Nie z tej bajki - 13
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Nie z tej bajki - 13
Nie z tej bajki
Pary: Max/Liz. Trochę Michael/Liz.
Uwagi:Opowieść początkowo była "opowieścią nie o Roswell". Leżała sobie spokojnie na dysku, ponieważ nie miałam do niej weny. I nadal jest. Nie ma tu obcych, Antaru, biegających galaretek ani królewskiego czy politycznego zamieszania. Przez początkowe rozdziały zmieniłam jedynie wygląd głównych bohaterów oraz ich imiona. Pseudonimy pozostawiłam jednak te same. Historia będzie rozwijać się zgodnie z pierwszym zamysłem.
Nie z tej bajki - tytuł zawdzięczam Nan. Początkowo jeszcze jedno opowiadanie miało nosić ten tytuł, ale po przeczytaniu oryginalnej historii pomyślałam, że pasuje do tej gorzko-słodkiej historii.
Streszczenie: Siedemnastoletnia Liz "Amon" była szefową największego klubu Florydy i niekwestionowaną królową nielegalnych wyścigów... Do czasu śmierci swojego młodszego brata, która spowodowała kolejne tragedie i w ostateczności rozpad gangu. Teraz jednak, po dwóch latach, Amon przyjeżdża do Nowego Jorku zaleczyć swoje rany... i zemścić się.
Ostrzeżenie: to opowiadanie zmierza w stronę przeznaczoną dla starszych czytelników
1.
Dźwięk był irytujący i natarczywy.
Pojawił się jak zwykle w tym samym momencie. W tej samej sekundzie. W tym samym ujęciu przeklętego snu, dręczącego ją od długiego czasu. Sięgnęła dłonią, by go wyłączyć. Nieostrożny, nagły ruch spowodował jednak, że ręka znieruchomiała i opadła bezwładna na poduszkę.
Kontuzja.
Otworzyła zrezygnowana oczy. Paskudne zażółcenia na suficie odbijały światło neonów.
Neony?
No tak.
Była w Nowym Jorku, nie w Miami. I było popołudnie, nie rano.
Usiadła na łóżku. Wciąż była w ubraniu, w którym rano naprawiała uszkodzenia w elektronice.
Budzik wyłączył się automatycznie. Potrząsnęła głową, odpędzając resztki snu. Zwlokła się z łóżka i omijając stojące wszędzie pudła udała się na poszukiwanie łazienki... o ile była w stanie cokolwiek rozróżnić w kolorowych plamach, jakie wirowały przed jej oczyma.
- Kochanie, czy to brzęczące coś... ? jej matka zatrzymała się w progu. Jak zwykle rano nie pukała, bo i tak wiedziała, że to nie dotrze do córki. Jednym spojrzeniem ogarnęła wciąż nie rozpakowane pudła, jej strój, nie zmyty wczorajszy makijaż i pedantycznie poukładane na nocnej szafce części czegoś, co wyglądało na komputerowe bebechy... albo i cokolwiek do motoru. W dzisiejszych czasach trudno było cokolwiek rozróżnić. ? Masz dwie godziny. O szóstej muszę wyjść.
- Jasne.
- Łazienka jest za tymi fioletowymi drzwiami. ? dodała tonem wyjaśnienia i wykonała odwrót w stronę kuchni.
Stanęła przy kuchennym stole, kończąc wypakowywanie zakupów. Zaprogramowała mikrofalę i wstawiła dwie mrożonki. Na gotowanie zdecydowanie nie miała czasu.
Nacisnęła "start", ale maszyna ani drgnęła. Po chwili jednak coś zaskoczyło i nagle pojawił się wielki ogień.
Nie zdążyła nawet mrugnąć, drobne dłonie praktycznie natychmiast chwyciły ją za ramiona i odciągnęły na bok.
- Wszystko ok.?
Przestraszona skinęła głową. Potem popatrzyła na córkę, która zdążyła się już umyć się i przebrać w pidżamę. Długie, mokre włosy zaczesała do tyłu, przez co blizny na linii skroni i podbródka były doskonale widoczne.
- Tak. Nic mi nie jest.
Wyłączyły prąd w mieszkaniu i dziewczyna zajęła się pożarem i resztką kuchennego sprzętu.
- Co się stało? Da się to uratować?
Jej córka wzruszyła ramionami obojętnie. Jej matka uważała mikrofalę za podstawowy sprzęt w domu, ale ona... no cóż, miała swoje powody, by nie lubić pewnego rodzaju sprzętu elektronicznego.
- To przez komórkę. Musiałaś jej użyć przy włączonej fali.
Matka jęknęła. Liz tysiące razy powtarzała jej, by komórkę trzymać z dala od wszelkiego sprzętu. A z w ł a s z c z a od mikrofalówki.
- Gwarancja tego nie obejmie!
- Jutro pójdę i kupię po lekcjach nową. O pieniądze się nie martw. Najwyżej nie będę jeździła do szkoły.
- To dość daleko, kochanie.
Wzruszyła ramionami.
- To wielkie miasto. Poradzę sobie, jeśli nikt tutaj nie będzie wiedział...
Matka skapitulowała od razu. W końcu przyjechały tutaj, by się od tego całkowicie odciąć... by odciąć się od demonów przeszłości.
Kiedy tylko drzwi o szóstej po południu zamknęły się za Vivien, jej córka usiadła na podłodze, opierając się o wspomniane drzwi i spojrzała ponurym wzrokiem na mieszkanie. Była tutaj niespełna jedenaście godzin i już znienawidziła tego miejsca.
Po godzinie wstała i ubrała kurtkę. Miała już w głowie gotowy projekt, co zrobić z tą norą. Być może na następne kilka lat była tu uziemiona. Być może dzięki temu uziemieniu zerwie całkowicie z przeszłością. Być może matka uwierzy, że materiały remontowe dostarczyli na telefon...
Skończyli kwadrans po północy. Sąsiedzi uskarżający się na hałas zostali skutecznie uciszeni gotówką. Ponure dwupokojowe mieszkanie zmieniło nieco swój charakter. Podzieliła wielki pokój na dwa mniejsze, połączyła kuchnię z jednym z nich i zajęła się ścianami, które były w opłakanym stanie. Warstwa dźwiękoszczelna przykryta była cienka warstwą tynku i pomalowana na jasny kolor tak, by matka niczego nie zauważyła. Szara wykładzina, stare meble z poprzedniego domu. Śliczne żółte szafki w aneksie kuchennym nie przypominały zbytnio starych mebli. Mogła jedynie błogosławić fakt, że od wprowadzenia się, Vivien nie miała wiele czasu, by rozpakować te wszystkie kartony.
Nową kuchenkę kazała zabudować z boku, obok lodówki. Było już tradycją, że matka psuła wszystkie urządzenia kuchenne w zupełnie dziwaczny sposób, więc wolała się ubezpieczyć. Nie miała pieniędzy na ciągłe naprawianie jej nieostrożności...
Na pierwszy rzut poszły garnki, potem zastawa stołowa. Rozpakowywała wszystko metodycznie, starając się zachować porządek z dawnego domu i nie zrobić bałaganu.
Nie lubiła sprzątać, ale czasami cel uświęcał środki!
O czwartej nad ranem zachrobotał klucz w zamku. Vivien weszła do mieszkania, nie zapalając światła. Na palcach udała się w kierunku, w którym jak sądziła, była kuchnia.
- Nie musisz się wysilać. I tak nie śpię. ? stwierdziła chłodno, zapalając małą lampkę i bardzo uważnie przyglądając się matce. Nie miała śladów spożycia alkoholu, ale nigdy nic nie wiadomo.
Vivien oszołomiona spoglądała na przeróbki w mieszkaniu.
- Co jest? ? spytała podejrzliwie córka.
- Nic... Ślicznie urządzone. Masz znakomity gust, kochanie. Ale... powinnaś się chyba położyć, jeśli chcesz zdążyć do szkoły.
Liz wstała i poszła do swojego pokoju bez słowa. Mijając matkę wyczuła jednak zapach papierosów. Zacisnęła zęby i nic nie powiedziała.
Rzuciła się na łóżko i utkwiła wzrok w maszynie, która stała w kącie jej pokoju. Kupiła ją rok temu za pieniądze z odszkodowania po poprzednim i ze sprzedaży maszyny brata. Była jeszcze lepsza niż pierwsza dzięki własnoręcznie zrobionym przeróbkom. Nie szczędziła czasu - a miała go przez ostatnie dwa lata bardzo dużo, wysiłków ani pieniędzy, by maszyna była mocna i jak najbezpieczniejsza.
Ale i tak już nie będzie się ścigać i zakładać. Już nigdy... póki ktoś nie zapłaci na jej rany.
Drzwi uchyliły się lekko. Spojrzała zdziwiona na matkę, która przyniosła jej na tacy mocno spóźnioną kolację.
- Co to za okazja? ? uniosła się na poduszkach, chłonąc zapachy. Kurczak słodko-kwaśny był jej ulubioną chińszczyzną, ale Vivien nie potrafiła go przyrządzać. To znaczyło, że kupiła gdzieś po drodze.
- Żadna. Tak sobie pomyślałam, że należy ci się jakaś rekompensata za to wszystko, za to zamieszanie ostatnich miesięcy... Przepraszam, że ci wówczas nie uwierzyłam.
- Przeprosiny przyjęte! ? wzięła do ręki widelec, krzywiąc się nieznacznie. Ręka nadal szwankowała. ? Jak tam pierwszy wieczór w pracy?
- Dość dobrze... Wiesz, mogę wziąć nadgodziny... ? wskazała wymownie na motor, stojący dumnie w blasku nocnej lampki.
Przez ostatnie dziesięć lat wystarczająco się napatrzyła na to, czym się to stało dla jej córki. Pragnienie szybkości ciągnęło ją na niebezpieczną granicę, ale się już nie ścigała. Dzięki Bogu. Zresztą, w wielkim mieście nie bardzo jest się gdzie ścigać. Środowisko zapewne jest zdominowane przez miejscowe kluby i niechętnie będą się odnosić do lokalnej sławy Miami, jeśli zdecyduje się wychylić ze skorupy, którą się otoczyła... a to nastąpi. W to nie wątpiła. Zacznie szukać takich, jak ona.
Na moment wspomnienie zwykle radosnej twarzy Maxa, poranionej i wykrzywionej w strasznym grymasie bólu przesłoniło jej umysł. Otrząsnęła się jednak... Max nie żył, ale żyła Liz. I dla niej podjęła walkę.
No i szkoła. Nie może przecież chodzić na pieszo ani jeździć miejscową komunikacją, to zbyt niebezpieczne. Wolała nie myśleć, ile ten remont kosztował córkę. Z pewnością co najmniej kilka ważnych części i hektolitry paliwa do ukochanej maszyny. ? Kuchnia to kosztowna sprawa. Nie chcę, żebyś...
- Nie przejmuj się. Sąsiadka spod 113, miła starsza pani, powiedziała, że tutaj wszyscy jeżdżą do szkoły autobusami albo chodzą na pieszo. ? sięgnęła pod łóżko i wyjęła jeden z kartonów. Triumfalnie wyjęła rolki. ? To Nowy Jork, nie Miami... jednak przyda mi się trochę treningu.
Vivien uśmiechnęła się i wstała.
- Jasne. Śpij dobrze.
Kiedy dziesięć minut później zabierała tacę, jedzenie było nietknięte. Dziewczyna leżała zwinięta na łóżku, miarowo oddychając. Budzik nastawiono na siódmą rano.
Nie podejrzewała, że córka ma otwarte oczy i patrzy na nią w ciemności.
Pary: Max/Liz. Trochę Michael/Liz.
Uwagi:Opowieść początkowo była "opowieścią nie o Roswell". Leżała sobie spokojnie na dysku, ponieważ nie miałam do niej weny. I nadal jest. Nie ma tu obcych, Antaru, biegających galaretek ani królewskiego czy politycznego zamieszania. Przez początkowe rozdziały zmieniłam jedynie wygląd głównych bohaterów oraz ich imiona. Pseudonimy pozostawiłam jednak te same. Historia będzie rozwijać się zgodnie z pierwszym zamysłem.
Nie z tej bajki - tytuł zawdzięczam Nan. Początkowo jeszcze jedno opowiadanie miało nosić ten tytuł, ale po przeczytaniu oryginalnej historii pomyślałam, że pasuje do tej gorzko-słodkiej historii.
Streszczenie: Siedemnastoletnia Liz "Amon" była szefową największego klubu Florydy i niekwestionowaną królową nielegalnych wyścigów... Do czasu śmierci swojego młodszego brata, która spowodowała kolejne tragedie i w ostateczności rozpad gangu. Teraz jednak, po dwóch latach, Amon przyjeżdża do Nowego Jorku zaleczyć swoje rany... i zemścić się.
Ostrzeżenie: to opowiadanie zmierza w stronę przeznaczoną dla starszych czytelników
1.
Dźwięk był irytujący i natarczywy.
Pojawił się jak zwykle w tym samym momencie. W tej samej sekundzie. W tym samym ujęciu przeklętego snu, dręczącego ją od długiego czasu. Sięgnęła dłonią, by go wyłączyć. Nieostrożny, nagły ruch spowodował jednak, że ręka znieruchomiała i opadła bezwładna na poduszkę.
Kontuzja.
Otworzyła zrezygnowana oczy. Paskudne zażółcenia na suficie odbijały światło neonów.
Neony?
No tak.
Była w Nowym Jorku, nie w Miami. I było popołudnie, nie rano.
Usiadła na łóżku. Wciąż była w ubraniu, w którym rano naprawiała uszkodzenia w elektronice.
Budzik wyłączył się automatycznie. Potrząsnęła głową, odpędzając resztki snu. Zwlokła się z łóżka i omijając stojące wszędzie pudła udała się na poszukiwanie łazienki... o ile była w stanie cokolwiek rozróżnić w kolorowych plamach, jakie wirowały przed jej oczyma.
- Kochanie, czy to brzęczące coś... ? jej matka zatrzymała się w progu. Jak zwykle rano nie pukała, bo i tak wiedziała, że to nie dotrze do córki. Jednym spojrzeniem ogarnęła wciąż nie rozpakowane pudła, jej strój, nie zmyty wczorajszy makijaż i pedantycznie poukładane na nocnej szafce części czegoś, co wyglądało na komputerowe bebechy... albo i cokolwiek do motoru. W dzisiejszych czasach trudno było cokolwiek rozróżnić. ? Masz dwie godziny. O szóstej muszę wyjść.
- Jasne.
- Łazienka jest za tymi fioletowymi drzwiami. ? dodała tonem wyjaśnienia i wykonała odwrót w stronę kuchni.
Stanęła przy kuchennym stole, kończąc wypakowywanie zakupów. Zaprogramowała mikrofalę i wstawiła dwie mrożonki. Na gotowanie zdecydowanie nie miała czasu.
Nacisnęła "start", ale maszyna ani drgnęła. Po chwili jednak coś zaskoczyło i nagle pojawił się wielki ogień.
Nie zdążyła nawet mrugnąć, drobne dłonie praktycznie natychmiast chwyciły ją za ramiona i odciągnęły na bok.
- Wszystko ok.?
Przestraszona skinęła głową. Potem popatrzyła na córkę, która zdążyła się już umyć się i przebrać w pidżamę. Długie, mokre włosy zaczesała do tyłu, przez co blizny na linii skroni i podbródka były doskonale widoczne.
- Tak. Nic mi nie jest.
Wyłączyły prąd w mieszkaniu i dziewczyna zajęła się pożarem i resztką kuchennego sprzętu.
- Co się stało? Da się to uratować?
Jej córka wzruszyła ramionami obojętnie. Jej matka uważała mikrofalę za podstawowy sprzęt w domu, ale ona... no cóż, miała swoje powody, by nie lubić pewnego rodzaju sprzętu elektronicznego.
- To przez komórkę. Musiałaś jej użyć przy włączonej fali.
Matka jęknęła. Liz tysiące razy powtarzała jej, by komórkę trzymać z dala od wszelkiego sprzętu. A z w ł a s z c z a od mikrofalówki.
- Gwarancja tego nie obejmie!
- Jutro pójdę i kupię po lekcjach nową. O pieniądze się nie martw. Najwyżej nie będę jeździła do szkoły.
- To dość daleko, kochanie.
Wzruszyła ramionami.
- To wielkie miasto. Poradzę sobie, jeśli nikt tutaj nie będzie wiedział...
Matka skapitulowała od razu. W końcu przyjechały tutaj, by się od tego całkowicie odciąć... by odciąć się od demonów przeszłości.
Kiedy tylko drzwi o szóstej po południu zamknęły się za Vivien, jej córka usiadła na podłodze, opierając się o wspomniane drzwi i spojrzała ponurym wzrokiem na mieszkanie. Była tutaj niespełna jedenaście godzin i już znienawidziła tego miejsca.
Po godzinie wstała i ubrała kurtkę. Miała już w głowie gotowy projekt, co zrobić z tą norą. Być może na następne kilka lat była tu uziemiona. Być może dzięki temu uziemieniu zerwie całkowicie z przeszłością. Być może matka uwierzy, że materiały remontowe dostarczyli na telefon...
Skończyli kwadrans po północy. Sąsiedzi uskarżający się na hałas zostali skutecznie uciszeni gotówką. Ponure dwupokojowe mieszkanie zmieniło nieco swój charakter. Podzieliła wielki pokój na dwa mniejsze, połączyła kuchnię z jednym z nich i zajęła się ścianami, które były w opłakanym stanie. Warstwa dźwiękoszczelna przykryta była cienka warstwą tynku i pomalowana na jasny kolor tak, by matka niczego nie zauważyła. Szara wykładzina, stare meble z poprzedniego domu. Śliczne żółte szafki w aneksie kuchennym nie przypominały zbytnio starych mebli. Mogła jedynie błogosławić fakt, że od wprowadzenia się, Vivien nie miała wiele czasu, by rozpakować te wszystkie kartony.
Nową kuchenkę kazała zabudować z boku, obok lodówki. Było już tradycją, że matka psuła wszystkie urządzenia kuchenne w zupełnie dziwaczny sposób, więc wolała się ubezpieczyć. Nie miała pieniędzy na ciągłe naprawianie jej nieostrożności...
Na pierwszy rzut poszły garnki, potem zastawa stołowa. Rozpakowywała wszystko metodycznie, starając się zachować porządek z dawnego domu i nie zrobić bałaganu.
Nie lubiła sprzątać, ale czasami cel uświęcał środki!
O czwartej nad ranem zachrobotał klucz w zamku. Vivien weszła do mieszkania, nie zapalając światła. Na palcach udała się w kierunku, w którym jak sądziła, była kuchnia.
- Nie musisz się wysilać. I tak nie śpię. ? stwierdziła chłodno, zapalając małą lampkę i bardzo uważnie przyglądając się matce. Nie miała śladów spożycia alkoholu, ale nigdy nic nie wiadomo.
Vivien oszołomiona spoglądała na przeróbki w mieszkaniu.
- Co jest? ? spytała podejrzliwie córka.
- Nic... Ślicznie urządzone. Masz znakomity gust, kochanie. Ale... powinnaś się chyba położyć, jeśli chcesz zdążyć do szkoły.
Liz wstała i poszła do swojego pokoju bez słowa. Mijając matkę wyczuła jednak zapach papierosów. Zacisnęła zęby i nic nie powiedziała.
Rzuciła się na łóżko i utkwiła wzrok w maszynie, która stała w kącie jej pokoju. Kupiła ją rok temu za pieniądze z odszkodowania po poprzednim i ze sprzedaży maszyny brata. Była jeszcze lepsza niż pierwsza dzięki własnoręcznie zrobionym przeróbkom. Nie szczędziła czasu - a miała go przez ostatnie dwa lata bardzo dużo, wysiłków ani pieniędzy, by maszyna była mocna i jak najbezpieczniejsza.
Ale i tak już nie będzie się ścigać i zakładać. Już nigdy... póki ktoś nie zapłaci na jej rany.
Drzwi uchyliły się lekko. Spojrzała zdziwiona na matkę, która przyniosła jej na tacy mocno spóźnioną kolację.
- Co to za okazja? ? uniosła się na poduszkach, chłonąc zapachy. Kurczak słodko-kwaśny był jej ulubioną chińszczyzną, ale Vivien nie potrafiła go przyrządzać. To znaczyło, że kupiła gdzieś po drodze.
- Żadna. Tak sobie pomyślałam, że należy ci się jakaś rekompensata za to wszystko, za to zamieszanie ostatnich miesięcy... Przepraszam, że ci wówczas nie uwierzyłam.
- Przeprosiny przyjęte! ? wzięła do ręki widelec, krzywiąc się nieznacznie. Ręka nadal szwankowała. ? Jak tam pierwszy wieczór w pracy?
- Dość dobrze... Wiesz, mogę wziąć nadgodziny... ? wskazała wymownie na motor, stojący dumnie w blasku nocnej lampki.
Przez ostatnie dziesięć lat wystarczająco się napatrzyła na to, czym się to stało dla jej córki. Pragnienie szybkości ciągnęło ją na niebezpieczną granicę, ale się już nie ścigała. Dzięki Bogu. Zresztą, w wielkim mieście nie bardzo jest się gdzie ścigać. Środowisko zapewne jest zdominowane przez miejscowe kluby i niechętnie będą się odnosić do lokalnej sławy Miami, jeśli zdecyduje się wychylić ze skorupy, którą się otoczyła... a to nastąpi. W to nie wątpiła. Zacznie szukać takich, jak ona.
Na moment wspomnienie zwykle radosnej twarzy Maxa, poranionej i wykrzywionej w strasznym grymasie bólu przesłoniło jej umysł. Otrząsnęła się jednak... Max nie żył, ale żyła Liz. I dla niej podjęła walkę.
No i szkoła. Nie może przecież chodzić na pieszo ani jeździć miejscową komunikacją, to zbyt niebezpieczne. Wolała nie myśleć, ile ten remont kosztował córkę. Z pewnością co najmniej kilka ważnych części i hektolitry paliwa do ukochanej maszyny. ? Kuchnia to kosztowna sprawa. Nie chcę, żebyś...
- Nie przejmuj się. Sąsiadka spod 113, miła starsza pani, powiedziała, że tutaj wszyscy jeżdżą do szkoły autobusami albo chodzą na pieszo. ? sięgnęła pod łóżko i wyjęła jeden z kartonów. Triumfalnie wyjęła rolki. ? To Nowy Jork, nie Miami... jednak przyda mi się trochę treningu.
Vivien uśmiechnęła się i wstała.
- Jasne. Śpij dobrze.
Kiedy dziesięć minut później zabierała tacę, jedzenie było nietknięte. Dziewczyna leżała zwinięta na łóżku, miarowo oddychając. Budzik nastawiono na siódmą rano.
Nie podejrzewała, że córka ma otwarte oczy i patrzy na nią w ciemności.
Last edited by Hotaru on Wed Apr 20, 2005 7:04 pm, edited 18 times in total.
Hotaru podziwiam cię. Jakiegokolwiek tematu byś nie podjęła i tak wychodzi coś niesamowitego. nie napiszę, ze to opowiadanko to arcydzieło, że świetnie się je czyta, bo jak na razie mam do czynienia tylko z jedną częścią. Ale podoba mi się styl i to, że odbiegasz od tego całego tradycyjnego zamieszania Roswell. Rzeczywiście opowieść "nie z tej bajki" i prawdopodobnie właśnie to mnie kusi... Pozostaje mi tylko jedno do powiedzenia: czekam na dalej
Tak styl orginalny , historia nie z tej bajki , oczywiście tytuł pasuje idealnie.Może będzie drugi Max , jeżeli ten nie żyje . A może to będzie coś całkiem innego?
Mon cher Tu dois attender pour le aveu ...[...]Bo kocham go całym sercem , umieram kiedy nie ma go przy mnie , moja bluzka przykleja się do mojego spoconego ciała, kiedy on mnie dotyka[...]Głowa w lodówce
I co ty robisz z człowiekiem, Hotaru... Moje silne postanowienie zrobienia tego, co powinnam wzięło w łeb Ale cóż, pal licho tamte nudy.
interesujące stwierdzenie I bardzo dobrze, Max to Max i był tylko jeden. I o ile mój biedy umysł wypatroszony z jakiejkolwiek logiki dobrze rozumuje, to Max jest tutaj bratem Liz... Hm, jeśli tak - to bardzo się cieszę, nareszcie jakaś odmiana Poza tym jest jeszcze jedna rzecz - Vivien... i jej antytalent kuchenny. W pewnym sensie wzbudza coś w rodzaju... ciepłego uśmiechu na twarzy. I do tego córka, która musi uważać na to, by matka nie puściła z dymem nowego domu PS: Autorka twojego bannerka chyba nasłuchała się piosenek Meredith Brooks... choć w pełni to rozumiem.Max będzie reprezentował się sam w swojej osobie, ale o co chodzi - to doczytacie dopiero przy następnych częściach
Ta... Ociągałam się z zaczęciem tego czytać, jakoś nie miałam ochoty na kolejne refleksyjne, głębokie i pełne przemyśleń opowiadanie (które jak na ironię uwielbiam...). Ale z racji tego, że kompletnie nie miałam co robić, wzięłam się za czytanie tego i... cieszę się niesamowicie Choć o Maxie i Liz, narazie nie zapowiada się, żeby był to typowy Dreamerek (i to na plus, po mojemu), a na dodatek jest to fick ciekawy, dobrze napisany i, przede wszystkim, z tą moją ukochaną nutką tajemniczości Czekam na dalej
Twój wypatroszony umysł działa mimo wszystko, jak należy!Nan wrote: I o ile mój biedy umysł wypatroszony z jakiejkolwiek logiki dobrze rozumuje, to Max jest tutaj bratem Liz...
Nan wrote: Hm, jeśli tak - to bardzo się cieszę, nareszcie jakaś odmiana
Tak, bardzo duża odmiana w stosunku do tego, co pisałam dotąd. Podejrzewam, że dreamerkom niektóre fragmenty przez gardło nie przejdą (szczególnie sceny relacji Michael-Liz). Podobnie wielbicielom Liz. Ale jeśli podobało się wam słynne Downfall, to i przez moje literki jakoś przebrniecie. Nie, nie, Liz nie będzie jak w Downfall... chociaż też będzie miała swoje demony.No i nie zapominajcie, że to opowiadanie zmierza w stronę NC - 17. Ponieważ zawsze miałam problemy z klasyfikacją, napisałam: zmierza. Pierwszy rozdział nie jest trudny, drugi... hm, różnie. Potem się trochę posypie. Zwłaszcza z Nicholasem.Nan - z racji tego, że natchnełaś mnie na tytuł, nazwałam główny czarny charakter imieniem twojego ukochanego bohatera. Niestety, nie dało się nadać mu wyglądu czternastolatka...W ten weekend powinnam wrzucić rozdział drugi.Odnośnie jeszcze Downfall... czytałam wczoraj znowu pięć pierwszych rozdziałów i muszę przyznać, że forma bardzo mi się spodobała. Max powolutku odkrywał, co się stało z Liz... miał nadzieję zastać szczęśliwą i zamężną Liz w domu z gromadką dzieci, a zastał urzeczywistnienie koszmarów, które na niego zsyłała... momentami aż mi się opdechciewało czytać.nowa wrote: Choć o Maxie i Liz, narazie nie zapowiada się, żeby był to typowy Dreamerek (i to na plus, po mojemu)
Wiesz, że nie wiem?Nan wrote:PS: Autorka twojego bannerka chyba nasłuchała się piosenek Meredith Brooks... choć w pełni to rozumiem.
Przeczytałam z ciekawością, Hotaru a powód zawsze jest ten sam. Lubię Twoj styl pisania i lubię postać Liz jaką z pietyzmem tworzysz. W Twoich opowiadaniach z reguły jest samotniczką lub mścicielką, postacią pozytywną i szlachetną, kimś o mocnym charakterze, pokrzywdzonym przez los, walczącą samotnie z o jakąś słuszną sprawę...już z resztą o tym pisałam, że Liz to twoja ulubiona bohaterka i w prawie wszystkich swoich opowiadaniach poświęcasz jej dużo miejsca. Nie wiem tylko czy tworzysz idealną bohaterkę jako partnerkę dla swojego kolejnego ulubionego bohatera, czy ona faktycznie zajmuje w rankingu twoich ulubieńców pierwsze miejsce. Pytam...bo kiedy zaczynają się polarkowe klimaty...tracę wątek A w tym przypadku zaintrygował mnie także tytuł (brawo dla Nan), klimat niedomówień, tajemniczości...no i zupełnie nowa postać - Vivien - rozczulająca swoją nieporadnością i chyba słabym chrakterem, czyli bardzo ludzka i bliska.I jeszcze nie na temat...dostałaś wczoraj mój mail ?
Meil? Nie dostałam! Domyślam się, że zdjęcia do fanartu z Marciem? Nic nie mam... a przynajmnie mój Qutlook nic nie ściągnął.
[quote:1b2d0c7ade] Nie wiem tylko czy tworzysz idealną bohaterkę jako partnerkę dla swojego kolejnego ulubionego bohatera, czy ona faktycznie zajmuje w rankingu twoich ulubieńców pierwsze miejsce. [/quote:1b2d0c7ade]
Eh, z punktu widzenia Liz najlepiej mi się pisze... Za Marią, jak wiadomo - nie przepadam. Psychologia Isabel mnie niespecjalnie pociąga, nie pobudza mojej wyobraźni. Jedynie Tess może konkurować z Liz o miejsce w moich opowiadaniach. W [i:1b2d0c7ade]Pozwól mi płakać[/i:1b2d0c7ade] już konkuruje zwłaszcza o serce Maxa.
[quote:1b2d0c7ade="Ela"]Pytam...bo kiedy zaczynają się polarkowe klimaty...tracę wątek [/quote:1b2d0c7ade]
Wielka szkoda... bo w tym opo będzie ich kilka. Zresztą, zaznaczyłam na początku, że będzie trochę Liz i Michaela. Początkowe rozdziały będą akurat[b:1b2d0c7ade] mocniejszym[/b:1b2d0c7ade] uderzeniem, ale potem wszystko wróci na dreamerkowe tory.
[quote:1b2d0c7ade]zupełnie nowa postać - Vivien - rozczulająca swoją nieporadnością i chyba słabym chrakterem, czyli bardzo ludzka i bliska. [/quote:1b2d0c7ade]
Ciekawa jestem, co powiesz o Vivien po piątym rozdziale... z jednej strony mamusia Liz rozczula, ale z drugiej strony ma kilka cech charakteru, które sprawiają, że Liz nieustannie ją obserwuje, niepewna, co jej strzeli do głowy - niekoniecznie w pozytywnym sensie.Drugi rozdział nie oddaję jeszcze z duszą na ramieniu... ale mimo wszystko ostrzegam dreamerków, że część tego opowiadania może im się bardzo nie spodobać. Zwłaszcza kilka początkowych rozdziałów.
Rozdział drugi
[quote:1b2d0c7ade] Nie wiem tylko czy tworzysz idealną bohaterkę jako partnerkę dla swojego kolejnego ulubionego bohatera, czy ona faktycznie zajmuje w rankingu twoich ulubieńców pierwsze miejsce. [/quote:1b2d0c7ade]
Eh, z punktu widzenia Liz najlepiej mi się pisze... Za Marią, jak wiadomo - nie przepadam. Psychologia Isabel mnie niespecjalnie pociąga, nie pobudza mojej wyobraźni. Jedynie Tess może konkurować z Liz o miejsce w moich opowiadaniach. W [i:1b2d0c7ade]Pozwól mi płakać[/i:1b2d0c7ade] już konkuruje zwłaszcza o serce Maxa.
[quote:1b2d0c7ade="Ela"]Pytam...bo kiedy zaczynają się polarkowe klimaty...tracę wątek [/quote:1b2d0c7ade]
Wielka szkoda... bo w tym opo będzie ich kilka. Zresztą, zaznaczyłam na początku, że będzie trochę Liz i Michaela. Początkowe rozdziały będą akurat[b:1b2d0c7ade] mocniejszym[/b:1b2d0c7ade] uderzeniem, ale potem wszystko wróci na dreamerkowe tory.
[quote:1b2d0c7ade]zupełnie nowa postać - Vivien - rozczulająca swoją nieporadnością i chyba słabym chrakterem, czyli bardzo ludzka i bliska. [/quote:1b2d0c7ade]
Ciekawa jestem, co powiesz o Vivien po piątym rozdziale... z jednej strony mamusia Liz rozczula, ale z drugiej strony ma kilka cech charakteru, które sprawiają, że Liz nieustannie ją obserwuje, niepewna, co jej strzeli do głowy - niekoniecznie w pozytywnym sensie.Drugi rozdział nie oddaję jeszcze z duszą na ramieniu... ale mimo wszystko ostrzegam dreamerków, że część tego opowiadania może im się bardzo nie spodobać. Zwłaszcza kilka początkowych rozdziałów.
Rozdział drugi
Last edited by Hotaru on Mon Jul 19, 2004 4:14 pm, edited 1 time in total.
Hmm... Ciekawe, ciekawe... Niezły pomysł! Gratuluję! Tylko jedno mnie dręczy: jeśli Max to brat Liz w jaki sposób to później ma być opow. dreamerkowe? Hmm... A może to tylko zbieżność imion, brat przyrodni... Wyobraźnia Hotaru nie zna granic!No tak, pozostaje cierpliwie czekać!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Kolejna część - mniam mniam Polarkowe epizody w wykonaniu Hotaru są nie do pobicia. W jakiejkolwiek nie byłyby postaci i tak są niesamowite, bo za każdym razem patrzę na nie z innej perspektywy. Chwała ci Hotaru! Jestem ciekawa jak dalej rozwiniesz ten wątek i jak przejdziesz do części dreamerkowej Przyznam, że postać Michaela zakreśliłaś niesamowicie ciekawie, aż mnie nęci, żeby poczytać o niem jeszcze więcej w jakiejkolwiek formie
Nicholas i Vivien...! No no no. Dopiero początekl i wierzę, że Nicholas potrafi nieźle zajść za skórę... nie ważne, czy jako czternastolatek czy normalny, czytaj - dorosły facet. I jeszcze jedna nowość, która dopiero do mnie dotarła - młodszy brat. Na ogół z Maxa robią starszego...Nigdy nie mów nigdy - moje ambitne plany przewidują doczytanie tego do końca bez omijania żadnego fragmentu Nawet owe "sceny" Isabelle również będzie tutaj cięta... I dobrze, bo szczerze mówiąc bardziej trafiała do mnie jako królowa Amidala niż we łzach i rozterkach.A co do Vivien - kobieta widać będzie zdolna do wszystkiego... I tak sobie gdybam... gdyby pojawiła się Tess... jako czterdziestoletnia kobieta w związku z Nicholasem, jako wróg, przyjaciel, co za różnica... nie ukrywam, że jako wróg byłaby ciekawsza Pewien dość znany autor napisał kiedyś, że pisarz czasami stara się wyjść naprzeciw oczekiwaniom czytelnika - i choć ma na koncie już kilka powiedzmy dzieł, to jednak we wszystkich jest to samo, odmieniane jedynie przez przypadki: imiona, miejsca, wygląd bohaterów... Przy opowiadaniach związanych z serialem możliwości odmiany ograniczają się jescze bardziej na co kto z kim i gdzie. A jednak mam wrażenie, że przy twoich opowiadaniach jest inaczej. No bo kto z autorów odważyłby się na taką wersję? Chyba niewielu... PS: Piosenka ma niemal identyczny tytuł. Bez tego "we kissed". Meredith ma czasami specyficzny głos... i jedną naprawdę znaną piosenkę.
Hm, troszeczkę sobie poczekacie na całkowite odsłonięcie tajemnicy, jak przejdę do wątku dreamerkowego. Chociaż... chociaż może to bedzie bardzo konwencjonalne przejście i jest do przewidzenia.Nan - i tak cię ostrzegam.Tylko jedno mnie dręczy: jeśli Max to brat Liz w jaki sposób to później ma być opow. dreamerkowe? Hmm... A może to tylko zbieżność imion, brat przyrodni... Wyobraźnia Hotaru nie zna granic!
Zaleźć za skórę? Oj, będziesz miała ochotę go zamordować... gwarantowane!Nicholas i Vivien...! No no no. Dopiero początekl i wierzę, że Nicholas potrafi nieźle zajść za skórę... nie ważne, czy jako czternastolatek czy normalny, czytaj - dorosły facet.
Czy nikt tutaj nie czyta autorskich wstępów?? To początkowo była historia nieserialowa, pisana ot tak, dla samego pisania. Znalazłam ją... i bah. Kiedy przeczytałam, pomyślałam sobie... Charaktery, ułożenie relacji - jak znalazł W dodatku sama konwencja jest zdecydowanie odmienna od tego, co pisałam dotąd czy czytałam tutaj na forum... więc zdecydowałam, że opublikuję ją wcześniej niż Pozwól mi płakać, z którego jestem całkiem zadowolona, mimo przesłodzonej formy i fabuły... Oczywiście zdarzają mi się opowiadania bardzo zbliżone do stylu wydarzeń w serialu, ale np. Broken Souls? Tess jako mama Liz i Michaela... Czasem każdy potrzebuje wytchnienia od tego, co już było, od schematów... i tak piszę dalej Nie z tej bajki. Jestem przy czwartym rozdziale... i wielkimi krokami zbliżają się coraz trudniejsze fragmenty. Czuję, że tracę wenę... zajmę się więc czymś bardzo schematycznym - przepisywaniem kolejnych rozdziałów Somewhere albo czegoś innego, bo mam już pod dziurki w nosie poprawiania scen tańca Liz w dniu pogrzebu Maxa czy fantazji Michaela... albo pójdę do ogródka i powyrywam chwasty, którymi zarósł od mojej ostatniej obecności... hm, chyba rzeczywiście mam na swojej głowie trochę za dużo wpatrywania się w ekran...I jeszcze jedna nowość, która dopiero do mnie dotarła - młodszy brat. Na ogół z Maxa robią starszego...(...)Pewien dość znany autor napisał kiedyś, że pisarz czasami stara się wyjść naprzeciw oczekiwaniom czytelnika - i choć ma na koncie już kilka powiedzmy dzieł, to jednak we wszystkich jest to samo, odmieniane jedynie przez przypadki: imiona, miejsca, wygląd bohaterów... Przy opowiadaniach związanych z serialem możliwości odmiany ograniczają się jescze bardziej na co kto z kim i gdzie. A jednak mam wrażenie, że przy twoich opowiadaniach jest inaczej. No bo kto z autorów odważyłby się na taką wersję? Chyba niewielu...
I właśnie o to chodzi I ostatnie pytanie napiszę inaczej - kto ośmieliłby się przerobić/napisać opowiadanie, w którym Liz wcale nie jest taką idealną i świętą dziewczyną jak ta w serialu?Wystarczy przeczytać kilka opowiadań, jedno jest w sumie podobne do drugiego...Kiedy przeczytałam, pomyślałam sobie... Charaktery, ułożenie relacji - jak znalazł W dodatku sama konwencja jest zdecydowanie odmienna od tego, co pisałam dotąd czy czytałam tutaj na forum... więc zdecydowałam, że opublikuję ją wcześniej niż Pozwól mi płakać, z którego jestem całkiem zadowolona, mimo przesłodzonej formy i fabuły... Oczywiście zdarzają mi się opowiadania bardzo zbliżone do stylu wydarzeń w serialu, ale np. Broken Souls? Tess jako mama Liz i Michaela... Czasem każdy potrzebuje wytchnienia od tego, co już było, od schematów...
Czy ja do odważnych należę? Wielu moich znajomych powiedziałoby raczej, że jestem strasznym tchórzem i leniem. A faceta z ekonometrii boję się bardziej niż diabeł święconej wody. Ale mniejsza z tym.Napisać coś poza schematem? To można chyba tylko u nas w Polsce, na polskim Forum. Bo na zagranicznych jest bardzo różnie. Dreamerki i inne zagorzałe fanki świętej Liz urządzają niemałe krucjaty w obronie jej honoru . Aż mnie zastanawia, jakim cudem usłyszałam kiedyś o Downfall?Chociaż może jeszcze inne ujecie tematu: napisać można zawsze, o wiele gorzej z publikacją. Ale potrzebowałam tego opowiadania jak ryba wody. Musiałam odreagować Choosing Destiny , gdzie Liz jest tak przesłodzoną cierpiętnicą, że spokojnie nie można patrzeć nawet na czekoladę... Ale mimo wszystko lubiłam to opowiadanie, bo to jeden z tych wyjątków, gdzie Max jest z Liz, a Tess nie jest przedstawiana jako skończone blond-zło.
Tak, niestety. Ale z książkami jest tak samo. Jest tyle takich samych, podobnych do siebie... czasem się w ogóle zastanawiam, po co sięgnęłam po daną pozycję...Może dlatego tak bardzo lubię polarki, ponieważ odbiegają od schematu ukazanego w Roswell, jak tylko można. Coś w tym jest. Bo niby para poza schematem serialu, a jednocześnie trudno uwolnić się od konwencji grzeczna dziewczynka i zły chłopak...Lubię wyzwania. Jak chociażby napisanie ff, które przeczyta Nan Jak powszechnie wiadomo, unika moich ff, ponieważ pachną polarkowym tematem... chociaż chyba Ufaliśmy ci wszyscy przeczytałaś, nieprawdaż? Jeśli dobrze pamiętam, to gdzieś kiedyś napisałaś, że nie mogłaś zasnąć po jego lekturze... tak zmieszałam biednego Maxia z błotem, ale pomiędzy wierszami. Hm, może to jest powód, dla którego omijałaś moje tematy szerokim łukiem Wyzwania... czy jakiś inny polski autor nadał charakterowi Liz tyle ciemnych rys, co ja zamierzam? Jeśli tak, to bardzo bym prosiła o tego autora i tytuł opowiadania... Jak już wspomniałam, lubię wyzwania P.s. Jak na przykład pisanie 4 długich historii na raz i żadna nie jest typowym polarkiem... właściwie to większość to dreamerki. Elu, twoje tłumaczenia mają na mnie zdecydowanie zły wpływ! Chyba wrócę do przerwanej pracy nad Where It All Began...Aha, nie zapomnijcie o zdjęciach pana Farella! Wciąż nie dostałam ani jednego...Wystarczy przeczytać kilka opowiadań, jedno jest w sumie podobne do drugiego...
Jasne. Całkowity odbieg od klimatów niektórych (większości) ff dreamerskich: Jak Max pozna Liz, Czy będą razem, Czy nikt im nie przeszkodzi. Ale także i polarkowych: Co przekona Liz do Michaela, Jak to się stanie, że będą razem. TAKIE FF SĄ POTRZEBNE! Bo inaczej chyba byśmy trochę zagubili się w tym wszystkim. A jak do tego dochodzi twój styl Hotaru, który uwielbiam pod niebiosa (a z polskich są tylko jeszcze dwie autorki, o których mogłabym tak powiedzić ), i wychodzi z tego... (Miodzio nie powiem, tutaj słowo miodzio nie pasuje, bo nie ma ani krzty cukru) Dzieło. I dotego nieprzewidywalne dzieło. Kiedy następna część?
Last edited by Hotaru on Mon Jul 19, 2004 4:24 pm, edited 1 time in total.
Eh... opłacało sie czekanie. Od wczoraj siedziałam jak na szpilkach albo nerwowo chodziłam po domu. Dlaczego? Po mojej głowie co chwila odbijało się imię - Amon. Przyczyna prosta: nie mogłam się doczekać kolejnej części. I chociaż wyobrażałam sobie, że coś innego pojawi się w czapterku trzecim, to i tak jestem pod ogromnym wrażeniem. Hotaru, chyba nikt nie potrafi tak "wwiercić" się w psychikę bohaterów i wszyatko opisać z taką precyzją, pozostawiając jednocześnie niedosyt. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ta częśc jest o Michaelu i jego obsesji. Słusznie, ale ja znalazłam też sporo na temat samej postaci Liz. Intryguje jeszcze bardziej niż wcześniej...Obsesja Michaela jest dla mnie czymś nowym. Ale niesamowicie mi się podoba. Prosto i nieskomplikowanie podoba. Przyzwyczajona byłam do tego, że to Liz zakochiwała się w Michaelu, że ją prześladowały myśli o nim (nwet w moich opowiadankach). Oczywiście Hotaru postanowiła zrobić na odwrót i porzucić konwencjonalne zasady polarkowania. I jak zwykle wyszło genialnie. Zastanawia mnie jedynie czey ta obsesja, nie jest zbyt chorobliwa i nie działa na niego destrukcyjnie? Tak przynajmniej ja to odbieram... postać Liz niszczy Michaela, nawet jeśli robi to nieświadomie.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 22 guests