T: Burn For Me [by Kath7]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
AN: Jestem z nową częścią. Minęło trochę czasu od ostatniej.... Wiem jestem okropna, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak skończyła się ostatnia część , ale przysięgam, że to nie moja wina. Wykładowcy nie chcieli słuchać kiedy im mówiłam, że nie mam czasu na naukę bo muszę tłumaczyć, a to oni decydują o mojej średniej więc musiałam ustąpić.
Dobra wiadomość jest taka, że we wtorek kończę sesję i będę zamieszczała nowe części na bierząco.
Acha, miałam jeszcze wspomnieć, że to opowiadanie zostało nominowane w wielu kategoriach na RoswellFanaticst, więc jęśli je lubicie możecie na nie zagłosować.
Muszę jeszcze dodać, że fakt iż mogę dziś zamieścić nową część zawdzięczamy Nan, która wprost ekspresowo sprawdziła tą część. Dzięki Nan, jesteś najlepsza
No, bez dalszego gadania...
<center>CZĘŚĆ 4</center>
W końcu zaczęła iść. Ciągle nie ma pojęcia kim jest, ani co się z nią stało. Jest jej zimno mimo tego, że kiedy wychodzi z lasu słońce jest wysoko na niebie. Znajduje drogę do autostrady. Wie, że musi iść wzdłuż autostrady do najbliższego miasta, że musi iść na policję a oni jej pomogą. To wiedza powszechna. Utrata pamięci nie wpłynęła na ten aspekt jej osobowości. Czuje, że zawsze wiedziała jak postępować w trudnych sytuacjach, wiedziała że właśnie to powinna zrobić. Na pewno są ludzie, którzy jej szukają. Pójście na policję to jedyny sposób na uzyskanie informacji co się z nią stało. A przede wszystkim powinna złapać okazję, by się tam dostać.
W świetle tego, że wszystko to wie, dziwne jest, że chowa się za każdym razem, gdy słyszy nadjeżdżający pojazd. A jednak nie może się powstrzymać. Instynkt samozachowawczy popycha ją do działania, więc ciągle to robi.
W końcu, kiedy o zachodzie słońca ruch na drodze się zwiększa, zaczyna iść przydrożnym rowem, woda sięga jej po kostki. Dlaczego serce tak jej wali? Czego się boi? Wie, że przeraża ją brak pamięci, ale wie też, że to nie jest jej główny lęk. Coś mrocznego czai się na obrzeżach jej umysłu, zagrożenie którego musi uniknąć za wszelką cenę.
Do tej pory zgadła już, że nie skończyła w rzece przez przypadek. Ktoś jest odpowiedzialny za to, co się z nią stało. Przypuszczenie to potwierdza się po kilku godzinach, kiedy to dochodzi do mostu. Coś się tam dzieje, więc chowa się w zaroślach na poboczu, by obserwować i słuchać.
Są tam mężczyźni, którzy spychają do rzeki czerwony samochód. Obserwuje ich i w jakiś sposób wie, że to tu wszystko się zaczęło. Czarny pojazd, należący do tych mężczyzn jest zaparkowany przy wjeździe na most, tuz obok miejsca gdzie się ukrywa, więc kiedy do niego wracają słyszy końcówkę ich rozmowy.
„........ dlaczego teraz?” pyta jeden z mężczyzn.
„Pierce powiedział, że samochód nie jest już ważny,” odpowiada drugi. „Chciał żebyśmy się tym zajęli na wypadek, gdyby po niego wrócili. Ma to, czego chce.”
„Jak on zamierza to wyjaśnić?” pyta pierwszy mężczyzna. „Przecież dziewczyna...”
Drugi mężczyzna przerywa mu zniecierpliwiony. „Od kiedy Pierce musi cokolwiek wyjaśniać? To on mówi policji co robić, a nie na odwrót.”
Chwilę później odjeżdżają, pozostawiając ją ze świadomością, że musi oddalić się do tego Pierca tak daleko jak to tylko możliwe. Jego nazwisko brzmi znajomo. Nic nie pamięta, ale jakoś wie, że to nie jest ktoś, kogo chciałaby spotkać twarzą w twarz. Nie może iść do władz. On ją znajdzie, jeśli to zrobi.
Ponieważ nie pamięta komu ufać, nie będzie ufać nikomu. Oddali się stąd tak daleko, jak to możliwe. Wie, że w tym momencie najważniejszą rzeczą jest przeżycie. Posłucha instynktu. Bez pamięci to jej jedyne wyjście.
* * *
Pół godziny później. Beth wie, że niska blondynka to nie Ava. Młody mężczyzna z dziwnymi włosami to nie Rath. I że wysoka złotowłosa dziewczyna to nie Lonnie. Jest identyczna jak siostra Zana, ale to nic nie znaczy. Ma na imię Isabel i w tej chwili płacze w ramionach ciemnowłosego młodego mężczyzny. Beth jej współczuje. Rozumie jak bolesne było dla Isabel myśleć, że jej brat powrócił z martwych, po czym tak szybko – tak okrutnie – przekonać się, że to nie prawda.
Przyjęcie do wiadomości, że Zan to nie brat Isabel, nie zajęło im zbyt dużo czasu. Właściwie to wcale nie wydają się być zaskoczeni tym, że go spotkali. Nie są zszokowani tym, że istnieją ich dokładne duplikaty, żyjące w Nowym Jorku. Ale przecież troje z nich to również kosmici. Pozostali też zdają się wiedzieć. Niewiele rzeczy może ich zszokować, tego Beth jest pewna.
W pokoju panuje napięcie. Dziwne, Beth siedzi na kanapie w garderobie Marii DeLuca obok Zna, który jest zdecydowanie zbyt spokojny. To budzi jej podejrzenia. Jak na kogoś, kto tak rozpaczliwie próbował ją stąd wcześniej zabrać, najwyraźniej zmienił teraz zdanie. Wydaje się zrezygnowany, zupełnie jakby nic z tego nie było dla niego zaskoczeniem.
Po początkowym przesłuchaniu przez ciemnowłosego młodego mężczyznę o imieniu Alex, po tym jak oni wszyscy zrozumieli, że ona ich nie pamięta, czekają aż piosenkarka skończy swój występ. Duplikat Ratha – ma na imię Michael – poszedł poczekać na Marię, żeby wyjaśnić co się stało.
Powiedzieli Beth trochę o tym, kim myślą, że ona jest; nic oprócz imienia, które brzmi Liz Parker.
Liz. Elizabeth. To znajome imię, wygodne imię. To imię, które dla siebie wybrała, w tym nowym życiu. To najwyraźniej więcej niż przypadek. Zdaje się, że zawsze wiedziała kim jest, przynajmniej podświadomie. Prawda była ukryta w głębi jej upartego umysłu, mogła zostać ujawniona dużo wcześniej, gdyby pozwoliła Lonnie to zrobić. Chce wiedzieć dlaczego tego nie zrobiła, dlaczego trzymała się z dala od tych ludzi, ludzi, którzy najwyraźniej cieszyli się na jej widok.
Na moment ogarnia ją panika. Co jeśli oni są jakoś związani z Piercem, człowiekiem którego bała się przez ostatnie pięć lat? Nie pamięta go, ale wie że on stoi u podstaw tego wszystkiego. Zawsze to wiedziała, ale była zbyt przestraszona by spróbować dowiedzieć się dlaczego.
Teraz nie ma wyboru.
Kiedy powoli przesuwa wzrokiem po nich wszystkich, napotykając ich spojrzenia bowiem wszyscy oni wpatrują się w nią – teraz nawet Isabel, ze łzami świecącymi w jej ciemnych oczach – zdaje sobie sprawę, że nie boi się ich. To byli jej przyjaciele. Wie to, tak jak instynktownie rozumiała wiele rzeczy przez ostatnie lata. Jak zwykle pozwala by kierowała nią intuicja, więc trochę się relaksuje.
Co się z nią stało? Zaczyna się niecierpliwić, zaciska i rozluźnia dłonie spoczywające na udach. Nagle czuje dłoń Zana na plecach. Wie, że on próbuje ją uspokoić, ale odsuwa się od niego. To nie jest świadome. Po prostu to robi i wszyscy obecni to zauważają. Widzi jak sobowtórka Avy – Tess – wymienia spojrzenia z drugim ciemnowłosym mężczyzną, Kyle’m, który stoi obok niej i najwyraźniej jest jej chłopakiem.
Znowu instynkt. Nawet bez przygnębienia Isabel z powodu brata, Beth domyśliłaby się, że skoro są dwie Lonnie, dwóch Rathów i dwie Avy, musiało być też dwóch Zanów. I nie jest trudno wywnioskować resztę. Może być tylko jedna prawda. Jedyna rzecz jaka ma sens.
Zdaje sobie sprawę, że powód dla którego Zan zawsze wydawał się trochę zły, był taki, że on jest zły.
On jest nie tą osobą. Nie jest tym z jej snów. On nie jest jej.
Beth przygryza wargę, zamyka oczy i bierze głęboki oddech. Zan nie był zaskoczony na ich widok, nie jest zszokowany że oni istnieją. Znał prawdę przez cały czas. Jakoś wiedział kim ona jest i nigdy jej nie powiedział.
Beth rozważa czy powinna poprosić o chwilę rozmowy na osobności z Zanem. Spoglądając na niego widzi, że jego wyraz twarzy nie zmienił się po tym jak go odrzuciła, ale ona i tak potrafi go odczytać. Jest zraniony, ale wciąż zrezygnowany.
O tak. Wiedział coś, może nie wszystko, ale wiedział, że oni istnieją. Nagle rozumie, że on czekał na to przez cały czas kiedy byli razem. Bał się tego.
Czuje, że trochę mięknie. On ją kocha. Wie, że ją kocha. Ale ciągle musi wiedzieć dlaczego. Dlaczego nigdy jej nie powiedział? Dlaczego nigdy nie zgadł, że powód dla którego zawsze czuła, że go zna, był najprawdopodobniej taki, że znała jego bliźniaka?
Ma go właśnie o to spytać, kiedy drzwi garderoby otwierają się gwałtownie, powodując że Beth podskakuje zaskoczona, jej serce wali szybko. Słynna piosenkarka, Maria DeLuca, wpada do pomieszczenia , zatrzymując się gwałtownie tuż przed nią. W jej wielkich niebiesko-zielonych oczach są łzy. Beth czuje echo sympatii, to się wydaje znajome i nagle rozumie dlaczego muzyka tej kobiety była dla niej taka ważna. Znała ją kiedyś. Były przyjaciółkami.
„Lizzie?” To pytanie, a jednak nie. Beth wie, że Maria jest pewna iż ona jest Liz Parker. Oni wszyscy są tego pewni. Pomimo wszystkich istniejących wątpliwości , jeśli chodzi o nią nie mają wątpliwości. Oni wiedzą kim ona jest.
Beth czuje się trochę przestraszona. Wszystko wyjdzie na jaw. W końcu dowie się co jej się przydarzyło, jak skończyła żyjąc to życie, kiedy, wnioskując po tym jak oni wszyscy zareagowali, przez cały czas powinna być z nimi.
„Maria.” To znowu Alex, jego głos jest surowy, zdaje się, że jest przywódcą grupy, a przynajmniej ma największy wpływ na resztę. Wydaje się rozumieć niepewność Beth, bo szybka kładzie rękę na ramieniu Marii.
Piosenkarka wydaje się lekko uspokojona. Beth wie, że pierwszym instynktem Marii po wejściu do pokoju było uściskanie jej. Zrozumienie tego faktu wzrusza ją, zupełnie jak muzyka Marii zawsze to robiła.
„Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty!” Mówi Maria zduszonym głosem. „Kiedy Michael mi powiedział...” Przełyka, sięgając ślepo za siebie. Michael zdążył już wrócić do pokoju i szybko bierze jej rękę. Ciężko oddycha zupełnie jakby biegł całą drogę ze sceny żeby dogonić Marię. To prawie wywołuje uśmiech na twarzy Beth. To również wydaje się jej być znajome.
„Ona nic nie pamięta, Maria,” mówi piosenkarce Alex, jego głos jest zasmucony. Spogląda na Michaela. „Nie powiedziałeś jej o tym?”
„Nie dała mi szansy,” odburkuje Michael.
Beth obserwuje jak spojrzenie Marii ześlizguje się na Zana, który siedzi cicho obok niej. Oczy piosenkarki rozszerzają się nawet bardziej. „Nie mogę w to uwierzyć. Ja po prostu nie mogę w to uwierzyć. Przecież on jest identyczny.”
„Oni są duplikatami Maria,” mówi zniecierpliwiony Michael. „Oczywiście że jest identyczny.”
Maria ignoruje go i spogląda na siostrę drugiego Zana. Po raz pierwszy Beth zdaje sobie sprawę, że nie zna imienia tego drugiego Zana. Nie powiedzieli jak ma na imię. Ani razu. „Wszystko w porządku Isabel?”
„Tak,” odpowiada krótko Isabel. „Po prostu w pierwszej chwili to był szok.” Jej oczy się zwężają i rusza się z miejsca pod ścianą, gdzie zostawił ją Alex, kiedy poszedł powstrzymać Marię od naskoczenia na Beth. „Widzę, że on nie jest Maxem.”
Max. Brat Isabel. Bardzo ostrożnie unikali wypowiedzenia jego imienia, ale teraz wymknęło się ono Isabel. To imię uderza w Beth z siłą rozpędzonego pociągu.
„Max,” szepcze do siebie, sen z przed kilku dni powraca z każdym szczegółem. Pamięta jak wołała go we śnie.
„Chodź! Max, chodź!”
Zawiodła go. Zginął przez nią. I ci ludzie myśleli, że ona zginęła razem z nim. Nawet nie muszą jej tego mówić. Wie, że to prawda. Nie powiedzieli tego, ale mimo wszystko od razu o tym wiedziała. Piosenka Marii DeLuca ta, którą Beth pokochała bardziej niż jakąkolwiek inną, ta, która oszołomiła ją tego wieczora, jest o niej. Jest o niej i o Maxie, bo oni myśleli, że oni oboje nie żyją.
Ale ona, Beth, nie jest martwa.
I wreszcie, rozumie dokładnie co jej sny próbowały jej powiedzieć.
Dobra wiadomość jest taka, że we wtorek kończę sesję i będę zamieszczała nowe części na bierząco.
Acha, miałam jeszcze wspomnieć, że to opowiadanie zostało nominowane w wielu kategoriach na RoswellFanaticst, więc jęśli je lubicie możecie na nie zagłosować.
Muszę jeszcze dodać, że fakt iż mogę dziś zamieścić nową część zawdzięczamy Nan, która wprost ekspresowo sprawdziła tą część. Dzięki Nan, jesteś najlepsza
No, bez dalszego gadania...
<center>CZĘŚĆ 4</center>
W końcu zaczęła iść. Ciągle nie ma pojęcia kim jest, ani co się z nią stało. Jest jej zimno mimo tego, że kiedy wychodzi z lasu słońce jest wysoko na niebie. Znajduje drogę do autostrady. Wie, że musi iść wzdłuż autostrady do najbliższego miasta, że musi iść na policję a oni jej pomogą. To wiedza powszechna. Utrata pamięci nie wpłynęła na ten aspekt jej osobowości. Czuje, że zawsze wiedziała jak postępować w trudnych sytuacjach, wiedziała że właśnie to powinna zrobić. Na pewno są ludzie, którzy jej szukają. Pójście na policję to jedyny sposób na uzyskanie informacji co się z nią stało. A przede wszystkim powinna złapać okazję, by się tam dostać.
W świetle tego, że wszystko to wie, dziwne jest, że chowa się za każdym razem, gdy słyszy nadjeżdżający pojazd. A jednak nie może się powstrzymać. Instynkt samozachowawczy popycha ją do działania, więc ciągle to robi.
W końcu, kiedy o zachodzie słońca ruch na drodze się zwiększa, zaczyna iść przydrożnym rowem, woda sięga jej po kostki. Dlaczego serce tak jej wali? Czego się boi? Wie, że przeraża ją brak pamięci, ale wie też, że to nie jest jej główny lęk. Coś mrocznego czai się na obrzeżach jej umysłu, zagrożenie którego musi uniknąć za wszelką cenę.
Do tej pory zgadła już, że nie skończyła w rzece przez przypadek. Ktoś jest odpowiedzialny za to, co się z nią stało. Przypuszczenie to potwierdza się po kilku godzinach, kiedy to dochodzi do mostu. Coś się tam dzieje, więc chowa się w zaroślach na poboczu, by obserwować i słuchać.
Są tam mężczyźni, którzy spychają do rzeki czerwony samochód. Obserwuje ich i w jakiś sposób wie, że to tu wszystko się zaczęło. Czarny pojazd, należący do tych mężczyzn jest zaparkowany przy wjeździe na most, tuz obok miejsca gdzie się ukrywa, więc kiedy do niego wracają słyszy końcówkę ich rozmowy.
„........ dlaczego teraz?” pyta jeden z mężczyzn.
„Pierce powiedział, że samochód nie jest już ważny,” odpowiada drugi. „Chciał żebyśmy się tym zajęli na wypadek, gdyby po niego wrócili. Ma to, czego chce.”
„Jak on zamierza to wyjaśnić?” pyta pierwszy mężczyzna. „Przecież dziewczyna...”
Drugi mężczyzna przerywa mu zniecierpliwiony. „Od kiedy Pierce musi cokolwiek wyjaśniać? To on mówi policji co robić, a nie na odwrót.”
Chwilę później odjeżdżają, pozostawiając ją ze świadomością, że musi oddalić się do tego Pierca tak daleko jak to tylko możliwe. Jego nazwisko brzmi znajomo. Nic nie pamięta, ale jakoś wie, że to nie jest ktoś, kogo chciałaby spotkać twarzą w twarz. Nie może iść do władz. On ją znajdzie, jeśli to zrobi.
Ponieważ nie pamięta komu ufać, nie będzie ufać nikomu. Oddali się stąd tak daleko, jak to możliwe. Wie, że w tym momencie najważniejszą rzeczą jest przeżycie. Posłucha instynktu. Bez pamięci to jej jedyne wyjście.
* * *
Pół godziny później. Beth wie, że niska blondynka to nie Ava. Młody mężczyzna z dziwnymi włosami to nie Rath. I że wysoka złotowłosa dziewczyna to nie Lonnie. Jest identyczna jak siostra Zana, ale to nic nie znaczy. Ma na imię Isabel i w tej chwili płacze w ramionach ciemnowłosego młodego mężczyzny. Beth jej współczuje. Rozumie jak bolesne było dla Isabel myśleć, że jej brat powrócił z martwych, po czym tak szybko – tak okrutnie – przekonać się, że to nie prawda.
Przyjęcie do wiadomości, że Zan to nie brat Isabel, nie zajęło im zbyt dużo czasu. Właściwie to wcale nie wydają się być zaskoczeni tym, że go spotkali. Nie są zszokowani tym, że istnieją ich dokładne duplikaty, żyjące w Nowym Jorku. Ale przecież troje z nich to również kosmici. Pozostali też zdają się wiedzieć. Niewiele rzeczy może ich zszokować, tego Beth jest pewna.
W pokoju panuje napięcie. Dziwne, Beth siedzi na kanapie w garderobie Marii DeLuca obok Zna, który jest zdecydowanie zbyt spokojny. To budzi jej podejrzenia. Jak na kogoś, kto tak rozpaczliwie próbował ją stąd wcześniej zabrać, najwyraźniej zmienił teraz zdanie. Wydaje się zrezygnowany, zupełnie jakby nic z tego nie było dla niego zaskoczeniem.
Po początkowym przesłuchaniu przez ciemnowłosego młodego mężczyznę o imieniu Alex, po tym jak oni wszyscy zrozumieli, że ona ich nie pamięta, czekają aż piosenkarka skończy swój występ. Duplikat Ratha – ma na imię Michael – poszedł poczekać na Marię, żeby wyjaśnić co się stało.
Powiedzieli Beth trochę o tym, kim myślą, że ona jest; nic oprócz imienia, które brzmi Liz Parker.
Liz. Elizabeth. To znajome imię, wygodne imię. To imię, które dla siebie wybrała, w tym nowym życiu. To najwyraźniej więcej niż przypadek. Zdaje się, że zawsze wiedziała kim jest, przynajmniej podświadomie. Prawda była ukryta w głębi jej upartego umysłu, mogła zostać ujawniona dużo wcześniej, gdyby pozwoliła Lonnie to zrobić. Chce wiedzieć dlaczego tego nie zrobiła, dlaczego trzymała się z dala od tych ludzi, ludzi, którzy najwyraźniej cieszyli się na jej widok.
Na moment ogarnia ją panika. Co jeśli oni są jakoś związani z Piercem, człowiekiem którego bała się przez ostatnie pięć lat? Nie pamięta go, ale wie że on stoi u podstaw tego wszystkiego. Zawsze to wiedziała, ale była zbyt przestraszona by spróbować dowiedzieć się dlaczego.
Teraz nie ma wyboru.
Kiedy powoli przesuwa wzrokiem po nich wszystkich, napotykając ich spojrzenia bowiem wszyscy oni wpatrują się w nią – teraz nawet Isabel, ze łzami świecącymi w jej ciemnych oczach – zdaje sobie sprawę, że nie boi się ich. To byli jej przyjaciele. Wie to, tak jak instynktownie rozumiała wiele rzeczy przez ostatnie lata. Jak zwykle pozwala by kierowała nią intuicja, więc trochę się relaksuje.
Co się z nią stało? Zaczyna się niecierpliwić, zaciska i rozluźnia dłonie spoczywające na udach. Nagle czuje dłoń Zana na plecach. Wie, że on próbuje ją uspokoić, ale odsuwa się od niego. To nie jest świadome. Po prostu to robi i wszyscy obecni to zauważają. Widzi jak sobowtórka Avy – Tess – wymienia spojrzenia z drugim ciemnowłosym mężczyzną, Kyle’m, który stoi obok niej i najwyraźniej jest jej chłopakiem.
Znowu instynkt. Nawet bez przygnębienia Isabel z powodu brata, Beth domyśliłaby się, że skoro są dwie Lonnie, dwóch Rathów i dwie Avy, musiało być też dwóch Zanów. I nie jest trudno wywnioskować resztę. Może być tylko jedna prawda. Jedyna rzecz jaka ma sens.
Zdaje sobie sprawę, że powód dla którego Zan zawsze wydawał się trochę zły, był taki, że on jest zły.
On jest nie tą osobą. Nie jest tym z jej snów. On nie jest jej.
Beth przygryza wargę, zamyka oczy i bierze głęboki oddech. Zan nie był zaskoczony na ich widok, nie jest zszokowany że oni istnieją. Znał prawdę przez cały czas. Jakoś wiedział kim ona jest i nigdy jej nie powiedział.
Beth rozważa czy powinna poprosić o chwilę rozmowy na osobności z Zanem. Spoglądając na niego widzi, że jego wyraz twarzy nie zmienił się po tym jak go odrzuciła, ale ona i tak potrafi go odczytać. Jest zraniony, ale wciąż zrezygnowany.
O tak. Wiedział coś, może nie wszystko, ale wiedział, że oni istnieją. Nagle rozumie, że on czekał na to przez cały czas kiedy byli razem. Bał się tego.
Czuje, że trochę mięknie. On ją kocha. Wie, że ją kocha. Ale ciągle musi wiedzieć dlaczego. Dlaczego nigdy jej nie powiedział? Dlaczego nigdy nie zgadł, że powód dla którego zawsze czuła, że go zna, był najprawdopodobniej taki, że znała jego bliźniaka?
Ma go właśnie o to spytać, kiedy drzwi garderoby otwierają się gwałtownie, powodując że Beth podskakuje zaskoczona, jej serce wali szybko. Słynna piosenkarka, Maria DeLuca, wpada do pomieszczenia , zatrzymując się gwałtownie tuż przed nią. W jej wielkich niebiesko-zielonych oczach są łzy. Beth czuje echo sympatii, to się wydaje znajome i nagle rozumie dlaczego muzyka tej kobiety była dla niej taka ważna. Znała ją kiedyś. Były przyjaciółkami.
„Lizzie?” To pytanie, a jednak nie. Beth wie, że Maria jest pewna iż ona jest Liz Parker. Oni wszyscy są tego pewni. Pomimo wszystkich istniejących wątpliwości , jeśli chodzi o nią nie mają wątpliwości. Oni wiedzą kim ona jest.
Beth czuje się trochę przestraszona. Wszystko wyjdzie na jaw. W końcu dowie się co jej się przydarzyło, jak skończyła żyjąc to życie, kiedy, wnioskując po tym jak oni wszyscy zareagowali, przez cały czas powinna być z nimi.
„Maria.” To znowu Alex, jego głos jest surowy, zdaje się, że jest przywódcą grupy, a przynajmniej ma największy wpływ na resztę. Wydaje się rozumieć niepewność Beth, bo szybka kładzie rękę na ramieniu Marii.
Piosenkarka wydaje się lekko uspokojona. Beth wie, że pierwszym instynktem Marii po wejściu do pokoju było uściskanie jej. Zrozumienie tego faktu wzrusza ją, zupełnie jak muzyka Marii zawsze to robiła.
„Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty!” Mówi Maria zduszonym głosem. „Kiedy Michael mi powiedział...” Przełyka, sięgając ślepo za siebie. Michael zdążył już wrócić do pokoju i szybko bierze jej rękę. Ciężko oddycha zupełnie jakby biegł całą drogę ze sceny żeby dogonić Marię. To prawie wywołuje uśmiech na twarzy Beth. To również wydaje się jej być znajome.
„Ona nic nie pamięta, Maria,” mówi piosenkarce Alex, jego głos jest zasmucony. Spogląda na Michaela. „Nie powiedziałeś jej o tym?”
„Nie dała mi szansy,” odburkuje Michael.
Beth obserwuje jak spojrzenie Marii ześlizguje się na Zana, który siedzi cicho obok niej. Oczy piosenkarki rozszerzają się nawet bardziej. „Nie mogę w to uwierzyć. Ja po prostu nie mogę w to uwierzyć. Przecież on jest identyczny.”
„Oni są duplikatami Maria,” mówi zniecierpliwiony Michael. „Oczywiście że jest identyczny.”
Maria ignoruje go i spogląda na siostrę drugiego Zana. Po raz pierwszy Beth zdaje sobie sprawę, że nie zna imienia tego drugiego Zana. Nie powiedzieli jak ma na imię. Ani razu. „Wszystko w porządku Isabel?”
„Tak,” odpowiada krótko Isabel. „Po prostu w pierwszej chwili to był szok.” Jej oczy się zwężają i rusza się z miejsca pod ścianą, gdzie zostawił ją Alex, kiedy poszedł powstrzymać Marię od naskoczenia na Beth. „Widzę, że on nie jest Maxem.”
Max. Brat Isabel. Bardzo ostrożnie unikali wypowiedzenia jego imienia, ale teraz wymknęło się ono Isabel. To imię uderza w Beth z siłą rozpędzonego pociągu.
„Max,” szepcze do siebie, sen z przed kilku dni powraca z każdym szczegółem. Pamięta jak wołała go we śnie.
„Chodź! Max, chodź!”
Zawiodła go. Zginął przez nią. I ci ludzie myśleli, że ona zginęła razem z nim. Nawet nie muszą jej tego mówić. Wie, że to prawda. Nie powiedzieli tego, ale mimo wszystko od razu o tym wiedziała. Piosenka Marii DeLuca ta, którą Beth pokochała bardziej niż jakąkolwiek inną, ta, która oszołomiła ją tego wieczora, jest o niej. Jest o niej i o Maxie, bo oni myśleli, że oni oboje nie żyją.
Ale ona, Beth, nie jest martwa.
I wreszcie, rozumie dokładnie co jej sny próbowały jej powiedzieć.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 2:51 pm, edited 2 times in total.
Dzięki Milla za kolejny rozdział
Znam to opowiadanie w całości w orginale, i należy do moich ulubionych, mam nadzieję że wygra sporo nagród w najnowszej edycji. Tu nie ma prostych,łatwych recept, jednoznacznych postaw, winnych i niewinnych, słusznych i niesłusznych. Nie ma łatwego "pozbywania" się rywala poprzez zrobienie z niego potwora albi psychopaty, w czym celują różne"wybitne" polary. I po skonczonej lekturze, nie ma się wrażenia "to happy end" i tak waśnie a nie inaczej być powinno. Bo ta opowieść nie mogła mieć happy endu, nie takiego, jakim kończą się baśnie.
I to mnie w niej tak bardzo ujęło.
Znam to opowiadanie w całości w orginale, i należy do moich ulubionych, mam nadzieję że wygra sporo nagród w najnowszej edycji. Tu nie ma prostych,łatwych recept, jednoznacznych postaw, winnych i niewinnych, słusznych i niesłusznych. Nie ma łatwego "pozbywania" się rywala poprzez zrobienie z niego potwora albi psychopaty, w czym celują różne"wybitne" polary. I po skonczonej lekturze, nie ma się wrażenia "to happy end" i tak waśnie a nie inaczej być powinno. Bo ta opowieść nie mogła mieć happy endu, nie takiego, jakim kończą się baśnie.
I to mnie w niej tak bardzo ujęło.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Ojej, Milla wielkie dzięki za kolejny rozdział. Muszę powiedzieć, że poprzednie były świetne, ale trochę się w nich gubiłam. Nie do końca łapałam kim jest Beth (choć się domyślałam). A po tej częśći już wszystko dla mnie jest jasne :jupi: I teraz z jeszcze większą chęcią czekam na kolejną część. Mam nadzieję, że niedługo się pojawi
No a przy okazji, ciekawe jak Liz teraz będzie się zachowywała do Zana, ja na pewno miałabym pewne opory. W końcu nie powiedział jej prawdy.
No a przy okazji, ciekawe jak Liz teraz będzie się zachowywała do Zana, ja na pewno miałabym pewne opory. W końcu nie powiedział jej prawdy.
AN: Mam wielką przyjemność ogłosić, że skończyłam sesję A to oznacza, że od tej pory mam więcej czasu, co z kolei oznacza regularne zamieszczanie nowych części. Dzisiaj piąta, prawie już skończyłam następną i najprawdopodobniej zamieszczę ją w sobotę. Zgodnie z wcześniejszą obietnicą postaram sie zamieszczać dwie części tygodnowo, a w najbliższym czasie może nawet częściej, by wynagrodzić wam te długie przerwy w ostatnim czasie.
tigi Witaj! Cieszę się, że pooba ci się tłumaczenie, ale osobiście raziłabym ci jednak przeczytać orginał. Bardzo się staram, ale nie umiem oddać klimatu tej opowieści tak dobrze jak autorka. Zupełnie inaczej czyta się orginał.
<center>CZĘŚĆ 5</center>
Łapie okazję. Wie, że to nie jest bezpieczne, ale trudno jej uwierzyć, żeby młoda para jadąca Hondą Civic była bardziej niebezpieczna od Pierca. Nawet jego nazwisko sugeruje co on jej zrobi jeśli ją znajdzie.
Dziewczyna siedząca na miejscu pasażera odwraca głowę, po czym obraca całe ciało, by móc na nią patrzeć. „Jesteś z Roswell?” pyta. „Wyglądasz znajomo.”
„Nie,” odpowiada krótko. Nie chce się przyznać, że nie wie skąd jest. „Czy tutaj właśnie jesteśmy?”
Dziewczyna spogląda na swojego chłopaka, krzywiąc się nieznacznie, po czym odpowiada, „Blisko.”
„Jestem z Albuquerque,” mówi szybko. Wie, że Roswell jest w Nowym Meksyku i że słynie z kosmitów. Wie też, że Albuquerque jest najbliższym dużym miastem i że to będzie najlepsze miejsce, żeby się na jakiś czas zgubić. Jakim cudem wie to wszystko, skoro nie zna nawet własnego imienia, na to pytanie ciągle nie zna odpowiedzi.
Oczywiście to jest następne pytanie, jakie pada z ust dziewczyny. A przynajmniej pojawia się sugestia, że powinna podać swoje imię, kiedy dziewczyna się przedstawia. „Jestem Lisa, a to jest Jake.”
Przełyka ślinę rozpaczliwie przeszukując swój umysł. Dlaczego nie może sobie przypomnieć? W końcu decyduje się na najbardziej nieszkodliwe imię jakie przychodzi jej na myśl. „Jestem Beth.”
I od tego momentu tym się staje. W schronisku dla kobiet w którym spędza swoją pierwszą noc, a gdzie skierowano ją ze schroniska dla bezdomnych, dodaje do tego jeszcze Perkins. Kłamie, żeby ją przyjęli, mówiąc, że ma osiemnaście lat i że ucieka od chłopaka, który się nad nią znęcał. Nie ma do końca poczucia, że to nie jest prawda. Może mieć osiemnaście lat. Nie ma pojęcia ile ma lat. I wierzą, że ktoś się nad nią znęcał, biorąc pod uwagę jak wygląda kiedy się tam zjawia. Gdzieś w głębi, wie jednak, że nie jest ofiarą żadnego chłopaka, jeśli pozwoli by ją znaleziono, jej los będzie nawet gorszy. W jakiś sposób rozumie, że jej życie zależy od pozostania w ukryciu dopóki nie znajdzie sposobu na wydostanie się z tego stanu. Musi oddalić się od Pierce’a tak daleko, jak tylko może.
Potrzebuje pieniędzy. Schronisko załatwia jej pracę na uniwersytecie. Pracuje porządkując akta na tyłach biura do spraw studentów. Jej współpracownicy rozumieją, że nie mogą nikomu podać jej nazwiska, nie żeby ktoś znał Beth Perkins. Trzyma się na uboczu zarówno w schronisku, jak i w pracy. Nie sądzi by podejrzewali, że ona nie ma pojęcia kim jest. To ważne. Musi pozostać nieznana dopóki nie znajdzie sposobu, by wydostać się z miasta. Dziewczyna bez pamięci na pewno nie pozostałaby długo anonimowa.
W ciągu miesiąca ma dość pieniędzy, by kupić bilet do jakiegoś odległego miejsca. Decyduje się na Nowy Jork, bo pamięta, że zawsze chciała tam pojechać. To jest frustrujące. Dlaczego pamięta takie rzeczy? Dlaczego nie pamięta kim jest Pierce? Dlaczego nie pamięta, czego on od niej chce?
Wyrusza autobusem do Nowego Jorku w dwa miesiące po tym, jak obudziła się na brzegu rzeki. Nie pamięta kim jest, podejrzewa, że nigdy sobie nie przypomni i decyduje, że czas rozpocząć nowe życie.
Kiedy autobus przekracza granicę stanu, nie ogląda się za siebie na Nowy Meksyk.
* * *
„Max.” Beth mówi to bez namysłu, podnosi się, prawda jest tak oczywista, nie może uwierzyć, że tyle zajęło jej zdanie sobie z tego sprawy. On jest tym jedynym. On jest tym, którego potrzebuje. Straciła pamięć, ale wie, że to prawda. On jest jedynym, który może jej pomóc. On jest jedynym, którego ona pragnie.
Musi go odnaleźć.
„Liz, pamiętasz go?”
„Nie,” mówi cicho Beth. Widzi jak Isabel chwieje się lekko, jakby to było rozczarowanie, którego nie może znieść. Jakby myśl, że Beth nie pamięta Maxa, zabiła go na nowo. Ale Beth wie, że nic z tego nie ma znaczenia. Isabel też wkrótce to zrozumie. Kontynuuje pospiesznie, „Nie pamiętam go, ale nie muszę.” Spogląda na Zana, wie, że jeśli dokończy, nieodwracalnie zmieni wszystko między nimi.
To zdaje się jeszcze bardziej poruszać Isabel. „Ponieważ go zastąpiłaś?” pyta gwałtownie, ruszając się do przodu niemal groźnie. Beth się nie porusza, po prostu się jej przygląda. „On nie żyje, więc po prostu zastąpiłaś go innym modelem?”
„Isabel,” mówi Alex, podchodząc do niej, ale Michael był szybszy. Siostra Maxa znów się załamuje, tym razem w ramionach sobowtóra Ratha.
„Ja...” Beth jest przytłoczona rozpaczą wyższej kobiety. Nie może już tego zrozumieć. Nie po tym, jak uświadomiła sobie, co wyrażały jej sny. Nie widziała, że przez pięć lat rozpaczała po bracie Isabel, ale teraz rozumie, że nie musi. Wie też, że nie musi go pamiętać, ponieważ nigdy go nie zapomniała. Nie naprawdę. W końcu, po prostu to z siebie wykrztusza, „On żyje.”
Odwraca głowę, napotykając spojrzenie Zana. Patrzy na nią pusto, światło, które zawsze widziała w jego oczach, kiedy na nią patrzył, zgasło. „On żyje,” szepcze. „On żyje i nie jest tobą.”
* * *
Maria nalega, żeby Beth została z nią na noc w hotelu i Beth zgadza się z wdzięcznością. Czuje się bezpieczna z tą kobietą, smutno jej gdy uświadamia sobie, że nie czuje się już w ten sposób przy Zanie. Wie, że nie idąc z nim do domu, znowu ucieka od swoich problemów, ale zanim podejmie decyzję co do niego, musi wiedzieć kim jest. Musi wiedzieć co się z nią stało.
Chce też poznać prawdę o duplikatach. Wydaje się oczywiste, że kosmici z Roswell wiedzieli o czwórce z Nowego Jorku od lat, chociaż nikt o tym nie wspomina, ani nie wyjaśnia jak się dowiedzieli. Beth nie do końca rozumie to wszystko. Wie jacy samotni byli zawsze Zan, Ava, Lonnie i Rath. Dobrze by im zrobiło, gdyby znali innych, takich jak oni.
Ale potem przypomina sobie, że podejrzewa iż Zan również wiedział o Michaelu, Isabel i Tess przez cały czas. Że Zan utrzymał to w tajemnicy, bo być może wiedział, że ona należała do Roswell, a nie do niego.
Michael, ich generał, zdaje się również to podejrzewać, ponieważ nalega na towarzyszenie Zanowi podczas spotkania z innymi. Tess pójdzie z nim. Zan zgadza się na to bez kłótni, chociaż Beth wie, że on zdaje sobie sprawę iż oni go podejrzewają, że chcą więcej informacji co do tego, jak długo ją zna. Kyle też postanawia iść, ale Isabel i Alex zostaną z Marią i Beth. Siostra Maxa chce się dowiedzieć więcej o przeczuciu Beth, że Max żyje. Beth wyczuwa, że powód dla którego Alex zostaje jest dużo prostszy. On nie chce jej zostawić. Nie teraz, kiedy dopiero co ją odnaleźli. To wywołuje u niej poczucie wewnętrznego ciepła.
Przed opuszczeniem hotelu Zan prosi Beth o chwilę rozmowy na osobności. Pomimo faktu, że teraz wie iż myliła się ufając mu, coś w wyrazie jego twarzy powoduje, że nie może mu odmówić. Idzie z nim do holu.
„Nigdy nie wiedziałem na pewno,” mówi cicho. „Przysięgam, że nie wiedziałem.”
„Ale wiedziałeś o nich? Zobaczyłeś ich na ekranie podczas koncertu i wiedziałeś, że oni mnie rozpoznają.” Co jest niemal tak samo złe. Bo ona zawsze mówiła mu, że czuje jakby znała go od zawsze. Powiedziała mu, że kiedy zobaczyła go po raz pierwszy niemal go rozpoznała. Musiał wiedzieć, świadomy istnienia duplikatów – świadomy istnienia Maxa – że to nie jego znała. Że nie był właściwą osobą. „Próbowałeś mnie przed nimi ukryć.”
Nie odpowiada na ostatnie stwierdzenie, bo to oczywiste. Zamiast tego mówi, „Nasz opiekun powiedział nam o nich.” Jego głos jest pełen goryczy. „Zanim odszedł.”
„Czy sądzisz, że oni o was wiedzieli?”
„Biorąc po uwagę, że porzucił nas dla nich, myślę, że wiedzieli,” odpowiada Zan. „Ich opiekun został zabity. Opieka nad nimi była dla niego awansem. Wyjechał tak szybko, że aż się za nim kurzyło.”
„Awans?” Beth jest zmieszana. Zarówno przez istnienie duplikatów, jak i przez to, że jeden komplet może być ważniejszy od drugiego.
„Powiedział nam, że jeżeli coś im się stanie, zajmiemy ich miejsce. Ale że jego praca polegała na tym, by zadbać, że to nigdy nie będzie konieczne, ponieważ my jesteśmy wybrakowani.” Szczęka Zan jest mocno zaciśnięta. Widzi, że odrzucenie przez ich opiekuna wciąż go boli. Bo przecież powodem, dla którego czegokolwiek im brakowało, było to, że ich opiekun wcale się nimi nie ‘opiekował’, ale pozostawił ich samych sobie. Czuje żal, gdy przypomina sobie swoje pierwsze spotkanie z Avą... i Zanem. Odpycha od siebie te myśli, bo teraz nie czas na sympatię.
Choć raz musi pomyśleć o sobie.
Wraca do swoich pytań. „Zająć ich miejsce?” pyta. „Zająć jego miejsce przy mnie? Dlaczego?”
„Nie, nie przy tobie.” Patrzy na podłogę. „Ja nie... to znaczy, miałem nadzieję, że to nie tak.” przełyka ślinę z trudnością i Beth czuje jak jej serce mimo woli wyrywa się do niego. Wie, że on ją kocha. Zawsze to wiedziała. I ona też go kocha. Oczywiście, że tak. Żyła z nim przez dwa lata.
Ale ciągle nie może wrócić z nim dzisiaj do domu. Ani nie może powiedzieć nic, by uspokoić jego obawy.
„Oni mają Granilith,” dodaje Zan, próbując chyba zmienić temat. Jakoś oboje są świadomi faktu, że dopóki ona nie pozna całej prawdy co do tego, kim był dla niej jego duplikat, Max, nie mogą rozmawiać o ich związku.
„Co to w ogóle znaczy?” pyta Beth. Podsłuchała Zana, Lonnie i Ratha dyskutujących o Granilithcie, ale nigdy jej tego nie wyjaśnili.
„To znaczy, że on był prawdziwym królem,” mówi gwałtownie Zan. „To znaczy, że ja jestem tylko substytutem czekającym na ławce rezerwowych na wypadek gdyby jemu coś się stało. To dlatego Langley wyjechał. Chciał oryginału, nie kopii.”
Beth decyduje się zignorować sugestię, że on myśli iż ona musi czuć tak samo, teraz kiedy wie o istnieniu tego drugiego. Nie pozwala, żeby on sprawił by czuła się winna. Nie może czuć się winna - nie za to, że jest sobą. Nie wie nic o Liz Parker, ale wie, że chce się dowiedzieć. I ma do tego wszelkie prawo.
„Wiedziałeś, że oni wierzą w jego śmierć?” pyta Beth. „Czy nie ma jakiegoś sposobu byś wiedział? To znaczy, jeśli jesteś tu by go zastąpić, nie powinno być jakiegoś sygnału pomiędzy wami wszystkimi? Albo przynajmniej pomiędzy tobą, a nim?”
„Tak by się wydawało,” mruczy głucho Zan. Po czym spogląda w górę. „Jakim cudem jesteś taka pewna, że tak nie jest? No wiesz, że on nie jest martwy,” pyta.
„On nie jest martwy,” odpowiada Beth. „Wiesz, że nie jest. Wiedziałeś przez cały czas i nie zrobiłeś nic by pomóc mi go odnaleźć.” Te słowa wymykają jej się zanim może je powstrzymać. Widzi jak go przeszywają, niczym sztylety, którymi wie, że chciała by były. Momentalnie żałuje, ale nie może tego cofnąć.
Nie może zmienić faktu, że zawsze czuła iż on jest zły. Nie może zmienić tego, że on zawsze o tym wiedział. Nie może zmienić tego, że teraz oboje myślą, że wiedzą dlaczego tak było.
Nie może zmienić tego, że to co się stało, zmieniło wszystko.
„Nie wiedziałem na pewno,” odpowiada Zan, jego głos jest spokojny. Nie jest na nią zły. Jest dobry. Wie, że wcale tak nie myślała. Wie też, że nie ma już powrotu. Nie teraz. Więc robi krok naprzód i mówi to, czego powiedzenia oboje starali się uniknąć. „Przysięgam, nie wiedziałem, że ty i on byliście...” nie kończy, zupełnie jakby nagle stracił odwagę i nie mógł przyjąć do wiadomości tego co musiało być.
„Ja też nie wiem,” przypomina mu Beth. Wskazuje ręką za siebie. „Tego właśnie chcę się tu dowiedzieć.”
Przez długi moment patrzą sobie w oczy. W końcu on się odzywa, „Wiesz.”
Po czym odwraca się na pięcie i odchodzi.
tigi Witaj! Cieszę się, że pooba ci się tłumaczenie, ale osobiście raziłabym ci jednak przeczytać orginał. Bardzo się staram, ale nie umiem oddać klimatu tej opowieści tak dobrze jak autorka. Zupełnie inaczej czyta się orginał.
<center>CZĘŚĆ 5</center>
Łapie okazję. Wie, że to nie jest bezpieczne, ale trudno jej uwierzyć, żeby młoda para jadąca Hondą Civic była bardziej niebezpieczna od Pierca. Nawet jego nazwisko sugeruje co on jej zrobi jeśli ją znajdzie.
Dziewczyna siedząca na miejscu pasażera odwraca głowę, po czym obraca całe ciało, by móc na nią patrzeć. „Jesteś z Roswell?” pyta. „Wyglądasz znajomo.”
„Nie,” odpowiada krótko. Nie chce się przyznać, że nie wie skąd jest. „Czy tutaj właśnie jesteśmy?”
Dziewczyna spogląda na swojego chłopaka, krzywiąc się nieznacznie, po czym odpowiada, „Blisko.”
„Jestem z Albuquerque,” mówi szybko. Wie, że Roswell jest w Nowym Meksyku i że słynie z kosmitów. Wie też, że Albuquerque jest najbliższym dużym miastem i że to będzie najlepsze miejsce, żeby się na jakiś czas zgubić. Jakim cudem wie to wszystko, skoro nie zna nawet własnego imienia, na to pytanie ciągle nie zna odpowiedzi.
Oczywiście to jest następne pytanie, jakie pada z ust dziewczyny. A przynajmniej pojawia się sugestia, że powinna podać swoje imię, kiedy dziewczyna się przedstawia. „Jestem Lisa, a to jest Jake.”
Przełyka ślinę rozpaczliwie przeszukując swój umysł. Dlaczego nie może sobie przypomnieć? W końcu decyduje się na najbardziej nieszkodliwe imię jakie przychodzi jej na myśl. „Jestem Beth.”
I od tego momentu tym się staje. W schronisku dla kobiet w którym spędza swoją pierwszą noc, a gdzie skierowano ją ze schroniska dla bezdomnych, dodaje do tego jeszcze Perkins. Kłamie, żeby ją przyjęli, mówiąc, że ma osiemnaście lat i że ucieka od chłopaka, który się nad nią znęcał. Nie ma do końca poczucia, że to nie jest prawda. Może mieć osiemnaście lat. Nie ma pojęcia ile ma lat. I wierzą, że ktoś się nad nią znęcał, biorąc pod uwagę jak wygląda kiedy się tam zjawia. Gdzieś w głębi, wie jednak, że nie jest ofiarą żadnego chłopaka, jeśli pozwoli by ją znaleziono, jej los będzie nawet gorszy. W jakiś sposób rozumie, że jej życie zależy od pozostania w ukryciu dopóki nie znajdzie sposobu na wydostanie się z tego stanu. Musi oddalić się od Pierce’a tak daleko, jak tylko może.
Potrzebuje pieniędzy. Schronisko załatwia jej pracę na uniwersytecie. Pracuje porządkując akta na tyłach biura do spraw studentów. Jej współpracownicy rozumieją, że nie mogą nikomu podać jej nazwiska, nie żeby ktoś znał Beth Perkins. Trzyma się na uboczu zarówno w schronisku, jak i w pracy. Nie sądzi by podejrzewali, że ona nie ma pojęcia kim jest. To ważne. Musi pozostać nieznana dopóki nie znajdzie sposobu, by wydostać się z miasta. Dziewczyna bez pamięci na pewno nie pozostałaby długo anonimowa.
W ciągu miesiąca ma dość pieniędzy, by kupić bilet do jakiegoś odległego miejsca. Decyduje się na Nowy Jork, bo pamięta, że zawsze chciała tam pojechać. To jest frustrujące. Dlaczego pamięta takie rzeczy? Dlaczego nie pamięta kim jest Pierce? Dlaczego nie pamięta, czego on od niej chce?
Wyrusza autobusem do Nowego Jorku w dwa miesiące po tym, jak obudziła się na brzegu rzeki. Nie pamięta kim jest, podejrzewa, że nigdy sobie nie przypomni i decyduje, że czas rozpocząć nowe życie.
Kiedy autobus przekracza granicę stanu, nie ogląda się za siebie na Nowy Meksyk.
* * *
„Max.” Beth mówi to bez namysłu, podnosi się, prawda jest tak oczywista, nie może uwierzyć, że tyle zajęło jej zdanie sobie z tego sprawy. On jest tym jedynym. On jest tym, którego potrzebuje. Straciła pamięć, ale wie, że to prawda. On jest jedynym, który może jej pomóc. On jest jedynym, którego ona pragnie.
Musi go odnaleźć.
„Liz, pamiętasz go?”
„Nie,” mówi cicho Beth. Widzi jak Isabel chwieje się lekko, jakby to było rozczarowanie, którego nie może znieść. Jakby myśl, że Beth nie pamięta Maxa, zabiła go na nowo. Ale Beth wie, że nic z tego nie ma znaczenia. Isabel też wkrótce to zrozumie. Kontynuuje pospiesznie, „Nie pamiętam go, ale nie muszę.” Spogląda na Zana, wie, że jeśli dokończy, nieodwracalnie zmieni wszystko między nimi.
To zdaje się jeszcze bardziej poruszać Isabel. „Ponieważ go zastąpiłaś?” pyta gwałtownie, ruszając się do przodu niemal groźnie. Beth się nie porusza, po prostu się jej przygląda. „On nie żyje, więc po prostu zastąpiłaś go innym modelem?”
„Isabel,” mówi Alex, podchodząc do niej, ale Michael był szybszy. Siostra Maxa znów się załamuje, tym razem w ramionach sobowtóra Ratha.
„Ja...” Beth jest przytłoczona rozpaczą wyższej kobiety. Nie może już tego zrozumieć. Nie po tym, jak uświadomiła sobie, co wyrażały jej sny. Nie widziała, że przez pięć lat rozpaczała po bracie Isabel, ale teraz rozumie, że nie musi. Wie też, że nie musi go pamiętać, ponieważ nigdy go nie zapomniała. Nie naprawdę. W końcu, po prostu to z siebie wykrztusza, „On żyje.”
Odwraca głowę, napotykając spojrzenie Zana. Patrzy na nią pusto, światło, które zawsze widziała w jego oczach, kiedy na nią patrzył, zgasło. „On żyje,” szepcze. „On żyje i nie jest tobą.”
* * *
Maria nalega, żeby Beth została z nią na noc w hotelu i Beth zgadza się z wdzięcznością. Czuje się bezpieczna z tą kobietą, smutno jej gdy uświadamia sobie, że nie czuje się już w ten sposób przy Zanie. Wie, że nie idąc z nim do domu, znowu ucieka od swoich problemów, ale zanim podejmie decyzję co do niego, musi wiedzieć kim jest. Musi wiedzieć co się z nią stało.
Chce też poznać prawdę o duplikatach. Wydaje się oczywiste, że kosmici z Roswell wiedzieli o czwórce z Nowego Jorku od lat, chociaż nikt o tym nie wspomina, ani nie wyjaśnia jak się dowiedzieli. Beth nie do końca rozumie to wszystko. Wie jacy samotni byli zawsze Zan, Ava, Lonnie i Rath. Dobrze by im zrobiło, gdyby znali innych, takich jak oni.
Ale potem przypomina sobie, że podejrzewa iż Zan również wiedział o Michaelu, Isabel i Tess przez cały czas. Że Zan utrzymał to w tajemnicy, bo być może wiedział, że ona należała do Roswell, a nie do niego.
Michael, ich generał, zdaje się również to podejrzewać, ponieważ nalega na towarzyszenie Zanowi podczas spotkania z innymi. Tess pójdzie z nim. Zan zgadza się na to bez kłótni, chociaż Beth wie, że on zdaje sobie sprawę iż oni go podejrzewają, że chcą więcej informacji co do tego, jak długo ją zna. Kyle też postanawia iść, ale Isabel i Alex zostaną z Marią i Beth. Siostra Maxa chce się dowiedzieć więcej o przeczuciu Beth, że Max żyje. Beth wyczuwa, że powód dla którego Alex zostaje jest dużo prostszy. On nie chce jej zostawić. Nie teraz, kiedy dopiero co ją odnaleźli. To wywołuje u niej poczucie wewnętrznego ciepła.
Przed opuszczeniem hotelu Zan prosi Beth o chwilę rozmowy na osobności. Pomimo faktu, że teraz wie iż myliła się ufając mu, coś w wyrazie jego twarzy powoduje, że nie może mu odmówić. Idzie z nim do holu.
„Nigdy nie wiedziałem na pewno,” mówi cicho. „Przysięgam, że nie wiedziałem.”
„Ale wiedziałeś o nich? Zobaczyłeś ich na ekranie podczas koncertu i wiedziałeś, że oni mnie rozpoznają.” Co jest niemal tak samo złe. Bo ona zawsze mówiła mu, że czuje jakby znała go od zawsze. Powiedziała mu, że kiedy zobaczyła go po raz pierwszy niemal go rozpoznała. Musiał wiedzieć, świadomy istnienia duplikatów – świadomy istnienia Maxa – że to nie jego znała. Że nie był właściwą osobą. „Próbowałeś mnie przed nimi ukryć.”
Nie odpowiada na ostatnie stwierdzenie, bo to oczywiste. Zamiast tego mówi, „Nasz opiekun powiedział nam o nich.” Jego głos jest pełen goryczy. „Zanim odszedł.”
„Czy sądzisz, że oni o was wiedzieli?”
„Biorąc po uwagę, że porzucił nas dla nich, myślę, że wiedzieli,” odpowiada Zan. „Ich opiekun został zabity. Opieka nad nimi była dla niego awansem. Wyjechał tak szybko, że aż się za nim kurzyło.”
„Awans?” Beth jest zmieszana. Zarówno przez istnienie duplikatów, jak i przez to, że jeden komplet może być ważniejszy od drugiego.
„Powiedział nam, że jeżeli coś im się stanie, zajmiemy ich miejsce. Ale że jego praca polegała na tym, by zadbać, że to nigdy nie będzie konieczne, ponieważ my jesteśmy wybrakowani.” Szczęka Zan jest mocno zaciśnięta. Widzi, że odrzucenie przez ich opiekuna wciąż go boli. Bo przecież powodem, dla którego czegokolwiek im brakowało, było to, że ich opiekun wcale się nimi nie ‘opiekował’, ale pozostawił ich samych sobie. Czuje żal, gdy przypomina sobie swoje pierwsze spotkanie z Avą... i Zanem. Odpycha od siebie te myśli, bo teraz nie czas na sympatię.
Choć raz musi pomyśleć o sobie.
Wraca do swoich pytań. „Zająć ich miejsce?” pyta. „Zająć jego miejsce przy mnie? Dlaczego?”
„Nie, nie przy tobie.” Patrzy na podłogę. „Ja nie... to znaczy, miałem nadzieję, że to nie tak.” przełyka ślinę z trudnością i Beth czuje jak jej serce mimo woli wyrywa się do niego. Wie, że on ją kocha. Zawsze to wiedziała. I ona też go kocha. Oczywiście, że tak. Żyła z nim przez dwa lata.
Ale ciągle nie może wrócić z nim dzisiaj do domu. Ani nie może powiedzieć nic, by uspokoić jego obawy.
„Oni mają Granilith,” dodaje Zan, próbując chyba zmienić temat. Jakoś oboje są świadomi faktu, że dopóki ona nie pozna całej prawdy co do tego, kim był dla niej jego duplikat, Max, nie mogą rozmawiać o ich związku.
„Co to w ogóle znaczy?” pyta Beth. Podsłuchała Zana, Lonnie i Ratha dyskutujących o Granilithcie, ale nigdy jej tego nie wyjaśnili.
„To znaczy, że on był prawdziwym królem,” mówi gwałtownie Zan. „To znaczy, że ja jestem tylko substytutem czekającym na ławce rezerwowych na wypadek gdyby jemu coś się stało. To dlatego Langley wyjechał. Chciał oryginału, nie kopii.”
Beth decyduje się zignorować sugestię, że on myśli iż ona musi czuć tak samo, teraz kiedy wie o istnieniu tego drugiego. Nie pozwala, żeby on sprawił by czuła się winna. Nie może czuć się winna - nie za to, że jest sobą. Nie wie nic o Liz Parker, ale wie, że chce się dowiedzieć. I ma do tego wszelkie prawo.
„Wiedziałeś, że oni wierzą w jego śmierć?” pyta Beth. „Czy nie ma jakiegoś sposobu byś wiedział? To znaczy, jeśli jesteś tu by go zastąpić, nie powinno być jakiegoś sygnału pomiędzy wami wszystkimi? Albo przynajmniej pomiędzy tobą, a nim?”
„Tak by się wydawało,” mruczy głucho Zan. Po czym spogląda w górę. „Jakim cudem jesteś taka pewna, że tak nie jest? No wiesz, że on nie jest martwy,” pyta.
„On nie jest martwy,” odpowiada Beth. „Wiesz, że nie jest. Wiedziałeś przez cały czas i nie zrobiłeś nic by pomóc mi go odnaleźć.” Te słowa wymykają jej się zanim może je powstrzymać. Widzi jak go przeszywają, niczym sztylety, którymi wie, że chciała by były. Momentalnie żałuje, ale nie może tego cofnąć.
Nie może zmienić faktu, że zawsze czuła iż on jest zły. Nie może zmienić tego, że on zawsze o tym wiedział. Nie może zmienić tego, że teraz oboje myślą, że wiedzą dlaczego tak było.
Nie może zmienić tego, że to co się stało, zmieniło wszystko.
„Nie wiedziałem na pewno,” odpowiada Zan, jego głos jest spokojny. Nie jest na nią zły. Jest dobry. Wie, że wcale tak nie myślała. Wie też, że nie ma już powrotu. Nie teraz. Więc robi krok naprzód i mówi to, czego powiedzenia oboje starali się uniknąć. „Przysięgam, nie wiedziałem, że ty i on byliście...” nie kończy, zupełnie jakby nagle stracił odwagę i nie mógł przyjąć do wiadomości tego co musiało być.
„Ja też nie wiem,” przypomina mu Beth. Wskazuje ręką za siebie. „Tego właśnie chcę się tu dowiedzieć.”
Przez długi moment patrzą sobie w oczy. W końcu on się odzywa, „Wiesz.”
Po czym odwraca się na pięcie i odchodzi.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 2:55 pm, edited 2 times in total.
Milla, mam nadzieję, że sesja poszła ci po twojej myśli Przy okazji cieszę się, że teraz częściej będziesz zamieszczała nowe części opowiadania
Co do samego opowiadania, to muszę powiedzieć, że tak jak każda poprzednia część jest super Tylko w porównaniu z poprzednią częścią, w której dużo rzeczy wyszło na jaw, to tu trochę mniej tego było. No ale to chyba dobrze, przecież nie wszystko musi wyjaśnić się odrazu, nudno by wtedy było
A ja mam jeszcze pytanie, ile mniej więcej jeszcze części będzie????
Co do samego opowiadania, to muszę powiedzieć, że tak jak każda poprzednia część jest super Tylko w porównaniu z poprzednią częścią, w której dużo rzeczy wyszło na jaw, to tu trochę mniej tego było. No ale to chyba dobrze, przecież nie wszystko musi wyjaśnić się odrazu, nudno by wtedy było
A ja mam jeszcze pytanie, ile mniej więcej jeszcze części będzie????
Po pierwsze to zazdroszczę i gratuluję zakończonej sesji, a po drugie to bardzo się cieszę na zapowiedź częstszego zamieszczania tłumaczenia!
Mówiłam już, że te opowiadanko ma swój niekwestionowany urok? Jeżeli nie to teraz mówię: ono w sobie coś ma! I dzięki Twojemu tłumaczeniu mam możliwość poznania następnej gwiazdeczki na tym forum!
Dzięki!
Mówiłam już, że te opowiadanko ma swój niekwestionowany urok? Jeżeli nie to teraz mówię: ono w sobie coś ma! I dzięki Twojemu tłumaczeniu mam możliwość poznania następnej gwiazdeczki na tym forum!
Dzięki!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Przyłączam się do gratulacji Milla ja co prawda jeszcze nie zamknęłam sesji ale póki co idzie mi całkiem przyzwoicie więc liczę na kolejne piękne rozdziały, mimo znajomości orginału i gorąco zachęcam wszystkich do czytania tłumaczenia Milli, bo naprawdę warto. To opowiedanie jakich niewiele, i jeśli ktoś lubi świat w którym nie wszystko jest piękne, różowe i moralnie jednoznaczne- to tym bardziej mnie szczególnie przypadła do gustu Liz...nie przypominam sobie opowiadania w którym jej natura zostałaby oddana w tak złożony i wrażliwy sposób, bogaty w półcienie i niuanse, może poza "Being Again" Mockinbird i opowiadaniami EmilyluvsRoswell. Przy okazji..eh czyż ona i Max naprawdę nie są ulepieni z tej samej gliny...?
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Ależ oczywiście, wiele pisarek dreamers, przedstawia Maxa i Liz jak dwie połoweczki jabłka, Aniu. Ta sama wrażliwość, sposób reagowania na siebie i innych, to samo ciepło i wewnętrzne rozedrganie...sposób pojmowania świata i otwarcie na siebie. Proponuję także zerknąć do SPIN i CORE by przekonać się jak i tam, chodź przedstawieni troszkę inaczej, myślą i czują podobnie. Coś jest w tym, że wielu uznało ich za jedną z wersji Romea i Julii.
Milla, Lizziett i wszyscy którzy zmagają się, i są w trakcie lub już po egzaminach - moje gratulacje. Jesteście wspaniali...i kibicując Wam, myśląc o Was i wspierając psychicznie wracam pamięcią jaki to jednak cudowny i pełen satysfakcji okres. Ciężki...ale dający tak dużo radości i powodów do dumy.
Dzięki Milla za kolejną część. Zdecydowanie wolę czytać opow. po polsku
Milla, Lizziett i wszyscy którzy zmagają się, i są w trakcie lub już po egzaminach - moje gratulacje. Jesteście wspaniali...i kibicując Wam, myśląc o Was i wspierając psychicznie wracam pamięcią jaki to jednak cudowny i pełen satysfakcji okres. Ciężki...ale dający tak dużo radości i powodów do dumy.
Dzięki Milla za kolejną część. Zdecydowanie wolę czytać opow. po polsku
AN: Przepraszam za opóźnienie, pojawiły się małe kłopoty techniczne.
<center>CZĘŚĆ 6</center>
Jest środek nocy, kiedy dociera do Nowego Jorku, dlatego dochodzi do najgorszego. Ledwo zdążyła wysiąść z autobusu i ruszyła ulicą w poszukiwaniu hotelu, kiedy zostaje napadnięta. Napastnikiem jest niska blondynka z kolczykiem w wardze – i z nożem.
Przez chwilę rozważa walkę. W końcu to nie Pierce, a jego przetrwała. Nawet jeśli nie jest pewna co to znaczy, wie, że to więcej niż dziewczyna z nożem. Beth potrzebuje swoich pieniędzy bardziej niż ta osoba. Ale kiedy napotyka wzrok niskiej blondynki, wyczuwa, że to nie prawda. Ona nie może być starsza od Beth, ale w spojrzeniu tej niebieskookiej dziewczyny jest głód, jakiego Beth wie, że ona nigdy nie zaznała. Wie to nawet pomimo tego, że nie ma wspomnień kim naprawdę jest. To obłęd, ale nagle czuje współczucie dla tej dziewczyny. Nie zastanawiając się oddaje swoje pieniądze i blondynka znika w pobliskim wejściu do metra, nie oglądając się za siebie.
Nie jest ranna, ale wszystko z czego miała zamiar się utrzymywać, dopóki nie znajdzie pracy, przepadło. Wraca na dworzec autobusowy i spędza noc na ławce, starając się nie zamykać oczu, bo teraz się boi. Co widziała tamta dziewczyna, co przeżyła, że uczyniło ją to wystarczająco zdesperowaną żeby zrobić to, co zrobiła? W co ona się wpakowała przyjeżdżając tutaj? Nie spodziewała się strachu w Nowym Jorku. Była pewna, że strach pozostawia za sobą w Nowym Meksyku; że przez oddalenie się od Pierce’a, lodowata obręcz, która zacisnęła się wokół jej serca, kiedy obudziła się na brzegu rzeki, w końcu się rozluźni. Jest rozczarowana.
Blisko świtu znów dzieje się coś co wywołuje jej strach. Jej oczy w końcu się zamknęły, ale otrząsa się z pół-snu, kiedy wyczuwa, że jest obserwowana. Nie myli się. Ma stojące we wszystkie strony, ciemne włosy, kolczyk w brwi i baki i siedzi na ławce naprzeciwko niej. Czuje jak jej serce zaczyna bić w dzikim rytmie. Ale kiedy napotyka jego spojrzenie, ono jest życzliwe.
Kiedy ich oczy się spotykają, jej serce zamiera na moment, rozpoznaje go. Czuje dosłownie chęć rzucenia mu się w ramiona.
Ale, kiedy on otwiera usta, to uczucie znika. Głos, którego zaskakująco oczekiwała, nie pojawia się.
„W porządku?” pyta z ciężkim nowojorskim akcentem, naznaczającym nawet te dwa słowa.
„Tak, dziękuję,” odpowiada, wstając szybko. „Czekam tylko na przyjaciela.”
„Całą noc?” pyta, powodując, że jej serce podskakuje w piersi. Najwyraźniej obserwował ją od jakiegoś czasu.
„Tak,” mówi Beth, rozglądając się nerwowo dookoła. Wie, że na dworcu jest ochrona. Ale gdzie?
„Potrzebujesz tego?”
Patrzy z powrotem na dziwnego młodego mężczyznę i widzi, że trzyma w ręku plik banknotów. Jej oczy się rozszerzają. „Co to jest? Nie mogę tego wziąć!”
„Jest twoje.”
„Dzięki, ale nie mogę,” odpowiada Beth, odsuwając się. Jest zaskoczona, że nie wyrywa się, kiedy czuje dłoń na ramieniu. Zamiast tego zatrzymuje się i odwraca się do niego.
„Ja nie żartuję. To naprawdę twoje. Dziewczyna, która to zabrała.... To moja siostra.”
Beth nie może w to uwierzyć. Ten facet jest spokrewniony z jej napastniczką. Wyciąga rękę i bierze pieniądze, przelicza je. Jest wszystko. „Ale, dlaczego...?”
Odpowiada poważnie. „Nie pozwalam na zabieranie pieniędzy dziewczynom.”
„Cóż, dziękuję.” Nie wie co jeszcze powiedzieć. ponieważ jego komentarz sugeruje, że on nie ma nic przeciwko odbieraniu pieniędzy innym.
Uśmiecha się nieznacznie. „Witaj w Nowym Jorku.” Po czym odwraca się na pięcie i odchodzi.
Nie widzi go po tym przez trzy lata. A przynajmniej nie na jawie. Ponieważ tej nocy on zaczyna pojawiać się w jej snach – i czasami w koszmarach.
* * *
„A więc byłaś w Nowym Jorku przez cały ten czas?” pyta Maria, wydaje się być zachwycona. „Boże Liz, po prostu nie mogę w to uwierzyć.”
„Tak. Przez pięć lat,” odpowiada Beth. Nie poprawia ich, kiedy mówią do niej Liz. W końcu to jest jej imię. Przyzwyczai się do tego i ma nadzieję, że zacznie o sobie myśleć jako o tajemnicy, którą jest Liz. Szybko opowiada im jak obudziła się na brzegu rzeki i o wszystkim, co doprowadziło do jej przyjazdu do miasta.
Siedzi na kanapie w apartamencie hotelowym Marii, sama. Maria, Alex i Isabel siedzą razem na drugiej kanapie, naprzeciwko niej. Sztywna postawa Marii sugeruje, że została zmuszona by tam usiąść, że Alex przekonał ją jakoś by utrzymała dystans od Beth, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Beth nie jest pewna skąd wie, że to musiał być pomysł Alexa, ale wie. Źle się czuje wiedząc, że oni myślą iż nie mogą być przy niej swobodni. Czuje, że miejsce Marii jest przy niej; że dawniej, tu by właśnie była.
Przez długą chwilę panuje cisza. Wydaje się, że nie chcą na nią naciskać by wydobyć odpowiedzi. Jest zresztą pewna, że te, które ma, okażą się rozczarowujące. Jej życie nie było szczególnie interesujące, ani ekscytujące, ani niebezpieczne. Nie była nieszczęśliwa odkąd przybyła do Nowego Jorku. Czasami tak, ale nie przez cały czas. Zastanawia się, czy to ich zrani. Zastanawia się czy oczekują iż ona rozpaczała po nich tak, jak oni najwyraźniej rozpaczali po niej.
„Czy...” przerywa, po czym kończy. „Czy możecie opowiedzieć mi o mnie?”
„Co chcesz wiedzieć?” pyta Maria. „Znałam cię przez całe życie. Mogę ci powiedzieć wszystko!” To nie jest ta spokojna, zrównoważona, sławna piosenkarka, z którą Beth widziała wywiady w telewizji. Ta kobieta jest zdenerwowana, boi się popełnić błąd, jest zdesperowana by postąpić właściwie.
To powoduje, że Beth znowu się wzrusza. Relaksuje się, co zdaje się być sygnałem dla pozostałych, że oni też mogą to zrobić, ponieważ napięcie w pokoju wyraźnie opada.
„Chcę wiedzieć wszystko,” przyznaje. „Ale zacznij od tej nocy, kiedy ja...” Spogląda na Isabel. „My,” podkreśla znacząco, „zniknęliśmy.”
Alex i Isabel wymieniają spojrzenia. „Dobrze,” zgadza się w końcu Alex. „Ale najpierw musimy wiedzieć co wiesz.” Krzywi się lekko, najwyraźniej wciąż trochę niepewny. „To znaczy, jest dość jasne, że znasz prawdę o...” Urywa, wygląda na sfrustrowanego.
Beth uśmiecha się nieznacznie. Poczym podnosi wskazujący palec i wskazuje w górę. „Chodzi ci o to, że wiem o tym?”
Dziwny wyraz pojawia się na twarzy Alexa. Uśmiech Beth znika. „Czy coś jest nie tak?” pyta, zastanawiając się czy coś źle zrozumiała. Jedyna rzecz co do której była pewna, że wszyscy to przyznają, to fakt, że jest powód dla którego jest dwóch Zanów, dwie Lonnie, dwóch Rathów i dwie Avy.
„Przepraszam,” mówi szybko Alex. „Po prostu... Zrobiłaś dokładnie to samo, kiedy po raz pierwszy powiedziałaś mi o Maxie.” Uśmiecha się krzywo. „Byliśmy wtedy w areszcie.”
Oczy Beth się rozszerzają. Jej serce zaczyna walić. „Przez Pierce’a?” pyta.
Trio siedzące po drugiej stronie stołu zamiera jak na komendę. Ale wszystko co mówi Alex to „Nie.”
Beth marszczy brwi. „Kim jest Pierce?”
„Skąd znasz to nazwisko?” dopytuje się Isabel. „On... to znaczy, on cię nie zranił, prawda?” W jej głosie słychać przerażenie.
„Nie,” szybko opowiada Beth. „A przynajmniej nie pamiętam, by to zrobił. Ale wy wiecie, kim on jest?” Czuje, że to niesamowite, iż po tak długim czasie, w końcu zrozumie dlaczego tak bardzo bała się tego nazwiska.
„Tak,” szepcze Isabel. „On jest szefem czegoś, co nazywa się Jednostką Specjalną. To łowcy kosmitów. Oni...” Jej głos załamuje się nieznacznie. Kontynuuje, kiedy Alex bierze ją za rękę. „Oni porwali Maxa. Torturowali go. Weszłam do jego podświadomości i odnaleźliśmy go. Udało nam się go wydostać dzięki temu, że powiedziałaś co się dzieje ojcu Kyle’a, szeryfowi Valentiemu. On nam pomógł. W każdym razie po tym jak go uratowaliśmy, rozdzieliliśmy się. Ty zabrałaś Maxa ze sobą...” Jej głos znowu się łamie. Jest jasne, że nie jest w stanie mówić dalej.
„Nigdy więcej was nie zobaczyliśmy,” kończy Alex. Ponownie na długą chwilę zapada cisza, kiedy to Beth przetwarza wszystko. W końcu zdaje sobie sprawę z tego, że Alex intensywnie przygląda się jej twarzy. Napotyka jego oczy. „Lizzie, skąd wiesz o Piercie skoro nic z tego nie pamiętasz?”
„Obudziłam się na brzegu rzeki i w końcu zaczęłam iść, po jakimś czasie doszłam do mostu,” cicho odpowiada Beth. Patrzy na Isabel. „Byli tam mężczyźni, którzy spychali do rzeki czerwony samochód. Powiedzieli, że już go nie potrzebują, bo Pierce znalazł to, na czym mu zależało.”
Kiedy słyszy westchnienie Isabel, jest na nie przygotowana. Bo w końcu zrozumiała dokładnie co – a dokładniej kogo – Pierce znalazł.
„O mój Boże,” jęczy Isabel. „Powiedziałaś, że wiesz, że Max żyje,” mówi, przechylając się do przodu. Ton głosu Isabel sugeruje nagle, że to może nie być cud na który miała nadzieję. „Skąd? Liz, skąd o tym wiesz?”
„On jest w moich snach,” odpowiada Beth, zachłystując się teraz własnymi łzami. „Kiedy poznałam Zana, myślałam, że to on, ale teraz wiem, że tak nie było. To był Max. Zawsze był przy mnie. Odszedł na jakiś czas,” – decyduje się nie wyjaśniać, że jej sny – że Max – odeszły kiedy związała się z Zanem, wie, że siostra Maxa nie zrozumie – „Ale tydzień temu wrócił.” – Maria ruszyła się teraz i siedzi obok niej, obejmując Beth ramieniem. Jednak Beth ledwo to dostrzega. Kładzie dłoń na sercu. „On tu jest. Wiem, że on żyje.”
„Ale zgodnie z tym, co nam właśnie powiedziałaś, Pierce znalazł go ponownie. Musiał!” Głos Isabel zaczyna brzmieć trochę histerycznie. Beth to rozumie. Ona też zaczyna czuć się w ten sposób. Mimo że Max to ciągle po prostu imię, fragment snu, a nie rzeczywiste wspomnienie, on już jest kimś więcej.
Nie, nie już. Zawsze był.
Ona najzwyczajniej wie, nie pamiętając tego, że on jest, był i zawsze będzie jej sercem. Została oszukana przez Zana, prawdopodobnie nie na umyślnie, ale to jednak wystarczyło, by na ten czas straciła siebie. Straciła Maxa. Poczucie winy niemal ją przytłacza.
Jak mogła o nim zapomnieć? Jak mogła zapomnieć o kimś kto, jak to jest teraz jasne, znaczy wszystko?
I jeżeli mają rację, to Max spędził ostatnie pięć lat w niewoli, pod kontrolą tego człowieka, którego by uniknąć przekroczyła pół kontynentu. Uciekła. Zaufali jej, że wydostanie go na wolność, a ona go zawiodła.
Wie, że on żyje i wie, że ją prześladował i wie dlaczego. Pozostawiła go za sobą, ale on wciąż polega na niej, by go uwolnić. Wołał do niej o pomoc przez pięć lat, a ona zignorowała każde wołanie. Żyła z jego duplikatem, przeważnie szczęśliwie; on był nieszczęśliwy, samotny i zapomniany.
Beth wyciąga rękę i chwyta dłoń Isabel. Wysoka blondynka napotyka jej spojrzenie. „Isabel, on żyje. Wiem, że on żyje. Odnaleźliśmy się z jakiegoś powodu. Wiem to. To los. Mamy go ocalić. Nie jest za późno.”
„Ale gdzie my mamy w ogóle zacząć?” pyta z rozpaczą Isabel.
Beth drży lekko, rozumiejąc nagle, dlaczego nigdy nie wpuściła Lonnie do swoich snów. Bo Lonnie tam nie należy. To na tą kobietę czekała. Zresztą Lonnie nigdy nie zrozumiałaby snów Beth. Ale ta kobieta zrozumie.
Jej sny są kluczem.
I kiedy mówi o tym Isabel, ta po prostu przytakuje, jakby wiedziała przez cały czas.
<center>CZĘŚĆ 6</center>
Jest środek nocy, kiedy dociera do Nowego Jorku, dlatego dochodzi do najgorszego. Ledwo zdążyła wysiąść z autobusu i ruszyła ulicą w poszukiwaniu hotelu, kiedy zostaje napadnięta. Napastnikiem jest niska blondynka z kolczykiem w wardze – i z nożem.
Przez chwilę rozważa walkę. W końcu to nie Pierce, a jego przetrwała. Nawet jeśli nie jest pewna co to znaczy, wie, że to więcej niż dziewczyna z nożem. Beth potrzebuje swoich pieniędzy bardziej niż ta osoba. Ale kiedy napotyka wzrok niskiej blondynki, wyczuwa, że to nie prawda. Ona nie może być starsza od Beth, ale w spojrzeniu tej niebieskookiej dziewczyny jest głód, jakiego Beth wie, że ona nigdy nie zaznała. Wie to nawet pomimo tego, że nie ma wspomnień kim naprawdę jest. To obłęd, ale nagle czuje współczucie dla tej dziewczyny. Nie zastanawiając się oddaje swoje pieniądze i blondynka znika w pobliskim wejściu do metra, nie oglądając się za siebie.
Nie jest ranna, ale wszystko z czego miała zamiar się utrzymywać, dopóki nie znajdzie pracy, przepadło. Wraca na dworzec autobusowy i spędza noc na ławce, starając się nie zamykać oczu, bo teraz się boi. Co widziała tamta dziewczyna, co przeżyła, że uczyniło ją to wystarczająco zdesperowaną żeby zrobić to, co zrobiła? W co ona się wpakowała przyjeżdżając tutaj? Nie spodziewała się strachu w Nowym Jorku. Była pewna, że strach pozostawia za sobą w Nowym Meksyku; że przez oddalenie się od Pierce’a, lodowata obręcz, która zacisnęła się wokół jej serca, kiedy obudziła się na brzegu rzeki, w końcu się rozluźni. Jest rozczarowana.
Blisko świtu znów dzieje się coś co wywołuje jej strach. Jej oczy w końcu się zamknęły, ale otrząsa się z pół-snu, kiedy wyczuwa, że jest obserwowana. Nie myli się. Ma stojące we wszystkie strony, ciemne włosy, kolczyk w brwi i baki i siedzi na ławce naprzeciwko niej. Czuje jak jej serce zaczyna bić w dzikim rytmie. Ale kiedy napotyka jego spojrzenie, ono jest życzliwe.
Kiedy ich oczy się spotykają, jej serce zamiera na moment, rozpoznaje go. Czuje dosłownie chęć rzucenia mu się w ramiona.
Ale, kiedy on otwiera usta, to uczucie znika. Głos, którego zaskakująco oczekiwała, nie pojawia się.
„W porządku?” pyta z ciężkim nowojorskim akcentem, naznaczającym nawet te dwa słowa.
„Tak, dziękuję,” odpowiada, wstając szybko. „Czekam tylko na przyjaciela.”
„Całą noc?” pyta, powodując, że jej serce podskakuje w piersi. Najwyraźniej obserwował ją od jakiegoś czasu.
„Tak,” mówi Beth, rozglądając się nerwowo dookoła. Wie, że na dworcu jest ochrona. Ale gdzie?
„Potrzebujesz tego?”
Patrzy z powrotem na dziwnego młodego mężczyznę i widzi, że trzyma w ręku plik banknotów. Jej oczy się rozszerzają. „Co to jest? Nie mogę tego wziąć!”
„Jest twoje.”
„Dzięki, ale nie mogę,” odpowiada Beth, odsuwając się. Jest zaskoczona, że nie wyrywa się, kiedy czuje dłoń na ramieniu. Zamiast tego zatrzymuje się i odwraca się do niego.
„Ja nie żartuję. To naprawdę twoje. Dziewczyna, która to zabrała.... To moja siostra.”
Beth nie może w to uwierzyć. Ten facet jest spokrewniony z jej napastniczką. Wyciąga rękę i bierze pieniądze, przelicza je. Jest wszystko. „Ale, dlaczego...?”
Odpowiada poważnie. „Nie pozwalam na zabieranie pieniędzy dziewczynom.”
„Cóż, dziękuję.” Nie wie co jeszcze powiedzieć. ponieważ jego komentarz sugeruje, że on nie ma nic przeciwko odbieraniu pieniędzy innym.
Uśmiecha się nieznacznie. „Witaj w Nowym Jorku.” Po czym odwraca się na pięcie i odchodzi.
Nie widzi go po tym przez trzy lata. A przynajmniej nie na jawie. Ponieważ tej nocy on zaczyna pojawiać się w jej snach – i czasami w koszmarach.
* * *
„A więc byłaś w Nowym Jorku przez cały ten czas?” pyta Maria, wydaje się być zachwycona. „Boże Liz, po prostu nie mogę w to uwierzyć.”
„Tak. Przez pięć lat,” odpowiada Beth. Nie poprawia ich, kiedy mówią do niej Liz. W końcu to jest jej imię. Przyzwyczai się do tego i ma nadzieję, że zacznie o sobie myśleć jako o tajemnicy, którą jest Liz. Szybko opowiada im jak obudziła się na brzegu rzeki i o wszystkim, co doprowadziło do jej przyjazdu do miasta.
Siedzi na kanapie w apartamencie hotelowym Marii, sama. Maria, Alex i Isabel siedzą razem na drugiej kanapie, naprzeciwko niej. Sztywna postawa Marii sugeruje, że została zmuszona by tam usiąść, że Alex przekonał ją jakoś by utrzymała dystans od Beth, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Beth nie jest pewna skąd wie, że to musiał być pomysł Alexa, ale wie. Źle się czuje wiedząc, że oni myślą iż nie mogą być przy niej swobodni. Czuje, że miejsce Marii jest przy niej; że dawniej, tu by właśnie była.
Przez długą chwilę panuje cisza. Wydaje się, że nie chcą na nią naciskać by wydobyć odpowiedzi. Jest zresztą pewna, że te, które ma, okażą się rozczarowujące. Jej życie nie było szczególnie interesujące, ani ekscytujące, ani niebezpieczne. Nie była nieszczęśliwa odkąd przybyła do Nowego Jorku. Czasami tak, ale nie przez cały czas. Zastanawia się, czy to ich zrani. Zastanawia się czy oczekują iż ona rozpaczała po nich tak, jak oni najwyraźniej rozpaczali po niej.
„Czy...” przerywa, po czym kończy. „Czy możecie opowiedzieć mi o mnie?”
„Co chcesz wiedzieć?” pyta Maria. „Znałam cię przez całe życie. Mogę ci powiedzieć wszystko!” To nie jest ta spokojna, zrównoważona, sławna piosenkarka, z którą Beth widziała wywiady w telewizji. Ta kobieta jest zdenerwowana, boi się popełnić błąd, jest zdesperowana by postąpić właściwie.
To powoduje, że Beth znowu się wzrusza. Relaksuje się, co zdaje się być sygnałem dla pozostałych, że oni też mogą to zrobić, ponieważ napięcie w pokoju wyraźnie opada.
„Chcę wiedzieć wszystko,” przyznaje. „Ale zacznij od tej nocy, kiedy ja...” Spogląda na Isabel. „My,” podkreśla znacząco, „zniknęliśmy.”
Alex i Isabel wymieniają spojrzenia. „Dobrze,” zgadza się w końcu Alex. „Ale najpierw musimy wiedzieć co wiesz.” Krzywi się lekko, najwyraźniej wciąż trochę niepewny. „To znaczy, jest dość jasne, że znasz prawdę o...” Urywa, wygląda na sfrustrowanego.
Beth uśmiecha się nieznacznie. Poczym podnosi wskazujący palec i wskazuje w górę. „Chodzi ci o to, że wiem o tym?”
Dziwny wyraz pojawia się na twarzy Alexa. Uśmiech Beth znika. „Czy coś jest nie tak?” pyta, zastanawiając się czy coś źle zrozumiała. Jedyna rzecz co do której była pewna, że wszyscy to przyznają, to fakt, że jest powód dla którego jest dwóch Zanów, dwie Lonnie, dwóch Rathów i dwie Avy.
„Przepraszam,” mówi szybko Alex. „Po prostu... Zrobiłaś dokładnie to samo, kiedy po raz pierwszy powiedziałaś mi o Maxie.” Uśmiecha się krzywo. „Byliśmy wtedy w areszcie.”
Oczy Beth się rozszerzają. Jej serce zaczyna walić. „Przez Pierce’a?” pyta.
Trio siedzące po drugiej stronie stołu zamiera jak na komendę. Ale wszystko co mówi Alex to „Nie.”
Beth marszczy brwi. „Kim jest Pierce?”
„Skąd znasz to nazwisko?” dopytuje się Isabel. „On... to znaczy, on cię nie zranił, prawda?” W jej głosie słychać przerażenie.
„Nie,” szybko opowiada Beth. „A przynajmniej nie pamiętam, by to zrobił. Ale wy wiecie, kim on jest?” Czuje, że to niesamowite, iż po tak długim czasie, w końcu zrozumie dlaczego tak bardzo bała się tego nazwiska.
„Tak,” szepcze Isabel. „On jest szefem czegoś, co nazywa się Jednostką Specjalną. To łowcy kosmitów. Oni...” Jej głos załamuje się nieznacznie. Kontynuuje, kiedy Alex bierze ją za rękę. „Oni porwali Maxa. Torturowali go. Weszłam do jego podświadomości i odnaleźliśmy go. Udało nam się go wydostać dzięki temu, że powiedziałaś co się dzieje ojcu Kyle’a, szeryfowi Valentiemu. On nam pomógł. W każdym razie po tym jak go uratowaliśmy, rozdzieliliśmy się. Ty zabrałaś Maxa ze sobą...” Jej głos znowu się łamie. Jest jasne, że nie jest w stanie mówić dalej.
„Nigdy więcej was nie zobaczyliśmy,” kończy Alex. Ponownie na długą chwilę zapada cisza, kiedy to Beth przetwarza wszystko. W końcu zdaje sobie sprawę z tego, że Alex intensywnie przygląda się jej twarzy. Napotyka jego oczy. „Lizzie, skąd wiesz o Piercie skoro nic z tego nie pamiętasz?”
„Obudziłam się na brzegu rzeki i w końcu zaczęłam iść, po jakimś czasie doszłam do mostu,” cicho odpowiada Beth. Patrzy na Isabel. „Byli tam mężczyźni, którzy spychali do rzeki czerwony samochód. Powiedzieli, że już go nie potrzebują, bo Pierce znalazł to, na czym mu zależało.”
Kiedy słyszy westchnienie Isabel, jest na nie przygotowana. Bo w końcu zrozumiała dokładnie co – a dokładniej kogo – Pierce znalazł.
„O mój Boże,” jęczy Isabel. „Powiedziałaś, że wiesz, że Max żyje,” mówi, przechylając się do przodu. Ton głosu Isabel sugeruje nagle, że to może nie być cud na który miała nadzieję. „Skąd? Liz, skąd o tym wiesz?”
„On jest w moich snach,” odpowiada Beth, zachłystując się teraz własnymi łzami. „Kiedy poznałam Zana, myślałam, że to on, ale teraz wiem, że tak nie było. To był Max. Zawsze był przy mnie. Odszedł na jakiś czas,” – decyduje się nie wyjaśniać, że jej sny – że Max – odeszły kiedy związała się z Zanem, wie, że siostra Maxa nie zrozumie – „Ale tydzień temu wrócił.” – Maria ruszyła się teraz i siedzi obok niej, obejmując Beth ramieniem. Jednak Beth ledwo to dostrzega. Kładzie dłoń na sercu. „On tu jest. Wiem, że on żyje.”
„Ale zgodnie z tym, co nam właśnie powiedziałaś, Pierce znalazł go ponownie. Musiał!” Głos Isabel zaczyna brzmieć trochę histerycznie. Beth to rozumie. Ona też zaczyna czuć się w ten sposób. Mimo że Max to ciągle po prostu imię, fragment snu, a nie rzeczywiste wspomnienie, on już jest kimś więcej.
Nie, nie już. Zawsze był.
Ona najzwyczajniej wie, nie pamiętając tego, że on jest, był i zawsze będzie jej sercem. Została oszukana przez Zana, prawdopodobnie nie na umyślnie, ale to jednak wystarczyło, by na ten czas straciła siebie. Straciła Maxa. Poczucie winy niemal ją przytłacza.
Jak mogła o nim zapomnieć? Jak mogła zapomnieć o kimś kto, jak to jest teraz jasne, znaczy wszystko?
I jeżeli mają rację, to Max spędził ostatnie pięć lat w niewoli, pod kontrolą tego człowieka, którego by uniknąć przekroczyła pół kontynentu. Uciekła. Zaufali jej, że wydostanie go na wolność, a ona go zawiodła.
Wie, że on żyje i wie, że ją prześladował i wie dlaczego. Pozostawiła go za sobą, ale on wciąż polega na niej, by go uwolnić. Wołał do niej o pomoc przez pięć lat, a ona zignorowała każde wołanie. Żyła z jego duplikatem, przeważnie szczęśliwie; on był nieszczęśliwy, samotny i zapomniany.
Beth wyciąga rękę i chwyta dłoń Isabel. Wysoka blondynka napotyka jej spojrzenie. „Isabel, on żyje. Wiem, że on żyje. Odnaleźliśmy się z jakiegoś powodu. Wiem to. To los. Mamy go ocalić. Nie jest za późno.”
„Ale gdzie my mamy w ogóle zacząć?” pyta z rozpaczą Isabel.
Beth drży lekko, rozumiejąc nagle, dlaczego nigdy nie wpuściła Lonnie do swoich snów. Bo Lonnie tam nie należy. To na tą kobietę czekała. Zresztą Lonnie nigdy nie zrozumiałaby snów Beth. Ale ta kobieta zrozumie.
Jej sny są kluczem.
I kiedy mówi o tym Isabel, ta po prostu przytakuje, jakby wiedziała przez cały czas.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 2:59 pm, edited 2 times in total.
Milla, grunt, że się pojawiło, co mnie bardzo bardzo cieszyMilla wrote: Przepraszam za opóźnienie, pojawiły się małe kłopoty techniczne.
Jak zwykle powtórzę się, ale co ja poradzę, że twoje tłumaczenie aż tak mi się podoba. Ona ma wspaniały klimat, który w całości oddajesz. Co do tej części, to była świetna, dużo się dowiedzieliśmy, mam nadzieję, że w kolejnych dowiemy się co znaczą sny Liz
Czekam na kolejną
No dobra. W 5 edycji "Burn for me" zdobyło sporo nagród...w moim skromnym odczuciu zasłużyło na więcej, ale cieszmy się tym co mamy i dziękujmy Milli że tłumaczy nam jedno z najlepszych i najpopularniejszych opowiadań.
Zan
...ale jaka to była scena- nie napiszę, bo byłby to potężny spoiler...musicie poczekać
Zan
...ale jaka to była scena- nie napiszę, bo byłby to potężny spoiler...musicie poczekać
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
AN: Dzięki Lizziett za zamieszczenie informacji o nagrodach zdobytych przez to opowiadanie.
<center>CZĘŚĆ 7</center>
Dwa lata mijają w okamgnieniu. Mając zwrócone pieniądze, udaje jej się znaleźć małe mieszkanie na Greenwich Village. Jest wielkości szafy, ale jest całe jej. Znajduje pracę w pobliżu, jako kelnerka w dużej i ruchliwej kawiarni. Jakim cudem wiedziała, że będzie w tym dobra, nie ma pojęcia, ale miała rację. Wkrótce jest dobrze znana w sąsiedztwie. Ma dobrą pamięć do szczegółów i klienci lubią, jak wita ich po imieniu, co znaczy, że jej napiwki są świetne. Zdaje sobie sprawę z ironii, że pamięta obcych ludzi, ale nie pamięta kim sama jest.
Mężczyzna z dworca autobusowego ciągle nawiedza jej sny. Wie, że to on, mimo że rano nie pamięta szczegółów. Po prostu budzi się, walcząc o oddech, zlana zimnym potem i wie, że on tam był, a jednocześnie nie. Że w swoim śnie jakoś go zawiodła i dlatego ją zostawił.
Czyta książki o snach i dochodzi do wniosku, że on reprezentuje jej utracone wspomnienia. Że rozpacza z powodu straty wcześniejszego życia i że on jest figurą symbolizującą jej przeszłość.
A jednak, pomimo strachu i smutku, które towarzyszą tym snom, wita je z ulgą. Doświadcza koszmarów i nie próbuje ich powstrzymać. Są jedyną prawdziwą rzeczą jaką ma. Życie, które dla siebie zbudowała, jakkolwiek zadawalające, to jednak jest samotne. Podjęła decyzję, by nie zbliżać się do nikogo, bojąc się, że bez pamięci, mogłaby pozwolić by jej wrogowie wkroczyli w jej życie. Chłopak z jej snów reprezentuje jej stratę, ale ona czuje też, że jest odnaleziona, kiedy go tam widzi. W prawdziwym życiu przez jeden moment, on był dla niej miły. Z nim, przez chwilę, czuła się bezpieczna. I dlatego, w jej snach, po prostu bycie z nim, jest pociechą.
Po pierwszych kilku miesiącach, przestaje wypatrywać go w każdym tłumie. W jakiś sposób wie, że nie ma takiej potrzeby. On i tak odwiedza ją co noc. Ale rozumie też, że sny są tymczasowe. Ma przeczucie, że pewnego dnia nastąpi zamiana. Znów go zobaczy.
Kiedy ten czas wreszcie nadchodzi, zdaje sobie sprawę, że jest na niego gotowa. Czuje ulgę, że czekanie wreszcie się skończyło. Nawet okoliczności nie są dla niej szokujące, mimo że wielu za takie by je uznało. Nic z tego nie jest nieoczekiwane.
Jest w alejce za kawiarnią, wyrzuca śmieci do puszki. Wyczuwa niebezpieczeństwo jeszcze zanim cokolwiek słyszy i dlatego już się obraca, kiedy zostaje chwycona od tyłu. Wpada na swojego napastnika, powodując, że traci on równowagę. Przez jedną, krótką chwilę, jest pewna, że to Pierce. Że w końcu ją znalazł. Ale kiedy nóż przeszywa jej ciało, wie, że to nie on.
Wie, że gdyby Pierce kiedyś ją znalazł, nie zabiłby jej szybko. O nie. On by się nie spieszył, sprawiając, że każda chwile prowadząca do jej końca, równoważyłaby wszystkie te lata, kiedy to się przed nim ukrywała. Nie wie, skąd to wie, ale jest tego pewna.
To nie Pierce. To wypadek. Kolejna zwyczajna tragedia w mieście, które jest ich pełne. Patrząc w twarz swojego napastnika, widzi, że on jest nawet bardziej zaskoczony niż ona przez to co się stało. Zamierzał ją zranić, ale nie tak. Później, Beth pamięta, że nic z tego jej nie zaskoczyło. Wie, że to co się stało w alejce, to los.
Ponieważ on ją zostawia leżącą w kałuży własnej krwi. Kiedy światło staje się przymglone, z trudnością łapie powietrze, ból staje się niemal nie do wytrzymania. Czuje jak na jej ustach formuje się imię – wie, że chce kogoś zawołać – ale jej pamięć nie pozwoli jej przywołać słowa. To najgorsza część tego doświadczenia. Że nie jest sobie nawet w stanie przypomnieć kogo chce mieć przy sobie w chwili śmierci.
Trzy dni później ponownie otwiera drzwi i jest odnaleziona.
Sufit nad nią jest biały. Ten widok powoduje, że dreszcz przechodzi wzdłuż jej kręgosłupa. Wyczuwa, że nie jest sama, obraca głowę w prawą stronę i widzi ciemną głowę odpoczywającą na parze złożonych ramion leżących przy niej na łóżku. Wolno sięga i dotyka jedwabistych pasm.
Dziwne, pierwsza rzecz jaka przychodzi jej na myśl, to że on musi iść do fryzjera. Druga to, że w końcu po nią przyszedł.
Jej ruch budzi go i podnosi głowę. Ciemne oczy, które napotykają jej spojrzenie, są dla niej równie znajome jak jej własne. To ten mężczyzna z dworca autobusowego. Studiuje jego twarz, widzi, że wygląda inaczej, choć jest absolutnie pewna, że to on. Jego włosy są teraz długie, sięgają do kołnierzyka kurtki. Nie ma już baków, które zastąpił teraz parodniowy zarost. Zniknęły też wszystkie kolczyki. Czuje jak jej czoło marszczy się lekko, kiedy patrzy na niego. Rozpoznaje go, ale nie ma tego poczucia jakby go znała, które towarzyszy jego wizytom w jej snach.
Coś jest źle. A jednak, to na pewno on, więc spycha na bok te chwilowe wątpliwości. Bo przecież, tym razem, on przyszedł.
Wie, że on jest zdenerwowany. Zastanawia się nad tym. Czy on nie czuje tego, co ona? „Obudziłaś się.”
„Gdzie ja jestem?” pyta, chcąc zyskać trochę czasu, starając się zrozumieć, dlaczego on się jej boi.
„W szpitalu. Pamiętasz co się stało?”
Przytakuje. „Ty mnie tu przywiozłeś?”
„W końcu tak,” mówi. Dziwna odpowiedź. „Po tym jak upewniliśmy się, że nic ci nie będzie.”
„Po?” Czy nie powinna być tu przywieziona wcześniej?
„To długa historia.” Odwraca wzrok, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym znów na nią spogląda. „Pamiętasz mnie?” pyta w końcu.
„Dworzec autobusowy,” odpowiada, w nagrodę otrzymuje pół-uśmiech, który wywołuje u niej szybsze bicie serca. Im dłużej na niego patrzy, tym mniejsze jest to poczucie, że coś jest złe, które pojawiło się gdy po raz pierwszy otworzyła oczy.
„Tak.”
„Kim jesteś?” szepcze. „Wiesz kim ja jestem?” Nie chodzi jej o Beth. Zna Beth. Chodzi jej o przedtem. Kim była przedtem? Bo z jakiegoś powodu, czuje, że on może jej powiedzieć.
Ale on jej tego nie robi. Zamiast tego mówi, „Jestem Zan. A ty jesteś tą, na którą czekałem całe swoje życie.”
* * *
Zan zadzwonił wcześniej, więc Ava, Lonnie i Rath czekają na nich, kiedy docierają do mieszkania, które dzieli z Beth. Drzwi są zamknięte, ale wyczuwa, że oni tam są.
Pozostali ledwo się odzywali podczas jazdy taksówką. Człowiek, Kyle, jest dla Zna tajemnicą, podobnie jak większość ludzi. Beth zawsze była wyjątkiem. Oryginały są łatwiejsze do odczytania. Właściwie to przebywanie w ich towarzystwie, to jak bycie ze intensyfikowaną wersją własnej rodziny. Czuje ledwo powstrzymywaną furię jaka emituje z oryginału Ratha. Ten człowiek tęskni za swoim królem i wcale nie jest chętny do zaakceptowania Zana, jako zastępstwa za swojego brata. Właściwie to jest gotów zamordować Zana zanim w ogóle zgodzi się to rozważyć. Bliźniaczka Avy jest trochę zdenerwowana, ale spokojniejsza; bardziej ciekawa, niż nastawiona na konfrontację.
„Gdzie jest Beth?” Ava zadaje to pytanie, kiedy Zan wprowadza trójkę swoich towarzyszy do salonu. Zaciska szczękę na widok kobiety, którą nazywa siostrą, niespokojnie stojącej pośrodku pokoju. Jej pytanie jest zbyt chętne, jak zwykle. Ta gra, którą ona przedstawia, że jest szczęśliwa ze względu na niego, zawsze powodowała że czuł się bardziej winny, niż jakikolwiek pokaz zazdrości czy gniewu mógłby to wywołać. Ona jest za dobra.
„Nie wróci dzisiaj do domu,” odpowiada Zan. Spogląda na trójkę Roswellian. Oryginał Ratha – Zan zdaje sobie sprawę, że musi zacząć myśleć o nim jako o Michaelu – ma skrzyżowane ramiona. Wpatruje się w Zana, jego spojrzenie jest jasne do zrozumienia. Jeśli chodzi o Michaela to Beth nie została dzisiaj poza domem. Beth zostaje poza domem na zawsze, jeśli Michael będzie miał w tej sprawie coś do powiedzenia.
Ale Zan wie, że to nie zależy od żadnego z nich. Decyzja należy do Beth i serce Zana łamie się na nowo; lodowy mór, który powstał wokół niego, kiedy wyszedł z hotelu, pęka kiedy prawda, że ona już wybrała, przebija się do środka.
On żyje i nie jest tobą.
Tymi prostymi słowami, ona zmieniła ich idealny świat. Zniszczyła cały jego świat. Bo ona nim jest. Ona jest wszystkim.
I ona nie należy do niego.
Ava rusza się do przodu, zmuszając Zana do powrotu do rzeczywistości. Bierze dłoń swojego oryginału. „Jestem Ava. Tak się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać!”
Wyraz twarzy Tess jest trudny do odczytania. Wygląda trochę słabo, ale sprawia też wrażenie zafascynowanej. „Jestem Tess.”
„Wiem,” odpowiada Ava. Uśmiecha się puszczając dłoń Tess. Wskazuje na Ratha, który stoi blisko okna i Lonnie, która siedzi na kanapie. „To Rath, a to Lonnie – to skrót od Vilandry.”
„Wiem,” mówi Tess, brzmi dokładnie jak chwilę wcześniej Ava, co likwiduje tę odrobinę swobody, jaką przyjacielskie nastawienie Avy zdołało wprowadzić. Tess kontynuuje szybko, „To znaczy Langley nam powiedział. O was. Wiemy, że Lonnie jest skrótem od Vilandry.” kończy żałośnie, po czym zaciska wargi. Człowiek, Kyle, obejmuje ją ramionami i Tess z wdzięcznością się na nim opiera. Zan widzi jak zaskoczoną minę ma Ava, gdy to obserwuje.
„Darujmy sobie banały,” warczy Michael. „Chcę wiedzieć od jak dawna oszukiwaliście Liz, co do tego kim naprawdę jest.”
Cisza zalega w mieszkaniu, Michael nawet nie spojrzał na swojego duplikata. Zupełnie jakby przez to, że go ignoruje, Rath nie będzie istniał. To powoduje, że po raz pierwszy tego wieczoru, Zan się złości. Wcześniej, był winny – to prawda. Ale Rath zasługuje na to, by przyjąć do wiadomości jego istnienie. Stoi pod ścianą przy oknie, jego ramiona skrzyżowane w lustrzanym odbiciu Michaela. Zan rozpoznaje próbę dania do zrozumienia, że jego brat się nie przejmuje. To ukazuje, bardziej niż cokolwiek innego, że Rath się boi. Nie wie co znaczy fakt, że po tak długim czasie zostali skonfrontowani przez swoje oryginały i to go przeraża. Rath, bardziej niż reszta z nich, jest szczęśliwy z ich prostego życia w Nowym Jorku. Nigdy nie chciał wracać i Zan rozumie, że on obawia się, iż właśnie to może oznaczać obecność oryginałów w Nowym Jorku.
No bo dlaczego tu są? Langley pojechał do niech przed laty. Dlaczego nie zabrał ich z powrotem na Antar? Nad tym właśnie zastanawia się Rath.
Ale Zan wie dlaczego. Ponieważ stracili swojego króla. Stracili Maxa Beth i czekali na niego przez pięć lat. Najwyraźniej nie zaakceptują żadnego zastępstwa. I teraz nie będą musieli. Ponieważ ją znaleźli. I teraz kiedy to zrobili, mogą odnaleźć jego.
Ona jest kluczem. Ona należy do niego, tak całkowicie, że jest jedyną osobą, która może go im przywrócić. Wszystko co nie miało sensu przez te lata, kiedy Zan i Liz byli razem, teraz staje się zupełnie zrozumiałe. To co było źle jest takie jasne, nie ma pojęcia jakim cudem tak długo unikał prawdy; jak zdołał okłamywać siebie – i ją – przez lata.
Ona wcześniej należała do innego niego i w sercu – w snach – to się nigdy nie zmieniło.
W tym momencie – kiedy w końcu akceptuje to co jest prawdą i nie może być zmienione – Zan zaczyna go czuć. Może wyczuć Maxa – swój oryginał – i wie, że Bath ma rację. On gdzieś tam żyje. Z jego akceptacją istnienia Maxa, król znów żyje.
Zan zastanawia się jak mógł zapomnieć jak to było znać Maxa. Król był częścią niego przez całe życie. Jak zdołał tak całkowicie ignorować ból Maxa? Bo teraz, kiedy znów go czuje, to jest niemal przytłaczające.
Ale Zan wie jak. Beth. Ona stłumiła wszystko. Jego miłość do niej uczyniła go tak szczęśliwym, że z łatwością był w stanie ignorować cierpienie oryginału.
Poczucie winy jest niemal nie do zniesienia.
Zastanawia się czy pozostali wyczuwają się nawzajem w ten sam sposób jak on wyczuwa Maxa. Zerka na swoją siostrę, potem na Michaela. Czy to dlatego generał stoi tak sztywno? Czy czuje wszystko, co można wiedzieć o Rathcie? Czy czuje strach Ratha przed nim i dlatego odgrywa oczekiwaną od niego rolę?
„Liz?” pyta Lonnie, pochylając się do przodu. Patrzy na niego pytająco.
„Liz to prawdziwe imię Beth,” mówi jej przez zaciśnięte zęby Zan, zmuszając się do skupienia się na bieżącej sytuacji. Nie podoba mu się arogancja Michaela, ale wydaje mu się, że teraz go rozumie. Nie chodzi tylko o Ratha. W końcu Roswellianie dorośli wiedząc, że oni są prawdziwi. Oni są Królewską Czwórką i ich przeznaczeniem jest rządzić. „Najwyraźniej dorastała w Roswell. To byli jej przyjaciele.”
Lonnie zamyka na chwilę oczy, po czym otwiera je i napotyka jego wzrok. „Zan mówiłam ci, że zabranie jej na ten koncert to błąd.”
Wiedział o tym, ciągle wie. Ale nie mógł się oprzeć. Nie skoro wiedział ile to by znaczyło dla Beth. Próbował udawać, że nie rozumie dlaczego jego dziewczyna tak bardzo kochała muzykę Marii DeLuca. Świadomie zignorował fakt, że piosenkarka pochodzi z Roswell w Nowym Meksyku, z tego samego miejsca, w którym wiedział, że żyje Królewska Czwórka. Sam przed sobą udawał, że nie ma związku między tymi faktami. Teraz wmawia sobie, że chciał tylko pomóc jej znaleźć odrobinę spokoju. Był pewny, że pójście na koncert, to zapewni.
Dopiero teraz, gdy najgorsze już się stało, wie co naprawdę robił. Pójście na koncert tak naprawdę nie miało nic wspólnego z Beth. Chodziło o niego.
Sprawdzał ją. Raz na zawsze upewniał się, że to jego chciała, że jego wewnętrzny lęk, ledwo uświadomiona paranoja iż ona znała jego oryginał i że tak naprawdę wcale jego nie chciała, był bezpodstawny.
Zaryzykował i przegrał. I właśnie dlatego ją straci. W końcu świadomość, którą posiadał przez cały czas – że to nie może trwać – zaowocowała.
Ona nie należy do niego i nigdy nie należała. Jego serce zawsze mu to mówiło, mimo że usiłował ignorować te wątpliwości. Zbyt długo stał na jej drodze, zatrzymując ją dla siebie, ponieważ szczęście, które ona dała to więcej niż kiedykolwiek myślał, że zasługuje.
To był skradziony sezon.
I teraz, z tego powodu, musi z niej zrezygnować.
<center>CZĘŚĆ 7</center>
Dwa lata mijają w okamgnieniu. Mając zwrócone pieniądze, udaje jej się znaleźć małe mieszkanie na Greenwich Village. Jest wielkości szafy, ale jest całe jej. Znajduje pracę w pobliżu, jako kelnerka w dużej i ruchliwej kawiarni. Jakim cudem wiedziała, że będzie w tym dobra, nie ma pojęcia, ale miała rację. Wkrótce jest dobrze znana w sąsiedztwie. Ma dobrą pamięć do szczegółów i klienci lubią, jak wita ich po imieniu, co znaczy, że jej napiwki są świetne. Zdaje sobie sprawę z ironii, że pamięta obcych ludzi, ale nie pamięta kim sama jest.
Mężczyzna z dworca autobusowego ciągle nawiedza jej sny. Wie, że to on, mimo że rano nie pamięta szczegółów. Po prostu budzi się, walcząc o oddech, zlana zimnym potem i wie, że on tam był, a jednocześnie nie. Że w swoim śnie jakoś go zawiodła i dlatego ją zostawił.
Czyta książki o snach i dochodzi do wniosku, że on reprezentuje jej utracone wspomnienia. Że rozpacza z powodu straty wcześniejszego życia i że on jest figurą symbolizującą jej przeszłość.
A jednak, pomimo strachu i smutku, które towarzyszą tym snom, wita je z ulgą. Doświadcza koszmarów i nie próbuje ich powstrzymać. Są jedyną prawdziwą rzeczą jaką ma. Życie, które dla siebie zbudowała, jakkolwiek zadawalające, to jednak jest samotne. Podjęła decyzję, by nie zbliżać się do nikogo, bojąc się, że bez pamięci, mogłaby pozwolić by jej wrogowie wkroczyli w jej życie. Chłopak z jej snów reprezentuje jej stratę, ale ona czuje też, że jest odnaleziona, kiedy go tam widzi. W prawdziwym życiu przez jeden moment, on był dla niej miły. Z nim, przez chwilę, czuła się bezpieczna. I dlatego, w jej snach, po prostu bycie z nim, jest pociechą.
Po pierwszych kilku miesiącach, przestaje wypatrywać go w każdym tłumie. W jakiś sposób wie, że nie ma takiej potrzeby. On i tak odwiedza ją co noc. Ale rozumie też, że sny są tymczasowe. Ma przeczucie, że pewnego dnia nastąpi zamiana. Znów go zobaczy.
Kiedy ten czas wreszcie nadchodzi, zdaje sobie sprawę, że jest na niego gotowa. Czuje ulgę, że czekanie wreszcie się skończyło. Nawet okoliczności nie są dla niej szokujące, mimo że wielu za takie by je uznało. Nic z tego nie jest nieoczekiwane.
Jest w alejce za kawiarnią, wyrzuca śmieci do puszki. Wyczuwa niebezpieczeństwo jeszcze zanim cokolwiek słyszy i dlatego już się obraca, kiedy zostaje chwycona od tyłu. Wpada na swojego napastnika, powodując, że traci on równowagę. Przez jedną, krótką chwilę, jest pewna, że to Pierce. Że w końcu ją znalazł. Ale kiedy nóż przeszywa jej ciało, wie, że to nie on.
Wie, że gdyby Pierce kiedyś ją znalazł, nie zabiłby jej szybko. O nie. On by się nie spieszył, sprawiając, że każda chwile prowadząca do jej końca, równoważyłaby wszystkie te lata, kiedy to się przed nim ukrywała. Nie wie, skąd to wie, ale jest tego pewna.
To nie Pierce. To wypadek. Kolejna zwyczajna tragedia w mieście, które jest ich pełne. Patrząc w twarz swojego napastnika, widzi, że on jest nawet bardziej zaskoczony niż ona przez to co się stało. Zamierzał ją zranić, ale nie tak. Później, Beth pamięta, że nic z tego jej nie zaskoczyło. Wie, że to co się stało w alejce, to los.
Ponieważ on ją zostawia leżącą w kałuży własnej krwi. Kiedy światło staje się przymglone, z trudnością łapie powietrze, ból staje się niemal nie do wytrzymania. Czuje jak na jej ustach formuje się imię – wie, że chce kogoś zawołać – ale jej pamięć nie pozwoli jej przywołać słowa. To najgorsza część tego doświadczenia. Że nie jest sobie nawet w stanie przypomnieć kogo chce mieć przy sobie w chwili śmierci.
Trzy dni później ponownie otwiera drzwi i jest odnaleziona.
Sufit nad nią jest biały. Ten widok powoduje, że dreszcz przechodzi wzdłuż jej kręgosłupa. Wyczuwa, że nie jest sama, obraca głowę w prawą stronę i widzi ciemną głowę odpoczywającą na parze złożonych ramion leżących przy niej na łóżku. Wolno sięga i dotyka jedwabistych pasm.
Dziwne, pierwsza rzecz jaka przychodzi jej na myśl, to że on musi iść do fryzjera. Druga to, że w końcu po nią przyszedł.
Jej ruch budzi go i podnosi głowę. Ciemne oczy, które napotykają jej spojrzenie, są dla niej równie znajome jak jej własne. To ten mężczyzna z dworca autobusowego. Studiuje jego twarz, widzi, że wygląda inaczej, choć jest absolutnie pewna, że to on. Jego włosy są teraz długie, sięgają do kołnierzyka kurtki. Nie ma już baków, które zastąpił teraz parodniowy zarost. Zniknęły też wszystkie kolczyki. Czuje jak jej czoło marszczy się lekko, kiedy patrzy na niego. Rozpoznaje go, ale nie ma tego poczucia jakby go znała, które towarzyszy jego wizytom w jej snach.
Coś jest źle. A jednak, to na pewno on, więc spycha na bok te chwilowe wątpliwości. Bo przecież, tym razem, on przyszedł.
Wie, że on jest zdenerwowany. Zastanawia się nad tym. Czy on nie czuje tego, co ona? „Obudziłaś się.”
„Gdzie ja jestem?” pyta, chcąc zyskać trochę czasu, starając się zrozumieć, dlaczego on się jej boi.
„W szpitalu. Pamiętasz co się stało?”
Przytakuje. „Ty mnie tu przywiozłeś?”
„W końcu tak,” mówi. Dziwna odpowiedź. „Po tym jak upewniliśmy się, że nic ci nie będzie.”
„Po?” Czy nie powinna być tu przywieziona wcześniej?
„To długa historia.” Odwraca wzrok, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym znów na nią spogląda. „Pamiętasz mnie?” pyta w końcu.
„Dworzec autobusowy,” odpowiada, w nagrodę otrzymuje pół-uśmiech, który wywołuje u niej szybsze bicie serca. Im dłużej na niego patrzy, tym mniejsze jest to poczucie, że coś jest złe, które pojawiło się gdy po raz pierwszy otworzyła oczy.
„Tak.”
„Kim jesteś?” szepcze. „Wiesz kim ja jestem?” Nie chodzi jej o Beth. Zna Beth. Chodzi jej o przedtem. Kim była przedtem? Bo z jakiegoś powodu, czuje, że on może jej powiedzieć.
Ale on jej tego nie robi. Zamiast tego mówi, „Jestem Zan. A ty jesteś tą, na którą czekałem całe swoje życie.”
* * *
Zan zadzwonił wcześniej, więc Ava, Lonnie i Rath czekają na nich, kiedy docierają do mieszkania, które dzieli z Beth. Drzwi są zamknięte, ale wyczuwa, że oni tam są.
Pozostali ledwo się odzywali podczas jazdy taksówką. Człowiek, Kyle, jest dla Zna tajemnicą, podobnie jak większość ludzi. Beth zawsze była wyjątkiem. Oryginały są łatwiejsze do odczytania. Właściwie to przebywanie w ich towarzystwie, to jak bycie ze intensyfikowaną wersją własnej rodziny. Czuje ledwo powstrzymywaną furię jaka emituje z oryginału Ratha. Ten człowiek tęskni za swoim królem i wcale nie jest chętny do zaakceptowania Zana, jako zastępstwa za swojego brata. Właściwie to jest gotów zamordować Zana zanim w ogóle zgodzi się to rozważyć. Bliźniaczka Avy jest trochę zdenerwowana, ale spokojniejsza; bardziej ciekawa, niż nastawiona na konfrontację.
„Gdzie jest Beth?” Ava zadaje to pytanie, kiedy Zan wprowadza trójkę swoich towarzyszy do salonu. Zaciska szczękę na widok kobiety, którą nazywa siostrą, niespokojnie stojącej pośrodku pokoju. Jej pytanie jest zbyt chętne, jak zwykle. Ta gra, którą ona przedstawia, że jest szczęśliwa ze względu na niego, zawsze powodowała że czuł się bardziej winny, niż jakikolwiek pokaz zazdrości czy gniewu mógłby to wywołać. Ona jest za dobra.
„Nie wróci dzisiaj do domu,” odpowiada Zan. Spogląda na trójkę Roswellian. Oryginał Ratha – Zan zdaje sobie sprawę, że musi zacząć myśleć o nim jako o Michaelu – ma skrzyżowane ramiona. Wpatruje się w Zana, jego spojrzenie jest jasne do zrozumienia. Jeśli chodzi o Michaela to Beth nie została dzisiaj poza domem. Beth zostaje poza domem na zawsze, jeśli Michael będzie miał w tej sprawie coś do powiedzenia.
Ale Zan wie, że to nie zależy od żadnego z nich. Decyzja należy do Beth i serce Zana łamie się na nowo; lodowy mór, który powstał wokół niego, kiedy wyszedł z hotelu, pęka kiedy prawda, że ona już wybrała, przebija się do środka.
On żyje i nie jest tobą.
Tymi prostymi słowami, ona zmieniła ich idealny świat. Zniszczyła cały jego świat. Bo ona nim jest. Ona jest wszystkim.
I ona nie należy do niego.
Ava rusza się do przodu, zmuszając Zana do powrotu do rzeczywistości. Bierze dłoń swojego oryginału. „Jestem Ava. Tak się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać!”
Wyraz twarzy Tess jest trudny do odczytania. Wygląda trochę słabo, ale sprawia też wrażenie zafascynowanej. „Jestem Tess.”
„Wiem,” odpowiada Ava. Uśmiecha się puszczając dłoń Tess. Wskazuje na Ratha, który stoi blisko okna i Lonnie, która siedzi na kanapie. „To Rath, a to Lonnie – to skrót od Vilandry.”
„Wiem,” mówi Tess, brzmi dokładnie jak chwilę wcześniej Ava, co likwiduje tę odrobinę swobody, jaką przyjacielskie nastawienie Avy zdołało wprowadzić. Tess kontynuuje szybko, „To znaczy Langley nam powiedział. O was. Wiemy, że Lonnie jest skrótem od Vilandry.” kończy żałośnie, po czym zaciska wargi. Człowiek, Kyle, obejmuje ją ramionami i Tess z wdzięcznością się na nim opiera. Zan widzi jak zaskoczoną minę ma Ava, gdy to obserwuje.
„Darujmy sobie banały,” warczy Michael. „Chcę wiedzieć od jak dawna oszukiwaliście Liz, co do tego kim naprawdę jest.”
Cisza zalega w mieszkaniu, Michael nawet nie spojrzał na swojego duplikata. Zupełnie jakby przez to, że go ignoruje, Rath nie będzie istniał. To powoduje, że po raz pierwszy tego wieczoru, Zan się złości. Wcześniej, był winny – to prawda. Ale Rath zasługuje na to, by przyjąć do wiadomości jego istnienie. Stoi pod ścianą przy oknie, jego ramiona skrzyżowane w lustrzanym odbiciu Michaela. Zan rozpoznaje próbę dania do zrozumienia, że jego brat się nie przejmuje. To ukazuje, bardziej niż cokolwiek innego, że Rath się boi. Nie wie co znaczy fakt, że po tak długim czasie zostali skonfrontowani przez swoje oryginały i to go przeraża. Rath, bardziej niż reszta z nich, jest szczęśliwy z ich prostego życia w Nowym Jorku. Nigdy nie chciał wracać i Zan rozumie, że on obawia się, iż właśnie to może oznaczać obecność oryginałów w Nowym Jorku.
No bo dlaczego tu są? Langley pojechał do niech przed laty. Dlaczego nie zabrał ich z powrotem na Antar? Nad tym właśnie zastanawia się Rath.
Ale Zan wie dlaczego. Ponieważ stracili swojego króla. Stracili Maxa Beth i czekali na niego przez pięć lat. Najwyraźniej nie zaakceptują żadnego zastępstwa. I teraz nie będą musieli. Ponieważ ją znaleźli. I teraz kiedy to zrobili, mogą odnaleźć jego.
Ona jest kluczem. Ona należy do niego, tak całkowicie, że jest jedyną osobą, która może go im przywrócić. Wszystko co nie miało sensu przez te lata, kiedy Zan i Liz byli razem, teraz staje się zupełnie zrozumiałe. To co było źle jest takie jasne, nie ma pojęcia jakim cudem tak długo unikał prawdy; jak zdołał okłamywać siebie – i ją – przez lata.
Ona wcześniej należała do innego niego i w sercu – w snach – to się nigdy nie zmieniło.
W tym momencie – kiedy w końcu akceptuje to co jest prawdą i nie może być zmienione – Zan zaczyna go czuć. Może wyczuć Maxa – swój oryginał – i wie, że Bath ma rację. On gdzieś tam żyje. Z jego akceptacją istnienia Maxa, król znów żyje.
Zan zastanawia się jak mógł zapomnieć jak to było znać Maxa. Król był częścią niego przez całe życie. Jak zdołał tak całkowicie ignorować ból Maxa? Bo teraz, kiedy znów go czuje, to jest niemal przytłaczające.
Ale Zan wie jak. Beth. Ona stłumiła wszystko. Jego miłość do niej uczyniła go tak szczęśliwym, że z łatwością był w stanie ignorować cierpienie oryginału.
Poczucie winy jest niemal nie do zniesienia.
Zastanawia się czy pozostali wyczuwają się nawzajem w ten sam sposób jak on wyczuwa Maxa. Zerka na swoją siostrę, potem na Michaela. Czy to dlatego generał stoi tak sztywno? Czy czuje wszystko, co można wiedzieć o Rathcie? Czy czuje strach Ratha przed nim i dlatego odgrywa oczekiwaną od niego rolę?
„Liz?” pyta Lonnie, pochylając się do przodu. Patrzy na niego pytająco.
„Liz to prawdziwe imię Beth,” mówi jej przez zaciśnięte zęby Zan, zmuszając się do skupienia się na bieżącej sytuacji. Nie podoba mu się arogancja Michaela, ale wydaje mu się, że teraz go rozumie. Nie chodzi tylko o Ratha. W końcu Roswellianie dorośli wiedząc, że oni są prawdziwi. Oni są Królewską Czwórką i ich przeznaczeniem jest rządzić. „Najwyraźniej dorastała w Roswell. To byli jej przyjaciele.”
Lonnie zamyka na chwilę oczy, po czym otwiera je i napotyka jego wzrok. „Zan mówiłam ci, że zabranie jej na ten koncert to błąd.”
Wiedział o tym, ciągle wie. Ale nie mógł się oprzeć. Nie skoro wiedział ile to by znaczyło dla Beth. Próbował udawać, że nie rozumie dlaczego jego dziewczyna tak bardzo kochała muzykę Marii DeLuca. Świadomie zignorował fakt, że piosenkarka pochodzi z Roswell w Nowym Meksyku, z tego samego miejsca, w którym wiedział, że żyje Królewska Czwórka. Sam przed sobą udawał, że nie ma związku między tymi faktami. Teraz wmawia sobie, że chciał tylko pomóc jej znaleźć odrobinę spokoju. Był pewny, że pójście na koncert, to zapewni.
Dopiero teraz, gdy najgorsze już się stało, wie co naprawdę robił. Pójście na koncert tak naprawdę nie miało nic wspólnego z Beth. Chodziło o niego.
Sprawdzał ją. Raz na zawsze upewniał się, że to jego chciała, że jego wewnętrzny lęk, ledwo uświadomiona paranoja iż ona znała jego oryginał i że tak naprawdę wcale jego nie chciała, był bezpodstawny.
Zaryzykował i przegrał. I właśnie dlatego ją straci. W końcu świadomość, którą posiadał przez cały czas – że to nie może trwać – zaowocowała.
Ona nie należy do niego i nigdy nie należała. Jego serce zawsze mu to mówiło, mimo że usiłował ignorować te wątpliwości. Zbyt długo stał na jej drodze, zatrzymując ją dla siebie, ponieważ szczęście, które ona dała to więcej niż kiedykolwiek myślał, że zasługuje.
To był skradziony sezon.
I teraz, z tego powodu, musi z niej zrezygnować.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:03 pm, edited 3 times in total.
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 25 guests