T: Burn For Me [by Kath7]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Burn For Me [by Kath7]
Tytuł: Burn For Me
Autor: Kath7
Tłumaczenie: Milla
Kategoria: Max i Liz
Rating: PG-13
Opis: Akcja tego opowiadania umiejscowiona jest pięć lat po Destiny. Liz zniknęła, po tym jak ona i Max skoczyli z mostu. W opowiadaniu tym pojawia sie wątek pary UC, ale jak stwierdza autorka 'w sercu jest to historia Maxa i Liz'.
AN: Chciałam na początku podziękować Hotaru i Hypatii za udzielenie zgody na umieszczenie tego opowiadania na Forum, a także Nan, która poświęca swój czas sprawdzając moje tłumaczenie.
banner wykonany przez Lilac Stardust
<center>CZĘŚĆ 1</center>
Krzyczy, kiedy eksploduje tylnia szyba. Stara się utrzymać kontrolę nad małym samochodem i w końcu udaje jej się zjechać z drogi i zatrzymać na poboczu.
Chwilę później są wśród drzew. Słyszy jak on ciężko oddycha tuż za nią, łzy napłynęły jej do oczu na myśl o jego bólu. Chce, żeby biegł szybciej więc ciągnie go za rękę. "Co oni ci zrobili?" powtarza w myślach, nie chcąc jednak by zauważył jaka jest przerażona. Zdaje sobie sprawę, że jest jedyną osobą, stojącą między nim a nimi i staje się jeszcze bardziej zdeterminowana. Nie dostaną go ponownie. Nie dopóki ona oddycha.
Nagle drzewa znikają. Stoją teraz na moście. Słyszy pospieszne kroki goniących ich agentów, które coraz bardziej się zbliżają. Zdaje sobie sprawę, że on zwalnia, akurat teraz, kiedy powinien biec szybciej. Jest zdesperowana bo wie, że zaraz zostaną złapani.
Oboje zatrzymują się gwałtownie gdy tuż przed nimi pojawia się Hammer. Rozgląda się... jej serce wali tak szybko, że ma wrażenie, iż zaraz wyskoczy jej z piersi.
W tym momencie podejmuje decyzję. Nie żartowała, gdy obiecała sobie, że drugi raz go nie dostaną. Po jej trupie. Wie, że on się zgodzi. Czuje jego zaufanie, wie, że polega na niej w zupełności, wierzy, że go wydostanie. Zrobi wszystko co ona mu powie. Wie, że wolałby umrzeć, niż wrócić do tortur, od których dopiero co został uwolniony.
Chwyta go za rękę, ciągnąc za sobą na krawędź. "Chodź! Max, chodź!"
Stają na barierce. Gdy spogląda w dół, zaczyna kręcić jej się w głowie. Daleko w dole woda burzy się niebezpiecznie - jest taka mroczna, taka nieznana.
Nie mroczniejsza niż dusze ludzi, którzy są za nimi. Nie bardziej nieznana od wizji świata bez niego.
Nie dotkną go ponownie.
Zdesperowana spogląda w górę, na niego i zachwyca się jego piękną twarzą. Jeśli to koniec, to chce, aby jej ostatnim wspomnienie były jego oczy, patrzące na nią z miłością, nawet teraz, gdy mają wykonać ten rozpaczliwy skok.
Unosi rękę do jego twarzy i przyciąga go do siebie, by po raz ostatni go pocałować. Odsuwa się i przez krótką chwilę patrzy mu w oczy. Następnie bierze głęboki oddech, odwraca się i skacze.
Skacząc trzymają się za ręce, ale gdzieś pomiędzy mostem, a taflą wody, traci go. Zostaje od niej oderwany. Rozpaczliwie sięga w jego kierunku gdy tylko wynurza się z wody, ale nie może go odnaleźć. Nie jest w stanie utrzymać się na powierzchni. Silny prąd rzeki porywa ją i unosi coraz dalej od mostu.
Nie jest w stanie dłużej walczyć. Nie ma go. Straciła go.
Max!
To jej ostatnia myśl zanim uderza w skały - mocno. Woda zamyka się ponad jej głową.
* * *
Beth Parkins siada, walcząc o oddech. Woda ciągle jest taka prawdziwa, niemal czuje się mokra, kiedy walczy by wyrwać się z koszmaru.
Kilkanaście sekund zajmuje jej stwierdzenie, że jest mokra. Jest całkowicie zlana potem, a jej serce ciągle wali jak szalone. Zmusza się by głęboko oddychać, wie, że tylko w ten sposób zdoła się uspokoić.
Czuje, jak jej chłopak zaczyna się kręcić tuż za nią. "Wszystko w porządku kochanie?" Odwraca głowę i widzi, że podparł się na łokciu i wyciąga do niej rękę. "Miałaś kolejny sen?"
Przytakuje bezgłośnie, nie jest zdolna odpowiedzieć. Wszystko zaczyna blednąć, ale wie, że jak zawsze on tam był. Że był w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ona nie mogła zrobić nic, by go uratować.
"Chodź tu," mówi, chwytając ją za rękę i delikatnie przyciągając ją w swoje ramiona. Wdycha jego zapach, zastanawiając się dlaczego jak zawsze po tych koszmarach, to wydaje się złe. On jest zły.
"Nic mi nie jest", szepcze tuż przy jej uchu. "Wszystko jest dobrze."
Przez jeden straszny moment znajoma myśl, ta która zawsze przychodzi po koszmarze, pojawia się w jej umyśle. Kto to jest?
Ledwo powstrzymuje chęć, by się od niego odsunąć. Ale nie może znieść jego dotyku. Nie w tej chwili. "Mógłbyś przynieść mi szklankę wody?" pyta, szukając wymówki, by go od siebie odsunąć.
"Oczywiście." Całuje ją lekko w skroń i wstaje z łóżka. "Zaraz wracam."
Podniosła się i siedzi teraz w fotelu bujanym pod oknem. Teraz nie będzie mógł jej objąć. Kiedy wraca, nie może dostrzec jego miny, bo zapomniał zgasić światło w łazience, które świeci za jego plecami, skrywając jego twarz w cieniu. Zatrzymuje się na chwilę, gdy dostrzegą, że nie ma jej już w łóżku.
A jednak nic nie mówi. Nigdy tego nie robi. Jest taki wyrozumiały i dobry.
Bierze od niego wodę i szybko ją wypija.
"Nic ci nie jest?" pyta ostrożnie, siadając na brzegu łóżka. Teraz widzi jego twarz, widzi jaki jest zaniepokojony, nawet w bladym świetle księżyca, padającym na jego twarz.
"Nie mi nie jest," zapewnia szybko.
"Minęło sporo czasu," mówi. "Jak ci się wydaje, dlaczego wróciły?"
"Nie wiem," wzrusza ramionami i odwraca głowę tak, by nie musiała patrzeć mu w oczy.
"Beth..." Słyszy troskę w jego głosie. To ją denerwuje.
"Nawet o tym nie wspominaj," natychmiast mu przerywa. Wie, co on chce zasugerować. Robi to za każdym razem, gdy to się zdarza. "Nie pozwolę jej buszować w mojej głowie, więc zapomnij o tym."
"Kochanie, ona tylko chce ci pomóc."
Wzdycha, jej zdenerwowanie wyparowuje. "Wiem, ale sama muszę sobie z tym poradzić." Składa ręce na kolanach. "Sama to pokonam."
Przez dłuższą chwilę jest cicho. Kiedy się w końcu odzywa, jest zły "Dlaczego nie chcesz się przede mną otworzyć?"
To łamie jej serce. Jak może mu to wyjaśnić? Wyjaśnić tak, by zrozumiał. Jak on poradzi sobie z faktem, że ona gdzieś w środku czuje, że znajomość z nią go zabije? Że przyjdzie dzień, kiedy za miłość do niej zapłaci życiem? Że wie o tym, bo niemal każdej nocy przeżywa to w swoich snach.
"Przykro mi," wzdycha.
"Wiem," odpowiada po cichu, w jego głosie słyszy żal za to, że w ten sposób stracił nad sobą panowanie, nawet na tą krótką chwilę.
"Wracaj do łóżka," mówi mu. "Chcę tu tylko posiedzieć przez chwilę."
"Na pewno dobrze się czujesz?"
"Tak." Patrzy, jak on kładzie się do łóżka, jego frustracja jest doskonale widoczna. Chce go zapewnić, nie chce, by czuł się tak zmieszany i przestraszony, jak ona. "Kocham cię."
On nie odpowiada.
"Zan?"
"Wiem," odpowiada.
Po raz pierwszy wydaje jej się, że nie uwierzył w jej słowa.
Autor: Kath7
Tłumaczenie: Milla
Kategoria: Max i Liz
Rating: PG-13
Opis: Akcja tego opowiadania umiejscowiona jest pięć lat po Destiny. Liz zniknęła, po tym jak ona i Max skoczyli z mostu. W opowiadaniu tym pojawia sie wątek pary UC, ale jak stwierdza autorka 'w sercu jest to historia Maxa i Liz'.
AN: Chciałam na początku podziękować Hotaru i Hypatii za udzielenie zgody na umieszczenie tego opowiadania na Forum, a także Nan, która poświęca swój czas sprawdzając moje tłumaczenie.
banner wykonany przez Lilac Stardust
<center>CZĘŚĆ 1</center>
Krzyczy, kiedy eksploduje tylnia szyba. Stara się utrzymać kontrolę nad małym samochodem i w końcu udaje jej się zjechać z drogi i zatrzymać na poboczu.
Chwilę później są wśród drzew. Słyszy jak on ciężko oddycha tuż za nią, łzy napłynęły jej do oczu na myśl o jego bólu. Chce, żeby biegł szybciej więc ciągnie go za rękę. "Co oni ci zrobili?" powtarza w myślach, nie chcąc jednak by zauważył jaka jest przerażona. Zdaje sobie sprawę, że jest jedyną osobą, stojącą między nim a nimi i staje się jeszcze bardziej zdeterminowana. Nie dostaną go ponownie. Nie dopóki ona oddycha.
Nagle drzewa znikają. Stoją teraz na moście. Słyszy pospieszne kroki goniących ich agentów, które coraz bardziej się zbliżają. Zdaje sobie sprawę, że on zwalnia, akurat teraz, kiedy powinien biec szybciej. Jest zdesperowana bo wie, że zaraz zostaną złapani.
Oboje zatrzymują się gwałtownie gdy tuż przed nimi pojawia się Hammer. Rozgląda się... jej serce wali tak szybko, że ma wrażenie, iż zaraz wyskoczy jej z piersi.
W tym momencie podejmuje decyzję. Nie żartowała, gdy obiecała sobie, że drugi raz go nie dostaną. Po jej trupie. Wie, że on się zgodzi. Czuje jego zaufanie, wie, że polega na niej w zupełności, wierzy, że go wydostanie. Zrobi wszystko co ona mu powie. Wie, że wolałby umrzeć, niż wrócić do tortur, od których dopiero co został uwolniony.
Chwyta go za rękę, ciągnąc za sobą na krawędź. "Chodź! Max, chodź!"
Stają na barierce. Gdy spogląda w dół, zaczyna kręcić jej się w głowie. Daleko w dole woda burzy się niebezpiecznie - jest taka mroczna, taka nieznana.
Nie mroczniejsza niż dusze ludzi, którzy są za nimi. Nie bardziej nieznana od wizji świata bez niego.
Nie dotkną go ponownie.
Zdesperowana spogląda w górę, na niego i zachwyca się jego piękną twarzą. Jeśli to koniec, to chce, aby jej ostatnim wspomnienie były jego oczy, patrzące na nią z miłością, nawet teraz, gdy mają wykonać ten rozpaczliwy skok.
Unosi rękę do jego twarzy i przyciąga go do siebie, by po raz ostatni go pocałować. Odsuwa się i przez krótką chwilę patrzy mu w oczy. Następnie bierze głęboki oddech, odwraca się i skacze.
Skacząc trzymają się za ręce, ale gdzieś pomiędzy mostem, a taflą wody, traci go. Zostaje od niej oderwany. Rozpaczliwie sięga w jego kierunku gdy tylko wynurza się z wody, ale nie może go odnaleźć. Nie jest w stanie utrzymać się na powierzchni. Silny prąd rzeki porywa ją i unosi coraz dalej od mostu.
Nie jest w stanie dłużej walczyć. Nie ma go. Straciła go.
Max!
To jej ostatnia myśl zanim uderza w skały - mocno. Woda zamyka się ponad jej głową.
* * *
Beth Parkins siada, walcząc o oddech. Woda ciągle jest taka prawdziwa, niemal czuje się mokra, kiedy walczy by wyrwać się z koszmaru.
Kilkanaście sekund zajmuje jej stwierdzenie, że jest mokra. Jest całkowicie zlana potem, a jej serce ciągle wali jak szalone. Zmusza się by głęboko oddychać, wie, że tylko w ten sposób zdoła się uspokoić.
Czuje, jak jej chłopak zaczyna się kręcić tuż za nią. "Wszystko w porządku kochanie?" Odwraca głowę i widzi, że podparł się na łokciu i wyciąga do niej rękę. "Miałaś kolejny sen?"
Przytakuje bezgłośnie, nie jest zdolna odpowiedzieć. Wszystko zaczyna blednąć, ale wie, że jak zawsze on tam był. Że był w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ona nie mogła zrobić nic, by go uratować.
"Chodź tu," mówi, chwytając ją za rękę i delikatnie przyciągając ją w swoje ramiona. Wdycha jego zapach, zastanawiając się dlaczego jak zawsze po tych koszmarach, to wydaje się złe. On jest zły.
"Nic mi nie jest", szepcze tuż przy jej uchu. "Wszystko jest dobrze."
Przez jeden straszny moment znajoma myśl, ta która zawsze przychodzi po koszmarze, pojawia się w jej umyśle. Kto to jest?
Ledwo powstrzymuje chęć, by się od niego odsunąć. Ale nie może znieść jego dotyku. Nie w tej chwili. "Mógłbyś przynieść mi szklankę wody?" pyta, szukając wymówki, by go od siebie odsunąć.
"Oczywiście." Całuje ją lekko w skroń i wstaje z łóżka. "Zaraz wracam."
Podniosła się i siedzi teraz w fotelu bujanym pod oknem. Teraz nie będzie mógł jej objąć. Kiedy wraca, nie może dostrzec jego miny, bo zapomniał zgasić światło w łazience, które świeci za jego plecami, skrywając jego twarz w cieniu. Zatrzymuje się na chwilę, gdy dostrzegą, że nie ma jej już w łóżku.
A jednak nic nie mówi. Nigdy tego nie robi. Jest taki wyrozumiały i dobry.
Bierze od niego wodę i szybko ją wypija.
"Nic ci nie jest?" pyta ostrożnie, siadając na brzegu łóżka. Teraz widzi jego twarz, widzi jaki jest zaniepokojony, nawet w bladym świetle księżyca, padającym na jego twarz.
"Nie mi nie jest," zapewnia szybko.
"Minęło sporo czasu," mówi. "Jak ci się wydaje, dlaczego wróciły?"
"Nie wiem," wzrusza ramionami i odwraca głowę tak, by nie musiała patrzeć mu w oczy.
"Beth..." Słyszy troskę w jego głosie. To ją denerwuje.
"Nawet o tym nie wspominaj," natychmiast mu przerywa. Wie, co on chce zasugerować. Robi to za każdym razem, gdy to się zdarza. "Nie pozwolę jej buszować w mojej głowie, więc zapomnij o tym."
"Kochanie, ona tylko chce ci pomóc."
Wzdycha, jej zdenerwowanie wyparowuje. "Wiem, ale sama muszę sobie z tym poradzić." Składa ręce na kolanach. "Sama to pokonam."
Przez dłuższą chwilę jest cicho. Kiedy się w końcu odzywa, jest zły "Dlaczego nie chcesz się przede mną otworzyć?"
To łamie jej serce. Jak może mu to wyjaśnić? Wyjaśnić tak, by zrozumiał. Jak on poradzi sobie z faktem, że ona gdzieś w środku czuje, że znajomość z nią go zabije? Że przyjdzie dzień, kiedy za miłość do niej zapłaci życiem? Że wie o tym, bo niemal każdej nocy przeżywa to w swoich snach.
"Przykro mi," wzdycha.
"Wiem," odpowiada po cichu, w jego głosie słyszy żal za to, że w ten sposób stracił nad sobą panowanie, nawet na tą krótką chwilę.
"Wracaj do łóżka," mówi mu. "Chcę tu tylko posiedzieć przez chwilę."
"Na pewno dobrze się czujesz?"
"Tak." Patrzy, jak on kładzie się do łóżka, jego frustracja jest doskonale widoczna. Chce go zapewnić, nie chce, by czuł się tak zmieszany i przestraszony, jak ona. "Kocham cię."
On nie odpowiada.
"Zan?"
"Wiem," odpowiada.
Po raz pierwszy wydaje jej się, że nie uwierzył w jej słowa.
Last edited by Milla on Fri Jun 17, 2005 1:32 am, edited 33 times in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Milla - wiesz, że i tak lubię czytać Poza tym Kath7 potrafi pisać... i ma jedną, ogromną zaletę - nie zaprzepaszcza dobrych pomysłów. Lubię Burn For Me... Ma w sobie coś, co mi się podoba. Może dlatego, że nie zaczyna się od sielanki Anyway - dzięki za tłumaczenie. Nie trzeba chyba dodawać, że dla naszego forum jest to raczej plus Beth i Zan - wiecie, o czym wtedy pomyślałam? O Avie, tej nowojorskiej. Pamiętacie jej słowa, że czuła, jakby Zan zawsze czekał na kogoś innego?
Kath7 ukradła mi pomysł Ja właśnie piszę opowiadanie o tym, jak Liz zniknęła w odcinku Destiny... ech, ja to ostatnio mam fanfikowego pecha.Na szczęście to temat dreamerkowy i może nie będzie tak źle. Tzn. pomyślałam o tym samym, co Nan. Kto to wie, kim jest Zan... jak wiele wie o swojej dziewczynie. I co robi teraz Max i reszta grupy? Czy po tych 5 latach Max jest z Tess? A może Tess jest z Kylem? Albo wyemigrowała na Antar?
Milla, tak się cieszę! To jedno z opowiadań, które szczególnie zapadły mi w pamięć, pokochałam je juz po przeczytaniu pierwszego rodziału i zawsze skrycie marzyłam, żeby ktoś je przetłumaczył, i proszę- ostatnio niektóre moje marzenia zaczynają się spełniać To historia która dla Kath zapewne musiała być tym samym co "Downfall" dla Breathless...najbardziej dojrzałe, piękne i mroczne z jej znanych mi opowiadań. Tutaj nic nie jest proste, wszystko wymyka sie łatwemu osądowi, każdy przeżywa swój własny ból i małą- wielką tragedię...i nie wiadomo komu należy sie najglębsze, najszczersze wpólczucie...zapewne każdemu z osobna. Liz- Beth, w ciemności, snach i zagubieniu, wiecznej winie, tęsknocie której przyczyn nie zna. Maxowi, którego los był....chyba gorszy, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić...i Zanowi, o którym nie napiszę tu nic, bo pewnie zaspoilerowałabym przy okazji...Jeszcze raz dzięki
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Oooo, powiedz coś więcej! Może w pewnym sensie zabrzmi to naprawdę cynicznie, ale czytelnicze doświadczenie pokazuje, że najlepsze opowiadania powstają niestety w oparciu o tragedie. Skoro to było twoje skryte pragnienie, Lizziett , to napisz troszke więcej, co cię tak urzekło. Albo zaspoileruj, ale delikatnie, abym nabrała chęci. Bo na dreamerkowe fantazje nie mam niestety, ale to... kto to wie?(...)dojrzałe, piękne i mroczne z jej znanych mi opowiadań(...)Maxowi, którego los był....chyba gorszy, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić...i Zanowi, o którym nie napiszę tu nic, bo pewnie zaspoilerowałabym przy okazji...
Tak bardzo się cieszę, że tłumaczysz to opowiadanie. Niestety przebrnęłam przez pierwsze cztery rozdziały i zostawiłam go sobie na potem, no i proszę...jest u nas i w tak pięknym tłumaczeniu. Cudownie. Klimat i styl taki jak lubię...no i ciekawe zderzenie postaci Zana i Maxa, kochających równie mocno tę samą kobietę. I faktycznie nasuwa się od razu obraz Zana czekającego na swoją ukochaną
AN: Cieszę się, że wam sie podoba. Jak zauważyły to osoby, które czytały to opowiadanie w orginale, jest to bardzo mroczna historia. Zgadzam się z Lizziett, że to najlepsze dzieło Kath7. Każdy bohater przeżywa swoją własną tragedię... no ale nie chcemy przecież zdradzić zbyt dużo
Hotaru myślę, że ta część odpowie na twoje pytanie co do losu Maxa.
Jeszcze jedno, chciałam tylko powiedzieć, ze postaram sie zamieszczać nowe części regularnie. Na razie, z powodu sesji, będzie to raz w tygodniu - w środy, a potem prawdopodobnie będą dwie części tygodniowo.
Miłego czytania
<center>CZĘŚĆ 2</center>
"Max."
Jego głos jest przytłumiony i zszokowany, zupełnie jakby rozmawiał z duchem. W pewnym sensie tak właśnie jest. Max Evans zadzwonił do niego, bo nie ma nikogo innego. Telefon do pozostałych oznaczałby dla nich wyrok śmierci. Zbyt dużo wycierpiał przez ostatnie lata, żeby teraz na to pozwolić.
A jednak jest wolny i musi wiedzieć. Musi wiedzieć, że oni są bezpieczni, że są szczęśliwi. Musi wiedzieć czy jego oprawcy dotrzymali swojej części umowy. Ma nadzieję, że tak. Oni i tak nigdy nie wierzyli, że jest ktoś jeszcze, nigdy nie grozili innym, jeśli nie liczyć tego, co mówili, by zmusić go do współpracy. Kiedy już będzie wiedział, zniknie na zawsze, zostawi ich wszystkich by mogli spokojnie żyć.
Ale nie może ruszyć dalej dopóki się nie dowie.
"To ja," potwierdza krótko. "Szeryfie, nie dzwoniłbym..."
"Powiedz mi, gdzie jesteś," poleca mu szeryf, w jego głosie nie ma wahania, nie bawi się w żadne gierki, ciągle jest taki jak zawsze. Max wciąż pamięta terror tamtych dni, kiedy Valenti był jego wrogiem, kiedy szeryf był nieustannie dwa kroki za nim. Właśnie dlatego teraz Max mu ufa. Kiedy szeryf zmienił zdanie na jego temat, Max wiedział, że zrobił to na dobre, że nigdy nie mógłby mieć lepszego sprzymierzeńca. Nigdy też nie miał okazji podziękować szeryfowi za to, że usiłował go ocalić. Robiąc to ryzykował swoim życiem i karierą. Max nawet nie był pewien, czy Valenti wciąż urzęduje w biurze szeryfa w Roswell, gdy brał do ręki słuchawkę i wykręcając numer.
Ale on wciąż jest szeryfem. Nie okłamali go w tej kwestii. Powiedzieli, że jeśli będzie współpracował, że jeśli nie będzie sprawiał więcej kłopotów, to pozwolą szeryfowi zatrzymać posadę. Nie pociągną go do odpowiedzialności za wdarcie się do Eagle Rock. Zresztą i tak nie dbali o Valentiego. Nie rozumieli obsesji szeryfa, jego determinacji by poznać prawdę. Przez lata szukał Maxa. Max wiedział o tym, ponieważ mu powiedzieli, docinali mu w ten sposób. Ale zostawili Valentiego w spokoju, zawsze pozostając krok przez nim. Max szybko zrozumiał, że dla Pierce'a to była niemal gra, zapewniająca mu rozrywkę, kiedy nie angażował się w swoje ulubione zajęcie. Kiedy nie torturował Maxa.
Ostatecznie Valenti i tak poniósł porażkę. Max nigdy nie został odnaleziony, częściowo z własnego wyboru. Zamknął swój umysł przed Isabel, był zdeterminowany by chronić ich wszystkich, jego obsesją było upewnienie się, że już nigdy nie narażą się na niebezpieczeństwo by go ratować.
Pierwsza próba kosztowała życie Liz. Osoba, która znaczyła dla niego najwięcej, była już stracona. Nie pozwoli by reszta skończyła w ten sam sposób. Nie dla niego.
Co wcale nie oznaczało, że nie chciał uciec. Ale wiedział, że jedyna możliwość, by kiedykolwiek odzyskać wolność, to ocalić się samemu. I jedynym sposobem na to było przekonanie ich, że nigdy nie spróbuje. Zajęło to pięć lat, ale w końcu to zrobił. Stopniowo... bardzo stopniowo... stali się pewni co do niego, myśleli, że przekroczył już punkt, gdy jakakolwiek próba ucieczki była jeszcze możliwa. Osłabili straże, stali się nieuważni.
Teraz był wolny, gotowy by upewnić się, że ci, na których mu zależało są bezpieczni i wtedy będzie mógł przeżyć swoje nieszczęsne życie z tą jedną spokojną myślą.
"Nie powiem panu, szeryfie," mówi. "Chcę tylko wiedzieć co z nimi."
"Co z tobą?" pyta szeryf. "Max pozwól mi przyjechać i przywieść cię do domu. Zgódź się synu."
"Nie. Proszę szeryfie. Niech mi pan po prostu powie. A potem proszę zapomnieć, że kiedykolwiek dzwoniłem." Powinien był odłożyć słuchawkę kiedy tylko szeryf zapytał gdzie jest. Szeryf jest w pracy. Może namierzyć tą rozmowę jeśli zechce. Max to wie, ale nie może się rozłączyć. Jeszcze nie. Teraz błaga; nienawidzi tego, nie błagał od pięciu lat - nie odkąd próbował ocalić Liz - ale teraz to zrobi. Musi wiedzieć. Jeżeli szeryf namierzy telefon, zanim tu dotrze, Max i tak będzie już daleko.
Musi wiedzieć. Nie zniesie życia w samotności, chyba że oni mają się dobrze. Nigdy nie przyzwyczaił się na nowo do samotności. To powinno być proste. Całe życie był sam. Ale po Liz nie było już powrotu. Po tym jak ufał pięciu osobom, nie był w stanie przypomnieć sobie jak to było przedtem. Teraz musi się o nich martwić, więc musi wiedzieć.
"Wszyscy mają się dobrze," mówi mu w końcu szeryf. "Właściwie to wszyscy są teraz w Nowym Yorku. Maria ma tam występ."
"Występ?" Max nic nie wie i jest spragniony nawet najdrobniejszych faktów tak, jak człowiek błąkający się na pustyni spragniony jest kropli wody. Pochłania informacje z westchnieniem ulgi.
"Wiesz, że ona jest piosenkarką?" pyta szeryf. "Odniosła całkiem spory sukces. Alex chodzi tam na uczelnię, więc wszyscy pojechali by spotkać się całą grupą na koncercie. Kyle dzwonił do mnie parę minut temu. Świetnie się bawią."
"Kyle tam jest?" pyta zaskoczony Max. Tego się nie spodziewał.
"Po tym jak wasz opiekun..." Szeryf przerywa, jakby nie był pewny ile z tego co się stało z Nasedo Max chce pamiętać. W końcu kontynuuje, gdy uświadamia sobie, że Max musi znać prawdę, bez względu na to jak bardzo jest bolesna. "Po tym jak zginął, Tess nie miała dokąd iść. Wziąłem ją do siebie. Teraz jest niczym członek rodziny. Musieliśmy powiedzieć Kyle'owi prawdę, Max. Musiał ją znać dla własnego bezpieczeństwa."
Zapada cisza gdy Max przetwarza w duchu wszystko, czego się dowiedział. Szeryf zdaje się rozumieć, że potrzebuje na to chwili, a przynajmniej tak się Max'owi wydaje. Ale kolejne słowa Valentiego pokazują mu, że się myli. Szeryf przygotowywał się do przekazania tego, co według niego jest najgorszą wiadomością.
"Max, trzy lata temu powiedziałem twojej siostrze, że znalazłem niezbity dowód na to, że nie żyjesz." Szeryf mówi to bardzo szybko i niespodziewanie, jakby to była najstraszniejsza rzecz jaką w życiu zrobił.
"Cieszę się." Mówi pewnie Max i rzeczywiście tak jest.
Wie, że dawno przestali go szukać. Isabel przestała przychodzić do jego snów i zrozumiał, że ona wierzy, iż zginął. To było jedyne wyjaśnienie jej nagłej nieobecności. Sam naprowadził ją na taki wniosek, zrobił to specjalnie, zamykając się przed nią. Uzyskał taką kontrolę nad swoim umysłem - musiał się tego nauczyć by przetrwać - i w końcu jego siostra nie była w stanie przebić się do jego podświadomości. Nie mógł na to pozwolić. Isabel nie mogła się dowiedzieć co się z nim dzieje. Nie mogła tak cierpieć. Fakt, że Isabel nigdy nie stała się na tyle silna, by go ponownie odnaleźć, uspokoił go. To znaczyło, że nigdy nie musiała, że jest bezpieczna. A przynajmniej tak sobie mówił, przez ostatnie pięć lat.
Tak, jest zadowolony, że szeryf skłamał. W ten sposób było dobrze. Lepiej im bez niego.
"Max?" Głos szeryfa nie jest taki, jakim go pamięta. Teraz jest niepewny, nieznacznie naznaczony strachem. Max nie może go winić. Valenti obawia się, że to wszystko zacznie się od nowa. Że powrót Maxa sprowadzi niebezpieczeństwo na Kyle'a i pozostałych, za których bezpieczeństwo szeryf czuje się odpowiedzialny. Max jest zaskoczony, że raz jeszcze, pomylił się. "Powiedz mi gdzie jesteś. Wracaj do domu Max. Oni cię potrzebują."
"Nie."
"Max." Szeryf zaczyna być zły. "Oni są względnie szczęśliwi, ale jeszcze tego nie przeboleli. To się nigdy nie stanie. Twój powrót przynajmniej złagodzi trochę ból."
"I sprowadzi na nich niebezpieczeństwo," mówi szorstko Max. Przez chwilę się nie odzywa, by dać szeryfowi czas na zaabsorbowanie jego słów, by przypomniał sobie jak to było przedtem. W końcu pyta, chce wiedzieć dokładnie co przecierpieli jego bliscy, "Moi rodzice... Co... co oni myślą..." urywa, jego serce bije coraz szybciej. Ponieważ to da mu odpowiedź na pytanie co dokładnie się stało. W końcu pozna prawdę o śmierci Liz. Powiedzieli mu, co jej zrobili, ale chce by szeryf powiedział mu, że to było kłamstwo, tak jak zawsze to czuł, kłamstwo, które widział w oczach Pierce'a.
Pod koniec znał oczy Pierce'a, wiedział jak je odczytywać, znał je lepiej niż kogokolwiek innego. Był do tego zmuszony, żeby przetrwać. To był jeszcze jeden powód, dla którego Max nienawidził Pierce'a. On nie tylko ukradł młode życie Liz Parker; skradł także należne jej miejsce, jako osoby, którą Max mógł odczytać najlepiej.
"Twoi rodzice i Parkerowie myślą, że oboje zginęliście w wypadku samochodowym," wyjaśnia cicho szeryf. "Jetta została znaleziona w rzece dwa dni po waszym zniknięciu. Nie było ciał. W czasie dochodzenia wywnioskowano, że prąd je porwał. Rzeka była bardzo wzburzona tamtej nocy."
Max zamyka oczy i opera czoło o ściankę budki telefonicznej. Odgania wspomnienia tamtej rzeki. Zmusza się do nie myślenia o tym, jak Liz została od niego oderwana w chwili, gdy wpadli do wody. To, co się stało w rzece, doprowadziło do jej śmierci. Regularnie się tym zadręcza - myślami o tym, jak ona zginęła dla niego. Jak on przeżył, a ona nie; nigdy sobie tego nie wybaczy. Ale teraz nie czas na to. Będzie miał mnóstwo czasu, by później o tym myśleć. Będzie mógł spędzić całe swoje samotne życie na myśleniu o tym.
"A co z tylnią szybą?" pyta szeryfa, przypominając sobie kule, które ją roztrzaskały, wzdryga się na to wspomnienie. Wspomnienia nie chcą odejść. "Nie wzbudziło to podejrzeń?"
"Nikt się nigdy o tym nie dowiedział," gorzko odpowiada szeryf. "Ich przykrywka była świetna. Nigdy nie dopuścili waszych rodziców w pobliże tego samochodu. Ja oczywiście w końcu go znalazłem. Szukałem was obojga przez długi czas."
"Wiem szeryfie," mówi Max, rozumiejąc, że musi pocieszyć starszego mężczyznę. "Dziękuję panu za to."
"Przepraszam, że nigdy cię nie odnalazłem." Valenti prawie płacze, wprawdzie stara się to ukryć, ale Max i tak wie. Rozumie, że szeryf dręczył się ich zniknięciem przez lata. To oczywiście nie była jego wina. Wszystko stało się z winy Maxa. To on sprowadził niebezpieczeństwo na nich wszystkich.
"Próbował pan," mówi mu Max. "To wystarczy."
"Max, wracaj do domu."
"Nie mogę."
Przez długą chwilę jest cisza. Max ma ochotę odłożyć słuchawkę. Ponieważ, tak naprawdę nie pozostało już nic więcej do powiedzenia. A jednak, coś mu mówi, że szeryf jeszcze nie skończył. Że Valenti musi jeszcze coś z siebie wyrzucić.
"Max, jeżeli nie wrócisz do domu, oni wygrają." To ostatnia desperacka próba Valentiego. Całkiem skuteczna. To argument, którego Max sam wielokrotnie używał, kiedy ta część jego, która jest samolubna prawie wygrywała z tą, która nie jest.
"Szeryfie, oni już wygrali," mówi Max, jest śmiertelnie wyczerpany. "Liz nie żyje. Nie ma już powodu, by walczyć."
Po czym ostrożnie odkłada słuchawkę na widełki aparatu.
Hotaru myślę, że ta część odpowie na twoje pytanie co do losu Maxa.
Jeszcze jedno, chciałam tylko powiedzieć, ze postaram sie zamieszczać nowe części regularnie. Na razie, z powodu sesji, będzie to raz w tygodniu - w środy, a potem prawdopodobnie będą dwie części tygodniowo.
Miłego czytania
<center>CZĘŚĆ 2</center>
"Max."
Jego głos jest przytłumiony i zszokowany, zupełnie jakby rozmawiał z duchem. W pewnym sensie tak właśnie jest. Max Evans zadzwonił do niego, bo nie ma nikogo innego. Telefon do pozostałych oznaczałby dla nich wyrok śmierci. Zbyt dużo wycierpiał przez ostatnie lata, żeby teraz na to pozwolić.
A jednak jest wolny i musi wiedzieć. Musi wiedzieć, że oni są bezpieczni, że są szczęśliwi. Musi wiedzieć czy jego oprawcy dotrzymali swojej części umowy. Ma nadzieję, że tak. Oni i tak nigdy nie wierzyli, że jest ktoś jeszcze, nigdy nie grozili innym, jeśli nie liczyć tego, co mówili, by zmusić go do współpracy. Kiedy już będzie wiedział, zniknie na zawsze, zostawi ich wszystkich by mogli spokojnie żyć.
Ale nie może ruszyć dalej dopóki się nie dowie.
"To ja," potwierdza krótko. "Szeryfie, nie dzwoniłbym..."
"Powiedz mi, gdzie jesteś," poleca mu szeryf, w jego głosie nie ma wahania, nie bawi się w żadne gierki, ciągle jest taki jak zawsze. Max wciąż pamięta terror tamtych dni, kiedy Valenti był jego wrogiem, kiedy szeryf był nieustannie dwa kroki za nim. Właśnie dlatego teraz Max mu ufa. Kiedy szeryf zmienił zdanie na jego temat, Max wiedział, że zrobił to na dobre, że nigdy nie mógłby mieć lepszego sprzymierzeńca. Nigdy też nie miał okazji podziękować szeryfowi za to, że usiłował go ocalić. Robiąc to ryzykował swoim życiem i karierą. Max nawet nie był pewien, czy Valenti wciąż urzęduje w biurze szeryfa w Roswell, gdy brał do ręki słuchawkę i wykręcając numer.
Ale on wciąż jest szeryfem. Nie okłamali go w tej kwestii. Powiedzieli, że jeśli będzie współpracował, że jeśli nie będzie sprawiał więcej kłopotów, to pozwolą szeryfowi zatrzymać posadę. Nie pociągną go do odpowiedzialności za wdarcie się do Eagle Rock. Zresztą i tak nie dbali o Valentiego. Nie rozumieli obsesji szeryfa, jego determinacji by poznać prawdę. Przez lata szukał Maxa. Max wiedział o tym, ponieważ mu powiedzieli, docinali mu w ten sposób. Ale zostawili Valentiego w spokoju, zawsze pozostając krok przez nim. Max szybko zrozumiał, że dla Pierce'a to była niemal gra, zapewniająca mu rozrywkę, kiedy nie angażował się w swoje ulubione zajęcie. Kiedy nie torturował Maxa.
Ostatecznie Valenti i tak poniósł porażkę. Max nigdy nie został odnaleziony, częściowo z własnego wyboru. Zamknął swój umysł przed Isabel, był zdeterminowany by chronić ich wszystkich, jego obsesją było upewnienie się, że już nigdy nie narażą się na niebezpieczeństwo by go ratować.
Pierwsza próba kosztowała życie Liz. Osoba, która znaczyła dla niego najwięcej, była już stracona. Nie pozwoli by reszta skończyła w ten sam sposób. Nie dla niego.
Co wcale nie oznaczało, że nie chciał uciec. Ale wiedział, że jedyna możliwość, by kiedykolwiek odzyskać wolność, to ocalić się samemu. I jedynym sposobem na to było przekonanie ich, że nigdy nie spróbuje. Zajęło to pięć lat, ale w końcu to zrobił. Stopniowo... bardzo stopniowo... stali się pewni co do niego, myśleli, że przekroczył już punkt, gdy jakakolwiek próba ucieczki była jeszcze możliwa. Osłabili straże, stali się nieuważni.
Teraz był wolny, gotowy by upewnić się, że ci, na których mu zależało są bezpieczni i wtedy będzie mógł przeżyć swoje nieszczęsne życie z tą jedną spokojną myślą.
"Nie powiem panu, szeryfie," mówi. "Chcę tylko wiedzieć co z nimi."
"Co z tobą?" pyta szeryf. "Max pozwól mi przyjechać i przywieść cię do domu. Zgódź się synu."
"Nie. Proszę szeryfie. Niech mi pan po prostu powie. A potem proszę zapomnieć, że kiedykolwiek dzwoniłem." Powinien był odłożyć słuchawkę kiedy tylko szeryf zapytał gdzie jest. Szeryf jest w pracy. Może namierzyć tą rozmowę jeśli zechce. Max to wie, ale nie może się rozłączyć. Jeszcze nie. Teraz błaga; nienawidzi tego, nie błagał od pięciu lat - nie odkąd próbował ocalić Liz - ale teraz to zrobi. Musi wiedzieć. Jeżeli szeryf namierzy telefon, zanim tu dotrze, Max i tak będzie już daleko.
Musi wiedzieć. Nie zniesie życia w samotności, chyba że oni mają się dobrze. Nigdy nie przyzwyczaił się na nowo do samotności. To powinno być proste. Całe życie był sam. Ale po Liz nie było już powrotu. Po tym jak ufał pięciu osobom, nie był w stanie przypomnieć sobie jak to było przedtem. Teraz musi się o nich martwić, więc musi wiedzieć.
"Wszyscy mają się dobrze," mówi mu w końcu szeryf. "Właściwie to wszyscy są teraz w Nowym Yorku. Maria ma tam występ."
"Występ?" Max nic nie wie i jest spragniony nawet najdrobniejszych faktów tak, jak człowiek błąkający się na pustyni spragniony jest kropli wody. Pochłania informacje z westchnieniem ulgi.
"Wiesz, że ona jest piosenkarką?" pyta szeryf. "Odniosła całkiem spory sukces. Alex chodzi tam na uczelnię, więc wszyscy pojechali by spotkać się całą grupą na koncercie. Kyle dzwonił do mnie parę minut temu. Świetnie się bawią."
"Kyle tam jest?" pyta zaskoczony Max. Tego się nie spodziewał.
"Po tym jak wasz opiekun..." Szeryf przerywa, jakby nie był pewny ile z tego co się stało z Nasedo Max chce pamiętać. W końcu kontynuuje, gdy uświadamia sobie, że Max musi znać prawdę, bez względu na to jak bardzo jest bolesna. "Po tym jak zginął, Tess nie miała dokąd iść. Wziąłem ją do siebie. Teraz jest niczym członek rodziny. Musieliśmy powiedzieć Kyle'owi prawdę, Max. Musiał ją znać dla własnego bezpieczeństwa."
Zapada cisza gdy Max przetwarza w duchu wszystko, czego się dowiedział. Szeryf zdaje się rozumieć, że potrzebuje na to chwili, a przynajmniej tak się Max'owi wydaje. Ale kolejne słowa Valentiego pokazują mu, że się myli. Szeryf przygotowywał się do przekazania tego, co według niego jest najgorszą wiadomością.
"Max, trzy lata temu powiedziałem twojej siostrze, że znalazłem niezbity dowód na to, że nie żyjesz." Szeryf mówi to bardzo szybko i niespodziewanie, jakby to była najstraszniejsza rzecz jaką w życiu zrobił.
"Cieszę się." Mówi pewnie Max i rzeczywiście tak jest.
Wie, że dawno przestali go szukać. Isabel przestała przychodzić do jego snów i zrozumiał, że ona wierzy, iż zginął. To było jedyne wyjaśnienie jej nagłej nieobecności. Sam naprowadził ją na taki wniosek, zrobił to specjalnie, zamykając się przed nią. Uzyskał taką kontrolę nad swoim umysłem - musiał się tego nauczyć by przetrwać - i w końcu jego siostra nie była w stanie przebić się do jego podświadomości. Nie mógł na to pozwolić. Isabel nie mogła się dowiedzieć co się z nim dzieje. Nie mogła tak cierpieć. Fakt, że Isabel nigdy nie stała się na tyle silna, by go ponownie odnaleźć, uspokoił go. To znaczyło, że nigdy nie musiała, że jest bezpieczna. A przynajmniej tak sobie mówił, przez ostatnie pięć lat.
Tak, jest zadowolony, że szeryf skłamał. W ten sposób było dobrze. Lepiej im bez niego.
"Max?" Głos szeryfa nie jest taki, jakim go pamięta. Teraz jest niepewny, nieznacznie naznaczony strachem. Max nie może go winić. Valenti obawia się, że to wszystko zacznie się od nowa. Że powrót Maxa sprowadzi niebezpieczeństwo na Kyle'a i pozostałych, za których bezpieczeństwo szeryf czuje się odpowiedzialny. Max jest zaskoczony, że raz jeszcze, pomylił się. "Powiedz mi gdzie jesteś. Wracaj do domu Max. Oni cię potrzebują."
"Nie."
"Max." Szeryf zaczyna być zły. "Oni są względnie szczęśliwi, ale jeszcze tego nie przeboleli. To się nigdy nie stanie. Twój powrót przynajmniej złagodzi trochę ból."
"I sprowadzi na nich niebezpieczeństwo," mówi szorstko Max. Przez chwilę się nie odzywa, by dać szeryfowi czas na zaabsorbowanie jego słów, by przypomniał sobie jak to było przedtem. W końcu pyta, chce wiedzieć dokładnie co przecierpieli jego bliscy, "Moi rodzice... Co... co oni myślą..." urywa, jego serce bije coraz szybciej. Ponieważ to da mu odpowiedź na pytanie co dokładnie się stało. W końcu pozna prawdę o śmierci Liz. Powiedzieli mu, co jej zrobili, ale chce by szeryf powiedział mu, że to było kłamstwo, tak jak zawsze to czuł, kłamstwo, które widział w oczach Pierce'a.
Pod koniec znał oczy Pierce'a, wiedział jak je odczytywać, znał je lepiej niż kogokolwiek innego. Był do tego zmuszony, żeby przetrwać. To był jeszcze jeden powód, dla którego Max nienawidził Pierce'a. On nie tylko ukradł młode życie Liz Parker; skradł także należne jej miejsce, jako osoby, którą Max mógł odczytać najlepiej.
"Twoi rodzice i Parkerowie myślą, że oboje zginęliście w wypadku samochodowym," wyjaśnia cicho szeryf. "Jetta została znaleziona w rzece dwa dni po waszym zniknięciu. Nie było ciał. W czasie dochodzenia wywnioskowano, że prąd je porwał. Rzeka była bardzo wzburzona tamtej nocy."
Max zamyka oczy i opera czoło o ściankę budki telefonicznej. Odgania wspomnienia tamtej rzeki. Zmusza się do nie myślenia o tym, jak Liz została od niego oderwana w chwili, gdy wpadli do wody. To, co się stało w rzece, doprowadziło do jej śmierci. Regularnie się tym zadręcza - myślami o tym, jak ona zginęła dla niego. Jak on przeżył, a ona nie; nigdy sobie tego nie wybaczy. Ale teraz nie czas na to. Będzie miał mnóstwo czasu, by później o tym myśleć. Będzie mógł spędzić całe swoje samotne życie na myśleniu o tym.
"A co z tylnią szybą?" pyta szeryfa, przypominając sobie kule, które ją roztrzaskały, wzdryga się na to wspomnienie. Wspomnienia nie chcą odejść. "Nie wzbudziło to podejrzeń?"
"Nikt się nigdy o tym nie dowiedział," gorzko odpowiada szeryf. "Ich przykrywka była świetna. Nigdy nie dopuścili waszych rodziców w pobliże tego samochodu. Ja oczywiście w końcu go znalazłem. Szukałem was obojga przez długi czas."
"Wiem szeryfie," mówi Max, rozumiejąc, że musi pocieszyć starszego mężczyznę. "Dziękuję panu za to."
"Przepraszam, że nigdy cię nie odnalazłem." Valenti prawie płacze, wprawdzie stara się to ukryć, ale Max i tak wie. Rozumie, że szeryf dręczył się ich zniknięciem przez lata. To oczywiście nie była jego wina. Wszystko stało się z winy Maxa. To on sprowadził niebezpieczeństwo na nich wszystkich.
"Próbował pan," mówi mu Max. "To wystarczy."
"Max, wracaj do domu."
"Nie mogę."
Przez długą chwilę jest cisza. Max ma ochotę odłożyć słuchawkę. Ponieważ, tak naprawdę nie pozostało już nic więcej do powiedzenia. A jednak, coś mu mówi, że szeryf jeszcze nie skończył. Że Valenti musi jeszcze coś z siebie wyrzucić.
"Max, jeżeli nie wrócisz do domu, oni wygrają." To ostatnia desperacka próba Valentiego. Całkiem skuteczna. To argument, którego Max sam wielokrotnie używał, kiedy ta część jego, która jest samolubna prawie wygrywała z tą, która nie jest.
"Szeryfie, oni już wygrali," mówi Max, jest śmiertelnie wyczerpany. "Liz nie żyje. Nie ma już powodu, by walczyć."
Po czym ostrożnie odkłada słuchawkę na widełki aparatu.
Last edited by Milla on Wed Oct 20, 2004 8:52 pm, edited 3 times in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Ech... typowy Max. Nieco przerażające - ale jednak jak bardzo charakterystyczna postawa z serii "Przepraszam, że żyję". Miałam napisać coś jeszcze, ale jestem otumaniona, usiłowałam zrobić tak zwaną pracę na francuski i mnie ogłupiło. Na miesiąc przed końcem roku szkolnego zmieniać klasie plan lekcji i dwóch nauczycieli... mogę się już pożegnać z piątką z jednego z nich - "za zaangażowanie społeczne" z francuskiego Idę ratować ocenę a jak mi się przypomni co miałam dopisać...
To jedno z tych opowiadań, które wciągają człowieka już po pierwszym rozdziale, ponure, choć jednocześnie tli się w nim odrobina nadziei...i ta koncentracja na przezyciach bohaterów, tych nabardziej intymnych i głęboko ukrytych....kocham taki styl- strzępy zdań, myśli kórych żadne z nich nie wypowiedziałoby na głos...Jeśli chodzi o Maxa...co mam powiedzieć to jedna z baaardzo często spotykanych w fanficach sytuacji. Człowiek sam nie wie, czy go przytulić, czy huknąć po głowie za ten tępy upór, czy też zzielenieć na myśl co musiał przejść przez te pięć lat na łasce zboczonej świni, pardon, amerykańskiego patrioty akka agenta Pierce'a Zwłaszcza ja, będąc na bierząco, mam ochotę na to trzecie.Dzięki za piękne tłumaczenie i czekam na następny rozdział....bo to będzie chyba mój ulubiony...ten z piosenką
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Eh, Lizziett zgadzam się z tobą w pełni. Nie wiadomo, co zrobić z Maxem... ale po prostu żal zalewa serce... a może coś jeszcze innego, nieokreślonego... ze strachem patrujemy się we własne uczucia, chcąc a jednocześnie nie chcąc ich nazwać, określić... bo okazałoby się wówczas, że tych kilkadziesiąt zdań wywołuje w nas uczucia, których na co dzień nie doświadczamy tak intensywnie... i to właśnie kocham w dobrych opowieściach. Że są w stanie poruszyć tak bardzo, iz czasem ogarnia nas strach przed przyznaniem sie do tego.
Nie wiem, być może nie jestem obiektywna ale jak zawsze podchodzę z sercem do każdej decyzji Maxa i staram się rozumieć jego motywy. Wielu uważało Maxa za mięczka, kogoś słabego i niezdecydowanego. Właśnie tu pokazuje jaki jest naprawdę. Po tylu ciężkich przejściach, praniu mózgu, torturach i poczuciu ciągłego zagrożenia, lęku o wszystkich i ogromnej rozpaczy po stracie, zdobywa się na gest..chronienia za wszelką cenę innych. Jest uparty - może raczej konsekwentny - ale to także ratowało przyjaciół przed skończeniem w "białym pokoju", tak w serialu jak i opowiadaniach dreamerek.
Tego się nie spodziewałam. Kolejne piękne i niesamowite opowiadanie! Czytając pierwszą część nie spodziewałam się, iż druga będzie miała właśnie taką formę. I nie chodzi mi o tłumaczenie (bo jest świetne!), lecz o treść - spodziewałam się akcji opartej na przeżyciach Liz. Naprawdę miłe zaskoczenie! Jakoś od razu sobie przypomniałam "white room", wszystkie "złe rzeczy" z tamtego odcinka. Cóż, jakoś tak się dzieje, że Max zawsze będzie tzw. bohaterem romantycznym, z całym bagażem nieszczęśliwych przeżyć, które musi unieść na swych barkach dla dobra ogółu. Biedactwo! Dzięki za tłumaczenie!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
No to znowu się wtrącę. W dalszym ciągu nie pamiętam... a, nie, już dobrze! Pamiętam. Otóż jest coś, co mnie tutaj zastanawia... większość opowiadań jest w czasie przeszłym. Ja tak się już do tego przyzwyczaiłam, że czasami nawet nie zauważam zmiany czasów i w sumie później mam wrażenie, że było tak jak w innych opowiadaniach. A tutaj nie. Teraźniejszy. I czytając po polsku to zauważam, po prostu jest... inaczej... Bardzo inaczej.W dodatku obejrzałam sobie hurtem White Room i Destiny, dość późnym wieczorem w ramach wyrzucenia z głowy gór, nizin i turystyki czyli krótko mówiąc odstersować się po szkole (nawiasem pisząc tatuś obejrzał również. Było po polsku i nie musiał się wysilać, spodobał mu się Michael, Pierce zniesmaczył, a Liz rozczarowała). I oglądając Destiny... nie linczować... znowu nie zauważyłam, żeby raz - ta ich matka była taka piękna, a dwa to miałam ochotę huknąć po głowie Liz i wydrzeć się na nią.A tak wracając do opowiadania - decyzja o zamknięciu się przed Isabel i przed szansą na uratowanie musiała być dla niego najtrudniejszą... Wiedział, co z nim będzie, i choć najbardziej pragnął normalności, to jednak wyrzekł się jej, żeby chronić innych. Pierce powiedział mu, że jest mu potrzebny żywy - nie martwy. A po śmierci Liz wszystko się zmieniło. To, co się z nią stało, to już druga strona medalu i można uznać, że miała szczęście w nieszczęściu - skoro FBI znalazło Maxa drugi raz, a jej nie, skoro udało jej się nie dość że przeżyć, to jeszcze żyć...PS: Lizziett, co za zmiana... Zaczęłam się zastanawiać kto ma taki avatar, a dopiero później dotarło do mnie, że to ty Nie ma to jak błyskawiczne kojarzenie faktów
Stwierdziłam, że już najwyższy czas zainstalować sobie avatar, po tym jak ktoś, chyba Ela, stwierdził że w myślach łączy osoby z forum z tym obrazeczkiem obok. Doszłam do wniosku że w tej sytuacji zapewne egzystuję w masowej wyobraźni jako czarna dziura i ups...perspektywa ta nie wydała mi się szczególnie świetlana A dlaczego właśnie ten? Podobno często robię dokładnie taką minę Elu, no jasne że zgadzam się z tobą, że ośli upór Maxa wypływa z jego troski o wszystkich i o wszystko...i takim właśnie pokochało go większość widzów Roswell..wiecznie stroskanego i w gruncie rzeczy nadopiekuńczego, dojrzałego chłopaka, który pragnąc ocalić tych których kocha gotów jest skazać się na każde cierpienie.Sęk w tym, że oni też go kochali. Liz, Isabel, Michael, w pewnym sensie Maria, o rodzicach nie wspominając. A Max wybierając taką a nie inną drogę, kompletnie lekceważył ból, jakiego musieliby doznać wiedząc, że on gdzieś tam jest, cierpi, być może umiera, samotny. Czy on naprawdę sądził, że potrafiliby wytrzymać sami ze sobą, wiedząc że zrobił to dla nich? Jak on czułby się na ich miejscu, gdyby to np Michael wpadł na taką błyskotliwą ideę .PS: Lizziett, co za zmiana... Zaczęłam się zastanawiać kto ma taki avatar, a dopiero później dotarło do mnie, że to ty Nie ma to jak błyskawiczne kojarzenie faktów
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Tak Lizziett ale jest coś takiego jak wybór mniejszego zła (kiedyś rozmawialiśmy o tym i upierano się że nie ma czegoś takiego). Niestety życie kieruje się własnymi prawami i Max wiele razy stawał przed takim dylematem. TEOTW, CRY (decyzja Is o wyjeździe z Roswell), Departure (powrót z Tess do domu). Wszystkie decyzje podejmowane wbrew sobie, wbrew temu co dyktowało mu serce. Intencje zawsze były te same. Dobro innych mimo, że teraz być może oni o tym nie wiedzą. W wielu wypadkach okazywało się, że miał rację. Mylił się czasami, owszem. Ale w ostateczności cała grupa przetrwała. W przypadku tego opowiadania to ten sam Max. Wybrał to co uznał za słuszne...ocalenie tych których kochał. Nie było innego sposobu.Patrząc na avatarek, wiem z kim będziesz mi się kojarzyła, Aniu.
Hi everyone!I thought I would just pop in and say hi, and thank Milla for translating this. It has to be such hard work! It's nice to see so much response, although I have absolutely no idea what you're saying. My online Polish/English dictionary translates about half of what you're saying. lolAnyway, thanks again to Milla, and I hope you enjoy this. I know it is angstland central, but it is very close to my heart. I never expected that I would write something like this, but the whole central theme of this story would just not leave me alone. Some of you may notice later on that it takes its central theme from a very famous English-language novel. I won't say anything else about that until Milla gets up to that part, so as to not spoil what's going to happen. Enjoy!Kath
Hi! Nie wiem co powiedzieć. Zaledwie tydzień temu obiecałam, że w każdą środę będę zamieszczała nową część Tak... no więc jest czwartek, a nowej części ciągle nie ma.
Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to, to że przez ostatni tydzień cały czas sie uczyłam. Nie miałam nawet czasu żeby dobrze sprawdzić tłumaczemnie i zrobić poprawki, nie mówiąc już nawet o wysłaniu jej Nan i Renyi do sprawdzenia.
Dzisiaj zdałam pierwszy egzamin i mam tydzień przerwy do następnego, więc mam nadzieję, że wkrótce będę gotowa, by umieścić część 3. Jeszcze raz przepraszam za nie trzymanie sie grafiku.
Hi Kath!
It's great that you've droped by to say 'hi'. You don't have to thank me for translating this story, it's plain pleasure, belive me. I loved reading BFM, and I really like working at it's translation.
Hugs,
Milla
Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to, to że przez ostatni tydzień cały czas sie uczyłam. Nie miałam nawet czasu żeby dobrze sprawdzić tłumaczemnie i zrobić poprawki, nie mówiąc już nawet o wysłaniu jej Nan i Renyi do sprawdzenia.
Dzisiaj zdałam pierwszy egzamin i mam tydzień przerwy do następnego, więc mam nadzieję, że wkrótce będę gotowa, by umieścić część 3. Jeszcze raz przepraszam za nie trzymanie sie grafiku.
Hi Kath!
It's great that you've droped by to say 'hi'. You don't have to thank me for translating this story, it's plain pleasure, belive me. I loved reading BFM, and I really like working at it's translation.
Hugs,
Milla
Last edited by Milla on Mon Jul 12, 2004 10:02 pm, edited 1 time in total.
AN: Przede wzystkim przepraszam za opóźnienie. Chciałabym obiecać, że to sie więcej nie powtórzy, ale niestety nie moge tego zrobić. Od moich ocen w tej sesji zależy, czy dostanę sie na wybraną specjalizację, więc nauka przede wszystkim. Magę natomiast obiecać, że wynagrodzę wam to po zakończeniu sesji. Jeszcze raz sorrki.
Widzę, że wywiązała nam się mała dyskusja na temat tego, czy Max miał prawo poświęcić sie dla reszty. Nie jestem autorką, więc uzałam, że mogę dodać swoje trzy grosze. Zwykla strasznie mnie irytuje, gdy ktoś poświęca sie dla ogółu, ale w przypadku tego opowiadania jest trochę inaczej. Los Maxa jest tragiczny, ale jednak jego decyzja ocaliła innych. Trzeba pamiętać, że tu Pierce nie zginął. Ten psychopata żyje i zagraża pozostałym.
Zresztą ochrona pozostałych to nie jedyny motyw Maxa, pamiętajcie że on myśłi, że Liz zginęła próbując go ratować.... A teraz znając charakter Maxa, jak myślicie on sie z tym czuje? Dokładnie.
Liz16 Nie martw się. Liz żyje. Po prostu Max o tym nie wie, jest przekonany, że ona zginęła tamtej nocy kiedy skoczyli z mostu.
Lizziett Świetny avatar!
Jeszcze jedna sprawa. Zdecydowałam się pozostawić piosenkę w orginale, bo po prostu nie da sie przetłumaczyc dobrze tekstu piosenki, zawsze traci ona swój charakter i urok. Wiem jednak, że ta piosenka jest bardzo ważną częścia tego rozdziału, więc jeśli ktoś nie zna angielskiego, a chciałby znać słowa, niech da mi znać. Mam ją przetłumaczoną i moge przesłać.
Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale odwiedziła nas autorka tej pięknej opowieści. Więc jeśli ktoś zna angielski może zostawić dla niej kilka słów. Wiem od Kath, że zamierza do nas zaglądać.
Dość tego gadania, oto nowa część. Miłego czytania.
<center>CZĘŚĆ 3</center>
Budząc się czuje światło padające na jej twarz. Ból głowy jest nie do zniesienia. Podnosi dłoń do czoła, a kiedy ją odsuwa widzi, że jest pokryta krwią. Przygląda się temu nie rozumiejąc.
Skąd się tu wzięła?
Mimo żaru południowego słońca, zaczyna się trząść. Dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, że leży w kałuży wody. Podnosi się do pozycji siedzącej z jękiem, jej głowa boli jeszcze bardziej niż wcześniej.
Z trudem rozgląda się dookoła, patrzy na otaczające ją drzewa, nieznacznie marszczy czoło. Gdzie ona jest? Słyszy wodę płynącą gdzieś niedaleko. Z trudem udaje jej się wstać i zdaje sobie sprawę, że znajduje się na brzegu rzeki. Jednak nie pobudza to jej pamięci. Nie pamięta tej rzeki, ani też dlaczego się tu znalazła.
Próbuje znaleźć w umyśle jakieś wyjaśnienie. Dopiero w tym momencie uświadamia sobie, że ma w głowie pustkę. Wie tylko, że jest mokra, burczy jej w brzuchu, czuje spaleniznę i słyszy świergot ptaka w pobliskiej kępie trawy. Wie, i to z absolutną pewnością, że to wróbel. Pamięta, że w szóstej klasie była na wycieczce szkolnej podczas której obserwowali ptaki i że jej nauczyciel uwielbiał rozpoznawać patki po ich odgłosach.
Jak może to pamiętać, skoro nie jest w stanie przypomnieć sobie nawet własnego imienia.
* * *
Beth wzdycha ciężko wkładając klucz do zamka by otworzyć drzwi mieszkania, które dzieli z Zanem. Wie, że on pracuje dziś wieczorem i że przez jakiś czas będzie miała mieszkanie tylko dla siebie. Jest z tego zadowolona. Wprawdzie bardzo go kocha, ale jest zmęczona i potrzebuje trochę czasu dla siebie. Specjalnie odczekała trochę ze swoim powrotem, żeby zdążył wyjść. Nie może znieść troski, którą on ostatnio wręcz nieustannie jej okazuje.
Sama wystarczająco się martwi. Ostatnie czego jej w tej chwili potrzeba to nieustanne uspokajanie Zana. Przed otworzeniem drzwi pozwala sobie, by na chwile oprzeć czoło o futrynę. Czuje drewno ocierające się o jej skórę i wie, że to jest prawdziwe.
Na samym początku, jej pięć zmysłów ocaliło ją. Ciągle coś wiedziała. Pamiętała zapach pizzy, była pewna że lubi słuchać muzyki, była też przekonana że smak Tabasco przyprawia ją o mdłości, pamiętała że widok gwiazd na nocnym niebie jest magiczny, wiedziała jak to jest gdy czyjeś palce z czułością gładzą twoją dłoń.
Nawet teraz kiedy jest zaniepokojona, to jej pięć zmysłów daje jej odrobinę bezpieczeństwa. Sięga do otaczającego ją świata i koncentruje się na tym, co jest, a nie na tym co było.
Dlaczego? Dlaczego teraz? Dlaczego sny znów się zaczęły?
Kiedyś miała je nieustannie. Kiedy poznała Zana – kiedy się w nim zakochała – sny stopniowo zaniknęły, gdy zaczęła czuć się bezpiecznie i gdy zyskała przeświadczenie, że mimo wszystko na świecie jest dla niej miejsce.
On był pierwszą osobą, którą sobie przypomniała. Chociaż to wcale nie było wspomnienie, prawda? Bo przecież oni nigdy się nie spotkali. Nie wcześniej. Wyśniła go sobie. A przynajmniej on jej tak mówi.
A jednak wydaje jej się, że to nie może być prawda. Że jej sny wcale nie są wspomnieniami, tylko przepowiednią tragedii, która ma się wydarzyć.
Musi wiedzieć. Musi wiedzieć, co było wcześniej.
Przedtem. Przedtem i Potem. Potem.
Nie ma „pomiędzy”.
Tylko przed wypadkiem. I po. Tylko przed Zanem i po.
Ona żyje w ‘po’. Chce przestać tęsknić za ‘przedtem’.
Skoro same nie jest w stanie przypomnieć sobie ‘przedtem’, to zaakceptuje pomoc. Teraz nie ma wyboru.
Dziś wieczorem. Dziś wieczorem w końcu wykorzeni ‘przedtem’. Jest zdeterminowana. To się musi skończyć. Nie może dłużej pozwalać na tą niepewność; nie może dłużej ranić Zana.
Musi wiedzieć.
Musi się dowiedzieć dlaczego, mimo że już go znalazła, wciąż śni o odnalezieniu go?
Teraz pójdzie spać. Będzie spała, a Lonnie przyjdzie i dowie się.
I kiedy Zan wróci, to będzie już skończone. Lonnie pomoże i wreszcie ona będzie w stanie żyć w ‘potem’.
* * *
Tak się nie stanie.
Kiedy wchodzi do mieszkania, nie może zadzwonić do Lonnie, ponieważ Zan jest w domu. Nie poszedł do pracy. Beth wpatruje się w niego niepewnie. Dlaczego akurat dzisiaj ze wszystkich dni zdecydował się wziąć zwolnienie? Czy on nie wie, że ona musi to zrobić sama?
Oczywiście, że nic nie wie. Skąd miałby wiedzieć? Nie powiedziała mu. Planowała sama zadzwonić do Lonnie bo nie chciała robić mu nadziei.
Ale nie dzisiaj. Jest za późno. Bo on ma niespodziankę. Wychodzą.
Nic nie może na to poradzić. Jest szczęśliwa. Ulżyło jej. Nie musi jeszcze rezygnować z ‘przedtem’.
„Dokąd idziemy?” pyta, drocząc się z nim, próbuje wyciągnąć z niego informacje. Ale nic z tego.
„To niespodzianka,” szepcze jej do ucha. „Idź się przebrać.”
„Na luzie czy elegancko?” pyta, całując go delikatnie.
„Subtelna elegancja,” odpowiada Zan, uśmiechając się. Beth odpowiada uśmiechem. To taki ich prywatny żart.
Kiedyś Zan i elegancja nie występowali w tym samym zdaniu. Zan i subtelna elegancja też by się nie wymieszały. Prawdę mówiąc on wciąż nosi się głównie na luzie. Nie jest już ‘punkiem’, jakim był dawniej, ale zawsze aż prosi się o golenie i czasami Beth chciałaby żeby obciął włosy trochę krócej. Ale to jest Zan i on wie co to jest subtelna elegancja. Nauczyła go tego, bo chciał się tego dla niej nauczyć. Jakim cudem wiedziała dość by go nauczyć, tego nie jest pewna, ale to jedna z rzeczy które ona po prostu wie. Od momentu kiedy się pierwszy raz spotkali, Beth wiedziała kim może stać się Zan.
A jednak ona zdaje sobie sprawę, że jakkolwiek on lubi siebie takim, jakim jest teraz, to nigdy tak zupełnie się nie zmieni. Zawsze będzie trochę szorstki na brzegach. Radzi sobie z tym, chociaż jest w tym coś, co wydaje się złe. Zupełnie tak, jak ubiegłej nocy, kiedy nie mogła pozwolić by pocieszył ją po koszmarze, zawsze jest coś dziwnego jeśli chodzi o Zana.
Beth wpatruje się w lustro nad toaletką i krzywi się odrobinę.
Jest złą osobą, nawet myśląc w ten sposób. On ją kocha. Ona wie, że też go kocha. On jest dosłownie mężczyzną z jej snów. To dlatego zdecydowała się wreszcie zwrócić z tym o pomoc do Lonnie. Nie może dłużej znieść życia z tym poczuciem, że coś jest źle. Wie, że kiedy ‘przedtem’ zniknie, wszystko będzie dobrze.
Jadą jego motocyklem już dłuższy czas, zanim ona zaczyna podejrzewać dokąd zmierzają. Uświadamia sobie, że nie miała szans by być dzisiaj sama, on planował to od tygodni. Bo bilety na ten koncert zostały wyprzedane, tego samego dnia, kiedy zaczęto sprzedaż.
Zabiera ją by zobaczyć jej ulubioną piosenkarkę. Tą, której głos porusza jej duszę, w sposób jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Nowa gwiazda, której najnowszy hit jest na szczytach list przebojów, ale która w odczuciu Beth śpiewa tylko dla niej.
To takie do niego podobne. Od tamtego dnia, kiedy to uratował ją dwa lata temu, on poświęca swoje życie na urzeczywistnianie jej marzeń. Ava powiedziała jej kiedyś, że on zawsze na nią czekał, że oni wszyscy o tym wiedzieli i że odczuli ulgę, kiedy wreszcie ją znalazł. Powiedziała, że wiedzieli iż to ona jest tą jedyną, ponieważ Zan zmienił się całkowicie, kiedy tylko ją spotkał.
Przed Beth był posępny, kapryśny, nie mógł sobie znaleźć miejsca, ale przede wszystkim bał się. Zawsze się bał. Bał się, że ona nie istnieje. Teraz jest zadowolony i spokojny. Oni wszyscy są szczęśliwsi odkąd ona się pojawiła, ponieważ pomogła Zanowi stać się mężczyzną, którym miał być.
A przynajmniej tak mówi Ava. Beth zastanawia się czasami, czy Ava naprawdę w to wierzy. Widzi sposób, w jaki Ava patrzy na niego, miłość która błyszczy w jej niebieskich oczach dla mężczyzny, którego nazywa ‘bratem’. Nie jest siostrzana, ta miłość, nie jest taka jak ta, która jest między Lonnie i Zanem.
Ale dzisiejszy wieczór nie dotyczy Avy, więc przestaje o niej myśleć. Dzisiejszy wieczór to Zan i to co dla niej zrobił. Nie tylko koncert, ale wszystko. Dał jej dom; dał jej miłość. Może mu się przynajmniej odwdzięczyć pokazując, ile on dla niej znaczy. Opiera głowę o jego plecy i ciaśniej oplata go ramionami.
Zanowi udaje się wcisnąć swój motor na parkingu, w pobliżu wejścia do Garden. W powietrzu unosi się podekscytowanie. Beth czuje jak przenika ją ta atmosfera. Zupełnie jakby cały świat czekał. Śmieje się sama z siebie, że czuje się tak podniecona z powodu koncertu. Może to dlatego, że to wydaje się nowe. Podejrzewa, że była wcześniej na koncertach, ale nie pamięta. W ‘potem’ to jest jej pierwszy raz.
Zan również nie może się doczekać. Czuje jego nieznaczne drżenie, kiedy bierze ją za rękę i zaczyna ciągnąć przez tłum, w kierunku wejścia. Beth czuje jak zalewają ją uczucia do niego. On nie lubi takiej muzyki jak ona. Jest podekscytowany ze względu na nią. To dlatego kupił bilety, mimo że naprawdę nie mogą sobie na nie pozwolić. Wiedział ile to będzie dla niej znaczyło. Ile to dla niej znaczy.
Mają dobre miejsca. Są blisko sceny, ale powyżej parkietu pod sceną. Dobrze ją zna, wie, że nie chciałaby być pośród ludzi którzy się tam tłoczą. Z tego samego powodu wziął ją za rękę na zewnątrz. Beth nie radzi sobie zbyt dobrze w dużych grupach ludzi. Nigdy nie podzieliła się swoim strachem, że będzie się musiała zmierzyć z przeszłością – że w tłumie, ktoś kto ją zna, może się nagle pojawić i sprowadzić rzeczywistość, zanim będzie na to gotowa. Ale on ją zawsze rozumiał.
On, oczywiście, nie wie, że ona jest w końcu gotowa. A przynajmniej, że chce się uporać z ‘przedtem’, żeby mogli przejść do ‘potem’, bez prześladującego strachu, że to nie może trwać.
Kiedy gasną światła, Zan obejmuje ją ramieniem. Beth wtula się jeszcze bardziej w jego dającą poczucie bezpieczeństwa obecność, zamyka na moment oczy czekając aż pojawi się jej idolka, by porwać ją czystością swego głosu i poruszającymi do głębi tekstami piosenek. Beth nie wie dlaczego te teksty tak bardzo do niej przemawiają, ale jest tak, jakby zostały napisane specjalnie dla niej.
Jest gotowa na ostatnią noc niewiedzy. Jutro ‘przedtem’ nie będzie dłużej tajemnicą. W końcu będzie wiedziała.
Później, patrząc wstecz, Beth zdała sobie sprawę, że to Zan pierwszy ich zauważył. Nie uświadamia sobie tego w tej chwili, ale to dlatego staje się spięty. Otwiera oczy i patrzy na niego z ciekawością, ale występ odciąga jej uwagę. Punktowe strumienie światła prześlizgują się po scenie, po czym przeskakują na widownię. Podąża za nimi kamera, twarze widzów oświetlone reflektorami wyświetlane są na gigantycznym ekranie, znajdującym się na tyłach sceny.
I wtedy to się staje. Reflektor przesuwa się przez sektor, w którym siedzą. Na krótki moment światło zatrzymuje się dokładnie na nich. Beth zamyka oczy pod wpływem rażącego światła, ale nie może powstrzymać uśmiechu. Zupełnie jakby od zawsze siedziała w ciemności i to światło sprawiło że czuje się jakby została wyciągnięta w promienie słońca.
Kiedy światło się przesuwa, Beth zdaje sobie sprawę, że naprawdę jest ciągnięta do pozycji stojącej. Zan trzyma ją mocno za ramię. Wręcz sprawia jej ból, kiedy ciągnie ją wzdłuż sąsiednich miejsc i na schody wiodące do wyjścia.
„Zan!” Nie rozumie. Co się stało? Koncert dopiero się zaczyna. Przegapią występ Marii. Właśnie w tej chwili słyszy wiwaty tłumu, kiedy to piosenkarka pojawia się na scenie i natychmiast zaczyna swój najnowszy hit.
Jak zawsze poruszające słowa urzekają Beth. Wyrywa się Zanowi, odwraca na schodach i patrzy na wielką gwiazdę Marię DeLuca, która w rzeczywistości jest nawet bardziej zjawiskowa i piękna niż to się wydaje na okładce jej płyty i teledyskach. Piosenkarka stoi sama pośrodku gigantycznej sceny, oświetlona przez pojedynczy strumień światła.
Gone, but not forgotten,
You left us alone.
You were the best of us, always.
Your loss still hurts to the bone.
We know you’re gone forever,
But we’ll see you again someday.
Even though it cannot happen in this world,
We still wish it could and pray.
Beth czuje jak łamie jej się serce, jak zawsze gdy słyszy Gone. Zamarła na stopniach. Zan ciągle ciągnie jej ramię, ale mu się wyrywa, bierze dwa kroki w kierunku sceny, cała jej uwaga jest skupiona na piosenkarce.
Na żywo ta piosenka jest dużo bardziej wstrząsająca. Jest niemal żywa, przebija się przez Beth, powodując że uginają się pod nią kolana, więc po prostu siada na schodach.
Oczywiście zna historię skrywającą się za tą piosenką. Wszyscy ją znają. Wielokrotnie widziała wywiady Marii dotyczące tej piosenki, wie, że jest dedykowana dwójce przyjaciół, którzy zginęli w wypadku samochodowym w szkole średniej. Ofiarami byli najlepsza przyjaciółka Marii i jej chłopak. Strata ukazana przez piosenkarkę przebiła się do duszy Beth, kiedy po raz pierwszy usłyszała tą piosenkę. Ona również poznała stratę, choć w innym sensie. Ona straciła wszystko co istniało przed wypadkiem, tak jak Maria straciła swoich przyjaciół. Piosenkarka wyraża wewnętrzną rozpacz Beth, w sposób jakiego Beth nigdy nie była w stanie do końca zrozumieć.
Piosenka jest również o nadziei. O toczącym się dalej życiu. To śmierć przyjaciół skłoniła Marię do zajęcia się jej muzyczną karierą, zrozumiała że życie jest krótkie. Że trzeba je przeżyć. To ta piosenka, jeszcze zanim stała się hitem, skłoniła Beth to zaryzykowania z Zanem. Po tym wszystkim co jej się przydarzyło, po tym jak tak długo była sama, znów była w stanie zaufać.
Czuje jak serce podchodzi jej do gardła, gdy piosenka trwa dalej.
We have survived without you,
In spite of all our pain.
We would give it all up to see you,
For even one instant in the rain.
You would not have wanted tears.
You would not have wanted grief.
You would be happy that we are living,
Because your lives were all too brief.
“Kochanie, proszę cię. Musimy iść.”
Czuje delikatne ręce Zana trzymające jej łokcie, pomagające jej wstać. Pozwala mu wyprowadzić się na korytarz, zbyt osłabiona mocą tej piosenki by dłużej mu się opierać.
Później wie, że nie bez powodu była tak urzeczona. To był los, los dający im szansę przejścia przez tłum, los prowadzący ją z powrotem do nich.
W tej chwili tego nie wie. Wie tylko, że nagle mała grupka ludzi zagradza drogę jej i Zanowi, wszyscy oni się w nich wpatrują.
Przyglądając im się, Beth zdaje sobie sprawę, że wśród nich jest tróje, którzy nie powinni przyglądać się im jakby nigdy w życiu ich nie widzieli. Przecież zaledwie kilka godzin temu rozmawiała z Avą przez telefon. Ona, Lonnie i Rath wiedzieli, że wybierają się na ten koncert.
Dlaczego właściwie Rath i Lonnie są na koncercie Marii DeLuca? Nienawidzą tej piosenkarki, bezlitośnie dokuczają Beth za to, że jej słucha, dopóki Zan się nie wtrąci i nie każe im przestać.
Ale to nie Rath, ani Lonnie, ani Ava się odzywają. Robi to wysoki, ciemnowłosy młody człowiek. Występuje do przodu, wygląda jakby zobaczył ducha. Dopiero później zrozumiała, że tak właśnie było.
Wyciąga drżącą rękę i delikatnie dotyka jej twarzy. Wie, że powinna się cofnąć, że on jest zbyt bezpośredni, ale tego nie robi. Jest spokojna, nie czuje się zagrożona. Nagle rozumie dlaczego. Bo kiedy on się odzywa, jego głos lekko się załamuje. Wymawia jej imię i mówi jej wszystko, co musi wiedzieć.
Ten młody mężczyzna wie, kim ona naprawdę jest.
I nagle ona również to wie.
„Liz.”
Widzę, że wywiązała nam się mała dyskusja na temat tego, czy Max miał prawo poświęcić sie dla reszty. Nie jestem autorką, więc uzałam, że mogę dodać swoje trzy grosze. Zwykla strasznie mnie irytuje, gdy ktoś poświęca sie dla ogółu, ale w przypadku tego opowiadania jest trochę inaczej. Los Maxa jest tragiczny, ale jednak jego decyzja ocaliła innych. Trzeba pamiętać, że tu Pierce nie zginął. Ten psychopata żyje i zagraża pozostałym.
Zresztą ochrona pozostałych to nie jedyny motyw Maxa, pamiętajcie że on myśłi, że Liz zginęła próbując go ratować.... A teraz znając charakter Maxa, jak myślicie on sie z tym czuje? Dokładnie.
Liz16 Nie martw się. Liz żyje. Po prostu Max o tym nie wie, jest przekonany, że ona zginęła tamtej nocy kiedy skoczyli z mostu.
Lizziett Świetny avatar!
Jeszcze jedna sprawa. Zdecydowałam się pozostawić piosenkę w orginale, bo po prostu nie da sie przetłumaczyc dobrze tekstu piosenki, zawsze traci ona swój charakter i urok. Wiem jednak, że ta piosenka jest bardzo ważną częścia tego rozdziału, więc jeśli ktoś nie zna angielskiego, a chciałby znać słowa, niech da mi znać. Mam ją przetłumaczoną i moge przesłać.
Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale odwiedziła nas autorka tej pięknej opowieści. Więc jeśli ktoś zna angielski może zostawić dla niej kilka słów. Wiem od Kath, że zamierza do nas zaglądać.
Dość tego gadania, oto nowa część. Miłego czytania.
<center>CZĘŚĆ 3</center>
Budząc się czuje światło padające na jej twarz. Ból głowy jest nie do zniesienia. Podnosi dłoń do czoła, a kiedy ją odsuwa widzi, że jest pokryta krwią. Przygląda się temu nie rozumiejąc.
Skąd się tu wzięła?
Mimo żaru południowego słońca, zaczyna się trząść. Dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, że leży w kałuży wody. Podnosi się do pozycji siedzącej z jękiem, jej głowa boli jeszcze bardziej niż wcześniej.
Z trudem rozgląda się dookoła, patrzy na otaczające ją drzewa, nieznacznie marszczy czoło. Gdzie ona jest? Słyszy wodę płynącą gdzieś niedaleko. Z trudem udaje jej się wstać i zdaje sobie sprawę, że znajduje się na brzegu rzeki. Jednak nie pobudza to jej pamięci. Nie pamięta tej rzeki, ani też dlaczego się tu znalazła.
Próbuje znaleźć w umyśle jakieś wyjaśnienie. Dopiero w tym momencie uświadamia sobie, że ma w głowie pustkę. Wie tylko, że jest mokra, burczy jej w brzuchu, czuje spaleniznę i słyszy świergot ptaka w pobliskiej kępie trawy. Wie, i to z absolutną pewnością, że to wróbel. Pamięta, że w szóstej klasie była na wycieczce szkolnej podczas której obserwowali ptaki i że jej nauczyciel uwielbiał rozpoznawać patki po ich odgłosach.
Jak może to pamiętać, skoro nie jest w stanie przypomnieć sobie nawet własnego imienia.
* * *
Beth wzdycha ciężko wkładając klucz do zamka by otworzyć drzwi mieszkania, które dzieli z Zanem. Wie, że on pracuje dziś wieczorem i że przez jakiś czas będzie miała mieszkanie tylko dla siebie. Jest z tego zadowolona. Wprawdzie bardzo go kocha, ale jest zmęczona i potrzebuje trochę czasu dla siebie. Specjalnie odczekała trochę ze swoim powrotem, żeby zdążył wyjść. Nie może znieść troski, którą on ostatnio wręcz nieustannie jej okazuje.
Sama wystarczająco się martwi. Ostatnie czego jej w tej chwili potrzeba to nieustanne uspokajanie Zana. Przed otworzeniem drzwi pozwala sobie, by na chwile oprzeć czoło o futrynę. Czuje drewno ocierające się o jej skórę i wie, że to jest prawdziwe.
Na samym początku, jej pięć zmysłów ocaliło ją. Ciągle coś wiedziała. Pamiętała zapach pizzy, była pewna że lubi słuchać muzyki, była też przekonana że smak Tabasco przyprawia ją o mdłości, pamiętała że widok gwiazd na nocnym niebie jest magiczny, wiedziała jak to jest gdy czyjeś palce z czułością gładzą twoją dłoń.
Nawet teraz kiedy jest zaniepokojona, to jej pięć zmysłów daje jej odrobinę bezpieczeństwa. Sięga do otaczającego ją świata i koncentruje się na tym, co jest, a nie na tym co było.
Dlaczego? Dlaczego teraz? Dlaczego sny znów się zaczęły?
Kiedyś miała je nieustannie. Kiedy poznała Zana – kiedy się w nim zakochała – sny stopniowo zaniknęły, gdy zaczęła czuć się bezpiecznie i gdy zyskała przeświadczenie, że mimo wszystko na świecie jest dla niej miejsce.
On był pierwszą osobą, którą sobie przypomniała. Chociaż to wcale nie było wspomnienie, prawda? Bo przecież oni nigdy się nie spotkali. Nie wcześniej. Wyśniła go sobie. A przynajmniej on jej tak mówi.
A jednak wydaje jej się, że to nie może być prawda. Że jej sny wcale nie są wspomnieniami, tylko przepowiednią tragedii, która ma się wydarzyć.
Musi wiedzieć. Musi wiedzieć, co było wcześniej.
Przedtem. Przedtem i Potem. Potem.
Nie ma „pomiędzy”.
Tylko przed wypadkiem. I po. Tylko przed Zanem i po.
Ona żyje w ‘po’. Chce przestać tęsknić za ‘przedtem’.
Skoro same nie jest w stanie przypomnieć sobie ‘przedtem’, to zaakceptuje pomoc. Teraz nie ma wyboru.
Dziś wieczorem. Dziś wieczorem w końcu wykorzeni ‘przedtem’. Jest zdeterminowana. To się musi skończyć. Nie może dłużej pozwalać na tą niepewność; nie może dłużej ranić Zana.
Musi wiedzieć.
Musi się dowiedzieć dlaczego, mimo że już go znalazła, wciąż śni o odnalezieniu go?
Teraz pójdzie spać. Będzie spała, a Lonnie przyjdzie i dowie się.
I kiedy Zan wróci, to będzie już skończone. Lonnie pomoże i wreszcie ona będzie w stanie żyć w ‘potem’.
* * *
Tak się nie stanie.
Kiedy wchodzi do mieszkania, nie może zadzwonić do Lonnie, ponieważ Zan jest w domu. Nie poszedł do pracy. Beth wpatruje się w niego niepewnie. Dlaczego akurat dzisiaj ze wszystkich dni zdecydował się wziąć zwolnienie? Czy on nie wie, że ona musi to zrobić sama?
Oczywiście, że nic nie wie. Skąd miałby wiedzieć? Nie powiedziała mu. Planowała sama zadzwonić do Lonnie bo nie chciała robić mu nadziei.
Ale nie dzisiaj. Jest za późno. Bo on ma niespodziankę. Wychodzą.
Nic nie może na to poradzić. Jest szczęśliwa. Ulżyło jej. Nie musi jeszcze rezygnować z ‘przedtem’.
„Dokąd idziemy?” pyta, drocząc się z nim, próbuje wyciągnąć z niego informacje. Ale nic z tego.
„To niespodzianka,” szepcze jej do ucha. „Idź się przebrać.”
„Na luzie czy elegancko?” pyta, całując go delikatnie.
„Subtelna elegancja,” odpowiada Zan, uśmiechając się. Beth odpowiada uśmiechem. To taki ich prywatny żart.
Kiedyś Zan i elegancja nie występowali w tym samym zdaniu. Zan i subtelna elegancja też by się nie wymieszały. Prawdę mówiąc on wciąż nosi się głównie na luzie. Nie jest już ‘punkiem’, jakim był dawniej, ale zawsze aż prosi się o golenie i czasami Beth chciałaby żeby obciął włosy trochę krócej. Ale to jest Zan i on wie co to jest subtelna elegancja. Nauczyła go tego, bo chciał się tego dla niej nauczyć. Jakim cudem wiedziała dość by go nauczyć, tego nie jest pewna, ale to jedna z rzeczy które ona po prostu wie. Od momentu kiedy się pierwszy raz spotkali, Beth wiedziała kim może stać się Zan.
A jednak ona zdaje sobie sprawę, że jakkolwiek on lubi siebie takim, jakim jest teraz, to nigdy tak zupełnie się nie zmieni. Zawsze będzie trochę szorstki na brzegach. Radzi sobie z tym, chociaż jest w tym coś, co wydaje się złe. Zupełnie tak, jak ubiegłej nocy, kiedy nie mogła pozwolić by pocieszył ją po koszmarze, zawsze jest coś dziwnego jeśli chodzi o Zana.
Beth wpatruje się w lustro nad toaletką i krzywi się odrobinę.
Jest złą osobą, nawet myśląc w ten sposób. On ją kocha. Ona wie, że też go kocha. On jest dosłownie mężczyzną z jej snów. To dlatego zdecydowała się wreszcie zwrócić z tym o pomoc do Lonnie. Nie może dłużej znieść życia z tym poczuciem, że coś jest źle. Wie, że kiedy ‘przedtem’ zniknie, wszystko będzie dobrze.
Jadą jego motocyklem już dłuższy czas, zanim ona zaczyna podejrzewać dokąd zmierzają. Uświadamia sobie, że nie miała szans by być dzisiaj sama, on planował to od tygodni. Bo bilety na ten koncert zostały wyprzedane, tego samego dnia, kiedy zaczęto sprzedaż.
Zabiera ją by zobaczyć jej ulubioną piosenkarkę. Tą, której głos porusza jej duszę, w sposób jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Nowa gwiazda, której najnowszy hit jest na szczytach list przebojów, ale która w odczuciu Beth śpiewa tylko dla niej.
To takie do niego podobne. Od tamtego dnia, kiedy to uratował ją dwa lata temu, on poświęca swoje życie na urzeczywistnianie jej marzeń. Ava powiedziała jej kiedyś, że on zawsze na nią czekał, że oni wszyscy o tym wiedzieli i że odczuli ulgę, kiedy wreszcie ją znalazł. Powiedziała, że wiedzieli iż to ona jest tą jedyną, ponieważ Zan zmienił się całkowicie, kiedy tylko ją spotkał.
Przed Beth był posępny, kapryśny, nie mógł sobie znaleźć miejsca, ale przede wszystkim bał się. Zawsze się bał. Bał się, że ona nie istnieje. Teraz jest zadowolony i spokojny. Oni wszyscy są szczęśliwsi odkąd ona się pojawiła, ponieważ pomogła Zanowi stać się mężczyzną, którym miał być.
A przynajmniej tak mówi Ava. Beth zastanawia się czasami, czy Ava naprawdę w to wierzy. Widzi sposób, w jaki Ava patrzy na niego, miłość która błyszczy w jej niebieskich oczach dla mężczyzny, którego nazywa ‘bratem’. Nie jest siostrzana, ta miłość, nie jest taka jak ta, która jest między Lonnie i Zanem.
Ale dzisiejszy wieczór nie dotyczy Avy, więc przestaje o niej myśleć. Dzisiejszy wieczór to Zan i to co dla niej zrobił. Nie tylko koncert, ale wszystko. Dał jej dom; dał jej miłość. Może mu się przynajmniej odwdzięczyć pokazując, ile on dla niej znaczy. Opiera głowę o jego plecy i ciaśniej oplata go ramionami.
Zanowi udaje się wcisnąć swój motor na parkingu, w pobliżu wejścia do Garden. W powietrzu unosi się podekscytowanie. Beth czuje jak przenika ją ta atmosfera. Zupełnie jakby cały świat czekał. Śmieje się sama z siebie, że czuje się tak podniecona z powodu koncertu. Może to dlatego, że to wydaje się nowe. Podejrzewa, że była wcześniej na koncertach, ale nie pamięta. W ‘potem’ to jest jej pierwszy raz.
Zan również nie może się doczekać. Czuje jego nieznaczne drżenie, kiedy bierze ją za rękę i zaczyna ciągnąć przez tłum, w kierunku wejścia. Beth czuje jak zalewają ją uczucia do niego. On nie lubi takiej muzyki jak ona. Jest podekscytowany ze względu na nią. To dlatego kupił bilety, mimo że naprawdę nie mogą sobie na nie pozwolić. Wiedział ile to będzie dla niej znaczyło. Ile to dla niej znaczy.
Mają dobre miejsca. Są blisko sceny, ale powyżej parkietu pod sceną. Dobrze ją zna, wie, że nie chciałaby być pośród ludzi którzy się tam tłoczą. Z tego samego powodu wziął ją za rękę na zewnątrz. Beth nie radzi sobie zbyt dobrze w dużych grupach ludzi. Nigdy nie podzieliła się swoim strachem, że będzie się musiała zmierzyć z przeszłością – że w tłumie, ktoś kto ją zna, może się nagle pojawić i sprowadzić rzeczywistość, zanim będzie na to gotowa. Ale on ją zawsze rozumiał.
On, oczywiście, nie wie, że ona jest w końcu gotowa. A przynajmniej, że chce się uporać z ‘przedtem’, żeby mogli przejść do ‘potem’, bez prześladującego strachu, że to nie może trwać.
Kiedy gasną światła, Zan obejmuje ją ramieniem. Beth wtula się jeszcze bardziej w jego dającą poczucie bezpieczeństwa obecność, zamyka na moment oczy czekając aż pojawi się jej idolka, by porwać ją czystością swego głosu i poruszającymi do głębi tekstami piosenek. Beth nie wie dlaczego te teksty tak bardzo do niej przemawiają, ale jest tak, jakby zostały napisane specjalnie dla niej.
Jest gotowa na ostatnią noc niewiedzy. Jutro ‘przedtem’ nie będzie dłużej tajemnicą. W końcu będzie wiedziała.
Później, patrząc wstecz, Beth zdała sobie sprawę, że to Zan pierwszy ich zauważył. Nie uświadamia sobie tego w tej chwili, ale to dlatego staje się spięty. Otwiera oczy i patrzy na niego z ciekawością, ale występ odciąga jej uwagę. Punktowe strumienie światła prześlizgują się po scenie, po czym przeskakują na widownię. Podąża za nimi kamera, twarze widzów oświetlone reflektorami wyświetlane są na gigantycznym ekranie, znajdującym się na tyłach sceny.
I wtedy to się staje. Reflektor przesuwa się przez sektor, w którym siedzą. Na krótki moment światło zatrzymuje się dokładnie na nich. Beth zamyka oczy pod wpływem rażącego światła, ale nie może powstrzymać uśmiechu. Zupełnie jakby od zawsze siedziała w ciemności i to światło sprawiło że czuje się jakby została wyciągnięta w promienie słońca.
Kiedy światło się przesuwa, Beth zdaje sobie sprawę, że naprawdę jest ciągnięta do pozycji stojącej. Zan trzyma ją mocno za ramię. Wręcz sprawia jej ból, kiedy ciągnie ją wzdłuż sąsiednich miejsc i na schody wiodące do wyjścia.
„Zan!” Nie rozumie. Co się stało? Koncert dopiero się zaczyna. Przegapią występ Marii. Właśnie w tej chwili słyszy wiwaty tłumu, kiedy to piosenkarka pojawia się na scenie i natychmiast zaczyna swój najnowszy hit.
Jak zawsze poruszające słowa urzekają Beth. Wyrywa się Zanowi, odwraca na schodach i patrzy na wielką gwiazdę Marię DeLuca, która w rzeczywistości jest nawet bardziej zjawiskowa i piękna niż to się wydaje na okładce jej płyty i teledyskach. Piosenkarka stoi sama pośrodku gigantycznej sceny, oświetlona przez pojedynczy strumień światła.
Gone, but not forgotten,
You left us alone.
You were the best of us, always.
Your loss still hurts to the bone.
We know you’re gone forever,
But we’ll see you again someday.
Even though it cannot happen in this world,
We still wish it could and pray.
Beth czuje jak łamie jej się serce, jak zawsze gdy słyszy Gone. Zamarła na stopniach. Zan ciągle ciągnie jej ramię, ale mu się wyrywa, bierze dwa kroki w kierunku sceny, cała jej uwaga jest skupiona na piosenkarce.
Na żywo ta piosenka jest dużo bardziej wstrząsająca. Jest niemal żywa, przebija się przez Beth, powodując że uginają się pod nią kolana, więc po prostu siada na schodach.
Oczywiście zna historię skrywającą się za tą piosenką. Wszyscy ją znają. Wielokrotnie widziała wywiady Marii dotyczące tej piosenki, wie, że jest dedykowana dwójce przyjaciół, którzy zginęli w wypadku samochodowym w szkole średniej. Ofiarami byli najlepsza przyjaciółka Marii i jej chłopak. Strata ukazana przez piosenkarkę przebiła się do duszy Beth, kiedy po raz pierwszy usłyszała tą piosenkę. Ona również poznała stratę, choć w innym sensie. Ona straciła wszystko co istniało przed wypadkiem, tak jak Maria straciła swoich przyjaciół. Piosenkarka wyraża wewnętrzną rozpacz Beth, w sposób jakiego Beth nigdy nie była w stanie do końca zrozumieć.
Piosenka jest również o nadziei. O toczącym się dalej życiu. To śmierć przyjaciół skłoniła Marię do zajęcia się jej muzyczną karierą, zrozumiała że życie jest krótkie. Że trzeba je przeżyć. To ta piosenka, jeszcze zanim stała się hitem, skłoniła Beth to zaryzykowania z Zanem. Po tym wszystkim co jej się przydarzyło, po tym jak tak długo była sama, znów była w stanie zaufać.
Czuje jak serce podchodzi jej do gardła, gdy piosenka trwa dalej.
We have survived without you,
In spite of all our pain.
We would give it all up to see you,
For even one instant in the rain.
You would not have wanted tears.
You would not have wanted grief.
You would be happy that we are living,
Because your lives were all too brief.
“Kochanie, proszę cię. Musimy iść.”
Czuje delikatne ręce Zana trzymające jej łokcie, pomagające jej wstać. Pozwala mu wyprowadzić się na korytarz, zbyt osłabiona mocą tej piosenki by dłużej mu się opierać.
Później wie, że nie bez powodu była tak urzeczona. To był los, los dający im szansę przejścia przez tłum, los prowadzący ją z powrotem do nich.
W tej chwili tego nie wie. Wie tylko, że nagle mała grupka ludzi zagradza drogę jej i Zanowi, wszyscy oni się w nich wpatrują.
Przyglądając im się, Beth zdaje sobie sprawę, że wśród nich jest tróje, którzy nie powinni przyglądać się im jakby nigdy w życiu ich nie widzieli. Przecież zaledwie kilka godzin temu rozmawiała z Avą przez telefon. Ona, Lonnie i Rath wiedzieli, że wybierają się na ten koncert.
Dlaczego właściwie Rath i Lonnie są na koncercie Marii DeLuca? Nienawidzą tej piosenkarki, bezlitośnie dokuczają Beth za to, że jej słucha, dopóki Zan się nie wtrąci i nie każe im przestać.
Ale to nie Rath, ani Lonnie, ani Ava się odzywają. Robi to wysoki, ciemnowłosy młody człowiek. Występuje do przodu, wygląda jakby zobaczył ducha. Dopiero później zrozumiała, że tak właśnie było.
Wyciąga drżącą rękę i delikatnie dotyka jej twarzy. Wie, że powinna się cofnąć, że on jest zbyt bezpośredni, ale tego nie robi. Jest spokojna, nie czuje się zagrożona. Nagle rozumie dlaczego. Bo kiedy on się odzywa, jego głos lekko się załamuje. Wymawia jej imię i mówi jej wszystko, co musi wiedzieć.
Ten młody mężczyzna wie, kim ona naprawdę jest.
I nagle ona również to wie.
„Liz.”
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 2:48 pm, edited 3 times in total.
Kooocham ten fragment... Ten ostatni... Z Rathem/Avą/Lonnie, których nie powinno tam być, a jednak byli... Jeden z tych moich ulubionych fragmentów z różnych opowiadań. Tak samo jak pierwszy obraz od Davida w AS, Futur Max w Revelations, Michael i Maria w Pilgrim Souls, żaba Maxa w Lethal Whispers... Dzięki Milla
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 9 guests