T: SPIN [by Incognito]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Graalion
Mroczny bóg
Posts: 2018
Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
Contact:

Post by Graalion » Sat May 15, 2004 2:36 am

Zaj****te :!: :D :D :DNie no, ja nie mogę takich chapterków czytać tak późno w nocy, bo wszystkich w domu śmiechem pobudzę ...
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Tue May 18, 2004 9:20 am

Czapterek najnDr Amos mówi:Kiedy następują gwałtowne zmiany bunt jest naturalną reakcją, potem przychodzi dostosowanie się.Więc, jakby na to popatrzeć, adoptuję się. Chyba. Jednak czuję to raczej jak poddawanie się, leżenie na plecach i obserwowanie jak następuje chaos.Więc i może działam irracjonalnie i bla bla bla, i takie tam pierdoły o niezdrowym podejściu. Może i Liz Parker nie jest czystym złem z radarkiem nastawionym na wycięcie w pień kosmitów, może i nie zamierza mnie podpalić i spieprzyć mojego życia. Ale jedno wiem.Ona normalna nie jest.Przystąpiła do zbrojnego ataku. Zmienia bieg spraw o wiele szybciej niż miałyby być zmienione. Gdyby tylko mogła odejść mógłbym dalej leżeć na plecach i obserwować jak chaos następuje bez jej udziału.Mówię całkiem poważnie, jeśli mają nastąpić jakieś zmiany, to nie z powodu jakiejś lunatyczki w kiepskim nastroju. Jeśli rzeczy się zmieniają. To na moich warunkach. Izabell niech sobie zdrowieje, śmiało, Michael może spotykać się z nowymi ludźmi, wisi mi to. Ale ja. Pan Odpowiedzialny, Pan Stosowny, ja obędę się doskonale bez tego całego nadbagażu szkolnego cyrku.Mama mija mnie ze stertą poskładanych ręczników „Co tu robisz?”Biorę część ręczników, żeby mogła widzieć dokąd idzie „Myślę.”Potakuje i wpycha część ręczników do bieliźniarki.Mówię „Nie jąkała się.”Mama zamiera na moment a potem chwyta ręczniki, które trzymam. „Zauważyłam.”„Zauważyłaś?”Potakuje ‘Wiem kiedy kłamiesz.”„Wiesz?”„Oczywiście.”„To czemu nic nie powiedziałaś?”Na twarzy mamy pojawia się to zamyślono-smutne spojrzenie „Co tu jest do mówienia?”Odpowiedź pytaniem na pytanie to opatentowany przez mamę sposób na wywołanie w tobie poczucia winy.„Mamo...”„Jak długo stoisz w korytarzu?”„Ona nie przyjdzie na obiad w przyszłym tygodniu.”Mama chmurzy się „Szkoda, dlaczego nie przyjdzie?”„Idę na imprezę.. może... może z Tess... albo z kimś.”„A, no cóż, Lepiej zajmę się obiadem.” Poklepuje mnie w ramię i kieruje się do schodów rzucając mi to spojrzenie.Przepraszam mamo.W moim pokoju Liz maca moje książki.„Co robisz?” odsuń się powoli od półek z książkami trzymając rączki w górze, żebym je wyraźnie widział.Mówi „Czytasz książki.”Wow, to tak się na to papierowe coś z robaczkami mówi? Pojęcia nie miałem.„Jak chyba każdy.”„A zdziwiłbyś się.”Wzdrygam ramionami i otwieram plecak, czas przejść do rzeczy i mieć to z głowy, wszystko, laboratorium, tarę Fisher, wszystko.„Powiedziałaś Tarze Fisher, że jestem homo?”Siada naprzeciwko mnie na podłodze i duka „Co?”Zgrywa niewiniątko.„Tara Fisher... powiedziała mi, że ty jej powiedziałaś, że jestem homo.”„Homo?”Kurczę, dobra jest.„Homo”.Pochyla się w moją stronę a jej oczy się zwężają „A jesteś?”„NIE.”„No, bo jeśli byś był, to..”„NIE jestem”.Unosi brwi i odchyla się do tyłu „W całym moim życiu nigdy nie rozmawiałam z Tarą Fisher”Pomruk.Co do ciężkiej cholery zrobiłem tej dziewczynie? Co, przejechałem jej psa nie wiedząc o tym? Nabijałem się z niej w trzeciej klasie czy co? Czy tylko tak łatwo mnie nienawidzić bez powodu?Poddaję się.Projekt w połowie skończony, dzień lub dwa i będzie po wszystkim.„Chyba będziemy musieli spotkać się jeszcze z parę razy”.Potakuje.„Wtorek?”„Mam umówionego dentystę” znowu kłamie „Może poniedziałek”.„Nie mogę w poniedziałek” mówię. Może kiedy pomyśli, że jestem psychopatą to się wreszcie odczepi „Mam terapię.”I nagle boom, całkowita zmian miejsc. Nagle nie jestem już nudnym, wkurzającym, łatwym do nienawidzenia chłopaczkiem z sąsiedztwa. „Gdzie?” pyta „W Sunny Glen?”Hmmm....Potakuję.„Też tam chodzę” mówi. Potem uśmiecha się, chyba po raz pierwszy, prawdopodobnie po raz pierwszy w całym swoim życiu.Ok., więc może ona tak kompletnie to mnie nie nienawidzi. To znaczy, przecież nie łazi się i nie uśmiecha do obiektów swoich nienawiści, tak czy nie? To by było... durne. Powinna częściej się uśmiechać, albo może i nie. Nie, teraz to powinna się przestać uśmiechać. Czemu nie mogłaby raz zachować się odpowiednio do sytuacji? Ma ładne zęby, takie ... równe. Ciekawe, czy nosiła aparat. Może gdybym bym milszy to by się i częściej uśmiechała, bo nie nienawidziłaby mnie tak bardzo i ...Głęboki wdech.Wszystko jest W PORZĄDKU.Zaczynam „Tak?”„Tak.”Przełknij.„Kto cię prowadzi?”„Dr Amos.”„Mnie też.” Różowiuchny miluchny ja decyduje się, że sytuacja jest odpowiednia by się uśmiechnąć.„Niemożliwe” mówi „Jaką masz diagnozę?”„Hmm...” to mój ulubiony moment w rozmowach o terapii, zdarzyło się to tylko raz wcześniej, z Michaelem. „Poczucie odrzucenia i izolacji po opuszczeniu przez moich biologicznych rodziców”„Wow, to jest dobre.” A ona nadal się uśmiecha. Za dużo się uśmiecha, to znaczy, nie można łazić uśmiechając się do obiektów swoich nienawiści, bo to... to... to kolejne problemy.„A ty?”„Patologiczny kłamca”.Znacie to uczucie, jakby nad głową zapalała się żarówka. To jak BOOM, nagle coś ma sens. „Czyli dużo kłamiesz?”„Skąd” odpowiada niewinnie „Wcale.”Dam sobie radę. I nie mam tu na myśli jakiegoś panicznego podejścia, skądże, kiedy ciągle okłamujesz samego siebie, że dasz sobie radę. Mam na myśli najuczciwszy i najoczywistszy z prawdziwych sposób podejścia do sytuacji. I dobrze jest.Poradzę sobie z wariatką.To nawet wszystko ułatwia, kiedy nic nie ma sensu.To znaczy, to całkiem dobre wytłumaczenie, że ona jest obłąkana, problem rozwiązany. A jak na obłąkaną, to ona nawet nie jest taka zła chodząc sobie i kłapiąc dziobem kłamstwa na lewo i prawo. Teraz wydaje się całkiem normalna. Teraz to rozmowa z nią to całkiem inna para kaloszy.„Jaka jest masa węgla?”Jak zadajesz jej pytanie automatycznie zastanawiasz się, czy i tym razem zacznie bujać.Mówi „12.0011.”Zaglądam na tylną stronę książki do tabeli Mendelejewa. Niep, tu nie kłamie.„Zapamiętałaś całą tablicę Mendelejewa?”„Praktycznie.”„To musi być poręczne”„No.”Patrzę na jej brew, a ona na moje kolano. Zapada krępujące milczenie.Mówić. Ok., co nas jeszcze łączy? Nie jest kosmitą, więc to odpada. Ciekaw jestem czy czyta komiksy, pewnie nie...Tess.Jestem opętany Tess, ona jest przyjaciółką Tess, uda się, prawda?„Więc” mówię „Słyszałem, że Tess się u ciebie zatrzymała”.„Wow” oczy odpływają gdzieś w siną dal „Jak ten czas leci”.„Leci?” patrzę na zegarek „Dopiero czwarta.”Ona wstaje i pakuje plecak. „Nie to, żebym nie miała z tego jakiejś uciechy, ale mam to spotkanie... wiesz... z tym facetem co to jeździ po całym świecie.. jak tam mu na imię?”Jest wkurzona.Ja na to „Prezydent?”„Ta... on... i lepiej, żebym się nie spóźniła ponieważ chłopcy z Secret Service potrafią się wnerwić.”„A... ok.”„No, wiec... na razie...czy co tam.” Zatrzymuje się na chwilę w drzwiach zanim zupełnie za nimi wyparuje.Hmmm.Moja siostra wtyka głowę przez drzwi. „Jak poszło?”Drapię się w zamyśleniu po czole „Chyba zrobiłem coś?”„Co?”„Nie jestem pewny.”Izabell przewraca oczami „Brawo dla tego pana, debilu.”„Wiesz, nie to żeby mi zależało.”Uśmiecha się „Jasssssne.”„Czy byłabyś uprzejma iść powkurzać kogoś innego?”„Jasne, ale to już nie to samo.” Odwraca się do wyjścia „A... Brody dzwonił... chciał, żebyś wpadł, jakiś alarm dotyczący palców kosmitów.”„Palców kosmitów?”„Tak powiedział.Praca.Mój szef, Brody, ma kompletną szajbę. Zbierz wszystkich psycholi i złącz w jedno, pomnóż ich psychozę razy dziesięć, to masz wyobrażenie o sile jego szajby. Myśli, że uprowadziły go małe, zielone ludziki, z otoczenia szczerze wam oddanego.Więc upycham brzuszki, rekonstruuję wypadki, wpycham w pudła fotografie, wciskam siano w przypadkowo trafione kosmiczne części ciała w całej tej bajce sił zbrojnych.Wszystko to plus afera z palcami wszystkich manekinów ponieważ Brody przypomniał sobie. To dobre, że jego kosmici mieli cztery palce, nie sześć.Brody owija rękę wokół ufoludzkich paluszków. Siłuje się przez chwilę a palec ufoludka się wydłuża. Mocno stawia stopy na podłodze i ciągnie mocniej mówiąc „Cztery palce, pamiętam z ostatniej nocy, mieli CZTERY palce.”„A jak jedzą?” pytam „Bez przeciwstawnego palca, jak trzymają widelec?”Brody stęka i przewraca oczami patrząc na mnie, bo niby , uwaga, co ja mogę wiedzieć o kosmitach i ich kulturze. Kciuk ufoludka zaczyna wyciągać się jak mordoklejka.„A jak trzymają papier toaletowy” pytam „I jak ...”„Przytrzymaj go.” Mówi Brody.Obejmuję ufoludka podczas gdy Brody ciągnie jego kciuk jakby chciał przejść przez całe pomieszczenie. Przegub zaczyna się wyciągać, zaraz po nim ramię.„Jasna cholera!!” mówi Brody.„Jak odkręcają kurki?” pytam.„Telekineza.”Ręka kosmity pęka w połowie, brody smutno gapi się na nią.„Ale jak oni podnoszą swoje młode?”Brody patrzy na mnie i podaje oderwane ramię „Mówiłem ci, telekineza. Zajmij się tym, dobrze?”Potrząsam ramionami „To chcesz mi powiedzieć, że co, jedzą owsiankę latającą łyżką?”„Nie jedzą owsianki.”„Nie?”„Sos jabłkowy, jedzą sos jabłkowy.”„Latającą łyżką?”„No cóż, łyżka nie zupełnie lata, to bardzo kontrolowany proces.”„A.”„CIIiiiiiiiiiii” mówi Brody i wskazuje na schody „mamy klienta, zachowuj się oficjalnie.”Facet schodzi schodami w dół, Brody wita go tradycyjną gadką, która jest kretyńska, gdyby ktoś mnie pytał „Witamy w Centrum Ufologicznym, chciałby Pan zobaczyć naszą dokładną replikę z wypadku z 47’ w przerażającej rzeczywistości wirtualnej?”Chłopak mówi „Hm... Ja właściwie tylko chciałem kupić jakieś pamiątki.”Brody spogląda ponuro i mówi w moim kierunku „Max, klient do sklepu z pamiątkami.”Potakuję i wskazuję chłopakowi drogę do lady, gdzie sprzedajemy kosmiczne artefakty. Wygląda jakoś znajomo.Mówi „Szukam pocztówek, rysunków obcych, cokolwiek. Na okładkę albumu.”Patrzę na chłopaka ze zdziwieniem. „Przyjaciel Liz, prawda?”„Alex... ty jesteś bratem Izabell?”„Max... znasz Izabell?”„Coś w tym stylu... znasz Liz?”„Coś w tym rodzaju... partnerka z biologii, była wczoraj.”„Była?”„Tak, rozmawiałeś z nią ostatnio?”„Jakieś dwadzieścia minut temu.”„Czy ona ... mówiła coś?”Alex przegląda widokówki „O czym?”„O mnie?”„Niep.”„Nic?”„Ani słowa” patrzy na mnie dziwnie i znów zabiera się do przewracania pocztówek.A ja na to „O.”„Ale mówiła” Alex zaczyna sobie przypomina „Że właśnie miała spotkanie z prezydentem, który powiedział jej, że cała sprawa z Czechosłowakami śmierdzi na kilometr.”„A co to niby ma znaczyć?”Dławi się ze śmiechu „pojęcia nie mam, ona mówi z sensem tylko w 25%”.„Ta.”Jedna z widokówek przyciąga jego wzrok „Doskonała.” Mówi „Guerin coś z tym zrobi.”„Guerin?”„No, znasz go?”„Czy ja znam Michaela? Tak, znam MICHAELA.”„Pomaga mi zrobić okładkę na album, to był jego pomysł.”„Co niby Michael wie na temat robienia okładek albumów?”„Pytanie, co KTOKOLWIEK wie na temat robienia okładek albumów?”„Że co?”„Nie ważne.”„Chcesz to kupić?”„Poproszę.”Podaję pocztówkę nowemu kumplowi Michaela. Debilna kartka.„Więc?” mówi nowy najlepszy kumpel Michaela „Rozmawiałeś ostatnio z siostrą?”„Co to? Pyta Izabell kiedy wracam do domu.„Bukiet z palców kosmitów.”„Po co to przywlokłeś domu?”„Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać jakiś kosmiczny paluszek, tak przynajmniej powiedział ALEX.”Podnosi oficjalnie brwi i mówi cicho „Rozmawiałeś z Alexem?”„Aha.”„O.” Wzrusza ramionami.„No.”„Więc wygląda na to, że chłopak mnie.. mnie lubi albo coś.” Wzrusza ramionami.„Tak?”„Chyba.”„A.”„Nie to, żeby mi zależało, wiesz.”„Tak, wiem. Tak czy inaczej, idziesz na tę imprezkę w ten weekend czy nie?”„Tak, idę z Marią.”„A, dobra, pójdę z Michaelem.”„Tak, Alex też z nim idzie, będzie fajnie.”„Wiesz co, właściwie myślałem ,żeby sobie odpuścić.”„Czemu?”„Czemu nie?”„Idź z Liz.”Mruczę.„Idę z Tess.” Mówię.„NIE idziesz z nią.”Wstaję „Idę do łóżka.”„Idź na imprezkę.”„Pieprzyć imprezkę.”„Wiesz, że znowu dzięki tobie miałam pogawędkę i o seksie.”„Sorry.”„Wisisz mi.”„Bal bla bla”“Idź na imprezkę.”„Dobra, jak tam chcesz, pójdę na tę twoją debilną imprezkę.”„Idź z Liz.”Mruczę.„Dobranoc Izabell.”Izabell uśmiecha się z satysfakcją „Branoc Max.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue May 18, 2004 3:17 pm

No tak! Dr. Amos ma rację z tymi zmianami!Po dwóch poprzednich, powalających na kolana czapterkach (jak dla mnie :wink: ) przyszła kolej na wyciszenie. Chociaż, opis Brody'ego - jak zwykle wyśmienity! Ja naprawdę nie mogę się tyle śmiać...
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sat May 22, 2004 7:58 am

Czapterek dieciCzy ja znam Liz Parker?No cóż, wszystko zależy od definicji słowa „znać”.Wygląda na to, że stała się nowym gorącym towarem namieście, najnowszą umiejętnością marketingowego manipulowania tłumem, niechybną ofiarą popularności dzięki związkom. Plus, jest szurnięta.Najlepsza odpowiedź oszczędzająca mięśnie twarzy oraz obniżenia tempa rozmowy do bezpiecznego poziomu, sprowadza się do potaknięcia.Jak tam ma na imię: „Hej Max ... hej, znasz Liz Parker?”Ja: Potakuję.Czy wiem, czy Liz Parker idzie na imprezkę Tess?To akurat łatwe. Najlepszą odpowiedzią, kiedy nie masz pojęcia jaka powinna być, jest wzdrygnięcie ramionami.Jak ona tam wygląda: „Hej Max ... znasz Liz Parker, no nie?”Ja: Potakuję.Jak ona tam wygląda: „tak? Hej... a wiesz czy ona idzie na imprezkę Tess?”Ja: Wzruszający ramionami.Czuję jak mnie to wsysa. Ludzie, których wcześniej na oczy nie widziałem znają moje imię. Ludzie, których nie znam, szwendają się wszędzie zbierając wywiad na temat Liz Parker, kto jest jej bohaterem, kto najlepszym przyjacielem, jaki kolor majtek nosi, kto jest jej partnerem laboratoryjnym. Postawiła mój dom na głowie, więc nie powinno mnie dziwić, że do mojej szkoły też dotarła.Ktoś tam: „Wiedziałeś, że Tess zamieszkała u Liz Parker?”Ja: Potekuję.Ktoś tam: „Znasz Liz Parker?”Ja: Potakuję.Ktoś tam: „Ona idzie na imprezkę?”Ja: wzruszam ramionami.Pomiędzy druga a trzecią lekcją zobaczyłem Liz ukrywającą się za rogiem korytarza.Podczas trzeciej przerwy Tess uśmiechnęła się do mnie, wszyscy to widzieli, cała szkoła przeżyła zawał serca.Teraz tylko kwestia czy znam Liz jest kwestią tego, by Tess Harding uśmiechała się do mnie.Tara Fisher: „Tess Harding flirtowała z tobą na całego podczas trzeciej przerwy.”Ja: Wzruszam ramionami.Tara Fisher: „Ona ma już chłopaka, wiesz?”Ja: Potakuję.Tara Fisher: „Ja nie mam chłopaka.”Ja: „Hm... muszę już lecieć.”Ja: Odchodzę.Tara Fisher: „No cóż, wiedz, że ta cała sprawa z ‘Korepetytorem’ już się wyjaśniła, myślałam, że może moglibyśmy... Max? Gdzie idziesz...ok... pa! Do zobaczonka na imprezce!”Kiedy zaczęła się przerwa na lunch byłem gotowy wpełznąć do mojej szafki i zdechnąć. Courtney zaatakowała mnie w drodze na wf, oparła się o moją szafkę i wypięła pierś.„Evans” mówi.„Ta?”„Powinniśmy pójść.”„Co?”„Na imprezkę.”„Hm... ja chyba nie pójdę.”Ona uśmiecha się „No cóż, nie musimy iść na imprezkę, jeśli łapiesz o co mi biega.”„Chyba nie wydaje mi się, że ...”Jej uśmiech znika „jak chcesz, i tak idę z Tess.”Ona mnie przeraża.Podczas lunchu Michael i Alex ślęczą w sali gimnastycznej nad jakimiś obrazkami. Alex pokazuje mi wybraną pocztówkę z ufoludkiem ubranym w strój do golfa i maszerującego z kijami „Co o tym myślisz Max? Będzie coś na kształt Mod Squad spotyka się z Cacoon i kontra Jerry Springer.”Michael szczerzy się „Mój pomysł.”Mówię „Muszę iść.”W łazience Tommy, Pauli i Kyle śmieją się z czegoś, cichną kiedy wchodzę i rzucają mi te spojrzenia pustogłowych.Podchodzę do kranu, żeby umyć ręce, ponieważ wszedłem tu kompletnie bez powodu, żeby tylko uciec.Zaczyna Tommy „Ta Parker, to dziwaczka.”„jest w porządku” mówi Kyle.„Znamy, przerabialiśmy to.” Kwituje Pauli.„Co to ma znaczyć?”„Dziesiąty stopień stary, jest bardziej niż niebezpieczna, tylko kaftan.”Czuję to uczucie w żołądku, nudności.Nie cierpię tych głodkomózgów.„Pierdolisz Pauli” mówi Kyle „jak tam chcecie, idę znaleźć gdzieś Tess.”Wychodząc wpada na mnie z rozmachem „Och, pardonsik.”Tommy i Pauli śmieją się.To właśnie powód, dla którego codziennie w domu się podciągam. Jeśli Kyle spierze minie, wisi mi to, może być. Ale jak jego kumple, te gładkomózgie pędraki, dotkną mnie palcem, to obudzi się we mnie wojownik, i nie zamierzam przegrać.Pauli kontynuuje „Ale i tak zwinna z niej bestyjka.”„Ta?”„Pieprz się.”Mój żołądek robi fikołka, czuję jak zaczyna się we mnie gotować krew.Tommy wskazuje na mnie, a Pauli patrzy w moim kierunku, „Ty, to prywatna rozmowa.”W moich marzeniach zmuszam Paulie’go by połknął co powiedział.Dzięki jakimś ukrytym zdolnościom, o których nie wiedziałem, że w ogóle istnieją, odwracam się do nich i „Liz Parker przeszła tu na zasadzie wymiany studentów matole.”Pauli się zdziwił „Co?”„W dziewiątej klasie nawet jej tu nie było.”Czy znam Liz Parker? Wiem, że nie jest tu w ramach wymiany studenckiej. Wiem, że w tej szkole jest od samego początku szkolnej kariery. Mała chmurka z brązowymi włosami, która zawsze przyjmuje moje zamówienia, kiedy Tess wykręca się chorobą. Wiem, że jedyny powód, dla którego Pauli udaje, że ją zna, to, że jest królową dnia w Liceum West Roswell. Wiem, że Pauli prawdopodobnie nigdy wcześniej nie poświęciłby jej uwagi.Wygląda na to, że może nie całkiem dobrze, ale trochę to ja znam Liz Parker.Tommy śmieje się z Paulie’go, Pauli broni swojego ego zmieniając temat. Zaakceptowali mój mały przekręt.Staje przed moją twarzą i zaczyna „A ty co, jej goryl?”Już to kiedyś gdzieś grali, chyba w jakimś filmie. Nazywa się mierzenie wzrokiem. Zdarza się przed każdą bójką. Z ataku koguta można wiele się dowiedzieć, od razu wiesz kto wygra, kto przegra. Po samym spojrzeniu. Izabell nigdy nie połapała się w tym. To chyba męska sprawa. Chodzi o to, kto jest bardziej szurnięty, nie o to, kto silniejszy. Ja i Michael, bawimy się w mierzenie wzrokiem raz na miesiąc.Spojrzenie moje mówi : stąd nie ma innej drogi jak tylko w dół.Mówię „To przyjaciółka.”Tommy szarpie koszulkę Paulie'go „pieprz pedałka, nie warto się z nim męczyć.” I wywleka Paulie'go z łazienki.Paulie czyni gesty odnoszące się do mojego pedalstwa i znika.Kryzys zażegnany. Powinno mi ulżyć, ale nie ulżyło. Byłem przygotowany. Jestem rozczarowany. Muszę w coś walnąć.Wychodzę z łazienki centralnie na Eddiego Williamsa, który wskazuje na mnie „Max” mówi „Chodź na moją imprezkę.”„Co?”Wpycha w moją rękę ulotkę „moja imprezka jest w ten weekend. Ok.? MOJA imprezka. Nie imprezka Tess. Moja. Ok.? jest u mnie w domu, więc to moja imprezka.”„Hm... ok.”„Przyjdziesz?”„Tak.” Mówię „Chyba przyjdę z Liz.”„A co to za Liz?”„Nieważne.”Obok przechodzi jakaś dziewczyna i mówi „Liz idzie z Tess.” Odchodzi, Eddie za nią i wręcza jej ulotkę „Moja imprezka, ok.?” MOJA.”Liz idzie w dół korytarza starając się zredukować się do mikroskopijnych rozmiarów, by być jak najmniej zauważalną. Widzę jak jest udręczona. Ludzie ją zatrzymują, Tara, Kyle, Courtney. Wygląda jak by chciała wpełznąć do szafki i zdechnąć.Zupełnie jak ja.Zaczynam wierzyć, że w tym wszystkim jest kolejną ofiarą.Kiedy mnie mija mówię: „hej Liz...czy... idziesz na imprezkę Tess?”Odwraca się na pięcie i krzyczy na cały korytarz: nazywam się Liz Parker i TAK, na miłość boską, zamierzam iść na imprezkę Tess... jakieś jeszcze pytania?”Wow.„Super.” Mówi i odwraca się do mnie twarzą.Jej żuchwa opada „O... cześć Max.”„Wszystko w porządku?”„Och. Yhy.” Uśmiecha się „Ta... tylko... trzeba umieć pokochać tę szkolną politykę.”Wygląda na zmęczoną, powinna więcej spać.„Tak.” Mówię „Rozumiem cię.”„A ty idziesz?” pyta.Powinienem ją po prostu zapytać. Powinienem, ale powiedziałaby nie. Prawdopodobnie idzie z Tess. Idę na imprezkę sam.„Tak... zastanawiałem się, czy masz jakieś plany, bo Michael i Izabell idą z innymi więc...”To żałosne, nie żeby mi zależało, ale Boże, to żałosne.Ona musi myśleć, że jestem żałosny.„Potrzebujesz transportu?” pyta.„Nie idziesz z Tess?”„Nie, Tess prawdopodobnie idzie z KYLEM.”O Boże, ona myśli, że ja lubię Tess. Wszyscy myślą, że ja lubię Tess. Powinno mi to wisieć i powiewać jak kilo kitu na agrafce. I wisi.„A.” Mówię „Ok... chyba... spotkamy się więc jutro.”Liz odchodzi znów kurcząc się do mikroskopijnych rozmiarów.Tess przechodzi i uśmiecha się.Jeśli już nigdy więcej nie usłyszę słowa ‘imprezka’ będę szczęśliwą osobą.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Mon May 24, 2004 3:21 pm

Czyli od "Jak-jej-tam-na-imię" przeszliśmy do "małej chmurki z brązowymi włosami" (nota bene - świętnie określenie!) - taaaak... zmiany zataczają coraz to szersze kręgi!Pomalutku, po cichutku dwie połóweczki pomarańczy :wink: się odnajdą!Jak zwykle świetne! :cheesy:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Wed May 26, 2004 7:29 am

Czapterek jedenasty.Jest taki punkt, mała kropka w czasie, kiedy myśleliśmy, że nie jesteśmy tacy, jak każdy inny.To było zanim poznaliśmy tajniki procesu deportacji nielegalnych kosmitów.To, co to przyniosło, to fakt, że Izabell nie może znaleźć nic, w co by mogła się ubrać a Michael ma niesamowity jak do tej pory atak lęku, jaki pierwszy raz u niego widziałem.To, co to wszystko wywołało to fakt, że idziemy na szkolną imprezkę.Byliśmy ZAPROSZENI.„Nic nie mam” Izabell drze się na całe gardło. „Nie mam żadnych ubrań! Co ja mam zrobić co?” Przestępuje z nogi na nogę w przód i w tył, tuż przede mną ponieważ, jak to się zwykle zdarza, to MOJA wina, że ona nie ma w co się ubrać, mimo, że ma w co się ubrać.Zaczynam „Ubierz tę koszulkę, tę z... tym, no wiesz.”Stoi z otwartymi ustami, informuje mnie, że prędzej pójdzie w ręczniku kąpielowym i kolorowych skarpetkach i że jestem największym debilem w sprawach mody jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi i o, tak przy okazji, czy TO właśnie zamierzam UBRAĆ na imprezkę?Sapnięcie.Na całym świecie, kreatorzy mody na mój widok dostają zawału z zawodu i żałości.Michael pojawia się w drzwiach do mojego pokoju „Nie idę.” Mówi. Wszyscy przewracamy oczami, a on odwraca się i kontynuuje swój marsz w tę i spowrotem po korytarzu.Izabell ciska na podłogę but i mierzy wzrokiem mamę, która szybko przytula ją i uspakaja.Odwracam się do taty, który siedzi obok mnie na łóżku i mówię „Od kiedy koszulka i spodnie wyszły z mody?”Wzrusza ramionami i mówi mi co wie „Jak dla mnie, może być.”Michael znów pojawia się w drzwiach i zaczyna „Mam lepsze rzeczy do robienia, wiecie, nie tak, że nie mam gdzie iść czy co robić.”Wydaje mi się, że gdzieś w głębi duszy, każdy z nas, nawet moi rodzice, cała nasza piątka zgromadzona w moim pokoju, przygotowuje się jak do wyjścia na rozdanie Oscarów. Wydaje mi się, że w głębi duszy wszyscy wiemy, że to kpiny.To jakbyśmy ten jeden raz pomyśleli, że możemy być normalni i potem uczyli się znów co znaczy być kosmitą. Myśleliśmy, że może na jakiś czas uda nam się wyjść z naszych baniek mydlanych i przejść na drugą stronę, ale wtedy byliśmy młodzi i naiwni.Michael, na ten przykład, udaje, że ma jakieś inne rzeczy do roboty, że nie musi nic robić. On nie chce nic robić, on nie chce nikogo widzieć. Nie mówię, że to źle, jestem tylko wkurzony, że w moim przypadku to nie działa. To znaczy, wszyscy wiedzą, że nie mam dokąd pójść i nie mam się z kim zobaczyć.Pamiętam tę maleńką srebrną szczelinę w czasie, kiedy chciał coś robić i widzieć różne rzeczy. Byliśmy głupimi dzieciakami i byliśmy wtedy na granicy Arizony i Nowego Meksyku. Przeskakiwał linię oddzielającą stany i mówił „jestem w Arizonie, teraz jestem w Nowym Meksyku, teraz w Arizonie, teraz w Nowym Meksyku.” Wtedy chyba walnąłem go w brzuch a on rozkwasił mi wargę. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że Michael tego właśnie dnia chciał oglądać świat, wszyscy chcieliśmy. Wszyscy chcieliśmy dorosnąć i chodzić na fajne imprezki dużych dzieci.Byliśmy naprawdę młodzi i całkiem durni.Wiedząc, że jesteśmy starsi i nawet głupsi niż wtedy, ale bardziej realistycznie patrzymy na świat, nie wydaje mi się, że któreś z nas w ogóle wybrnie z tej imprezki.Prawdopodobnie za parę godzin będę wyjaśniał Liz Parker jak to nagle odkryłem znaczenie migreny i jak to jestem niesamowicie wrażliwy na światło i dźwięk, wiecie, takie czynniki, które jakoś łatwo znaleźć na imprezkach. Będę musiał jej powiedzieć, żeby trzymała się z dala od Paulie’go.Prawdopodobnie za parę godzin Izabell zacznie udawać, że nie ma więcej ubrań ode mnie i mojego taty łącznie.Prawdopodobnie za parę godzin Michael zacznie udawać, że nie idzie do domu by siedzieć tam płaszcząc tyłek całą noc.Pokój, który nagle stał się niesamowicie cichy, przedstawia zbiorczy obrazek.Wiecie jak w autobusach jest taka biała linia, której nie powinno się przekraczać dla własnego bezpieczeństwa? Jak czasami zastanawiacie się, co by się stało gdybyś posunął palec od nogi za linię. Może kierowca autobusu wydarłby się na ciebie, może autobus by się rozbił a ty byś wyleciał przez okno właśnie dlatego, że postawiłeś swojego palucha za białą linię.Założę się, że Liz nawet nie zwraca uwagi na białą linię, założę się, że Tess prawdopodobnie często myśli o jej przekroczeniu. Ale ja i moje dodatkowe kończyny, nawet się do niej nie zbliżamy, nigdy przez myśl nam nie przyszło, żeby ją przekroczyć.Ona nie istnieje tak naprawdę rzeczywiście, ale w naszych umysłach.Słowa ‘naszych’ używam swobodnie, może powinienem raczej powiedzieć w ‘moim’. Ponieważ z upływem czasu i kolejnym dzwonkami do drzwi, nagle Izabell znajduje coś do włożenia na siebie, nagle Michael zdaje sobie sprawę, że nigdzie nie musi iść, no w końcu.Nagle okazuje się, że tylko ja i moi rodzice w moim pokoju i pieprzyć białą linię, nawet nie chce mi się podnieść. Nawet nie chce mi się podrapać w ramię. Może jak nie drgnę nawet to nikt nie zauważy, że nadal tam siedzę.„Kto po ciebie przyjedzie?” pyta mój tata.„Ona.”„On idzie z Liz” mówi moja mama uśmiechając się.„Pogodziliście się?”Przełykam i chociaż mam jakiś cień nadziei, że wiem o czym on mówi to mówię „Jasne.”„Co się stało z Tess?” pyta. Uśmiecha się ponieważ myśli, że jego syn jest łamaczem niewieścich serc z tymi wszystkimi kobietami.Nagle dywan wydaje mi się nadzwyczaj interesujący, mógłbym tu siedzieć całą noc obserwując go.Dzwoni dzwonek do drzwi.„Nie idę” potrząsam głową.Moja mama patrzy jakby się spodziewała tej odpowiedzi i stara się być spokojna mówiąc „Owszem, idziesz.”Potrząsam głową „Nie-e.”Mama kładzie dłonie na biodra i fuka „Gdzie to się nauczyłeś tak traktować swoje dziewczyny, hę? Bo nie ode mnie! I nie od ojca!”Zawsze zapominam, że moja mama ma całkiem inną perspektywę na całą sytuację. W tym momencie to interesujące, ale dla mnie nie ma znaczenia. I mówię „Nie idę.”Mówi do mnie „Za dwie minuty jesteś na dole, słyszysz? Dwie minuty. Albo jesteś... uziemiony.”„Uziemiony?” wołam za nią, kiedy schodzi schodami by otworzyć drzwi.„Uziemiony.” Mówi.Zaczynam się zastanawiać czy to w ogóle legalne, żeby uziemiać dorosłego syna za nie pójście na imprezkę.Tata rzuca mi współczujące spojrzenie i opuszcza mój pokój.„Ona może tak?” pytam go, w końcu jest prawnikiem.„Och.” Odpowiada potakując „Dopóki uwzględnia cię w rozliczeniach podatkowych i żyjesz w jej domu, oczywiście że może.”Biorę głęboki wdech, wstaję i może to wytwór mojej wyobraźni, ale wszędzie są białe linie. Wielgachna, gruba linia dokładnie w progu mojego pokoju. I wydaje mi się, że będę musiał ją przekroczyć. Jeśli nie wykaraskam się z tej całej sprawy z uziemieniem, mama spędzi za dużo czasu z Liz tam na dole i zacznie używać tonu ‘dziewczyna mojego syna’ albo ‘przykro mi że z mojego syna taki dupek’ albo ‘przykro mi że mój syn skradł twoją niewinność’. To wszystko byłoby niezbyt pasujące do schematu.Biorę kolejny głęboki wdech, powietrze, którym oddycham jest pełne troski i żałości i różowiuchnych pluszowych rzeczy. Oddycham powietrzem sztywnym od apatii i bezsensowności i dwuznaczności. Jeszcze jeden głęboki wdech i idę w kierunku drzwi.Ale zanim pójdę, zmienię koszulkę, ponieważ, żeby być szczerym. Izabell miała rację. Mój wygląd zewnętrzny, do dupy, a biała koszulka wygląda znacznie lepiej.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed May 26, 2004 10:08 am

Przeczytałam LEO i postanowiłam to zakomunikować. Pewnie, że przeczytałam, zawsze czekam to opowiadanie, nie podarowałam bym sobie żeby go ominąć. Zawsze wychodziłam z założenia, że jeżeli czytam, to z szacunku dla tłumacza, za jego pracę, wysiłek, za to co nam przekazuje, warto to skomentować lub przynajmniej podziękować. Nie robiłam tego przez jakiś czas, może z rozżalenia, że ktoś taki jak Ty tak mało udziela się w innych pokoikach – to czasami bardzo potrzebne, nie tylko dlatego żeby kadzić i głaskać ale trochę konstruktywnej krytyki, kogoś tak biegłego bardzo by się przydało. Nie wierzę w brak czasu czy inne powody bo kiedyś było troszkę inaczej...O dziwo ośmieliła mnie do napisania tego postu postawa Maxa i jego „biała linia”, do której namawiam wszystkich...a Ciebie LEO szczególnie. Nie znoszę obojętności, biernej postawy i niedopowiedzeń.Dziękuję z całego serca za CORE i dziękuję za Twój wkład w to opowiadanie. :P
Image

User avatar
Graalion
Mroczny bóg
Posts: 2018
Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
Contact:

Post by Graalion » Thu May 27, 2004 12:34 pm

Chapterek nie za długi i może właśnie dlatego tak dobry od samego początku do samego końca :D
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sun May 30, 2004 11:42 am

Czapterek TFUnasty



Któregoś dnia w telewizji, była taka historia o facecie, nie pamiętam jego nazwiska. Tego faceta siedem razy uderzył piorun, był jakimś strażnikiem leśnym albo kimś tam.

„I żadnych prochów’ mówi tata.

Wiem, że rodzice chcą dobrze i w ogóle, ale takie teksty sugerują, że prezerwatywy wystają zza moich uszu i wszystko to jest raczej zbędne. Moja mama kupiła dwa mega opakowania na cele proflilaktyki a mój tata też sobie wziął, żeby umieścić je w każdym miejscu, gdzie może paść mój wzrok. Mam je przy łóżku, część na podłodze w szafie. Sięgam do kieszeni i, wiecie, znacie schemat.

„I żadnego seksu.” Mówi mama.

Tak czy inaczej, ten facet co w niego piorun siedem razy strzelił miał poparzenia od metalu, który miał zawsze przy sobie. Ewentualnie wziął te wszystkie suwaki i guziki z ubrania, które nosił, przestał nosić paski i biżuterię. Nie mógł nawet nosić obrączki. Smutne. Żył całkiem długo, siódmy raz go zabił.

„Nie ma seksu bez latexu.” Mówi mój tata.

Tak czy inaczej nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że tego faceta piorun strzelił siedem razy, a we mnie nie może uderzyć ani raz. To nawet nie musi być piorun, wszystko mi jedno. Są miliony naturalnych kataklizmów, które mogą się przydarzyć ni stąd ni zowąd, tylko, żeby wszyscy zapomnieli co powiedział mój tata.

Niekontrolowana szalona powódź.

Spontaniczny samozapłon.

Coś w te kropki.

„Moi rodzice myślą, że się spotykamy” mówię. Ale z przedłużającym się naciskiem na ‘spotykamy’ jakby chcąc podkreślić coś na kształt ‘umawiamy się’ czy ‘jesteśmy zakochani’.

Ale Liz, ta nie łapie żadnego z sygnałów.

I mówi: „Zabawne” Ale od razu poznać, że nie widzi w tym nic zabawnego. Oczekuję, ze coś doda, ale ona tylko przyspiesza marsz do jej samochodu jakby chciała zapomnieć wszystko co przed chwilą zaszło.

Miodzio.

Kiedy zbliżam się do jej wozu, przez moment siedzę pomiędzy liniami napięcia oczekując oznak pogarszającej się pogody.

Jej samochód jest szary. Miałem nadzieję, że będzie pomalowany na jakiś nieprzyjemny kolor.

Jasnoczerwony.

Limonkowo zielony.

Coś w te kropki.

Miałem nadzieję, że coś będzie zwisało z lusterka, jakieś debilne kostki do gry albo coś na ten kształt. Zdjęcia jej durnych przyjaciół na osłonach przeciwsłonecznych. Durne plakietki durnych zespołów na tylnym oknie.

Ano nie.

Nosi wyblakłe ubrania, jeździ wyblakłym samochodem.

Chyba starałem się czegoś o niej nauczyć, ale wygląda na to, że nie ma czego się uczyć.

Wszystko co o niej wiem, to to, że ma mały dyskomfort psychiczny w postaci pomieszania zmysłów.

Kłamstwa, które mówi są głupie.

To nie czyni jej ani odrobinę bardziej interesującą.

To jest to jest dziewczyna z jaką widzi mnie moja rodzina w przyszłości?

Teraz ona tylko siedzi i prowadzi samochód. To milczenie zaczyna mnie przerażać.

Nie tylko idę na jakąś popieprzona imprezkę, ale idę z niezwykłą niewidzialną dziewczyną, która wygląda jakby wolała zjechać z mostu niż wjechać na podwórko domu, gdzie ma miejsce imprezka.

Tak w zasadzie to teraz wszystkiego nienawidzę.

„Gdzie ta imprezka?” pytam. Nie wytrzymam dłużej w tym samochodzie.

Wygląda przez okno i rzuca „Na Marsie.”

Czuję jak moja twarz robi się czerwona „Mars, co?”

„Byłeś tam kiedyś?”

„Nie, ale założę się, że ty nie raz.”

Rzuca mi to dziwne spojrzenie „Raz lub dwa.”

„Założę się, że swoim statkiem kosmicznym, i że spotkałaś tam tych małych miłych Marsjan.”

Ona patrzy na drogę a jej oczy się powiększają, widzę jak nadciąga na jej twarz fala emocji i nie za bardzo wiem, co się zaraz stanie. Ona śmieje się, potem cichnie i zamyśla się, potem wygląda jakby się miała rozpłakać.

Jakieś dwie minuty potem zaczyna „Hmmm... miałam na myśli ulicę.”

„Co?”

Wskazuje mi coś. Patrzę. Drogowskaz. Czytam nazwę ulicy „Mars”.

I już sam nie wiem, czy kiedykolwiek bardziej niż teraz czułem do siebie obrzydzenie.

„Boże” zamykam oczy „Przepraszam.”

Wzrusza ramionami. „Daj spokój, to się często zdarza, zapomnij.” Parkuje i wysiada z wozu najwyraźniej starając się o tym zapomnieć.

„Jestem dupkiem.” Nie wiem, czy kiedykolwiek to powiedziałem, ale to nadzwyczajnie odpowiednie do sytuacji, nawet jeśli ona tego nie słyszała.

Kiedy wchodzimy na teren imprezy okazuje się, że Tess nas szuka.

Cieszę się.

Na Liz nawet nie mogę patrzeć.

Wszystko co sobą zaprezentowałem przed nią, to to, że mam zły nastrój i nabijam się z jej problemów. Czemu nie jestem zaskoczony, że nie wyskoczyła z tekstem o zostaniu najlepszymi przyjaciółmi.

Wiecie, jak Izabell i Maria, albo Michael i Alex.

Różowiuchny puszysty facecik chce się rozpłakać.

Czemu ja taki jestem?

Kiedy odnajdujemy Tess, uśmiecha się i ściska mnie za rękę.

Czyż to nie urocze?

Jakby była jedyną osobą na całym świecie, która jeszcze nie zdaje sobie sprawy z twego, jakim dupkiem jestem.

Liz wpycha mi w dłoń puszkę z piwem a Tess, Tess muska moje ramię. Potem nadciąga Courtney i wlecze gdzieś Tess a ja po prostu się kręcę w poszukiwaniu wyjścia na zewnątrz.

Muzyka jest ogłuszająca i każdy do każdego krzyczy. A wystarczyłoby płaskomózgi przykręcić głośniki.

Widzę szansę ucieczki przez szklane drzwi.

Idę, pomiędzy drącymi się do siebie ludźmi, z których każdy pachnie jak browar.

Różowiuchny mięciuchny facet, chce albo się rozpłakać albo zwymiotować.

Na zewnątrz Liz bezpretensjonalnie trwa w cieniu. Michael pyta mnie, czy piję a Tess chce, bym zagrał w butelkę.

Sęk w tym, że Tess znam do głębi. Sęk w tym, że ona tak naprawdę nie wiąże ze mną żadnych romantycznych planów. Jestem całkiem pewny, że tylko chce, bym pomógł zabić jej ojca.

Ona tak naprawdę wcale nie chce mnie poznać, to nawet dobrze, bo ja nie jestem wcale taki wspaniały.

Więc odchylam głowę do tyłu i pociągam łyk piwa. Mam szczerą nadzieję, że jest zatrute, albo coś.

Ignoruję Liz ukrywającą się w cieniu a Michael patrzy na mnie nie wierząc. Myślę, że to co teraz potrzebne jest Liz, to być tak daleko ode mnie jak to tylko możliwe.

Idę i siadam na podłodze a muzyka zaczyna brzmieć jak bełkot, ludzie, którzy się drą nie wydają się już tacy wkurzający i wygląda na to, że wszystkich jest po dwóch.

BUM, i jestem pijany.

Nie dziwota, że ludzie piją na imprezkach.

To pomaga je znieść, to pewne.

Ludzie się wszędzie całują, zabawne.

Ktoś wpycha mi w rękę pustą butelkę, więc nią kręcę. Długo się nawet kręci, czas zwalnia.

Zdrzemnąłbym się.

Powinienem teraz pocałować Tess więc ją całuję. Ona dziwnie się czuje, jakby była nieobecna. Całuję ją długo, bo to mnie przeraża, uczucie, jakby była zakryta jakąś chustą.

Kiedy skończyliśmy wszyscy się cieszą.

Myślę sobie: dzięki, dzięki za oklaski.

Tess jest naprawdę blisko mnie i patrzy tak, jakbym miał spojrzeć jej głęboko w oczy albo coś w te kropki, ale według mnie wszystko jest w porządku, więc nic na to nie poradzę. Potem naprawdę cicho szepce, tak by nikt nie słyszał „Wiem jak zawsze na mnie patrzysz i w ogóle, wiesz, to jest na serio przerażające, ok.?”

Ja na to „Tak, rozumiem.”

A potem dalej: „Cokolwiek myślisz, że wiesz o mnie, to się prawdopodobnie mylisz.”

A ja „Tak, prawdopodobnie.”

Więc ona „Myślę, ze powinniśmy zacząć od nowa.” A potem głaszcze moją głowę i wychodzi.

A ja myślę: zacząć CO od nowa? A w ...

Potem wychodzę na zewnątrz i kładę się na środku ulicy i jestem blisko stwierdzenia, że poznałem sens życia, ale w cholerę, ciężko to ująć w słowa.

Izabell i Maria wychodzą, Izabell też kładzie się na ulicy i zaczyna:

„Wszystko zaczyna mieć sens...”

Michael kwituje: „O mój Boże.”

Słyszę jak ktoś chichocze więc patrzę na bok. Alex i Maria stoją pośrodku małego zbiegowiska i nabijają się z nas. Maria mówi „Chcę się napić tego samego co oni.”

Michael na to „Nie wierzę.” A potem kopie coś. Chyba jest trzeźwy.

Izabell tylko gada”... to znaczy, miałam na myśli... pieprzyć to... debile z nas... sami utrudniamy sobie życie... czy to nie głupie. Max? Wiesz co mam na myśli.”

„Jasne. Czy ktoś widział Liz?”

„Dobra, ta imprezka jest do kitu, co z tego. Wiesz co? To jak... wszystko tkwi w nas... będzie zabawne, jeśli będziemy chcieliby było zabawne.”

Alex podsumowuje „Oto zuch dziewczyna.”

Maria za to „Liz jest na tyłach, chyba.”

Rozważam możliwość, żeby zamilknąć, ale nie działa ta opcja. „Czemu na tyłach? Powinienem tam iść czy co? Czy ona potrzebuje czyjejś uwagi czy co?”

Jestem ta osobą, która powinna zastąpić Houdiniego w numerze ze znikaniem, jestem w agonii, która nie chce nadejść.

Maria podchodzi i siada koło mnie. „Nie, ona jest tam, ponieważ nie chce niczyjej uwagi. Czasami lubi być sama, to nic nie znaczy.”

Mówię „Cóż, to denerwujące.”

A potem Maria zaczyna zmieniać siew obrońcę „Co ciebie to obchodzi? Bez urazy, ale to nie twój problem.”

Ale rzecz w tym ,ze to właśnie mój problem. Nie wydaje mi się, że ona szuka tam samotności. Wydaje mi się, że ona jest tam, ponieważ ja jestem tu.

Izabell zaczyna na nowo „Max? Nie bawisz się dobrze z tego powodu, że ja się bawię dobrze?”

„Dobrze.”

„Ja na poważnie, ok.? Musimy przestać to robić sobie samym.”

„Izabell?”

„Tak?”

„Chciałbym pobyć sam.”

Izabell wygląda na zranioną, podnosi się bardzo cicho i mówi „Ale dobrze się bawisz, racja?”

Ja na to „Zajebiście magicznie.”

Potem Izabell odchodzi, a za nią Alex i Maria.

Michael staje nade mną i zaczyna „Wiem, ze ona nie gadała z sensem w 100%, ale nie musisz ciągnąć ją na dół raz z sobą.”

„ja tylko starałem się pilnować własnego nosa. Nie staram się ciągnąć ją w dół, ona stara się ciągnąć mnie w górę. Wydaje mi się, że to wszystko sprowadza się do faktu, że jeszcze tylko ja nie mam specjalnego przyjaciela. A teraz idź sobie.”

Michael, zanim odejdzie, rzuca we mnie tym swoim spojrzeniem, jakby chciał mnie kopnąć. Potem nie ma już nikogo. Wisi mi to, bo nie ma nikogo, kto by był punktem odniesienia dla mnie.

Więc siedzę sobie nie mając odniesienia do nikogo.

Tess podchodzi i staje nade mną, więc mówię : „Hej, Tess, odnieśmy się do siebie nawzajem.”

A ona „jasne, ale możemy to zrobić u ciebie? Czarne topy mają to do siebie, że gryzą. Ja prowadzę, idź powiedz Liz, że jedziemy.”

Kiedy wstaję cały świat się kręci wokół mnie. Wołam Liz i podążam za jej głosem na tyły domu. Nie wiem, co ona tam robi, ale wygląda to na nudzenie się.

„Muszę ci coś powiedzieć” mówię. I nie wygląda na to, żeby w tym momencie mnie nienawidziła.

Spoglądam w dół na moją dłoń a tam jest ich pięć! Macham wszystkimi moimi pięcioma dłońmi przed oczami. Jest ich mnóstwo i wygląda to na serio rewelacyjnie. Wszystkie moje ręce starają się dotknąć głowy Liz, ponieważ jej głowa wydaje się taka malutka pływając pomiędzy tymi wszystkimi dłońmi. Jej twarz wydaje się naprawdę rozpalona, mam nadzieję, że nie ma gorączki.

Zaczyna coś mówić a bańkach ale ja tam żadnych baniek nie widzę.

Wygląda trochę na smutną przez co i ja jestem smutny, ponieważ byłoby smutne, gdybym był chory psychicznie i nic bym nie mógł zrobić w tym temacie tylko siedzieć samemu przez cały czas.

Więc mówię jej, że jestem kosmitą. Chyba nie powinienem jej mówić tego, ale wygląda naprawdę smutno i czasami ludzie powinni wiedzieć, że nie są sami ze swoimi wielkimi, ciężkimi i czarnymi sekretami.

Naprawdę staram się zaspokoić jej potrzeby, ale może ona tylko potrzebuje być z daleka ode mnie. Ode mnie, który wszystkich ciągnie na dno i nabija się z niej.

A potem jadę do domu z Tess i trochę się dzieje, chociaż oboje tak naprawdę nie jesteśmy myślami w tym wszystkim.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sun May 30, 2004 11:57 am

Kochani!

za 15 dni niespodzianka. Mam nadzieję, że Wam sie spodoba, bo szykowałam ją m.in. z myślą o Was :D i będę dumna, jak uda mi się Was nie tyle zaskoczyć, o ile zadziwić ;) Wiem, że teraz okres jest niezaciekawy: sesje, matury, pogoda krzycząca: rower, opalanko itp. więc jesli ktoś zauważy moją niespodziankę i spodoba mu się ona będe podwójnie szczęśliwa.

ELU - W temacie udzielania się muszę się przyznać bez bicia, że ostatnio nie tyle zaniedbuję forum, ile działam w ukryciu ;) Moderuję moje pokoje, sprawia mi to dużą frajdę, jednak nie mam czasu na takie zwiedzanie, jak kiedyś. Poruszam się jak nietoperz z walkamen od zeszłego piątku... chyba z niewyspania. Ciągle coś się dzieje, in plus i in minus, ale przynajmniej nie same nieszczęścia na mnie spadają ;)

GRAALION - czaperki są różnych długości i czasami żałuję, że tak szybko coś zostało przeczytane, czasami zastanawiam się, kiedy uda mi się skończyć tłumaczenie tych ładnych kilku stron akurat długiego czapterka. Opowiadanka Incognito są dla mnie odpoczynkiem i radością i nie mogę się doczekać, kiedy skompletuję w całości Sedno, a ciągle nie mam czasu dokonać wszystkich poprawek, by wydrukować i oprawić już na stałe ;)

Tak czy inaczej: pozdrawiam Was, nie myślcie, że nie pojawiam się, ponieważ zapomniałam o Was i mechanicznie wrzucam kolejne rozdziały. Życzę wrażeń z kolejnych czapterków ;)
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Sun May 30, 2004 12:03 pm

Niespodzianka??? Jak ja uwielbiam niespodzianki :D

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Mon May 31, 2004 11:48 am

Zawsze się zastanawiałam dlaczego, co poniektórzy ludzie piją tyle na imprezkach? Bum, i teraz już wiem! Ileż to pożytecznych rzeczy człowiek dowie się czytając kolejne czapterki. :wink:
Widzisz LEO, Twoja praca nie idzie na marne! :wink:
15 dni i niespodzianka? Czyli już za 14? Tak, odliczanie czas rozpocząć! :D
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Thu Jun 03, 2004 5:22 pm

za dziesięć dni niespodzianka. chyba warto poczekać ;) mam taką nadzieję ;)




Czapterek czyNAŚCIE

A potem nadchodzi to, co się zwie popularnie paniką. Ale staram się zapanować nad sytuacją.

Co pamiętam a czego nie.

Kto chodzi po moim pokoju, z kim się właśnie umówiłem. Kogo tej nocy skrzywdziłem, co piłem.

Czy Liz spokojnie dotarła do domu?

Czy Izabell mnie nienawidzi?

Umówiłem się z Tess. Drużyno do boju.

Ona chodzi po moim pokoju bawiąc się wszystkim co wpadnie jej w ręce. Dotyka wszystkiego na moim biurku, palcami wodzi po moich książkach. Nadal ciągnie jakąś rozmowę, w której muszę chyba uczestniczyć.

Mówi „Samobójstwo to kwestia socjalna tak naprawdę.”

Moja głowa pęka i czuję się tragicznie. Pamiętam picie, leżenie na ulicy, Izabell, jak odchodzi, Liz, jak wygląda smutno.

Mam szczerą nadzieję, że wszyscy mi wybaczą, bo nie pamiętam co zrobiłem. Nie byłem zupełnie odpowiedzialny za moje czyny. Staram się myśleć co się działo w filmach, jak ludzie się upijali i robili coś złego, czego nie pamiętali, czy im przebaczono?

Ale nie, pijaństwo nie jest wytłumaczeniem. To twoje czyny, czy jesteś ich świadomy czy nie.

„Samobójstwo” kontynuuje Tess „Generalnie chodzi o zemstę. Chodzi o to, by ludzie myśleli o tym, jak cię traktowali. Chodzi o to, by wszyscy przepraszali. To zjawisko socjalne ale ukierunkowane na siebie samego. Tak to widzę, ale rozumiem cię. Często uprawiasz seks w szafie albo coś w tym stylu?”

Moja głowa wybucha w kierunku Tess. Ona klęczy, do połowy z głową w mojej szafie, wyrzucając za siebie prezerwatywy.

Muszę natychmiast zrobić jakiś remanent.

To co czuję przy Tess, to wygoda.

Rozmawiamy o seksie i samobójstwie, nie o tym, o czym zwykle rozmawiam z INNYMI.

Całe to umawianie się, wydaje mi się, że zrobiliśmy to, żeby wreszcie mieć to z głowy i przejść do czegoś konkretnego. Staliśmy się bliscy sobie tak szybko, że możemy się zatrzymać i rozmawiać o rzeczach takich jak śmierć.

To całe umawianie się, to jak wymówka by dostać się do tego samego pokoju by pogadać.

Odnoszę też wrażenie, że tylko Tess pozostała tą osobą, z którą mogę pogadać. Mam to wrażenie, że kiedy wyjdzie, zostanę zupełnie sam. Nawet mając Izabell za ścianą i rodziców w końcu korytarza.

„Ktoś mi robi kawał” mówię starając się wyjaśnić te prezerwatywy „I w ogóle nie wiem, co miałem powiedzieć.”

„Ja też nie.” Mówi „Ale na razie ma to sens. Masz jakiś papier?”

Daję Tess papier, a ona zaczyna nożyczkami znalezionymi w szufladzie mojego biurka odcinać wielkie kawałki. Muszę zrobić lepszy remanent.

Głowa mnie boli, psychicznie to czuję. Reszta mnie boli mnie też, ale inaczej. Jakby twoje samopoczucie wewnętrzne zostało ściśnięte razem, ale zdajesz sobie sprawy, że nie ma na to medycznego wyjaśnienia. Wiesz, jak hormony, albo cokolwiek innego, co sprawia, że czujesz się źle ponieważ wiesz jaki z ciebie dupek i nie możesz przypomnieć sobie dlaczego.

Tess wskazuje na zegar „Wow, gadaliśmy ładnych kilka godzin.”

Pytam Tess czy Liz dotarła bezpiecznie do domu.

„Osobiście” mówi Tess „Nie rozumiem czemu jej nie powiesz, ale co tam, kim ja jestem.”

„Powiedzieć komu co?”

„Powiedzieć Liz.”

„Powiedzieć Liz co?”

„Że ją lubisz, albo jak ty to nazywasz.”

„Jak ja to nazywam?”

„Zapomniałam jak ty to nazywasz.”

Wszystko to brzmi niepokojąco znajomo. Jak deja vu. Jakbyśmy gadali o tym całą noc.

Panikuję, moje ja cierpi. Ale staram się wszystko uporządkować.

Zapanować nad stratami.

„Lubię Liz.”

„Dobrze.”

„Nie, to znaczy... przepraszam, co?”

„Posłuchaj” Tess mówi i siada koło mnie na łóżku „Zrobiłam ci wg origami żurawia.”

„Lubię Liz” mówię to znowu, żeby to wypróbować, poczuć jak to jest. Chyba zapomniałem o wszystkim innym i zgubiłem się w tej dziwnej kombinacji słów. Staram się uwolnić skojarzenia, tak robi się podczas terapii, kiedy musisz dojść do jakiegoś wniosku, ale nie wiesz jak albo do jakiego wniosku masz dojść. „Lubię Liz, ale...”

Tess mówi „ Ale masz obawy. Masz problemy, ona też. Nie znasz jej za dobrze, więc wydaje ci się, że lubienie jej jest nie w porządku, więc nazywasz to inaczej, zapomniałam jak, intryga, interes. Nie ważne, tak zaczyna się związek, ktoś ściąga twój wzrok, żeby móc dać się poznać. Posiadanie obaw to normalna sprawa.”

Tess mówi „Nikt już nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, to zbyt niebezpieczne.”

Tess mówi „Osobiście, wydaje mi się to doskonałe, jesteście oboje naprawdę dziwni.”

Tess mówi „A poza tym, mówisz ,że ona jest naprawdę gorąca.”

Mówię „Liz jest gorąca.” Żeby tylko usłyszeć jak to brzmi. Brzmi raczej gruboskórnie. Moje ręce drżą, więc nieco mocniej chwytam się żurawia Tess. Moja głowa boli, a myślenie tylko zwiększa ból, więc postanawiam jeszcze porozmawiać z Tess. Słowa wychodzące z jej ust są fascynujące. Jest jak moje sumienie, tylko nowe i ulepszone, więcej wyuczone, o wiele bystrzejsze niż ja sam. Mówię „Liz jest naprawdę śliczna, naprawdę, ale...”

Tess mówi „Ale nie w stylu zabójczych blondynek. Trochę bardziej niekonwencjonalnie, bardziej naturalnie, dziewczęco. Ma naturalne rumieńce, ciągle piękne. Ubiera się dziwnie. Niektórych facetów to pociąga, facetów takich jak ty.”

Ja na to „dziwaków jak ja.”

„No właśnie.”

„Ale nadal...”

Tess mówi „Ale myślisz, że ona cię nienawidzi. Prawdopodobnie wcale nie. Też myślałam, że mnie nienawidzi, ale okazało się, że tak nie jest. Postaraj się być dla niej miły. Ludzie rzadko są tacy jakimi się wydają być. Jak Courtney, mega – suka, prawda? Nie jeśli zostawisz ją samą, nie jeśli naprawdę potrzebujesz by była koło ciebie. Musisz dokopać się w ludziach do ich wnętrza, w przypadku Liz, trochę głębiej nawet.”

„Ale Tess’ mówię cicho, mając nadzieję, że jej nie zasmucę „Ale ty nie jesteś TERAZ z Kylem, a ścieżka moich relacji z Liz jest nieco bardziej skomplikowana.”

Wspominanie Kyle’a było chyba trochę poniżej pasa, ponieważ widzę jak jej sylwetka garbi się, jej twarz znika a ramiona zbiegają do się do klatki piersiowej „Masz rację „ mówi „Może szkielety w naszych szafach są za duże. Może jesteśmy przekręci. Dlatego ty i ja powinniśmy się trzymać razem.”

Kiedy Tess wychodzi obejmuje mnie na pożegnanie, po siostrzanemu. Dziękuje mi, że pozwoliłem jej tak długo blablać, mówi, że uwielbia blablać. Mówię, że słuchanie nie jest wcale takie złe.

Mówi, żebym zadzwonił jutro do niej, do domu Liz.

Smutno mi jak odchodzi, bo znowu muszę wrócić do bycia samym.

Zajmuję się czymś w drodze do pokoju Izabell, liczę stopnie schodów, zdjęcia na ścianie. Jest około dwanaście stopni, ponad trzydzieści zdjęć. Do pokoju Izabell osiem stopni.

Wtykam głowę do pokoju i szepczę. Ona odwraca się a ja znowu szepczę.

Jej oczy otwierają się, jakby w ogóle nie spała, mówi „Odejdź.”

„Nie pamiętam co zrobiłem Iz.”

„Ja też nie, ale pamiętam, że to zrobiłeś.”

„Przepraszam.”

„Za późno, stało się.”

„Mimo wszystko i tak przepraszam.”

Odwraca się i zamyka oczy.

Wracam do swojego pokoju i kładę się.

Tess o tej sytuacji z Izabell powiedziałaby, żeby przestać przepraszać i zacząć traktować ją lepiej, przestać mówić i zacząć coś robić. Tess prawdopodobnie powiedziałaby, że nie wygląda na to, żebym tak dobrze znał moją siostrę i że może powinienem postarać się poznać ją bardziej.

Staram się nie myśleć o Liz, ponieważ przez to czuję się winny. Ale nie działa, i tak o niej myślę. Myślę o tym drobiazgach z nią związanych, które mnie gryza, jak np. że nie ozdabia samochodu, gryzie mnie to, ponieważ mi się to podoba.

Rzeczy, które mi się podobają zawsze mnie gryzą.

Ale rzygać mi się chce od tego ciągłego bycia denerwującym, a teraz, bardziej niż czegokolwiek, pragnąłbym być otoczony takimi właśnie rzeczami.

Myślę, że gdyby Liz była tu teraz, to by mnie w ogóle nie gryzło.

Mówię „Lubię Liz”. A potem mówię „Tess jest moją przyjaciółką.”

Taki stan rzeczy brzmi nieco dziwnie. Nadal jestem ostrożny, ale tak fajnie siedzieć po ciemku i mówić te fajnie brzmiące zdania.

Uśmiecham się i ciągnę dalej „Liz jest gorąca.”

Mówię „Sorry Liz.”

Mówię „Dobranoc Liz.”

I to chyba wtedy zasypiam.

A tak, a potem mam ten sen.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sat Jun 05, 2004 7:50 pm

Czyżby nas wszystkich przerósł ten chapterek, że nikt go nie skomentował ? Ciekawe relacje ludzi, próba otwierania się na innych, poznawanie swoich uczuć. A może musimy znaleźć się w określonym miejscu, sytuacji, mieć obok siebie kogoś, kto otworzy nam oczy na tego, kto jest blisko...
Dzięki LEO :P
Image

User avatar
Graalion
Mroczny bóg
Posts: 2018
Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
Contact:

Post by Graalion » Sat Jun 05, 2004 9:28 pm

Czyżby nas wszystkich przerósł ten chapterek, że nikt go nie skomentował ?
Heh, może i coś w tym jest. Na pewno chapterek nie był tak lekki jak większość poprzednich, ale nie powiedziałbym że gorszy. Ja czytałem go z prawdziwą przyjemnością.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sun Jun 06, 2004 10:18 am

Mam nadzieję, iz stagnacja, jaka dopadla wiekszość pokoi jest chwilowa i zpewne spowodowana sesjami, maturami itp. Nie mniej jednak ciesze się widząc każdy nowy post i każdą Wasza wypoweidź i widzę wiernych wytrwałych fanów.

Niepodzianka za tydzień.

(chyba bardziej się nicierpliwie od Was ;) )

Co do czapterka. Okazało się, ze czasami potrzebujemy nie tylko kogoś do kochania, ale najbardziej przyjaciela i to czasami... odmiennej płci. Wtedy daje nam to neijakie spełnienie. Nie dlatego, że liczymy na coś więcej, ale dlatego, że zaczynamy się piąć w górę naszych marzeń i zaczynamy czuć się coraz swobodniej i wygodniej, a takiej wygody i bezpieczeństwa potrzebuje każdy z nas. Poza tym taka przyjaźń świadczy o dorastaniu, kiedy to wychodzimy z zaklętego kręgu kumpli i kumpelek ;)

Czasmi ktoś musi nam coś uświadomić. Tak jak tess byla potrzebna Maxowi, by mógł wreszcie zrozumieć co musi powiedzieć Liz...

Żal, skrucha, wstyd.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Olka
Redaktor
Posts: 1365
Joined: Tue Jul 08, 2003 1:14 pm
Contact:

Post by Olka » Sun Jun 06, 2004 12:00 pm

Myślę że dołączę już niedługo do stałych czytelników tego wspaniałego opo. Piszę "niedługo", bo choć już nadrobiłam zaległości (LEO - rozpływam się w twoim tłumaczeniu, tym bardziej, że to jedyne opo, którego nie dorwałam w oryginale i czytam go na bierząco :)), to jeszcze czeka mnie tygodniowy kurs matmy i bedę wtedy całkowicie out of order jeśli chodzi op czytanie czegokolwiek (po 8 godz. dziennie matmy to chyba zrozumiałe :cry:)
Co do tej części - zdecydowanie potwierdza ona, że przyjaciele też są ważni. Że nie tylko potrzebni są kiedy jest dobrze, czy źle. Są potrzebni by pokazać nam swoje spojrzenie na różne sytuacje. Użyczyć obiektywnego oka, bo gdybyśmy musieli polegać wyłącznie na sobie mogłoby nas ominąć wiele dobrego.

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Tue Jun 08, 2004 2:34 pm

Czapter fortin


Dobra.
Najwyraźniej ja i Liz i Izabell i Michael, mięliśmy ten szurnięty pomysł by pojechać do Kalifornii na makowe pola i zakopać parę kosmicznych artefaktów.

Albo to, albo mam jakieś ciągoty do naprawdę okropnych wycieczek.

Izabell i Maria, one kopia. I kopią. Łopatami. Jak Zombie. Depczą po kwiatach. Mówię im „To ekstra pomysł, co prawda nie najlepszy jaki mieliście.”

Kopia więcej a ja im mówię „Znajdźmy największą atrakcję turystyczną w tym zapyziałym miejscu i zakopmy wszystkie kompromitujące nas dowody, żeby jakiś gówniarz mógł je wykopać spowrotem. Nie, serio, to do kurwy nędzy zajebisty pomysł.”

To nie tylko zły pomysł, ale i nie w porządku. To miejsce jest nietknięte, nie skażone, A oni to chcą spieprzyć.

„Miejmy nadzieję że jakiś szeryf Bob nie wpadnie tu przypadkiem, nie aresztuje nas za dewastację tej okolicy.”

To jest moje miejsce. Różowiuchny pluszowy facet czerpie z tego miejsca korzyści, to jego amulet, tego się zawsze trzymał stojąc na krawędzi Bóg-wie-czego.

To jego jedyne dobre wspomnienie, a oni jakby zasadzali tu wirusa.

Mówię Izabell i Michaelowi „I to w samym środku dnia. Powinniście dostać nagrodę dla jakiś wielkich myślicieli...”

„Weź tam zakop skarpetkę.”

Obracam się, Liz siedzi tam w makach. Tylko, że jej twarz jest cała niewyraźna, rozmyta. Chrupie marchewkę, a za każdym razem, gdy zbliża ją do ust, marchewka się rozmywa, potem odsuwa ją i to normalna znowu marchewka z kolejnym odgryzionym gryzem.

I chrupie: chrup, chrup, chrup.

„Co ty tu robisz?” pytam ją.

„Zaprosiłeś mnie debilu.”

„Co ci się stało z twarzą?”

Wzrusza ramionami i chrupie: chrup, chrup, chrup. „Ta cała sprawa z dupkami” mówi „Nieźle, ale to stare zagrywki.”

„Ale ja JESTEM dupkiem.”

„Nie, nie jesteś.”

„A owszem, że jestem.”

„Nie, nie jesteś.”

„Nic na to nie poradzę, to wrodzone.”

„Chciałbyś.”

„Czemu chciałbym być dupkiem?”

„Bo to łatwe, a z ciebie leniwy idiota.”

Marszczę brwi i mówię „No cóż, z ciebie też nie jest przykład dobrego wychowania.”

„A tak, bo zgrywasz debila.”

„Jak tam chcesz Liz.”

„Jak tam chcesz Max.”

Siedzimy tam gapiąc się na siebie nawzajem. Tylko, że ona gapi się na mnie pewnie dlatego, że ja nie mogę zobaczyć jej oczu. To tylko dwa ciemne punkty w górnej części rozmazanej twarzy.

Chrup.

Mówi „Chyba pójdę.”

Z początku wpadam w panikę, bo przypominam sobie jakie to koszmarne uczucie sprawić, by była smutna „nie, poczekaj” mówię „Będę miły.”

„Wątpię.”

„Będę, chciałem ci coś powiedzieć.”

„Co.”

„Naprawdę mi przykro.”

Ona patrzy na mnie, chyba, i mówi „wiesz co, są tacy ludzie, którzy mogą przepraszać za co tylko chcą i nic to kompletnie nie znaczy, to dupki w porównaniu z tobą. To tylko słowa: bla, bla, bla.”

Myślę, co miłego mógłbym dla niej zrobić i mówię „Zrobię ci kanapkę.”

I wiem, że to brzmi naprawdę żałośnie, ale też jestem całkiem pewien, że jestem pod wpływem jakiś halucynogenów i tylko o tym potrafię myśleć. To chyba rodzinne u mnie, że robimy sobie kanapki chcąc być dla siebie miłymi osobami. To i wzajemne sprzątanie naszych pokoi.

Zastanawia mnie, czy pokój Liz wymaga sprzątania.

„No.” Mówi „Możesz mi dać kanapkę z ziemi i maków, brzmi naprawdę świetnie.”

Rozglądam się po makowym polu „Och.”

Oboje zaczynamy się śmiać.

Mówię „chciałbym, żeby ci twarz wróciła.”

„Fajnie.”

„Ja na serio.”

„Okay.” Cała się oddala. Nie chcę jej zawstydzać, ale wydaje mi się, że powinna to usłyszeć.

„Ponieważ twoja twarz... jest taka... ładna do oglądania.”

„Zamknij się” mówi a jej zamazana twarz robi się bardziej czerwona.

Ja i Liz idziemy na spacer i opowiadam jej historię, jak przyjechaliśmy do Kalifornii kiedy byliśmy dziećmi, i mówię jak ja i Michael jeździliśmy rowerami wokół parku, i o tym, jak ja i Izabell chodziliśmy do tanich sklepów, kiedy tylko nauczyliśmy się jak prowadzić samochód.

Zaczyna się ściemniać a niebo jest całe pomarańczowe i purpurowe. Liz odwraca się do mnie i mówi „Ona nie jest idiotką, wiesz o tym.”

„Kto?”

„Tess” mówi „trochę się pogubiła, ale nie jest idiotką. Domyśli się.”

Ja staram się domyślić o czym mówi Liz i wszystko się chrzani. Niebo wali się, ziemia zapada.

A potem patrzę na to, co wydaje się być moim sufitem.

Z początku jestem oniemiały bo zaczynało mi iść dobrze z Liz, ale to oczywiście musiał być sen. Było za dobrze.

Ha.

A teraz po mózgu kołacza mi się właściwie dwie myśli:

1. muszę tu przywieźć Liz, i poznać ją wreszcie. Również muszę zapamiętać jej twarz, żeby następnym razem jak się pojawi w moim śnie miała ją. Muszę ją tu przywieźć i poświęcić jej więcej uwagi.
2. I nadal mam to dziwne uczucie, że Tess wie, że jestem kosmitą.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Jun 09, 2004 1:24 pm

Tajemniczy SEN Maxa! Nareszcie karty odkryte, zastanawiałam się co w nim było już dłuższy czas, no i mam odpowiedź! :cheesy:
Co ciekawe, trochę odbiegając od tematu, mam wrażenie, że większość z nas ma niejednokrotnie podobne odczucia jak Max chcący ujrzeć we śnie twarz Liz, gdy chcemy sobie przypomnieć szczegóły wyglądu jakiejś osoby. Niby mamy obraz tej osoby wyryty w pamięci, poznamy ją na ulicy, ale gdy ktoś spyta nas o szczegóły to zaczynają się schody. Ciekawe.
Dzięki za kolejny czapterek! :cheesy:

4 dni do niespodzianki! Już niedługo! :onfire:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sun Jun 13, 2004 12:32 am

Czapterek fiftin*

Dopiero teraz zauważam, iż upicie się nie składa się wyłącznie z dwóch faz: picia i kaca. Dochodzi jeszcze uzmysławianie sobie własnej głupoty i pokuta. Oczywiście mógłbym dalej spokojnie marzyć o Tess, a tymczasem jak debil obwieściłem siostrze stan rzeczy zanim sam tak naprawdę go zrozumiałem. Niepokojące jest to, że mi się to podoba. I nie pamiętam czemu czuję wyjątkową antypatię do tego Fragglesa Eddiego.

Kiedy otwieram oczy w moim pokoju jest tak samo, jak zanim straciłem kurtkę i sześć dych, poza tymi porozrzucanymi wszędzie prezerwatywami, które moja mama właśnie kolekcjonuje. To zadziwiające w jaki sposób pukanie przypomina chrupanie marchewki...

„Maxwellu Philipie Evans” zaczyna i wiem, że jeśli szybko nie przyjmę pozycji siedzącej ucierpi nie tylko moja duma. „Wytłumaczysz mi to?” pokazuje mi wyraźnie trzymane w ręce prezerwatywy.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to pytanie podchwytliwe, ponieważ sama z tatą je kupiła, jednak wiem też, że pewne rzeczy trzeba wyjaśniać nawet kiedy nie ma sensu. Zapewne kupiła je nie licząc na to, że jej jurny syn w najbliższych dniach zacznie używać towar zanim ten straci datę gwarancję, no przecież liczyć ich nie będzie.

„Mamo, postanowiłem zrobić porządek. Remanent. Generalny. Zaczynam od szafy.” I to był błąd. Nie wyznanie sekretnych planów, lecz odezwanie się. Węch mamy jest o wiele lepszy niż psa- ratownika górskiego. A ja jeszcze nie umyłem zębów.

„Max, wydarzenia ostatnich dni dały nam z ojcem do myślenia. Jesteś już dorosłym chłopcem i zapewne masz swoje wymogi. Chcemy, byś jednak uważał i zbytnio nie zachłystywał się tym, co pozornie uważasz za wolność. Konsekwencje tego mogą być rozmaite, a ja i tata nie chcemy zostawać jeszcze dziadkami.” Poczym wychodzi smutna.

Nie cierpię kiedy mama jest smutna. A fakt, że to z mojego powodu, jest jedynie potwierdzeniem egzystencji mojej żałosnej osoby. Mama ma oczywiście rację, a ja sam raczej nie zamierzam skracać jej okresu macierzyństwa przedstawiając wnuka, ponieważ jego widok skróciłby wiele okresów w życiu wielu ludzi. Zaczynając ode mnie. Zanim wylądowałbym jak pietruszka na desce do krojenia zmarłbym na zawał widząc jak potencjalnie może wyglądać członek naszej małej, kosmicznej rodzinki.

To wszystko jest zbyt skomplikowane jak na ten właśnie poranek. Powoli wlokę się do łazienki.

Namydlić.

Spłukać.

Powtórzyć.

Izabell nie dobija się do drzwi, ponieważ zanim porozmawiała z mamą umyła zęby.

Namydlić.

Spłukać.

Powtórzyć.

Teraz mam przynajmniej wrażenie, że jestem trzeźwy. Nie widzę jednak powodu, by wychodzić z pokoju zanim nie wstanie Izabell i nie ściągnie na siebie części pytań poświęconych temu jak było na szkolnej imprezie. Mam mgliste przeświadczenie, że o czymś zapomniałem, ale zwalam to na karb upojnej nocy.


Na szkolnym korytarzu podchodzi do mnie jak-jej-tam-od-afery-z-moim-byciem-homo. Uśmiecha się. „jak tam korki?”

To nie jest szczery uśmiech.

„Załatwiamy sprawę szybko i przyjemnie”. A co. Będę zgryźliwy. Nie, żeby mnie to obchodziło, ale jest zabawnie. „Gdyby nie pan Green nie przebolałbym wiadomości o Liz.”

To zdziwienie na jej twarzy jest fascynujące.

„Jakiej wiadomości?”

Myślałem, że już nigdy nie spyta.

„Izz prosiła mnie, żeby nikomu nie mówić.”
„No co ty, przestań. Mnie możesz powiedzieć. Przecież wiesz.”

Niesamowite, jak szybko rośnie moje grono wiernych przyjaciół. Ta tutaj, Tss… żyć nie umierać.

„Izz znowu ją przyłapała a damskiej toalecie.”

„Coś ty!!”

Sceniczny szept zdziwienia. Jestem okrutny. To moje alter ego do różowiuchnej, miluchnej wersji.

„Tym razem jej to powiedziała.”

„CO? Kto komu?”

Dziewczyna zaraz dostanie zawału.

„Że ją lubi. Bardzo.” Mówię i pochylam się znacząco. Moje mięśnie karku mogą tego nie znieść, ale warto jest zaryzykować.

„Bardzo?” pyta zdziwiona a w jej oczach widać fascynację.

„No. Ja tam nie wiem, ale Izz przyciąga facetów.” Mówię i odchodzę. Jak-jej-tam-od-afery-z-moim-byciem-homo zdradza fascynację powiązaną z radosnym odkryciem własnej akceptacji otaczających ją anomalii przyrodniczych. Brawo dla tej pani. Mogę już spokojnie wrócić do mego sanktuarium ciszy, spokoju i prezerwatyw.


I nagle kolejne BUM!

LIZ.

PARKER.

LIZ PARKER ma tu zaraz przyjść!

Projekt z biologii. Pani Black. Pukanie do drzwi. Radosne powitanie Mamy. Szósty schodek - skrzypnięcie. Kroki na korytarzu.

Już jestem ubrany.

Czy ja się goliłem?

Płukałem, mydliłem, powtarzałem... albo na odwrót. Pukanie do drzwi.

Wygląda na smutną. Wchodzi z trzymanymi w ręku notatkami, które zapewne są jak usprawiedliwienie tego spotkania. W drzwiach migają marsowe oczy mojej mamy. Przypominam sobie podłogę. Nerwowo spoglądam na nią i po raz kolejny w duchu wypowiadam słowa dziękczynne ku czci kobiety, która prawdopodobnie jest pierwszą osobą, która adoptowała parę kosmitów.

Liz ma faktycznie miękkie włosy. Widzę jak opadają jej na ramiona kiedy pochyla się i w skupieniu kreśli jakieś równania na kartce. Pochylam się nad tą kartką na tyle, by poczuć zapach jej włosów.

Nie odzywa się wcale na temat poprzedniej nocy.

Ja nie pamiętam poprzedniej nocy.

Żywię niechęć do Eddiego, ale nie pamiętam dlaczego.
Ta biologia jest nudna.
*******************************************************************
Kiedy otwieram oczy okazuje się, że bezczelnie zasnąłem. Jednak najdziwniejsze jest to, że Liz Parker zamarła z nosem utkwionym miedzy moją szyją a ramieniem.

„Co robisz?” pytam.

Przez chwilę wydaje się budzić z odrętwienia. Chociaż ja zachowałem się jak narkoleptyk, to ona zdradza objawy o wiele poważniejszej choroby umysłowej. Ale coś w tym jest. Patrzę na nią, podczas gdy ona z uporem maniaka po raz pierwszy tak długo wpatruje się we mnie i w końcu wali na oślep:

„Coś dziwnie zapachniało” mówi.

„Ja?” pytam, bo to logiczne.

„Tak.” Odpowiada prostując się.
„No i jak pachnę?”

„Jak chłopak.”

Proszę, jaka doświadczona w męskich zapachach kobieta. Tylko co ona ma do cholery na myśli?

„A jak pachnie chłopak?”

„Źle.”

Jest na to parę logicznych wytłumaczeń: ma zaburzony zmysł powonienia, kosmiczne mieszanki odznaczają się innym zapachem (chociaż nie zauważyłem tego ani po Izabell, która prędzej nie wyjdzie z domu niż zapomni wylać na siebie butelkę perfum, ani po Michaelu, który w mojej łazience czuje się równie dobrze, jak w moim pokoju). Jest jeszcze trzecie wyjście: Połowa ludzkości (no, prawie połowa) pachnie źle. Boję się jednak, że po stwierdzeniu wczorajszej nocy, że Liz jest gorąca dostałem udaru, więc tylko nieśmiało się bronię: „Właśnie brałem prysznic.”

„No cóż, może powinieneś zmienić mydło.”

Nie ma sensu tego ciągnąć. To niewątpliwie wariatka. Ciekawa i gorąca, ale to wariatka. Patrzę więc na projekt. „Nuda”.
A ona jakby zgadzając się ze mną wali prosto z mostu „Włamiemy się do biura dr Amosa.”

Rozważając wszystko po kolei mogę powiedzieć, że to nie jest mój plan, ale jest przynajmniej planem na najbliższy okres. Poza tym mam szansę dowiedzieć się jak bardzo jest stuknięta. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał używać żadnych z moich ‘zdolności’, jak nazywa je Michael.

„Ok.” mówię.







*to początek mojej niespodzianki. kto czytał oryginał już wie prawie wszystko.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 31 guests