T: Polar Novel [by Whiteotter]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- usmiechnieta
- Gość
- Posts: 35
- Joined: Thu Mar 25, 2004 2:39 pm
- Location: z 7-go Wymiaru (przedostatnie drzwi na lewo w Tęczowym Korytarzu)...
- Contact:
Czy dobrze mi się wydaje, że akcja zaczyna toczyć się w miarę chronologicznie, czy to tylko tymczasowe? Te powroty, wspomnienia, nieuszeregowane zdarzenia... To może człowiekowi poplątać w głowie!Dlaczego, im fajniejsze opowiadanko, tym trudniej je zrozumieć? A może tylko ja jestem taka głupia? No, ale kolor włosów, by się nie zgadzał, bo jestem naturalną szatynką... Dobra, nieważne!Jak już mówiłam, opowiadanie super! Szkoda, że tłumaczenie...
Największą sztuką w życiu
Jest umieć śmiać się zawsze i wszędzie,
Nie żałować tego, co było
I nie bać się tego, co będzie.
***
I'm POLAR!!!
Jest umieć śmiać się zawsze i wszędzie,
Nie żałować tego, co było
I nie bać się tego, co będzie.
***
I'm POLAR!!!
Przepraszam wszystkich, których uraziłam - chyba stawiam za duże wymagania Polar zaczyna się układac w miarę chronologicznie, chociaz przed nami jeszcze kilka zawirowań. Trzeba po prostu miec nastrój, żeby bez problemu wyłapać wszystkie przeskoki. Ale nie jest to chyba aż tak trudne...
VII
"Wracaj tu ty beznadziejny dzieciaku! Nawet się nie waż wychodzić -"
Trzasnąłem drzwiami z całej siły, wyskakując z przyczepy. Hank wciąż był pijany, odkąd poszedł wczoraj na bibę.
Marnotrawstwo.
Gdyby to był inny dzień to dałbym mu się bardziej we znaki, ale musiałem pogadać z Maxem. Musiałem mu powiedzieć o mnie i Liz.
Lada chwila powinien się zjawić.
Skierowałem się w stronę wyjścia z parku. Chciałem mieć to już za sobą.
Usłyszałem jeepa jeszcze zanim go zobaczyłem. Samochód przeciął drogę, powodując chmurę kurzu i pyłu. Prosto na mnie.
Hamulce zapiszczały niemiłosiernie. Stałem niecałe trzydzieści centymetrów od wozu.
"Hej" powiedział
Nie miał zapiętych pasów. To po pierwsze.
Złapałem za drzwiczki i jednym skokiem wylądowałem na siedzeniu pasażera. "Hej" odpowiedziałem.
Uruchomił silnik.
**********************
Będą na nas wściekli
Będą wściekli na ciebie i mnie
Będą na nas wściekli
I na to co chcemy zrobić
"Max" musiałem złapać się siedzenia, żeby nie wylecieć na zakręcie. "Czemu słuchasz Ani?"
"Kogo?" zapytał "A... nie wiem"
Isabel i ja słuchaliśmy Ani. I Tori, chociaż Isabel nigdy nie potrafiła rozwinąć w sobie specyficznego zmysłu do Bjork. Znalazłem starą płytę Ani's dawno temu i tak zacząłem słuchać. Isabel usłyszała jedną piosenkę i połknęła haczyk. Max wolał Sarah McLachlan.
"Musimy pogadać, Max."
"'Co tam u ciebie, Max?'" zaczął mnie przedrzeźniać "Oh, u mnie dobrze. Dzięki."
"O co ci chodzi?"
"O nic, Michael," Max powiedział "Dzisiaj jeszcze o nic."
"Wszystko jedno. Max, to ważne. Chodzi o -"
Ostro zahamował. Gwałtownie. Musiałem wyciągnąć ręce dla asekuracji, żeby nie wylecieć przez szybę, a potem odrzuciło mnie z powrotem na fotel.
"Zapomnij" warknąłem, jak tylko odzyskałem oddech. Wysiadłem. "Pójdę pieszo."
Złapał mnie za ramię. "Michael, czekaj -"
"Czekać? Chyba sobie żartujesz? Chcę z tobą pogadać o czymś ważnym a ty nas o mało nie zabijasz. Chrzań się, Maxwell." Szedłem przed siebie Wewnętrzne strony moich dłoni paliły, jakby płonęły. Dlaczego?
"Miałeś rację" zawołał za mną
Odwróciłem się "Co?"
"Mówiłem, że miałeś rację. W sprawie Liz."
Wina zastygła mi w żołądku.
"Maxwell," zacząłem Dasz radę. Musisz to zrobić. "Jeśli chodzi o nią -"
Jęknął i przewrócił oczami. "Rozmawiałem z Liz. Daj temu spokój, Michael," powiedział, potrząsając głową i rozpierając się na siedzeniu kierowcy. "Po prostu się nie mieszaj."
"Ale -"
"Michael, daj spokój, dobrze?" powiedział, wyrzucając teatralnie ramiona w geście poddania. "O cokolwiek ci chodzi, pogódź się z tym, dobrze? Po prostu -" znów machnął ręką. "- cokolwiek to jest, rób co chcesz."
Mam robić co - "Porąbało cię?"
Potrząsnął głową. "Daj spokój, Michael – i tak zrobisz co chcesz, bez względu na to co ci powiem. Więc rób sobie co chcesz. Ja się poddaję."
Nigdy tak nie mówił. Poddaję się.
Co się z nim działo?
Wyminął mnie wzrokiem, spoglądając na zakurzoną drogę. W stronę szkoły.
"Powiedziałem Liz, że powinniśmy zrobić krok w tył."
Usiłowałem wciąż oddychać. Nie udało się.
"Naprawdę?" zapytałem
"Ta" powiedział, zerkając na mnie na chwilę "Co? Żadnych gratulacji, Michael? Żadnych słów zachwytu? Nic na temat tego, jak głupim pomysłem było ratowanie jej życia, nie wspomnę o zaangażowaniu?"
Zacisnąłem usta i wbiłem wzrok w słońce.
Pamiętam jak to mówiłem. Że ratowanie jej życia było głupie.
Teraz to ja chciałbym to zrobić.
Co powiedzieć najlepszemu przyjacielowi, który rzuca dziewczynę, z którą ty chcesz być?
Popatrzyłem na jeepa. A on wgapiał się w niebo. Musiałem mu powiedzieć.
"Max," zacząłem "Ona -"
Jego oczy były czerwone. Wyglądał na zmęczonego. Zastanawiałem się czy naprawdę był chory, co byśmy zrobili, gdyby znów trafił do szpitala.
"Ona co?" zapytał dziwnie "Co, Michael?"
Nie mogłem tego zrobić.
"Ona, um -" wbiłem wzrok w ziemię "Ona nie była dla ciebie, Max."
Jego oczy zdawały się być w stanie ciskać piorunami.
"Słuchaj, może nie chcesz tego słuchać, ale to prawda."
"Nie masz o tym zielonego pojęcia, Michael."
Miałem. Wiedziałem o tym wszystko.
"W porządku" powiedziałem, odwracając się w stronę drogi "Spadam."
"Michael -"
"Zjeżdżaj stąd, Maxwell," krzyknąłem przez ramię.
Cisza, a potem usłyszałem silnik. Jeep mnie wyminął, odjechał w stronę szkoły.
Tylko tego nie nazywaj
Proszę nie tłumacz tego
Zwal to na mnie
Powiedz, że jestem bezwstydny
Nie odwrócił się.
******************************
"Panno Parker."
Moja głowa od razu wystrzeliła do góry. "Tak?"
"Wołam cię już trzeci raz" powiedziała nauczycielka angielskiego "Twoja fascynacja Szekspirem jest budująca, ale wzywają cię do gabinetu dyrektora." Kilka osób się zaśmiało.
Zauważyłam chłopaka stojącego obok jej biurka. Nie chodził na te zajęcia – jeden z deskorolkowców - obdartus. Gapił się na mnie, znudzony.
"Dobrze" mruknęłam. Pozamykałam książki, wzięłam plecak i poszłam za chłopakiem w stronę wyjścia. Wyszliśmy na pusty korytarz, więc skierowałam się w stronę gabinetu dyrektora.
Klepnięcie w ramię. Obróciłam się, żeby spojrzeć na chłopaka, który wskazywał w zupełnie przeciwnym kierunku. "Tędy" powiedział.
"Um -" może był nowy "Właściwie, ta droga jest najszybsza."
"Guerin jest w składziku."
Że co?
Składzik. W drugim końcu korytarza.
Zajęło mi chwilkę nim zorientowałam się o co chodzi. Nawet czułam jak się rumienię.
"O..." jęknęłam z zażenowaniem. Czy on się uśmiechał? O Boże, uśmiechał się. Nie, on się szczerzył. "Um - dzięki."
"Nie ma sprawy" odpowiedział. Wyminęłam go, ale znów pojawił się przede mną, jego prawa dłoń uniosła się.
"Powiedział też" wyszczerzył leniwie swoje zęby "że zapłacisz mi dziesięć dolarów."
* * *
Stałam kilka kroków od składziku, biedniejsza o dziesięć dolarów, z całkowicie wymazaną godnością i z tętniącym sercem.
Michael był w składziku i posłał po mnie.
Ja nie robię takich rzeczy. Jestem grzeczną dziewczynką, ponad wszystko, kujonką. Wiedziałam, że właśnie tracę materiał, który na sto procent pojawi się na teście z angielskiego.
Nabrałam powietrza i wykonałam ostateczne kroki w stronę składziku. Sięgnęłam po klamkę.
Drzwi same się otworzyły a coś wciągnęło mnie do środka. Ledwo powstrzymałam odruchowy krzyk.
Byliśmy w składziku. Michael stał tuż przy drzwiach. "Nie mogłaś tego zrobić bardziej oczywistym, Parker?"
Parker. A wiec wróciliśmy do tego.
"Co się stało?"
"Nic" syknął "Po prostu słyszałem jak się zbliżasz już od pięciu minut i na dodatek szlajasz się po korytarzach tak, że wszyscy mogą cię zobaczyć!" odwrócił się w stronę drzwi.
"Hej," tez syknęłam cicho "To TY mnie wyciągnąłeś z zajęć, Panie Niewidoczny, więc wyluzuj, dobrze? Ja tylko -"
"Co?" zapytał, odwracając się do mnie. Wyglądał na wściekłego.
Akurat w tym momencie stwierdziłam, że składzik powinien się raczej nazywać szafką. Nie można się było w ogóle ruszyć, nie było miejsca. Michael był tak blisko mnie, że prawie się dotykaliśmy.
Prawie.
"Ty. Tylko. Co?" wysylabizował pytanie.
Słyszałam własny oddech. "Ja -" mój wzrok ześlizgnął się z jego oczu na jego usta, oj wracaj z powrotem. "- myślałam" wymamrotałam kulawo.
"Myślałaś" szepnął "O czym?"
"O tobie."
"Co ze mną?" wyszeptał, przysuwając się do mnie. Opuszki jego palców musnęły moją dłoń, zdawały się palić moją skórę.
"Co ze mną, Parker?"
"Zastanawiałam się -"
Jego wzrok był skoncentrowany na moich wargach. "Nad?" uśmiechnął się. To było dla niego takie proste.
"Zastanawiałam się, kiedy mi oddasz dziesięć dolarów."
Zamarł, wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć.
Zamiast tego, zaśmiał się. Właściwie prychnął. Nauczyłam się już, że śmiech Michaela może oznaczać wiele różnych rzeczy.
Odwrócił się i podszedł do drzwi. Moje serce tonęło. Nie powinnam była tego mówić. Czemu to powiedziałam?
"Było miło, Parker," powiedział. Jego głos dziwnie drżał. Ostro. Brutalnie. "Ale nie możemy tego dalej ciągnąć."
Nie rozumiałam. "Czego nie mo-"
"To się nie uda, Liz" powiedział z naciskiem, obracając się. Znów to machnięcie ręką. "Ty. Ja. Wszystko jedno."
Nic nie odpowiedziałam. Musiał żartować.
"Michael -"
"Zapomnij, Liz," powiedział. Jego dłoń już zaciskała się na klamce. "Po to cię tu ściągnąłem. Żeby ci powiedzieć... żebyś zapomniała."
Mówił poważnie. Nie mogłam w to uwierzyć.
Chciał mnie zostawić.
"Czemu?"
"Po prostu to zrób, Liz."
"Michael, nie odejdę, rozumiesz?" Jego dłoń osunęła się z klamki. "Rozmawiałeś z Maxem?"
"Nie, Liz, my NIE rozmawialiśmy," odciął się. Przygryzłam wargę. Zrobił gwałtowny krok w moja stronę. "Nie rozmawiałby ze mną. Nie słuchałby mnie, co oczywiście nie jest niczym nowym, ale jak mu powiedziałem, że to poważne, wiesz co powiedział?"
Potrząsnęłam głową.
"Powiedział, żebym robił co chcę, że on się poddaje. Max. Pierwowzór skontrolowanego maniaka powiedział mi, że olewa to, żebym sobie robił co chcę."
To nie brzmiało jak słowa Maxa.
"Nigdy wcześniej go takim nie widziałem. Nigdy. On jest teraz zupełnie inny. Przez ciebie."
"Ale -" Przeze mnie? "On powiedział -"
"Mnie. To. Nie obchodzi" warknął "On jest zdołowany. Nie dostrzega co się dzieje, nawet nie chce wiedzieć tego. Nie martwi się o dom, czy o Valentiego, o cokolwiek, bo jest omotany przez ciebie. Jego nie obchodzi czy go złapią, Liz."
Starałam się wciąż oddychać.
"Nie obchodzi go, co oznacza, ze wszystko schrzani, a to oznacza, ze go złapią. Potem Isabel. Potem mnie. Nie możemy tego zrobić, Liz."
Musiało coś być co mogłam zrobić. Albo powiedzieć. Żeby został.
Ale nie nic mi nie przychodziło do głowy.
"Michael," szepnęłam. Obrócił się do mnie plecami. "Co zrobimy? Nie mogę – nie wiem jak wrócić do Maxa."
Nie odpowiedział.
"Michael," zaczęłam "Pomóż mi zrozumieć -"
Odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni . "Chcesz zrozumieć?" Jego oczy pociemniały. Zaiskrzyły furią. Włoski na moich rękach zesztywniały. Zawisł nade mną. Chciałam się cofnąć, uciec, moje plecy odnalazły tylko ścianę. Zamknął mnie w pułapce. Jego dłonie wsunęły się na moją twarz, pocałował mnie.
Zadrżałam, chcąc go odepchnąć. Mówi, że nie może ze mną być, a potem mnie całuje? "Michael -" pokój wirował. "Nie -"
Wszystko zrobiło się czarne.
* * *
Michael jako dziecko. W korytarzu. Podsłuchujący pod drzwiami.
"I co zrobimy?" kobiecy głos zabrzmiał. Płakała.
"Wdaje się w bójki, nieustannie ucieka," mówił mężczyzna. Wydawał się być zmęczony. "Nie wiem... możemy nie dać sobie rady, kochanie."
"Nie pozwala się przytulić."
"Kochanie" dźwięk skrzypiącego łóżka, jakiś szmer. "Przestań -"
"Myślisz, ze popełniłam jakiś błąd, Chris?" płakała jeszcze bardziej. "Może nie jestem – wystarczająco ciepła, może dlatego nie pozwala się przytulić?" i kolejna fala łez.
"Nie! Kochanie - kotku, nie zrobiłaś nic złego." Powiedział mężczyzna. "Myślę, że niektórym dzieciom, nie da się pomóc."
"Jutro go zabierzemy z powrotem. Może inna para będzie potrafiła mu pomóc."
Niektórym dzieciom nie da się pomóc.
Jutro zabierzemy go z powrotem..
Michael odszedł cicho wzdłuż korytarza. Otworzył okno, wyszedł prosto w objęcia nocy. Rozejrzał się. Podbiegł w dół ulicy. Szukał drogi, gdzie ostatnio widział ich.
Szukał swojej prawdziwej rodziny.
Maxa i Isabel.
* * *
Inny dom. Powietrze przesiąknięte zapachem piwa i papierosami. Pracownica socjalna coś mówiła.
"Nie powinien pan palić przy dziecku" powiedziała "To złe dla jego zdrowia."
"Jest ok" odpowiedział "Nie przeszkadzam mu. Chce pani piwa?"
"Nie" kobieta odpowiedziała ostro, ścisnęła długopis mocniej. "Chcę mu zadać kilka pytań. Na osobności. "
"Jasne, jasne" odpowiedział mężczyzna, wstał i wyszedł do kuchni. "Proszę bardzo."
Kobieta odprowadziła go wzrokiem, a potem wróciła spojrzeniem do Michaela. Pachniała kwiatami. "A teraz, Michael," zaczęła "Gdzie się tak oparzyłeś?"
Nie odpowiedział.
"Michael, To bardzo ważne, żebyś powiedział prawdę."
Zauważył ruch za jej plecami. Przy drzwiach.
Stał tam mężczyzna. Patrzył na niego.
Wzrok Michaela zamglił się, widząc papierosa w jego dłoni.
"Michael, spójrz na mnie. Proszę." Powiedziała kobieta. Spojrzenia Michaela powróciło na nią.
"Michael, bawiłeś się zapałkami?"
Może zabrałaby go ze sobą. Przecież zawsze mógł uciec z kolejnego miejsca, gdzie go wyślą. Jego oczy powróciły na mężczyznę. Uśmiechnął się z kpiną, unosząc papierosa do góry.
Michael zacisnął wargi i wbił wzrok w podłogę.
Uznała to za tak.
"To bardzo, bardzo niebezpieczne, Michael." Zerknęła w stronę kuchni. Michael też.
Mężczyzny tam nie było.
"Przepraszam" zawołała "Musimy go zabrać z powrotem."
Znów się pojawił. "Nie! Nie, nie, mogę rzucić." Powrócił tam gdzie siedzieli, papieros wciąż tkwił pomiędzy jego palcami. Michael skulił się.
Nie zauważyła.
Zgasił papierosa. "Widzi pani? Jest dobrze. Wyrzucę zapałki."
Zamilkła. "Cóż – on ucieka ze wszystkich domów..."
"E tam, ja i mały, my świetnie się dogadujemy. Jest po prostu nieśmiały przy obcych."
Uśmiechnęła się lekko. "Wyjeżdżam za miesiąc, wiec przekażę papiery kolejnemu pracownikowi socjalnemu. Nie chce go wyciągać z dobrego domu."
"To wspaniałe, prawda mały?" klepnął Michaela po plecach, mocno. "Świetnie."
Tej nocy, tak jak każdej innej, Michael uciekł, w głębię nocy. Chłopiec i dziewczynka na poboczu. Najczęściej, kiedy wracał, Hank leżał na kanapie i chrapał.
Bywały noce, kiedy go nie było.
Hank nie chciał stracić miesięcznego czeku.
*************
Michael się bił.
Chłopiec zwinął dłoń w pięć i skierował ją na twarz drugiego chłopca. Krew na jego koszulce, wydobywając się z jego nosa. Płakał. A Michael nie przestał.
Kopał go, kiedy czyjeś ramiona odciągnęły go. Krzyknął, wierzgał niczym dzikie zwierzę. Kiedy to nie pomagało, ugryzł rękę nauczycielki, mocno. Smakując krew i słysząc jej krzyk. Jej ramiona się rozplotły.
Upadł na ziemię i podczołgał się dalej, wstał i uciekł z terenu szkoły, daleko od chłopca, od nauczycielki, szukając drogi, gdzie ich ostatnio widział.
Uciekaj, Michael, uciekaj-
Chłopiec obserwował go z oddali. Ciemne włosy i brązowe oczy. Zatrzymał się.
Obok chłopca pojawiła się dziewczynka. Długie, jasne włosy. Wzięła go za rękę i wskazała druga dłonią na Michaela.
Uśmiechnęła się i pomachała.
To byli oni. Dłoń Michaela uniosła się i odmachał im.
Ramie nauczyciela zawisło nad nim aż uniosło go w powietrzu, ciągnąc go w stronę budynku, blokując wszelką drogę ucieczki. Drugiemu chłopcu trzeba będzie założyć szwy, powiedziała. Jego oczy nie odrywały się od chłopca i dziewczynki przy ogrodzeniu.
Michael się uśmiechał.
Od tamtej pory każdego dnia byli razem.
* * *
Odepchnąłem się od niej i nabrałem powietrza.
Płakała.
Wyszeptywała moje imię, wyciągała dłonie w moją stronę. Przytuliła mnie. Czułem jak jej ramiona się napinają. Drżała.
"Michael" szepnęła "Przepraszam. Przepraszam, Michael."
"Liz -" starałem się na nią nie patrzeć. Nie pozwoli mi odejść, przycisnęła mnie do siebie mocniej. "Liz, już dobrze."
To spowodowało, że mnie uwolniła. "Nie, nie jest!" powiedziała głośno, ocierając łzy z twarzy. "Michael, on – nie mogę uwierzyć, ze go nie powstrzymali, ja -"
"Liz." Nie słuchała. "Już dobrze. Hank nadawał się idealnie do moich ucieczek, nie obchodziło go moje życie. Mogłem iść gdzie chciałem kiedykolwiek chciałem."
"Chcesz powiedzieć" mówiła z niedowierzaniem "Że to było dla ciebie dobre miejsce?"
"Nie, nie dobre," powiedziałem "Ale po pierwsze, to wszystko co mam, a po drugie, Liz, niewiedza o tym kim jestem i skąd pochodzę jest gorsza."
Nic nie odpowiedziała.
"Na swój sposób, bycie z Hankiem jest dobre, bo... przez to jestem skoncentrowany."
"Skoncentrowany" szepnęła, potrząsając głową. Jej uścisk zelżał jeszcze bardziej. Chciałem się od niej odsunąć, ale nie potrafiłem.
Mogłem ją ponownie pocałować. Bez wizji tym razem.
Prędzej, nie później, Guerin.
"Może -" starałem się mówić spokojnie "- może powinienem był ci to powiedzieć" ciągnąłem "Zamiast cię całować."
"Nie" szepnął, znów potrząsając głową. Wyglądała jakby znów miała zacząć płakać. "Nie."
Cisza. Całkowicie uwolniła uścisk, a jej dłonie osunęły się wzdłuż jej ciała.
I kiedy tylko mnie uwolniła, zapragnąłem aby tego nie robiła.
"Więc teraz -" jej głos załamał się.
"Wrócisz do Maxa" powiedziałem. Po prostu powiedz to, Guerin. Zachowaj spokój. "On się pojawi sam."
"'Wrócić do Maxa'" powtórzyła. "A ty wrócisz do... Nie wierze w to."
"A co chciałaś, żebym powiedział, Liz?"
"A co z tobą, Michael?" była definitywnie zła. "Co z nami? Poświęcimy wszystko czego chcemy, wszystko co czujemy, aby zrobić coś co jest najlepsze dla niego?"
"Tak" powiedziałem, wracając do drzwi. Nie patrz na nią. Nie patrz. "To koniec." Otworzyłem drzwi.
"Michael," jej głos nie był nawet szeptem. Znów będzie płakała. "A co z tym czego chcieliśmy, Michael?"
Przeszedłem przez drzwi i dopiero się do niej obróciłem, przemówiłem, gdy moja dłoń oderwała się od klamki.
"Witaj w moim świecie, Liz."
c.d.n.
VII
"Wracaj tu ty beznadziejny dzieciaku! Nawet się nie waż wychodzić -"
Trzasnąłem drzwiami z całej siły, wyskakując z przyczepy. Hank wciąż był pijany, odkąd poszedł wczoraj na bibę.
Marnotrawstwo.
Gdyby to był inny dzień to dałbym mu się bardziej we znaki, ale musiałem pogadać z Maxem. Musiałem mu powiedzieć o mnie i Liz.
Lada chwila powinien się zjawić.
Skierowałem się w stronę wyjścia z parku. Chciałem mieć to już za sobą.
Usłyszałem jeepa jeszcze zanim go zobaczyłem. Samochód przeciął drogę, powodując chmurę kurzu i pyłu. Prosto na mnie.
Hamulce zapiszczały niemiłosiernie. Stałem niecałe trzydzieści centymetrów od wozu.
"Hej" powiedział
Nie miał zapiętych pasów. To po pierwsze.
Złapałem za drzwiczki i jednym skokiem wylądowałem na siedzeniu pasażera. "Hej" odpowiedziałem.
Uruchomił silnik.
**********************
Będą na nas wściekli
Będą wściekli na ciebie i mnie
Będą na nas wściekli
I na to co chcemy zrobić
"Max" musiałem złapać się siedzenia, żeby nie wylecieć na zakręcie. "Czemu słuchasz Ani?"
"Kogo?" zapytał "A... nie wiem"
Isabel i ja słuchaliśmy Ani. I Tori, chociaż Isabel nigdy nie potrafiła rozwinąć w sobie specyficznego zmysłu do Bjork. Znalazłem starą płytę Ani's dawno temu i tak zacząłem słuchać. Isabel usłyszała jedną piosenkę i połknęła haczyk. Max wolał Sarah McLachlan.
"Musimy pogadać, Max."
"'Co tam u ciebie, Max?'" zaczął mnie przedrzeźniać "Oh, u mnie dobrze. Dzięki."
"O co ci chodzi?"
"O nic, Michael," Max powiedział "Dzisiaj jeszcze o nic."
"Wszystko jedno. Max, to ważne. Chodzi o -"
Ostro zahamował. Gwałtownie. Musiałem wyciągnąć ręce dla asekuracji, żeby nie wylecieć przez szybę, a potem odrzuciło mnie z powrotem na fotel.
"Zapomnij" warknąłem, jak tylko odzyskałem oddech. Wysiadłem. "Pójdę pieszo."
Złapał mnie za ramię. "Michael, czekaj -"
"Czekać? Chyba sobie żartujesz? Chcę z tobą pogadać o czymś ważnym a ty nas o mało nie zabijasz. Chrzań się, Maxwell." Szedłem przed siebie Wewnętrzne strony moich dłoni paliły, jakby płonęły. Dlaczego?
"Miałeś rację" zawołał za mną
Odwróciłem się "Co?"
"Mówiłem, że miałeś rację. W sprawie Liz."
Wina zastygła mi w żołądku.
"Maxwell," zacząłem Dasz radę. Musisz to zrobić. "Jeśli chodzi o nią -"
Jęknął i przewrócił oczami. "Rozmawiałem z Liz. Daj temu spokój, Michael," powiedział, potrząsając głową i rozpierając się na siedzeniu kierowcy. "Po prostu się nie mieszaj."
"Ale -"
"Michael, daj spokój, dobrze?" powiedział, wyrzucając teatralnie ramiona w geście poddania. "O cokolwiek ci chodzi, pogódź się z tym, dobrze? Po prostu -" znów machnął ręką. "- cokolwiek to jest, rób co chcesz."
Mam robić co - "Porąbało cię?"
Potrząsnął głową. "Daj spokój, Michael – i tak zrobisz co chcesz, bez względu na to co ci powiem. Więc rób sobie co chcesz. Ja się poddaję."
Nigdy tak nie mówił. Poddaję się.
Co się z nim działo?
Wyminął mnie wzrokiem, spoglądając na zakurzoną drogę. W stronę szkoły.
"Powiedziałem Liz, że powinniśmy zrobić krok w tył."
Usiłowałem wciąż oddychać. Nie udało się.
"Naprawdę?" zapytałem
"Ta" powiedział, zerkając na mnie na chwilę "Co? Żadnych gratulacji, Michael? Żadnych słów zachwytu? Nic na temat tego, jak głupim pomysłem było ratowanie jej życia, nie wspomnę o zaangażowaniu?"
Zacisnąłem usta i wbiłem wzrok w słońce.
Pamiętam jak to mówiłem. Że ratowanie jej życia było głupie.
Teraz to ja chciałbym to zrobić.
Co powiedzieć najlepszemu przyjacielowi, który rzuca dziewczynę, z którą ty chcesz być?
Popatrzyłem na jeepa. A on wgapiał się w niebo. Musiałem mu powiedzieć.
"Max," zacząłem "Ona -"
Jego oczy były czerwone. Wyglądał na zmęczonego. Zastanawiałem się czy naprawdę był chory, co byśmy zrobili, gdyby znów trafił do szpitala.
"Ona co?" zapytał dziwnie "Co, Michael?"
Nie mogłem tego zrobić.
"Ona, um -" wbiłem wzrok w ziemię "Ona nie była dla ciebie, Max."
Jego oczy zdawały się być w stanie ciskać piorunami.
"Słuchaj, może nie chcesz tego słuchać, ale to prawda."
"Nie masz o tym zielonego pojęcia, Michael."
Miałem. Wiedziałem o tym wszystko.
"W porządku" powiedziałem, odwracając się w stronę drogi "Spadam."
"Michael -"
"Zjeżdżaj stąd, Maxwell," krzyknąłem przez ramię.
Cisza, a potem usłyszałem silnik. Jeep mnie wyminął, odjechał w stronę szkoły.
Tylko tego nie nazywaj
Proszę nie tłumacz tego
Zwal to na mnie
Powiedz, że jestem bezwstydny
Nie odwrócił się.
******************************
"Panno Parker."
Moja głowa od razu wystrzeliła do góry. "Tak?"
"Wołam cię już trzeci raz" powiedziała nauczycielka angielskiego "Twoja fascynacja Szekspirem jest budująca, ale wzywają cię do gabinetu dyrektora." Kilka osób się zaśmiało.
Zauważyłam chłopaka stojącego obok jej biurka. Nie chodził na te zajęcia – jeden z deskorolkowców - obdartus. Gapił się na mnie, znudzony.
"Dobrze" mruknęłam. Pozamykałam książki, wzięłam plecak i poszłam za chłopakiem w stronę wyjścia. Wyszliśmy na pusty korytarz, więc skierowałam się w stronę gabinetu dyrektora.
Klepnięcie w ramię. Obróciłam się, żeby spojrzeć na chłopaka, który wskazywał w zupełnie przeciwnym kierunku. "Tędy" powiedział.
"Um -" może był nowy "Właściwie, ta droga jest najszybsza."
"Guerin jest w składziku."
Że co?
Składzik. W drugim końcu korytarza.
Zajęło mi chwilkę nim zorientowałam się o co chodzi. Nawet czułam jak się rumienię.
"O..." jęknęłam z zażenowaniem. Czy on się uśmiechał? O Boże, uśmiechał się. Nie, on się szczerzył. "Um - dzięki."
"Nie ma sprawy" odpowiedział. Wyminęłam go, ale znów pojawił się przede mną, jego prawa dłoń uniosła się.
"Powiedział też" wyszczerzył leniwie swoje zęby "że zapłacisz mi dziesięć dolarów."
* * *
Stałam kilka kroków od składziku, biedniejsza o dziesięć dolarów, z całkowicie wymazaną godnością i z tętniącym sercem.
Michael był w składziku i posłał po mnie.
Ja nie robię takich rzeczy. Jestem grzeczną dziewczynką, ponad wszystko, kujonką. Wiedziałam, że właśnie tracę materiał, który na sto procent pojawi się na teście z angielskiego.
Nabrałam powietrza i wykonałam ostateczne kroki w stronę składziku. Sięgnęłam po klamkę.
Drzwi same się otworzyły a coś wciągnęło mnie do środka. Ledwo powstrzymałam odruchowy krzyk.
Byliśmy w składziku. Michael stał tuż przy drzwiach. "Nie mogłaś tego zrobić bardziej oczywistym, Parker?"
Parker. A wiec wróciliśmy do tego.
"Co się stało?"
"Nic" syknął "Po prostu słyszałem jak się zbliżasz już od pięciu minut i na dodatek szlajasz się po korytarzach tak, że wszyscy mogą cię zobaczyć!" odwrócił się w stronę drzwi.
"Hej," tez syknęłam cicho "To TY mnie wyciągnąłeś z zajęć, Panie Niewidoczny, więc wyluzuj, dobrze? Ja tylko -"
"Co?" zapytał, odwracając się do mnie. Wyglądał na wściekłego.
Akurat w tym momencie stwierdziłam, że składzik powinien się raczej nazywać szafką. Nie można się było w ogóle ruszyć, nie było miejsca. Michael był tak blisko mnie, że prawie się dotykaliśmy.
Prawie.
"Ty. Tylko. Co?" wysylabizował pytanie.
Słyszałam własny oddech. "Ja -" mój wzrok ześlizgnął się z jego oczu na jego usta, oj wracaj z powrotem. "- myślałam" wymamrotałam kulawo.
"Myślałaś" szepnął "O czym?"
"O tobie."
"Co ze mną?" wyszeptał, przysuwając się do mnie. Opuszki jego palców musnęły moją dłoń, zdawały się palić moją skórę.
"Co ze mną, Parker?"
"Zastanawiałam się -"
Jego wzrok był skoncentrowany na moich wargach. "Nad?" uśmiechnął się. To było dla niego takie proste.
"Zastanawiałam się, kiedy mi oddasz dziesięć dolarów."
Zamarł, wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć.
Zamiast tego, zaśmiał się. Właściwie prychnął. Nauczyłam się już, że śmiech Michaela może oznaczać wiele różnych rzeczy.
Odwrócił się i podszedł do drzwi. Moje serce tonęło. Nie powinnam była tego mówić. Czemu to powiedziałam?
"Było miło, Parker," powiedział. Jego głos dziwnie drżał. Ostro. Brutalnie. "Ale nie możemy tego dalej ciągnąć."
Nie rozumiałam. "Czego nie mo-"
"To się nie uda, Liz" powiedział z naciskiem, obracając się. Znów to machnięcie ręką. "Ty. Ja. Wszystko jedno."
Nic nie odpowiedziałam. Musiał żartować.
"Michael -"
"Zapomnij, Liz," powiedział. Jego dłoń już zaciskała się na klamce. "Po to cię tu ściągnąłem. Żeby ci powiedzieć... żebyś zapomniała."
Mówił poważnie. Nie mogłam w to uwierzyć.
Chciał mnie zostawić.
"Czemu?"
"Po prostu to zrób, Liz."
"Michael, nie odejdę, rozumiesz?" Jego dłoń osunęła się z klamki. "Rozmawiałeś z Maxem?"
"Nie, Liz, my NIE rozmawialiśmy," odciął się. Przygryzłam wargę. Zrobił gwałtowny krok w moja stronę. "Nie rozmawiałby ze mną. Nie słuchałby mnie, co oczywiście nie jest niczym nowym, ale jak mu powiedziałem, że to poważne, wiesz co powiedział?"
Potrząsnęłam głową.
"Powiedział, żebym robił co chcę, że on się poddaje. Max. Pierwowzór skontrolowanego maniaka powiedział mi, że olewa to, żebym sobie robił co chcę."
To nie brzmiało jak słowa Maxa.
"Nigdy wcześniej go takim nie widziałem. Nigdy. On jest teraz zupełnie inny. Przez ciebie."
"Ale -" Przeze mnie? "On powiedział -"
"Mnie. To. Nie obchodzi" warknął "On jest zdołowany. Nie dostrzega co się dzieje, nawet nie chce wiedzieć tego. Nie martwi się o dom, czy o Valentiego, o cokolwiek, bo jest omotany przez ciebie. Jego nie obchodzi czy go złapią, Liz."
Starałam się wciąż oddychać.
"Nie obchodzi go, co oznacza, ze wszystko schrzani, a to oznacza, ze go złapią. Potem Isabel. Potem mnie. Nie możemy tego zrobić, Liz."
Musiało coś być co mogłam zrobić. Albo powiedzieć. Żeby został.
Ale nie nic mi nie przychodziło do głowy.
"Michael," szepnęłam. Obrócił się do mnie plecami. "Co zrobimy? Nie mogę – nie wiem jak wrócić do Maxa."
Nie odpowiedział.
"Michael," zaczęłam "Pomóż mi zrozumieć -"
Odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni . "Chcesz zrozumieć?" Jego oczy pociemniały. Zaiskrzyły furią. Włoski na moich rękach zesztywniały. Zawisł nade mną. Chciałam się cofnąć, uciec, moje plecy odnalazły tylko ścianę. Zamknął mnie w pułapce. Jego dłonie wsunęły się na moją twarz, pocałował mnie.
Zadrżałam, chcąc go odepchnąć. Mówi, że nie może ze mną być, a potem mnie całuje? "Michael -" pokój wirował. "Nie -"
Wszystko zrobiło się czarne.
* * *
Michael jako dziecko. W korytarzu. Podsłuchujący pod drzwiami.
"I co zrobimy?" kobiecy głos zabrzmiał. Płakała.
"Wdaje się w bójki, nieustannie ucieka," mówił mężczyzna. Wydawał się być zmęczony. "Nie wiem... możemy nie dać sobie rady, kochanie."
"Nie pozwala się przytulić."
"Kochanie" dźwięk skrzypiącego łóżka, jakiś szmer. "Przestań -"
"Myślisz, ze popełniłam jakiś błąd, Chris?" płakała jeszcze bardziej. "Może nie jestem – wystarczająco ciepła, może dlatego nie pozwala się przytulić?" i kolejna fala łez.
"Nie! Kochanie - kotku, nie zrobiłaś nic złego." Powiedział mężczyzna. "Myślę, że niektórym dzieciom, nie da się pomóc."
"Jutro go zabierzemy z powrotem. Może inna para będzie potrafiła mu pomóc."
Niektórym dzieciom nie da się pomóc.
Jutro zabierzemy go z powrotem..
Michael odszedł cicho wzdłuż korytarza. Otworzył okno, wyszedł prosto w objęcia nocy. Rozejrzał się. Podbiegł w dół ulicy. Szukał drogi, gdzie ostatnio widział ich.
Szukał swojej prawdziwej rodziny.
Maxa i Isabel.
* * *
Inny dom. Powietrze przesiąknięte zapachem piwa i papierosami. Pracownica socjalna coś mówiła.
"Nie powinien pan palić przy dziecku" powiedziała "To złe dla jego zdrowia."
"Jest ok" odpowiedział "Nie przeszkadzam mu. Chce pani piwa?"
"Nie" kobieta odpowiedziała ostro, ścisnęła długopis mocniej. "Chcę mu zadać kilka pytań. Na osobności. "
"Jasne, jasne" odpowiedział mężczyzna, wstał i wyszedł do kuchni. "Proszę bardzo."
Kobieta odprowadziła go wzrokiem, a potem wróciła spojrzeniem do Michaela. Pachniała kwiatami. "A teraz, Michael," zaczęła "Gdzie się tak oparzyłeś?"
Nie odpowiedział.
"Michael, To bardzo ważne, żebyś powiedział prawdę."
Zauważył ruch za jej plecami. Przy drzwiach.
Stał tam mężczyzna. Patrzył na niego.
Wzrok Michaela zamglił się, widząc papierosa w jego dłoni.
"Michael, spójrz na mnie. Proszę." Powiedziała kobieta. Spojrzenia Michaela powróciło na nią.
"Michael, bawiłeś się zapałkami?"
Może zabrałaby go ze sobą. Przecież zawsze mógł uciec z kolejnego miejsca, gdzie go wyślą. Jego oczy powróciły na mężczyznę. Uśmiechnął się z kpiną, unosząc papierosa do góry.
Michael zacisnął wargi i wbił wzrok w podłogę.
Uznała to za tak.
"To bardzo, bardzo niebezpieczne, Michael." Zerknęła w stronę kuchni. Michael też.
Mężczyzny tam nie było.
"Przepraszam" zawołała "Musimy go zabrać z powrotem."
Znów się pojawił. "Nie! Nie, nie, mogę rzucić." Powrócił tam gdzie siedzieli, papieros wciąż tkwił pomiędzy jego palcami. Michael skulił się.
Nie zauważyła.
Zgasił papierosa. "Widzi pani? Jest dobrze. Wyrzucę zapałki."
Zamilkła. "Cóż – on ucieka ze wszystkich domów..."
"E tam, ja i mały, my świetnie się dogadujemy. Jest po prostu nieśmiały przy obcych."
Uśmiechnęła się lekko. "Wyjeżdżam za miesiąc, wiec przekażę papiery kolejnemu pracownikowi socjalnemu. Nie chce go wyciągać z dobrego domu."
"To wspaniałe, prawda mały?" klepnął Michaela po plecach, mocno. "Świetnie."
Tej nocy, tak jak każdej innej, Michael uciekł, w głębię nocy. Chłopiec i dziewczynka na poboczu. Najczęściej, kiedy wracał, Hank leżał na kanapie i chrapał.
Bywały noce, kiedy go nie było.
Hank nie chciał stracić miesięcznego czeku.
*************
Michael się bił.
Chłopiec zwinął dłoń w pięć i skierował ją na twarz drugiego chłopca. Krew na jego koszulce, wydobywając się z jego nosa. Płakał. A Michael nie przestał.
Kopał go, kiedy czyjeś ramiona odciągnęły go. Krzyknął, wierzgał niczym dzikie zwierzę. Kiedy to nie pomagało, ugryzł rękę nauczycielki, mocno. Smakując krew i słysząc jej krzyk. Jej ramiona się rozplotły.
Upadł na ziemię i podczołgał się dalej, wstał i uciekł z terenu szkoły, daleko od chłopca, od nauczycielki, szukając drogi, gdzie ich ostatnio widział.
Uciekaj, Michael, uciekaj-
Chłopiec obserwował go z oddali. Ciemne włosy i brązowe oczy. Zatrzymał się.
Obok chłopca pojawiła się dziewczynka. Długie, jasne włosy. Wzięła go za rękę i wskazała druga dłonią na Michaela.
Uśmiechnęła się i pomachała.
To byli oni. Dłoń Michaela uniosła się i odmachał im.
Ramie nauczyciela zawisło nad nim aż uniosło go w powietrzu, ciągnąc go w stronę budynku, blokując wszelką drogę ucieczki. Drugiemu chłopcu trzeba będzie założyć szwy, powiedziała. Jego oczy nie odrywały się od chłopca i dziewczynki przy ogrodzeniu.
Michael się uśmiechał.
Od tamtej pory każdego dnia byli razem.
* * *
Odepchnąłem się od niej i nabrałem powietrza.
Płakała.
Wyszeptywała moje imię, wyciągała dłonie w moją stronę. Przytuliła mnie. Czułem jak jej ramiona się napinają. Drżała.
"Michael" szepnęła "Przepraszam. Przepraszam, Michael."
"Liz -" starałem się na nią nie patrzeć. Nie pozwoli mi odejść, przycisnęła mnie do siebie mocniej. "Liz, już dobrze."
To spowodowało, że mnie uwolniła. "Nie, nie jest!" powiedziała głośno, ocierając łzy z twarzy. "Michael, on – nie mogę uwierzyć, ze go nie powstrzymali, ja -"
"Liz." Nie słuchała. "Już dobrze. Hank nadawał się idealnie do moich ucieczek, nie obchodziło go moje życie. Mogłem iść gdzie chciałem kiedykolwiek chciałem."
"Chcesz powiedzieć" mówiła z niedowierzaniem "Że to było dla ciebie dobre miejsce?"
"Nie, nie dobre," powiedziałem "Ale po pierwsze, to wszystko co mam, a po drugie, Liz, niewiedza o tym kim jestem i skąd pochodzę jest gorsza."
Nic nie odpowiedziała.
"Na swój sposób, bycie z Hankiem jest dobre, bo... przez to jestem skoncentrowany."
"Skoncentrowany" szepnęła, potrząsając głową. Jej uścisk zelżał jeszcze bardziej. Chciałem się od niej odsunąć, ale nie potrafiłem.
Mogłem ją ponownie pocałować. Bez wizji tym razem.
Prędzej, nie później, Guerin.
"Może -" starałem się mówić spokojnie "- może powinienem był ci to powiedzieć" ciągnąłem "Zamiast cię całować."
"Nie" szepnął, znów potrząsając głową. Wyglądała jakby znów miała zacząć płakać. "Nie."
Cisza. Całkowicie uwolniła uścisk, a jej dłonie osunęły się wzdłuż jej ciała.
I kiedy tylko mnie uwolniła, zapragnąłem aby tego nie robiła.
"Więc teraz -" jej głos załamał się.
"Wrócisz do Maxa" powiedziałem. Po prostu powiedz to, Guerin. Zachowaj spokój. "On się pojawi sam."
"'Wrócić do Maxa'" powtórzyła. "A ty wrócisz do... Nie wierze w to."
"A co chciałaś, żebym powiedział, Liz?"
"A co z tobą, Michael?" była definitywnie zła. "Co z nami? Poświęcimy wszystko czego chcemy, wszystko co czujemy, aby zrobić coś co jest najlepsze dla niego?"
"Tak" powiedziałem, wracając do drzwi. Nie patrz na nią. Nie patrz. "To koniec." Otworzyłem drzwi.
"Michael," jej głos nie był nawet szeptem. Znów będzie płakała. "A co z tym czego chcieliśmy, Michael?"
Przeszedłem przez drzwi i dopiero się do niej obróciłem, przemówiłem, gdy moja dłoń oderwała się od klamki.
"Witaj w moim świecie, Liz."
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:40 pm, edited 1 time in total.
Ogólnie nie przepadam za polarowymi ff, ale ten jest niezły, da się czytać i nie złościć że Liz jest z Michaelem. Choć nie jestem fanką tej pary to żal mi że nie mogą być razem. Kojarzy mi się to z wątkiem maxa i Liz kiedy Tess stała na ich drodze - tu jest podobnie, poświecają miłość dla Maxa.Ps. _Liz jak ty to robisz że masz czas na pisanie nowych ff i tłumaczenia? Ja nie mam czasu żeby zamieścić kolejną część "September ... "
Kolejna częśc, jak miło. Wiesz _liz tak obliczyłam, że nawet jesli byś zamieszczała codziennie jedną część to całe opo będzie sie ciągnęło przez 58 dni!!! a to wychodzą mniej wiecej trzy miesiące.
Tigi własciwie masz rację. Aż sie żal robi. Są chwile, kiedy przezież będa razem (no nie chce wszystkiego zdradzać), ale jest wciąz ten problem - żeby inni nie wiedzieli... Poświęcenie.żal mi że nie mogą być razem. Kojarzy mi się to z wątkiem maxa i Liz kiedy Tess stała na ich drodze - tu jest podobnie, poświecają miłość dla Maxa.
korzystam z braku mojej rodzinki w domiu i pisze piekne...nie wiem co jest w tym opowiadaniu takigo wyjatkowego, badz urzekajaego... ale je wrecz uwielbiam dzieki za kolejna wspaniala czesc Liz
to prawda az momentami ich szkoda... ale tak jak napisala Issy są chwile kiedy sa razem [/quote]Tigi własciwie masz rację. Aż sie żal robiżal mi że nie mogą być razem. Kojarzy mi się to z wątkiem maxa i Liz kiedy Tess stała na ich drodze - tu jest podobnie, poświecają miłość dla Maxa.
No to może ja w ramach zaspokojenia waszych polarkowych potrzeb i w celu rozpromienienia zamieszczę kolejną część? Skąd ta promienność? No ta część jest dużo bardziej pogodna i przyznaję, że niesamowicie zabawna momentami (z Michaela wychodzi cały... Michael).
PODWÓJNY WYBÓR
Minęły dwa dni odkąd Michael pozostawił mnie w składziku samą.
Dwa dni, sześć godzin i osiemnaście minut.
Ooops. Dziewiętnaście.
To było niedorzeczne. W ciągu dwudziestu czterech godzin zostałam rzucona przez chłopaka i przez jego najlepszego przyjaciela, przez tego drugiego wykorzystana i rzucona w tej samej oprawie czasowej. Nie wspominając, ze obaj to kosmici, nie ważne, że wspomniany przyjaciel o mało nie umarł od jakiejś kosmicznej gorączki, i że bałam się go ratować, żeby się przypadkiem nie dowiedział, że go lubię.. coś więcej niż lubię.
Max zostawił mnie, bo się bał i potrzebował czasu. Michael odszedł, bo potrzebował innego rodzaju wolności, no i dlatego, że bał się, iż Max mnie potrzebuje.
Dławiłam się na samą myśl o tym mamucim czasie i wolności.
Moje życie było takie proste zanim pojawił się Max Evans, a o najbardziej proste nim pojawił się Michael Guerin.
Szacunek wobec samej siebie sięgnął dna. Przebiwszy wszystkie poziomy samooceny.
Dzisiaj byłam w sklepie muzycznym i poprosiłam dziewczynę, o krótkich zielonych włosach i z kolczykiem w nosie, czy mogłaby mi wskazać stoisko z dobrymi wokalistkami.
Do tego doszło.
Wyszczerzyła się i powiedziała, że mogę się „zahaczyć o tamto stanowisko”. W dzisiejszych czasach naprawdę trzeba się co dzień czegoś nowego uczyć. No i wyszłam z dziesięcioma płytami.
Może one wiedziały coś, czego ja nie wiedziałam.
Może potrafiły pomóc.
Wróciłam do domu, weszłam do pokoju, od razu wkładając pierwszy CD i rozkładając się na łóżku.
* * *
Tonight I feel so weak
but all in love is fair
I turn the other cheek
and I feel the slap and the sting
of the foul night air
and I know you're only human...
TO dopiero ironia, pomyślałam.
...and I haven't got talking room
but tonight, while I'm making excuses
some other woman is making love to you...
Perkusja bębniła, a coś wypowiedziało moje imię. Usiadłam a moje oczy od razu wbiły się w okno.
Nie było go tam.
"Liz?" za mną odezwał się głos. Obróciłam głowę.
Mój ojciec stał w drzwiach. "Ooo" jęknęłam, ukrywając rozczarowanie. "Cześć tato."
"Hej" odpowiedział, rozglądając się. "Czy wszystko OK?"
"Tak, tato. Wszystko dobrze." Znów runęłam na łóżko, zakrywając dłońmi twarz. "Dzięki."
"Ja tylko..." wskazał na korytarz "Ja tylko przechodziłem obok, usłyszałem tę nową muzykę."
Moją muzykę. Moje ręce opadły na łóżko. "Tato," zaczęłam "U mnie dobrze. Naprawdę."
"Dobrze! Bo wiesz, ja nie chciałbym się martwić, ze coś się dzieje – no wiesz, w szkole, albo...yyy... no wiesz, z - chłopcami – albo coś, a ty nic mi nie mówisz o tym."
Może, gdybym się bardzo skupiła, byłabym zdolna do błyskawicznego samospalenia.
"Wiesz, ze możesz ze mną porozmawiać o wszystkim" powiedział
Wgapiałam się tępo w sufit. Nie mogłam poważnie nawet rozważać tej możliwości.
Taa. A jednak.
Podniosłam się na łokciach. "Cóż, tato -"
"Dobrze! Dobrze, dobrze, dobrze, dobrze, dobrze" powiedział ciepło, wycofując się. "Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Na razie, kochanie." Uśmiechnął się zadowolony z siebie.
Matko, on nawet pomachał.
Co się działo z mężczyznami w moim życiu?!
Zaraz. Technicznie, Max ani Michael jeszcze nie byli mężczyznami.
Ale jakoś nie poprawiło mi to nastroju. Znów położyłam się na łóżku.
...Somebody bring me some water
can't you see I'm burning alive
Can't you see my baby's
got another lover
I don't know how I'm gonna survive...
Podniosłam okładkę tego CD. Melissa Etheridge. "O, tak" tak powiedziała zielonowłosa dziewczyna ze sklepu. "Nie można przeżyć zerwania, bez słuchania tego. Polecam szczególnie jej pierwszy album. Jest najlepszy."
Westchnęłam i rzuciłam pudełko na podłogę. Nawet nie potrafiłam powiedzieć czy sprawia, ze czuję się lepiej czy gorzej.
Włączyłam odgrywanie na chybił-trafił.
****************
Przesłuchałam w sumie chyba z tuzin CD i nadal nie czułam się lepiej. Silniejsza, może, ale nie lepiej.
Zerknęłam na okno. Nic. Tylko mrok i drobne zwierciadła świateł ulicznych.
OK, Liz. Czas zrobić coś innego.
Wstałam i poszłam do łazienki, obmyć twarz. Zauważyłam „Ulyssesa” na stoliku przy łóżku, podniosłam.
"Wiesz" powiedziałam do książki "Odrobinka punktualności, wtedy i teraz, to za duże wymagania?"
Wrzuciłam książkę do kubła i poszłam dalej.
"Liz?"
Nie zatrzymałam się. "Dobrze tato, ściszę -"
"Liz!"
To był on. Momentalnie obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni.
Michael wślizgiwał się właśnie do mojego pokoju. Przez moje okno. "Hej" powiedział. Jak gdyby nigdy nic podszedł do mojego łóżka i podniósł kilka płyt.
"Tori Amos?" zapytał. Przewrócił opakowanie i zerknął na mnie. "Słuchasz Tori Amos?"
"Michael -" wyrwałam mu CD. "Co ty wyprawiasz?"
"Rany, uspokój się" powiedział, unosząc ręce w geście obronnym. "Nie wiedziałem, że masz tak zaawansowany gust muzyczny."
"Ja tylko -" zerknęłam na CD. "Przepraszam bardzo – ale co ty tu robisz?"
Bez słowa pochylił się wyjął książkę, przerzucając ją do drugiej ręki. Ulysses.
"Ty chyba nie mówisz poważnie" powiedziałam ze zdumieniem
"No co?"
"Chcesz się dalej... uczyć? Czytać tę książkę?" syknęłam. Moi rodzice wciąż nie spali.
Przewrócił oczami. "Cóż, owszem" powiedział "Mieliśmy umowę. Prawda?"
Potrząsnęłam głową. On był taki - niemożliwy. Nieznośny. Wkurzający.
Nie doceniałam wystarczająco Marii.
"Michael," zaczęłam "Nie wiem ile wiesz o kobietach -"
"Z każdym dniem coraz mniej" mruknął
"- ale nie możesz z jedną zerwać, w składziku, a potem pojawiać się u niej nagle, żeby studiować książkę!"
"O co ci chodzi?" syknął wściekły "Zerwać? Liz, myśmy nigdy ze sobą nie chodzili!"
"Że co?" krzyknęłam "A co to za numer z tym „musimy im powiedzieć”, z tym całym porąbanym „musimy im powiedzieć, że się spotykamy”?"
"Wiesz w czym tkwi twój problem, Parker? Ty nie -"
Zauważyłam jak drzwi się otwierają.
Michael runął jak sterta cegieł.
Drzwi otworzyły się na oścież. Mój ojciec stał na progu.
"Wszystko dobrze, kochanie?"
Chciałam coś powiedzieć. Jedyną rzeczą, która oddzielała mojego ojca i Michaela było łóżko.
W myśli przywróciłam referat o Freudzie.
Jeśli mój ojciec wejdzie -
"Kochanie?" zapytał zbliżając się "Wszystko dobrze?"
Dłoń Michaela uderzyła moją stopę.
"Dobrze! dobrze." powiedziałam "Ja po prostu – um - śpiewam."
"Śpiewasz?" zapytał w pełni zdziwiony "To było - śpiewanie?"
"Mówione słowa" powiedziałam szybko "Aaa, feminizm - mówienie - słowo. No wiesz -" oddychaj Liz, oddychaj - "um, usiłuję pozbyć się uciążliwego mechanizmu wyparcia, i takie tam?"
"Ohhhhh," powiedział "To."
"Taa."
"Rozmawiałaś o tym z mamą Marii?"
"Tato" jęknęłam "Proszę"
"Dobrze, dobrze," powiedział, zamykając drzwi "Tylko śpiewaj troszkę ciszej, dobrze?"
"Ok" przytaknęłam. Wyszedł.
Spojrzałam w dół.
Michael wyglądał jakby targały nim konwulsje.
"Wynoś się" powiedziałam, sięgając w dół i ciągnąc go za koszulkę. "Michael, mówię poważnie, wynoś się!"
Przewrócił się na plecy, jego dłonie zaciskały się na jego ustach. Kiedy je przesunął, zobaczyłam, ze się śmieje. "Śpiewałaś" powiedział, krztusząc się śmiechem. "Oh, było warto. To było bezcenne."
Kopnęłam go. "Wynoś się, Michael! Nie chcę cię tutaj."
Wstał. "Słuchaj" powiedział, wciąż się uśmiechając. "Przepraszam. Nie chciałem przerywać twoich feministycznych – mówionych - słów" podniósł jedną z płyt. "Co to jest? To Ani? Co się dzieje z ludźmi dzisiaj?"
"Wynoś się, Michael."
"Wiedzę, że przynosi efekty."
"Raz."
"O, daj spokój, Parker..."
"Dwa."
"Chcesz się migdalić?"
Szczęka mi odpadła. "Co-"
"Migdalić. No wiesz. Całować" zbliżał się do mnie "Ręce, usta, wszystko."
Cofnęłam się. "Jesteś chory" powiedziałam "Jesteś chory psychicznie. Wiesz o tym?"
"To nie jest odpowiedź, Liz."
Włączyła się kolejna płyta.
"Oto twoja odpowiedź, Michael," powiedziałam, zbliżając się do niego. Teraz to on się cofał. "Może zabierzesz sobie swoją gramatycznie idealną nowelkę irlandzkiej popkultury -" mówiłam, chwytając książkę i rzucając ją na balkon - "i wylecisz stąd jak na skrzydłach."
Jego wzrok powędrował za książką, az otworzył usta, potem spojrzał na mnie.
"To książka z biblioteki, Parker."
Zacisnęłam żeby i wciąż się do niego zbliżałam, on się cofał. "A może pójdziesz się migdalić z kimkolwiek chcesz, Michael." Jego plecy uderzyły o ścianę. "Mam dość tych gierek, mam dość bycia porzuconą, i mam dość tego, że pojawiasz się w moim pokoju, kiedy ci się żywnie podoba!"
Rozchylił usta, westchnął głęboko i przewrócił oczami, spojrzał na okno. "Skończyłaś?"
Już nic mnie nie obchodziło. Skrzyżowałam ramiona. Byłam z siebie zadowolona.
"Tak" powiedziałam "Skończyłam."
Pokiwał głową, zerknął w dół. "Cóż" powiedział "Jeżeli tego naprawdę chcesz."
Pewność zaczęła mnie opuszczać.
Pomyślałam o Ani. Melissie. Tori.
Dasz radę, Liz.
"Tak" odpowiedziała "Tego chcę."
"Okay, w takim razie" powiedział. Przesunął się w stronę okna, a ja czekałam aż wyjdzie
Przyciągnął mnie do siebie, mocno, nasze ciała runęły na łóżko.
* * *
"Michael?"
"Tak."
"Um – co my robimy?"
"W potocznym języku nazywa się to migdaleniem."
"Nie, Michael," powiedziałam, siadając i odpychając go "Wiesz o co mi chodzi."
Jęknął.
"A co chciałabyś robić, Liz?"
"Cóż -"
"Chcesz czytać? To mi odpowiada" powiedział, sięgając po Ulyssesa. "Na czym to skończy -"
Wyrwałam mu książkę i rzuciłam ją na podłogę.
"Jeśli będę musiał zapłacić karę, ty pokryjesz koszta."
"Michael."
Jęknął i zakrył dłońmi twarz.
"Michael," szturchnęłam go. Mruknął coś niezrozumiałego.
Michael był w moim łóżku. W. Moim. Łóżku.
"Powiedz coś, Michael."
"Co chcesz, żebym powiedział?"
"Chce, żebyś mi powiedział, co o tym sądzisz!"
"Błagam, niech Bóg istnieje" westchnął
"Czemu?"
"Żeby mógł mnie zabić i wyciągnąć z tego nieszczęścia!" warknął
Chciałam coś powiedzieć. Nic. Nabrałam powietrza. "Ok" powiedziałam "Ja się tym zajmę"
"Świetnie" mruknął.
"Ja - zaraz. Ok. Jestem tutaj z tobą, Max ze mną zerwał, ty ze mną zerwałeś -"
Przytaknął bez słowa.
"- a teraz znów jesteś u mnie, w moim pokoju, w moim łóżku, migdaląc się ze mną."
"Mm-hmm." Sięgnął po mnie i objął. Wysunęłam się.
"Dlaczego, Michael?"
Westchnął głośno i przewrócił się na plecy.
"Michael, naprawdę sądziłeś, że nie zapytam?"
"Miałem taką nadzieję -"
"No to się przeliczyłeś" powiedziałam "Więc ty... um... nie chcesz być tu ze mną?"
"Liz, błagam -"
"Co? Ja tylko, ja -" wpuściłam powietrze do moich płuc "Michael. Słuchaj... Ja nie jestem sobą, Michael."
Przewrócił się z powrotem i spojrzał na mnie.
"To znaczy, ja nie -" kolejny głęboki oddech. Jeszcze chwila i dostanę hiperwentylacji. "Ja nie migdalę się z chłopakami. Z chłopakami, z którymi nie chodzę. W dodatku w moim łóżku"
"Chcesz zejść z łóżka?" zapytał, wstając
"Nie!" krzyknęłam "Nie, to nie – tu nie o to chodzi, Michael. Chodzi o to, że, robimy to w sekrecie. Za plecami wszystkich."
Spojrzał na mnie tępo.
Jakiś szmer na zewnątrz.
"Chodzi o to -" machnęłam rękoma "Nikt inny o tym nie wie, Michael."
Zimny jak głaz.
"Tak" w końcu się odezwał "I nie mogą się dowiedzieć"
"Aaa" zaczęłam "Widzisz, a wcześniej, kiedy rozmawialiśmy... miałam nieodparte wrażenie, że my, no wiesz, nie spotykamy się ze sobą."
"Racja" przytaknął. Tak, jakbym była głupia.
"'Racja" powtórzyłam. "Więc co robisz w moim łóżku, Michael?"
Świerszcze za oknem rozpoczęły nocne granie.
Zamarł. "Nie spotykamy się" powiedział
"Nie spotykamy"
"Nie"
Ależ to było porywające.
"Więc co robimy?"
"Migdalimy się."
Wyrzuciłam ramiona do góry, w iście teatralnym geście i jęknęłam. Przydałaby mi się teraz funkcja samospalenia.
"Więc chcesz, żebym była twoją gorąca landryneczką między głównymi daniami?"
"Moją - czym?" usiadł zszokowany "Co to takiego?"
"W potocznym języku nazywa się to DZIWKĄ, Michael."
Jęknął głośno i ukrył twarz w dłoniach.
"Słuchaj" powiedziałam głośno "Przepraszam! Ale tak to właśnie wygląda. W ciągu dnia jesteś z Marią, mi każesz wrócić do Maxa... Boże, Michael, to tak jakby – jakbyś był moim alfonsem, czy coś! Moim kosmicznym alfonsem!"
"Nie. Jestem. Twoim alfonsem" wymamrotał w swoje dłonie.
"W takim razie kim jesteś, Michael?" zażądałam odpowiedzi
Jego dłonie znalazły się nagle na mojej twarzy. Prawie skręcił mi kark, przysuwając mocno do siebie
"Jestem najlepszym przyjacielem twojego chłopaka"
Pauza. "I w taki czy inny sposób jestem z twoją przyjaciółką. Tkwię na tej głupiej planecie, bez rodziny, bez rodziców, bez domu i przyjaciół. Wiesz o tym."
Przytaknęłam.
"Musze dowiedzieć się kim jestem, dowiedzieć się, co tu robię, je, Max i Isabel, bo ich już nie obchodzi dom, zależy im tylko na tym, żeby być bezpiecznym tutaj. Nie umiem kontrolować swoich mocy, a wszystko o czym potrafię myśleć" ściszył głos "jesteś ty"
Cisza.
"Nie planowałem przychodzić tutaj dziś" powiedział opuszczając dłonie. "Po prostu szedłem, a potem – potem znalazłem się na tej ulicy i -" potrząsnął głową "To jest takie popieprzone" szepnął. Potarł pięściami oczy.
"Już dobrze, Michael -"
"Jasssne" mruknął, opuszczając ręce i wpatrując się w pościel. "Dobrze. No oczywiście. Słuchaj, Liz," powiedział potrząsając głową "Wiem, ze masz pytania. Rozumiem to. Ja po prostu nie mam na nie odpowiedzi."
Przyglądałam się mu przez chwilę.
"Cóż" powiedziałam "może to nie jest Prawda czy Fałsz."
Podniósł głowę i spojrzał na mnie dziwacznie. "Że co?"
"Może to Test Wielokrotnego Wyboru."
Potrząsnął głową. "Wybacz, ale nic nie rozumiem."
Nabrałam głęboko powietrza. "Cóż – a co jeśli – jeśli im nie powiemy"
Jego oczy rozszerzyły się. "Liz Parker."
Przewróciłam oczami. "Tylko mi nie mów, że nie myślałeś o tym."
"Właściwie to myślałem o tym cały dzień, ale -" przyjrzał mi się uważniej. "Jesteś pewna, że tego chcesz?"
"Nie jestem totalną cnotką, Michael."
"Um, właściwie to chodziło mi raczej o twoją zdolność dotrzymywania tajemnic."
"Michael, oczywiście, że potrafię -"
"Jak ostatnio powierzyliśmy ci tajemnicę, poleciałaś z tym do Marii."
"O" jęknęłam "Racja" Czekał na odpowiedź
"Sądzę, że dam sobie radę" powiedziałam.
"Potrzebujemy czegoś pewniejszego nić ‘sądzę’"
"Ok" powiedziałam głośno "Potrafię"
"Dobrze. Możemy przestać gadać?"
Odpowiedziałam mu najlepiej jak potrafiłam.
c.d.n.
PODWÓJNY WYBÓR
Minęły dwa dni odkąd Michael pozostawił mnie w składziku samą.
Dwa dni, sześć godzin i osiemnaście minut.
Ooops. Dziewiętnaście.
To było niedorzeczne. W ciągu dwudziestu czterech godzin zostałam rzucona przez chłopaka i przez jego najlepszego przyjaciela, przez tego drugiego wykorzystana i rzucona w tej samej oprawie czasowej. Nie wspominając, ze obaj to kosmici, nie ważne, że wspomniany przyjaciel o mało nie umarł od jakiejś kosmicznej gorączki, i że bałam się go ratować, żeby się przypadkiem nie dowiedział, że go lubię.. coś więcej niż lubię.
Max zostawił mnie, bo się bał i potrzebował czasu. Michael odszedł, bo potrzebował innego rodzaju wolności, no i dlatego, że bał się, iż Max mnie potrzebuje.
Dławiłam się na samą myśl o tym mamucim czasie i wolności.
Moje życie było takie proste zanim pojawił się Max Evans, a o najbardziej proste nim pojawił się Michael Guerin.
Szacunek wobec samej siebie sięgnął dna. Przebiwszy wszystkie poziomy samooceny.
Dzisiaj byłam w sklepie muzycznym i poprosiłam dziewczynę, o krótkich zielonych włosach i z kolczykiem w nosie, czy mogłaby mi wskazać stoisko z dobrymi wokalistkami.
Do tego doszło.
Wyszczerzyła się i powiedziała, że mogę się „zahaczyć o tamto stanowisko”. W dzisiejszych czasach naprawdę trzeba się co dzień czegoś nowego uczyć. No i wyszłam z dziesięcioma płytami.
Może one wiedziały coś, czego ja nie wiedziałam.
Może potrafiły pomóc.
Wróciłam do domu, weszłam do pokoju, od razu wkładając pierwszy CD i rozkładając się na łóżku.
* * *
Tonight I feel so weak
but all in love is fair
I turn the other cheek
and I feel the slap and the sting
of the foul night air
and I know you're only human...
TO dopiero ironia, pomyślałam.
...and I haven't got talking room
but tonight, while I'm making excuses
some other woman is making love to you...
Perkusja bębniła, a coś wypowiedziało moje imię. Usiadłam a moje oczy od razu wbiły się w okno.
Nie było go tam.
"Liz?" za mną odezwał się głos. Obróciłam głowę.
Mój ojciec stał w drzwiach. "Ooo" jęknęłam, ukrywając rozczarowanie. "Cześć tato."
"Hej" odpowiedział, rozglądając się. "Czy wszystko OK?"
"Tak, tato. Wszystko dobrze." Znów runęłam na łóżko, zakrywając dłońmi twarz. "Dzięki."
"Ja tylko..." wskazał na korytarz "Ja tylko przechodziłem obok, usłyszałem tę nową muzykę."
Moją muzykę. Moje ręce opadły na łóżko. "Tato," zaczęłam "U mnie dobrze. Naprawdę."
"Dobrze! Bo wiesz, ja nie chciałbym się martwić, ze coś się dzieje – no wiesz, w szkole, albo...yyy... no wiesz, z - chłopcami – albo coś, a ty nic mi nie mówisz o tym."
Może, gdybym się bardzo skupiła, byłabym zdolna do błyskawicznego samospalenia.
"Wiesz, ze możesz ze mną porozmawiać o wszystkim" powiedział
Wgapiałam się tępo w sufit. Nie mogłam poważnie nawet rozważać tej możliwości.
Taa. A jednak.
Podniosłam się na łokciach. "Cóż, tato -"
"Dobrze! Dobrze, dobrze, dobrze, dobrze, dobrze" powiedział ciepło, wycofując się. "Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Na razie, kochanie." Uśmiechnął się zadowolony z siebie.
Matko, on nawet pomachał.
Co się działo z mężczyznami w moim życiu?!
Zaraz. Technicznie, Max ani Michael jeszcze nie byli mężczyznami.
Ale jakoś nie poprawiło mi to nastroju. Znów położyłam się na łóżku.
...Somebody bring me some water
can't you see I'm burning alive
Can't you see my baby's
got another lover
I don't know how I'm gonna survive...
Podniosłam okładkę tego CD. Melissa Etheridge. "O, tak" tak powiedziała zielonowłosa dziewczyna ze sklepu. "Nie można przeżyć zerwania, bez słuchania tego. Polecam szczególnie jej pierwszy album. Jest najlepszy."
Westchnęłam i rzuciłam pudełko na podłogę. Nawet nie potrafiłam powiedzieć czy sprawia, ze czuję się lepiej czy gorzej.
Włączyłam odgrywanie na chybił-trafił.
****************
Przesłuchałam w sumie chyba z tuzin CD i nadal nie czułam się lepiej. Silniejsza, może, ale nie lepiej.
Zerknęłam na okno. Nic. Tylko mrok i drobne zwierciadła świateł ulicznych.
OK, Liz. Czas zrobić coś innego.
Wstałam i poszłam do łazienki, obmyć twarz. Zauważyłam „Ulyssesa” na stoliku przy łóżku, podniosłam.
"Wiesz" powiedziałam do książki "Odrobinka punktualności, wtedy i teraz, to za duże wymagania?"
Wrzuciłam książkę do kubła i poszłam dalej.
"Liz?"
Nie zatrzymałam się. "Dobrze tato, ściszę -"
"Liz!"
To był on. Momentalnie obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni.
Michael wślizgiwał się właśnie do mojego pokoju. Przez moje okno. "Hej" powiedział. Jak gdyby nigdy nic podszedł do mojego łóżka i podniósł kilka płyt.
"Tori Amos?" zapytał. Przewrócił opakowanie i zerknął na mnie. "Słuchasz Tori Amos?"
"Michael -" wyrwałam mu CD. "Co ty wyprawiasz?"
"Rany, uspokój się" powiedział, unosząc ręce w geście obronnym. "Nie wiedziałem, że masz tak zaawansowany gust muzyczny."
"Ja tylko -" zerknęłam na CD. "Przepraszam bardzo – ale co ty tu robisz?"
Bez słowa pochylił się wyjął książkę, przerzucając ją do drugiej ręki. Ulysses.
"Ty chyba nie mówisz poważnie" powiedziałam ze zdumieniem
"No co?"
"Chcesz się dalej... uczyć? Czytać tę książkę?" syknęłam. Moi rodzice wciąż nie spali.
Przewrócił oczami. "Cóż, owszem" powiedział "Mieliśmy umowę. Prawda?"
Potrząsnęłam głową. On był taki - niemożliwy. Nieznośny. Wkurzający.
Nie doceniałam wystarczająco Marii.
"Michael," zaczęłam "Nie wiem ile wiesz o kobietach -"
"Z każdym dniem coraz mniej" mruknął
"- ale nie możesz z jedną zerwać, w składziku, a potem pojawiać się u niej nagle, żeby studiować książkę!"
"O co ci chodzi?" syknął wściekły "Zerwać? Liz, myśmy nigdy ze sobą nie chodzili!"
"Że co?" krzyknęłam "A co to za numer z tym „musimy im powiedzieć”, z tym całym porąbanym „musimy im powiedzieć, że się spotykamy”?"
"Wiesz w czym tkwi twój problem, Parker? Ty nie -"
Zauważyłam jak drzwi się otwierają.
Michael runął jak sterta cegieł.
Drzwi otworzyły się na oścież. Mój ojciec stał na progu.
"Wszystko dobrze, kochanie?"
Chciałam coś powiedzieć. Jedyną rzeczą, która oddzielała mojego ojca i Michaela było łóżko.
W myśli przywróciłam referat o Freudzie.
Jeśli mój ojciec wejdzie -
"Kochanie?" zapytał zbliżając się "Wszystko dobrze?"
Dłoń Michaela uderzyła moją stopę.
"Dobrze! dobrze." powiedziałam "Ja po prostu – um - śpiewam."
"Śpiewasz?" zapytał w pełni zdziwiony "To było - śpiewanie?"
"Mówione słowa" powiedziałam szybko "Aaa, feminizm - mówienie - słowo. No wiesz -" oddychaj Liz, oddychaj - "um, usiłuję pozbyć się uciążliwego mechanizmu wyparcia, i takie tam?"
"Ohhhhh," powiedział "To."
"Taa."
"Rozmawiałaś o tym z mamą Marii?"
"Tato" jęknęłam "Proszę"
"Dobrze, dobrze," powiedział, zamykając drzwi "Tylko śpiewaj troszkę ciszej, dobrze?"
"Ok" przytaknęłam. Wyszedł.
Spojrzałam w dół.
Michael wyglądał jakby targały nim konwulsje.
"Wynoś się" powiedziałam, sięgając w dół i ciągnąc go za koszulkę. "Michael, mówię poważnie, wynoś się!"
Przewrócił się na plecy, jego dłonie zaciskały się na jego ustach. Kiedy je przesunął, zobaczyłam, ze się śmieje. "Śpiewałaś" powiedział, krztusząc się śmiechem. "Oh, było warto. To było bezcenne."
Kopnęłam go. "Wynoś się, Michael! Nie chcę cię tutaj."
Wstał. "Słuchaj" powiedział, wciąż się uśmiechając. "Przepraszam. Nie chciałem przerywać twoich feministycznych – mówionych - słów" podniósł jedną z płyt. "Co to jest? To Ani? Co się dzieje z ludźmi dzisiaj?"
"Wynoś się, Michael."
"Wiedzę, że przynosi efekty."
"Raz."
"O, daj spokój, Parker..."
"Dwa."
"Chcesz się migdalić?"
Szczęka mi odpadła. "Co-"
"Migdalić. No wiesz. Całować" zbliżał się do mnie "Ręce, usta, wszystko."
Cofnęłam się. "Jesteś chory" powiedziałam "Jesteś chory psychicznie. Wiesz o tym?"
"To nie jest odpowiedź, Liz."
Włączyła się kolejna płyta.
"Oto twoja odpowiedź, Michael," powiedziałam, zbliżając się do niego. Teraz to on się cofał. "Może zabierzesz sobie swoją gramatycznie idealną nowelkę irlandzkiej popkultury -" mówiłam, chwytając książkę i rzucając ją na balkon - "i wylecisz stąd jak na skrzydłach."
Jego wzrok powędrował za książką, az otworzył usta, potem spojrzał na mnie.
"To książka z biblioteki, Parker."
Zacisnęłam żeby i wciąż się do niego zbliżałam, on się cofał. "A może pójdziesz się migdalić z kimkolwiek chcesz, Michael." Jego plecy uderzyły o ścianę. "Mam dość tych gierek, mam dość bycia porzuconą, i mam dość tego, że pojawiasz się w moim pokoju, kiedy ci się żywnie podoba!"
Rozchylił usta, westchnął głęboko i przewrócił oczami, spojrzał na okno. "Skończyłaś?"
Już nic mnie nie obchodziło. Skrzyżowałam ramiona. Byłam z siebie zadowolona.
"Tak" powiedziałam "Skończyłam."
Pokiwał głową, zerknął w dół. "Cóż" powiedział "Jeżeli tego naprawdę chcesz."
Pewność zaczęła mnie opuszczać.
Pomyślałam o Ani. Melissie. Tori.
Dasz radę, Liz.
"Tak" odpowiedziała "Tego chcę."
"Okay, w takim razie" powiedział. Przesunął się w stronę okna, a ja czekałam aż wyjdzie
Przyciągnął mnie do siebie, mocno, nasze ciała runęły na łóżko.
* * *
"Michael?"
"Tak."
"Um – co my robimy?"
"W potocznym języku nazywa się to migdaleniem."
"Nie, Michael," powiedziałam, siadając i odpychając go "Wiesz o co mi chodzi."
Jęknął.
"A co chciałabyś robić, Liz?"
"Cóż -"
"Chcesz czytać? To mi odpowiada" powiedział, sięgając po Ulyssesa. "Na czym to skończy -"
Wyrwałam mu książkę i rzuciłam ją na podłogę.
"Jeśli będę musiał zapłacić karę, ty pokryjesz koszta."
"Michael."
Jęknął i zakrył dłońmi twarz.
"Michael," szturchnęłam go. Mruknął coś niezrozumiałego.
Michael był w moim łóżku. W. Moim. Łóżku.
"Powiedz coś, Michael."
"Co chcesz, żebym powiedział?"
"Chce, żebyś mi powiedział, co o tym sądzisz!"
"Błagam, niech Bóg istnieje" westchnął
"Czemu?"
"Żeby mógł mnie zabić i wyciągnąć z tego nieszczęścia!" warknął
Chciałam coś powiedzieć. Nic. Nabrałam powietrza. "Ok" powiedziałam "Ja się tym zajmę"
"Świetnie" mruknął.
"Ja - zaraz. Ok. Jestem tutaj z tobą, Max ze mną zerwał, ty ze mną zerwałeś -"
Przytaknął bez słowa.
"- a teraz znów jesteś u mnie, w moim pokoju, w moim łóżku, migdaląc się ze mną."
"Mm-hmm." Sięgnął po mnie i objął. Wysunęłam się.
"Dlaczego, Michael?"
Westchnął głośno i przewrócił się na plecy.
"Michael, naprawdę sądziłeś, że nie zapytam?"
"Miałem taką nadzieję -"
"No to się przeliczyłeś" powiedziałam "Więc ty... um... nie chcesz być tu ze mną?"
"Liz, błagam -"
"Co? Ja tylko, ja -" wpuściłam powietrze do moich płuc "Michael. Słuchaj... Ja nie jestem sobą, Michael."
Przewrócił się z powrotem i spojrzał na mnie.
"To znaczy, ja nie -" kolejny głęboki oddech. Jeszcze chwila i dostanę hiperwentylacji. "Ja nie migdalę się z chłopakami. Z chłopakami, z którymi nie chodzę. W dodatku w moim łóżku"
"Chcesz zejść z łóżka?" zapytał, wstając
"Nie!" krzyknęłam "Nie, to nie – tu nie o to chodzi, Michael. Chodzi o to, że, robimy to w sekrecie. Za plecami wszystkich."
Spojrzał na mnie tępo.
Jakiś szmer na zewnątrz.
"Chodzi o to -" machnęłam rękoma "Nikt inny o tym nie wie, Michael."
Zimny jak głaz.
"Tak" w końcu się odezwał "I nie mogą się dowiedzieć"
"Aaa" zaczęłam "Widzisz, a wcześniej, kiedy rozmawialiśmy... miałam nieodparte wrażenie, że my, no wiesz, nie spotykamy się ze sobą."
"Racja" przytaknął. Tak, jakbym była głupia.
"'Racja" powtórzyłam. "Więc co robisz w moim łóżku, Michael?"
Świerszcze za oknem rozpoczęły nocne granie.
Zamarł. "Nie spotykamy się" powiedział
"Nie spotykamy"
"Nie"
Ależ to było porywające.
"Więc co robimy?"
"Migdalimy się."
Wyrzuciłam ramiona do góry, w iście teatralnym geście i jęknęłam. Przydałaby mi się teraz funkcja samospalenia.
"Więc chcesz, żebym była twoją gorąca landryneczką między głównymi daniami?"
"Moją - czym?" usiadł zszokowany "Co to takiego?"
"W potocznym języku nazywa się to DZIWKĄ, Michael."
Jęknął głośno i ukrył twarz w dłoniach.
"Słuchaj" powiedziałam głośno "Przepraszam! Ale tak to właśnie wygląda. W ciągu dnia jesteś z Marią, mi każesz wrócić do Maxa... Boże, Michael, to tak jakby – jakbyś był moim alfonsem, czy coś! Moim kosmicznym alfonsem!"
"Nie. Jestem. Twoim alfonsem" wymamrotał w swoje dłonie.
"W takim razie kim jesteś, Michael?" zażądałam odpowiedzi
Jego dłonie znalazły się nagle na mojej twarzy. Prawie skręcił mi kark, przysuwając mocno do siebie
"Jestem najlepszym przyjacielem twojego chłopaka"
Pauza. "I w taki czy inny sposób jestem z twoją przyjaciółką. Tkwię na tej głupiej planecie, bez rodziny, bez rodziców, bez domu i przyjaciół. Wiesz o tym."
Przytaknęłam.
"Musze dowiedzieć się kim jestem, dowiedzieć się, co tu robię, je, Max i Isabel, bo ich już nie obchodzi dom, zależy im tylko na tym, żeby być bezpiecznym tutaj. Nie umiem kontrolować swoich mocy, a wszystko o czym potrafię myśleć" ściszył głos "jesteś ty"
Cisza.
"Nie planowałem przychodzić tutaj dziś" powiedział opuszczając dłonie. "Po prostu szedłem, a potem – potem znalazłem się na tej ulicy i -" potrząsnął głową "To jest takie popieprzone" szepnął. Potarł pięściami oczy.
"Już dobrze, Michael -"
"Jasssne" mruknął, opuszczając ręce i wpatrując się w pościel. "Dobrze. No oczywiście. Słuchaj, Liz," powiedział potrząsając głową "Wiem, ze masz pytania. Rozumiem to. Ja po prostu nie mam na nie odpowiedzi."
Przyglądałam się mu przez chwilę.
"Cóż" powiedziałam "może to nie jest Prawda czy Fałsz."
Podniósł głowę i spojrzał na mnie dziwacznie. "Że co?"
"Może to Test Wielokrotnego Wyboru."
Potrząsnął głową. "Wybacz, ale nic nie rozumiem."
Nabrałam głęboko powietrza. "Cóż – a co jeśli – jeśli im nie powiemy"
Jego oczy rozszerzyły się. "Liz Parker."
Przewróciłam oczami. "Tylko mi nie mów, że nie myślałeś o tym."
"Właściwie to myślałem o tym cały dzień, ale -" przyjrzał mi się uważniej. "Jesteś pewna, że tego chcesz?"
"Nie jestem totalną cnotką, Michael."
"Um, właściwie to chodziło mi raczej o twoją zdolność dotrzymywania tajemnic."
"Michael, oczywiście, że potrafię -"
"Jak ostatnio powierzyliśmy ci tajemnicę, poleciałaś z tym do Marii."
"O" jęknęłam "Racja" Czekał na odpowiedź
"Sądzę, że dam sobie radę" powiedziałam.
"Potrzebujemy czegoś pewniejszego nić ‘sądzę’"
"Ok" powiedziałam głośno "Potrafię"
"Dobrze. Możemy przestać gadać?"
Odpowiedziałam mu najlepiej jak potrafiłam.
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:42 pm, edited 1 time in total.
_liz jak to miło, ze ty dbasz o nasze samopoczucie Ta częśc jest tez jedną z moich ulubionych (to ona nadała tytuł twojemu skróconemu opowiadanku, prawda?). No i masz rację bywają rozbrajające momenty, a z Michaela wychodzi cały Michael:
A najlepsze było to:"Michael," zaczęłam "Nie wiem ile wiesz o kobietach -""Z każdym dniem coraz mniej" mruknął
No czekam na kolejną część (najbardziej lubię Independence i te dwa odcinki po tym)"Wynoś się, Michael.""Wiedzę, że przynosi efekty.""Raz.""O, daj spokój, Parker...""Dwa.""Chcesz się migdalić?"
no i kolejna czesc... Liz jestem pelna podziwu dla tempa w jakim tlumaczysz to opowiadanie... czesc swietna... heh... nalezy do jednej z moich ulubionych..... Michael jest rozbrajajacy Liz z reszta tez... ale i tak Michael jest lepszy hehe... ale pogmatwalam... nie patrzcie na to, zaczyna mi odbijac juz powoli
swietne o albo to:"Aaa, feminizm - mówienie - słowo. No wiesz -" oddychaj Liz, oddychaj - "um, usiłuję pozbyć się uciążliwego mechanizmu wyparcia, i takie tam?""Ohhhhh," powiedział "To.""Taa.""Rozmawiałaś o tym z mamą Marii?"
ilekroc czytam ten moment...po prostunie moge... z krzesla prawie spadam ze smiechu..."Wynoś się, Michael.""Wiedzę, że przynosi efekty.""Raz.""O, daj spokój, Parker...""Dwa.""Chcesz się migdalić?" Szczęka mi odpadła. "Co-""Migdalić. No wiesz. Całować" zbliżał się do mnie "Ręce, usta, wszystko."
DOMKI W DOMKACH
Żyję teraz trzema różnymi życiami. Jedno w drugim, jak złączone pierścienie, okręgi.
W pierwszym, tym które widzą wszyscy, jestem zwykłą Liz. Jestem kelnerką w Crashdown, przyjaźnię się z Marią, uczę się, a jeśli się postaram to coś ze mnie sensownego wyrośnie.
W drugim, trójka moich przyjaciół to kosmici, kocham jednego z nich i pomagam ukryć ich sekret przed Szeryfem, przed FBI i wszystkimi innymi.
W trzecim – centralny okrąg - jestem z Michaelem.
O tym nikt nie wie. Nikt poza mną i nim. I nie możemy dopuścić do tego, żeby się dowiedzieli.
Jak to Isabel by powiedziała niezależnie od okoliczności, to zmieniłoby wszystko. W tym wypadku, naprawdę by zmieniło. Max nigdy nie byłby w stanie nam wybaczyć, a Maria...
Staram się o tym nie myśleć. O tym co wyprawiam. Co oboje wyprawiamy.
Jest łatwiej zapomnieć, gdy jest nas tylko dwoje. Nawet nie pamiętam ile godzin spędzamy z dala od siebie, udając, że wszystko jest ok., żeby nas tylko nie podejrzewali.
Jeszcze nigdy czegoś takiego nie robiłam. Czasami nie wiem jak sobie z tym poradzić. Michael pomaga. Mówi mi, że to nie ich sprawa. A zresztą i tak nie potrafilibyśmy przestać.
To nie takie proste.
Wiec mam trzy życia i dwa dzienniki. Jeden na życie z Maxem, drugi na to z Michaelem.
Mam nadzieję, że uda mi się to przeżyć
* * *
Wiedziałam, że mamroczę. Nie potrafiłam się opanować. Desperacko starałam się nie mówić nic o Michaelu.
"- nie byliśmy w stanie tego utrzymać, nigdy byśmy nie byli, wiec cieszę się, że wreszcie mamy to za sobą."
"Liz," Maria powiedziała z troską w głosie "Ta szklanka jest czysta"
"Tak. Słuchaj, chodzi mi o to, że -" Nic nie mów. Nic. "- jeszcze coś we mnie tkwi, ale... przejdzie mi."
"Na pewno?"
Martwiła się. O mnie.
Moim zerwaniem z Maxem.
Czułam się okropnie.
"Wydaje się, że dość szybko sobie z tym poradziłaś."
Gdyby tylko wiedziała - "Nie ma powodu, żeby rozjątrzać te rany. Trzeba żyć dalej—nie oglądać się za siebie." Zaparz kawę. Zaparz kawę. Zaparz kawę.
" – więc nie cierpisz."
"Cierpieć?"
"Cóż, w sumie to była bardziej jego decyzja niż twoja."
O Boże. Jak ja to zrobię?
"Nie, nie prawda. Ok? To znaczy...tak, technicznie, to on to zakończył, ale – to było" Skup się, Liz. Skup. "- to była obustronna decyzja."
"Liz, wystarczy tej kawy."
Spojrzałam. Filtr był przepełniony.
"Taa" jęknęłam Weź się w garść. Powiedziałaś Michaelowi, ze dasz sobie radę. "- ok."
Czy byli tam klienci? No oczywiście, że byli klienci. Wyszłam na salę, z daleka od Marii jej pytań, zimnej rzeczywistości, że jej chłopak zdradza ją ze mną.
Dasz radę, Liz. Nabrałam powietrza i wyciągnęłam notes. Dasz radę.
* * *
Byłam w szkole, starając się nie mówić o Michaelu, kiedy go widziałam.
Rozmawiał z Maxem.
Przestałam oddychać. Michael wskazał na mnie i Marię, obrócił się do Maxa, który nic nie mówił.
Nie mógł mu mówić.
Opanuj się, Liz. Podejdź i dowiedz się.
Maria poszła ze mną.
"Hej" powiedziałam
"Hej" odpowiedział Max
Michael nawet na mnie nie zerknął.
Powiedział ‘cześć’. Do Marii. "Ta, wszystko jedno" mruknęła. Oboje odeszli w przeciwnych kierunkach.
Zostawili mnie z Maxem.
Ten dzień to czysta tortura.
"Więc" zaczął "Co słychać?"
Co mi Michael mówił?
"Stwórz kłamstwo, jak najbliższe prawdy. Łatwiej zapamiętać."
"Świetnie" powiedziałam "Jest...jest naprawdę świetnie."
"To dobrze."
Nie mogłam się ruszyć.
"Więc, um..." spojrzał na mnie chłodno. "... wiesz, dzisiaj mecz, a my mamy obok siebie miejsca?"
To było głupie. Oczywiście, ze wiedział.
"Wiesz, dal mnie to tylko mecz" Przestań bełkotać. Przestań bełkotać. "Pójdziemy, obejrzymy, a potem wyjdziemy. To nic takiego. To nie musi być nic takiego ważnego."
"Hej" powiedział ktoś. To był Kyle.
Ok, dwóch eks- i jeden kochanek w ciągu trzech minut, może coś jeszcze straszniejszego nastąpić?
Poszłam w stronę klasy. Oddychaj, Liz, potrafisz to zrobić, potrafisz -
Ktoś na mnie wpadł. Nagle. "Auł!"
"Przepraszam" wymamrotał. Szedł dalej, a jego głowa była opuszczona. Nawet nie zdołałam zobaczyć jego twarzy.
Kretyn, pomyślałam, rozmasowując siniaka. Za dużo stresu jak na jeden dzień. Zawalę test z chemii. Michael przyszedł ostatniej nocy, co oczywiście zniwelowało jakąkolwiek szansę na naukę, a jeśli nie będę ostrożna moje stopnie polecą w dół, i będzie papa stypendium, papa studia. Rodzice mnie zabiją.
Ale ciężko jest myśleć o studiach, kiedy każdej nocy w moim pokoju pojawia się Michael.
Właściwie to ciężko myśleć o czymkolwiek.
Jęknęłam i sięgnęłam dłonią w głąb kieszeni, w poszukiwaniu aspiryny. Moje palce dotknęły czegoś miękkiego.
Zdziwiłam się nieco, ale wyciągnęłam to. Niewielki skrawek papieru, zwinięty. Otworzyłam.
"Składzik. Szósta lekcja."
Błyskawicznie obróciłam się w kierunku, gdzie zniknął chłopak, który mnie potrącił. Już go nie było.
Szósta lekcja. Chemia.
Fajnie, Michael, nie ma co.
* * *
"Nie mogę zostać" powiedziałam "Mam sprawdzian z chemii."
"Jak chcesz" powiedział, sprawdzając korytarz "Mama Maxa widziała jak używa mocy."
"Co?"
"W kuchni wybuchł pożar" mruknął "Idiota."
"Wszystko z nią dobrze? A z nim?"
"O tak" powiedział "Słodziutko. Zupełnie w porządku. Czy ty słyszałaś co powiedziałem? Ona WIE. Będziemy musieli odjechać."
"Odjechać?"
"Odjechać, Liz. Opuścić Roswell. Nie możemy jej ufać" mówił "Nasza trójka będzie musiała stąd odejść, uciekać."
"Nie" powiedziałam
"Liz, nie zachowuj się tak -"
"Michael, a co – a co jeśli ktoś z waszych tu przyjdzie a was nie będzie?" złapałam go za koszulkę "Może tak naprawdę nic nie widziała. Może uważa, że miała przywidzenia, z powodu stresu, zagrożenia, albo, albo dymu, albo coś." Zachowywałam się jak maniaczka "Michael, nie możesz uciekać za każdym razem, gdy wydaj ci się, że ktoś wie."
"Chodź tu" powiedział cicho, tuląc mnie do siebie. Czułam się tak bezpiecznie. Nic nie mogło mnie zranić.
Ale co ja zrobię, jeśli on naprawdę wyjedzie?
"Nigdzie nie odejdziesz" szepnęłam. Nie odpowiedział.
"Michael, daj spokój" spojrzałam na niego uważnie "Powiedz mi, że nie odchodzisz."
Czuł się osaczony, spoglądał na ścianę, sufit, dopiero potem na mnie. "Nie mogę tego powiedzieć, Liz. Nie wiem co się zdarzy."
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przygryzłam wargę.
"Nie rób tak" powiedział, dotykając dłońmi mojej twarzy.
"Jak?"
"To – z wargą" powiedział "Robisz tak tylko, jak się martwisz."
Wiedział o tym?
"Więc daj mi powód, żebym się nie martwiła."
Nabrał głęboko powietrza, a potem powolutku je wypuścił za jednym razem, ponownie mnie przytulił. "Może masz rację" powiedział cicho, muskając ustami moje czoło. "Może to nic."
"Co teraz zrobimy?"
"Nic" odpowiedział "Musimy się zachowywać, jakby nic się nie stało." Zerknął na mnie badawczo. "Wszystko dobrze?"
"Jasne" powiedziałam gorzko "Tylko szlifuję sztukę kłamania w żywe oczy"
"A widzisz inne wyjście?"
"Poza zaprzestaniem tego precedensu?"
"A chcesz rozważyć to jako możliwość?"
Ledwo powstrzymałam uśmiech. "Nie"
Uśmiechnął się. "W takim razie" powiedział "Wracaj do klasy. Zobaczymy się na meczu."
* * *
Wyszedłem na korytarz.
Uspokój się, Guerin.
Pudełko na serwetki. Co ona sobie jaja robi? Boki były niewyrównane, rogi niewłaściwie, a -
"- ocaliliśmy ci tyłek. Ok? Byłeś w letargu, przepocony, wiesz, około czterdziestu stopni temperatury, prawie umierałeś."
Biegłem wzdłuż korytarza. Otworzyłem na oścież drzwi i wyszedłem na zewnątrz.
"- narażałam dla ciebie własne życie -"
"- znów chodzi o waszą trójkę -"
Wszystko znów obraca się wokół waszej trójki.
Ryzykowałem to wszystko. Dla Liz.
Liz, nikt nie może wiedzieć.
"- miałeś w ogóle zamiar mi podziękować?"
Zależało mi na niej. Naprawdę.
Nie byłem dla niej odpowiedni.
Nikt nie może wiedzieć.
"Dziękuję."
"Za późno koleś."
To zdecydowanie za mało.
Liz nie weszła do kręgu, bo bała się, ze poznam co naprawdę do mnie czuje. Maria się o to nie martwiła. U niej wszystko było jasne. Nieskomplikowane. Proste.
Czemu nie mogłem tego chcieć?
Wszystko we mnie płonęło. Przeskoczyłem barierkę, rozłożyłem się na ławce i nabrałem powietrza, w głowie wciąż się kręciło.
"Za późno koleś."
Zawsze się odcinała. Mieszała mnie z błotem, kiedy mówiłem jej to, co chciała usłyszeć.
Czułem jak gniew we mnie wrze. Wyprostowałem się.
Nie jestem jej winien przeprosin. Liz tez nie. Max ją zostawił, a ja i Maria właściwie nigdy ze sobą nie chodziliśmy.
Teoretycznie.
Taa. Liz i ja byliśmy wolni. Mogliśmy robić, co chcieliśmy.
Ale kiedy ukrywasz swoje prawdziwe życie, kłamstwa stają się chlebem powszednim i nie możesz bez nich żyć, jak bez powietrza.
* * *
Byłem pokryty opiłkami drewna. Moje ramiona bolały od piłowania drewna, a drzazgi wbijały się jeszcze głębiej w moją skórę, kiedy wspinałem się po drabince. Spojrzałem na okno.
Liz siedziała na swoim łóżku, czytała książkę do chemii. Radio było włączone.
"...trzymaj się dziewczyno. Znacie zasady, jeśli macie problem ze swoją miłością, podnieście słuchawkę i dzwońcie. LadyJ wysłucha was. To łatwiejsze niż rozmowa z mamą, no i ja nie każę wam sprzątać pokoju. A jeśli wasza miłość rozkwita to zabierzcie swoją druga połówkę na spacer, bo jest boska noc, idealna na wpatrywanie się w gwiazdy. No dobra, czekając na kolejny telefon, oto coś nowego Vertical Horizon. A ja jestem LadyJ, a oto "Everything You Want".
Pchnąłem w górę szybę. Okno otworzyło się z łatwością. "Hej" przywitałem się. Spojrzała w górę.
"Hej" szepnęła. Lekko się uśmiechnęła, odłożyła książkę. Wszedłem do pokoju.
"Gdzie byłeś?" zapytała cicho
"Pracowałem nad czymś."
"Nad czym?"
"Czymś dla Maria." Zerknęła na mnie z niezrozumieniem. Potrząsnąłem z rozbawieniem głową "Nie ważne. To głupie."
"Co takiego?"
"To -" przewróciłem oczami "Pudełko na serwetki."
"Pudełko na serwetki?"
Przytaknąłem. "Dla Marii?" zapytała
"Ta."
"Ok," odpowiedziała z uśmiechem, wpatrując się we mnie. "Nie mogę się powstrzymać, wiec... czemu robisz takie coś dla Maria?"
Miała piękny uśmiech. Czułem jak moje ciało samoistnie się relaksuje.
"Nie wiem" odpowiedziałem, kładąc się na jej łóżku. Jej palce powoli wsunęły się w moje włosy.
"Ciężki dzień?" zapytała
"Można tak powiedzieć."
"Taa" mruknęła "U mnie też."
"Maria jest wkurzająca."
Zaśmiała się.
"Nie, naprawdę jest" powiedziałem "Robi mi nieustanne wyrzuty, że pomogła mi ocalić życie w rezerwacie, żąda podziękowań ode mnie, a kiedy to robię, wiesz co mówi?"
"Nie."
"'Z późno koleś.'" prychnąłem "Ciężka sprawa."
"A teraz robisz dla niej pudełko na serwetki."
"No a co mam robić, Liz?" usiadłem. Jej dłoń opadła na jej kolano. "Odcina się za każdym razem, chodzi o to -" znów potrząsnąłem głową "Jeżeli kiedykolwiek pomyślałem, ze będzie w stanie, no wiesz, zaakceptować mnie i ciebie, przeliczyłem się. To katastrofa. Bez szans."
"Michael," wtrąciła się "Nie ma nic złego w poczuciu winy."
"Co?" wbiłem w nią wzrok "Nie czuję się winny."
"Jasssne."
"Nie czuję!"
"Ok., nie czujesz."
"Tylko -" wstałem i zacząłem chodzić po pokoju. "- to szaleństwo. Czemu miałbym czuć się winny?"
"Robisz pudełko na serwetki" powiedziała "czujesz się winny."
"To nie ma zwią -"
"Zaniosłam Kylowi ciasto" powiedziała. Zatrzymałem się i przetarłem dłonią czoło.
"Ok., bez porównania, dwa punkty dla ciebie."
"Co?"
"Nic" opuściłem dłoń "Czemu zaniosłaś ciasto do Kyle?"
Westchnęła "Czułam się podle. Doznał na meczu kontuzji, bo, no wiesz, rozproszyłam go."
"Tak" powiedziałem "Zauważyłem."
Ciekawe czy widziała, jak Max na nią spoglądał, kiedy to się stało?
Biedny drań.
"Wiem, ze lubi ciasto z Crashdown, więc zaniosłam mu trochę. My, um... dogadaliśmy się."
Spojrzałem na nią. "Tak?"
"Tak."
"No, to dobrze" znów zacząłem chodzić.
"Potem przyszedł do mnie Max."
Stop. Znów utkwiłem w niej swój wzrok. "Przyszedł?"
"Tak."
Usiadłem na skraju łóżka. "Czego chciał?"
Pochyliła głowę. "Mówił cos o tym, że jestem jak Isabel."
"To widać," mruknąłem
"Pozwolisz łaskawie, ze skończę?"
Machnąłem ręką. " Ależ proszę. Kontynuuj."
"Powiedział, że miał nadzieję, że uda mu się kontrolować."
"Co mu odpowiedziałaś?"
"Że ona miała rację."
"Odpowiedział coś? Mówił coś o matce?"
"O mamie? Nie" spojrzała zdezorientowana "Czemu?"
"Isabel chce powiedzieć ich matce."
Niedowierzanie malowało się w jej oczach. "Powiedzą?"
"Nie sądzę" odpowiedziałem zmęczony. "Powiedziałem im, że nie ma czegos takiego jak bezinteresowna miłość."
Nie odpowiedziała.
"Daj spokój, Liz," mruknąłem "Nie mogą jej powiedzieć."
"Wiem" przyznała cicho.
"Nie o tym teraz myślisz."
Oboje zamilkliśmy. Byłem na to zbyt zmęczony.
"Możemy przestać o tym rozmawiać?" powróciłem na nią wzrokiem "Proszę?"
Spojrzała na mnie i przytaknęła. "Jasne" odpowiedziała, wyciągając ręce w moją stronę "Chodź tu."
Bez słowa wtuliłem się w jej ramiona, dotykając dłońmi jej włosów, czując jej ciepłą skórę. Jej ramiona zacisnęły się wokół mnie.
"Wszystko dobrze?" zapytałem, kładąc się obok niej.
"Tak" wymamrotała, przysuwając się "Myślałam o Maxie."
Przytaknąłem, ja myślałem o Marii. Radio wciąż grało.
He's everything you want
he's everything you need
he's everything inside of you
that you wish you could be
He says all the right things
At exactly the right time
But he means nothing to you
and you don't know why...
Jej oddech uspokoił się. Oderwałem głowę od poduszki i spojrzałem na nią. Spała.
Przytuliłem ją do siebie. Westchnęła przez sen i wtuliła się w moje ciało. Uśmiech. Wyciągnąłem dłoń. Radio się wyłączyło
Zasnąłem w ciągu kilku sekund.
c.d.n.
Żyję teraz trzema różnymi życiami. Jedno w drugim, jak złączone pierścienie, okręgi.
W pierwszym, tym które widzą wszyscy, jestem zwykłą Liz. Jestem kelnerką w Crashdown, przyjaźnię się z Marią, uczę się, a jeśli się postaram to coś ze mnie sensownego wyrośnie.
W drugim, trójka moich przyjaciół to kosmici, kocham jednego z nich i pomagam ukryć ich sekret przed Szeryfem, przed FBI i wszystkimi innymi.
W trzecim – centralny okrąg - jestem z Michaelem.
O tym nikt nie wie. Nikt poza mną i nim. I nie możemy dopuścić do tego, żeby się dowiedzieli.
Jak to Isabel by powiedziała niezależnie od okoliczności, to zmieniłoby wszystko. W tym wypadku, naprawdę by zmieniło. Max nigdy nie byłby w stanie nam wybaczyć, a Maria...
Staram się o tym nie myśleć. O tym co wyprawiam. Co oboje wyprawiamy.
Jest łatwiej zapomnieć, gdy jest nas tylko dwoje. Nawet nie pamiętam ile godzin spędzamy z dala od siebie, udając, że wszystko jest ok., żeby nas tylko nie podejrzewali.
Jeszcze nigdy czegoś takiego nie robiłam. Czasami nie wiem jak sobie z tym poradzić. Michael pomaga. Mówi mi, że to nie ich sprawa. A zresztą i tak nie potrafilibyśmy przestać.
To nie takie proste.
Wiec mam trzy życia i dwa dzienniki. Jeden na życie z Maxem, drugi na to z Michaelem.
Mam nadzieję, że uda mi się to przeżyć
* * *
Wiedziałam, że mamroczę. Nie potrafiłam się opanować. Desperacko starałam się nie mówić nic o Michaelu.
"- nie byliśmy w stanie tego utrzymać, nigdy byśmy nie byli, wiec cieszę się, że wreszcie mamy to za sobą."
"Liz," Maria powiedziała z troską w głosie "Ta szklanka jest czysta"
"Tak. Słuchaj, chodzi mi o to, że -" Nic nie mów. Nic. "- jeszcze coś we mnie tkwi, ale... przejdzie mi."
"Na pewno?"
Martwiła się. O mnie.
Moim zerwaniem z Maxem.
Czułam się okropnie.
"Wydaje się, że dość szybko sobie z tym poradziłaś."
Gdyby tylko wiedziała - "Nie ma powodu, żeby rozjątrzać te rany. Trzeba żyć dalej—nie oglądać się za siebie." Zaparz kawę. Zaparz kawę. Zaparz kawę.
" – więc nie cierpisz."
"Cierpieć?"
"Cóż, w sumie to była bardziej jego decyzja niż twoja."
O Boże. Jak ja to zrobię?
"Nie, nie prawda. Ok? To znaczy...tak, technicznie, to on to zakończył, ale – to było" Skup się, Liz. Skup. "- to była obustronna decyzja."
"Liz, wystarczy tej kawy."
Spojrzałam. Filtr był przepełniony.
"Taa" jęknęłam Weź się w garść. Powiedziałaś Michaelowi, ze dasz sobie radę. "- ok."
Czy byli tam klienci? No oczywiście, że byli klienci. Wyszłam na salę, z daleka od Marii jej pytań, zimnej rzeczywistości, że jej chłopak zdradza ją ze mną.
Dasz radę, Liz. Nabrałam powietrza i wyciągnęłam notes. Dasz radę.
* * *
Byłam w szkole, starając się nie mówić o Michaelu, kiedy go widziałam.
Rozmawiał z Maxem.
Przestałam oddychać. Michael wskazał na mnie i Marię, obrócił się do Maxa, który nic nie mówił.
Nie mógł mu mówić.
Opanuj się, Liz. Podejdź i dowiedz się.
Maria poszła ze mną.
"Hej" powiedziałam
"Hej" odpowiedział Max
Michael nawet na mnie nie zerknął.
Powiedział ‘cześć’. Do Marii. "Ta, wszystko jedno" mruknęła. Oboje odeszli w przeciwnych kierunkach.
Zostawili mnie z Maxem.
Ten dzień to czysta tortura.
"Więc" zaczął "Co słychać?"
Co mi Michael mówił?
"Stwórz kłamstwo, jak najbliższe prawdy. Łatwiej zapamiętać."
"Świetnie" powiedziałam "Jest...jest naprawdę świetnie."
"To dobrze."
Nie mogłam się ruszyć.
"Więc, um..." spojrzał na mnie chłodno. "... wiesz, dzisiaj mecz, a my mamy obok siebie miejsca?"
To było głupie. Oczywiście, ze wiedział.
"Wiesz, dal mnie to tylko mecz" Przestań bełkotać. Przestań bełkotać. "Pójdziemy, obejrzymy, a potem wyjdziemy. To nic takiego. To nie musi być nic takiego ważnego."
"Hej" powiedział ktoś. To był Kyle.
Ok, dwóch eks- i jeden kochanek w ciągu trzech minut, może coś jeszcze straszniejszego nastąpić?
Poszłam w stronę klasy. Oddychaj, Liz, potrafisz to zrobić, potrafisz -
Ktoś na mnie wpadł. Nagle. "Auł!"
"Przepraszam" wymamrotał. Szedł dalej, a jego głowa była opuszczona. Nawet nie zdołałam zobaczyć jego twarzy.
Kretyn, pomyślałam, rozmasowując siniaka. Za dużo stresu jak na jeden dzień. Zawalę test z chemii. Michael przyszedł ostatniej nocy, co oczywiście zniwelowało jakąkolwiek szansę na naukę, a jeśli nie będę ostrożna moje stopnie polecą w dół, i będzie papa stypendium, papa studia. Rodzice mnie zabiją.
Ale ciężko jest myśleć o studiach, kiedy każdej nocy w moim pokoju pojawia się Michael.
Właściwie to ciężko myśleć o czymkolwiek.
Jęknęłam i sięgnęłam dłonią w głąb kieszeni, w poszukiwaniu aspiryny. Moje palce dotknęły czegoś miękkiego.
Zdziwiłam się nieco, ale wyciągnęłam to. Niewielki skrawek papieru, zwinięty. Otworzyłam.
"Składzik. Szósta lekcja."
Błyskawicznie obróciłam się w kierunku, gdzie zniknął chłopak, który mnie potrącił. Już go nie było.
Szósta lekcja. Chemia.
Fajnie, Michael, nie ma co.
* * *
"Nie mogę zostać" powiedziałam "Mam sprawdzian z chemii."
"Jak chcesz" powiedział, sprawdzając korytarz "Mama Maxa widziała jak używa mocy."
"Co?"
"W kuchni wybuchł pożar" mruknął "Idiota."
"Wszystko z nią dobrze? A z nim?"
"O tak" powiedział "Słodziutko. Zupełnie w porządku. Czy ty słyszałaś co powiedziałem? Ona WIE. Będziemy musieli odjechać."
"Odjechać?"
"Odjechać, Liz. Opuścić Roswell. Nie możemy jej ufać" mówił "Nasza trójka będzie musiała stąd odejść, uciekać."
"Nie" powiedziałam
"Liz, nie zachowuj się tak -"
"Michael, a co – a co jeśli ktoś z waszych tu przyjdzie a was nie będzie?" złapałam go za koszulkę "Może tak naprawdę nic nie widziała. Może uważa, że miała przywidzenia, z powodu stresu, zagrożenia, albo, albo dymu, albo coś." Zachowywałam się jak maniaczka "Michael, nie możesz uciekać za każdym razem, gdy wydaj ci się, że ktoś wie."
"Chodź tu" powiedział cicho, tuląc mnie do siebie. Czułam się tak bezpiecznie. Nic nie mogło mnie zranić.
Ale co ja zrobię, jeśli on naprawdę wyjedzie?
"Nigdzie nie odejdziesz" szepnęłam. Nie odpowiedział.
"Michael, daj spokój" spojrzałam na niego uważnie "Powiedz mi, że nie odchodzisz."
Czuł się osaczony, spoglądał na ścianę, sufit, dopiero potem na mnie. "Nie mogę tego powiedzieć, Liz. Nie wiem co się zdarzy."
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przygryzłam wargę.
"Nie rób tak" powiedział, dotykając dłońmi mojej twarzy.
"Jak?"
"To – z wargą" powiedział "Robisz tak tylko, jak się martwisz."
Wiedział o tym?
"Więc daj mi powód, żebym się nie martwiła."
Nabrał głęboko powietrza, a potem powolutku je wypuścił za jednym razem, ponownie mnie przytulił. "Może masz rację" powiedział cicho, muskając ustami moje czoło. "Może to nic."
"Co teraz zrobimy?"
"Nic" odpowiedział "Musimy się zachowywać, jakby nic się nie stało." Zerknął na mnie badawczo. "Wszystko dobrze?"
"Jasne" powiedziałam gorzko "Tylko szlifuję sztukę kłamania w żywe oczy"
"A widzisz inne wyjście?"
"Poza zaprzestaniem tego precedensu?"
"A chcesz rozważyć to jako możliwość?"
Ledwo powstrzymałam uśmiech. "Nie"
Uśmiechnął się. "W takim razie" powiedział "Wracaj do klasy. Zobaczymy się na meczu."
* * *
Wyszedłem na korytarz.
Uspokój się, Guerin.
Pudełko na serwetki. Co ona sobie jaja robi? Boki były niewyrównane, rogi niewłaściwie, a -
"- ocaliliśmy ci tyłek. Ok? Byłeś w letargu, przepocony, wiesz, około czterdziestu stopni temperatury, prawie umierałeś."
Biegłem wzdłuż korytarza. Otworzyłem na oścież drzwi i wyszedłem na zewnątrz.
"- narażałam dla ciebie własne życie -"
"- znów chodzi o waszą trójkę -"
Wszystko znów obraca się wokół waszej trójki.
Ryzykowałem to wszystko. Dla Liz.
Liz, nikt nie może wiedzieć.
"- miałeś w ogóle zamiar mi podziękować?"
Zależało mi na niej. Naprawdę.
Nie byłem dla niej odpowiedni.
Nikt nie może wiedzieć.
"Dziękuję."
"Za późno koleś."
To zdecydowanie za mało.
Liz nie weszła do kręgu, bo bała się, ze poznam co naprawdę do mnie czuje. Maria się o to nie martwiła. U niej wszystko było jasne. Nieskomplikowane. Proste.
Czemu nie mogłem tego chcieć?
Wszystko we mnie płonęło. Przeskoczyłem barierkę, rozłożyłem się na ławce i nabrałem powietrza, w głowie wciąż się kręciło.
"Za późno koleś."
Zawsze się odcinała. Mieszała mnie z błotem, kiedy mówiłem jej to, co chciała usłyszeć.
Czułem jak gniew we mnie wrze. Wyprostowałem się.
Nie jestem jej winien przeprosin. Liz tez nie. Max ją zostawił, a ja i Maria właściwie nigdy ze sobą nie chodziliśmy.
Teoretycznie.
Taa. Liz i ja byliśmy wolni. Mogliśmy robić, co chcieliśmy.
Ale kiedy ukrywasz swoje prawdziwe życie, kłamstwa stają się chlebem powszednim i nie możesz bez nich żyć, jak bez powietrza.
* * *
Byłem pokryty opiłkami drewna. Moje ramiona bolały od piłowania drewna, a drzazgi wbijały się jeszcze głębiej w moją skórę, kiedy wspinałem się po drabince. Spojrzałem na okno.
Liz siedziała na swoim łóżku, czytała książkę do chemii. Radio było włączone.
"...trzymaj się dziewczyno. Znacie zasady, jeśli macie problem ze swoją miłością, podnieście słuchawkę i dzwońcie. LadyJ wysłucha was. To łatwiejsze niż rozmowa z mamą, no i ja nie każę wam sprzątać pokoju. A jeśli wasza miłość rozkwita to zabierzcie swoją druga połówkę na spacer, bo jest boska noc, idealna na wpatrywanie się w gwiazdy. No dobra, czekając na kolejny telefon, oto coś nowego Vertical Horizon. A ja jestem LadyJ, a oto "Everything You Want".
Pchnąłem w górę szybę. Okno otworzyło się z łatwością. "Hej" przywitałem się. Spojrzała w górę.
"Hej" szepnęła. Lekko się uśmiechnęła, odłożyła książkę. Wszedłem do pokoju.
"Gdzie byłeś?" zapytała cicho
"Pracowałem nad czymś."
"Nad czym?"
"Czymś dla Maria." Zerknęła na mnie z niezrozumieniem. Potrząsnąłem z rozbawieniem głową "Nie ważne. To głupie."
"Co takiego?"
"To -" przewróciłem oczami "Pudełko na serwetki."
"Pudełko na serwetki?"
Przytaknąłem. "Dla Marii?" zapytała
"Ta."
"Ok," odpowiedziała z uśmiechem, wpatrując się we mnie. "Nie mogę się powstrzymać, wiec... czemu robisz takie coś dla Maria?"
Miała piękny uśmiech. Czułem jak moje ciało samoistnie się relaksuje.
"Nie wiem" odpowiedziałem, kładąc się na jej łóżku. Jej palce powoli wsunęły się w moje włosy.
"Ciężki dzień?" zapytała
"Można tak powiedzieć."
"Taa" mruknęła "U mnie też."
"Maria jest wkurzająca."
Zaśmiała się.
"Nie, naprawdę jest" powiedziałem "Robi mi nieustanne wyrzuty, że pomogła mi ocalić życie w rezerwacie, żąda podziękowań ode mnie, a kiedy to robię, wiesz co mówi?"
"Nie."
"'Z późno koleś.'" prychnąłem "Ciężka sprawa."
"A teraz robisz dla niej pudełko na serwetki."
"No a co mam robić, Liz?" usiadłem. Jej dłoń opadła na jej kolano. "Odcina się za każdym razem, chodzi o to -" znów potrząsnąłem głową "Jeżeli kiedykolwiek pomyślałem, ze będzie w stanie, no wiesz, zaakceptować mnie i ciebie, przeliczyłem się. To katastrofa. Bez szans."
"Michael," wtrąciła się "Nie ma nic złego w poczuciu winy."
"Co?" wbiłem w nią wzrok "Nie czuję się winny."
"Jasssne."
"Nie czuję!"
"Ok., nie czujesz."
"Tylko -" wstałem i zacząłem chodzić po pokoju. "- to szaleństwo. Czemu miałbym czuć się winny?"
"Robisz pudełko na serwetki" powiedziała "czujesz się winny."
"To nie ma zwią -"
"Zaniosłam Kylowi ciasto" powiedziała. Zatrzymałem się i przetarłem dłonią czoło.
"Ok., bez porównania, dwa punkty dla ciebie."
"Co?"
"Nic" opuściłem dłoń "Czemu zaniosłaś ciasto do Kyle?"
Westchnęła "Czułam się podle. Doznał na meczu kontuzji, bo, no wiesz, rozproszyłam go."
"Tak" powiedziałem "Zauważyłem."
Ciekawe czy widziała, jak Max na nią spoglądał, kiedy to się stało?
Biedny drań.
"Wiem, ze lubi ciasto z Crashdown, więc zaniosłam mu trochę. My, um... dogadaliśmy się."
Spojrzałem na nią. "Tak?"
"Tak."
"No, to dobrze" znów zacząłem chodzić.
"Potem przyszedł do mnie Max."
Stop. Znów utkwiłem w niej swój wzrok. "Przyszedł?"
"Tak."
Usiadłem na skraju łóżka. "Czego chciał?"
Pochyliła głowę. "Mówił cos o tym, że jestem jak Isabel."
"To widać," mruknąłem
"Pozwolisz łaskawie, ze skończę?"
Machnąłem ręką. " Ależ proszę. Kontynuuj."
"Powiedział, że miał nadzieję, że uda mu się kontrolować."
"Co mu odpowiedziałaś?"
"Że ona miała rację."
"Odpowiedział coś? Mówił coś o matce?"
"O mamie? Nie" spojrzała zdezorientowana "Czemu?"
"Isabel chce powiedzieć ich matce."
Niedowierzanie malowało się w jej oczach. "Powiedzą?"
"Nie sądzę" odpowiedziałem zmęczony. "Powiedziałem im, że nie ma czegos takiego jak bezinteresowna miłość."
Nie odpowiedziała.
"Daj spokój, Liz," mruknąłem "Nie mogą jej powiedzieć."
"Wiem" przyznała cicho.
"Nie o tym teraz myślisz."
Oboje zamilkliśmy. Byłem na to zbyt zmęczony.
"Możemy przestać o tym rozmawiać?" powróciłem na nią wzrokiem "Proszę?"
Spojrzała na mnie i przytaknęła. "Jasne" odpowiedziała, wyciągając ręce w moją stronę "Chodź tu."
Bez słowa wtuliłem się w jej ramiona, dotykając dłońmi jej włosów, czując jej ciepłą skórę. Jej ramiona zacisnęły się wokół mnie.
"Wszystko dobrze?" zapytałem, kładąc się obok niej.
"Tak" wymamrotała, przysuwając się "Myślałam o Maxie."
Przytaknąłem, ja myślałem o Marii. Radio wciąż grało.
He's everything you want
he's everything you need
he's everything inside of you
that you wish you could be
He says all the right things
At exactly the right time
But he means nothing to you
and you don't know why...
Jej oddech uspokoił się. Oderwałem głowę od poduszki i spojrzałem na nią. Spała.
Przytuliłem ją do siebie. Westchnęła przez sen i wtuliła się w moje ciało. Uśmiech. Wyciągnąłem dłoń. Radio się wyłączyło
Zasnąłem w ciągu kilku sekund.
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:43 pm, edited 1 time in total.
piekne... po prostu miodzio...
zgadzam sie....zaczynaja sie schodki... a prysznic faktycznie scenka fantastyczna.. ale moze ja tez bece cicho i poczekam do nastepnej czesciWyczuwam, ze zaczynają sie schodki (wyczuwam - wiem). Zaraz zaraz... nastepna część to Into The Woods? Oj tak! Będzie prysznic - boska scenka
No to nadeszła ukochana scenka niektórych - czyli prysznic...
KWIATY I PIŻMO
Zaczynałam się martwić Marią.
Przekłuty pępek, powiększające staniki, kłamstwa na temat randek ze studentami... Sama nie wiem. Chyba zaczynała odreagowywać.
Michael powiedział, ze wszystko z nią dobrze. Dał jej pudełko na serwetki, cokolwiek miało to znaczyć, a potem powiedział, ze nie może się angażować.
"Powiedziałem jej, że nie mogę się angażować, nie mogę czuć" opowiadał w ciemności mojego pokoju. "Powiedziałem jej, że musze być jak mur."
"Bo jeśli nie będziesz -"
"To mogę jej powiedzieć" Michael odpowiedział
Powiedzieć o nas.
Miałam wrażenie, że on też się trochę męczył tym ukrytym życiem, ale nie chciał przestać. To troszkę poprawiło mi humor, że nie tylko ja mam problemy z tym slalomem pomiędzy moralnością a kłamstwami.
Nie mogę się wplątywać w uczucia.
Jak miałam to odbierać?
Budowaliśmy domek z kart, musieliśmy się upewnić, że nie zawali się na nas.
* * *
Michael, Max i Isabel rozmawiali przy jednym ze stolików. A ja sprzątałam inne stoliki, zbierałam i zapominałam zamówienia. Obecność Michaela mnie rozpraszała.
Dodatkowo, Maria miała fazę anty-czechosłowacką.
"- jeśli nie będziesz się trzymała od nich z daleka, Liz, będę musiała zbierać skrawki twojego serca przez resztę życia."
Oby nie.
"- trzymam się z daleka od niego, Maria," powiedziałam "Max i ja nie rozmawialiśmy ze sobą od kilku dni."
Było miło móc powiedzieć prawdę o czymkolwiek.
"Naprawdę?"
"Tak."
"Wiec czemu gapi się na ciebie odkąd wszedł?"
Obróciłam się. Max naprawdę się na mnie gapił.
Michael również.
Patrzył prosto na mnie. Nie mogłam powstrzymać jasnego uśmiechu.
"Mam cię otrzeźwić? Liz, daj mu do zrozumienia, że ci przeszło, że się nie martwisz, że masz mnóstwo zajęć – kłam jeśli trzeba będzie."
To łatwe do zapamiętania.
Podeszli zapłacić rachunek. "Hej" Max przywitał się
"Hej" uśmiechnęłam się. Starałam się nie patrzeć na Michaela. Max coś powiedział. Starałam się uchwycić ostatnie słowa.
"- nie widziałem cię od kilku dni."
"Ja -" Michael wpatrywał się we mnie. Skoncentruj się, Liz - "- byłam zajęta”
"Była bardzo zajęta" Maria się wtrąciła "Właściwie obie byłyśmy zajęte. Szykujemy się na wielki weekend."
Że co?
Max wyglądał na zmieszanego. "Wielki weekend?"
"Randki" powiedziała "Mamy randki. Z mężczyznami."
"Mężczyznami?" Michael zapytał nagle.
"Studenci, których poznałyśmy w czasie ferii, zabierają nas na kolację" Maria powiedziała "Bardzo droga kolację."
Matko, Maria...
"To wspaniale" Max powiedział speszony "Bawcie się dobrze" Wyszli.
"Maria," zagadałam ją, jak tylko wyszli "- słuchaj, wiem, ze starasz się, no wiesz, pomóc, ale -"
"Liz, zaufaj mi. To dla twojego dobra. Ok?"
Dla mojego dobra.
A gdybym jej powiedziała prawdę?
Westchnęłam. To kiepski pomysł. Znienawidziłaby mnie. Miała ku temu powody.
Ja bym tak zrobiła.
"Ta" odpowiedziałam. Patrzyłam jak odchodzi od kafeterii. Nie spojrzał.
Oczywiście, że nie. Jest z Maxem.
Maria przysięgała, ze jej kolejną ofiara będzie Alex. Biedny Alex. Źle sobie z tym radzi.
A ja nie?
Wzięłam notes w dłonie.
* * *
Nie rozmyślałam zbyt wiele o „lądowaniu”. Ludzie zawsze widzą różne rzeczy dokoła Roswell, i nie mam tu na myśli wyłącznie kosmitów i statków kosmicznych.
A potem zobaczyłam Max razem z Isabel, czekających, aż zostaną wyczytani z listy tych, którzy jechali na ojcowski weekend.
Isabel? Biwak?
Oh, proszę...
A potem do mnie dotarło. Wybierali się tam, bo lądowanie naprawdę miało miejsce. Chcieli czegoś poszukać.
"O Boże" powiedziałam "O mój Boże"
Michael mi nie powiedział.
Czyżby mu nie powiedzieli?
Nie. Pamiętam jak Max i Isabel weszli do składziku, a potem wszedł tam Michael. Na pewno rozmawiali o tym. Michael wiedział.
Michael nie chciał, żebym JA wiedziała. Czemu?
Może mieli odejść. Nikt wcześniej nie nawiązał z nimi kontaktu. Może właśnie na to czekali. Droga do domu.
I Michael odejdzie.
Musiałam coś zrobić.
* * *
Byliśmy we Frazier Woods, w miejscu biwaku. Moje myśli biegły na przełaj. Jeżeli poszli czegoś szukać, może będę mogła iść za nimi. Chwyciłam latarkę i położyłam ją obok butów, tuż koło plecaka.
Byłam w trakcie mycia zębów, kiedy pojawił się Max.
"Bądź zawsze przygotowana" powiedział
Nawet jeżeli facet to twój eks-, to wciąż nie chcesz, żeby zobaczył cię plującą pasta do zębów.
"W przeciwieństwie do tego, co niektórzy mogą myśleć" powiedziałam odwracając się "Higiena zębów to nie gierka, w którą można przegrać."
"Liz, zaczekaj -"
Obróciłam się.
"Czy teraz tak będą wyglądały sprawy między nami?"
"Ty chciałeś, żeby tak było, Max."
"Nie, chciałem, żebyśmy -" szukał odpowiednich słów "Zwolnili, a nie przecinali gwałtownie więzy."
Za późno, Max.
Może naprawdę coś znajdą. A potem co?
Ta trójka zniknie?
Jeśli Michael nie miał zamiaru powiedzieć mi co się dzieje, to sama się tego dowiem.
"Wiesz" powiedziałam "Ja – czekałam na to, że ty pierwszy zrobisz krok w tym kierunku. Ale ty jesteś tutaj z powodu domniemanego lądowania, Max."
"Proszę, nikt inny nie wie."
Rany, to już robiło się nudne.
"Max, wiem, ze sądzisz, że nie powinniśmy być razem" chwilka przerwy "I wiesz, może masz rację."
Spojrzał na mnie.
"Ale to ty mnie w to wszystko wciągnąłeś, Max."
Rozumiałam doskonale, czemu Michael tak bardzo chciał go chronić.
Wszystko o czym w tym momencie potrafiłam myśleć, było to, co czai się w tym lesie, a ja chciałam ochronić Michael.
* * *
Oj, nie spodobało im się, że znalazłam ich tam w środku nocy.
"Wracaj natychmiast" Max powiedział
"Max, to dotyczy tez mnie." Nie potrafiłam nawet wyjaśnić jak bardzo. "Nie zostawisz mnie tak."
Ciągle myślałam o Michaelu. Odchodzącym. O zamykaniu mojego okna, nie otwieraniu go już. Nigdy.
"Max," szepnęłam "Proszę."
Zgodził się.
No i pokazała się Maria. Isabel prawie wpadła w nerwicę.
* * *
"Liz, idziesz z nimi?"
"Zdecyduj się, Maria," powiedziałam "Ja już zdecydowałam."
"Nie możesz się od niego oderwać, co?"
Pomyślałam o tym, jak mnie całował. Jego dłonie w moich włosach, na mojej szyi, moje usta.
To był łatwy wybór.
"Nie chcę" powiedziałam i pobiegłam w mrok
Nie zostawiłam ich dopóki nie pojawiły się psy wraz z tymi, którzy nas szukali.
* * *
Dopiero co wróciliśmy z lasu. Mój ojciec całą drogę spędził na wyjaśnianiu nam, jak ważne jest bycie otwartym i szczerym, a Maria mruczała coś o tym, że jestem jej winna pieniądze. Max razem z Isabel byli tam i mimo, że nie miałam okazji z nimi dłużej porozmawiać, czułam się lepiej widząc ich. Przynajmniej nie tkwili gdzieś daleko w kosmosie.
A to oznaczało, że Michael tez prawdopodobnie jeszcze tu był.
Teraz chciałam tylko wziąć prysznic.
Podrzuciliśmy Marię, a ja szybko wbiegłam na górę. Jestem przekonana, ze nikt nie docenia w pełni prysznica, dopóki nie spędzi weekendu w lesie. Rzuciłam torby na łóżko i od razu skierowałam się do łazienki.
Spojrzałam w lustro. Byłam w stanie co najmniej krytycznym. Powyjmowałam liście z włosów, odkręciłam wodę, tak gorącą, jaką tylko mogłam znieść. Nie mogłam się doczekać, aż zmyję to wszystko z siebie.
Zdjęłam rzeczy i weszłam do wanny. Idealnie. Włączyłam prysznic i czekałam. Minutę później cała łazienka wypełniła się parą.
Weszłam pod strumień gorącej, czystej wody. Przyjemnie
* * *
Spojrzałem przez okno. Nie ma Liz.
Cholera.
Samochód jej ojca był. Maria od kilku godzin jest w domu. Gdzie ona jest?
Usiadłem na parapecie, opierając się o framugę i zacząłem myśleć o Nasedo. Wracał. To on zostawił dla nas znak.
Moja jedyna rodzina.
Znów spojrzałem do pokoju. Nadal nic. Odwracałem głowę, żeby spojrzeć na gwiazdy i wtedy to usłyszałem.
Woda.
Myje ręce?... Nie, za dużo wody płynie -
Brała prysznic.
O rany.
Myśl o Liz Parker biorącej prysznic.
To było nawet - druzgocące. Moje serce zaczęło bić szybciej.
Nie byłem pewien czy dłużej to wytrzymam.
Pomyślałem o jej miękkiej skórze. Ciepłej wodzie. Mydle.
Dużo mydła.
Szampon. Kąpiel z pianą. Te trudno dostępne miejsca...
Przymknąłem oczy.
Woda, obmywająca jej ciało, była prawie za gorąca. Osączała wodę z jej długich, ciemnych włosów, przechylając głowę do tyłu , przekręcając twarz w lewo, potem w prawo, pozwalając na to, aby woda spływała po jej szyi, ramionach, plecach .
Sięgnęła po coś. Butelka czegoś płynnego. Jak to się nazywało?
Żel pod prysznic.
Przechyliła buteleczkę, wylewając perłową substancje na swoją lewą dłoń. Odstawiła buteleczkę i powoli złączyła ze sobą dłonie.
Ponownie odchyliła głowę, tym razem pozwalając na to, aby woda obmyła jej twarz. Jej dłonie zbliżyły się do ramion, rozprowadzając substancję na jej skórze. Pachniała kwiatami i piżmem.
Nie wiem ile jeszcze wytrzymam, pomyślałem.
Zamarła. Spojrzała w lewo, potem w prawo, na ścianę. Jej oczy momentalnie się powiększyły.
Co się -
Michael?
Otworzyłem oczy. Byłam na balkonie. Co jest -
"Michael!"
Stała przy oknie. Owinięta jedynie w biały ręcznik. Woda spływała strużkami po jej ciele.
"O - hej" powiedziałem
"Nie ‘hej-uj’ mi tu" syknęła "Co to miało być?"
"Co czym -"
"Słyszałam cię, Michael," powiedziała "W. Mojej. Głowie."
"Co -"
"Pod. PRYSZNICEM!"
"Ale ja -"
"Co -" urwała "Coś ty wyprawiał, Michael?"
"Nie wiem" odpowiedziałem szybko. Ale była wściekła. "Liz, przysięgam, nie wiem. Myślałem, że to -"
"Zjeżdżaj stąd."
"Liz -"
"Cholera jasna, Michael, wynoś się!" syknęła. Sięgnęła po coś. Chyba chciała właśnie we mnie czymś rzucić.
"Liz, czekaj -" powiedziałem, cofając się "Nie chciałem!"
"Ta, jasne" mruknęła "Oczywiście."
"Nie, naprawdę -"
"Co jeszcze potrafisz, Michael?" zapytała. Przynajmniej jej dłonie powróciły na biodra. Usiłowałem sobie właśnie przypomnieć czy ma coś ostrego w pokoju. "Będziesz mnie szpiegował cały czas?"
"Liz!" starałem się nie krzyczeć. "Nigdy cię nie szpiegowałem. Nawet nie próbowałem"
Spojrzała na mnie. Podejrzliwie.
"Nawet mi to do głowy nie przyszło" powiedziałem "No owszem, wiedziałem, ze bierzesz prysznic, ale nie chciałem – szpiegować... podglądać cię" skończyłem z jękiem "Wydawało mi się, że, no wiesz, wyobrażam to sobie."
"Wyobrażasz" powtórzyła. Jej oczy zmrużyły się. "Jeżeli nie mówisz prawdy -"
"Przysięgam" powiedziałem szybko "To prawda. Nie okłamałbym cię."
"Nie okłamałbyś mnie" powiedziała cicho
"Nigdy" odpowiedziałem, uspokajając się nieco
"Ty" zwilżyła wargi. Znów miała zamiar się wściekać? "Nie okłamałbyś mnie prawda, Michael?"
"Prawda" powiedziałem ponownie
"Co z lądowaniem, Michael?"
Zatkało mnie.
"Wiedziałeś, ze coś się dzieje. Wiedziałeś, ze to prawda i nie powiedziałeś mi."
Westchnąłem. "Oni ci powiedzieli?"
"Trochę zdrowego rozsądku, Michael. Isabel na biwaku? Daj spokój" owinęła się mocniej ręcznikiem "Wiedziałam, że czegoś szukali."
"Znaleźliśmy to" powiedziałem
Cisza. "Tak?"
"Tak" odpowiedziałem "Dlatego przyszedłem tu dzisiaj. Żeby ci powiedzieć."
"Oh," zdziwiła się "Co znaleźliście?"
"Znak, wypalony w ziemi" powiedziałem cicho "Zaświecił się, kiedy położyliśmy nad nim ręce."
"I to wszystko?"
Wzruszyłem ramionami. "Cóż - tak" odpowiedziałem "O ile zostawienie przez kogoś dla nas znaku można skwitować zwykłym ‘i to wszystko’."
"Nie" odpowiedziała szybko "Chodzi mi o to... zostajesz?"
Teraz do mnie dotarło.
Bała się, że wszyscy odejdziemy. "Tak" powiedziałem ciepło "Nie odejdziemy."
Na razie, Guerin.
Zawsze tak mówiłem. Nie odejdziemy na razie.
Ale teraz nie chciałem tego mówić.
"O" mruknęła tylko. Czyżby się uśmiechała?
Zbliżyłem się ponownie do okna. Cofnęła się, żebym mógł przejść.
Pachniała kwiatami.
Kwiatami i piżmem.
"Liz – naprawdę nie wiem. Z tym prysznicem..."
Przytaknęła. "No dzięki" powiedziała cicho "To było dziwne."
Tak, inaczej nie dało się tego określić.
"Jak ty -"
Drgnąłem. "Nie wiem, ja tylko -" ale to było zawstydzające "Ja... myślałem o tobie. A potem, wiesz, to było jakbym -"
"- był tam ze mną" szepnęła
"Taa"
Jej skóra wciąż była mokra. Widziałem strugi wody na jej szyi. Jej włosy były teraz ciemniejsze niż zwykle, oblepiały jej plecy.
"Czy ty mnie... widziałeś?"
"O tak" powiedziałem, uśmiechając się do siebie. Jej głowa od razu się uniosła. "To znaczy nie. Nie, nie, nie, było za dużo pary." Zasychało mi w gardle "Nic nie widziałem."
Potrząsnęła głową i usiadła na łóżku.
"To było dziwne" powiedziałem "To tak jakbym widział ciebie i jednocześnie to co ty widzisz."
Schowała twarz w dłoniach i mruknęła coś o matce.
"Liz, skąd wiedziałaś, że -" znów zacząłem "Skąd wiedziałaś, ze to ja?"
"Powiedziałeś coś o tym, że dłużej nie wytrzymasz" odpowiedziała spoglądając na mnie "Znam twój głos, Michael."
"Aha" powiedziałem, nie patrząc na nią "No to świetnie" czułem się całkowicie upokorzony.
"Nie szkodzi, Michael."
"Jasne" mruknąłem
"Nie" wstała, stanęła przede mną i położyła dłoń na moim ramieniu "To znaczy. To było - przerażające, chodzi o to – jeszcze nigdy nie słyszałam takiego głosu." Osunęła dłoń "Poza tym, sam rozumiesz, byłam pod prysznicem -"
Przytaknąłem i wbiłem wzrok w podłogę.
"Ale nie bałam się tego, że to byłeś ty."
Spojrzałem na nią. Mówiła poważnie.
Jej oczy wpatrywały się w moje usta, a potem znów przesunęły się na moje oczy. Miała śliczne oczy. Usta też.
Może ją wkrótce naszkicuję. Kiedy będzie spała.
Pocałowałem ją. Jej ramiona zawiązały się wokół mojej szyi. A moje objęły ją w talii i przysunęły bliżej mnie.
Jej skóra wciąż była ciepła.
c.d.n.
KWIATY I PIŻMO
Zaczynałam się martwić Marią.
Przekłuty pępek, powiększające staniki, kłamstwa na temat randek ze studentami... Sama nie wiem. Chyba zaczynała odreagowywać.
Michael powiedział, ze wszystko z nią dobrze. Dał jej pudełko na serwetki, cokolwiek miało to znaczyć, a potem powiedział, ze nie może się angażować.
"Powiedziałem jej, że nie mogę się angażować, nie mogę czuć" opowiadał w ciemności mojego pokoju. "Powiedziałem jej, że musze być jak mur."
"Bo jeśli nie będziesz -"
"To mogę jej powiedzieć" Michael odpowiedział
Powiedzieć o nas.
Miałam wrażenie, że on też się trochę męczył tym ukrytym życiem, ale nie chciał przestać. To troszkę poprawiło mi humor, że nie tylko ja mam problemy z tym slalomem pomiędzy moralnością a kłamstwami.
Nie mogę się wplątywać w uczucia.
Jak miałam to odbierać?
Budowaliśmy domek z kart, musieliśmy się upewnić, że nie zawali się na nas.
* * *
Michael, Max i Isabel rozmawiali przy jednym ze stolików. A ja sprzątałam inne stoliki, zbierałam i zapominałam zamówienia. Obecność Michaela mnie rozpraszała.
Dodatkowo, Maria miała fazę anty-czechosłowacką.
"- jeśli nie będziesz się trzymała od nich z daleka, Liz, będę musiała zbierać skrawki twojego serca przez resztę życia."
Oby nie.
"- trzymam się z daleka od niego, Maria," powiedziałam "Max i ja nie rozmawialiśmy ze sobą od kilku dni."
Było miło móc powiedzieć prawdę o czymkolwiek.
"Naprawdę?"
"Tak."
"Wiec czemu gapi się na ciebie odkąd wszedł?"
Obróciłam się. Max naprawdę się na mnie gapił.
Michael również.
Patrzył prosto na mnie. Nie mogłam powstrzymać jasnego uśmiechu.
"Mam cię otrzeźwić? Liz, daj mu do zrozumienia, że ci przeszło, że się nie martwisz, że masz mnóstwo zajęć – kłam jeśli trzeba będzie."
To łatwe do zapamiętania.
Podeszli zapłacić rachunek. "Hej" Max przywitał się
"Hej" uśmiechnęłam się. Starałam się nie patrzeć na Michaela. Max coś powiedział. Starałam się uchwycić ostatnie słowa.
"- nie widziałem cię od kilku dni."
"Ja -" Michael wpatrywał się we mnie. Skoncentruj się, Liz - "- byłam zajęta”
"Była bardzo zajęta" Maria się wtrąciła "Właściwie obie byłyśmy zajęte. Szykujemy się na wielki weekend."
Że co?
Max wyglądał na zmieszanego. "Wielki weekend?"
"Randki" powiedziała "Mamy randki. Z mężczyznami."
"Mężczyznami?" Michael zapytał nagle.
"Studenci, których poznałyśmy w czasie ferii, zabierają nas na kolację" Maria powiedziała "Bardzo droga kolację."
Matko, Maria...
"To wspaniale" Max powiedział speszony "Bawcie się dobrze" Wyszli.
"Maria," zagadałam ją, jak tylko wyszli "- słuchaj, wiem, ze starasz się, no wiesz, pomóc, ale -"
"Liz, zaufaj mi. To dla twojego dobra. Ok?"
Dla mojego dobra.
A gdybym jej powiedziała prawdę?
Westchnęłam. To kiepski pomysł. Znienawidziłaby mnie. Miała ku temu powody.
Ja bym tak zrobiła.
"Ta" odpowiedziałam. Patrzyłam jak odchodzi od kafeterii. Nie spojrzał.
Oczywiście, że nie. Jest z Maxem.
Maria przysięgała, ze jej kolejną ofiara będzie Alex. Biedny Alex. Źle sobie z tym radzi.
A ja nie?
Wzięłam notes w dłonie.
* * *
Nie rozmyślałam zbyt wiele o „lądowaniu”. Ludzie zawsze widzą różne rzeczy dokoła Roswell, i nie mam tu na myśli wyłącznie kosmitów i statków kosmicznych.
A potem zobaczyłam Max razem z Isabel, czekających, aż zostaną wyczytani z listy tych, którzy jechali na ojcowski weekend.
Isabel? Biwak?
Oh, proszę...
A potem do mnie dotarło. Wybierali się tam, bo lądowanie naprawdę miało miejsce. Chcieli czegoś poszukać.
"O Boże" powiedziałam "O mój Boże"
Michael mi nie powiedział.
Czyżby mu nie powiedzieli?
Nie. Pamiętam jak Max i Isabel weszli do składziku, a potem wszedł tam Michael. Na pewno rozmawiali o tym. Michael wiedział.
Michael nie chciał, żebym JA wiedziała. Czemu?
Może mieli odejść. Nikt wcześniej nie nawiązał z nimi kontaktu. Może właśnie na to czekali. Droga do domu.
I Michael odejdzie.
Musiałam coś zrobić.
* * *
Byliśmy we Frazier Woods, w miejscu biwaku. Moje myśli biegły na przełaj. Jeżeli poszli czegoś szukać, może będę mogła iść za nimi. Chwyciłam latarkę i położyłam ją obok butów, tuż koło plecaka.
Byłam w trakcie mycia zębów, kiedy pojawił się Max.
"Bądź zawsze przygotowana" powiedział
Nawet jeżeli facet to twój eks-, to wciąż nie chcesz, żeby zobaczył cię plującą pasta do zębów.
"W przeciwieństwie do tego, co niektórzy mogą myśleć" powiedziałam odwracając się "Higiena zębów to nie gierka, w którą można przegrać."
"Liz, zaczekaj -"
Obróciłam się.
"Czy teraz tak będą wyglądały sprawy między nami?"
"Ty chciałeś, żeby tak było, Max."
"Nie, chciałem, żebyśmy -" szukał odpowiednich słów "Zwolnili, a nie przecinali gwałtownie więzy."
Za późno, Max.
Może naprawdę coś znajdą. A potem co?
Ta trójka zniknie?
Jeśli Michael nie miał zamiaru powiedzieć mi co się dzieje, to sama się tego dowiem.
"Wiesz" powiedziałam "Ja – czekałam na to, że ty pierwszy zrobisz krok w tym kierunku. Ale ty jesteś tutaj z powodu domniemanego lądowania, Max."
"Proszę, nikt inny nie wie."
Rany, to już robiło się nudne.
"Max, wiem, ze sądzisz, że nie powinniśmy być razem" chwilka przerwy "I wiesz, może masz rację."
Spojrzał na mnie.
"Ale to ty mnie w to wszystko wciągnąłeś, Max."
Rozumiałam doskonale, czemu Michael tak bardzo chciał go chronić.
Wszystko o czym w tym momencie potrafiłam myśleć, było to, co czai się w tym lesie, a ja chciałam ochronić Michael.
* * *
Oj, nie spodobało im się, że znalazłam ich tam w środku nocy.
"Wracaj natychmiast" Max powiedział
"Max, to dotyczy tez mnie." Nie potrafiłam nawet wyjaśnić jak bardzo. "Nie zostawisz mnie tak."
Ciągle myślałam o Michaelu. Odchodzącym. O zamykaniu mojego okna, nie otwieraniu go już. Nigdy.
"Max," szepnęłam "Proszę."
Zgodził się.
No i pokazała się Maria. Isabel prawie wpadła w nerwicę.
* * *
"Liz, idziesz z nimi?"
"Zdecyduj się, Maria," powiedziałam "Ja już zdecydowałam."
"Nie możesz się od niego oderwać, co?"
Pomyślałam o tym, jak mnie całował. Jego dłonie w moich włosach, na mojej szyi, moje usta.
To był łatwy wybór.
"Nie chcę" powiedziałam i pobiegłam w mrok
Nie zostawiłam ich dopóki nie pojawiły się psy wraz z tymi, którzy nas szukali.
* * *
Dopiero co wróciliśmy z lasu. Mój ojciec całą drogę spędził na wyjaśnianiu nam, jak ważne jest bycie otwartym i szczerym, a Maria mruczała coś o tym, że jestem jej winna pieniądze. Max razem z Isabel byli tam i mimo, że nie miałam okazji z nimi dłużej porozmawiać, czułam się lepiej widząc ich. Przynajmniej nie tkwili gdzieś daleko w kosmosie.
A to oznaczało, że Michael tez prawdopodobnie jeszcze tu był.
Teraz chciałam tylko wziąć prysznic.
Podrzuciliśmy Marię, a ja szybko wbiegłam na górę. Jestem przekonana, ze nikt nie docenia w pełni prysznica, dopóki nie spędzi weekendu w lesie. Rzuciłam torby na łóżko i od razu skierowałam się do łazienki.
Spojrzałam w lustro. Byłam w stanie co najmniej krytycznym. Powyjmowałam liście z włosów, odkręciłam wodę, tak gorącą, jaką tylko mogłam znieść. Nie mogłam się doczekać, aż zmyję to wszystko z siebie.
Zdjęłam rzeczy i weszłam do wanny. Idealnie. Włączyłam prysznic i czekałam. Minutę później cała łazienka wypełniła się parą.
Weszłam pod strumień gorącej, czystej wody. Przyjemnie
* * *
Spojrzałem przez okno. Nie ma Liz.
Cholera.
Samochód jej ojca był. Maria od kilku godzin jest w domu. Gdzie ona jest?
Usiadłem na parapecie, opierając się o framugę i zacząłem myśleć o Nasedo. Wracał. To on zostawił dla nas znak.
Moja jedyna rodzina.
Znów spojrzałem do pokoju. Nadal nic. Odwracałem głowę, żeby spojrzeć na gwiazdy i wtedy to usłyszałem.
Woda.
Myje ręce?... Nie, za dużo wody płynie -
Brała prysznic.
O rany.
Myśl o Liz Parker biorącej prysznic.
To było nawet - druzgocące. Moje serce zaczęło bić szybciej.
Nie byłem pewien czy dłużej to wytrzymam.
Pomyślałem o jej miękkiej skórze. Ciepłej wodzie. Mydle.
Dużo mydła.
Szampon. Kąpiel z pianą. Te trudno dostępne miejsca...
Przymknąłem oczy.
Woda, obmywająca jej ciało, była prawie za gorąca. Osączała wodę z jej długich, ciemnych włosów, przechylając głowę do tyłu , przekręcając twarz w lewo, potem w prawo, pozwalając na to, aby woda spływała po jej szyi, ramionach, plecach .
Sięgnęła po coś. Butelka czegoś płynnego. Jak to się nazywało?
Żel pod prysznic.
Przechyliła buteleczkę, wylewając perłową substancje na swoją lewą dłoń. Odstawiła buteleczkę i powoli złączyła ze sobą dłonie.
Ponownie odchyliła głowę, tym razem pozwalając na to, aby woda obmyła jej twarz. Jej dłonie zbliżyły się do ramion, rozprowadzając substancję na jej skórze. Pachniała kwiatami i piżmem.
Nie wiem ile jeszcze wytrzymam, pomyślałem.
Zamarła. Spojrzała w lewo, potem w prawo, na ścianę. Jej oczy momentalnie się powiększyły.
Co się -
Michael?
Otworzyłem oczy. Byłam na balkonie. Co jest -
"Michael!"
Stała przy oknie. Owinięta jedynie w biały ręcznik. Woda spływała strużkami po jej ciele.
"O - hej" powiedziałem
"Nie ‘hej-uj’ mi tu" syknęła "Co to miało być?"
"Co czym -"
"Słyszałam cię, Michael," powiedziała "W. Mojej. Głowie."
"Co -"
"Pod. PRYSZNICEM!"
"Ale ja -"
"Co -" urwała "Coś ty wyprawiał, Michael?"
"Nie wiem" odpowiedziałem szybko. Ale była wściekła. "Liz, przysięgam, nie wiem. Myślałem, że to -"
"Zjeżdżaj stąd."
"Liz -"
"Cholera jasna, Michael, wynoś się!" syknęła. Sięgnęła po coś. Chyba chciała właśnie we mnie czymś rzucić.
"Liz, czekaj -" powiedziałem, cofając się "Nie chciałem!"
"Ta, jasne" mruknęła "Oczywiście."
"Nie, naprawdę -"
"Co jeszcze potrafisz, Michael?" zapytała. Przynajmniej jej dłonie powróciły na biodra. Usiłowałem sobie właśnie przypomnieć czy ma coś ostrego w pokoju. "Będziesz mnie szpiegował cały czas?"
"Liz!" starałem się nie krzyczeć. "Nigdy cię nie szpiegowałem. Nawet nie próbowałem"
Spojrzała na mnie. Podejrzliwie.
"Nawet mi to do głowy nie przyszło" powiedziałem "No owszem, wiedziałem, ze bierzesz prysznic, ale nie chciałem – szpiegować... podglądać cię" skończyłem z jękiem "Wydawało mi się, że, no wiesz, wyobrażam to sobie."
"Wyobrażasz" powtórzyła. Jej oczy zmrużyły się. "Jeżeli nie mówisz prawdy -"
"Przysięgam" powiedziałem szybko "To prawda. Nie okłamałbym cię."
"Nie okłamałbyś mnie" powiedziała cicho
"Nigdy" odpowiedziałem, uspokajając się nieco
"Ty" zwilżyła wargi. Znów miała zamiar się wściekać? "Nie okłamałbyś mnie prawda, Michael?"
"Prawda" powiedziałem ponownie
"Co z lądowaniem, Michael?"
Zatkało mnie.
"Wiedziałeś, ze coś się dzieje. Wiedziałeś, ze to prawda i nie powiedziałeś mi."
Westchnąłem. "Oni ci powiedzieli?"
"Trochę zdrowego rozsądku, Michael. Isabel na biwaku? Daj spokój" owinęła się mocniej ręcznikiem "Wiedziałam, że czegoś szukali."
"Znaleźliśmy to" powiedziałem
Cisza. "Tak?"
"Tak" odpowiedziałem "Dlatego przyszedłem tu dzisiaj. Żeby ci powiedzieć."
"Oh," zdziwiła się "Co znaleźliście?"
"Znak, wypalony w ziemi" powiedziałem cicho "Zaświecił się, kiedy położyliśmy nad nim ręce."
"I to wszystko?"
Wzruszyłem ramionami. "Cóż - tak" odpowiedziałem "O ile zostawienie przez kogoś dla nas znaku można skwitować zwykłym ‘i to wszystko’."
"Nie" odpowiedziała szybko "Chodzi mi o to... zostajesz?"
Teraz do mnie dotarło.
Bała się, że wszyscy odejdziemy. "Tak" powiedziałem ciepło "Nie odejdziemy."
Na razie, Guerin.
Zawsze tak mówiłem. Nie odejdziemy na razie.
Ale teraz nie chciałem tego mówić.
"O" mruknęła tylko. Czyżby się uśmiechała?
Zbliżyłem się ponownie do okna. Cofnęła się, żebym mógł przejść.
Pachniała kwiatami.
Kwiatami i piżmem.
"Liz – naprawdę nie wiem. Z tym prysznicem..."
Przytaknęła. "No dzięki" powiedziała cicho "To było dziwne."
Tak, inaczej nie dało się tego określić.
"Jak ty -"
Drgnąłem. "Nie wiem, ja tylko -" ale to było zawstydzające "Ja... myślałem o tobie. A potem, wiesz, to było jakbym -"
"- był tam ze mną" szepnęła
"Taa"
Jej skóra wciąż była mokra. Widziałem strugi wody na jej szyi. Jej włosy były teraz ciemniejsze niż zwykle, oblepiały jej plecy.
"Czy ty mnie... widziałeś?"
"O tak" powiedziałem, uśmiechając się do siebie. Jej głowa od razu się uniosła. "To znaczy nie. Nie, nie, nie, było za dużo pary." Zasychało mi w gardle "Nic nie widziałem."
Potrząsnęła głową i usiadła na łóżku.
"To było dziwne" powiedziałem "To tak jakbym widział ciebie i jednocześnie to co ty widzisz."
Schowała twarz w dłoniach i mruknęła coś o matce.
"Liz, skąd wiedziałaś, że -" znów zacząłem "Skąd wiedziałaś, ze to ja?"
"Powiedziałeś coś o tym, że dłużej nie wytrzymasz" odpowiedziała spoglądając na mnie "Znam twój głos, Michael."
"Aha" powiedziałem, nie patrząc na nią "No to świetnie" czułem się całkowicie upokorzony.
"Nie szkodzi, Michael."
"Jasne" mruknąłem
"Nie" wstała, stanęła przede mną i położyła dłoń na moim ramieniu "To znaczy. To było - przerażające, chodzi o to – jeszcze nigdy nie słyszałam takiego głosu." Osunęła dłoń "Poza tym, sam rozumiesz, byłam pod prysznicem -"
Przytaknąłem i wbiłem wzrok w podłogę.
"Ale nie bałam się tego, że to byłeś ty."
Spojrzałem na nią. Mówiła poważnie.
Jej oczy wpatrywały się w moje usta, a potem znów przesunęły się na moje oczy. Miała śliczne oczy. Usta też.
Może ją wkrótce naszkicuję. Kiedy będzie spała.
Pocałowałem ją. Jej ramiona zawiązały się wokół mojej szyi. A moje objęły ją w talii i przysunęły bliżej mnie.
Jej skóra wciąż była ciepła.
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:45 pm, edited 1 time in total.
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Bywało gorzej... i będzie gorzejPrzekłuty pępek, powiększające staniki, kłamstwa na temat randek ze studentami... Sama nie wiem. Chyba zaczynała odreagowywać.
Wiele będzie jeszcze takich momentów... ale jestem paskuda, no nie?"Powiedziałem jej, że musze być jak mur.""Bo jeśli nie będziesz -""To mogę jej powiedzieć" Michael odpowiedział
Za przeproszeniem, on sie wiecznie gapił na Liz. Biedna. Co by było, gdyby w rzeczywistości nie pokochała Maxa? Nastąpiłby wielki koniec. Świat rozpadłby się. Albo za wszelką cenę starałby się pozyskać jej miłość... albo stałby "w ukryciu" i czekał na swoją chwilę, powoli zabijając Liz swoim oczekiwaniem, czajeniem się w tle i żądaniem miłości. W końcu uległaby, świadoma tego, co by się działo, gdyby odwróciła sie od niego (czego efekty widzieliśmy w drugiej serii). Dla Maxa Liz jest jak powietrze, czego efekty mieliśmy już w Polar Novel i jeszcze wiele takich będzie.Spójrzmy prawdzie w oczy - Max ma obsesję na punkcie Liz."Wiec czemu gapi się na ciebie odkąd wszedł?"
Bardzo trudno mnie zadowolić, postanowiłam, że nadrobie wszystkie zaległości i wszystko przeczytam. Polar Novel - świetnie napisane i przetłumaczone, ale coś mi tutaj brakuje , sama nie wiem muszę się głębiej zastanowić.Sama chciałam coś przetłumaczyć, ale nic z tego nie wyszło. Nie mam siły siedzieć ze słownikiem w ręku.
Mon cher Tu dois attender pour le aveu ...[...]Bo kocham go całym sercem , umieram kiedy nie ma go przy mnie , moja bluzka przykleja się do mojego spoconego ciała, kiedy on mnie dotyka[...]Głowa w lodówce
Ja też padłam... nie chce mi się tłumaczyć pozostałych 400 stron do przeczytania... jestem zapaloną polarką, ale przy tym opowiadaniu trzymała mnie głównie jego sława i ciekawie poprowadzony wątek, a nie sztuka pisania autorki (która zreszta sama wystepuje w tym opowiadaniu).Wiesz, czego brakuje? To, czego tak wiele mamy np. w Revelations. W PN nie wyczuwam tego ciepła, które promieniowało z każdego słowa Emily, tłumaczonego przez Elę... co nie znaczy, że temat polarowy nie może tego mieć. Wystarczy zajrzeć do Winter Solstice - jak sama RosDeidre przyznaje, jej najlepszego opowiadania. Może zatwardziałym dreamerkom serce nie drgnie, ale czytając to opo każdy chyba zrozumie, że od Michaela i Liz jako pary nie powinno odwracać sie z niechęcią głowy... że między nimi również może narodzic sie cos pięknego, ulotnego, a jednocześnie coś, co niestety krzywdzi wielu wokół, wywołuje tragedie, zmienia stosunki pomiedzy naszymi ulubionymi bohaterami. Zmienia coś, co wypływa z głębi serca, a nie podróże w czasie, wrogowie czy biegające galaretki.
Wiesz co Hotaru , prawdę mówiąc co mój angielski nie jest na tyle znakomity, ażeby coś tłumaczyć. Przynajmniej ja tak uważam, próbowałam przetłumaczyć takie opowiadanko , nie pamiętam tytułu, ale nic z tego nie wyszło. Polar Novel cóż jakoś nie jestem szczególnie zainteresowana tym opowiadaniem . Mam swoje wyjątki, takie szczególne opowiadania, które czyta się z zapatrym tchem zdradzę; Objawienie, Niebezpieczne związki i musiałabym się głebiej zastanowić. Może ciąg dalszy głębiej mnie wciągnie i będzie lepiej...
Mon cher Tu dois attender pour le aveu ...[...]Bo kocham go całym sercem , umieram kiedy nie ma go przy mnie , moja bluzka przykleja się do mojego spoconego ciała, kiedy on mnie dotyka[...]Głowa w lodówce
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 27 guests