóż, nie jest ci dobrze razem z Tess?”
„Tak, ale my robimy inne rzeczy.”
„Jak na ten przykład obijanie się?”
„Nie...”
„To co innego, planowanie morderstwa?” mówi.
O-o. jeśli spojrzę jej w oczy wszystko zrozumie, a do tego nie mogę dopuścić. Nie teraz, nie kiedy mnie może polubić.
„Zapomnij.” Mówię. Temat urywa się, bo podchodzi Tess.
„Możemy spotkać się w piątek wieczorem w moim domu, jest trochę rzeczy, które chcę zabrać, a nie chcę iść sama.”
Zgadzam się. Tess nas połączyła i nas potrzebuje. Musi się stamtąd wynieść. Jeśli nie bezie mogła nocować u Liz, jakoś wcisną ją u mnie, albo lepiej u Izz. Ona zrozumie.
Czwartek jest jeszcze bardziej upalny niż środa. Wsadziłbym się do paczki i wysłała na Alaskę, ale tam za często widuje się Ufo, więc po co kusić los. Izz wchodzi do pokoju i kładzie się na moim łóżku. Jak jest gorąco nigdy nic nam się nie chce. Michael już przyszedł i też leży na moim łóżku. Z Izz to może leżeć, a ze mną nie. Nigdy go nie zrozumiem. Michael przez chwile stara się skupić na książce, którą czyta, ale odkłada ją, bo pot skleja oczy. I tak leżymy. Ja na podłodze. Izz z przymkniętymi jak zawsze oczami odzywa się: „Dalej się na ciebie wściekają.” Ma na myśli domowników powyżej 20 roku życia.
„Ja też bym się wściekł, gdybym znalazł syna w łóżku z dziewczyną. We własnym domu. Nieletnich.” To głos Michaela. Zastanawiam się ile ruchów wymagających użycia mięśni muszę zrobić by sięgnąć po moją pałkę baseballowa i jak blisko w jej zasięgu znajduje się Michael. Jest jednak za gorąco. Wiec tym razem mu podaruję. Moralista się znalazł.
„Powinieneś włożyć ten sweterek od babci” mówi Izabell. „jest beznadziejny, ale jak go ponosisz to im trochę przejdzie.
Rzucam jej moje ‘odbiło ci?” spojrzenie. Jest blisko 32 stopnie.
„To zjedz jej ciasto. Dwa kawałki.”
Mama odziedziczyła talent kulinarny po babci wiec wiecie, co to oznacza.
„Jutro włożę sweter.” Odzywam się. Coś trzeba było wybrać.
„Mają otworzyć nowy market na rogu Neptuna i Mlecznej drogi.” Obwieszcza Izz. „Za tydzień.” Dodaje. „Umówiłam się już z Marią, że tam pójdziemy.”
„Po co? Obok są już dwa markety z ciuchami i kosmetykami.” Wzdycha Michael.
„Nic kompletnie nie rozumiesz. Otwarcie to nowości i promocje. Ja nie mam się w co ubrać. Przecież nie będę chodzić tak jak wy. W jednych portkach przez pół roku.”
„Ja mam 4 pary spodni.” Obwieszczam.
„Wszystkie z długimi nogawkami. Powodzenia przy tych 32 stopniach.” Stęka Izz. Ma racje. Przydałyby się jakieś krótkie.
Brody chodzi w tę i z powrotem. Ewidentnie coś go dręczy. Przechodzę obok, staram się nie odzywać. Wychodzi bez trudu. Mam praktykę.
„Evans” mówi Brody. Zatrzymuję się w pół kroku. Nie odwracam się, może nie zauważy różnicy. „Ciąża.”
Rozmawiał z moimi rodzicami.
„Dzieciaki mnie pytają.”
Czekam aż powie resztę.
„Nie mogę im powiedzieć skąd się biorą kosmici.”
Ciekawe, czy mnie może powiedzieć. Sam bym się chętnie czegoś dowiedział na ten temat. Nie to, żebym nie wiedział w ogóle, ale w tych okolicznościach każda informacja wydaje się ważna. Tak na przyszłość.
„Evans. Kosmici zapładniają ziemskie kobiety. Po to je porywają.” Tłumaczy mi rzeczowo „Dzieci rzadko kiedy się rodzą. Są potwornie zdeformowane, bo ciężko jest połączyć dwa gatunki. Jeśli coś przeżyje – rząd natychmiast bierze je na eksperymenty do strefy 51.”
Mogłem się domyślić. Brody to nie jest wiarygodne źródło.
„To skąd się biorą kosmici?”
„Klonują się.”
„Nie uprawiają seksu?”
„Nie.”
To dlatego są tacy wredni i zmarnowani, milczący, często muszą myśleć o śmierci. To by też tłumaczyło te cztery palce. W normalnym życiu kciuk się przydaje. Tylko teoretyzuję.
„A po co chcą połączyć dwa gatunki?”
„Bo umierają. Ich gatunek wymiera.”
„Dlaczego?”
„Jeszcze sobie nie przypomniałem. To kwestia czasu. Tak mi się wydaje. Jak dzieciaki będą pytać przyznajemy się tylko do wersji o klonowaniu. Zrozumiałeś Evans?”
Potakuję.
Czy to możliwe żebyśmy w trójkę uciekli ze strefy 51?
****************************************************************
Jutro piątek, ale zanim to nastąpi…
Do tej pory to właśnie ja uchodziłem za wyjątkowo zrównoważoną latorośl rodziny Evansów. Nie to, żeby Izz była mniej odpowiedzialna, ale ja byłem o wiele bardziej spokojny. To chyba was nie dziwi. Z atrofią mięśni nie ma żartów, a poza tym pośpiech powoduje niepotrzebne spalanie tłuszczy i zużycie energii, którą magazynuję na wypadek, kiedy przyjadą dziadkowie i trzeba się będzie z dwa, góra trzy razy uśmiechnąć. Przecież żaden wysiłek nie weźmie się z powietrza.
Najgorsze jest jednak posiadanie sąsiadów. A zwłaszcza, wersja najbardziej obłędna, to posiadanie sąsiadów, którzy posiadają dzieci, które są trzy razy młodsze od ciebie. Dlaczego? Ponieważ amerykański zwyczaj głosi pokrewieństwo dusz i sąsiedzką samopomoc, która czasami sprowadza się do opieki nad dziećmi sąsiadów. Za darmo. Chociaż przyznam się szczerze, że nawet gdyby mi zapłacili nie pilnowałbym tych bachorów. Wolę amputację. I pracę w Ufo-center.
Po całej sprawie z seksem teoretycznym, praktycznymi prezerwatywami i wyjątkowo namacalnymi dowodami mojego spania z dziewczynami wydawało mi się, że moja kandydatura na opiekunkę została na zawsze przekreślona. Jednak Izz wzięła sprawy w swoje ręce i ostentacyjnie obwieściła, że ona i Alex idą do kina i nie może już tego odkręcić. Poza tym stanęła w progu pokoju. Mojego pokoju. Popatrzyła na łóżko i na podłogę i na schowany pod łóżkiem śpiwór dla Michaela. Przymyka oczy.
„Przygarnij dwójkę Busterów” poprosiła. „Chcę iść na kolację i do kina z Alexem. Proszę Max.”
Izabell, jeśli myślisz, że pozwolę się wmanewrować w te rozwrzeszczane i rozpuszczone wyjce o zdolnościach kojarzenia faktów na poziomie ameby i pantofelka, to się grubo mylisz. Więc odpowiadam unikając jej wzroku. „ok.”
I dlaczego do cholery ona idzie z Alexem? Czemu Michael gada z Alexem? Co to jest w ogóle? Alexomania? Alexoholizm? Może Alex zostanie księdzem? I niech mu droga lekką będzie. A jak pocałuje moją siostrę w kinie to osobiście dam mu w pysk. W słusznej sprawie tyle energii decyduję się zużyć w ciemno.
Tak więc rodzice szli na proszoną, służbową kolację, a ja, ten-który-ma-szlaban był jedynym, który do wyboru miał kąpiel z włączoną suszarką lub Barta i Marianne. Jeśli jednak ja i suszarka zawrzemy dozgonną znajomość nigdy nie zbliżę się bardziej do Liz, a czuję przez moją pseudo zieloną skórę, że mam cień szansy, by poznać ją bardziej.
„Jaka ona jest? No w łóżku.” Zapytał Bart. Dłubał w nosie i badał zawartość odwiertów. Usłyszałem brzęk tłuczonego szkła. Marianne zamiast odwiertów badała zawartość naszych kuchennych szafek. Waży tyle co ja mając metr trzydzieści. Głodna jest zawsze. Nie biorę jej na kolana, bo działa jak prasa na złomowisku samochodów. To jak przyspieszona osteoporoza na twoje kości. Jak je widzę dochodzę do wniosku, że bycie ufoludem jest komfortowym wytłumaczeniem na niechęć do posiadania potomstwa.
„No to jak? Łatwa była? Miałeś orgazm?”
Mówili o tym w wieczornych wiadomościach? Słyszałem, że dorastając wyzbywamy się umiejętności fantazjowania. Może te dzieciaki by w końcu cholera jasna zaczęły dorastać?
„Jęczała?” – zapytała Marianne łapiąc resztki herbatników, które wypadały jej z zapchanych ust. „Mama jęczy ale tylko przez minutę. Czasami dwie. A ona jęczała? Jak długo? Ile średnio trwa orgazm u faceta? A ile u kobiety?”
Co to? Różowa seria? Naoglądali się Opowieści różowego pantofelka czy podbierają playboya ojcu?
Wysyłam mu wyjątkowo proste w zrozumieniu spojrzenie ‘dziecko-co-ty-wiesz-o seksie’ i ignoruję go.
„To jak się robi ten orgazm?” Bart nie odpuszcza tak łatwo. O ile Mairanne ma uścisk szczęki buldoga, to Bart ma jego upór. Razem całkiem brzydki z nich pies.
„Dowiesz się za parę lat na biologii” mówię.
„Za parę lat może być za późno.” Mówi poważnie Bart robiąc oczami coś, co chyba powinienem rozumieć, ale wolę się nie domyślać. „Sam wiesz, masz siostrę. Ładna z niej dupa, tak poza tym.”
Z takimi dzieciakami trzeba postępować stanowczo. Uciąć temat zanim go rozwleką.
„Lody i dwa roczniki playboya oraz „Naj” do podziału jeśli się zamkniecie. Dzielicie się tym jak chcecie. Zgoda?”
„Ile tych lodów i jakie?” Marianne jednego nie można odmówić: rzeczowości.
„500 ml. Czekoladowo waniliowe” Izabell zupełnie przypadkowo wybiegła po nie godzinę przed wyjściem z Alexem.
„Zgoda.”
Teraz mogę się skupić na własnym samoumartwianiu i wieczornym bloku reklam przeplatanym starą serią „Świętego”.
*******************************************************************
Znowu upał. Jest wieczór i powinno być chłodniej, ale nie jest. Koszula lepi się do ciała jakbym wcale przed chwilą nie brał prysznica. Liz milczy. Oboje milczymy. Jedziemy do Tess i zastanawiamy się, co tam będzie. Jak ona zareaguje na to mieszkanie. Na to, co tam przeżywa dzień w dzień. Zastanawiałem się, czy nie prosić ojca o poradę. Jest przecież prawnikiem. Ale zanim to zrobię, musze spytać Tess. Muszę podać jej numer darmowej infolinii dla ofiar przemocy w rodzinie. Dzwoniłem tam. Pomogą jej, jeśli tylko tam przyjdzie. Mogę pojechać z nią. Liz pewnie też z nami pojedzie. Tess nie może tam zostać. Kiedy podjeżdżamy pod jej dom jej samochodu tam nie ma. Jeszcze nie przyjechała. Czeka pewnie na nas. Zaparkowaliśmy, ale nie ma co siedzieć w wozie. Dachu nawet nie zakładałem, ale tapicerka piecze w każde miejsce nieosłonięte materiałem. A w materiale na ciele robi się jeszcze goręcej. Proponuję Liz spacer. Kiedy widzę ogrodzenie z szczebelkami w kształcie pelikana wiem, co jest za nimi. Parę razy odwoziłem Tess. I łaziliśmy alejkami tak długo, dopóki ona nie miała już nic nowego do powiedzenia na temat Kyle’a a ja na temat Liz. Więc otwieram bramę. Tam rzadko ktoś jest.
„Co robisz?” pyta.
„Idę popływać.” Nie chce mi się gadać. Jest za gorąco. „Nikogo nie ma. Jest gorąco. Pływamy.” A ona się waha. „Włamiesz się do biura dr Amosa ze mną, ale nie włamiesz się na basen?”
Zdejmuję koszulę. Jeśli zacznę pachnieć potem spalę się ze wstydu.
Stoję przy chłodnej, ledwo drgającej wodzie, która kusi bardziej niż seks. Oczywiście Liz w wodzie musi wyglądać o wiele lepiej niż jakakolwiek inna dziewczyna. Poza tym zdejmie z siebie te workowate ciuchy.
„Dalej, już ci wybaczyłem, wskakuj” ochlapuję jej stopy jak siedmioletni gówniarz.
A ona każe mi się odwrócić. Tabasco może i czuję jako jeden z nielicznych smaków, ale co jak co to wzrok ja mam dobry. I słuch. Chociaż prze moje uszy to raczej oczywiste. Ale co do wzroku, to nie będę na razie tłumaczył się Liz.
Muszę zachowywać się jak najbardziej platonicznie, bo inaczej zepsuję wszystko. Wystraszę ją i już mi nigdy tego nie zapomni. Sekunda i słyszę plusk wody. Widzę jak jej biały bawełniany stanik przylgnął do ciała. Boże… całe szczęście, że światła w basenie nie są włączone.
„Jeśli kiedykolwiek wątpiłeś, że możesz być bardziej stuknięty ode mnie, to lepiej zapamiętaj tę noc.” Mówi.
Oj, zapamiętam.
Podpływa do schodków, siada na nich, wciera wodę w twarz. Podpływam i siadam koło niej.
„Nie zamierzam nikogo zabijać’ mówię „jeśli to miałaś na myśli, tylko martwię się o nią, chce jej pomóc przez to przejść.”
Potakuje „Ja też.”
Nie wiem, co dzieje się ze mną, ale wiem, że jeśli teraz nie obejmę jej, nie pocałuję, nie poczuję ciepła jej skóry, to stracę coś, co mogłoby mnie trzymać przy zdrowych zmysłach, kiedy może być mi to najbardziej potrzebne. Staram się przytulić ją jak najbardziej normalnie, ale nie potrafię.
„Naprawdę musimy coś zrobić Max” mówi „Musimy go wydać.”
Potakuję.
„Wiem, że Tess tego nie chce, wiem, że to kupa problemów, ale nie możemy zrobić nic poza tym.”
„Ona jest naprawdę w kropce” mówię „Przebaczy nam za to”
Potakuje. I wiem, że każde z nas mówi coś starając się by miało to sens, ale upał nie pozwala się skupić. I ja myślę o czymś innym. O kroplach wody na jej skórze, o jej zapachu, o jej wspaniałym, bawełnianym, białym staniku i jego zawartości. I oczywiście o jej wspaniałym umyśle i czułym sercu. Może mogłoby ono pokochać kosmitę?
I nie wiem, czy to uczucie, czy dreszcze, ale ma gęsią skórę, a jej usta robią się ciemniejsze. Ta woda chyba jest za zimna. Pytam, czy jej zimno, ale zaprzecza. Oboje nie chcemy tego przerwać. Tak bardzo chciałbym, by to właśnie była prawda i … wmawiam to sobie. Potrzebuję jej. Bardziej niż ona może to sobie wyobrazić. Wyszliśmy z wody i nie potrafiłem się powstrzymać. Musiałem poczuć ją przy sobie. Musiałem poczuć się bezpiecznie a nie wiem czemu ona stała się moim domem. Przez moment nasze głowy stykają się, nasze szyje przylegają do siebie, czuje na karku jej oddech. Czuję jej usta, a tego nie planowałem…
„Co robisz.” Pyta. Bart powiedziałbym, że dobieram się do niej próbując taktyki „na basen”. I nagle dociera do mnie to, co zrobiłem. Dociera do mnie przerażenie, że posunąłem się za daleko, że teraz mogę wszystko stracić, że za szybko się odsłoniłem, że pozwoliłem jej być bliżej, a przez to może ucierpieć. Więc w odpowiedzi na jej pytanie mówię zawstydzony, dziękując nocy za brak światła „Nie wiem”.
„Jesteś tak blisko niej, by ją mieć”. Mówi. I nagle rozumiem, że ona mówi o Tess. „Nie spieprz tego Max, zasługujesz, by mieć czego pragniesz.” Ona pragnie Kyle’a i tak mi to mówi. Nie chce mnie urazić, nie chce mnie zranić tak po prostu odtrącając.
„Przepraszam” mówię.
„Po prostu chodźmy już, bo się spóźnimy.” Mówi dając do zrozumienia, że jeśli ja szybko zapomnę o tym, co tam zaszło, ona postąpi podobnie. Nie mam wyjścia, muszę się zgodzić. Inaczej odtrąci mnie. Odtrąci bardziej i na zawsze.
Idziemy w milczeniu. Spodnie kleją mi się do nóg. Robi mi się w nich coraz goręcej. Wóz Tess już jest. Ale jest pusty. Tess weszła do domu. Gdybym wierzył w Boga modliłbym się, by się okazało, że Tess weszła tam parę sekund wcześniej. Ale kiedy zakrwawiona otwiera drzwi wiem, że moje modlitwy nie zostałyby wysłuchane. Patrzę na Liz, kiedy ona patrzy na podłogę w przedpokoju.
„Spóźniliście się.” Mówi Tess i trzęsie się. „Nie mogłam... zrobić tego” łapie oddech „Nie mogłam zrobić tego do końca”.
Czapterek 19
Gorąco mi.
Nigdy wcześniej nie było mi tak gorąco.
I głupio.
Tess zaczyna płakać przez sen.
Michael mamrocze.
Tess zaczyna się wiercić.
Moje łóżko jest za ciasne.
Tess odwraca się do mnie. Ma otwarte oczy. Obudziła się. Mówi, że się boi. Że powinna nocować u Liz, ale jej nie może prosić o to, o co chce prosić mnie. Płacze, a ja leżę dalej odwrócony do niej plecami. Chcę się odwrócić, ale ona mi nie pozwala. Mówi, że się boi, ze nie ma siły samej, że nie może o to prosić Kyle’a, że nie ma nikogo, kto by jej pomógł. Że chce tylko bym tam poszedł z nią. Bym był blisko. Żeby nie była sama. A potem mówi mi to, czego powinienem był się tak bać. Że chce kogoś zamordować. Wiedziałem o tym, ale nie mogłem przewidzieć, że to powie tak na głos. Do mnie. Że to tak wyszepcze. Odsuwa się, bo chce, żebym ja teraz zobaczył. Więc się odwracam. Twarz ukrywa w dłoniach. Widzę jej dłonie. I widzę jej ramiona. Są granatowo żółte. Pokryte plamami. W niektórych miejscach bordowe. Muszą boleć. Bardzo. To stare i nowe siniaki. Boże. Szlocha. Michael dalej mamrocze przez sen. Tess pochyla głowę w moim kierunku. Wciska ją pod moją brodę. Moja koszula robi się wilgotna. Z potu i od jej łez. Kiedy zasypia ja zaczynam myśleć, w co wdepnąłem. I wiem, że muszę zadzwonić do Liz…
„O mój Boże! Michaelu Phillipie Evans! Jak ci nie wstyd”
Budzi mnie krzyk.
Nade mną stoi babcia.
Czemu krzyczy?
Czemu mi tak ciepło?
Czemu nie słyszałem jak otwiera drzwi?
Czemu nie byłem czujny tak jak zawsze?
O matko…
Leżę opatulony rękami Tess, która właśnie przeciera oczy. Ma je całe podkrążone.
„Babciu” krzyczę za nią „Tess przyszła przenocować, a Michael zajął śpiwór…” wskazuję na podłogę.
Michael wyniósł się nad ranem.
Śpiwór jest pusty.
Kurwa.
Każdy, kto doświadczył życia na łonie rodziny wie, że takie sytuacje wymagają zebrania ogólnego forum. Jeśli nie forum, to przynajmniej gremium. No i jest. Oskarżony: ja. Sędzia: Mama. Mam przesrane. Prokurator jest mężem sędziego a główny świadek jego teściową. Wiecie co się mówi o teściowych? Że nie ma co im podskakiwać. Współwinnym jest dziewczyna syna szeryfa, a przydzielony z urzędu obrońca dalej jest na mnie wściekły za wyjawienie sekretu o miłości do Stallone, więc czeka mnie wyrok jak nic. A do tego dochodzi jeszcze morderstwo z premedytacją, w którym Tess chce, bym wziął udział…
Zamiast tego wysłuchuję … ciszy. A potem burza. Mama jest zawiedziona, tata zdziwiony, babcia wstrząśnięta, dziadek się uśmiecha, ale dziadek nie ma głosu. Potem wysłuchuję o zawodnych metodach rodzicielskiego wychowania, zabezpieczeniach, figlach pod ojcowskim dachem, odpowiedzialności, nauce i potrzebie posiadania zawodu zanim założy się rodzinę, która powinno się założyć z kimś, kogo się naprawdę kocha. Może nie w tej kolejności, ale przez plany o morderstwie nie mogę się skupić. O 17.00 mam być w domu. Jestem uziemiony.
Zamiast na zajęcia jadę po Liz. Ten Fragles coś do niej mamrocze o kinie. Chętnie bym mu wyprostował te dredy. Baseballem. Ale przemoc nie leży w mojej naturze. Seks – to co innego.
Muszę zmienić temat, muszę przestać myśleć o Tess i jej planach, bo zwariuje. Musze powiedzieć Liz, ale nie teraz, teraz jedziemy do nikąd. Nigdzie. To nasz cel. Pytam ją o sekrety, a ona mi na to, że Fraggles się w niej kocha.
Czasami słowa po prostu wylatują z moich ust.
„Ten od prochów?” pytam więc bezpośrednio, co jak na mnie jest dużym osiągnięciem.
„Ta, pragnie mojego ciała.”
„Naprawdę?” udaję zdziwienie, chociaż musze się przyznać, że gdyby włożyć na nią coś bardziej obcisłego zdanie Fragglesa by mnie wcale nie zdziwiło.
„Chce, bym mu urodziła upragnione dziecko.”
„Dziwne.” Jak można rodzić takiemu typowi dziecko kochając się w Kyle’u? Zaraz zmieni temat. Zagalopowała się.
„Ta..” mówi wyglądając przez okno „Całkiem pieprzenie dziwne, więc kto będzie się bawić w podpisywanie tych książek.”
Mówię jej o Craterze Leviathanie. To co przeczytałem w jego opatulonych po uszy fobią i lękiem książkach, jest odkąd pamiętam moim światem i tak jak kończą się jego książki, tak prawdopodobnie skończy się mój świat: szybko, smutno i boleśnie. Kupiłem wszystkie jego książki. Myślałem, ze znajdę wskazówki. Jak zrobić, by być szczęśliwym. Ale ten facet jest niepoprawnym pesymistą, więc źle wybrałem. Nagle jednak okazuje się, że Liz go uwielbia. Że przeczytała większość jego książek i że tak samo jaja ja większość zna na pamięć. Więc cytujemy bezmyślnie kolejne fragmenty jego dzieł. Czas mija szybciej. A ona, jak mówi, wydaje się bardziej niż normalna. Nawet urocza. Włosy rozwiewa wiatr, oczy błyszczą się jak opowiada fabułę, która i tak już znam.
Docieramy na miejsce. Istny dom wariatów. Pasujemy tu. Ja tu pasuję. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, jest więcej większych oszołomów. Stoję cierpliwie w kolejce i patrzę w oczy człowieka, który zdaje się mnie znać. A on nagle mówi do mnie:
„Synu, pamiętaj: lęk przed odkryciem się owija się w tajemnicę, której poznanie uratuje ci życie. Kobieta potrafi zrozumieć i potrafi nienawidzić.”
Wolałem to pierwsze zdanie.
Czytam jego dedykację.
Max
Sekrety są oknami duszy
A może to warzywa?
Mieszkam w nigdzie, powinieneś może też spróbować.
Obudź się synu!
-Crather Leviathan
Odnajduję Liz, pokazuję jej to i udaję, że nie wiem, o czym on myślał pisząc to. Odwiedzamy kolejne działy. Pokazuję jej moją ulubioną książkę o hodowli kaktusów. Mają kolce, ale ratują życie wodą, którą w sobie gromadzą. Część ludzi ich nie lubi, ale ja uważam, że mają prawo żyć. I ratować komuś życie. I mają prawo do samotności i do pustyni. Szkoda tylko, że każdy dotyk ich jest tak bolesny, że sprawiają ból każdemu, bez względu na to, czy ją kochają czy nie…
Widzę, że dobrze się bawi, ale jak nie wrócę na 17.00 to nic tego nie wytłumaczy. Więc mówię: „Powinniśmy już wracać, mam randkę z Tess o 5.”
Jest na mnie zła. Teraz to widzę. Ale nie mogę jej powiedzieć, że mam szlaban, bo spałem z Tess. Technicznie spałem. Na pocieszenie mam coś dla niej. Kosmitę, takiego jak szkielet w gabinecie dr Amosa.
Łapię kosmitę i podtyka mi pod nos: „To ty?” pyta.
„No, całkiem możliwe”.
„Który z nich to ty.” Mówi przyciskając i zwalniając guziczek „Szczęśliwy mały ufoludek, czy bidna , maluczka kupka kosteczek?”
„Jedno i drugie chyba.”
Gdybym potrafił jej powiedzieć, gdybym potrafił zrozumieć, że może ona zechce zrozumieć coś, czego ja sam nie rozumiem… ale za bardzo się boję. To jest za dużo. Nawet jak na mnie. Nie mogę jej tym obarczać. Powietrze robi się gęste od napięcia. Zaczynamy się droczyć jak dzieci z podstawówki.
Nagle wypala: „Nie martw się mój mały szczęśliwy ufoludku, nie pozwolę dużemu ufoludowi dłużej się tobą bawić.”
„Nigdy nie podziękowałem ci...za... za to, że nikomu nie powiedziałaś.”
„Nie ma o czym mówić.”
„Nie, serio, nawet wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby ktoś inny się dowiedział.”
„No cóż, zrobiłam to z czysto egoistycznych pobudek. Nie chcę patrzeć jak Roswell przeżywa to jeszcze raz.”
Myślałam, że jest cień szansy, że zrobiła to dla mnie.
„Cóż.. dzięki w każdym razie.”
„Dobra..”
„Mały szczęśliwy ufoludek ma nadzieję, że będziesz się dobrze bawił na swojej randce.”
Uśmiecham się. Gdyby wiedziała. „Wiesz co, jak będziesz częściej rozmawiać z tym kosmitą, możesz potrzebować dodatkowych sesji z dr Amosem.” Widzę jak za witryną czai się ta blondyna-od-kolezanki-Liz.
Mój pokój jest za ciasny. Łazienka za mała. Nie wytrzymam dłużej. Jest ósma.
„O Boże, muszę ci coś powiedzieć.”
„Niech zgadnę” mówi „Dostałeś wezwanie z rodzimej planety i musisz oddać im te swoje uszy.”
„Tess” mówię, a głos mi drży, nie wiedziałem, że mój głos mnie zdradzi. Zdradzam samego siebie. „Tess chce, żebym pomógł jej kogoś zabić.”
Słyszę w słuchawce: „Oh.” A potem nic. Cisza.
„Liz?”
„Hmmm ... co jej odpowiedziałeś?”
„Nic jej nie powiedziałem. Liz... ona... Boże, widziałaś jej ręce?” tylko to mogłem z siebie wydusić.
„Max, ona zatrzymała się u mnie, nie wiem jak...”
„Po prostu spójrz na jej ramiona.”
„Kiedy skończyła się wasza randka?” pyta.
„Parę minut temu.” A co jej miałem powiedzieć? Że nie potrafiłem powiedzieć jej tego wprost?
„Ożeszku, ona już tu jest, lecę.”
„Liz, do cholery, co ja mam zrobić.”
„Ty się... ty się uspokój.”
Ja mam się uspokoić?
„I oddychaj na miłość boską, nie wiem, oglądnij coś w telekuku albo coś.” Rzuca słuchawkę na widełki.
Telewizor? Mam zakaz. Zwykle nie robi to na mnie wrażenia, bo i tak to jeden wielki kanał, ale w tej chwili by mi się przydał. Pooglądałbym jakąś romantikę. Pozwala myśleć nie zwracając uwagi na treść.
Potem dzwoni Tess. Tess chce, bym przyszedł do Liz rano, przed zajęciami. W jej głosie słychać nadzieję. Nadzieję, że jak oboje tam będziemy, to ona może zapomni o tym, o co mnie prosiła.
Czapterek tłenty
Rozumiem fryzjera. Nie mogę wyglądać jak ten Fraggles Eddie. Poza tym rozumiem potrzebę golenia się. Izz mówi, że nie znosi, jak rano drapię. Kiedy jestem nieogolony i kiedy ona mnie przytula. Czasami. Bo taki kochany jestem. Ta różowiuchna, miluchna wersja mnie. Ale po co do cholery ryzykować wykłucie oczu wpychając sobie do nich jakiś drut? Nie rozumiem dziewczyn. Chcą być ładne, ale w nocy tylko w serialach żadna z nich nie zmywa tych ton pudru, kremu, farby znad oczu i z ust. Mama zawsze zmywa. Przecież tata nie wstaje rano cały umazany jej szminką. Jak nie malują się to odchudzają. Życie bywa okrutne. Ktoś wyciął nam niezły kawał. Ja dawno się już pogodziłem, że żaden ze mnie macho, Michael udaje, że opinia innych o nim mu wisi i udaje, że nie próbuje podciągać się na drążku. A Izabell np. twierdzi, że jest za gruba. Co piątek obiecuje sobie, że od poniedziałku się odchudza. Wcale nie uważam, by to było jej potrzebne, ale ona oglądała jakiś film o Związku Radzieckim i twierdzi, że jeśli przytyje choćby kilogram będzie wyglądać jak przodowniczka pracy w oraniu pól na jakimś traktorze. W poniedziałek pamięta o diecie, ale tylko do wieczornego filmu, kiedy to wściekając się na mnie idzie po lody.
Powiedziałem jej, że Alex chyba też nie widzi powodu, dla którego miałaby się odchudzać i nie uważa ją chyba za grubą. Dwie noce z rzędu śniły mi się koszmary. Krzyżówka naćpanej myszy ze słoniem Dumbo i Clark Kent ratujący
Tess z rąk Kyle’a. Pojęcia nie mam czemu się tak wkurzyła.
„Po co to w ogóle jest?” pytam.
„Powiem ci po co to jest” mówi Liz „to taktyka, marketingowe badziewie, sprzedają ci tani bezbarwny żel w butelce i kasują 5 baksów za sztukę. Obietnica niewidzialnego piękna.”
Ja na to: „O.”
Tess mówi „ Sens w tym, że to podkręca twoje rzęsy, utrzymuje w niezmienionym stylu i jest tańsze, kiedy nie potrzebujesz koloru.”
Udaję, że wiem o czym mówią :”O”.
„Piękno” mówi Liz „To instytucja”.
„Liz” mówi Tess „Ja tylko chcę, żeby twoje oczy wyglądały na większe.”
Śmieję się „ Za dużo czytasz, obie czytacie za dużo.”
Liz „ Nie ma takiej możliwości.”
Zapada chwila ciszy, w której ani ja ani Liz ani Tess nie chcemy powiedzieć czemu tak właściwie tam jesteśmy. Więc Tess zmienia temat. „Chodzisz na siłownię?”
„Nie, podciągam się w pokoju, raz na jakiś czas”.
Tess kładzie głowę na moim ramieniu. Wydaje się, że zapomniała. Na chwilę, ale że zapomniała i że jest szczęśliwa z tego powodu. Więc uśmiecham się do Liz, bo teraz przynajmniej oboje wiemy, że Tess czuje się lepiej. Wtedy jestem już pewny, że mogę zabrać Liz do tego niezależnego kina, gdzie wyświetlają film według książki Leviatana Crathera. I pomimo tego, że kupuję jej Sneakersa a ona mi popcorn to coś jest nie tak. Bo na chwilę, gdy zgasło światło, poczułem jej zapach i jej ciepło. Była blisko i nie wiedząc nic nie uciekła. Ale w pewnym momencie zrozumiałem, że była za blisko. Że może się pokłuć. Więc muszę to szybko skończyć, żeby jej nie skrzywdzić. Musimy wracać do szkoły. Musze wytrzymać do lunchu, podczas którego ostracyzm ze strony Michaela, Marii, Alexa i Izz pomoże mi usiąść koło Liz Parker. Parker. Ładne Nazwisko. I Imię. Jak Taylor. Nie jak kawa.
„Ciebie też wywalili.” Myśli, że ostracyzm posunął się wyjątkowo daleko..
„Ta... przejdzie im. Zawsze im przechodzi.” To prawda. Musimy się czasami rozstać, by chętniej wracać do siebie po pomoc i po potrzebę nie-bycia-samotnym.
Chyba muszę jej coś powiedzieć. O makowym polu. Pokazuje jej zdjęcia, które jest dla mnie jedynym miejscem, w które warto wierzyć.
„Makowy Rezerwat, Kalifornia.”
To zrobiło na niej wrażenie. Maki. „Twoja głowa nigdy nie dorosła do tych uszu.” Widocznie coś jeszcze oprócz maków zwróciło jej uwagę. Spokojnie. Przyzwyczaiłem się. Zawsze powtarzam, ze życie boli a prawda jest okrutna.
Rzucam jej spojrzenie „odpieprz się” i zabieram fotografię. Teraz już wiem, co powinienem powiedzieć. „Powinniśmy pojechać.” Tam jest tak samo gorąco jak tutaj, ale znacznie ładniej. Tam można zapomnieć.
„Do Kalifornii?” pyta. Waha się, ale w końcu rozumie.
„Nie mam czasu” mówi.
„Po szkole”. Powiem Brody’emu, że jadę szukać kosmitów. Da mi wolne.
„Czemu”
„Co czemu?”
„Czemu ja”
„Cóż” zaczynam „fajnie nam razem, nie?”
„Cokolwiek pomyśli Tess.”
„Jej nie zależy, wie, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.”
„Cóż, nie jest ci dobrze razem z Tess?”
„Tak, ale my robimy inne rzeczy.”
„Jak na ten przykład obijanie się?”
„Nie...”
„To co innego, planowanie morderstwa?” mówi.
O-o. jeśli spojrzę jej w oczy wszystko zrozumie, a do tego nie mogę dopuścić. Nie teraz, nie kiedy mnie może polubić.
„Zapomnij.” Mówię. Temat urywa się, bo podchodzi Tess.
„Możemy spotkać się w piątek wieczorem w moim domu, jest trochę rzeczy, które chcę zabrać, a nie chcę iść sama.”
Zgadzam się. Tess nas połączyła i nas potrzebuje. Musi się stamtąd wynieść. Jeśli nie bezie mogła nocować u Liz, jakoś wcisną ją u mnie, albo lepiej u Izz. Ona zrozumie.
Czwartek jest jeszcze bardziej upalny niż środa. Wsadziłbym się do paczki i wysłała na Alaskę, ale tam za często widuje się Ufo, więc po co kusić los. Izz wchodzi do pokoju i kładzie się na moim łóżku. Jak jest gorąco nigdy nic nam się nie chce. Michael już przyszedł i też leży na moim łóżku. Z Izz to może leżeć, a ze mną nie. Nigdy go nie zrozumiem. Michael przez chwile stara się skupić na książce, którą czyta, ale odkłada ją, bo pot skleja oczy. I tak leżymy. Ja na podłodze. Izz z przymkniętymi jak zawsze oczami odzywa się: „Dalej się na ciebie wściekają.” Ma na myśli domowników powyżej 20 roku życia.
„Ja też bym się wściekł, gdybym znalazł syna w łóżku z dziewczyną. We własnym domu. Nieletnich.” To głos Michaela. Zastanawiam się ile ruchów wymagających użycia mięśni muszę zrobić by sięgnąć po moją pałkę baseballowa i jak blisko w jej zasięgu znajduje się Michael. Jest jednak za gorąco. Wiec tym razem mu podaruję. Moralista się znalazł.
„Powinieneś włożyć ten sweterek od babci” mówi Izabell. „jest beznadziejny, ale jak go ponosisz to im trochę przejdzie.
Rzucam jej moje ‘odbiło ci?” spojrzenie. Jest blisko 32 stopnie.
„To zjedz jej ciasto. Dwa kawałki.”
Mama odziedziczyła talent kulinarny po babci wiec wiecie, co to oznacza.
„Jutro włożę sweter.” Odzywam się. Coś trzeba było wybrać.
„Mają otworzyć nowy market na rogu Neptuna i Mlecznej drogi.” Obwieszcza Izz. „Za tydzień.” Dodaje. „Umówiłam się już z Marią, że tam pójdziemy.”
„Po co? Obok są już dwa markety z ciuchami i kosmetykami.” Wzdycha Michael.
„Nic kompletnie nie rozumiesz. Otwarcie to nowości i promocje. Ja nie mam się w co ubrać. Przecież nie będę chodzić tak jak wy. W jednych portkach przez pół roku.”
„Ja mam 4 pary spodni.” Obwieszczam.
„Wszystkie z długimi nogawkami. Powodzenia przy tych 32 stopniach.” Stęka Izz. Ma racje. Przydałyby się jakieś krótkie.
Brody chodzi w tę i z powrotem. Ewidentnie coś go dręczy. Przechodzę obok, staram się nie odzywać. Wychodzi bez trudu. Mam praktykę.
„Evans” mówi Brody. Zatrzymuję się w pół kroku. Nie odwracam się, może nie zauważy różnicy. „Ciąża.”
Rozmawiał z moimi rodzicami.
„Dzieciaki mnie pytają.”
Czekam aż powie resztę.
„Nie mogę im powiedzieć skąd się biorą kosmici.”
Ciekawe, czy mnie może powiedzieć. Sam bym się chętnie czegoś dowiedział na ten temat. Nie to, żebym nie wiedział w ogóle, ale w tych okolicznościach każda informacja wydaje się ważna. Tak na przyszłość.
„Evans. Kosmici zapładniają ziemskie kobiety. Po to je porywają.” Tłumaczy mi rzeczowo „Dzieci rzadko kiedy się rodzą. Są potwornie zdeformowane, bo ciężko jest połączyć dwa gatunki. Jeśli coś przeżyje – rząd natychmiast bierze je na eksperymenty do strefy 51.”
Mogłem się domyślić. Brody to nie jest wiarygodne źródło.
„To skąd się biorą kosmici?”
„Klonują się.”
„Nie uprawiają seksu?”
„Nie.”
To dlatego są tacy wredni i zmarnowani, milczący, często muszą myśleć o śmierci. To by też tłumaczyło te cztery palce. W normalnym życiu kciuk się przydaje. Tylko teoretyzuję.
„A po co chcą połączyć dwa gatunki?”
„Bo umierają. Ich gatunek wymiera.”
„Dlaczego?”
„Jeszcze sobie nie przypomniałem. To kwestia czasu. Tak mi się wydaje. Jak dzieciaki będą pytać przyznajemy się tylko do wersji o klonowaniu. Zrozumiałeś Evans?”
Potakuję.
Czy to możliwe żebyśmy w trójkę uciekli ze strefy 51?
****************************************************************
Jutro piątek, ale zanim to nastąpi…
Do tej pory to właśnie ja uchodziłem za wyjątkowo zrównoważoną latorośl rodziny Evansów. Nie to, żeby Izz była mniej odpowiedzialna, ale ja byłem o wiele bardziej spokojny. To chyba was nie dziwi. Z atrofią mięśni nie ma żartów, a poza tym pośpiech powoduje niepotrzebne spalanie tłuszczy i zużycie energii, którą magazynuję na wypadek, kiedy przyjadą dziadkowie i trzeba się będzie z dwa, góra trzy razy uśmiechnąć. Przecież żaden wysiłek nie weźmie się z powietrza.
Najgorsze jest jednak posiadanie sąsiadów. A zwłaszcza, wersja najbardziej obłędna, to posiadanie sąsiadów, którzy posiadają dzieci, które są trzy razy młodsze od ciebie. Dlaczego? Ponieważ amerykański zwyczaj głosi pokrewieństwo dusz i sąsiedzką samopomoc, która czasami sprowadza się do opieki nad dziećmi sąsiadów. Za darmo. Chociaż przyznam się szczerze, że nawet gdyby mi zapłacili nie pilnowałbym tych bachorów. Wolę amputację. I pracę w Ufo-center.
Po całej sprawie z seksem teoretycznym, praktycznymi prezerwatywami i wyjątkowo namacalnymi dowodami mojego spania z dziewczynami wydawało mi się, że moja kandydatura na opiekunkę została na zawsze przekreślona. Jednak Izz wzięła sprawy w swoje ręce i ostentacyjnie obwieściła, że ona i Alex idą do kina i nie może już tego odkręcić. Poza tym stanęła w progu pokoju. Mojego pokoju. Popatrzyła na łóżko i na podłogę i na schowany pod łóżkiem śpiwór dla Michaela. Przymyka oczy.
„Przygarnij dwójkę Busterów” poprosiła. „Chcę iść na kolację i do kina z Alexem. Proszę Max.”
Izabell, jeśli myślisz, że pozwolę się wmanewrować w te rozwrzeszczane i rozpuszczone wyjce o zdolnościach kojarzenia faktów na poziomie ameby i pantofelka, to się grubo mylisz. Więc odpowiadam unikając jej wzroku. „ok.”
I dlaczego do cholery ona idzie z Alexem? Czemu Michael gada z Alexem? Co to jest w ogóle? Alexomania? Alexoholizm? Może Alex zostanie księdzem? I niech mu droga lekką będzie. A jak pocałuje moją siostrę w kinie to osobiście dam mu w pysk. W słusznej sprawie tyle energii decyduję się zużyć w ciemno.
Tak więc rodzice szli na proszoną, służbową kolację, a ja, ten-który-ma-szlaban był jedynym, który do wyboru miał kąpiel z włączoną suszarką lub Barta i Marianne. Jeśli jednak ja i suszarka zawrzemy dozgonną znajomość nigdy nie zbliżę się bardziej do Liz, a czuję przez moją pseudo zieloną skórę, że mam cień szansy, by poznać ją bardziej.
„Jaka ona jest? No w łóżku.” Zapytał Bart. Dłubał w nosie i badał zawartość odwiertów. Usłyszałem brzęk tłuczonego szkła. Marianne zamiast odwiertów badała zawartość naszych kuchennych szafek. Waży tyle co ja mając metr trzydzieści. Głodna jest zawsze. Nie biorę jej na kolana, bo działa jak prasa na złomowisku samochodów. To jak przyspieszona osteoporoza na twoje kości. Jak je widzę dochodzę do wniosku, że bycie ufoludem jest komfortowym wytłumaczeniem na niechęć do posiadania potomstwa.
„No to jak? Łatwa była? Miałeś orgazm?”
Mówili o tym w wieczornych wiadomościach? Słyszałem, że dorastając wyzbywamy się umiejętności fantazjowania. Może te dzieciaki by w końcu cholera jasna zaczęły dorastać?
„Jęczała?” – zapytała Marianne łapiąc resztki herbatników, które wypadały jej z zapchanych ust. „Mama jęczy ale tylko przez minutę. Czasami dwie. A ona jęczała? Jak długo? Ile średnio trwa orgazm u faceta? A ile u kobiety?”
Co to? Różowa seria? Naoglądali się Opowieści różowego pantofelka czy podbierają playboya ojcu?
Wysyłam mu wyjątkowo proste w zrozumieniu spojrzenie ‘dziecko-co-ty-wiesz-o seksie’ i ignoruję go.
„To jak się robi ten orgazm?” Bart nie odpuszcza tak łatwo. O ile Mairanne ma uścisk szczęki buldoga, to Bart ma jego upór. Razem całkiem brzydki z nich pies.
„Dowiesz się za parę lat na biologii” mówię.
„Za parę lat może być za późno.” Mówi poważnie Bart robiąc oczami coś, co chyba powinienem rozumieć, ale wolę się nie domyślać. „Sam wiesz, masz siostrę. Ładna z niej dupa, tak poza tym.”
Z takimi dzieciakami trzeba postępować stanowczo. Uciąć temat zanim go rozwleką.
„Lody i dwa roczniki playboya oraz „Naj” do podziału jeśli się zamkniecie. Dzielicie się tym jak chcecie. Zgoda?”
„Ile tych lodów i jakie?” Marianne jednego nie można odmówić: rzeczowości.
„500 ml. Czekoladowo waniliowe” Izabell zupełnie przypadkowo wybiegła po nie godzinę przed wyjściem z Alexem.
„Zgoda.”
Teraz mogę się skupić na własnym samoumartwianiu i wieczornym bloku reklam przeplatanym starą serią „Świętego”.
*******************************************************************
Znowu upał. Jest wieczór i powinno być chłodniej, ale nie jest. Koszula lepi się do ciała jakbym wcale przed chwilą nie brał prysznica. Liz milczy. Oboje milczymy. Jedziemy do Tess i zastanawiamy się, co tam będzie. Jak ona zareaguje na to mieszkanie. Na to, co tam przeżywa dzień w dzień. Zastanawiałem się, czy nie prosić ojca o poradę. Jest przecież prawnikiem. Ale zanim to zrobię, musze spytać Tess. Muszę podać jej numer darmowej infolinii dla ofiar przemocy w rodzinie. Dzwoniłem tam. Pomogą jej, jeśli tylko tam przyjdzie. Mogę pojechać z nią. Liz pewnie też z nami pojedzie. Tess nie może tam zostać. Kiedy podjeżdżamy pod jej dom jej samochodu tam nie ma. Jeszcze nie przyjechała. Czeka pewnie na nas. Zaparkowaliśmy, ale nie ma co siedzieć w wozie. Dachu nawet nie zakładałem, ale tapicerka piecze w każde miejsce nieosłonięte materiałem. A w materiale na ciele robi się jeszcze goręcej. Proponuję Liz spacer. Kiedy widzę ogrodzenie z szczebelkami w kształcie pelikana wiem, co jest za nimi. Parę razy odwoziłem Tess. I łaziliśmy alejkami tak długo, dopóki ona nie miała już nic nowego do powiedzenia na temat Kyle’a a ja na temat Liz. Więc otwieram bramę. Tam rzadko ktoś jest.
„Co robisz?” pyta.
„Idę popływać.” Nie chce mi się gadać. Jest za gorąco. „Nikogo nie ma. Jest gorąco. Pływamy.” A ona się waha. „Włamiesz się do biura dr Amosa ze mną, ale nie włamiesz się na basen?”
Zdejmuję koszulę. Jeśli zacznę pachnieć potem spalę się ze wstydu.
Stoję przy chłodnej, ledwo drgającej wodzie, która kusi bardziej niż seks. Oczywiście Liz w wodzie musi wyglądać o wiele lepiej niż jakakolwiek inna dziewczyna. Poza tym zdejmie z siebie te workowate ciuchy.
„Dalej, już ci wybaczyłem, wskakuj” ochlapuję jej stopy jak siedmioletni gówniarz.
A ona każe mi się odwrócić. Tabasco może i czuję jako jeden z nielicznych smaków, ale co jak co to wzrok ja mam dobry. I słuch. Chociaż prze moje uszy to raczej oczywiste. Ale co do wzroku, to nie będę na razie tłumaczył się Liz.
Muszę zachowywać się jak najbardziej platonicznie, bo inaczej zepsuję wszystko. Wystraszę ją i już mi nigdy tego nie zapomni. Sekunda i słyszę plusk wody. Widzę jak jej biały bawełniany stanik przylgnął do ciała. Boże… całe szczęście, że światła w basenie nie są włączone.
„Jeśli kiedykolwiek wątpiłeś, że możesz być bardziej stuknięty ode mnie, to lepiej zapamiętaj tę noc.” Mówi.
Oj, zapamiętam.
Podpływa do schodków, siada na nich, wciera wodę w twarz. Podpływam i siadam koło niej.
„Nie zamierzam nikogo zabijać’ mówię „jeśli to miałaś na myśli, tylko martwię się o nią, chce jej pomóc przez to przejść.”
Potakuje „Ja też.”
Nie wiem, co dzieje się ze mną, ale wiem, że jeśli teraz nie obejmę jej, nie pocałuję, nie poczuję ciepła jej skóry, to stracę coś, co mogłoby mnie trzymać przy zdrowych zmysłach, kiedy może być mi to najbardziej potrzebne. Staram się przytulić ją jak najbardziej normalnie, ale nie potrafię.
„Naprawdę musimy coś zrobić Max” mówi „Musimy go wydać.”
Potakuję.
„Wiem, że Tess tego nie chce, wiem, że to kupa problemów, ale nie możemy zrobić nic poza tym.”
„Ona jest naprawdę w kropce” mówię „Przebaczy nam za to”
Potakuje. I wiem, że każde z nas mówi coś starając się by miało to sens, ale upał nie pozwala się skupić. I ja myślę o czymś innym. O kroplach wody na jej skórze, o jej zapachu, o jej wspaniałym, bawełnianym, białym staniku i jego zawartości. I oczywiście o jej wspaniałym umyśle i czułym sercu. Może mogłoby ono pokochać kosmitę?
I nie wiem, czy to uczucie, czy dreszcze, ale ma gęsią skórę, a jej usta robią się ciemniejsze. Ta woda chyba jest za zimna. Pytam, czy jej zimno, ale zaprzecza. Oboje nie chcemy tego przerwać. Tak bardzo chciałbym, by to właśnie była prawda i … wmawiam to sobie. Potrzebuję jej. Bardziej niż ona może to sobie wyobrazić. Wyszliśmy z wody i nie potrafiłem się powstrzymać. Musiałem poczuć ją przy sobie. Musiałem poczuć się bezpiecznie a nie wiem czemu ona stała się moim domem. Przez moment nasze głowy stykają się, nasze szyje przylegają do siebie, czuje na karku jej oddech. Czuję jej usta, a tego nie planowałem…
„Co robisz.” Pyta. Bart powiedziałbym, że dobieram się do niej próbując taktyki „na basen”. I nagle dociera do mnie to, co zrobiłem. Dociera do mnie przerażenie, że posunąłem się za daleko, że teraz mogę wszystko stracić, że za szybko się odsłoniłem, że pozwoliłem jej być bliżej, a przez to może ucierpieć. Więc w odpowiedzi na jej pytanie mówię zawstydzony, dziękując nocy za brak światła „Nie wiem”.
„Jesteś tak blisko niej, by ją mieć”. Mówi. I nagle rozumiem, że ona mówi o Tess. „Nie spieprz tego Max, zasługujesz, by mieć czego pragniesz.” Ona pragnie Kyle’a i tak mi to mówi. Nie chce mnie urazić, nie chce mnie zranić tak po prostu odtrącając.
„Przepraszam” mówię.
„Po prostu chodźmy już, bo się spóźnimy.” Mówi dając do zrozumienia, że jeśli ja szybko zapomnę o tym, co tam zaszło, ona postąpi podobnie. Nie mam wyjścia, muszę się zgodzić. Inaczej odtrąci mnie. Odtrąci bardziej i na zawsze.
Idziemy w milczeniu. Spodnie kleją mi się do nóg. Robi mi się w nich coraz goręcej. Wóz Tess już jest. Ale jest pusty. Tess weszła do domu. Gdybym wierzył w Boga modliłbym się, by się okazało, że Tess weszła tam parę sekund wcześniej. Ale kiedy zakrwawiona otwiera drzwi wiem, że moje modlitwy nie zostałyby wysłuchane. Patrzę na Liz, kiedy ona patrzy na podłogę w przedpokoju.
„Spóźniliście się.” Mówi Tess i trzęsie się. „Nie mogłam... zrobić tego” łapie oddech „Nie mogłam zrobić tego do końca”.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 5 guests